Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-09-2010, 22:54   #121
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
W końcu mogli opuścić karczmę. Z kapturem zasłaniającym większą część twarzy przeszedł przez zbiorowisko gapiów. Żadnego z nich nie obdarzył nawet najdrobniejszym spojrzeniem. Ze spuszczoną głową szedł za resztą drużyny. Raz na jakiś czas podnosił rękę do ust by zasłonić je w trakcie ziewania. Był niewyspany. Nie był w stanie powiedzieć ile spał, lecz wiedział, że zdecydowanie za krótko. Najchętniej położyłby się nawet na ziemi i szedł spać. Jednak to było poza jego zasięgiem. Należało ruszać w drogę.
„Samotna robota jest o wiele lepsza. Przynajmniej nie muszę się do niczego dostosowywać. No, ale cóż. Obietnica to obietnica. Słowa trzeba dotrzymać.”

Stukot podków, rżenie koni, szum wiatru. Wśród tych odgłosów Sevrin czuł się najlepiej. Nie wiedzieć czemu te odgłosy zawsze kojarzyły mu się ze swobodą. Brak żadnych nienaturalnych barier. Można było udać się wszędzie. Gdzie tylko się chciało. Jedynym ograniczeniem była wytrzymałość własnego ciała.
W przeciwieństwie do miasta. Tam każda droga była ściśle określona przez zabudowę. Całe miasto ograniczone było murami. W mieście nie można było czuć się swobodnym.
Nawet, jeśli mało kiedy to okazywał, właśnie w podróży Sevrin czuł się najlepiej.

W czasie postoju na posiłek zachwyt Sevrina nad naturą zmalał. Przez to całe zamieszanie z pożarem zapomniał uzupełnić swoich zapasów suszonego mięsa. Starając się o tym nie myśleć zajął się zmianą swojego wyglądu. Młodzieniec nie zamierzał korzystać z usług Emerahl. Na zmianę wyglądu miał własny sposób.
Zdjął torbę, położył ją na ziemi i wyjął z niej skrzyneczkę, która szerokością i długością zbliżona była do długości jego przedramion. Głębokość skrzyneczki porównywalna była do rozmiaru jego dłoni.



Skrzyneczka podzielona była na dwie większe przegródki. W jednej znajdowało się coś, co do złudzenia przypominało różnej długości, męski zarost. W drugiej przegródce, dodatkowo podzielonej na mniejsze umieszczone były słoiczki z różnego rodzaju substancjami służącymi do zmiany odcienia skóry. Na spodzie wieka przymocowane niewielkimi gwoździami tkwiło lustro zasłaniające jakieś dwie trzecie powierzchni wieka.
Młodzieniec nie zastanawiał się nad wyborem akcesoria. Średniej długości broda i wąsy ciut ciemniejsze niż jego naturalne włosy. Do tego wybrał słoiczek wypełniony czarnym płynem.
Sevrin wylał trochę płynu na dłonie i dokładnie wtarł w skórę. Proces ten powtarzał dopóki całe jego ciało widoczne dla innych nie było nasmarowane. Później przy pomocy mazi z innego słoiczka przymocował do twarzy wąsy i brodę. Na koniec zdjął z siebie płaszcz, poszczępił jego krawędzie i na wpół odciął, na wpół oderwał kawałek materiału, którym przewiązał sobie lewe oko. Dzieła dopełnił dość podniszczony teraz płaszcz z kapturem zarzuconym na twarz.

xxxxxxxxxx

Miasto zamajaczyło na horyzoncie. Sevrin nie był jednak z tego powodu szczególnie uradowany. Znów musiał zrezygnować z poczucia wolności, jakie miał podczas jazdy. Na domiar złego w miarę równy teren zaczynały zastępować wzgórza. Najemnik wiedział, że Narwaniec nienawidził podróżować przez taką okolicę. Młodzieniec doskonale rozumiał swojego wierzchowca. Im bliżej gór tym mniej swobodnej jazdy. Trzeba było bardziej patrzeć pod kopyta. Każdy kolejny krok mógłby być tym ostatnim. Zbyt dużo ograniczeń i za mało swobody.
- I co przyjacielu. Jesteś gotowy na podróż przez góry? – Sevrin nachylił się nad łbem Narwańca.
Zwierzak prychnął obrażony. Nie podobało mu się, że jego pan wątpi w jego możliwości.
- Dobry konik – mężczyzna poklepał konia po szyi. – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Drużyna zatrzymała się na rozdrożu. Irial wydał polecenia. Pozostało się tylko do nich dostosować. Narwaniec ruszył powoli w stronę północnej bramy.
Płyn użyty w czasie postoju przyniósł efekty. Skóra Sevrina znacząco pociemniała i kontrastowała z jasnym owłosieniem młodzieńca.
Mężczyzna wyprostował się w siodle. Chciał by jego wygląd odstraszał wszelkie ciekawskie spojrzenia.

Kolejny postój w karczmie. Kolejne ograniczenia. Sevrin starał się być na nie zobojętniały, lecz dusza wolnego samotnika w dalszym ciągu walczyła o prym.
Na szczęście nie musiał długo siedzieć w karczmie. Mógł pospacerować swobodnie po mieście. A, że przy okazji załatwi parę spraw drużynowych…
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 26-09-2010 o 08:42.
Karmazyn jest offline  
Stary 26-09-2010, 10:10   #122
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Ruth zostawiła Sevrina w poczekalni i weszła do gabinetu lekarza. Był on niezwykle jasny, stało tam sporo mebli i kilka szafek z półkami zawalonymi książkami. Łatwo można było tam też dostrzec parę ludzkich czaszek i kości, oraz słoje z "zamarynowanymi" częściami ciała lub organami wewnętrznymi, zaś na ścianach wisiały jakieś plansze z ich rysunkami.
Oprócz półek w pomieszczeniu znajdowały się 2 biurka i fotele, kozetka, jakaś komoda a na niej dziwnie wyglądające narzędzia. Były tam też drzwi do drugiego pomieszczenia, obecnie zamknięte na klamkę, a może i na klucz.
Jedno z biurek było całkowicie zawalone papierami, które chyba wyłączały je z użytku. Przy drugim zaś siedział jakiś staruszek, w jasno-kremowym stroju.
- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało Ruth. Czuła się nie tyle słabo, co była onieśmielona wystrojem gabinetu. - Źle się czuję. Chyba się strułam, czymś - wyjaśniła powód swojego przybycia.
- Wchodź, młoda damo. Zapraszam. - odpowiedział starszy mężczyzna.
Ruth zamknęła za sobą drzwi, podeszła i usiadła na jednym z foteli, posłusznie stosując się do wydanego jej polecenia.
- Więc mówisz, że się czymś strułaś. A czym, jeśli można wiedzieć? - zapytał lekarz.
- Tak mi się zdaje że się strułam, ale ja nie wiem. Porzygałam się wczoraj, i słabo mi tak jest. Ale naprawdę nie wiem co mogło by mi zaszkodzić - powiedziała i zrobiła minę bezradnej panienki, którą w tych okolicznościach była.
Starzec spojrzał jej uważnie w oczy, a następnie przebadał: obejrzał gardło i język, zajrzał w oczy, opukał czaszkę, sprawdził węzły chłonne. Potem kazał się położyć i odsłonić brzuch.
Dziewczyna oczywiście nie oponowała, gotowa na wiele, aby tylko wyzdrowieć. Takie problemy nie były czymś do czego przywykła i chciała się tego pozbyć - szybko i skutecznie. Usiadła na kozetce i poluźniła kamizelkę, aby następnie podciągnąć jej dolną część do góry. Położyła się i podniosła na chwilę głowę, aby zerknąć na siebie - brzuch był odsłonięty zaś piersi zakryte, tak jak chciała. Gdyby badał ją przystojny młody lekarz mogłaby się pokusić, aby całkiem zdjąć kamizelkę, ale w tym przypadku wolała tego uniknąć.
Lekarz dość długo uciskał jej brzuch, nieco poniżej klatki piersiowej, co jakiś czas pytając, czy boli. Nie bolało. Wreszcie z nieco zmartwioną miną podrapał się w głowę, przez chwilę błądził po pokoju wyraźnie czegoś szukając.
Dziewczyna wodziła za nim wzrokiem. Była lekko zaniepokojona, bo jeśli lekarz nie wiedział co jej dolega, to do kogo innego miała by się zwrócić o pomoc?
Wreszcie doktor przerzucił papiery na biurku i z triumfalnym - Mam cię - powrócił do pacjentki niosąc... coś, co przypominało tubę.
Przyłożył ją do brzucha dziewczyny, niżej niż poprzednio i uciszył ją gestem dłoni. Wyraźnie chciał czegoś posłuchać. Ruth leżała więc tak cicho, jak tylko się dało, starając się nawet nie oddychać.
Na koniec lekarz odszedł do swojego biurka i pozwolił dziewczynie się ubrać. Nic nie powiedział, a ona o nic nie pytała. Gdy już poprawiła swój strój, zaprosił ją do siebie.
Usiadła na przeciwko, tak jak na początku i wpatrywała się w niego zaniepokojona.
- Mam dwie dobre wiadomości - powiedział z powagą w głosie, zaraz jednak się uśmiechnął. - Pierwsza jest taka, że to nie jest zatrucie.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. - A druga? - spytała, spodziewając się, że ma dla niej lekarstwo.
Starzec również się uśmiechnął.
- A druga jest taka, że wszystko wskazuje na to, że zostaniesz mamą, moje dziecko.
Ruth siedziała na fotelu, ale czuła się jakby spadała w przepaść. Ona? Mamą? Siedziała z szeroko otwartymi ustami nie wiedząc co powiedzieć i co myśleć.
Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu, wreszcie się odezwał - Czyżbyś była zaskoczona?
Skierowane do niej słowa, jakby ją obudziły z konsternacji. - No, tak. Trochę... Bardzo. Naprawdę nie spodziewałam się - odpowiedziała nadal będąc w lekkim szoku. Przyłożyła dłoń do czoła, aby zebrać myśli - lecz widać było iż, nie było to na zasadzie "ale tragedia", a jedynie "muszę pomyśleć"... Choć to do niej niepodobne, wymyśliła dość szybko. Ciążę, choć nieplanowaną, uznała za znak, że trafiła na odpowiedniego mężczyznę, a był nim oczywiście Samuel. Zrządzenie bogini miłości Larii, która pobłogosławiła tym ich związek. Uśmiechnęła się lekko do siebie, lecz nie była pewna jak na te wieści zareaguje Samuel. Opuściła dłoń, gładząc się po brzuchu i tam też utkwiła swój wzrok... Zamyśliła się.
Medyk uśmiechnął się czulej, a potem chwycił kawałek karki i zaczął na niej coś spisywać.
Słysząc szuranie pióra o pergamin, Ruth spojrzała na niego. - Co teraz będzie? - spytała zaniepokojona, choć być może powinna była o to spytać kogoś innego.
- Wypiszę zestaw ziół, które uzupełnią potrzebne substancje. Przy okazji zwalczą mdłości. Poza tym zalecałbym lekkostrawną dietę, spokój i oczywiście zero alkoholu.
Ruth zrobiła krzywą minę. Brak alkoholu był katorgą nie do zniesienia, a jeśli mogło to zaszkodzić dziecku, nie będzie mogła się przeciwstawić zakazowi.
- Ale ja już piłam, ostatnio - przyznała się wystraszona. - Czy to bardzo zaszkodzi?
- Raczej nie powinno, ale na przyszłość należy się wystrzegać - odpowiedział lekarz, zaś dziewczyna pokiwała energicznie głową.
- Teraz wypadałoby się podzielić tą radosną wieścią z ojcem dziecka - rzekł, gestem głowy wskazując jej drzwi. Przy okazji wręczył papier z zapisanymi ziołami.
Ruth odebrała receptę.
- Dziękuję - powiedziała cicho i ukłoniła się lekko. A następnie udała się w stronę wyjścia.

W poczekalnia zapłaciła za badania, pomocnikowi lekarza. Zastała tam także Sevrina, który na nią zaczekał.
- Załatwione - powiedziała z uśmiechem. Dostrzegła jednak, że taka relacja nie była wystarczająca. - Nikt mnie nie otruł, to tylko tak wyglądało. Muszę się teraz zaopatrzyć w ziółka i wszystko będzie dobrze - dodała machając pergaminem.
Teraz oboje mogli opuścić budynek i tak właśnie zrobili.
Ruth nie chciała iść na spotkanie z drugą częścią ich drużyny. Wiedziała, że powinna powiadomić Samuela w możliwie najlepszy sposób, musiała zatem najpierw pomyśleć jak to zrobić. Poprosiła Sevrina, aby jeśli spotka się z resztą, poinformował "ich i Samuela" - jak się wyraziła, że jest z nią już lepiej.
Dziewczyna była już zmęczona tym wszystkim, fizycznie i psychicznie, więc wróciła do ich karczmy. W głównej izbie nie zastała Iriala, który zapewne czuwał teraz przy Lamii. Odebrała od karczmarza klucz do jednego z ich pokoi i częstując się gruszką, udała się tam na odpoczynek. Przemyśli sobie wszystko zanim zaśnie i następnego dnia wszystko odpowiednio załatwi.
 
Mekow jest offline  
Stary 30-09-2010, 15:13   #123
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Rozstanie z Joharem nie było niespodziewane. Nie było także niechciane... przynajmniej z jej strony. Emerahl przyjęła decyzję kupca może nie tyle z radością co z ulgą. Wreszcie nic nie stało jej na drodze przed używaniem magii kiedy chciała i w jaki sposób chciała w związku z czym nie będzie już moknąć, nie będzie problemów z rozpaleniem ognia i ogólnie sporo rzeczy się uprości.

Droga była urokliwa, choć wymagająca jako, że nie była ona wprawna w jeździe konno. Potrzeba było leczyć zmęczone ciało, jednak widoki rekompensowały trudy. Czarownica mieszkała przez krótki czas w takich krajobrazach u stóp czarnych gór lecz odkąd przeniosła się do Delin nie miała okazji odjeżdżać nigdzie dalej od miasta. Zaskakującym było, że bycie w drodze sprawiało jej przyjemność. Jeśli nie liczyć jazdy wierchem to było to miłe doznanie - podróż, spotykanie nowych ludzi, podziwianie kunsztu z jakim ukształtowany był świat. Wiązało się to oczywiście z niedogodnościami, jak spanie pod gołym niebem jednak dało się to przeżyć jeśli miało się magię pod ręką.

Za kolejnym wzgórzem ich oczom ukazały się miejskie mury, a za nimi iglice wież i dachy budynków. Miasto nie było większe od Delin, które rozmiarem zapewne kilkukrotnie je przerastało jednak Eslov wciśnięte było pomiędzy wzgórza wspinając się odrobinę na te najbliższe. Z tego też powodu miasto było dużo gęściej zabudowane niż Delin a przez to sprawiało wrażenie jakby ktoś starał się upchać zbyt wiele domów na zbyt małej powierzchni. Zatrzymali się przy rozstaju dróg - jedna z nich biegła w dół zbocza wprost do najbliższej widocznej w oddali bramy, kolejna odbijała na zachód i ginęła w oddali za zakrętem pod zachodnimi murami.

- Emerahl. Wraz z Samuelem załatwcie sprawę medyka dla Therona. Potem... My wjedziemy bramą północną. Załatwimy jakąś gospodę i dowiemy się drugiego medyka, dla Ruth. Jak wszystko załatwimy, spotkamy się pod Panteonem. Powiedzmy za dwie godziny.

Emerahl skinęła głową choć nie widziała aż tak palącej potrzeby rozdzielenia się to jednak fakt był taki, że to nie ona tutaj rządziła.

- Jest jeszcze jedna sprawa. Zmiana wyglądu. Mogę zmienić to jak wyglądacie i myślę, że efekt utrzyma się spokojnie do czasu opuszczenia miasta. Jest jedna pewien haczyk - o ile będą to niewielkie zmiany to nie ma o czym gadać, jednak przy jakiś większych może nie być to przyjemne dlatego raczej ograniczymy się do detali - Irial nie wyglądał jakby miał zamiar protestować - Wyjeżdżając z miasta możemy nawet zmienić nasze płci jednak to już akurat może trochę boleć bo niektórym musiałyby wyrosnąć dodatkowe części ciała a innym zniknąć - dodała śmiejąc się czarownica.

Emerahl zaczęła od siebie. Nie było żadnych zaklęć, machania rękami czy uskuteczniania różnych śmiesznych w jej mniemaniu rytuałów, jak wydaje się wielu niewtajemniczonym. Po prostu wygląd zaczął się powoli zmieniać a widok tego był iście niezwykły. Wpierw rude, lśniące włosy czarownicy zmatowiały i ściemniały do ciemnego kasztanu rozczapierzając się tak, że wyglądały jak nieułożone włosy chłopki. Oczy zmieniły kolor w piwny, a cera na twarzy nabrała ziemistego odcienia. Czarownicy przybyły kilka kilogramów. Wraz ze zmieniającym się ciałem zmieniły się także wymiary i wygląd jej ubioru, a gdy było po wszystkim to przed resztą drużyny zamiast urodziwej rudowłosej czarodziejki stała postarzała, niedbająca wiele o wygląd chłopka.

- Następny... - powiedziała chichocząc na widok min wykwitłych na twarzy pozostałych i tak wszyscy podchodzili kolejno, a ich wyglądy zmieniały się na bardziej ubogie i nieciekawe, tak aby nie przyciągać wzroku. Sevrin odmówił przemiany powziąwszy postanowienie, że sam o siebie zadba i Emerahl nie miała zamiaru protestować. Tym bardziej, że Irial nie zgłaszał pretensji, więc jakie ona miała do tego prawo.

Nosze z Theronem zostały przyczepiona pomiędzy konie Samuela i Emerahl po czym grupki odjechały w swoje strony.

Dla Samuela cała zabawa z rozdzielaniem i zmianą wyglądu, była kolejnym przejawem manii prześladowczej Iriala o czym zresztą nie omieszkał po drodze wspomnieć... której on oczywiście zaprzeczał. Jakiż sens było rozdzielanie i zabawa z makijażem, przy pospiesznym wyjeździe z gospody
Plotka podróżuje szybko, ale nie przenosi się wraz z wiatrem. A do Eslov przybyli pierwsi i mieli zabawić krótko. Szczytem ironii zaś byłoby, gdyby poleźli do tego samego medyka. Emerahl widział sens w stanowisku Samuela. Dla niej również cały ten cyrk przy okazji wjazdu do Eslov był na wyrost. Czy niepodparte niczym obawy Iriala spowodują, że od tej pory każde miasto będzie owocować taką maskaradą Niemniej jednak Emerahl rozumiała, że za coś pobiera zapłatę i skoro ten co płaci chciał wyglądać jak wsiok to jego rzecz. Samuel również głośno nie zaprotestował, uznając fanaberie pracodawcy za sprawę którą się przecierpi, przynajmniej przez jakiś czas.

- Tooo...będziesz moją żoną - zagaił Samuel, gdy już odjechali kawałek, tak dla poprawy zepsutego przez Iriala humoru.

Zanim do czarownicy zdążyły dotrzeć słowa mężczyzny, kurier kontynuował - Trzeba wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę dla medyka. Proponowałbym, byśmy byli małżeństwem. A Theron naszym sługą i ochroniarzem, pobitym w karczmie, gdy stanął w twej obronie...lub coś w tym stylu. Chyba że wymyślisz lepszą historyjkę
- A jak wytłumaczysz poparzenia Chyba, że Theron bił się z piromanem Możemy robić za małżeństwo, a Theron może być moim bratem. Tylko, że co do przyczyny... chyba najlepiej powiedzieć pól-prawdę - był pożar w gospodzie opodal no i mojemu bratu, który spał w stodole zdarzył się przykry wypadek... Co sądzisz

Samuel nie wnosił sprzeciwu i tak też zostało postanowione.

Kiedy zbliżyli się do zachodniej bramy, strażnik dostrzegł wiezionego pomiędzy końmi człowieka i uniósł brwi ze zdumieniem.

- Ty rozmawiasz. Potrzebujemy gospody i medyka - rzuciła po cichu Em zanim jeszcze znaleźli się w zasięgu słuchu odźwiernego.

Gdy podjechali bliżej bramy, zatrzymali się i oboje skinęli na powitanie strażnikowi
- Witajcie dobry panie - powiedział Samuel - Szwagier miał wypadek i go do medyka wieziemy - podrapał się po głowie dodając jeszcze - To chyba cosik ciężkiego, bo przytomności nie odzyskuje.
Lestre nie wdawał się w szczegóły, bo i po co Strażnik sprawdził stan rannego...a dokładniej potwierdził, że Theron był nieprzytomny i ranny.
- To gdzie jest najbliższy medyk Liczy się każda chwila - wtrącił Samuel, gdy strażnik oglądał rannego.
-A no widać nagląca sprawa. Najbliżej jest do znachora Gordona. Wjeżdżacie przez bramę i cały czas prosto w stronę rynku się kierujecie. Po prawej zobaczycie szyld.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 30-09-2010 o 15:16.
Cosm0 jest offline  
Stary 30-09-2010, 15:16   #124
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Oboje podziękowali i pojechali dalej. Faktycznie niedługo później wypatrzyli opisany im przez strażnika szyld. Zsiedli z koni i podczas gdy Samuel pilnował wierzchowców, aby pozostawione nie rozbiegły się wraz z nieprzytomnym Theronem, Emerahl zapukała, nacisnęła klamkę i weszła. Rozległ się dźwięk zawieszonego nad drzwiami dzwonka uruchamianego przy każdym otwarciu drzwi. Em znalazła się w niewielkiej poczekalni, która akurat w tej chwili była pusta. Pod trzema ścianami ustawione były krzesełka służące zapewne jako siedziska dla czekających w kolejce pacjentów. Na kolejnej ze ścian stał kominek oraz niewielkie biurko, a także drzwi prowadzące dalej. Emerahl rozejrzała się w koło. Zanim zdążyła zastanowić się co zrobić dalej drzwi na przeciwległej ścianie otworzyły się i do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna z krótko przystrzyżoną, acz siwą brodą i małymi półokrągłymi okularami na nosie.

- W czym mogę pomóc - zapytał lekarz przypatrując się swojej nowej klientce.
- Mój brat miał wypadek. W zajeździe niedaleko na południe był pożar w stodole, a on tam spał... wyszedł niby z tego w jednym kawałku mimo, że wszyscy straciliśmy nadzieję widząc co tam się działo. I bogom dzięki. Ale nieprzytomny jest od tamtej pory...
- Gdzie on jest
- Na zewnątrz. Z mężem. Przynieść go?
- Tak. Pomogę wam - powiedział pan Gordon i wyszedł za Emerahl.

Znachor ukucnął nad leżącym w swoim posłaniu na ziemi Theronem i obejrzał go pobieżnie.

- Wnieśmy go do środka.

Samuel przywiązał konie do poręczy przy wejściu i w trójkę złapali koję rannego, Emerahl wraz ze znachorem po jednym rogu, a kurier za przeciwległy bok.

- Wnieśmy go dalej do gabinetu na stół - powiedział medyk, gdy w akompaniamencie dzwonka weszli do poczekalni.

Tak też zrobili po czym zostawili Therona sam na sam z medykiem zabierając jego podręczne rzeczy i wyszli do poczekalni zajmując miejsca na ustawionych pod ścianami krzesłach. Emerahl celowo nie mówiła medykowi jakie ma podejrzenia co do stanu Therona, żeby nie zdradzać się z posiadaną wiedzą i żeby sprawdzić czy też medyk będzie próbował nabić ich w butelkę czy też jest kompetentny. Oczywiście mogło się też okazać, że to Emerahl nie miała racji w diagnozie, jednak raczej nie było to bardzo prawdopodobne. Fakt, że czarownica zawsze korzystała z magii przy zajmowaniu się chorymi lecz znała się też troszkę na konwencjonalnym leczeniu, mimo iż specjalista w tej dziedzinie na pewno byłby od niej lepszy... w przypadku Therona, gdzie magia nic nie mogła zdziałać... Czarownica jeszcze raz przeklęła w myślach odporność na czary tropiciela i zastanowiła się jak ona może działać. Theron mówił, że zawsze był odporny w jakimś stopniu na magię, ale że ta odporność została jeszcze zwielokrotniona w czasie eksperymentów, o których opowiadał... czy zatem da się wykształcić w sobie przynajmniej częściową odporność na magię To byłoby ciekawą i bardzo użyteczną wiedzą...

Jakiś czas później drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich pan Gordon, a mina jego świadczyła, że nie ma do przekazania dobrych wiadomości. Słowa jedynie potwierdziły przypuszczenia - połamane żebra, liczne acz niegroźne oparzenia i zwichnięty obojczyk to był jedynie szczyt listy urazów, których doznał Theron.

- Przykro mi, ale stan Pani brata jest poważny. Prawdopodobnie ma wstrząs mózgu, a może i jakiś poważniejszy uraz lecz to będzie można stwierdzić w ciągu kilku najbliższych dni, na razie jest źle, ale nie tragicznie - powiedział lekarz wzdychając, że musi kontynuować wyliczankę - Poza tym liczne obtłuczenia narządów wewnętrznych, na co wskazują krwotoki. Do tego dochodzi uraz kręgosłupa. Póki co wiadomo tylko, że musiał oberwać w okolice lędźwi. W najlepszym przypadku skończy się na dość bolesnym obtłuczeniu, w nieco gorszym i znacznie bardziej prawdopodobnym - będzie czasowo lub na stałe kulał. W najgorszym grozi mu paraliż od pasa w dół - Emerahl zakryła dłońmi usta, tak jak na prawdziwą zamartwiającą się siostrę przystało. Prawda była taka, że choć Em nie rwałąby sobie z głowy włosów, gdyby coś stało się Theronowi - wszak był on w zasadzie osobą obcą, to jednak współczuła mu i martwiła się, tak jak zrobiłby każdy człowiek - Póki co paraliżu nie ma, bo pacjent reaguje na ból, słabo bo słabo, ale może to być wynikiem obtłuczenia mózgu. Co będzie potem... trudno powiedzieć. Wszystko zależy od siły organizmu. Nic nie da się stwierdzić z całą pewnością, póki pacjent się nie obudzi. Niestety to, kiedy, a właściwie bardziej "czy" się obudzi też nie jest pewne. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że bogowie darzą go łaską.

Nastała cisza, w trakcie której dałoby się słyszeć stukanie odnóży much chodzących po ścianach, gdyby takowe były. Samuel milczał. Najwyraźniej postanowił pozostawić całkowicie załatwienie tej sprawy Emerahl.

- Opatrzyłem mu rany i unieruchomiłem żebra. W tej chwili tyle mogę zrobić. W przypadku gdyby stan się pogarszał będzie konieczna operacja, jeśli krwotoki same się nie zatrzymają.

- Pewnie nie może być przewieziony gdzieś indziej?

Lekarz prychnął słysząc to idiotyczne pytanie.

- Zważając na uraz kręgosłupa podróż jest dalece niewskazana. Zresztą... jak powiedziałem uraz mózgu może dać o sobie znać dopiero za kilka dni. Wyjazd z miasta grozi tym, że atak zastanie pacjenta pośrodku niczego, bez szans na fachową pomoc i chyba jasnym jest, że w takim wypadku będzie to dla niego oznaczało pewną śmierć. Oczywiście może się okazać, że nic mu nie jest, pytanie tylko, czy warto tak ryzykować życie brata?

- Nie! Oczywiście, że nie! Ale córka... została w domu z moją siostrą i będą wyczekiwać naszego powrotu. Co zrobić? - zaszlochała czarownica wyraźnie zmartwiona i zmartwienie to tym razem było iście prawdziwe. Nie godziło się w końcu zostawić kompana w takim stanie, nawet jeśli dopiero co się go poznało, lecz oni musieli ruszać w dalszą drogę. Czarownica nie sądziła, żeby ktokolwiek zdecydował o postoju.

- Z punktu widzenia medycyny tak na już nie jestem w stanie mu pomóc. Pozostaje wam, pani, szukać pomocy dla brata u magów. Być może oni będą potrafili magicznie zespolić połamane kości i zcalić zerwane tkanki. Ale nie ukrywajmy... nie każdego stać na pomoc magów.

- Nie wydaje mi się, żebyśmy byli w stanie za to zapłacić - odpowiedziała Emerahl marszcząc czoło, choć w tym momencie myślała raczej nie o kwestii finansowej lecz o tym jaka byłaby reakcja magów zaskoczonych całkowitą odpornością Therona na ich moce - Pan się nim zajmie? Musielibyśmy powiadomić rodzinę... Ile to będzie kosztować?

- Tak, jestem gotów przyjąć pani brata do siebie, opiekować się do czasu, mniejmy nadzieję, szybkiego i szczęśliwego powrotu do zdrowia. A koszty... no cóż powiedzmy... dwadzieścia złotych.
- Do wyzdrowienia? - zapytała kobieta.
- Oczywiście - odparł Gordon tonem, który sugerował urazę, że Emerahl mogła pomyśleć inaczej.
- Zapłacimy. Czy on może tutaj teraz zostać? Musimy załatwić parę spraw z mężem.
- Tu w gabinecie? Nie. Ale mój dom jest dwie ulice stąd. Możemy go tam przenieść, jeśli państwo sobie tego życzą.
- Tak zróbmy. Mamy dwa konie. Możemy go tam przenieść tak jak go doprowadziliśmy tutaj - zaproponowała Emerahl. Pan Gordon wysłał jednego ze swoich pomocników, aby pobiegł przodem i uprzedził jego żonę, że lada chwila zjawią się z pacjentem. Chwilę, później stali już na zewnątrz. Lekarz zamknął czasowo gabinet i wszyscy udali się w stronę domu medyka, który znajdował się niemal o przysłowiowy rzut kamieniem od gabinetu, parę ulic dalej.

Już z zewnątrz było widać, że Gordonowi kariera lekarza przynosi konkretne zyski. Dom był okazały a obejście wyjątkowo zadbane. Ładna, zdobiona z umiarem, skromnie acz z elegancją elewacja i kolorowe zasłony w oknach świadczyły o niezłym statusie lekarza. Z pomocą czekającego przy drzwiach pomocnika wysłanego wcześniej by uprzedzić o ich przybyciu - wnieśli Therona do środka. Wnętrze także nie rozczarowywało. Komfortowo umeblowane, wysprzątane i zadbane. W drzwiach powitała ich żona lekarza - około trzydziestoletnia blondynka o delikatnych rysach i inteligentnym i troskliwym spojrzeniu wodzącej wzrokiem od męża do przybyłych 'gości' i dalej do dzieci krzątających się i ganiających po domu.

- Madeline! Uspokójcie się przynajmniej na chwilę. Mamy towarzystwo! - kobieta upomniała przebiegającą obok dziewczynkę. Mała blondyneczka skłoniła gościom i uśmiechnęła swoim małym szczerbatym uśmiechem. Dziecko było bańka w bańkę podobne do matki. Rzecz jasna matka nie była szczerbata. Mała posłusznie, powolnym krokiem odeszła w swoją stronę.

-To moja żona, Selena - zagadał Gordon przedstawiając swoją małżonkę - Pomaga mi opiekować się pacjentami. Chodźmy do pokoju chorego - dodał i wskazał im drogę wgłąb domu do jednego z pokoi dla pacjentów. Nie był on tak bogato urządzony, co reszta domu jednak znajdowały się tam wszystkie potrzebne rzeczy, a sam pokój był podobnie jak reszta przybytku schludny i zadbany. Obok pustego łóżka przygotowanego dla tropiciela stały jeszcze dwa, w których leżeli śpiący pacjenci. Pan Gordon położył palec na ustach sugerując, żeby zachowali ciszę.

- Połóżmy go na łóżku. Moja żona zaraz się nim zajmie. - zaproponował lekarz i tak też uczynili, i wyszli z pokoju zamykając za sobą po cichu drzwi.

- Wzięłabym kilka prywatnych rzeczy brata - powiedziała Emerahl, kiedy wyszli do przedpokoju. Gordon skinął głową i Em zniknęła ponownie za drzwiami, a niedługo potem dołączyła do Samuela i Gordona w przedpokoju. Lekarz tłumaczył właśnie Samuelowi jak będzie wyglądać dalsze leczenie Therona. Dali lekarzowi pięć złotych zaliczki i Emerahl obiecała pojawić się jeszcze przed wieczorem z resztą pieniędzy po czym wyszli udając się na spotkanie z Irialem. Po drodze Emerahl odszukała Iriala magicznie i zdała mu dokładną relację z przebiegu wizyty u lekarza oraz stanu Therona. Zaproponowała także kontakt z Erwinem. Czarownica zdawała sobie sprawę, że ktoś powinien doglądać stanu tropiciela lecz, jako że nikt z nich nie może tutaj z nim zostać, to też wpadła na pomysł aby polecić Erwinowi przysłanie kogoś w charakterze brata Therona, aby doglądał stanu zdrowia mężczyzny. Wszystkie propozycje czarownicy zostały przyjęte z entuzjastyczną zgodą jako, że jedyną alternatywą byłoby dobicie rannego.

- Wyjeżdżamy jutro z rana tak jak było ustalone? - zapytała Emerahl, a jej głos rozległ się w głowie Iriala.
- Tak, gdy tylko Lamia się obudzi - 'odparł' mężczyzna.
- Mam jeszcze coś do załatwienia tu w mieście, więc pokaż mi tylko w której gospodzie się zatrzymujemy. Myślałam, żeby znaleźć sklep magiczny - być może potrafiliby rozpoznać działanie amuletu, który dostałam od Therona.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 01-10-2010 o 17:43.
Cosm0 jest offline  
Stary 30-09-2010, 15:17   #125
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Ulice były gwarne i tłumne o tej porze dnia. Wkoło nich przemykali mieszczanie zmierzający do sklepów, bądź załatwić jakieś sprawy, wierni podążający do świątyń, kupcy nawołujący do zakupów, chłopskie wozy przewożące żywność, dzieci bawiące się na ulicach - jednym słowem miasto żyło swoim codziennym życiem, tak jak Delin każdego normalnego dnia. Jakiś czas później dotarli pod panteon, gdzie czekał już na nich Sevrin. Emerahl zdała mu szybką relację z wizyty u lekarza i ze stanu Therona. Zaraz potem Emerahl oddaliła się załatwić sprawę theronowego amuletu oraz zajrzeć jeszcze do domu lekarza, aby wręczyć mu resztę pieniędzy i zabrać kilka rzeczy tropiciela.

W jednej z bocznych, nieuczęszczanej i pustej w tej chwili uliczce, Emerahl ponownie polimorfowała swoje ciało, choć chyba trafniej byłoby nazwać to co zrobiła - odpolimorfowała, wracając do swojego normalnego wyglądu. Jakkolwiek określenie normalny wygląd w przypadku czarownicy, potrafiącej zmieniać swoje kształty mógł być mylny bo nigdy nie wiadomo, jak na prawdę taki mag lub magini wygląda w swojej oryginalnej formie.

Jak to mawiają 'koniec języka za przewodnika' - sprawdziło się i tym razem - magiczny sklep Emerahl odnalazła bez problemu. Pomieszczenie zawalone było różnego rodzaju flakonikami, paciorkami, amuletami, księgami i pergaminami traktującymi o magii, jej naturze i różnych odmianach, na historii magii kończąc oraz różnego rodzaju bardziej lub mniej niezwykłymi przedmiotami. Za kontuarem przyglądając się przez lupę jakiejś małej broszce-skarabeuszowi, na wysokim krześle, siedział zgarbiony, drobny mężczyzna, który gdy rudowłosa weszła, poderwał oczy znad lady, odłożył lupę i opuścił na oczy swoje półokrągłe okulary. Mężczyzna nosił na sobie szatę sugerującą status maga, która z powodu wątłej budowy wisiała na nim jak na kiju.

- Witam w sklepie gildii magicznej. W czy mogę pomóc? - powitał ją mag.

Emerahl wyjęła z kieszeni przypominający kształtem smoka amulet - Mam taki amulet... podobno jest magiczny. Niestety nie wiem jak z niego korzystać. Ani nawet co robi. Czy da się to ustalić? - powiedziała rudowłosa i wręczyła amulet magowi, który w tym momencie pochylił się ponad ladą sięgając po 'świecidełko' swoją małą dłonią. Mężczyzna przyjrzał mu się zbliżając i oddalając, a po chwili sięgając po lupę zaczął go studiować bliżej.

- Proszę, proszę... istne cacuszko. Wspaniale wykonane. Mithrill! Wygląda na krasnoludzką robotę. Gdzie Pani taki zdobyła? - zapytał zaciekawiony mag - Jeśli można zapytać rzecz jasna - dodał szybko spoglądając na Emerahl.
- Ależ oczywiście. To nie jest żaden sekret - odparła szybko kobieta - Dostałam od dziadka. Podobno to była jego rodzinna pamiątka o wielkiej wartości. Być może to tylko wartość sentymentalna, ale podobno był magiczny. Tylko niestety dziadunio nie zdążył mi powiedzieć... zmarło mu się parę dni temu. Poza tym biedak miał na stare lata problemy z głową i wydawał się nie zawsze wiedzieć co mówi. Niemniej jednak chciałam się dowiedzieć.
- Rozumiem, rozumiem. Potrzebowałbym paru dni żeby go dokładnie zbadać - zaproponował sprzedawca.

Emerahl zrobiła skwaszoną minę - Niestety wyjeżdżam jutro. Nie ma pan żadnych przypuszczeń co do niego? - zapytała spoglądając na trzymany wciąż przez maga amulet.

- Przykro mi. Na takie badania potrzeba czasu. Przypomina mi trochę amulety stylizowane na kapłańskie, takie co to ostatnio modne się zrobiły. Tyle, że ten jest wspaniałej roboty, więc nie wygląda na byle zabawkę. Co najgorzej wysokiej klasy biżuterię.
- Może zatem w świątyni będą w stanie coś powiedzieć?
- Być może, być może - odparł mężczyzna - Jednakże pewnie też będą potrzebować kilku dni. To trwa.
- O nie... ciekawość mnie zżera... widać to będzie musiało zaczekać - powiedziała zasmucona czarownica.
- Przykro mi. Sam byłbym ciekaw - odpowiedział mag wręczając z powrotem Emerahl amulet.

Kobieta schowała błyskotkę, podziękowała zostawiając magowi trochę grosza 'za fatygę' i wyszła. W drodze do karczmy, w której mieli się tej nocy zatrzymać kobieta ponownie zmieniła swój wygląd starając się jak najwierniej odwzorować poprzednią formę i wstąpiła jeszcze do domu lekarza wręczyć mu pozostałą część opłaty za leczenie, sprawdzić jak ma się Theron w lecznicy i obiecawszy zjawić się jutro wcześnie rano przed wyjazdem, wyszła.

Nie raz i nie dwa tego dnia Emerahl dodawała sobie sił magią, lecząc zmęczone ciało. W tej chwili nie myślała już o niczym innym niż jedynie o ciepłej strawie i miękkim łóżku.

Plan wdrożyła w życie poczynając od strawy - w gospodzie, w której mieli wynajęte pokoje zamówiła sobie mięsny naleśnik polany białym ziołowym sosem oraz jakieś warzywa jako przystawkę a wszystko to zakropiła winem. Podróże z Irialem miały z pewnością pewien plus - mężczyzna nie wybierał byle czego ani nie skąpił pieniędzy to też, gdy tylko nadarzała się okazja - nocowali w niezgorszych zajazdach i na jedzenie również narzekać nie mogli. o był plus, minusy... owszem też były - chociażby ukrywanie pewnych informacji i despotyzm, jednak Emerahl sądziła, że ten cały wyolbrzymiony strach i niemal żołnierska postawa z jaką wszystkich traktował wynika z troski o Lamię i chęci jak najlepszego wypełnienia powierzonego mu obowiązku. W głównej izbie gospody panował harmider, jak zwykle w takich miejscach - ludzie przekrzykiwali się wołając na kelnerki, grając w karty lub rozmawiając o pierdołach, a wszystko to skropione było dużą ilością jedzenia, napojów - głównie tych wyskokowych - oraz zagłuszaną przez ogólny zgiełk muzyką i śpiewem jakiegoś pomniejszego barda. Tego dnia czarownica miała to jednak wszystko w 'głębokim poważaniu'... nie była co prawda aż tak padnięta, jako że magia lecznicza podtrzymywała jej ciało i umysł sprawnymi i wypoczętymi, jednakże czarownica chciała po prostu dla czystej przyjemności wyciągnąć się jak długa w miękkim łożu, przykryć kołdrą, zamknąć oczy i oddać w objęcia bogini snów. Wpierw jednak kąpiel, która początkowo miała być błyskawicznym namydleniem się i spłukaniem, by czym prędzej czmychnąć w pierzynę. Tutaj również była niespodzianka - gospoda okazała się być lepsza niż można było przypuszczać - posiadała swoją niewielką łaźnię to też krótka w założeniu kąpiel przeciągnęła się do niemal godzinnego wylegiwania się w parującej wodzie, która wycisnęła z Emerahl siły to też gdy czarownica trafiła w końcu do pokoju padła w prosto w poduszkę. Bez zbędnego gadania z czuwającym nad Lamią Irialem, bez dalszego przedłużania. Jeśli miała być jutro wypoczęta to czas najwyższy zacząć ten wypoczynek. Nie można wszak leczyć zmęczenia magicznie bez końca...
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 01-10-2010 o 17:38.
Cosm0 jest offline  
Stary 01-10-2010, 17:17   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sprawa u medyka przebiegła szybko, acz dramatycznie. Wyrok lekarza był dość straszny.
W najgorszym przypadku paraliż...w najgorszym przypadku wynikająca z tego paraliżu nędza i żebractwo. Theron był myśliwym i człowiekiem lasu. Paraliż będzie dla niego wyrokiem śmierci.
I dlatego Samuel położył dłonie na ramionach Emerahl współczując zarówno jemu, jak i jej.
Emerahl chyba się przyjaźniła z Theronem. Na pewno była z nim bliżej, niż ktokolwiek inny z grupy. Poza tym takie zachowanie pasowało do „roli” jaką odgrywał.

Załatwiwszy sprawy z Theronem, Samuel i Emerahl udali się na spotkanie z Irialem.
Zamiast niego zjawił się natomiast Servin.
Podczas tego spotkania to Emerahl rozmawiała, zaś Lestre jedynie potakiwał od czasu do czasu.
Problem nieprzyjemnego najemnika został rozwiązany. A problem nieprzytomnej Lamii, Irial postanowił dźwigać sam. Co Samuelowi w gruncie rzeczy, odpowiadało, zważywszy że ich pracodawca wyraźnie skąpił im informacji. Kurier nie zamierzał się zresztą narzucać z sugestiami i uwagami.
Poinformował Iriala poprzez Servina, że idzie się przejść po mieście i zasięgnąć języka co do dalszej drogi. I że wróci za godzinę lub dwie z wieściami do karczmy.
Po tych słowach pożegnał oboje, jako że czarownica też chciała załatwić swoje sprawy. Samuela korciło spytać pracodawcę o samopoczucie Ruth, ale się powstrzymał.
Spyta ją samą, przy najbliższej okazji.

Na razie zaś ruszył na wycieczkę po Eslov. Wędrował od kramu do kramu, od karawany do karawany, od kupca do kupca. Pytał o Szlak Czarnego Ognia, o kłopoty jakie na nim mogą się pojawić. Pytał o oto czy bandyci nie dokazują za bardzo na nim. Pytał też o najnowsze plotki krążące po mieście, ciekaw czy spełniły się obawy Iriala. Był ciekaw czy pojawią się plotki mogące dotyczyć ich małej „pielgrzymki”.
Załatwiwszy obowiązki, zajął się przyjemnościami. Obejrzał Panteon, a także inne świątynie w mieście. Nie omieszkał też zajrzeć w okolice karczmy„Pod rozpiętym gorsetem”. Co prawda nie miał gotówki by skorzystać z jej uroków. Ale przynajmniej obejrzał tamtejsze dziewczęta, prezentujące się w kusych spódniczkach, w celu reklamowania swych wdzięków.

Wędrówki swe Samuel zakończył wracając do karczmy. A gdy zrelacjonował Irialowi co się mu udało wywiedzieć, zasiadł do kolacji. Trochę go martwiła nieobecność Ruth, ale ponoć poszła już spać. Lestre rozkoszował się posiłkiem, rozglądając poniekąd za miłym towarzystwem do rozmowy. Kolejnym punktem w planie była krótka kąpiel i kojący sen.
A jutro wypadałoby zrobić zakupy u Vargo Clegane. Zakupy sprzętu jakiego doradzali kupcy, którzy właśnie Szlakiem Czarnego Ognia przybyli do Eslov.
Lestre postanowił, że wspomni o tym rano Irialowi, a na razie dopijał piwo.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-10-2010 o 17:56. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 01-10-2010, 21:40   #127
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Sevrin dopiero teraz zrozumiał, w co się wpakował proponując Ruth, że na nią poczeka. Poczekalnia była pusta i cicha. Obie te cechy były nienaturalne, szczególnie, że tuż zza drzwi dobiegał gwar miasta.
Najemnik uświadomił sobie, że zbyt przenikliwa cisza, cisza, którą tak pragnął nie była wcale lepsza od hałasu. Możliwe, że była nawet gorsza. Młodzieniec nie wiedział, co ze sobą zrobić. Spacerował po korytarzu to w tą to we w tą, opierał się plecami o ścianę, by po chwili znów zacząć chodzić.
W końcu Ruth wyszła od lekarza. Sevrin mógł wyjść z poczekalni.
Wysłuchawszy relacji z wizyty i próśb dziewczyny mężczyzna udał się w stronę Panteonu.

Wyjście na ulicę sprawiło, że najemnik zatęsknił za ciszą i pustką poczekalni. Miasto było głośne, tłoczne i odpychające. Miasto było zamknięte i ograniczone.
Z kapturem założonym na głowę Sevrin zręcznie wymijał napotkanych przechodniów, w szczególności unikając ich większych skupisk. Doskonale wiedział, że w tłoku najczęściej traciło się sakiewkę. A sakiewka była mu teraz potrzebna. Szczególnie, że znajdowały się w niej nie jego pieniądze.
Kilkakrotnie jego oczy wychwyciły młodych chłopaków, którzy śledzili posiadaczy grubszych sakiewek.
Mężczyzna odkąd nauczył się złodziejskiego fachu zastanawiał się, dlaczego większość mieszczan nosiła swe sakiewki tylko przypiętymi do pasa. Było to bardzo lekkomyślne i bardzo kuszące dla mieszkańców ulicy.

Pod Panteon dotarł bez żadnych większych przygód. Raz czy dwa razy nagłym odwróceniem się zmuszał jakiegoś chłystka do natychmiastowej zmiany kierunku „spaceru”.
Na Samuela i Emerahl nie musiał długo czekać.
Przekazał im wszystkie informacje, o przekazanie, których był proszony. Wysłuchał ich relacji i przyjął kolejną porcję informacji.
Gdy kurier i czarownica poszli załatwiać swoje sprawy Sevrin również poszedł swoją drogą. Pozostała mu do załatwienia jeszcze jedna, ostatnia sprawa. Toporek o zakup, którego prosił Irial.

O ile sklepy znaleźć było łatwo, o tyle znalezienie dobrego toporka w dobrej cenie sprawiało już kłopoty. Sevrin nie zamierzał na nikim używać swej zdolności. Chciał w uczciwy sposób wytargować jak najniższą możliwą cenę. Kupcy jednak nie chcieli opuścić ceny nawet o jednego miedziaka. Na wszelkie możliwe sposoby zachwalali swój towar twierdząc, że równie dobrego Sevrin nie znajdzie w całym mieście.
W końcu zrezygnowany wybrał najlepszą jego zdaniem ofertę i udał się z powrotem do karczmy.

Całe to łażenie po mieście pozbawiło Sevrina ochoty na cokolwiek oprócz wyłożenia się w łóżku i pogrążenia we śnie. Po znalezieniu się w karczmie pierwsze kroki skierował do pokoju, w którym ostatni raz widział Iriala. Przekazał mu wszystkie informacje i toporek, po czym udał się do męskiego pokoju.
Korzystając z dobrodziejstw cywilizacji zmył z siebie trud całego dnia.
Nie czekając zbyt długo położył się w łóżku. Dopiero teraz uświadomił sobie, że słyszy czyjś miarowy oddech. Przez chwilę zastanawiał się, który z mężczyzn mógł się położyć o tak wczesnej porze, lecz był to proces dość krótkotrwały. Umysł młodzieńca utrzymywał tylko minimalny kontakt z rzeczywistością. Praktycznie był już całkowicie pogrążony we śnie. Ostatkiem sił sformułował prośbę do bogów by tej nocy nic niespodziewanego i uniemożliwiającego spanie nie miało miejsca. Później był już tylko głęboki sen.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 02-10-2010, 12:54   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czas płynął, ale nikt w gospodzie się nie pojawiał. W każdym razie Irial nic o tym nie wiedział. Nie niepokoił się tym jednak zbytnio - wszyscy mieli wolne do kolacji.
Teoretycznie on sam również, bo mógłby przywołać jakąś pokojówkę, która posiedziała przy śpiącej królewnie, ale mimo wszystko wolał tego nie robić. Poza tym nie miał nic przeciwko temu, by posiedzieć wygodnie w fotelu, zamiast wałęsać się po mieście w poszukiwaniu przygód.

Otworzył okno.
Okazało się, że nie musiał zbyt długo czekać. Po paru minutach do izby wleciał Villain.
Irial zamknął okno.
- Żarrrrcie... - ton kruka sugerował bliską śmierć głodową.
- Przyniosę ci coś po kolacji, głodomorze - odparł Irial.
- Sknerrrra! - kruk nadął się udając wielkie oburzenie. Podfrunął na szafę i tam się rozsiadł i przymknął oczy.

Wreszcie zaczęły się pojawiać poszczególne osoby.
Sevrin przyniósł toporek i informację o tym, że według lekarza Ruth wystarczą jakieś ziółka. Sama zainteresowana nie zjawiła się w pokoju - dopiero po chwili Irial odkrył, że złodziejka położyła się w pokoju obok i pogrążyła się we śnie.
Samuel dostarczył parę garści plotek i równie dużo informacji o czekającej ich drodze.
Emerahl przyniosła wieści, niezbyt przyjemne, o Theronie i - nieco lepsze - o możliwościach zawiadomienia Erwina. Gdy tylko Emerahl zaczęła się szykować do snu, Irial zszedł na dół, by zjeść coś na kolację, a potem - wzorem Sevrina i Emerahl - skorzystać z łaźni.
Po odświeżającej kąpieli pozostało mu tylko wrócić do pokoju, nakarmić Villaina, a następnie iść w ślady swoich współpracowników. Pozostawił łóżko w 'męskim' pokoju dla Samuela.
- Obudź mnie w razie konieczności - powiedział do Villaina.
- Wrrrredniak - mruknął kruk. - Dobrrra... - dodał ciszej.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 03-10-2010 o 19:54.
Kerm jest offline  
Stary 09-11-2010, 20:04   #129
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Samuel

Wędrówka po karczmach przyniosła raczej przeciętne rezultaty. Kupcy, swoim zwyczajem, dużo i chętnie opowiadali o szerokim świecie, o ludziach żyjących w odległych krainach, o ich troskach i zwyczajach. Nie zabrakło również plotek politycznych, toteż kurier po raz kolejny usłyszał, że Horda szykuje się do ataku na zachodnie państwa i, że podobno tym razem Dzicy będą o wiele silniejsi niż ostatnio. Poza tym Samuel dowiedział się niedawno umarł monarcha jednego z księstewek, a że nie zostawił męskiego potomka – ku uciesze arystokratycznych intrygantów – rozpętała się zażarta walka o tron wśród jego dalszych krewnych. Lestre nie zapamiętał niestety ani, o które księstewko chodzi, ani tym bardziej imienia zmarłego władcy, ale jakoś go to nie dziwiło, bo kto by tam spamiętał te wszystkie księstewka i ich władców.

Karczmarze również nie zawiedli Samuela i chętnie dostarczyli najświeższych ploteczek z Eslov i okolic. A to, że córka burmistrza zaszła w ciąże i to nie z byle kim, bo z synem jego największego konkurenta do stołka. To znów, że rada miejska ma ostatnio na pieńku z cechami rzemieślniczymi, a idzie jak zwykle o pieniądze, a konkretnie podwyżkę podatków. Sporo mówiło się również o tym, że książę kazał wzmocnić garnizon Czarnej Strażnicy, a co za tym idzie, że zbliża się atak Hordy i ludzie martwią się, co to dalej z dzikusami będzie.

Z rzeczy bardziej interesujących, pytani kupcy opowiadali o Szlaku Czarnego Ognia. Z ich słów Samuel dowiedział się, że właściwie szlak nie jest zły, chociaż łatwo nie jest, bo dość stromo. Bandyci zdarzają się raczej sporadycznie, czemu w sumie trudno się dziwić, bowiem ciągnące z Aibne i Gór Śnieżnych transporty z cennymi kruszcami i wyrobami przemysłu ciężkiego są uzbrojone po zęby i nikt przy zdrowych zmysłach na nie nie napada.

Jedyne utrudnienia w podróży to, rzecz jasna, rzeźba terenu. Za Eslov przez dobrych kilka mil ciągną się mokradła, może nie tak ogromne, jak Uroczysko ale nie mniej niebezpieczne. Dlatego nie należy zbaczać z wyznaczonego traktu, bo nigdy nie wiadomo co się w lesie może czaić.

Natomiast w samych górach największym niebezpieczeństwem są oczywiście góry, a właściwie rozcinające je głębokie i strome urwiska, po obrzeżach których wiją się wąskie ścieżki. Dlatego nie ma co podziwiać górskich widoków, trzeba patrzeć pod kopyta, bo jeden nieuważny ruch i widok skalnej ściany może być tym ostatnim.

Sevrin

Biegł ile sił w nogach, chciał ją wyprzedzić. Kobieta szła przed nim spokojnie, uśmiechając się delikatnie. Przebierał szybko małymi nóżkami i wreszcie mu się udało, zostawił ją za sobą i pobiegł dalej. Niebawem dopadł do drzwi pokoju, wślizgnął się do środka i śmiejąc się wesoło wskoczył na łóżku.

Matka pojawiła się niebawem. Pogroziła mu, ale uśmiechnęła się przy tym, co zdecydowanie zepsuło efekt. Ułożyła go do snu i nakryła kołdrą. Gdy odchodziła, chłopiec złapał ją za rękę

- Mamo, opowiedz mi bajkę – poprosił cicho zwalniając przy tym uścisk.
- Taki duży chłopiec, a chce, żeby mu bajki opowiadać – powiedziała z rozbawieniem. – Masz już trzy lata, to nie przelewki.
- No opowiedz mi bajkę. Proooooooszę.
- Dobrze – zgodziła się. Usiadła na bujanym fotelu tuż obok jego łóżka i zaczęła – Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę…
- Mamo, ale nie taką. Tą o Pannie Polnej.
- Ale to nie jest bajka, tylko legenda – odparła z uśmiechem.
- E tam… no opowiedz mi bajkę – nalegał.
- No, dobrze już, dobrze. A więc… Przed wiekami, w Wielkiej Puszczy żyła sobie piękna elficka księżniczka imieniem Méabdh. Jej lud kochał ją nad życie, bowiem była to dziewczyna mądra i uczynna, szanowała swój naród i kochała go, ponad wszystko umiłowała sobie jednak naturę. Właśnie dlatego nazywano ją Panną Polną. Nikt tak jak ona nie kochał ich Puszczy, Méabdh rozumiała się z przyrodą, ptaki śpiewały w rytm melodii, którą ona nuciła, zwierzęta podążały za nią, gdy wychodziła na spacer, kwiaty zakwitały, gdy tylko ich dotknęła, a drzewa w jej obecności wydawały najsłodsze owoce. Mówiono, że księżniczka jak nikt potrafi władać Wielką Puszczą, że nawet prastare dęby w Świętym Gaju drżą, gdy ona się złości…

Kobieta umilkła na chwilę, spojrzała na syna, a gdy dostrzegła, że on wciąż nie śpi, kontynuowała: - Po wielu latach, gdy księżniczka była już dorosłą panną, król postanowił wydać ją z mąż. Chciał jednak, by oblubieniec był niezwykłym mężczyzną, najlepszym z najlepszych – właśnie dlatego postanowił zorganizować turniej, którego zwycięzca miał otrzymać w nagrodę rękę jego córki.

Do zawodów stanęło wielu mężnych elfów, zjechali się oni nawet z najdalszych krańców królestwa. Zawody trwały bez przerwy przez sześć dni i sześć nocy, jednak po zakończeniu ostatniej konkurencji okazało się, że nie można wyłonić zwycięscy, bowiem dwaj zawodnicy - Tyrion, elficki rycerz wsławiony w boju i nikomu nieznany przybysz, który kazał się nazywać Zefirem – szli łeb w łeb. Król zarządził dogrywkę. Rękę księżniczki miał otrzymać tej z dwójki zawodników, który z zawiązanymi oczami strzeli w sam środek tarczy. Pierwszy strzelał Zefir, jego strzała wbiła się na obrzeżu środkowego kręgu na tarczy. Tyrion miał oddać strzał jako drugi, od niego zależał wynik rozgrywki. Gdy mężczyzna zwolnił cięciwę, zerwał się silny wiatr. Wszyscy sądzili, że podmuch zniesie strzałę, jednak tak się nie stało. Jakimś cudem Tyrion trafił w sam środek tarczy.

Rozwścieczony Zefir nie zamierzał się pogodzić z przegraną, zanim ktokolwiek zdołał zareagować, porwał księżniczkę Méabdh i uciekł po niebie na swym rydwanie z chmur. W Wielkiej Puszczy zapanowała żałoba. Nikt nie wiedział, co teraz począć. Chciano zorganizować wyprawę ratunkową, by odbić księżniczkę, jednak nikt nie wiedział, gdzie szukać Zefira i zaginionej księżniczki.

Zwrócono się o pomoc do kapłanów. Ci przez trzy dni i trzy noce odprawiali modły i składali ofiary, wreszcie orzekli: pod postacią młodzieńca Zefira ukrywał się bóg – Donar i to on porwał księżniczkę, by uczynić z niej jedną z dam dworu bogini Staphii. W tej sytuacji nikt już nie wiedział, co dalej począć. I właśnie wtedy, gdy wszyscy – z królem na czele – stracili wszelką nadzieję, księżniczka wróciła.

- Nie lękajcie się – powiedziała do swego ludu spływając na rydwanie z chmur – Tam gdzie jestem, jest pięknie i spokojnie. W pałacu Wielkiej Staphii rosną tysiące kwiatów o niesamowitym zapachu. Jestem tam szczęśliwa
-A co z nami – zaczął lamentować lud – Co z naszym królestwem, przecież państwo nie może zostać bez następcy tronu

Księżniczka uśmiechnęła się tylko i zaczęła spokojnie tłumaczyć, że Wielka Matka o wszystkim pomyślała. Pozwoliła jej co jakiś czas wracać do swego ukochanego ludu. Przestrzegła jednak, że w takiej postaci, jak teraz, widzą ją po raz ostatni. Co tysiąc lat miała się odradzać, jednak już nie jako księżniczka. Elfy będą musiały znaleźć jej nowe wcielenie, ale w końcu im się uda i ona znów zasiądzie na tronie jako Odrodzona Méabdh, Dana Méabdh.


Matka skończyła opowiadać i spojrzała na swojego syna. Uśmiechnęła się do niego czule i ucałowała go w czoło. Następnie zgasiła kaganek i życząc chłopcu spokojnej nocy, wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi.

Emerahl

Noc trwała w najlepsze. Wiatr cicho dął z żagle, a statek sunął naprzód tnąc dziobem fale. Na bezchmurnym niebie widać było wszystkie gwiazdy i tarczę księżyca odbijającą się w bezkresnym oceanie.

Siedziała skulona między skrzyniami, obejmując nogi ramionami, z głową przytuloną do chropowatej ścianki skrzyni. Chłodna bryza osuszała jej łzy, pozostawiając po nich jedynie słone ścieżki.

Pokład był o tej porze pusty i cichy. Co jakiś czas słychać było tylko kroki sternika, który najwyraźniej nie mógł już wysiedzieć w jednym miejscu. Poza tym żadnych odgłosów ludzkiej obecności, nie licząc cichego szlochu, rzecz jasna.

Właśnie dlatego, gdy niski, męski głos wypowiedział jej imię, zabrzmiało to nieomal, jakby krzyczał. Dobrze wiedziała, czyj to głos, a jednak wyjrzała z ukrycia, by się upewnić.

Nie pomyliła się. Stał tam, oparty nonszalancko o burtę, z twarzą skrzywioną w lekkim grymasie. Wiatr smagał jego twarz o ostrych rysach kosmykami kasztanowych włosów.


- Wyłaź, Brzydactwo – powiedział podchodząc kilka kroków w kierunku jej kryjówki. Gdy chwila oczekiwania przedłużyła się, zniecierpliwiony dodał – No już, nie będę cały wieczór stał na tym wietrze.

Posłusznie wyszła z ukrycia, przecierając oczy dłońmi. Spojrzała na niego spode łba zastanawiając się, po co właściwie jej szukał.

- A więc tu byłaś, Brzydulko – powiedział mężczyzna. – No już, otrzyj zasmarkanego noska, bo wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle.

Oto był właśnie on… Meallán, elficki bard, który swymi niewybrednymi przyśpiewkami umilał żeglarzom rejs do Gormgholli. Z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu postanowił się nią opiekować podczas rejsu i robił to, na swój pokrętny sposób.

Początkowo sądziła, że w zamian za ochronę Meallán oczekuje jakichś dowodów wdzięczności, właściwie nie jakichś, a bardzo konkretnych, takich jak wszyscy inni mężczyźni. Elf jednak jasno dał do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany. Mówiąc wprost, oświadczył, że jego zdaniem jest brzydka, co trochę ją zdziwiło, bowiem mężczyźni, z którymi do tej pory miała w ten czy inny sposób do czynienia, nie narzekali na jej urodę.

Ale to było kiedyś, a teraz faktycznie nie prezentowała się najlepiej. Bieda i wciąż nie do końca odżałowana śmierć matki sprawiły, że jej twarz była zapadnięta i niezdrowo blada. Do tego dochodziły wciąż niezagojone pamiątki po ostatniej wizycie Barta w postaci rozciętej wargi i paru sińców na twarzy i ciele. Poza tym Meallán był elfem, a elfy, jak wiadomo, mają mocno wysublimowane poczucie piękna. Nic więc dziwnego, że nazywał ją Brzydulką.

Było zresztą coś pieszczotliwego w tym określeniu. Z początku broniła się przed tym i wkurzała, za każdym razem, gdy się tak do niej odezwał, z czasem jednak dała sobie spokój ze złością, bowiem mężczyzna ewidentnie jej zdanie na temat tego określenia miał w głębokim poważaniu i nie zamierzał go zaniechać. Ostatecznie więc została jego Brzydactwem.

- No, Brzydulko, wracamy do środka. Wieje coraz mocniej, zaraz zwieje cię do morza i tyle będzie po twoim marnym żywocie – powiedział mężczyzna wyciągając do niej rękę o długich palcach. Kiedy zobaczył, że nie zareagowała, dodał nieco ostrzej. – No rusz się, dziewucho. Nie każ mi tam po siebie iść. Dobrze wiesz, że tego nie lubię.
- Nie wrócę tam – odezwała się wreszcie. Samotna łza pociekła jej po policzku, gdy ponownie na niego spojrzała. Chciała, by to spojrzenie wydało mu się harde, doskonale wiedziała jednak, że bardziej przypominała w nim zbitego szczeniaczka.

Spojrzał na nią z ukosa, a potem – wbrew temu, co mówił – podszedł do niej. Przez chwilę wydawało jej się, że mężczyzna przymierza się, by ją objąć ramieniem, ostatecznie jednak stanęło na tym, że ujął jej podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie.

- Owszem, wrócisz tam ze mną – jego głos brzmiał łagodnie i jakoś tak przyjaźnie. Ten ton tak bardzo do niego nie pasował, że przez chwilę patrzyła na niego ze zdumieniem. Zanim jednak zdążyła jakoś zareagować, Meallán kontynuował – Wrócisz tam ze mną i zaraz powiem ci dlaczego – zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiając.

Wciąż nie puścił jej podbródka, toteż przez tę dość długą chwilę była niejako zmuszona podziwiać jego niebanalną urodę. Pełnej krwi elfem z pewnością nie był, a jednak zachował wiele ze szlachetności rysów swych przodków. Co tu dużo mówić, był przystojnym, młodym mężczyzną, a właściwie wyglądał na takiego, bo ile naprawdę miał lat, bogowie tylko raczyli wiedzieć.

- Nie wiem w jakich stronach się wychowałaś… – zaczął po chwili, a ona słysząc te słowa, pomyślała z goryczą, że wcale nie chciałby wiedzieć. – ale większość z nas żyje w świecie, który do idealnych nie należy. Mówiąc szczerze, jeśli to faktycznie bogowie go stworzyli, to wybitnie spartolili robotę. Ale do rzeczy… świat nie jest idealny, mężczyźni również nie są idealni. Wbrew temu, co być może miałaś okazję przeczytać lub usłyszeć w jakiejś miłosnej balladzie, nie są oni szlachetnymi rycerzami, którzy wychwalają cnotę damy swego serca. Mężczyźni są okrutni, agresywni i w większości zależy im tylko na jednym, mianowicie na tym żeby cię zaciągnąć do wyra i jeśli nie mogą tego zrobić, z tego czy innego powodu, nie masz co oczekiwać, że będą dla ciebie mili. Nie ma się więc co zalewać łzami, jeśli któryś odezwie się do ciebie niegrzecznie, lub wręcz chamsko. Należy puścić to mimo uszu, albo odszczeknąć się, ale tylko wtedy, gdy wiesz, że zdążysz uciec przed jego ciosem, a najlepiej, że jest ktoś kto cię przed nim obroni.

Wciąż patrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie bardzo rozumiała do czego właściwie ta rozmowa ma prowadzić. Doskonale wiedziała jednak, że nie należy mu przerywać. Starała się więc słuchać i jak najwięcej zapamiętać.

- Płaczesz bo Horill nazwał cie małą rudą kurewką? – upewnił się mężczyzna wcale nie przejmując się tym, że w jego ustach nie brzmi to ani trochę lepiej. – Cóż, Brzydulko… bywa. Zapewniam cię, że nie raz i nie dwa przyjdzie ci słyszeć na swój temat gorsze epitety. Nie możesz za każdym razem wybuchać płaczem i pędzić przed siebie. Po prostu naucz się z tym żyć
- Ty nic nie rozumiesz! – warknęła zaciskając pieści tak mocno, że zbielały jej knykcie. Wzbierająca od miesięcy czara goryczy właśnie się przelała zalewając ją wodospadem żalu i złości. Tak bardzo chciała wyrzucić to z siebie, wywrzeszczeć mu wszystko prosto w twarz, a potem patrzeć, jak kuli się w sobie zmieszany tym, co usłyszał.
- Czyżby? – zagadnął tajemniczo jednocześnie spoglądając jej głęboko w oczy. Wzdrygnęła się pod wpływem jego spojrzenia. Wbrew temu, o czym jeszcze przed chwilą marzyła, to ona spłoszona spuściła wzrok i ani myślała ponownie go podnosić. Bała się spojrzeć w przejmująco zielone oczy Meallána, bała się tego, co mogłaby z nich odczytać.
- Nie męcz mnie, nie widzisz, że nie mam ochoty tam wracać – zapytała smutno wciąż nie patrząc na niego. – Dlaczego tak ci na tym zależy?
- Bo jesteś moją Brzydulką – odparł jakoś tak ciepło, serdecznie, zaraz jednak zepsuł wszystko, dodając – No już, zbieraj dupę w troki bo robi się coraz zimniej. Jak będziesz grzeczna, na dobranoc zaśpiewam ci jakąś ckliwą balladę.

Bez słowa ruszyła w stronę zejścia pod pokład. Nie żeby ją przekonał do swego zdania albo przekupił obietnicą opowiastki na dobranoc. Po prostu znała go już jakiś czas i doskonale wiedziała, że wszelki opór jest bezcelowy. Było w nim, w jego spojrzeniu, głosie i sposobie bycia coś takiego, co sprawiało, że za każdym razem traciła chęć stawienia oporu.

Gdy zeszli pod pokład, przystanęła na moment. Korytarzyk pogrążony był w półmroku, toteż odwróciła się, by lepiej go widzieć. Przez chwilę stał spokojnie, wreszcie jednak kiwnął na nią głową ponaglając jej pytanie.

- Zaśpiewasz mi dzisiaj tę ładną balladę? – zagadnęła cicho tak jakby bała się pytać.
- Nie będzie żadnej ballady - rzucił Meallán bez ogródek nawet na nią nie patrząc.
- Ale… obiecałeś! – jęknęła cicho. W jej głosie zabrzmiała nutka żalu, ledwo dostrzegalna, bowiem spodziewała się takiego obrotu spraw. Miała jednak nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Spojrzał na nią dobrotliwie i uśmiechnął się samymi kącikami ust. Zaśmiał się cicho pod nosem, a może jedynie westchnął, a potem pogładził ją delikatnie po policzku, jak nigdy wcześniej tego nie robił.

- Kłamałem – zabrzmiało w jej głowie chwilę przed tym, zanim otworzyła w oczy. Jego głos był tak samo wyraźny jak wtedy, gdy go słyszała, daleko i dawno temu. I tak jak wtedy, po policzku spłynęła pojedyncza łza, ostatni świadek dziecięcej naiwności.

Irial

Szedł cicho pogrążonym w mroku korytarzem. Nawet najcichsze skrzypienie deski nie zdradzało jego obecności. Nie musiał uważać, stopy po prostu same go niosły, on jedynie podążał za nimi.

Gdy wyszedł na dwór, chłodne, nocne powietrze buchnęło mu w twarz wyciskając z oczu łzy. Szedł dalej nie zważając na to, że bose stopy marzły na mroźnym wietrze. W sumie nawet nie czół chłodu, choć miał na sobie tylko płócienną koszulę, tak jakby to nie jego ciało przemierzało bezkres nocy.

Wrota stajni otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Przez szparę w drzwiach zajrzał do środka, a gdy przekonał się, że stajnia jest pusta, wślizgnął się do środka. Konie powitały go stukotem kopyt o klepisko i niespokojne rżenie. Najwyraźniej nie spodziewały się wizyty o tak późnej porze.

Podszedł do pierwszego boksu. Siwy ogierek spoglądał na niego bardziej z zaciekawieniem niż ze strachem. Zastrzygł ciekawsko uszami, a potem zabrał się do konsumowania kawałka marchewki, którym poczęstował go Irial. Po chwili w stajni zrobiło się gwarno, bowiem kolejne konie zaczęły uderzać nogami w drzwi swoich boksów również domagając się kawałka smakołyka. Gdy już każde zwierzę dostało przysmak, zaległa wreszcie cisza.

Nie wiedział, co go tu przywiodło, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że trafił tu nie przez przypadek. Mimo zamkniętych odrzwi poczuł na twarzy podmuch wiatru, początkowo delikatne niczym tchnienie, wreszcie jednak o wiele silniejsze. Wiatr smagał jego twarz kosmykami włosów, a on czuł, że zaraz coś się wydarzy. Zwierzęta również musiały to czuć, bowiem znów zaczęły niespokojnie rżeć i tupać.

Wraz z kolejnym podmuchem nadciągnęło coś jeszcze. Potężna fala czystej, niczym nie skrępowanej energii uderzyła w jego tors wypychając z płuc powietrze. Zachwiał się pod jej naporem, a żeby nie upaść podparł się o drewnianą belkę.

Fala ustąpiła, jednak konie w dalszym ciągu były niespokojne. Zaniepokojony Irial odwrócił się i ku swemu szczeremu zaskoczeniu dostrzegł, że w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą spoczywała jego dłoń, płonął ognik. Płomyk tańczył w rytm delikatnych podmuchów wiatru, radośnie migotał rozcinając otaczający mrok.

Mężczyzna machnął ręką chcąc zagasić ogień, jednak ten, zamiast zgasnąć, spłynął na jego dłoń. Nie parzył, nawet nie był ciepły, po prostu skakał po dłoni wykonując slalom między palcami.


Konie rżały coraz głośniej i bardziej panicznie. Nieustannie przebierały nogami, stukały w boki boksów chcą się wydostać z pułapki. Irial nie zwracał na nie uwagi, pochłonięty obserwacją płomieni tańczących na powierzchni jego dłoni. Zaabsorbowany tą czynnością nie dostrzegł w porę nadciągającej kolejnej fali, większej i silniejszej od poprzedniej. Gdy wreszcie się ocknął, było już za późno.

Odrzwia stajni otwarły się z hukiem ustępując pod naporem silnego podmuchu wiatru. Również drzwi boksów pootwierały się i konie zaczęły w panice biec ku wyjściu. Irial jednak tego nie zauważył, w tym momencie miał na głowie zupełnie co innego.

Gdy wiatr otworzył wrota, Irial stał z rozpostartymi ramionami, tak jakby tylko czekał na to, co ma cię za chwilę wydarzyć. Zimny podmuch owiał jego ciało powodując na plecach gęsią skórkę. Płomienie na jego palcach rozpaliły się mocniej, po chwili zajmowały już obie dłonie, po kolejnej sięgały aż do łokci.

Potężna fala mocy uderzyła weń tak, że ponownie się zachwiał. Poczuł jak włosy biczują mu twarz kłębiąc się i wijąc wokół głowy. Płomienie płynęły po fałdach jego ubrania nie czyniąc im żadnej krzywdy. Gdy osiągnęły podłogę, zaczęły snuć się pozostawiając za sobą smoliste ścieżki spalonych źdźbeł trawy.

Jedna ze stróżek ognia dosięgła wreszcie stojącego pod ścianą stogu słomy i poczęła się po nim wspinać wysoko, ku krokwiom. Słoma momentalnie zajęła się ogniem nadając mu piękną, pomarańczowo-czerwoną barwę. Dopiero teraz Irial poczuł palący w twarz żar buchający z wielkiego ogniska. Dopiero teraz poczuł strach, pierwotny, prastary jak bogowie strach przed ogniem. Ogniste jęzory nieśmiało lizały kalenicę zostawiając na niej smoliste ślady.

- Nie! – wyrwało się z jego płuc dziwnie piskliwie. Nie był to głos dorosłego mężczyzny, a przestraszonego dziecka, które dopiero teraz zdało sobie sprawę z powagi swego czynu. – Nie – powtórzył cicho.

Słowa rozniosły się echem w jego głowie. Odbijały się od kości czaszki rozbrzmiewając ze zdwojoną siłą. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to nie on krzyczy, to ktoś szeptał mu do ucha jego własne imię, ktoś miły i bliski.

- Lamia – powiedział niemal bezgłośnie jeszcze zanim otworzył oczy.

Przez zaciśnięte powieki przebijało się delikatne światło. Otworzył oczy tylko po to, by przekonać się, że to faktycznie Lamia wypowiadała jego imię. Dziewczynka stała przed nim w pełni przytomna, z delikatnym uśmieszkiem na rumianej twarzy.

- Śniłeś – wyszeptała z przejęciem. – Śniłeś, widziałeś to co ja wtedy. – Nie czekając na odpowiedź zmieniła temat – Już poranek, czas śniadać.

Poranek – wszyscy

Kolejna noc dobiegła końca, a kolejny poranek był wyjątkowo parny i mglisty. Goście karczmy pod Złamanym Groszem stawili się tłumnie w głównej izbie, by zjeść pożywne śniadanie przed czekają ich męczącą podróżą.

Również Irial i jego towarzysze zjawili się, wypoczęci i głodni. Tym razem podczas posiłku towarzyszyła im również Lamia. Dziewczyna wyglądała na całą i zdrową, uśmiechała się, była zadziwiająco uprzejma.

Po śniadaniu goście rozeszli się w swoje strony. Część od razu ruszyła w dalszą drogę, inni wrócili do swoich pokoi, jeszcze inni wybyli w miasto, by załatwić znane tylko sobie sprawy i móc opuścić miasto. Karczma opustoszała, znów było w niej cicho i spokojnie, idealne miejsce odpoczynku dla strudzonego wędrowca.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 20-11-2010, 21:55   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nawet nie wiedział, kiedy zasnął...
Nigdy jeszcze mu się nie śniło, że był podpalaczem. Na szczęście, zanim dach płonącej stodoły zwalił mu się na głowę, obudziły go słowa Lamii.
Otworzył oczy. Dziewczyna nie spała. W dodatku wyglądała na wypoczętą i w pełni sił. A może i była głodna, o czym świadczyła wzmianka o jedzeniu.
- Za moment będzie śniadanie - odparł Irial. - Powiedz mi najpierw, jak się czujesz?
- Dobrze
- odparła bez emocji. - Tylko... - zamyśliła się. - Z Theronem jest bardzo źle, prawda? - dodała z wyraźnym smutkiem.
Przez moment zastanawiał się, skąd Lamia wie o Theronie i skąd, na bogów, wie, co mu się przed chwilą śniło, ale postanowił odłożyć wypytywanie na inną okazję.
- Theron wyjdzie z tego - zapewnił dziewczynę. - Nieprędko, ale wyjdzie. A w ogóle to nic nie można było zrobić - dodał. - Nikt nie zdążył go powstrzymać.
- Wyjdzie z tego
- powtórzyła za nim cicho. - I mówisz to wiedząc, że nie potrzebuję, byś mnie pocieszał? Nie jestem już dzieckiem.
- Nie pocieszam cię
- odparł Irial - tylko stwierdzam zwykły fakt. Tak samo bym ci powiedział, że zostanie kaleką albo wkrótce umrze. Medyk zapewnił, że tak się nie stanie.
- Zobaczymy
- odparła beznamiętnie.
- Możesz ruszyć dzisiaj w drogę - spytał, zmieniając nieco temat - czy chcesz trochę odpocząć?
- Tak, możemy dziś ruszać w drogę. Nie czuję się źle, jak zawsze zresztą.
- Dobrze wiesz, że końcowy efekt może być różny
- odparł Irial. - Nie zawsze budziłaś się kwitnąca i pełna życia. Poza tym zawsze może być ten najgorszy raz
- Ale to było dawno
- odparła pyszałkowato. - Wtedy byłam o wiele słabsza.
- Strong woman
- usta Iriala wygięły się w lekkim, kpiącym uśmieszku, ledwo dostrzegalnym nawet dla Lamii.
- Oj przestań - zaperzyła się. - Nie widzisz, że coraz lepiej mi idzie?
- Pod pewnymi względami tak.
- Irial skinął głową. - Ale pewne krytyczne uwagi i tak bym miał. Jeszcze nie jesteś chodzącą doskonałością.
- Jak to nie?
- zaśmiała się. - Nikt mi wcześniej nie zarzucał niedoskonałości.
- Czyżbyś nie pamiętała, iloma uwagami zarzucali cię rodzice?
- Irial obrzucił Lamię kpiącym wzrokiem. - Niektóre nieco odbiegały od pochwał.
- E tam, rodzice się nie znają
- odparła wciąż się śmiejąc.
- Bez wątpienia... - Irial pokiwał głową. - Rodzice nigdy i na niczym się nie znają. I w najmniejszym stopniu nie potrafią zrozumieć swoich dzieci.
- Chcesz śniadanie do łóżka, czy też przyodziejesz się i zejdziesz na dół?
- spytał.
- Czuję się przecież dobrze. Mogę zejść i zjeść śniadanie ze wszystkimi.
- Świetnie...
- odparł Irial. - Ponieważ nie potrzebujesz pokojówki, zatem zostawię cię na moment, żebyś się mogła ubrać. Jak skończysz, to mnie zawołaj.
Ruszył w stronę drzwi.
Po chwili Lamia wyszła z pokoju, ubrana w swój zwykły podróżny strój, dzięki czemu mogła nie wyróżniać się niczym z szarego tłumu licznych, zwykłych mieszkańców. Razem zeszli na śniadanie.

Ledwo zdążyli zjeść do ich stołu podeszła Ruth. Nie wiedzieć czemu, chciała z każdym z nich rozmawiać z osobna. Być może ze względu na charakter przekazanych informacji, nie do końca związanych z podróżą.

- Miałem przed chwilką ciekawą rozmowę - powiedział Irial po zakończeniu rozmowy. Usiadł ponownie obok Lamii.
- To zupełnie tak jak ja - odparła Lamia bez emocji. - A czego dotyczyła ta "twoja" ciekawa rozmowa, bo mam wrażenie, że chcesz mi o tym opowiedzieć - dodała bez specjalnego zainteresowania w głosie.
- Pewnie ten sam problem - stwierdził Irial. - I nie wiem, czy się cieszyć, że teraz będzie rozsądniejsza, czy też wprost przeciwnie. Nie wiem tylko, co z tym wszystkim wspólnego ma Samuel.
- Być może Ruth w swej naiwności sądzi, że to on jest ojcem dziecka, a nie...
- rzuciła Lamia beznamiętnie. Zrobiła chwilową pauzę, jakby zastanawiała się nad doborem właściwego słowa - jakiś jego poprzednik. Nie wiem, nie mnie w to wnikać.
- Ojcem? Chyba przybranym...
- powiedział Irial. - Będzie jeszcze ciekawiej, niż było.
- Ruth wydaje się być pewna, że to Samuel jest ojcem. Jak już mówiłam nie mnie w to wnikać
- powiedziała Lamia wzruszając ramionami. - Ale dlaczego właściwie ze mną o tym rozmawiasz?
- Ponieważ wszelkie relacje międzyludzkie mają również taki czy inny wpływ na nas
- powiedział Irial - zaś niektóre kobiety w ciąży niekiedy zaczynają zachowywać się inaczej, niż zwykle. Warto o tym pamiętać.
- Mógłbyś mówić wprost?
- zaproponowała lekko zniecierpliwiona dziewczyna. - Bo dalej nie rozumiem o co ci chodzi.
- Oznacza to po prostu
- odparł spokojnie Irial - że od czasu do czasu Ruth może się zachowywać nieco irracjonalnie i powinnaś wziąć to pod uwagę w niektórych przypadkach. I może reagować z pewnym rozbawieniem, przynajmniej w duchu.
- Dobrze, postaram się.

Irial skinął głową.
- Masz jakieś plany na przedpołudnie? - spytał. - Jakieś zakupy, zanim wyruszymy w drogę?
- Nie, raczej nie
- powiedziała po chwili namysłu. - Zresztą, obawiam się, że mógłbyś nie znaleźć chętnego do towarzyszenia mi podczas spaceru - zaśmiała się.
- Jestem pewien, że się mylisz - odparł Irial. - Poza tym na moje towarzystwo możesz zawsze liczyć. Ale skoro niczego nie planujesz, to możemy się przygotować do dalszej drogi i ruszyć, jak tylko pojawią sie wszyscy. Nie ma sensu siedzieć w Eslov, skoro przed nami droga daleka.
- Jeszcze jedna sprawa...
- W zadumie spojrzał na Lamię. - Chcesz jechać w spódnicy, czy też wolisz męski strój?
Lamia zamyśliła się.
W tak zwanych wyższych sferach było nie do pomyślenia, by kobieta ubrała spodnie, a co gorsza - pokzała się w nich publicznie. Natomiast na szlaku, w górach w szczególności... Kto by się tym przejmował. Poza tym nikt jej nie zna i nikogo znajomego nie spotka.
- Zgoda - powiedziała. - Pod jednym warunkiem.
Nie czekając na pytanie Iriala mówiła dalej:
- To musi być strój dopasowany. Innymi słowy - kupiony specjalnie dla mnie, na oją miarę. Nic w stylu 'twoje spodnie, koszula Samulela'.
- Nawet bym nie pomyslał o takiej kombinacji
- zapewnił Irial.
- Jeśli chcesz - mówił dalej - to zjedz coś jeszcze, a ja w tym czasie napiszę krótki list. Potem pójdziemy do miasta na zakupy.

Napisanie pisma składającego się z paru zdań nie zajęło Irialowi zbyt dużo czasu. Podobnie jak załatwienie spraw w mieście - znalezienie posłańca i zrobienie zakupów. W gruncie rzeczy najdłużej trwało znalezienie ubrania, które Lamii przypadłoby do gustu. Inne zakupy, takie jak kołczan bełtów, kociołek czy pokaźnych rozmiarów płachta z namiotowego płótna, dało się załatwić dużo szybciej. Z transportem tego całego bagażu kłopotów nie było, bowiem Irial zabierał konia, na którym poprzednio jechał Theron. Zapasowy wierzchowiec zawsze mógł się przydać, nie tylko do noszenia takich czy innych pakunków. A przynajmniej Erwin nie będzie musiał płacić rachunku za stajnię.

Po powrocie do gospody Lamia poszła do pokoju, zaś Irial poświęcił kilka chwil na rozmowę z karczmarzem.
Nie zajęła ona zbyt wiele czasu, ale owoców przyniosła troszkę. Jak powiadał karczmarz, a z pewnością swoją wiedzę miał, luksusy podróżowania kończyły się po przekroczeniu północnej bramy miasta. Podróż - w zależności od szczęścia, umiejętności i samozaparcia podróżnych - trwać mogła od tygodnia do góra dwóch.
- Karczmy, po drodze do Przełęczy Czarnego Szlaku spotkać można jeszcze przez dwa dni - mówił karczmarz, równocześnie wydając duspozycje związane z przygotowanie prowiantu zamawianego przez Iriala. - Jedna to "U Olafa". Czemu tak się zwie, to trudno powiedzieć, bo nikt nie pamięta, by jakikolwiek Olaf był jej właścicielem. Ale karmią ponoć dość dobrze. Dalej jest "Tuczone cielę", "Stary Młyn" i "Rozdroże". Ostatnią gospodą, zanim zaczną się lasy, bagna i góry, jest zajazd "Pod Wisielcem".
- Ponoć, tak przynajmniej powiadają, tamtejszy właściciel w ostatniej chwili uniknął stryczka, gdy znalazł się dowód jego niewinności. Ale czy to prawda, czy tylko ludzkie bajanie, tego nie wiem
- opowiadał dalej karczmarz. - Powiadają też inni, że niedaleko rosło drzewo zwane Drzewem Wisielców, gdzie gardło dawali złapani na rozbojach. Ale to bzdura być musi, bo komu by się chciało wozić skazańców taki szmat drogi. Na stryk szli od razu i do piachu. Kto by się tam patyczkował.

Gdy Irial wrócił do pokoju Lamia była już spakowana i siedziała przy stole, wymieniając uwagi z Villainem i częstując go kawałkami chleba i sera.
- Spotkamy się za bramą - Irial spojrzał na kruka - czy mam cię schować do torby i przemycić?
- Torrrba? Brrrutal!
- Spojrzenie Villaina było pełne oburzenia. - Brrrama... - dodał.
Irial otworzył okno a kruk, rzuciwszy mu jeszcze ponure spojrzenie, opuścił pokój. Dziesięć minut później Irial i Lamia zrobili to samo, tyle tylko, że bardziej tradycyjną drogą.
Teraz pozostawało tylko czekać na pozostałych.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172