Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2013, 02:00   #11
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z innymi graczami


Cortez "Puszka" Cervantes
Cortez miał specyficzny styl walki wręcz, czekał aż przeciwnik się zmęczy i zacznie potykać o własne nogi. Tutaj nie do końca się sprawdził, jako że podział na dwie grupy przyśpieszył nieco akcję. Puszka otrzepał się i odrzucił nogę stołu, którą wcześniej nieczysto zaszedł jednego z przeciwników. Udawał całkowite niewiniątko i podszedł do chwilowo nieczynnego automatu z piwem, próbując z nim cokolwiek zdziałać. Nie przejmował się obolałymi kłykciami Bauchauczyków, którzy przekonali się na własnej skórze jak ciężko trafić Capitolczyka, a jeśli już nawet się trafi, dlaczego nie powinno się uznawać tego za sukces.


Derren "Rusty" Dunsirn
Niezbadane są wyroki losu. Rzucając brukselką w Rudego, Rusty prowokował starcie. Miał co prawda na myśli jakieś drobne przepychanki, ale Bauhauczyk albo był w gorącej wodzie kąpany, albo chciał zaimponować koleżance. Kiedy do walki ruszyło ośmiu jego kumpli, łomot był pewny jak to, że słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie. Szczęście całe, że byli na Wenus a tam akurat cykl solarny jest odwrócony.
Szkoda było trochę miejsca walki - kantyna wyglądała, jakby Żołnierze Zagłady urządzili w niej zadymę. Dosłownie i w przenośni. Podłoga zasłana była połamanymi stołami i szczątkami krzeseł. Walały się talerze i resztki jedzenia. Ranni leżeli nieprzytomni na ziemi, albo klęli na czym świat stoi trzymając się za połamane kończyny. Przydałaby im się fachowa pomoc medyczna. Zjawisko to nie było jednak niczym niecodziennym w tradycyjnej rutynie sił specjalnych. Nawet w zgranych oddziałach zdarzały się niesnaski rozwiązywane argumentami siłowymi, a co dopiero w miejscu, gdzie na w miarę małej powierzchni stłoczono żołnierzy pięciu korporacji. Rekruci wiedzieli, że dojdzie do zadymy a dowódcy powinni wiedzieć to lepiej. A może był to jeden z ich testów? W końcu żaden z poprzednich nie był jakiś szczególnie trudny. No cóż, o tym Rusty miał się przekonać niebawem. W zasadzie nikt nie powinien złożyć doniesienia na wybryki w kantynie, ale całe zajście mogła nagrać jedna z wszędobylskich kamer, co oznaczało, że jeszcze przed wieczorem nagranie trafi na biurko szeryfa Gówno. A wtedy, jak mawia sam szeryf, Rusty i inni będą musieli robić pompki “tak długo, aż z dupy pocieknie im zsiadłe mleko”. Nawet jeżeli to była przenośnia (a Imperialczyk podejrzewał, że nie) to nie uśmiechało mu się wykonywanie karnych ćwiczeń do końca obozu szkoleniowego. W końcu nie po to tu przyjechał. Od tradycyjnej zaprawy fizycznej zdecydowanie wolałby jakiś zaawansowany kurs walki bronią białą lub skutecznego eliminowania co groźniejszych żołnierzy Legionu Ciemności. I gdyby ktoś przeszkolił go w radzeniu sobie z Mroczną Harmonią... to już by było po prostu wspaniale.
Rusty splunął krwią, która zgromadziła mu się w ustach i sprawdził zęby. Były całe. Jego przeciwnicy z Bauhausu z nietęgimi minami gramolili się z podłogi. -Jeszcze cię dopadniemy. -Nie mogę się doczekać - odparł. Odwracając się w stronę samuraja, dostrzegł leżącego w nienaturalnej pozycji żołnierza, który zdaje się chciał go zaskoczyć podczas walki ciosem w plecy. Na jego twarzy malowało się nieopisane zdumienie a członki miał zupełnie zesztywniałe. Ciekawe, kto go tak urządził. Przecież nie padł od ciosu pięści. Rusty zerknął na stojących pod ścianami obserwatorów. Niektórym szkoda było rannych kolegów, innym żal rozlanego piwa, jeszcze inni z kolei odebrali to zajście jako zabawne – ot, ciekawy przerywnik urozmaicający dzień w koszarach. Imperialczyk podszedł do stojącego na środku pobojowiska rekruta Mishimy. Podejrzewał, że jest z klanu Moyo, zaprzyjaźnionego z Imperialem - o ile można było mówić o “przyjaźni” między tymi korporacjami. Zwykle wszystkie świadczone sobie uprzejmości miały charakter finansowy lub opierały się na pomocy w walce wewnętrznej pomiędzy zwaśnionymi rodami. -Fajna walka. Nie ma to jak trochę się poruszać przed snem. Samuraj nie odpowiedział. Nawet nie zaszczycił Rusty’ego spojrzeniem. Imperialczyk był pod wrażeniem jego umiejętności. Trzech przeciwników, którzy mieli nieszczęście się na niego natknąć jeszcze nie wstało z podłogi. Ani się nie poruszało. Rudy leżał na resztkach połamanego stołu. Na jego twarzy widniał wielki, nabiegły krwią siniak. Będzie miał pamiątkę na kolejnych kilka dni.
Dwaj pozostali Bauhauczycy spoczywali obok siebie na podłodze. Nie mieli żadnych widocznych obrażeń, co nie znaczyło, że szybko dojdą do pełni sił.
Koniec walki, trzeba rozejrzeć się za piwem - pomyślał Rusty. Pech chciał, że dystrybutor wyrzucający z siebie drogocenny płyn się zaciął. No cóż, bywa. Trzeba będzie skłonić go do współpracy, albo znaleźć sobie jakieś inne zajęcie na resztę wieczoru. Przy maszynie stał zwalisty Capitolczyk, próbujący naprawić ją starym, żołnierskim sposobem - kopem.


Sara "Skorpion" Thorne
Sara przez cały czas trzymała się z boku, unikając okazyjnie lecących w jej kierunku obiektów. Nie chciała oberwać zagubioną butelką, czy upaprać się resztkami jakiegoś jedzenia. Niestety okazało się, że to drugie miało obszar rażenia niczym granaty odłamkowe i w efekcie chyba każdy znajdujący się w kantynie nosił na sobie pewne ich ślady.
Cała walka zakończyła się nieomal tak samo szybko i niespodziewanie jak się zaczęła. Głównie za sprawą rekruta z Mishimy. Przynajmniej według Sary. Jeśli więc ktoś chciał jej tam zaimponować, to właśnie on był na dobrej drodze, choć w tym przypadku była to ślepa uliczka.
Z jednej strony, kobiecie nie udało się odpłacić rudzielcowi za jego zaloty. Mogłaby podczas walki przekraść się do niego i trochę go uszkodzić, ryzykując występ przed kamerą, gdyby walka potrwała dłużej. Samuraj ukrócił jednak wszystko w dość niebywałym czasie. Cóż, próbowała go zatrzymać i dać swoim Bauhańczykom szansę, a że się nie udało, to...
Z drugiej zaś strony, w oczach zgromadzonych wyglądała dość niewinnie. Wyszła na kogoś, kto nie skrzywdzi innych, a szczególnie kogoś noszącego Koło Zębate Bauhausu. Zaś w przypadku nieco lepiej poinformowanych, na kogoś kto nie gniewa się o jakieś zaloty, uznając je za niezbyt istotne.
Sara sama nie wiedziała jeszcze, czy odpłaci rudzielcowi z nawiązką. Może ten łomot go czegoś nauczy? Sytuacja się rozwinie, ale robienie tego typu rzeczy przed kamerami obserwującymi obiekt z całą pewnością nie było rozsądne.
Teraz podchodzić do rudzielca i na oczach wszystkich zadawać mu ból, nie miało sensu.
- Ciekawe kto to będzie sprzątał - powiedziała niezbyt głośno, przerywając ciszę, która nastała po burzy. Osobiście nie miała zamiaru, ale decyzja nie należała do niej.


Dr Mallory "Konował" Braxton
Mallory wzruszył ramionami patrząc na pobojowisko i ze słowami:
- Ja tego sprzątał nie będę. - Podszedł do pierwszego “połamańca”.
Przyklęknął przy nim. Rozciął nogawkę i zaczął badać kończynę mrucząc raczej do siebie niż na użytek składanego.
- Tja. Bez powikłań, ale chwile nie potańczysz. Ktoś tu dostanie burę. No to masz trochę painkillerów. Raz, dwa, ... Skąd jesteś? - Zwrócił się z pytaniem do zaskoczonego żołnierza i prawie nie czekając przy słowie: - … Trzy. - Nastawił kość. Obandażował. Kazał leżeć i narzekając na to nowe pokolenie, które ma kości jak zapałki poszedł obejrzeć następnego.


Sara "Skorpion" Thorne
Thorne też nie była nowicjuszem w sprawach medycyny, więc jak gdyby nigdy nic, przyłączyła się do obchodu, który robił ich medyk. Warto było być na bieżąco, jeśli chodziło o stan zdrowia ludzi w najbliższym otoczeniu, a udzielona im pomoc też mogła zaowocować korzyściami w przyszłości... Ale jeśli ktoś, niekoniecznie nawet Rudy, liczył na sztuczne oddychanie wykonane przez Sarę metodą usta-usta, to z całą pewnością się przeliczył.
- Trochę narozrabiałeś - nie omieszkała powiadomić Rudego, gdy oglądając wszystkich rannych dotarła do niego wraz z medykiem.


Cortez "Puszka" Cervantes
Cortez z kolei widząc że nic nie wskóra z uparcie zdechłym automatem, zwyczajnie wyszedł z kantyny. Nie on rozpoczął rozróbę, mimo tego że przyczynił się do jej zakończenia. Skoro ich przeciwnicy dali się połamać jeszcze tutaj na miejscu, no cóż, nie miał zamiaru brać za nich odpowiedzialności na froncie. Wokół niego przeżywalność zwykle była mała.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 07-07-2013 o 22:51. Powód: Uwagi innych graczy co do ich fragmentów
Azrael1022 jest offline  
Stary 16-06-2013, 20:28   #12
 
Dinteville's Avatar
 
Reputacja: 1 Dinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodze
Nowi rekruci zbiórka w sali numer 16 za 5 minut! – komunikat, wypluty przez umieszczoną pod sufitem ,,szczekaczkę’’( jak stacjonujący w bazie żołnierze zwykli określać głośniki, stanowiące główne elementy tak zwanego wewnętrznego systemu łączności), na krótką chwilę zaburzył pracę naprędce sformowanej przez Szeryfa Gówno ekipy remontowo -sprzątającej. Trzej członkowie zespołu przerwali swoje zajęcia i spojrzeli pytająco na kierującego operacją ,,przywrócenie kantyny do stanu używalności’’ dyscyplinarnego.

Na co się gapicie, żołnierze? Otrzymaliście polecenie stawienia się na zbiórce! Brać dupy w troki i wypierdalać! Ale potem od razu wracacie tutaj! Jeszcze nie skończyliście z tym gównem! – szeryf jak zwykle był pełen energii.

Przypominający posturą niedźwiedzia Capitolczyk z zadziwiającą delikatnością postawił na podłodze nowy automat z piwem, podtrzymywany z drugiej strony przez tylko nieznacznie ustępującego mu wzrostem brodatego Imperialczyka. Krępy azjata wrzucił do plastikowego worka naręcze zebranych z podłogi fragmentów porozbijanych stołów i krzeseł.

Potem cała trójka wybiegła z kantyny. ,,Szesnastka’’ znajdowała się w innym budynku, więc dystans do pokonania był spory, a żaden z nich nie chciał się spóźnić – i bez tego mieli już wystarczająco dużo problemów.





Sara położyła na podłodze starannie złożony mundur i weszła do kabiny prysznicowej. Jako jedyna kobieta w bazie została zwolniona z obowiązku uczestniczenia w zbiorowych kąpielach - otrzymała osobną kartę dostępu do umywalni i w czasie wolnym mogła z niej korzystać wedle własnego uznania. Był to w zasadzie jej jedyny przywilej - administracja jednostki nie przyznała jej wydzielonego miejsca do spania, zakwaterowano ją wspólnie z resztą nowych rekrutów. Sara nie miała zamiaru narzekać – kiedy jesteś w armii, musisz nauczyć się przede wszystkim jednego: bycia zadowolonym z tego, co dostajesz… a fakt, że najczęściej nie dostajesz nic, bardzo w tym pomaga. Tę lekcję miała już przerobioną.

Odkręciła kurek. Woda miała odpowiednią temperaturę – nie była ani za zimna, ani za gorąca. Zamknęła oczy i stanęła pod wylotem prysznica, pozwalając wodzie spływać po twarzy i reszcie ciała. Czuła jak jej mięśnie się rozluźniają… to było to, czego potrzebowała po ostatnich wydarzeniach. Mogła na chwilę zapomnieć o panującej w bazie nerwowej atmosferze…

Po dłuższej chwili otworzyła oczy i poszukała wzrokiem umieszczonej przy ścianie półeczki z przyborami do mycia. Namydliła twarz. Kiedy zamknęła oczy i przysunęła się do prysznica, przez szum wody usłyszała dobiegający z korytarza komunikat.

Cholera jasna… dlaczego akurat teraz!? - pomyślała, zakręcając kurek . Wygramoliła się z kabiny, gorączkowo zastanawiając się, gdzie dokładnie zostawiła ręcznik…





Sala numer 16 była jednym z największych pomieszczeń kompleksu pierwszego - bez większych problemów mogli się w niej zmieścić wszyscy stacjonujący w bazie wojskowi, więc najczęściej wykorzystywano ją do przeprowadzania zbiórek, odpraw lub wykładów. Pod ścianami stały składane krzesła, których żołnierze mogli używać za zgodą przełożonych - w tym wypadku zgody nie udzielono, więc nowi rekruci stali wyprężeni na baczność, obserwując znajdujący się na przedzie podest, przeznaczony dla wyższych szarż. Na podeście stały dwie osoby - jeden z młodszych członków korpusu oficerskiego i jeden sierżant. Oficer powiedział coś do sierżanta, a ten podniósł z podłogi kilka plastikowych tabliczek, zeskoczył z podestu i ustawił je w jednym rzędzie przed szeregiem rekrutów. Na tabliczkach były liczby - od 1 do 6.

Oficer spojrzał na zegarek.

Czy wszyscy są obecni?- spytał. Zanim otrzymał odpowiedź, drzwi się otworzyły i do sali wpadła Sara Thorne. Sierżant spojrzał na oficera. W jego wzroku było pytanie.

Dziesięć - odpowiedział oficer.

Sara tymczasem dołączyła do szeregu żołnierzy.

Przepraszam za…- zaczęła, ale sierżant nie pozwolił jej dokończyć.

Ależ nie ma za co przepraszać… cieszymy się, że zechciała pani zaszczycić nas swoją obecnością - podoficer wykrzywił usta w czymś, co miało chyba być uprzejmym uśmiechem, a Sara pomyślała krytycznie, że używanie ironii lub innych bardziej skomplikowanych niż standardowe darcie ryja środków komunikacji z podwładnymi wymaga u niego dopracowania… chociaż oczywiście należało docenić jego pracę nad poszerzeniem repertuaru.

Pozwoli pani do mnie? Widzę, że otrzymała pani niespodziewany awans i może pani ustalać rozkład zajęć w bazie… chciałbym przedstawić chłopakom nową przełożoną – tu nastąpił zapraszający ruch ręką. Skoro tak ładnie prosi…- pomyślała Sara i wystąpiła na środek.

A więc, pani generał…czy aktualny czas pani odpowiada? Chcielibyśmy wiedzieć, czy możemy zaczynać - w tym momencie Sara poczuła silną chęć, by odpowiedzieć ,,możecie…’’, ale po krótkim namyśle odrzuciła ten pomysł.

Przepraszam za spóźnienie się na zbiórkę! - chciała dodać do tego jakieś usprawiedliwienie, ale sierżant ponownie wszedł jej w słowo.

Milczeć! - wyglądało na to, że postanowił wrócić do standardowych metod komunikacji.

Twoje przeprosiny mnie nie interesują! Spóźniłaś się osiem minut! Dziesięć pompek za każdą minutę! Żołnierze odliczają! - tak, teraz sierżant był w swoim żywiole.

Sara zabrała się za pompowanie.

Jeden…dwa… trzy…- rekruci zaczęli odliczać.

Głośniej! – rozdarł się sierżant.

Cztery! Pięć! Sześć! – zaczęli drzeć się rekruci.

Wojsko…instytucja istniejąca od tysięcy lat, a mimo tego…pewne jej elementy nie zmieniają się w ogóle…w każdej armii, bez względu na jej rodzaj, wielkość, skład narodowościowy i wszelkie inne wyróżniki, muszą występować trzy święte fundamenty: gówniane żarcie, darcie mordy i pompowanie.

Siedemdziesiąt osiem! Siedemdziesiąt dziewięć! Osiemdziesiąt! – rekruci skończyli odliczanie. Sara podniosła się z podłogi.

Wracaj do szeregu! I żeby mi to było ostatni raz! – trochę pro forma rozdarł się sierżant.

Wróciła do szeregu. Oficer, który przyglądał się temu wszystkiemu obojętnie, podszedł do pulpitu z mikrofonem.

Nazywam się Erwin Kastner, jestem oficerem w stopniu porucznika i zostałem wyznaczony na dowódcę waszego plutonu. Na podstawie wyników waszych testów podjęto decyzję o sposobie podzielenia was na drużyny. Sierżant Adler odczyta teraz listę nazwisk wraz z przydziałami. Wyczytani żołnierze ustawią się w swoich sektorach. - wypowiedział te trzy zdania i zamilkł. Minimum słów, maksimum treści - wojskowy styl komunikacji.

Sierżant zaczął odczytywać listę.

Angerer Klaus, drużyna trzecia!

Cervantes Cortez, drużyna szósta!

Zwalisty Capitolczyk przepchnął się między rekrutami z pierwszego szeregu i ustawił się przy tabliczce z numerem sześć.

Dunsirn Derren, drużyna szósta!

Imperialczyk wyszedł z szeregu i dołączył do Corteza.

Kolejni żołnierze ustawiali się na swoich miejscach.

Monroy Luis, drużyna druga!

Oishi Kenshiro, drużyna szósta!

Rekrut z Mishimy powoli wyszedł z szeregu i ustawił się za Derrenem i Cortezem.

Sorokin Oleg, drużyna pierwsza!

Thorne Sara, drużyna szósta!

Sara, po krótkiej chwili zawahania, ustawiła się obok milczącego azjaty.

Webern Karl, drużyna piąta! - sierżant zakończył odczytywanie.

Dziękuję, sierżancie – powiedział porucznik Kastner.

- Skoro znamy już skład poszczególnych drużyn, pozostało nam jedynie mianowanie dowódców. Odczytam nazwiska żołnierzy, których uznano za najodpowiedniejszych do pełnienia tej roli.

Drużyna pierwsza – Dominik Remus.

Drużyna druga – Nikolas Werfel.

Drużyna trzecia – Sebastian Perez.

Drużyna czwarta – Peter Stachowitz.

Drużyna piąta – Max Bernhard.

Drużyna szósta – Derren Dunsirn.

To wszystko. Drużyny od pierwszej do piątej są wolne. Co do was… - w tym miejscu porucznik spojrzał uważnie na stojącą po jego lewej stronie czwórkę – dowódca bazy chciałby zamienić z wami kilka słów. Sierżant Adler wskaże wam drogę. Odmaszerować.





Doktor Braxton miał pełne ręce roboty. Według standardowych procedur, w razie zaistnienia ,,wypadku lub innego rodzaju nieprzewidzianych okoliczności’’ wszyscy biorący udział w wydarzeniu żołnierze musieli przejść pełne testy medyczne. Zazwyczaj była to zwyczajna strata czasu.

Medyk jeszcze raz przyjrzał się lezącemu na biurku zdjęciu rentgenowskiemu. Nie było wątpliwości - tym razem procedura okazała się zasadna.

Jak to wygląda? - spytał z lekkim niepokojem w głosie siedzący na kozetce, rozebrany od pasa w górę żołnierz.

Złamane żebro - odpowiedział Braxton.

Co się z czymś takim robi? Będę miał jakiś zabieg? – niepokój zmienił się w przestrach. Braxton skrzywił się z niesmakiem.

Nie ma odmy płucnej ani uszkodzenia naczyń krwionośnych. Wystarczy opaska uciskowa i środki przeciwbólowe – odpowiedział. Otworzył szufladę z podstawowymi przyborami medycznymi. W tym momencie drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł adiutant majora Weilanda.

Dowódca bazy wzywa doktora Braxtona do swojego gabinetu - powiedział.

Czy to nie może chwilkę zaczekać? Właśnie jestem w trakcie…- zaczął mówić medyk. Adiutant wszedł mu w słowo.

Pan major nie lubi czekać. Dokończysz swoją pracę później - ton odpowiedzi mówił wyraźnie, że dyskusję należy uznać za zakończoną.

Zaczekaj tutaj - rzucił Braxton do zdezorientowanego pacjenta i wyszedł z gabinetu. Zastanawiał się, czego ,,stary’’ może od niego chcieć. Dowódca bazy raczej za nim nie przepadał - już przy pierwszym spotkaniu doktor odniósł wrażenie, że obecność lekarza z Cybertronicu wśród jego żołnierzy niespecjalnie mu się podoba. Póki co nie miał żadnych realnych podstaw do tej niechęci - stosowane przez ,,Konowała’’ zabiegi medyczne były skuteczne. Jednak doktor przez cały czas miał wrażenie, że ,,stary’’ czeka tylko na jakikolwiek błąd, drobne potknięcie…czy mógł wiedzieć o jego akcji w kantynie? Braxton był niemal całkowicie pewien, że wszystko odbyło się w martwej strefie kamery…może ktoś doniósł? To też było wątpliwe…może chodziło o coś jeszcze innego? Cóż…tak czy owak, już za chwilę wszystkie te wątpliwości miały zostać wyjaśnione.





Major Andreas Weiland siedział w wygodnym fotelu w swoim gabinecie i przeglądał zawartość teczki osobowej, całkowicie ignorując czwórkę wyprężonych przed jego biurkiem rekrutów. Na biurku leżały cztery kolejne teczki. Dowódca oczywiście musiał już znać ich zawartość. Rekruci, od dziesięciu minut stojący w bezruchu, zdawali sobie z tego sprawę.

Spocznij - powiedział w końcu major. Odłożył teczkę na biurko i przez chwilę przyglądał się stojącej na zaściełającym podłogę w gabinecie grubym dywanie czwórce żołnierzy.

Cortez Cervantes, Capitol. Derren Dunsirn, Imperial. Kenshiro Oishi, Mishima. – mówił powoli, przyglądając się wymienianym rekrutom.

Widzę, że korporacje inne niż Bauhaus również starają się tu przysyłać najlepszych z najlepszych. - major westchnął ciężko.

Sądzę, że powinienem wam pogratulować. Kantyna niemal doszczętnie zrujnowana. Zniszczenia przekraczające wartość miesięcznych poborów was wszystkich razem wziętych. Pięciu doświadczonych żołnierzy wymagających hospitalizacji…imponujący wynik, wziąwszy pod uwagę, że nie zdążyliście się nawet porządnie rozpakować. – w tym miejscu major nieznacznie podniósł głos.

Cóż…biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg waszych karier, sądzę, że nie powinienem był spodziewać się niczego innego. Chciałbym, żebyście wiedzieli jedno - w normalnych okolicznościach żaden z was nie zostałby przyjęty do służby w tej jednostce i to, że zdaliście testy sprawnościowe, nie zmienia tego faktu. Ciebie to też dotyczy. - dodał, po raz pierwszy zwracając się do Sary Thorne.

Niestety, nasze siły wojskowe poniosły w ostatnim czasie pewne straty, więc nowi rekruci są nam w tej chwili nadzwyczaj potrzebni. Musimy starać się o uzupełnienie braków, nawet jeżeli ma to oznaczać podejmowanie…ryzykownych eksperymentów. Wasza grupa jest właśnie takim eksperymentem… jednak wstępne wyniki trudno określić jako obiecujące.- w tym momencie przerwał na chwilę i jeszcze raz przyjrzał się całej czwórce. Wyglądało na to, że ma zamiar przejść do sedna, czyli do swojej interpretacji wstępnych wyników.

W związku z tym…podjąłem decyzję. W normalnych okolicznościach Kartel honoruje stopnie, które rekruci uzyskali podczas służby w dotychczasowych jednostkach, jednak dla was postanowiłem zrobić wyjątek. Otrzymacie status szeregowego i najniższe możliwe pobory. Oprócz ciebie - tu zwrócił się do Dunsirna. - Jako dowódca drużyny otrzymasz stopień starszego szeregowego. Gratuluję błyskawicznego awansu. – uśmiechnął się kącikiem ust.

Jeżeli któremuś z was nie odpowiadają te warunki, oczywiście możecie zrezygnować…chociaż biorąc pod uwagę zawartość tych teczek - tu wskazał na rozłożone na biurku dokumenty - raczej nie spodziewałbym się, że wasze macierzyste korporacje przyjmą was z otwartymi ramionami. Ale może wy sądzicie inaczej?- tu przerwał, jak gdyby czekając na zgłoszenia.

Żaden z rekrutów nie sądził inaczej.

A więc dobrze. Pozostała jeszcze jedna sprawa… - major nacisnął jakiś guzik na biurku. Po chwili do pokoju wszedł adiutant.

Przyprowadź mi szeregowego Braxtona- powiedział krótko Weiland. Adiutant zniknął za drzwiami. Wrócił po dziesięciu minutach. Doktor Braxton dołączył do szeregu rekrutów, stanął na baczność i zasalutował.

Spocznij - powiedział niedbale major.

Uznałem, że takiej drużynie jak wasza przyda się sanitariusz. Doktor Braxton wydał mi się najlepszym możliwym kandydatem. Tak jest - tu zwrócił się do Mallory’ego , który wydawał się nieco zaskoczony - to twój nowy przydział służbowy.

Myślę, że teraz drużyna jest wprost idealnie dobrana. Wszyscy macie jedną wspólną cechę - martwicie mnie. A ja nie lubię się martwić. W związku z czym… tu przerwał i podniósł biurka jakiś dokument. Pokazał go całej grupie i spytał: - Wiecie, co to jest?

Nikt nie odpowiedział.

To jest standardowy formularz A21, decyzja o zwolnieniu ze służby w siłach zbrojnych Kartelu. Mam tutaj pięć takich formularzy. Wasze nazwiska są już wpisane - brakuje tylko mojego podpisu pod spodem. Chciałbym, żebyście dobrze zapamiętali to, co teraz powiem, bo nie mam zamiaru tego powtarzać – jeszcze jedno przekroczenie dyscypliny, jakakolwiek niesubordynacja któregokolwiek z was…i wylecicie stąd wszyscy. Jeżeli jeden zacznie jakąś rozróbę, uznam, że pozostali są winni, bo go nie przytrzymali albo nie podali mu środka uspokajającego. I nie będę słuchał oskarżeń o stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. To pierwsze i jedyne ostrzeżenie. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno. - po raz drugi nieznacznie podniósł głos. Żołnierze spoglądali na niego w milczeniu.

Myślę, że wszystko zostało wyjaśnione – teraz mówił już spokojnie. – Jak widzicie, wasz los leży teraz w waszych rękach. Możecie razem iść do góry i udowodnić, że jednak jesteście prawdziwymi żołnierzami…albo razem spaść na dno. Mam nadzieję, że dokonacie właściwego wyboru.

To wszystko. Jesteście wolni… - przerwał na chwilę, zreflektował się - a w zasadzie, wolna jest szeregowa Thorne i szeregowy Braxton. Dla pozostałych nasz szeryf ma podobno bogaty program zajęć na resztę dnia. Jestem pewny, że nie możecie się już doczekać tych atrakcji , więc nie będę was dłużej zatrzymywał.
 

Ostatnio edytowane przez Dinteville : 16-06-2013 o 20:30.
Dinteville jest offline  
Stary 18-06-2013, 10:27   #13
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Adiutant Starego nie był zbyt rozmowny. Braxton nie lubił być odrywany od swoich zajęć, ale wojskowi rzadko przejmowali się tym co lubi robić. Poirytowanie szybko przeszło w ciekawość, a ciekawość w gabinecie dowódcy zmieniła się w zdziwienie.

„Stary pierdziel postanowił pozbyć się problemów. Typowe. Nie umiesz sobie z czymś poradzić podrzuć to komuś innemu.” – Konował szybko doszedł do siebie. Ostatnio nigdzie długo nie zagrzewał miejsca. Biorąc pod uwagę reputację pozostałych żołnierzy przypuszczał, że tez już się przyzwyczaili do tego. Cóż, jeśli była to dla nich pierwszyzna to pewnie będą musieli przywyknąć. Wojsko ma swoje sposoby by dotrzeć co bardziej krewkich zawadiaków lecz mimo wszystko czasem trafiają się krnąbrne, odporne na naukę osobniki. Najlepiej takich podrzucić swemu wrogowi. Mallory patrzył po pozostałych i już zaczął się zastanawiać gdzie ich przerzucą. Potrafił spakować się w 5 minut więc praktycznie był już jedną nogą poza baza.

- Taa jest. – Zasalutował bardzo uważając by nie wyglądać na zadowolonego. Wprawdzie przenosiny niosły ryzyko, że sprzęt będzie jeszcze gorszy, ale dostęp do ciekawszego materiału do badań pewnie będzie lepszy. Cóż, w wojsku uczysz się cieszyć z tego co masz. Codziennie. Każdy żołnierz jest fatalista i wie, że jutro będzie gorzej.

Skorzystał z sugestii dowódcy i opuścił jego gabinet. Postanowił poczekać na resztę za drzwiami.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 21-06-2013, 18:48   #14
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Miała tylko pięć minut, aby stawić się na zbiórkę, która aby było ciekawiej miała mieć miejsce w innym budynku. Nie chodziło o to, że Sara miała mało czasu. Ona go w ogóle nie miała! Musiała go przegonić, wyprzedzić, double speed w pełnym znaczeniu tego zwrotu.
Może powinna wytrzeć się tylko pobieżnie i narzucić mundur na ciało? Albo jeszcze szybciej, wrzucić buty i owinąć się ręcznikiem? Nie wiedziała z czym przyjdzie się zmierzyć, ale zbiórka ogłoszona tak nagle mogła oznaczać wszystko, z alarmem bojowym na czele. Musiała stawić się na zbiórkę w pełniej gotowości!
Sama wątpliwość co robić, kosztowała ją co najmniej trzy sekundy i była to tylko strata czasu, na którą nie mogła sobie pozwolić. Wytarła się w dużym pośpiechu, przez co nie zrobiła tego zbyt dokładnie, ale musiało wystarczyć. Czym prędzej założyła bieliznę i skarpety, pospieszając się w myślach przy każdej czynności. Podczas zakładania spodni poczuła, jak woda ścieka jej po plecach. Były to konsekwencje nie wytarcia włosów, na które nie chciała marnować czasu. Kolejne stracone sekundy. Złapała za ręcznik, przetarła szybko plecy i jednym ruchem zawinęła włosy w ręcznik, niczym prymitywnie zrobiony turban. Od nadania komunikatu musiały minąć już ze trzy minuty, a ona się nawet nie ubrała. Spóźni się, cholera jasna! Wiedziała już, że się spóźni. No to szybciej, szybciej! Dlaczego to tyle trwa?! W pośpiechu założyła buty i koszulkę. Zrzuciła z głowy ręcznik i zabierając ze sobą górę od munduru opuściła pomieszczenie z prysznicami.
Biegnąc truchtem przez korytarz, narzuciła na mundur na grzbiet i zapięła go. Czuła, że nie tylko włosy ma mokre, ale nie miało to już znaczenia. Po schodach zbiegała przeskakując po dwa stopnie na raz i zeskakując na koniec półpiętra z wysokości kilku stopni. Dlaczego te piętra były tak cholernie wysokie? Szybciej! Biegiem! Gdy była już na parterze od razu dobiegła do drzwi wyjściowych. Teraz mogła już tylko pędzić na zbiórkę, aby spóźnić się jak najmniej. Dobrze, że przynajmniej wiedziała dokąd biec.

Ewidentnie była spóźniona i wiedziała o tym jeszcze zanim dotarła na miejsce. Może i od początku nie miała szans być na czas, ale winić mogła tylko siebie. Ojciec nie takiej punktualności jej uczył!
Oddychała szybko po biegu i miała mokre włosy, ale nie miało to żadnego znaczenia - była spóźniona. Sarkazm sierżanta zbił ja nieco z tropu, na szczęście przedstawienie to nie trwało długo.
Pompki? Norma. Na szczęście dla Sary nie stanowiły one dużego problemu. Przynajmniej nie w tej chwili. Głośne odliczanie przez wszystkich? Sara też by tak zrobiła. Była to dobra strategia, gdyż w ten sposób nie tylko ona, ale wszyscy zapamiętają z czym się wiąże spóźnianie... oraz to, jak Thorne pompowała. Osobiście miała nadzieję, że nikt z rekrutów nie będzie jej tego przypominał.
Ale co miała zrobić? Założyć buty, owinąć się ręcznikiem i tak przyjść na zbiórkę? Za niewłaściwy ubiór dostałaby serię pompek, albo co gorsza ćwiczenia z cyklu padnij-baczność... I wtedy dopiero jej ubiór byłby niewłaściwy.
Z dobrych wieści. Mieli fajnego porucznika. Erwin Kastner, był konkretny, rzeczowy, a przy tym wyglądał na dość młodego. To on wyznaczył jej ilość pompek do zrobienia, ale w sumie nie była ona aż tak zastraszająco duża. W każdym bądź razie Sarze od razu się spodobał... Nie w tym sensie, oczywiście, bo miała już swojego narzeczonego. Ale miała wrażenie, że by się dogadali i osobiście spokojnie mogłaby z nim przesiadywać. Miało to o tyle sens, że byli nawet równi stopniem. Choć oczywiście należało pamiętać, że ona jest tam szkolona, a on jej oficerem przełożonym.
Był to jednak koniec dobrych wieści... Więc tylko o to chodziło ze zbiórką? Aby ustalić skład drużyn? To nie można było wcześniej ustalić dokładnej godziny apelu, tylko musieli wzywać ich na ostatnią chwilę?! Było to wyraźne niedociągnięcie w organizacji... chyba, że było to tak zrobione celowo, aby ich sprawdzić. Czy nawet ją sprawdzić, bo skoro kamery były wszędzie, to teoretycznie mogli wiedzieć, gdzie jest i jakie będą tego konsekwencje.
Tak czy inaczej, pełna gotowość o którą poniekąd zadbała, nie była jej do niczego potrzebna. Powinna była szybko zebrać pierwszą warstwę wody, założyć mundur i buty na ciało i biec na zbiórkę. Wtedy zapewne by zdążyła, a nawet jeśli nie, to już na pewno nie spóźniła by się aż ośmiu minut. Tak należało zrobić i zapamiętała to dobrze.

- Thorne Sara, drużyna szósta! - wyczytał sierżant.
Myśli Sary biegały jak oszalałe. Jak to szósta, ona do szóstej? Ostatnia zwykle bywała najgorsza, a przecież nie zawaliła testów. Zaraz, ona poznała już pozostałych z tej drużyny - była to zwycięska ekipa z bójki w kantynie. A co powiedział Erwin? Znaczy się, porucznik Kastner. Skoro przydział do drużyn był na podstawie wyników ich testów, to może im wyższa drużyna, tym bardziej profesjonalny skład?
Dopiero po chwili zamyślenia się, Sara dołączyła tam gdzie powinna. Póki co, wolała nie robić więcej pompek, za ociąganie się z wykonaniem rozkazu. Może samo się wyjaśni, a nawet jeśli nie, to na myślenie będzie jeszcze czas.
Nie mniej jednak, skład ten był dla niej dość podejrzany. Każde z nich było z innej megakorporacji, a przecież było tam tylu innych Bałhańczyków, z którymi lepiej by się dogadywała... no chyba, że by trafiła na Nikolasa Werfela, dotychczas znanego jako rudzielec. Tak ją zagadywał, a nawet się jej nie przedstawił... a może zrobił to, tylko go nie słuchała? Dostał dowodzenie? Sierżant? Jakby miała być pod jego dowództwem, to już w ogóle. Na szczęście, nie miało to już znaczenia.
Więc nie ona będzie dowodzić ich drużyną? Kolejna niespodzianka, zważywszy na to, że w drugiej dowodził niższy od niej stopniem. Widać w szóstej zebrali drużynę składającą się z oficerów, ale takich którzy nie spędzali za dużo czasu za biurkiem. Czyżby mieli być drużyną do zadań specjalnych?
Liczna pytania miały uzyskać swoje odpowiedzi i to od samego dowódcy bazy. Zapowiadało się ciekawie.

Ale może Sara i po drodze czegoś się dowie. Przyspieszyła kroku, aby zrównać się z Derrenem i zagadała do niego cicho.
- Gratuluje. Gdy wyznaczano dowódców drużyn, sądziłam, że w naszej to ja będę dowodzić. Powiedz mi, jakiego stopnia dorobiłeś się w siłach Imperialu? - rzekła spokojnym i opanowanym głosem.
-Podporucznik w Huntersach. Choć muszę przyznać, że świeżo po promocji. A ty gdzie służyłaś? Wenusjańscy Zwiadowcy?
Kobieta uniosła nieznacznie brwi w lekkim zdziwieniu. Zastanawiające było, dlaczego nie jej przypadło dowodzenie w drużynie, skoro była starsza stopniem od mianowanego na to stanowisko. Mimo wszystko, różnica nie była duża, a stopień nie zawsze o wszystkim świadczy, więc pozostawiła tę kwestię bez komentarza.
- W Etoiles Mortant. Jako porucznik - odpowiedziała, a w jej głosie można było wyczuć odrobinę rezygnacji. Ponownie zastanowiła się nad zaistniałą sytuacją. Albo tutaj nie ufali w jej zdolności dowodzenia, albo jej rozmówca właśnie nimi dysponował.
-Porucznik... Czyli dowodzenie na dużą skalę, na przykład kierowanie kompanią. Musiałaś komuś nadepnąć na odcisk, skoro wycięli ci taki numer.
- Chodzi ci o transfer do Kartelu, do tej drużyny, czy o oba? Mogłam zrobić znacznie więcej niż “nadepnąć na odcisk”, ale jeśli już, to lata temu. Musiało stać się coś, o czym nie wiem
- westchnęła w zamyśleniu.
-Chodzi mi o dowodzenie. Coś musi być na rzeczy, skoro nie dowodzisz oddziałem dwustuosobowym, tylko podlegasz komuś w teamie, liczącym pięć osób.
- Też się dziwię
- zdradziła Sara. - Ale może to tylko na czas naszego szkolenia - zasugerowała. Zważywszy na okoliczności, ta opcja była dla niej najbardziej prawdopodobna.
Przeszli jeszcze kawałek korytarza, a potem dotarli do gabinetu szefa.

Niestety to co miał im do powiedzenia major Weilandem nie brzmiało najlepiej. Sara musiała przecenić swoje zdolności, albo major ich nie docenił... Albo oba na raz. Oczywistym było jednak, że oficer nie był zachwycony z tego co wyczytał w ich kartotekach. Zapewne także z tego względu, to właśnie na nich zwalono całą odpowiedzialność za bójkę w kantynie. Nich - jej nowych towarzyszy z drużyny. Zawsze łatwiej było obwiniać tych, których się po prostu chciało obwinić lub którzy mieli coś w kartotece, niż dochodzić kto, co i kiedy. A winę ponosili także inni. Zdaniem Sary największą Werfel, który wszystko zaczął. Oczywiście opinie tą zachowała dla siebie.
Experyment? Degradacja do stopnia szeregowego!?! Z uwagi na bójkę?! Ale przecież ona... Chyba nic gorszego nie mogło jej spotkać i niezliczone, głośne sprzeciwy wybuchnęły w jej umyśle. Może i nie wiedziała, ale z całą pewnością zdawała sobie sprawę i obawiała się tego, co będzie oznaczać posiadanie takiego stopnia. Przy czym wspomniane przez majora pobory, były tu na samym końcu listy.
Nie! Ona nie mogła do tego dopuścić! Nie tak łatwo. Zdawała sobie w pełni sprawę, że nie mogła zabić majora, bo byłby to dla niej koniec wszystkiego, a tak... zresztą sama nie wiedziała już jakie miała szanse.
Piąty w ich drużynie był sanitariuszem. Oczywiście musiał być z Cybertroniku, bo tej właśnie korporacji brakowało im do kompletu... Wyjątkowa z nich była zbieranina... i ewidentnie każdy miał coś na sumieniu, jak wynikało ze słów szefa.
Sara wysłuchała do końca tego co mówił major, oczywiście trzymając gębę na kłódkę. Nie mniej jednak, gdy skończył, nie opuściła jego gabinetu wraz z innymi, tylko została, aby zabrać głos w sprawie swojego stopnia. Musiała!

- Nie zrozumieliście czegoś, Thorne? - Spytał major, widząc, że komuś spodobało się stanie u niego na dywaniku, a pytaniem tym udzielił jej głosu.
- Ja w sprawie mojego nowego stopnia, Sir! Zwykle poprzedni jest honorowany. Incydent w kantynie wpłynął na pańską decyzję, ale ja przecież nie brałam udziału w tamtej walce i nawet próbowałam ją powstrzymać. Sir! - zameldowała wyraźnie, stojąc na baczność jak należało przed starszym oficerem.
Owszem, mogła mówić więcej. Wyjaśnić o co jej chodzi i przedstawiać argumenty do zmiany decyzji w sprawie jej stopnia, który jak uważała został jej przydzielony niesprawiedliwie. Jednak wiedziała dobrze, że major sam wie o co jej chodzi, dlaczego i co mogła by w tej sprawie powiedzieć. Z tego względu ograniczyła wypowiedź do najważniejszego. Gadanie nie było porządaną cechą i kobieta nie chciała nadwyrężać cierpliwości majora... który i tak wyglądał na niezbyt zachwyconego faktem, że musi się z kimś użerać.
- Mam w głębokim poważaniu twoją pozycje w armii Bauhausu, Thorne. Tam mogłaś być sobie być nawet pułkownikiem czy generałem, to teraz bez znaczenia. Zostałaś przeniesiona do najlepszej armii w Układzie Słonecznym! Twój dowódca, czyli ja, dokonał oceny twojej przydatności i uznał, że nadajesz się najwyżej na szeregowca! Decyzja w tej sprawie pozostaje bez zmian! - poinformował ją stanowczo, a wszelkie protesty i żale musiała zachować dla siebie.
- A twoja próba powstrzymania rozróby była błędem. Trzeba było ją powstrzymać, bo samym próbowaniem jak widzisz nie można się nawet podetrzeć. I fakt, że nie wzięłaś w niej czynnego udziału niczego nie zmienia. Chociaż jest to dobry prognostyk na twoją przyszłość - powiedział dalej. Choć Sara wiedziała już, że przez najbliższy czas ma mocno przejebane, to przynajmniej ostatnie zdanie majora dało jej pewną nadzieję.
- Coś jeszcze? - spytał, a po tonie jego głosu Sara wiedziała już jakiej odpowiedzi oczekuje.
- Nie, Sir! - powiedziała wyraźnie.
- To dobrze - rzekł zadowolony. - Odmaszerować - dodał, poświęcając już swoją uwagę jakimś dokumentom.
Sara zasalutowała i czym prędzej opuściła gabinet.

Spróbowała zawalczyć. Nie udało się, a w tym przypadku zrobiła akurat wszystko co mogła. Idąc korytarzem przeklinała w myślach wszystko co tylko się dało. Począwszy od jej nowej drużyny, która koniecznie musiała wdawać się w bójkę, a skończywszy na gaśnicy, która gapiła się na nią wisząc na ścianie.
Ostatecznie jednak zdawała sobie sprawę, że nie było tam winnego. Stało się.
Swego czasu musiała dostosować się do nowej sytuacji życiowej. Nie było łatwo, ale sobie poradziła. Teraz też musiała sprostać wyzwaniu... Bo jakież miała wyjście?

Nadal pozostawało parę kwestii.
Porucznik Kastner... Sprawa trzymania z nim była zakończona, zanim się zaczęła. Jako szeregowa, ewidentnie nie mogła sobie na to pozwolić. A szkoda. Skazano ją na towarzystwo czterech innych ludzi i należało przyjąć je jak najlepiej. Teraz naprawdę bardzo wiele od tego zależało.
Sierżant Werfel... Co jeśli ten natrętny napaleniec będzie chciał wykorzystać iż jest starszy od niej rangą? Cóż, będzie musiała mu przypomnieć, że oboje są rekrutami, to że w Bałhałsie nadal jest starsza od niego i że na początku tu też była i tego nie wykorzystywała. Wiedziała jednak, że z tym człowiekiem nie pójdzie jej tak łatwo... a zabić go ewidentnie nie mogła.
Powrót do Bałhausu... Major powiedział im, że ich macierzyste korporacje nie będą chciały ich widzieć z powrotem. Skąd on mógł to wiedzieć? Owszem, teraz byłoby to jak dezercja, czy celowe nie wykonanie rozkazu. A sąd polowy w jej przypadku i jak sądziła podobnie zresztą w przypadku pozostałych z jej drużyny, byłby okazja na która niejeden czekał. Nie mniej jednak warto było zagadać do swojego byłego dowódcy. On najlepiej będzie wiedział co i jak. Sytuacja zawsze mogła ulec zmianie. Kto wie co będzie za kilka miesięcy? Nie wiadomo było, czy najbliższe lata Sara spędzi zaczynając karierę od dna, na którym się znalazła. A może już po zakończeniu szkolenia coś się stanie i dostanie lepszy stopień? To byłaby najbardziej optymistyczna wersja.

Sara spojrzała na zegarek i dodała odpowiednią liczbę godzin. W Nowym Berlinie był już późny wieczór. Majora Restriera nie zastanie w gabinecie, więc rozmowę z nim musiała przełożyć na kiedy indziej. Szkoda, bo chętnie spytałaby go o parę spraw.
Mogła jednak zadzwonić do Emila, który nie powinien był jeszcze spać. Nie tracąc czasu udała się do odpowiedniego pomieszczenia.

- Witaj kochanie - z uśmiechem powitał ją młody, przystojny mężczyzna o ciemnych blond włosach.
- Witaj - odpowiedziała, odwzajemniając się niezwykle lekkim uśmiechem.
- Bardzo za tobą tęsknię. Cieszę się, że przynajmniej możemy się zobaczyć i porozmawiać. Jak się miewasz? - młodzieniec zareagował dość emocjonalnie na jej widok.
- Fatalnie. Mianowali mnie szeregowcem - odpowiedziała.
- Ale... jak to? To mogą tak? - Emil był wyraźnie zaskoczony.
- Mogą, mogą. To ocena tutejszego dowódcy, na podstawie mojej kartoteki - wyjaśniła mu, choć niespecjalnie miała ochotę o tym gadać.
- Kartoteki? Ale tamto to przecież już przeszłość. Nie liczy się, skoro, no... - zaczął mówić.
- Przeszłość człowieka świadczy o jego osobie - Sara weszła mu w słowo. - Poza tym, zwykle odpowiada się za swoje czyny, prawda? - spytała retorycznie i nie dała mu czasu na odpowiedź. - No, ale nie chcę o tym rozmawiać. Co u ciebie? Tylko nie mów, że już sobie z czymś nie radzisz, bo nie było mnie raptem parę dni.
- Właściwie to jakoś się trzymam. Tylko brakuje mi ciebie bardzo - biadolił. Aha, chciałem zrobić homara, ale chyba coś mi nie wyszło, bo jak ty przyrządzasz to...
- Mam tam pojechać i walnąć cię w łeb?! - ponownie mu przerwała. - Zostałam szeregowcem! Wiesz co ja będę teraz jadać? Nie wiesz. I ja też nie - powiedziała rozdrażniona. - Będzie mi tu apetyt na homara robił - skomentowała jeszcze.
- Przepraszam kochanie. Ja naprawdę nie chciałem. Proszę nie gniewaj się na mnie. Kocham cię - zaczął miągwić wyraźnie poruszony.
- No już dobra, nie płacz mi tu teraz. Ale skoro jesteśmy przy temacie. Chce zachować swój układ pokarmowy w dobrym zdrowiu, więc musisz mi przysyłać paczki ze zdrową żywnością. Pomarańcze przede wszystkim, paprykę, tą mieszankę przypraw Karkarusa, mięso. Ogólnie, to co zwykle jadamy. Tylko pamiętaj, że wszystko musi być gotowe do spożycia, bo gotować tu nie mam jak.
- Tak, zapisałem. Ale to nie ma tam sklepu? - zagadał.
- Nie ma, gamoniu. To jest ośrodek szkoleniowy - odpowiedziała. - To przyślij mi jeszcze dwa listki temanatrypaliny. To te białe tabletki.
- Ale przecież to jest... - zaczął wyraźnie wystraszony. - Nie. Saro, kochanie, proszę cię nie rób nic takiego - Emil gotów był się popłakać.
- Nie mam najmniejszego zamiaru, gamoniu. To tylko na wszelki wypadek - powiedziała.
- Jak to? - zdziwił się chłopak, nadal zrozpaczony.
- Nadal będzie to niezgodne z prawem, oczywiście. Ale jestem teraz szeregowcem, więc prawo może komuś nie przeszkadzać. Wolę więc mieć te środki. Z dowodami w macicy udupię skurwysyna kimkolwiek by nie był, ale najważniejsze, żeby ciąży z takiego gwałtu nie było - powiedziała. - Oj nie smuć się, nic złego mi się nie stanie - dodała widząc minę swojego narzeczonego. Może i niepotrzebnie go wystraszyła, ale sama się obawiała.
Emil pokiwał głową zbierając się w garść. - Czyli mam tak: jedzenie, przyprawę i temanatrypalinę. Co jeszcze? Może butelkę koniaku? - zagadał.
- Chętnie bym się napiła, ale tego mi nie wysyłaj. Żadnego alkoholu, trucizn, tytoniu, ani innych takich środków. Może by przeszło, ale jeśli nie, to w najlepszym przypadku konfiskowano by mi całą paczkę. Więc to sobie daruj. Napijemy się razem, jak będę na przepustce. Za trzy miesiące mam mieć cztery dni, o ile mi nie odwołają - powiedziała i zamyśliła się na chwilę.
- Zaplanuję dla nas coś specjalnego - obiecał młodzieniec.
- Zatem nie mogę się doczekać. Aha, przyślij mi jeszcze te dwie niebieskie szczotki - poleciła mu, sadząc, że wraz z towarzyszami może ich potrzebować. - A do domu kup nowe - dodała. Wolała go poinstruować, bo jak by spytał, czym ma czyścić kibelek, to musiała by go zdrowo opierdzielić. Obecnie w tej kwestii, bardziej martwiła się o to czym ona będzie czyścić kible... Szeregowiec - coś czego, nie licząc dzieciństwa, nie doświadczyła. Ale zdawała sobie sprawę, że miała nieźle przerąbane.
Pogadali jeszcze trochę o sprawach osobistych, a potem pożegnali się czule, życząc sobie wzajemnie wytrwałości.
Sara musiała jednak przyznać, że tęskniła trochę za swoim gamoniem. Ale oczywiście nie zamierzała tego po sobie pokazywać.

Ruszyła dokończyć to, co tak brutalnie jej przerwano, jednak zamiast tego spotkała się ze swoją drużyną.
Prysznic musiał jeszcze zaczekać.
 
Mekow jest offline  
Stary 21-06-2013, 19:55   #15
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
W wojsku Derren spotkał się z dwoma rodzajami dowodzenia – dobrym i złym. Dobrym dowódcą był na przykład starszy bosman Brian Web a złym pułkownik Cathcart. Choć trzeba przyznać, żonę miał niczego sobie. Major Weiland z miejsca zaprezentował wyjątkowo złe dowodzenie. Po pierwsze, zredukował wszystkim żołd za zadymę spowodowaną przez Rusty’ego, przez co jego team krzywo na niego patrzył, po drugie, jako dowódca miał wyższe pobory, co jeszcze bardziej zaogniało stosunki. Jeżeli dodać do tego fakt, Sara Thorne nie brała czynnego udziału w zajściach w kantynie a przez pechowy przydział dostało się jej po dupie, to przyszłość Imperialczyka jako dowódcy nie malowała się różowo. Tylko dlaczego właśnie oni zostali kozłami ofiarnymi? W walce brali udział też inni żołnierze Bauhausu. Pod czyją byli protekcją, skoro uszło im na sucho? Te pytania nie dawały Derrenowi spokoju.

Major Weiland ostrzegał przed kolejnymi wybrykami, groził, teatralnie machał formularzem A21, coś gadał o swoich zamartwieniach. Tylko że Rusty’ego nie obchodziły zmartwienia Weilanda. Blefował. I wszyscy z teamu szóstego o tym doskonale wiedzieli – z administracyjnego punktu widzenia gówno mógł. Transfer żołnierza zagłady z powrotem do jego macierzystej jednostki jest praktycznie niemożliwy – kłopotliwy, czasochłonny i niebywale drogi. Major postraszył, odebrał żołd i… tu popełnił błąd. Nie mógł już nałożyć, obecnie czy w przyszłości, na team six żadnych innych sankcji – ani finansowych, ani dyscyplinarnych. I tak mieli już zaordynowaną „gównianą zmianę”, więc nic gorszego nie mogło już ich spotkać. I jak Wieiland sądził, że to koniec wybryków, to się grubo mylił. Rusty już obmyślał plan zemsty na Bauhauczykach, którzy pomimo tego, że walczyli i demolowali kantynę, nadal cieszyli się poprzednim stopniem wojskowym, żołdem i nie musieli nic sprzątać. Nie chodziło tu o jakąś agresję, ale o kilka niewinnych żartów. Rusty wrócił wspomnieniami do numeru, jaki wraz ze swoim kumplem Świrem, wycięli sierżantowi Taylorowi z 88. pułku okopowej. Chłop cały czas się chwalił, że idzie na randkę z miss Wenus. Dzień przed tym spotkaniem Rusty i Świr włamali się do jego pokoju, rozkręcili słuchawkę prysznica i włożyli do środka kostkę rosołową. Po odświeżającym prysznicu Taylor śmierdział bulionem przez tydzień. Na randkę oczywiście nie poszedł.

Remont kantyny zakończył się. Wszystko lśniło czystością, nowe stoły i krzesła poustawiane były w żołnierskim porządku a chłodziarka w maszynie do piwa brzęczała zachęcająco. Co najdziwniejsze, przez cały czas poświęcony na porządkowanie pobojowiska Oishi Kenshiro nie odezwał się ani słowem. Niewiadomo dlaczego. Nie powiedział. Zanim ekipa sprzątająca się rozeszła, Rusty rzucił: -Za godzinę pod kill housem. Zrobimy mały trening. Następnie udał się do koszar i kliniki by powiadomić o swoich planach Sarę i doktora. Imperialczyk wiedział, że drużyna złożona z członków pięciu mega korporacji będzie wymagała czasu na dotarcie się w boju. Trzeba tysięcy godzin wspólnych treningów, aby z ludzi o kompletnie różnych światopoglądach stworzyć precyzyjnie działający mechanizm, który nie zawiedzie i da sobie radę w każdej sytuacji. Im wcześniej zaczną, tym lepiej. Z pewnością będzie trudno się zgrać, ale cóż, jedyny łatwy dzień był wczoraj.

-Witam wszystkich. Jak już wiecie nazywam się Derren Dunsirn, możecie mi mówić Rusty. Służę, a właściwie służyłem w Huntersach. Nasz oddział specjalizował się w polowaniu na ludzi i potwory, szczególnie w szybkich akcjach desantowych, SERE, HVT, QRF i tym podobnych. Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie czuję się lepszy ani gorszy od któregoś z was. To, że Weiland uczynił mnie dowódcą teamu to albo przypadek, albo, co bardziej prawdopodobne, ponury żart majora, który z jakiegoś powodu stara się nam dopieprzyć. Jeszcze nie wiem dlaczego, ale się dowiem. Może wy macie jakieś tropy? Sara, wiesz może dlaczego ciebie skierowano do team six? Podpadłaś komuś w dowództwie Bauhausu?

- Mogę się tylko domyślać, że w moim dowództwie, czy też byłym dowództwie, zdania na mój temat były podzielone. Ale wygląda na to, że przydział zawdzięczam obiektywnej ocenie naszego majora na zawartość mojej teczki, albo wyników testów. Albo obu - odpowiedziała, wyraźnie niezadowolona z tego co się stało.

-Czyli nie wiemy nic pewnego. Szkoda. Ale dość o Weilandzie, pogadajmy lepiej o naszym teamie. Po pierwsze, ustalmy zasady. Podczas treningów i codziennego życia w bazie możemy być na stopie koleżeńskiej, ale w walce pamiętajcie o łańcuchu dowodzenia. Jednak przyznaję, nie znam się na wszystkim, więc jeżeli macie jakieś uwagi co do naszej strategii, sposobu przemieszczania czy czegokolwiek innego - mówcie śmiało. Jestem otwarty na propozycje. Ponadto, podczas akcji jesteśmy drużyną i działamy jak drużyna. Wszelkie animozje międzykorporacyjne muszą zostać na ten czas zawieszone. Rusty popatrzył na swój nowy team. Walczył z Capitolem na Marsie. I z Mishimą, a przynajmniej z rodem Maru. Miewał potyczki z Bauhausem na Wenus i z Cybertronikiem... praktycznie wszędzie. Możliwe, że doktor Braxton pakował w czarne, foliowe worki ciała szaserów z dwiema dziurami w głowie. -I komunikacja - kontynuował po krótkim namyśle - informujecie kompanów o wszystkich poważnych sprawach wpływających na waszą sprawność bojową. Czy te zasady są jasne? Świetnie. A teraz druga sprawa. Pamiętacie tego szeryfa wenusjańskiego, który prowadzi musztrę? Nazywają go szeryf gówno. Facet działa mi trochę na nerwy, więc pomyślałem żeby urządzić sobie zabawę jego kosztem. Reguły są proste. Ilekroć szeryf Gówno zaczyna do nas mówić, dyskretnie obstawiamy ile razy podczas przemowy użyje swojego ulubionego słowa. Kto zgadnie - dostaje punkt. Osoba z najwyższą liczbą punktów w danym miesiącu dostaje flaszkę drougańskiej whisky. Umowa stoi?

- Zamień butelkę whiskey na zgrzewkę piwa i stoi. - Capitolczyk zamyślił się na chwilę. - To powinno załatwić sprawę, ale to mało dokuczliwe, czemu by go nie podpalić?

- Klan Drougan produkuje najlepszą whisky w układzie słonecznym. Nie dasz się skusić?

- Pewnie, ale whiskey to nie piwo, prosto z lodówki, kiedy woda skrapla się na puszce a jeszcze lepiej butelce, z prawdziwego chmielu a nie sztucznego słodu i zamienników. Ech... no i mi zaschło w gardle. - Mruknął Cervantes.

- Zgoda. Jak wygrasz miesiąc, stawiam zgrzewkę zimnego piwa.

- No i teraz mówisz po ludzku, wchodzę w to. - Odparł Capitolczyk.

Doktor Braxton skinął obojętnie głową. Takie zakłady mało go obchodziły lecz rozumiał, że dobrze wpływają na morale oddziału. Zanotował tylko w pamięci by spirytus, który miał w apteczce opatrzyć naklejką trucizna. Tak na wszelki wypadek. Zanim komuś wpadnie do głowy jakiś pomysł i alkohol wyparuje.

- Wchodzę, ale z jedną zmianą. Zważywszy na naszą sytuację, zamiast dyskretnie przy nim, obstawmy wcześniej - zaproponowała Sara.

- Zanim jeszcze się zbliży? Świetny pomysł - przyznał Rusty.

- Jeszcze wcześniej, dzień wcześniej. Choćby nawet teraz moglibyśmy obstawiać, na najbliższe spotkanie - Thorne rozwinęła swoją myśl. Co jak co, ale tak by było bezpieczniej.

- A co do sugestii i uwag. Przywykłam raczej do samodzielnego działania z użyciem snajperki i koordynowania działań z dobrego punktu obserwacyjnego - powiedziała.

- Nigdy nie miałaś partnera podającego ci odległość, badającego siłę wiatru, podającego poprawki na siłę Coriolisa? Z pewnością pracowałaś w takich parach. A snajper współpracujący z grupą uderzeniową to prawdziwy skarb, jeżeli chodzi o rozpoznanie i wsparcie ogniowe. Dokładnie w tej kolejności.

- W parach, przez naprawdę krótki okres czasu. Partner okazał się zbędny, gdyż sama radziłam sobie z tymi drobnostkami. Z grupą też współpracowałam, ale najczęściej właśnie jako wsparcie ogniowe, czy informacyjne z jakiegoś punktu strategicznego.

- Ja jeśli już wolę używać miotacza ognia, ale kiepski ze mnie strzelec. Z drugiej strony zwykle wychodzę z wszystkiego w mniej więcej jednym kawałku. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu Cervantes.

- Też sobie jakoś radzę na polu walki. Poza tym wprowadził bym kilka modyfikacji w waszym sprzęcie medycznym i łączności. Ot, nic wielkiego, kilka własnych poprawek. Chyba zapomniałem je autoryzować w dowództwie Kartelu. - Braxton yszczerzył zęby w uśmiechu. Niektóre z jego poprawek przydawały się i w obozie. Na przykład skaner ostrzegający przed kamerami.

Rusty spojrzał na team. Miał snajpera, człowieka od broni ciężkiej, mistrza walki wręcz i lekarza. Zapowiadało się bardzo ciekawie. O ile nie skoczą sobie do gardeł. - Teraz czas na trening - postaramy się zgrać ćwicząc podstawy czarnej taktyki. Mam na myśli szyk podstawowy, wejście dwójką, czyszczenie pomieszczeń, pokonywanie schodów i krojenie tortu. Dzień jutrzejszy zaczynamy obowiązkową zaprawą fizyczną, po śniadaniu mamy jakieś zajęcia prowadzone przez Bractwo. Po obiedzie zobaczymy, jak działają poprawki sprzętu doktora a następnie zrobimy sobie trening na poligonie - szturmowanie wzgórza. Jak się ściemni kolejny trening w kill house. Tym razem w noktowizorach. Jeżeli nie ma pytań, to do roboty.

- Zakładasz, że dadzą nam czas na ćwiczenia indywidualne - rzekła Sara z nutą znaku zapytania w głosie. Przez ostatnie dwa dni, mieli tyle czasu wolnego co kot napłakał i nie wiedzieli, szczególnie oni nie wiedzieli, z czym przyjdzie się męczyć dnia następnego.

- Niczego nie zakładam. Jak będzie czas, to pracujemy razem. Jak nie, to trzeba będzie coś wygospodarować - krótsza przerwa poobiednia, mniej snu i tym podobne. Damy radę, przecież ostatnio mieliśmy czas zdemolować kantynę, wyremontować ją i odpękać karne ćwiczenia u szeryfa. I wszystko to odbyło się poza standardowym harmonogramem zajęć.
Sara westchnęła tylko w zamyśleniu, nic już nie odpowiadając. Widać było, że zapowiadał się bardzo ciężki okres, ale zdawała sobie sprawę, że najlepiej będzie jeśli popracują nad współpracą.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 22-06-2013 o 09:14. Powód: Dialogi pisane były wspólnie z innymi graczami.
Azrael1022 jest offline  
Stary 21-06-2013, 23:19   #16
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Tak więc został przydzielony do zespołu, nieco większego w jakim pracował ostatnimi czasy. W zasadzie było mu to dość obojętne, zwykle misje na jakie go posyłali były samobójcze i większość wracała w plastikowych workach. O ile było co zbierać. Mimo przymusowego transferu i bezczelnych zagrywek dowódcy, zdawało się że grupa zapowiada się interesująco. Nawet mieli wspólny cel, dogryźć rudemu i majorowi.

Cortez nie miał ani więcej pytań, ani nic do dodania, bawił się zapalniczką, zastanawiając jednocześnie jak się wszystko ułoży. Uśmiechnął się lekko, nie mogło być aż tak tragicznie. W końcu do kantyny trafiła nowa maszyna z piwem. Podejrzewał też że ekipa rudego po pierwszej misji wróci przynajmniej o połowę mniejsza. Skoro dostali taki łomot w czasie niemalże przyjacielskiej potyczki w kantynie. Jego uśmiech przerodził się w pełen wyszczerz.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 22-06-2013, 20:52   #17
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Dzielnica Altmark, Venenburg, Wenus



Otto Gleisnitz siedział na balkonie kamienicy w Venenburgu. Starannie czyścił swój stary karabin, zapatrzony w cienie przeszłości. Ileż to lat...? Strefy wojny.. ból.. rozpacz... śmierć, ale i wielka duma, honor, obowiązek... W pełni zasłużył na emeryturę wypłacaną weteranom na Wenus przez wojskowy fundusz Bauhausu. Dzisiaj odwiedziła go córka z wnukami... Był w znakomitym nastroju, gdyż widział, że młodzi chłopcy interesują się militariami. Zadają wiele pytań na temat historii, pragną słuchać jego wojennych opowieści z wypiekami na twarzach... Tak, był wielce rad, że wyrosną z nich kolejni żołnierze, przyszłość korporacji...

Poczuł drgania, które z każdą chwilą przybierały na sile. Zerwał się na równe nogi. Nie pamiętał trzęsienia ziemi w tej okolicy... Spanikowani obywatele wylegli z domów... odłamki tynku i kawałki popękanych szyb sypały się na ulice.. Powietrze dziwnie zadrgało. Zdawało mu się, że usłyszał jęki i płacz torturowanych wnuków... Mimo że wieczór był gorący i parny, stary wiarus poczuł przeraźliwy chłód... Sparaliżował go strach, bowiem nagle przypomniał sobie własną bezradność, gdy pierwszy raz stanął naprzeciw oddziałów Legionu Ciemności... Miał przeczucie bliskiej śmierci - swojej i tych, których kocha. Ugięły się pod nim kolana, oparł się ciężko na broni i kamiennej balustradzie.
W tej samej chwili wykrzywiona złowróżbnym uśmiechem rzeźba maszkarona z impetem runęła na taras...




Heimburg, Wenus


Inkwizytor Hamond przeglądał teczki rekrutów Kartelu. Czytając zawarte tam informacje, marszczył posiwiałe brwi... Wielu miało bliską styczność z Legionem Ciemności. Czy można im zaufać, czy ziarno zła wykiełkuje w którymś z nich? Wytypowano go do przeprowadzenia szkolenia i wykładów na temat Mrocznych Sił, których imion nie powinno się wymawiać...

Następnego dnia rano wylądował w Heimburgu. Pobyt zaczął od odwiedzenia Wielkiej Katedry w stolicy Bauhausu. Po zwyczajowej modlitwie, śniadaniu i rozmowach z zakonnikami miał kilka godzin na odpoczynek i medytacje, po czym udał sie w asyście Świętej Straży do ośrodka szkoleniowego.
Teraz kiedy stał w sali i przyglądał się obecnym w niej żołnierzom, w pełni dotarła do niego odpowiedzialność za zadanie, które mu powierzono. Wiedział, że nie może zawieść pokładanych w nim nadziei...

- Nad naturą zła zastanawiało się wielu filozofów, etyków i kapłanów. Ich rozważania okazały się nieistotne, gdy pojawili się Apostołowie Mroku. Kiedy ludzkość wyniszczyła Ziemię w wojnach korporacyjnych, sięgnęła w swojej eksploracji dalej... Nieomal doprowadzając do apokalipsy...

- Zło nie jest monolitem. Gdyby przedstawiciele mroku działali wspólnie, nasze szanse na ocalenie i przetrwanie byłyby znikome. Każdy apostoł spogląda zazdrośnie na współbraci i siostrę..
Mają wielkie aspiracje, snują plany zniszczenia i zniewolenia naszej rasy... Jednocześnie pragną być jedynymi architektami zagłady, nie chcą dzielić się mroczną chwałą. Zrywają swoje sojusze, a niekiedy walczą między sobą zupełnie jak ludzie. Warto byście o tym pamiętali. I rozpoznali z czyim pomiotem macie do czynienia, bowiem każdy posiada słaby punkt... Udzielę Wam zatem wskazówek...

- Jedyne co może uchronić Was przed złem to modlitwa do Świętego Nathaniela, czyste serce i silna wola. Legion bowiem wywleka wszystkie utajone lęki i pokusy. Plugawi myśli, zasiewa wątpliwości, czasami kusi obietnicą potęgi... Czeka, aż ziarno demona wyda w człowieku plon najstraszliwszy. Czeka cierpliwie...

- Najpewniejszą ochroną przed Mroczną Harmonią jest zabicie tego, kto nią włada... Umiejętności te nie są, na nasze szczęście, powszechne. Jedynie najpotężniejsi słudzy apostołów otrzymują ich mroczne dary. Na polu walki w pierwszej kolejności należy eliminować każdego z nich...

Za chwilę wraz z moimi pomocnikami poddamy Was pojedynczo i na osobności próbom woli, przeprowadzimy trening mentalny i sprawdzimy jak Wasze umysły opierają się natarczywym sugestiom.
Pamiętajcie, podczas tych spotkań nie bójcie się poznać prawdy o sobie, nawet jeżeli będzie bolesna...
Bo gdy wiesz kim jesteś, łatwiej stawisz czoła atakom Mrocznej Harmonii... Ocalisz duszę...

Na koniec udzielę Wam błogosławieństwa, aby i na Was spłynęła łaska Duranda! Powstańcie! Inkwizytor wyciągnął misternie oprawiony egzemplarz "Księgi Prawa" i zaczął odczytywać jej fragmenty, kreśląc gesty wolną dłonią. Powietrze w sali wypełniło się mocą, której źródłem był kapłan Bractwa..
 
Deszatie jest offline  
Stary 24-06-2013, 17:58   #18
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
- Pan Dunsirn – rzucił krótko inkwizytor - witam ponownie. Kiedy ostatnio się widzieliśmy? Dwa tygodnie temu! Czemu zawdzięczam kolejne spotkanie?
- Jestem tu aby odbyć szkolenie z obrony przed Mroczną Harmonią.
- …z obrony przed Mroczną Harmonią… no tak, ostatnio nie poszło ci z tym najlepiej. Jak to było? Jako jedyny z oddziału przeżyłeś spotkanie z Nefarytą Algerotha i były podejrzenia, że jesteś heretykiem. Dlatego sondowałem ci świadomość i podświadomość, poszukując choć cienia zdrady.
- Ale niczego nie znalazłeś
– odparł Rusty.
- Panie Dunsirn, gdybym coś znalazł to nie mielibyśmy teraz tej miłej rozmowy. Za to jestem przekonany, że jeden z moich kolegów po fachu rozcinałby panu mosznę i wlewał do środka płynny ołów. Ale dość gdybania. Wróćmy do tego, co ostatnio się wydarzyło na tym feralnym pasie asteroidów.
Metaliczne, suche powietrze. Huk wystrzałów. Świr pada na plecy ze strzaskaną czaszką. Atak Mrocznej Harmonii uderza w umysł, paraliżuje ciało, odbiera nadzieję, mąci myśli. Max i Derren, ostatni walczący, wycofują się. Skaczą z płaskowyżu i jadą sto metrów w dół stromym zboczem. Max dostaje serię z Nazgarotha. Jego bezwładne ciało sunie dalej. Rusty kryje się w załomie skalnym. Słyszy trzaski wydawane przez pociski przekraczające barierę dźwięku. Znajduje siłę na to, aby obliczyć odległość do przeciwników i tyle przytomności umysłu, aby wezwać wsparcie. – JDAM na pozycję! Powtarzam, JDAM na pozycję! – wzywa załogę samolotu wsparcia do zrzucenia bomby o korygowanej trajektorii. Nefaryta i pozostali przy życiu pretoriańscy łowcy nadal prowadzą ostrzał, nieświadomi faktu, że sześć kilometrów nad nimi została zrzucona niespodzianka wypełniona trotylem. Rusty wciska się jeszcze głębiej w załom skalny. Zasłania uszy i otwiera usta. Gdy tak blisko eksploduje silny ładunek wybuchowy, siła zmian ciśnień powietrza może rozsadzić płuca.
- Panie Dunsirn, czy patrząc z perspektywy czasu zrobił pan wszystko, aby ocalić towarzyszy? Czy przed zrzuceniem bomby na płaskowyżu na pewno nie było już żywych członków oddziału?
- Zrobiłem wszystko. I jestem przekonany, że nie było tam już żywych. Nikt nie mógłby przetrwać takich ran.
- Tego nie wiemy. Po eksplozji JDAM zostało za mało materiału genetycznego, aby zidentyfikować zwłoki, co dopiero prowadzić badania czy zapakować kogoś do trumny. Stąd rodziny poległych nie mogą wyprawić im właściwego pogrzebu. Pożegnać się z nimi ten ostatni raz. Nie dręczy to pana w snach?

- Moje sny pozostawmy w spokoju. Ale jestem przekonany, że rodziny poległych nie chciałyby ich spotkać jako ożywionych legionistów. Choć z pewnością wolałyby mieć ich żywych. Rusty wspomniał, jak stał w galowym mundurze przed drzwiami mieszkania matki Świra. Jak dzwonił. Dobrze pamiętał wyraz jej twarzy. Nic nie musiał mówić. Ona po prostu wiedziała - wystarczyło, że go zobaczyła.
-Algeroth to wojna i mroczna biotechnologia – Hamond nieoczekiwanie zmienił temat. Semai to nienawiść, Muawijhe – szaleństwo. Z pustką związana jest Ilian a z rozkładem, zepsuciem i chorobą Demnogonis. Aby oprzeć się działaniu Mrocznej Harmonii nie skupiaj się na zwalczaniu jej negatywnych wpływów. To podstawowy błąd. Wywołując w umyśle negację jakiegokolwiek rodzaju, nieświadomie przyciągamy mrok. Nie walcz z Harmonią jej własną bronią, ona się tym żywi i tylko staje jeszcze silniejsza. Lepiej skupić się na pozytywnych cechach będących dobrymi odpowiednikami ataków złej mocy. Spotykając się z wojną myśl o pokoju, kiedy ogarnia cię szaleństwo myśl o racjonalnej sile umysłu. Pustkę kontruj przestrzenią, zepsucie zdrowiem. Tak wyglądają ogólne zasady, które musisz dostosować do sytuacji. Przykładowo, mocą strachu posługuje się kilku apostołów. Kiedy poczujesz jego wpływ, skup się na odwadze. Aby osiągnąć mistrzostwo w tej dziedzinie należy znać siebie i dobrze oceniać swoje mocne strony.
- I to pomoże? Ośmielam się wątpić.

- Powinno. O ile wykażesz prawidłowe nastawienie. Żołnierz Zagłady musi ufać mocy Kardynała. Musi mieć wiarę. Ty masz tylko wątpliwości. Przejdźmy teraz do testów siły woli.
Rusty poczuł lepkie macki mocy oplątujące jego umysł, mieszające myśli, docierające do mrocznych pragnień podświadomości. Podczas testu Imperialczyk wykorzystywał starą metodę, której nauczył się podczas ciężkich treningów fizycznych – skupić się tylko na najbliższym zadaniu i je przetrwać. Myślenie o tym, jak źle będzie później powoduje zwątpienie a to skutkuje załamaniem woli. Wykorzystując Sztukę Hamond docierał do granic wytrzymałości psychicznej żołnierza usiłując pokazać mu jego mocne i słabe punkty. Bardziej przypominało to pranie mózgu, niż szkolenie, ale kto by odważył się krytykować nazewnictwo Bractwa w obecności inkwizytora.
Po dwóch kwadransach, które wydawały się kilkoma godzinami, Hamond zakończył swój eksperyment i pozwolił Rusty’emu odejść.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 26-06-2013, 23:48   #19
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Inkwizytor, bat na legion jak i wiernych, niekoniecznie grzeszników. Przypomniał sobie swoje poprzednie spotkania z silnym ramieniem kościoła. Co prawda nie znaleźli w nim śladów spaczenia, ale ich podejrzliwość prawie wywróciła skołowany traumą mózg Cervantesa na nice. Mógł zrozumieć ich podejrzenia, chociaż może niekoniecznie gorliwość, z jaką próbowali się w nim doszukać ziarna legionu. Znaleźli jednak tylko zwykłą ludzką reakcję na krzywdę, która całkowicie przebudowała życie żołnierza. Tak czy inaczej, czekało go kolejne spotkanie z jednym z szeregów inkwizycji. *Radość o poranku, po tym można iść biegać po szkle i żuć gwoździe do wieczora i uznać że się miało udane popołudnie.* - Nie podzielił się co prawda z nikim ta myślą.

Po dłuższym oczekiwaniu, został wezwany do pokoju na rozmowę sam na sam.
- Usiądź Cortez. – Inkwizytor przeglądał papiery w czasie gdy capitolczyk zajmował swoje miejsce.
- Nie mam zamiaru wnikać w niefortunny wypadek z podpaleniem, przejdźmy jednak do incydentu, podczas którego po raz drugi uznano cię za martwego. Twierdzisz że w jaki sposób udało ci się przeżyć w czasie, kiedy po raz kolejny, oddział do którego zostałeś przydzielony, został zdziesiątkowany a wręcz wybity? – Człowiek kościoła zawiesił głos, czekając na odpowiedź, która z ust Puszki musiała paść już dziesiątki, jeśli nie setki razy.
- Mutanty skoncentrowały się na tym, żeby mnie zaciągnąć żywego, nie kłopocząc się nawet żeby wyłuskać mnie z pancerza, czy pozbawić czegoś poza główną bronią, odpaliłem więc wszystkie granaty termiczne jakie miałem przy sobie, wpychając je jednemu do gardła. Nie było ich wiele po starciu z naszym oddziałem, więc granaty dały radę wykończyć resztę. Ja z poważnymi obrażeniami zostałem znaleziony między ich szczątkami i popiołami. – Żołnierz wzruszył ramionami, spotkał się z niedowierzaniem odnośnie swoich opowieści tyle razy, że nie dziwiło go to, ani nie obchodziło w najmniejszym stopniu. Wiedział co widział, co się stało, chociaż sam czasami nie dowierzał w to że jeszcze żyje po tym wszystkim.
- To mnie właśnie interesuje, jakim cudem przeżyłeś wybuch, którego nie przetrwały te stwory. – Implikacje zawisły w powietrzu, niczym ostrze noża.
- Ogień oczyszcza. – Stuk. – Ogień pali. – Stuk, zapalniczka ponownie uderzyła o krzesełko. – Ogień łączy miłość, postęp i nienawiść. – Cortez opamiętał się i schował zapalniczkę do kieszeni. – Palimy naszych zmarłych, więc i te mutanty mają czasem problem z ogniem, możliwe że miałem więcej szczęścia niż rozumu, ale zwykle ciężko mnie zabić, czy powalić. Pewnie że się da, mam dość blizn i kart wypisu ze szpitala, żeby potwierdzić że to możliwe. Mam wolę życia i trzymam się go ze wszystkich sił, nawet kiedy zostaję w tym osamotniony na placu boju. – Ponownie wzruszył ramionami, nie miał żadnej lepszej, ani też innej odpowiedzi.
- Ciekawa odpowiedź. Teraz czas na testy woli, żeby poznać własne zalety, trzeba wiedzieć jak zwalczyć słabe strony. Zaczniemy delikatnie. Oddaj mi swoją zapalniczkę. – Inkwizytor spojrzał prosto w oczy żołnierza, czekając na reakcję.

Cervantes przez chwilę bił się z myślami, zapalniczka była z nim na prawie każdej misji. Kiedy zawodzili przyjaciele czy towarzysze broni, zawsze była na miejscu, żeby z radością odpalić miotacz ognia. Powiedzieć że był z nią emocjonalnie związany, było lekkim niedomówieniem. Puszka zacisnął zęby i podał ją inkwizytorowi.
- Doskonale, chciałbym uniknąć takich wypadków jak ten z panem Jonesem. Możemy zaczynać. – Twarz członka bractwa przybrała skupiony wyraz, zaś Cortez zrosił się zimnym potem. Nie był pewien ile czasu to wszystko trwało, ale wychodził z pokoju na trzęsących się nogach.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 27-06-2013, 13:29   #20
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Wykład na temat Mrocznej Harmonii nie rozczarowywał. Mallory spodziewał się bleblania. I było bleblanie. Doktorek nie nudził się jednak. Spożytkował czas na obserwacji i analizie wniosków z niej płynących. Ponieważ obserwacja Świętej Straży była równie ciekawa co kontemplacja kolumn w katedrze, szybko skupił się na wykładowcy.

„Fiu. Fiu, ale nas zaszczyt kopnął. Przysłali aż Inkwizytora na pogadankę z szeregowymi. Coś mi tu śmierdzi.” – Rozejrzał się po reszcie drużyny, sprawdzając czy oni coś może wiedzą w tym temacie. Zarzucił to jednak i skupił się na Braciszku. Ożywił się na wieść o próbach, testach i treningach. Zazwyczaj to on przeprowadzał testy, ale nie miał wątpliwości, ze nawet gdy role się odwróciły będzie mógł się wiele dowiedzieć.

Chyba nigdy nie był tak bliski przeprowadzenia kilku testów na kimś władającym Sztuką. Dorwanie w łapy kogoś władającego Mroczną Harmonią było już prawie cudem. Cudem, który przy dużej dozie szczęścia, znajomości i pieniędzy można było osiągnąć. Poeksperymentowanie na Braciszkach to już jednak była inna liga. Za takie tym podobne pomysły dorobił się między innymi statutu banity. Bractwo nie kochało Cybertronicu. I wbrew propagandzie, jego ekskorporacji z wzajemnością. Mimo wszystko nawet w Cybertonicu przestrzegano pewnych granic. W sumie i Mallory się z tym z grubsza zgadzał. Po prostu jego granicę leżały gdzieś indziej.

Podekscytowany nie mógł doczekać się spotkania z Inkwizytorem. Było to dla niego wydarzenie jak Gwiazdka dla dziecka. Tylko w sierpniu. Sierpniowa Gwiazdka. Dwa w jednym.

Ściskając notes pod pachą chodził w tą i z powrotem na korytarzu czekając na swoją kolej. W końcu przyszedł czas na niego i stanął przed Inkwizytorem.

- Od czego zaczniemy? – przekręcił notes gotów w każdej chwili.


- Braxton... - Inkwizytor uśmiechnął się na jego widok. - Czekałem na Ciebie, choć myślałem, że jesteś rozsądniejszy... - Do sali weszło trzech przedstawicieli Świętej Straży i stanęło za “Konowałem”. Czuł na plecach ich oddech oraz zadowolenie jakby napawali się tą chwilą. - Wiem, kim jesteś, ale z chęcią poczekam aż sam mi to powiesz, albo wykrzyczysz, kiedy zabierzemy Cię do komnaty przesłuchań w Wielkiej Katedrze...

Obejrzał się za siebie. Sprawa wyglądała poważnie. Nawet przez chwilę nie pomyślał o walce. Gdyby nie jego krew pewnie teraz zmroził by go strach. Nawet jednak jego kontrola nad organizmem miała swe granice. Komnaty przesłuchań znane były z plotek. Przypuszczał, ze rozsiewanych przez samo Bractwo. Tyle, że kończyli w nich Heretycy. Zazwyczaj...

- Szeregowy Braxton. - Doktorek postanowił uciec w rutynę i zasalutował - Wydalony - Zająknął się - Wydelegowany z Cybertronicu do służby w Kartelu.

Skończył, założył ręce za sobą na plecach i starał się stać spokojnie. O ile to było możliwe w obecności kogoś takiego jak Inkwizytor.

- Bawisz się w Boga doktorze, za nic masz Księgę Praw, popełniasz grzechy z pełną świadomością, stąpając po cienkim lodzie, a pod lodem jest otchłań, widzisz tylko lśnienie nad głębią... - słodki głos Inkwizytora sprawił, że poczuł ciarki. - Trzeba oczyścić Twoje ciało z toksyn, które zainfekowały Twoją duszę... - Mallory poczuł się słabo, było to tak niespodziewane uczucie, że wykorzystywał całą siłę woli, by nie zemdleć...

Przełknął ślinę, ale to i tak nie pomogło. Czuł suchość w gardle i musiał odchrząknąć zanim odpowiedział.

- Nie bawię się w Boga. Wykorzystuję dary, które od niego dostałem. Każdy z nas walczy na swój sposób, ale mamy wspólnego wroga. Ty masz Panie Wiarę i Sztukę, oni... - kiwnął za siebie, w stronę korytarza, gdzie była reszta jego drużyny - Mają mięśnie i instynkt zabójcy. Ja mam rozum. Mimo to wszyscy jedziemy na jednym wózku.

Nabrał powietrza bo wszystko powiedział na jednym wydechu. Emocję sprawiły, że odzyskał odrobinę kontroli nad swoim ciałem i mógł ustabilizować poziom adrenaliny. Dla postronnego mogło by to wyglądać jak zwykłe ćwiczenia oddechowe.

Inkwizytor wszedł mu w słowo:

- Tobie zaś brak Wiary... - zaakcentował z lubością.. - A wózek, którym jedziesz, zaczyna się mocno kolebać, bo wybrałeś złą drogę Doktorze.. - Niezwykle łatwo na niej o wypadek... Z pewnością jesteś na tyle inteligentny, by to zrozumieć?


- Nie jestem głupi. - Dodał lekko obrażony. - Nie jestem ślepy. Wierzę w rozum i naukę, ale Naszą. Wierze w Człowieka. Nie w apostołów. Oni nie chcą dla nas nic dobrego. Jeśli oni wygrają to będzie koniec człowieka. Wiem jak wyglądają i zachowują się maszyny. Jeśli wygra ciemność to taki los nas czeka. Będziemy ich bezwolnymi maszynami. Trzeba temu zapobiec. Za wszelką cenę.

Zamilkł. Wiedział, że lepiej więcej nie mówić. Czasem trzeba trzymać język za zębami by lepiej czegoś nie palnąć. Ewidentnie słuchający Inkwizytor to była właśnie taka sytuacja. Nie mógł się jednak powstrzymać.

- W korporacjach tego nie widzą. Walczą między sobą. Tylko Wy... - Kiwnął głową w stronę Inkwizytora. - Kartel i może garstka ludzi. Dlatego wolę być tu.


- Stosujesz sprytne wybiegi uparcie zmieniając temat.. Rozmawiamy jednakże o Tobie, a nie o korporacjach czy wojnie. - To Twoja działalność nas interesuje.. zwłaszcza ta.. nieoficjalna.. No ale przyjdzie jeszcze czas na zwierzenia, prawda przyjacielu? - głos niósł ze sobą obietnicę spotkania w katakumbach Katedry, gdzie nieludzkie krzyki torturowanego odbijały się echem od zimnych ścian...

Teraz trochę przyjemności!

Mallory padł na kolana uderzony mocą, a nie jak mu się wydawało przez strażnika stojącego za plecami. Miotał się w spazmach, próbując powstrzymać wymioty. Krew trysnęła mu z nosa, zalewała gardło, zaczęła też sączyć się przez skórę. Miał uczucie, że krew pełzała po jego ciele niczym ohydne robactwo.
Z przerażeniem spostrzegł, że to rzeczywiście było robactwo! Okryty płaszczem z insektów padł na czworaka. Próbował przywołać siłę swego umysłu, by zapanować nad ciałem. Nie mógł! Pojął, że jest zabawką w ich rękach...

- Wrócimy po Ciebie, Braxton! - usłyszał jeszcze nim nagle znalazł się w lodowatej wodzie, bezskutecznie starając się złapać oddech. Nieudolnie próbował wydostać się z pułapki bijąc pięściami w szklaną taflę. Brakło mu powietrza, począł powoli opadać w mroczną głębinę... Nad sobą widział sylwetki Strażników Świątynnych...

Wycieńczony doktor wyczołgał się na pusty korytarz...

Spodziewał się prób zastraszenia. Spodziewał się, że użyją Sztuki. Spodziewał się subtelności i był gotów uważnie się pilnować. Nie spodziewał się jednak, że ktoś go brutalnie, prymitywnie wyżmie i wykręci na drugą stronę. Rzucony z jednego strachu, w drugi nie zdążył się tak na prawdę porządnie przestraszyć. Za to jego ciało było przerażone i zmęczone. Jakby ta walka trwała dwa dni. Telepiąc się spokojnie, na czworakach podpełzł do ściany. Równie spokojnie, opierając się o nią doprowadził ciało do pionu. Potem, jakby przemyślawszy co nieco, zjechał oparty plecami o ścianę i klapnął na podłogę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech gdy umęczony umysł uspokajał przestraszone zwierzę, ukryte gdzieś w środku.

“Cii. To tylko iluzja. Pieprzone halucynacje. Jak po gazie bojowym. Ciii. Już dobrze.”

Otworzył jedno oko. Prawe. Zerknął na resztę drużyny i rzucił.

- Następny. - Po czym zdaje się zapadł w sen.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 29-06-2013 o 14:14.
malkawiasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172