Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2010, 20:32   #91
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Obudził się z krótkiego snu, gdy wstawała z łóżka. Było późno, nawet w tym cholernym, wiecznie zaniesionym chmurami mieście zorientował się, że zaspali. Chodziła cicho zbierając kolejne części ubrania, a Gary wodził za nią wzrokiem. Wygrzany bok i delikatne swędzenie na ramieniu, tam gdzie jej włosy odbiły płytki znaczek na skórze świadczyły o tym że spała przytulona do niego… Pięknie. Szlag! Co go opętało? Kurważ mać Gary, może pora zacząć myśleć organem z pięterka, a nie tym z parteru do myślenia nie przeznaczonym? Lola pochyliła się szukając czegoś w szafie, a latynoski, śliczny i słusznych rozmiarów tyłeczek znów zawrócił tok rozmyślań Trisketta na niebezpieczny tor. Taak, w tej kwestii nic się nie zmieniło, nadal na niego działała tak, że centrum dowodzenia znowu opuszczało pięterko… Ruiz wpadła jak bomba z napalmem do jego życia i narobiła zamieszania jak się patrzy. A jak sobie przypomniał jak się po raz pierwszy spotkali i jak ją „dosadził” do mieszkania CG, to chciało mu się wyć. Niewiele o niej wiedział, nie mógł jej rozgryźć. Ostra, pyskata i szalona na powierzchni, a co się kryło pod spodem? Wolę i odwagę miała żelazną, you shall not pass z demonem naprawdę robiło wrażenie. Przypomniał sobie obrazek jak wypruła z samochodu, gdy jego pierwszą myślą było w którym kierunku spieprzać. Niezobowiązujący seks? Jedna nocka? Odreagowanie stresu i zaspokojenie? Zaiskrzyło tak, że aż ziemia się zatrzęsła. Pazurki i ząbki, pełne szaleństwo… No przecież ona też go chciała… Ehh… Tylko że, gdy będą się spotykać codziennie w robocie, będzie przesrane. CG, do cholery… Znowu jej to robił. Nie żałował, tego że przyszła do niego i tego co się stało. Cholera, gdyby podobnie wpadli na siebie w takiej sytuacji zrobiłby to samo. Co więcej, ta jego część duszy nakazująca wgapiać się wytrwale w śniade, jędrne pośladki miała nadzieję, że jeszcze nie raz wpadną tak na siebie…
Ale wyrzuty miał. Całe życie był skurwielem i świnią. Sędzia na sprawie rozwodowej nie powiedziała mu tego tylko z uwagi na powagę sądu, bo z oczek sfiksowanej starej panny furiatki ziała czysta i niczym nie zmącona nienawiść. Zresztą należało mu się, co tu wiele mówić. Spierdolił ich małżeństwo koncertowo i na własne życzenie, pomimo starań CG. I tak długo z nim wytrzymała, wykpił się tanim kosztem za spieprzenie jej ponad dwóch lat życia. Fruwające z okna walizki były niewielką ceną za długie miesiące łajdaczenia się i chlania na umór. Za zniszczenie uczucia, które przecież łączyło ich na początku, zaufania. Ale wyszli jakoś na prostą, nie rzucali się już sobie do gardeł. Skończyło się wiele, ale sentyment pozostał. A teraz co? Znowu kurważ Gary wkroczył do akcji… Jak on jej w oczy spojrzy? Bo to że utrzymają to w tajemnicy nie było realne. Tak jak to było pewne, że głównie on zbierze po dupie… CG znała go jak zły szeląg. Szlag! Od początku wiedział, że to zły pomysł. Pięknie…

Lola poszła pod prysznic, a on został w wyrku z niewesołymi rozmyślaniami. Nagle palce zaczęły swędzieć, włoski na przedramionach stawać dęba, krew huczeć w żyłach. Zdążył się tylko poderwać z łóżka, kiedy drzwi wejściowe wpadły do środka razem z koszmarem sennym i futryną. Cegłówki z rozoranej ściany zaszeleściły po drewnianej podłodze mieszkania, a skurwiel ryknął tak, aż się szyby zatrzęsły i ruszył do boju nie zwalniając ani na chwilę.


Skrzyżowanie człowieka i wilczura. Choć Triskett przypuszczał że jeszcze co najmniej z transporterem opancerzonym jego mamusia się musiała puścić. Czysta furia zębów i pazurów, które jednak nie kojarzyły już się tak sexy jak w nocy. Sierściuch miał tylko jeden cel; gołodupny Triskett wyskakujący właśnie z łóżka. Na szczęście nie wiedział chyba o Ruiz zadekowanej w łazience, co dawało mu cień szansy na przeżycie. Garuch runął na niego, a Gary w ostatniej chwili zdążył uskoczyć, wchodząc znowu w nadświetlną. Z rozoranego materaca i łóżka poleciały wióry, kiedy pazury śmignęły tuż koło twarzy. Mięśnie grające pod pokrytą sierścią skórą pozwalały przypuszczać, że taki cios zerwałby mu łeb z karku, a łak ledwo co poczułby opór.
Uskoczył pod ścianę i zwalił mu szafę pod nogi. Sekundę tylko psinko, daj tylko sekundę… Dopadnie do colta i przewentyluje mu płuca. Garuch ryknął wściekle i kopnął szafę rozwalając ją w drobny mak. Poszarpane deski uderzyły gradem wokoło. Skoczył z miejsca do szarży, Gary cudem uniknął zębisk kłapiących tuż koło ucha. Zwierzęcy odór i smród gnijącego mięsa z paszczy niemal powalił go na ziemię. Odskoczył do kąta, ale pazurzasta łapa dosięgła go rysując trzy krwawe bruzdy na gołym torsie. Samymi końcówkami szponów, a mimo to jucha chlusnęła na ścianę jak z wiadra, a Triskett krzyknął i złapał się za rozdarty bok.
Uratowała go Lola wbiegająca do sypialni. Loup – garou odwrócił się na jej widok i zastygł na chwilkę przyglądając się nowemu, niespodziewanemu celowi. Podziwianie śniadych widoków dało szansę Gary’emu. Skoczył do stołka z wiszącymi na nim spodniami, w których zostawił kaburę. Tak szybko chyba jeszcze się nie poruszał nigdy. Błysk po prostu. Wyszarpnął broń i odbezpieczył jednym płynnym ruchem. Siłę hokus – pokus bijącą od Dolores poczuł nawet on, któremu ciężko by poszło odróżnienie bezcielesnego nieżywego od firanki łopoczącej w otwartym oknie. Wilkołak widząc co się święci wyrwał do niego, ale Gary już był gotowy. Wredny uśmiech wykwitł na twarzy kiedy Python kopnął w odrzucie jak muł. „Prześwięcona” jeszcze przy awanturze z ghoulicą przez Ruiz srebrna kula zaryła w pierś owłosionego skurwiela i odrzuciła go w bok. Zawył tak, że gdyby Gary miał w sypialni kryształowy żyrandol, na pewno doszło by do nieszczęścia. Machnął ręką na odlew, trafiając w ramię egzekutora i posyłając go na ścianę. Najwyraźniej Lola wzmogła swój atak, bo wilkołak podniósł się z trudem i skoczył jak błyskawica w jej kierunku. Gary półleżąc przy ścianie podniósł rewolwer i przycelował w potylicę.

BLAOW!!

Impet umierającego garucha zwalił Dolores z nóg. Wielkie cielsko przygniotło ją do podłogi, a Gary już podrywał się z dywanu gotowy by dokończyć dzieła. Podbiegł do kobiety przeskakując łóżko, ale na szczęście sierściuch zadrgał agonalnie i zaczął morfować w wilczura. Po sekundzie na Ruiz leżał już tylko piesek, którego Gary złapał za łapy i odrzucił z obrzydzeniem.
Pomagał właśnie wstać Loli z ziemi pytając czy nic jej nie jest, kiedy z wielkim wyczuciem dramatyzmu zadzwonił archaiczny telefon. Triskett podniósł słuchawkę, po czym słuchał Kopaczki w skupieniu. Wojna. Nieżywe skurwiele zaatakowały Łowców w całym mieście. Częściowo udanie.
- Alu, co z CG?
Trzysekundowe milczenie w słuchawce.
- Nie zgłosiła się jeszcze…

Gary rzucił się do sypialni wciągając ubranie na siebie w biegu. Zabrał broń i wypadł z mieszkania. Jedno spojrzenie podczas rozmowy z Kopaczką rzucone na Dolores wystarczyło im za komunikację. On musiał jeszcze załatwić samochód. Sfrunął ze schodów jak wichura i wypadł przez bramę na ulicę. Mieli szczęście. Angus, młody rudobrody taksówkarz szkockiej proweniencji, mieszkający na piętrze razem z Triskettem właśnie odpalał swój rażąco niezgodny z tradycją żółty pojazd. Podbiegł do samochodu, przeleciał w ślizgu tyłkiem po masce i otworzył drzwi od kierowcy.
Nie, nie. To wcale nie był rozbój z użyciem broni palnej. Po pierwsze dlatego, że machnął legitymacją i wywrzeszczał że jest z Ministerstwa Regulacji, a po drugie dlatego, że rudzielec miał denerwujący nawyk słuchania o trzeciej w nocy głośnej muzyki, jak się za dużo nawciągał speedu. Należało mu się więc już od dawna. W każdym razie, gdy Gary wyciągnął go za rękę z wozu i prasnął o ziemię, Lola właśnie wybiegała z bramy. Najszybsze uliczki Londynu jakie widział w życiu... Asfalt zdawało się że ucieka przed samochodem, płoszony rykiem klaksonu, z którego Triskett nie ściągał ręki.
- Spokojnie. To CG. Zawsze sobie umiała dać rady. Nic jej nie jest. – Nie wiedział czy stara się uspokoić siebie czy Lolę.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 06-10-2010 o 20:39.
Harard jest offline  
Stary 10-10-2010, 01:43   #92
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nie powiem kurwa. Trochę czekałem. Najpierw na to, że może wampiry i inne zmiennogówna się wkurwią na obecność uzbrojonego po każdy cal swojego cala Pana X i wyleci on przez drzwi wejsciowe. Figa. Ani on ani Emma nie wyłazili przez długi czas, ale czego się spodziewałem Emma pewnie zagadywała barona-srarona na śmierć a że kutas był nieśmiertelny to mogli tak długo.
Zostawili mnie tutaj jak jakiegoś zafajdanego psa. Fuck
Siedemnaście papierosów dalej w koncu wyszli. Jak kurwa niby nic, ot zabawili się i mając już dość wyleżli z nory. Nie chcecie mówić to kij wam w oko. Od Emmy dalej wiało alkoholem. Nie było co się dziwić dziewczyan trochę wlała w te swoje watłe ciałko. Pani Emma, kazała się zawieść do Ministerstwa. Milczała przez cała drogę. Musiała się dziołcha zwarzyć. Cholernie ciekaw byłem co się tam dowiedzieli ale Czlowiek choinka również milczał. A kij wam w dupę.
W Ministerstwie przesiadłem się na swoja zajebista dwukołowa maszyne i radosnie skrzypiac dojechałem do domu. Jechałem przez Rewir ludzi ale i tak mnóstwo było wszelkiego rodzaju niespodzianek noworocznych na ulicy. Chyba nigdy nie przywykne do tego. Wlazłem do domu. Zamknałem za soba drzwi. Ciepnałem sola pod drzwiami i sciagajac ciuchy po drodze wybrałem sobie za cel łazienke. Prysznic. Lily była w domu. Z sypialni dobywała się muzyka z gramofonu. Stary rupiec ale działał. Łeb mi pekał od całodziennej i pół nocnej aktywnosci. Loupy srupy, wampy srampy, zombi sromby i inne demony. Za duzo jak na tak krotki okres czasu. Najgorsze, ze przy tych ostatnich czułem się bezsilny. Kurewsko nic nie warty. Chujowe uczucie. Woda lekko ciepła spływała po moim ciele. Zamknałem oczy. Uspokajałem się. Za duzo mysli. Zlych mysli. Dopiero po chwili poczułem jej dłonie. Dotyk. Najcudowniejszy. Muśniecie. Cisza. Zywioł, ale ten przyjemnijszy. Zapach jej ciała. Smak ust. Dotyk włosów. Woda spływajaca po ciałach. Zatracenie. Bliskosc. Miłosc. Żadza. Spełnienie.
Z gramofonu nadal leciała cicho muzyka kiedy lezelismy na łozku wtuleni w siebie. Lily opowiadała jak minął jej dzień a ja mówiłem o swoim. Byliśmy młodzi a mielismy już popaprane zycie, ale kto by się miał tym przejmować. Nawet nie pamietam kiedy zasnałem. Sniłem o Lily. Na szczescie. A potem się wszystko zjebało. Przyszedł poranek. Jeden z najbardziej pojebanych w moim życiu. Ten który mie walnał na odlew w policzek, tak ze zobaczyłem gwiazdy. Ale kurwa po kolei.
Po tym jak się obudziłem czekało na mnie sniadanie. Ciepła pyszna jejecznica. Na boczku i ze szczypiorkiem. Lily wie co dobre.

- Przepraszam, że nei będę na Ciebie czekała – mowiła konczac swój skromny makijaz. Dla mnie wygladała mega sexi. Te lekko krecone włosy. Oczy w których mogłem się zatracić. Mój własny sukub. Mozez ze mnie wyssac wszystkie soki dziewczyno – ale musimy być wczesnie w robocie. Zbieramy wszystko do kupy by w nocy uderzyc na ta watahe.

- Nie ma sprawy…. Lily?

Popatrzyła na mnie pytajaco tymi swoimi boskimi oczyma

- Nie będę Tobie wrzucał dyrdymalow typu uwazaj na siebie, bo sama o tym dobrze wiesz. Po prostu…. Nie daj się zabić tym skurwysynom

Jej pocałunek był jedyna odpowiedzia. Mrugneła do mnie w drzwiach na do widzenia. Ja tez się zbierałem. Wkładałem kurtke kiedy Lily weszła spowrotem. Na poczatku myslałem ze czegos zapomniała Już miałem rzucic jakas zgryzliwa uwage by się z nia podroczyc kiedy zobaczyłem KREW.

- Lily!!!

Krew na moim szczęściu. Jej krew. KURWAAAA. Zagotowało się we mnie. Ukochana zataczajac się osuneła się nieprzytomnie przy scianie. Widziałem jak krew spływała po jej ramieniu. Reka zwisała bezwładnie. Kałuza krwi powiekszała się na razie wolno, ale to tylko kwestia czasu jak się wykrwai. Seria z broni maszynowej waląca po naszych drzwiach oprzytomniła mnie.
Nie macie kluczy chłopcy. Nieladnie… Skurwysyny. Z buciorami w moje prywatne zycie? Chcecie się zabawic? Dzisiaj proponuje tance. Jebane skoki przez ogien.
Najpierw poczułem to co właziło niż zobaczyłem. Zombi. Zgniłkowaty, pierdolony chodzacy trup. Wiedziałem ze nie jest sam. Słychac było jak się skrzykuja na korytarzu. Kolejnych dwóch. Panowie! Jajecznica się skonczyła. W zamian proponuje smazone kiełbaski.
Głowa bolała na nowo. Miałem wrazenie ze złosc poprzeplatana z adrenalina wypływa mi uszami. Dawno nie byłem tak wkurwiony. Miałem wrazenie ze zaczałem parować.
Drzwi wejsciowe odkoczyły pociagniete z buta Zgniłka. Robaczywe jabłuszko wturlałos ie do srodka. W dłoniach trzymalo gnata.



Miły gosc. Nie ma co. Nawet się odstrzelił na to spotkanie.
Spojrzałem na krwawy slad na scianie i ciało Lily lezace na podłodze. Swiat zamarł. Dla mnie. Kazdego dnia zyłem ze strachem ze cos takiego może mieć miejsce. Wiedziałem jednak kim byliśmy i jak zyjemy. Zylismy w taki sposób dla siebie, zylismy tak dla innych. Nie pozwole jej zabrac, nie pozwole jej odejsc albo przyjsc w innej postaci.
Jestem Brama kutasie. Pierdzielony krzyzowiec a wy chuje jestescie moimi innowiercami. Bron zombiaka kierowała się w strone Lily. Jeszcze mnie chyba nie zauwazył.Jego błąd. Błysk eksplodował mi pod czaszką. Nadszedł jebany spokoj. Dla nich apokalipsa. Najprawdziwsza. Rydwany ognia. Deszcz płomieni. Z ich trzewi.
Facet w ułamku sekundy stał się pochodnia. Ciezko było powiedziec ze zywa. Skupiłem siłę ognia na jego głowie. To była jego siła. Nadludzka odpornosc nie pozwalała mu krzyczec. I dobrze. W ciszy pracuje się lepiej. Lufa nie zdazyła się nakierowac na lezaca Lily. Gruchotnełą na ziemie wraz z płonacym korpusem. Ja pierdole, musze wyjebac ich na korytarz bo spala mi cała chate. W drzwiach pojawił się kolejny miły gagatek. Ładniejszych nie mieli?



Krew juchneła mi z nosa struga. Kurwa. Płaszcz co najwyzej nadaje się do czyszczenia. Kolejna pochodnia zaczeła zataczac się po korytarzu. W uszach mi szumialo. Zaczałem się zatracac w ciszy. Lily… ogien. Na nowo trawił moja dusze Ruszyłem. Siegnałem na oparty pod wieszakiem na kutrki shotgun. Trzymalismy go wlasnie na takie okazje. Na jebane odwiedziny. Kto mogł wiedziec ze będą o poranku a nie w nocy kiedy człowiek bardziej czujny jest. Wyleciałem przez wejsciowe drzwi ladujac na swój koscisty tyłek w korytarzu kamienicy. Jebany Van Damme. Nie myliłem się. Trzeci radosny Zgniluch własnie przepuszaczał tanczacego bezwładnie w plomieniach wspołplemienca. Był wolny. Tak kurwa zarówno umysłowo jak i manualnie. Ruszał się jak mucha w jebanej smole. Chyba im się skonczyło speckomando i musieli sięgnac po głebokie rezerwy. Shotgun wypłuł to co miał najcenniejszego. Odrzuciło goscia na schody. Za to kurwa lubiłem ta zabawke. Zerwałem się na nogi podbiegajac do gramolacego się na nogi zombiaka. Zimna lufa obrzyna dotkneła czachy umarlaka.

- Kto cie nasłał kutasie? – do konca nie docierało do mnie ze to ja mowie. Działałem jak na jakms autopilocie.

- nieflerm – wybełkotał cos niezrozumiale

- Kurwa ze tez mi się trafił z przegniłym jęzorem? – łeb huczał. Krew kapała z nosa. Czułem jak trace siły – Kto cie nasłał?

-Ne wlem

Tak. Teraz moglem sobie poskładac do kupy jego odpowiedz.Na dłuzsza pogawedke nie było czasu. Ciezko go było zrozumiec.

- Twoja strata – huk wystrzału przetoczył się po korytarzu. Resztki mozgu i czachy zaczały spływac ze sciany tak jak krew Lily w przedpokoju. Zerknałem jeszcze na schody. Na polpietrze płonał jeszcze drugi z trupów. Poza tym pusto.
Lily
Wbiegłem do mieszkania. Dym uderzył w moje nozdrza. Telefon burczał natarczywie. Zaczał palic się dywan. Gosc zamienił się w tosta z zepsutego tostera. Nie do rozpoznania nie do identyfikacji.

- Lily? Kochana – szeptałem pod nosem wbiegajac do łazienki. Otwierajac szafke nad umywalka prawei ja wypierdoliłem ze sciany. Apteczka. Jest. Dopadłem do żony. Wybebeszyłem zawartosc pudełka z jebanym czerwonym krzyzem posrodku na ziemie. Jakbym sie gapił w lustro. Kurwa bałem się. Żaden jebaniec noworoczny mnie nie przerazał ale widok ukochanej i brak wiedzy medycznej i owszem. Bałem się jak diabli. Zatamowac krwawienie. To wiedziałem. Tylko jak? Jak najlepiej sukinsynu.
Teraz pomoc. Jebany telefon. Wyje i wyje….. Telefon
Dopadłem słuchawki.

- No w koncu - Odezwał się z ulga głos po drugiej stronie – Jack Ripper MR… - nie dalem mu skonczyc.

- Potrzebuje jebanego lekarza i to natychmiast. Lili… - nie było spokoju. Była panika. O nia. O Lily

- Wysłaliśmy ekipe…. – nic wiecej do mnie nie dochodziło. Słuchawka opadła na podloge. Tuliłem Lili

- Trzymaj się kochana. Trzymaj się…. Zaraz tutaj będą. Nie zostawiaj mnie.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 14-10-2010 o 23:38.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 10-10-2010, 02:37   #93
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jeszcze zanim zdążyła uchylić powiek, przypomniała sobie gdzie się znajduje. Umięśnione i zdecydowanie męskie ramię obejmowało jej plecy. Ocknęła się wtulona w mężczyznę, z którym wczorajszego wieczora wzniecili pożar. Mimo przemożnej ochoty, by zerwać się i z krzykiem uciec dokąd nogi poniosą, została w miejscu, starając się oddychać najciszej jak to możliwe. Zachowując zimną krew, delikatnie uwolniła splątane włosy i wyślizgnęła się z pościeli. Chciała sobie robić wymówki, ale po chwili wahania uznała, że to bez sensu. Stało się. Dała się porwać... Co Ty kurwa bredzisz, Dolores? „Dała się porwać?” Na miły Bóg. Przestań kręcić, po prostu dostałaś to, po co przyszłaś. Od kiedy zgarnął Cię z zapchlonego panic-campu, w którym dwa dni przesiedziałaś na swojej walizce zastanawiając się co dalej, od samego pieprzonego początku, było w tym wszystkim jakieś napięcie. Teraz już wiesz, że wasze śrubki i gwinty pasują do siebie przerażająco dobrze. Opcja poddania się i rozłożenia nóg jest niezmiennie pociągająca. Fakt, że mógłby z niewielkim tylko wysiłkiem połamać wszystkie twoje niedorzecznie kruche kości Cię podnieca. Nie, Lola. Nie zrobisz sobie z niego bezpiecznej przystani. On nie jest żadną oazą w tym popierdolonym świecie, a Ty masz przecież Ją.

Zanurkowała do szafy, czując jak słodki grzech, którego się dopuściła spada jej na ramiona półtonowym odważnikiem. Jak kowadło wiecznie spóźnione, żeby trafić strusia w głowę. To był właśnie taki seks, jakiego potrzebowali. Pozbawiająca rozsądku eksplozja rozkoszy, od której wybucha Ci mózg. A kiedy już go nie ma, stajesz się zmysłami. Jakby szalony garbarz obdarł Cię ze skóry i założył ją na powrót, lewą stroną do góry. Triskett zerżnął ją tak, że zapomniała o wszystkich cudownościach, jakich doświadczyła pierwszego dnia w pracy. Na samą myśl o rzeczach, które robili w nocy na powrót zaczęła odczuwać podniecenie..
- Opanuj się, do cholery!
Mruknęła przewalając znajdujące się w szafie ciuchy. Od kilku dobrych chwil czuła na nagim tyłku palące spojrzenie Gary'ego. Rękę by sobie dała uciąć, że myślą o tym samym.
Zgarnąwszy pierwszą lepszą koszulę, wymaszerowała do łazienki. Całe ciało miała obolałe. Rana na szyi wciąż piekła, a odrętwiałe z wyczerpania mięśnie głośno sprzeciwiały się stawianym im wymaganiom. Na skórze wciąż czuła dotyk Trisketta. Jego pocałunki. Jezus, Lola, po co Ci to?

Odkręciła wodę i z prysznica spadły na jej głowę miriady rozpylonych kropel ledwie letniej wody. Zdecydowanie zaspali. Ale dobrze, grzesznikom zdecydowanie nie należą się luksusy. Czuła na naprawdę podle, stojąc pod prysznicem i wyciskając na rękę odrobinę żelu pod prysznic o intensywnym męskim zapachu. Pomyślała o CG. O jej drobnych piersiach, o krągłym tyłku i ciepłym języku. Niewiele osób wiedziało, że Lawrence ma niezwykle długi język, który w praktyce sprawdza się wyśmienicie. Po piątym, szóstym kieliszku dawała się namówić na tą sztuczkę i dotykała czubkiem języka swojego nosa. Taki bonus, w który uposażyła ją natura. "Każdy ma jakiś talent - gadała wtedy. - Mój się sprowadza do języka".
I zazwyczaj całowały się później jak napalone nastolatki i lądowały w łóżku. Lola myślała przez całe życie, że jej orientacja jest raczej tradycyjna. Ale po pierwszej, pełnej wygibasów nocy z CG nie była już tego taka pewna. Dwie laski w sypialni na prawdę potrafiły zaszaleć. Choć z drugiej strony - wspomniała poprzednią noc - kutas to kutas. Od czasu do czasu trzeba odświeżyć z nim znajomość. Żeby nie wyjść całkiem z wprawy. Połowa pieprzonego globu miałaby żałobę gdybym się opowiedziała przy frakcji na "L". Zdecydowanie wolę "B". "Bi" brzmi jak witaminy. Zdrowo i kolorowo.

Huk w korytarzu ściągnął ją na ziemię. Zaraz po nim nastąpił ryk i aura wściekłości i śmierci, która sięgnęła jej aż w łazience.
Wyskoczyła spod prysznica jak oparzona. Ślizgając się bosymi stopami na zalanych wodą kafelkach wypadła na korytarz i dalej, do sypialni.
- Gary!
Wilkołak obrócił się w jej kierunku i zastygł w bezruchu. Maleńka chwila podarowana Gary'emu, który zdążył sięgnąć po broń. Nim jej mózg zdołał zarejestrować ledwie zauważalny ruch, uwolniła podarowaną jej przez Legbę siłę. Huk wystrzału prawie ją ogłuszył. Loup – garou okręcił się w miejscu, zahaczając w locie pazurami o jej niedawno nabytego kochanka. Odkręciła zawór trochę mocniej, zwierzę zaszamotało się w centrum ognia krzyżowego, w którym się nieoczekiwanie dla siebie znalazło. Jeszcze jeden wystrzał i nagle ni stąd ni zowąd znalazła się na podłodze, przyszpilona wielkim cielskiem. Łak zaczął odzyskiwać właściwy sobie kształt, a ona poczuła nagle każdą kropelkę wody na swojej skórze, jako nagłe ukłucie chłodu. Leżałaby tak pewnie godzinami, gdyby Gary nie odciągnął na bok psiego cielska. Podniosła się, chwyciwszy jego dłoń, choć wcale nie miała ochoty wstawać.
W mieszkaniu rozdzwonił się telefon.

Nie spuszczała ciemnych oczu z gadającego do słuchawki Trisketta, pospiesznie przy tym wciągając na zmarznięte ciało nonsensowną sukienkę. Poczuła to zanim skończył. Coś bardzo, bardzo niedobrego. Gary rzucił słuchawką i minąwszy ją w progu sypialni zawrócił ku drzwiom wyjściowym. Stała przez kilka uderzeń serca kompletnie sparaliżowana. Wojna. Serce waliło jej jak wściekłe. Wojna. Koncentrując na zadaniu całą siłę woli, włożyła na siebie męską koszulę. Chwyciwszy płaszcz i torbę, boso zbiegła po schodach.

- Spokojnie. To CG. Zawsze sobie umiała dać rady. Nic jej nie jest.
W wielkich, sarnich oczach latynoski czaił się strach. Skinęła głową, zaciskając dłonie na pasie bezpieczeństwa. Gnali jak wariaci. Za wolno.
Kilka przecznic od mieszkania, które zajmowały z CG, usłyszeli wybuch. Dym spadł ciężką zasłoną na całą okolicę. Ostatnie metry pokonali wyłącznie dzięki nieludzkim wręcz możliwościom Gary'ego w zakresie prowadzenia samochodu. Wysiadła z auta i skamieniała.
- Nie – powiedziała na widok ziejącej w murze dziury. Tam kiedyś była ich ściana.
Tych kilka stopni, jakie dzieliły ją od mieszkania, pokonała jak w amoku. Pył w środku, choć wciąż gryzł i dusił, osiadł na tyle, że można było odróżnić zarysy przedmiotów.

- Nie, nie, nie, nie, NIE! CG, nie! Najświętsza Panienko z Guadelupy, nie, błagam! Nie!

Padła na kolana przy zarysie kobiecej sylwetki. Łzy przesłaniały jej widok. Nie mogla jej zostawić, nie ona! Dlaczego to się znów działo? Uniosła do ust chłodną rękę blondynki, szukając przy tym pulsu. Ledwie wyczuwalna nitka życia to pojawiała się, to nikła.

- Błagam, musisz ściągnąć tu ambulans! - rzuciła w kierunku Gary'ego, który stał w progu nie wierząc własnym oczom.
Jak mogła to zrobić? Zabawiała się z Triskettem a CG... CG mogła zginąć. To ona powinna tu leżeć. Albo nie! Powinna smażyć się w piekle w głębokim oleju. Musiała jej pomóc. Za wszelką cenę. Wciąż trzymając ją za rękę, drugą dłoń położyła na szyi swojej ukochanej. Błagając Obatalę o wsparcie, zagłębiła się we wzór jasnowłosej. Unikalny splot wszystkich nitek sił witalnych. Był trudny, nieregularny. Ciało CG trawiła choroba poważniejsza niż anemia, do której się przyznawała. Zmarszczyła brwi z wysiłku. Nie masz teraz na to czasu, Lola – skarciła samą siebie. Na gładkim czole mambo sperlił się pot. Z niemałym wysiłkiem odnalazła główne arterie życia. Ustabilizowała najbardziej podstawowe funkcje życiowe kochanki, ale wiedziała, ze jeśli nie znajdą się w szpitalu w przeciągu najbliższych trzydziestu minut, szanse Lawrence spadną drastycznie. Podłożyła pod jej głowę zwinięty płaszcz.
- CG! CG, słyszysz mnie? Powiedz coś, natychmiast! Zaraz tu będzie pomoc. Wytrzymasz, słyszysz? - starała się brzmieć spokojnie i rzeczowo, ale nie wiem sama, kto mógłby się na to nabrać, widząc jak trzęsie się ze strachu.
Tuląc do piersi bezwładną, bladą dłoń, zamknęła oczy. Wiedziała, że Gary zorganizuje pomoc.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 10-10-2010, 10:31   #94
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Helen pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Jeżeli będą działali w ten sposób za każdym razem, to to prędzej czy później skończy się dla nich tragicznie. Po przybyciu do szpitala przeprowadziła którką rozmowę z Wiedźmą. Nie wiedziała na kogo tak naprawdę jest zła, ale z pewnością było to uczucie w pełni prawdziwe. Zwarzając na jej charakter zapewne była wściekła na Audrey. Pomijajac już jej całą zabawę w policjantów i ściganych, mogła darowac sobie strzelanie do ludzi, albo lepiej strzelac mogła, byle tylko Helen nie było w bliskiej odległości. Nauczyła się jednocześnie, że jeżeli dojdzie do następnej takiej pogoni należy zawsze obstawiac tyły. Zawsze.

Helen stała pod ścianą i czekała. Podobnie jak reszta.

- Mam nadzieję, że się z tego wyliże... - powiedziała ni to do siebie, ni to do towarzyszy. - Mocno oberwała - dodała, spoglądając na Audrey z lekkim wyrzutem.

Audrey łypnęła na egzorcystkę spode łba. Przygryzła wargę nie odzywając się jednak ani słowem.

Helen nie spuszczała z niej wzroku. Była zła, postanowiła wyjaśnic wszystko raz, a dobrze.

- Jeżeli przeżyje, lepiej, żeby nie znalazła się w zasięgu... - urwała na chwilę. - Trzymaj się od niej może z daleka, dobra? Tak dla jej bezpieczeństwa.

- Jasne... ? - odburknęła wiedźma tonem głosu dziecka, które wie że przeskrobało i teraz w kącie czeka na karę - Uciekała... nie było innego wyjścia... - dodała nieskładnie w obronie w którą sama teraz wątpiła.

- To widziałam i nawet dobrze wyszło, ale... - ugryzła się w język. Nie chciała powiedziec, ze bała się bardziej o siebie niż Czarownicę. - Na przyszłośc uważaj... - poddała się. Albo odpuści teraz, albo wyrzuci z siebie o kilka słów za dużo.

Wiedżma widocznie podjęła za nią decyzję, bo już się nie odezwała. Może nie chciała, moża miała podobne uczucia co Helen odnośnie tej sprawy. Nieistotne. Ważne, że uciekinierka nie umarła. Jej stan nie pozwlała na jakiekolwiek przesłuchania. Niech to licho porwie... Już byli blisko.

Dostarła do domu niespodziwanie szybko. Było już późno, właściwie to zaczynało się chyba rozjaśniac, a może już było jasno? Jej myśli odpływnęły gdzieś daleko, nie zwracała uwagi na porę. Szła po schodach, otworzyła mechanicznie drzwi, usiadła na krzesełku w salonie i zatopiła się we wspomnieniach. Nie wiedziała dokładnie, co ją do tego skłoniło. To nie było normalne morderstwo. Jej myśli krażyły żywo w okolicach tematu trojaczek, czarownic, tego pseudo sabatu i wielu innych rzeczy niekoniecznie powiązanych ze sprawą.

Kiedy poczuła pierwsze oznaki zmęczenia, poderwała się niechętnie z fotela, poczłąpała do łóżka i zasnęła, oczywiście w ubraniu, które miała na sobie. Po chwili poczuła, że materac ugina się pod drugim ciężarem. Pies sapnął, pokręciła sie chwilę i położył w jej nogach.

Obudziła się rano, stęknęła i stwierdziła, że czas najwyższy na porządny łyk kawy albo mocnej herbaty. Zależnie od tego co jeszcze ostało się w szafkach po rewolucjach kuchennych jakie urządzała niedawno. Wstała ciężko, jęcząc cicho i podeszła do kuchenki. Nad nią wisiała ciemnobrązowa szafka z mocno podrapanymi rogami. Kanty już dawno stały się matowe i wytare. Uchylił drzwiczki i ostrożnie przejrzała zawartośc. Skrzywiła się strasznie, gdy okazało się, że jedynym wypełnieniem półek były dwa małe słoiczki. Ciemne granulaty w jednym i wysuszone listki w drugim.

Cudownie... pomyślała niemrawo. Zostało jej jedynie jakieś dziwne połączenie miętowej i owocowej herbaty, którego nie znosiła i rozpuszczalna... kawa. Trzasnęła drzwiczkami szafki. Odchylając się lekko najpierw w prawo, potem z jeszcze bardziej niezadowoloną miną, w lewo zorientowała się, że ktoś zakosił jej wszystkie zapasy. Dosłownie wszystkie. Miała jedynie jakieś suchary, słoiczki z dżemem, ciasteczka, które zdążyła starannie ukryc i dwa wspomniane słoiczki.

Zabiję go! Słowo daję, że zabiję! zagroziła. Zacisnęła pięści na jedej z rączek do szufladek ze sztuccami. Złapała za wiszący na haczyku kubek, wrzuciła do niego kilka listków rzeczonej, wstrętnej herbaty i wstawiła wodę, żeby zaparzyc paskudztwo.

Czekając, aż woda się zagotuje, podeszła do czekającego na nią psa i pogłaskała. Ten zamerdał chętnie ogonem, liznął jej rękę i szczeknął. Helen podrwapała go w nagrodę za uchem, a gdy szczęśliwy czworonóg położył się na podłodze z uniesionym łapami, podrapała go po brzuchu. Futrzak uzależnił się od głoaskania i drapania. Przy okazji jej też nie zaszkodziło trochę zabawy. Uśmiechała się i bawiła razem z nim. Śmiała sie wesoło, kiedy rzuciła się na nią merdając i zaczął biegac, szczekając wesoło dookoła niej. Ledwie się podniosła, kiedy została od razu polizna po twarzy.

Nagle pies posndniósł łeb i zaczął warczec. Helen poderwała się natychmiast na nogi, woda w tym momencie zaczęła się gotowac, na szczęście nie ustawiła żadnego gwizdka, czy podobnych sygnałów. Od strony schodów zbliżali się Nieumarli. Wyczuwała ich. Aura którą emanowali nie mogła pozostac niezauważona. Zombie. Musiała szybko myślec. Na razie pozwoliła psu szczekac i warczec na zmianę. Piszczał oznajmiając jej niebezpieczeństwo. Nie ucieszała go, chociaż wiedziała, że nie zdoła uniknąc konfrontacji.

Wpatrywała się przez chwilę w drzwi, nie wiedząc, co powinna zrobic najlepiej, żeby zadziałało za pierwszym razem. Najpierw pomyślała o ucieczce oknem, niestety wybrała sobie takie, bez jakichkolwiek połączeń. Żadnych schodów, balkonów, linek ani starych anten. Akrobatyka w najgorszym wypadku jest lepsza od śmierci.

Podeszła ostrożnie do drzwi, zamknęła je na kłódkę, mimo że zdawała sobie sprawę, że to nic nie da. Stanęła obok nich, tak aby nie zauważyli jej w pierwszej chwili. Dawało to szansę na ucieczkę albo wyrzucenie ich z mieszkania. Cóż, druga możliwośc była raczej dla niej nie dostępna. Żaden z niej egzekutor, jeno płochliwe stworzenie odsyłajace w diabły duchy. Jedno...

Gorączkowo myślała, co najlepiej zadziała na zombie. Myślała... egzoscyzm, woda święcona, kołek, srebro, egzorcyzm, ucieczka, odcięcie głowy, ręki, nogi, wydłubanie oka... Czemu ona zawsze traci pamięc w najważniejszych sytuacjach. W dodoatku panikuje, jak zwyczajny cywil. To nielogiczne. Przecież ma do czyniania z Ożywieńcami cały czas do czynienia.

Zbliżali się, a jej jedynym planem działania było tylko postanowienie wyrolowania ich lub odcięcia głowy. Odprawienia egzorcyzmów - stanowczo nielogiczne i chybione, niestety pewne nawyki zawodowe pozostawały głęboko zakorzenione. Dobra, skoro nic nie pamiętała, stanęła z jakimś kijem, chyba od miotły, pod drzwiami i modliła się o cud. Uderzy ich i ucieknie. Nie, nie może... Do licha, co za dzień! Zaczynał się tak pięknie...
 
Idylla jest offline  
Stary 10-10-2010, 19:47   #95
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Audrey siedziała skulona pod ścianą w milczeniu pozwalając Helen wyładować na sobie złość. Czemu nie, należało jej się. Szczerze mówiąc dziewczyna była i tak delikatna. Ona sama dodałaby do jej tyrady jeszcze kilka epitetów. Nieodpowiedzialna, bezmyślna, kretynka, idiotka, imbecyl, blondynka... niebezpieczna dla otoczenia psychopatka.

Pierwszy dzień pracy i już dała koncertowy popis głupoty. W tej samej chwili gdy zgubiła rozum uwierzyła również że jest pieprzonym skrzyżowaniem Johna McClane’a z Johnem Constantine, ganiając po lesie, wymachując bronią i przy okazji omal nie mordując świadka.
Pora zejść na ziemię królewno.
Nie nadawała się do tego.
Na widok krwi prawie puściła pawia, a poczucie winy doprowadzało ją do obłędu.
Spędziła długie godziny w szpitalu umierając ze strachu o postrzeloną wiedźmę, tłumiąc zbierająca się w niej złość. Helen miała rację, postąpiła ryzykownie. Na jej miejscu sama by się nieźle wkurwiła... w końcu ją mogła postrzelić również.
Ale nie postrzeliła.
Więcej; drugi raz zrobiłaby dokładnie to samo.
Nie było wyboru. Wiedźma uciekała w las, cholera wie gdzie, równie dobrze mogła je ciągnąć prosto w pułapke. Schwytały przestępcę, wszyscy żyją, napisy końcowe, happy end.
No prawie
"Jeśli nie potrafisz sobie z tym poradzić Masters, to może powinnaś jeszcze raz rozważyć pracę w Ministerstwie?"

Odetchnęła z ulgą słysząc że operacja powiodła się a pacjentka nie będzie jej straszyć po nocach w jakimś nowym upiornym wcieleniu. O herbatce i ploteczkach między wiedźmami mogła jednak na razie zapomnieć.

Gdy przyjechały gliny z ministerstwa obejmując straż pod pokojem podejrzanej Audrey w końcu posłuchała zdrowego rozsądku i za przykładem Helen wróciła do domu. W sumie nic tam było po nich. To był długi dzień, a za parę godzin wstanie następny.
Nawet wiedźmy muszą kiedyś spać.


***


Coś wisiało w powietrzu.
Na przekór zmęczeniu, zdrowemu rozsądkowi, zaklinaniu i przeklinaniu Audrey nie była w stanie zasnąć. Po wymuszonej, płytkiej drzemce i wieczności spędzonej na bezproduktywnym wierceniu się w końcu skapitulowała żegnając się na dobre z ciepłym łóżkiem, chmurkami, barankami i kucykami strzelającymi tęczą spod ogona.
To było bezcelowe. Nie zmusi się do snu, tak samo jak nie przestanie wracać myślami do wydarzeń minionego dnia.
Czysta strata czasu.
Wstała, wzięła prysznic, zaparzyła kawę, ubrała się, wpuściła Powsinogę. Kręciła się po mieszkaniu nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.
Nerwy.
Niepokój doprowadzał ją do szaleństwa.
Sięgnęła po kurtkę i wyciągnęła z niej zdjęcie trojaczek. O rozmowie z duchami w obecnym stanie mogła zapomnieć, jeśli już bardzo chciała mogła pogadać sobie z Powsinogą. Większe szanse powodzenia a już na pewno bezpieczniejsze.
Miała jeszcze inne wyjście, właściwie chyba jedyne które było w stanie ją teraz uspokoić..
Schowała zdjęcie do torby kostki, przerzuciła ją przez ramię i sięgnęła po kurtkę.

- Pora wsiąść na miotłę i odwiedzić koleżankę po fachu... Kto wie co z tego wyjdzie... Może mały sabat? – mruknęła pod nosem sięgając po kluczyki do swojego Nimbusa 2000, skutera któremu dawno temu żartobliwie nadała nazwę po ulubionej książce z dzieciństwa. Miała sporo czasu, wizyta nie zajmie jej dużo, a potem do Ministerstwa...

Huk tłuczonego szkła postawił ją na baczność.
„Kamień?!”
„... O kurrrwa...nie...!”
Z nagłym przebłyskiem zrozumienia rozpoznała toczący się po podłodze pokoju przedmiot.
A potem...
-... nie..! – wszystko wydarzyło się niemal równocześnie; kot biegnący w stronę turlającej się „zabawki”, przebiegający właśnie koło Audrey, wiedźma chwytająca wierzgające zwierzę za kark i pędząca w stronę wyjścia....
Trzy..,
...dwa...,
...jeden...
...uda się...
dopadła drzwi zmagając się zarówno z zamkiem jak i drapiącym na oślep futrzakiem ...
..no już...!
Siła podmuchu wyrzuciła ja za drzwi pchając na schody.
Wpierw nie czuła nic
Nic poza...
Swądem palonego ubrania, a chwilę po nim paniczny strach, piekielne gorąco i ból...
Wrzeszcząc z bólu i przerażenia zdarła z siebie płonącą kurtkę kręcąc się oszalała wokół własnej osi jak w jakimś groteskowym tańcu. Wpadła na schody zrzucając z grzbietu płonące ubranie i lecąc na złamanie karku...
Lecąc...
Sturlała się ze schodów w ostatniej absurdalnej mysli wyklinając przeklęta dosłownośc popularnego powiedzonka

Jeśli nie skręcę sobie karku to spłonę... cudownie... chyba mam przerąbane...
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 11-10-2010 o 01:08.
Merigold jest offline  
Stary 10-10-2010, 20:52   #96
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wizyta w Kotle była bardzo owocna. Wszystkie zdobyte informacje przekazali w Ministerstwie, łącznie z przygarniętą przez nich Bane. Wiedźma, którą złapały dziewczyny niestety nie będzie mogła rozmawiać, przez jakiś czas. Zauważył, że Audrey jest nieco wstrząśnięta efektem swojego ostrzału. Podszedł do niej i cicho powiedział:
- Nie martw się. Zrobiłaś co trzeba… po prostu musisz przestać o tym myśleć… albo przywyknąć. Uwierz mi… wiem coś o tym.
W drodze powrotnej nikt nie przejawiał ochoty do rozmów. Jechali w milczeniu, zmęczeni i wyczerpani emocjami minionego dnia.

*****

Zaparkował auto w garażu i wjechał windą na górę, blokując ją by nikt niepowołany nie dostał się do jego mieszkania. Znaki na drzwiach i zamki były nienaruszone, spokojnie więc wszedł. „ Prysznic” – to była pierwsza myśl . Zimna woda, bo ciepłej jak zwykle nie było, spływała po jego muskularnym ciele, wyganiając zmęczenie i orzeźwiając umysł. Układał sobie w głowie wszystko, co dzisiaj odkryli. Jutro z samego rana miał odebrać w Ministerstwie raport na temat tego co do tej pory znaleźli a co mieli obrobić analitycy zatrudnieni w Regulacji.
Przygotował sobie jeszcze ciuchy na jutro i sprawdził magazynek w empepiątce, trzymanej pod łóżkiem. Magazynki w karabinach czy pistoletach zawsze ładował naprzemiennie srebrnymi i zwykłymi pociskami. Świat się tak pochrzanił, że nigdy nie było wiadomo co nawinie się po drugiej stronie lufy, a zmiana magazynków podczas wymiany ognia nie była najlepszą opcją.
W końcu runął na łóżko jak ścięty. Zmęczenie dało o sobie znać i zasnął jak kamień.
Obudził go dreszcz, otwarł oczy i spojrzał w sufit. Nie zdążył nawet mrugnąć powiekami, kiedy huk wyrywanych z zawiasów drzwi rozdarł ciszę poranka. Ciężkie kroki i zwierzęce ryki powiedziały mu wszystko. Rzucił się za łóżko i sięgnął po schowaną MP5 – kę. Wyczulone zmysły zwierzołaka na dole, zarejestrowały ruch i tylko dzięki swoim zdolnością zdołał uniknąć kul, które dziurawiły sufit półpiętra.
Strzały ustały, Egzekutor nasłuchiwał dźwięków z dołu, jego przeciwnik robił to samo. Mężczyzna wstrzymał nawet oddech - garou miały bardzo wyczulone zmysły. Wydawało mu się, że przeciwnik zbliżał się do schodów. Namacał ręką odłamek gipsu z postrzelanej podłogi. Sprężył mięśnie i wolę do skoku, rzucił odłamkiem w przeciwnym do siebie kierunku. Tak jak się spodziewał garou odwrócił się w tamtą stronę. W zasadzie nie miał pewności, że wróg tak zrobi. Rzucił się z półpiętra z drugiej strony, otwierając ogień w kierunku pleców kotołaka. Przestał dopiero wtedy, gdy usłyszał suchy trzask iglicy zamka. Szybko przeładował broń i podszedł do martwego truchła.
Kopnął czubkiem buta zwłoki, upewniając się, że nie żyje. Splunął na odmieńca i z pogardliwym grymasem na twarzy wycedził: Ka ora!!!

Obrzucił okiem pobojowisko, ubrał się zabrał spakowaną torbę z bronią i zjechał po rurze do garażu. Odpalił silnik i wezwał przez radio Ministerstwo:
- Egzekutor nr służbowy 4647 do Ministerstwa!!! Przyślijcie ekipę porządkową i technicznych do mojego mieszkania. Miała miejsce napaść na funkcjonariusza. Powtarzam napaść na funkcjonariusza. Jakieś wieści od Regulatorki Masters albo Butler?
- Nie póki co nie było żadnego zgłoszenia. Zespół wyślemy za chwilę, mamy pełne ręce roboty.
- Zrozumiałem, sprawdzę co u Masters i Butler.
Rzucił gruchę Cb-radia na siedzenie z boku i ruszył najkrótszą drogą jaką znał do domu Audrey. Jego zmysły szalały… gdzieś tam coś mówiło mu, że nie tylko dla niego był to niemiły poranek. Poruszenie i ryk syren przecznicę od mieszkania Audrey nie wróżył nic dobrego. Podjechał bliżej i spojrzał w kierunku jej okien… dym i płomienie… Wyskoczył z samochodu zabierając tylko kukri i pistolet. Ruszył w kierunku budynku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 11-10-2010 o 13:55.
merill jest offline  
Stary 10-10-2010, 22:29   #97
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Londyn płonął. Wyjące syreny alarmowe przecinały codzienny gwar miasta. Karetki, policja i straż pożarna oraz opancerzone wozy Grup Szybkiego Reagowania. Ci, którzy do tej pory wzbudzali strach, sami go odczuwali. Łowcy stali się zwierzyną. Ci, którzy zazwyczaj polowali, sami stali się obiektem łowów. Strzelano do nich, wysadzano w powietrze, podpalano. Śmierć zbierała spore żniwo i to ona w ostatecznym rozrachunku była jedynym zwycięzcą dzisiejszego poranka....

Walcz z ogniem ogniem....

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xjlgUx7_aN0[/MEDIA]


William „Gate” Southgate

Krew i odór dymu. Trzy ścierwa leżały niemal zwęglone nieopodal, a ty nasłuchiwałeś, czy nie słychać karetki. Czas płynął wolno. Straszliwie wolno, a karetki nie było. W tym czasie Lily straciła sporo krwi i przytomność.
W końcu – po całej wieczności pojawili się ludzie z GSR-u eskortujący pielęgniarzy. Lily zabrali do szpitala. Chciałeś jechać z nią, lecz dowódca GSR podszedł do ciebie.

- Wszyscy pracownicy Ministerstwa regulacji mają się niezwłocznie stawić w pracy. Ten atak nie był przypadkowy.


Dolores Ruiz

CG leżała, cała we krwi, a ty próbowałaś dzięki mocy „Siostrzyczki” uratować tą iskierkę życia tlącą się w jej poharatanym ciele. Nie było to łatwe. Wiedziałaś na czym polega twoja moc. Duchy, czy inna nienazwana siła, pozwalały ci przekazać swoją własną witalność. I zawsze gdzieś była granica, której przekroczyć nie można. Granica, przy której zwyczajnie traciłaś przytomność.
Tym razem nie oszczędzałaś się. To była CG. Każda chwila była cenna, każda chwila mogła zdecydować o wszystkim. O życiu i śmierci.
Czułaś ból CG, czułaś jej cierpienie, czułaś czerwień i ogień....

I potem zbliżyłaś się do granicy w zapamiętaniu i ogarnęła cię ciemność.


CG Lawrence

Leżałaś na pół świadoma, czując się, jak niepotrzebny nikomu płaszcz wyrzucony na śmietnik. Jak marionetka, której ktoś przeciął nitki. Świadomość uwięziona w poranionym ciele.
Czułaś, że przez liczne rany krew wylewa się z ciebie i tworzy coraz większą kałużę na podłodze.
Wzrok miałaś zamglony. Ściany mieszkania, rozwalane wybuchem meble i sprzęty stawały się coraz mniej wyraźne, za to zatroskana twarz Johna, stojącego tuż obok, była coraz bardziej realna. Widziałaś smutny uśmiech na twarzy ducha i oczy wpatrzone w ciebie ze smutkiem i bezsilnością. Czyżby Bezcielesny płakał?

Potem wokół ciebie zapadła ciemność. I wszystko zniknęło. Światło, dźwięki, obrazy. Wszystko.

„Więc tak wygląda śmierć” - ostatnia myśl.

Potem nawet ona .. ucichła.

Była jedynie zimna, ostateczna ciemność.


Emma Harcourt

Schronienie jest dobre. Daje poczucie bezpieczeństwa. Azyl, który jest ci teraz tak bardzo potrzebny.
Strzelano do ciebie! Kula o mało nie rozsmarowała zawartości twojej czaszki na ścianie kamienicy! To mógł być koniec. Jeden ułamek sekundy i całe twoje życie – wszelkie marzenia, plany, pragnienia – znikłyby w rozbłysku bólu.

Kopacz poinformowała cię, że to nie tylko ty byłaś celem ataku. Że zaatakowano bardzo wielu innych łowców. Marne pocieszenie.

W końcu przybyło obiecane wsparcie. Oczywiście sporo czasu zajęło im przekonanie cię, że to pracownicy GSR-u, a nie przebrani zamachowcy. Dopiero po upewnieniu się, że to prawdziwe wsparcie opuściłaś bezpieczne schronienie.

Z półpiętra przyglądały ci się zaskoczone i nieco przerażone twarze sąsiadów, kiedy schodziłaś w dół z uzbrojonym po zęby funkcjonariuszem w kominiarce.

- Znaleźliśmy zamachowca. A raczej to, co z niego zostało – powiedział funkcjonariusz GSR-u po krótkiej rozmowie z kimś przez krótkofalówkę. - Na pobliskim dachu. To jakieś zombie, ale ktoś ... urwał mu głowę. Zabezpieczamy szczątki. W związku z nadzwyczajną sytuacją mam panią odeskortować do Ministerstwa.


Gary Triskett

Strach. To czułeś widząc zakrwawioną CG leżącą na podłodze. Gorycz żółci w ustach, kiedy widziałeś jej mętniejący wzrok. Nawet nie miałeś pewności, czy egzorcystka cię widzi.
W mieszkaniu śmierdziało dymem i substancją pirotechniczną. Oraz krwią. Przytłaczający odór krwi.
Znałeś się na ranach. Wiedziałeś, że CG naprawdę poważnie oberwała. Że raczej nic nie poradzicie, by powstrzymać nieuniknione.
Ruiz darła się, byś wezwał pomoc, lekarzy, kogokolwiek, a potem sama przypadła do CG i próbowała swoich „czary – mary”. Nie wiedziałeś, czy to zadziała, lecz ... miałeś nadzieję. Gdybyś wierzył w Boga modliłbyś się. Ale Stwórca i ty pożegnaliście się ze sobą dużo wcześniej, nim to gówno po Fenomenie Noworocznym wylazło na ulicę.

Skorzystałeś z telefonu w mieszkaniu CG Lawrence. Linia trzeszczała i szumiała – to wina Bezcielesnego w domu, ale chyba ktoś usłyszał co i jak.

Nim przyjechała karetka Ruiz straciła przytomność.
Tylko tego ci brakowało.
Siostrzyczka padła nieprzytomna na pokrwawione ciało CG Lawrence. A ty przeklinałeś swój całkowity brak wiedzy medycznej. Nie byłeś w stanie zrobić nic.
Jedynie czekać na przyjazd karetki.

Trwało to jakiś czas.

W końcu jednak ratownicy medyczni w asyście uzbrojonych funkcjonariuszy GSR-u załadowali zarówno CG jak i Dolores do karetki i na sygnale odjechali do najbliższego szpitala. Chciałeś jechać za nimi, lecz powstrzymał cię dowódca grupy uderzeniowej GSR-u.

- Wszyscy łowcy, którzy stoją na nogach po tych atakach mają się udać pod naszą eskortą do Ministerstwa.

Widząc twoje wahanie dodał:

- Tam im nie pomożesz. A Kopacz już pewnie planuje odwet. Chcesz chyba dopierdolić tym martwym gnojkom, hę?


Audrey Masters

Pamiętasz, że siła eksplozji cisnęła cię w podwórko. Pamiętasz, że przerażony Powsinoga wyskoczył z twoich rąk i pomknął w krzaki, najszybciej jak potrafił. Pamiętasz, że zrobiłaś kilka chwiejnych kroków zrzucając płonącą kurtkę z pleców. Pamiętasz, że rzuciłaś się na ziemię wyjąc z bólu i tarzając się, by zgasić płomienie na plecach. Dom za twoimi plecami – twój dom – płonął. Płomienie objęły piętro i łapczywie wylewały się przez wybite wybuchem okna.
To musiał być granat zapalający. To dlatego twoje plecy płonęły.

Ból był potworny. Miałaś jedynie siłę wyć i odczołgać się kawałek dalej.

Nie widziałaś napastnika z odbezpieczoną bronią, który wchodził na podwórze zwabiony twoimi krzykami.


Timothy „Ka Mate” Mac Douglas

Byłeś na hyperadrenalinowym haju, kiedy podjeżdżałeś pod dom Audrey. Samochód zatrzymał się z piskiem opon, zostawiając na asfalcie dwie krechy spalonej gumy.

Niedaleko domu dostrzegłeś motor, a na nim kogoś w kasku. On również dostrzegł ciebie i sięgnął po przewieszony przez bok pistolet maszynowy. Stary, dobry uzi. Nie miał szans. Był zwykłym zombie, a ty rozwścieczonym Egzekutorem.
Wyszarpnąłeś broń kierowany zarówno instynktem walki, jak i latami szkolenia i posłałeś mu kilka kulek. Przesłona hełmu rozpadła się w strzępy, a motocyklista poleciał na ziemię posyłając krótką, urwaną serię w niebo.

W tym samym momencie z płonącego domu usłyszałeś eksplozję i wrzask Audrey dobiegający zza płonącego budynku. A potem strzał.

Ruszyłeś niczym demon zemsty pokonując oddzielający cię dystans w mgnieniu oka. Sforsowałeś furtkę i ujrzałeś kolejnego napastnika w skórzanej kurtce mierzącego w stronę leżącej kawałek dalej Audrey.

Strzeliłeś trafiając go w środek pleców. On również, trafiając Audrey w nogę. Potem upadł.

Przebiegłeś obok niego w stronę Wiedźmy. Kula chyba poszła bokiem. Strzał za tobą spowodował, że odwróciłeś się gwałtownie jednocześnie padając na ziemię.

Wróg nie trafił, lecz ponownie składał się do otwarcia ognia. Był zombie i pociski w plecach nie robiły na nim większego wrażenia.
Posłałeś mu kilka kulek w głowę.

GSR-y były na miejscu w chwilę później. Uzbrojona grupa. Zabrali poparzoną i ranną Audrey do najbliższego szpitala, a tobie kazali – z rozkazu Kopacz – jechać do Ministerstwa.


Helen Butler

Sforsowanie drzwi dla dwójki zombie to była betka. Szczególnie, że mieli do pomocy shootguny. Pierwszy strzał wywalił zamek. Zacisnęłaś wargi. Teraz twój pomysł ataku na dwójkę uzbrojonych wrogów kijem od szczotki wydawał się być zwyczajnie głupi.

Było jednak za późno na jakiekolwiek inne działania.

Kiedy pierwszy zombie znalazł się w zasięgu uderzyłaś kijem.

Mówi się, że głupi ma szczęście. Pewnie coś jest w tym powiedzeniu, bo trafiłaś zdechlaka kijem prosto w broń, a ten ... odstrzelił sobie stopę i zwalił się w przedpokoju wrzeszcząc w panice.

Drugi był jednak sprytniejszy. Strzał wyrwał koło ciebie wielgachną dziurę w ścianie obsypując ci twarz gipsowym pyłem. Wróg przeładował. Ruszyłaś do ucieczki w głąb mieszkania. Panika kierowała twoimi odruchami. Zdrowy rozsądek wyparował, jak śnieg wiosną.

Kolejny strzał wyrwał ogromną dziurę w kolejnej ścianie. Miałeś jedynie tą przewagę, że zombie byli wolniejsi, niż zwykli ludzie.

Zamknęłaś za sobą drzwi słysząc, jak wróg przeładowuje broń z charakterystycznym, znanym ci z filmów, dźwiękiem.

Huk i w drzwiach koło ciebie pojawiła się wielka dziura. Drzazgi poleciały we wszystkie strony. Jedna z nich trafiła cię w policzek, wbijając się głęboko w skórę. Kolejny strzał – szybciej niż sądziłaś i w drzwiach pojawiła się następna dziura.

Tym razem szczęście opuściło cię jednak. Oberwałaś.

Początkowo nawet nie zauważyłaś tego faktu. Dopiero potem zorientowałaś się, że ramię spływa ci krwią. Szok spowodował, że siadłaś na ziemi wpatrując się w drzwi w których pojawił się zombie w skórzanym płaszczu.

Twarz zgniłka wykrzywił dziwny grymas i skierował wylot broni w twoją stronę.

I wtedy twój pies – lecz nie do końca twój pies – wskoczył mu na plecy. Jeden cios łapą loup – garou i łeb zombie prysnął jak przejrzały melon zachlapując zawartością ścianę i tapetę.

Nim zdołałaś zareagować w jakikolwiek sposób lopu – garou skoczył i rzucił się na drugiego zombie, tego, który przestrzelił sobie stopę.

Huknął strzał.


Michael Hartman


Ból! Czaszka rozpadająca się w drobne kawałki.

Duch – gwałtownie wyrzucony z ciała pasa, które przyjmuje swój pierwotny kształt na podłodze w pokoju, który do niedawna zamieszkiwał jego właściciel.

Ciemność. Śmierć. Ponownie.

Lecz znów jakaś dziwna siła pociągnęła cię z odmętów niepamięci.

Ciało. Zwierzęce, umięśnione. Pies.

Duch człowieka, nazywanego na chrzcie Michael, syna Paula Hartmana, przez chwilę walczy ze słabą iskrą – duchem psa.

Ból. Skowy. Skamlenie. Krzyk.

Ciało morfuje. Staje się na przemian: człowiekiem, psem, człowiekiem, psem, człowiekiem, a w końcu stabilizuje się na dziwacznym i przerażającym melanżu jednego i drugiego stworzenia.

Huk. Krew. Wrzaski.

Pies pragnie ratować panią. Władający nim człowiek czuje zagrożenie.

Widzi znajomą twarz. Białowłosa egzorcystka z grupy „Trojaczki”. Zna ją z odprawy w Ministerstwie. Zombie unosi broń. Zombie jakże podobny do tego, który odstrzelił ciało poprzedniego nosiciela.

Gniew. Wściekłość. Atak.

Mięśnie loup – garou i ostre szpony bez trudu zmieniają czaszkę i mózg zombie w bezkształtną breję. Trup wali się na ziemię. Lopu – garou czuje, jak duch ulatuje z ciała.

Odwraca się czując niebezpieczeństwo.

Drugi zombie unosi broń. Loup – garou skacze obracając się w locie.

Śrut trafia go w biodro i zrywa futro z żeber. Gniew zaślepia.

Szczęka znajduje gardło. Kły rozrywają przegniłą skórę. Gęsta, zakrzepła krew wypełnia pysk loup – garou. Kolejne szarpniecie i głowa odpada od korpusu mrugając powiekami, jakby zdziwiona tym, co się właśnie stało.

Michael Hartman odzyskuje kontrolę nad ciałem.

Po chwili w zdewastowanym przedpokoju stoi już nagi, szczupły mężczyzna.

Słyszysz pisk opon na chodniku przed domem i charakterystyczne rozkazy wykrzykiwane przez GSR-y szykujące się do ataku.

Nie wygląda to dobrze. Istnieje spora szansa, że wezmą cię za napastnika i ostrzelają zaraz po wejściu. A z tego co wiesz przynajmniej połowa z nich ma posrebrzane kule w magazynkach.


Xaraf Firebridge


Jako pomoc przybyła grupa GSR-u. Trzech policjantów zostało, by zabezpieczyć zabite przez ciebie zdechlaki, czwarty wziął cię do samochodu i podrzucił do Ministerstwa.

Jadąc słyszałeś o atakach na innych Łowców. O zabitych, rannych i walczących o życie.

Rozmiar ataku był zastanawiająco poważny. Skoordynowane w czasie zdarzenia.

Do Ministerstwa docierasz jako jeden z pierwszych.

Jest tam już Kopacz. Ubrana w skórzany strój z ogniem w oczach, wrzeszczy do telefonu pragnąc ostrzec, jak najwięcej ludzi.

- Xaraf – rzuca na twoje powitanie. – Tetley Street 123. Jazda. Zabierz się z GSR-em. A potem wracajcie tutaj.

Nie czekasz, ruszasz razem z GSR-em do akcji.

Na miejscu czeka na was jedynie jakaś dziewczyna paląca papierosa. Obok niej leży okrwawiony .. dzik.

- Nie spieszyliście się, panowie, kurwa – mówi dziewczyna i rzuca niedopałek na podziurawione kulami cielsko. – Lupuś.

- Yvonne Cook – rzuca w powietrze. – Egzekutorka.



- Co jest, panowie – wstaje chowając pistolet do kabury przy biodrze. – Kopaczka się stęskniła. Wieźcie mnie do niej.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-10-2010, 21:38   #98
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Ile widzi pani palców? - Szpakowaty jegomość w niebieskim fartuszku zamachał jej przed nosem dłonią i najwyraźniej wyczekiwał odpowiedzi.




CG miała mętlik w głowie. Siedziała na szpitalnym łóżku i przebierała w powietrzu stopami jak mała znudzona dziewczynka.
- Dwa – odparła po chwili. - Naprawdę jest pan lekarzem?
To było głupie pytanie. Co miał odpowiedzieć? „Nie, nie jestem. Stetoskop, robocze ciuchy i bajerancką plakietkę noszę tylko dla zmyłki.”
- Owszem – jego niski baryton wyrwał ją z zamyślenia. - A czego się pani spodziewała? Zgrai półnagich vikkańskich kapłanek?
- Czegoś w tym stylu...
- Jak się pani nazywa?
Mężczyzna uzbroił się w małą latareczkę wielkości długopisu i natarczywie świecił jej po oczach.
- Może pan sobie darować te pytania? - CG złapała jego dłoń i odsunęła od twarzy nim do szczętu oślepła.
- Nie – odparł i błyskał dalej. - To standardowa procedura. Jak się pani nazywa?
- Proszę sobie sprawdzić w karcie.
- Musi pani wszystko utrudniać? - od jego białych wyszczerzonych zębów biła kaskada pozytywnych fluidów. Jakby atakował ją przekaz podprogowy i także nakazywał się, wbrew rozsądkowi, szeroko uśmiechać. - Muszę sprawdzić pani ogólną kondycję. Wyeliminować ewentualność wstrząsu mózgu, krwotoku wewnątrzczaszkowego… - wymieniał tak długo, że się poddała.
- Lawrence. CG Lawrence.
Przystojniak obdarzył ją uśmiechem wprost z reklamy pasty do zębów.
- Pełne imiona z metryki. CG to skrót. Prawdę mówiąc nieprzyzwoicie to amerykańskie.
- Mój mąż był Amerykaninem.
- Nie lubię Amerykanów.
- Ja też.
- Powiedziała pani „był”. Czyli nie żyje?
- W pewnym sensie. Możemy już skończyć zabawę w dwadzieścia pytań?
- Nadal nie powiedziała pani jak się nazywa. Imiona i nazwisko. Inaczej nie dopełnię formalności.
- Niech pan da spokój, błagam. Otworzyłam dziś paczkę naszpikowaną trotylem. Nie sądzi pan, że dość na dziś upokorzeń?
Przystojniak wzruszył ramionami i gratis dodał kolejny uśmiech pt „zaraz zmiękczę ci kolana mała”.
- Na pocieszenie powiem, że i tak już przeczytałem je w karcie. Szalenie urocze.
- Coco Giselle – jej mina sugerowała, że właśnie zaczęła pałać do niego szczerą nienawiścią. - Coco Giselle Lawrence. I jeśli następne pytanie brzmi „czy pani matka była nienormalna” to od razu odpowiem. Owszem, miała pewne problemy ze zdrowiem psychicznym. - zapragnęła czym prędzej zmienić temat. - Wygląda pan jakoś znajomo. Mogłam już pana gdzieś widzieć? Na przykład w telewizji?
- Nie sądzę – kącik jego ust zalotnie poszybował ku górze. - Chyba, że jest pani miłośniczką filmów porno. Dorabiam tam do etatu.
Przemilczała odpowiedź chociaż nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak skądś zna jego twarz. Facet był uroczy jak sam diabeł i miał poczucie humoru. Bo to był żart, z tą karierą aktorską, prawda?
- Jakie to uczucie? - kontynuował doktor Smiley. - Kiedy się kogoś zabija?
CG zwęziła gniewnie oczy.
- Czy to część rutynowych pytań wobec ofiar ataku bombowego?
Mężczyzna oparł się obiema dłońmi o łóżko i zbliżył usta do jej ucha.
- Nie masz wyrzutów? - szepnął jakoś upiornie. - To gorsze niż zabić ciało. Niszczyć duszę... Straszna, przerażająca moc. Nikt nie powinien taką dysponować. Zastanawiałaś się kiedyś co się z nimi dzieje? Kiedy zagrasz im ostatnią kołysankę?
Lawrence pchnęła go w tył i zeskoczyła bosymi stopami na zimną posadzkę.
- Kim ty kurwa jesteś? - wychrypiała.
- Ty mi powiedz – jego uśmiech wydał jej się nagle znacznie mniej uroczy. - Jestem przecież wytworem twojej głowy.

Lawrence poczuła zawroty. Zaczęła się cofać aż natrafiła plecami na przeszklone wahadłowe drzwi.
- Chcesz powiedzieć... - szepnęła jeszcze. - Że nie żyję?
- A czego się spodziewałaś? - doktorek zaniósł się szaleńczym śmiechem. - Że wyszłaś z tego z paroma zadrapaniami?

Wbiegła na zewnątrz i puściła się biegiem wzdłuż korytarza. Długie halogenowe lampy migotały na suficie i bzyczały jak żywe złośliwe owady. Przy ścianach snuli się ludzie szczelnie zapakowani w kaftany bezpieczeństwa jak bożonarodzeniowe prezenty. Mamrotali pod nosem, ktoś walił ścianą w mur, ktoś inny drapał paznokciami o podłogę aż łamał je ze zgrzytem, jeden po drugim. CG starała się nie patrzeć. Biegła. Ale otaczały ją syczące wężowe szepty odbijające się echem od ponurych ścian.

Morderca...
...morderca
Zabija...
...dusze
Niszczy...
rujnuje
pustoszy
ściera...
na pył
kruszy...
jak bryłkę
wysuszonej ziemi
morderca...

Zatkała dłońmi uszy.

Przebiegła przez kolejne drzwi ale nagle krajobraz zmienił się diametralnie. Nie była już w szpitalu a w salonie jakiegoś wiekowego pałacu. Bose stopy sunęły po zimnej marmurowej podłodze. Wokół płonęły blade płomyczki świec porozstawiane na antycznych rzeźbionych meblach. Majestatyczne poważne twarze łypały na nią z portretów wiszących w równym rzędzie. Jedna z nich, kobieta o siwych, gładko zaczesanych włosach i pociągłej twarzy spojrzała nagle prosto w oczy Lawrence. I zaśmiała się szaleńczo. Reszta ust uwięzionych na obrazach zawtórowało jej obłąkańczym chichotem. Wszyscy, jak na komendę, wyciągnęli przed siebie ręce aby wskazać Lawrence palcami. Kościste białe dłonie przebiły się przez granicę płótna i zawisły w powietrzu próbując ją dotknąć.

Odbiegła wgłąb salonu. Stał tam tylko jeden fotel obity karmazynowym aksamitem. Obrócony tyłem do CG ale widziała chude białe palce zaciśnięte na drewnianym oparciu. Ktoś tam był. Czekał.

- Halo? - zawołała ale odpowiedziało jej jedynie echo. Tajemnicza postać wbita w siedzenie nawet nie drgnęła. Rosła w niej irytacja. - Czy ktoś mógłby do kurwy nędzy zamienić ze mną parę słów?

Fotel wzniósł się kilka cali ponad ziemią i obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Zobaczyła mężczyznę o bladej skórze skrzącej się srebrem i śnieżnobiałych włosach. Nie była pewna czy to ona idzie w jego stronę, czy fotel zbliża się do niej jak fantastyczny miraż. Był bliżej... coraz bliżej. Widziała jego ostre rysy, silnie zarysowaną szczękę i łagodne szare oczy. Niepasujące go reszty całości jak kawałki puzzli skradzione z innej układanki i wepchnięte tam na siłę. Para zmęczonych szarych oczu. Tak znajomych... Oczu dziewczyny, którą każdego ranka widywała w lustrze.

Zerwał się wiatr. Przybył znikąd ale wszystkie okiennice zatańczyły z hukiem na jego powitanie. Lawrence opadła na kolana. Jej długie włosy hulały targane lodowatymi podmuchami, wciskane do oczu i ust. Coś pchało ją w tył, w kierunku ogromnego obrazu oprawionego w czarną ramę. To był pejzaż. Przedstawiał senną skąpaną w słońcu pustynie.

Wiatr porwał ją wysoko ponad podłogę i cisnął w tamtą stronę. Była pewna, że zderzy się z twardą kamienną ścianą ale obraz ją wessał. Pustynia ją połknęła.

A minutę później jej stopy grzęzły w gorącym piachu. Dwór przepadł. Mężczyzna o srebrnej skórze zniknął. Została sama. Otoczona przez żółty parujący bezkres. Powietrze falowało od gorąca. Strużki potu lały się po karku. Poczuła się zmęczona.

Nie była pewna jak długo szła. Włóczyła się niczym dromader, który zgubił swoją karawanę. Chociaż tyle, że z pragnienia nie zginie. Bo przecież już nie żyła. Szkoda, że ten argument całkiem nie przemawiał do wyschniętego na wiór gardła. Kiedy myślała, że to już koniec, że trzeba się rozłożyć i poopalać usłyszała sączącą się z pobliska melodię.

YouTube - Robert Johnson - Me And The Devil Blues

Powlokła się za najbliższą wydmę i zobaczyła niecodzienny widok. Oaza.
Pojedynczy barowy kontuar i dwa wysokie obrotowe stołki. Jeden z nich był zajęty. Siedział na nim mężczyzna z papierosem dymiącym spomiędzy zaciśniętych zębów. Miał na sobie czarny pogrzebowy garnitur i właśnie ściągał kapelusz, bliźniaczo podobny do tego jaki Lawrence nosiła na co dzień.



Na barze stał stary wyświechtany adapter. Czarna winylowa płyta podrygiwała na nim radośnie, muzyczka działała kojąco.

- Piwko? - jegomość uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął w jej stronę pokrytą szronem butelkę.
Przysiadła się nieufnie ale wypiła jednym haustem.
- Czy to piekło? - zapytała gdy osuszyła ostatnią kroplę.
- Może – odparł i wyciągnął zza ucha następnego papierosa. Odpalił od niedopałka i wpatrywał się w kobietę. - Swoją drogą skarbie, masz kurewsko prymitywne wyobrażenie o piekle. Brakuje tylko kotła i diabła dźgającego cię w dupę widłami. Spodziewałem się po tobie większej wyobraźni.
- Nie pierdol – wzruszyła niewinnie ramionami i wyciągnęła mu fajkę spomiędzy ust. Zaciągnęła się łapczywie mrużąc szczypiące oczy. - Nieźle daje w palnik - gwoli wyjaśnienia zagapiła się w bezchmurne niebo i dodała. - Słoneczko.

Mężczyzna sięgnął do kieszeni. Wydobył z niej pilota zdalnego sterowania, wymierzył w ognistą tarczę zawieszoną na nieboskłonie i nacisnął guziczek. Bzyknęło. I w jednej chwili światło zgasło całkowicie i bezpowrotnie.
Nie było widać gwiazd ani księżyca. Nic. Tylko nieprzeniknioną atramentową ciemność. Lawrence zadrżała.

- Nadal tu jesteś? - usłyszała swój własny, przesiąknięty strachem szept.
- Zawsze – poczuła na policzku jego zimne palce. - Nigdy cię nie opuszczę.
- Dlaczego?
- Bo jestem częścią ciebie.
- Możesz kurwa jaśniej? - odepchnęła jego dłoń. - I zapal światło. Lubię widzieć osoby z którymi dyskutuję.
Usłyszała charakterystyczny zgrzyt zapalniczki i zaraz pojawił się blady migotliwy płomyk. W poświacie ognia jego twarz wyglądała ewidentnie diabolicznie.
- Jesteś diabłem? - zapytała po chwili ciszy.
- Nie. - jego głos był łagodny, niemal czuły. - Chyba, że twoim własnym.
Zapalniczka zagasła. Zaszeleścił materiał, zabrzęczał wciskany przycisk i na niebie znów rozżarzyła się gigantyczna piekąca żarówka. Powrócił kontuar, obracane krzesła i poważna twarz nieznajomego.
- Idź – wskazał gestem ciemną plamę majaczącą pośród piasku.

Podeszła do niej niepewnie, sącząc zgarnięte zza lady piwo. Plama okazała się czarną pustą wyrwą. Tunelem biegnącym w głąb ziemi, skąpanym w mroku i bijącym chłodem.
- Co tam jest?
- Wyjście.
- Dlaczego mi pomagasz?
Stanął za nią i niespodziewanie przytulił. Poczuła jego zachłanne ramiona obejmujące ją ciasno w pasie i policzek przywierający do jej ramienia.
- Bo na razie musisz żyć. Bo to ja cię zabiję, nikt inny – jego dłoń wślizgnęła się pod szpitalną koszulę, sunęła wzdłuż gładkiego uda. - Ale wcześniej przyniosę ci ból, obłęd i beznadzieję. Przyniosę słabość, bezsilność i wstyd.
- Kim jesteś? - zadrżała pod jego dotykiem. Jego słowa chlastały jak bicz.
- Chorobą, która cię toczy. Chorobą, która cię zabije.
Jego usta odnalazły jej spierzchnięte wargi i stopili się w krótkim mechanicznym pocałunku.
Nienawidziła go.
Pragnęła go.
Wytworu własnej jaźni.
Zlepka rakowej tkanki pasożytującej na jej korze mózgowej.
Rzeczywistość wrażeń mieszała się z ułudą.
Umysł parował.
Drżała.
W objęciach własnego zabójcy.
I czuła, że jest jej teraz bliższy niż każda żywa istota po drugiej stronie lustra.

A później on pchnął ją w gęstą czarną czeluść i zaczęła spadać.
Ciągle i ciągle w dół.
Bez końca.
Aż wreszcie opadła na samo dno. Tam, gdzie nie było już nic poniżej.

Otworzyła ciężkie pozlepiane powieki.
- Kurwa – jęknęła. I uniosła głowę znad szpitalnej poduszki.
 
liliel jest offline  
Stary 13-10-2010, 23:41   #99
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Na początku był pewien, że atak zorganizowali jacyś zbulwersowani mieszkańcy rewiru, którym wydał się naprawdę groźny. W rzeczywistości, było podobnie, lecz całkiem inaczej. Jak dowiedział się od przybyłych na miejsce funkcjonariuszy z GSR’u, ataków było więcej i wszystko się całkowicie popierdoliło. W dodatku był natychmiast wzywany do ministerstwa, i nawet nie miał czasu zabrać samochodu do szklarza. Ale obowiązki Łowcy wzywały.

Wsiadł do samochodu, gdzie kierowcą był jeden żołnierz GSR’u. Sami jechali całkiem ładnym GMC.
Funkcjonariusz gnał jak opętany, na sygnale. Wydawał się być dobrym kierowcą, ale jeździł nerwowo. Gdyby nie blokada na pasy, egzekutor bez kozery przypierdolił by kilka razy głową o deskę rozdzielczą. W końcu samochód dojechał na miejsce, pod gmach Ministerstwa Regulacji.
Xarad wyszedł z niego, od razu zakładając na siebie cały rynsztunek. Wokoło biegali spanikowani Łowcy, a na parkingu krążyły służbowe samochody. Kilku cywilów i pracowników MR’u, miało wyraźne ślady walk itp. Szkoda że Firebridge nie uważał na pierwszej pomocy, zresztą miał stawić się bezpośrednio u pani Kopacz. Tak też zrobił.

Kopaczka nie zaszczyciła go nawet dłuższym spojrzeniem. Prawie bezpośrednio krzyknęła do niego:
- Xaraf! Tetley Street 123. Jazda. Zabierz się z GSR-em. A potem wracajcie tutaj.
Łowca w specyficzny dla siebie sposób, i z lekką drwiną zasalutował, jak żołnierz. Obowiązkowe było przy tym tupnięcie i proste:
- Aye, aye sir!
Kilka chwil później siedział już znowu w samochodzie funkcjonariusza GSR.
- Gnaj na Tetley Street 123. Tylko omiń główne drogi prowadzące do MR’u, bo są zakorkowane.
GSR usłuchał. Gnał jak diabeł, jadąc pomiędzy specyficznymi angielskimi kamieniczkami i sklepami. Po niecałych dwudziestu minutach byli na miejscu.
GSR, który jak się dowiedział podczas jazdy, nazywał się Mike i gadał jak opętany, niczym Emma. A mimo wszystko prowadził jak szatan. Na miejscu wyskoczył jak oparzony z samochodu, trzymając w rękach MP7. O wiele wolniej wkulał się Xaraf, widząc że przyjechali na darmo. Na schodach do bloku siedziała jakaś kobieta, kopcąca papierosa. Obok leżał poorany kulami dzik. Zapewne loup.
- Nie spieszyliście się, panowie, kurwa – mówi dziewczyna i pstryka petem w martwe zwirze – Lupuś.
- Tylko jeden? Jaja se robisz? I tylko po to tu tak gnaliśmy? Nic więcej? Przyznaj się, w mieszkaniu leży jeszcze z dziesięć trupów, tak? – powiedział Xaraf z lekką ironią i sarkazmem w głosie. Czuł mocami Łowcy, że dziewczyna stanowiła by dla niego spore wyzwanie w konfrontacji, ale była też nie tylko niebezpieczna, ale też i zjawiskowo piękna. Na drwinę Łowcy, spojrzała na niego dziko i świdrująco. Ona też musiała czuć, że Xaraf nie jest byle pierwszym leszczem z MR’u. Zbadała go spokojnie wzrokiem.
- Yvonne Cook – rzuca w powietrze. – Egzekutorka.
- Xaraf Firebridge – łowca nie pozostał dłużny – Egzekutor.
Dziewczyna popatrzyła znowu badawczo na Xarafa, lecz nic mówiła. W końcu podniosła się ze schodów, chowając przy okazji pistolet do kabury. I to nie byle jaki, bo legendarny Jericho 941. Jak lubił go nazywać Firebridge, "damska wersja Desert Eagla".
- Co jest, panowie. Kopaczka się stęskniła. Wieźcie mnie do niej.
- Oczywiści, karoca czeka – znowu zwrócił się drwiąco do dziewczyny wskazując GMC. Na chwile spotkały się ich spojrzenia. Jedno chłodne i opanowane jak lód, drugie szybkie i gorące, jak ogień.
Na twarzach egzekutorów wypełzł niewielki uśmiech, lecz szybko został stłamszony egzekutorskim zwyczajem. Lecz jakaś jego namiastka zawisła w powietrzu.
Dziewczyna wsiadła na tylne siedzenie, nie odzywając się więcej. Ruszyli z kopyta do gmachu. Mike widać było, kochał prowadzić. A GMC ze wzmocnionym silnikiem, dawał mu duże pole do popisu. Kiedy w ciasnej uliczce zaczęli dochodzić do 160 km/h, zrobiło się nieswojo, ale Xaraf był o siebie spokojny.
W końcu dojechali cało do siedziby MR’u. Pierwsza wysiadła egzekutorka i ruszyła w stronę drzwi. Za nią wyskoczył Xaraf, uprzednio dziękując kierowcy. Mike tylko skinął głową i uścisnął dłoń łowcy okutaną w rękawice taktyczne.
Xaraf dogonił Yvonne na schodach. Próbował zagadnąć do dziewczyny, lecz ta nic nie mówiąc szła twardo do Kopaczki. On szedł razem z nią.
Wpadli prawie równocześnie do biura szefowej. Dziewczyna szybko pokazała swoją naturę egzekutorski w rozmowie z Kopacz. W pomieszczeniu było o wiele więcej ludzi. Zauważył Bramę z ogniem w oczach i cholernie wielkim gniewem. Xaraf wyczuwał bardzo dokładnie jego aurę i jaki jest niebezpieczny. W tej chwili, nigdy wcześniej, nigdy potem. Potem też zauważył Emmę. Było wystraszona, zdezorientowana ale żywa i w całości. Widocznie zamachy się nie udały. Postanowił stanąć koło nich, ale zresztą już dawno zwrócił na siebie uwagę innych. Był obwieszony stalowo-srebrną bronią jak choinka. Ale żył i był w całości.
Szepnął dziewczynie do ucha tylko „grupa rzeźnia, znajdź mnie”.
Potem ruszył już do swoich, którzy czekali na wytyczne Kopaczki.
Podszedł do nich. Widząc ich twarze, zdobył się tylko na „Cześć”. Korciło żeby zapytać ich „Jak wam poszło?”, ale oszczędził im tego. Nie miał na celu wzniecanie pożaru, który z pewnością wzniecił by William.

Na odprawie nie dowiedział się prawie niczego nowego. Za zamachami stał jakiś Front Ponownie Narodzonych. Terroryści. I tylko to.
Kazano im wracać do śledztwa i to zrobili. Wrócili do swojego niewielkiego biura, gdzie Emma dość szybko powiedziała co kto robi. Konkrety – to lubił.
On i Brama mieli pochodzić po mieście i zbierać informacje. Nosz, kurwa, świetne zadanie. I na pewno wszyscy będą gadać, jak na jęci. O ile oni, dwaj miliczkowie, wezmą się na rozmowę z truposzami. Chyba że w grę wchodzi zastraszanie…
Ale nie miał ochoty się kłócić, nie miał ochoty rozmawiać.
Zerknął tylko pytająco na Williama.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 15-10-2010, 00:20   #100
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nie spieszyli się. Kutasy. Siedziałem na podłodze trzymająć Lily w objęciach. Delikatnie się kołysałem. Nie mogłem kurwa tego powstrzymać. Przygladałem się blednacej coraz bardziej żonie. Na jej policzki, linie ust. Długie rzesy….Lily nie odzyskała przytomności. Krew leciała nadal. Nie miałem pojęcia czy wolniej czy tak samo. Przeklinałem się, że nie znam się na tym całym medycznym gównie. Zerkałem na dogorywajace szczatki czegoś co jeszcze kilka chwil temu było mega zajebiście dzielną kupą łażących zwłok. Czegoś co wzieło sobie za cel wiedźme i jej męża. Na ich kurwa pech, cholerną żagiew. Cząstką siebie kontrolowałem ogień by się nie rozprzestrzenil w mieszkaniu. Łeb bolał mnie przez to bardziej ale przynajniej miałem co robić w oczekiwaniu na tą pierdolona pomoc która już dawno miała tutaj być

- Trzymaj się skarbie… jeszcze trochę – szeptałem czule do Lily i rozkaszlałem się od dymu

Dorwe tych co za tym stoją. To było oczywiste jak dwa plus dwa jest cztery i jak smazcie się w piekle wszystkie jebane fenomeny nowego roku.
Musze się tylko dowiedziec kto za tym stoi. Wkurwiono dzisiaj wiele twarzy i to cholernie mocnych twarzy. Rownowaga w przyrodzie musi być jebancy. Myslicie ze skoro komus się znudzilo wsadzanie was do krainy śmierci to jesteście panami tego swiata. A gówno…. Mamy jebane łaski, laski które mogą wam nakopać do dupy i połechtać migdałki od dołu. Po jaką cholerę wam to było. Złamasy..
Ogien zgasł zupełnie.
Pomoc w końcu nadeszła.

- Co kurwa tak długo – rzuciłem na powitanie pielęgniarzom otoczonym ludzmi z GSRu

- Nie jestescie jedyni. Dzisiejszy dzien to jakaś cholerna apokalipsa dla Łowców – rzucił jeden chłopaków z Grupy uzbrojonych ala Pana X,

- To tych domatorów było wiecej? – pomogłem ostrożnie połozyć Lily na noszach. Prawie nie odrywałem od niej wzroku.

Nikt mi nie odpowiedział. Szybko ruszyli z Lily w kierunku wyjścia

- Ej! Dokąd ją wieziecie? Jaki szpital? – wrzeszczałem do medyków

- London Bridge Hospital – ostatni znikający za drzwiami pielęgniarz był kurwa łaskaw mi w koncu odpowiedzieć.

- Czekajcie – już miałem ruszyć za nimi kiedy złapał mnie za ramię jeden z GSRowców

- Wszyscy pracownicy Ministerstwa regulacji mają się niezwłocznie stawić w pracy. Ten atak nie był przypadkowy – wydukał z siebie

- To kurwa wracajcie. Ja się musze dowiedziec co z moją żoną – strzepnałem jego rekę z ramienia.

- To był rozkaz

- Sobie babci rozkazuj a nie mi. Przyjde kurwa wtedy kiedy będę chciał.

- To niesubordynacja - nieprzestawał

- A chuj mnie to obchodzi jak to sobie nazwiesz.- rzuciłem i wybiegłem za pielegniarzami i czescia eskortujacych ich agentów MR-u.

Długo się nie musiałem przepychać ze słuzba zdrowia by mnie zabrali wraz z Lily. Po prostu wjebałem się im na tyły opancerzonej karetki. Lily dostała jakieś zastrzyki. Podłaczyli jakies płyny. Jeden z pielegniarzy co chwile ja badał.
Żyj dziewczyno, żyj.
Droga minęła szybko. Drzwi się otworzyły. Jadący w karetce pielęgniarze podali stan zdrowia Lily młodym lekarzom którzy wylezli ze szpitala. Wyskoczyłem z karetki.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2SWXOBBrZlg[/MEDIA]

Jakbym wdepnał w jakies gowno. Kolega chaos czul się tutaj jak paczek w masle jak ryba w gazecie.. . Działo się tutaj wszystko. Feria barw od błyskajacych sygnałów karetek po kolory kitli medycznych, czepków srepków i innych ubiorów. Symfonia róznego rodzaju dzwieków od syren zaczynajac a na pokrzykiwaniach ludzi konczac. Oszklone drzwi szpitala już się nie rozsuwały, były zablokowane w pozycje otwarte-zapraszamy, by ułatwic łażenie w tą i nazad krecacemu sie tutaj personelowi medycznemu. Wbiegłem do szpitala zaraz za noszami. W Sali przyjeć zatrzymałem się na chwilę….
To nie był codzienny widok, nawet na ostrym dyzurze. Tłum ludzi. Konajacych… ciezko i lekko ranych…. Wrzaski, rozmowy, płacze, krzyki bólu, polecenia, prosby, lament, krew, mnóstwo krwi, wszystko… mój mozg walił od wewnątrz młotem chcac się przebic przez czaszkę. Zakreciło mi się w głowie ale posuwałem się dalej za niosacymi Lily, lekarzami. Połozyli ja na łozku które dopiero co zwolnił gość opuszczajac je w czarnym worku. Odkazili łózko na szybko i położyli na nie Lily podłaczajac ją do aparatur. Po chwili przytoczyli nawet krew, która teraz skapywała uzupełniajac tą jaką straciła w mieszkaniu. Cofnałem się dajac dostep z drugiej stronie łozka badajacemu ja lekarzowi Wpadłem na kogos. Nawet nie było czasu przeprosić bo ten ktoś zniknał już biegnac w korytarzu. Ktos nawoływał przbijajac się przez inne dzwieki ze trzeba operowac bo się gosciu zaraz wywinie na druga stronę. Po chwili prestal nawoływac. Nie bylo już po co. Człowiek zakrył się butami. Miałem nadzieję, że się nie odrodzi bo teraz z Łowcy stałby się zwierzyną. Choć z drugiej strony patrząc na to wszystko zastanawiałem się kto tu do kurwy nędzy jest Łowcą.

- Dobra – lekarz odchylił się do mojej żony – Jestes kims z rodziny?

Skinąłem głową potwierdzająco

- Teraz ona czeka na wolne miejsce na bloku operacyjnym . Dałem juz znac komu trzeba. Wygląda ze z tego wyjdzie. Jest silna… ale rożnie to bywa

- Jak to kurwa roznie? – nie znosiłem tych jebanych żartów medycznych

- Proszę się nie unosić. Wydaje mi się ze wyjdzie z tego, nie… - nie dokończył bo został szybko wezwany przez innego lekarza i zniknął za kotarka trzy łóżka dalej od Lily. Tam skąd dochodził teraz smród uryn i krwi. Tam skąd dochodził ten świdrujący wrzask osoby która nie chce umierać ale kurwa puka już do nieba bram.

Pochyliłem się nad Lily. Głaskałem ją po zimnym policzku. Dlaczego jej jeszcze nie biorą. Pierdolona służba zdrowia. Kątem oka zarejestrowałem znajomą mi twarz. Gość z akcji z demonem, ten wiecznie wyglądający jak z wczoraj. Przemknął wpatrując się w sunące przed nim nosze na których leżała blondyna z ciętym językiem. Ta co działała na mnie jak dobre tabletki przeciwdepresyjne. Usłyszałem jak wiozący ja lekarz darł się, że ma stan ciężki i potrzebuje natychmiast dostępu do bloku operacyjnego. Zniknęli mi w korytarzu. Se kurwa Fenomeny zrobiły z naszych dup jesień średniowiecza. Wyglądało to zajebiście poważnie.

- Wytrzymaj jeszcze trochę kochana. Wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego – szeptałem do Lily gładząc ja po włosach. Musnąlem jej wargi w delikatnym pocałunku

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6mPJjB-3Y1w[/MEDIA]

Ona była całym moim światem. Jedynym dobrem jakie mnie spotkało. Była wszystkim co miałem. Co miałem najcenniejszego. W dupę wsadzić te wszystkie łaski nam dane po nowym roku. Najbardziej kurewskim nowym roku jaki przeżyłem. Lily była moją łaską. Łaską na to, że jeszcze nie oszalałem i robiłem to co robiłem.
Zapłacicie mi skurwysyny.
Kolejna znajoma twarz. Kolejny nieprzytomny łowca. Ona chyba... Tą drugą też znam. To są dziewczyny przydzielone do sprawy zabójstw tych dzieci. Trojaczków. Popieprzyło się wszystko. Zwróciłem się ponownie w kierunku Lily. Jej oddech się wyrównał.

- Teraz ona – znowu przylazł ten lekarz jaki badał ja wcześniej

Ucałowałem ponownie Lily.

- Odwdzięczymy się skurwysynom Lily… - puściłem jej rękę.

Zabrali ją.
Kilkanaście minut później wchodziłem już do Ministerstwa pierdolonej magii. MR-u. Odprawa, a raczej jej koniec. Kiedy wlazłem większośc oczu skupiła się na mnie przez chwilę. Byłem pewien, że Pani Krecik zabije mnie w tej chwili wzrokiem za olanie jej ludzi, a tutaj niespodzianka jak na Boże Narodzenie. Skineła delikatnie głową, ba nawet się uśmiechneła i wskazała na wolne miejsce obok Emmy.
Całe szczeście, że tej gadule się nic nie stało. Chociaż coś pozytywnego dzisiaj. Chyba bym zwariował w pracy bez jej gadania. Kiedy sadzałem swoje kościste dupsko koło niej usłyszałem jak Pani Krecik wspomina coś o Froncie Ponownie Narodzonych. Więc to te kutasy za tym stoją. Jebana umarlacka terrorka. Ooo... Panu X też się powiodło. Silny zespół nie ma co. Słabszy element został wyeliminowany wcześniej więc mieliśmy stu procentową obecność zespołu w porównaniu do reszty.

- Duzo straciłem – zagadnałem po cichu do Emmy - ciesze sie ze jestes cała - dodałem

- Straciłeś szansę obejrzenia tyłka Kopacz wcisnietego w skórane wdzianko. Wraz ze wszystkimi szeleszczacymi dzwiekami jakie wydawała za kazdym razem kiedy energicznie wymachiwała rękoma. Teraz już się uspokoiła i nie ma takiego efektu.

Uśmiechnałem się. Odpowiadało mi poczucie humoru Emmy. Koiło burze w mojej głowie. Choc na chwilę

- A co do mnie – Emma kontynuowała wzruszając ramionami - to mówia że złego diabli nie biorą więc teraz to oficjalne, też jestem ta zła

- prawie dostali moja Lily. Widziałem tez innych od nas. Tą Blondynę od akcji z demonem. I te dwie co dostały przydział do sprawy od tych dziewczynek. Trojacz.... Kurwa to brzmi jak Trojca prawie – na szczeście Pani Krecik skończyła odprawę więc olała mój podniesiony głos. No ale co mam milczeć kiedy raz kiedyś mnie coś olśni. Rzadka sprawa wiec trzeba się nią dzielić.

- A swoja droga to ciekawe - dodała dziewczyna - że tylko egzekutorom, żagwi i mi nic sie nie stało. co z tą Blondynką? Wyżyje?

- a co ja lekarz jestem? Nie wygladała najlepiej. Zawiezli ja na blok – wzruszyłem ramionami –wpadła Ci w oko czy jak? Co do – nie dałem jej odpowiedzieć – tego że Cie nawet nie zadrapali to nie ma co się dziwić pewnie zagadałaś ich odpowiednio?

- Kurde co sie tak unosisz! – wypaliła dziewczyna. Jak nic była w kurewskim humorze - Pytam bo ja widziałes to myslałam ze cos wiesz. Kto cie próbował załatwić? – Emma zmieniła temat. Pewnie nie była w humorze na moje zaczepki. Co ja jednak poradze, że im jestem bardziej zdenerwowany, patrz wkurwiony to staje się właśnie takim radosnym pojebem.

- Trzy Zgniliki – odpowiedziałem – ale za bardzo zapalili się do tej roboty

- Mi też pierdolony zombiak o mało nie rozsmarował mózgownicy na ścianie, że nie trafił za pierwszym razem to chyba tylko dzieki temu ze mu sie stawy zastały w wysuszonym cielsku, a za drugim strzałem...A z resztą niewazne.

- Spoko. Nastepnym razem go usmazymy. Zaczynam nabierac w tym specjalizacji

- Kogo chcesz usmazyć? – ach ta Emma

- Łatwiej bedzie powiedziec kogo nie chce, ale chodziło mi o tego zombika

- Nie ma juz czego. Juz po nim

- Oby na wiecznosc. Amen – zrobiłem gest krzyża w powietrzu

- To mi cos przypomniało – Emma uniosła na chwilę palec ku górze - Jezeli papa Roar w swojej nowej postaci nie skontaktuje sie ze mna to trzeba bedzie przejsc sie do tego baru dla łaków i go stamtad wyciagnac.

- Mozesz na mnie liczyc. Jestem tak nabuzowany adrenalin jak stado egzekutorów a że mam ochotę sie trochę pomścić więc z wielką chęcią Tobie pomogę

- Nie to miałam na mysli. Doszłam do wniosku ze facet moze wiedziec cos waznego. Tylko musze dopytac pania Sado- maso o jedna rzecz.

- Jaka?

- Pózniej ci powiem . Jak pogadam z Vordą. – Emma i jej tajemnice. Szlag by je trafił. Gram w tej samej druzynie dziewczyno

- Dobra Emma. Jak tam sobie chcesz – wyciągnałem fajkę i przytknałem ją do ust - Słuchaj – wymamrotałem - a co myslisz o tych trojaczkach?

- Jakich Trojaczkach? – miałem ochote ją potrząsnąć by się ożywiła trochę.

- No na odprawie... wtedy kiedy sexy Pani Krecik przyzawnała sprawy…

- To co ? Mów jaśniej bo mam metlik w głowie i nic do mnie nie dociera – no Emmy dzisiaj to strach się bać

- Dwie blondaski i miesniak dostali sprawe. Trzy siostry zaciukane w domu

- Trojaczki?

„Ne kurwa. Słodkie szesnastki, a o czym ja cały czas gadam dziewczyno” – nie odważyłem się jednak tego powiedzieć na glos.

- Myślisz – kontynuowała Emma - że nasz informator je kropnął? Żeby sie dobrac do Mythosa? bo uważał że to "te" dziewczyny?

- a czemu nie. Sama mowilas ze takich przypadkocw urodzen nie ma duzo. Mógł sie pomylic.

- Jest tu Egzekutro od tej sprawy – wskazała dyskretnie na mięśniaka - Mozemy z nim pogadać. Zobaczyc co ustalil. No chyba ze on w tej grupie robi tylko za mięśnie i gówno wie.

- Dobra ale to zostawimy sobie na pozniej. Najpierw poszukam cos na temat samego Mythosa i tej całej broni na niego

- Ok. zabierz ze soba pana X bo ide pogadać z tchórzofretka i on by mi tylko przeszkadzał. Nie wiem jak zareaguje na niego bo raczej pamieta ze facet ją poharatał.

- Dobra. Widze ze chcesz sie go pozbyc z pleców. Moze pomoze poszukać Synaris.

Lily
Musze zobaczyć co z Lily. Koniecznie.

- Dobra Panie X – zwróciłem się do Xarafa – zanim wyleziemy na miasto to poszperamy tutaj w jebanym archiwum szukajac czegoś na temat Mythosa i jebanego Synaris. Czymkolwiek to gowno jest i czy w ogole istnieje. Popytamy się też wyliniałych staruchów Ministerstwa czy wiedzą cos na ten temat. Potem… potem to sobie zrobię chwilkę wolna bo mam wizytę w szpitalu

Powinienem tam być od razu
Jebany Mythos
Jebana sprawa
 
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172