|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-04-2019, 15:26 | #261 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
28-04-2019, 18:06 | #262 |
Reputacja: 1 | Alarm dźwiękowy w Marcie zaalarmował całą okoliczną florę i faunę. Trzeba było pakować graty i uciekać. Team opuścił byłą sadybę w samą porę, bo po ich odejściu na parkingu pojawiły się radskorpiony. Co prawda tylko cztery, ale jakie wkurwione! -Mam do oddania SMG 12 mm po legionistach. To i tak za ciężka dla mnie broń, aby prowadzić błyskawiczną wymianę ognia w CQB. Zadowolę się SMG 10 mm po Lulu, jakby ktoś mógł kopsnąć kilka zbędnych pestek to byłbym wdzięczny. A co do broni długiej, to chętnie przygarnę repeatera po MJ - powiedział Jinx do towarzyszy. Chciał skompletować wyposażenie, które będzie pasowało do jego taktyki, którym najefektywniej posłuży się w sytuacji bojowej. Po dotarciu do miejsca nadającego się na prowizoryczne obozowisko, Jinx zrzucił manele i z samą bronią udał się na obchód okolicy. Sprawdzał jak ich schronienie wyglądało z punktu widzenia potencjalnych atakujących. Gdzie najlepiej podejść? Jakie są najsłabsze a jakie najmocniejsze punkty obozu? Kierunki ataku, linie prowadzenia ognia, rozmieszczenie wartowników. Czujny Jinx sprawdzał wszystkie detale, które w niebezpiecznym środowisku jakim była wroga pustynia, mogły dać ten element przewagi, który potencjalnie zaważy na zwycięstwie. Najlepiej zwycięstwie bez strat. Po powrocie, Vernon zdał relację z tego co zauważył i ustalił z innymi kolejność i miejsca rozmieszczenia wart. Arch oglądał papiery, które zostały zagrabione legionistom. Ciekawski Jinx również chciał zapuścić w nie żurawia, więc cierpliwie czekał na każdą kartkę, którą przeczytał towarzysz. Sprawdzał tekst, analizował czy nie ma w nim jakichś podstawowych szyfrów - fragmentów ‘czekolady’ w rysunkach, gaderypoluki w na pierwszy rzut oka niezrozumiałych paragrafach, czy standardowego czytania pierwszych liter w wersach. Po skończeniu czytania dokumentacji, Jinx przejrzał różne szpargały, które walały się tu i ówdzie. -No nie wierzę... - mruknął podnosząc z ziemi zakurzoną lalkę pana Nixona. Otrzepał znalezisko i przypiął do pasa. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 28-04-2019 o 20:08. Powód: Biorę lalkę Mr Nixona :) |
28-04-2019, 19:22 | #263 |
Reputacja: 1 | Opuścili ABQ, które Utang uważał za miejsce przeklęte. Uważał, że Billy powinien pozwolić zająć mu się Duchami, ale Lulu nie była mu tak bliska, aby wchodzić w konflikt z towarzyszem. Potem już nie miał czasu nad tym rozmyślać. Ostatnia niespodzianka w Duperze zaskoczyła ich, ale potem już wyparzyli na pustynię pozostawiając to smutne pełne beznadziei miejsce. Ruszyli dalej ku Teksasowi z nadzieją, że tam czeka ich coś lepszego. Utang nic od siebie nie dodał do tej kwestii. Była to po prostu oczywista oczywistość, że tam powinni szukać wybawienia od ścigającego ich losu. Ponieważ znaleźli całkiem sporo szpargałów Utang przyglądał się im z zainteresowaniem świadom że może dojrzeć coś co umknie innym. Zgarnął więc kółko na klucze, czarodziejską czarną kulę z cyfrą 8, zapalniczkę, dwie liny oraz opał, bimber i dziwny alkohol zwany Jake Juice. Nauka łaciny była jedną z wielu rzeczy którą nieludzie wymusili na Utangu i chociaż myślał kiedyś że w życiu znajomość tego diabelskiego języka się nie przyda to teraz wraz z przechwyceniem legionowej korespondencji. Utang przysiadł się do tych listów wraz z Archim i Jinxem. Z jednej strony mogły być to tylko rozkazy, z drugiej... w tekście mogło znajdować się coś istotnego. |
30-04-2019, 14:20 | #264 |
Reputacja: 1 | Grupa ocalałych z "przygody" w Albuquerque rozległa się obozem w miejscu starego obozu. Byli zmęczeni, zdrożeni i znużeni upierdliwym, okrężnym obejściem ABQ od południa, pieprzonymi wydmami, spaniem na i pod gruzami, uważaniem na lotne piaski, crittery i wkurwionych nomadów. Ale, nic nieprzyjemnego ich nie spotkało. A teraz mieli przewagę wysokości (wszak nocowali prawie, że na szczycie góry), osłony (las, skały, wrak ciężarówki) i spokoju. Jinx i MJ sprawdzili okolicę i wspólnie z Wade'm ustalili ewentualny plan obrony. Ten trzeci z pewnymi oporami oddał swój erkaem i puste taśmy na stos rzeczy na handel, w zamian biorąc ten solidnie wyglądający (acz mocno już dobity użytkowaniem) automat-samoróbkę. Szybko stwierdził, że mieli z nim pecha - było tylko czterdzieści naboi, antycznych jak sam świat. To był kaliber... rosyjski. Opracowany jeszcze pod koniec dziewiętnastego wieku. Oryginalna amunicja, z datą produkcji 1997, dobrze zakonserwowana, mieszana zwykła FMJ ze smugową. I komuś chciało się klepać (i to całkiem porządnie) mechanizm oraz lufę pod coś takiego? Najwyraźniej Legion miał swego czasu dostęp do większej ilości tych pestek. Tak czy inaczej, nabój był mocny i mógł narobić mocnego kuku. Musiał na razie zastąpić nawałnicę ognia z M60. Obchód zakończył się tak jak powinien - czyli bez niespodzianek. Okolica była wyludniona. Być może głębiej w górach były jakieś potwory czy zwierzaki, ale trzymały się z dala. Igła i Lucky zajęli się przygotowywaniem popasu. Sprawdzili i otrzepali barłogi (mogły stanowić wygodny podkład pod drużynowe koce), zebrali drewno, rozpalili ognisko. Dubois przygotowywała kolację, podczas gdy Manderson sprawdził ciężarówkę - była prawie całkiem ogołocona, ale zdołał wygrzebać z niej (choć nieco na siłę) nieco zdatnego do użycia złomu (+2 sztuki Scrap Metal, +1 Junk). Archie przygotował "brzęczący perymetr", tym razem wzbogacony o garść kotewek, sprawdził sprzęt i siadł do papierów z Utangiem, Jinxem i Wade'm. Wspólnymi siłami udało im się przetłumaczyć tekst. Nie był zaszyfrowany. Legion musiał się czuć bardzo pewnie w tych okolicach... albo po prostu odwalił fuszerę. Oprócz wizerunków, opisów i imion banitów, był także notes vexillariusa. Były również rozkazy. Rozkazy były jasne - odnaleźć i wyeliminować banitów, a następnie wrócić z ich głowami do Malpais, bezpośrednio do centuriona Dracusa. Mieli to zrobić po kryjomu, nie licząc na żadne wsparcie ze strony ludzi Talesa i Valeriusa. Notes rzucił nieco więcej światła - Dracus chciał "prawdziwej" pomsty za los legata Marcusa oraz potrzebował głów banitów aby sprezentować je później... samemu legatowi Laniusowi, Monstrum ze Wschodu. Posłańcy z Malpais dotarli bowiem do Cezara i zdążyli wrócić z odpowiedzią: Lanius miał osobiście przybyć ze swoimi centuriami aby przywrócić porządek na wschodniej rubieży. Dracus najwyraźniej chciał go jakoś udobruchać czerepami zbiegłych niewolników, oprawców Marcusa z Malpais. Stąd też posłał tą drużynę legionowych asasynów... jedyną w całym Malpais. Wyglądało też na to, że była to prywatna samowola Dracusa, nie skonsultowana z Talesem ani Valeriusem - stąd konieczność unikania ludzi tychże. Były też wzmianki o tym, że graniczni centurioni uznali przewrót, ale nie zaoferowali wsparcia "nowemu" Malpais, gdyż nomadzi w pełni wykorzystywali sezon spokojnej pogody i podgryzali Legion na całej długości granicy. Całe te rewelacje, w połączeniu ze całkowitym wybiciem tej drużyny asasynów, oznaczały dobre wieści dla Drużyny B. Uwziął się na nich tylko jeden centurion, w dodatku nie mogący liczyć na niczyje wsparcie. Miał ograniczone zasoby, bo posłałby więcej ludzi i/lub bardziej doświadczonych. Zanim ogarnie, że jego ludzie zginęli, minie nieco czasu. Dość, by ekipa uszła daleko stąd... albo przygotowała się na drugą grupę - być może większą, ale już na pewno nie takiego formatu, co skrytobójcy. Na pytanie o zdjęcie z krzyża, Harris zdawkowo potwierdził. Dodał też, że to długa i bolesna historia, nie na późny wieczór. "Może kiedy indziej. Teraz lepiej wypocząć, ja wezmę pierwszą wartę" - powiedział. Wieczór minął przyzwoicie, z dobrą kolacją i wygodnym spaniem. Sama noc minęła spokojnie, bez żadnych hałasów, napaści czy incydentów. Nieco późniejszym porankiem po prowizorycznym śniadaniu spakowali graty i ruszyli dalej, opierając się na drużynowym konsensusie i niechęci do macania się z następną falą łacińskich skurwieli. Ruszyli dalej drogą 530, by po jakimś czasie górskiego kluczenia wejść na numer 337 i odbić na północ. Po paru godzinach byli w ruinach wioski Tijeras położonej na środku międzystanówki numer 40. Wrócili na szlak. Ponownie szli na wschód. Szybko zeszli z gór, ponownie ładując się w sam środek piaskownicy. Pustynia taka sama, jak przed ABQ. Potężnej wielkości diuny, zerowa wegetacja, wiatr, prawie zero fauny (pomijając okazyjne i zabiedzone iguany, mrówy, radskorpiony albo mniejsze pustynne gekony). Pogoda wkrótce zaczęła się psuć - gwałtowne wiatry, "drobne" burze piaskowe. Okropna spiekota za dnia, przejmujący chłód w nocy. Zaczynali żałować, że zeszli z tamtej góry. Może jednak Legion, nomadzi i potwory były lepszym losem. Może daliby im radę. Mieli skraplacze, więc dość wody, a żarcie może by się znalazło. Może z biegiem czasu odkryliby więcej dobrych kryjówek i znalezisk w trzewiach Zasypanego Miasta. A może umarliby, ale za to szybko. Tutaj śmierć była powolna i cały czas widoczna. Wkrótce Morze Wydm w całości zakryło wszelkie ślady cywilizacji, w tym drogę. Musieli opierać się na zdolnościach zwiadowców... ...zdolnościach, które zawiodły. Po kilku dniach po prostu się zgubili. Utangisila i Martin stracili orientację i nie byli w stanie jej odzyskać. Z początku było zdziwienie, potem irytacja, frustracja, wreszcie... strach. Nie wiedzieli ile czasu błądzili. Dni? Tygodnie? Byli wychudzeni i osłabieni. Spieczeni słońcem, porośnięci zapiaszczonymi włosami. Widzieli wzajemnie swe twarze. Wychudłe. Spękane. Spalone. O podkrążonych, przekrwionych oczach. Brudne od piachu. Przemęczone. Mimo ostrego racjonowania, żywność się kończyła. Ale mimo to każdy z nich patrzył na te ostatnie kęsy z mieszaniną żądzy i lęku. Zazdrościł każdego kęsa w ustach pozostałych. Przynajmniej był zapas wody. Skraplacze nie pracowały tak dobrze w tym terenie, ale wciąż zaspokajały zapotrzebowanie grupy. Ledwo. Jakby była z nimi Lulu... albo ci, co zostali w Malpais... wstyd się przyznać, ale teraz lepiej było, jak ich nie było. Ruda miała lepszy los, a pozostali spokojnie spali pod piachem Pustkowi. A oni musieli się męczyć. Ktoś zapyta: dlaczego nie cofnęli się, nie wrócili na tamtą gorę albo do ABQ? A kto powiedział, że nie próbowali? Morze Wydm ich zjadło i nie chciało wypluć. A teraz byli powoli trawieni. Wreszcie, nadszedł jakiś przełom. Morze Wydm się... skończyło. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_bgH2NdXju8[/MEDIA] Przed wychudłymi, snującymi się niczym zombie osobnikami, którzy wcale już nie przypominali rześkich, rzutnych i bystrych "Pustkowiaków", banitów z Malpais, Drużyny B, rozpościerało się... nic. Pusta przestrzeń, daleko jak okiem sięgnąć. Za nimi ściana wydm, na jednej z których właśnie stali. Nie mogli uwierzyć oczom. Przecierali je. Bili się po twarzach, szczypali. Ale nie, to nie była fatamorgana. To był po prostu kolejny poziom koszmaru. Dno mulistego jeziora. Ale i tak zeszli, zsunęli, zjechali po wydmie na dużo mniej zapiaszczone, bardziej ubite klepisko. Łatwiej się po nim chodziło. Wiatr wył jak potępione dusze wprost z Piekła. Mijały kolejne dni. Tygodnie? Co za różnica? Zapasy stopniały prawie do zera. Była tylko woda, garść resztek, dojmujący głód i okazyjna jaszczurka czy owad. Było też coś dużo gorszego. Widzieli na swoich twarzach kolejny zwiastun śmierci. Najpierw było dziwne swędzenie, pieczenie, wreszcie palenie. Ustało po paru dniach. W zamian za to na skórze zaczęły pojawiać się wybroczyny i wrzody. Naskórek pękał i złuszczał się, ujawniając czerwone, sączące się rany. Byli zatruci. Łyknęli zbyt wiele radów. A mieli tylko jedną dawkę RadAway. Umierali za życia. Stopniowo zaczęli wyglądać jak prawdziwe zombie. To nie była transformacja w ghoula. To była śmierć. Najgorzej wyglądała Igła, owrzodzona i okrwawiona jakby obita pałą nabijaną kolcami. Utangisila też wyglądał okropnie, poszarzały jak stary tynk, i równie mocno się sypiący. Pozostali mieli niewiele lepiej. Znikąd pomocy. Puste pole, nawet kamieni mało. Tylko spękana ziemia, żwir, piasek, słońce, wycie, rady. Agonia.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 30-04-2019 o 14:24. |
30-04-2019, 20:54 | #265 |
Reputacja: 1 | Odczytanie notatek i rozkazów Utang skwitował radosnym tańcem z Arroyo wokół ogniska. Cena była wysoka, ale cena jaką zapłacą centurioni po spotkaniu z Legatem Laniusem będzie nie mniejsza. Legendy krążyły o okrucieństwie Monstrum ze Wschodu i jego poczynaniach. Co prawda Lanius nie słynął z przejmowania się takimi rzeczami jak przeszpiegi, ale pośród rywali pewnie ktoś zdoła odkryć zniknięcie jedynej grupy asasynów. To że nie powrócą zrobi swoje i Legat wywrze swój gniew na innych. Kto wie, może nawet wybuchnie kolejny lokalny konflikt, który pochłonie zasoby Legionu do tego stopnia, że do nie będzie komu walczyć z RNK? Jednak taniec szybko się skończył. Atmosfera nie sprzyjała radości, więc Utang zamknął się, dopił swoją rację wody, zjadł kolację i poszedł spać, aby się obudzić dopiero na swoją wartę. *** Dalsza droga nie należała do przyjemnych. Utangowi to nie przeszkadzało. Okrył twarz i ciało szmatami i bandażami, by słońce go tak nie prażyło. Szli na Wschód. Tam gdzie jeszcze chyba nikt z ich terenów nie dotarł. Dla dzikusa była to rzecz normalna tak wędrować, lecz i jemu w pewnym momencie zaczęła podróż doskwierać. Może dlatego, że gdy piach zasnuł całkiem ziemię, budowle i cokolwiek co mogło posłużyć za punkt orientacyjny to on i MJ... zgubili kierunek. Po raz pierwszy naprawdę poczuł niepokój. Słyszał o szalonych wędrowcach chodzących w kółko po pustkowiach z powodu utraty orientacji. Potem tych ludzi znajdowano odwodnionych, usmażonych lub na skraju śmierci. Często nawet wcale nie tak daleko od cywilizacji - po prostu nikt ich w porę nie zauważył. Zmęczenie i dezorientacja i jemu dała się we znaki. Podczas wędrówki coraz częściej zapominał o reżimie pustynnym. Źle ustanowione szmaty obsuwały się odsłaniając ciemną skórę. Ale nie to było najgorsze - do słońca był przyzwyczajony. Do skwaru też. Głód. Głód zaczął zaglądać im w oczy, kiedy podtrzymywane przez nędzne zdobycze zapasy zaczęły się kończyć. Ciało o samej wodzie mogło długo wytrzymać, ale słabło. A kiedy byli słabi słońce, gorąc i chłód stawały się coraz niebezpieczniejsze... no i najgroźniejszy w tym świecie... Niewidoczny Ogień. *** Równina. Piach się skończył, a oni znaleźli się na krawędzi kolejnej okropnej krainy - równej jak stół, wielkiej jak... Utang nie potrafił porównać z czym się kojarzyła mu pustka. Wydawało mu się, że wiedział czym jest Pustkowie, ale wszystko co dotąd znał było niczym w porównaniu do tego stopnia pustości. Ktoś mówił kiedyś, że pół litra wody na pustyni na dwóch to nic. Pół litra wody na trzech to wiotki mkuki. Pół litra na czterech zaś... brakowało wulgarnych określeń na ten poziom nicości. Oto jednak odkryli miejsce, które było... niewypowiedzianie puste. Utang wlekł się w przód w kierunku który obrali. Tam chyba był wschód. Dopiero po wielu dniach wędrówki, kiedy nawet wydmy zniknęły gdzieś hen daleko za horyzontem zdarzeń Utangisila zrozumiał, że weszli tam gdzie nie powinni nigdy się znaleźć. Ta kraina wcale nie była pusta. To nie było Królestwo Pustki... To było Królestwo Niewidzialnego Ognia... A jego piętno zaczęło odciskać się na nich. Zmiany na skórze, wrzody i łuszczyca wskazywały, że oto zaczęli umierać. I nawet Zaczarowana Krew nie była w stanie ich uratować... jeden pęcherz tylko przedłużyłby umieranie jednego z nich. Utang spojrzał w beznadziei tam gdzie znajdował się wschód. Tak mu się wydawało. Rondo jego kapelusza zapewniało odrobinę cienia, lecz oczy widziały słabiej niż dawniej. Nie było już odwrotu. Pozostawało iść dalej przed siebie... Albo... Zakończyć to czym prędzej. Utang odrzucił od siebie te myśli i wlókł się dalej, acz wybawienie w zadanej sobie samemu śmierci było w tej chwili bardzo kuszące. Jedyne co go ratowało to fakt, że w Pustej Krainie Niewidzialnego Ognia jego Duch nie będzie odpoczywał spokojnie. Będzie się smażyć tak jak teraz smaży się jego ciało. Pozostawało mieć nadzieję, że zdoła dotrzeć dokądkolwiek i skona w odrobinę przyjaźniejszym miejscu. |
06-05-2019, 22:37 | #266 |
Reputacja: 1 |
|
06-05-2019, 22:46 | #267 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
07-05-2019, 08:02 | #268 |
Reputacja: 1 |
|
07-05-2019, 08:34 | #269 |
Reputacja: 1 | Wyjście z ABQ odbyło się na bojowo, z niezłym hukiem. Potem dość nerwowe, pierwsze obozowisko a następnie ucieczka na całego. Jinx z radością powitał niewysokie góry, będące miłą odmianą od zapiaszczonego labiryntu spustoszonego miasta. Wysokość, przestrzeń, widoki i wrażenie wolności robiły swoje – Vernon z nadzieją patrzył w przyszłość. Wierzył, że świat stał przed nim otworem. Po zejściu z gór rozpoczęła się klasyczna pustynia. Może nie była klasyczna, tylko czymś się różniła od innych, ale to już wiedzieli Utang i MJ. Dla Jinxa piach był piachem i nic tego nie zmieniało. Ale w tej gigantycznej piaskownicy, nie było nic innego. Coraz ciężej było cokolwiek upolować. Skraplacze dawały mniej wody niż w terenie zurbanizowanym. No i teren cały czas tak jednostajny, że ciężko było odróżnić jedną wydmę od drugiej. Nie tylko Jinxowi, ale też drużynowym zwiadowcom. Pustynia oszukiwała. Mamiła iluzją bezkresnego spokoju i bezpieczeństwa a była jak bezlitosna pułapka, która nie chciała wypuścić z łap swoich ofiar. Raz złapane, nie mogły jej opuścić. ~Dość! To tylko pustynia, trzeba ją pokonać~ Jinx skarcił się za czarnowidztwo. W ostatnim roku sporo przeszedł. Więc przejdzie też tą przerośniętą plażę i dotrze do wody. Do wody niestety nie dotarli. Okazało się, że zamiast jeziora mają suchą, ubitą nieckę, na dnie której stały gdzieniegdzie naruszone zębem czasu wraki łodzi. Jinx, ignorując uporczywe burczenie w brzuchu, ruszył z innymi dalej. Nie mieli innego wyjścia. Cały czas do przodu. Niestety, po jakimś czasie u wszystkich pojawiły się objawy, które dobrze znali z podstawowego kursu medycznego. Pieczenie, wrzody, bolesne bąble na skórze, niegojące się ranki. Do całej kolekcji czynników, które miały wysłać ich na tamten świat doszło jeszcze promieniowanie. Mieli co prawda jedną dawkę Rad-Away, ale o stanowczo za mało. -Skoro mamy tylko jeden autozastrzyk usuwający promieniowanie, to powinna wziąć go Igła. W końcu zna się na medycynie to zdrowa będzie mogła lepiej pomóc całej reszcie. Z każdym dniem na pustkowiu było coraz gorzej. Palące słońce, rany, brak jedzenia – z tymi katuszami wszyscy mogli się pogodzić, znali je nie od dziś. Jednak w umysłach czaiło się już widmo śmierci. Jinxa coraz częściej ogarniało poczucie beznadziei a myśli depresyjne pojawiały się zbyt regularnie. Brak perspektywy na lepsze jutro nie pozwalał na jasną ocenę przyszłej sytuacji. A co się działo tu i teraz było nie do pozazdroszczenia. Jinx kolejny raz spojrzał na maskotkę Mr. Nixona przytroczoną do pasa. ~Nie może być tak tragicznie. W końcu Nixon jest z nami, więc nie wszystko stracone. Nie może być tak najgorzej~ pomyślał. |
07-05-2019, 21:41 | #270 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Nie pamiętał już kto go odciągnął od "grobu" Lulu. Ktoś krzyknął na niego, a on posłusznie powlókł się za resztą. Otumaniony do spółki przez żal i alkohol, nawet nie zdawał sobie sprawę gdzie się znajdują. Usiadł przy ścianie, wyciągnął nogi i nie wiedzieć kiedy zasnął... Następnego dnia opuścili to cholerne miasto. I bardzo dobrze, raz na zawsze zostawić je za sobą i zapomnieć. To ostatnie nie było jednak takie proste. Widział jej twarz każdej kolejnej nocy. Pojawiała się na końcu całej serii zakrwawionych oblicz, które widywał w snach. Noce przestały nieść ze sobą ulgę, którą wcześniej zapewniała jej osoba. A dni stały się jeszcze cięższe niż dotąd. Wlekli się po gorącej pustyni, wciąż naprzód i naprzód. Sticky nawet tego nie dostrzegał. Wpatrywał się tylko w plecy osoby idącej przed nim i starał się utrzymywać dystans. Głód, pragnienie, zmęczenie zdawały się rosnąć z każdą godziną, ale skoro przeżywał katusze wewnątrz, czemu na zewnątrz miałoby być inaczej? Jedyną ulgę przyniosła noc w opuszczunej wiosce. Kilka butelek "zdobycznego" alkoholu zapewniło spokojną, pozbawioną posranych snów, noc. Ale rano trzeba było zapłacić za to zwyczajową cenę. A potem było jeszcze lepiej. Ale Billy szedł dalej. Inni szli, to i on. Wciąż był członkiem drużyny, chociaż po prawdzie już się nim nie czuł. Opatrywał rany innych, ale nie zagadywał swoich pacjentów jak niegdyś, próbując głupich żartów. Spożywał wspólne posiłki, ale robił to gdzieś na uboczu, poza kręgiem innych. Z nikim nie rozmawiał, od opuszczenia ABQ wypowiedział tylko parę słów. Wszelkie próby rozmowy z nim zbywał milczeniem. I bez przerwy wgapiał się gdzieś w dal. Dal, w której nie dostrzegał niczego. Inni cierpieli nie mniej niż on, może nawet bardziej. Żywność się kończyła, zmylili drogę, skwar dawał się we znaki coraz bardziej i bardziej. A to nie był koniec pustynnych atrakcji. Po przejściach w Legionie, Sticky uważał, że nie może trafić do gorszego miejsca. I nie mylił się. Lecz pustynia okazała się kolejnym Legionem. Zamęczała swoje ofiary, zmuszała do nadludzkich wysiłków, bawiła się nimi, dając w zamian tylko kolejne porcje cierpienia. I tak samo jak państwo Ceasara, wydawała się niemożliwa do pokonania, a co gorsza nie miała nawet swoich wysłanników, na których możnaby się choć trochę wyładować. Chyba że za takich uznać wspomniane głód, pragnienie i zmęczenie. Wkrótce do ich grona dołączył czwarty z jeźdźców - promieniowanie. Gdy do Billy'ego dotarło co się z nimi dzieje, gdy zaobserwował pierwsze objawy, nie wytrzymał. Nogi się pod nim ugięły, oparł się rękami o ziemię i zaczął cały drżeć. Dopiero gdy odchylił się do tyłu można było zauważyć, że... śmieje się. Był to opetańczy i bardzo długi śmiech. Niełatwo było mu się uspokoić. Teraz przynajmniej wiedział, że Lulu faktycznie miała szczęście... |