Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2009, 20:33   #1
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Piosenki z oblężonego miasta. - SESJA PRZERWANA

Piosenki z oblężonego miasta.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Od-_UHlOcl4[/MEDIA]


21 listopad roku 2010: dzień, który wpiszę się w historię.
Dzień pierwszy zarazy w mieście Malton.
Dzień nowego początku.

I.
Wszystko zaczęło się krótkim newsem na kanale 3.
- John Newman, Fakty po 19, witam państwa.
Znużony, spowity niebieskim światłem obserwowałeś makabryczne obrazy przesuwające się po ekranie.
- Uwaga drastyczne sceny, proszę zabrać dzieci sprzed odbiorników.
Taa... Zasłoń oczy swojej pociechy. I odsłoń je za dwa dni.
Drastyczne sceny zdefiniuje się na nowo.
...kolejna ofiara seryjnego mordercy z Green Valley została znaleziona dziś nad ranem w opuszczonej hali fabrycznej w mieście Malton.
- Boże, to tylko 5 przecznic stąd.
Głupie myśli. Już jutro nic nie będzie wyglądało tak jak dotychczas, a ty przejmujesz się, że nie stać cię na wyprowadzenie się z tej „złej” dzielnicy.
Na ekranie wymiętoszona twarz jakiegoś policyjnego ważniaka informuję cię, żebyś zachował spokój. Nasz furiat-morderca wykańcza tylko żebraków. Tylko te bezdomne zlepki poszarpanych szmat.
Oni nie muszą się martwić. Nie mają telewizji.
Kolejny błysk pokazuje ci zakrwawione prześcieradło, narzucone niedbale na pokiereszowane zwłoki.
Reporterka, swoim seksownym głosem oznajmia, że ciało zostało bardzo brutalnie okaleczone. Wiele śladów ukąszeń. Ciężkie pobicie.
Cały syf tego miasta, wypływa by cię dotknąć z ekranu.
Wyłączasz odbiornik, mówisz, że to straszne i idziesz się położyć.
Jutro musisz wcześnie wstać.

II.
Budzisz się rano. Za oknem dalej ciemno. Budzik stanowczym pikaniem wyciąga cię z łóżka.
6.00 AM
Idziesz do kuchni, robisz sobie kawę, stajesz pod prysznicem, prasujesz koszulę.
7.01 AM
Wychodzisz z domu, zamykasz drzwi na klucz, wsiadasz do swojego audi. Miasto wita cię krwawym świtem.
7.03 AM
Odpalasz silnik. Machasz sąsiadce, goniącej własne życie. Wyjeżdżasz uliczką, na której stoją te wszystkie wychuchane domki.
7.04 AM
Włączasz radio. Nucisz dobrze znaną piosenkę. Dodajesz gazu.
7.05 AM
Dojeżdżasz do zakrętu. Ktoś wybiega na ulicę. Mocne uderzenie. O mój, Boże.
7.06 AM
Zatrzymujesz samochód. Wysiadasz. Biegniesz. Wgnieciona maska. Na ulicy leży martwa kukła.
7.07 AM
Cały we krwi. Boże, zabiłem człowieka. Padasz na kolana. Wyciągasz swoją Nokię. Dzwonisz pod alarmowy.
7.08 AM
Rusza się. Jakie szczęście. Facet żyje. Pogotowie Ratunkowe Malton, Słucham. Otwiera oczy. Patrzy na ciebie. Wzrok pełen nienawiści, wrogości. Momentalnie się podnosi. Jednym skokiem jest przy tobie.
7.09 AM
Powalający odór. Szarpnięcie za ramię. Tępy ból. Komórka wypada z ręki. Krew.

III.
23 listopada. W godzinach porannych kilkadziesiąt milionów Amerykanów wpatrywało się w swoje telewizory. Wiele kilometrów dalej, prezydent, człowiek złożony z ich głosów spokojnym tonem oznajmiał:
- W obszarze Miasta Malton, wykryto dotychczas nieznaną chorobę. Z pierwszych obserwacji można wysnuć kilka wniosków.
Zarażeni stają się bardzo agresywni dla otoczenia, niewrażliwi na ból i inne bodźce.
Zakażenie przenosi się przez kontakt ze śliną i krwią zakażonego.
Nieznany jest jeszcze lek, ani szczepionka, nad którą pracują już najlepsi naukowcy.

W stanach wszystko jest najlepsze.
Tu prezydent nerwowo odchrząknął i smutnym wzrokiem spojrzał na tłum dziennikarzy.
Historyczny materiał.
- Z powodu epidemii, zostaje zmuszony do podjęcia specjalnych środków. Bezpośrednio do Malton, strefy zarazy, zostanie wysłany 75th Regiment Rangerów. Ma on za zadanie wspierać cywilów wewnątrz.
Prezydent zawiesił wzrok na jednym z kamerzystów.
-Tereny okalające miasto zostaną umocnione przez 68th regiment pancerny oraz 4th regiment piechoty. Bezpośrednie wsparcie z powietrza zapewni jednostka SOAR.
Wszystkie grupy mają za zadanie nieść pomoc dla mieszkańców oraz przeciwstawiać się dalszemu roznoszeniu choroby.
Malton zostaje strefą zamkniętą. Nikt nie zostanie wpuszczony, ani wypuszczony z jego terenów.
Jeszcze dziś zostanie wydane specjalne oświadczenie na piśmie. Bez komentarza.

W blasku fleszy, prezydent opuścił konferencje.
Kilkaset kilometrów dalej, przedmieścia, od kilku godzin obserwowały wojsko zajmujące pozycje dookoła miasta.
- Do obywatelów miasta Malton! Zostańcie w domu! Powtarzam zostańcie w domu! Wojsko kontroluje sytuacje! Współpracujcie z nami! Zostańcie w domu!
I tak w kółko. Kontrolują sytuacje.
Jedna z barykad została zaatakowana przez zarażonych. 7 kolejnych ofiar.

IV.
Powoli otwierasz oczy. Od czterech dni cierpisz na bezsenność. Kiedyś lekarz zalecił Ci korzeń waleriany i więcej ruchu. A ty chciałeś tylko paczkę tych czerwonych jak szminka pigułek.
Nic więcej.
A teraz? Śpisz? Ten koszmar tylko ci się śni?
Wydaje się, jakby wszystko było nierzeczywiste. Sen.
Marna kopia, kopii, kopii. Sen.
To przecież nie może być prawdziwe. Sen.
Biali? Zaraza? Śmierć na ulicach? Sen.
Zwlekasz się z skrzypiącego tapczanu.
Człapiesz do kuchni, potykając się po drodze o załadowaną strzelbę.
Ciężkie czasy. Choć myślałeś, że nie może być gorzej.
Przynajmniej nigdy nie łudziłeś się, że coś uda Ci się osiągnąć. Amerykański sen nie chciał Ci się śnić. Nic nie chciało.
Nie znałeś ojca.
Zawsze byłeś popychadłem.
Nieukończone wyższe studia.
Cztery lata pracy na nocną zmianę na zapyziałej stacji benzynowej.
Brak marzeń, planów, sensu.
Twoje to całe, zasrane życie nie było nigdy warte funta kłaków!
Przechodzisz obok drzwi, zastawionych ciężką szafą.
-Tak łatwo mnie nie dopadniecie, skurczybyki.
Ciągle się łudzisz.
Będą, tu już dziś wieczór. Ale ty o tym nie wiesz. I dobrze. Korzystaj z ostatniego dnia.
Otwierasz lodówkę, wyciągasz na wpół wypitą butelkę wódki. Zapasów masz, jeszcze na jakiś tydzień.
I dobrze, bo jak tu teraz wyjść.
Bierzesz głębszy łyk. Krzywisz się.
Podchodzisz do okna. Dwoma palcami rozchylasz rolety.
Kilka błysków.
Zagłuszony odgłos serii karabinu maszynowego. Dwa strzały. Jeszcze jeden. Eksplozja.
Całe miasto tańczy.
Wracasz do swojej kanapy. Po drodze naciągasz na siebie brudną koszulkę.
Włączasz telewizor.
Pasmo awaryjne.
Wielkie logo rządowe, przeciągliwy pisk i przesuwające się małe literki na dole.
Na czerwonym tle.
..ewakuowany. Informacja dla rodzin pod numerem 1.866.744.6366
Tak. Dzwoń. Dowiedz się, że z twoja żona zaginęła, a przyjaciel jest plamą krwi na bruku.
Nie czekaj. Informacja tylko dla rodzin. Więc twój przyjaciel, jeszcze dla ciebie samego żyje.
Głupie myśli. Brak snu.
Klinika została wyłączona z użytku publicznego. Ze względów bezpieczeństwa została otoczona przez wojsko. Najbliższy szpital obsługujący cywilów: Szpital Świętego Edwarda, 7th przecznica.
Teraz to już nawet nie jest ważne czy masz ubezpieczenie zdrowotne.
Wyłączasz telewizor.
Może tym razem zaśniesz.
Przeczekać.

V.
Helikoptery krążą nad przerażonym miastem.
Wszystko runęło. Całe twoje życie. Wymarzona kariera. Piękny dom. Szybki samochód.
Nie jest to nic warte, gdy kulisz się, leżąc w wannie, a snop światła reflektorów śmigłowca, przecina twoje okna.
Zdobywasz się na szczyty swojej odwagi wychylając się zza schronienia. Przez szybę widzisz jak z maszyny wysypują się ulotki. Masz już jedną w domu. Upadła na parapet.

Obywatele Malton.
Z racji sytuacji, w jakiej znalazło się miasto, rząd został zmuszony do wprowadzenia specjalnych środków zapobiegawczych. Od dnia 23 listopada roku 2010, zostaje wprowadzony regulamin, obowiązujący na terenie strefy MALTON, do którego trzeba się bezwzględnie stosować.
1.Miasto zostało otoczone przez siły wojskowe, mające, na celu chronić resztę państwa przed epidemią. Personel cywilny ma całkowity zakaz opuszczania strefy, chronionej przez armię.
2.Jakakolwiek próba, opuszczenia strefy grozi zneutralizowaniem przez personel wojskowy.
3.Strefa patrolowana jest przez specjalne drużyny epidemiologiczne, niosące pomoc mieszkańcom. W razie jakiejkolwiek próby przerwania ich działań, zobowiązane one są do użycia przymusu doraźnego.
4.Zarażeni pozbawieni są jakichkolwiek praw.
5.Każdy mieszkaniec zobowiązany jest do bezwzględnego przestrzegania powyższych punktów.

Czekajcie na dalsze informacje.
Służby porządkowe MALTON.


I gdybyś spojrzał na to z dystansu. Gdybyś miał to streścić.
Nie podchodź do drutów, okalających miasto.
Gdy usłysz silniki transporterów opancerzonych, uciekaj.
Gdy widzisz białego, strzel mu w łeb.
Wyrwij się stąd.

VI.

Kiedyś.. Znaczy się, głupie 6 dni temu.
Ludzie podróżowali. Służbowo. Dla przyjemności.
Wiesz, budzisz się na JFK.
Czy do Mark&Spencer, po tysiące tych niepotrzebnych przedmiotów.
Tak, też nie lubię stać za starą babą z wózkiem pełnym zakupów.
A teraz?
Całe życie marzyłaś o Paryżu. Europa.
A teraz?
Chciałaś jechać tam, ze swoim księciem z bajki.
A teraz?
Miał ci się oświadczyć pod wieżą Eiffla.
A dziś?
Dziś, nie możesz nawet przejść na drugą stronę ulicy.
No dalej, wyjdź z domu.
Po 5 krokach, dostrzeże Cię biały. W całej swojej upiornej postaci. Szara, zimna skóra. Odór zgnilizny. Wykrzywiona wyrazem bólu twarz. Poszargane ubrania, całe we krwi. Cały we krwi.
Po 10, zawyje przeraźliwie. Rozpocznie się polowanie.
Po 15, razem z całym stadem pobiegnie w twoją stronę. Jesteś ofiarą.
Po 20, będziesz rozszarpanym mięsem. Rozwleczonym po asfalcie workiem kości.
Czasami jednak po 5 krokach dostrzeże cię, człowiek.
Po 10 wyjdzie z ukrycia.
Po 15, pomacha do ciebie przyjaźnie.
Po 20 będzie bił kijem. Spokojnie, metodycznie. Aż twoja głowa zmieni się w krwawą miazgę, a ciało w kukłę bez czucia.
Co jeśli jednak, nie spotkasz ani człowieka, ani białego?
Bo oni nie są ludźmi. Pamiętaj o tym.
Mało, kto teraz jest człowiekiem.
Wracając. Co się stanie?
Jak w poprzednim życiu. Kosmos możliwości.
Transporter opancerzony, który nie zwalnia na widok pojedynczego człowieka.
Dzikie psy, które nie jadły od dwóch dni.
Psująca się instalacja gazowa lub elektryczna kuchenka.
Zepsute jedzenie, które wczoraj znalazłeś w rozbitym spożywczaku.
Walący się strop, naruszony wybuchem, kilka dni temu.
Leżący na ziemi niewypał.
Zakażona rana.
Złamana noga.
Brak leków na astmę.
Kosmos możliwości.
Tylko nie pomyśl przypadkiem, że jesteś skazana na śmierć.
To by było za łatwe.
To wszystko można przeżyć. Można przynajmniej spróbować. Choćby miało tylko chodzić o wybór sposobu umierania. Tylko o to, czy wolisz zginąć kuląc się pod swoim łóżkiem, czy próbując wywalczyć sobie drogę na zewnątrz tego piekła.
Tylko o to.
Dam ci radę. Choć wydajesz się przecież taka bystra.
Zapomnij o Paryżu. Poszukaj lepiej czegoś, co strzela.
Wiesz, kieruje wybuch w jedną stronę.
I celuj w głowę. Naciśnij na spust.
Albo znajdź kogoś, kto zasłoni cię własnym ciałem.
Ewentualnie pieniądze. One potrafią prawie wszystko.
A masz tyle?

VII.
Tydzień.
Tylko tyle wystarczyło, by diabeł odnalazł tu, na ziemi dla siebie miejsce.
Tylko tyle wystarczyło, by kiedyś spokojne kilometry betonu stały się piekłem.
Tylko tyle wystarczyło, by piekło znalazło dla siebie tak wielu grzeszników.
7 dni.




Thimoty Payton.


Ulica zasłana była walającymi się stertami śmieci. Nigdzie nie było widać żywej duszy.
Szare budynki naokoło, straszyły pustką powybijanych okien.
Cisza. Absolutna cisza. W samym środku miasta.
Tylko chrzęst szkła pod nogami.



To ci się nie śni. I to jest najgorsze.
Thimoty Payton. Żołnierz 75th regimentu Rangerów. ID: 10236892. Zaginiony w akcji.
Powoli parł do przodu przez sterty gruzy.
Dzieciak, trzymając się jego pasa, niestrudzenie dreptał za nim. Małe, przestraszone oczka błąkały się nieprzytomnie, oglądając świat, którego już nie rozpoznawał.
-Jak Ci na imię?
Milczenie.
Czy ratując małemu życie, nie zostawiając go na pastwę białych, zrobił dobrze?
Naraża się. Naraża i jego.
Doszedł do skrzyżowania. Z wyrwy w rozbitym M113, wystawał okrutnie pokaleczony strzęp człowieka. Wybuch praktycznie zmiótł dolną połowę jego ciała. Gęste, szare wnętrzności wylewały się leniwie na bruk.
Timothy zasłonił małemu oczy i poprowadził kilka metrów dalej. Tam ukląkł, wyciągnął mapę. Kolejny raz sprawdził trasę.
„Aldon Haus”. Najwyższy budynek w mieście. Jeśli miał uciekać to tylko tamtędy.
Dwadzieścia trzy przecznice.
Ewakuacja.
Rozejrzał się dookoła. Dziecko tuliło się do jego nogi.
Pisk opon. Reflektory tnące mrok wczesnego, jesiennego wieczora.
Obrót na pięcie.
Wepchnięcie dzieciaka do ruin budynku.
Drugi raz w ciągu jednego dnia stara uratować mu życie.
Karabin wycelowany w pędzącego po chodniku czarnego Jeepa.
Paraliżujący strach.
Gwałtowne hamowanie.
Maska auta metr od miękkiego ciała.
Oślepiające światła.
Powoli otwierające się drzwi od strony pasażera.


Pat Craven.

To miasto było dla niego stworzone.
Jeep pędził po zniszczonym drodze. Brudne spaliny, oblepiały czarny asfalt. Z głośników sączyli się Stones'i.
- I can't get nov... satisfaction!
Tak. To miasto było dla niego stworzone.
Pędząc, mijał jednostajne ruiny kolejnych budynków.
Spojrzał w tylne lusterko. Nikt oprócz niego nie zakłócał spokojnego letargu Malton.
Godzina 18.03.
Tydzień temu, o tej porze na bulwarze, pałętało się dziesiątki roześmianych małolatów, kilku znudzonych życiem pań i panów po czterdziestce i pojedynczy bezdomni. Kiedyś to było życie.
Życie stłoczonych mas ludzkich. Kłamliwych, egoistycznych ale jednak ukrywających całe zło głęboko wewnątrz.
A teraz?
Wszystko wyszło na wierzch.
Pat nacisnął pedał gazu.
Rozbity neon kina zapraszał do środka.
Podarty plakat reklamowy.
„Nienawiść. Premiera: 21 listopad.”
Jaki pieprzony zbieg okoliczności. Prawdziwy zwiastun przyszłego życia.
A kikuty tych małych, ozdobnych drzewek, tych, które miasto kupiło po to by umilić Ci codzienny marsz do twojej parszywej roboty. One wciąż stały po obydwóch stronach ulicy. Na jednym z nich nabite było ciało pokiereszowanego humanoida. Wciąż rzucał się spazmatycznie.
- Trupy też chcą żyć.
Gwałtowny zakręt w lewo.
Kolejna rozbita przecznica. Miasto znów monotonne.
Z piskiem opon minął wrak transportera opancerzonego.
Zjazd na chodnik.
Reflektory cięły gęsty mrok dookoła.
Niewyraźna sylwetka wyrosła kilkadziesiąt metrów przed autem.
Karabin.
Gwałtowne hamowanie.
Mocne zderzenie głowy z kierownicą. Poduszka nie wystrzeliła.
Pat odchylił się do tyłu. Położył rękę na pulsującym czole.
- Kurrwa...
Drugą ręką wymacał drzwi. Pociągnął za klamkę.
Bezwładnie wypadł na zewnątrz.
Spojrzał w ciemną, nieprzeniknioną noc.
Ogromny napis nad monumentalnym budynkiem głosił „Główna Biblioteka Miejska”.
U celu.



Maximilian Morgan.

Biały Ford toczył się wąskimi uliczkami Malton.
Morgan spojrzał w lusterko.
Antoine siedząc z tyłu beznamiętnie żuł gumę. Na twarzy rysowało się kilka nieprzespanych nocy.
Pogrążone oczy wodziły po gruzach miasta.
- Gdzie właściwie jest ta klinika? Odezwał się nieśmiało Max.
- W lewo.
Samochód posłusznie skręcił. Wyjechali na szeroką, opuszczoną drogę.
- Skąd w ogóle wiesz, że ona tam będzie?
Antoine przez chwilę nie odzywał się. Jego twarz spochmurniała.
Lodowatym głosem wycedził.
-Nie wiem. Nie wiem nic. Dobrze o tym wiesz. Obydwoje wiemy. Ale to moja kobieta. Nie mogę jej tam po prostu zostawić. To chyba chociaż rozumiesz? Po chwili ciszy dodał. -Druga w prawo.
Morgan przeczesał ręką włosy.
To wszystko co stało się przez ostatnie siedem dni jeszcze do niego nie docierało.
Auto podskoczyło na wyboju. Równie dobrze mogło to być ciało.
Tylu zginęło. Tyle śmierci.
Z zamyślenia wyrwał go głos murzyna.
-Na skrzyżowaniu prosto.
Pickup lawirował między gruzami.
-A jeśli nie wpuszczą nas nawet do kliniki? Podobno jest zamknięta. Słyszałeś, sam. W telewizji mówili. A to wszystko, to jest zły pomysł.
Antoine nie odzywał się.
Max znów spojrzał w lusterko.
Kurwa.
Antoine bawił się pistoletem.
Skąd on ma broń, do cholery?!
-Chyba nie masz mnie zamiaru rozwalić?!

Drżący głos, łamał się co zdanie.
-Po tym wszystkim?! Uratowałem Ci życie!
Pasażer spokojnie spojrzał na niego. Błysk szaleństwa w oczach.
-Jedź. Tu w prawo. To tylko 4 przecznice.
Morgan mocniej złapał za kierownicę.


Kaspar Schmeling.

Szybkim krokiem oddalił się od domu.
Zwalczył chęć odwrócenia się. Nie mógł tego zrobić. Nie znalazłby siły by nie zawrócić.
Bertha, Olga, Robert.
Musiał, musiał je na chwilę zostawić.
-Tata, wróci... Wróci... Wyszeptał sam do siebie.
Tylko na chwilę.
Trzeba to zrobić. Olga, najmłodsza córeczka potrzebowała leków.
Tych pomarańczowych tabletek z wgłębieniem układającym się w litery N V R.
Glivec.
Minął róg ulicy. Dom zostawał w tyle.
Doszedł do wylotu osiedla mieszkaniowego. Kiedyś stał tu mały sklep wielobranżowy. Dziś, tak jak mieszkańcy Malton zrujnowany i porzucony.
„Jason&Family shop”
Kaspar obojętnym wzrokiem obrzucił wnętrze, oświetlane księżycową poświatą.
Szkło z rozbitej wystawy na ziemi, kilka przewróconych regałów, obryzgana krwią lada.
Lada.
Obok zdezelowanej, uderzeniami pałki kasy, stał zakurzony karton. Naklejka dumnie głosiła „Arrow Food Distribution Co.”
Cud. Prawdziwy, boski cud tych czasów.
Kaspar przystawiając strzelbę do ramienia, wszedł do sklepu przez wyważone drzwi.
Spokojnym krokiem, rozglądając się dookoła, podszedł do lady.
Bingo.
Karton był zamknięty.
Schmeiling odłożył sztucera na ladę, wyciągając nóż.
Zważył pudło w rękach. Ciężkie.
Położył go z powrotem na ladzie, podniósł nóż, by przeciąć taśmy dzielącego go od zawartości, gdy dostrzegł mały, czarny kształt leżący na ziemi.
Schylił się i podniósł małą latarkę.
Dziś jest mój dobry dzień.
Sprawdził czy działa. Delikatny snop światła przeciął wnętrze.
Uśmiechnął się sam do siebie.
Ciche charczenie za plecami.
Uśmiech stężał na twarzy.
Biali.
Momentalnie odwrócił się na pięcie.
Latarka rozjaśniła dotąd ukrytą w mroku część pomieszczenia.


Mrożący krew w żyłach krzyk.
Czas polowania.


Michael Frenton.

Niebieska poświata komputera zalewała mu twarz. Wdziera się wszędzie. Wypełniała jego krwiobieg. Biła żyłami, tętnicami. Zgodnie z sercem.
-Taak..
Zabezpieczenia kolejnego serwera złamane.
Pobierz. Kliknij. Dalej. Dalej. OK.
Pasek ładowania szybko wypełniał się nowymi danymi.
Przede wszystkim chciał dowiedzieć się jak.
Jak przetrwać kolejny dzień?
Jak to się zaczęło?
Jak to się skończy?
To wszystko musiało mieć swój słaby punkt.
Tysiące kłębiących się myśli.
Niebieska poświata.
Transfer ukończony.
Offline.

Michael powoli wstał z krzesła, przeciągnął się. Zapowiadał się długa noc.
W tym mieście od dawna nie było krótkich.
Przeszedł do kuchni, otworzył lodówkę i wyciągnął z niej butelkę wody. Odkręcił ją i wypił spory łyk.
Cichy dźwięk kroków na zewnątrz.
Frenton powoli podszedł do uchylonego okna swojego mieszkania, na drugim piętrze czynszowej kamienicy. Wyjrzał na ulicę.
Zgarbiona sylwetka powoli wchodziła do stojącego naprzeciwko sklepu, witającego przekrzywionym, żółtym szyldem „Jason&Family shop”. Ruchy nieznajomego nie pozostawiały wątpliwości.
Człowiek.
Co robić?
Michael wciąż wpatrywał się w martwą wystawę sklepu.
Co robić?
Przeraźliwy krzyk jednej z tych bestii. Odgłosy walki.
Co robić?!
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 01-02-2009 o 18:19.
Lost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172