10-03-2022, 16:47 | #191 |
Reputacja: 1 |
|
10-03-2022, 18:08 | #192 |
Reputacja: 1 | W nocy w namiocie, już po przybyciu do bazy NVDF, Brandon zauważył że trzęsą mu się ręce. To wszystko było szaleństwem. Najpierw uwalnianie mechów, odsuwanie amunicji i gaszenie pożarów w hangarze, następnie aktywacja maszyn i odstrzeliwanie części Mackiego i ładowanie się do podziurawionych dropshipów. Burke szybko zniknął w prowizoryczno-obozowym zamieszaniu, w kombinezonie wyglądał jak kolejny mechaniik z zaplecza techniczno-remontowego i nikt się go nie czepiał. Prysznice, stołówka... miał wolne. Odpalił kolejnego papierosa, zaciągnął się. W puszce po mielonce powoli rosła sterta petów. Jeszcze chwila i wypali tygodniowy zapas fajek. Zgasił szluga i wyszedł z namiotu. Mechy nadal tkwiły tam gdzie wylądowali. Wdrapał się do kabiny, odpalił komputer bez aktywacji innych systemów mecha. Nie mógł spać, przeglądał materiały Ishidy, jeszcze raz oglądał nagranie. Co do Ishidy to za krótko go znał (albo i nie znał) żeby go ocenić. Na razie wychodziło na to, że na Amerigo każdy każdego ruchał na całego, a wielu jeszcze się do tego szczerze uśmiechało. Brandon miał w głowie pustkę, nie wiedział co o tym sądzić. Z kim i za kogo walczyli? Wiedział już o tajnej bazie Minutemenów oraz znał powody dlaczego jest tajna. Wydarzenia z bazy były jednoznacznym dowodem. Wojna trwała a oni siedzieli bezczynnie na tyłach i czekali na rozkazy generała Jacksona. Wśród Minutemenów był rozłam, zostać z NVDF czy walczyć niezależnie. Brandon długo się wahał. Rozważał za i przeciw, rzucał do siebie samego kurwami na prawo i lewo, na ekranie przewijał kolejne nazwiska i frakcje. A którą frakcją on jest? - pytał sam siebie. Powstrzymywał się przed odpaleniem kolejnego szluga. Zdecydował: Jest za Nowym Vermontem. Jest i Minutemen. I jak Minutemen będzie walczył. Nie zgodzi się robić za frontową straż pożarną dla generała Jacksona. Minutmeni walczyli już w kosmosie, na księżycach, a Jackson cały czas będzie taplał się w błocie Amerigo. Wrogowie są też tam daleko, poza planetą. A co do ewentualnej niesubordynacji... cóż... Nie jest żołnierzem NVDF, tylko Milicji Ochotniczej. A Milicja to nie wojsko, prawda?
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
10-03-2022, 19:59 | #193 |
Reputacja: 1 | Mogło się wydawać że wydarzenia pod Górą wstrząsnęły mocno Manulem. Chodził po obozowisku ponury, krążąc między mechami i pracując przy ich naprawie. Minę i postawę miał co najmniej ponurą, lecz nikt sobie pewnie nie zdawał sprawy że to nie z powodu zdrady Ishidy, a raczej tego jak blisko był tego by ujawnić nie tym osobom co trzeba za dużo informacji. |
11-03-2022, 17:06 | #194 |
Reputacja: 1 |
|
12-03-2022, 08:02 | #195 |
Reputacja: 1 | Dopisał się Micas Kolejna zdrada oznaczała kolejne czystki w i tak sfatygowanym kontyngencie NVDF. Jednak było to konieczne. Jak i tytaniczna robota WSI, aby kolejny raz zweryfikować wszystkich pracowników pod kątem możliwości kolejnej zdrady. Itan-sha zamierzała ułatwić analitykom i agentom cały proces. Poleciała Lightningiem w pobliże inspektoratu WSI, skomunikowała przez radio i umówiła się z Anabelle na pilne spotkanie. Przekazała listę ComStarowców oraz nagranie z Ishidą. Kopia poszła także do Ivana Portnoy’a, łącznika w WSI. Następnie Iroshizuku poprosiła o stworzenie odpowiedniego komunikatu z informacjami, które New Vermont mogło się podzielić z Rodezją. Wysłanie listy zdrajców byłoby korzystne dla obu stron, jednak pilot nie miała wystarczającego certyfikatu bezpieczeństwa, aby przekazywać informacje niejawne - do tego potrzebowała opracowania odpowiedniej treści z WSI. Potem można było wybrać się myśliwcem w pobliże jakichś stacji radarowych i wysłać komunikat. Iroshizuku poprosiła też o informacje na temat generała Jacksona. Były budujące. -Generał Jackson to zadeklarowany jastrząb, który dba o "swojaków" w armii, szczególnie lojalnych Rangersów, nienawidzi Bandytów - i w zasadzie wszelakich obcoświatowców, choć nie przeszkadza mu to w najmowaniu kompanii z MRB (Harcourt's Destructors). Plotki tu i ówdzie głoszą, że część oficerów chciałaby, aby obalił gołębiowy Rząd Tymczasowy w puczu i wprowadził zarząd Naczelnika Państwa - powiedziała Anabelle. -Na początek - nieźle. Zobaczymy co wyjdzie z tego w praktyce. Podczas spotkania z Jackosnem wyszła z propozycją objęcia dowództwa nad Minutemen. Miała największe doświadczenie bojowe w NVDF, najwięcej misji przeprowadzonych wraz z mechwarriorami, odpowiedni stopień wojskowy, nie była na liście współpracowników ComStaru i na swoim koncie miała sporo sukcesów w walce. Generał obiecał zastanowić się nad tą ofertą. |
12-03-2022, 17:00 | #196 |
Reputacja: 1 | Sytuacja nie napawała optymizmem. Zamieszanie, jakie wzbudziła autodestrukcja bazy pod Górą, posunięcie Pana Ishidy oraz eliminacja agentów ComStaru to były bardzo poważne ciosy nie tylko dla Minutemen, ale także dla wszelakich środowisk powiązanych z nimi choćby marginalnie - NVDF; popleczników w rządzie; ba, dla całego NVR. Byłby to też powód do radości, do schadenfreude dla wrogów i rywali Nowego Vermontu. Sytuacji nie poprawiał nagły logistyczny burdel i wielu rannych w obozie wojskowym pod Montpelier. Mimo to - działali. [media]http://www.youtube.com/watch?v=-fHut3ANHNk&t=255s[/media] Perfekcyjna chwila, aby zasięgnąć języka w tym chaosie i podjąć indywidualne decyzje. Pandur, dzięki rządowym kontaktom Rooikat, został odtransportowany helikopterem z MASH do stosownego szpitala pod fałszywymi danymi osobowymi. To miało mu zapewnić najlepszą możliwą opiekę medyczną oraz anonimowość i tym samym bezpieczeństwo. Ammit przekonała swojego narzeczonego, Alexandra Vaude'a oraz znajomego doktora z MASH, Dylana Keitha, do "zniknięcia" (a poniekąd sama się do tego też przekonała z powodu tych wszystkich nagłych rewelacji, bijących po jej głowie jakby obuchem). Manul, Hermit, Mały i Highborn podjęli swoje własne decyzje bez wahania - odlot do Camp Blackmore. Podobnie, choć w inny sposób, postąpiły Rooikat i Itan-sha, decydując się na pozostanie z wojskiem. Wyglądało na to, że The New Minutemen właśnie się rozpadało - ale czy jednak? Czas miał to pokazać. Część mechów oraz ludzie chętni do wycofania się nad Lake Blackmore załadowali się do Leoparda i KR-61. Do tego tyle części zapasowych (głównie pancerza i amunicji) z bazy ile tylko dało radę załadować. Załoga była niepełna po ostatnich wydarzeniach, a maszyna ledwo się trzymała - ale lot niebojowy był wciąż możliwy. Z pomocą przychylnych agentów WSI udało się skombinować odpowiednie "rozkazy", aby Leopard odtransportował te zapasy i osoby z MASH (czyli Vaude'a i czuwającego nad nim Keitha) do Brighton. Hartford było bliżej, ale wciąż w strefie działań wojennych. Oczywiście obydwie maszyny nigdy tam nie doleciały. Raporty wskazywały na to, że dostał się pod ostrzał wrogich pojazdów przy ciągle zmieniającej się linii frontu i został uznany za zaginiony w akcji, podobnie jak obecni na nim ludzie. I oczywiście ów "zaginiony w akcji" transport ruszył ku Camp Blackmore tak, aby nie wpaść na NVDF czy kogokolwiek innego. Hermit tymczasowo pozostał w obozie Montpelier - chciał rozmówić się z generałem Jacksonem i upewnić się, że reszta będzie miała krytą dupę. O wilku mowa: kiedy generał brygady Raymond Jackson zjawił się wreszcie w obozie i odkrył, że większość Minutemen i ich maszyn zniknęła, był wściekły. Rooikat do spółki z Hermitem nieco "uspokoili" czołowego jastrzębia armii - stos mniej lub bardziej przydatnych dokumentów, plus powrót do NVDF prawie wszystkich wojskowych z bazy pod Górą (pomijając zdrajców i poległych), plus deklaracja współpracy ze strony Itan-shy i Rooikat, plus koneksje polityczne tej drugiej, plus odpowiednie przedstawienie sytuacji przez obytego w oficerce Hermita wystarczyły, aby go "zablokować". Nie mógł, przynajmniej póki co, zażądać wcielenia Minutemen. Nie mógł również ogłosić "znikniętych" renegatami. Nie mógł zarekwirować pojazdów do nich należących (a przynajmniej nie mecha Rooikat) z powodu papierów, jakimi obwarował ich Ishida. Niestety pracował już (i to skutecznie) nad przejęciem salvage spod Brighton należącego do Minutemen, a także miał w garści załogę dropshipa Confederate i w praktyce pełną kontrolę nad Royal Lightningiem i Marauderem. Itan-sha przekazała pakiet informacji dla Annabelle Bright i Ivana Portnoya z WSI. Wkrótce mieli zacząć działać, izolując i eliminując zdrajców wewnątrz agencji, a zaraz potem przeprowadzić obławę w szerszym środowisku vermonckim z użyciem innych służb. Wkrótce sprawy zaczęły się uspokajać. Mimo swych machloj i gniewu, Jackson przekierował stosowne zasoby do ogarnięcia burdelu pod Montpelier. Niestety, nie przyjął sugestii podporucznik Iroshizuku Asagao aby objęła dowodzenie nad pozostałą częścią Minutemen - "w zamian" za to awansował ją na pełnego porucznika, natomiast dowództwo przekazał swojemu człowiekowi: kapitan Border Patrol o nazwisku Brenda Smith. Ta od razu zabrała się do roboty, redukując dotychczasowy personel strażniczy, medyczny i dodatkowy Minutemen spod Góry, w zamian zwiększając liczbę techników/mechaników i wpinając sformalizowaną jednostkę w system logistyczny NVDF. Asagao miała być second in command - przynajmniej na papierze. Personel miał zająć się jak najszybszą reperacją maszyn... oraz wyszkoleniem kilkunastu kolejnych MechWarriors z różnych branż NVDF, których im podesłano. Byli już po kilkumiesięcznych szkoleniach teoretycznych i na symulatorze. Mieli zasiąść w mechach spod Brighton i tych, które nie poleciały nad Blackmore. Mówiąc o pilotach tych ostatnich, nie niepokojeni trafili do obozu. Zastali tam... dość poważny burdel. Szkieletowa obsada oraz zgromadzone rodziny ledwo dawali sobie radę z naporem dżungli i trudnymi warunkami pogodowymi pory deszczowej. Brakowało rąk do pracy - karczowania krzorów i traw, trzymania warty i robienia obchodów, polowań i zbieractwa, odpędzania agresywnych drapieżców, a już zapomnąć o jakiejś rozbudowie funkcjonalności obozu czy zwiadzie/patrolach. Wewnątrz wraku dawnego terraformera było nieco lepiej - udało się połatać większość przecieków i posprzątać oraz przywrócić napęd fuzyjny do minimum działania aby zapewnić oświetlenie, lepsze warunki mikroklimatyczne i dostęp do prądu, ale to tyle. Trzeba było zakasać rękawy. Otrzepać się po ostatnich wydarzeniach i tym "zniknięciu", zreperować maszyny, złapać kontakt z pozostałymi Minutemen i tamtą parą agentów WSI, pochylić się nad danymi od Ishidy i zdecydować, co dalej. Przezornie obserwowali punkty zborne, i opłaciło się to. Dwa dni później do bazy trafili dwaj piloci i ich maszyny: Hermit ze swoim Emperorem oraz Liam R. Grant, dezerter od Workmenów wyciągnięty z Essex przez WSIurów, przyjaciel Marah, a wraz z nim workmech Powerman XI-M MOD (choć bez extra pochłaniacza ciepła i małego laseru, jaki Workmeni mieli zwyczaj ostatnio montować na swoich IndustrialMechs). Obydwie grupy zdążyły się też jeszcze dowiedzieć (od WSI), że Kompania Skurwysynów - a konkretnie Beton - została powiadomiona o wydarzeniach pod Górą i otrzymała zapisy video oraz kopię dokumentów, zgodnie z wolą Pana Ishidy. Dostarczyła je siatka posłańców Starego, za pomocą której już wcześniej się z nią kontaktował. Jane Doe odbiła swoją grupę od Bennington i wyruszyła czym prędzej z powrotem do LPR, po drodze korzystając z wojennego zamieszania (i o dziwo nie wszczynając własnego). Na granicach byli w stanie połączyć się z drugą jednostką, ruszyć dalej, a następnie zacząć operować w rejonie Middlebury - dywersje wymierzone w PPF oraz jakieś działania wewnątrz miasta. Wiadomo też było, że Beton miała w swych szeregach dwóch szpicli ComStaru... i rozprawiła się z nimi w pokazowy sposób. Potem kontakt się urwał, sieć łączników rozsypała się z braku dotychczasowej koordynacji ze strony Pana Ishidy. Nie był to tylko jeden element starej siatki, który się sypnął. ComStar, albo sama próżnia po śmierci starego ronina, położyła kres sub-frakcji stojącej za sukcesami The New Minutemen. Cokolwiek zostało, rozpłynęło się (a najprawdopodobniej przeszło do macierzystej organizacji Błogosławionego Zakonu czy nawet zostało wyeliminowane przez frakcję "Agresorów/Poszukiwaczy"). Nie można było spoczywać na laurach. Wojna wciąż trwała. Jej zmienne prądy szarpały granicami państw rejonu Ziaren. Na zapleczu też trwała burza - obława na comstarowców, w wojsku plotki, a w cywilu wciąż napięta sytuacja między jastrzębiami a gołębiami (choć ci drudzy byli zmuszeni do odwrotu z powodu wojny obronnej i braku chęci nieprzyjaciół do ponownego zajęcia miejsca przy stole negocjacyjnym). Nowa Rodezja natomiast odmówiła wzięcia udziału w konflikcie, cytując "własne problemy dotyczące bezpieczeństwa", trwającą wciąż kampanię antyterrorystyczną na Barierze i podobne rzeczy. Przysłali natomiast grupę doradców wojskowych, którzy mieli wesprzeć NVDF w operacjach na froncie pogranicznym przeciw Bandytom. Pytanie gdzie w tym wszystkim mieli się odnaleźć Minutemen, jak już by się ogarnęli? Gdzie generał Jackson pośle swoją nową kompanię BattleMechs? Gdzie udadzą się "prawdziwi" MechWarriors spod Góry? Czas miał to pokazać.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 13-03-2022 o 07:34. Powód: poprawki |
17-03-2022, 17:54 | #197 |
Reputacja: 1 | Camp Blackmore... to brzmi dumnie. Rzeczywistość w oczach Małego szybko to zweryfikowała. Stary statek stanowiący centrum bazy robił wrażenie, to było naprawdę coś. A reszty bazy nie było, tylko prowizoryczny obóz. Naprawdę prowizoryczny. Było jasne że będzie zapierdziel. Brandon bez problemu dostosował się do mokrych warunków bazy. Karczowanie dżungli na miejsce dla dropshipa, kopanie rowów odwadniających... przynajmniej częściowo. Szybko dołączył do techników i pilotów naprawiających Leoparda, należało mu się. Potrzebowali go żeby móc walczyć i desantować się z powietrza, przedzieranie się mechem przez dżunglę nie było najszybszym sposobem podróżowania. Naprawdę za pomocą prymitywnych metod (o suwnicy mogli tylko pomarzyć) i tym co ewakuowali ze starej bazy całodobowo remontowali dropshipa. Usunięcie zniszczonych płyt pancerza, naprawa konstrukcji, nowy pancerz, nanoszenie nowych powłok ablatywnych. I zabawa wszystkimi systemami pojazdu, elektryka, hydraulika, cały pakiet. Brandon nie tykał się komputerów, nie miał z tym za wiele doświadczenia od strony serwisowej. Spał byle gdzie, zasypiał natychmiast, a następnego dnia od rana to samo. Dla urozmaicenia łapał za piłę i siekierę, walcząc z gęstą upierdliwą roślinnością, oazą wszelkiego latającego i gryzącego cholerstwa. A deszcz padał...
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
19-03-2022, 00:11 | #198 |
Reputacja: 1 | Siedziba wydziału analitycznego Wojskowych Służb Informacyjnych Anabelle wywołała nad stołem hologram mapy. -Agenci terenowi pozyskali kilka przydatnych źródeł. Mamy potwierdzony intel o transportach stali do wzmacniania pancerzy, paliwa, amunicji do do broni ręcznej, wyposażenia osobistego, pancerzy balistycznych i innego wojskowego szpeju. Dodatkowo, obserwacja kilku figurantów i przetrzepanie twardych dysków ich komputerów pozwoliło na ustalenie dla kogo to oporządzenie jest dedykowane - mobilna kwatera główna kompanii najemniczej Bronson's Horde, obecnie opłacanej przez Czerwoną Wstęgę. - Mobilna? - Tak, ale mając zawężony obszar, powinnaś ich znaleźć Lightningiem. - I czego mam się spodziewać? - Dwa lub trzy mechy, jakieś czołgi, kwatera główna. - P-lotki? Mobilne zestawy rakietowe? - Nie mamy o takowych informacji. - Bardzo dobrze. Wylatuję za jakieś dwie godziny, niech tylko Matt podwiesi bomby - Iroshizuku paliła się do działania. -Widzę, że WSI odzyskuje impet, mimo kolejnej poważnej zdrady? - Ludzie palą się do działania. Pozyskujemy źródła, szkolimy agentów terenowych, tworzymy rozproszone siatki szpiegowskie, zadaniujemy, weryfikujemy, sprawdzamy agentów wykrywaczami kłamstw… i tak dalej. Jest dużo roboty, ale Vermontczycy chcą pracować przeciwko wspólnym wrogom. A ci wrogowie nie mają ani jednolitej filozofii ani kręgosłupa moralnego. Niektórych da się przekupić, inni sami przechodzą na naszą stronę, widząc bezsens działania swoich mocodawców. Sama wiesz, do Minutemen dołączyli ex-Workmeni. - Faktycznie. A czy masz jakieś namiary na Doe? Trzeba coś jej przetransportować? - Pracujemy nad tym. Jak tylko przywrócimy kontakt, poinformuję cię. - A gdybym potrzebowała przewiezienia niezaewidencjonowanego sprzętu, pancerzy… - …do pewnego miejsca? Dam radę coś takiego ukryć. * * * Systemy namierzania celów naziemnych Lightninga wykryły dwa mechy, czołg Pike z wyrzutniami rakiet dalekiego zasięgu i coś, co wyglądało na połączenie pojazdu naprawczego, śmieciarki i kwater dowódczych. Iroshizuku wzięła na cel najgroźniejszy dla myśliwca pojazd z LRM-ami i zrobiła zwrot, przed nalotem na cel. Na radarze pojawiły się czerwone kropki a system wczesnego ostrzegania zawył ostrzegawczo. W kierunku myśliwca leciało kilkadziesiąt rakiet. Iroshizuku sypnęła flarami, wyrzuciła dipole, złożyła samolot w ciasnym skręcie, następnie wystrzeliła w górę aby niespodziewanie przejść do pikowania w dół. Tylko kilka rakiet uderzyło w pancerz, zdecydowana większość minęła Lightninga. - Pora na rewanż - mruknęła, nadlatując na cel. Pierwsza bomba trafiła prosto w czołg, zamieniając go w kupę złomu. Dwie kolejne zniszczył mechy, które bezskutecznie walił w niebo wiązkami laserów, usiłując strącić będącego poza zasięgiem wroga. Itan-sha zniżyła lot i zaatakowała pojazd dowódczy laserami i gaussem. Kiedy i on zmienił się w dymiący z przestrzelin wrak, pilot zniszczyła jeszcze kilka ciężarówek wojskowych i jakieś kontenery. Następnie udała się z powrotem do bazy. |
19-03-2022, 00:33 | #199 |
Reputacja: 1 |
|
19-03-2022, 16:44 | #200 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ISIk9WtGUm8[/MEDIA] Ammit nie lubiła początków i końców. Drugie były zbyt ostateczne, pierwsze paradowały pod rękę z całą gamą niepokoju przed nieznanym. Za dużo mogło się spieprzyć, pójść nie tak i wybuchnąć przeznaczeniem prosto w twarz. Wolałaby wiecznie dryfować gdzieś pośrodku, co nie było niestety możliwe. Wszyscy musieli podejmować decyzje i żyć z ich konsekwencjami. Najgorsze w tym konkretnym końcu i początku jest to, że po raz pierwszy w życiu nie miała pojęcia dokąd zmierza. Obóz Blackmoore nie był taki zły, z pewnością bezpieczniejszy niż obóz generała Jacksona choćby z tego konkretnego powodu, że było w nim zdecydowanie mniej ludzi. Nikt nie sapał Workmence w kark, nie patrzył na ręce, przynajmniej pozornie. Do bycia pariasem szło przywyknąć, grunt aby mieć koło siebie tych najbliższych. Coś jakby twór którego dziewczyna bała się nazwać po imieniu, bo gdyby to zrobiła ich strata bolałaby jeszcze bardziej. Na razie, na szczęście, szło nieźle. Zarówno Alexa jak i Dylana udało się wyciągnąć z szeregów mundurowych bez większego problemu, a potem bezpiecznie przetransportować na teren ukrytej bazy gdzie jeden w spokoju dochodził do siebie, a drugi zajął się organizacją pracy w punkcie medycznym przystosowując go do czynnego i szybkiego działania w razie doraźnej potrzeby. Gdy zaś doszedł do nich drugi dezerter Workmenów, van der Akker nie umiała ukryć radości, zresztą nawet robić tego nie chciała. W końcu miała przy sobie kogoś, na kim mogła polegać podczas walki w stu procentach i bez cienia obawy że w krytycznej sytuacji spisze ją na straty aby bronić własnych ideałów albo wygody siedziska pod dupskiem. Vaude też przełknął najlepszego kumpla swojej baby mimo początkowej rezerwy i skrywanej niechęci do zakolczykowanego najemnika. Chyba trochę nie miał wyjścia. Tak jak Ammit nie miała wyjścia i pomimo niechęci trzymała się z daleka od ciężkich prac fizycznych. Miała wrażenie że ledwo jej ręka wyciąga się po skrzynię do przeniesienia albo siekierę zaraz po tej łapie dostaje, a w powietrzu leci niezadowolone burczenie Granta, Keitha albo i Vaude’a, by się nie przemęczała. Nie pomagały awantury, zgrzytanie zębami i niszczenie drobnych przedmiotów mających niefart znaleźć się w zasięgu ramion. Gdy przychodziło do cięższej fizycznej pracy ją odsyłano do pomocy w ambulatorium, albo pilnowania terenu wokół bazy. Wart i zwiadu też sama nie przeprowadzała, zwykle towarzyszył jej Grant w swoim pożyczonym od Workmenów SC Powerman XI-M MOD. Czasem też przesiadał się do WHM-6LH, bo Warhammer jakoś specjalnie mu podszedł, jak Kintaro van den Akker. W tym też zestawie przyszło im zorganizować zasadzkę na byłych kumpli którzy wkurzeni ucieczką kolejnego pilota wraz z maszyną, zaczęli szperać i szukać zdrajcy. Przyczaili się więc oboje w dżungli, oboje zakuci w kilka ton blachy chroniącej przed wszechobecnym deszczem. Długie godziny oczekiwania wewnątrz kokpitów umilali sobie rozmowami jakby próbowali nadrobić czas stracony na rozłące ostatnich miesięcy. Opowiadali co działo się u nich, w ich okolicy i jakim cudem znaleźli się właśnie w tym miejscu i czasie. Po którejś godzinie temat zszedł na niewielką książeczkę daną najemniczce przez kapelana kiedy siedziała w pierdlu. Bishop najpierw się zaśmiał na naiwne przedstawienie wielkiego, niezmierzonego dobra spisanego aby ludziom żyło się lepiej i stawali się lepsi, a potem sam zaczął opowiadać o jednej z niewielu kobiet w Biblii przedstawionej z imienia, a jakiej najważniejszą rolą był fakt, że została zgwałcona. W skrócie opisał całą historię kończącą się wybiciem przez braci ofiary miasta gwałcicieli po uprzednim podstępnym obrzezaniu ich przez co byli osłabieni, a co ich ojciec skwitował stwierdzeniem “super, ale z kim teraz będziemy handlować?” Całą anegdotę najemnik skwitował pogardliwym stwierdzeniem “Żydzi”, a Marah głośnym śmiechem. Tkwili w osobnych machinach, na szczęście mieli radio. - Żeby było ciekawiej jakby się tak jeszcze zagłębić w Księgę Kapłańską to historia z Diną ma drugie dno. - łysol zrobił przerwę aby pochrupać żartym jabłkiem na linii. - Poniżej linii mułu? - dziewczyna parsknęła. - Wiesz jaka była kara za gwałt w Izraelu? Najemniczka siorbała herbaty z termosu. - Nie? - 50 szekli dla ojca zgwałconej i trzeba było ją wziąć za żonę - padła odpowiedź. - Mmm... szekle! W eterze rozległ się wspólny rechot przerywany odgłosami żucia i picia. - Nie pamiętam ale to chyba było warte pół krowy - Liam beknął. Marah musiała przyznać mu rację. - Dwie córki, dwa gwałty i mamy krowę. - No tak, ale wyjść za mąż mogła tylko dziewica - zaznaczył - Dlatego w tym momencie Dina została zgwałcona i, wiadomo, nie była dziewicą, a że zabili jej gwałciciela który teoretycznie powinien zostać jej mężem w związku z tym skazali ją na zostanie starą panną zgodnie z ich zasadami. - Takie zasady są dla frajerów! - prychnęła. - A i cudzołożyć też nie można było. - To chyba dobrze? - pytaniu towarzyszył szelest odwijanej z kanapek folii i kobiece ziewnięcie. - Pod karą śmierci dla kobiety - Grant dokończył, a ona widziała mimo warstw szkła i blachy jak się wrednie szczerzy. Przewróciła oczami. - No wiadomo dla kobiety śmierć, a dla mężczyzny co, szekle? - Wiadomo. Przecież to Żydzi. Zaśmiali się oboje, Marah pokręciła głową gryząc kanapkę. Liam mlaskał w najlepsze i tak przez dłuższą chwilę. - Jebany seksizm - Ammit westchnęła - No kurwa… żydowski podstęp, żydowskie złoto. Kto to w ogóle napisał? - Żydzi - najemnik podrzucił i zarechotali od serca. - Biblię generalnie pisali nomadyczni hodowcy kóz - zaczął z innej strony - Ale nawet na hodowli kóz się nie znali z tego wynika, bo w Biblii jest opisany eksperyment genetyczny. Mówiłem ci o tym? - Yyyy, chyba nie - dziewczyna zaprzeczyła. Bishop odchrząknął. - Młody Izrael, Jakub, któremu potem zmieniono imię na Izrael, ale nawet ten co mu zmienił imię go tak nie nazywał… - Pokłócili się o złoto albo ktoś komuś wydymał kozę? - Marah wcięła się ze złośliwą miną. - Nieee, po prostu było tam kilku autorów i nie było żadnego redaktora naczelnego, dlatego to tak wychodzi, że jest rozdział gdzie “twoim nowym imieniem będzie Izrael”, a rozdział później wszyscy do niego mówią per Jakub, bo… - powiedział i zrobił przerwę na przegryzienie czegoś nowego. Przerwę wykorzystała dziewczyna. - Nikt nie ogarnął, co? Nie wziął na warsztat i nie ujednolicił. Pewnie żydzili mu na korektę. - A tam, bo to było spisywane z przekazów ustnych, z kilku autorów - prychnął wesoło - Składane do kupy w trakcie niewoli i ble ble ble. Żeby zachować tożsamość narodową. Dlatego takie rzeczy wychodzą… ruch na jedenastej. - powiedział nagle poważnym głosem, a van den Akker od razu wyprostowała się, zrzucając pod nogi niedojedzoną kolację. - Sprawdzam - odpaliła skaner i chwilę oboje siedzieli w ciszy, ale prócz deszczu i dzikiej zwierzyny nie znaleźli niczego groźnego. Jedynie spasionego guźca borującego między mokrymi od ulewy krzakami. - Jeszcze nie oni - potwierdziła wreszcie, siadając wygodniej z powrotem w fotelu. - Niedługo będą, WSIóry mają rację. Zresztą znasz tych zjebów równie dobrze jak ja -od strony Liama poszło podobnie zawiedzione sapnięcie. Syknęła otwierana puszka - Straciłem wątek. Ammit napiła się herbaty. - Młody Izrael hodował kozy - podrzuciła. - Mmmm, mhmm, mhmm! - przepił co miał w ustach - Ze swoim stryjem z którym pracował, w zamian za to że by bzykał jego córki… - Czy kozy? - Córki - uściślił - Powiedział do stryja “wezmę jako zapłatę…”, ech. Tam z jego pracą jest też dłuższa historia. Będziesz chciała to ci opowiem. - Śpieszy się nam gdzieś? - mruknęła znad nowej kanapki. - No nie. - No właśnie, to jedziesz dalej. - “Wezmę jako zapłatę wszystkie cętkowane kozy” i tutaj jest zalążek takiej prawdziwej hodowli, bo sobie najpierw wybrał wszystkie takie mocne, zdrowe, silne osobniki żeby je sobie rozmnożyć. Idealny ruch. - mówił, a Marah mu nie przeszkadzała bo jadła - Jako nomadyczni hodowcy kóz z dziada pradziada powinni właśnie doskonale wiedzieć, że wybierasz młode i silne zwierzę żeby je dalej rozmnażać, aby młode były zdrowie jeszcze silniejsze. To JEST podstawa hodowli… po czym pokazywał im cętkowany patyk i przez to rodziły się cętkowane kozy. W swoim mechu Ammit wybałuszyła oczy i zaczęła się krztusić kanapką. Prychała, kasłała, a dookoła leciały kawałki zmielonej zębami bułki. - Co kurwa?! Hahaha! - W trakcie parzenia pokazywał im patyk - powiedział z niewzruszonym spokojem. - Ja pierdolę! - przetarła twarz w marnej próbie usunięcia zabrudzeń z brody. Ciągle chichotała - I to jest ten moment w którym… - Jak hodowcy kóz mogli coś takiego napisać i w to wierzyć, co? Marah zaśmiała się. - Może to był magiczny żydowski patyk! - W żydowskie cętki. - To co, on dostawał kozy w zamian za swoją pracę, a jego pracą było dymanie córek stryja… - Nie, nie - zaprzeczył - Generalnie Jakub uciekł do stryja żeby się ukryć przed swoim bratem którego wychujał ze spadku… Zapadła chwila ciszy, po której oboje w tym samym czasie zarechotali wspólnie. - Żydzi! Na linii zaczęło się siorbanie i mlaskanie. - Wychujał ze spadku i bardzo chciał poślubić młodszą córkę - wreszcie Liam podjął. - Stryja czy swojego brata? - dziewczyna zadała pytanie niewyraźnie przez pełne usta. - Stryja - padła odpowiedź - Jak przyszło co do czego, stryj powiedział “dobra, będziesz pracował siedem lat”. Siedem dla Żydów jest bardzo symboliczną liczbą, bo wiesz. Siedem dni stworzenia świata, siedem lat niewoli, siedem lat tam sraty-pierdaty. Wszystko praktycznie u nich się dzieje albo przez siedem lat albo 40 dni. - Jak pustynia u Jezusa? - brunetka przerwała. - 40 dni postu, 40 dni wędrówki po pustyni, 40 dni budowy świątyni Salomona… - To szybko im to poszło - znów się wcięła złośliwie. - 40 dni czy tam siedem lat, no nieważne. Wszystko się opiera o te dwie liczby, bo one są strasznie symboliczne. Siedem oznacza doskonałość, a czterdzieści… a chuj, nie pamiętam dokładnie. Mniejsza z tym. Więc siedem lat miał pracować w zamian za to żeby poślubić młodszą córkę. Zrobili gigantyczne wesele na którym Jakub schlał się jak dzika świnia i stary stryj mu podstawił do łóżka starszą córkę, którą przeleciał… - Ojciec czy…? - musiała spytać - Stryj podłożył starszą córkę zamiast młodszej. - tłumaczył cierpliwie. - Okay, dobra, czyli ten typek przeleciał starszą siostrę, a nie że stryj przeleciał swoją córkę. - Tak, tak to Biblia więc lepiej doprecyzować. - zgodził się z radochą - Jak się nasz Jakub vel Izrael obudził na kacu i zobaczył że ma w łóżku nie tę co trzeba, a już ją przeleciał więc musi ją poślubić, trochę się wkurwił. Na co stryj mu odpowiedział, że w tych stronach młodsza nie może wyjść za mąż jeśli starsza jest niezamężna. - Wychujał go... - Ożydził. - rzekł z namaszczeniem - “Popracuj kolejne siedem lat i będziesz miał też młodszą”, stwierdził stryj. Przy czym właśnie w tym momencie pojawiają się chrześcijańskie wartości, chrześcijańska jedność rodzinna… nie jedność rodzinna. Jak to się nazywało? - pstrykanie palcami dla natchnienia. - Wartości rodzinne? - podpowiedziała. - Tak! Najważniejsza rodzina w starym testamencie, czyli ta od której się cała historia zaczyna - beknął od serca - To był Jakub zwany Izraelem, jedna z córek stryja, druga córka stryja i ich dwie służki… - Imion w Biblii nie ma bo nie zostały zgwałcone… - Nieeee tam - machnął ręką w swoim mechu - Rachela i jakaś tam druga, chuj w nie. - Byle nie kozi. Zarechotali oboje zgodnie i Liam podjął. - Jedna córka miała pokojówkę i druga córka miała pokojówkę, a Jakub dymał wszystkie cztery… - Nice! Jurny skurwysyn. -... i sobie robił zawody która mu urodził więcej synów - kontynuował niewzruszony - Przy czym dana córka jak jej niewolnica mu urodziła to zaliczała punkt dla siebie. - Żydowska gra drużynowa. Jak tenis… -... tylko pisane przez “p”. Znowu oboje zaśmiali się tak wesoło jak tylko można gdy na tapecie leży obgadywanie kogoś, do kogo wspólnie żywi się niechęć. - Chodzi o to że niewolnicy byli własnością swojego pana, na tej zasadzie działało. - A jak to potem było z przysposobieniem? Wszystko to byli jego synowie? Ci od niewolnic też? - Mhm. - Dobra. Córki też uznawał? - Tak, również były jego. - Wszystko moje, wszystko dej. - W końcu Żyd, nie? Na linii poszedł ponownie śmiech pogardy. - A niewolnictwo hodowców kóz? - Marah poruszyła coś, co ją jeszcze interesowało w całej rozmowie. Jej kumpla nie trzeba było namawiać do podjęcia rękawicy. - Były dwie kategorie niewolnictwa. Gdy niewolnik jest Żydem i gdy nie jest Żydem. Jeśli był Żydem mógł pracować maksymalnie siedem lat. Chyba że… - Oho.. żydowski haczyk! - ucieszyła się dziewczyna. - Siedem lat przy czym jeśli w trakcie tych siedmiu lat dostał żonę i mu się urodziły jakieś dzieci to on był wolny, a jego żona i dzieci były niewolnikami do końca życia. Były własnością pana jego poprzedniego, o mu się urodziły w trakcie niewoli. Jeżeli chciał być dalej ze swoją rodziną musiał dać sobie ceremonialnie przekuć ucho i wtedy zostawał niewolnikiem do końca życia. Zapanowała chwila ciszy, tym razem ciężkiej i nieprzyjaznej. Żarty żartami, ale ten aspekt akurat Ammit wydawał się szczytem skurwysyństwa. - Ja pierdolę… nie było opcji żeby wykupić tę rodzinę z niewoli? - Nie. - Nawet za szekle? - Nawet - mruknął i napił się czegoś aż poszło echo w słuchawkach. - Przecież żydy lubią szekle! - Żydzi mają w swojej najważniejszej świętej księdze chyba trzy czy cztery rozdziały dotyczące przepisów związanych z bydłem. - Grant westchnął - Co zrobić kiedy bydło jest agresywne i trzepnie kogoś rogiem… i ani przez chwilę nie ma tam nic o tym, że niewolnictwo jest złe. Ale za to jest kilkanaście stron poświęcone bydlęciu. Jest też chyba z pięć czy sześć stron poświęconych ubraniom kapłanów. Zrobił przerwę na solidne beknięcie i pomamrotanie pod nosem odnośnie położenia kolejnej puszki browara. W tym czasie najemniczka skubała w zadumie zorganizowane przez Dylana suszone daktyle. Patrzyła przez szybę na drzewa przed sobą i kapiący na wszystko deszcz. Zerkała na czujniki chcąc wiedzieć pierwsza kiedy pojawi się wróg. Miło się gadało, ale nie przyjechali tu na wycieczkę i pogawędki tylko aby kogoś zabić ze starotestamentową łaskawością. - To jest naprawdę popierdolona książka, zwłaszcza gdy ktoś chce ją dosłownie traktować… a, tu jesteś kurwo! - Liam widać znalazł piwo i zaraz syknął gaz z otwieranej puszki. - Naprawdę pojebana fest. - Ty tam coś kiedyś mówiłeś o tych przykazaniach których nie cofnęli od czasów Noego. Z tymi córkami wyganianymi z izby podczas okresu i tak dalej. - Mojżesza. - szybko sprostował - Przykazania to Mojżesz. 616 przykazań, czy tam 646. Nigdy nie pamiętam. Nawet nie wiem czy ktoś teraz… dobra, teraz jest wojna, ale gdybyś za czasów pokoju powiedzmy poszłabyś pod kościół przy mszy i poprosiła o podanie dziesięciu przykazań tak jak są podane w Biblii, to jestem przekonany, że nikt by poprawnie nie odpowiedział… no chyba że ksiądz. - A jak to w Biblii leci? - Przede wszystkim są dwa zestawy przykazań i dwa są różne. - Można miksować? - pytała dalej, a odpowiedział jej śmiech łysola. - Nie, to żadna jebana promocja łączona. Najpierw było te 10 przykazań, przy czym 10 to liczba dosyć umowna - beknął - Ile ich było choćby z tego powodu, że to my je numerujemy. Gdy Tora była spisywana, to w starożytnym hebrajskim nie było kropek czy przecinków. Wszystko było pisane ciągiem, dlatego gdzie się zaczyna jedno przykazanie, a kończy poprzednie to dość umowna kwestia, bo to nie były jednozdaniowe przykazania, tylko tekst na pół strony albo stronę. Tak więc ta liczba dziesięć jest bardzo umowna. Stąd też się wzięło że katolicy jedno przykazanie, ostatnie, podzielili na pół aby mieć pełną dychę wedle zwyczajów. - Naciągane - stwierdziła. - Naciągane w chuj, bo nigdzie nie było numeracji. - Z ciekawości. Jakie usunęli? - Żeby nie robić wizerunków tego co na niebie, w ziemi, portretów boga, aniołów. Wszystkiego co jest na niebie, w niebie i na ziemi. Przy tych zasadach żaden obraz nigdy by nie mógł powstać, ani żadna rzeźba. Żadna. Nie to że świętych jakiś tam. Gdyby dosłownie traktować nic nie mogłoby powstać, czyli latającego ptaka bym nie mógł namalować bo jest na niebie. Drzewa rosnącego bym nie mógł, bo… - Rozdeptanego karalucha bo jest na ziemi. - Tak, tak. tak. - ucieszył się że nie musi tłumaczyć - Więc gdyby dosłownie to traktować… - …to dupa i przypał. - Mhm… co do samych przykazań są dwa zestawy, przy czym ostatnie przykazanie… - zamyślił się - O, jak kojarzysz historie to Mojżesz dostał przykazania na kamiennych tablicach. Zszedł z góry, a tam złotego cielca pod jego nieobecność zrobili, więc się wkurwił i je rozwalił na kawałki. Wrócił z powrotem na górę i bóg mu powiedział “to teraz siadaj na dupie i pisz, bo dam ci dokładną kopię tego samego co dostałeś wcześniej”. - Miło z jego strony. - Nom, gdyby nie fakt że podyktował mu zupełnie co innego. Zarechotali wspólnie. - Widać że żydowski bóg! - Marah pokręciła głową, ocierając łzę z jednego oka, a Liam nadawał dalej. - Ostatnie przykazanie mi się z tego drugiego zestawu podoba. - Jak leci? - Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku matki jego. - Uuuu, antykozizm! - Brzmi strasznie śmiesznie dopóki się nie zrozumie kontekstu. “Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku matki jego” - mlasnął ze smakiem - Generalnie w tym momencie ortodoksyjni Żydzi traktują to jako przepis kulinarny, ale w praktyce chodziło, że była to powszechna praktyka wśród tubylców na tamtejszych ziemiach, więc było to kolejne przykazanie aby rozróżnić Żydów od wszystkich pozostałych. Tamci mają takie zwyczaje religijne, wy pod żadnym pozorem tego nie możecie robić. - A jakie to miało znaczenie? - najemniczka przewróciła oczami. - Bardzo chcieli być traktowani zupełnie inaczej niż wszyscy pozostali dlatego nie mogli mieć choćby takich samych zwyczajów religijnych bo wtedy ich elitarność by poszła się jebać. Przynajmniej ja to tak rozumiem. - nacisnął u siebie jeden z guzików, uruchomił się cichy brzęczyk jak przy sprawdzaniu gotowości systemów bojowych - Uważam że Biblię napisali ludzie. Dla ludzi. Po to żeby nie jakoś tam wierne nauki dać aby wszystkim żyło się lepiej, tylko by być elitarną kastą zarządzającą pospólstwem. Z tego też powodu lwia część starego testamentu mówi o tym jacy to kapłani są zajebiści, jaka to elyta wśród elyt. Po pierwsze naród wybrany, po drugie wśród tego narodu wybranego jest jeszcze jedna konkretna rodzina która jest potężniejsza od wszystkich pozostałych i wszyscy mają się jej słuchać. Idealnie pasuje do schematu że napisało to kilka osób które chciały rządzić resztą. - Jak zakładanie partii - mruknęła Ammit. - Jak bycie jednostką wybrańców - mruknął Bishop. - Pijesz do naszej sytuacji? Po chwili milczenia najemnik westchnął. - Wojny kiedyś się kończą. Oficjalnie. Nieoficjalnie polityczny rozpierdol będzie trwał nadal. Ktoś spisze historię tej nawały, chcesz tu zostać miej oko jaką rację dadzą do podręczników dzieciakom i co zaczną pierdolić z ambony w Kongresie. - To nie… - To już jest twoja sprawa, chica - wyłamał palce, na linii pojawiło się parę trzasków - Skończy się ten syf, osiądziesz z tym swoim pięknisiem gdzieś w ruinach jakie zaczniecie odbudowywać w pocie czoła. Czy tutaj, czy na innej planecie… i ważne jako kto. - Zakładasz optymistycznie że wszyscy przeżyjemy - posłała w kierunku jego mecha kwaśne spojrzenie. Na więcej nie mieli czasu, bo na jednym z ekranów zaświeciło ostrzeżenie. Zaraz do dźwięków deszczu doszedł huk śmigła lekkiego helikoptera VTOL. Nie minęło wiele czasu, a w na mokrym niebie pojawił się obły kształt Ferreta. Pod nim, już na poziomie gruntu, rozmokniętą drogą kroczyły trzy industrial mechy przeciwników. - Szykuj się mała - Grant mruknął krótko. - Jestem gotowa - odpowiedziała dziewczyna zapinając zmodernizowane przez Manula pasy i robiąc to na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech gdy pomyślała o wysokim okularniku. W pierwszej linii szedł Work Mech “Rancher”, prymitywna technologia utrzymywana na nogach zdolnymi rękami mechaników. W drugiej linii prawie pod rękę szły LM4/C Lumberjack i GRD-1N Guardian SecurityMech. - Przygotowali się - mruknęła Ammit widząc że mechy byłych towarzyszy doprawiono dodatkowym uzbrojeniem. W przeciwieństwie do ich maszyn “roboczych”, te przed nimi wyposażono dodatkowe działa Small Laser czy to na ramionach, czy na klatach. Jakby wrogowie chcieli mieć pewność że nie zabraknie im siły ognia jeśli natkną się na zbiegów i tak by było, gdyby operowali starymi maszynami. Jednak dwie maszyny które wyskoczyły na nich z zasadzki były zupełnie inne: większe, szybsze, potężniejsze. Lepiej dostosowane do walki i szybko to okazały wpierw zdejmując Ferreta, a gdy zleciał z nieba starły się pośrodku zamokniętej dżungli z pozostałą trójką. Pociski i wiązki lasera rżnęły okoliczne drzewa, metal i ludzkie ciała, aż na polu bitwy zostały dwa mechy wraz z dwójką spoconych pilotów wewnątrz. - To co, myślałaś nad imieniem? - Bishop jak gdyby nigdy nic otworzył ponownie kanał komunikacyjny na pogawędki niezwiązane z atakiem, a najemniczka jęknęła. - Wypierdalaj mi z serca i oczu - warknęła, ramieniem mecha wskazując kierunek bazy. - Dobra, dobra. Zobaczymy co da się z tego złomu wyciągnąć. Ja sprawdzę, ty ubezpieczaj. Vaude mi jaja urwie jak ci się coś stanie. Poślizgniesz się na błocie, łokieć kurwa zedrzesz. - Nie jestem kaleką! - zjeżyła się. - Jesteś ciężarówką więc ty pilnujesz, ja robię zapasy w błocie. Będzie przypał jak nam zrobią zasadzkę na naszą zasadzkę - najemnik nie wyglądał na poruszonego. - Tylko się nie opierdalaj - poddała się, rozpinając pasy, a jej ręka jakoś samoistnie sięgnęła po nową kanapkę. Zjadłaby też czekoladę. Albo dobrego steaka. Przeglądając perymetr i pilnując kumplowi pleców uciekała myślami do bazy. Dobrze byłoby wrócić póki nie zacznie się kolejna rozróba. Czarne chmury zbierały się, dosłownie i w przenośni, nad głowami pilotów spod Góry. Jeszcze nie było wiadomo kiedy Jackson zacznie swój pucz, kiedy kolejna frakcja wyciągnie ręce po Minutemen aby im zapiąć obrożę na szyjach. Mieli wiele niewiadomych wokoło i coraz mniej czasu, więc tym lepiej było wsiąść w maszynę i po prostu móc zabijać, wyrównując rachunki bez szerszego kontekstu. Reset mózgu - każdy miał na niego swój własny sposób. Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 19-03-2022 o 17:37. |