|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-04-2013, 11:53 | #411 |
Reputacja: 1 | - ZABIJI MNIE! Błagam! Zabij! Nie chce... - Młot zatoczył szeroki krąg w powietrzu i spadł na czaszkę wrzeszczącego człowieka. Głowa dosłownie eksplodowała jak arbuz, obryzgując wszystko dokoła częściami czaszki i mózgu. Bezgłowe, potwornie zdeformowane ciało Browhooda opadało na kamienną posadzkę. Twarze być może miał dwie, ale czaszkę tylko jedną... Kilka chwil wcześniej Poszli za radą kozaka i prowadzeni światłem bijącym z miecza czarodzieja ruszyli przez drzwi. Nikt nie chciał mierzyć się z kolejną potwornością. Gdyby wiedzieli co ich czeka w dalszej drodze, być może zmienili by zdanie... Drzwi okazały się otwarte a za nimi znaleźli pomieszanie pełne regałów, szafek i biurek. Istota w świątyni musiała już skończyć posiłek, bo słychać było jak ruszyła na poszukiwanie kolejnego. Użyli mebli, aby zastawić drzwi za sobą, choć nikt nie miał dużej nadziei, że ta prowizoryczna barykada zatrzyma monstrum na długo. Wyjścia nie było, musieli przeć do przodu. Kolejne pomieszczania i kolejne potworności. Potwór, jaki porwał w swą mackę Moperiola w głównej świątyni był i tutaj. Tym razem jego ofiarą padłą Gigant. Na swoje szczęcie sigmaryta, było sporo trudniejszy do wciągnięcia pod sufit, niż lekki elf. Zanim to się stało, towarzysze odcięli mackę i ruszyli dalej. Kolejne drzwi, kolejne potworności. Większe i mniejsze. Spotykali je prawie w każdym pomieszczaniu. Ciągła walka o życie, z przeciwnikiem, którego prawie nie dało się zranić. Po drodze odnaleźli kilka pochodni, które udało im się zapalić. Szybko nauczyli się, że tylko ogień może zadać tym istotą trwałe rany. Choć nawet palone żywcem nie ustępują w walce. Krwawe, bezkształtne ochłapy śmierdzącego, zaropiałego mięsa. Niektóre miały macki, lub inne... formy, którymi ich atakowały. Inne potrafiły w jednej chwili wykształcić pełne zębów paszcze czy długie odnóża, który atakowały wszystko, co żywe. Elise w szale porąbała na drobne kawałeczki maszkarę, która próbowała porwać nieprzytomnego Bruna, do swego leża. Nawet wtedy jednak, pojedyncze kawałki wciąż się ruszały, ciągle głodne żywego ciała. Po klasztorze niosły się ich przekleństwa, modlitwy i krzyki. Tylko ich, bo potwory atakowały w całkowitej ciszy... Co jakiś czas zagradzała im drogę narośl podobna do tej, którą widzieli na schodach, w głównej świątyni. Tu jednak nie było jej tyle i dało się ją jakoś ominąć. W końcu udało im się znaleźć jakieś schody na kolejne piętro. Pierwszy wpadł na nie oszalały ze strachu Brownhood, reszta za nim, broniąc się przed napierającymi na nich poczwarami. Na górze, zawalili schody wielką szafa i czym się tylko dało, odgradzając się od koszmarnych bestii. Na jakiś czas. Byli na piętrze, ale jeszcze nie na dachu klasztoru. Gdzieś musiały być jeszcze jedne schody. Tu przynajmniej nie było potworów. Na razie. Wszyscy potrzebowali chwili oddechu od ciągłej walki, nawet Elsie i Vogel. Wydało się, że przez chwilę są bezpieczni, gdy z sąsiedniego pomieszczenia doszedł ich krzyk Adelberta. Woźnica pognał przed siebie z szaleństwem w oczach. Nawet nie zauważyli, kiedy zniknął im z oczu. Teraz wracał. Lub raczej to, czym się stał... Przez drzwi wtoczyło się, to co kiedyś było Brownhodem. Ich niedawny towarzysz cały pokryty był jakąś zielonkawo żółtą breją. Na ich oczach część jego ciała topiła się w oczach a inna mutowała, wypuszczając najdziwniejsze kończyny, maci, zwierzęce i ludzkie członki, skrzydła i ropne bąble. Czaszka powiększała się dwa razy a obok znanej im twarzy formowała się, druga, dokładnie tak sama. - Tutaj! - Oderwali wzrok od potworności i spojrzeli w przeciwnym kierunku. W innych drzwiami stał człowiek w pełnym pancerzu, z mieczem dłoni. - Szybko, jeśli życie wam miłe! - Cóż mieli robić? Pobiegli. Ostatni był Gigant. On właśnie wysłuchał ostatnich słów Adelberta „Two-face” Brownhooda dochodzących jednocześnie z obydwu ust. I spełnił jego ostatnią wolę. ***** Zakuty w stal wojownik powiódł ich przez kolejne drzwi, do pomieszczania, gdzie inny rycerz przy pomocy płonących pochodni powstrzymywał ataki bezkształtnego potwora. - Tędy - Wskazał drogę ich przewodnik. Tym razem kolumnę zamkną drugo nieznajomy, który jakoś oderwał się od potwora. Zatrzasnęli a sobą drzwi i ruszyli, po kolejnych schodach w górę. Tam czekało na nich kolejnych czterech mężczyzn. Gdy tylko zagrodzili schody wyrywanymi skądś wielkimi drzwiami a na nie nasunęli kilka solidnych głazów. Żyli. Udało się. ***** Byli na „dachu” klasztoru i mogli teraz zobaczyć, czy był ów „kielich”. W istocie z wspominanym naczyniem miało to wiele wspólnego. Na środku była wykuta w skale, sporych rozmiarów sadzawka, kiedyś pewnie pełna wody. Teraz została jej tylko niewielka ilość na środku niecki. Od strony góry, całość wkomponowana była w naturalną skalną iglice. Wokół sadzawki skały zostały spłaszczone i wyrównane, tworząc coś w rodzaju galerii, nad klasztorem. - Wy musicie być ludźmi Magnusa von Antary. - zwrócił się do nich jeden z rycerzy. - Ja jestem Johna von Gethe a to mój brat, Adolf - wskazał drugiego zakutego w stal zbrojnego - Gdzie są pozostali? - - Postali? - - Reszta ludzi von Antary, na Sigmara! - - Nie ma żadne reszty... - Rycerze spojrzeli po sobie i reszcie zebranych ludzi. - Więc jak mamy się przebić z taką garstką ludzi na Sigmara! Gdzie wojsko von Antary, które obiecał czarodziej?! Gdzie siły innych lordów?! - - Cóż, musimy sobie sporo wyjaśnić... - „Kielich” stał się schronieniem dla wszystkich ocalałych z klasztoru, otaczającej go wioski i okolic. Nie było ich zbyt wiele. Oprócz dwóch rycerzy, było jeszcze dwóch chłopów z wioski, dwóch innych zbrojnych, pamiętających jeszcze nie tak dawną bitwę z siłami chaosu, stoczoną niedaleko stąd. Do tego dochodziło sześć kobiet z wioski, wraz z otaczającą je gromadką dzieci, kilkunastu rannych ułożonych na prowizorycznych łózkach, wśród których były trzy nieprzytomne kapłanki bogini miłosierdzia. „Na nogach” wciąż było pięć innych kapłanek. One od razu zajęły się Hanka, Brunem i ranami pozostałych przy życiu uczestników wyprawy. No i była jeszcze matka przełożona... Ona opowiedziała im o wszystkim - Gdy to się zaczęło, ludzie myśleli, że nasza Pani zesłała im swoje błogosławieństwo, za obronę klasztoru. Ranni zdrowieli z dnia na dzień, ludzie stawali się silni jak tury, starcy odzyskiwali młodość a ledwo co dorastające wyrostki, miały siłę dorosłych mężczyzn. Dopiero po kilku dniach okazywało się, jaką cenę muszą za to zapłacić... Na początku to były pojedyncze przypadki, potem było ich coraz więcej. Z czasem nie było domu, w którym nie było zarażonego, albo i całych rodzin. Robiłyśmy co tylko się dało, jednak wszystkie nasze starania nic nie dawały. Co najwyżej opóźniały nieuniknione. Na początku chorych kładłyśmy w szpitalu. Kiedy tam skończyło się miejsce, w klasztorze. Potem była nas za mało, aby zajmować się wszystkimi. Moje siostry same też ulegały zarazie... Nikt nie wie jak się rozprzestrzenia, może dosięgnąć każdego i wszędzie. - Pierwsze monstra „wylęgły” się po tygodniu. Omal nie zabiły jednej z nas. Nie sposób było je zabić. Tylko ogień przynosił im śmierć, ale trzeba było go ciągle podsycać, bo same monstra nie chciały się palić. Z czasem było ich coraz więcej, aż nie dało się wyjść poza mury. W kocu zebraliśmy wszystkich jeszcze nie zarażonych za murami. Wydało się, ze jesteśmy bezpieczni, bo potwory nie atakowały a klasztor zawsze chroniony był łaską mojej Pani. - Wtedy jednak zdarzyło się kolejne nieszczęście. Źródło, które widzicie, zawsze było sercem klasztoru. Ta woda była przesycona mocą Pani Miłosierdzia. Wystarczyło napić się choć trochę, aby uzyskać jej łaski. Teraz jednak wyschło. Od kilku dni, ze skały nie pociekła nawet kropla a woda, która była w sadzawce zaczęła wysychać. W miarę, jak zostawało jej coraz mniej, stwory podchodziły coraz bliżej. Wojownicy chcieli bronić się na murach, ale z czasem zostało nas tak mało, że nie miał kto na nich stać a potwory zaczęły wylęgać się również wewnątrz. Zamknęliśmy się w klasztorze, ale i to nic nie dało. Wody było coraz mniej a potworów coraz więcej. W końcu uciekliśmy tutaj i zabarykadowaliśmy wejścia. I to jednak na nic. W takim tempie jak obecnie, zanim wzejdzie słonce, woda wyschnie a wtedy po nas przyjdą... - ------------------------------------------------------------------------------------- Noraku proszony o niepostowanie. Więcej info w komentarzach. Ostatnio edytowane przez malahaj : 13-04-2013 o 18:43. |
14-04-2013, 16:04 | #412 |
Reputacja: 1 | Mierzwa przyglądał się garstce straceńców, którzy liczyli na odsiecz wojsk von Antary. Hanka znalazła wreszcie obiecaną pomoc. Teraz należało skupić się na misji. - Taak - zaczął powoli. - To my jesteśmy od Starego Magnusa. Jam jest Mierzwa z Praag, tamci to Vogel i Elise. Ten olbrzym to Gigant. Poraniony to Bruno. Krasnolud zwie się Gislan. Elf to Moperiol. A ten w dziwnych szatach to Albert. Rozumiem, że z Waszej strony to wszyscy? Chyba, że można stąd jeszcze przejść dalej, hę? Jest stąd jakaś droga ucieczki? Choćby szalona? Wpił wzrok w zakonnicę. Nie była to serdeczna mateczka. Jawiła się kozakowi raczej jako silna, zdecydowana kobieta, ugięta pod brzemieniem tragedii chramu jej bogini. - To jak Wam możemy pomóc? Mam na myśli ten rytuał. Czy magus pozostawił jakieś notatki, komponenty? Bo ja wiem wszystko co się może przydać? Macie oni jakieś wieści? Podszedł do resztek sadzawki i delikatnie dotknął powierzchni wody. - Wysycha rzeczywiście. A skąd jest zasilane to źródełko? Czyżby te bulwy poniżej je wysysały? Sprawdziliście to? |
15-04-2013, 18:14 | #413 |
Reputacja: 1 | - Ci tutaj, to wszyscy, którzy przeżyli. Nic nie wiem o innych. - Kapłanka zaczęła odpowiadać na pytania Mierzwy. - Nie ma stąd innej drogi, niż przez klasztor. Co się tyczy szaleńców, to w przyszłości było kilku takich, którzy próbowali wspinać się na skałę za nami i zejść pod drugiej stronie. Chowaliśmy ich za klasztorem. No, to co udało nam się znaleźć... - Mistrz Bergman wyruszył kilka dni temu. Nie wtajemniczył nikogo w swe plany. Rzekł mi tylko, że jego obecność sprowadzi na klasztor nieszczęście, bo słudzy chaosu palują na niego i klasztoru nie zawahają się zaatakować. Spodziewał się jednak waszego przybycia i przykazał, aby wam przekazać te przedmioty, jeśliby jego nie było na miejscu, kiedy przybędziecie. - Matka przełożona skinęła na młodsze kapłanki a te szybko przyniosły niewielką skrzynie. Albert od razu się do niej dorwał, czując jak medalion wibruje pod koszulą. W środku, oprócz kilku rzeczy zwyczajowo potrzebnych do kreślenia kręgów, kadzideł i innych magicznego osprzętu. No i były też księgi. Kilka tytułów Albert rozpoznał od razu, w tym kilka takich, o których tylko słyszał, że będzie mógł się do nich zbliżyć na odległość mniejszą niż pięćset kroków, dopiero jak sam zostanie Mistrzem Magii. Czyli za jakieś dwie dekady, jak twierdzili niektórzy jego wykładowcy... Był też notatnik Bergmana i pomimo pokusy, od niego zaczął lekturę młody czarodziej, nie zważając już na resztę rozmowy. - Z resztą, Mistrz zdradził mi, że do odprawienia rytuału potrzeba będzie specyficznych... składników. A tych jak widzę ze sobą nie przywieźliście... - Kapłanka spojrzała surowo po całym towarzystwie. - Źródło biło z tej skały - wskazała skalną iglice wyrastającą z jednego z brzegów niecki. - Woda gromadziła się w kielichu, a dalej spływała w dół przez ołtarz w głównej świątyni pod nami i ginęła dalej w skale. Po drugiej stronie klasztoru wypływała spod skał, dając początek niewielkiemu strumieniowi. Cała ta konstrukcję, to ponoć dzieło jednego z twych braci Panie Gislanie. - Kobieta skinęła khazadowi. - To coś pod nami, pojawiało dopiero kiedy źródłowo wygasło i woda przestała spływać. Mistrz Bergman uważał, że to dzieło jakieś podłej magii. Wody jest tak mało, gdyż... Zrozumcie, to nie jest zwykła woda. Jest w niej łaska naszej Bogini. Zużyliśmy część, aby utrzymać się przy życiu, reszta wysycha jakby był środek lata... - Ja wiem jednak, że to nie kwestia słońca, czy czegokolwiek innego. To źródło biło tu przez setki lat, było żywym dowodem łaski, jaką Shallyia nas obdarzyła. Teraz jednak Nasz Pani się od nas odwróciła... - |
15-04-2013, 20:48 | #414 |
Reputacja: 1 | - Wyjaśniłaś, Matko, skąd powstają te potwory. A ten minotaur przed wejściem? Skąd on się wziął? Nie chciał nas dopuścić do klasztoru. Ledwośmy z życiem uszli. Nie pierwszy raz zresztą - mruknął kozak. Mierzwa uniósł brwi, gdy kapłanka wspomniała o ingrediencjach do rytuału. - Składniki powiadasz, Czcigodna? Otóż jeśli chodzi Ci o ofiarę... prawdziwą żyjącą ofiarę - spojrzał jej w oczy próbując coś w nich wyczytać. - To wiedz, że jest z nami. Tę łamigłówkę sami rozwikłaliśmy. Ofiara jest z nami. Choć Wielki Ursun mi świadkiem, że zastanawia mnie, że Bogini Miłosierdzia na taką ofiarę przyzwoli i nas nie przeklnie. - Pytanie też moje, gdzie i kiedy czarnoksięski obrzęd ma mieć miejsce. Tutaj? - powiódł wzrokiem po szczycie wieży. - Wśród uciekinierów? Tak chciał Bergmann, jak rozumiem? |
15-04-2013, 21:06 | #415 |
Reputacja: 1 | - Ofiara?! - kapłanka byłą wyraźnie zdziwiona słowami kozaka. - Mistrz Bergman nic nie mówił o żadnych ofiarach. Mówił o „ochotniczce”. Tak, to dokładnie ujął. Kobiecie o specjalnych... zdolnościach. - Kozak wyraźnie zauważył, że kapłanka wyraźnie wstrzymywała się z mówieniem wprost, spoglądając z ukosa na dwóch rycerzy, stojących w pewnym oddaleniu. - Wybacz Pani, ale to nie możesz być Ty, bo wyczuwam w tobie, ze nie ominęło Cię nasze nieszczęście, a to ponoć wyklucza z udziału w rytuale. - zwróciła się do Elsie. - Większość tych potworności wylęgła się z trzewi naszych chorych. Nie tylko ludzi. Te istoty potrafią się zmieniać, dzielić a nawet łączyć ze sobą. Jesteśmy tu na dachu do dwuch dni, nie wiem co przez ten czas działo się na dole. Kiedy zauważyliśmy, jak to coś rozrasta się po schodach, zamknęliśmy je i przysypaliśmy je głazami i jak na razie, tu nie dotarło. Widzieliśmy różne potworności, które krążyły wokół klasztoru, nie wiem skąd się wzięły ani po co przybyły. Nie licząc pozabijania nas wszystkich. - Bergman, chciał mówił, że rytuał musi się odbyć „u źródła”, czyli jak mniemam w kielichu. Wtedy jeszcze nie musieliśmy się tu ukrywać. Chciał to zdaję się uczynić, jak tylko tu dotrzecie. - |
15-04-2013, 21:25 | #416 |
Reputacja: 1 | Na słowo "ochotnik" Mierzwa wyszczerzył gębę w wilczym uśmiechu. - Ujmę to tak Czcigodna - Kislevita ściszył głos, żeby jego słowa dotarły wyłącznie do kobiety. - Czarnoksiężnik Bergmann złapał tego ochotnika jak ją zwiecie i wiódł do klasztoru w żelaznej klatce. Powiedzmy, że dla jej dobra. Na tę osobę zasadził się jednocześnie pewien łowca czarownic ze świtą obwiesi, chwilowo jest oddzielony od nas murami tegoż przybytku. Choć, za przeproszeniem, skurwiel z niego niemożebny i te mury mogą być za słabe. Wiara w nim gore dosłownie... - Ale nie frasujcie się, kapłanko - dodał pospiesznie widząc jak kobieta blednie na twarzy. - My na szczęście znaleźliśmy lepszego, prawdziwego ochotnika. W pełnym słowa tego znaczeniu. Osobę, która chce się poświęcić by ocalić ten kawałek... świata. Bo widzę, że sprawa już dawno przerosła ten chram ku czci Shallyi. Nie sądzę też by Bergmann wrócił niedługo. Czas nam, więc ten obrzęd odprawiać. Mam nadzieję, że Albert podoła zadaniu. Zatem spytam wprost. Co Wy wiecie o tym rytuale, Wielebna? Co nam możecie dopowiedzieć, przed czym możecie przestrzec? Nie uwierzę, żeście żurawia w te notatki nie zapuścili. Za dużo od nich zależy. |
15-04-2013, 23:48 | #417 |
Reputacja: 1 | - Wiem tyle, ile powiedział mi czarodziej. Do jego psim mi zaglądać pewnie tyle co i tobie, bo nie znam języka, w jakim są pisane. I cieszę się z tego akurat. - Bergman mówił, że to całe zło, które nas spotkało, jest wynikiem odprawienia jakiś obrzędów czarnej magii. Mówił, że udało mu się zdobyć wiedzę, co to za diabelskie sztuczki i dlatego słudzy czterech tak bardzo chcieli go dopaść. Sam rytuał miał być czymś, co ma odwrócić tamta złą magie. Czarodziej mówił, że jeśli się uda, a to ponoć nie lada sztuka, to efekty będą praktycznie natychmiastowe, zło zniknie, monstra, plugawą magią ożywione rozpadną się a ci, dla których jeszcze jest nadzieja, uleczeni. Mówił, że oprócz składnika, o którym rozmawialiśmy, potrzeba będzie do tego ognia, że musi się to odbyć tutaj, przy źródle i że za wszelką cenę nie można dopuścić do przerwania raz zaczętego rytuału, bo szansa na odczynie tego zła, będzie tylko jedna, jedyna. Tyle, powiedział czarodziej... - - Czarodziej! - jeden z zakutych w stal rycerzy parsknął z obrzydzaniem. - Wszyscy spłonąć powinni na stosach, razem ze swoja plugawa magią! Tylko miecze w dłoniach, tych którzy odwagę i wiarę w Sigmara mają, mogą zło zwalczyć! Stalą i ogniem! - - A ile jeszcze nam tych mieczy zostało? - odparła mu zmęczonym głosem kapłanka - Ile już straciliśmy w walce z tym, czego stal się nie ima? - Rycerz parskał tylko w odpowiedzi i odszedł na brzeg kielicha, gdzie ze swym towarzyszem oberwali pożar szalejący na dole. |
16-04-2013, 01:55 | #418 |
Reputacja: 1 | Gdyby tylko bardziej przykładał się do teorii magii, gdyby tylko jego pierwotny nauczyciel nie był tak fatalny. -Prawie wszystkiego nauczyłem się sam w nocy siedząc nad księgami uda mi się i teraz.- Wymamrotał do siebie. Przerzucając kolejne karty próbując zrozumieć co Bergman miał na myśli pisząc w zawiłym i często wieloznacznym jeżyku magii. Niemal jak wyczytanie prawa z statutów imperialnych jak pewien żak go przekonywał, tylko statutów nie zabijały za złą intonacje artykułów. -Nie muszę tego rozumieć. Budowniczy nie rozumie zamierzeń architekta by postawić dom. Tak ja tylko muszę stosować się do poleceń.- mamrotał dalej. -Nim wzejdzie słońce jeszcze pewnie tej stali i ognia użyjesz.- odpowiedział rycerzowi dalej przeglądając notatki. -Czy zna matka inne podobne źródło w imperium? Jeżeli nie to będzie to trzeba zrobić przed świtem. Odprawienie rytuały potrwa i z pewnością ktoś zechce nam przeszkodzić, gdyby można było to zrobić gdzie indziej w bezpieczniejszym miejscu... Marzyć zawsze można. -Mistrz Bergman, prawdopodobnie nie żyje, lub został pojmany. Zostaje tylko ja do odprawienia rytuału. Osoba odpowiedzialna za ten stan rzeczy jest blisko, gdzieś tam w lesie.- wskazał kierunek gdzie wcześniej czuł skupisko złej magii.- użytkownicy magii potrafią wyczuć innych lub użycie zaklęć jeżeli są dość potężne. Od Wideł właściwie magii nie używałem więc mamy to szczęście, że nas zostawią w spokoju by cieszyć się naszym strachem i poczuciem beznadziei. Najpóźniej do chwili gdy zacznę wtedy przepuszczam, że wszystko co może mnie zabić będzie z całych sił tego próbowało. -Wtedy właśnie będzie potrzebna wasza stal i ogień. Nimi można zabić bestie, lub czarownika nim rzuci zaklęcie lecz gdy magia zacznie działać tylko magia może jej położyć kres. -Potrzebuje czasu by zapamiętać instrukcje im więcej tym lepiej, ale nie wiem ile mam. Chciałbym jeszcze zdążyć otrzymać od matki błogosławieństwo Shallyi i na wypadek śmierci napisać list. Dziewczynka którą przynieśliśmy wydaje się posiadać talent magiczny. Gdybym nie mógł osobiście jej doprowadzić do nauczyciela wystawiłbym jej chociaż list i obiecał w nim nagrodę za zrobienie tego. Antara w końcu obiecał mi pieniądze, to może do spadku się wliczają? -Ale teraz priorytetem jest świeca i chwila ciszy. Papier i przybory do notowania mam. |
17-04-2013, 21:34 | #419 |
Reputacja: 1 | - Dobra, dobra - wtrącił niecierpliwie Vogel, stając za plecami Alberta - mniej gadania, więcej kuglarstwa. Szykuj to swoje hokus-pokus, a my zadbamy, żeby nikt i nic ci w tym nie przeszkodziło. I... - nachylił się ku magikowi - upewnię się, żeby nasz "ochotnik" nie rozmyślił się w ostatniej chwili - wyszeptał, ledwie otwierając usta. Usadowił się niedaleko zablokowanego wejścia i zabrał do przeglądu broni. Sprawdził cięciwę i mechanizm spustowy kuszy, zapas bełtów, wyczyścił pistolety i sprawdził stan prochu oraz kul. Nie spieszył się, bo raz, że i tak nie miał nic lepszego do roboty, a dwa, chciał mieć pewność, że broń nie zawiedzie go w chwili próby. W międzyczasie obserwował uważnie krasnoluda i magika. Krasnoluda, czy aby coś durnego nie roi mu się we łbie skutkiem wahania bądź zmiany zdania, a czarownika, czy nie opieprza się w swojej robocie. Oprócz tego, całą resztę sprawiedliwie obdarzał krytycznymi i podejrzliwymi jednocześnie spojrzeniami.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
19-04-2013, 22:53 | #420 |
Reputacja: 1 | - Nie chcę wam przerywać bezpiecznego wypoczynku - powiedział Gislan z pewną dozą złośliwości w głosie - ale brakuje nam tu jednego składnika rytuału, a mianowicie nafty która jest obecnie tam w dole - i wskazał palcem rozbity wóz. - Mam w plecaku kawał porządnej liny, powinna dostać do samego dziedzińca. Dwie silne osoby mogłyby opuścić się w dół i z przywiązanymi beczkami wrócić na górę. Mówię oczywiście o bardzo silnych osobach - tu Gislan wymownie spojrzał na Elise i Vogela. |