|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-06-2018, 21:33 | #661 |
Reputacja: 1 | Kiedy sam Urbagor, władca wulkanów i magnowych rzek, naznaczy cię swoim piętnem, byle ogień nie jest w stanie ciebie strawić. Fakt, że jeden z ciężkozbrojnych wymachując rękami coś zaczarował dawał tylko dwa wyjścia. Albo to przeklęty chaosyta o potężnej mocy... Albo tam na dole nie ma czarownika, a jest on... ... w wieży. Bo wieża nie desantowałaby swoich ludzi prosto w ogień, bez wsparcia czarów. Galeba wielce to rozgniewało, bo praktycznie nie byli w stanie nic zrobić przeciw komuś osłanianemu przez wieżę. Tylko poniesiony przez bogów bełt lub strzała mogłaby przez szczelinę wejść w oko czarodzieja i go uśmiercić. - Wycofać się poza ogień! - krzyknął chwytając drugą ręką Detlefa za ramię. Musiał wybiec poza obszar rażenia przeklętego zaklęcia. Ekipa która miała razem z nim blokować wieżę też zabrała się za taktyczny odwrót. - Czarownik jest w wieży! - zawołał kiedy wydostał się już poza zasięg płomieni. Nie mieli jak skontrować tej cholernej wieży. Mogli w tej chwili tylko przyszykować się na odparcie szturmu. - Ten ich mag pewnie ich osłoni przed ogniem. - rzucił gromko wskazując młotem wieżę - Nic to, jak nie od ognia, zdechną od naszych kusz i naszych toporów! Bez dalszych ceregieli Kowal Run zaczął ustawiać szyk. Naprzód poszli najlepiej trzymający się wojacy, na tył ci których poparzyło. Tylne szeregi wyposażone w kusze miały bić w łuczników na wieży, a potem w wysypujący się z wieży desant. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 04-06-2018 o 20:23. |
04-06-2018, 13:28 | #662 |
Reputacja: 1 |
__________________ by dru' |
04-06-2018, 21:42 | #663 |
Reputacja: 1 | To, co wydarzyło się na chwilę, zanim wieża powinna dotrzeć do muru i wypluć z siebie wrogi desant nie powinno się zdarzyć. Nagle powietrze nad murem zadrgało niczym w upalny dzień, by zaraz rozlać się falą piekielnego gorąca przed którym płyta co prawda broniła, ale ukrop wdzierający się pod pancerz każdą najdrobniejszą szczeliną był nie do zniesienia. Nie takie jednak niedogodności znoszą synowie Grungniego w podziemnych chodnikach położonych głęboko w korzeniach gór. Nie jest rzadkim przypadkiem, że trzeba przeprawić się nad szczeliną, w której płynie roztopiona skała. Jeśli zabawić zbyt długo to twarz wygląda niczym u człeczyny pracującego na roli. Dowódca obrony nie przewidział jednak tego, że piekielny i z pewnością nie mający naturalnego źródła żar spowoduje zapłon ładunków prochowych i eksplozję garłacza. Najwyraźniej bogowie mieli o coś urazę do Zhufbarczyka, skoro tak bardzo postanowili utrudnić mu ocalenie tych niewdzięcznych ludzi. Huk i dym spowił sylwetkę krasnoluda, który aż się zatoczył. Oparł się ciężko o mur, jednak udało mu się ustać na nogach. Potrząsnął głową chcąc pozbyć się uporczywego pisku w uszach. Nie musiał sprawdzać zbroi by wiedzieć, że przynajmniej w kilku miejscach fragmenty zamka garłacza przebiły płytę i weszły głęboko w ciało. Doświadczenie podpowiadało, że było źle. Wciąż jednak dychał i mógł postarać się odpłacić tym niehonorowo walczącym skurwysynom z południa. Gdzieś obok pojawił się Galeb, na którym również tliło się ubranie. Kiwnął mu głową na propozycję rozstąpienia się na boki, by uniknąć strat spowodowanych zaklęciami wrogiego czarownika. - Rozstąpić się! Weźmiemy kurwich synów z dwóch stron! - Zaryczał w mowie krasnoludów, ignorując potworny ból w poranionym boku. - Jak młotem w kowadło, bracia! Zmiażdzymy ich siłą naszego słusznego gniewu!- Krzyczał z przekonaniem. Nagły spadek temperatury pozwolił określić, gdzie kończyło się oddziaływanie zaklęcia. Zatrzymał się i zwrócił w kierunku, gdzie mieli pojawić się żołnierze wroga. Dobył topór i uniósł tarczę. Jeśli ma tutaj zginąć, to z wierną bronią w dłoni i cały umazany juchą wrogów. W końcu nikt nigdy nie zarzucił członkom jego klanu, że uciekli z pola walki. I on nie będzie tym, który złamie tę chlubną tradycję. - Czterech gotowych do walki wręcz i rusza za mną, czterech ładować kusze i ustrzelić tego czarownika, jeśli gdzieś go dojrzycie! Tylko uważać na wrogich łuczników! - polecił.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
04-06-2018, 22:00 | #664 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Widząc plac lazaretu zawalony ciężko rannymi żołnierzami Waldemar odparł komendantowi, iż niezmiernie szanuje autorytet przełożonego. Tym niemniej, pozwolił sobie zasugerować, okoliczności narzucały im odmienny od formalnego tok postępowania. Tylko w żołnierskich słowach. Nie bez powodu nadstawiał uszy, gdy Gustaw zwracał się do osób w swoim otoczeniu. - Będę tłumaczył w międzyczasie, za pozwoleniem pana komendanta. To głównie postrzały. Panowie - cyrulik zwrócił się do rannych, rozkładając narzędzia na stole operacyjnym. - Mam wam do przekazania bardzo ważną wiadomość. Będzie dobrze. Pozostałe sprawy Waldemar starał się wyłożyć komendantowi jak najspokojniej i najciszej mimo jawnej niechęci do Detlefa. Co jasne, pytanie o biegającego wolno więźnia było skierowane do beznogiego strażnika. Nim jednak dowódca począł publicznie dyscyplinować weterana cyrulik przyszedł klawiszowi w sukurs. - Nie mógł nic zrobić bowiem pozbyłem się drzwi z celi. Kowala również bym uwolnił, chłop równie winny co ja: tyle co młódka, że gładkolica. Tylko przestraszony chłop, że mu rodzinę krasnoludy wymordują. Nie wiem, gdzie pan służył komendancie, ale nie podchodźcie przez chwilę zbyt blisko bo pana jucha poznaczy. Ten kapral krasnolud od początku mi się nie podobał. Pamiętam pierwsze słowo, jakie od niego usłyszałem. Ochujałeś?! - zakrzyknął ochryple Waldemar wykrzywiając twarz w parodii. Z przymrużonymi oczami i pomarszczonym nosem wyglądał kilkanaście lat starzej. Kontynuował gdy skończył błaznować. - Następnie aresztował mnie pod zarzutem sabotowania obrony miasta. Najpierw pomyślałem, że poszło o odprowadzenie rannego krasnoluda do jego ziomków. Żeśmy go okradli po drodze, bez czegoś ważnego wrócił, że o to winili. Potem dopiero tłumaczył kowalowi jego przewiny. Rzekomo uczyniliśmy afront karłowi bo zmusiliśmy nieprzytomnego by się posikał poprzez trzymanie mu dłoni w wodzie. Wyprowadzili nas, ja zrobiłem raban a dalej to już pan komendant wie. Jeśli ta historia brzmi dla pana wiarygodnie, to niechże mnie pan tu na miejscu ubije bo inaczej zakrztuszę się ze złości. Jak się tu pokaże ten obrońca moczących się cyrkowców połamię mu nogi albo zginę. Całą reputację mi zniszczył swoim byle pierdnięciem. Jak inaczej nazwać słowa wypuszczone przez chodzącą dupę? |
05-06-2018, 22:44 | #665 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 05-06-2018 o 23:04. |
07-06-2018, 13:16 | #666 |
Reputacja: 1 | Wróg miał dwukrotną przewagę, był lepiej wyposażony, dowodzony i zdyscyplinowany. Efekt zaskoczenia zaraz minię, a jego ludzie nie mają szans dotrzymać pola w tak nierównej walce. Cholerna akolitka nie dała mu żołnierzy, Ci może dotrwaliby do nadejścia odsieczy. Mag zrozumiał, że jego wcześniejszy plan (wycofania części sił do garnizonu, oraz spowalniania i kąsania wroga na ulicy jest mało realny). Loftus miał nogi z waty, a co dopiero Ci chłopi. Ritter wątpił, żeby ludzie Sala utrzymali spójność oddziału w ciemnościach, przy ciągłym poczuciu zagrożenia i konieczności szybkiego przemieszczania się uliczkami. Jeden, czy dwóch ochotników oberwie i reszta pójdzie w rozsypkę. Wnet rozległ się dźwięk rogu, wróg nie wiedział co on oznacza, dlatego też Loftus postanowił zrobić coś niezmiernie głupiego, brawurowego i szalonego. Ciemność, zaskoczenie, plotki z walk nad rzeką, stereotypy dotyczące magów i wcześniejsze likwidowanie dowódców oddziałów wroga może razem zadziałają na korzyść maga. Inaczej najpewniej zginie w bardzo głupi sposób.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
08-06-2018, 09:23 | #667 |
Reputacja: 1 |
__________________ by dru' |
10-06-2018, 00:37 | #668 |
Reputacja: 1 | - Ulfie! Nie! - z gardła Kowala Run wyrwał się okrzyk trwogi. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 10-06-2018 o 01:10. |
11-06-2018, 21:36 | #669 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | W ciemnicy zaległa na krótką chwilę cisza. Waldemar syknął pod nosem. - Co w tych karłach jest takiego, że wszyscy próbują je niańczyć i hołubić? Zresztą, nieważne. Pewnie i tak nie ujdą z życiem. Gdzie mam podążyć, komendancie? Zabrać jedynie tego tam, Olega? - Zapytał cyrulik stojąc przed dowódcą. Rozejrzał się też wokół siebie jakby czegoś szukał w pokrytych mrokiem kątach. - Tam gdzie wam pokaże ten chłopiec - powtórzył zniecierpliwiony Komendant - Nie zgrywajcie debila. Strażnik tymczasem otworzył drzwi celi Olega. - Ani myślę - burknął Waldemar i wszedł do celi by docucić leżącego w niej ochotnika. Oleg zaczął coś mamrotać za co został uszczypnięty boleśnie w ucho. - Idziemy, krasnoludy górą! Wyłaź - zakrzyknął cyrulik i pociągnął obdartusa za drzwi w kierunku wyjścia. Mijając komendanta puścił Olega pod nogi oficera i dobył cudzej broni. A w każdym razie spróbował. Wynik tego działania przeszedł wszelkie wyobrażenia. Zręczne dłonie cyrulika złapały pochwę i rękojeść miecza Komendanta zanim zdążył on zareagować, ale broń zacięła się w pochwie i za nic nie dała się wyjąć. Atak na wyższego stopniem był tak zaskakujący, że Komendant, choć odruchowo dobył sztyletu to tylko odepchnął Waldemara, a pałka Weterana minęła jego głowę o dobre pół metra. Jeśli ktoś próbował kiedyś zamknąć w klatce dzikie zwierzę, choćby takiego na przykład lisa, to wie, że nawet w beznadziejnej sytuacji spróbuje z niej uciec. Będzie kąsał i rzucał się aż w końcu ucieknie, albo dostanie łopatą w łeb. Kiedy Oleg gruchnął o podłogę, a w piwnicy podniosła się wrzawa dostrzegł swoją szansę. Zupełnie jakby roztargniony farmer nie domkną skobelka klatki. Gwałtowny skurcz mięśni i haust zimnego powietrza zerwały go z ziemi nieskoordynowany ruchami. Znajomy strach wypełniał jego ciało i kazał uciekać gdziekolwiek, byle wyrwać się z zamknięcia. Niewiele brakowało by wydostać się z lochów i zniknąć gdzieś w miejskich odmętach. Niestety strach w głowie włóczęgi krzyczał zbyt cicho, a z mrocznych zakamarków niespokojnego umysłu wyłaniał się inny głos. Mocny, warczący i nie znoszący sprzeciwu. Gniew i złość. Dziś były głośniejsze nawet od naturalnego instynktu. Wzrok Olega skierował się z wyjścia na jasny podskakujący płomień oświetlający pomieszczenie i zamiast rzucić się do ucieczki doskoczył do ściany, przy której wisiała latarnia odbijając się od niej boleśnie. Nie tracąc czasu na przemyślenia sięgnął po nią zagryzając wściekle zęby rozpędził ją wysokim, szerokim łukiem z zamiarem rozbicie jej na głowie komendanta. Ten lis był chory i agresywny. Cyrulik nie był otwarcie agresywny ale świst pałki wziął za brak sympatii. Zachował się więc, stosownie do sytuacji, równie nieelegancko. Weteranowi kopniak w jedyną nogę powinien był odebrać argumenty.* Lampa z głośnym trzaskiem rozbiła się na głowie Komendanta. Nie licząc drobnych skaleczeń i oliwy spływającej po twarzy nie odniósł żadnych obrażeń. Za to w piwnicy zrobiło się nagle ciemno. Kopniak Waldemara, nieszkolonego do walki wręcz okazał się niecelny. Dowódca spróbował oddać ciosy, ale widać był jeszcze oszołomiony bo żaden z nich nie okazał się skuteczny. Za to Strażnik-Weteran zamachnął się ponownie i niemal trafił Waldemara w głowę, ale ten jakimś cudem dostrzegł spadającą pałkę i odsunął się z linii ciosu. A dzieciak-posłaniec rozdarł japę: - Pomocy! Mordują Pana Komendanta! Cyrulik złapał mocno szatę Olega. - Won! - Krzyknął i bark w bark ruszyli ku świetle otwartych drzwi. Frietz syknął tylko z niezadowoleniem i popędził w kierunku drzwi, których pilnował cherlawy małolat. Oleg chwycił go za nogawkę nie chcąc nadziać się przypadkiem na trzymany przez niego sztylet i rzucił go za siebie. Włóczykij planował wyskoczyć na zewnątrz i zamknąć za sobą drzwi wprost na mordę pościgu. ` cholera, a może dać im urwany ogon na odczepne. ` przemknęła mu myśl. Jakby trafił tego cyrulika to musieliby się nim zająć. ` Nie. Mamka by mnie za to zjebała ` szczęśliwie się w porę rozmyślił. Staranowanie Komendanta udało się połowicznie - uderzenie barkiem odsunęło go z drogi ale nie upadł. Oleg nie wsparł bowiem tej akcji, wyrwał się Waldkowi i pobiegł sam od razu w kierunku drzwi. Jedynie niesamowitemu szczęściu i szybkości zawdzięczał, że nikt go nie trafił. Tam złapał chłopca za nogawkę, a sztylet chłopca rozciął mu czoło. Nie zatrzymało to jednak włóczykija, który wciągnął go do środka i zamknął drzwi gdy tylko obaj przez nie przeszli. Nie miał jednak klucza do nich. Znaleźli się w korytarzu piwnicy. Było tu kilka zamkniętych drzwi prowadzących do komórek z zapasami a na wprost nich - wyczekiwane przez Olega schody. A na nich - drugi z Weteranów oraz tłoczący się za jego plecami gówniarze, starcy i inni ze służb pomocniczych. - Podobno jest mnóstwo rannych - zaczął Waldemar badając reakcje. - A tamci dwaj głupcy są cali, choć nie chcieli mnie wypuścić. Oleg zrobił krok w tył. Wiedział, że nie zdoła się przebić na zewnątrz. Znów zaczął nerwowo zaciskać napięte dłonie i rozglądać się po korytarzu. Jeśli ktoś rzuci się do ataku to wolałby spalić całą tę budę razem ze sobą, niż znów dać się zamknąć, a któraś latarnia w końcu się zajmie. Weteran na schodach nie dał się przekonać Waldemarowi. Pozwolenie medykowi na leczenie to jedno, ale atak na przełożonego to co innego. Zwłaszcza, że kaleki żołnierz wiele lat służył pod nim, a zaatakował go jakiś przybłęda. Oleg zrobił krok w tył i oparł się o ścianę. Jakimś cudownym zbiegiem okoliczności znalazł w pobliżu kolejną latarnię, ale murowana piwnica nie wydawałą się szczególnie łatwopalna. Obaj uciekinierzy zapomnieli też lub zignorowali Komendanta i Strażnika, którzy byli oddzieleni od nich tylko drzwiami. Gdyby się któryś choć o nie zaparł, być może sprawy potoczyłyby się inaczej. A tak, popchnięty nimi Waldemar stracił na chwilę równowagę, a “w progu” za ich plecami pojawił się naprawdę wkurzony Komendant z mieczem w dłoni. Spłoszony włóczykij dopadł do najbliższych drzwi z zamiarem skrycia się wewnątrz pomieszczenia. Może w środku znajdzie coś łatwopalnego, co odstraszy pościg. Dwie strzały skrzesały iskry na cegłach, ale żadna z nich nie uderzyła bliżej niż metr od włóczykija. Za drzwiami było dość ciemno, nieco światła dawało tylko okienko pod sufitem. Przy odrobinie szczęścia sprawny człowiek mógłby się przez nie przecisnąć, gdyby tylko nie blokowały go kraty. Waldemar także ruszył, ignorując Komendanta za plecami. Ten nie zastanawiając się uderzył mieczem. Cięcie boleśnie rozdarło plecy cyrulika, ale zdołał dotrzeć on do drzwi. Rozeźlony Komendant zaszarżował szaleńczo za nim i dopadł go w drzwiach. Miecz uderzył w lewą rękę przecinając mięśnie i powodując silny ból. Przez jakiś czas do niczego się ona cyrulikowi nie przyda. Weterani Komendanta zbliżali się wolniej ale nieubłaganie. Ten ze schodów posłał tych z łukami na zewnątrz by szyli przez okienko. - Pierdolę, mam dość. Wygrałeś - ryknął Waldemar w twarz Komendantowi w wyrazie bólu i rozpaczy. - Siedź sobie dalej pod miotłą swoich karlich przyjaciół. Zabij, zakatuj, sprzedaj do taniej knajpy. Mam to gdzieś. Wszystko robiłem, żeby pomóc w obronie tego miejsca. - Jeszcze pomożesz - odpowiedział Komendant z płonącym spojrzeniem i wymierzonym w cyrulika ostrzem. Próba przekonania Komendanta nie powiodła się, choć zabrakło mało. Bardzo mało. Tak mało, że w sumie nabrał wątpliwości, czy bycie zasieczonym na miejscu jest przeznaczeniem cyrulika. Zdecydował, że jednak nie. - Kajdany i niech idzie na górę, niech go opatrzą - zadecydował. Ta gadanina dała jednak czas Olegowi. Dużo czasu. Potrzebował go - Komendant nadal miał we włosach oliwę zmieszaną z krwią i o ile cyrulik mógł być przydatny, o tyle braku jednego pijanicy nikt nawet nie zauważy. |
11-06-2018, 22:31 | #670 |
Reputacja: 1 |
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |