Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2014, 12:00   #51
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Zęby wyglądały na naprawdę ostre. Tibor pilnował się by zwierzę nie miało okazji chwycić go za nie chronioną grubą skórą dłoń. Przesuwając się powoli, nisko, na ugiętych nogach, okrążał przeciwnika. Ten najeżony był niczym szczotka a jego uszy ściśle przylegały do czaszki, ale nie wydobywał z siebie żadnego głosu, co zawsze dziwiło tych którzy obserwowali takie walki.

Nagle przyskoczył do Tibora - podstępnie, szczerząc kły i chwytając za kostkę, by szarpnąć i przewrócić chłopaka. Ten uderzył z góry, wciskając zwierzęciu pysk w ziemię i odskakując by uniknąć wściekłego kłapnięcia. Drapieżnik poderwał się i znowu rzucił na chłopaka. Tym razem chwycił za przedramię i z warkotem zacisnął chwyt.

Tibor szarpał się z nim przez dłuższą chwilę, złośliwie ciągnąc go za uszy i miotając w lewo i prawo.
- Orm, przestań, zęby mu nie wytrzymają, przecież to jeszcze szczeniak! - usłyszał wreszcie na wpół rozbawiony, na wpół zrezygnowany głos Catrin.
- Dość, Fereng! Wystarczy! - rozkazał i niepocieszony psiak w końcu puścił zawinięte w pasy grubej skóry przedramię. Tibor popatrzył na ozdobione śladami zębów rzemienie. Wyglądało na to że gdy Fereng dorośnie, biedne będzie wszystko to co mu wpadnie w paszczę.

Uśmiechnął się do przyglądającej mu się Cadi.
- Przyjdź na posiłek, mam coś dobrego dla ciebie - dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Ostatnia noc minęła w Cadeyrn spokojniej i na pierwszy rzut oka można było pomyśleć że najgorsze jest już za mieszkańcami wioski. Tibor miał przeświadczenie że wcale tak dobrze nie jest, ale skoro ludzie nieco odetchnęli, nie zamierzał tego niweczyć.

- Obmyję się trochę i zaraz przybędę - powiedział oswobadzając ręce i zmierzając do studni. Przed Cadi nie miał co kryć blizn na plecach i ramionach; spędziła naprawdę dużo czasu, pielęgnując go po wypadku i napatrzyła się dość na jego zmasakrowane ciało. Teraz również przyglądała mu się przez chwilę, nie za długo by ludzi w oczy nie kłuć wobec dramatu który dotknął wioskę. Ale to wystarczyło by Tibora przeszedł przyjemny dreszcz i krew zaczęła w nim żywiej krążyć. Ledwo przeżył zawalenie się jaskini … ale podźwignął się wbrew wszelkim wróżbom niczym feniks z popiołów, wyzdrowiał z kalectwa i odzyskał siły. I jeszcze mógł się podobać kobietom.

Przy studni ochłonął nieco, raz że woda była zimna a wiatr też swoje robił, dwa że przypomniał sobie o wierzchowcach ybneńczyków które z obłędem w oczach wpadły w nocy do wioski. I o dzieciakach uratowanych wczoraj, i o zaginionej dwójce z farmy Iliescu. I o tym co w ogóle wydarzyło się w gospodarstwie Vasilescu. Oparł się o cembrowinę, w roztargnieniu wpatrując się w krople wody ściekające mu po posiniaczonych rękach.

Musiał się rozmówić z myśliwymi.


Kilka pajd chleba z miodem znakomicie poprawiło chłopakowi nastrój. Przy matce nijak było mu obłapiać dziewczynę, ale najważniejsze było że Cadi była mu przychylna. No i Ferenga nakarmiła nim pomknęła do kapliczki rannymi się zajmować - sporo się nauczyła w tej materii gdy opatrywała strzaskane gnaty Tibora. Nie tylko Kaja, żona świętej pamięci Madoga, urodę łączyła z obrotnością i zręcznymi dłońmi. Tibor z uśmiechem przypatrywał się jej gdy szła do przybytku Chauntei. Mus było szybko się żenić, nim ktoś go wyprzedzi w staraniach o jej rękę.

Niestety, humor pogorszył mu się szybko i zdecydowanie. Co prawda Gjord zgodził się pójść z nim w stronę Czarnego Lasu, ale Bosse Voll nie chciał ryzykować. Zaryzykować za to chciała trójka młodziaków, którzy usłyszeli słowa jakie Tibor naprawdę powinien wypowiedzieć nieco ciszej.
- No dobra, no! - młody kapłan wzniósł ręce do nieba. - Jeśli tak sprawę stawiacie to pójdziemy razem! Pamiętajcie ino że nie wejdziemy do Lasu - jeszcze tego mi brakuje by któregoś jakiś zwierz ukatrupił! Życia bym tutaj nie miał, a martwy tym bardziej. Ryon, jeśli nas co zaatakuje, masz się z tyłu trzymać i koni pilnować, zrozumiałeś?! - rozzłoszczony chłopak wymierzył palec w młodszego brata Cadi, zuchowato wymachującego motyką. Na myśl o tym co by mu Catrin, Cordelia albo i sam Robat zrobili gdyby Ryonowi coś się stało na wyprawie, skóra mu ścierpła.
- Tajes! - wrzasnęli radośnie młodzieńcy, a Gjord jeno na to przewrócił oczyma.

Wyruszyli całą gromadą. Tibor nie wiedział czy się cieszyć z tej liczebności, czy martwić. Pocieszył się myślą że wybierają się na zwiad, nie do walki - a z racji tego że dzień się dopiero zaczynał z nieumarłymi nie będą mieli do czynienia. Zapewne. Nie był pewien czy tylko w nocy “ożywają”.


Pod zasłoną chmur podążali na północ. Zryta kopytami ziemia nie wymagała oka myśliwego by podążać śladem, ale Tibor czuł się pewniej mając obok siebie choć jednego człeka obeznanego z bronią, a nie tylko gromadę jeszcze młodszą od niego. Uśmiechnął się w duchu raz i drugi na myśl o tym co by Runa Connere o jego “drużynie” powiedziała. Nie sądził by była pod wrażeniem…

Ryon paplał beztrosko zza Adriana, sprzeczając się z nim i nie dając się uciszyć. Mil pilnował by jego mordercza kosa nie zdekapitowała wierzchowca. Gjord prowadził, Fereng niuchał, płoszył konie i co i rusz znajdował coś interesującego, a Tibor się martwił.

Kobieta o której Voll mówił nie potrafiła wskazać kierunku, gdzie Igor rzekomo wisielca zobaczył, ponad to że był to Czarny Las. Ybneńczyków najpewniej spotkał marny koniec. Zaś u Iliescu dowiedział się poprzedniego dnia że Magda i Valeriu zaginęli, i to jeszcze w dzień zaćmienia, gdy zbłąkanych owiec poszli szukać w las. Ciężko było patrzeć na łzy matki dzieciaków i Tibor obiecał że i za nimi się rozejrzy, choć sam nie wierzył by przeżyli tak długo. Co prawda Magda dzieckiem już nie była i do wieku zamążpójścia się zbliżała, ale …

Czarny Las majaczył coraz bliżej. Tibor zerknął na ciemny kształt opuszczonej chałupy, widoczny po lewej stronie szlaku wyrytego przez spłoszone wierzchowce. Potrząsnął głową. Tylko szaleniec mógł zamieszkać tak blisko Lasu i wszyscy wróżyli marny koniec Markowi z Palo i jego rodzinie. Małomówny przybysz z Południa, myśliwy - jak sam się przedstawił - nie słuchał dobrych rad i pobudował sadybę, nie lękając się reputacji Lasu. “Śmierć mu wygląda z oczu” - rzekł raz Robat Cadeyrn gdy ten pojawił się w wiosce ze skórami. Kilka zim temu spełniło się nieuniknione i cała rodzina zniknęła bez śladu.

- Wojsko żeglarzy nie zlękło się fal,
Wilki przebrnęły na zachodnią stronę,
Przez Pantę, której wody migocą jak stal,
Przenieśli na brzeg drugi puklerze plecione...

- Cichajta! - Gjord powstrzymał naraz paplaninę młodzików i mruczaną nerwowo przez Tibora pieśń, na chwilę przed tym jak chłopak poderwał rękę by wskazać czerniejący z przodu kształt. Ferengowi grzbiet się zjeżył, a uszy przylgnęły do czaszki. Teraz, gdy pogłos kopyt uderzających o ziemie ustał tak jak i kłótnia, usłyszeli z oddali krzyk. Myśliwy wskazał ku opuszczonej chacie.
- Tam któś jest! Kobieta chyba!

Chłopak natężył wzrok do bólu. Zdawało mu się że dostrzega coś poruszającego się przy chacie, jakąś brązową, niekształtną plamę.
- Jedziemy! Jak krzyknę, zatrzymajcie konie i łapcie za broń. Ryon, koni wtedy pilnuj! - krzyknął, woląc nie myśleć o tym co spłoszone zwierzęta mogą zrobić podrostkowi. Kawaleria ruszyła.

Pędzili rozciągniętą gromadą a Tibor wpatrywał się w “plamę”. Zdawała się być jakimś czworonogiem, jakby psem albo małym niedźwiedziem. Gdy w końcu podjechali na tyle blisko by rozpoznać co zacz, serce podjechało kapłanowi do gardła. Prawie trafił. Nie był to mały niedźwiedź … ale rosomak, i to nie z tych najmniejszych!


Każde dziecko na Północy słyszało opowieści o sile i zaciekłości tych drapieżników, o tym że potrafiły walczyć o padlinę z rysiami, wilkami czy nawet niedźwiedziami … i wychodzić z tych walk zwycięsko. Ten drapał wściekle trzeszczące, chwiejące się na starych zawiasach drzwi, a każdemu prychnięciu i uderzeniu odpowiadał pełen paniki krzyk dziewczyny. Czyżby któreś z Ybneńczyków ocalało??

- Zatrzymujemy się! - rozkazał Tibor. - Fereng, do nogi! - wrzasnął na psa który już się rozpędzał ku podobnemu niedźwiedziowi zwierzęciu. Całe szczęście że zaciekle szturmujący drzwi rosomak za bardzo był skupiony na wdarciu się do środka, bowiem przez kilkanaście uderzeń serca “drużyna Tibora” kotłowała się próbując uniknąć upadków z wierzchowców, poranienia bronią siebie i innych, zdeptania i innych okropności wojny.
- Ryon, zabieraj konie i zmykaj stąd! Adrian, przytrzymaj Ferenga! Mil, stawaj przy mnie! - Tibor złapał włócznię, choć wszystko w nim krzyczało by czym prędzej chwycić wypróbowaną tarczę i buzdygan. Ale jeśli rosomaka nie uda się odpędzić czy ustrzelić, włócznia mogła pomóc utrzymać go na dystans. - Gjord, strzelaj!

Pierwszy strzał myśliwy haniebnie spudłował przy akompaniamencie warkotu Ferenga i pospiesznie wypowiadanych przez kapłana słów zaklęcia, strzała wbiła się w drewniane belki a drzwi coraz bardziej ustępowały pod wściekłym atakiem zwierzęcia. Tibor zastanawiał się co mogło sprowokować drapieżcę.
- Panie Poranka, spraw by broń w moich dłoniach… - mamrotał gdy Gjord wypuszczał drugi pocisk. Tym razem trafił i to potężnie - rosomak wrzasnął i odwrócił się z brzechwą niemal zupełnie skrytą wśród gęstej sierści. Ale wściekłość przesłoniła ból i zwierzę rzuciło się ku dręczycielom, w mgnieniu oka pokonując dzielący ich dystans.

W umyśle kapłana zapłonęło światło i łaska Pana Poranka otuliła jego szczupłą gromadkę. Obok Mil zamachnął się kosą trzymaną w dygoczących dłoniach, Gjord znowu napiął łuk a Tibor mocno zaparł się w miejscu, kierując ostrze włóczni ku rosomakowi. Opętane żądzą krwi zwierzę rzuciło się ku nim … i grot przeszył jego szyję na wylot!

Siła uderzenia była taka że Tibora aż odrzuciło w tył, a broczące krwią zwierzę szarpnęło się i uwolniło z ostrza. Rana była okropna, wielkie krwawe bąble w niej pękały przy każdym oddechu. Mimo tego rosomak zdawał się nie czuć bólu - szał płonął w jego oczach, sprężył się do skoku i wtedy Gjord z najmniejszej odległości wpakował mu kolejną strzałę prosto w czaszkę. Drapieżnik przewrócił się, martwy jak kamień. Cios Mila rozpłatał truchło do szczętu.

“Drużyna Tibora” przez chwilę po prostu stała i gapiła się na obraz niczym z jatek.
- Jjjuż? - wydusił ktoś. Tibor zerknął na Gjorda. Twarz myśliwego była blada jak papier. Znając opowieści o zaciekłości rosomaków chłopak wcale się temu nie dziwił - Gjord na pewno wiedział co zwierzę mogło z nimi zrobić. Fereng dopadł gardła rosomaka i wgryzł się w nie z warkotem. Smród krwi przesycał powietrze.
- Panu Poranka niech będą dzięki... - zaczął Tibor, ale wrzask z wnętrza chaty wciął mu się w słowa i wytrącił drużynę ze stuporu.
- Już wszystko w porządku! - Święte Miejsce krzyknął i ruszył do drzwi na czele swoich zuchów. - Jesteś bezpieczna!

Drzwi zadygotały, zgrzytnęły i nagle stanęły otworem. Zanim Tibor zdążył cokolwiek dodać, z wnętrza wyprysnęły dwie postaci: kilkuletniego chłopca i starszej dziewczyny, w łachmanach i tak umorusanych że jedynie z trudem rozpoznał dzieciaki George i Daneoli Iliescu.
- Co jest? - rzucił zbaraniały Mil, gdy dwójka w panice przemknęła obok drużyny. We wnętrzu chaty rozległ się hurgot przewracanych sprzętów.
- Na łaskę Chauntei… - wydyszał Adrian gdy wraz z Tiborem dojrzał w ciemności to przed czym dzieci uciekały.


Był to drugi rosomak, chyba jeszcze większy od dopiero co ubitego … a od drużyny dzieliło go jedynie kilka kroków. Przystanął tylko na chwilę gdy dostrzegł nowo przybyłych.
- Strzelajcie! - wrzasnął Tibor, z powrotem łapiąc mocno włócznię. Zwierzę wypadło z chaty i ryknęło z bólu gdy stalowy grot wniknął głęboko między jego żebra. W chwilę później strzała Gjorda rozdarła mu łapę. Ale to w niczym nie umniejszyło jego woli walki!

Ostrze kosy Mila nieszkodliwie rozcięło powietrze gdy rosomak skakał wprost na Tibora. Pazury zwierzęcia rozcięły udo chłopaka, a Adrian omal nie znokautował Gjorda gdy rozkręcał swą procę. Kapłan wypuścił bezużyteczną w tak bliskim starciu włócznię i złapał buzdygan oburęcznym chwytem.
- Panie Poranka, dodaj mi sił! - krzyknął. Uderzył potężnie, czując jak jego członki przepełnia boska moc. Takie uderzenie roztrzaskałoby czaszkę dorosłego, ale dzikie zwierzę z dużo twardszej ulepione było gliny!

Pod ciosem buzdyganu trzasnęły kości a kolejna strzała wbiła się w ciało rosomaka. Fereng z warkotem dopadł wielkiej łasicy i wgryzł się w jej bok, Mil sieknął morderczą kosą z drugiej strony. A zwierzę ciągle nie zamierzało ginąć! Furia płonęła w jego ślepiach gdy uderzyło z jednej i drugiej łapy, ryjąc głębokie rany w boku i brzuchu Tibora, a jego zęby zgrzytnęły na kolczudze tego który przysporzył mu najwięcej bólu. Kapłan krzyknął gdy pazury przeorały mu ciało, jego krew spryskała ziemię. Słabnącymi ramionami uniósł buzdygan i uderzył z góry, aż coś chrupnęło w ciele rosomaka. Zwierzę upadło, a reszta drużyny nieledwie rozrąbała je na strzępy. Fereng ciągle i ciągle szarpał łasicę za gardło, jakby ta nadal żyła i jeszcze się opierała.

Tibor osunął się na kolana. Jego krew w mgnieniu oka przemoczyła przeszywanicę i chłopak z przerażeniem zdał sobie sprawę że za chwilę może wykrwawić się do szczętu.
- Panie Poranka, niech Twa łaska uzdrowi moje rany... - wyszeptał z trudem.


Młody kapłan przeżył, tak samo jak reszta jego towarzyszy. Gdy uspokoili też konie, Adrian i Ryon dogonili dzieciaki Iliescu i sprowadzili ich do reszty. Spoglądając na Magdę i Valeriu Tibor mógł się tylko domyślać co przeszli od czasu zaćmienia, gdy uciekając w panice przed nieumarłymi zgubili się tak beznadziejnie że znaleźli się aż pod samym Czarnym Lasem. Nie … wolał się nie domyślać, wystarczyło mu że zajrzał w ich oczy. Było tam coś bardzo podobnego do tego co dostrzegł u odnalezionych wczoraj dzieci Vasilescu…

Gjord zaryzykował jeszcze krótki zwiad - okazało się że kształt który Tibor wcześniej dostrzegł to truchło wierzchowca, zapewne ybneńczyków. Po nich samych jednak nie było żadnego śladu.
- Wracamy - oznajmił zdecydowanie. Dalszy marsz byłby aż zbytnim kuszeniem losu. Tibor nie miał zamiaru protestować. Nawet mimo magicznego leczenia ledwo trzymał się w siodle.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 30-06-2014, 16:06   #52
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień drugi, noc



Duży, średnia i mały gęsiego przemierzali podziemia. Kto i po co zbudował ten ozdobny korytarz pozostawało zagadką; żadne z nich nie znało się ani na architekturze, ani na historii okolicy. Droga łagodnie opadała bez żadnych odnóg ani zakrętów. Nie było pułapek, potworów, śladów krwi, trupów, niespodzianek. Podejrzany wręcz spokój i absolutna cisza, mącona tylko krokami trójki intruzów. Burro przyświecał sobie sztuczką, rozglądając się ciekawie. Szerokie plecy Vara i Kostrzewy dawały poczucie bezpieczeństwa, a wyspany w ciągu dnia Węgielek buszował po okolicy, wyjadając nieliczne pająki czy inne robactwo i nie okazując oznak niepokoju. Jak na opuszczone lokum było tu nadzwyczaj czysto; jak gdyby teściowa niziołka przylatywała tu co tydzień i pucowała wszystko mokrą szmatą; tą samą, którą tak hojnie rozdawała razy mieszkańcom Werbeny. Pozostała dwójka rozglądała się czujnie; niestety na kamiennej posadzce nie było widać żadnych śladów wskazujących na to kto tędy przechodził - przynajmniej nie takich, które mógł zauważyć niedoświadczony tropiciel. Droga wydawała się dłużyć w nieskończoność, ale wyczulona już na iluzje Kostrzewa czuła, że może być to kolejna zmyłka; tak samo zresztą jak i rzeźbienia na ścianach i filarach. Tak przynajmniej podpowiadała druidce jej nieufna natura. Nagle przeraźliwe dzwonienie sprawiło, że wszyscy złapali za broń, a sekundę później wzmocniony magią starczy głos ryknął: Miauuuuut! Gdzieżeś polazł, łachudro?!?!

Ufff… więc nie było to alarm spowodowany ich przybyciem… chyba. Niemniej jednak wniosek był jasny - Mara, Shando i Thog nie byli jedynymi, którzy przebywali w podziemiach.
- Ccc… co to było? - na dźwięk dzwonka Burro spróbował wyciągnąć sztylet, który nieszczęśliwie zaplątał się w klamoty wokół plecaka i teraz z brzękiem kręcił się w kółko, usiłując odczepić go od pazurów bażanta. Kostrzewa wzruszyła ramionami. Var nie odpowiedział, gdyż w tej właśnie chwili uchwycił kątem oka błysk światła i jakiś cień. Światło zniknęło, lecz pojawiło się znów kilka uderzeń serca później. Z otwartych na oścież drzwi wytchnęła łysa głowa z długim białym kucykiem.
- Ani chybi Shando! - zdumiał się Grzmot i ruszył na przód. Chwilę później osobliwa drużyna znów była w komplecie - tym razem w ciepłej, pachnącej gulaszem (którego Burro nie omieszkał podejrzliwie obwąchać) kuchni, a Mara radośnie informowała towarzyszy, że drow, że dzieci, że obdzieranie ze skóry i tak dalej, uświadamiając Kostrzewie, że każda opowieść ma swoje podstawy - czasami nawet solidne jak głaz.




Nauta
nie było dość długo - na tyle, by wszyscy mogli przegadać ostatnie odkrycia, zjeść i nawet wynudzić się trochę. Czegokolwiek chciał od niego Albus, zabrało to elfowi sporo czasu. Mimo że usiłował przywdziać na twarz uprzejmą maskę widać było, że dobry humor wywołany pytaniami Mary zniknął bezpowrotnie.

- Rozmnożyliście się - stwierdził sucho, po czym spojrzał na Shando. - Chodź, zaprowadzę cię do biblioteki, magu. Reszta może się przespać w pokoju obok; łóżek nie ma, ale jest sucho i nie ma szkodników. Zaraz obok jest korytarz prowadzący do gorącego źródła; śmierdzicie. Nie szwendajcie się po innych częściach domostwa, bo nie ręczę za wasze życie.

Najwyraźniej wraz z obowiązkami wywietrzał mu z głowy również pomysł sparringu z Thogiem. Shando miał niejasne wrażenie, że tym lepiej dla Thoga.


~




Cadeyrn
Dzień trzeci, przedpołudnie

Słońce nie dotarło jeszcze do zenitu gdy dzielna drużyna Tibora powróciła do wsi. Może i młody kapłan nie wypełnił zadania, które sobie założył, lecz zdołał uratować kolejną dwójkę dzieciaków, a to dla cadeyrnczyków znaczyło więcej niż życie nierozważnych podróżnych. Zwłaszcza że w tej okolicy każdy był spokrewniony z każdym - nie ważne blisko, bliżej czy najdalej. I choć w czasach pokoju piątka dodatkowych gąb do wyżywienia, zbyt małych do pracy, byłaby głównie obciążeniem, tak w chwili zagrożenia ludzie garnęli się do siebie, gotowi pomóc nawet najmniejszej kruszynie. Taki był lud północy; praktyczny, solidny, chroniący sobie plecy. I tylko dlatego ludzie przeżyli tak długo na tej niegościnnej ziemi - biorąc przykład z innych ras ceniących sobie wzajemne więzi.

Tibor z trudem zsunął się z konia czując każdy mięsień i kość. Kapłanka Chauntei, Ludmiła Nylund, która nadbiegła by zająć się dziećmi tylko spojrzała na niego i szepnęła coś do Cadi. Ta chwyciła chłopaka za łokieć i delikatnie, acz stanowczo pociągnęła w stronę swojego domu.
- Dość tego bohaterowania. Szesnaście wiosen na karku to pomyślałby kto, że będziesz miał wiecej rozumu. Siadaj - usadziła młodzieńca na ławie przed domem i poszła nagrzać wody. Tibor, z doświadczenia wiedząc co się święci, zaczął rozdziewać się z brudnych, zakrwawionych łachów w jakie zmieniły się jego ubrania. Wróciwszy Cadi delikatnie omyła jego zasklepione już rany, ramiona i plecy, po czym narzuciła mu na grzbiet koszulę któregoś z braci.
- A teraz marsz pod pierzynę i do jutra masz pod nią siedzieć, choćby się waliło, paliło i z niebios nieumarłymi prało - rozkazała, stawiając przy łóżku kubek z ciepłym miodem i kilka pajd chleba. - Fereng, pilnuj! - rzekła stanowczo, a szczeniak posłusznie podkulił ogon i wyszczerzył zęby na swojego pana. - No! Nie chcę kaleki za męża - zapowiedziała, po czym spłoniła się naraz i uciekła, speszona tym co wyrwało się z jej ust.

A Tibor otworzył usta i tak został w zadziwieniu, czując jak krew uderza mu do twarzy… i nie tylko, zapominając nawet ofuknąć swojego zdradzieckiego psa.

~
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 01-07-2014 o 10:02.
Sayane jest offline  
Stary 30-06-2014, 22:48   #53
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dawno i nieprawda

- Tak prędko? - Jon nie próbował ukryć zaskoczenia.
- Tak prędko - potwierdził Jehan.
- A więc?
- A więc mości pan Blanchard nie będzie dłużej sprawiał panu problemów, panie Colbert. Pańskie interesy mogą czuć się bezpieczne, jak kobieta wśród eunuchów. Dokumenty przed panem definitywnie potwierdzają machlojki, nielegalne działania oraz zatrudnianie speców od mokrych robót. Dodatkowo zwój ze wstęgą jest nowym, o wiele korzystniejszym dla pana i pańskiej konfraterii, testamentem. Pan Blanchard, jak się okazuje, ma bardzo szczodre serce i swój majątek zamierza przeznaczyć na rzecz Luskan i Gildii Kupieckiej. Pan ma w rzeczonej Gildii, o ile jestem dobrze poinformowany, dobrych przyjaciół.
- Jestem pod wrażeniem - Colbert pokiwał z zadowoleniem głową. - Wysoki standard i jakość jak na tak młodą osobę. Dokumenty, mam nadzieję, są autentyczne?
- Większość - odparł szczerze Jehan. - Za komplement dziękuję.
- A wszystko to w pojedynkę.
- Nie całkiem. Miałem pomoc.


* * *


"Tam się z Tobą policzę". Zdanie niezbyt zachęcające do wyglądania ponownego spotkania z utęsknieniem. Jehan nie mógł winić zaklinacza. Ich znajomość była, łagodnie mówiąc, burzliwa. Z początku Jocelyn jedynie pomagał Amnijczykowi i pośredniczył w zakupowaniu magicznych bądź alchemicznych produktów, ale znajomość prędko przestała być znajomością stricte biznesową. Ten etap jednak, podobnie jak burza, przyszedł i poszedł, zostawiając za sobą pas zniszczeń. Mimo tego utrzymywali kontakt. Oziębły. Ledwo.

Jehan przed przybyciem do Ybn Corbeth bawił w Luskan przez paręnaście dni i nic nie wskazywało na to, że wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczyły. Marcus, Marcus Carlyle - ambitny luskański kupiec, powód jehanowych kłopotów. Cięty i zawzięty na Amnijczyka, przez którego jego ukochana żona straciła należny jej spadek, a sam Carlyle okazję do powiększenia majątku i szersze wpływy. Jehan nie wiedział, że kupiec wziął go pod lupę, dopóki nie było za późno i cudem jedynie uniknął wpadnięcia w zastawione sidła. Teraz wszystko wyglądało na to, że Marcus zaczynał powoli wygrywać.

Uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Jehanowi w ogóle było mało przyjemnie. Najprawdopodobniej wystawił Nataniela na poważne uszczerbki na zdrowiu lub nawet śmierć, jeśli tylko ten dotrze do Luskan i zacznie wypytywać o Jocelyna. Zaklinacz opuścił swoje rodzinne miasto, spieniężając lwią część majątku na posłanie magicznej wiadomości (Lachance wiedział, że takie cuda prawdopodobnie kosztują więcej niż Ybn Corbeth i okoliczne wsi razem wzięte) oraz udając się na przymusowe wygnanie. Jehan przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie ruszyć za którymś z mężczyzn, ale ostatecznie wygrał zdrowy rozsądek. Zdradziecki teren, nieumarli, roztopy i inne atrakcje zdecydowanie przemawiały za pozostaniem w Ybn. Pobyt ten mógł jednak znacznie i szybko się skrócić, jeśli paladyni z Luskan wysłuchają ybnijskiego wołania o pomoc.

Jehan
potrzebował jakiegoś planu na ten wypadek.
 
Aro jest offline  
Stary 01-07-2014, 11:29   #54
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Cała zasłyszana opowieść jakoś mu się kupy nie trzymała, drow na postronku maga, skaczący na każde jego zawołanie i do tego całkiem przychylny takiej mieszaninie. Może to była zwyczajna nuda, ale nie był pewien, ze srebrnowłosymi lepiej było zawsze trzymać jakieś ostrze pod ręką. Nie zmieniało to faktu, że ugościł ich, a z tego co słyszał o magach, a zwłaszcza Albusie, spotkanie z nimi mogło się skończyć tragicznie. Co więcej, faktycznie śmierdział, a wizja gorącego źródła na jego styrane mięśnie, podziałała jak plaster miodu na niedźwiedzia. - W takim razie ja idę się wykąpać i nieco przespać, jakby się coś działo, budźcie mnie od razu. - Jak powiedział, tak zrobił ruszył do pomieszczenia wskazanego przez ciemnego elfa.

Korytarz nie miał oświetlenia, lecz dla goliata nie było to problemem. Dopiero owalny pokój z gorącym źródłem - kiedyś zapewne naturalna jaskinia - miały w suficie mleczne panele, które dawały przyjemne, przytłumione magiczne światło. Sadzawka była na tyle duża by pomieścić całego Grzmota (nawet z towarzystwem). Na podręcznym stoliku leżał duży kawał mydła, kilka płócien i szorstkich szmatek, a nieopodal rama, na którą można było odwiesić odzienie. Woda szemrała cicho, spływając niewielką kaskadą z dziury w ścianie do marmurowej sadzawki, a potem niknąc gdzieś pod ziemią.

Kiedy już się rozdział i przygotował do kąpieli na tyle, by nie uszkodzić opatrunku druidki, zdrową ręką zrobił małe pranie. Nie miał pojęcia kiedy nadarzy się kolejna okazja, a warstwa brudu i krwi na nim była już i tak za duża. Wolał to zrobić teraz, póki jeszcze nie musiał zamawiać lub szyć sam nowego kompletu. Dopiero kiedy ciuchy zostały solidnie przetrzepane i wykręcone, sam zaznał gorącej kąpieli. Niby byli bezpieczni w tym miejscu, ale tuż obok siebie położył toporek i miecz, ot, tak na wszelki wypadek. Gdyby nagle się okazało że coś nie jest takie, na jakie wygląda, albo ktoś próbuje go zjeść. Miał zamiar nieco podrzemać, a kiedy już się całkiem odmoczy wyczołgać i położyć naprawdę. Był solidnie zmęczony, czuł się jakby mu kto pakuł nawkładał do głowy i nóg.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-07-2014, 20:15   #55
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Biblioteka Albusa była naprawdę imponująca - przestronna, wysoka, z mnóstwem książek stojących równiutko na regałach z polerowanego mahoniu, z kryształowymi żyrandolami, rzeźbionymi kolumnami i wielką magiczną kulą stojącą na samym środku. Prócz Shando z zaproszenia skorzystali również Burro, Mara oraz - co zdziwiło Vara - Kostrzewa. Na szczęście tym razem korytarz nie sprawiał niespodzianek i do przybytku wiedzy Blackwooda dotarli w kilka minut.





Biblioteka zaiste robiła wrażenie - do czasu, gdy
Kostrzewa suchym tonem oznajmiła, że to kolejna iluzja, a Naut mruknął potakująco. Mimo wszystko kunszt Blackwooda, który potrafił stworzyć i utrzymać tego rodzaju zaklęcia nadal imponował.
- Tu leżą książki, które mogą was zainteresować - drow zaprowadził ich do dużego, zawalonego papierami biurka, na którym leżało kilka tomów różnej wielkości. - Mam nadzieję, że streścicie się z tym do rana. Lepiej, żeby dziad was tutaj nie przyłapał. Nie zniszczcie niczego.
To powiedziawszy wyszedł zostawiając gości samych sobie.

Kostrzewa obeszła spory pokój, jakim w rzeczywistości była biblioteka, przyglądając się jego realnym kształtom i relacjonując je reszcie. Dużo tego nie było; kilkanaście ksiąg i pełno papierzysk i pergaminów zalegających każdą wolną powierzchnię, pióra (dobre i połamane), pełne i zaschnięte kałamarze, puste i pełne tubusy. Shando widywał większe biblioteki, ale jak na jedną osobę ta i tak była duża. Z łatwością ocenił, że księgi - nawet jeśli niemagiczne, w co wątpił - były pewnie warte kilka wsi lub duży dwór z przyległościami. Druidka zainteresowała się również budową ksiąg. Dwie czy trzy, zapisane w niewielkim stopniu faktycznie były oprawione w jakąś marnej jakości skórę, która nie była ani wołowa, ani cielęca, ani nawet ze świni. Czy jednak była człowiecza? Tego półorkini nie potrafiła określić. Zapewne Var wyznałby się na tym lepiej.

Thog wszedł do biblioteki z czystej ciekawości. Tak jak i nie pojmował iluzji chaty zmienionej w posępną wieżę, tak i teraz nie rozumiał złudzenia które widziały jego oczy.
- Książki. Książki, wszędzie książki. Thog nie rozumi, czemu nie pogadać z tym magiem po prostu? Chceta wszystkie książki tera wertować? - spytał ogółu, po czym ziewnął przeciągle. - Thog nie potrafi czytać. Thog odpocznie trochę… - rzekł, po czym udał się do nie oczekując odpowiedzi na swoje pytania do pomieszczenia, które drow wskazał jako miejsce, gdzie można odpocząć.

Niepiśmienna
Kostrzewa w końcu również zostawiła mężczyzn i Marę samych by mogli zabrać się do pracy. Książki jej nie zaciekawiły; przejrzała kilka pobieżnie, ale mrowiące się jej przed oczami znaczki za nic nie chciały odkryć przed nią swych sekretów. Ba, nawet te ciasno zszyte kawałki pergaminu nie zawierały w większości żadnych pożytecznych obrazków, które mogłyby rozjaśnić to i owo. Jak wielu mieszkańców dziczy, druidka jakoś podświadomie nie ufała spisanym słowom; nieporównywalnie większą wartość miały te mówione i przekazywane z ust do ust. Najlepiej byłoby zapytać Albusa osobiście, niż łykać kurz z tych stert - w jej mniemaniu - niepotrzebnego śmiecia. Głupia jednak nie była; po tym, co widziała i usłyszała w podziemiach, wiedziała już, że wleźli do jamy rozeźlonego niedźwiedzia i choć na razie nie groziło im pożarcie, niemądrze byłoby szukać jej groźnego lokatora w niezbadanych głębiach podziemi. Zanim jeszcze powędrowała z powrotem do przydzielonej im sali, krzyknęła do zatopionej w lekturze dwójki (która zapewne jej nie usłyszała):
- Jak wam się odechce tego ślepienia w papierzyska, to wpadnijcie że się wykąpać! - i sama ruszyła spełnić ten zamiar.
- Kostrzewo - odezwał się Shando - potrzebuję ziół na pobudzenie. Padam z nóg, a muszę jeszcze ustać.
- Gołą rzycią na mrowisko usiąść. Pierunem budzi - druidka wyszczerzyła kły - Ano nie mam, bo wam tak spieszno w podziemia było leźć, że nie miałam kiedy za korzonkami się rozejrzeć. Może ta czarna szkarada w kuchni trzyma takowe - zastanowiła się na głos - A póki co, to wskocz do wody. Ciut się rozluźnisz, to i senność minie - uśmiechnęła się szeroko, co przy jej orczym uzębieniu wyglądało, jakby miała zamiar pożreć jakieś małe dziecię.
- Kop w dupę migiem z brudu otrząsa i pchły przegania. Leć do tej łaźni, chyba że wolisz alternatywę. Może rzeczywiście potem dołączę - uśmiech Shando był równie uroczy, gdyż lubił odpowiadać pięknym za nadobne. Kostrzewa prychnęła jak kot w odpowiedzi i poszła.

Shando szybko przejrzał leżące na stole tytuły, a zaciekawiony Burro niemal wisiał mu na ramieniu, choć na magii książkowej nie wyznawał się ni w ząb i tytuły niewiele mu mówiły. Znaczy się: tyle co nic. Historia Netherilu, Cieniem przez magię, Nekromantyczne zamysły i Historia dalekiej Północy - cztery opasłe tomiszcza starczyłyby nie na jedną, a sto nocy pobieżnego nawet czytania. Calimshanin wybrał jedną i rozpoczął lekturę; dwie nieprzespane noce dawały o sobie znać; i bez dogadywania druidki wiedział, że sił nie starczy mu na długo.

Burro sięgnął po Historię dalekiej Północy; wydawała się najbardziej przystępna ze wszystkich, no i zgodna z jego zainteresowaniami. Skoro była na wierzchu to musiała być ważna. Może będzie tam o królach i śpiewaczkach. Gdy jednak ruszył ją ze stosu, spod papierów wypadła kolejna, znacznie chudsza pozycja. Widać było, że nie jest to lektura, która wyszła spod pióra zawodowego kopisty - na kartach nie było ani ozdobnych zawijasów, ani drobnych ilustracji, oprawa też prosta. Ani chybi dziennik.

Niby nie wypada czytać. Niby to osobiste i w ogóle. Ale w końcu po coś tu przyszli. I te skórowane trupy, i tak księga z nekromancją na okładce… Burro przełknął ślinę i znalazł pierwszą zapisaną stronę.

Najpierw myślał, że to jakiś szyfr. Im dłużej jednak czytał tym bardziej dochodził do wniosku, że czarodziejowi musiała zerwać się w głowie owa sprężynka łącząca jedno ucho z drugim (dzięki której, jak powszechnie wiadomo, można poruszać uszami), czyniąc przy tym w mózgu Albusa straszliwe spustoszenie. Bo przecież te brednie nijak nie trzymały się kupy! Niziołek jednak, w przeciwieństwie do Shando, był wyspany, a wrodzona ciekawość aż buzowała pod kudłatym czerepem. Więc czytał. Deliberował. Analizował. A im dłużej myślał, tym bardziej nie podobały mu się wnioski, które wyglądały spomiędzy wierszy. Raczej zaś wyglądała spomiędzy nich osobowość Albusa - a co jak co, ale Burro ludzkie i nieludzkie charaktery szacować umiał. Ot, skrzywienie zawodowe. Co byłby z niego za karczmarz jakby na pierwszy rzut oka nie potrafił ocenić osoby, która pojawiała się w drzwiach Werbeny? Kpina, nie gospodarz!
Tak czy siak z kart dziennika wyłaniał mu się obraz człowieka dumnego - a raczej zarozumiałego; zadufanego w sobie, marzącego o wielkości. Ba! Nieśmiertelności wręcz! A równocześnie kiszącego się we własnym sosie, zbyt głupiego lub tchórzliwego by zrealizować własne ambicje. I - sądząc po zawartości dziennika - na całe szczęście.

Niektóre wpisy były całkiem sensowne i pojawiały się dość regularnie. Wynikało z nich, że Albus odkrył coś ciekawego w barbarzyńskich legendach i uparcie drążył temat. Dość dosłownie - torturując, a finalnie skórując żywcem napotkanych członków północnych klanów. Opisy rytuałów, które miały wyciągnąć informacje z jeńców sprawiły, że Burro zupełnie odechciało się jeść, a unoszący się z kociołka zapach przyprawiał go o mdłości. Poszukiwania Blackwooda wiązały się z jakimś zdarzeniem sprzed dziesięcioleci, dzięki któremu jeden z szamanów klanu Kamiennych Żmij uzyskał nieśmiertelność. Jako ożywieniec, ani chybi - tego kucharz nie musiał się nawet domyślać. No bo i jak inaczej - jako bóg? Przecież wtedy by go współplemieńcy nie zabili, a tu - czarno na białym - stało, że wykończyli nadambitnego pobratymca. Czego jak czego, ale żyjący w symbiozie z naturą koczownicy nie tolerowali łamania odwiecznych praw. Tylko czy uśmiercili go finalnie? Tu Albus śmiał wątpić, a Butterburowi przeszedł po plecach kolejny dreszcz.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 03-07-2014 o 08:18.
Sayane jest offline  
Stary 03-07-2014, 08:15   #56
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wrzucone za liliel

Mara rozdziawiła po dziecinnemu usta gdy tylko przekroczyła próg biblioteki. Oczarowanie tym miejscem nie minęło nawet po wyjaśnieniach Kostrzewy, że to tylko zmyślna iluzja. Mała przemykała w podskokach między regałami, ścierała warstwę kurzu z opasłych tomiszczy (zaklęcie było zaiste bez zarzutu) i wdychała zapach zbutwiałego pergaminu jakby były to najdroższe perfumy. Kiedy zakończyła pobieżny rekonesans dosiadła się do reszty wertujących księgi towarzyszy i sama też sięgnęła po jedną. Wybór trudny nie był, sylaby “nekro” w tytule jakoś tak wabiły jak płomyk zbłąkaną ćmę, toteż niemal wyrwała księgę z rąk Wishmakera, który właśnie po nią sięgał. Mara pogładziła okładkę i nie mogąc opanować szczerzenia zębów zajrzała do stronic “Nekromantycznych zamysłów”.




Zajrzała - i aż sapnęła z zadziwienia. Czego tu nie było! Opisy różnych typów nieumarłych (sporo pojawiło się wokół Ybn), rysunki preparowania zwłok i ich zawartości (Mara trochę znała się na ludzkiej anatomii; w końcu nie raz i nie dwa zszywała ludzi, którzy więcej mieli na zewnątrz niż wewnątrz, lecz nigdy nie widziała wszystkiego tak dokładnie!), filozoficzne wynurzenia na temat wyższości magii nieżycia nad inną. Widać było, że Albus bardzo przykładał się do lektury; niektóre fragmenty były podkreślone, jak choćby ten:
I najpewniejszym na nieumarłość sposobem jest podzielenie na części swej duszy i dobre ukrycie jej, a zostawienie mocy w ciele, by nawet nieumarta nadal służyła swemu panu. Liczowa zamiana wymaga jednakowoż wysokiego kunsztu i sprytu, toteż niewprawnym poleca się znalezienie uprzejmego wompierza co petenta na drugą stronę przeprowadzi. Jednakowoż wielusetletniej służby ojcu-krwiopijcy to wymaga, więc kalkulacja zysków i kosztów jest wysoce zalecana”.
Na końcu tomu znajdowało się kilkanaście zaklęć, ale Mara nie potrafiła odczytać żadnego, choć była pewna, że niektóre są jej w jakiś sposób znajome. Ot, takie uczucie; w końcu cała jej magia polegała na manipulacji wrodzoną mocą. Poproszony o radę Shando rozpoznał swoją “trupobijkę” i czar powodujący u ofiary paniczny strach, lecz i on musiał z irytacją przyznać, że odcyfrowywanie cudzych zaklęć - nawet tych najprostszych, które znajdowały się w “Nekromantycznych zamysłach” - nie jest jego specjalnością.

Zaklinaczka kartkowała szybko strona po stronie świadoma, że nie ma czasu ani sił na wnikliwą lekturę. Zniechęcona podsunęła tomiszcze Shando i wstała. Narobiła sobie tylko smaka, a żeby przeczytać - nie mówiąc już o przyswojeniu - całą tą mądrość musiałaby tu siedzieć miesiąc jak nic. Albo i dwa - w końcu czytała rzadko i nie była w tym zbyt biegła. Wyczarowawszy światełko udała się do “pokoju kąpielowego” i ochlapawszy się gorącą wodą (bardziej dla formalności niż z potrzeby ducha) zwinęła się w kłębek obok Kostrzewy i jej posapującego przez nos kruczyska. Miała zamiar poszukać jeszcze Nauta, ale zaklęty korytatz tak wił się i zmieniał, że szybko wróciła do "sypialni" obawiając się, że jeśli pójdzie dalej to do niej potem nie trafi.

~
 
Sayane jest offline  
Stary 04-07-2014, 04:28   #57
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Shando odkrywa, że Sen i Biblioteka nie pasują do siebie.

WŚRÓD KSIĄŻEK I MIRAŻY

Iluzyjna biblioteka Mistrza Blackwooda robiła wrażenie, zwłaszcza dla Shando, który tkaniem miraży zwykle się nie zajmował, gdyż - jak to określił jego wuj i mistrz - jego umiejętność manipulacji mocą przypominała kamieniarza z młotem, a nie rzeźbiarza z dłutkami. Dlatego subtelniejsze szkoły mamiące umysły - jak iluzje czy oczarowania - były dla niego zbyt trudne i zarzucił obie w czasie swych zaawansowanych studiów nad magią przywołującą.
Co nie znaczy że nie umiał docenić subtelnego piękna misternie utkanej ułudy, w której wydać było rękę prawdziwego znawcy, zapewne Albusa Blackwooda w czasach świetności... bo dziad, którego słyszeli chyba zaczynał pogrążać się w demencji.
Ciekawe ile z tych ksiąg jest prawdziwa, zastanawiał się czarodziej, gdy Naut wiódł ich między regałami. Ciekawe też ile zaklęć bym tu znalazł... i ile czasu zajmie nam poszukiwanie!


Naut Kyor’Ol, oczarowany drow w niewoli u Albusa, najwyraźniej był świadom ogromu poszukiwań czekających Shando i jego towarzyszy i zaprowadził ich prosto do pulpitu z księgami używanymi często przez jego Pana. Dzięki bogom niech będą za niechęć niewolników do ich panów, pomyślał czarodziej i podziękował ciemnemu elfowi uprzejmym ukłonem.
Wishmaker, Burro i Mara zebrali się nad księgami i zabrali się za wertowanie tomów. Shando początkowo chciał zobaczyć "Nekromantyczne Zamysły", obity tłoczoną złotą blachą grimuar, ale szybka jak fretka Mara zabrała mu je sprzed nosa, praktycznie wyrywając z rąk.
Funeralny bzik dziewczyny znany był każdemu mieszkańcowi Ybn i każdemu, kto przebywał z nią dłużej niż godzinę, więc czarodziej machnął ręką, bojąc się pomyśleć w co się to rozwinie gdy to dziecko rozkwitnie w kobietę. Sięgnął po leżące na pulpicie "Cieniem przez Magię" o tłoczonej, skórzanej okładce koloru mokrego popiołu.


Usiadł wygodnie na ozdobnym fotelu (z pewnością iluzyjnym, wciąż jednak wygodnym i pięknym!) i zagłębił się w lekturze. Ledwo jednak przeczytał kilka stron, magicznie zaleczona słabość po walce ze zjawą odezwała się wraz ze zmęczeniem. Litery, przed chwilą czytelne - plątały się przed oczami, a kartki - ciężkie jak arkusze ołowiu - ledwie dały się przewracać.
Shando Wishmaker uświadomił sobie bezcelowość tego co robi - treść, którą starał się pochłonąć, umykała mu zaraz z głowy niknąc w nasyconym iluzyjnym kurzem powietrzu, jakby biblioteka nie chciała oddać swych sekretów profanowi.



NIESPOKOJNY SEN

Nie pamiętał, jak udał się spać, nie pamiętał też Mary i Burra, którzy co rusz zwracali mu uwagę na stronice uznane przez nich za istotne. Pamiętał tylko myśl, że tam gdzie powinien działać czarodziej, zastępują go godniej karczmarz i dziecko. I nie wiedział czy to bardziej zabawne, czy frustrujące.

Sen przyszedł szybko, koszmar, z którego szponów wyrwać nie mógł się aż do poranka. Uma, która najwyraźniej nie mogła nawiedzić go w magicznych tunelach Albusa Blackwooda przyszła do niego w snach. Patrząc na to z perspektywy obserwatora nie można by wykluczyć, że zmęczony umysł czarodzieja sam wykreował niepokojące wizje, ale ilość szczegółów, zapachy, dźwięki, nawet smak i dotyk były tak wyraźne, tak prawdziwe...
Uma, córka ybnijskiego kołodzieja, zabrała Shando prosto w przeszłość, gdy trzy lata temu pewien calimshański dewiant porwał ją i torturował na ciele i umyśle, by na końcu zgładzić w bestialski sposób.
Każdy gwałt, każda rana, każda udręka... Wishmaker widział wszystko. Było to tak namacalne, że chciał złapać i udusić aroganckiego okrutnika, bawiącego się dzieckiem niczym kot upolowaną myszą, radującego się przerażeniem i bezradnością ofiary.


Obleśnie zadowolona twarz zboczonego rodaka wryła się w pamięć czarodzieja, jakby ją wyrzeźbił we wnętrzu swej czaszki. Jeżeli kiedykolwiek go spotka, rozpęta piekło w którym tamten będzie się smażył tak długo, że zwęglą mu się jelita. A potem, w piekle, usmaży się ponownie. Dla takich jak on, Shando, daleki potomek ifirita Wishmakera, miał tylko ogień.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 04-07-2014 o 04:53. Powód: Dopieszczanie, oczywiście.
TomaszJ jest offline  
Stary 04-07-2014, 09:53   #58
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro rozsiadł się wygodnie i nałożył trochę gulaszu do miski. Zawsze się będą mniej oczy zamykać jak się coś przegryzie. Bo to kochanieńcy wy moi do zimy przyjdzie w tych księgach grzebać a i wtedy guzik z pętelką można znaleźć. Wziął wielkie tomiszcze o historii okolicy, bo wydało mu się to najbardziej odpowiednie. To tu o Królach Gór musi być, nie inaczej. No ale kiedy spostrzegł zgubę w postaci dziennika, to od razu przerzucił się na niego.




No przecież w ostatnich wpisach może być “Drogi pamiętniczku! Dziś sprowadziłem plagę nieumarłych bo…” Oglądnął książkę dokładnie a potem rozglądnął się nerwowo, czy czasem autor gdzieś nie ślepi na niego z kąta. Pogrążył się w lekturze, a oczy otwierały mu się coraz szerzej. Może dla kogoś bardziej światowego Albus wydałby się nie odbiegać wiele od zwykłego ześwirowanego maga, ale dla Burra to było coś.
Na początku podziwiał go szczerze, bo o robieniu takich iluzji mógł sam tylko marzyć. No wieża piękna, biblioteka jeszcze piękniejsza. Ale im czytał dalej tym było gorzej. Jak doczytał o rytuałach i skórach, niedobrze mu się zrobiło. Starał się zapamiętać wszystko i przypomnieć sobie co wie o Klanie Kamiennych Żmij skądś przecież kojarzył tą nazwę…
Palnął się w czoło. No pewnie, przecież Jaller Skirata jest od nich, a i kilka razy po handlu w Werbenie ich obsługiwał. No pięknie…

Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, ale przynajmniej lektura była na tyle zajmująca że nie usnął z nosem na stole. Musiał sobie to wszystko poukładać, powoli i na spokojnie. Czy z tego co przeczytał wynikało wprost że Albus zarazę sprowadził? No niby nie, ale już to że piątej klepki nie miał to i owszem, aż biło po oczach. A może to jakiś efekt uboczny tego co on z pojmanymi barbarzyńcami wyczyniał? Może swoimi rytuałami bogów rozgniewał? A oni sobie siedzą i w jego rzeczach grzebią… Zatrzasnął szybko księgę i zastanowił się chwilę, zaraz potem szarpnął śpiącego Shando, po czym opowiedział mu o wszystkim co wyczytał. Musieli się z Albusem rozmówić mimo wszystko. Jak mówili towarzysze, oni zdaje się o truposzach nic tu nie wiedzieli, więc może jak czarodziej się dowie co się dzieje, to coś zrobi… Hmm, oskóruje ich na ten przykład… No coraz piękniej. Kucharz przełknął ślinę
- Emm, to ja pójdę i powiadomię resztę. Kostrzewę i Grzmota. Tak, tak! Grzmota! - jakoś na samo wspomnienie wielkoluda lepiej mu się robiło. Półprzytomne spojrzenie Calimshanina uświadomiło mu, że niekoniecznie mógł być to dobry pomysł i najwyraźniej na zewnątrz był jeszcze środek nocy.

Kilka sekund później olbrzymi czarodziej znów chrapał, a podniecony Burro wziął do ręki Historię dalekiej Północy. Ogólnikowy spis treści trochę ułatwił sprawę, gdyż zawierał nie tylko daty, ale i miejsca. Jednak jak uchwycić na stronach historię ludu, który ciągle się przemieszcza? Zresztą w większości rozdziałów opisano wojny Dziesięciu Miast z Reghedczykami, samym barbarzyńcom poświęcając niewiele miejsce, a ziemie poniżej Grzbietu Świata ignorując zupełnie. Pewnikiem historyk był południowcem i albo spuścizna dzikusów nie interesowała go wcale, albo klanowcy nie chcieli się nią podzielić. Tak czy inaczej niziołek zdołał jedynie przeczytać coś o wielkiej bitwie o Dolinę Żywej Wody pomiędzy zjednoczonymi przez Skiratów klanami a zbuntowanym szamanem i jego poplecznikami, po czym zarył nosem w pergamin i wreszcie zasnął snem sprawiedliwego.
 
Harard jest offline  
Stary 05-07-2014, 22:18   #59
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://vault.sierraclub.org/sierra/201001/images/EX_01.jpg[/MEDIA]

Po przetrząśnięciu elfiej kuchni, w której prócz zwiędłego majeranku i kilku innych marnych przypraw nie było nic, co mogłoby kogokolwiek postawić na nogi - no, może poza wyjątkowo zdesperowanym molem - druidka potuptała sobie do jeziorka, które wskazał im drow. Delikatne drgania podłogi i uciekające z przerażeniem malującym się na szczękoczułkach pająki dały jej znać, że goliat również postanowił zażyć rozkoszy kąpieli, “umilając” sobie ablucję radosnym podśpiewywaniem. Na wejściu więc Kostrzewa po przyjacielsku pogroziła mu kijem, dając tym samym znać, żeby przymknął paszczę, bo od wydawanych przez giganta dźwięków nie tylko mogła się zarwać misternie spleciona wokół iluzja, ale i sufit jaskini, w której się znajdowali.

- Tylko se ran nie odmocz! - poradziła mu jeszcze i zabrała się do pozbywania z siebie kolejnych warstw odzieży. A było ich trochę: wraz z kolejnymi odwijanymi tkaninami na ziemię sypały się drobne listki, fragmenty kory, małe robaczki, a skądś nawet wyskoczyła mała mysz, od razu dając nura w ciemność, bo zainteresowała się nią Wredota, dotąd markotnie podskakująca na brzegu jeziorka i wielce niezadowolona z tego, że w podziemnych tunelach nie mogła rozwinąć skrzydeł. W końcu jednak imponujący stosik szmat przestał rosnąć, a druidka, wcale nie przejmując się moczącym się Varem, wlazła do sadzawki aż po czubek głowy. Po chwili wypłynęła, prychając i plując wodą; na leżące na brzegu mydło popatrzyła nieufnie, odsuwając je ostrożnie na bezpieczną odległość, a potem chwyciła pierwsze z brzegu “ubranie” i starannie uprała je w wodzie, wyżęła i odłożyła z powrotem. Dopiero kiedy kupa brudnych i suchych szmat zamieniła się w kupę niewiele czystszych, ale za to kompletnie mokrych materiałów, niezmiernie usatysfakcjonowana z osiągniętego stopnia higieny kobieta rozparła się wygodnie w baseniku i oddała błogiemu nicnierobieniu, czekając aż siedzącym w bibliotece matołkom znudzi się w końcu bezproduktywne męczenie oczu i też przyjdą się popluskać. Wszak kolejna okazja na chwilę beztroskiego relaksu mogła się szybko nie nadążyć.

Niestety, wyglądało na to, że reszta grupy pozostała nieczuła zarówno na kuszące namowy Kostrzewy, jak i rozkosze kąpieli. Kiedy nawet Var sobie poszedł, druidka postanowiła dać sobie spokój z płonnymi nadziejami i zagarnąwszy naręcze mokrych szmat, udała się do jamy "sypialnianej", po drodze mijając się z lekko nieprzytomną Marą, która wędrowała właśnie w kierunku wody. Zachwycono-nieprzytomne spojrzenie kościstej pannicy jakoś odebrało kobiecie ochotę na męczenie dziewczynki. Nieźle się zabawiali w tej bibliotece, swoją drogą...

W "sypialni" druidka rozłożyła jak mogła swoje mokre ubranie, by do rana - to znaczy do momentu pobudki - wyschło (lub chociaż przeschło), sama zaś, nakrywszy się kocem, usiadła pod ścianą ze skrzyżowanymi nogami, mając pod ręką kija - na wypadek nagłego ataku (czego się nie spodziewała) lub chrapania/budzenia przez towarzyszy (czego była niestety pewna). Zanim jeszcze pochyliła głowę, a ciążące jej powieki zamknęły się ostatecznie, przemknęło jej przez myśl, że w tym niepewnym, bądź co bądź, miejscu, warto by wystawić warty. Jednak nikt się tym jakoś niespecjalnie kłopotał...Pozostawało tylko liczyć na Wredotę i jej płytki sen, że w razie niebezpieczeństwa podniesie wszystkich na nogi krakaniem. Albo na Strzygę...

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 05-07-2014 o 22:53.
Autumm jest offline  
Stary 05-07-2014, 22:19   #60
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czarny Las
Dzień trzeci, świt


Wilk leżał u stóp śpiącej Mary, leniwie zamiatając ogonem podłogę. Jeszcze jako szczeniak był sprytniejszy od innych zwierząt swojego gatunku. W końcu jako jedyny umknął myśliwym, którzy zabili mu matkę a rodzeństwo złapali w sieci. Potem zaś znalazł sobie ludzkie szczenię, które chroniło go przed innymi ludźmi. Dziwne było, że jej słuchali; w ogóle ludzka hierarchii była dla wilka niezrozumiała, a przecież i tak rozumiał więcej od innych zwierząt swojego gatunku. Pewnego dnia jego człowiek poradziła go przed sobą i długo patrzyła mu w oczy - potem nieoczekiwanie zrobił się drugi dzień, a pojmowanie świata i Mary przez Strzygę zmieniło się diametralnie.
Dlatego teraz się martwił. Ten białofutry samiec... jego człowiek stanowczo zbytnio się nim interesowała. Och, nie bał się, że wybierze go jako partnera; choć dorastała nadal była szczeniakiem - nie przeszła nawet swojej pierwszej cieczki (zresztą i Strzydze daleko było jeszcze do możliwości dawania szczeniaków). Toteż chowaniec nie obawiał się konkurencji ze strony ciemnego elfa na tym polu. Jednak Mara była człowiekiem Strzygi i wilk był zwyczajnie zazdrosny. Wcześniej Mara nie interesowała się innymi dwunogami prawie wcale - najwyżej bawiła się z jednym samczykiem z miasta, ale on był tylko szczeniakiem; no a teraz był zdechły. Za to białe futro był groźnym samcem; wilk czuł emanującą z niego siłę i rządzę mordu. Pozostawało tylko podkuli ogon i spuścić uszy w geście uległości. I nie odstępować swojej samicy ani na krok.

Nagle nos Strzygi wyłapał won krwi. Białe futro poruszał się bezszelestnie, ale zapach jego ofiar przylgnął do niego na dobre; jak do każdego drapieżnika. Chowaniec napiął mięśnie. Samica spała, reszta dwunogów nawet nie drgnęła. Chwilę zastanawiał się czy by ich nie zbudzić, ale respekt przed obcym był zbyt wielki. No i jego człowiek nie była w stosunku do obcego agresywna, podobnie jak i reszta dwunogów. Może czuli w nim przywódcę stada? Zresztą białe futro wcale się nie interesował Marą. Podszedł za to do jednego z kundli i pochylił się nad nim. Bez pazurów, zębów ani ostrego żelaza; po prostu przytknął coś do twarzy leżącego. Wyszeptał mu do ucha kilka słów, po czym zniknął w mroku, a kundel poszedł za nim.

Strzyga przez chwilę nasłuchiwał, lecz nic podejrzanego nie doleciało już do jego uszu. Kundel był żywy i poszedł za białym futrem z własnej woli. Chowaniec doszedł do wniosku, że niepotrzebnie się martwił, toteż zwinął się w kłębek na nogach Mary i poszedł spać.

➹➹➹

Thog szedł. Czuł się dziwnie - jak gdyby spoglądał na wszystko gdzieś z tylu własnej głowy nie mając wpływu na to, co się z nim dzieje. Nogi same niosły go w głąb ciemnego korytarza. Usilnie próbował sobie przypomnieć gdzie i po co, ale czuł jakby jego umysł spowijała mgła; całkiem jak wtedy gdy wraz z innymi orczymi podrostkami opił się cichaczem resztek rytualnego wywaru. We łbie szumiało, świat wyginał się w pląsach, a w ustach miał gorzkawy posmak ziół i magii. Zupełnie jak teraz. A Thog nienawidził magii. Pewnie dlatego w myślach kotłowało mu się tylko jedno słowo: ZABIJ!

Półork zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i zdecydowanie nacisnął klamkę. Czemu akurat przed tymi? Może dlatego, że zza nich akurat dochodził mocny zapach ziół i innych podejrzanych ingrediencji kojarzący się mu ze smrodem chaty szamana. Na pewno dlatego. W środku zobaczył bałagan zaiste podobny do tego, jaki widział kiedyś u czaromiota w swojej wiosce - tylko większy. Zaś wśród fiolek, stosów suchych ziół, psujących się, źle wyskrobanych skór stał zgarbiony, łysawy człowieczyna, mruczący coś niewyraźnego pod nosem.



Thog warknął gniewnie i rzucił się na dziada z toporem, choć wcale nie pamiętał by zabierał go z sali. Jednak czarodziej - tak, półork był pewny, że to właśnie znienawidzony mag - odwrócił się błyskawicznie, czujny niczym jastrząb… i mieszaniec zamarł w pół ruchu, a uniesiony do ciosu topór mało nie przeważył go do tyłu.

- Proszę, proszę… co my tu mamy? - wychrypiał Albus, obchodząc Thoga wokołoi oglądając go sobie jak jakąś osobliwą rzeźbę, a półork mógł tylko wodzić za nim wściekłym spojrzeniem. - Szczur? Miau nie mówił, że mamy w domu szczury… A może jesteś jego szczurkiem, co? - mag zbliżył nos do skamieniałego adwersarza i dokładnie go obwąchał. Ktoś obdarzony czułym powonieniem jak, dajmy na to, Burro zapewne padłby w tej chwili zemdlony, lub uznał to przynajmniej za przerażające doświadczenie. Jednak Blackwood nawet się nie wzdrygnął. - Taaak… no cóż, zdarza się, nie pierwszy raz, nie ostatni - zamruczał. - I co z tobą zrobić szczurku, co? Skór mam na razie zapas - wskazał na zarobaczony stos pod ścianą - i inne rzeczy na głowie. No, no, nie szczerz tak na mnie zębów, wyglądasz jak wiewiórka. O, to jest to! Wiewióreczka! Zostaniesz moją małą wiewióreczką; przynajmniej do rana! Tylko nie obgryź mi orzeszków - zachichotał obleśnie i wymruczał kilka słów. Thog poczuł się naraz lekki i wolny, a cała ochota na mordowanie magów przeszła mu jak ręką odjął. Nie oponował gdy Albus wypchnął go za drzwi, opętany myślą o orzechach i wspinaczce. Raz i drugi przymierzył się do którejś z kolumn, ale iluzje były oporne wobec jego prób, toteż truchtem podążył w stronę, z której - jak mu się wydawało - dobiegał zapach lasu, porzucając po drodze swoją broń. Zwinnie jak kuna (bardzo spasiona kuna) wspiął się po schodach i błyskawicznie wdrapał na najbliższe drzewo, przyprawiając o palpitacje serca małe drapieżniki, które dobrały się do smętnych resztek jakie zostały po złowieszczych łasicach.

Na całe szczęście dla Thoga niedługo miał nastać świt.

➹➹➹

Burro zerwał się skoro świt mimo zarwanej nocy; w końcu był niziołkiem interesu i musiał co rano wstawać by go pilnować. Jego krzątanina zbudziła Shando; niestety podstępny plan by samemu iść poszukać Albusa spełzł na niczym, gdyż podniecony kucharz niemal siłą zaciągnął go do sypialni reszty, bo podzielić się efektem nocnych zmagać z zakurzonymi tomiszczami. Tam Kostrzewa z Marą również już nie spały, a “uprzejme” szturchnięcie druidkiego kostura zbudziło i smacznie śpiącego Vara, który chrapał niemal tak irytująco jak śpiewał. Brakowało tylko Thoga. Jego posłanie było puste i zimne, a plecak leżał obok, jednak półorka - ani widu, ani słychu. Nie było również jego topora.

~
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 07-07-2014 o 09:45.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172