Rufa Nefrytowej Gwiazdy,
18. Pierwszego Siewu 2E 581
- Nie strzelać! - krzyknął kapitan - Czekać na jej słowo!
Z ust niektórych żeglarzy wydarły się stłumione pomruki dezaprobaty zrodzonej z paniki gorzejącej w ich szeroko otwartych oczach, ale wszyscy jak jeden mąż cofnęli się od naciągniętych balist jakby żywili obawę, że mogą wystrzelić któryś z beltów przez czysty przypadek. Coraz wyraźniej dostrzegane w wodzie wężowidło zdawało się przez chwilę tkwić w zupełnym bezruchu, dwie jego macki unosiły się na powierzchni niczym cielska zdechłych płetwiaków.
Wiatr przybierał na sile, pofałdowane żagle nabierały z powrotem wyczekiwanych z utęsknieniem kształtów. Theodoryan poczuł jak powiew powietrza porusza jego włosami, przesuwa się po pokrytej świetlistą powłoką skórze. Żaglowiec ruszył z miejsca przy dźwięku skrzypiącego drewna i trzeszczącego materiału, wpierw niemalże niewyczuwalnie, po chwili jednak nabierając zauważalnej prędkości.
Otumaniony zaklęciem Altmerki morski potwór również musiał to wyczuć, a jego instynkt drapieżnika zaczął toczyć zaciekłą walkę z mocą czaru. Wychylony za burtę cętkowany khajiit zaryczał z nieopisaną radością, kiedy woda wokół żaglowca przeistoczyła się w kipiel, a pięć monstrualnych macek wystrzeliło w samej chwili w powietrze zamierzając pochwycić statek w miażdżącym uścisku.
Na pokładzie wybuchło szaleńcze pandemonium, które pomimo objawów czystej zgrozy umilkło zaledwie sekundę później sparaliżowane mieszaniną zupełnego zaskoczenia i niedowierzania. Ucichli nawet dwaj ryczący niczym wrothgarskie piżmowoły orsimerowie, wzywający jeszcze chwilę wcześniej imienia swojego patrona Malacatha.
Po wysokim i nieskazitelnie gładkim czole Altmerki spłynęła pojedyńcza kropla potu, przywodząca na myśl perłę ślizgającą się po jej złocistej skórze. Jasna poświata bijąca z jej rozrzuconych na boki dłoni wystrzeliwała ponad burtami żaglowca rozgałęziając się w powietrzu i sięgając swoim światłem wszystkich pięciu macek.
Najeżone kościanymi hakami kończyny stwora zawisły w powietrzu niczym zmrożone zaklęciem, podtrzymywane w miejscu mocą płynącą z rąk smukłej elfki. Kiedy wszystkie zastygły w wymuszonym inwazyjną magią bezruchu, zapatrzony na to czarodziejskie widowisko Morayne wreszcie wyraźnie dostrzegł jak przyspieszała
Gwiazda.
Coraz szybciej, ale wciąż nie dość szybko. Theodoryan spojrzał na pogrążonego w transie Harkona, potem na spieniony coraz bardziej kilwater, na końcu zaś przeniósł wzrok z powrotem na elfkę, po której czole spłynęła następna kropla potu. Altmerka dała popis wielkiego kunsztu, ale Theodoryan nie miał pojęcia jak długo była w stanie powstrzymywać morskiego drapieżnika przed atakiem zdolnym zniszczyć w jednej chwili cały statek.
Aventus Gratius doszedł do tego samego wniosku, otrząsając się nadzwyczaj szybko z wrażenia wywołanego magicznym popisem Elsinire. Kapitan wbił wzrok w wysokiego Cyrodiilczyka z twarzą pociętą mnóstwem blizn po rytualnych samookaleczeniach, wiecznie narzekającego brodacza pełniącego na
Gwieździe funkcję jego prawej ręki.
- Draugding, musimy mu złożyć ofiarę! - krzyknął Gratius - Ona nie wytrzyma w nieskończoność! Musimy jej pomóc! Wyrzuć kogoś!
Czerwone Żagle pojęły w mig słowa swojego kapitana. Zgrzytnęły wyciągane z pochew krótkie miecze i puginały, stężały ścięte posępną determinacją oblicza.
A przebywający na pokładzie pasażerowie zrozumieli z dreszczem jeżącej włosy zgrozy, że lada chwila ktoś z nich miał znaleźć się za relingiem żaglowca. Orsimerowie zamłynkowali ciężkimi mieczami z orichalku, coloviańscy dezerterzy przybrali natychmiast szyk miniaturowego czworoboku chroniąc sobie wzajemnie plecy. Skupieni wokół dunmerskiej znawczyni Dwemerów argoniańscy niewolnicy zaczęli posykiwać rozpaczliwie i kulić się z przerażenia.
A młodziutki syn nibenejskego zaklinacza skamieniał z wrażenia kilka kroków od wejścia do nadbudówki, przez które wyślizgnął się chwilę wcześniej przywiedziony na pokład zgubną ciekawością.
Theodoryan Morayne był pewien, że włos nie spadnie z głowy ani jemu samemu ani nordzkiemu kapłanowi ani tym bardziej pięknej Altmerce, ale widząc spojrzenie Gratiusa przeskakujące z młodego Nibenejczyka na cętkowanego khajiita i z powrotem pojął, że właśnie w tym momencie ważył się los jednego z nich!
Ładownia Nefrytowej Gwiazdy,
18. Pierwszego Siewu 2E 581
W ładowni panował nie tyle powszechny harmider, ale wręcz chaotyczna uwertura: rozpisana na krzyki żeglarzy, ryki piaskożerów i dziwaczne melodie wygwizdywane przez redgardzkiego mistrza miecza. Na to wszystko nakładały się jeszcze dźwięki nawoływań dobiegających poprzez kratownicę luku z pokładu i trzeszczenie kadłuba żaglowca, a mimo to można było odnieść wrażenie, że w pomieszczeniu zapadła przenikliwa cisza, gdy Nazz z Kowadła zwany Szarym przemówił spoglądając prosto w piwne oczy marynarza władającego magią transmutacji.
Było coś takiego w głosie niepozornego mężczyzny o nijakiej pospolitej twarzy, że wszyscy żeglarze umilkli w jednej chwili, jęli spoglądać po sobie skonsternowanym wzrokiem. Dwóch odrzuciło czym prędzej przyniesione do ładowni oszczepy, a zielonkawa poświata wokół rąk czarownika zniknęła w jednej chwili.
Nie zwracając uwagi na zmieszanie Żagli, Nazz postąpił kilka kroków w stronę klatek drapieżnych wierzchowców i włożywszy rękę pomiędzy wygięte pręty spowił łuskowaty łeb rozwścieczonego piaskożera jasną poświatą uspokajającego zaklęcia. Zwierzę stanęło jak wryte pośrodku klatki, wytrzeszczyło czerwone ślepia, a potem zaczęło wydawać z siebie niskie pogwizdywanie przypominające do złudzenia dźwięki wydawane wcześniej przez gwizdek redgardzkiego mistrza miecza. Drugi piaskożer, najwyraźniej zbity z tropu zachowaniem pierwszego osobnika, odwrócił łeb w jego stronę próbując zrozumieć nagłą zmianę zachowania kompana.