Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2018, 16:02   #541
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kiedy powróciły do obozu, ten okazał się dużo bardziej zaludniony. Najróżniejsi ludzie krzątali się wokół namiotów. Mężczyźni, ale również kobiety. Czarni, biali, Azjaci… Niektórzy ubrani w szare, proste uniformy, jednak większość miała na sobie typowe mundury moro. Wojskowi wydawali się nieco oszołomieni i niepewni tego, co się właśnie dzieje. Natomiast detektywi IBPI… bo to musieli być detektywi IBPI… cechowali się dużo większym skupieniem, rzeczowością i zorganizowaniem.

Wnet Lotte usłyszała bardzo znajomy, przyjemny, głęboki głos… Zdawał się ciężki od korzennych przypraw i nieco ochrypły. Jak gdyby jego właścicielka była przyzwyczajona do mówienia i wydawania poleceń.
- Tak, nazywam się Stephanie Bouchard i jestem z PBOS…
- A co to…
- To skrót od zarządu planowania żeglugi oceanicznej. Jesteśmy z NATO – wyjaśniała Tallah Zaira. – Mamy za zadanie określenie charakteru wyspy i oraz znajdującego się na nim zagrożenia. Wasze wojsko powinno uznać nasze zwierzchnictwo zgodnie z postanowieniami traktatu z…
- No dobrze, ale możemy zobaczyć jakieś poświadczenie pani słów? – przerwał jej jeden z najstarszych żołnierzy. Zdawało się, że był tu najwyższy rangą, biorąc pod uwagę to, jak inni odnosili się do niego.
- Mamy wszystkie dokumenty, jakie tylko będą potrzebne – czarnoskóra uśmiechnęła się tak, jak gdyby już wygrała. Wnet jeden z jej towarzyszy przyniósł całą walizkę pełną zadrukowanego papieru. Żołnierz skrzywił się, jakby nie będąc pewny, czy zacząć czytać, czy może oszczędzić sobie trudu i wyrzucić wszystko prosto w ognisko.
- W razie pytań proszę skontaktować się z moim przełożonym – dodała. – To pan George Nystrom, znajduje się przy śmigłowcach i…
- Rozumiem – zgodził się z wahaniem. – Jednak jeszcze porozmawiamy drogą radiową z naszym własnym zwierzchnictwem lądowym. Do tego czasu będziemy współpracować. Zwłaszcza jeśli zagrożenie rzeczywiście jest tak znaczące.
- Dziękuję, oficerze – Tallah podała rękę, po czym obróciła się i zaczęła iść w sobie wiadomym kierunku… lecz przystanęła, zauważając Lotte. Skierowała się w jej stronę.

Tymczasem Visser mogła ujrzeć, że na polanie znajdującej się za namiotami umieszczono szereg śmigłowców IBPI. Było ich kilkanaście, ale wszystkie zmieściły się. Pewnie ciężko byłoby znaleźć drugie tak dogodne miejsce w zalesionej okolicy i między innymi to zmusiło Antarktydę, aby właśnie tutaj zdeponowała swoje siły lotnicze. Choć pewnie zwalanie się na głowę żołnierzom nie było wcale zbyt komfortowe. Zdawało się jednak, że IBPI było i na to przygotowane, sądząc po objętości dokumentów w walizce. Pewnie podobne druki zostały przygotowane na każdą okazję już dawno temu.

- My znowu się spotykamy – Tallah uśmiechnęła się, widząc Lotte. – Szkoda, że znowu w tak napiętych okolicznościach. Wyobraź sobie, że jest tu nawet Egzekutor do spraw Bezpieczeństwa, Miloš Obilić. Czyli… tak. IBPI poważnie podchodzi do sprawy. Śmigłowce, które tu widzisz, przyleciały prosto z Helsinek. Bo tam zostały przekierowane nasze siły bojowe. Na szczęście lot tutaj nie zajął zbyt dużo czasu. A poza tym opowiedz mi, co…
Tallah zastygła w bezruchu. Spojrzała na niebo. Jej uwagę zwrócił hałas. Głośny szum helikopterów, które przemierzały niebo, kierując się na północ. Lotte wnioskowała po jej minie, że to nie były zapasowe siły IBPI.

W zasięgu wzroku pojawiła się Mary. Pewnym krokiem szła w kierunku zebranych kobiet.
- Nie możemy tracić czasu. To Valkoinen. Odebraliśmy wiadomość od zwiadowców IBPI, że zmierza tutaj ich piechota z zachodu. Podobno jest z nimi… Surma. Musimy ewakuować żołnierzy, póki jeszcze mamy na to czas… Oraz siebie. Trzeba również gonić ich siły lotnicze – wskazała helikoptery, których część zniknęła za horyzontem. – Jest tylko jedna rzecz, której mogą pragnąć.
- Korona… - szepnęła Jennifer, która do tego czasu milczała, znajdując się u boku Lotte.
- Co planujesz? – Tallah zwróciła wzrok na detektyw. – Nie możesz tutaj zostać, to zbyt niebezpieczne. Wolisz dołączyć do załogi śmigłowców i kierować się na północ? Czy zostać z naszą piechotą i pilnować sprawnej ewakuacji obozu?
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-10-2018, 19:31   #542
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
- Emmm - zaczęła Lotte biorąc głębszy oddech. Cieszyła się, że widzi Tallah, która przybyła z odsieczą. Wreszcie było wsparcie i osoby, które dołożą wszelkich starań, aby ogarnąć ten burdel z Valkoinen. Nie była jednostką bojową, tylko taktyczną, więc jej obecność faktycznie była tu kompletnie zbędna. Przeważnie w takich momentach wycofywała się bez żalu i oddawała sprawę w ręce odpowiednich osób, nie można być dobrym we wszystkim. Teraz jednak miała dylemat. - Gdzieś na wyspie jest Ismo i ma kłopoty. Rozdzieliło nas jak tu trafiliśmy i wiem tylko tyle, że potrzebuje pomocy. Wiem co powiesz, ale nie mogę zostawić go samego, muszę go znaleźć.
Tallah lekko skrzywiła się.
- Lotte… jak będziemy biegać za wieloma srokami, to żadnej nie złapiemy - westchnęła. - Wybacz mi te metafory - mruknęła po chwili. - Nawet nie wiem, jak do końca poprowadzić tę sprawę - dodała. - Mam wrażenie, że te helikoptery są jak biały zając w tej bajce o dziewczynce z Krainy Czarów. Wsiądę w nie, zaczniemy gonić Valkoinen i wnet trafiły do prawdziwego innego wymiaru. Bo nad Jeziorem Alue wszystko może się zdarzyć…
Jennifer dyskretnie spojrzała na twarz Lotte i mocniej chwyciła jej ramię.
- Słyszałaś, co powiedziała? - szepnęła.
Tymczasem Zaira kontynuowała, kompletnie niezrażona.
- Myślę, że większe szanse masz znaleźć chłopaka, ewakuując wojskowych. Będziecie poruszać się drogą naziemną i jeśli chłopak znajduje się gdzieś na wyspie, to macie większe szanse znaleźć go tu, niż tam, gdzie zmierzamy - dodała.
- Tak, chyba tak - odparła spoglądając kątem oka na Jenn. Rozumiała, że w słowach Zairy była jakaś wskazówka, ale nie umiała jej odczytać, co zapewne zrobiła Konsumentka. - A ty, co zamierzasz?
- To zależy od tego, co Egzekutor ode mnie oczekuje. A tego mi jeszcze nie powiedział. Dlatego też… - kobieta zawiesiła głos. - Myślę, że mogłybyśmy skierować się w jego stronę. Wspominałam o nim temu wojskowemu. Znajduje się obecnie przy helikopterach i robi swoje rzeczy… czyli chyba nie tak wiele, szczerze mówiąc. Głównie zleca ludziom różne zadania i problemy do rozwiązania. Jednak odpowiedzialność za wszystko leży na jego barkach, a to… całkiem dużo. Jeżeli gra jest rzeczywiście o tak dużą stawkę.
- Myślałam, że ty dowodzisz - uśmiechnęła się nieznacznie, rozumiejąc swój błąd myślenia. Zrobiła minę jakby nagle sobie o czymś przypomniała. - Dostałaś wiadomość od Demonico? Zastanawiałam się czy udało mu się z tobą skontaktować - w duchu dopowiedziała "w końcu po to został".
- Tak, zajęliśmy się sytuacją w tamtym mieście. Wysłaliśmy ludzi to czyszczenia pamięci, ale budynek uległ pewnym zniszczeniom, które trudno jest tak po prostu przemilczeć. Najbardziej pasowałoby nam trzęsienie ziemi, to mogłoby je wytłumaczyć. Ale reszta mieszkańców wioski raczej pamiętałaby o nim - rzekła Tallah.
- Przepraszam, a czym zajmuje się Mary?
- Koordynuje współpracę Kościoła Konsumentów i IBPI, panno…
- de Trafford - Jennifer przedstawiła się. - Mogłabym z nią porozmawiać?
- Powinna znajdować się w którymś z namiotów - czarnoskóra obróciła się w stronę obozowiska i wskazała ręką odpowiedni kierunek. - Ostatni raz tam ją widziałam - dodała.
Jennifer obróciła się i pomknęła biegiem, nawet nie dziękując, ani nie żegnając się z Lotte.
- Em, budynek uległ zniszczeniom? - zapytała niepewnie, próbując sobie przypomnieć kiedy budowla została uszkodzona na tyle żeby musieć przypisywać to trzęsieniu ziemi. Przyjrzała się jeszcze oddalającej się sylwetce Jennifer. - Zostawiliśmy mały bałagan, ale nie aż taki.
- W sali koncertowej, czy też audytorium spadły i roztrzaskały się wszystkie lampy wiszące z sufitu i ciężko to wytłumaczyć to w jakikolwiek racjonalny sposób. Może ktoś uderzał w nie kijem bejsbolowym, niszcząc jedna po drugiej, ale do tego potrzebowałby wysokiej drabiny, dużej ilości czasu oraz… jakiejś motywacji. Poza tym w piwnicy było kilka porozbijanych ścian, myślę, że ta bestia z kimś walczyła. Znaleziono tam zwłoki Konsumenta o nazwisko McHartman. No i też tuż nad obeliskiem jest dziura w suficie, która ciągnie się aż do dachu. Zniszczyła jedną ze ścian podporowych, przez co zawaliła się część pierwszego piętra. Niewielka, ale wciąż.
- No tak - odparła lekko zakłopotana. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że aż tak dużo zniszczeń było. Kompletnie umknęło jej to z pamięci. - Chyba zbyt skupiłam się na przeżyciu tam, wydawało mi się, że nie było aż tak źle... Jednak jak sobie przypominam, to faktycznie nie wygląda tak jak jeszcze przed chwilą myślałam. - Westchnęła, po czym dodała - patrząc na to, że część surmy połączona z haltiją, w sekundę potrafiła rozszarpać czy to świetnie przeszkolonego komandosa czy zabić rosłego McHartmana... Mogło mi się wydawać, że zniszczenia były mniejsze.
- To musiało być naprawdę straszliwe stworzenie - mruknęła Tallah. - Myślę, że część zniszczeń w piwnicach dokonał sam Konsument, po przeobrażeniu w formę Szakala. Z tego, co wiem, był jednym z najsilniejszych członków tej organizacji i też najbardziej potężnym, przynajmniej jeśli chodzi o wymiary fizyczne. Pan Dora rzekł, że lampy w audytorium strzaskały się jakby same, może wyładowaniem energii chimery. A dziurę w suficie zrobiła moc płynąca z obelisku. Dobrze, to w każdym razie nie ma większego znaczenia już.

Wnet dotarły do samolotów.
- Proszę poznaj pana Egzekutora Miloša Obilića - rzekła, wskazując dojrzałego mężczyznę o ciemniejszej karnacji. Na pierwszy rzut oka wyglądał na osobę do bólu konkretną, nie znającą się ani trochę na sztuce dyplomacji. Chyba chodziło o sposób, w jaki patrzył na otoczenie. Wydawał się bezczelny i kipiący pewnością siebie. - Panie Egzekutorze, to moja dobra znajoma i detektyw, Lotte Visser z Oddziału w Portland.
- Dzień dobry - odparła krótko Lotte, czekając czy mężczyzna poda jej rękę. Lubiła trzymać się zasad savoir-vivre, które pomagały uniknąć poczucia zażenowania, albo przynajmniej minimalizować ich ilość. Niestety międzynarodowe towarzystwo, w którym obracała się, nie ułatwiało jej życia. Egzegutor był wyżej w hierarchii i to on powinien pierwszy wyciągnąć rękę w geście przywitania. Wydawał się jednak kompletnie niezainteresowany zasadami dobrego wychowania i konwenansami. Visser skinęła więc tylko głową i zapadła niezręczna cisza.
- Dzień dobry - rzekł krótko. Wyciągnął komórkę i zaczął coś sprawdzać na niej i odpisywać. - Wiem, że jesteś najdłużej z nas wszystkich na tej wyspie. Czy możesz powiedzieć nam, czego możemy się spodziewać? Jakie zagrożenia wydają ci się najbardziej oczywiste i prawdopodobne do napotkania?
Tymczasem Tallah nie odeszła na bok, ale ktoś podszedł do niej i zaczął z nią rozmawiać. Wyglądało na to, że brakowało załogi w kilku helikopterach.
- Których? - zapytała kobieta.
- A09 kryptonim Zielony Wąż, A12 Brązowy niedźwiedź i A13 Biały Zając - odpowiedział mężczyzna w uniformie IBPI. - W każdym jest tylko dwóch pilotów. Brakuje osób do obsługiwania działka. Co znaczyłoby, że nie śmigłowce nie będą mogły strzelać zamontowaną bronią…
- I tak udało nam się błyskawicznie zmobilizować tylu ludzi - westchnęła, zastanawiając się nad rozwiązaniem tego problemu.
- Raczej nie mogę powiedzieć za wiele - odparła ignorując swojego rozmówcę i przysłuchując się, z lekkim niedowierzaniem, rozmowie Talli. - Najbardziej oczywiste... to nic tutaj nie jest. Wszystko żyje tu swoim specyficznym życiem, które nie mieści się w znanych mi ramach. Przynajmniej za krótko tu jestem, aby móc to stwierdzić. Na pewno wyspa istniała na długo przed tym jak się ukazała.
- Rozumiem - odpowiedział krótko Egzekutor.
Tymczasem Tallah spojrzała na detektyw.
- Wiem, że ćwiczyłaś strzelanie. To oczywiście zupełnie inna broń, ale zasady są podobne. Trafić w cel - rzekła. - Przydałabyś się w którymś z helikopterów. Jeżeli tylko czujesz się na siłach.
- Musimy już teraz wylatywać - rzekł mężczyzna. - Więc szybko decyduj się, czy zostajesz tutaj, czy chcesz nam pomóc w odzyskaniu Korony Nieba.
- To zabieram się z Białym Zającem - odparła szybko. W jej głowie kłębiły się różne myśli, nawet te sprzeczne. Zarówno, nie chciała się pchać w niebezpieczeństwo, ale obiecała znaleźć Ismo. - Przynajmniej przydam się na coś, a ostatnio celność to moje drugie imię…
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 12-10-2018, 14:16   #543
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice: Upadek

Nikt nie zdążył zareagować.
Alice prędko podbiegła do krawędzi, po czym napięła mięśnie i odbiła się od podłoża. Jej serce waliło jak oszalałe, kiedy zobaczyła masyw wody znajdujący się tak daleko pod nią. Do oczu nabiegły łzy - czy to z powodu nagłego pędu powietrza, które w nie uderzało, czy może raczej z innych przyczyn… to nie miało znaczenia. Alice przez krótki moment jeszcze wznosiła się, kiedy nadeszła ta jedna sekunda, w trakcie której grawitacja przypomniała sobie o niej. Zawisła w powietrzu, po czym zaczęła spadać. Coraz szybciej i szybciej. Jej ciało przechyliło się w ten sposób, że na przodzie znajdowała się głowa, a dopiero potem wyprostowana reszta ciała. Śpiewaczka widziała drobny zarys klifu z nadnaturalną, wyostrzoną dokładnością. Obijały się o nie fale Alue. Alice widziała dokładnie sposób, w jaki tworzyła się biała piana, przez chwilę trwała, po czym prędko znikała. Zupełnie jak człowiecze życie. Harper wiedziała, że zostały jej już tylko sekundy, zanim roztrzaska się o te same klify. Czerwień jej krwi przez chwilę będzie utrzymać się na tafli magicznej wody, po czym wsiąknie i rozproszy się. Jak ona cała. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Już nie miała żadnego wyboru. Mogła jedynie oczekiwać na koniec. Mocno trzymała kawałek metalu, jakim była korona niebios. Jak wiele przeszła ona i jej bliscy, aby odnaleźć ten przeklęty artefakt. Śpiewaczka miała nadzieję, że wkrótce znów zostanie zagubiony. Tuoni i Tuonetar nie położą na nim swoich łap. Nigdy nie zapanują nad Ukkiem, nie staną się śmiertelnikami, nie przejmą na stałe ich ciał. Alice zatroszczyła się o to, skacząc. Czy nie powinna być z tego powodu szczęśliwa? Czy cena jej życia nie była niewielka w obliczu dobra, jakie osiągnie, uderzając w skały? Tak sobie mówiła, nie mogąc powstrzymać łez. Oby tylko Terrence wszystkiego nie zepsuł… Żeby nie zatrzymał jej lotu… Żeby wszystkiego nie zniszczył… Żeby ją uratował? Nie, o to jedno nie powinna prosić.

Spadając, uderzyła się prawą ręką o jedną z wystających skał. Naskórek został zerwany, a piekący ból - będący tylko preludium - wypełnił jej umysł. Krew pociekła ze zranienia i oblekła koronę niebios… Czy powinna ją skonsumować? Czy w ogóle mogła? Czy miała na to czas? Potrafiła wystarczająco skoncentrować się?
Śpiewaczka obróciła się w locie, tak, by teraz spadać plecami w dół, nie głową. Jeśli uderzy w skały, nie chce tego widzieć. Chce patrzyć na to piękne, rozgwieżdżone niebo, które rozciągało się ponad nią. Wody jeziora były wspaniałe, ale teraz napawały ją lekiem. A niebo? Tam ponoć było jej miejsce, w końcu była Dubhe… Ręce jej drżały od zimna, ale popatrzyła na zakrwawioną koronę. Sekundy… Może i miała sekundy, ale zamierzała spróbować
- Obietnic się nie łamie Akko… Więc spróbuję - szepnęła, choć jej własny głos nie dotarł do jej uszu, porwany przez wiatr. Przytuliła do siebie mocno koronę, zamykając oczy. Łzy były teraz zimnymi strumykami na jej policzkach, świst pędu w dół został wygłuszony, kiedy Alice spróbowała ten jeden, bardzo ważny raz sięgnąć do swych mocy i skonsumować Koronę Nieba.
I niech się dzieje wola bogów.

Obracając się w ten sposob, Alice widziała brzeg szczytu Iglicy. Ujrzała wystającą głowę de Trafforda, który spoglądał na nią w szoku. Wyciągnął rękę, chcąc ją pochwycić swoją mocą. Śpiewaczka ujrzała również Kirilla, który stał obok niego. Jego twarz przykrywała maska. Schował się za wszystkimi barierami, jakie tylko mógł postawić. Ale pękały…
- Alice! - krzyknął Terry, koncentrując się.
- Nie! - odkrzyknęła mu tylko takim tonem, który sugerował, by nie robił tego, co uczynić chciał. Wstrzymała oddech, po czym ponownie zamknęła oczy i teraz już nie patrzyła w górę. Musiała skonsumować tę Koronę. To, albo pozbędzie się i Korony i ciała, które Tuonetar zamierzała przejąć.
Alice poczuła obok siebie pęd schwyconego przez de Trafforda powietrza i okruchów skalnych znajdujących się tuż obok niej. Prawie trafił. Jednak z każdą kolejną sekundą oddalała się coraz bardziej, a celność Anglika nie była niezawodna. Wnet śpiewaczka poczuła dziwne gorąco, które skojarzyło jej się z górą Horną. Czyżby tuż przed śmiercią jej zmysły wariowały? Toń jeziora, która na nią czekała, musiała być chłodna i wilgotna… a nie tak gorąca… Alice spadała w ten sposób, że nie widziała, co znajdowało się tuż pod nią. A właśnie tam, jak myślała, znajdowało się źródło gorąca.
Śpiewaczka cały czas koncentrowała się na własnej energii, czując jednak ciepło, na krótki moment otworzyła oczy by spojrzeć, skąd też ono pochodziło. chciała po prostu skonsumować tę Koronę, w nieco dramatycznych i szalonych warunkach, ale bardzo się starała. Obawiała się towarzyszącego temu bólu, ale wierzyła, w środku, bardzo głęboko, że jednak, jakimś cudem uda jej się to. Tyle że artefakt, jak wyczuwała, był przepełniony energią. Nigdy w życiu nie znajdowała się przy obiekcie, który przypominałby koronę. Kiedy w trakcie urodzin Terry’ego skonsumowała księgę… to było nic. Kawałek metalu w jej dłoniach zdawał się co najmniej dziesięć razy cięższy. Jak nie więcej. Bardziej intensywny od Łowcy, a w wyssaniu tamtego ducha pomagała jej Jennifer. Natomiast teraz śpiewaczka nie mogła się skupić… nie w takich okolicznościach… po prostu nie potrafiła…

Nagle uderzyła.
Jej plecy dotknęły twardego podłoża.

Harper starała się z całych sił skupić, jednak sama nie mogła. Nie w tej chwili. To było za dużo. Wyglądało więc na to, że korona przepadnie, jak i ona też. Przyciskała ją mocno do siebie, kiedy nastąpiło uderzenie. Wydusiło jej powietrze z płuc, że aż otworzyła oczy, ale zobaczyła świetliki sygnalizujące, że zaraz mogłaby stracić przytomność. To jednak minęło, a więc… Z jakiegoś powodu, nie umarła. Plecy jednak bolały, bo powierzchnia, ciepła, niewilgotna, choć takie powinny być skały na dole, nadal była twarda. Trzymała kurczowo rękami Koronę i nie poruszała się, bojąc, że jeśli to zrobi, okaże się, że ma połamane żebra i któreś przebije jej płuco. Ostrożnie obróciła jednak głowę, powolutku starając się złapać oddech, sprawdzając na co dokładnie spadła.
Tuż przy jej uchu rozległ się odgłos przypominający załamujące się niebo. Ryk tak silny i potężny, że cała struchlała i na chwilę zapomniała o bólu, który miażdżył jej plecy i klatkę piersiową. Było tak gorąco, że cała jej skóra wysuszyła się, a pot znikał zanim na dobre pojawił się. Śpiewaczka ujrzała ogromny, wilczy pysk Surmy. Bestia była wczepiona w Iglicę tylnymi łapami i lewą przednią. Natomiast jej prawa schwyciła w locie Harper i zakleszczyła ją bez najmniejszego wysiłku. Ogar odchylił łeb, po czym triumfalnie zaryczał ogniem. Języki pożogi pofrunęły pod niebiosa, jak gdyby wilk chciał osmalić chmury. Przez chwilę zastygli w bezruchu, po czym Surma spięła mięśnie, wytężyła je do granic możliwości i skoczyła w górę. Alice nie mogła przy tym złapać oddechu. Myślała, że wymsknie się ogarowi, jednak jego uścisk zdawał się stanowczo zbyt silny. Wnet piekielna istota zaryła szponami trzech łap w skałę, aby utrzymać się jej. W ten sposób chciała się wspiąć aż na samą górę.
Alice tego się kompletnie nie spodziewała… Zupełnie. Błyskawicznie zaczęła wiercić się i kolanami rozpychać zaciśnięte na sobie pazury Surmy. Jeśli choć na moment mu się wymsknie, nie zdoła jej pochwycić drugi raz, była tego pewna. Walczyła teraz, żeby się uwolnić. Musiała się uwolnić, bo inaczej wszystko będzie stracone. Ignorowała fakt bólu, że trudno jej się oddychało… Walczyła. Była niżej. Jeśli zdołałaby trafić w wodę jeziora życia… Może nawet przeżyłaby ten upadek. Próbowała więc.

Alice rozpychała się z całych sił. I nie miałoby to żadnego znaczenia… gdyby nie zdarzyło się to, co chwilę potem miało miejsce. Surma znów skoczyła w górę. Harper zaatakowała wtedy ze zdwojoną mocą. Skoncentrowała wszystkie siły, jakie w sobie posiadała i uderzyła pieściami w łapę bestii. To nie przyniosłoby żadnego rezultatu… jednak dłonie śpiewaczki w międzyczasie spociły się i w rezultacie drobny kawałek metalu, jakim była korona, wymsknęła jej się z dłoni. Zaczęła spadać w przepaść, jasno błyszcząc w mocnym świetle księżyca, gwiazd i reflektorów helikopterów. Surma zauważyła to i na moment zdekoncentrowała się. To wystarczyło, aby puścić śpiewaczkę. Alice ponownie zaczęła spadać, zostawiając Surmę przyczepioną do skalnej ściany.
Harper uśmiechnęła się. W pierwszej chwili, oczywiście wystraszyła się, kiedy Korona wypadła jej z rąk, w drugiej jednak, nie dostał jej wilk, ani Tuoni. Kiedy bestia wypuściła ją, Alice obróciła się w locie i wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc nadać sobie kształt strzały, by spadać nieco szybciej. Zamierzała złapać Koronę, nawet jeśli ta wpadnie do wody, ona za nią zanurkuje. Dzięki Surmie prawdopodobnie i ona i artefakt, nie uderzą w skały a nawet uderzenie w wodę będzie lżejsze, niż z samego szczytu. Nadzieja, wywołała uśmiech, nim koncentracja zmazała go. Sto procent uwagi Alice było teraz na Koronie i zbliżającej się wodzie.
Alice nie była w stanie złapać korony. Ta zaczęła spadać pierwsza i była dużo lżejsza. W rezultacie dużo szybciej przybliżała się do jeziora. Śpiewaczka, choć przybrała aerodynamiczny kształt i nabierała prędkości… zrozumiała, że nie będzie w stanie w porę zrównać się z kawałkiem metalu. Surma zaryczała nad nią i przez moment obserwowała upadek Harper i korony, ale wnet zaczęła zbiegać w dół stromego stoku. Nie tylko grawitacja stymulowała jej opadanie, ale też siła jej mięśni, którymi aktywnie odpychała się od skały. Przez to jej prędkość przewyższyła szybkość śpiewaczki. Alice ujrzała, jak wilk odchylił głowę, po czym zaczął przygotowywać w pysku strumień ognia, którym chciał spalić w locie opadającą, błyszczącą koronę, zanim ta dosięgnie tafli wody.
- Nie, Jelle! - Wrzasnęła śpiewaczka, teraz obracając się w locie tak, by spaść prosto na łeb bestii. Jeśli upadnie mu na pysk, na pewno się poobija, na pewno ogłuszy impetem Surmę, przy odrobinie szczęścia, ale chociaż uratuje Koronę. Tak jak zaplanowała, tak też skierowała swój lot. Więc jeśli wpadną do wody, mogło się okazać, że zrobią to razem.
Alice ustawiła w ten sposób swoje ciało, choć wymagało to ogromnej siły mięśni, że zaczęła lecieć prosto na skałę. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy ujrzała zbliżające się skały oraz to, ile bólu zapewniały. Na szczęście nie uderzyła w nie, a zamiast tego trafiła tak, jak planowała, prosto w pysk Surmy. Jej ciężar nie zrobił na niej prawie żadnego wrażenia. Trzeba było znacznie więcej, żeby wyrządzić bestii krzywdę. Jednak Harper zdołała nieco skrzywić kierunek, w którym ustawiła pysk. W rezultacie struga ognia nie sięgnęła celu. Ominęła koronę jedynie o kilkanaście centymetrów, ale to wystarczyło! Alice zalała fala obezwładniającego bólu, kiedy część pożogi trafiła przy okazji dwa ostatnie palce jej lewej ręki. Te spłonęły. Zniknęły, jak gdyby nigdy ich nie było. Żar okazał się tak przejmujący, że zdążył zasklepić rany błyskawicznie - nie wylała się ani strużka krwi. Harper nie była przekonana do tego, jak bardzo rozległe były doznane uszkodzenia, jednak co do jednego nie miała wątpliwości - korona nie została zniszczona. Śpiewaczka znów zaczęła spadać, obijając się boleśnie o skały.
Harper zawyła, co przeszło we wrzask. Kiedy ryk ognia ucichł, jej głos jeszcze przez chwilę niósł się po tafli jeziora, by również zamilknąć. Udało jej się. Korona była ocalona. Śpiewaczka patrzyła jeszcze przez kilka sekund, jak artefakt spada dalej do wody, by poddać się grawitacji i zsunąć z pyska Surmy. Spadała i była tak odrętwiała od uderzenia, że nie mogła sobie nawet dopomóc, asekurując się przed kolejnymi upadkami na skały. Cała poobcierana i poobijana, ustawiła prawą rękę tylko tak, by osłonić głowę, przed ewentualnymi uderzeniami. W końcu jednak skały się skończą i ona, podobnie jak i Korona, trafi do wody. Zdążyła tylko wstrzymać oddech, który i tak było jej potwornie trudno brać, od tylu uderzeń w klatkę piersiowa i plecy.



Wnet uderzyła w taflę wody. Choć to uczucie samo w sobie nie było ani trochę przyjemne, po kilku długich sekundach, kiedy przyzwyczaiła się do wilgoci, zaczęła ją doceniać. Przynosiła przyjemne ukojenie po ogromnym żarze, jakiego przed chwilą doświadczyła. Miliony najróżniejszych, najbardziej kolorowych duchów ryb niewiele robiły sobie z tego całego dramatu. Niewzruszenie pływały sobie, nawet specjalnie nie spoglądając na intruza, jakim była śpiewaczka. Jednak i tak okazały się niezwykle - pożyteczne - były źródłem światła. I dzięki nim śpiewaczka była w stanie zlokalizować koronę. Znajdowała się dwadzieścia metrów przed nią i niespiesznie opadała na dno…
Dopiero po chwili Alice otworzyła oczy i rozejrzała się po pięknych rybach, które pływały teraz naokoło. Dostrzegając Koronę, po raz ostatni zmusiła się. Wiedziała, że nie będzie miała więcej siły, niż na to co zamierzała teraz zrobić, ale… zaczęła płynąć do Korony, chcąc złowić ją. Gdy to zrobi, da porwać się prądom wody i niech ją zaniosą gdzie zechcą. Skoncentrowała się tylko na tym. Powolutku wypuszczała powietrze z płuc, co ułatwiało zanurzanie. Chodziła na basen za czasów szkoły, wiedziała jak to robić, nie sądziła, że wiedza jak nurkować przyda jej się kiedykolwiek w prawdziwym życiu… A jednak. pozostało jej tylko czekać, kiedy będzie musiała liczyć sinusy. Na razie jednak, marzyła o pochwyceniu Korony i możliwości zaprzestania myślenia o tym, jak wszystko ją boli, choć na chwilę.
Alice poruszała rękami i nogami, nie zważając na palący, fantomowy ból dwóch palców, których już nie posiadała. Jej mięśnie błagały o zaprzestanie wysiłku. Już którąś godzinę nadwyrężała je do granic możliwości i powoli przestały reagować na jej polecenia. Mimo to… postanowiły jeszcze jej nie zawieść. Harper płynęła tak szybko, jak tylko mogła. Kolorowe, błyszczące duchy omijały, jak gdyby była straszliwym drapieżnikiem… choć rzecz jasna wcale tak się nie czuła. Mobilizowała siłę woli, aby wykrzesać z siebie te ostatnie iskry energii, których tak potrzebowała… Znajdowała się coraz bliżej korony. Jej rdzawy kolor błyszczał w pobliżu dwóch złotych, widmowych karpii, które opływały go, spoglądając na magiczny obiekt ogromnymi, wyłupiastymi ślepiami. Śpiewaczka bardzo cieszyła się z ich obecności. Potrzebowała tych dwóch, eterycznych lampionów. Na szczęście nie gasły… w przeciwieństwie do jej sił. Jednak… znajdowała się już tak blisko! Co najwyżej dwa metry… widziała ze szczegółami fakturę rdzy pokrywającej koronę. Już taki mały dystans… czy była w stanie go pokonać?
Harper wiedziała, że nie starczy jej już oddechu, by spokojnie wypłynąć w górę i będzie musiała pozostawić to bezwładowi swego ciała. Zmusiła się by tym ostatkiem sił dorwać koronę. Przełoży przez nią dłoń, zakładając ją na ramię. Albo lepiej wciśnie ją na głowę, by na pewno nie spadła i da się ponieść wodzie, dokądkolwiek ta zabrać ją zechce. Myślała tylko o tym. O niczym innym w tym konkretnym momencie.
Wyciągnęłą przed siebie prawą rękę. Była tak blisko… Jeden z karpi obrócił się w stronę Alice i spojrzał na nią z zaciekawieniem. Poruszył rozwartymi ustami, jak gdyby chciał w ten sposób przywitać swoją nową przyjaciółkę. Drugi natomiast podpłynął do niej i zaczął okrążać jej głowę. Harper zmusiła się do ostatniego ruchu nogami. Jej płuca paliły z powodu powoli brakującego w nich tlenu. Prąd poniósł ją naprzód… i jej palce musnęły rdzawego metalu...


Obawiam się, że jednak nie.

Nagle przeszyła ją fala obezwładniającego bólu. Zaczęła się na czubku głowy, a potem przetoczyła się powoli przez resztę ciała. Tuonetar pierwszy raz skorzystała z tego w Sankt Peterburgu i od tego czasu rzadko sięgała po tę przerażającą władzę, jaką miała nad Alice. Głównie dlatego, bo kiedy już rozlała po Harper falę cierpienia, nie mogła tego uczynić ponownie zbyt szybko. I, co więcej, traciła wgląd w zmysły śpiewaczki. Dlatego też bogini umarłych czekała aż do samego końca. I zaatakowała ją wtedy, kiedy Harper najmniej spodziewała się tego. W najgorszej chwili.

Agonia była tak dotkliwa, że Alice zaczęła tracić przytomność…

Harper już niemal dosięgnęła celu. Już poczuła metal Korony palcami. Kiedy uderzyła ją fala bólu, zachłysnęła się wodą i szarpnęła w agonii, próbując czy to złapać koronę, czy w jakiś sposób powstrzymać napływający ból. To jednak nie pomogło. Zgubiła się w mroku, próbując jeszcze raz siegnać po koronę, nim zatraciła się. Umarła, czy woda życia będzie łaskawą i wyniesie ją gdzieś w dal, teraz to nie było ważne. Nic nie było.
Ból i mrok.

Z trudem utrzymywała powieki rozwarte. Obraz szybko zaczął zamazywać się przed jej oczami. Karpy opływały ją i towarzyszyły jej w wędrówce na dno. Ostatni wysiłek, jakim było wyprostowanie ręki, okazał się zbyt duży. Jej palce jeszcze raz musnęły korony…

Nie. Po prostu nie.

...kiedy kompletnie przestały jej słuchać. Alice jeszcze przez chwilę tkwiła w stanie kompletnego zamroczenia… kiedy straciła przytomność.
 
Ombrose jest offline  
Stary 12-10-2018, 14:23   #544
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pogrążona w toni

Alice miała przedziwny sen. Unosiła się pomiędzy nieskończoną ilością ławic ryb. Była jedną z nich. Świeciła pięknym, złotym kolorem, który rozpraszał całkowicie mrok. Posiadała parę oczu, które może nie były zbyt przenikliwe, ale dzięki ich rozstawieniu obserwowała całkiem duży obszar. Posiadała towarzyszkę bliźniaczkę, której nigdy nie opuszczała. W dwie przemierzały toń jeziora od zawsze i na zawsze.

Pewnego dnia z nieba spadła gwiazda, której rdzawy kolor przeciął morską toń. Była śliczna i kojarzyła się z największymi skarbami, jakie istniały na świecie. Tak właściwie Alice nigdy wcześniej nie widziała w jeziorze czegoś choć trochę podobnego. Ruszyła ku gwieździe i została przy niej, zahipnotyzowana jej pięknym kolorem. Chciała zostać przy niej wraz ze swoją bliźniaczką. Na wieki. Albo i dłużej.

Ale wtedy, z jakiegoś wysokiego punktu ponad, runął ogromny potwór. To nie był rekin, ale Alice mogłaby przysiąc, że stwór równie niebezpieczny, a może nawet i bardziej. Pochwycił ją, a także gwiazdę. Następnie zaczął płynąć w górę i przebił taflę… znaleźli się w powietrzu, a śpiewaczka poczuła panikę. Tutaj udusi się! Przecież jej skrzela nie funkcjonowały w świecie powyżej!

Jej lęk był tak straszliwy, że obudziła się. Tym razem w ludzkiej formie. Znajdowała się na jakiś twardym podłożu… ale gdzie dokładnie? Czy miała siłę, aby otworzyć oczy?
Harper nie rozumiała czemu ten potwór ja wyciągnął, było jej tak dobrze…
Gdy więc zmysły zaczęły do niej wracać, jeden po drugim pierwsze co, to wzięła wdech i zakrztusiła się. W końcu napiła się wcześniej sporo wody. Dopiero po tym, powoli zmusiła powieki do podniesienia. Nie miała jednak sił na nic więcej, była kompletnie wyczerpana. Spróbowała rozejrzeć się. Do jej uszu docierał głośny odgłos szumiącej wody… jako że dopiero co obudziła się i wciąż tkwiła w świecie snu, to uznała ten dźwięk za niezwykle kojący i przyjemny. W końcu została wyrzucona na zdradzieckie, toksyczne powietrze, a woda kojarzyła się z odwiecznym spokojem, ładem i bezpieczeństwem...

Tyle że było tak zimno… Gęsia skórka pokrywała całe jej ciało. Nie dość, że noc, to jeszcze była przemoczona i leżała w jakiejś kałuży… Wzrok wciąż nie chciał wyostrzyć się. Dopiero po kilku sekundach mogła dostrzec cokolwiek. Choć patrzyła na najróżniejsze kształty, to była tak otępiała, że potrzebowała nieco więcej czasu, aby dotarło do niej, co takiego właściwie widzi. Oddychała głośno, przez usta. Obok niej znajdowało się jakieś ciało… czy to jej bliźniaczka? Nie, to był tylko sen. A kształt ukazywał nie tylko kontury człowieka, ale jeszcze mężczyzny… Twarz też wydawała się znajoma… to był Jelle. Nieco dalej znajdowała się rdzawa, spadająca gwiazda… Chwila, co? Jaka gwiazda? Nie, to był tylko co prawda pokryty rdzą, ale kawałek metalu. Korona nieba.

Znajdowali się na skałach tuż pod Iglicą. Były to nieliczne, wysokie paluchy, które przebijały tafle wody. Każdy miał może dwa, co najwyżej trzy metry średnicy. Alice i Jelle znajdowali się w wydrążonym zagłębieniu pomiędzy dwiema z wystających skał.
Alice bardzo powoli dochodziła do siebie. Była taka zmęczona… Tak bardzo chciała leżeć, ale nie mogła… Powoli podniosła się. Podniosła i ruszyła na czworaka, czołgając się w stronę Korony. Musiała ją zabrać. Musiała. Nie mogła oddać jej Tuoniemu. Jelle był sobą i był nieprzytomny. To dawało jej choć trochę czasu. Trzęsła się, ale dążyła powolutku do rdzawej korony. Kaszlała, wszystko ją tak bardzo bolało. Opadła na ziemię tuż przed nią, by odpocząć. Płuca ją paliły od wody, której nawpadało jej do układu oddechowego. Musiała sekundę odpocząć. Tylko chwileczkę. Znów podniosła się na łokciach, by przebyć ostatni metr i dotknąć korony prawą ręką, na lewą bała się spoglądać.
Już było tak blisko… tak bardzo, cholernie blisko… Światło ją oświetlało… co to było za światło? Podniosła głowę… helikoptery krążyły tuż nad jej głową. Śpiewaczka widziała kilkoro ludzi, którzy trzymali karabiny wycelowane prosto w nią… Szum śmigieł był taki głośny… sprawiał, że nie mogła skoncentrować się na zadaniu, jakim była korona znajdująca się tuż przed nią...

- Nie ruszaj się - rozległ się głos Joakima. Czyżby wrócił z martwych?! Nie… Alice przypomniała sobie, że to był niestety tylko Tuoni… - Inaczej zabijemy twoich przyjaciół! - mówił, mając bez wątpienia na myśli Kirilla i Terry’ego. Śpiewaczka dostrzegła go w otwartych drzwiach jednego ze śmigłowców. Miał w dłoni megafon.
Alice dotknęła korony i na tym stanęło. Przysunęła ją do siebie i skuliła się. Czuła się ledwo żywa i zapewne dokładnie taka była. Ledwo ciepła, ledwo oddychająca. Ledwo mogąca się poruszać, czy to wszystko na nic? Cały ten desperacki akt tylko po to, by Tuoni i tak dostał to, czego chciał? Przesunęła palcami po koronie. Mrużyła oczy, światła helikopterów były zbyt drażliwe dla jej oczu. Leżała, nie miała sił uciekać. Zwłaszcza, że Kirill i Terrence byli przetrzymywani. Nie chciała, by coś im się stało. Leżała drżąc z zimna i trzymając koronę jak koło ratunkowe.

Tuoni bardziej wychylił się. Czarne włosy Joakima zatańczyły na wietrze niczym flaga. Alice widziała go niezwykle dokładnie nie tylko dzięki wyostrzonemu, nadnaturalnemu wzrokowi, ale również poświacie szczególnie jasnego nieba oraz jeziora, które oświetlały wszystko i wszystkich dziwnym, ale pięknym blaskiem. Bóg umarłych mocniej chwycił megafon.
- Zostaw koronę nieba i odsuń się! - krzyknął niczym szef policji w filmach amerykańskich. - Ręce na głowę!
Nie było żadnego ratunku. Alice ujrzała przybywające w oddali motorówki. Zbliżały się do zagłębienia w skałach, w którym znajdowała się wraz z Jelle. Na horyzoncie pojawiały się kolejne śmigłowce. Cóż mogła uczynić? Co powinna zrobić?
Harper spojrzała na Koronę Nieba. Tak bardzo nie chciała mu jej oddać… Musiała, miała jednak nadzieję, że Jelle będzie przez dłuższy czas nieprzytomny, dzięki temu choć była pewna, że nie zniszczą Korony. Położyła ją obok siebie i spróbowała podnieść ręce, by założyć je za głowę, tak jak chciał. Kości ją bolały, więc było to ciężkie do uczynienia. Nie miała siły uciekać. Leżała posłusznie, mając nadzieję, że Terrence’owi i Kirillowi nic nie będzie.

Śpiewaczka nagle drgnęła. Spojrzała obok na nieprzytomnego Fortuyna. Nagle jęknął, jak gdyby śniło mu się coś niezwykle nieprzyjemnego. Wtem rozwarł oczy. Byłe wypełnione czernią. Żadnych tęczówek, twardówek, jakiegokolwiek śladu życia… jedynie mrok. Alice wiedziała, co to znaczy. Tuonela koncentrowała na nim swoje moce, aby jak najszybciej rozbudzić Surmę. A to mogło skończyć się w tylko jeden sposób - pożarciem artefaktu. A także wszelkich szans na pokonanie bogów umarłych.

Nagle jej serce zaczęło bardzo szybko bić. Poczuła słabość rozlewającą się po krwioobiegu, jakby docierającą do każdego zakamarka ciała wraz z płynącym osoczem. Ukłucie paniki kazało jej chwycić mokre włosy i spojrzeć na nie… były czarne, całkiem czarne… Zaczęła je rozgarniać i choć dzięki temu dostrzegła pojedyncze rude pasma, to było ich tak mało… stanowczo za mało… Czy to już koniec? Czy tak miała zakończyć się opowieść jej męki, trudów i poświęcenia? Wszystko… zupełnie wszystko na to wskazywało.
Harper wstrzymała oddech. Zmarszczyła brwi i poczuła, że po jej policzkach zaczęły kapać łzy. To nie mogło się tak skończyć. To było niesprawiedliwe… Zostawiła włosy w spokoju, po czym otarła drżącymi rękami twarz i spuściła głowę. Czy Tuoni znów każe jej założyć je za głowę? Już i tak nie mogła nic więcej. Właśnie spadła z Iglicy i ledwo przeżyła. Czy zabiegi zmuszające ją do większego poniżenia w ogóle były konieczne? Nie spoglądała na boga śmierci. Patrzyła pusto na swoje dłonie, siedząc bezradnie na ziemi. Bała się, było jej zimno i tak potwornie źle.
- Pomocy… - szepnęła w eter.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 13-10-2018, 19:46   #545
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte w przestworzach

Wnętrze śmigłowca wydawało się sterylnie czyste. Dominowały tu głównie biele i srebra. Bez wątpienia sprzęt był nowy i IBPI wydało na niego niemało. Z drugiej strony… jakie to miało znaczenie, skoro wiecznie brakowało ludzi? Lotte nie była żadną certyfikowaną snajperką. Nawet Daniel pewnie nie powinien siąść za sterownikiem działka. Choć raczej potrafiłby obsługiwać się nim.
- To całkiem proste – wyjaśnił jej pilot śmigłowca. – Przypomina nieco gry komputerowe, gdyż posiadamy system automatycznego naprowadzania. Sztuczna inteligencja posiada dostęp do różnych sensorów, jak na przykład czujnika kierunku i siły wiatru. Sam nanosi odpowiednie poprawki. Pani zadanie to tylko znalezienie celu i wycelowanie w niego z grubsza. Ma pani do wyboru rakiety samonaprowadzające i działko maszynowe. Tych pierwszych jest tylko osiem, ale dają kopa. Natomiast działko posiada naprawdę mnóstwo amunicji. Tysiąc pięćset naboi. Mam nadzieję, że nie będziemy potrzebować nawet połowy…

Już mieli opuścić ląd, kiedy w ostatniej chwili do helikopteru wskoczyła… Jennifer.
- Jesteś? – zapytała.
Ujrzała Lotte siedzącą na białym fotelu. Detektyw trzymała ręce na dwóch dżojstikach i spoglądała na duży, wyraźny ekran, do którego przytwierdzono kamerę.
- Wow… wyglądasz… profesjonalnie – mruknęła blondynka. – Jak dobrze, że znasz się na działkach maszynowych – dodała. W jej głosie nie było nawet nuty ironii. Chyba naprawdę wzięła wrodzoną pewność siebie Lotte, która manifestowała się w wyprostowanej sylwetce i skupionej minie za ślad jakiegokolwiek doświadczenia z tego typu bronią.
- Lecimy – rzekł krótko pilot. Wnet ich śmigłowiec wzbił się w powietrze. Lecieli prędko, a Lotte mogła obserwować widoki przez kamery działka. W międzyczasie rozmawiała z Jennifer.
- Pomogę – blondynka rzekła. – Jeszcze nie wiem jak… ale pomogę. Mary wsiadła do grupy w motorówkach. IBPI chce pokryć zarówno stronę lądową, jak i powietrzną. Nie mogłam zostać w obozie.


Wnet Lotte ujrzała na monitorze jezioro Alue. Było ogromne i wspaniałe. Jego obszar zdawał się tak wielki, że detektyw nie wiedziała, na którą jego część spoglądać. Posiadało cztery dopływy - północny, zachodni, wschodni, a oni zbliżali się od strony południowego. Krzyż z morza, wspomniany w wersecie, był w tym momencie bardzo widoczny. Woda Alue błyszczała i wirowała, mieniąc się tymi samymi barwami, co rzeki. Pięknie połyskiwała, wydawała się magiczna i o cudownych właściwościach. Lotte wydawało się, że ktoś wspomniał, iż stąd wzięło się życie. Miriady różnobarwnych duchów pływały w nim, tworząc prawdziwą ucztę dla zmysłów.

Lotte przybliżyła obraz. Ujrzała w oddali wielką, skalną iglicę. Piętrzyła się co najmniej na kilkadziesiąt metrów, ciężko jej było ocenić odległości i długości w monitorze, choć ten pokazywał obraz bardzo dobrej jakości. Minutę później ujrzała drobne skały wystające z morza. Przypominały powykręcane, dziecięce palce. Na jednym z nich spostrzegła rudowłosą kobietę… to musiała być Alice Harper. Wydawała się nieprzytomna. Tuż obok niej leżał mężczyzna. Kiedy przesunęła na niego celownik, system rozpoznał go jako Jellego Fortuyna. Podejrzewany o bycie obecną Surmą. Visser znajdowała się zbyt daleko. Nie mogłaby w niego trafić, nawet gdyby chciała. Obok nich spoczywał kawałek metalu w kształcie koła. Wyglądał niezwykle licho i nieciekawie… a jednak Lotte coś tknęło. Czy… czy to mogła być Korona Nieba?
- Przed nami obce obiekty latające – rzekł pilot. – Jeden z nich… widzę w nim Joakima Dahla…
Lotte podniosła obiektyw kamery i ujrzała śmigłowiec, w którym znajdował się mężczyzna. Trzymał w rękach… megafon. Coś powiedział, ale nie usłyszała co. Potem powtórzył i to akurat zrozumiała.
- Zostaw koronę nieba i odsuń się! - krzyknął niczym szef policji w filmach amerykańskich. - Ręce na głowę!
- Skoro mówi to do Alice… to znaczy, że to nie jest wcale Joakim. Tuoni przejął nad nim kontrolę… Tak jak wcześniej władał szefem Valkoinen… - westchnęła Jennifer. – A to znaczy… że trzeba go zastrzelić – powiedziała ciężko. Westchnęła.

Choć Lotte próbowała, jak mogła, nie udało jej się wycelować w śmigłowiec Dahla. Ten miał chyba jakiś mechanizm automatycznego unikania pocisków, być może kontrolowany przez AHISP-CC. Inne śmigłowce IBPI, które leciały za nimi, były wciąż zbyt daleko, żeby trafić.
- To się nie uda – szepnęła Jennifer. – Ja… ja muszę zrobić to osobiście – rzekła. Uśmiechnęła się niepewnie do Lotte. – To chyba mój moment – mruknęła.
Założyła spadochron, złapała drugi… po czym tak po prostu otworzyła drzwi i wyskoczyła w momencie, kiedy pilot przeleciał nad śmigłowcem Dahla. AHISP-CC nie była w stanie tak pokierować helikopterem, aby w porę wykonać zwrot. Jennifer otworzyła spadochron i wylądowała na ogonie. Sprawiła, że ten wybuchł – posiadała taką moc - a śmigłowiec zaczął spadać. Następnie założyła drugi zestaw, skoczyła i otworzyła go, kierując się w stronę skały, na której znajdowała się Alice, Jelle Fortuyn oraz Korona Nieba.


Tymczasem na niebie rozgorzała pełna walka pomiędzy helikopterami IBPI, a tymi należącymi do Valkoinen, lub też sił Kościoła Konsumentów, które zostały przejęte przez fińską mafię. Pilot musiał nieźle napracować się, aby uniknąć wymierzonych w nich rakiet i innych pocisków. Jednak w pewnym momencie nie mógł wyminąć wycelowanej w nich rakiety… To był koniec. Po tym wszystkim zginąć w tak prosty sposób? Lotte poczuła dreszcze i ciarki. Skoncentrowała się i oddała strzał. Tym razem system automatycznego naprowadzania nie mógł jej pomóc, bo pędząca w nich rakieta była zbyt mała! Szanse, że jej się uda, były minimalne… A jednak… wymierzyła działkiem w nadchodzący pocisk i udało jej się go roztrzaskać! Tym samym uratowała zarówno życie swoje i pilota, jak i sam śmigłowiec, który bez wątpienia uległby zniszczeniu, gdyby nie jej umiejętności i szczęście.
- Lotte, lecimy na siódmą – rzekł. – Egzekutor ma problemy.
Visser ujrzała śmigłowiec, w którym znajdował się wspomniany mężczyzna. Ruszył na niego helikopter Valkoinen. Jeszcze nie mogła oddać strzału, była zbyt daleko, czekała. Rozejrzała się kamerą, czy nie pędzi w ich stronę jakiś wrogi pocisk czy inny obiekt latający. Na szczęście nie. Zamiast tego ujrzała… helikopter, w którym znajdowała się Tallah. Zielony Żółw, o ile się nie myliła. On również nie radził sobie. Zmagał się z innym śmigłowcem, ale kiepsko to wyglądało.

Lotte została tylko jedna rakieta samonaprowadzająca.
Musiała wybrać, komu pomoże. Egzekutorowi, czy przyjaciółce.
- Strzelaj – krzyknął pilot. - Zanim będzie za późno!
 
Ombrose jest offline  
Stary 20-10-2018, 04:12   #546
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Visser bez chwili wahania wybrała przyjaciółkę. Choć przeważnie postępowała zgodnie z protokołami, to nie przypomniał jej się żaden związany z ratowaniem detektywów zgodnie z ich hierarchią. Zresztą dla niej Tallah miała zdecydowanie wyższą pozycję.
Wycelowała w lecący śmigłowiec Valkoinen i pociągnęła za spust. Ostatnia rakieta samonaprowadzająca wystrzeliła ze świstem. Wnet trafiła i rozległ się widowiskowy wybuch. Helikopter, w którym znajdowała się Tallah, został uratowany. Czarnoskóra przyjaciółka Lotte przeżyła, przynajmniej na razie.
Tymczasem znaleźli się już wystarczająco blisko śmigłowca, przed którym uciekał Egzekutor do spraw Bezpieczeństwa. Lotte musiała zdecydować, czy strzelać w śmigło, kadłub, czy ogon. Zostało jej tylko sto naboi karabinu maszynowego, co oznaczało dwie, może trzy serie. Visser zdecydowała wycelować w śmigło, ten cel wydał się jej najlepszym wyborem, przynajmniej na tą chwilę.
Miała ogromne szczęście. Trafiła wnet helikopter stracił jedyną rzecz, która podtrzymywała go nad Alue, które tonęło w najróżniejszych barwach. Maszyna zaczęła opadać w dół i wnet roztrzaskała się o taflę wody.
- Wow… - mruknął cicho pilot śmigłowca. - To było… - pokręcił głową. - Jesteś pewna, że nie masz doświadczenia w tego typu robocie? - zapytał ją.
Wokół nich walka nie ustawała. Dzięki wyraźnym oznaczeniom Lotte była w stanie odróżnić helikoptery IBPI od tych należących do Valkoinen, ale zaczęło brakować już amunicji…
- Kończy mi się amunicja, więc wiele więcej nie zdziałam - rzuciła do pilota, z lekkim uśmiechem satysfakcji, który jednak szybko zniknął. - Bez tego nie mamy co latać.
~ Gdzie jest Ismo ~ pomyślała. Wsiadła do tego śmigłowca, aby znaleźć chłopca, ale ciężko było się jej skupić na czymś innym niż walka o życie.
Helikopter tak zmienił kurs lotu, że chwilowo leciał w kierunku iglicy. Lotte spojrzała na kamienne skały na jeziorze. Niedaleko nich spadały trafione pociskami śmigłowce. Spostrzegła Jennifer, która po założeniu drugiego spadochronu aktywowała go i teraz opadała w stronę Alice Harper, która chyba powoli przebudzała się.

Śmigłowiec Lotte nagle wykonał prędko zwrot w prawo. Nie wiedziała dlaczego, ale doszła do wniosku, że pewnie pilot starał się ominąć wroga. Dlatego przez chwilę straciła z oczu tę część Alue, na której znajdowała się Korona Nieba. W następnym momencie jednak znowu ujrzała skały. Nie była pewna, czy Jelle Fortuyn dostał w międzyczasie zbłąkanym pociskiem, czy coś innego wywołało jego przemianę… ale ta następowała. Lotte już myślała, że znowu zamieni się w Surmę. Rozległ się potężny wybuch mocy, a uderzenie odrzuciło Harper na dwa metry do tyłu. Czarne oczy Jellego zwróciły się ku niebu i popłynął z nich przeraźliwy strumień energii. Przecinał powietrze niczym laser stworzony z pustki, najczystszej i najstraszniejszej antymaterii. Powiększał się i koncentrował bardzo wysoko, aż w chmurach. Czy to była jakaś kolejna sztuczka Valkoinen?
- Co się dzieje?! - krzyknął pilot. Chyba nie mógł oderwać wzroku od kokpitu, ale zrozumiał, że stało się coś potencjalnie okropnego.
- Nie wiem, ale nie wygląda to dobrze... - odpowiedziała, choć sama nie była usatysfakcjonowana swoją odpowiedzią. Nie była też pewna co powinna dalej zrobić, chyba najgłupszym pomysłem było dostać się do epicentrum, ale z drugiej strony tam właśnie była korona. - Możesz podleć tam bliżej, gdzie jest ten strumień?
- Tak jest, pani Visser - pilot odpowiedział tak, jak gdyby ona tu dowodziła. Zresztą… jego reakcja nie była taka głupia. Przecież wiedział, że jest znają Talli Zairy i nawet została osobiście przedstawiona Egzekutorowi. To nie były małe rzeczy.

Mężczyzna skierował tor lotu w stronę czarnego promienia antymaterii. Lotte tak mocno trzymała uchwyty dżojstików, że jej ręce aż pobielały. Prawie nie miała już amunicji, zostało jej nabojów może na jeden, krótki strzał. Świadomość tego wcale nie była komfortowa. Wnet przybliżyli się do ogromnego skupiska energii i… Visser poczuła motyle w brzuchu. Miała złe przeczucie, kiedy jej wnętrzności zaczęły przesuwać się… względem nowego źródła grawitacji. Nie zrozumiała tego w pierwszej chwili, ale wnet wydało się oczywiste, kiedy nawet tor lotu helikoptera został zmieniony. Antymateria ich wciągała!
- Cholera… - pilot cicho zaklął.
~ Liczyłam, że to nie będzie klasyczny przypadek ~ pomyślała, widząc jaki problem pojawił się. Miała nadzieję, że to nie film czy książka, gdzie strumień energii łączy ziemię i niebo, wsysa jak huragan.
- Dasz radę wyciągnąć nas z tego, czy za późno - rzuciła spokojnie, rozglądając się czy są jeszcze spadochrony. Może było na tyle wcześnie, że ewentualnie zdążą wyskoczyć.
Problem był taki, że w środku od początku zostawiono dwa dla pilota i strzelca, ale Jennifer wzięła je wszystkie.
- Robię, co mogę…! - pilot skrzywił się.
Jednak… było za późno.
Grawitacja strumienia okazała się zbyt silna. Helikopter pracował wirnikiem, jak tylko mógł, ale nie mógł przezwyciężyć ogromnej siły. Bez względu na starania pilota. Wnet Lotte zrozumiała, że nie ma żadnego ratunku.

Zamknęła oczy.
Uderzyli w czarny strumień antymaterii.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 21-10-2018, 16:55   #547
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=iEhOEDCfrJk[/media]

Lotte straciła poczucie czasu i przestrzeni. Jej orientacja w sytuacji i okolicznościach przestała istnieć. Jedyne, czego była pewna, to to, że istnieje. I może nawet żyje, choć na to akurat dowodów nie miała. Mknęła przez gęstą, ciężką zawiesinę. Czuła mrowienie całego ciała, bo najwyraźniej wciąż je posiadała. Spędziła tak może sekundę, a może wieczność. Wnet otworzyła oczy i zaczerpnęła głęboko powietrze, niczym topielec, który otrzymał drugą szansę.

Wciąż znajdowała się w helikopterze, ale spadali. Czuła pod sobą grawitację. Zdawało się, że teraz to było jej jedyne źródło. Czarny strumień antymaterii zniknął, a przynajmniej przestał ich przyciągać. Może to dlatego, że znaleźli się w jego samym środku… Ale co stało się potem? Nie wiedziała. Faktem pozostawało to, że spadali. Wnet uderzyli w ziemię i to zwaliło ją z nóg. Przeleciała przez podłogę na drugą stronę śmigłowca. Ten wyglądał tak samo, jak nad jeziorem Alue, a jednak… nieco inaczej. Jakby oświetlało go nieco inne światło. Lotte nie była pewna skąd dobiegało, ale nadawało wszystkiemu nieco mistycznego, lekko seledynowego odcienia. Visser przyjęła impakt nadspodziewanie dobrze.

Wstała i sprawdziła, co z pilotem. Ten żył, jednak spał. Chyba nie zniósł zderzenia ze strumieniem tak pomyślnie, jak Visser. Przynajmniej tętno na jego szyi zdawało się prawidłowe. Jednak nie reagował na żadne bodźce. Detektyw musiała go pozostawić. Wyszła ze śmigłowca i mimowolnie rozwarła usta.


Znalazła się w kompletnie innym wymiarze. Otoczenie zapierało dech w piersiach, lecz jednocześnie było onieśmielające i jakby lekko złowrogie. Wysokie góry piętrzyły się wokół niej i kończyły się wysoko w chmurach. Te były ciemne, deszczowe, jednak na razie nie padało. Gdzieś w oddali majaczyło białe niebo, którego fragmenty zdawały się lekko niebieskawe. Lotte rozejrzała się po swoim najbliższym otoczeniu. Był to teren podmokły. Jakby bagna, albo rozlewisko. Zielona roślinność wyglądała na zdrową, wilgotną i tętniącą życiem. Otaczała ją natura w swojej najbardziej pierwotnej formie. Powietrze było tak świeże i orzeźwiające, że detektyw miała wrażenie, że automatycznie usuwa wszystkie miejskie toksyny, spaliny i kurze z jej płuc. Najdziwniejsze były osobliwe wyrośla. Przypominały nieco monolity, jednak Visser nigdy nie widziała w swoim życiu niczego podobnego. Znajdowały się na nich jasne, błękitne linie, które dość jasno świeciły. Nie miała najmniejszego pojęcia, co to mogło być. Wtem uświadomiła sobie, że słyszy muzykę. Od początku rozbrzmiewała, ale dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Nie dochodziła z żadnego konkretnego punktu. Wydawała się bardziej wszechobecna. Przypominała nieco grę celtyckich instrumentów strunowych. Piękna, jednak zbyt dziwna, aby Lotte mogła rozkoszować się nią. Na pewno nie w takich okolicznościach.

Chyba była bezpieczna. Przynajmniej na razie. W okolicy nie dostrzegła żadnych drapieżników, którzy chcieliby skoczyć jej do gardła. Jako że nie miała nic do roboty, a wyczekiwanie znudziło jej się, ruszyła na drobną przechadzkę. Rozglądała się czujnie. Jej moc informowała ją, że cała okolica tętniła od mistycznej energii. Gdzie dokładnie znalazła się? W jaki sposób będzie mogła stąd uciec? Nie miała najmniejszego pojęcia.

„Tutaj”, nagle usłyszała głos w głowie. Był dziecięcy, znajomy… To musiał być Ismo! „Przyszłaś po mnie… tutaj jestem…”
Lotte podążyła za obcą myślą i wnet dotarła pod wysoki, rozłożysty dąb. Wyglądał na bardzo wiekowy i stary. Zdobił go wieniec ciemnozielonych liści. Kapała z nich woda. Może to wilgoć z atmosfery skraplała się na drzewie. Albo niedawno spadł deszcz. Wtem kobieta spostrzegła dwa duże, owalne obiekty, które zwisały z gałęzi… To były kokony! Przynajmniej takie odniosła wrażenie. I kiedy przymrużyła oczy, ujrzała w nich ludzkie sylwetki. W jednym spoczywała drobniejsza osoba – zapewne Ismo. Natomiast w drugim znajdował się dorosły mężczyzna. Wnętrze lekko fosforyzowało słabym, zielonkawym światłem. Gdyby Lotte podeszła nieco bliżej i stanęła na palcach, mogłaby dotknąć dłonią podstawy kokonów.

„Tutaj, Lotte”, powtórzył Ismo. „Właśnie tutaj…”
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:28   #548
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Odsiecz Konsumentów

[media]http://www.youtube.com/watch?v=S9e_INLnJts[/media]

Alice zaczęła słyszeć szepty. Dochodziły z głębi, z jakiegoś miejsca niedostrzegalnego dla nikogo prócz niej. Były zjadliwe, tego była pewna, choć mówiły w jakimś nieznanym, niezrozumiałym dla niej języku. Łzy dalej płynęły z jej oczodołów. Czuła, że jej dusza była rozdzierana. Wreszcie pękała. W jej głowie pojawiał się piekielny chór Tuoneli, który miał zaraz zabrać ją tam, gdzie będzie cierpiała już na wieki. Na wielkie koło stojące na Wzgórzu Cierpień, gdzie Joakim był poddawany torturom. Rytmicznie powtarzane słowa sprawiały, że nie mogła już dłużej wytrzymać… Zaraz… zaraz umrze… a wtedy…

Nagle usłyszała głośny świst gdzieś wysoko nad głową. Podniosła wzrok, aby zobaczyć, co wywołało ten dziwny dźwięk. Ujrzała helikopter. Mknął przez niebo wysoko ponad helikopterem Tuoniego. Nagle otworzyły się z niego drzwi i ktoś wyskoczył. Była to kobieta. Trzymała jakiś pakunek w rękach. Mimo to zdołała na moment jedną wyswobodzić, aby pociagnąć za sznurek i aktywować spadochron. Jej blond włosy wiały targane wiatrem niczym wstęga.

Jennifer zdołała tak pokierować swoim lotem, że wylądowała na śmigłowcu. Ściągnęła zużyty spadochron, po czym założyła kolejny, nieużywany - właśnie to było pakunkiem w jej rękach. Następnie uderzyła zdrową dłonią w ogon helikoptera. Rozległ się wybuch. Skoczyła i ponownie pociągnęła za sznurek. Kiedy blondynka opadała powoli, helikopter Tuoniego zaczął nabierać prędkości, prując w dół. Zaczął wirować wzdłuż własnej osi, mknąc na spotkanie Jeziora Alue.
Śpiewaczka była na skraju pogrążenia w rozpaczy, kiedy nagle nad jej głową rozpętało się swego rodzaju małe piekło. Widząc jak Jennifer skasowała helikopter Tuoniego, Alice natychmiast chwyciła Koronę w dłonie i zaczęła odsuwać się na czworaka od Jellego. Nie wiedziała co zrobi Tuoni, co z Terrym i Kirillem… Co uczyni Jennifer. Umierała i chciała wiedzieć, że jeśli to nastąpi to mimo wszystko wygrają.
Motorówki, które wcześniej widziała, znajdowały się coraz bliżej. Jeszcze kilka chwil i znajdą się tuż przy niej, a wtedy wysiłki blondynki… jak wiele zmienią? Jennifer kierowała w ten sposób spadochron, aby spaść na skały Alice, choć było to trudne z powodu wiatru i stanu, w jakim znajdowała się jej druga ręka. Harper widziała inne śmigłowce, które zaczęły nadlatywać. Rozległ się szczęk broni i huk wystrzałów, kiedy na niebie ponad nimi rozpoczął się głośny festiwal ognia. Kto walczył z Valkoinen?! Jak to możliwe, że helikoptery tak szybko pojawiły się na miejscu?

Tymczasem śmigłowiec Tuoniego powoli zaczął tracić prędkość spadania. Wnet zawisł w powietrzu kilka metrów ponad jeziorem, w ostatniej chwili przed uderzeniem w nie. Terry musiał być na pokładzie! To była jedyna możliwość! Śpiewaczka ujrzała, że ze zniszczonego helikoptera zaczęli wyskakiwać ludzie. Woleli skryć się w jeziorze, niż czekać, aż maszyna wybuchnie z nimi na pokładzie. I Alice wydawało się, że wśród ocaleńców dostrzegła między innymi blond czuprynę Kirilla...

Śpiewaczka nabrała głośno powietrza, kiedy uzmysłowiła sobie, że zaraz pewnie już nie będzie sama z budzącą się Surmą… Miała tę ostatnią chwilę… czy powinna jeszcze raz spróbować skonsumować? Tylko co… koronę niebios… czy może raczej… Jellego?
Harper zawahała się. Zerknęła na koronę, a potem na chłopaka. Przyciskając koronę do siebie, przysunęła się do Jellego. Sięgnęła prawą dłonią do rozcięcia na ramieniu, które krwawiło, mimo że wcześniej wpadła do wody, musiało być głębsze, niż zwykłe otarcie. Przysunęła zakrwawioną dłoń do twarzy i ust chłopaka
- Będzie dobrze… Wszystko będzie dobrze - obiecała mu w jego ojczystym języku i przytrzymała, koncentrując się. Nie miała sama sił, by poradzić sobie z koroną, może mogła jednak choć ponownie wypędzić Surmę…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=CjbTEqSdZG4[/media]

Chór piekielnych głosów piekł ją niezwykle mocno, kiedy starała się sięgnąć po moce Dubhe. Jak mogła skorzystać z nich, skoro dusza gwiazdy trwała w ostatnim drgawkach agonii? Słońce zaszło już jakiś czas temu, a życie Alice właśnie teraz znikało za horyzontem. Harper zrozumiała, że coś poszło nie tak… że coś idzie nie tak... Rozległ się potężny wybuch mocy, a uderzenie odrzuciło ją na dwa metry do tyłu. Czarne oczy Jellego zwróciły się ku niebu i popłynął z nich przeraźliwy strumień energii. Przecinał powietrze niczym laser stworzony z pustki, najczystszej i najstraszniejszej antymaterii.
- Alice! - usłyszała głos opadającej w jej stronę Jennifer. Śpiewaczka nie wiedziała, jak to udało się Konsumentce, ale ta pokierowała spadochronem idealnie do celu. Znajdowała się kilkanaście metrów ponad nimi… kiedy wiatr nagle zmienił kierunek jej lotu i zaczęła podążać prosto w stronę czarnego strumienia energii…
Alice podniosła się ponownie na kolana i widząc co się działo, ruszyła do Jellego. Chciała odwrócić mu głowę, żeby uratować Jenny. Już nie liczyło się, czy zdoła go skonsumować, czy promień zrobi jej krzywdę, jak wcześniej ogień Surmy… Jeśli byłoby trzeba, zamierzała przepchnąć chłopaka, by tylko pomóc blondynce. Wiedziała, że jej serce wydaje ostatnie bicia, a jednak starała się… I udało jej się nieco przekierować strumień energii… nieznacznie tylko przesunęła głowę Duńczyka. Siła lasera skutecznie przygważdżała ją do podłoża niczym kowadło. A jednak wysiłki Alice wystarczyły i Jenny została uratowana. Wylądowała boleśnie za śpiewaczką. Nie zdołała wytłumić rozpędu i uderzyła w skałę całą sobą.
- Boże… - cicho jęknęła, masując głowę. Leżała prawie bez życia w zagłębieniu skalnym, choć rozpaczliwie próbowała podnieść się jak najszybciej.
Śpiewaczka powoli spojrzała w jej stronę
- Jenny… Proszę… Ja… Ja umieram… Korona… Trzeba ją skonsumować, sama nie dam rady - wysapała przybliżając się do niej na czworka wraz z artefaktem.
Blondynka poruszyła się, próbując dojść do siebie.
- Ale… - jęknęła. - Same nie damy sobie z nią rady - jęknęła, kręcąc głową.
Alice obejrzała się za siebie motorówki przybliżały się. Były już praktycznie na miejscu. Czy to właśnie w tym momencie wszystko przepadło?
Harper przytuliła do siebie artefakt i popatrzyła uważnie na Jenny
- Masz jakiś plan? Jak się stąd wydostać? Jak mogłabyś się stąd wynieść? Ja jestem już niemal po tamtej stronie Jenny… Skoczyłam ze szczytu. Nie mam sił Jenny… Nie dam już chyba rady uciekać - powiedziała łamiącym się głosem.
Blondynka wyglądała tak, jak gdyby sama potrzebowała pomocy, jednak zdołała podnieść zdrową rękę i pogłaskać nią po głowie śpiewaczkę. Uśmiechnęła się lekko, co dziwnie kontrastowało z hukiem wybuchów ponad nimi.
- Same nie damy sobie rady, jak mówiłam… - rzekła. - Ale nie jesteśmy same. Spójrz.
Obróciła wzrok w stronę motorówek. Śpiewaczka również spojrzała w tamtym kierunku. Z zasłoniętego przyciemnianymi szybami wnętrza najbliższej sztuki wyjrzała na nich twarz Mary. Kobieta wstała, pokazując się do pasa. Miała na sobie inne ubrania, a przynajmniej koszulkę. Zdobiło ją logo IBPI. Colberg skrzywiła się, patrząc na Jellego i strumień antymaterii, który nie przestawał rozdzierać nieba. Następnie obróciła się i zaczęła wydawać jakieś polecenia. Wnet jeden z mężczyzn - również należący do sił IBPI - wyrzucił w stronę Alice i Jenny sznury.
- Pomóż mi je o coś zawiązać - rzekła. - To drabinka. Bez niej nie opuścimy tego miejsca… ani nikt nie przyjdzie do nas.
Śpiewaczka chwyciła sznur lewą ręką. Przytrzymywała Koronę prawą i rozejrzała się za czymś do czego mogła go przywiązać. Cieszyła się. Wszystko tak bardzo ją bolało, a ona się cieszyła, teraz płakała nie z bólu i porażki, a dlatego że istniała jakaś nadzieja. Zmusiła się by spróbować podnieść na nogi, czy w ogóle mogła po takim upadku? Z trudem… ale dała radę. Tyle że miała przed sobą już dosłownie minuty życia. Każdy krok, jaki robiła, mógł być jej ostatnim.
- Tutaj, do tego wyszczerbienia - Jenny wskazała palcem. Wnet drabinka była już zawiązana. - Dasz radę przejść do motorówki? - zapytała.
Harper doszła powolutku do punktu wskazanego przez Jenny i zawiązała sznur drabinki. Następnie znów wzięła koronę w obie dłonie i spojrzała na nią
- Nie wiem Jennifer. Słyszę w głowie głosy z Tuoneli. Nie wiem ile mam jeszcze kroków nim… Nim… - głos jej się załamał, ale ruszyła do motorówki.
- Po prostu podaj mi to - wskazała na koronę. - Będzie bezpieczniej, jak spróbujesz przejść bez niej. To tylko kilka metrów, dasz radę.
Alice była w takim stanie, że nie łudziła się, iż utrzyma się na dwóch nogach, dlatego postanowiła spróbować przebyć ten dystans na czworakach. Zachwiała się w połowie drogi, jej prawa ręka omsknęła się pomiędzy dwie deski… Była w tak okrutnym stanie… Gdyby tylko chór choć na chwilę przestawał… wdzierać… się do…
- Nie! - pisnęła z bólu. Głośno oddychała, próbując odzyskać kontrolę… jednak jej ręka właśnie poruszyła się wbrew jej woli… była tego pewna.
- Alice! - krzyknęła Jennifer.
Pół minuty później Harper doszła do siebie… jednak tylko po części. Wiedziała, że kolejny atak będzie znacznie gorszy… i być może ostatni.
Alice Harper powoli obróciła się w stronę Jennifer i podała jej szybko koronę póki mogła
- Ja tracę kontrolę. Tracę… - wysapała do niej rozedrganym głosem.
- Przebywanie przy mnie nie jest już bezpieczne, nie dam rady wejść sama… - powiedziała i odsunęła się trochę, by zejść w dół, dając miejsce blondynce.
- Weź koronę z dala ode mnie - poprosiła jeszcze. Bała się śmierci, wiedząc co czeka ją zaraz po niej.
- Spróbuj - rzekła Jenny. - Jeszcze raz. Nie zrezygnuję z ciebie. Nie zostawię cię tutaj - warknęła, trzymają w dłoni koronę niebios. - Wracaj na tę drabinkę… inaczej sama zniszczę to przeklęte badziewie - mocniej chwyciła przedmiot, jak gdyby chcąc go zaraz wybuchnąć.
Harper wzięła głębszy wdech, po czym spojrzała znów na drabinkę. To tylko kilka metrów… Może jednak da radę? Spróbowała jeszcze raz wejść na motorówkę. Powoli, uważnie. Koncentrowała się na każdym kroczku i ruchu. Tylko troszkę… Oddychała spokojnie, starając się uspokoić. Było jej tak zimno i wszystko bolało.
- Dalej! - usłyszała zachęcający krzyk, choć trochę nieśmiały.
- Dasz radę! - zabrzmiał następny głos, nieco bardziej znajomy.
- Krok po kroczku! - wrzasnął ktoś inny!
Kiedy Alice wreszcie przeszła po drabince na drugą stronę, niczym inwalidka, ujrzała, że pobliskie motorówki były wypełnione Konsumentami, choć za sterami siedzieli członkowie IBPI. Następnie Jennifer przeskoczyła na drugą stronę, znacznie szybciej od śpiewaczki.

I wtedy rozległ się ogromny huk, a strumień antymaterii rozbłysnął z całych sił. Jego czerń zgęstniała, skondensowała się, po czym wybuchła. Przeszła falą po wszystkim i wszystkich… choć, jak zdawało się, na razie nie miało to żadnych konsekwencji.
- Uwaga! - ktoś krzyknął, kiedy jeden ze śmigłowców - Alice nie wiedziała, czy należał do IBPI, czy Valkoinen - uderzył w taflę Aluę jedynie kilkanaście metrów dalej. Stworzył tym samym falę, która nieco przesunęła motorówki, jednak nie miało to żadnych konsekwencji.
Harper złapała się mocniej brzegu motorówki, by nie stracić równowagi na pokładzie. Nie chciała upaść, choć to byłoby najprostsze. Ostrożnie spróbowała usiąść, wyczerpała siły na to całe chodzenie. Starała się zachować koncentrację i nie zatracić w głosach w głowie.
- Mało czasu… - powiedziała sama do siebie, albo może do kogokolwiek, kto teraz ją słuchał. Udało jej się zobaczyć niesamowity, na swój sposób wspaniały widok. IBPI i Konsumenci razem. Jeśli nie wytrzyma, będzie mogła opowiedzieć to Joakimowi…
- Udało się!
- Tak jak mówiłam!
- Ha, nasza Dubhe!
Jennifer obejrzała się za siebie, po czym znowu spojrzała na Alice i odgarnęła blond włosy za ucho. Wcisnęła w dłoń śpiewaczki kawałek metalu.
- Ja nie dam rady, ty też nie. We dwie jesteśmy za słabe. Ale z nimi - obróciła się i wskazała zastęp Konsumentów - damy radę - uśmiechnęła się z powrotem do śpiewaczki.
Harper spojrzała na nią i uśmiechnęła się blado
- Dobrze… To dobrze… Musimy to zrobić. Dla Aliotha i wszystkich, którzy stracili życie przez Valkoinen - odezwała się, po czym rozejrzała. Po tej motorówce, po pozostałych motorówkach. Tak… Tyle osób mogło dać radę. Harper zamknęła na chwilę oczy. Jej serce jeszcze biło. Otworzyła je i zerknęła na Jennifer
- Szybko - poprosiła.

- Na pokład! - blondynka obróciła się, spoglądając na Konsumentów, którzy znajdowali się na pozostałych łodziach. - Tylko szybko, skurwysyny! - wrzasnęła niczym rasowa kapitan statku pirackiego. Motorówki znajdowały się na tyle blisko, że członkowie sekty mogli bez przeszkód zacząć na nie wskakiwać. I tak też zaczęli robić. Wnet wokół śpiewaczki zaczęły kłębić się zastępy ludzi. Przybywało ich z każdą sekundą.
Mary tymczasem przykucnęła przy Harper.
- Dasz radę? - zapytała. Szybko jednak zadała kolejne pytanie, jak gdyby to następne interesowało ją znacznie bardziej. - Co to było? - ruchem głowy wskazała przestrzeń obok, gdzie znajdowały się skały oraz znajdujące się w nich zagłębienie. Wraz ze spoczywającym w nich Jellem. Bez wątpienia miała na myśli czarny laser, który przeszył niebo i rozproszył się po całym, jak się zdawało, świecie. - Co on zrobił?
Harper zerknęła na Colberg, przez chwilę obserwowała zbierających się konsumentów, a potem na nią
- Nie wiem… Zdaje mi się, że zmieniał się w Surmę, a ja próbowałam go skonsumować. Nie mam pojęcia co się stało, czy to moja wina, czy to coś innego - wyjaśniła i zerknęła w stronę gdzie był Jelle.
Mężczyzna znajdował się w tym samym miejscu, co przedtem. Brak jakiejkolwiek zmiany był już ważną informacją samą w sobie. To znaczyło, że Alice zdołała w jakiś sposób zatrzymać transformację w Surmę. Choć nie potrafiła jej pochłonąć… to najwyraźniej przekierowała ją w niebo, gdzie rozproszyła się… bez żadnych konsekwencji, prawda? Alice miała taką nadzieję i wszystko na to wskazywało…

Do czasu, kiedy niebo zmieniło kolor.
Wcześniej atramentowe i usiane setką złotych gwiazd. Teraz konstelacje zmieniły zabarwienie na jasną, przenikliwą czerwień. Otaczało je fioletowe tło. Tak bardzo zbliżone do obecnej barwy tęczówek śpiewaczki… Następnie rozległ się dziwny, przenikliwy odgłos i wzsystkie latające i pływające duchy zabarwiły się szkarłatem. Doznały przemiany… która nie mogła oznaczać nic dobrego.
Alice widząc to, spróbowała się podnieść na nogi. Przyciskała do siebie koronę, rozglądając się uważnie po otoczeniu
- To jeszcze nie koniec. Nie zamierzają dać za wygraną… - powiedziała i zerknęła na Mary
- Morska woda… Mamy? - zapytała poważnym tonem. Jeśli coś miało powstrzymać Surmę, to właśnie to.
- Tak, w śmigłowcach. To pewnie śmieszne… Ale pierwszy raz w historii jakichkolwiek sił zbrojnych… atakujący mieli na wyposażeniu balony z wodą - Mary prychnęła, spoglądając na bitwę w przestworzach. Teraz pod fioletowym firmamentem. - Choć z drugiej strony to nie jest prawdziwa armia, więc arsenał również może być wyjątkowy.
Ludzie chyba już skończyli przeskakiwać, gdyż nagle wokół nich zrobiło się dużo ciszej. Alice spogladała zmęczonym wzrokiem na wirujące kłęby fal, które wciąż unosiły się po niedawnym upadku helikoptera. Znacznie mniejsze… jednak ciężar maszyny był taki wielki, że Alue wciąż jeszcze o nim nie zapomniało.
- Pytanie brzmi… skoro nie ma Surmy, to po co nam morska woda? - westchnęła Colberg.
Alice zmarszczyła brwi
- To nie widzisz tego co dzieje się nad naszymi głowami? Nie wiem czy to Tuonela, czy ta bestia nie przyjmuje innej formy - zasugerowała. Popatrzyła po Konsumentach
- Skończmy z Koroną, nim będzie za późno! - zasugerowała głośno, rozejrzała się za Jennifer i podeszła krok do niej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:30   #549
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ukko

- Jak to zrobimy? - zapytała blondynka. - Idziemy na wyczucie?
Mary tymczasem odwróciła się, jak gdyby nie chciała, aby Konsumenci mieszali ją w swoje niecne występki. Tymczasem ktoś inny, jakaś nieznajoma kobieta, przykucnęła przy Alice. Uśmiechnęła się do niej, jak gdyby była jej przyjaciółką. Co zdawało się dość niezręczne… bo śpiewaczka jej nie znała.
- Jak chcesz, to mogę ci pomóc wstać - zaoferowała. - Albo usiąść… albo…
- Weźmy ją na ręce! - krzyknął ktoś w tłumie, jakiś mężczyzna.
- To nie koncert… - mruknął pod nosem ktoś inny.
Alice uśmiechnęła się blado
- Po prostu pomóżcie mi stanąć na nogi. Jedyne co możemy zrobić, to spróbować na wyczucie. Korona mieści w sobie tyle energii, że zgaduję, że poziom naszego PWF przebiłby sufit, gdyby jakiś nad nami był… - zerknęła na kobietę przy sobie i ostrożnie wyciągnęła do niej prawą rękę, by spróbować wstać. Ta ją podparła i wnet Alice z trudem, lecz mimo wszystko utrzymała się. Poczuła łzy zbierające się w jej oczach, kiedy głosy rozdzierające jej duszę wzmocniły się. Nagle i niespodziewanie. Zrozumiała, że zaraz przyjdzie następny atak. Nie mogła na to pozwolić… nie przy tych wszystkich ludziach, dla których była symbolem. I, jak zdawało się, przywódzcą. Wyglądało na to, że Terry przekazał informację o tym, że śpiewaczka wcale nie była zdrajczynią… I dzięki temu miała sprzymierzeńców. Tyle że mogli jej pomóc jedynie w skonsumowaniu korony. Walkę o siebie toczyła sama. Jeżeli w ogóle tak można było to nazwać… To sugerowało, że miała jakąkolwiek szansę na wygraną. Czy tak rzeczywiście było? Chór w jej głosie sugerował, że nie.
- Cholera… mruknęła Jennifer, spoglądając na niebo. Szkarłatne, przeistoczone duchy zaczęły lecieć w ich stronę. Setki, tysiące, może miliony… wszystkie za cel wybrały szereg motorówek.
Wtem rozległ się głośny huk i krzyk przerażonych Konsumentów, kiedy eteryczne ryby rozpędziły się i uderzyły od dołu w kadłub statku.
- Musimy to zrobić teraz - blondynka spojrzała na Alice. Śpiewaczka dostrzegła w jej oczach cichą zapowiedź, jedynie ślad kiełkującej paniki.
Harper kiwnęła głową
- Nie mamy czasu, teraz, albo nigdy! - krzyknęła wysilając się, by przekrzyknąć panikę i głosy we własnym umyśle. Czuła zbliżający się atak, musiała spróbować. Trzymała Koronę ręką, którą dotknęła znów rany na ramieniu. Wysunęła ją na środek, chcąc by Konsumenci utworzyli koło i dotknęli metalu jak i ona. Czekała, nie było wiele czasu. Dłoń jej drżała.
- Zaschła - Jenny szepnęła. - Twoja rana zaschła.
Tymczasem rozległo się drugie uderzenie i Alice mogła przysiąc, że usłyszała trzask pękanego drewna. Jednocześnie miliony żołnierzy Tuoneli prunęli przez niebo, błyskawicznie znajdując się coraz bliżej i bliżej… Śpiewaczka spostrzegła, że niektóre śmigłowce IBPI - te, które zwycięsko wyszły z walki - również zostały zaatakowane. Szkarłatne istoty pożarły metalowe kadłuby helikopterów tak, jakby były stworzone z kruchego piernika, a nie wytrzymałego materiału. Co w takim razie zrobią z ich ciałami? Czy może raczej… ciałami sprzymierzeńców śpiewaczki? Bo to, należące do jej samej, było przecież nienaruszalne…
- Nóż… Dajcie mi nóż - poprosiła, napiętym tonem śpiewaczka. Nie było czasu, musieli to powstrzymać, czym prędzej. Wierzyła w to, że jeśli skonsumują Koronę, to wszystko się skończy
- Szybko! - pospieszyła zebranych. Nie mogli się teraz rozproszyć. Mimo, że warunki nie były sprzyjające.
Rozległo się poruszenie, kiedy wszyscy zaczęli szukać przy sobie ostrzy.
- Byleby było ostre - warknęła Jennifer. Denerwowała się. Nawet ona zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła walczyć z milionem duchów. Na dodatek z połamaną ręką. Nuria miała ją opatrzeć, ale chyba nie wyleczenie blondynki było jej priorytetem. A nawet jeśli… uleczenie czegoś takiego wymagało czasu, a nie minęło nawet kilka godzin.
- Tutaj - mruknęła Colberg. - Mój scyzoryk.
Rzuciła w stronę Jenny złożony, błyszczący przedmiot. Ta złapała go w locie, po czym podała Harper.
Alice błyskawicznie wbiła go w wewnętrzną część lewej dłoni, ta i tak była odrętwiała z bólu po poparzeniu. Przecięła skórę i oddała jej scyzoryk, chwyciła koronę lewą ręką i zamknęła oczy. Miała nadzieję, że pozostali dołączą, wiedziała, że sama ma najmniej energii, by poradzić sobie z artefaktem. Oddychała głęboko, koncentrując się, ten ostatni raz…
Kiedy próbowała skonsumować Jellego, nie skończyło się to dobrze. Jednak teraz Jenny również dotykała korony. A oprócz niej inny konsument… i następny… również kobieta, która wcześniej pomogła Alice wstać. Każdy, kto nie był w stanie dopchać się do artefaktu, dotykał ramion, szyi i rąk tych, którzy znajdowali się bliżej, aby przez drugę osobę nabrać choć trochę energii. Jenny i pierwsza tura zmęczyła się esencją obiektu już po kilku sekundach.. odeszli w tył, a ich miejsce zajęli następni. A potem jeszcze następni. I cykl znowu się powtórzył. Harper była jedynym jego stałym elementem. Próbowała zaczerpnąć tak dużo, jak mogła… chociaż jej dusza była roztrzaskana. Choć nie nadawała się do niczego, ani życia, ani śmierci… znajdowała się w kompletnie innym stanie. Jakimś dziwnym… pomiędzy. Charakterystycznym, wyjątkowym limbo. Mijały kolejne sekundy… wreszcie cała minuta. W międzyczasie duchy uderzyły jeszcze raz od spodu w motorówkę i śpiewaczka zaczęła czuć wilgoć pod stopami. Woda przeciekała… Było jedynie kwestią czasu, kiedy zatoną i pożrą ich krwiożercze piranie. Czy byli w stanie dokończyć konsumowania, póki jeszcze mogli…?
Harper starała się jak mogła. Modliła się o bezpieczeństwo drogich jej, zebranych tu osób. Nie chciała, by kolejne straciły życia.
‘Dość. Już dość’ - pomyślała jakby chciała powiedzieć to do Tuonetar w swym umyśle. Starała się konsumować dalej. Musieli skończyć, nim to co ich atakowało dorwie ich.
Strumień mocy nie chciał przestać płynąć. Alice widziała kątem oka, że duchy znajdowały się teraz co najwyżej w odległości pięciuset metrów od nich… a dla ich prędkości to nie był żaden dystans. Potem jednak jej wzrok zamazał się. Pochłaniała tak dużo energii, że jej zmysły przestawały dostarczać umysłowi informacje. Oddychała głośno, próbując wytrzymać błyskawice Fluxu, które koncentrowały się na niej… i była w stanie uczynić to tylko dlatego, bo wokół niej znajdowało się mnóstwo osób, które przyjmowały na siebie zdecydowaną większość atomowej energii korony.

Wnet rzeczywistość wokół Harper rozmazała się. Przez krótki moment, a może całą wieczność, tkwiła zawieszona w próżni. Nie znajdowało się w niej nic, prócz koloru - jasnego, beżowego, przyjemnego. Ona wisiała pośrodku niczego. Wnet tuż przed nią zaczął krystalizować się jakiś kształt… jednak nie była w stanie go dostrzec. Zupełnie tak, jak gdyby posiadała ogromną wadę wzroku, a okulary zostawiła w domu. Mrugała, chcąc wyostrzyć spojrzenie… to jednak na początku nie chciało. Wtedy jednak, po kilku kolejnych chwilach, ujrzała zarysy mężczyzny. Był nieco pochylony, wydawał się również kruchy. Posiadał długą białą brodę oraz zmęczone spojrzenie przenikliwych, niebieskich oczu.
- Witaj - rzekł Ukko.

Harper koncentrowała się najlepiej jak mogła. W końcu jednak była w stanie konsumować, z pomocą członków Kościoła… Ludzi Joakima. Była im wdzięczna i walczyła również za nich.

Gdy wszystko zamazało się i rozproszyło, zrobiła się nieco niespokojna, mimo stanu jaki wywoływały w niej kolory, które ją otaczały. Kiedy ukazał się jej w końcu jakiś kształt, by wreszcie przyjąć postać starszego mężczyzny, Alice skłoniła głowę
- Witaj… Ukko… - powitała go, mając nadzieję, że się nie pomyliła, ale odnosząc wrażenie, że tym razem nie. Znów spojrzała na niego uważnie. Nie była pewna, od czego ma zacząć.

Mężczyzna przez chwilę spoglądał na nią w milczeniu. Alice odniosła dziwne wrażenie, że próbował czytać jej w myślach. Albo że ocenia ją bardzo intensywnie, niekoniecznie pozytywnie lub negatywnie… Po prostu wyrabiał sobie zdanie na jej temat. Co mimo wszystko wydawało się raczej nieprzyjemne.
- Nigdy nie przyszło mi do głowy, że znajdę się w takiej sytuacji - rzekł. Nie zaprzeczył, że jest Ukkiem, tym samym potwierdzając domysły śpiewaczki. - Że korona kiedykolwiek zostanie zniszczona. Nie… to niewłaściwe słowo, czyż nie? alice kiwnęła krótko głową, na to pytanie, zapewne retoryczne, ale automatycznie zareagowała.
Obrócił się do niej bokiem, po czym zaczął przechadzać się. Nie miał pod stopami żadnego podłoża, zresztą tak samo, jak śpiewaczka. Z tego powodu dziwnie było na niego patrzeć.
- Nie pozostała nienaruszona. Nie została zniszczona. Została zdezaktywowana - bóg kontynuował. - Dopiero od kilku tygodni zacząłem spodziewać się takiego rozwoju wydarzeń. Obserwowałem w milczeniu organizację z Antarktydy, która chciałaby zachować koronę nienaruszoną. Także inną, rodzimą, fińską, co planowała ją zniszczyć. Pojawiła się jeszcze trzecia, wywodząca się z kompletnie innego świata, która dążyła do tego, co właśnie wydarzyło się. Wygląda na to, że Kościół Konsumentów wygrał. Czyż nie?
Śpiewaczka westchnęła
- Co to za zwycięstwo. Ile niepotrzebnej krwi zostało przelane, aby dostać się do tego zardzewiałego kawałka metalu. Ile krwi przelała ta para bóstw, które tak bardzo pragnęły życia na ziemi. Twoja żona, chciała byś znów był taki jak kiedyś. Dlatego obiecałam jej, że Korona zostanie skonsumowana… Poza tym, nie chciałam, by bogowie Tuoneli osiągnęli swój cel, głównie dlatego, że zabili tyle osób… Uważam, że na życie powinno się zasłużyć szanując je. Rozumiejąc, że jest kruche, czyjekolwiek by nie było. A oni nimi szastali, dla własnego celu… Jest mi przykro, bo rozumiem, że istnienie Korony było potrzebne, ale stanowiła zagrożenie - Alice rozłożyła dłonie, pokazując jak po prostu nie było innego wyboru.
- Myślisz, że istnienie korony było potrzebne? - Ukko podchwycił wątek. - Czy wiesz, dlaczego powstała? - przystanął w miejscu i spojrzał w jej oczy. Alice czuła pewną nieśmiałość, znajdując się przy nim tak blisko. Trochę tak, jak gdyby była małą dziewczynką, która znalazła się w bezpośrednim otoczeniu papieża, lub innej bardzo ważnej istoty. Choć to porównanie pewnie i tak nie oddawało wszystkich niuansów tej sytuacji. Harper rozmawiała z najwyższym bogiem fińskiego panteonu. Teraz uwolnionym.
Kobieta ważyła każde słowo, bo choć czuła, że rozmawia z kimś niezwykle ważnym, to chciała też, by zrozumiał jej punkt widzenia
- Tyle co usłyszałam od Ilmarinena… Że była po to, by ograniczyć twoją moc, bo był jej ogrom? Niestety dużo więcej nie udało mi się dowiedzieć, nie miałam najlepszego kontaktu z kowalem… Rozbił mi głowę o kowadło, to chyba dobry powód, by mieć do niego jakieś drobne wyrzuty… - przechyliła głowę i uniosła kącik przepraszająco, jak wnuczka, która zabrała ciasteczko, choć powiedziano jej, by tego nie robiła przed obiadem.
- Też tak sądzę - bóg nieznacznie skinął głową. - Trudno mi jednak udawać, że moja empatia w takich kwestiach jest kompletna. Mnie nikt nigdy w ten sposób nie zaatakował. Nie potrafiłby nawet, gdyby chciał. Rządzę się kompletnie innymi prawami. Nie tylko dlatego, bo jestem jednym z bogów. Różnię się od nich, także od mojej żony. Nikt nigdy nie nauczył mnie, jak sprawować moją funkcję. Z drugiej strony moja natura fundamentalnie różni się od natury wszystkich innych i wszystkiego innego. Tyle że to w moich rękach jest władza. Tylko jak mógłbym decydować, skoro tak bardzo brakuje mi kontekstu? Zajęło mi bardzo dużo czasu zrozumienie, że nie jestem w stanie. Dlatego zrezygnowałem z dyktatury na cześć demokracji i oddał władzę… oddałem siebie w ręce ludu. Kto ma rację? Jedni? - podniósł do góry jedną rękę. - Drudzy? - tym razem drugą. Następnie spojrzał na obie. - Ja nie potrafię dostrzec różnicy - rzekł, spoglądajac na identyczne ręce, które były swoim odbiciem lustrzanym. - Dla mnie nie ma to znaczenia. Chciałem tylko, by ktoś inny decydował, ktoś wywodzący się z waszego świata. Nie cieszę się z tego powodu, że wróciliśmy do dyktatury ślepca - opuścił ręce.
Harper przechyliła głowę
- Twoja wizja, byśmy to my decydowali, jeśli to dla ciebie ciężar, nie jest zła. Niewłaściwym było jednak to, że wmieszali się bogowie Tuoneli. Rozwalili cały plan. Chcieli przejąć władzę… Nie mogliśmy przecież dopuścić do tego, by to zrobili - opuściła głowę i spojrzała na swoje dłonie i potarła je o siebie, przypominając sobie o czymś.
- W trakcie, gdy zbierałam sojuszników, Sartej, głowa wiecu haltii mądrości i prawdy pragnął, by jakiś z przedstawicieli jego vaki mógł się z tobą spotkać. Czy jest to możliwe? - zapytała, spoglądając znów na Ukka.
- Poza tym, chciałabym podziękować twej żonie, Acce za jej błogosławieństwo - dodała, spoglądając uważnie na boga przed sobą.
Ukko chyba nie do końca chciał poruszać temat Akki. Przecież opuścił ją z własnej decyzji, prosząc Ilmarinena o skonstruowanie korony niebios. Z tego powodu musiał być w co najmniej skomplikowanej relacji z boginią płodności. Zdawało się, że nie miał ochoty o niej rozmawiać.
- Biedne dzieci - mężczyzna mruknął. - Wiesz, w jaki sposób bogowie Tuoneli stali się bogami Tuoneli? Oni i reszta panteonu? Skoro wiesz dużo na temat mojej korony, to może twoja wiedza jest zupełnie kompletna?
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Nie, niestety nie wszystkiego udało mi się dowiedzieć, zwłaszcza, że nie miałam okazji porozmawiać o tym z samymi władcami świata zmarłych… Przepraszam - rzekła, sama nie będąc pewna czemu za to przepraszała, przecież to nie jej wina, że czegoś nie wiedziała. Najwyraźniej zrobiła to z odruchu.
- Ktoś, kto podejmuje takie odważne decyzje, jak ty… choć nie posiada wszystkich informacji… to trochę głupie, a trochę odważne. Czy nie zwątpiłaś ani na moment, że powinnaś skonsumować moją koronę? Że mieszasz się w sprawy znacznie większe od ciebie, o których nie masz żadnego pojęcia? Czy widzisz się jako dwudziestoletnie dziecko, osobę z zewnątrz, która wmieszała się w odwieczne rozwiązania, pakty i zależności… porusza się między nimi i wszystko zmienia, choć… jak mówisz… nie wiesz wszystkiego? To dość… - Ukko zastanowił się - ...być może bezczelne. Jednak skoro przeprosiłaś… to nie ma sprawy, czyż nie? - zaśmiał się nieznacznie.
Alice słuchała go uważnie i spuściła nieco głowę. Tak, pomyślała o tym w pewnym momencie
- Myślałam o tym, że możliwe, że mieszam się w sprawy, które mnie przerastają, ale zrobiłam to, bo chciałam, aby poświęcenie innych nie poszło na marne. Wszyscy po coś walczyli, po każdej ze stron. Ginęli… Może to bardzo ludzkie, ale zginęła moja siostra, zginął Alioth, zginęłam ja… Przez ten cały spór. Tuonetar nie była gościnna, mieszała mi tylko w głowie. Z jednej strony, potrafię wyobrazić sobie, że na pewno było to dla nich niezmiernie ważne… Zwyciężyć, bo mieli marzenie, ale uczynili tak wiele zła. Tak wiele łez zostało przez nich przelane… To po prostu nie w porządku. Jak straszna była ich historia, czy jak cenne zdawało się życie, to nie powinno tak wyglądać. Bo jeśli coś kogoś krzywdzi i tutaj…- przyłożyła dłoń do serca
- Czujesz, że jest niewłaściwe, to jak może być dobre? - powiedziała co czuła i czemu dała się prowadzić w swych decyzjach.
Ukko zaśmiał się.
- A jeśli w tym samym miejscu - również dotknął klatki piersiowej - czujesz, że coś jest właściwe, to jak może być złe? - zapytał. - Tuoni i Tuonetar byli kiedyś ludźmi. Na samym początku. Kiedy zszedłem z niebios i ucałowałem ich z powodu własnej samotności. Nie prosili o to, to był tylko mój wybór. Stali się czymś więcej, niż ludźmi… jak na to mówią teraz? Widzący? Szamani? Z biegiem czasu stawali się coraz silniejsi, ale raczej też nie z własnej woli. Człowieczeństwo i ludzkie uciechy zostały im odebrane przeze mnie z moich własnych, samolubnych pobudek. Są moimi wyrzutami sumienia, podobnie jak reszta panteonu. Nie potrafię ich winić za to, że chcą czegoś, co kiedyś mieli… choć nawet nie wiedzą o tym. Czy to z ich strony samolubne, że pragną powrócić do swojego pierwotnego stanu i patrzą przy tym na krzywdy innych? Może tak. Ale z drugiej strony wszyscy ludzie są samolubni, więc nie potrafię ich za to winić. Nawet ja, choć byłem najwyższą istotą, wykazałem się tą samą wadą, zmieniając ich przeznaczenie. Tylko przeze mnie stali się tym, kim obecnie są.
Śpiewaczka przyglądała się chwilę Ukkowi, po czym podparła biodra rękami
- Jesteś najwyższym bogiem swego panteonu. Uważam, że to nie jest w porządku cały czas wyrzucać sobie coś, co się uczyniło. Jakie ziarno zasiejesz, takie potem wyrośnie. Nie zdołam zapewne pojąć twoich uczuć, ale myślę, że są one choć odrobinę podobne do tych ludzkich, byś miał, jak to sam ująłeś, wyrzuty sumienia… Ale każdy psycholog powie ci, że zamiast dumać nad tym co już się uczyniło, powinno się przyjąć konsekwencje i starać naprawić ich efekty, a potem pracować nad sobą, by więcej nie doprowadzić do czegoś takiego… Co myślisz? - powiedziała, przyglądając się uważnie bogu, teraz troszkę tak, jakby był mniej boski, a bardziej po prostu jak człowiek.
- Nie jestem w stanie zmienić się. Jestem sobą. Jestem niezmienny. Jestem Ukkiem - rzekł, co zabrzmiało jak deklaracja, jednak była w tym pewna dziwna, pierwotna siła… Jakby w samym imieniu boga kryła się ogromna moc. - Nie mogę pracować nad sobą. Konsekwencje mogę przyjąć, ale nie mogę naprawić ich efektów, bo nie jestem w stanie nauczyć się. A czemu nie? Bo nie wiem, co jest dobre, a co złe. Pomimo całej mojej mocy nie widzę przyszłości. Nie wiem, czy za sto lat lepszym rozwiązaniem dla ludzkości nie będzie, jeżeli w tej chwili wygra Tuonela. Nie jestem przekonany, czy w ogóle dobro ludzkości jest celem nadrzędnym. Ludzie modlą się do bogów i przyjmują ich systemy wartości, jednak do kogo mają zwracać się bogowie? Zapewne mógłbym podchodzić do tego wszystkiego… mam na myśli losów całego świata, jak do zwykłej gry. Nie znaczącej nic więcej od zwykłej partyjki surili, kantami, czy szachów. Jednak zależy mi na tym, aby konsekwencje moich działań były pozytywne… tyle że to bardzo… - wzruszył ramionami i westchnął - ...trudne.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-10-2018, 20:36   #550
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wizyta na Wzgórzu cierpień, gdy nadzieja umiera

Alice mruknęła
- No nie da się wszystkich zawsze zadowolić. Dlatego na swój sposób rozumiem już, czemu oddałeś władzę… Najwyraźniej tak miało być i najwyraźniej miało być tak, że ja i Konsumenci ci ją zwrócimy. Pytanie tylko ‘co teraz’? Co zamierzasz Ukko? Możemy liczyć na twoją pomoc? Mogę na nią liczyć? - zapytała spokojnym tonem. Nie naciskała, kierowała nią czysta, szczera ciekawość.

Ukko zaśmiał się. Następnie spojrzał na Alice uważnie.
- A powiedz mi… w czym pragniesz, żebym ci pomógł? - zapytał. - Będę miał wybór? Czy może oczekujesz, że podporządkuję się twojej woli? W końcu… skoro skonsumowałaś koronę, to czy nie należy ci się część jej siły? - zadał coś, co brzmiało jak pytanie pułapka.
Harper, jeżeli wciąż chciała przedstawić swoje pragnienia… czuła, że powinna dobrze przemyśleć wszystko, o co powinna poprosić. Istniała większa szansa, że to zostanie wysłuchane, jeżeli przedstawi za jednym zamachem. Gorzej jeżeli co chwilę będzie wyskakiwać z kolejnym żądaniem. Najgorzej jednak… jeżeli właściwe prośby przyjdą jej do głowy dopiero po tym, jak rozmowa zostanie skończona.
Alice milczała najpierw, zastanawiając się
- Sądzę, że to zbyt wielkie obciążenie, by nawet tak ogromne grono ludzi jak Kościół dzieliło je wspólnie. Nie chcę, by ktoś rozchorował się z powodu nadmiaru skonsumowanej dziś energii. Jest wiele rzeczy, o które chciałabym prosić, ale ile z nich mógłbyś spełnić… Po pierwsze, aby została powstrzymana ta fala duchów, skażonych mocą Surmy, przed pożarciem i zabiciem nas wszystkich… - wzięła wdech i kontynuowała.
- Chciałabym odzyskać życie, swe ciało i Dubhe… Chciałabym, aby Alioth odzyskał życie i swe ciało… Chciałabym, aby wszyscy ci, którzy umarli w trakcie tej walki, a byli niewinnie zamieszani również jednak mogli żyć dalej. Chciałabym, aby moi bliscy, osoby które poświęciły się dla tej sprawy, mogły żyć… Dużo tego życia jak widzisz… Chciałabym, aby żona Ilmarinena nie skamieniała, bo choć kowal chciał pomóc Tuoniemu i Tuonetar, robił to tylko z miłości do swej Nurii. Co planujesz w sprawie bogów Tuoneli? Bo choć narobili mi wiele zła i dla nich nie chcę okrutnego losu. Czy jest coś, co można by było dla nich zrobić, by sprawić im choć trochę ulgi? Przepraszam, jeśli pragnę zbyt wiele, nie wiem ile mogę, a to są wszystkie me prośby i rzeczy, o których spełnienie chciałabym prosić - powiedziała i zawiesiła wzrok na starcu przed sobą.

Ukko roześmiał się. Następnie usiadł w środku pustki. Skrzyżował nogi po turecku. Podparł głowę rękami. Potem przykrył ręką twarz, jak gdyby nagle poczuł się bardzo źle. Jak gdyby pragnął zapłakać, jednak nie był w stanie.
- Nie jestem bogiem wszechmocnym. Choć tak o mnie mówią wszyscy. Duża część mojej pierwotnej siły została przelana na innych bogów… a ci przekazali ją na szamanów. Stworzyła się jedna wielka siatka, której zostałem ojcem, jednak czy panem? Być może… - zastanowił się. - Myślę, że tak. Jednak nie jestem w stanie zapanować nad czasem. Sprawić, że coś, co umarło, zmieni swój stan. To już wydarzyło się. Jak mówią ludzie? Kości zostały rzucone. Mogę wpływać na los, jednak nie zmieniać decyzje, które już zostały przez niego podjęte. Nie mogę? A może nie chcę? - zastanowił się. - To jedno i to samo, odkąd odzyskałem wolność. Jestem panem niebios i przestworzy. To była moja pierwotna, pierwsza rola i do niej wracam. Tylko do tego. Nie mogę odpowiedzieć na żadne z twoich żądań. Może oprócz jednego. Zatrzymam duchy atakujące was z nieba. Niech pozostaną na nim. Wraz ze mną. Nikogo nie wskrzeszę. Ani ciebie. Ani Joakima Dahla. Żadnej osoby, która umarła. Przykro mi.
Alice popatrzyła na niego, po czym zamrugała kilka razy, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Kiwnęła lekko głową, jakby chcąc pogodzić się z jego decyzją. Przytknęła dłoń do gardła, jakby ciężko jej było wydusić słowa, a zdecydowanie chciała coś powiedzieć
- Jak… Khm… - odchrząknęła, bo głos jej się załamał. Otarła łzy i wzięła wdech
- Czy jest sposób, bym mogła jednak w jakiś sposób pomóc sobie, jemu czy komukolwiek kto zmarł? Czy mam iść i układać się z kimś w Tuoneli? Czy mogę zrobić cokolwiek, skoro ty nie możesz? - zapytała poważnym tonem. Akka powiedziała jej coś na temat swego męża, śpiewaczka zawierzyła jej słowom, czy popełniła błąd? Na razie czekała na jego odpowiedź.
- Jestem w stanie naprawić swój błąd i zwrócić ciała Tuouniemu i Tuonetar. Ich prawdziwe ciała, które stracili i których tak naprawdę pragną. Dzięki temu nie będą pragnęli waszych. To wszystko, co mogę uczynić. Przykro mi - staruch westchnął. - Spoczniecie w spokoju. Nikt nie będzie bezcześcił tego, co otrzymaliście przy urodzeniu i czym władaliście tak długo, aż Tuonela wam to odebrała. Czy ukarzę ich za krzywdę, którą wam wyrządzili? - Ukko zwiesił głowę. - Wina, jak już zresztą powiedziałem, leży tak naprawdę po mojej stronie. Nie ich. Czy to znaczy, że ukażę siebie? - zapytał, podnosząc wzrok. - Chyba tak właśnie zrobię.
Coś w jego sylwetce, mimice i ekspresji przypomniało jej Kirilla.
Alice wyciągnęła do niego rękę
- Poczekaj… Nie czyń tego. Nikt nie wiedział, że to zrobią, ty również. Może i ty uczyniłeś ich kim są, ale nie wpłynąłeś na ich decyzję. Jeśli nie możesz spełnić moich próśb i zwrócić mi życia, to chociaż zrób to co możesz i nie każ się za to. Wróć do Akki, żyjcie jak chcecie żyć. Bądź wolny… - poprosiła, nadal przygaszonym tonem, ale jak najbardziej z dobrymi intencjami.
- Wcześniej aktem mojej wolności było porzucenie jej. Teraz, kiedy mam ją z powrotem... - pokręcił głową. - Nie wiem, co mam dalej robić. Gdzie znaleźć cel i optymizm. Jestem… taki… - westchnął głęboko - ...stary… - rzekł dziwnie głębokim głosem.
Harper uśmiechnęła się do niego
- Życie jest bardzo cenne. Widzisz, ja i Joakim mieliśmy taką wizję… Najpierw on, że będzie uwalniał mityczne istoty, bogów… Pomagał im, bo ludzkości grozi większe zagrożenie spoza Ziemi. Dlatego odnalazł mnie. Dlatego pokazał mi, że jestem Gwiazdą. Uwierzyłam w jego ideę. Chcę dobra dla świata, dla mieszkających na nim ludzi, zwierząt, roślin i istot. Kto to zrobi, jeśli nas nie będzie… Jego wizją było pomóc ci, jako iż jesteś bogiem nieba, by cię uwolnić, byś może mógł pomóc nam gdy przyjdzie ku temu kiedyś potrzeba. Ale teraz… Teraz boję się, bo jeśli mnie i jego nie będzie, kto inny to uczyni? Mogłabym ci powiedzieć, co możesz zrobić. Spędź czas na Ziemi. Zwiedź ją. Zakochasz się, jest wspaniała. Pełna piękna, które warte jest podziwiania. Żałuję, że ludzie żyją tak krótko, bo nie mają dość czasu, by się nią napawać, a z drugiej strony, dzięki temu, że żyją tak krótko, właśnie mogą żyć pełną parą… Jeśli mówisz, że nie możemy wrócić do życia, czy pozwolisz mi chociaż zabrać go ze Wzgórza Cierpień, na którym został umieszczony i gdzie ja miałam się znaleźć? To… To nie jest taki los, jaki chciałabym dla niego, lub dla siebie - znów jej się oczy zaszkliły.
- Nie chcę końca tego świata - odpowiedział Ukko. - Pomiędzy tyloma moimi wątpliwościami tej jednej rzeczy jestem pewny. Jeżeli przyjdzie taki moment, w którym będę musiał zareagować… zrobię to. Nie sądzę, że byłbym w stanie uczynić to bez własnej woli, więc przynajmniej z tą świadomością możesz umrzeć… że twoje działania nie poszły na marne. Pewnie nie brzmi to w twoich uszach jak pocieszenie… - mruknął. - Jednak niektórzy mogą spierać się, że lepiej umrzeć młodo i wywrzeć wielki wpływ, niż dożyć starości, będąc nikim. I choć masz tyle powodów do smutku… to przynajmniej urodziłaś się z pewnego powodu i umrzesz z poczuciem wypełnienia misji. To wielki dar. Być może słodkogorzki… jednak ciesz się z niego.
Ukko zrobił kilka kroków w jej stronę.
- Gdzie chcesz go wyprowadzić? Joakima Dahla? Przecież nie opuści Tuoneli.
Śpiewaczka słuchała uważnie boga, ale nie czuła satysfakcji. Na razie jej umysł skupiał się wyłącznie na bólu. Bo choć powstrzymała bogów Tuoneli, to nic nie zmieniło. Myślała o tych wszystkich osobach, które straciły życie, oraz o tych, którzy będą cierpieć z powodu jej śmierci i braku powrotu Joakima.
- Gdzieś, gdzie będzie nam dobrze. I jemu i mnie. Nie chcę, żeby był sam. Czy to za dużo? Chciałabym go zabrać w jakieś dobre miejsce. Jesteśmy Gwiazdami, prawie udało nam się do nich dostać, czy mogłabym go zabrać tam? - zapytała ostrożnie. Teraz starała się skoncentrować na uratowaniu Joakima od tortur. Jeśli choć tyle mogła uczynić. Zaciskała mocno dłonie w pięści.
- Jeśli takie twoje życzenie… ludzkie dusze z natury swojej są wolne. I takie powinny zostać. Kiedy już wasze ciała zaczną gnić, wy będziecie mogli znajdować się w innym miejscu. To jedno mogę wam obiecać - Ukko skinął głową. - Powinniśmy zająć się tym od razu? Czy wolałabyś, abym wpierw zajął się biednymi, skażonymi Surmą haltijami? - zapytał.
Alice zastanawiała się sekundę
- Najpierw zajmij się haltijami, czy ja w tym czasie, mogłabym z nim porozmawiać? W sensie z Joakimem… - rozłożyła ręce
- Skoro mam umrzeć, chciałabym jeszcze zamienić z nim zdanie, co do tej decyzji. A ty proszę byś w tym czasie uratował haltije i moich drogich towarzyszy, którzy są zagrożeni - śpiewaczka zaproponowała.
Ukko zastanowił się przez moment.
- Jeżeli przez moment chcesz odwiedzić Tuonelę… mogę ci ją pokazać.

Nagle pstryknął palcami, a pustka wokół nich zaczęła zapełniać się kolorami. Te nagle ułożyły się w różne linie, ukazujące zarys lądu, nieba… całego otoczenia wokół Wzgórza Cierpień.
- Czy to tu chciałaś się znaleźć? - zapytał Ukko, patrząc na koło znajdujące kilkadziesiąt metrów powyżej. Ktoś był do niego przybity, a śpiewaczka wiedziała kto. A jednak jego wizerunek był spowity w unoszących się, srebrzystych mgłach.
Alice widząc Joakima zza mgły wstrzymała oddech. Jej mina wyraziła tysiąc różnych emocji, od troski, po smutek, oraz ulgę, że chociaż go może zobaczyć. Zerknęła na Ukka
- Tak… Chciałabym móc zdjąć go z… Z tego… Nie chcę by cierpiał - głos jej drżał. Spojrzała na srebrzystą mgłę, jakby samym wzrokiem chciała ją rozwiać. Odepchnąć cokolwiek krzywdziło mężczyznę uwięzionego w tym miejscu.
Mgła jednak pozostała.
- Masz w rękach młotek i dłuto. Na co więc czekasz? - zapytał bóg. - Kiedy śpiewaczka spojrzała na swoje dłonie, ze zdziwieniem odkryła, że rzeczywiście te narzędzia w nich tkwiły. Kiedy znalazły się tam? Nie miała pojęcia…
Alice pierwszy raz odkąd zaczęła prowadzić rozmowę z Ukkiem, spojrzała po sobie. Zerknęła na swoje dłonie, czy nadal brakowało jej dwóch palców. Niestety tak. Widząc narzędzia, które tak bardzo były jej potrzebne, nie zawahała się ani na chwilę. Jej czarne włosy drgnęły, lekko potarganymi falami, kiedy wreszcie weszła w mgłę, która zasnuwała jej widok Joakima. Ruszyła pewnym krokiem. Miała cel i pragnęła z całego serca go osiągnąć. Zaciskała mocno dłoń na narzędziach, które otrzymała. Nie obejrzała się na Ukka. Musiała uwolnić Dahla. Mgła osnuła ją, jakby bawiąc się wokół niej. Co najmniej tak, jakby chciała zostać jej odzieniem. Zwiewnym, lotnym, mętnym i półprzezroczystym. Ona sama nie zwracała na to teraz uwagi. Musiała dojść do koła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=1PwdTL90m5o[/media]

Alice przychodziła do Joakima niczym senna mara. Koszmar lub miły sen. Którym okaże się dla niego? Nie wyczuwała na sobie ubrań, jak gdyby te były zbyt przyziemną rzeczą, by mogły znajdować się na tym planie rzeczywistości. Przykrywało ją jedynie to, co znajdowało się wokół niej od samego początku - śmierć. Czarna, gęsta mgła, osnuwająca ją i zapowiadająca to, czego za chwilę obydwoje doświadczą. Niegdyś Ewa pokazała Adamowi owoc, przez który zostali strąceni do zupełnie innej krainy. Teraz Alice przychodziła do Joakima odziana w śmierć, którą miała dać Dahlowi do posmakowania. A wtedy i oni będą mogli zamieszkać w świecie kompletnie obcym, o którym obydwoje nic nie wiedzieli.

Kiedy znalazła się tuż przy nim, zupełnie nie zareagował. Jego głowa tkwiła zwieszona nisko, niczym Jezusa ukrzyżowanego. Czy był świadomy jej obecności? Pewnie tak. Czy Alice czuła co do tego pewność? W żadnym wypadku.
Kobieta nie czekała długo. Spojrzała na narzędzia, po czym uklęknęła przed nim, by w pierwszej kolejności pozbyć się gwoździ, które unieruchamiały mu stopy
- Przyszłam po ciebie Joakimie… Nie chcę, byś był tutaj dłużej sam… Obiecałam ci, pamiętasz? - odezwała się przykładając dłuto i przyglądając jak powinna odpowiednio podważyć gwóźdź by wyciągnąć go. To będzie na pewno bolało. Jego i ją, jeśli zacznie krzyczeć, ale nie zostawi go tu ani chwili dłużej. Była zdeterminowana uwolnić go. Miała nadzieję, że zrozumie.
Jednak Joakim nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Ani krzyku, ani głosu. Nic nie odpowiedział. Wnet jego stopy zostały uwolnione. Po gwoździach spłynęła kropla krwi… a wnet rany zabliźniły się, jak gdyby nigdy ich nie było. Jednak Dahl wcale nie wydawał się z tego powodu w lepszym stanie.
Alice podniosła się z kolan i stanęła tuż przed nim. Na moment przełożyła młotek do prawej ręki, by móc lewą dłonią, ostrożnie unieść mu głowę
- Wiesz, że tu jestem? - odezwała się, patrząc teraz na jego twarz. Martwiła się o niego. Czekała na chociaż cień reakcji, najmniejszy by jej starczył.
Joakim spojrzał na nią… czy może raczej ona niego… Ich oczy spotkały się. Alice nie zobaczyła w nich śladu życia. A jedynie zmęczenie i bezgłośne cierpienie. Nie było takich słów, które Dahl chciałby wypowiedzieć. Dla których znalazłby w sobie siłę, aby rozchylić wargę. Nawet jeśli widział Alice… to nie widział powodu.
Został zepsuty.
Harper uśmiechnęła się do niego przez łzy, uświadamiając sobie ten fakt
- Zaraz cię z tego ściągnę - przemówiła pełnym bólu i troski głosem. Mimo, że i ją czekała śmierć, mimo tego martwiła się i troszczyła o niego. Chciała mu to podarować, choć było tak późno. Podniosła ręce i zaczęła wyciągać gwoździe, które przytrzymywały jego dłonie.
Kiedy tylko to zrobiła, już nic nie utrzymywało Dahla przy krzyżu. Runął bezwładnie… zupełnie tak, jak gdyby był sparaliżowany. Osunął się na śpiewaczkę, która z trudem utrzymała jego ciężar. Praktycznie tkwili w objęciach… a jednak tkwił w tym tylko smutek, ciężar i cierpienie. Choć znajdowali się tak blisko siebie… Alice wyczuwała niewidzialną barierę pomiędzy nimi. Czy po tym wszystkim, co przeżył Dahl, był w stanie wykrzesać z siebie jakąkolwiek iskrę? Dać znak życia. Alice z każdą sekundą wątpiła w to coraz bardziej.
Kobieta zrobiła krok w tył, pozwalając sobie usiąść i opierając jego o siebie tak, by mogła go nadal przytulić i ułożyć we w miarę wygodnej pozycji. Odłożyła narzędzia, by móc objąć go lepiej i przytulić do siebie mocno
- Joakimie… Proszę cię. Wróć - odezwała się, bujając go, jakby był dzieckiem, które zapadło w śpiączkę i nad którym łkała zatroskana matka. Przytuliła policzek do jego szyi i pogładziła go ostrożnie po głowie. Nie kłamała, gdy rozmawiała z jego duchem, był jej drogi. Chciała dla niego jak najlepiej. Czy to miała być jakaś kara? Czemu ją karano? Czy za to, że dała się wplątać w to wszystko? Ale czemu jego kosztem.
- Proszę - poprosiła jeszcze raz, znów płacząc nad jego i swoim losem.
Cudowne uzdrowienie nie nastąpiło. Joakim pozostał w jej ramionach. Głośno oddychał. Z jednej strony koiło to… bo znaczyło, że żył? Przecież nie żył. Jednak był obok. Niestety to jedyne, co czynił. Może potrzebował czasu? Czy to nie było zbyt samolubne, aby oczekiwać od niego, że po tak długich torturach będzie w pełni sił, radosny, wesoły i po prostu… sobą? Tyle że nie mieli czasu, by czekać na jego rekonwalescencję. Zresztą… w ogóle nie mieli czasu. Przecież nie żyli. Naprawdę nie żyli. Co dokładnie Alice chciała osiągnąć?
Poczuła za sobą obecność. A następnie dłoń na ramieniu. Ukko albo chciał dodać jej otuchy, albo dać znać, że pora wracać. Zanim rozklei się jeszcze bardziej.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=6ayTetluaGg[/media]

Śpiewaczka powoli zerknęła na boga. Nie wyglądało na to, że miała jakąkolwiek wolę pozostawić Dahla ponownie. Nie powiedziała nic, samym spojrzeniem zapytała Ukka, co zamierzał jej powiedzieć. Była obecnie w stanie rozchwiania emocjonalnego. Nie przestawała przytulać Joakima.
- Ludzka psychika - mruknął Ukko. - Ludzka natura. Ten człowiek wiele przeszedł. Większość zapomina, że śmierć jest utrapieniem, ale tylko dla żyjących. Przynosi ulgę. Natomiast ten mężczyzna jej jeszcze nie doświadczył. Wciąż jest świadomy, wciąż cierpi. Zresztą tak, jak ty. Nie wiem, czy to ukoi cię. Pewnie nie. Jednak kiedy rozproszycie się… wszystkie troski znikną - Ukko skrzywił się. A może uśmiechnął. - Spójrz na niego i powiedz, że to nie jest dar.
Alice pękła
- Ja chcę żyć! Nie rozproszyć się! - nakrzyczała na najwyższe bóstwo fińskiego panteonu jak zbite dziecko, które jeszcze próbowało zawalczyć o swoje. Następnie zamilkła, zamykając się w swoim własnym umyśle, który katował ją teraz natłokiem myśli. Wiedziała i rozumiała, że Ukko nie mówił tego, żeby ją dobić, ale jej ludzka część nie mogła się z tym pogodzić, choć umysł próbował. Dłonie jej zadrżały.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172