|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-12-2018, 18:22 | #101 |
Administrator Reputacja: 1 | Czego oczy nie widzą... czego uszy nie słyszą... Peter, który miał zamiar poinformować kolejnych szczęśliwców o planowanej wycieczce, zatrzymał się w pół kroku. Rozmowa, której fragment przez przypadek usłyszał, nie była przeznaczona dla niego, co nie zmieniało faktu, iż potrzebował paru chwil na dojście do siebie. Nie jest rzeczą zbyt przyjemną dowiedzieć się, że kobieta, z którą spędziło się kilka upojnych chwil kilka minut później pobiegła rozłożyć nogi przed kolejnym facetem. Ruszył dalej, starając się iść jak najciszej. Zatrzymał się dopiero wówczas, gdy namiot został kawałek z tyłu. Odetchnął głęboko. I jeszcze raz. A potem się uśmiechnął. Zbyt wiele radości w tym uśmiechu nawet baczny obserwator by nie dostrzegł. - The only easy day was yesterday - mruknął. Podszedł do jeepa i oparł się, czekając, aż Dot wyjdzie z namiotu. A potem ruszył jej na spotkanie. - Koniec? - spytał, nie komentując zmian w stroju kobiety. - Z czym? - Dorothy wygląda na zaskoczoną. - Nie 'z czym' a 'czego' - wyjaśnił Peter, próbując nie dostrzec w słowach dziewczyny drugiego dna. - Jadłaś już coś? Szykuje się wyjazd... Może masz ochotę się... odświeżyć? - Przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny. - Słucham?- Ruda zareagowała jeszcze większym zdziwieniem na pierwsze zdanie. Zupełnie nie rozumiała czego ono dotyczy. - Kąpiel… chętnie - westchnęła. - Tam gdzie poprzednio? - upewnił się. - Powiem tylko Marcusowi, że później czeka nas wyjazd. W odpowiedzi pokiwała głową. Po chwili, odpowiednio wyekwipowani, byli w drodze do 'ich' miejsca. Dot zrzuciła z siebie ubrania, złożyła w równą kostkę i położyła na butach. I nagusieńka wyskoczyła do wody. Peter nie był taki szybki. Jako że nie było z nimi drugiego 'cienia' musiał poświęcać uwagę nie tylko swej partnerce, ale i otoczeniu. I nie chodziło o świadków, którzy mogliby ich przyłapać in flagranti. Jakiś potwór, mający na nich chrapkę, był o wiele groźniejszy. Ale po chwili i on, równie rozebrany, znalazł się w wodzie. Dot od razu przystąpiła do wodnego ataku głośno się śmiejąc. Peter, w pierwszej chwili oślepiony strugami wody, natychmiast przystąpił do kontrataku, równocześnie starając się zmniejszyć dystans dzielący go od atakującej go kobiety, która pod naporem wodnych pocisków zaczęła się cofać. W pewnym momencie poślizgnęła się i klapnęła tyłkiem w toń. - Auua…- załkała głośno . Peter nie bardzo wierzył w bolesność obrażeń, ale w paru krokach dopadł dziewczynę. - Mam cię...! - powiedział, z wyraźnym zadowoleniem. - Bardzo boli? - Zmienił ton. Pochylił się, by ją objąć i postawić na nogi. - Oj bardzo - odpowiedziała zbolałym tonem pozwalając sobie pomóc. Jednocześnie oplotła rękoma szyję mężczyzny, a gdy ich twarze znalazły się obok siebie pocałowała go. Peter nie stawiał oporu. Wprost przeciwnie. Odpowiedział pocałunkiem, a potem kolejnym. - Wyjdźmy stąd - zaproponował po dłuższej chwili. Nie protestowała zaintrygowana propozycją i pozwoliła poprowadzić się mężczyźnie. Po paru bardzo, bardzo długich chwilach, z kąpielą nic zgoła nie mających wspólnego, wrócili na moment do wody, by zmyć z siebie nie tylko piasek... Tym razem obyło się bez wodnej bitwy... i bez upadków. - Masz jakieś plany na noc - spytał Peter, gdy zaczęli się ubierać. - A co proponujesz?- spytała z figlarnym błyskiem w oku. - Wprosić się w gości - odparł, po raz kolejny wodząc spojrzeniem po jej sylwetce. - Można by trochę porozmawiać... - Spojrzenie sugerowało, że nawet gdyby były jakieś rozmowy, to spotkanie nie ograniczy się do nich. - Jasne… - odparła. - Obronisz mnie przed potworami mieszkającymi pod moim łóżkiem. - Założyła koszulkę i ponownie związała ją pod biustem. - Oczywiście - zapewnił, przez moment zastanawiając się, cóż za modę na rozcięcia chce wprowadzić Dot. - Wiele ich tam mieszka? - Wiele - odpowiedziała z udawanym przerażeniem. - Stanę między tobą a nimi, chroniąc cię własną piersią - zapewnił z teatralnym zapałem. -A ja będę mogła okazać ci wdzięczności. - Dorothy zaczęła bawić się supełkiem przy t-shircie. - Chętnie ci będę dawać powody do okazywania wdzięczności - zapewnił po krótkiej chwili, bo musiał przełknąć słowo 'wdzięczność, które nagle stanęło mu w gardle. - Może zacznę już teraz, bo widzę, że masz pewne problemy... - Sięgnął w stronę supełka przy biuście dziewczyny. I kolejny raz dostał po łapach - Chyba mieliśmy gdzieś jechać?- przypomniała mu z rozbawieniem. - Plotki jakieś - powiedział z uśmiechem. - Ja nic o tym nie słyszałem - stwierdził, dla odmiany chwytając dziewczynę w pół. - Nie sądziłem, że aż tak się spieszysz... - Do tego wieczoru. - Cmoknęła go w policzek starając wyswobodzić się z uścisku, ale nie siłowała się z nim. - Jak sobie życzysz... - Peter uprzejmie skinął głową, równocześnie zabierając ręce. Po chwili byli w obozie, gdzie trwały ostatnie przygotowania do wyprawy. Ostatnio edytowane przez Kerm : 30-12-2018 o 22:40. |
30-12-2018, 21:20 | #102 |
Reputacja: 1 | - No…- zaśmiała się lekko znudzonym tonem Dorothy. - Mam jak w muzułmańskim raju… tylko ja i sami mężczyźni… szczęściara ze mnie… mogę przebierać w ofertach… - Obróciła się i ostentacyjnie przyjrzała się każdemu z mężczyzn. - To my mamy szczęście... Na normalnych wyprawach rzadko spotyka się takie piękne kobiety - rzucił Peter, równocześnie zastanawiając się, co by się stało, gdyby wyrzucił geologa na zbity pysk. Nie zatrzymując wcześniej jeepa. Dot ponownie odwróciła się do czterech mężczyzn siedzących z tyłu. Tym razem, być może celowo, a być może przez przypadek, jedną z piersi wcisnęła mocno w ramię kierującego pojazdem Petera. Obdarzyła geologa świdrującym spojrzeniem. Wskazującym palcem lewej ręki przesunęła zmysłowo po pół otwartych ustach i lekko wystawionym języku przymykając jednocześnie powieki i unosząc do góry oczy, także spod tych powiek widać było tylko białka oczu. Po czym pośliniony palec przyłożyła do gołego ramienia i wydała z siebie dźwięk podobny do skwierczenia wody gdy zetknie się z rozgrzaną powierzchnią. A potem szybko wróciła na swoje miejsce. Peter uśmiechnął się lekko. Na moment spojrzał na Dot, potem znów na drogę przed nimi. Z tylnych siedzeń z kolei rozległ się po chwili rechot Honzo. - Niezła jest, niezła... "Nie dla psa kiełbasa", pomyślałby Peter jeszcze parę godzin temu, teraz jednak nie dałby za to głowy. - Jeśli chcesz go zastrzelić - powiedział do Dorothy - to użyczę ci pistolet. Kobieta wybuchnęła śmiechem i szturchnęła najemnika w ramię. - To później. Bez świadków. - Jak już znajdzie te góry złota? - Peter na moment odwrócił wzrok od drogi i spojrzał na Dot. - Tak, góry złota. - Dot nadal się śmiała. - Hej, ja was słyszę! - rozległ się głos Geologa, oraz… śmiech Collinsa. - I tak nie masz świadków - stwierdził Peter. Parę chwil później zaskoczyło ich i zatrzymało trzęsienie ziemi... A Bear natrafił na 'tubylkę'... - Jak nie Lyssa?!- krzyknęła w odpowiedzi Dorothy podnosząc się z miejsca, gotowa do natychmiastowego opuszczenia pojazdu. Zamiast jednak puścić się biegiem spojrzała na Kaai'ego i Currana z miną typu “widzicie jak grzecznie na was czekam?” Peter odpowiedział Dot skąpym uśmiechem, po czym już ze sztucerem w dłoni, ruszył w stronę 'Beara' i jego 'znaleziska' Rudowłosa podążyła za nim, z Kaai towarzyszącym jej jak cień. - Gdzie... - zaczął Peter i zamilkł, widząc kobietę, której na tej wyspie zdecydowanie nie powinno być. - Dzień dobry... - powiedział, tonem w którym było więcej zaskoczenia, niż owego "dobry". Azjatka była jednym widokiem nieszczęścia, poranione ręce nogi, rozbita głowa, do tego była ubrana w samą bieliznę i miała na sobie plecak podróżny. Spojrzała na Murzyna i drugiego mężczyznę z pełnym niedowierzaniem i zaskoczeniem. Jej usta otworzyły się i zamknęły jak u ryby. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powinna zrobić. - Amerykanie? - spytała po angielsku z ciężkim japońskim akcentem. - Można by tak powiedzieć[/i - odparł Peter. - Peter, miło mi. Wyciągnął rękę, by pomóc jej stanąć na nogi. Zza pleców uzbrojonego mężczyzny wychyliła się rudowłosa kobieta. Ubrana w dopasowany granatowy t-shirt i ciemno-zielone bojówki. Azjatka popatrzyła na wszystkich tych nowych ludzi, po czym wybuchnęła płaczem i śmiechem jednocześnie. Była uratowana, jednak ją znaleźli. Wyciągnęła do ciemnego blondyna zakrwawioną rękę, którą wcześniej dotknęła rany na głowie. Wszystko ją bolało i była mocno skołowana, ale wystarczyło jej siły by odpowiadać na proste gesty drugiego człowieka. - Chodź, mamy apteczkę - powiedział Peter do nieznajomej, równocześnie spoglądając na Dot. - Opatrzymy cię, a potem wszystko nam opowiesz. Hana pisnęła z bólu, kiedy postawili ją na nogi, ale kiwnęła parę razy głową w zgodzie. W końcu uratowana, w końcu wszystko będzie dobrze. - Ona nie powinna sama chodzić. - W głosie Dorothy wyczuć można było troskę. To samo uczucia malowało się na jej twarzy. Kilka osób zrobiło już pierwszy krok w kierunku stojącego nieopodal jeepa, gdy nagle… “Bear” zaszedł ową nieznajomą Azjatkę od tyłu, po czym “siup” - szybkim ruchem porwał ją sobie na ręce, szczerząc białe ząbki. - Dorothy gadała, że nie powinna chodzić - wyjaśnił wśród swojego głośnego śmiechu. - ちょっと - Wymknęło się jej w zaskoczonym głosie, nie miała nic przeciwko że ktoś ją niesie. Odruchowo zaplotła ręce dookoła szyi mężczyzny, na twarzy wymalowało się najpierw zaskoczenie a potem nieśmiały uśmiech. - Thank you. Po owych 20 krokach z krzaczków do pojazdu, zobaczyli znalezioną kobietę i pozostali, którzy przy owym jeepie czekali: “Zapałka”, Collins, Honzo. Ten ostatni zagwizdał na widok kobiety w samej bieliźnie z wyjątkowo sprośnym rogalem na gębie, Inżynier jednak okazał się o wiele lepszym mężczyzną. Wyciągnął z jeepa koc, zrobił miejsce na tylnej ławie, po czym wskazał miejsce dłonią. - Pani Lie zdaje się, zna się nieco na pierwszej pomocy? A nawet jak nie, to wszak jedyna między nami kobieta, niech więc doglądnie na chwilę tej bidulki wyciągniętej z dżungli... - powiedział miłym głosem. Dot zaśmiała się głośno na ten żart, ale szybko powstrzymała zdając sobie sprawę z jego dwuznacznego wydźwięku. - Mogę?- zapytała podchodząc do poszkodowanej z lateksowymi rękawiczkami na dłoniach. Ta przytaknęła niezręcznie zdejmując z siebie noszony plecak, wystawiła obgryzioną przez żuka nogę. Chwilowo zapominając o ranie na głowie. Ni stąd ni zowąd Azjatka w końcu postanowiła się przedstawić. - Hana... Hana Heo. - Tak długo czekała na ten moment, miała przygotowane takie przemowy i podziękowania a teraz wszystkie uleciały. - Dorothy Lie - przedstawiła się ruda dokonując jednocześnie oględzin poszkodowanej. Robiła to bardzo, ale to bardzo delikatnie. - Co ty tu robisz? - Dot nie mogła powstrzymać ciekawości i zadała to pytanie. - Usłyszałam strzały i poszłam, chyba was, szukać a potem … - zatrzymała się próbując sobie przypomnieć odpowiednie słowo ale chyba zrezygnowała - … trzęsienie ziemi. Jesteś ekipą ratunkową prawda? Już myślałam, że mnie nikt tu nie znajdzie. - Głos Azjatki zaczął się trząść, emocje ze spotkania innych ludzi były strasznie przytłaczające. - No już dobrze. - Dot objęła Azjatkę ręką i poklepała po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze - przemówiła do niej czule. Hana wzięła parę uspokajających oddechów, po chwili pokiwała głową. - Przypłynęliście łodzią? Nie słyszałam żadnego samolotu od … od kiedy mój się rozbił. - Jesteś pilotką? - Wtrącił się w tą rozmowę stojący 3 kroki dalej Kaai. - Tak. Drugi Pilot lotu N35678 z Osaki do San Francisco. Spadliśmy z trzy miesiące temu, ale to chyba wiecie - wyjaśniła Hana. Może liczyli, że będzie jedną z tych szych z pokładu. - Nooo... - zająknął się najemnik, i jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Dorothy - ..tak, tak, oczywiście... * * * Pozostawiwszy 'znajdę' w dobrych rękach Peter zajął się tym, czym powinien był się zająć już jakiś czas temu... - Bear, zostaw już ten... tę panią - polecił. - Niestety... - spojrzał na pozostałych - z oczywistych względów nasza wyprawa ulega chwilowemu zawieszeniu. Gdy tylko rany zostaną opatrzone, wracamy do obozu. Panie Alazraqui, zapraszam do quada. Wszyscy, ale naprawdę wszyscy mężczyźni spojrzeli zdziwieni na Petera. - Panie władzo, co pan pierniczysz? - odezwał się Honzo - Jedziemy dalej! Niech ją quadem ktoś do obozu odwiezie! - O! O! Dobry pomysł, ja mogę! - powiedział “Bear”. - No nie wiem... - Wtrącił się nieco oddalony Kurt, pilnujący terenu. Collins milczał, nad czymś główkując, zerkający na Dorothy Kaai również. - Bear, wiem, że by ci to się spodobało - stwierdził Peter - ale nie puszczę rannej samej, z jedną osobą. Wracamy i za dwadzieścia minut, gdy zostawimy panią Heo w bezpiecznym miejscu, ruszymy dalej, by zbadać te skalne formacje.[/i] - Spojrzał na Honzo, który z rezygnacją machnął w jego stronę dłonią, po czym odwrócił się plecami do Currana, nie mając chyba ochoty na dalszą dyskusję? - Peter no nie peniaj, posadzę ją sobie z przodu, to będę miał na oku… a ona będzie grzeczna, ja teeeeeeeeż - zapewnił “Bear”. - Wierzę. - W głosie Petera brzmiał cień rozbawienia. - Jak widzę, nie starcza ci rola wybawiciela. Rozumiem aż za dobrze... - Na moment spojrzał w stronę jeepa. -Ale mając ją na oku nie będziesz miał na oku niczego więcej. Jestem pewien, że pani Heo i bez tego będzie pamiętać, kto jej ocalił życie. Zbieramy się. I szybciej ruszymy, tym szybciej będziemy mogli kontynuować naszą wyprawę. Do wozów. Peter skorzystał z komunikatora. - Majorze...? Znaleźliśmy kogoś, ale nie Lyssę. Kobieta, ranna. Japonka, czy coś w tym rodzaju - dodał na tyle cicho, by Hana go nie słyszała. - Wracamy z nią do obozu. - Byle nie Chinka… Dobra, odstawcie ją tu - odpowiedział najemnikowi dowódca. - Już jedziemy - odpowiedział Peter, po czym wyłączył krótkofalówkę. - No to w drogę - polecił. - Tylko niech się dziewczyna w końcu ubierze? - wtrącił Collins. - Tak, przepraszam - zaczęła Hana, niezgrabnie rozplątująca swoją koszulę i długie jeansy przyczepione do jej plecaka. Ubranie było brudne i nie dostosowane do tych upałów, nawet debil powinien zrozumieć, dlaczego dziewczyna mogła chcieć chodzić w bieliźnie. Zwłaszcza w taki upał. * * * Jak więc Peter zdecydował, tak też zrobiono, i nie było co dyskutować… po 15 minutach “wycieczka” wróciła więc do obozu, w powiększonym stanie osobowym. Na widok Azjatki Kimberlee wykonała mały sprint przez pół obozu, ale w końcu zatrzymała się ledwie pięć metrów przed nią z markotną miną. Spodziewała się Lyssy, no cóż... - Dobra, to siusiu, wysmarkać się, i jedziemy w drogę powrotną - burknął Honzo. - Oj, oj, aaaaale boli, ała... - “Bear” zaczął nagle kuleć, niezwykle nieudanie symulując coś ze swoją nogą. - Chyba będę musiał zostać w obozie… może mnie ktoś zastąpić? - Najemnik rozglądnął się za ewentualnym zmiennikiem. - Oj, Bear, Bear, jakiś ty się nagle delikatny zrobił... - Peter udał zmartwionego. - Ale że jedziemy, to twoja noga aż tak przeszkadzać nie powinna... Chyba że kogoś namówisz... Może Chelimo będzie wolał jechać, niż stać na warcie? Może to zrobi dla ciebie. 'T' jest zajęta panią doktor... . - Rozejrzał się po obozie w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby zastąpić "Beara". - Medic! - krzyknął nagle Dave, niczym na polu bitwy, gdy wzywa się sanitariusza, po czym… poleciał do namiotu medycznego, kuśtykając nie na tę nogę co trzeba. Pięć minut później, prosto do Petera, po opuszczeniu namiotu medycznego, przymaszerowała “T” w pełnym ekwipunku. - Co tam? - spytała wielce nieformalnie… - Jak cię namówił? - zainteresował się Peter. - Weźmiesz quada - dodał. - Wiesz, dokąd się wybieramy? - Chciałbyś wiedzieć, co? - Cooke uśmiechnęła się odrobinkę wrednie. - Jedziemy w dżunglę jakieś pierniczone skały oglądać tak? - Pytanie było retoryczne - odparł. - Dokładnie, skały. Honzo obiecuje majątek, więc pewnie będzie guzik z pętelką. Skoro masz takie dobre serduszko - rzucił z ironią - i jesteś gotowa, to możemy się zbierać. - Pieprz się sierżancie… z tym serduszkiem - powiedziała “T” idąc do quada, przy okazji mrugając do Petera, który żartobliwie jej zasalutował. Gdy tylko zjawili się koło jeepa Dot wskoczyła na miejsce kierowcy. - Teraz ja - zapiszczała z podniecenia przeciągając dłonią po kierownicy. - My last will... - rzucił cicho Peter, rzucając dziewczynie kluczyki. - Jak nas rozbijesz, to major nas pozabija - dodał, sadowiąc się na miejscu obok kierowcy. - Tylko nas kotek nie zabij - dało się słyszeć z tyłu głos Honzo, i jego śmiech. - Najwyżej zginiesz w dobrym towarzystwie - odpowiedział Peter. - Bo się obrażę - Lie pokazała język siedzącemu obok mężczyźnie przekręcając jednocześnie kluczyk w stacyjce i uruchamiając silnik. Auto ruszyło jednak do tyłu. Dot depnęła gwałtownie po hamulcach, co zaowocowało tym, że wszystkich przykleiło do oparć. - Jezus Maria, kobieto... - dało się usłyszeć Kurta na pace... - Przepraszam - rzuciła Dorothy i wbiła tym razem odpowiedni bieg. - Nie pogub ich... - poprosił Peter, zastanawiając się, czy na pewno dotrą na miejsce przeznaczenia cało i zdrowo. - Bo będziesz szedł piechotą - zagroziła w żartach pani Lie i dodała gazu, wbijając ponownie wszystkich w fotele. -Łuuuuuhuuuu..!!- krzyknęła. A gdy zostawili obóz za sobą, a ona upewniła się, że oba quady są w bezpiecznej odległości, znów dodała gazu chcąc sprawdzić jak zachowa się maszyna w terenie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 30-12-2018 o 22:59. |
30-12-2018, 22:34 | #103 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Obca : 01-01-2019 o 18:17. |
01-01-2019, 16:51 | #104 |
Administrator Reputacja: 1 | Buka + Efcia + Kerm Towarzystwo ruszyło więc ponownie w dżunglę, a jeep prowadzony przez Dorohty… po początkowych trudnościach pani Lie, wkrótce przebijał się przez okoliczny teren całkiem sprawnie. Czy ktoś chciał, czy nie, trzeba było przyznać, iż kobieta umiała prowadzić. Minęli więc wkrótce miejsce, gdzie znaleziono Hanę, po czym towarzystwo pojechało dalej, zagłębiając się bardziej w nieznane tereny wyspy… i w sumie przez najbliższe 2 kwadranse wiało nudą, jeśli nie liczyć typowej trzęsawki wywołanej samymi pojazdami pokonującymi zieleninę… aż w końcu dotarli na miejsce. A tak przynajmniej twierdził Honzo, gdy w końcu zaczął podekscytowany nawoływać, by zatrzymać to pudło. Dorothy sprawnie zatrzymała jeepa. Z wdziękiem i klasą wysiadła z niego i z przesadną wyniosłością spojrzała na swoich pasażerów, a zwłaszcza na geologa. - Nie pozabijałam was, kotek. Po czym rzuciła się Peterowi na szyję, radosna jak skowronek. - Było super! Z powrotem też chcę! - dodała, szczebiocząc radośnie. Peter odpowiedział uściskiem. - Chcesz zostać zawodowym kierowcą? - spytał żartem. - Chcę się zabawić - odparła puszczając go. - Chyba że będziemy wieźć góry złota... - szepnął jej na ucho. - Ty, niegrzeczny…- skarciła go tonem mówiącym, że właśnie usłyszała coś rubasznego uderzając jednocześnie wierzchem dłoni w jego tors i śmiejąc się. Peter uśmiechnął się lekko, po czym spojrzał na Honzo. - I co teraz? - Ta… dajcie jej medal. Za to że umie jeździć autem... - Burknął Geolog, wyciągając swój plecak z jeepa - A tak w ogóle, to może wy sobie pokój gdzieś wynajmiecie? - Dodał z przekąsem. - Dla wygłoszenia tej odkrywczej myśli chciałeś tu przyjechać? - spytał Peter. - Czy może chcesz pokazać, jaki z ciebie fachowiec? - Blabla. - Honzo poruszył dłonią do Petera, naśladując chyba mowę? - Tędy. - Wskazał kierunek. - Idę pierwszy - wtrącił się Van Straten, po czym ruszył we wskazaną stronę. Dorothy zdusiła parsknięcie, którym chciała skomentować żałosną złośliwość Alazraquiego. Poczekała, aż wokół niej sformuje się mały kordon bezpieczeństwa i podążyła we wskazanym kierunku. - Blabla? - powtórzył Peter. - Zdziecinniał, biedaczek - dodał. W zależności od terenu, szedł obok Dot lub krok przed nią. - To raczej objawy zaburzeń psychicznych będących powikłaniami chorób wenerycznych- odpowiedziała kobieta nawet nie siląc się by szeptać. - Widzę, że się polubiliście? - Wtrąciła się idąca obok nich “T”. - I to bardzo… - Dot zlustrowała ją od góry do dołu i z powrotem na dłużej zatrzymując wzrok na nogach kobiety. A gdy ponownie ich oczy spotkały się, uśmiechnęła się nad wyraz miło. - Ciekawie będzie jak się okaże, że on ma rację - powiedział Peter z całkowitym brakiem przekonania. - I tak pozostanie palantem? - Uśmiechnęła się “T”, również nie przejmując się możliwością usłyszenia przez Honzo jej słów. Tym razem Dot już nie powstrzymała parsknięcia śmiechem, przystając przy tym. Peter również się zatrzymał. - Zero szacunku dla kogoś, kto za chwilę sprawi, że będziemy pławić się w bogactwach - powiedział z udawaną powagą. - Zaskarż nas - Cooke odezwała się głosikiem parodiującym jakąś niby wielce bogatą snobkę… w tym czasie, Van Straten, Honzo, Collins i “Zapałka” nadal szli do przodu, oddalając się od reszty na jakieś pięć metrów. - Idziemy dalej? - spytał Kaai, pilnując tyłów całej grupki. - Nie. Znudziło mi się. Wracam - odpowiedziała mu Dot wpatrując się w niego natrętnie. - Jeszcze kawałek - powiedział Peter, wskazując odległe o jakieś 20 metrów miejsce. - Tam się rozejrzymy. - No chodź. - Najemniczka kiwnęła głową w kierunku marszu, jednocześnie się do rudowłosej uśmiechając. - Czy może sierżant ma cię zanieść? - “T” wyszczerzyła ząbki. - Wy mnie wykończycie we dwójkę. - Dot wywróciła oczami i ruszyła za oddalającą się częścią ich małej wyprawy. - To czas zapłaty za przyjemności - odparł Peter. - Bo zaraz skorzystam z opcji “sierżant ma cię zanieść“. - Dot pokazała im język. - Słodki ciężar... dowodzenia - uśmiechnął się Peter. - Dlaczego sierżant? - Dorothy straciła jakby zainteresowanie opcją noszenia i zmieniła temat. - Wy tu wszyscy z wojska? Peter nie miał zamiaru zdradzać sekretów z przeszłości swych podwładnych, więc tylko spojrzał na "T", a potem na Marcusa. - Z reguły tak - powiedział Kaai. - Byli policjanci, agenci rządowi, wojskowi różnych formacji… wszystko w teń deseń. - Uuuuu… - Ruda wydała z siebie pomruk będący przesadnym połączeniem zainteresowania i strachu. - Sami niebezpieczni ludzie. - Taaa... Jesteś całkiem bezpieczna. - Peter pokiwał głową. - Albo wprost przeciwnie... - dodał z uśmiechem, który można było różnie zrozumieć . - Już gdzieś to słyszałam…- Dot zamyśliła się teatralnie. - Samo życie. Niektórzy mają prosty i skuteczny sposób rozwiązywania problemów. - W głosie Petera brzmiała obojętność. - Więc nie tylko ty to słyszałaś. - Chyba słyszałam to w innym kontekście… - Ruda zaśmiała się. - Tak? - Peter spojrzał na nią, jakby oczekując odpowiedzi. - Od Sosnkowsky'ego na przykład. Myślisz, że on ma jakieś konflikty ze mną do rozwiązania? - Lie odpowiedziała żartobliwym tonem. - Mówisz o tym, co goły biegał po obozie? - Ale ja mu naprawdę chciałam oddać jego rzeczy. - Dot zaczęła się tłumaczyć, śmiejąc się jednocześnie. - Nie wiem, czy był zachwycony tą... pożyczką - stwierdził Peter. - Ale pewnie się nie zemści... krwawo. - No i po to mam ochronę. - Lie spojrzała najpierw na Petera, a później na Marcusa. W jej oczach nadal tańczyły wesołe ogniki, które wskazywały na to, że zupełnie nie przejmuje się groźbami. - Wzrusza mnie twoja wiara... - Peter skłonił się teatralnie. - Chcesz mi powiedzieć, że potwory sama mam wyganiać? - Przybrała zasmuconą minę. - Sosna to nie potwór... raczej... - W odpowiedzi Petera wyraźnie brakło pewności, ale z całością wypowiedzi nie współgrał towarzyszący jej uśmiech. - Skoro tak… - Pokazała mężczyźnie język i pomaszerowała dalej. - Czyżbym miał cię bronić przed całym światem? - rzucił za nią. Dorothy, Peter, i reszta obstawy rudowłosej dotarli w końcu do miejsca, do którego doczłapania tak przed chwilą namawiano Lie, gdzie siedział już sobie w towarzystwie “Zapałki” Collins, przecierając czoło chusteczką… Honzo z kolei poleciał dalej do przodu wraz z Van Stratenem. Dorothy nawet specjalnie nie zmęczyła się. Uprzejmie uśmiechnęła się do inżyniera i “Zapałki “. - Dobrze się pan czuje? - zwróciła się do starego mężczyzny. - Trochę się tylko zasapałem, wszystko w porządku... - uśmiechnął się do niej Collins. - Jiiiiiii-haaaaaa!! - wydarł się ledwie po minucie nieobecności Geolog, gdzieś “za zakrętem” formacji skalnej. Część towarzystwa spojrzała po sobie, lekko zaskoczona, a Peter… no cóż, miał chyba dziwną minę. - Ruszcie zadki wielkie niedowiarki! Podziwiajcie mój geniusz! - wołał Honzo - Jesteśmy bogaci! Oczom towarzystwa, które w końcu się ruszyło jeszcze kilkanaście metrów dalej, ukazały się formacje skalne, poprzecinane… żyłami złota?? A było tego naprawdę dużo… owe żyły rozciągały się na powierzchni około 10 na 10 metrów, na poziomej ścianie skalnej, przy której Honzo tańcował z małym, odrąbanym już kawałkiem złota w dłoni. - Nie chciałabym poddawać w wątpliwości twoich kompetencji… - Dorothy krytycznie rzuciła okiem na skały. Na niej wizja bajecznego bogactwa nie zrobiła jakoś wrażenia. - A właściwie nie. Chciałabym… dlatego trzeba pobrać próbki do badań. - Obdarzyła Honzo beznamiętnym spojrzeniem. - Ow yeah… ow yeah... - Alazraqui odstawiał coś jak nieudaną wersję breakdance, po czym pokiwał przecząco palcem do Lie. - Nie nie, kotek, nie zjebiesz mi tego - powiedział do niej z nieco wrednym uśmieszkiem. - To nie jest piryt, to nie jest biotyt, to złoto... - Rzucił jej kawałek, który sam do tej pory trzymał w dłoni. - Struktura się zgadza, twardość, nawet możesz powąchać… chcesz to zrobię tu natychmiast analizę chemiczną, zajmie to może minutkę niedowiarku... - Ależ proszę, masz nawet dwie - powiedział Peter, który prędzej by uwierzył w kosmitów, niż w złoto. Lie złapała kawałek skały. Zważyła go w ręce, nadal jednak patrząc się na geologa. - Zaskocz mnie, kotek… swoją techniką. - Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, jak gdyby mówiła o czymś innym niż analiza składu. Alazraqui spojrzał na Dorothy mrużąc oczy, po czym wyciągnął ze swojego plecaka dwa niewielkie pudła… jedno z nich było drewniane i miało w sobie kilka plastikowych flaszek, w drugim z kolei było jakieś urządzenie elektroniczne… - To może ja obejrzę najbliższą okolicę... - burknął Van Straten, i zabrał ze sobą “Zapałkę”... Collins z kolei usiadł niedaleko Honzo, przyglądając się jego badaniom.... - To daj tą próbkę - powiedział do Dot Geolog, i zaczął analizę elektroniczną, która potrwała ledwie minutę. - Złoto, 14 karatów - stwierdził w końcu Alazraqui, po czym spojrzał na Lie wzrokiem “a nie mówiłem”. - Mam jeszcze wykonać analizę chemiczną, czy to już wystarczy? - Wskazał na pudełko z buteleczkami. - No nieźle, nieźle... - odezwała się siedząca na pobliskiej skale “T”. - Tylko niby za co wydobędziesz to czternastokaratowe złoto? - Dorothy nie podzielała jego emocji. Peter wizją nieprzebranych skarbów niezbyt się przejął. I tak było wiadomo, że wzbogaci się korporacja, a znając korporacyjnych urzędasów spodziewał się nawet rewizji osobistej na zakończenie wyprawy, by tylko nikt nie uszczknął nawet grama bogactw dla siebie, bez wiedzy wspomnianej TMI. Honzo spojrzał zdziwiony na Dot jej słowami. Zamrugał oczami, odchrząknął… i zaczął się śmiać. I to tak porządnie, do rozpuku, i nie mógł się przez dłuższą chwilę opanować. “T” to olała i napiła się wody z manierki, Kaai wzruszył ramionami, a Collins odchrząknął, przetarł znowu czoło chusteczką, spojrzał na Dorothy, i uśmiechnął się. - Dobre kotek! Dobreeee! - odezwał się do rudowłosej Geolog, gdy się w końcu opanował. - Heh… no to wezmę jeszcze kilka próbek, pokażemy Majorowi, pan władza się zgadza? - spytał Petera. - Bierz, ile uniesiesz. Godzina jest jeszcze młoda, mamy czas - odparł zagadnięty. |
01-01-2019, 19:47 | #105 |
Reputacja: 1 | Dorothy poszła w ślady najemniczki, również pociągnęła łyk wody ze swojego bidonu, uprzednio wyciągając go z plecak. Stanęła koło “T”, przez chwilę wpatrując się w nią w milczeniu i z pozoru obojętną miną. Po kilku dłuższych chwilach ich wzrok się spotkał, a wtedy najemniczka mrugnęła do rudowłosej, i minimalnym ruchem skierowała lufę karabinu trzymanego na wysokości swojego torsu w stronę Honzo… po czym wyszczerzyła do Dot ząbki. - Tak chcesz mnie przekupić? - Dot zwilżyła językiem usta. - A muszę? - szepnęła “T”. - Mhm… - zamruczała cicho Dot. Peter odszedł kawałek na bok i stanął na jakimś głazie, by móc wygodniej obserwować okolicę. Nigdzie nie widział Van Stratena i “Zapałki”... obaj mężczyźni chyba za bardzo się oddalili, co odrobinę się najemnikowi nie spodobało. - "T", przywołaj naszych dwóch spacerowiczów - zwrócił się do najemniczki. - Jeszcze ich coś zeżre... albo porwie... - A co ja, twoja sekretarka?? - obruszyła się Cooke, po czym wywracając oczy, przyłożyła palce do szyi, naciskając tam mikrofon komunikatora. - ”Zapałka”, gdzie się szlajasz, bo sierżant się zaczyna straaaasznie o was martwić? - powiedziała, z uśmieszkiem posłanym w stronę Currana. - Noooo… sprawdzamy teren z Van Stratenem... - Dało się słyszeć w eterze na otwartej częstotliwości. - Stokrotne dzięki, ssssssskaaaaaaaaarbie - odparł Peter. - Skarbie? Takiego stopnia to ja jeszcze nie słyszałam. - Dorothy wtrąciła się do rozmowy najemników. - Znamy się z "T" tyle lat, że niektóre formalności możemy sobie darować - odparł Peter. - Poza tym... ona jest prawdziwym skarbem. Chyba zauważyłaś... - Nie wspomniałeś… - Rudowłosa obdarzyła Petera świdrującym spojrzeniem. Peter spojrzał na Dot z zadumą. - Tak jakoś się nie zgadało - odparł. - Ale przed nami jeszcze wiele okazji do wymiany poglądów. I wiedzy... - Uuuu... - mruknęła “T”. - Jakieś tajemnice w małżeństwie? - Przygryzła wargę, tłumiąc śmiech, i spojrzała to na Petera, to na Dorothy. - Gra w karty i takie tam rozrywki na misjach? - Dot nie spuszczała wzroku z Currana. - Och tam, takie coś… to nic… no ale owszem, w zamkniętym namiocie, rozbierany pokerek, żeby sobie czas umilić na misji... - Cooke zamrugała niewinnie oczkami do Dot, po czym parsknęła śmiechem. - Ych... - Wymsknęło się Kaaiowi, który odszedł od rozmawiającego trio na kilka kroków, niby to zajmując się zabezpieczaniem tyłów. - Wierzę, wierzę. - Lie przyznała jej rację, chociaż bez przekonania. Peter lekko się uśmiechnął. - Szare, od czasu do czasu urozmaicone tym czy owym, życie - stwierdził. - Oj, już nie bądź takie niewiniątko, Dot - powiedziała “T” z lekkim przekąsem. - Studiowałaś, a każdy wie, jak to na studiach też się wyprawia... - Uśmiechnęła się na końcu sympatycznie. - Ale ja tu nie mam kolegów ze studiów. - Dot puściła jej oko. - Koleżanek zresztą też nie - dodała z lekko zbolałą miną. - Wszystko można nadrobić - odparł Peter. - Co? Ściągnąć kolegów ze studiów? - Przyjrzała mu się z zaciekawieniem. - Chciałbyś? - zapytała nad wyraz dwuznacznym tonem. - Gdyby to był jedyny sposób, by poprawić ci humor... - W tonie Petera zabrzmiała gotowość do poświęcenia się. - Ale o co ci chodzi? - zapytała zaskoczona. - Chciałam tylko wiedzieć, dlaczego nie powiedziałeś, że znacie się dobrze. - Powiedziała to tak, jakby to było jasne i oczywiste. - Czy to, że kogoś znam od dawna, ma jakieś znaczenie? - Peter był nieco zaskoczony sposobem, w jaki Dot lawirowała między tematami. - Co się wściekasz? Zapytać nie można? - Dot spytała z lekkim wyrzutem. Peter przez moment zastanawiał się, co nagle ugryzło Dorothy. Czyżby nagle postanowiła się wycofać z obietnicy wspólnego spędzenia nocy i - zamiast powiedzieć to wprost - dążyła do kłótni? Istna scena zazdrości o "T". I kto ją robi... - Ależ oczywiście, sss...łońce ty moje.. Możesz pytać, o co chcesz... Baaardzo cię przepraszam... - I jeszcze się ze mnie naigrawasz…- pociągnęła nosem powstrzymując płacz. Nie na długo jednak, gdyż zaraz wybuchnęła płaczem. Sztuczka, choć wyświechtana, była przedniej jakości i w pierwszej chwili Peter nie bardzo wiedział, co zrobić. Prócz oczywistej oczywistości... Zeskoczył z głazu i wnet znalazł się przy Dot. Z chusteczką w dłoni, wybierając wariant "B". - No nie płacz... - Bo ty…, bo ty… - Dorothy łkała dalej. Peter ocierał chusteczką zapłakane oczęta Dot, czekając cierpliwie na lawinę przewin, jaka zaraz popłynie z ust dziewczyny. - O matko… - jęknęła “T”, po czym wywróciła oczy białkami. - Znaczy się… muszę siku - powiedziała, i ruszyła szybkim krokiem z dala od Dorothy i Petera, który najchętniej poszedłby w jej ślady, ale miał pewne obowiązki. Żadna lawina przewinień nie pojawiła się. Rudowłosa jeszcze przez kilka chwil roniła łzy. Kilkukrotnie, bo gdy już wydawało się, że najgorsze jest już za nią, wystarczyło jedno spojrzenie w oczy mężczyzny i wybuchała ponownie płaczem. Peter na moment uniósł wzrok ku niebu, jakby szukając odpowiedzi na pytanie, za co go los tak pokarał, po czym przytulił Dot, nie zważając na to, że jej łzy moczą mu koszulkę. - No już przestań... - poprosił cicho, gładząc ją po głowie. To pomogło. Kobieta uspokoiła się. Wtuliła się w niego. - Chcę wracać - powiedziała cicho. Peter przez moment milczał. - Jeszcze nie możemy - powiedział równie cicho. - Honzo musi skończyć swoje czary-mary. No i musimy sprawdzić, czy jest tu jeszcze coś ciekawego. I czy czasem Lyssa nie zawędrowała w te strony. - Do jeepa? - Poprosiła łamiącym się głosem wskazującym na to, że kolejny wybuch płaczu jest blisko. - Źle się czujesz? Coś ci się stało? - Peter usiłował rozeznać się w sytuacji. - Nie, ale… - Pociągnęła nosem i zaczęła cała się trząść jak w płaczu. Peter ponownie ją przytulił, cierpliwie czekając, aż kolejny atak minie. - Proszę, proszę - powiedziała łamiącym się głosem. "Za jakie grzechy", pomyślał Peter. - Marcus, powiedz tym wędrowcom, żeby wrócili do Honzo. My za chwilę idziemy do jeepa. Może usiądziesz? - spytał Dorothy, która delikatnie pokiwała głową na znak, że się zgadza. Peter podprowadził ją do głazu, na którym przed chwilą siedziała "T". Przy okazji rzucił okiem na Kaai, ciekaw jego reakcji. A wtedy rozległ się najpierw potężny ryk, oraz kanonada strzałów. Najpierw seria, potem i pojedyncze… Honzo zamarł w pół ruchu, dłubiąc przy ścianie, a i reszta towarzystwa spojrzała po sobie z szeroko otwartymi oczami. Same strzały, jak i wcześniejszy ryk, były zdecydowanie zbyt blisko… Zza zakrętu skalnego, z miejsca gdzie wcześniej zniknął Van Straten i “Zapałka”, wypadł najpierw sam Tropiciel, a za nim i najemnik. Obaj biegli na złamanie karku… - Uciekajcie, sukinsyny!! - ryknął Wenston w biegu. Tuż za mężczyznami, zza formacji skalnych, wybiegł wyjątkowo wściekły… Tyranozaur. - Wypierdalać! - krzyknął Geolog, po czym rzucił, czym się zajmował, dając w długą. Podobnie i Collins, również rzucił się do ucieczki… Kaai odrobinę się zawahał, ale i po nim było widać, iż zaraz weźmie nogi za pas. - Zabieraj ją stąd - “T” odezwała się do Petera głosem nie podlegającym dyskusji. Spojrzała na moment w twarz Dorothy, po czym z własnego sprzętu, z kamizelki na sobie, odczepiła gwałtownym ruchem dwa granaty, jednocześnie i tym szarpnięciem, zrywając z nich zawleczki. Z "T" można było podyskutować, z granatami jednak dyskusji się nie prowadziło. Peter chwycił, bynajmniej nie czule i delikatnie, Dorothy i rzucił się w stronę najbliższych drzew, by wśród solidnych pni schronić się przed odłamkami. Kobieta jęknęła cicho z bólu, ale nie zaprotestowała na tak brutalne, konieczne jednak, zachowanie najemnika. Dzisiejszego dnia już gonił ją dinozaur. Wtedy uciekała po czymś w rodzaju polany. Teraz wprawdzie nie ona biegła, ale i tak serce waliło jej jak oszalałe. A może to było serce Petera? Wyraźnie czuła jak mięśnie, płuca i serce najemnika pracują, by ocalić dwa życia. ~ * ~ - No chodź do mamy wielkoludzie - warknęła do nadbiegającego Tyranozaura najemniczka, gdy wyminął ją uciekający Van Straten i “Zapałka”. Obaj mężczyźni byli na drobny moment zaskoczeni postawą “T” i faktem iż nie uciekała, wszystko jednak rozegrało się tak szybko… uciekli, a ona tam stała z granatami w dłoniach, z lekko naprężonym ciałem, gotując się na spotkanie… ~ * ~ Uciekające, i chowające się po okolicy towarzystwo słyszało ryki dinozaura, dudnienie jego kroków, a następnie dwie eksplozje, wielki łomot jakby czegoś upadającego, po czym nastała cisza… Peter zerwał się na równe nogi, uwalniając tym samym Dot, którą osłaniał własnym ciałem, po czym, ze sztucerem w dłoniach, ruszył w stronę, skąd parę sekund wcześniej przybiegł. Dorothy, jeszcze przez chwilę oszołomiona wydarzeniami ostatnich kilku sekund, które jednak wydawały się być rozciągnięte w nieskończoność, patrzyła za oddalającym się najemnikiem. Przez tę chwilę nasłuchiwała... ciszy. By ruszyć w ślad za mężczyzną, który uratował jej przed chwilą życie. - Powoli - Szepnął do Petera “Myśliwy”, który wyszedł z pobliskich krzaków po lewym boku Currana, i zrównał się z najemnikiem, również trzymając karabin gotowy do użytku. Gdzieś za nim pojawił się i Kaai, po chwili i zauważyli “Zapałkę”... Honzo i Collins nadal czaili się w krzakach. - Do tyłu - Zwrócił uwagę Dorothy Marcus, gdy coraz więcej zbrojnych osób przesuwało się powoli w kierunku skąd wszyscy wcześniej uciekali. Kobieta posłuchała go, chociaż po minie widać było, że wcale nie ma na to ochoty. - Zostańcie tu - polecił Peter, wysuwając się na czoło wędrujących. Co prawda był odpowiedzialny za Dorothy, ale był też i dowódcą i do niego należało zadbanie o to, by nikomu więcej nic się nie stało. Po kilkunastu krokach, i paru chwilach spędzonych w napięciu, oczom Petera ukazał się leżący na boku, nieruchomy Tyranozaur, z dużych rozmiarów dziurskiem w rozprutych eksplozją, częściowo zwęglonych bebechach. Najemnik przypuszczał, co mogła tu zrobić “T”, jego usta zwęziły się więc w poziomą kreskę. Peter zaklął, po czym podszedł szybko do powalonej bestii i rozejrzał się, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek ślady po "T". Niczego jednak nie zauważył, więc zaczął się zastanawiać, czy może sięgnąć wewnątrz truchła, ale przecież po kimś, kto się wysadzał granatem, z reguły nie zostawało wiele... Prócz butów... Dorothy, ze swojego bardzo oddalonego punktu obserwacyjnego, z niecierpliwością wymalowaną na twarzy i wpisaną we wszystkie ruchy, starała się dojrzeć cokolwiek. Co rusz wspinała się na czubki palców by być wyżej i móc widzieć więcej. I co rusz spoglądała na Marcusa z niemym zapytaniem “czy już idziemy do nich?” Na co ten w końcu przytaknął, i za Peterem ruszyli wszyscy. Kobieta od razu wyrwała się do przodu, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Petera. Gdzie miała być i “T”. Peter zaś przez chwilę jeszcze wpatrywał się w leżące truchło... po czym raz jeszcze rozejrzał się dokoła, w złudnej nadziei, że "T", po nakarmieniu t-rexa granatami, rzuciła się gdzieś w bok... Cooke nigdzie nie było jednak widać, gdy Lie dotarła na miejsce. Nie od razu też podjęła dlaczego Peter tylko stoi i rozgląda się. Te straszne myśli szybko jednak zagnieździły się w umyśle. W jednej chwili nadzieję, wyczekiwanie zastąpiła rozpacz. - Nieee…!! - Długi, przeciągły wyraz bólu wyrwał się z piersi kobiety. A sam ból ściął ją z nóg, sprawiając że padała na kolana. Jeśli jakieś zwierzęta nie ulękły się odgłosu wybuchu, to odgłos rozpaczy, który rozniósł się po okolicy z pewnością je spłoszył. Peter na moment zlekceważył wybuch rozpaczy, jaki zaprezentowała Dorothy. Częściowo dlatego, że nie bardzo wiedział, jak zareagować. Nie mówiąc już o tym, że miał inne problemy na głowie... - Spróbujcie obrócić to truchło - powiedział, nie chcąc przy Dot poruszać sprawy poszukiwania szczątków "T". Potem dopiero podszedł do klęczącej Dorothy. - Dot... - Dotknął ramienia dziewczyny. W tym czasie, Van Straten ściągnął na moment kapelusz i przyłożył sobie do piersi, w geście szacunku. - Taka tragedia… - szepnął Collins, a na te kilka chwil nawet Honzo spoważniał, trzymając mordę na kłódkę. “Zapałka” z poważną miną zabezpieczał teren od strony skąd przyszedł ten cholerny kolos, a Marcus z kamiennym wyrazem twarzy drugą stronę, po wcześniejszym jednak założeniu okularów przeciwsłonecznych. Dorothy spojrzała czerwonymi i opuchniętymi od płaczu oczyma na najemnika szukając w jego twarzy pocieszenia..., zaprzeczenia..., czegokolwiek co dawałoby nadzieję. Nie znalazła jednak niczego, prócz smutku, malującego się i na twarzy, i w oczach. - Nieprawda!! - krzyknęła zrywając się na równe nogi, gotowa by rzucić się na poszukiwanie najemniczki. Peter za smutkiem pokręcił głową. - To byłby cud... - powiedział cicho. - Nie! - Dorothy krzyknęła w złości. - Nie mogła mnie tak zostawić!. - I co tak ryczysz? Też ci szkoda dino, jak Sarah? - odezwała się “T” podchodząc do nich z boku, spomiędzy skał i z krzaków. Najemniczka wyszczerzyła do wszystkich ząbki… Oczy rudowłosej rozszerzyły się gdy powoli odwróciła głowę w kierunku Cooke. Na twarzy wypłynęła wybuchowa mieszanka złości, niedowierzania, radości i ulgi. A sama Dot, w przypływie nowych sił, rzuciła się na najemniczkę, porywając ją w ramiona i obsypując pocałunkami. Peter odetchnął głęboko. - Paskudny numer, "T"... - powiedział powoli. - Ale cieszę się, że jesteś tu, a nie tam. - Wskazał na cielsko t-rexa. - Nie rób mi tego więcej - wydyszała z siebie Ruda między jednym pocałunkiem a drugim. - Taaak się cieszysz na mój widok? - uśmiechnęła się Cooke, na chwilę łapiąc Dot w ramiona i mocniej do siebie przyciskając. Zerknęła i na Petera, który ledwo dostrzegalnie skinął głową. - Sorry, sierżancie, wzięło mi się na urlop, ale tak słodko zawodziliście, że zrezygnowałam z dezercji… - Miło z twojej strony... Ale od razu coś mi nie pasowało, jak nie znalazłem twoich butów - odparł Peter. - Pozwolisz, że ja cię nie będę ściskać? - Cud nad cudami - Honzo anemicznie i teatralnie zaklaskał, po czym poszedł zbierać swój rozrzucony sprzęt. Collins się na wszystko sympatycznie uśmiechnął, z kolei “Myśliwy” pokręcił głową, po czym splunął tabaką w bok. - Niezły numer… naprawdę niezły numer - powiedział, po czym zaczął sobie z bliska oglądać pysk Tyranozaura. Peter nie zamierzał przeszkadzać czulącej się parce i poszedł w ślady "Myśliwego". - Wcale - powiedziała Dot udając, że się obraża. W końcu puściła najemniczkę odsuwając się trochę. - Ale jak jeszcze raz coś takiego zrobisz, to cię osobiście zabiję - dodała z czułością w głosie przyglądając się jednocześnie czy “T” nie jest ranna. - Tak jest, mamuś - powiedziała Cooke z uśmieszkiem, po czym po przyjacielsku klepnęła Dot w ramię. - Honzo, długo jeszcze? - Peter zwrócił się do geologa. - Powoli powinniśmy się zbierać. Jak na razie mamy dosyć wrażeń. Podniósł z ziemi odłamek złotego kruszcu. - Tak jak lubicie, panie władzo: minutka! - odpowiedział Geolog. Upewniwszy się, że z Cooke wszystko jest dobrze i że nie jest ranna Dot westchnęła ciężko, pozwalając spłynąć emocjom i adrenalinie. T-rexa oglądać nie chciała, podobnie jak i złóż. Klapnęła sobie tyłkiem na jakimś zwalonym pniu pociągając z bidonu solidny łyk wody. Bardzo żałowała, że to tylko woda była. Roztarła dłońmi twarz i czekała, aż reszta zbierze się śledząc jakby ze znudzeniem ich ruchy. - Chcesz pamiątkę? - spytał się nagle Van Straten, zwracając do “T”, z kolbą karabinu przy zębiskach wielkiego truchła. - E tam, nie… - odparła najemniczka - Ale fotą z trofeum nie pogardzę! - Lepiej w takiej pozycji, by tej dziury w brzuchu nie było widać - zaproponował Peter. - Dorothy, chodź! - Cooke zawołała rudowłosą, a i nawet machnęła do niej przywołującym gestem. - Staniemy przy jego gębie, nawet może z nogą na nim, jak na trofeum przystało! Kto ma aparat? - zaśmiała się najemniczka. - Idę, idę - Dorothy odpowiedziała jakoś tak bez entuzjazmu i ruszyła do leżącego zwierza. Peter odsunął się na bok. Nie zamierzał odbierać "T" choćby odrobiny sukcesu. - A ty trochę nie w sosie? - powiedziała cicho Cooke, zgarniając nagle Dorothy objęciem wokół bioder do siebie, podczas gdy ktoś szukał kamery, parę osób wychodziło z kadru, a Honzo pakował swoje duperelki… - Myślałam, że zginęłaś. - Ruda odparła równie cicho. - To chyba mam prawo gorzej się poczuć. - No ale chyba już lepiej? - “T” uśmiechnęła się do Dot niezwykle czule. - Tak, już mi lepiej. - Dot obdarzyła kochankę podobnym uśmiechem. - Wszyscy są już gotowi - Peter podszedł do nich - Jeśli więc skończyłyście, to się możemy zbierać - powiedział.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-01-2019 o 19:57. |
02-01-2019, 19:56 | #106 |
Reputacja: 1 | Hana ruszyła przy najemniku, odwracając się jeszcze by spojrzeć na zostawioną dwójkę. |
04-01-2019, 18:45 | #107 |
Administrator Reputacja: 1 | Po podwójnym napadzie histerii, jaki przed paroma chwilami zaprezentowała Dorothy, Peter nie miał zamiaru powierzać jej kluczyków do jeepa. Co prawda jeep nie był jego własnością, ale cenił sobie własne życie, a za życie innych pasażerów odpowiadał. Dot jednak nawet słowem o kluczykach nie wspomniała. Przy aucie, grzecznie, bez marudzenia, pomaszerowała od strony pasażera, ale na moment zatrzymała się, zwróciła w kierunku drzwi kierowcy. - Wiesz, że “T” nie powinna jechać quadem? - szepnęła Peterowi do ucha. - Wiesz, że jeśli jej to powiesz, to zrobi ci piekielną awanturę? - spytał równie cicho. - Chyba możesz jej wydać polecenie?- Słodkie ćwierkanie dwóch ptaszyn przyciągnęło się o kolejne zdanie. - A ona nazwie mnie idiotą i będzie miała rację - odparł, stale tak samo cicho. - Poza tym jest jednym z najlepszych kierowców, jakich widziałem w życiu. - I zaliczyła bliski kontakt z granatami i t-rexem - warknęła cicho, nie rozumiejąc tego ciągłego pokazywania, jakim to jest się twardzielem. - A z nas dwojga to ja wiem trochę więcej o obrażeniach, tych widocznych i tych ukrytych. Więc jeśli nie chcesz być wyzywanym od idiotów, to ja do niej idę. Peter rozłożył ręce. - Nie mogę ci zabronić - powiedział. - Życzę powodzenia. - Dziękuję - odpowiedziała z przekąsem i ruszyła do “T”. - Wiesz, że powinnaś jechać w jeepie? - Spojrzała na najemniczkę z troską w oczach. - Bo? - zdziwiła się Cooke. - Chcesz uniknąć wykładu ode mnie i Kim razem? - odpowiedziała jej żartobliwie. - I się martwię. Więc usiądź proszę do tego samochodu. - Dot poprosiła bardzo ładnie. - Nie rozumiem, przecież mi nic nie jest? Dorothy, no co? - “T” wzruszyła ramionami. - Ale może być. A wstrząsy wywołane jazdą mogą to spotęgować. - Rudowłosa dotknęła ramienia najemniczki, a “T” pochwyciła jej dłoń, drugą swoją dłonią, delikatnie ją stamtąd zdejmując, po czym kciukiem przejechała po wierzchu dłoni Lie, wpatrując się w jej oczy. - Nie cierpię, gdy ktoś ze mnie robi nieudolną osobę, naprawdę nic mi nie jest. Dziękuję za troskę, ale pojadę quadem. Nic. Mi. Nie. Jest - Powiedziała spokojnym ,choć stanowczym tonem, na końcu się nawet miło uśmiechając. - Tak. Przepraszam. - westchnęła z rezygnacją Dot. Ona również miło się uśmiechnęła. Odwróciła się na pięcie i zrezygnowana pomaszerowała do jeepa. Peter dyplomatycznie nie skomentował efektu jej wysiłków. Dot wskoczyła do auta, a gdy wygodnie usiadła w fotelu, zwróciła się do Currana. - Myślisz, że trzeba będzie tu wrócić? - My już nie musimy - odpowiedział. - Sprawdziliśmy teren, reszta należy już do korporacji. Chyba że masz ochotę pobawić się w wydobywanie złota i zabrać kilka kawałków na pamiątkę. - Wyciągnął z kieszeni i pokazał Dot znalezioną wcześniej bryłkę złota. - Nie, dzięki - powiedziała przenosząc wzrok z mężczyzny na bryłkę i z powrotem. - Wystarczy mi jedno spotkanie z tyranozaurem. - Chyba nie są stadne... - stwierdził Peter. - Ale rozumiem. Niestety, nie jestem w stanie zagwarantować, że gdzie indziej nie będzie innych... Dorothy zareagowała tylko grymasem strachu i niezadowolenia na tak brutalnie zaserwowaną prawdę. - Ale to chyba cię nie zniechęci do wycieczek...? - Rzucił okiem na pasażerkę, po czym ponownie spojrzał przed siebie. - Ależ oczywiście, że nie - wykrzesała z siebie trochę entuzjazmu i posłała mu nawet uroczy uśmiech. - Świetnie! - Odpowiedział z mniej uroczym, ale równie szczerym uśmiechem. - Ta wyspa jest urocza. - Dodanie "nie tylko ona" uznał za przesadę. - Dobrze, że nie chcesz się zamknąć w obozie - dodał. - Chyba, że chcesz jeszcze dzisiaj gdzieś jechać. Wtedy ja pasuję. - Wychylila się nieco do tyłu by przyjrzeć się pozostałym pasażerom, zwłaszcza Hawajczykowi. Czy on nadal nosił okulary, zainteresowało ją nagle. Bo chyba nie założył ich by ukryć łzy ronione po śmierci “T”?. Szybko odrzuciła tę myśl, ponieważ łzy nie pasowały jej do wizerunku najemników i ochroniarzy jaki miała w głowie. Ale mężczyzna już ich na nosie nie miał. - Chyba nie sądzisz, że choćby na krok ruszę się bez ciebie...? - Peter ponownie na moment oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Dot. - Myślałam, że to zależy od widzimisię majora - odparła i uśmiechnęła się kwaśno na wspomnienie Bakera. - Bycie twoim cieniem? - Tym razem Peter nie odrywał wzroku od drogi. - I tak, i nie. Gdybym się uparł i powiedział, że nie chcę, dostałabyś kogoś innego. - Brzmi to trochę jak handel żywym towarem. - Ona również patrzyła się przed siebie, nikt więc nie mógł dostrzec wyrazu obrzydzenia jaki na chwilę pojawił się na jej obliczu. Choć uczucia, jakie wywołało w niej to zdanie, dało się wychwycić z tonu wypowiedz. - Nie rozumiem... Jaki handel? - Żywym… - zaczęła nieco głośniejszym tonem, ale przerwała. - Nieważne. Odległe skojarzenia - powiedziała już ciszej. - Z pewnością nie jest nieważne... - Również ściszył głos. - Ale nie musisz opowiadać złych wspomnień. - Na moment dotknął jej ramienia. - Hej panie władzo, według kotka, wy jak prostytutki jesteście… meheheheeee - zaśmiał się Honzo. Peter zatrzymał jeepa, po czym spojrzał na Dot. - Ty czy ja? - spytał, podając dziewczynie pistolet. - Och ja. Proszę, proszę - cicho zapiszczała z podniecenia. Kiwnięciem głowy pokazała, że nie chce broni. Podniosła się na fotelu odwracając do pasażerów z tyłu i precyzyjnie wprowadziła atak pięścią celując w nos geologa… a cios jednak nie okazał się taki precyzyjny, jak się wydawało rudowłosej. Honzo, ten pieprzony, pieprzony kutas, odchylił sprawnie głowę w bok, przez co Dorothy spudłowała, nie czyniąc mężczyźnie absolutnie żadnej krzywdy. - Pojebało cię kobieto?? - fuknął Geolog, a pozostali w pojeździe nieco rozdziawili buźki… Ruda syknęła ze złości siadajac z furią na swoim siedzeniu. - Do trzech razy sztuka.. - zasugerował Peter Dot ponownie podniosła się, wprowadzając kolejne uderzenie, kolejny raz celujący w nos Honzo. I tym razem trafiła, mimo gardy z obu rąk Geologa… ale te trafienie było minimalne, i z kichawy mężczyzny nawet nie poleciała krew. - Zaraz ja ci jebnę! - wrzasnął Honzo, podrywając się z miejsca. W tym samym momencie zrobił to Kaai, i w pojeździe zapanowała ciężka atmosfera… - Siadaj, Honzo, albo pieszo będziesz drałować, jasne? - spytał Peter. - Osobiście cię wyrzucę, a jeśli tego nie zrozumiesz, to przytrafi ci się jeszcze jakieś nieszczęście. I zechciej, na drugi raz, uważać na słowa... I nie zapomnij o przeprosinach... - Ty myślisz głową, czy kutasem?? - wrzasnął Honzo do Petera, siadając na miejscu - Gadanie gadaniem ale to już jest przesada! Ona mnie wali, a ty mi grozisz?? Powiem wszystko majorowi!! I kogo mam przepraszać? Ciebie? “T”? Marcusa?? Jakoś nikt nic nie gada, poza wielkim królewiczem i jego panną?! - Jak kto gada, co mu ślina na język przyniesie, to niech się nie dziwi - odparł Peter. - A biec sobie na skargę możesz. Proszę bardzo. Proponowałbym skargę na piśmie. - Tobie widać kutasa brak, Honzo... - odezwała się Dorothy przesuwając głowę do tyłu i do góry, także patrzyła prosto w niebo z mocno wygiętą, łabędzią szyją i piersią wysuniętą mocno do przodu, co Peter obserwował kątem oka, zastanawiając się, czy to dla niego, czy też może to geolog miał zobaczyć, ile traci. Gdy Dot zorientowała się, że wszyscy już siedzą lewą ręką poklepała Petera po ramieniu dając znać, że można ruszać. - ...a teraz bądź łaskaw zamknąć się, bo głowa mnie boli od twojego trajkotania - dokończyła wypowiedź siadając ponownie normalnie i przymykając oczy. Peter miał nadzieję, że ostatnie zdanie dotyczyło nie jego, a Honzo, ale nie skomentował nie do końca precyzyjnej wypowiedzi. - A czy ja coś mogę powiedzieć? - odezwał się niespodziewanie, uchodzący chyba za wyjątkowo cichego, Collins. - Ależ oczywiście. - Dorothy wyjrzała zza fotela, żeby popatrzeć na rozmówcę, uśmiechnęła się miło do starszego mężczyzny. - Czy uważacie, że zachowanie co niektórych osób z ekspedycji, nie jest równie niebezpieczne, co cała reszta tych wszelkich dziwadeł na wyspie? - Powiedział spokojnym tonem Inżynier, a Honzo… przewrócił oczami. - Ma pan całkowitą rację - powiedział Peter, nie dlatego, żeby się zgadzał, ale po to, by w zarodku stłumić ewentualną dyskusję. Ruda obróciła się powoli w kierunku jazdy, przez co mogła przez dłuższą chwilę przyglądać się kierowcy. - Zapewne - odezwała się siedząc już prosto. Peter ponownie uruchomił silnik i ruszyli w stronę obozu. - Pana też musi pociągać niebezpieczeństwo, inaczej nie byłoby tu pana, panie Collins - Dot wygłosiła swoją uwagę równie spokojnym tonem co inżynier. - Oj nie, nie… niebezpieczeństwo to dopiero tak na trzecim, może i czwartym punkcie, najpierw ciekawość, potem chęć sławy, następnie chyba samo trywialne wzbogacenie się - powiedział starszy mężczyzna, a chyba wszyscy w pojeździe zaczęli przysłuchiwać się z uwagą… chyba tylko poza Geologiem, który zaczął dłubać paznokciem w zębach, przyglądając się mijanym drzewom i krzewom. - Z pierwszym punktem na pana liście zgodzę się bez dyskusji - Rudowłosa ponownie odwróciła się do tyłu, wszak niekulturalnie jest prowadzić dysputę nie patrząc się na rozmówcę. - Sława bywa nużąca i niebezpieczna. - Niektórzy wolą być anonimowi - stwierdził Peter. Nie oglądając się. - To ci mądrzejsi bogacze - dodał. - A pieniądze szczęścia nie dają. - Lie wygłosiła wyświechtaną regułkę obojętnym tonem. "Skąd wiesz?", przemknęło przez głowę Peterowi, ale wolał się ugryźć w język. - Niektórych sława nie minie - powiedział. - Reporterzy będą się stadami uganiać za odkrywcami dinozaurów. - Pieniądze szczęścia nie dają - powtórzył Collins. - Tak chyba mówią ci, co nigdy bogaci nie będą, z zazdrości… albo ci, co już są bogaci, by wielce pokazać, jakiego to wcale różowego życia nie mają? - zastanowił się mężczyzna, po czym krótko roześmiał - Ale, aby nie rozpoczynać wielkich dysput, powiem może, że tak po trochę z każdego, w umiarze, to jest najlepiej? - Tak panie Collins, po powrocie do domu będziemy mieli wszystkiego w nadmiarze. Także i różowego życia bogaczy. - Tę ostatnią część wygłosiła z ironią. - Pomyślcie... Znajdziemy się w książkach... I w pamiętnikach z wyprawy... To będzie sława - dodał Peter podobnym tonem. - Nie opędzimy się od wielbicielek... i wielbicieli - dorzucił wisienkę na szczyt tortu. - Myślisz, że epitet “idiota”, użyty w pamiętniku przysporzyłby komuś wielbicielek?- Dorothy przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Hawajczyka, który się krzywo uśmiechnął, minimalnie drgając ramieniem. - Czy może zarzucanie niekompetencji? - A kto coś takiego twierdzi, czy tam pisze? - zaciekawił się Collins. -Sarah…- odpowiedziała Dot bez zastanowienia. - Ups… - Przyłożyła rękę do ust, gdy zorientowała się co właśnie powiedziała, a na jej twarzy wypłynął wyraz zakłopotania. - Doktor Elsworth wypisuje takie rzeczy w jakimś swoim pamiętniku? - zdziwił się Inżynier, a przez gębę Honzo przeszedł cień wrednego uśmieszku. - Yyy… - Zażenowanie pani Lie pogłębiło się jeszcze bardziej. Zaczęła nerwowo skakać wzrokiem z jednej twarzy na drugą jakby szukając w nich potwierdzenia, że jednak nie wypowiedziała tego imienia na głos. - Oznajmiła wszem i wobec, że to robi - powiedział Peter. - Nie wiedzieliście o tym? - Wydawał się mało zainteresowany tym, że ktoś może mu obrobić tyłek. - Aaaa… to stąd te jej wcześniejsze wrzaski w obozie - Zreflektował się Collins - No to jak tak pisze o kimś, no to nieładnie... - dodał, a Kaai zerknął na moment w twarz Dorothy, która posłała mu blady, smutny i pełen współczucia uśmiech, nim wróciła do wygodniejszej pozycji na swoim fotelu. - Nic na to nie poradzimy - powiedział Peter. - Można najwyżej liczyć na to, że się rozmyśli - dorzucił. - Wierzysz w to?- Lie obróciła głowę w stronę kierowcy. - Jaaasna... Przecież ona ma takie wielkie i szeroko otwarte serce... - odparł, z wyraźnie wyczuwalną ironią. Oczy Rudej tańczyły z góry na dół i z powrotem, wyraźnie omijając twarz kierowcy, gdy przez dobrych kilka sekund przyglądała mu się zastanawiając się, czy to dzisiejszy wybuch Sarah spowodował tak negatywną reakcję najemnika. - Czyli nie wierzysz - zawyrokowała w końcu beznamiętnym głosem, zatrzymując wzrok na twarzy Currana. - Realistycznie patrząc... obrobi dupy... przepraszam, tyłki... - poprawił się - wszystkim, prócz siebie. To wersja optymistyczna - dodał. - A może tak najpierw omówimy kwestię, JAK weszliście w posiadanie tego notatnika co? - Odezwał się nagle Honzo - I dlaczego, najpierw go miał Curran, a potem się znalazł w łapkach Lie, namiętnie go sobie czytającej we własnym namiocie? Caaaały obóz słyszał... - Wiesz... - Dot znów wychylila się odrzucając szczorowatego mężczyznę zimnym jak lód spojrzeniem. - Mój ojciec cały czas mi powtarza, że o personel trzeba dbać. Zwłaszcza gdy osoby trzecie niepochlebne się o nim wyrażają. I pewnie dlatego ma taki dobry zespół. - Cały obóz też słyszał - Peter nie zwrócił uwagi na to, co mówiła Dorothy - dlaczego trafił w te czy inne ręce. Dziwne, że tego akurat nie słyszałeś... - Oczywiście… cały obóz słyszał waszą wersję, gdy już właśnie byliście w owym obozie… a ja słyszałem co innego, od kogoś, kto był przy tym, jak zabrałeś bezpodstawnie Sarah owy notatnik przy martwym dinozaurze - Powiedział z wrednym nieco tonem Geolog, a akurat w tym momencie pojawiły się znane już wszystkim okolice obozowego miejsca ekspedycji. Byli już ledwie może o 200 metrów od końca jazdy. - Jak to miło z twej strony, że zarzucasz mi kłamstwo - powiedział Peter. - Ale po pysku dostaniesz dopiero wtedy, gdy nasza ekspedycja się skończy. - Tak tak, najlepiej wszystko siłą, jak inaczej nie idzie... - odburknął Honzo. I takim podsumowaniem skończyła się dyskusja. Peter zaparkował jeepa, a potem wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Jako że Kaai poszedł do majora, Peterowi pozostała obserwacja ich podopiecznej. |
05-01-2019, 19:06 | #108 |
Reputacja: 1 |
|
05-01-2019, 22:00 | #109 |
Reputacja: 1 | Doug nie był szczególnie zmęczony. Do upałów przywykł. Najpierw w rodzinnych stronach, potem w Afryce i nieco w Azji. Niemniej sięgnął po manierkę i pociągnął dużego łyka. Następnie spytał. - A co tutaj się działo, gdy mnie nie było? Bardziej dla podtrzymania rozmowy niż z ciekawości. - Woodsowi kompletnie odwala, Major go wcześniej skuł kajdankami, bo ten chciał szukać na siłę Lyssy, i nic go nie obchodziło poza tym zajęciem… ale już się trochę uspokoił. Byliśmy na polance obok... - Wskazała ruchem głowy pobliskie obozowi miejsce - ...Curran jak zwykle mnie wkurzał uniemożliwiając badanie wyspy, dwaj inni najemnicy narobili rabanu łapiąc malutkiego dinozaura, a za wszystkim oczywiście stała chyba Lie. Ten ich hałas wkurzył większego dinozaura, który nas chciał stratować, ale wystarczyło przed nim uciec, no ale ten durny Kaai i cała reszta do niego strzelała, i go zabili… no to się wkurzyłam. A potem Curran mi ukradł mój prywatny notatnik i nie chciał oddać, a dał go Lie, a ta go sobie bezczelnie czytała w swoim namiocie. No to zaś się wkurzyłam… no ale w końcu Major zareagował, i mam już mój notatnik… a co tam było u was na poszukiwaniach? - Zakończyła trajkotanie Sarah, posyłając słodki uśmiech Douglasowi. - Raptory… całe gniazdo tych gadzin. Trzeba by zacząć oznaczać niebezpieczne rejony.- ocenił Bloody zabierając się za posiłek… który smakował jak karton. Co to w ogóle miało być, jakieś mięso z sosem? Chyba tylko z nazwy… - Uuuu… tak, tych trzeba unikać - Przytaknęła najemnikowi kobieta - Słuchaj, a może tak za godzinkę wybierzemy się nad rzeczkę? Pewnie byś chciał się schłodzić? - Sarah uśmiechnęła się prowokacyjnie, jednocześnie kładąc dłoń na kolanie Douga. -Czemu nie. I tak nie ma nic do roboty.- wzruszył ramionami blondyn uznając, że trzeba korzystać z okazji. Kolejnej może bowiem nie być. - Odkryliście jeszcze coś ciekawego? - Dopytywała się Elsworth, bawiąc guziczkami bluzki, i dając dobry wgląd na swój biust… i fakt, iż nie miała biustonosza. - Hmm? - zapytał “elokwentnie” nieco rozkojarzony blondyn podążając wzrokiem po biuście Sarah. Wytężył pamięć.- Nie… Nic poza dużym… naprawdę dużym kwiatkiem. - Mnie tam kwiatki nie interesują... - Mruknęła kobieta, po czym, siedząc tak obok mężczyzny ze złączonymi kolankami, przesunęła się nieco bardziej w stronę Douga, po czym odrobinę podciągnęła poły sukienki wyżej, bardziej odsłaniając uda, a i jednocześnie rozchylając samej nogi, by bezwstydnie pokazać, iż nie ma pod spodem majteczek. - A mnie bardzo…- wydukał mało elokwentnie blondyn, aczkolwiek pewnie inny rodzaj kwiatuszków miał na myśli. - Taaak? I co zrobisz? - Spytała prowokującym głosikiem Elsworth. - Zapylę… ot co…- zaśmiał się cicho Sosna i uśmiechnął szeroko.- Pewnie wiele wiesz o zapylaniu. - Lubię ostre rżnięcie - Wypaliła nagle Sarah szeptem - Przy mnie nie musisz się tak cackać ze słówkami - Uśmiechnęła się miło. - Zauważyłem że ty w ogóle nie lubisz się cackać.- ocenił Doug. - A to chyba nie źle, co? - Spytała, ponownie kładąc dłoń na jego kolanie, i powoli przesuwając w górę, ku udzie mężczyzny. - Ja nie narzekam. Niespecjalnie znam się wszak na tym całym cackaniu i aluzjach przed seksem.- odparł Bloody rozkoszując się widokami, jak i dotykiem. Sam jednak się nie poruszył. Bądź co bądź, on nie bywał subtelny i mogliby przyciągnąć za wiele uwagi. - No widzisz, i dobrze… przynajmniej nie trzeba sobie tym głowy zaprzątać - Dłoń Sarah znalazła się już blisko krocza Douglasa. - Właśnie… ludzie to lubią sobie komplikować.- ocenił krótko Doug poddając się pieszczocie dotyku kobiety. - Kurde, ktoś tu idzie - Powiedziała po chwili Sarah, zabierając dłoń z wrażliwego miejsca mężczyzny… Blondyn zauważył “nową” w obozie i rzekł do “eskortującego” Azjatkę “Beara”. - Skąd żeś ją wytrzasnął?- - Dzień dobry. - Powiedziała pilotka do siedzącej razem dwójki. - Znaleźliśmy ją w dżungli! - Wtrącił “Bear”. - A dzień dobry, dzień dobry - Odezwała się Sarah. - Nazywam się Hana Heo, jestem waszym rozbitkiem. Doug wstał i zaczął przyglądać się bacznie dziewczynie. Niczym drapieżnik… jego wzrok ślizgał się po jej ciele, jakby próbował się nim przebić przez tkaniny ją okrywające. Było coś pierwotnego w jego spojrzeniu, coś… lubieżnego może? Takie podejrzenie mogła sugerować, wyraźna reakcja poniżej pasa. -Taaa.. to by się chyba zgadzało. Jak się rozbiłaś?- zapytał w końcu. - Samolotem. - udzieliła bardzo prostej odpowiedzi, pesząc się pod wzrokiem blondyna i jakby nie chcąc dawać elaboratu jako odpowiedzi. - Awionetka, prywatny odrzutowiec, rejsowy ?- zapytał zaciekawiony Sosnowsky nie odrywając od niej spojrzenia. To był BAC One-Eleven, pilotowałam go dla firmy lotniczej Kamome, modyfikowany na potrzeby firmy.- odpowiadała na kolejne pytania trochę czując się jak na przesłuchaniu. - Nie znam…- odparł Doug, któremu ta nazwa niewiele mówiła. - O to dosyć rzadki model wyprodukowano ich tylko dwieście czterdzieści cztery. Nasz był modelem trzysta na czterysta. Dwa silniki turbowentylatorowe, osiągał szybkość dziewięćset kilometrów na godzinę i jak wspomniałam był modyfikowany, normalnie one mieszczą od osiemdziesięciu do stu dwudziestu pasażerów, ale nasz miał tylko pięćdziesiąt miejsc… - zrobiła przerwę patrząc po reszcie czy nie zanudza stojących obok. - ...a ja jestem Sarah, Sarah Elsworth - Przedstawiła się nieco starsza kobieta z kapeluszem, podając Hana dłoń - Biolog tej ekspedycji. - Bardzo mi miło. - odpowiedziała Hana wyciągając również dłoń na powitanie, trochę speszona, że nie przywitała się ze starsza panią od razu. Sosnowsky podrapał się po czuprynie rozważając sytuację. -Znaczy… rozbiłaś się sama? Ktoś przeżył? Zostały jakieś warte uwagi zapasy? Części? - Spadliśmy do oceanu, z tego co wiem nikt nie przeżył. Mieliśmy..- pilotka zamilkła na chwilę robiąc się smutna- ..mieliśmy wtedy piętnastu ludzi na pokładzie, pasażerowie i załoga. Znaczy nie sprawdzałam czy ktoś przeżył, nie zapuszczałam się jakoś głęboko w dalsze części wyspy żeby sprawdzić. Zwłaszcza jak został mi tylko jeden pocisk do flary. Dopiero dzisiaj usłyszałam strzały to poszłam was znaleźć myślałam, że jesteście ekipą ratunkową. - Na razie cię uratowaliśmy… Zresztą planujemy wynosić się z tej wyspy. - rzekł pocieszająco Doug. - Dave wspomniał, że macie zamiar być tu jeszcze miesiąc a potem zbieracie się na statek. - przytaknęła dziewczyna. Doug spojrzał podejrzliwie na “opiekuna” Hany. - Miesiąc, co? - No… tyle miała trwać wyprawa, nie? - “Bear” wzruszył ramionami. - Coś nie tak? - zainteresowała się zmianą tonu panów i być może zmiana informacji przewidywanym opuszczeniu wyspy -Wyprawa… miała mieć też kontakt ze statkiem i połączenie z nim poprzez zatoczkę. - przypomniał Doug na razie ignorując pytanie dziewczyny. - Ekhem! No tak, czasem są zakłócenia w eterze... - “Bear” odkaszlnął wymownie do “Sosny”, i walnął minę, której nie zauważyła Hana. - Nie macie połączenia ze statkiem?- Zwróciła się do Daeva zarazem czując, że coś zaciska jej się w gardle, zapewne strach lub panika. - Czasem są zakłócenia… nasi jajogłowi przypuszczają, że może to mieć związek z przejściem huraganu, albo z mgłą otaczającą wyspę? Ale już się ze statkiem kontaktowaliśmy, więc spokojnie i bez paniki... - Czarnoskóry uśmiechnął się do Azjatki, wpatrując w jej twarz, a jednocześnie pogroził pięścią blondynowi z boku własnego ciała. Bloody wzruszył jedynie ramionami nie dodając nic więcej. Nie uważał wciskania kitu nowoprzybyłej za dobre podejście. Wszak i tak się dowie, że tu utknęli na dobre. Hana trochę się uspokoiła i kiwnęła głową. Nie była do końca przekonana co do tych tłumaczeń, ale co ona może wiedzieć o ekspedycjach naukowych i ich sprzęcie. Dooobra, to idziemy dalej, nie będziemy wam przeszkadzać - “Bear” zgarnął Hanę pod ramię, po czym kiwnął głową do Sarah i Douga - To… co teraz? - Spytał Azjatkę, gdy już odeszli od parki. Doug podążył za panią biolog powoli i bez pośpiechu. Odruchowo rozglądał się dookoła jakby oczekując że z krzaków wyskoczy jakiś raptor… lub Dot. Inicjatywę: co, gdzie i jak… zostawił Sarah. Kobieta zaciągnęła go z kolei dosyć daleko od obozu, na co chyba miał wpływ fakt, iż był środek dnia, a ona lubiła sobie głośno pojęczeć… - Widzisz coś interesującego? - Spytała, wyprzedzając go paroma szybkimi kroczkami, po czym podciągnęła mocno spódniczkę w górę, idąc przed najemnikiem z kompletnie odsłoniętym tyłkiem. - Zdecydowanie…- blondyn bezczelnie chwycił za odsłaniane krągłości pani biolog. -A ty czujesz.. coś interesującego? - No… jeszcze nie - Spojrzała zdziwiona na Douglasa, który w końcu szedł krok za nią - Wyciągniesz go? - Powiedziała nagle, i zaśmiała się gardłowo, wciąż idąc wolnym krokiem do przodu. - Czemu nie… jeśli nie chcesz sama rozpakowywać prezentów…- mruknął cicho najemnik ściskając mocno jej pośladki. Po czym zabrał się za rozbieranie… zaczynając od paska do spodni. - Dżisas, Doug! - Sarah pokręciła głową. - Wyciągaj kutasa rozporkiem i idziemy dalej, czy chcesz mieć spodnie u kostek i pieprzniesz na pysk? - Kobieta zaśmiała się, po czym sama się na chwilkę zatrzymała, odwracając do mężczyzny, i przyglądając jemu z wyczekiwaniem. - Dobra dobra…- Sosnowsky uwolnił swój organ wyciągając go na wierzch i ruszył za kobietą, pocierając czubkiem o jej pupę… tak blisko się jej trzymał… choć ona po chwili pochwyciła ten kawał mięcha w dłoń, i znowu się śmiejąc, zaczęła tak za niego prowadzić najemnika, od czasu do czasu ową dłonią nieco poruszając. - Tak lepiej? - Zerknęła za siebie. - Dla ciebie z pewnością. Ale i ja nie narzekam.- wyjaśnił Douglas. - Potrzymasz? - Elsworth podała najemnikowi swój kapelusz, po czym na chwilę puściła swoją “smycz”. Szybkim ruchem zdjęła bluzkę, prezentując nagie piersi i uśmiechnęła się do kochanka. Nastąpiła również wymiana, Sarah ponownie założyła swój kapelusz, a on dostał jej górną część garderoby do niesienia. - Po… trzymam. - stwierdził krótko Doug, odruchowo niemal. Jego głos zamienił się w cichy pomruk świadczący o rosnącym napięciu… które też Sarah widziała zerkając poniżej pasa. - Dla mnie się tak prężysz żołnierzu? - Spytała, odrobinkę pochylona i spoglądająca na rozbudzającą się męskość, którą frywolnie stuknęła kilka razy palcami, po czym zerknęła w górę, na twarz “Sosny”. - No przecież… dla kogo niby miałbym?- zapytał retorycznie Sosnowsky, wzdychając cicho. Kobieta z kolei wyprostowała się, po czym mocno bujając bioderkami na boki, zsunęła w dół swoją spódniczkę, która upadła u jej stóp. Z figlarnym uśmieszkiem wystawiła z leżącego na ziemi materiału jedną nogę w bok, po czym drugą nogą lekko kopnęła owy ubiór w stronę Douga. Stała przed nim już kompletnie naga pośrodku dżungli - jeśli nie liczyć jej butów - po czym pogładziła się dłonią po swej kobiecości. Doug położył koszulę na jej porzuconej spódnicy i podszedł do niej z pożądliwym uśmieszkiem. Pochwycił ją za pośladek i przyciagnął do siebie, by pocałować jej usta, a drugą dłonią pochwycić pierś i ścisnąć w namiętnej pieszczocie. - To na jaką pozycję masz… ochotę.- zapytał lekko kąsając jej kark. - Masz chrapkę na mój tyłeczek? - Spytała, po czym pocałowała go namiętnie, nie zapominając o języczku, i jedną dłonią zaczęła pieścić jego nabrzmiałą męskość. - Mam ochotę… ale wiesz… że delikatny nie jestem.- odparł cicho po namiętnym pocałunku dociskając ciepłe ciało kobiety, do własnego rozgrzanego ciała. - Ale najpierw do wody! - Pacnęła go dłońmi po torsie, próbując odepchnąć - Odświeżymy się, a potem może… tam? - Wskazała na jakieś obiecująco wyglądające miejsce przy rzeczce. - Może być…- mężczyzna puścił ją i ruszył ku porzuconym przez nią rzeczom, by zabrać je ze sobą. Sarah w tym czasie ruszyła kobiecym truchcikiem do przodu, jedną dłonią przytrzymując kapelusz na głowie, głośno i wesoło się śmiejąc… Rzeka… Sarah dopadła do niej pierwsza, zanurzając się w niej i parskając niemal niczym młode źrebię. Sosnowsky przyglądał się temu pospiesznie rozbierając i rozkoszując się widokami. Bądź co bądź, nadal była apetycznym kąskiem. Nagi ruszył ku niej nie udając, że ma przyzwoite zamiary względem niej. - No chodź tu, mój buhaju... - Zawołała do niego kobieta, kucając nieco w wodzie, iż wystawała z niej tylko od szyi w górę, po chwili gwałtownie wstając, i rozpryskując energicznie wodę wokół, nawet i rękami, i w tym i na “Sosnę”. Zaśmiała się wesoło, wśród lekkiego podskakiwania jej dużych piersi… Sosnowsky… “dopadł” ją od przodu. Pochwycił jedną ręką za miękką pierś ściskając drapieżnie. Drugą sięgnął między jej uda, bezczelnie sięgając palcami do obszarów intymnych Sarah. Mocne duże palce wyrywały głośne mimowolne jęki z ust kobiety.. które niosły się echem po wodzie. Sarah długo jednak nie pozostawała dłużna i szybko zsunęła się wzdłuż ciała najemnika, po czym wpakowała sobie bez ceregieli jego męskość w gardełko, jednocześnie dłonią pieszcząc klejnoty mężczyzny. Wojak nie mając już dostępu do strategicznych rejonów kochanki. Chwycił ją za włosy i trzymając za głowę narzucił dość intensywne tempo tych figli. Teraz to jego głośne sapanie rozbrzmiewało wzdłuż rzeki… oraz jej, dosyć dziwne, jakby bulgotanie, gdy tak ją posuwał w gardełko. Sarah Elsworth była jednak wyjątkowo ostrą kochanką, i mimo wychodzących jej powoli oczu z orbit i bardzo ograniczonego oddechu wytrzymywała takie brutalne traktowanie. Oczywiście ta przyjemność, zwłaszcza przyspieszana silnymi ruchami i pieszczotą ust bardzo doświadczonej kochanki, nie mogła trwać wiecznie. A gdy “Bloody” głośno informując okolicę o swojej przyjemności był już blisko, puścił głowę kochanki, by ta zrobiła co chciała ze wzbierającą w nim “wypłatą”. A Sarah… Sarah zrobiła się wyjątkowo wredna. Dosyć mocno pochwyciła jądra Douga w dłoń, po czym ściągnęła je w dół, a jemu aż zęby zgrzytnęły. - Oj nie nie mój słodki kutasku, nie tak szybko! - Powiedziała kobieta, po czym zaśmiała się gardłowo. Pocałowała sam czubek drżącej lancy, i odwróciła się do mężczyzny tyłem, opierając jedną ręką o pobliską skałkę. Drugą z kolei odchyliła jeden ze swoich pośladków. - Tylko powoli! - Spojrzała na niego, z takiej pozycji, okręcając mocno głowę w tył. - Ech…- burknął Douglas, ale po chwili kobieta poczuła silne dłonie na swojej pupie, a potem… dużego i twardego intruza w obszarze nie przeznaczonym dla jego obecności. Sarah czuła też, że Sosnowsky stara się być delikatny, ale też i nieustępliwy. I raz zajętego obszaru nie oddawał wchodząc głębiej i głębiej. Zrobiło się więc głośno nad rzeką i gorąco. Dobrze że mieli całą rzekę dla ochłody. Po „kąpieli”zaś Doug wrócił do swoich „obowiązków” włóczenia się po obozie i czekania na rozkazy. Bądź co bądź mieli wszak dowódcę i obóz. Sosnowsky zdawał jednak sobie sprawę, że nie mogli tu tkwić wiecznie. Trzeba było poszukać w końcu miejsca na bezpieczniejsze obozowisko, jak i... co najważniejsze... znów spróbować się skontaktować z ich statkiem.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
06-01-2019, 11:10 | #110 |
Reputacja: 1 | Molestowanie Hany… a tak poważniej: Czas w obozie dla wszystkich Nie wiadomo było czy Dot była bardziej rozdrażniona dzisiejszymi wydarzeniami czy bardziej przerażona. Nie mogła skupić się na pracy, co ja jeszcze bardziej rozzłościło. Wyszła więc z namiotu dochodząc do wniosku, że kawa z whisky dobrze jej zrobi. W drodze do “kuchni” natknęła się jednak na siedzącą nieruchomo Azjatkę. Klapnęła przy niej. - Dobrze się czujesz?- zapytała z troską w głosie dotykając jednocześnie jej ręki. Ta wystrzeliła przestraszona nagłym dotykiem. Z przestrachem i panika zaczęła się rozglądać gdzie jest i co ją atakuje. Dopiero po chwili zdała sobie z tego sprawę gdzie i z kim przebywa. - Przepraszam? - pytanie było próbą dowiedzenia się o co chodzi, ewentualnie czy ma się przesunąć bo przeszkadza. - Czy dobrze się czujesz?- Ruda powtórzyła pytanie przyjaźnie uśmiechając się przy tym - Tak tu siedzisz, wyglądało jakby…- Pani Lie zamilkła na krótką chwilę. - Tu jest strasznie gorąco, a Ty nie ruszałaś się. Myślałam, że masz udar. - Przepraszam, dużo wrażeń. - Azjatka używała słów kluczy, dopiero się rozbudzała i czułą się jeszcze ciut przymulona potarła powieki i przeciągnęła się rozkosznie, ziewając. - Musiałam się na chwilkę zdrzemnąć. Wasza misja, udała się, tak? - Tak, raczej tak. - Odpowiedziała jakoś tak bez entuzjazmu. - Odnaleziono co miało zostać odnalezione.- Ciągnęła tym samym tonem wyraźnie znudzona tym. - Chcesz kawy?- wypaliła nagle. - Emm, chętnie się przyłączę, ale zostanę przy wodzie. - Powiedziała Hana i powoli wstała ciągnąć plecak na ramię. - Gdzie idziemy? - Do kuchni po kawę. A później do mnie po wzmocnienie. - Dot murgneła porozumiewawczo do Azjatki. Gdy dotarły do prowizorycznej, polowej “kuchni”, nalała kawy do dwóch kubków, a później zaprowadziła Hana do swojego królestwa. Był to największy namiot w obozie. Pilotka przyjęła kubek, bo głupio jej było powtarzać, że nie lubi kawy i miała zostać przy wodzie. Przekraczając próg namiotu azjatka zaczęła się rozglądać po wnętrzu z zaciekawieniem i zainteresowaniem. - Co robisz tym całym sprzętem? - Analizuję znalezione czy też odkryte gatunki. - Dot pokrótce wyjaśniła swojej towarzyszce do czego to wszystko służy. Jednak najbardziej zrozumiałymi wyrazami w całym tym akademickim bełkocie było tylko DNA. - Jestem biologiem, botanikiem - dodała na końcu. W czasie gdy prowadziła ów monolog wyciągnęła z plecaka butelkę z brunatnym płynem w środku i z szerokim uśmiechem i niemym zapytaniem pomachała Azjatce przed nosem whisky. - Chętnie, - pokiwała głową, jej mina wskazywała że Azjatka rzeczywiście potrzebuje się napić - David wspominał, że macie jakieś zasoby. - To moje prywatne - odezwała się Rudowłosa dolewając najpierw Azjatce, a później sobie do kawy.- To zdrowie. - uniosła kubek niby do toastu. - Kappai! - zawtórowała Azjatka dość popularnym japońskim toastem, ale połyku skrzywiła, się najwyraźniej kawa plus whisky nie było dla wszystkich.. - Tego mi było trzeba. - powiedziała Dot z błogim uśmiechem na ustach po pierwszym, solidnym łuku. - Rozgość się. - zaproponowała wskazując na krzesło przy stoliku na którym stał laptop. Sama usiadła na drugim. Hana była naprawdę zafascynowana całym tym sprzętem zasiadła na wskazanym krześle. - Wasza firma musi być okropnie zaawansowana technologicznie. To wszystko wygląda jak z filmu science fiction - powiedziała z podziwem. - I tylko wygląda - zamarudziła Dot. - W tych warunkach niczego lepszego nie dało się załatwić. - Wzruszyła ramionami, pociągając kolejny łyk wzmocnionej kawy. -Och.. - zdziwiła się Azjatka, jednocześnie nie wiedząc co powiedzieć, dalej więc wróciła do tematu biologii. - Znalazłaś jakieś interesujące cię rośliny? - Udała, że bierze łyk “kawy” a potem odstawiła kubek na bok. -Chyba, właśnie je badam. Ale to trochę jeszcze potrwa. Więc lepiej nie zapeszać.- Lie puściła oko do swojego gościa. Wzięła, kolejny spory łyk pozwalając by ciepło i zbawienny wpływ alkoholu rozlał się po jej członkach. Wyciągnęła się na krześle. - A ty czym się zajmujesz? Poza byciem ratowaną przez dzielnych najemników. - Zaśmiała się przy tym. - Jestem pilotem w prywatnej firmie lotniczej, znaczy nie wiem jaki mam teraz status bo wszyscy mogą myśleć że nie żyje.- odpowiedziała Azjatka, po śmiechu rudej Hana stwierdziła że też wypadało by rzucić żartem, choć jedyne na co się zdobyła to czarny humor. - Chyba że pytasz o tutaj na wyspie, to jestem poławiaczem ryb na jedną piątą etatu, zbieraczem grzybów i testerem nieznanych grzybów na kolejną jedną piątą etatu, trenerem biegów sprintowych w uciekaniu, mistrzynią w chowanego a ostatnio zajęłam się pleceniem kapeluszy z liści palmowych...wszystko na jedną piątą etatu. Dot wybuchnęła śmiechem. Upał plus alkohol nie był dobrym połączeniem. Kobieta uznała, że kawa jest za słaba. Dolała sobie jeszcze porcję i podała Azjatce butelkę by ta sama się obsłużyła. - Jakie masz doświadczenia z grzybkami, testerko na jedną piątą etatu? Hana popatrzyła na uważnej na Amerykankę, pociągnęła wielki łyk prosto z butelki. Po odstawieniu jej sięgnęła do plecaka. -Te są dość pożywne, te pomagały mi przy bólu, te wywołują gorączkę, Te… powinny być nielegalne, ale chyba dzięki nim nie znaleźliście moich rozkładających się od miesiąca zwłok, te trzymałam jakby te wcześniejsze przestały działać…- Azjatka wyciągnęła jeszcze parę kolorowych dziwnie wyglądających okazów - ..Ten wzięłam bo fajnie wygląda, a to jest borowik. - No, dziewczyno… - Dorothy zagwizdała z podziwu. - Widzę, że potrafisz się zabawić. Będzie ci dobrze w naszej wesołej gromadce. - Nie chcę zabrzmieć niewdzięcznie, ale chyba bardziej bym się cieszyła, gdybym mogła już się skontaktować z moją rodziną i dać im znak, że nic mi nie jest. - Oj, tyle wytrzymałaś, to te kilka dni więcej cię nie zbawi. - Dorothy zaserwowała jej brutalną prawdę najdelikatniej jak tylko mogła. - Także korzystaj z gościnności naszego obozu. - Dodała na pocieszenie. - Bo mówiłaś coś o Dawidzie. - Raz jeszcze wzniosła toast i spełniła go. - Kappai - Powiedział mniej entuzjastycznie Azjatka. - Coś nie tego?- zainteresowała się Ruda - Trochę, ...po prostu wszyscy wydawaliście się tacy mili ...a on… nad rzeką ..potraktował mnie jak... zboczeniec studentkę w tokijskim metrze. - powiedziała naprawdę rozczarowana i zażenowana tą sytuacją, a nawet zaczynała czuć winę za tą sytuację. - O moje biedactwo. - Na twarzy Dot pojawiło się współczucie. - Przepraszam, zaprosiłaś mnie na drinka, a ja psuje atmosferę moimi problemami. - przeprosiła gospodynie Hana. - Opowiedz jeszcze o swojej pracy, byłaś już koło wodospadu? Rośnie tam to wielkie drzewo na którym rosną te różne gatunki orchidei. - Nie, wcale nie - zapewniła ją Lie. - Więc jeśli chcesz… - Ruchem ręki zachęciła do wyznania. Hana popatrzyła na nią potem pociągnęła kolejny wielki łyk z butelki. Skrzywiła się, pomyślała chwilę co powiedzieć. - Czy u was hasło ‘idziemy nad rzekę’ to tajne hasło do ‘wychędoż mnie nad brzegiem’? - spytała Azjatka. Dorothy parsknęła śmiechem o mało co nie opluwając gościa kawą. Płyn poszedł nie w tę stronę, gdzie trzeba i Ruda zaczęła kaszleć śmiejąc się. - Nie… to znaczy jeśli chcesz… wszak jesteśmy dorośli. “Najwyraźniej jednak, tak”, pomyślała Hana zderzając się z inną kulturą, i oceniając ją przez pryzmat swojej. Zaśmiała się udając, że też ją to bawi i spróbowała zmienić temat. - Dużo zostało wam do zbadania? - Chyba nie zrobił ci nic złego? - Dot zauważyła zamieszanie. Pokręciła przecząco głową. - Poczułam się bardzo niekomfortowo, najpierw dał mi tyle rzeczy i zrobił ten wasz obiad. A potem się jakby oczekiwał ode mnie….. przysługi seksualnej. - Hana aż wzdrygnęła się mówiąc to. - Teraz sama nie wiem, próbuje sobie przypomnieć czy to na pewno nie moja wina i czy przypadkiem go nie zachęciłam. - To nie twoja wina. - Dorothy odstawiła swój kubek. Podeszła do Azjatki, ujęła ją za brodę. - Nie twoja. Rozumiesz? - Hai, - Przytaknęła Azjatka, temat zrobił się ciężki parę razy próbowała go zmieniać ale Dot nie dała się wbić na inne tory. Hana z braku pomysłów na reakcje sięgnęła po tą obrzydliwą kawę i zajęła się jej dopijaniem. - No. - Dot uśmiechnęła się przyjaźnie do Azjatki. - Mogłabyś tu naga pradować, a żaden z nich nie mógłby cię tknąć palcem. Azjatka śmiała wątpić w tę tezę, zwłaszcza że ktoś ją tknął i to jak była naga, ale zamiast dyskutować popiła jeszcze łyk kawy. Nie rozumiała jak oni w taki upał mogą pić dodatkowo gorącą kawę. - Dużo zostało wam do zbadania? - To zależy. Każdy ma swoją działkę i badania nie posuwają się w jednakowym tempie. - Ty jesteś od roślin, kogo macie od reszty? - Jakiej reszty? - Dot zdziwiła się lekko. - No, reszty badań - doprecyzowała Azjatka. - Oł…- Ruda wydała z siebie taki odgłos jakby dopiero teraz zrozumiałam pytanie. - Są tak mało istotne, że nawet nie zwracałam sobie tym głowy. - Ton jej wypowiedzi sugerował, że to naprawdę błahe sprawy. - Ow.. czyli jesteś właściwie najważniejszym naukowcem tutaj… Właściwie to głupia jestem, mogłam się domyślić po tym całym wyposażeniu. Jak mnie oprowadzali nigdzie indziej takiego nie było. - Byłaś już u wszystkich?- Lie zainteresowała się. - Właściwie to nie, ale po rozmiarach namiotów, twój jest największą, no oprócz medycznego to reszta chyba nie jest tak zaopatrzona. Mhm.. Poznałam Doktor Miles, Majora, no Davida, tą starszą panią em…doktor Elsworth, Marco, T, no was ale tylko przez chwile jak mnie wieźliście...o i tego,..- Azjatka próbowała sobie przypomnieć imię ale nie szło więc zaczęła opisywać. - Blondyn, barczysty z miną jak u jakiegoś psychopatycznego maniaka, zadaje pytania jakby kogoś przesłuchiwał..no ten….Douglas! - I co o nim sądzisz?- Ruda przyjrzała się z zaciekawieniem Azjatce. Azjatka wzruszyła ramionami. - Nie mam jeszcze opinii, nie minęło dopiero parę godzin i jestem szczerze ciut przytłoczona tym wszystkim. - zastanowiła się chwilę - Ale wszyscy wydajecie się mili. Ostatnie zdanie wywołało kolejny wybuch śmiechu u rudowłosej kobiety. Bo to był naprawdę świetny żart. - U ciebie w pracy, też wszyscy są tak mili?- pora było zadać gościowi kilka pytań o niego, a nie tylko paplać o sobie. Pilotka zastygła, pytanie przypomniała sobie drugiego pilota i trzy stewardessy, które zginęły w katastrofie. Twarz Azjatki wyrażała wstyd i żal. - Byli mili. - Tak dawno nie myślała o tym i o czternastce ludzi którzy nie przeżyło jak samolot runął do oceanu. A ona żyła i miała się dobrze i miało być jeszcze lepiej. Uczucie winy dało o sobie znać. - Przepraszam - powiedziała cicho Dorothy zastanawiając się co zrobić. Tym prostym na pozór pytaniem wprowadziła swojego gościa w stan daleko odbiegający od tego jaki zamierzała. - Tylko znowu nie wpędzają mi się w poczucie winy. - Powiedziała twardo. Hana zaskoczona taką władczą postawą spojrzała zaskoczona na panią botanik i i przytaknęła z werwą - Yes! - Bo będę musiała zastosować bardziej radykalne środki - Ruda zagroziła, jednak w wypowiedzi dominował żartobliwy ton. - Hi hi hi… nie nie będzie potrzeba żadnych terapii wstrząsowych. - przyznała pilotka śmiejąc się widząc i doceniając starania drugie kobiety by poprawić jej humor. - Major Baker znalazł ci już jakieś zajęcie?- Dot spróbowała pchnąć rozmowę na bardziej neutralny temat. Pokręciła przecząco głową. - Nawet jeszcze nie wie gdzie ulokować, dopóki nie wyśle mnie z kimś po moje rzeczy. Mam tam namiot, no nie używam go odkąd zamieszkałam w jaskini więc powinien być nadal w dobrej formie. - Pewnie ma za dużo na głowie - Dorothy dopiła swoją kawę. Zamknęła i schowała butelkę. - Będzie musiał o tym jednak pomyśleć i to bardzo szybko. Na jedną noc to mógłby cię do Kim dać. I tak nie znaleźli i raczej nie znajdą, Lyssy. Co to za pomysły, żeby w taką dzicz samej…- ostatnie zdanie wypowiedziała jakby bezwiednie. - David mówił że Ona jest ochroniarzem doctor Miles, możliwe że poradzi sobie lepiej niż ja. - Tak - Dorothy prychnęła. - Ochrona pierwszą klasa co?- pokręciła przy tym głową z dezaprobatą. - No trochę nieprofesjonalne, że zostawia osoby ochraniane, masz racje. Ty też masz wyznaczonych ochroniarzy na stałe? - Skąd wiesz?- pani Lie przyjrzała się uważniej swojej rozmówczyni. - Co wiem? Znaczy że wasza zaginiona miała ochraniać Doctor Miles? David mi powiedział. - No jasne -Dorothy zaśmiała się. - Wspomniał też że przez to musieliście zrobić rotacje kto ochrania kogo więc, zrozumiałam że ty też masz swoich własny ochroniarzy. - Tak jakoś wyszło. - Ruda odparła z uśmiechem na ustach. - To dobrze. To jest bardzo niebezpieczne miejsce… Głównie spędzacie czas na pracy? - Mamy bardzo elastyczny czas pracy. - Dot odpowiedziała jej żartobliwie. - Czy wszystkie mniejsze wyprawy musicie uzgadniać Z Majorem, czy to wy dowodzicie? - Masz na myśli wyprawy nad rzekę?- w głosie Rudowłosej pojawił się dwuznaczny ton, a w jej oku takiż błysk. - Raczej wszystkie wyprawy, myślałam że ze mną jest inaczej bo nie jestem częścią waszej ekspedycji. - A co Ci Baker powiedział? - Niewiele, bardziej mnie pytał kim jestem, kiedy tu trafiłam, czy mam dowody, żeby to potwierdzić. Dopiero Douglas powiedział, że macie problemy z łącznością i nie możecie się skontaktować ze statkiem i tak naprawdę nie wiadomo kiedy ktoś po mnie przypłynie. Wiem że pojawiliście się niedawno w czasie sztormu. Wasza wyprawa miała trwać miesiąc. Nie chcę oceniać, ale Pan Major wydawał się … niezbyt ucieszony, że ma jeszcze mnie na głowie, więc staram się nie przeszkadzać. - Jak już mówiłam, Baker znajdźcie ci zajęcie. A wtedy zapytasz go o samodzielne wyprawy poza obóz. - Cóż powiem szczerze zanim David... no wiesz, to czułam się pewniej ze świadomością że ktoś pilnuje mi pleców. - Chcesz żeby z nim porozmawiać? - Z Majorem? Nieee, pewnie ma dużo na głowie - Z Davidem. -Owww, emmm, nie wiem… ta cała sytuacja jest... żenująca i nie chcę jej bardziej rozkręcać. - No to idziemy. - Dorothy chwyciwszy Azjatkę za rękę ruszyła do wyjścia. -Co? Gdzie? - Odpowiedziała skołowana. - Wyjaśnić tę sytuację. Serce Azjatki zaczęło bić w strachu. Konfrontacja z Davidem była niczym przyznanie się do bycia upokorzonym. Japończycy, by nie musieć przyznawać się do swoich porażek i poczucia upokorzenia, mieli ‘seppuku’. Ostatnio edytowane przez Obca : 06-01-2019 o 11:25. |