|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-06-2022, 11:28 | #61 |
Reputacja: 1 |
|
14-06-2022, 12:19 | #62 |
Reputacja: 1 | Marine oczekując na posiłki zrobili wszystko co się dało. Odpowiednio zdewastowali i rozczłonkowali ciała Legionu aby uniemożliwić ich ponowne ożywienie. Piechociarzom w stanie krytycznym zaaplikowali stasis, zebrali sprzęt i oczyścili miejsce na kamiennym kręgu dla śmigłowca. Gdy minęło pół godziny usłyszeli warkot wirnika by kilka minut później Guardian przesłonił niebo i zaczął zniżać pułap aż w końcu siadł na kamiennym podłożu. Gdy trap opadł i oddział lekkiej piechoty w towarzystwie zespołu medycznego wylał się z transportera Marine opuścili broń i wyszli zza osłon terenowych. Dopiero teraz słysząc krótkie ponaglające rozkazy kapitana opadła im adrenalina i przyszło rozluźnienie. Zajęli miejsca wewnątrz, przypięli się do siedzeń, ubrali słuchawki i w końcu mogli odpocząć dając innym teraz szansę na ogarnięcie bałaganu jaki po nich został. Umiejętność spania w każdych warunkach spowodowała, że nawet nie zauważyli kiedy byli już w powietrzu, a obudzili się dopiero gdy dotknęli lądowiska na Fulcrum. - Zbierajcie się! - zarządził kapitan piechoty trącając ich i wskazując na wyjście ze śmigłowca, który nie wyłączał wirnika. Była jasne, że tylko podrzucili ich do bazy, a sami wracają na Elewood lub do samego Torkertown. Ross ze swoimi medykami wszedł na pokład Guardiana i dokonał oględzin Payton i piechociarzy. Pokręcił głową, na co kapitan odpowiedział skinieniem. Na Fulcrum zeszli tylko September, McBride i Doe, a reszta odleciała na wschód. - To co idziemy złożyć raport i wolne? - rzuciła September w powietrze, jakby nie mówiła do nikogo konkretnego, ale gdy tylko wypowiedziała te słowa zobaczyła Morrisa, który niespiesznym, oszczędnym krokiem szedł w ich kierunku. - Jak poszło? - zagaił gdy tylko nieco ucichł głos silnika. W jego głosie można było wyczuć coś na kształt troski czy wyrzutów sumienia, a pytanie samo w sobie sugerowało, że od O’Reilego dowiedział się już wszystkiego co zostało przekazane w meldunku. - Uprzejmie proszę o zgodę na utratę świadomości - odparła Ariel nieudolnie salutując, po czym postąpiła parę chwiejnych kroków w kierunku lazaretu…Wiedziała, że nie idzie na własnych nogach, tylko na pożyczonych i że przyjdzie jej za to drogo zapłacić. Była blada, naćpana i ledwo żywa. Wiedziała, że jak upadnie opatrunki kolegów puszczą i wyleje się z niej resztka życia. Mimo to starała się jeszcze dotrzeć do lazaretu o własnych siłach. Czuła się jak na wpół pusty worek z krwią. Ta myśl ją rozśmieszyła…. Jak przedziurawiony woreczek z krwią, z którego cudowne czerwone źródło życia wycieka przy każdym zachwianiu, zostawiając z tyłu drobne paciorki krwi…Jak tam dojdzie to położy się i uśmie, albo umrze… w sumie to teraz było jej już wszystko jedno… Zastanawiała się tylko czy zdąży jeszcze zapalić i czy z jej klatki piersiowej spomiędzy bandaży uniosą się stróżki dymu… Ale by to było zabawne… Jak wpółśnie zarejestrowałą jeszcze jak łapią ja jakieś ręce. Twarz była znajoma, ale nie kojarzyła do kogo należy. Oczy miała ciężkie, a nogi jakby zyskały swoją świadomość bo niosły ją niezależnie od decyzji mózgu. |
28-06-2022, 22:24 | #63 |
Reputacja: 1 | - Wszyscy z nas żywi, zgarnęliśmy jeszcze 3 żywych tamtych, więc misje można uznać za udaną - stwierdził Christopher. Rękę miał wstępnie opatrzoną przez sanitariuszy, dostał też środki przeciwbólowe więc trzymał się teraz całkiem dobrze. - Ja cię łapać nie dam rady - odparł do Ariel i pomachał zawiniętą ręką. - Odprowadzę resztę zdechlaków i mogę zdać raport, sierżancie. - wzięła pod ramię Ariel. - Do uratowanych możemy dorzucić łeb nefaryty, pomagiera i jakiegoś mackowatego gówna, że o legionistach nie wspomnę. Nasza misja na pewno jest udana, ale piechociarze nie mogą tego powiedzieć. - To już nie nasza wina, że dali się zabić - stwierdził McBride. - Ale my na pewno powinniśmy dostać honorowe członkostwo Bractwa, bo ostro odwalamy ich robotę - sarknął. - To nie było nic wielkiego skoro zabiłeś ośmiornice jedną ręką - odparła Shania. - I to lewą - zaznaczył blondyn z rozbawieniem. - Nie kraczcie, bo wykrakaliście - stwierdził Morrs z kwaśna miną. - Leci do nas wizytacja z Bractwa. Miejmy nadzieję, że skończy się bezboleśnie. - Myśli pan, że nas rozwalą za to że ich robotę robimy? - zapytała Shania. - Za to nie. Ale mogą was rozwalić jak stwierdzą, że coś was tam spaczyło - Morris uśmiechnął się złośliwie. Christopher ożywił się na tą informację i nawet zaciekawił. - W końcu raczą się wziąć do roboty? - chciał skrzyżować ręce przed sobą, ale zabolała go prawa więc zaniechał tej czynności. - Możesz mi wierzyć, że nikt nie lubi jak Bractwo zaczyna mu patrzeć na ręce. Kto wie co zobaczą - sierżant potarł podbródek. - To idziemy wypalić rany ogniem, potem się gorzałą zdezyfekujemy od środka. - rzekła September. - Byle nie zabrali ze sobą mistyka to będzie dobrze - stwierdził McBride, którego wizyta Bractwa zdawała się nie martwić. - Bo nie chcę skracać urlopu - dodał mając na myśli mistyczne leczenie światłością Bractwa. - No dobra ogarnijcie się. Porozmawiamy później - Morris zerknął na rękę McBride zdając sobie sprawę, że wstrzymuje go przed wizytą w lazarecie. - Ty też się powinnaś dać obejrzeć - rzucił do September chwile potem. *** Rany Shani zostały oczyszczone i dostała świeże opatrunki. Zaraz potem zasugerowano jej żeby nie plątała się po lazarecie i nawet jej nie przysługuje nic przeciwbólowego. Chris był potraktowany z nieco większą uwagą. Ręka gruntownie zdiagnozowana, złożona i usztywniona. Okazało się, że nastąpiło przemieszczenie kości, a nie jej pęknięcie. Środki jakimi była nafaszerowana Ariel stopniowo przestawały działać, a dziewczyna od razu została zabrana za parawan części zabiegowej. Chris widział jeszcze jak asysta przygotowuje worki z plazmą, ale zaraz potem sam został poproszony o opuszczenie lazaretu. Z nowym bandażem na ręce, Christopher wyszedł z namiotu medycznego i uśmiechnął się widząc stojącą na zewnątrz September. - Nawet dropsów ci nie chcieli dać - zagaił do niej rozbawionym tonem. - Ale bez obaw, odstąpię ci moją część przydziału alkoholu. - Nie mów, że wszystko ładnie łyknąłeś - odparła Shania. - Coś pewnie zakamuflowałęś. - To zależy od tego czy ci przeszkadza, że lizane - odparł na to snajper konspiracyjnym szeptem. - To, że widziałam przez dziury co masz w środku nie znaczy, że jesteśmy aż tak blisko. - też odparła szeptem. - Ej, wypraszam sobie, żadnych dziur nie miałem - udał, że jest urażony. Zdrowa ręką sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął fiolkę. Rzucił ją September. - Częstuj się - powiedział gdy złapała opakowanie z lekami przeciwbólowymi jakie dostał po nastawieniu kości. - Nielizane - zapewnił z mrugnięciem oka. - Do tych paru zadrapań? - odparła - Musiałabym być snajperem, żeby się tym przejmować - odrzuciła fiolę. - Prawdziwi żołnierze takich rzeczy nie zauważają. McBride zaśmiał się gdy wspomniała o prawdziwych żołnierzach. - Za to ja przy katarze idę od do szpitala, a mając przeziębienie od razu kopie sobie dołek - odparł na to pogodnym tonem i schował leki. - To co? Ogarniemy raport i idziemy wysępić alkohol za dropsy? - zaproponował. - Idziemy, cholera wie co tu za chwile się będzie wyrabiać, więc lepiej się pospieszmy. *** W namiocie odpraw znajdowało się pięć osób. Pułkownik Bell, jego adiutant, sierżant Morris oraz September i McBride. Marine zdali dokładniejszy raport ze swojej misji. - Na wyspie natrafiliśmy na zagrożenie zarówno ze strony fauny jak i flory - zaczął McBride. - Te pierwsze rozstrzelaliśmy, drugie ominęliśmy. Natrafiliśmy przy okazji na ślady zaginionego oddziału, który jednak nie uniknął jednego, ani nie ominął drugiego. Po dotarciu do ruin zastaliśmy Legion Ciemności. Pośród licznych ciał, które mogliśmy po wyposażeniu rozpoznać jako naszych. Jako że zachodziło podejrzenie, że mogą jeszcze żyć, podjęliśmy decyzję o likwidacji wroga. Po ich zneutralizowaniu z September zajęliśmy się rannymi, wpierw stawiając na nogi Doe, która poinstruowała nas jak opatrzyć pozostałych dogorywających. Następnie wezwaliśmy wsparcie i w trakcie oczekiwania na nich, zabezpieczyliśmy ciała martwych, - po tym monologu Chris spojrzał na Shanię pytająco, czy ma coś do dodania. - W zasadzie to wszytko, co najwyżej można dodać opis taktyczny starcia, jeśli jest taka potrzeba - ta odparła. - Nie znajduję tutaj żadnych odstępstw proceduralnych - stwierdził pułkownik. - Ty Morris masz jakieś uwagi? Sierżant wbił spojrzenie w marines. - Odnośnie samego wykonania misji nie, ale chciałbym usłyszeć waszą opinię na temat dowodzenia i zastosowanej taktyki - podchwycił komentarz Shani. - Taktykę wymyśliliśmy my z September, także nie mamy do niej zastrzeżeń - McBride na koniec wypowiedzi lekko się uśmiechnął. - A dlaczego nie Doe? - Padło krótkie i konkretne pytanie Morrisa. - Doe skorzystała z naszej wiedzy. Wszyscy w oddziale mamy podobne doświadczenia bojowe, ale ułożenie planu wzięłam na siebie ja, a wspomógł mnie McBride ponieważ posiadam odpowiednie przeszkolenie. Doe ma wszelkie szkolenia w kierunku medycznym, co rzecz jasna było niewystarczające w danej sytuacji. Szybko opracowaliśmy plan i wprowadziliśmy go w życie. Zapewne można by to zrobić lepiej z perspektywy czasu i na spokojnie można znaleźć parę luk. Ale plan zadziałał w kontakcie z wrogiem. Tym samym spełnił kryterium “dobrego” planu. - Szczególnie wszyscy wróciliśmy żywi - dorzucił McBride. - No i pewno na plus dla Doe trzeba zaliczyć to, że jest otwarta na propozycję. - Hmm - skomentował Morris wpatrując się badawczo w September - W zasadzie mam odpowiedź jakiej chciałem. Z mojej strony to wszystko - odezwał się w końcu kierując słowa do Bell’a. Pułkownik skinął głową. - Możecie odejść - polecił dwójce marines. - Tak jest - Christopher zasalutował lewą ręką, po czym gestem tej samej ręki dał znać September, że przepuszcza ją przodem. |
01-07-2022, 13:05 | #64 |
Reputacja: 1 | - Witamy z powrotem - Scott przywitał budzącą się Ariel - Tylko bez gwałtownych ruchów. Nie pozrywaj szwów, uważaj na wenflon i kroplówkę no i na razie nie używaj prawej ręki. Jest usztywniona nie bez powodu. Ariel czuła że żyła, chyba bardziej niż zwykle, połączenie kaca, zmęczenia, stłumionego bólu i ogólnie wrażenia, że coś cię przeżuło, a później zwymiotowało nie wpływało pozytywnie na jej nastrój. Odburknęła coś cicho i starała się ignorować swędzenie nogi… - Musisz tak chwilę wytrzymać. Rany na was goją się jak na psie, ale musicie mi dać na to szansę - starał się pocieszyć medyczkę widząc jej grymas na twarzy. - Jeszcze mi powiedz, że nie będzie boleć ! - ofuknęła - Wiem, że wyciągnęliście mnie z tamtej strony i swoje muszę odcierpieć… Więc dajcie mi cierpieć w ciszy….. I podrap mnie po lewej nodze bo mnie tu cholera weźmie…. - Gdzie? Tutaj? - zapytał znajdując losowe miejsce na nodze. Ariel przewróciła oczami z frustracji… Nawet drapać nie umiał… - Nie niżej pod kolanem… ooo tutaj - błogość rozlała się jej po twarzy. Dawno nikt tak jej nie ulżył… - dziękuję odparła już nieco mniej opryskliwym tonem. - Przynajmniej tyle mogę zrobić - zażartował w aspekcie spędzenia sporo czasu na jej łataniu i uzupełnianiu tego co wyciekło z niej na sąsiedniej wyspie. |
01-07-2022, 22:09 | #65 |
Reputacja: 1 | Kilkanaście godzin po powrocie z misji, marines usłyszeli o wieściach jakie po obozie rozpuścił O’Reilly. Na Fulcrum zbliżały się dwa transporty. Uzupełnienia z Elwood w postaci oddziału piechoty i marines, a bezpośrednio z Torkertown, Oddział Bractwa i ktoś z inkwizycji. Przesiadka w mieście Capitolu była zapewne zorganizowana ze względów bezpieczeństwa pasażerów. Gdyby lecieli tutaj prosto z Katedry w Volksburgu to ktoś mógłby nie doczytać sygnału transpondera. Barka pojawiła się godzinę później. Piechota została przejęta przez adiutanta pułkownika Bella. Na Marines czekał sierżant Morris. Pojawienie się nowych w bazie, zawsze było jakimś urozmaiceniem w monotonii dnia codziennego w koszarach. Christopher McBride wyszedł na spotkanie nowym. Ubrany był jak zawsze kiedy nie był na służbie, w luźną kolorową koszulę, przewiewne szorty, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Jedynie karabin przewieszony przez ramię psuł kreowany przez niego wizerunek wczasowicza. Jego prawa ręka w temblaku też sprawiała że się wyróżniał. John wyskoczył z barki rozglądając się dookoła, przy okazji wyłapując szarżę sierżanta i salutując prawie przepisowo. - John Silverhand melduje się z przydziałem. - Powiedział lakonicznie, z jednej strony sprawiał wrażenie ospałego, a z drugiej jakby był gotów w każdej chwili zerwać się do akcji jak lawina. Przepisowe metr osiemdziesiąt dwa, obładowane ciężkim karabinem i sprzętem. Nie wydawało się to jednak robić na nim większego wrażenia. Blondyn, z zielonymi oczami, ubrany w kamo, wykałaczką w kąciku ust i naszywką wolnych marines. Po szybkim przejrzeniu okolicy nie wyglądało mu na to, żeby miały tu miejsce częste zasadzki, rozluźnił więc nieco postawę. Obok niego, niczym w szeregu, stanęła młoda i uroczo wyglądająca blondynka. Była z dziesięć centymetrów niższa niż stojący obok niej kolega i na oko przeciętnej budowy ciała, ale mimo to sprawiała wrażenie profesjonalnego żołnierza. Była to zasługa pancerza marines z widocznymi elementami munduru, oraz karabinu szturmowego M50 na plecach i miecza punisher przy pasie. Ale do ubioru i wyposażenia dokładała się jej postawa, jej zachowanie i mowa ciała. - Sierżant Anna Purna - zameldowała się, głośno i wyraźnie, oczywiście salutując koledze-sierżantowi. Morris otaksował spojrzeniem dwójkę nowoprzybybyłych. - Lwy Morskie. I to nie żółtodzioby, z tego co czytałem - powiedział w formie głośnego myślenia. - Musieliście nieźle zaleźć komuś za skórę, że dostaliście tutaj swój przydział - tym razem słowa były skierowane bezpośrednio do nich i były przepełnione mieszaniną kpiny i troski. - Witamy na Fulcrum! Podlegacie pode mnie, a ja pod pułkownika Bella. W razie jakichś problemów zgłaszacie się do mnie. Zrozumiano? Jakieś pytania? - Zrozumiano. Czego poza złośliwą fauną i florą mamy się spodziewać? - Zapytał krótko John. - Mishima, Bauhaus i ostatnio Legion Ciemności. Robi się coraz ciekawiej. Mocno nas haratają, ale w odróżnieniu od innych jednostek, póki co nie było strat w naszym oddziale. - Ilu żołnierzy liczy oddział? Są wydzielone pododdziały, drużyny? - spytała Anna, gdyż z dotychczas uzyskanych informacji nie wynikało wcale, że będzie miała swoją drużynę. - Póki co pode mną jest dziewięciu Marine, ale dwóch z nich potrzebuje dłuższej rekonwalescencji. Nie działamy w pododdziałach. Przynajmniej nic takiego nie funkcjonuje u mnie na stałe. Anna przyjęła do wiadomości, że oddział składa się na dobre z jednej licznej drużyny. Co oznaczało, że przez jakiś czas będzie zwolniona z roli dowódcy i wręcz złym pomysłem było dopytywać się o to ich obecnego dowódcę. Zachowała więc już milczenie.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
16-07-2022, 05:57 | #66 |
Reputacja: 1 | Morris odczekał chwilę i zerknął na snajpera marines w swoim “wakacyjnym” stroju. - McBride! - tym razem w głosie można było wyczuć coś na kształt radości. - Pokaż nowym gdzie mogą zrzucić sprzęt i oprowadź ich po obozie. - Ta jest! - "urlopowicz" zasalutował sierżantowi niedbale lewą ręką i spojrzał na nowo przybyłych. Stał w lekkim przygarbieniu przez co nie wyglądał na swoje 186 jakie miał w papierach. - Christopher McBride, wasz nadworny snajper. Zapraszam za mną - przedstawił się i odwrócił na pięcie, kierując się w głąb obozu. Poruszał się lekkim, prawie kocim krokiem. Kobieta szybko dogoniła mężczyznę. - Sierżant Anna Purna - przedstawiła się, salutując swobodnie. - Co się stało? Postrzał? - spytała, spoglądając na jego zawieszoną na temblaku rękę. Chris spojrzał na nią kątem oka, uśmiechnął się i chwilę zastanowił nad odpowiedzią. - Wdałem się w bójkę na pięści z potworem z mackami - odparł jej snajper poważnym tonem, ale jego rozbawiona mina sprawiała, że można było uznać że sobie żartuje. - Szczęśliwie dla mnie trafiłem do Free Marines za pobicie, więc pomiot ciemności nie miał ze mną szans. Kobieta także dała sobie chwilę na przyswojenie wiadomości, zanim odpowiedziała. - Czyli doświadczony z ciebie bokser. To się w życiu przydaje - przyznała z nutą zadowolenia. - Chętnie dowiem się więcej o tym potworze i innych rzeczach których możemy się spodziewać. - Wyobraź sobie, że coś zeżarło, przeżuło i częściowo strawiło kilku żołnierzy, a następnie to co zostało wyrzygało. Tak wygląda Cairath - Chris skrzywił się gdy wspominał tą istotę i z podobnym obrzydzeniem zareagowała Anna gdy ją sobie wyobraziła. - Jak się na ciebie rzuci to odpuść sobie szukanie gdzie ma głowę i po prostu tnij mieczem gdzie popadnie. No i nie próbuj parować jego ciosów tylko w miarę możliwości rób uniki - podzielił się własnymi spostrzeżeniami. - Jeszcze z ciekawostek przyrodniczych mieliśmy razydę. To góra mięśnia z karabinem maszynowym w ręku. Dosłownie trzeba odstrzelić temu głowę, żeby zneutralizować i lepiej trzymać się od tego bardzo bardzo daleko i poza jego zasięgiem wzroku. A tak to Heretycy i Legion Ciemności. Przynajmniej my od przyjazdu głównie tym się zajmujemy. - Razyde kiedyś widziałam. Bydle wlazło na minę przeciwpancerną, ale nawet bez nóg się przemieszczał i walił z nazgarotha. Pożarł nam jeszcze pół tuzina granatów i parę magazynków, zanim padł - Purna podzieliła się jedną ze swoich historii. - Mi wystarczył jeden magazynek i jeden debil, który wystawił razyde na moją linie strzału - wyjaśnił Chris. Wyglądało jakby Anna miała zamiar jeszcze coś powiedzieć, ale akurat wtedy dotarli na miejsce, wyraźnie najkrótszą trasą. - Jesteśmy - oznajmił to McBride, odchylając połę brezentu, odsłaniając wejście do namiotu. - Shania! - krzyknął wesoło do kobiety, która tam przebywała. - Ty chyba w Lwach byłaś. Przyprowadziłem ci kolegów z branży - oznajmił jej i spojrzał na nowych. - Tamte prycze są wolne, rozgośćcie się. Później pokaże wam gdzie jest wszystko. W lazarecie przy okazji poznacie naszą medyk. Shania nie była najszczęśliwsza słysząc, kto przybył. Starała po sobie nie dać poznać niechęci. Szybko złożyła czyszczony pistolet i wstała się przywitać. - Witamy. - Cześć. Anna Purna - przywitała się i przedstawiła blondynka, salutując spokojnie. Rzuciła torbę na jedną z wolnych pryczy i ściągnęła z pleców karabin, aby położyć go obok. - Jesteście z jednego oddziału, czy tylko przypadkiem oboje jesteście z lwów? - zapytał Chris z zaciekawieniem, ignorując niechęć jaką wykazała jego koleżanka. John rozlokował się przy dalszej z wolnych prycz i ułożył pieczołowicie swoje M606 zanim odpowiedział. - Nie, przydział z dupy, pewnie się spodziewają, że będzie gorąco i szanse na przeżycie maleją. - Uśmiechnął się kwaśno po udzielonej odpowiedzi. - Zadziwiające jak bardzo czasem próbują człowiekowi załatwić bilet w jedną stronę. A jak z wami wszystkimi? - Odwdzięczył się pytaniem. - Przypadkiem - wyjaśniła znacznie krócej Anna. - Mówi się, że co cię nie zabije to wzmocni. Jeszcze ze dwie misje i staniemy się nieśmiertelni - wyszczerzył się McBride spoglądając na Shanię, co tylko potwierdziło założenie jakie poczynił John z tym w jakie bagno wdepnęli z Anną tym przydziałem. - Długo jesteście we Free Marines? - pytał dalej. - Dwa lata. - Odparł John. - Dwa dni - odparła nieomal jednocześnie Anna. - A jak z wami? - spytała blondynka, odpinając miecz punisher i kładąc go na swojej pryczy. - Uuuu świeżynka, czeka ciebie pewien szok kulturowy - McBride uśmiechnął się do Anny z czymś co mogło wyglądać na współczucie albo politowanie. - Ja jestem w tej formacji od 8 lat. To jeszcze pochwalcie się, co zrobiliście, że dostaliście zesłanie od Free Marines. Ja, jak już wspomniałem, jestem tu za spuszczenie wpierdolu typowi, który badał granice mojej cierpliwości - zaczął dla zachęcenia nowych by dali się poznać. - Żonę majora. - Odpowiedział krótko i cicho John. - Chociaż powiedz że była tego warta - roześmiał się Chris. Zaskoczona Anna, z uniesionymi brwiami spojrzała na Johna. Major czy nie, dowództwo nie powinno... - Przenieśli cię za zwykły romans? - wyrwało jej się z nutą niedowierzania. - Powiedzmy, że miał plecy i miał problemy ze sobą. - Wzruszył ramionami John. - A czy była tego warta? - Mężczyzna ponownie wzruszył ramionami i zostawił to bez odpowiedzi. - Ah, znam ten typ - pokiwał ze zrozumieniem McBride. - Mnie taki próbował wywalić do Wolnych Brygad, ale skończyło się "tylko" na Free Marines - sarknął. - Ale teraz sobie chwalę tą formacje - dodał na koniec optymistyczny akcent i spojrzał na Annę. - A pani sierżant co nieregulaminowego zrobiła? - No więc, co do mnie to, yyy, ale tego nie da się powiedzieć tak w dwóch słowach, to troszkę dłuższa historia - zaczęła Anna, świadoma że większość winowajców miała “swoją historię” którą usprawiedliwiali karygodne poczynania. - Nie no, nie wstydź się, jesteś pośród swoich - zachęcał McBride by mówiła dalej, wywołując tym u niej delikatny uśmiech. - Przez kilka godzin patrolowaliśmy z drużyną puste kanały na obrzeżach miasta. Łączność nawalała, a gdy radio zaczęło trzaskać niewyraźne komunikaty, zaminowałam główny tunel i przeszliśmy na wyższe poziomy, aby odzyskać łączność. Legion Ciemności zaatakował miasto. Niestety nasz kapitan zginął a przez chaos w komunikacji nie mogliśmy się połączyć z dowództwem. Więc wyszliśmy z kanałów. - Anna opowiadała w miarę spokojnie. - Wykorzystując element zaskoczenia włączyliśmy się do walki i było dobrze, dopóki wielka podziemna eksplozja nie wstrząsnęła gruntem. Kilka budynków się zawaliło, kilkanaście lub więcej zapaliło, a włazy do kanałów strzelały jak korki od szampana wypchnięte fontannami ognia... No, śledztwo wykazało, że Legion szedł przez kanały aby podrzucić do centrum swoje ładunki, ale te zdetonowały się gdy wpadli w moje miny... Zwolniono mnie z odpowiedzialności za szkody, bo mogło być gorzej, ale skazali za samowolne opuszczenie wyznaczonego rewiru. - Nieźle - Christopher pokiwał głową z uznaniem dla tak wielkiego rozpierdolu. - Przyfarciłaś, że nie trafiłaś za to do Brygad. - Miałam dobrego adwokata - odparła z uśmiechem. - A poza tym, to był jednak wypadek - zaznaczyła. - Raczej średni adwokat. Dobry by cię z tego wyciągnął - ocenił McBride. - Ale nic straconego, możesz składać apelacje. Tyle, że do czasu rozpoczęcia nowej rozprawy to może ci się spodobać we Free Marines - uśmiechnął się szeroko. - No wiesz. Regulamin obowiązuje wszystkich. Nie chodziło o wyciąganie za wszelką cenę, nie oczekuję specjalnego traktowania... - tłumaczyła się Anna, tym razem już pomijając “tylko ze względu na to kim jest mój ojciec”. - Obiecano mi powrót do Lwów po najwyżej dwóch latach, więc nie wiem. Na pewno będą to nowe doświadczenia, inna perspektywa i mogę tym podnieść swoje kwalifikacje - starała się dostrzec plusy jej przeniesienia, zapewne już od zapadnięcia wyroku. Chris otworzył usta, żeby coś powiedzieć, po czym jakby odpuścił, rezygnując z powiedzenia tego co mu ślina na język przyniosła. - No tak, musisz swoje etapy żałoby po dawnej karierze odbębnić - pokiwał głową jakby ze współczuciem, a może zrozumieniem. - Ale przecież, yyy, - kobieta trochę się zmieszała - przecież nadal będę robić karierę wojskową, tylko przez jakiś czas w innej formacji - broniła się, spoglądając już nie tylko na Chrisa, ale po wszystkich zgromadzonych. - Nie no, jasne, wmawiaj sobie cokolwiek co sprawi, że będziesz lepiej spać po nocach - dodał Chris w sceptycznym tonie. - Ale plus jest taki, że najpewniej nie będziesz miała czasu roztrząsać przeszłości, bo z zasady u nas zawsze jest co robić. - O, to bardzo słusznie. Dobry żołnierz nie siedzi po próżnicy - Anna z zadowoleniem przyjęła zmianę tematu. - Mamy tu grafik zajęć? - spytała zaciekawiona, z wyraźną nutą entuzjazmu. - Raczej chodziło mi o to, że dowództwo między misjami ledwo daje nam czas na odpoczynek - odparł McBride. - Tacy to my we Free Marines jesteśmy niezastąpieni - wyszczerzył się. - O, to jesteśmy z górnej półki. Górnej, ale podręcznej. - przyznała z uśmiechem. - Ale do wielu zadań trzeba się najpierw przygotować. Mieć plan działania, a jeśli nie rekonesans, to przynajmniej jakieś zdjęcia i odprawę. Chwila relaksu aby nie zwariować? Nawet najlepsi tego potrzebują. To jakie mamy ratio? Znaczy się, procentowo ile czasu spędzamy na polu walki? - zagadała, świadoma że żaden bar nie wpadł jej w oko, aczkolwiek jeszcze nie widziała bazy. - Większość to patrole okolicznych wysp i sporadyczne spotkania z Mishimą. Ostatnio dopiero zrobiło się dziwnie - głos dobiegł od strony wejścia do namiotu. - Ross, Harrison - czarnoskóry Marine wskazał najpierw na siebie, a potem na towarzysza. - Scott powiedział, że opatrunki możemy sobie sami zmieniać. - Po przestawieniu się zajęli swoje prycze. - Anna Purna, a to John. John Silver - kobieta przedstawiła najpierw siebie, potem kolegę. Dwukrotnie odpowiednio skinąwszy przy tym głową. - Scott to nasz medyk? - spytała od razu. - Major Scott to medyk, Kapitan Torres kwatermistrz, Porucznik Bailey to mechanik, Podporucznik O’Reiley komunikacja - wyliczył Ross. Anna przytaknęła głową, w myślach powtarzając sobie listę oficerów pod którymi przyszło jej służyć, aby ją dobrze zapamiętać. |
16-07-2022, 21:46 | #67 |
Reputacja: 1 |
|
18-07-2022, 13:01 | #68 |
Reputacja: 1 | Nie minęło pół godziny od przybycia gości z Bractwa kiedy pojawił się Morris z dyspozycją. - September. McBride. Do namiotu dowództwa. Inkwizytor chce was widzieć. - Chyba nie odmówimy zaproszeniu - odparła Shania. Sierżant skinął głową na potwierdzenie ich wymuszonego entuzjazmu. - Ale wchodźcie pojedynczo - przykazał. - O nie, i skąd ja będę wiedział co odpowiadać? - sarknął Chris. - Będziesz musiał coś wymyślić - Morris pospieszył z dobrą radą. - Miło było pana poznać, moje prochy proszę rozsypać na plaży - zażartował sobie McBride. - No chyba, że zabierze cię do Volksburga na przesłuchanie na najniższym poziomie katedry. Wtedy będzie już po ptokach - wzruszył bezradnie ramionami. - Wyślę wtedy panu pocztówkę - zaśmiał się na to Chris i wyszedł. *** Inkwizytor rozsiadł się w tylnej części namiotu za stołem. Hełm miał odpięty i ułożony po jego prawej stronie. Z przodu stało krzesło sugerując, że zostało przygotowane dla jego rozmówcy. - Chciał mnie pan widzieć. - powiedziała Shania wchodząc pierwsza do namiotu, Chris jak na gentelmana przystało przepuścił kobietę przodem, po czym został przed namiotem, starając się podsłuchać rozmowę. - Chciałbym usłyszeć o waszej konfrontacji ze sługami Demnogonisa - rzucił bez najmniejszych ogródek inkwizytor. September czuła jego świdrujące spojrzenie. Miała wrażenie, że coś wdziera się do jej głowy. - Idąc sladem naszej piechoty, której mieliśmy szukać trafiliśmy na polaną z ruinami. Tam właśnie spotkaliśmy wroga. Ostrzelawszy granatami legionistów, rozpoczęliśmy atak. Najpierw wyłączyliśmy najłatwiejsze cele, czyli legionistów. Potem nefrytę i jego pomagiera, na końcu McBride załatwił takie mackowate bydle. Dla pewności leżącym wroga wpakowałam po magazynku, a w mackowatemu granat. Potem wezwaliśmy kawalerię. - Z jaką bronią wroga mieliście styczność? Posługiwał się jakimiś mocami? Natknęliście się na jakieś obce artefakty? Jakie ponieśliście straty? - Inkwizytor w pełnym skupieniu zadawał kolejne pytania. - Ostrzelano nas ze standardowej broni… z wyjątkiem Payton, ona nagle padła i zaczęła krzyczeć. - odparła September. - Legioniści mieli kratachy, a Nefaryta i pomagier pistolety i miecze. Chociaż nie, nefaryta chyba nie miał miecza. Ale to nie ma znaczenia, zginął zanim dotarł na odległość walki wręcz. Co do strat to poza dwójką rannych reszta oddziału wyszła z tego mniej więcej cało. - Czuję, że nie mówisz mi wszystkiego - mężczyzna podsumował wypowiedź Shani. - Tak coś czułam, że obcinanie głów to przesada - odparła September - ale zrobiliśmy to. Tak na wszelki wypadek. Kącik ust inkwizytora nieznacznie drgnął w górę. - Żadnych obcych artefaktów i innych kontaktów z Mroczną Harmonią? - ponowił pytanie. - Przynajmniej nic takiego nie używali. Może coś w ruinach mieli schowane. - Rozumiem - pokiwał głową. - To byłoby na tyle. Możecie odejść i przekażcie kolejnej osobie, że może wejść. - Tak jest - zrobiła przepisowy tył zwrot i wyszła. September wyłoniła się z namiotu odpraw i McBride nie czekając na specjalne zaproszenie stawił się przed oblicze Inkwizytora. Wewnątrz rozejrzał się i widząc krzesło podszedł do niego. Usiadł sobie na nim wygodnie i wbił pytające spojrzenie w przesłuchującego. - Opowiedzcie mi o waszej konfrontacji ze sługami Demnogonisa - Chris usłyszał niemalże identyczne pytanie jakie podsłuchał w przesłuchaniu Shani. - Znaczy, że tych z wczoraj? - dopytał McBride z pełną powagą. - Bo żeby było jasne, nie przedstawili się nam. - A mieliście ostatnio kontakt jeszcze z innymi? - Inkwizytor pochylił się do przodu. Łokcie położył na blacie stołu, a brodę oparł na dłoniach, z których jedna była złożona w pięść. Uczucie jakie Chris czuł w głowie przypomniało mu eksperymenty z elektrodami i elektroencefalografami z jakimi miał do czynienia. Snajper skrzywił się, na te nieprzyjemne skojarzenie. Zaraz mu przyszło do głowy czy to oznacza, że Inkwizytor siedzi mu w głowie i to tylko wzmocniło mentalny dyskomfort. - Ta, nasza poprzednia misja - Chris nie widział powodu, żeby to zatajać skoro i tak wspomniał. - Ale tam nasi nie ucierpieli i sprzątnęliśmy wszystkich i chyba to był pierwszy przypadek - machnął ręką. - Więc dopiero po wczoraj wezwali kawalerię - spojrzał wymownie na Inkwizytora. Inkwizytor skinął głową przyjmując wyjaśnienie do wiadomości, ale jednocześnie jakby zapamiętywał sobie coś na przyszłość. - Z kim zatem mieliście starcie za pierwszym i za drugim razem? - mówił powoli i miarowo. McBride chciał skrzyżować ręce, ale zabolała go prawa i zrezygnował z tego. W zamian podrapał się po ramieniu, pod bandażem. - Za pierwszym razem natrafiliśmy na bazę Bauhausu. Była przejęta przez Heretyków, czy tam Legion, którzy nieudolnie udawali żołnierzy Bauhausu - zaczął, pochylając się nieco do przodu. - Mieli nekromaga, razyde, z jakiś tuzin akolitów, drugie tyle typków przejętych przez kontrolę umysłu czy jakoś tak, bo widzieliśmy jak jeńców przemienili pod swoją wolę. W lesie pół godziny od wspomnianej bazy mieli ołtarz i amunicje Bauhausu. Wszystkich wystrzelaliśmy, bazę wysadziliśmy - opowiedział w skrócie. - Za to za drugim razem, czyli wczoraj - podkreślił. - Szukaliśmy naszego oddziału nieopodal ruin, o których pewnie już wiecie - założył, że mogli już je oglądać. - Tam znaleźliśmy swoich. Niestety był i Legion Ciemności: nefaryta, z ośmiu Błogosławionych, paru ożywieńców i kurator. - Ciekawe - skomentował inkwizytor starając się zachować kamienną twarz, po czym gwałtownym ruchem wstał od stołu. - To wszystko. Możecie odejść - zabrał hełm i energicznym krokiem wyszedł z namiotu. Na zewnątrz skierował się prosto w kierunku siedziby pułkownika Bella. - Szybko poszło - mruknął pod nosem Chris, sam do siebie. Wstał, zapuścił żurawia na stolik przy którym siedział Inkwizytor, po czym wyszedł z namiotu i chwilę zastanawiał się gdzie iść. Ostatecznie zdecydował się na stołówkę. |
01-08-2022, 11:46 | #69 |
Reputacja: 1 | Ariel była słaba. Leki przeciwbólowe jeszcze pogłębiały ten stan. Gdy przestawały działać ból w ranach był niemalże nie do zniesienia. Dlatego zareagowała dopiero gdy usłyszala słowa skierowane w swoja stronę. - Obudź się córko. Jak się czujesz? - przy jej łóżku stał Inkwizytor w czarno czerwonej zbroi wspomaganej. Brakowału mu tylko hełmu i Justifera. W jego głosie było więcej ciekawości niż troski. Ariel spojrzała w twarz inkwizytora i wrażenie, że już gorzej być nie może prysło… a pocieszała się tym od dłuższego czasu. Bolało gdy oddychała… jeszcze bardziej gdy nie oddychała… Przypomniała sobie ból od heretyckiej broni… Wtedy nie zwracała na to uwagi niesiona na adrenalinowych skrzydłach. Teraz żałowała każdej odniesionej rany. Ariel próbowała się podnieść, ale po pierwszej próbie poddała się i wyharczała. - Ekscelencja wybaczy ale będę leżeć. - Przez moment wahała się jak odpowiedzieć na pytanie inkwizytora, ale doszczętnie ogłupiona bólem zareagowała w sposób naturalny dla siebie - Czuję się chujowo… - Więcej było w głosie frustracji niż ironii… - …Ekscelencjo… - Dodała już nieco bardziej opanowanym tonem, zdając sobie jak zawsze poniewczasie że znowu leci po bandzie… Pokiwał głową ze zrozumieniem. - Nie wyglądasz dobrze. Co się stało? - pytanie było krótkie. Ariel miała w pierwszej chwili powiedzieć, że się poślizgnęła pod prysznicem, w drugiej, że próbowała popełnić samobójstwo rzucając się na miecze legionistów i niestety sukinsyny umarły zanim dokończyły robotę i że legion schodzi na psy, skoro nie jest w stanie nawet dobić takiej wywłoki jak ona… Ale ostatecznie stwierdziła, że nie ma sił na takie długie złożone zdania i powiedziała: - Zostałam ranna… - I z tego co widzę poważnie. Co spowodowało takie okropne rany? - w jego głosie tym razem pojawiło się więcej troski. - To zależy, o którą dziurę Ekscelencja pyta. - Westchnęła ciężko, ale kontynuowała - Legion… Pieprzone truposze… Co z Payton? - zapytała zdając sobie sprawę, że nie miała kogo o to zapytać po przebudzeniu jeszcze. Była pod jej komendą, pyskata sucz, ale jej żołnierz… Kurwa… Zaklęła w myślach wracając coraz bardziej do świadomości… Moris ją zabije… Obiecała mu oddać oddział w nie gorszym stanie niż go przejęła, a tu taka sieczka… Po cholerę ją ratowali… No chyba, że ten inkwizytor ją pierwszy wykończy… Spojrzała nieco przytomniej w jego stronę, zastanawiając się, w którą stronę to zmierza. - Nie znam żadnej Payton - mężczyzna powiedział w beznamiętny sposób. Zaraz potem podszedł do niej i położył jej dłoń na czole. Zmarszczył brwi, Ariel poczuła jakby jej krew zapaliła się żywym ogniem. Ręka Inkwizytora był silna i przyciskała ja do łóżka. Trwało to kilka sekund, a ogień jakby się w niej w końcu wypalił. Doe pamiętała jeszcze stalowe oczy wpatrzone w nią i wzrok wwiercający się w jej czaszkę. Gdy mrugnęła zobaczyła poruszającą się płachtę namiotu medycznego, za którą znikał czarno czerwony pancerz. Hehe… ten suczysyn też nie dał rady mnie dobić… Został tylko Morris… Ariel jak każdy szanujący się żołnierz bardziej od wroga i świętej inkwizycji bała się własnego sierżanta… Ale pora dowiedzieć się czegoś o Payton. Postanowiła zapytać pierwszą przechodzącą osobę. *** Morris opuszczający namiot Bella minął się z Inkwizytorem w drodze do lazaretu. Odbył krótka rozmowę z majorem Scottem, po czym zatrzymał się przy łóżku Ariel. - Doe! Rusz dupę do naszego namiotu. Zrobisz sobie przerwę w leżakowaniu. Mamy coś do obgadania. Ariel z trudem ale podniosła się na łokieć i zdała sobie sprawę, że ból jest do zniesienia. Była cholernie zastana. Stawy się nie chciały ruszać, miała wrażenie, że skrzypią jak zardzewiałe drzwi przy każdym ruchu. - Sierżancie, co z Paython? - zapytała gdy przestało się jej kręcić w głowie. - Według mojej wiedzy żyje, ale zabrali ją do szpitala w Torkertown. Scott ocenił że w jego warunkach jest duże ryzyko niepowodzenia - wyjaśnił sierżant. Ariel zwinęła butelkę wody i pomału ruszyła pociągając drobnymi łykami wodę. |
03-08-2022, 09:09 | #70 |
Reputacja: 1 | Nie była to typowa odprawa, a na taką się zanosiło. Każdy znalazł sobie miejsce “gdziepopadnie” lub “gdziemuwygodnie” - Sytuacja wygląda następująco. Mamy dwa zadania. Jedno to powrót na Eisilę i dokładniejszy jej zwiad. Drugie to eskortowanie inkwizytora do ruin. Chciał wyruszać jak najszybciej, ale powiedziałem mu żeby pocałował się w dupę. Wspomniał coś o ekskomunice, ale stracił nieco rezon jak Bell też mu się kazał pocałować w dupę. Tak, że miejcie to na uwadze i nie traktujcie Marcusa Rodrigueza jak dobrego wujka. Kupiłem nam trochę czasu i czekamy na przybycie Mistyka znającego się na Egzorcyzmach. Spróbujmy to wykorzystać na naszą korzyść. Czyli postawią nas na nogi i odzyskamy naszą motorówkę - uśmiechnął się brzydko. - I jeszcze jedno. Egzorcyzmy egzorcyzmami. Na wycieczkę zabieramy ładunki wybuchowe. Dużo. September zajmiesz się tym. Jakieś pytania? “Dlaczego September?!” - w głowie Anny wybuchło natychmiast pytanie, z mieszaniną pretensji i zazdrości. Przecież to ona była dyplomowanym saperem, z doświadczeniem i jeśli ktoś miał się zajmować ładunkami wybuchowymi, to powinna to być Anna Purna. Ariel siedziała na krześle, trzymała w trzęsących się rękach butelkę z wodą. Powinna uzupełnić płyny… To była 4 butelka i nie mogła już patrzyć na to cholerstwo. Starała się nie ruszać, bo niektóre szwy mocno ciągły, zresztą wolała się nie wybijać, żeby nie dawać pretekstu Morisowi. Miała ogromną nadzieję, że tym razem to ona sobie zrobi tydzień urlopu w bazie. Na miejsce Shania i Chris ich swobodnie mogą zaprowadzić. Od czasu przesłuchania przez Inkwizytora McBride zaszył się bardzo dobrze gdzieś gdzie ciężko było go namierzyć i nie pokazywał się, szczególnie unikając osób decyzyjnych tej bazy. Niestety na odprawę stawić się musiał i nawet wyglądał na spiętego, gdy pojawił się i zajął miejsce daleko z tyłu. Ale po wprowadzeniu do tematu jakie zrobił Morris, od razu Chrisowi wrócił humor. - Na Eisilę też zabierają się z nami Braciszkowie? - zapytał. - Eisilą będziemy się przejmować jak wrócimy z tych waszych ruin. Ale na to wygląda - nie sprawiał wrażenia szczęśliwego tym faktem. - To kiedy wyruszamy? - zainteresowała się Shania. - Zaraz po przybyciu mistyka - powtórzył sierżant. - Ja też się mogę zająć ładunkami - zgłosiła się ochoczo Anna, uznając że zamiast konkurować, najlepiej będzie po prostu okazać inicjatywę. Morris zmarszczył brwi jakby odgrzebywał coś w pamięci. - A racja. Też miałaś przeszkolenie z materiałami - zwrócił się do Purny. - Silver z tego co kojarzę też. Ogarnijcie to razem. September jest decyzyjna, ze względu na obecność w ruinach i wysadzeniu bazy na Eisili. Purna zasalutowała na znak przyjęcia rozkazów, świadoma że znajomość terenu zwykle jest kluczowa podczas szykowania demolki. Nie dawała po sobie poznać, że zdziwiło ją nazwanie “przeszkoleniem” jej wieloletniego doświadczenia. - Jak duże chcecie mieć to kabum? Minimalne, optymalne, czy wersja Kartagina plus? - Zapytał John niewinnie. - Tak duże jak na Eisili. September będzie wiedziała o co chodzi - skinął głową w kierunku Shani. - W razie ewakuacji wzywamy guardiana gdziekolwiek, czy mamy wyznaczone lotnisko awaryjne? - spytała Anna. - Po zakończeniu wycieczki ktoś będzie musiał zabrać naszą motorówkę więc mamy kilka opcji. Nie przejmowałbym się tym teraz. Zresztą i tak wszyscy oczekują po nas wysokiej samodzielności w każdych warunkach. W ostateczności nowi koledzy zbudują nam tratwę - spojrzał wymownie na ex-Lwy Morskie. |