Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-09-2007, 21:15   #121
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Nicolas Noiret



Noirmountier…Ksiądz o tym przeklętym miejscu słyszał wiele opowieści, wszystkie -podobnie jak historia opowiedziana przez kapitana Wilsona - mroziły krew w żyłach. Obrazy dokonanej tu rzezi na długo zapadły w pamięci klechy. W duszy dziękował Bogu za to, że jego oddział nie znalazł się na miejscu tych biedaków.


Od chwili gdy dowiedział się o kursie statku i zamiarach dowódcy wszelkie inne problemy stały się nagle nieistotne. Panna le Blanc zaskoczyła go swoją naiwnością do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiał się czy przypadkiem nie udaje. Z przykrością stwierdził, że jednak nie – biedne dziecko, świat nie jest taki prosty, jak ci się wydaje – słowa te zachował jednak dla siebie, nie chciał bowiem jeszcze bardziej ranić Matyldy. Zimny prysznic jaki sprezentował jej Fitzpatrick był nader okrutny.




Gdy opadła mleczna kurtyna, Nicolas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znajduje się w jakimś nocnym koszmarze, z którego nie można się przebudzić. Zmysły zawodziły Noireta, w ciszy dochodziły do uszu księdza jęki poległych, a przed oczyma pojawiały się twarze dawno zmarłych towarzyszy. – To tylko ułuda nic więcej – starał dodać sam sobie otuchy, ale kiedy ogarnęły ich białe smugi i jego ciało zdrętwiało, nie miał już żadnych wątpliwości. Dusze poległych nie opuściły tego miejsca….


Kiedy marazm ustąpił, kapłan wykonał znak krzyża. Usłyszał modlitwę, ale nie mogąc dostrzec jej źródła, nie był pewien czy to nie kolejna halucynacja. Ręka księdza momentalnie powędrowała ku srebrnemu krzyżowi. Zimny metal przywrócił zdrowy rozsądek, który niebezpiecznie balansował na krawędzi przepaści. Nicolas pragnął jak najszybciej opuścić do wyklęte miejsce...
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 05-09-2007 o 22:06.
mataichi jest offline  
Stary 07-09-2007, 00:47   #122
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
11 V – pod wieczór, Kanał La Manche, nieopodal plaży w Noirmountier

Fitzpatrick z natury był ateistą. Jeśli nawet po śmierci było coś, to raczej łączył to z jakimkolwiek gnojem i ciemnością niźli z konkretnym światem duchów lub, dajcież spokój, z rajem i aniołami. Mówiąc w skrócie, Caspar był zaprzysięgłym bezbożnikiem i pewnym swego zwolennikiem poglądów materialistycznych. Duchy były wedle niego równie prawdopodobne co fakt, że Napoleon bez wchodzenia na stołek wespnie się na konia.

A tymczasem „El Vincejo”, uciekając przed francuską fregatą, wpłynął w całun mgły tak gęstej, że nieprzyjemny dreszcz narodził się w potylicy angielskiego lorda i zimnym, pieszczotliwym dotykiem spłynął aż do pięt. Caspar bezwiednie uniósł dłonie i zasłonił gardło, jakby bał się, że z tej mlecznej zasłony wypadnie ktoś i rozszarpie mu krtań.

Delikatne pasma dymu zawirowały pośród załogi i pasażerów statku. Wydawały się żywe niczym macki ośmiornicy. Lord rozwarł usta do krzyku, lecz z krtani wydobył się jeno cichy skrzek. Pokład zatrzeszczał straszliwie, jakby mgła miażdżyła go w swoim uścisku.
Nieprzenikniona mgła zamknęła się wokół nich. Caspar niemal skradając się, ruszył kierunku swojej kabiny. Lęk, jak zagościł w jego sercu, był na tyle silny, że przynajmniej na chwilę wolał zejść z pokładu. Przeczekać tę dziwną mgłę, która po wysłuchaniu opowieści Wilsona, nie wydawała się zwykłym wybrykiem natury. Młody lord słyszał monotonny głos Matyldy, która modliła się po francusku.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 23-09-2007, 09:15   #123
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Pokład El Vincejo - 11 V wieczór ? noc ?

Zanurzeni w mlecznym oparze ile trwali ? Kwadrans ? Godzinę ? Zdawało im się, ze wieczność. Poruszali się jak zniedołężniali starcy brnąc po omacku co i raz wpadając na siebie, potykając.

Nagle wszyscy zesztywnieli na deskach pokładu wyraznie dały się słyszeć kroki. Męskie, twarde, poznać było, że ten człowiek (?) nawykł do służby wojskowej. Jednocześnie ogarnął ich letarg, dziwna obojętność na to co dzieje się wokół, poczucie nierzeczywistości otaczającej ich sytuacji. Niemożność, a raczej ich własna niechęć do działania, powodowała, że spokojnie, bez strachu czekali na rozwój wydarzeń.

Fitzpatrick i Wilson stali obok siebie wbijając wzrok w otaczający ich mleczny całun. Kapitan ciężko dyszał, pot spływał mu po twarzy. Jednak zamiast twardych żołnierskich kroków zastukały przed nimi lekkie kobiece pantofelki. Z mgły wychynęła piękna kobieta. Długie pasma rozpuszczonych jasnych włosów zdawały się powiewać na nieistniejącym wietrze, z obrazem tym kontrastował tylko widok skrwawionego gorsetu sukni kobiety.

- Madre de Dios - wyjęczał Wilson. Kobieta zbliżyła się do niego, kładąc mu palec na ustach. Kapitan posłusznie zamilkł, tylko jego ciężki oddech świadczył o emocjach jakie nim targają.

- Kapitanie Izaaku Wilson nazywają Cię "Les Chouan" - "Szuanem". 10 lat wozisz takich jak Ci do naszego kraju, wbrew rozkazom płynąłeś po nas, by zabrać z plaż niedobitki naszych wojsk, gdy Wandea, Bretania, Normandia spływały krwią, a nad wszystkim unosił się trupi zapach śmierci. Brałeś na pokład umęczone kobiety, sieroty, rannych żołnierzy bez nadziei, często bez rozkazów, albo wbrew nim. Jesteśmy Ci wdzięczni, TAM wszyscy z nas o tym pamiętają. Pamiętamy, że byłeś w tych godzinach człowiekiem.

Złożyła mu na policzku delikatny pocałunek. Wilson ryknął szlochem, z oczu pociekły mu łzy, upadł na kolana.

- Pamiętam, Boże PAMIĘTAM każdy rejs - łkał - każdą twarz, będę ich widział każdej nocy aż do śmierci. Twarze tych, których nie mogłem z tych przeklętych plaż zabrać.

Położyła mu uspokajająco rękę na czuprynie.

- Obiecuję, ze przestaną Cię odwiedzać. Poproszę ich o to.

Zwróciła się do Fitzpatricka.

-
Lordzie przyjechałeś tu nie z porywu serca, nawet nie kierowany nienawiścią. Normandzkie sowy zostawią Cię jednak w spokoju, strzeż się jednak puszczyków. O ile Rudy może oznaczać śmierć lub ocalenie, o tyle Czarny zwiastuje Ci zagładę. I pamiętaj po swej misji nigdy, przenigdy nie wracaj już do Normandii

Odwróciła się i zniknęła za mleczną zasłoną, słyszeli jedynie jeszcze przez chwilę stukot Jej pantofelków.

Nicolas trwał z zamkniętymi oczami dzierżąc przed sobą jak oręż w wyciągniętej ręce krzyż.

- To na nic abbe -dobiegł go łagodny męski głos. Otworzył oczy. Przed nim w białym, generalskim mundurze znaczonym krwawymi przestrzelinami stał młody, choć ze skroniami naznaczonymi siwizną mężczyzna.

- Po śmierci Juliana straciłeś wiarę, odwróciłeś się od Boga - potrząsnął z niechęcią głową.
- To niedobrze, moi żołnierze modlili się trzy razy dziennie, przed bitwami odprawiano msze i przyjmowano ciało Pana naszego. Szli do walki z czystym sercem, ufność pokładając w Stwórcy. To daje siłę, Ty ją na razie straciłeś.

Noiret zamknął oczy słysząc te prawdziwe po stokroć słowa. Jakże obnażały pustotę jego duszy, beznadzieję w jakiej trwał. Gdy je po chwili otworzył był sam.

Matyldę pogrążoną w modlitwie otoczyło nagle silne ramię, podnosząc z klęczek. Popatrzyła i krzyk zamarł jej w gardle. Obok niej stał młody mężczyzna w błękitnym mundurze Republiki. Nosił płowe wąsy i trzy warkoczyki splecione z jednej strony twarzy. Pamiętała jak takie same zaplatała swym braciom, jak chwalili się jeden przed drugim zapuszczanymi w pospiechu wąsami. Chciała zemdleć- nie mogła.

- Nie martw się Pani o swych braci. Bóg kocha dobrych żołnierzy obojętnie po której stronie walczą. Są szczęśliwi, TAM nie ma wojen, ran, śmierci.

Uśmiechnął się pokrzepiająco, odwrócił i rozpłynął we mgle. Dopiero teraz zauważyła że jego mundur poszarpany jest w wielu miejscach kulami.

Louise zamarła słysząc głos, który rozbrzmiał znienacka obok niej.

- Porucznik Westmorland - czwarty liniowy Republiki. Przynoszę Ci możliwość wyboru, nie każdemu jest ona dana. Albo odejdziesz z nami i zaznasz spokoju, albo pozostaniesz wśród żywych cierpiąc dalej - słowa te wypowiadał mężczyzna z błękitnym mundurze.

- Zastanów się, jeszcze do Ciebie przyjdę - widziała jak z drugim, ubranym na biało, kolorze rojalistów skierowali się pod pokład.

Daniłłowicz trwał jak skrępowany w kajucie obok cichego teraz Bailleu, gdy w ciszy zamkniętej przestrzeni pod pokładem zabrzmiały kroki mężczyzn. Drzwi uchyliły się bezgłośnie i stanęły w nich dwie postaci. Jeden , ubrany na biało podszedł do Samuela.

-
Jeden z moich żołnierzy umierając dał mi to - rzucił na stół małą obrączkę. Daniłłowicz z wysiłkiem podniósł ją i odczytał wygrawerowane wewnątrz - " Konf Bar 1768-72"
- Umarł na moich rękach szepcząc modlitwy w języku którego nie rozumiem. Ale on chciał wracać do swoich, czy Ty też chcesz ?

Nie czekając na odpowiedz podeszli do leżącego Bailleu i dzwignęli jego ciało. Nie odzywając się już więcej ni słowa opuścili kajutę, a Samuel trwał wpatrując się osłupiały w krągły kawałek metalu leżący mu na dłoni.

__________________________________________________ __________________________________

Leśna droga gdzieś w Normandii - 11 V zmierzch

Lajolais i Pierre szybko zajęli stanowiska po drugiej stronie. Lekka mgiełka unosiła się znad mokrych paproci, dodając wszystkiemu aury nienaturalności



W tę ciszą wdarł się coraz głośniejszy tętent. Zza zakrętu wypadło sześciu jezdzców w galopie. Wpatrzeni w drogę przed sobą nie rozglądali się na boki. Ich konie były również zmęczone po bokach końskich spływały z pysków płaty piany znacząc przebytą przez żandarmów drogę białymi śladami.



Zabrzmiała nierówna salwa. Zakłębiło się wśród goniących, splątana masa ludzi i koni sunęła jeszcze chwilę przed siebie siłą inercji. Trzech jezdzców spadło trafionych koni, runęły też dwa zabite konie. Ocalały oficer starając się opanować szalejącego wierzchowca usiłował zaprowadzić ład wśród pozostałych przy życiu podwładnych. Rżenie koni, krzyki bólu rannych i wściekłości żywych, smród spalonego prochu i zapach krwi zakłóciły spokój leśnego zakątka.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 23-09-2007 o 17:23.
Arango jest offline  
Stary 23-09-2007, 13:19   #124
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Na Boga... Kim były te zjawy, ci dziwni przybysze? Duchy? Nie, to przecież niemożliwe... Sen? To by było najprawdopodobniejsze, ale jakim cudem ściskałby teraz w dłoni ten niewielki przedmiot? Konfederacja Barska, pamiątka po kimś, kto walczył w tamtych latach o Rzeczpospolitą, kto wykonywał ostatnie jej kroki. Dla dobra państwa wystąpić przeciwko królowi, dla dobra Polski stać się banitą w jej granicach- Samuel zawsze podziwiał takich ludzi... Ale ich przewrót był od początku skazany na porażkę- tylko całą swą siłą Polska była w stanie zadać cios potężnej Rosji...

Założył pierścień na palec. Czy chce wrócić do kraju? Tak, pragnie tego... Ale nie w taki sposób, jak wracał do swego domu Bailleu- Daniłłowicz chciał wrócić do Polski na kasztanowym rumaku, z szablą w dłoni, otoczony przez wierną gwardię. Wjechać do Warszawy i tam, oglądając krajobraz po wielkiej bitwie z Rosją, móc zakrzyknąć ze wszystkich balkonów Pałacu Królewskiego, iż wojna wygrana, a Rzeczpospolita znów wolną jest. Bowiem czy dla kogoś, kto ma obalić Napoleona wyzwolenie Polski będzie wielkim wyzwaniem?

Tym czasem jednak zszedł z łóżka i klęknął przed nim. Modlił się o duszę właściciela pierścienia- on dał mu nowych sił do walki o ojczyznę, więc Samuel chciał chociaż pomóc mu zbliżyć się do Raju...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 23-09-2007, 14:58   #125
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
11 V – wieczór lub noc, Kanał La Manche, nieopodal plaży w Noirmountier

Nie dotarł do kajuty. W tej jednej chwili to wszystko, w co wierzył, a raczej to, w co nie wierzył, rozsypało się w pył. Dla Caspara świat był prosty. Żyło się po swojemu, dążyło do celu, a w końcu umierało. Pozostawał trup toczony przez robaki. A teraz? Ona była taka piękna… Caspar spojrzał na szlochającego Wilsona. Wciąż klęczał, chowając twarz w potężnych dłoniach. Fitzpatrick klęknął przy kapitanie i objął ramieniem:

- Panie kapitanie, potrzebuję pana, teraz… Ja wiem, że to… - Spojrzał wokół, wciąż widząc dziwne postacie, znikające z wolna we mgle. Słowa uwięzły mu głęboko w gardle. Odchrząknął i podjął cichym głosem. – Potrzebuję pana. Nikt inny nas nie wyrzuci na brzeg w całości.


Przez chwilę jeszcze klęczał obok starego wilka morskiego, a potem wstał zrezygnowany. Na każdym to spotkanie wywarło straszne wrażenie. Fitzpatrick zewsząd słyszał szeptane modlitwy przynajmniej w trzech językach. Daniłłowicz przerażony i wyraźnie wstrząśnięty wpatrywał się w jakiś drobiazg leżący na jego dłoni. Noiret pobladłl jeszcze bardziej, a mocno zaciśnięte usta zmieniły się w wąską, białą krechę. A Matylda? Matylda trwała w dziwnym stuporze, wbiwszy niewidzące oczy w jakiś punkt przed sobą. Po jej pięknych ustach błąkał się delikatny uśmiech.


„El Vincejo” skrzypiąc takielunkiem, pał z wolna naprzód wąskim dziobem rozcinając mleczną mgłę na dwoje. Otaczała go absolutna cisza.
Wreszcie lord Fitzpatrick udał się do kajuty, padł na swoją koję i, z trudem przypominając sobie słowa modlitwy, zaczął rozmawiać z Bogiem.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 29-09-2007, 18:37   #126
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Matylda patrząc na nieznajomego mężczyznę omal nie padła zemdlona na pokład, ale jego silne ramiona podtrzymały ją i nie pozwoliły na upadek.

- Moi bracia są szczęśliwi? - powtórzyła za nim aby upewnić się, że dobrze usłyszała - Tam nie ma wojen? Ran? Śmierci? Bóg ich kocha... - wymieniała powoli, a ciepły uśmiech widmowego mężczyzny wlewał w jej serce prawdziwe szczęście, uwalniał duszę od cierpienia tęsknoty, niewiedzy, wreszcie dawał pewność, że wszystko, w co wierzy jest szczerozłotą prawdą, jej najcenniejszym skarbem, tuż obok pamiątek po braciach. I wtedy przypomniała sobie kimże jest ten mężczyzna. Przypomniała sobie opowieści braci, historię opowiedzianą przez Wilsona.

- Generale d'Elbe? - chciała zatrzymać go, przytrzymać jeszcze chwilę - Generale d'Elbe?

Wołała jednak w pustkę. Generał rozmył się we mgle... Odszedł, pozostawiając po sobie tak wiele uczuć w udręczonym sercu Matyldy.
 
Milly jest offline  
Stary 30-09-2007, 15:19   #127
Van
 
Van's Avatar
 
Reputacja: 1 Van ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputację
Wymierski

Jan szybko rzucił trzymane w dłoniach pistolety i wyciągnął ostrze ukrye w lasce. Bez chwili zwłoki generał rzucił się na najbliżej stojącego wroga i zaatakował go. Chciał wszystkich niedobitków pościgu zabić teraz, kiedy byli w szoku. Miał nadzieje, że pułkownik i Pierre zareagują równie szybko co on, a ich przeciwnicy nie będą mieli czasu na reakcje. Gdyby od razu udało im się wszystkich zastrzelić, nie musieliby teraz aż tak bardzo ryzykować, ale cóż, w życiu nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli...

Pozostawał jeszcze problem koni, ale Wymierski nie zaprzątał sobie teraz tym głowy, zawsze mogli pomyśleć o tym później, a i możliwe, że uda im się złapać konie należące do podwładnych tego karła - Napoleona.
 
Van jest offline  
Stary 30-09-2007, 20:52   #128
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Nicolas Noiret


Noiretem targały sprzeczne uczucia, czuł wściekłość z powodów wyrzutów widziadła, ale w głębi duszy wiedział, że zjawa miała rację. Ksiądz chciał wykrzyczeć na cały głos, że to nie prawda, że nie stracił wiary, ale zamiast tego jedynie upadł na kolana a po jego policzku spłynęła łza.

Srebrny krzyż na szyi Nicolasa – podarunek od przyjaciela ciążył jak nigdy przedtem. Chciał go zerwać, cisnąć nim w otchłań oceanu niechby na zawsze spoczywał u przeklętego wybrzeża Noirmountier.

Nie mógł tego zrobić. Ten podarunek przypominał mu o przeszłości, ludziach, którzy odeszli i długiej liście grzechów, za jakie przyjdzie mu zapłacić po śmierci. Nie chciał zapomnieć, nie mógł przestać nienawidzić i nie potrzebował przebaczenia.

- Wiara w Boga nie daje nic…zupełnie nic. – Powiedział do siebie, w głosie księdza słychać było zrezygnowanie i rozpacz. –A jeśli nawet najgorliwsze modły nic nie dają pozostaje już tylko samemu wymierzyć sprawiedliwość. - Podniósł się z ziemi, jego twarz przypominała teraz kamienną maskę - obraną zupełnie z emocji, z której przebijała jedynie szaleńcza determinacja.

Był zły, że pozwolił sobie na moment słabości i poprzysiągł w duchu, że już więcej się to nie powtórzy...żaden duch czy człowiek go nie powstrzyma. Czas płynął nieubłaganie a oni dalej tkwili na ten cholernej łajbie. Nie wróżyło to nic dobrego…
 
mataichi jest offline  
Stary 30-09-2007, 21:35   #129
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Louise Claudel

Pierwotne odrętwienie Louise przeszło w spazmatyczne dreszcze, gdy tylko mężczyzna w błękitnym mundurze oddalił się od niej... Myśli powracały do dni walk w Wandei i tego co tam robiła.. Tego co była winna tej ziemi.. Pozostała sama.. Wzbierał w niej szloch, który jednak nie znajdował ujścia ani w jej oczach, ani w tym co chciała krzyczeć, o co chciała błagać.. Wrażenie nierealności wydarzeń sprzed chwili nikło w jej strachu i bólu.. Próbowała paść na kolana.. Jednak instynkt samozagłady ciągnął ją za zjawą.. Zanim uświadomiła sobie co robi, biegła już w stronę zejścia pod pokład... Czego tam szukała? Odpowiedzieć sobie na to pytanie też w pierwszej chwili nie potrafiła.. Przy każdym kroku potykała się o nieistniejące progi, lecz biegła dalej... Każdy kto mógłby ją teraz zobaczyć pomyślałby, że oszalała... Czego również nie była daleka... Gdy wbrew sobie znalazła się już pod pokładem uświadomiła sobie gdzie zmierzała.. Bailleu został sam... A przecież potrzebował stałej opieki, jednak nie to ją tam przyciągnęło... Chciała tak jak na froncie ratować życie towarzysza, nie dbając o własne bezpieczeństwo, ale nie to zmusiło ją do tak heroicznego wysiłku woli i przezwyciężenia bezwładu własnego ciała...

Stabilność ścian wokół niej powoli pomagała jej wrócić do panowania nad sobą.. Cały czas trzymając się drewnianej powierzchni doszła po omacku - jak ślepiec do kajuty gdzie leżał ranny..

- Jego już tu nie ma.

Usłyszała głos, wtaczając się do kajuty. Niski, zachrypnięty głos, w tej chwili całkowicie wyprany z emocji.

- Przyszli po niego i... Zabrali go. Po prostu zabrali.

Mówił, siedząc w pełni wyprostowany na swym łóżku. Louise zmusiła swój rozbiegany wzrok do skupienia sie na Samuelu i tym co właśnie powiedział.. Jak mogła?... Jak mogła pozwolić by tak to się skończyło?... Przecież mógł zabrać ją... A jego zostawić... Nie znała jego historii, nie wiedziała co uczynił w swoim życiu, ani czy był dobrym człowiekiem... Ale nie trudno było znaleźć człowieka lepszego od niej... Zbliżyła się powoli, obijając się o ścianę do pustej koi. Położyła na niej dłoń i czując jeszcze ciepło ogarniętego gorączką ciała sama zwaliła się z nóg. Padała na kolana i zamknęła oczy, chcąc by nareszcie się to wszystko skończyło...

- Co się... Co się dzieje?

W głosie Polaka słychać było wahanie, tak rzadkie u tej dziwnej postaci.

- Wszystko w porządku?

Wstał, szybkim krokiem podszedł do kobiety. Cokolwiek się z nią działo- niepokoiło go to. Gorączka, strasznie wysoka gorączka... Mocnym, żołnierskim ruchem podniósł kobietę i położył ją na łóżku, na którym przed paroma chwilami odszedł Ballieu. Z jej stroju oderwał rękaw, zmoczył go w wodzie i przyłożył do czoła.

- Leż tutaj. A ja pójdę po pomoc.

Rzucił i nim zdążył odejść od łóżka kobiety, ta chwyciła go za dłoń, która przed chwilą starała się ochłodzić jej czoło... Jedynym co tliło się w jej głowie była myśl, że mogła choć raz czemuś zapobiec... Nie masowej rzezi, nie zburzeniu starego ładu pod Bastylią, ale czemuś tak prozaicznemu jak śmierć "niewinnego" człowieka. A jednak nie była na tyle silna by coś co leżało w jej woli mogło zostać ziszczone...
Louise wbiła wzrok w poznaczoną bliznami twarz Danłłowicza, chciała coś powiedzieć choć nie była w stanie.. Zaczęła się krztusić własnymi słowami... Jedynie chłód metalu, tak wyraźnie odczuwalny między jej rozpaloną dłonią, a ciepła dłonią mężczyzny stawał się dla niej ukojeniem... Polak zatrzymał się, odwrócił w kierunku kobiety. Uścisnął jej dłoń mocniej, tak jak nawykł to robić w wojsku, tak jak zawsze chwytał mężczyzn. Chwilowy ból wysłał sygnały do mózgu Louise, jakby na chwilę wybudzając ją z majaków. Była to jednak niecała sekunda, przez chwilę tylko spojrzała wybałuszonymi oczami na twarz Samuela. Ten zaś zbliżył się do jej głowy i kucnął obok niej.

- Co się dzieje? Co chcesz mi powiedzieć?

Gdy twarz mężczyzny pojawiła się koło jej własnej, wspomnienia zbrodni i bezsilności na chwile zbladły, rysy twarzy się wygładziły, oczy nabrały tego samego koloru co zawsze, choć zaszły łzami... Jej ciało powoli zaczęło unosić się i opadać jakby w rytm bicia jej tętna... Wykrztusiła przez ściśnięte gardło to co ją tak męczyło :

-On wcale nie musiał umierać...

Polak tylko pokręcił głową i puścił jej dłoń, w tym samym momencie świadomość opuściła zupełnie Caudel... "Majaki", mruknął już sam do siebie. Musi ściągnąć kogoś do pomocy...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 30-09-2007 o 21:47. Powód: Wrzucenie inf o wspaniałej wspólpracy duetu-Rudzi i Kutaka nad tym postem :)
rudaad jest offline  
Stary 07-10-2007, 15:25   #130
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
El Vincejo 11 V noc - 12 V południe

Mgła poczęła powoli ustępować ukazując im znów kształty brygu. Patrzyli na siebie zdumieni widząc że wokół powoli zapada dopiero zmierzch, jednak republikańskiej fregaty nigdzie nie było w pobliżu. Niektórzy wciąż łkali inni pogrążeni byli w modlitwie. Jednak ludzie zaczynali powoli wracać do siebie i w ich oczach gorzał dziwny blask, jakby przeżyte zdarzenie choć niezrozumiałe, straszne, lecz jednocześnie piękne dało im nową siłę. Marynarzy przywołał rychło do porządku Wilson, po którym choć widać były ślady minionych przeżyć wyraznie wracał do formy zaganiając marynarzy do zajęć.
Zadumę Fitzpatricka w której był pogrążony przerwał Daniłłowicz teraz jakby wyciszony i spokojniejszy.

- Lordzie z Louise niedobrze jest chyba chora albo - wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że po dzisiejszym wieczorze nic więcej nie trzeba dodawać.

Zeszli razem do kajuty. Claudel leżała cicha i spokojna z lekkim uśmiechem na zmęczonej życiem twarzy. Fitzpatrick dotknął jej ręki - była zimna.

Louise pogrążona była w majakach, przez jej głowę przelatywały obrazy - jej mąż, Wandeą, piekielne kolumny, rzez w kościele w sur Au Brezon, smierć męża, tułaczka, bitwy, potyczki, zapach krwi. Wstrząsały nią dreszcze, bezgłośnie szeptała.
Nagle pojawiła się postać porucznik Westmorland w swym niebieskim postrzelanym mundurze.
- Pamiętasz obiecałem dać wybór. Oto ta chwila.
Louise nie wahała się ani przez moment, skinęła głową. Mężczyzna położył na jej czole swą dłoń i duszę kobiety ogarnął od dawna nie zaznany spokój. Szczęśliwa leciutko się uśmiechnęła.

Pochowali ją obyczajem marynarskim jeszcze przy plaży Noirmountier. Noiret odmówił krótką modlitwę i ciało kobiety pochłonęły fale. Smutek ceremonii kontrastował z pięknem otaczającego ich krajobrazu.



Noc przeszła spokojnie choć każdy od marynarza po Lorda przeżywali jeszcze minione wydarzenia. Na brygu panowała cisza, załoga nie śpiewała nawet Wilson wydawał rozkazy szeptem. Ranek przywitał ich pięknym słońcem. "Komandosi" wyszli więc na pokład po lekkim śniadaniu by sie nim rozkoszować. Podszedł do nich kapitan.
- Patrzcie - wskazał ręką - za tym cyplem jest miejsce gdzie wysadzimy was na ląd. Nie będzie to jednak plaża jak sądziliście, lecz "droga diabła" - uśmiechnął się krzywo.



- Przygotujcie sie więc. Pani - zwrócił się do Matyldy - obawiam się, że w tym stroju pokonanie jej jest zgoła niemożliwe. Sugerowałbym wręcz męski strój. Została nam tylko mała ośmioosobowa łupina będziemy musieli więc obrócić dwa razy. Wezcie jak najmniej bagażu.
Skinął im głową i oddalił się wydając rozkazy, klnąc i popędzając załogę. Na pokładzie ustawili się strzelcy w liczbie dwudziestu, przygotowywano okręt "ot tak na wszelki wypadek" do walki.
__________________________________________________ __________________________________________________

Walka jaka rozgorzała była krótka i gwałtowna. Wymierski po krótkim pojedynku przeszył szpadą żandarma, obok Pierre zmagał się tocząc po ziemi z drugim przeciwnikiem. Paryżanin starał się ugodzić swym kordelasem gardło wroga, żołnierz natomiast chciał wbić bagnet w bok marynarzowi.
Lajolais powalił oficera żandarmerii na ziemię i właśnie zadał mu cios. Leżący już na ziemi oficer, choć raniony przez pułkownika namacał leżący obok bezpański pistolet ( wypadł zapewne z olster ktoregoś z zabitych koni ) i wymierzył w Lajolais.
-
Nie !!! - ryknął Wymierski i rzucił się naprzód, nie zdołał jednak zapobiec tragedii. Rozległ się strzał i kula przeszyła pierś pułkownika.
Jednocześnie z Pierrem, który już pokonał swego przeciwnika przypadli do rannego.
Lajolais rzęził, z jego ust z każdym coraz słabszym oddechem wydobywały się krwawe bąbelki. Widząc generała wyciągnął z kieszeni jakiś drobiazg i wcisnął mu w garść. W sekundę potem zmarł. Wymierski otworzył dłoń leżał na niej medalion. Po naciśnięciu sprężynki otworzył się i zobaczył że zawiera miniaturkę portretu pięknej kobiety zapewne żony pułkownika. Chwilę patrzył na oblicze tej, której niedługo powie o śmierci męża. Jego zadumę przerwał ponury głos Pierre'a.
- Co dalej generale. ? Jeśli zrobimy krótki odpoczynek dotrzemy na miejsce przybycia grupy rankiem.


Proszę Państwa mała uwaga. Proszę o dokładne wyliczenie w poście w KOMENTARZACH co bierzecie ze sobą. Wymierski oprócz listy rzeczy jakie ma przy sobie doda też to co zabiera lub już ma ze sobą Pierre.

Oczywiście jeśli ktoś chce zachować jakieś rzeczy w tajemnicy przed innymi niech skorzysta z panelu Gracza.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 10-10-2007 o 21:48.
Arango jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172