Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2019, 01:49   #51
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Pielęgniarka słuchała zwierzeń drugiej kobiety. Tak samo jak ona uklękła obok niej, na podłodze i słuchała co i jak mówi.
- Och, Księżniczko. - westchnęła ze współczuciem odgarniając jej lok z twarzy i pocałowała ją w czoło. Przytrzymała chwilę usta przy jej czole obejmując ją opiekuńczym, matczynym gestem. Przez chwilę nic nie mówiła tylko tak ją trzymała dla pocieszenia, otuchy i wsparcia.

- Nic się nie stało z tym adresem, możesz go podawać jako kontaktowy komu zechcesz. Ufam, że nie ściągniesz mi pod drzwi psychopatów z nożami. - okularnica uśmiechnęła się łagodnie zaczynając od jakiegoś pozytywnego aspektu. - Jak dziewczyny w Wojskowym powiedziały, że coś przyślą to na pewno przyślą. Nawet jakby nic nie znalazły to przyślą, że nic u nich nie ma. Ale jak ktoś tam był u nich, jako pacjent to wiesz jak jest w wojsku, jakiś ślad w papierach pewnie został. Po weekendzie mogą już coś przysłać a jak przyślą na pewno zatrzymam to dla ciebie i powiadomię cię gdy tylko się spotkamy. - pielęgniarka w okularach i o kasztanowych włosach zapewniła ją pewnym siebie ale łagodnym głosem gdy widocznie mówiła o mechanizmach machiny na jakiejś się widać znała. Przynajmniej tak to rysowała.

- Z tymi odmiennymi stanami świadomości no to mam nadzieję, że to przejdzie. Mamy szczęście, że miał cię kto ratować. Ale w końcu jesteś Księżniczką prawda? - okularnica próbowała obrócić sprawę w żart i spojrzeć na to z jaśniejszej strony. Uśmiechnęła się do tego sympatycznie i przytuliła ją jeszcze raz do siebie. - No i strasznie się cieszę, że znajdziesz dla starej Betty czas jutro. Opowiesz mi co mnie ominęło. Ale ze wszystkimi, świńskimi i pikantnymi szczegółami! - roześmiała się i pogroziła jej żartobliwie palcem. - No chodź, musimy wstać, nie możemy się rozkładać pod ścianą jak para jakichś meneli. - powiedziała ciepło wstając i pociągając za rękę swoją faworytę do góry.

- Brenn mówi, że muszę sobie przypomnieć bo pamięć jest częścią naszej osobowości i bez tego… czegoś brak, pustka - wymamrotała podnosząc się i znowu opierając plecami o ścianę. Tylko oczy wciąż miała wbite gdzieś w dal, daleko poza ścianami szpitala - Uspokoję się jeśli wspomnienia wrócą… podobno. Ale jeśli nie chcę pamiętać? Bycie… taką jak teraz mi się podoba. Wolę to niż wersję a’la Daniel i dragi. Tak… naprawdę tak jest dobrze. Z tobą, z Amy. Bez zbędnego balastu, a na koszmary dał mi tabletki - popukała się po piersi jako że recepta wylądowała w staniku. Potrząsnęła głową i nagle, bez ostrzeżenia, objęła pielęgniarkę - Dziękuję, za wszystko. Opowiem ci jutro dokładnie co tylko chcesz… w sumie może z dzisiejszego popołudnia też coś znajdę - wyszczerzyła się kosmato - Dziś piątek, piąteczek. Piątunio. Wypindrzę się, zabiorę od ciebie parę rzeczy, zamelduję w Domu Weterana i powiem ekipie że będę na Kopciuszka… przed północą - parsknęła - A do północy spróbuję się wkręcić do Honolulu. Łazi tam ten co mu zemdlałam. Czas odwdzięczyć się cnemu rycerzowi za jego dobroć oraz trud włożony w ratowanie damy w opresji… a poza tym to on mi sprzedał informacje o drugim Bękarcie. Przynajmniej postawie mu drinka.

- Dobry pomysł. Upoluj sobie jakiegoś oficera to zostaniesz panią oficerową i szara, zielona masa w mundurkach będzie ci czapkować. - okularnica poparła pomysł kwitując go uśmiechem. - No taka mi się podobasz o wiele lepiej. Dobrze wychowane dziewczynki potrafią utrzymać pion bez względu na okoliczności. - dodała z krnąbrnym i ironicznym uśmieszkiem w pełni świadoma jak dwuznacznie brzmi ten tekst w jej ustach gdy mówił go akurat do tej, konkretnej osoby. - I bierz z mojego domu co potrzebujesz, Amy chyba powinna być w domu o ile też nie poszła w tango z tym swoim amantem. Widzisz co się dzieje Księżniczko? Parę dni temu miałam was obie w swoim gniazdku i nie wiadomo kiedy rozleciałyście się po dziurkach, ptaszkach i innych gniazdkach na mieście. - rozłożyła ramiona w geście rozbrajającej bezradności gdy stwierdziła tą oczywistą kolej rzeczy jak na matkę już pary dorosłych córek przystało.

- Daleko nie odleciałyśmy i nie na zawsze. Gdybyś nas miała ciągle u siebie szybko zaczęłoby ci się to nudzić, a tak masz szansę odetchnąć od cór marnotrawnych, kto wie? Tyle tych ptaszków i dziurek w okolicy, a nuż jakaś albo jakiś się zalęgnie tuż obok - puściła jej oko, śmiejąc się cicho - Zawsze jeśli będzie ci doskwierała melancholia możesz po mnie posłać. Ten oficer… kapitan… Steve - westchnęła, robiąc kocią mordę - Przystojniak i urocza gadzina, ale jakoś nie widzę siebie - wzruszyła ramionami - przy jednym ptaszku. Co nie zmienia faktu że chętnie mu powysiaduję jajka. O ile mnie wpuszczą do tego całego Honolulu i o ile on tam będzie, zobaczymy. Odstawie się, wezmę talony na łapówkę. Coś ci jutro przywieźć do obiadu?

- Mną się nie przejmuj. Leć już zrobić się na bóstwo na te “Honolulu” a ja wracam do prozy codziennego życia. Mam całe piętro nierobów do wykarmienia. - kasztanowłosa pielęgniarka roześmiała się niefrasobliwie. Spojrzała wymownie na korytarz gdzie widać było kilku przypadkowych pacjentów jacy wychodzili na korytarz to znikali za jakimiś drzwiami niespecjalnie się przejmując kolejną dwójką na korytarzu. Zbliżała się pora obiadowa więc personel musiał się przygotować do tego zadania. - No to powodzenia w tym klubie Księżniczko i widzimy się jutro na obiedzie. - Betty cmoknęła Lamię w policzek żegnając się z nią z ciepłem i sympatią w spojrzeniu.

- Do jutra - Mazzi powtórzyła cmoknięcie w policzek jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Dość czasu zajęła okularnicy, należało ewakuować się i zacząć wypełniać plan dnia, zanim znowu się nie rozpieprzy wszystko w posadach.
- Upoluj sobie jakiegoś oficera - prychnęła pod nosem, gdy kręcąc głową zbiegała po schodach przed głównym wejściem. Jasne, już to widziała. Prędzej Piekło zamarznie, niż ona się ustatkuje. Aż takie cuda się nie zdarzały.
Pogoda dopisywała, humor też Mazzi nie opuszczał, nic dziwnego. w perspektywie miała zapowiedź całkiem udanego popołudnia, wieczoru oraz nocy. Pozna nowych ludzi, bliżej zaznajomi się z tymi już poznanymi, a do tego turystycznie poszwenda po mieście… żyć nie umierać. Dlatego pełna optymizmu wróciła pod dom pielęgniarki, po drodze zaopatrując się we dwie półlitrowe flaszki wódki. Nie wypadało iść w gości z pustymi rękami, zresztą obiecała weteranom flaszkę na parapetówę. Picie jednak musiało odejść na dalszy plan, wyparte przez prozę babskiej codzienności. Tutaj przydała się nieoceniona pomoc Amy, która nie dość że upiekła ciasto, to jeszcze z wprawą pomagała sierżant układać włosy i doradzała w kwestiach ubioru innego niż wojskowe drelichy, więc gdy wreszcie skończyły Mazzi znów wyglądała jakby szła do dobrej knajpy z Betty. Chociaż tym razem bez Betty.
Pożegnawszy się z blondyną, zgarnęła torbę ciuchów i zakupów, udając się na przystanek i prosto do nowego lokum.

Pogoda się poprawiła o tyle, że chociaż nadal niebo było zasnute chmurami to przynajmniej przestało padać. W połączeniu ze skwarem popołudnia, wszelkie kałuże i strumyki zaczęły żwawo parować co sprawiało, że gorąc i zaduch stały się jeszcze bardziej odczuwalne. Ale w pomieszczeniach było chociaż tam chłodniej gdzie działały chociaż małe wentylatory.
Na przykład na biurku Freda w recepcji. Starszy, ciemnoskóry recepcjonista przywitał się spokojnie, nawet wręcz ospale ze swoim “Dzień dobry panienko”. Nie przejawiał za bardzo ani inicjatywy ani zainteresowania gdzie i po co idzie. Lamia więc bez przeszkód wróciła do swojego pokoju. W nim jednak gdy przyszła zastała tylko Carol, chłopaki gdzieś wybyli.

- O, przyszła ta której nie ma. I jak było na wycieczce? - łącznościowiec przywitała się zerkając ze swojego łóżka na nową koleżankę. - Co się tak odstawiłaś? Wracasz czy dopiero startujesz? - zaciekawiła się gdy przyjrzała się wyglądowi sublokatorki dokładniej.

- Ja? - udała zdziwienie, dorzucając zaraz z szerokim uśmiechem. Zrzuciła tobołki na łóżko - Dopiero się rozkręcam. Czwartek to taki mały piątek, nie? Dziś już pełnoprawny piąteczek, to ruszam się poobijać… znaczy mam jedną sprawę do załatwienia na mieście - wyszczerz się jej poszerzył, gdy rozpinała torbę. Wyjęła z niej owiniętą papierem blachę i postawiła na stoliczku w części wspólnej - Ale żeby nie było, pamiętam co wam obiecałam wczoraj, tobie i chłopakom. Dziś wracam przed północą, nocuję z wami. Zakąska jest, wóda też się znajdzie. Mam nadzieję że… lubisz szarlotkę - ostatnie dodała już wolniej, rozwijając papier aby uwolnić zapach jabłek i cynamonu.

- Masz ciasto?! - Carol wyglądała na naprawdę zaskoczoną tym prezentem. Na tyle, że poderwała się z łóżka i podeszła bliżej aby przyjrzeć się znalezisku. Popatrzyła, powąchała, zważyła blachę w rękach i w końcu wzięła je do siebie. - Daj, przetrzymam ci, bo te dwa żarłoki wpadną to zaraz zwęszą i wszystko zeżrą sami. - zaśmiała się wesoło wracając do swojego kojca. - No to niezłe ziółko z ciebie. Ale jak masz wracać nawalona o północy to może zostawmy tą imprezę na jutro? Przecież w takim stroju nie idziesz na pizzę nie? A w ogóle to gdzie i z kim idziesz? - zapytała wkładając blachę z ciastem do swojej szafki i gdy ją zamknęła to popatrzyła ciekawie na nową koleżankę.

- Jutro lecę na koncert, mówiłam ci. Poza tym nie no - przewróciła oczami, wracając do torby i tym razem wyciągając z niej dwie flaszki, które też wręczyła radiotelegrafistce - Nie wrócę nawalona, to by źle o mnie świadczyło, no nie? Trzeba się szanować, dbać o reputację i inne takie historie - zamrugała, wachlując rzęsami - Idę do porządnego lokalu, znaczy spróbuję się wbić na krzywy ryj tak po prawdzie, bo to jakaś kantyna oficerska czy inne gówno. Kasyno, Honolulu. Nigdy nie słyszałam - rozłożyła ręce w geście bezradności - Ale chodzi tam typ którego chcę złapać… no dobra, na drina - westchnęła - Pomógł mi, poza tym ostatnio jak go widziałam to akurat wracał z ekipą z północy. Teraz chcę go dorwać bez jego ludzi, z mniejszą ilością świadków i w bardziej kameralnej atmosferze. Mówią na niego “Mały”, jest kapitanem z Thunderbolts. - zadumała się, w poprawiając w lusterku naściennym niesforny lok - Zżera mnie ciekawość czy prywatnie będzie sztywniakiem.

- Patrzcie ją. Z Boltami po “Honolulu” się rozbija. I to z kapitanem. - dziewczyna prychnęła ironicznie odbierając obydwie butelki i też chowając je do swojej szafki. - Już widzę jak wrócisz o północy i nie nawalona. Mhm. - brunetka pokiwała głową jawną kpiną w uśmiechu gdy widać za grosz nie dowierzała w obietnice nowej. - No to niezła jesteś, jak tak to się nie ma co dziwić, że wiecznie cię nie ma i nie masz co siedzieć ze zwykłymi trepami. - dorzuciła z przekąsem z powrotem lądując na swoim łóżku. - To jak wrócisz rano to powiedz jak było przy obiedzie. - założyła nogę na nogę i wzięła z powrotem książkę jaką miała w ręku gdy weszła Lamia.

- Nie gadaj głupot, co? - saper ją ofuknęła ostro, podchodząc do niej i stając jak kat nad umęczoną duszą - Zwykłym trepom nie piekłabym ciasta, poza tym daj spokój kurwa - mruknęła mniej wesoło, patrząc gdzieś w bok, na wejście do swojego kojca.
- Mówiłam serio wczoraj, o tym zaproszeniu na koncert. Chcesz to dawaj z nami, poznasz moją laskę i przyszywaną siostrę… i parę kumpeli. No i Rude Boya, jeśli jeszcze go nie znasz. - zaśmiała się weselej, kucając obok łóżka Carol - Jeżeli nie wrócę możecie opieprzyć szarlotkę sami i wypić do tego co w szkle chlupie… ale dopiero po północy. Znajdę czas i dla tamtego i… nie lubię snobizmu. To wyprawa grzecznościowo-rozpoznawcza. Coś ci przynieść z miasta?

- Masz laskę? No to teraz nie wiem co powiedzieć… - łącznościowiec w całkowicie cywilnym zestawie ubraniowym złożonym z topu i krótkich spodenek udała, że się zastanawia nad czymś. - Mówić im czy im nie mówić? Jak powiem albo ty im powiesz, to się zaślinią ze szczęścia. Albo frustracji. No chyba, że postanowią walnąć uber - męskiego foszka co też nie jest wykluczone. Z drugiej strony masz alk i ciasto na wkupne to może ich przekupisz tą łapówką… - powiedziała jakby rozważała jakiś problem strategicznego znaczenia. - W każdym razie fajnie, że wpadłaś, nie bój się, przetrzymam ci te fanty do północy a co będzie dalej to się zobaczy. Zobaczę czy te dwa gamonie jakoś mi podpadną dzisiaj czy nie. - powiedziała z lekkim uśmiechem wskazując na ściankę działową jaka dzieliła jej kojec od sąsiada.

- Technicznie rzecz biorąc.. może na razie lepiej im nie mówić. - Mazzi zadumała się nad tym faktem, robiąc w głowie krótką listę tego co się jej przewinęło między nogami od wyjścia ze szpitala i aż westchnęła - Bo jeśli zacznie się temat, będą chcieli go ciągnąć. Żądać opowieści, wyjaśnień. Na razie lepiej niech nie wiedzą że we dwie też lubimy samców, nawet ich wspólnie zaliczamy. - tym razem zrobiła niewinną minę - Albo i oddzielnie, moja pani nie ma nic przeciwko temu abym się bawiła na własną rękę. Szkoda że nie widziałaś jej kolekcji… ma nawet dyby i pręgierz - dodała rozmarzona - A te kajdanki… i obroże. Coś pięknego.
- Dobra, chyba czas już na ciebie. - Carol lekko uniosła książkę na tyle, że położyła ją na czole koleżanki i lekko odepchnęła dając znak, że gada za dużo i nie na temat. - Powiem im, że byłaś i nie wiadomo kiedy wrócisz. A resztę to zobaczę czy będą grzeczni. - powiedziała układając się wygodniej na łóżku i kładąc sobie książkę we właściwej do czytania pozycji.

- Nie wiesz kiedy wrócę? Daj spokój, jeszcze wyjdę na latawicę - saper podniosła się ze śmiechem, kręcąc do tego z naganą głową... a raczej udając że to robi, ale w pewnej chwili palnęła się w czoło - Słuchaj, jakby przyszedł porucznik Rodney i mnie szukał... to nic nadal nie pamiętam, ani niczego nowego nie wiem. Zgłoszę się do niego po weekendzie. Niby dziś mieliśmy gadać, ale... ten weekend zapowiada się za dobrze żeby go psuć - posłała sąsiadce buziaka - Przyjemnej lektury i do potem. Jak nie zapomnę może i tobie sprawię obrożę. Pasowałaby ci. - pomachała jej na pożegnanie, nim z werwą nie opuściła pokoju w trybie natychmiastowym.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 15-02-2019 o 01:57.
Driada jest offline  
Stary 19-02-2019, 01:53   #52
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - “Honolulu”

2054.09.11 - piątek; wieczór; ciepło; mżawka; Sioux Falls, klub “Honolulu”



Sprawy w Domu Weterana trochę się przeciągnęły ale nie na tyle by zeżreć starszej sierżant plany na wieczór. Chociaż pogoda znów była jak w kratkę bo wraz ze zmierzchem przyszło dwu stopniowe ochłodzenie. Pierwszym stopniem była drobna, monotonna mżawka a drugim ochłodzenie powietrza. Chociaż efekt końcowy niósł raczej przyjemne, wieczorne orzeźwienie bo skwar ochłodził się do całkiem znośnej ale ciepłej temperatury. Tak akurat aby się ubrać lekko i swobodnie a mżawka tylko wzmagała ten efekt.

System komunikacji miejskiej nadal wspomógł przemieszczanie się po mieście. Lamia po raz kolejny nie naczekała się zbyt wiele zanim przesiadła się z przystanku przed Domem Weterana do zaprzegniętej w konie furgonetki jaką mogła suchą nogą dotrzeć na miejsce. Niejako po drodze zorientowała się, że jadą prawie jak do “41”. Chociaż minęli sam klub w pewnej odległości, przejechali przez rzeczkę. Nie była pewna czy tą samą co w środę z Betty jak jechały do “Olimpu” ale nawet jak inny to kierunek wydawał się podobny. Tylko meta była nieco gdzie indziej.

Przy okazji okazało się, że na ową metę nie tylko Lamia ubrana w czerwoną kieckę wysiada. I większość współpasażerów była albo w mieszanych parach albo dominowała płeć piękna. I jak się szybko okazało chyba wszyscy zmierzali pod ten sam adres i pewnie w tym samym celu: aby się zabawić. Wszyscy wydawali się i cieszyć i spieszyć chociaż to ostatnie mogła wymóc ta mżawka aby jak najszybciej pokonać otwartą przestrzeń od przystanku do jakiegoś wnętrza. A jednak czekała Lamię pewna niespodzianka już praktycznie “z progu”. Chociaż bowiem z rozmów współpasażerów a nawet od kierowco-woźnicy pojazdy wyłapała nazwę “Honolulu” to wielki neon nad głównym wejściem pokazywał co innego.





Ale to było za ogrodzeniem. Ten budynek o aparycji dawnego, całkiem nieźle zachowanego kilku piętrowego hotelu. A ten hotel, o takim charakterystycznym neonie, był położony nad jakąś wodą. Nawet przez ogrodzenie widać było chyba jakiś staw. Bo na rzekę to coś za szerokie i za krótkie było, chyba, że budynek zasłaniał widok na resztę. Właściwie to w zapadającym zmroku wydawało się, że cała okolica tego oczka wodnego i hotelu jest odgrodzona całkiem solidnie wyglądającym ogrodzeniem. Jak cały wojskowy kompleks czyli zorganizowany tak aby móc działać maksymalnie niezależnie od reszty świata. Tylko nastawiony na rozrywkę a nie na klasyczną wojskowę bazę. Od bramy przy jakiej stali strażnicy ale pieszych po prostu wpuszczali po zrewidowaniu wykrywaczem metalu i zostawieniu całej broni. Co widziała i na gościach przed nią i za nią. Wszyscy zdawali się traktować tą kontrolę dość rutynowo i poddawali się jej bez zgrzytów. Ci którzy byli w mundurach sami odpinali kabury i pochwy oddając strażnikom broń więc wszystko odbywało się w dość sprawnej i przyjaznej atmosferze. Wyglądało na to, że goście mają zaufanie do strażników i traktują ich jak ochronę a nie jakichś kapo.

Jako, że ciemnowłosa dziewczyna w czerwonej kiecce żadnej broni ani niebezpiecznych przedmiotów nie miała to kontrola poszła jej szybko i sprawnie. I już z dość luźno rozsypaną grupką gości mogła zmierzać ku wabiącemu światłu neonów. Od bramy jednak był jeszcze kawałek i nawet szybki marsz pozwalał na zlustrowanie chociaż frontu tego obejścia.

Po lewej dostrzegła jakiś budynek. Też nie był właściwie mały bo miał chyba ze dwa piętra ale porównaniu do głównej bryły hotelu wydawał się właśnie dość drobny i pomocniczy. Nie był też tak jasno oświetlony. Po prawej zaś coś było. Jakieś górki, opony i chyba był to tor rajdowy. Jak do jakichś crossów czy czegoś podobnego. Czy do treningu czy do jakichś zawodów to nie szło teraz zgadnąć. Oprócz tego w głębi dostrzegła chyba jakąś scenę na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy zorganizować masowy koncert w kontrolowanych warunkach jakiejś Kristin Black czy innej gwiazdy.

Bliżej klubu był parking. Całkiem mocno zawalony pojazdami różnorakiego pochodzenia. Wojskowe i cywilne, wyjeżdżające, parkujące, szukające miejsca do zaparkowania, do jakich ktoś wsiadał czy wysiadał, wszystkie mieszały się w chaotycznej mozaice na tym parkingu.

I światła. Było mnóstwo świateł. Począwszy od oświetlonego klubo aż po działające lampy uliczne na drodze i parkingu. Od technicznego zaplecza musiał być to majstersztyk by zapewnić taką dawkę nieprzerwanej energii. Na światła wewnątrz, na zewnątrz, neony, muzykę jaka wabiła coraz wyraźniej i głośniej im bliżej się było głównego wejścia. A było jeszcze całe wnętrze klubu.

Wewnątrz z miejsca uderzała atmosfera nieskrępowanego, radosnego chaosu. Wszędzie był ruch, hałas, światła, rozbawieni i roześmiani ludzie. Tylko w różnym natężeniu i zestawieniu. Tłumek z jakim dotąd mniej więcej zmierzała od bramy rozsypał się i wsiąkł w kolorową czeredę. Wydawało się, że ten lokal posiada wiele sal i każda jest jakby osobnym klubem w konglomeracie klubów. Nawet krótkie przejście się po tym kolorowym chaosie pozwoliło nieco się tutaj rozeznać.

Były dość ciche sale, zupełnie stylem podobne do “Olimpu”. Tam dominowały sylwetki jak nie w mundurach galowych raczej nie schodzących poniżej majora bo patki kapitana dojrzała może przy jednym stoliku. A jak nie w mundurach to w garniturach. Towarzyszące kobiety były ubrane podobnie elegancko. Większość panów zawyżała średnią wieku wojaków jakich pamiętała z okopów. Dało się wyczuć od razu, że tu przesiadują szarże.

Były też klimaty jakie zapamiętała z “Novy”. Blask neonów, tancerki prezentujące swoje wdzięki na scenie z błyszczącymi rurkami, rozentuzjazmowana widownia jaka chętnie wkładała im talony gdy tylko machaniem tymi papierami skusiła jakąś dziewczynę aby dała sobie wsadzić ów papier tam czy tu.

Były też sale z klimatem znanych z klasycznych pubów. Bar, stoliki, piwo, drinki, stoły do bilarda. Tu panował pośredni klimat, muzyka była cichsza więc mocniej było słychać wesoły hałas rozmów i krzyków.

Było też coś co wyglądało i kusiło zapachem szybkiego posiłku rodem z przydrożnego baru, był ring gdzie walczyły ze sobą w kiślu dwie zawodniczki, był drugi, suchy który był pusty ale sprawiał o wiele poważniejsze wrażenie gdzie pewnie toczyły się poważne walki. Było koło gdzie toczyły ze sobą walki psy i koguty, gdzie można było postawić zakład. Był jakiś stolik gdzie siłowano się na rękę chociaż chyba chodziło o dwóch gości. Były wreszcie na piętrze pokoje do wynajęcia a na zapleczu hotelu niespodzianka: zjeżdżalnie i ślizgawki gdzie można było radośnie zjechać wprost do wody! Nawet ktoś w tej mżawce grał w siatę nie zważając na tą drobnostkę.

Tak. Ledwo pokręcił się człowiek po tym “Honolulu” i bez żadnego przewodnika to mógł zgłupieć od tego nadmiaru atrakcji. Nie było wiadomo od czego zacząć tą zabawę. Wątpliwe było aby nawet od zmierzchu do świtu dało się zaliczyć chociaż z połowę tutejszych atrakcji. I wszyscy, w szaleńczym radosnym pędzie zdawali się korzystać z tego wszystkiego ile wlezie!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-02-2019, 16:54   #53
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lJD0zIFLrKQ[/MEDIA]
Sławne “Honolulu” nie przypominało klubu, bardziej centrum rozrywki dla dorosłych o najróżniejszych gustach i preferencjach. Miało się wrażenie, że cokolwiek wpadnie człowiekowi do głowy, znajdzie to gdzieś na terenie przybytku o hawajskiej nazwie, a czego nie znajdzie - widać nie warte jest uwagi. Dało się tu napić, zabawić, naćpać, wytańczyć, przespać, nażreć, przepuścić talony i jeszcze mieć solenny zamysł, że wróci się przyszłej nocy… o ile fundusze pozwolą. Do tego każdy kąt pękał w szwach od rozbawionych, roześmianych ludzi, zbijających się w duety, tria, albo większe grupki. Wyłapanie pojedynczego kolesia w takim chaosie zanosiło się na syzyfową robotę, lecz Lamia postanowiła nie rezygnować na wstępie. Co prawda “Małego” mogło tu dziś nie być, ale co tam. Jeśli nie pojawi się do jedenastej wieczór, saper weźmie sobie drinka, a potem grzecznie wróci do domu Weterana, jak na porządnego obywatela przystało… ale jeszcze nie teraz.

Teraz chłonęła szeroko otworzonymi oczami całą barwną scenerię, uśmiechając się do mijanych ludzi. Dłuższą chwilę poświęciła na sprawdzenie kto siedzi w części restauracyjnej, niestety znajomego pyska tam nie ujrzała. Wreszcie zniecierpliwiona przeszła pod bar w części gdzie większość osób grała w pokera albo bilarda. Tutaj muzyka nie raniła uszu, dało się też słuchać toczonych wokół rozmów. Mimo tego więcej uwagi sierżant poświęcała drinkowi z fikuśną parasolką. Siedziała przy barze sącząc gin z tonikiem i obserwując grających w bilarda mężczyzn, a na gębie wykwitła jej i znikła mina polującego kota.

Nie tylko mężczyźni grali tu w bilard i nie tylko oni siedzieli przy barze czy stolikach. Wyglądało na wystrój typowego pubu gdzie spotykają się znajomi aby się spotkać, pogadać, pobawić czy poświętować. Grupki więc rozprawiały o czymś zabawnym czy poważnym przy stolikach, siedząc przy piwie, winie i fajkach. Rozmawiali, stukali kijami bile na zielonym stole, zamawiali kolejne browary i tak pubowe życie zdawało się toczyć swoim wieczornym tempem.

Bilardowe rozgrywki naturalnie przykuwały uwagę saper. Może i przy stołach grały inne kobiety, ale je akurat zlewała. Na jeden dzień wystarczyło jej lasek, wolała drugą opcję.
- Ogarnij się - mruknęła pod nosem, dopijając drinka. Nie przylazła tu, teoretycznie, szukać szczęścia, tylko konkretnego człowieka. W końcu odstawiła pustą szklaneczkę na kontuar i z ciężkim sercem podniosła równie ciężki tyłek, wychodząc z tej części lokalu. Duży teren, masa zakamarków. Postanowiła że poszuka, jeśli nie “Małego”, to kogoś z jego oddziału. Kto wie czy przypadkiem Dingo nie rozwalał komuś głowy stołem gdzieś pod płotem.

Wycieczka po “Honolulu” które po neonie przed głównym wejściem wcale się tak nie nazywało a jakoś nikt chyba tym się nie przejmował, przypomniało wycieczkę po wesołym miasteczku. Czas schodził, mijały kolejne sale, atrakcje, setki ludzi, różne rodzaje muzyki, zestawienia świateł można było tu chyba zwiedzać do rana i pewnie jeszcze wszystkiego by człowiek nie zdążył zaliczyć.

Ale w końcu, w którymś momencie tej klubowej pielgrzymki, całkiem przypadkiem, znalazła tych jakich szukała. Dostrzegła ich w sali błyskającej stroboskopami i neonami. Siedzieli na kanapie z zestawem kociaków dookoła. Siedzieli, śmiali się, coś do siebie krzyczeli próbując pewnie przekrzyczeć muzykę i najwyraźniej świetnie się bawili. W tej chwili w ogóle, żaden z nich, nie przypomniał nie tylko komandosa ale nawet choćby rekruta. Wręcz przeciwnie, byli ubrani luźno, krzykliwie kolorowo tak, że prędzej można by było wziąć ich za jakiś stereotyp dzieci - kwiatów niż kogoś związanego z jakąkolwiek armią.

Brakowało im tylko stokrotek wetkniętych za uszy, przepisowych okularów lennonek i wielkich skrętów palonych aby połączyć się z Gają, czy innym Wszechświatem. Mazzi uśmiechnęła się krzywo na ich widok - cała grupa w komplecie, ale to nic dziwnego. Rodzina trzymała się zawsze razem. Szkoda, że ona swojej już nie miała.

Westchnąwszy ciężko, potrząsnęła durną głową. Był piątek, najlepszy lokal w mieście, nie czas na smęty i zamuły. Przecisnęła się przez salę aż dotarła do kanapy z komandosami i ich kociakami. Stanęła naprzeciwko, uśmiechając się ironicznie.
- No proszę! To już nie chadzacie razem na lody?! - żeby się porozumieć musiała podnieść głos.

Ponad pół tuzina głów podniosło się aby przyjrzeć się nowej postaci. I prawie wszystkie się uśmiechnęły a te kobiece dodatkowo przyprawione były ciekawością nowej nieznajomej.
- O! Nasza sierżant w cywilu! - zawołał wesoło Don który zareagował na jej widok jako pierwszy. - Co tu robisz? Wpadłaś się pokazać czy szukasz wybawienia z tarapatów? - zawołał równie wesoło przyprawiając o rozbawienie resztę kanapowego towarzystwa.

- Ja ci pomogę rozwiązać ten problem. - zaoferował się muskularny Indianin i bez ceregieli złapał Lamię za nadgarstek i pociągnął sobie na kolana. I wcale jakoś mu nie przeszkadzało, że już siedział obramowany dwoma kociakami.

- Mam nadzieję, że nie liczyłaś na lodzika. Bo mogłoby się zrobić smutno. - kapitan popatrzył z zaciekawieniem na nową zdobycz kolegi i popatrzył współczująco na amatorkę lodów wszelakich jaką poznał przed kilkoma dniami.

Brunetka z godnością założyła nogę na nogę, sadowiąc się wygodniej na tak uprzejmie zaproponowanym krześle. Szczerzyła się przy tym do Indianina, do Dona i nawet kapitan dostał uśmiechem, bo czemu nie? Przynajmniej już nie stała nad nimi, jak kat nad umęczonymi duszami.

- Bycie Księżniczką zobowiązuje - przyłożyła dłoń do piersi, przybierając minę niewiniątka - Ale ma też plusy, wybawienie samo przebiera nogami aby się pojawić. Na razie zwiedzam miejscowe atrakcje - posłała wesołkowi całusa w powietrzu, a potem parsknęła, patrząc na Steve’a - A co, zaschło ci w ustach, czy już mniej… - zmrużyła oczy - Aż tak te lody zapamiętałeś? No proszę, dobrze wiedzieć że jedno ci w głowie.

- Mhm. Zapewne Księżniczce nie wypada wypominać utraty głowy dla jakiegoś-tam-ledwo-kapitana… - “Krótki” popatrzył pytająco na swoją paczkę zgranych kumpli jakby sondował czy właściwie ocenia sytuację. Cichy pokręcił po cichu głową na znak, że chyba nie wypada i upił łyka ze szklanki. Don zrobił poważnie zamyśloną minę i równie poważnie pokręcił głową, że podobnie ocenia sytuację. Dingo chwilowo zdawał się być bardziej zaabsorbowany trójką focz jakie miał w zasięgu wzroku i ręki więc reszta świata i dyskusji zdawała się go obchodzić dość minimalnie.

- ...No właśnie więc dlatego tak uprzejmie wspomniałem tylko o lodzikach. A skoro o tym mowa to gdzie twoja urocza przyjaciółka? - zapytał rozglądając się wymownie po sali sprawdzając czy gdzieś nie ma blondynki z połową twarzy skrytej pod grubym opatrunkiem.

- Rrrrraaany… a prosiłam, jak człowieka. - saper przewróciła wymownie oczami, robiąc zbolałą minę i zaraz popatrzyła na kapitana z jawnym wyrzutem - Weźmie taki biedną, niespodziewającą się niczego niewiastę z zaskoczenia i potem jeszcze się chełpi, że mu schodzi pod nogi… no życie. - rozłożyła bezradnie ręce - Będziesz mi to teraz wypominał na każdym kroku? W razie czego zrób laurkę, postawię ją koło wyra żeby przypominała o całej sytuacji. - prychnęła - Może jakby jakiś-tam-ledwo-kapitan nie rozdawał lodów na lewo i prawo to bym nie traciła głowy. To ten moment kiedy niby mam powiedzieć że twoja szarża zwaliła mnie z nóg, a nie gęba? Hm! - założyła ręce na piersi sfochanym gestem - Amy niestety nie ma, pewnie siedzi u chłopaka. Poza tym to dobra dziewczyna, nie ma co jej gorszyć… i swoje przeszła ostatnio, więc lepiej jak odsapnie - w porę ugryzła sie w język zanim dodała “ode mnie”.

- Czyli jesteś tu sama. - Indianina jakoś strasznie rozbawiła ta własna dedukcja. Mówił poważnie jakby prawił o najważniejszej rzeczy na świecie. Reszta brygady zgodziła się z nim swoimi uśmiechami i kiwaniem głową.

- Czy ja dobrze pamiętam, że te lody to były na samym końcu? - kapitan w cywilu zmrużył oczy jakby miał kłopoty z pamięcią i znów posiłkował się zdaniem kolegów.

- Stary, lepiej nie drąż takich tematów. - poradził mu Don niby ściszając głos i popatrzył poważnie na swojego kapitańskiego kumpla. Ten jeszcze poradził się swojego kierowcy a ten niemo pokiwał głową zgadzając się ze zdaniem kolegi.

- Myślisz? - Steve nie był chyba do końca przekonany albo na takiego się zgrywał. Równie poważnie jak Dingo odgrywał swoją rolę chociaż w przypadku Indianina trudno było oszacować z powodu jego dość ubogiej mimiki czy on tak na poważnie i na serio czy może taki ma swój własny standard.

- Stary, porada eksperta. Żaden chłop nie wygra z babą w takie klocki. Szkoda czasu i zachodu, lepiej przyklepać jak jest i jechać dalej. - Don przybrał pozę, minę i ton wszystkowiedzącego eksperta i jak wisienkę na torcie upił łyk ze swojej szklanki.

- No dobrze. - “Krótki” westchnął po tej naradzie z kolegami i zwrócił się do nowo przybyłej jakby wcale żadnej przerwy w rozmowie nie było.
- W takim razie wcale nic nie pamiętam o żadnym omdlewaniu i ratowaniu z opresji. - oznajmił gościowi siedzącemu na kolanach indiańskiego kolegi.

- To ja ją uratowałem z opresji. Pogoniłem tych szmaciarzy. - Indianin oznajmił równie pewnie co przed chwilą jego dowódca. Patrzył poważnym wzrokiem na swoich kolegów i otaczające go kobiety.

- Wiesz Dingo właściwie to ja ci kazałem to zrobić. - Steve pozwolił sobie zauważyć nieco ironicznym tonem.

- No a jak liczyć nasze przybycie to właściwie Cichy nas przywiózł. - Don wskazał na milczącego kierowcę też nieco przekierowując uwagę Indianina.

- To ja ich pogoniłem. Macie jakiś problem? - Dingo nieco zmrużył oczy i przy jego oszczędnej mimice zabrzmiało i wyglądało to dość zaczepnie. Koledzy więc szybko unieśli ręce w pokojowym geście zapewniając, że nie widzą, żadnego problemu w indiańskiej wersji wydarzeń. Otaczające ich dziewczyny roześmiały się na ten improwizowany skecz.

Wtrącanie że chodziło o maczetę i żółte papiery raczej nie było na miejscu, poza tym Mazzi zaczynał się podobać pokręcony indianiec. Nie dało się zaprzeczyć, że jego sposób bycia był przeuroczy. W ramach podziękowania poklepała go po przedramieniu, wachlując do kompletu rzęsami nim popatrzyła krytycznie na Dona.
- Jesteś jego doradcą, managerem, selekcjonerem czy głosem rozsądku? - pokazała ruchem głowy na Steve’a - Albo przyzwoitką… błagam, tylko nie mów że testerem, bo stracę wiarę w ludzkość. Przynajmniej tę męską niby.

Dingo chwilowo chociaż wdawał się usatysfakcjonowany tym swoim małym zwycięstwem i zadowolił się uroczymi i zachwyconymi spojrzeniami kobiet jakie go otaczały. Za to Don szybko zwęszył ciekawszy temat do rozmowy czyli swoją, wcale nie tak skromną rolę i osobę.

- Oczywiście. Przecież ten lebiega zginąłby bez mojej pomocy. - sani poufale położył dłoń na ramieniu swojego kumpla i przełożonego w jednym. Ten zareagował uniesieniem brwi jakby w zaskoczeniu czego to się właśnie dowiaduje. Popatrzył na Dona ciekaw chyba czego jeszcze się dowie o sobie, o nim i o ich relacjach. Donowi wcale nie trzeba było więcej aby rozwinął temat.

- No tak, co się tak patrzysz? Przecież wszyscy wiedzą co nas łączy. - Don pokiwał wyrozumiale głową patrząc z troską na oficera w całkowitym cywili i wydawał się absolutnie nie dostrzegać jak dwuznacznie zabrzmiały jego słowa. Zwłaszcza, że po przyjacielsku położył mu dłoń na ramieniu. Cichy zaśmiał się cicho przeczuwając jakiś większy cyrk, dziewczęta podobnie. Dingo odwrócił głowę w ich stronę i zmrużył oczy próbując dociec o co chodzi.

- Taakk? Jacy wszyscy? I co nas łączy? - “Krótki” zaciekawił się również, na tyle że z ironicznym uśmiechem i wesołym uśmiechem popatrzył na swojego opiekuńczego kumpla.

- No wszyscy. - Don wzruszył obojętnie ramionami jakby o tej oczywistości nie wypadało nawet wspominać podobnie jak o tym, że woda jest mokra a pustynny piach parzy. - I no łączy nas wyjątkowa, niepowtarzalna relacja. Taka specjalna więź. - powiedział poważnie zerkając do swojej szklanki z której w końcu postanowił coś upić.

- To opowiedz mi o tej więzi bo chyba coś przegapiłem. - Steve wydawał się być tak samo wyluzowany co zaciekawiony. Sięgnął po swoje szkło i czekał czym go uraczy jego kumpel który właściwie był też i jego podwładnym.

- Nie po raz pierwszy. - Don westchnął smutno i popatrzył współczująco na swojego kapitana. - Niestety często ci się to zdarza. Coraz częściej nawet jakbym miał postawić diagnozę. - kiwanie głowy wzmogło się a teraz już chyba wszyscy na kanapie łyknęli bakcyla tej niespodziewanej opowieści. - No wiesz, układ jest prosty, ja mówię a ty wykonujesz to co mówię. - Don oświecił kumpla jak to jest z tym ich małym, tajnym układem. Tak tajnym, że Steve wyglądał jakby się właśnie o nim dowiedział.

- Naprawdę? A te patki oficera, salutowanie i tak dalej? Jak to wyjaśnisz? - oficer z zaciekawieniem słuchał opowieści której sam był jak się okazuje, integralną częścią.

- Zasłona dymna. No wiesz, jakby mieli kogoś rozstrzelać czy zdegradować to zawsze na pierwszy ogień idzie szef. Czyli ty. Znaczy ten kto ma wyższe szarże a w ten sposób, rzeczywisty mózg całej operacji, czyli ja, jest bezpiecznie kryty. - Don bez żenady wyjaśnił wszystkim zebranym o co tutaj chodzi. Steve, jako w końcu tylko figurant jak się okazywało, zamyślił się i pokiwał w zadumie głową nad tym zawiłym, wielowątkowym planem.

- Dobrze, że mi powiedziałeś Don. Teraz będę mógł się trzymać roli. - Steve zgodził się z miną ucznia któremu nauczyciel objawił jakieś tajne, najtajniejsze tajniki jakiegoś tajnego misterium. - Szczerze mówiąc nie myślałem o tym w ten sposób. Wydawało mi się, że ja jestem waszym szefem no ale dobrze, że mówisz jak naprawdę jest. - kapitan mówił nadal kiwając głową do tych genialnych pomysłów swojego kumpla.

- To tak, żebyś wiedział ci mówię. - Don przyjął te podziękowanie jako oczywiste i z wyraźną wyższością zwracał się do siedzącego obok kumpla.

- To następnym razem jak mnie wezwą do sztabu przed odprawą to wyślę ciebie jako mojego zastępcę. A ty tam wymyślisz jak wygrać tą wojnę i przyjedziesz nam i powiesz co mamy robić. Może być? - Steve zaproponował swoje rozwiązanie. Cichy i Dingo nie wytrzymali i parsknęli śmiechem. Don był bardziej opanowany i udało mu się zachować powagę.

- Nie zrozum mnie źle Steve… - zaczął a Steve przyjął grymas uprzejmego zainteresowania. Ale musieli poczekać bo pozostała dwójka rechotała już na całego gdy tylko usłyszeli początek tego co mówił ich mózgowiec. - … ale uważam, że sztuka kamuflażu jest najważniejsza. Dlatego lepiej abyś dalej wykonywał swoją rolę tak jak dotąd. Wiesz, żeby nikt się nie skapnął, że już wiesz to co wiesz. - technik całkiem zgrabnie wybrnął z opresji na tyle, że pozostała trójka dała mu spokój i wróciła do swoich dziewczyn i szklanek.

Wychodziło że Meyers jest tylko pionkiem i marionetką, za to sani trzyma wszystkie karty w garści. Mazzi słuchała całej wymiany zdań, a brew coraz wyżej podnosiła się na jej czole, aż osiągnęła punkt krytyczny. Pochyliła się do Dona i powiedziała konfidencjonalnie:
- To ten moment gdy uczysz go masońskiego uścisku dłoni - pokiwała mądrze głową, przybierając pewny ton - Skoro już zna fakty, wprowadziłeś go na wyższy poziom wtajemniczenia powinien przejść inicjację… poza tym to niezwykle perfidne. Tak sterować swoim kumplem, ale może i lepiej? Przez moment naprawdę się obawiałam że jesteś jego chłopakiem. Nie żebym coś miała do podobnych zestawów… - wyszczerzyła się - O ile można się popatrzeć. W celach naukowych oczywiście.

- Masoński uścisk dłoni, tak, tak, trzeba to przemyśleć… - Don pokiwał wyrozumiale głową jakby świetnie zdawał sobie sprawę z tego o czym mowa.

- No. Też przez chwilę wydawało mi się, że ten szatański plan pójdzie całkiem gejowskimi drogami. - Steve zgodził się z opinią Lamii i znów większość gości przy stoliku się roześmiała. - No a co do ciebie? Spadasz już czy zostajesz na drinka? - kapitań zmienił temat i popatrzył na saper w czerwonej kiecce.

- Nie wiem, do tej pory nikt mi niczego nie proponował - wzruszyła ramionami zbywająco i uśmiechnęła się krzywo - Co Steve, jesteś uprzedzony co do par jednopłciowych? Albo jednopłciowych numerków? - ściągnęła usta w dzióbek, przyjmując zamyśloną pozę - Jak to jest? Niby mamy równouprawnienie i takie tam klimaty, ale jeśli przychodzi co do czego na umizgi pary kobiet jakoś nie podnosi się żadna boruta, a mało tego. Często hałas jest, ale tych co chcą popatrzęć lub dołączyć - wyszczerzyła się wyszczerzem żywego niewiniątka - Z drugiej strony weź któremuś chłopu zainsynuuj że lubi bawić się z kolegą w zbijaka to najprawdopodobniej dostanie się wpierw w mordę, a potem z buta. W dziewięciu przypadkach na dziesięć. To jest dopiero szowinizm, może wy mi wytłumaczycie na czym ów fenomen polega, bo mi umysłu nie starcza. - popatrzyła na zebranych poważnie.

- To straszne. Nie będę z tego powodu spał przez miesiąc. - Steve nie wyglądał wcale ani na zaskoczonego ani na przejętego. Machnął ręką na przechodzącą akurat kelnerkę i ta podeszła do ich stolika. - Dla nas jeszcze raz to samo a tutaj dla pani to co sobie zażyczy. - wskazał na siedzącą na kolanach kobietę w czerwonej sukience. Kelnerka zapisała coś w małym notesiku i popatrzyła wyczekująco na nowego gościa.

- Whisky z lodem. Podwójną - Mazzi złożyła zamówienie bez zwlekania ani zastanawiania, a potem wróciła do obserwacji oficera - Nie wiedziałam żeś taki bojaźliwy, następnym razem pomyślę o pluszowym króliku. Ponoć pomaga na sen.

- Strasznie jest bojaźliwy. Strasznie. Nie wiem czy nie przesada z tym pluszowym królikiem. A jak to będzie jakiś królik - morderca? I będzie rzeź i krew i flaki będą tylko chlustać. To nie dla naszego Steve’a. - Don włączył się do rozmowy ledwo kelnerka odeszła w stronę baru.

- Ja tam lubię jak krew i flaki chlustają. - Dingo odpowiedział poważnie jak zwykle gdy padł znajomy temat.

- Ty masz na to żółte papiery Dingo. - Steve zwrócił mu uwagę na ten drobny detal jaki ich różnił.

- I maczetę. Nie zapominaj o maczecie. - przypomniał Don a kapitan zgodnie pokiwał głową zgadzając się na tę bardziej rozbudowaną wersję.

- Tak. Maczeta jest najważniejsza. - Indianin zgodził się ze zdaniem kolegów ciesząc się chyba, że uwzględnili w rachunkach ten ważny detal.

- Tak więc widzisz, no ja to nie Dingo, i jestem strasznie strachliwy. Byle co i już mam stan przedzawałowy. - kapitan rozłożył ramiona w swojej kwiecistej, hawajskiej koszuli przyznając się do tej słabości z rozbrajającą szczerością.

- Musisz się okropnie męczyć, żyjąc w ciągłym stresie - Lamia zmarszczyła czoło, przyjmując współczujący ton - Znam całkiem niezłego terapeutę od stanów lękowych, myślę że by ci pomógł. Odpowiednia terapia to podstawa, każdy ponoć lęk można przerobić. Psychozę też - uśmiechnęła się pod nosem, wstając Indianinowi z kolan i wyciągając dłoń do rozmówcy - Bez obaw, żadnej krwi ani flaków. Słowo skauta.

- Noo niee wieem… właściwie to cię nie znam… a jak mi coś zrobisz? - kapitan w hawajskiej koszuli z namaszczeniem przyglądał się wyciągniętej dłoni z wahaniem przyglądając się kobiecie zupełnie jak przy odwróceniu ról.

- No nie bój się stary, będziemy cię ubezpieczać. No idź. I wiesz, lepiej ty niż ja. Gdyby miała coś zrobić no to przecież nie możemy narażać naszego najcenniejszego organu. - Don przybrał znów nauczycielski ton namawiając kolegę do rozsądku. Niespodziewanie wtrącił się Indianin.

- Moje mięśnie? - zapytał ciekaw co sani uznał za ten ich najcenniejszy w zespole organ.

- Mój mózg. - Don pochylił się nad ramieniem dziewczyny jaka siedziała między nim a kapitanem aby móc zerknąć na drużynowego mięśniaka. Ten zmrużył oczy gdy zaczął trawić tą odpowiedź.

- No to już chłopaki ustalcie to między sobą. - Steve machnął ręką i wstał z kanapy aby znaleźć się przed kobietą w czerwonej kiecce. - Nie można doczekać się na tego drina nie? To przez te kolejki, za dużo ludzi się nalazło. - powiedział a raczej przekrzyczał muzykę torując drogę ku barowi i pociągając za sobą Lamię. Dingo coś jeszcze wrzeszczał, że gdyby można tu było wnosić maczety to…

- Zawsze możesz zmienić lokal jak odczuwasz dyskomfort ze względu na tłumy. Fobia społeczna, czy coś - saper odkrzyczała, idąc za nim i korzystając z tego że roztrąca tłum przez co sama nie musiała się przeciskać.
- Jak wy tu wytrzymujecie? Zeszło się chyba pół miasta - dodała zanim przypomniała sobie o tym, by się zgrywać, ale niby zostali sami, bez loży szyderców - Swoją drogą fajna koszula. Pasuje ci bardziej niż błoto i kurz.

- Żartujesz?! Nie po to się przychodzi do “Honolulu” aby zmieniać lokal! Tu jest zajebiście! - kapitan roześmiał się na ten pomysł i documował do baru. Skinął na kelnerkę u której zamawiał niedawno alk i ta podeszła do niego z pełną tacą. Zdjął z niej dwie szklanki a ona podryfowała przez tłum w kierunku kanapy jaką zostawili za sobą.
- Koszula no pewnie, że zajebista! Moja najlepsza, wyjściowa koszula! Twoja kiecka też niczego sobie. No to chlup za spotkanie! - Steve wypił toast obficie zwilżając gardło i wyglądał na całkiem zadowolonego i z siebie i z tego co go otaczało.

- Widzisz? Jeden lęk mniej. Za spotkanie - parsknęła, przepijając toast. Dla niej było za głośno i zbyt tłoczno, no ale różne były gusta. - Dobrze widziałam że mają tu zjeżdżalnie? Z basenem? Korzystałeś z tego już? - odstawiła szklankę na blat, obcinając faceta powłóczystym spojrzeniem - Wyglądało legitnie z zewnątrz, dawaj sprawdzimy. Daleko chyba nie ma… chyba że - nachyliła się do niego - Boisz się zostać ze mną sam na sam, bez wsparcia kumpli. Nie dygaj, gryzę tylko jeśli ktoś to lubi.

- No pewnie, że sie ciebie boję. Wyglądasz na taką co jest zdolna do strasznych rzeczy. - kapitan przekrzywił głowę jakby się dziwił, że musi tłumaczyć tak podstawowe rzeczy. Nawet jakby trochę się nadąsał na taki pomysł, że mógłby się nie bać i czuć swobodnie w obecności kobiety odzianej w czerwoną kieckę. - A zjeżdżalnia jest zajebista. Jak nie próbowałaś to musisz spróbować. Ale kostium kąpielowy to sobie sama skombinuj. - roześmiał się wesoło i pociągnął ją za sobą po raz kolejny. Tym razem od baru chociaż tłum był taki sam. Pomachał coś w stronę “ich” kanapy co wyglądało na jakiś migowy slang a od kanapy rozeszły się śmiechy i równie energiczna gestykulacja. Dość szybko oficer w kwiecistej koszuli i szortach przebył odcinek na umowne zaplecze czyli tą część klubu jaka wychodziła na ten wielgachny, naturalny basen przy brzegu którego były zamontowanie te wszystkie ślizgawki i zjeżdżalnie. Przyprowadził i oparł się wygodnie framugę sącząc drinka ciekaw jak sobie czerwona sierżant poradzi z tą rozrywką.

Pan hrabia się znalazł w loży z widokiem na przedstawienie. Oczywiście, jakże by inaczej mogło być, no ale przyprowadził zainteresowana na miejsce, a te robiło dokładnie takie wrażenie, o jakim Mazzi po cichu marzyła. Westchnienia zachwytu nie umiała pohamować, zresztą jaki w tym sens?
- Co im pokazałeś? - spytała stając obok, choć patrzyła na basen a nie towarzysza - Twoim kumplom z oddziału. Miało coś wspólnego z tym że… jestem straszna? - prychnęła dość kwaśno obserwując grę świateł na wodzie - Zjebana bardziej pasuje.

- Musiałem się odmeldować naszemu mózgowcowi, że wychodzę. Wiesz, żeby nas władca marionetek wiedział gdzie mu się urywa ta jego laleczka. - facet w kwiecistej koszuli pozwolił sobie na nonszalancki to kpiąc i żartując sobie w żywe oczy ze swojego stopnia, kolegów i w ogóle wydawał się traktować te całe wojowanie strasznie lekko. Popijał sobie ze szklanki wpatrzony w widok obok siebie - kobiety w czerwonej sukience; albo przed sobą - na zjeżdżalnie i staw przykryte wieczorną mżawką chociaż nadal jak i reszta klubu obficie rozświetlonym przez światła wszelakie. Podobnie krzyki rozbawionych ludzi i dźwięki muzyki było słychać także i tutaj chociaż nieco ciszej niż w trzewiach budynku.

- Potem oczywiście zdasz mu pełen raport, ze szczegółami. W końcu główny gracz musi wiedzieć jak idą karty - odbiła podobnym tonem, zaciskając i rozluźniając pięści parę razy. Tłum, hałas… za dużo wszystkiego. Tutaj przynajmniej dało się złapać oddech, zebrać w sobie przed powrotem - Skoro już tu jesteś… i nikt niepowołany nie widzi - wreszcie na niego spojrzała, przybierając minę smutnego basseta - Poratujesz damę w opresji?

- A co? Znów zamierzasz omdleć? - brwi kapitana powędrowały do góry gdy przybrał minę zaciekawionego ale stuprocentowo niewinnego zainteresowania. Zerkał na sylwetkę w kusej, czerwonej kiecce obserwując ją od góry do dołu i z powrotem.

- O tym nie będę uprzedzać, sprawdzimy twój refleks - wydęła usta w nostalgiczny dzióbek, odwracając się do gościa plecami i płynnym ruchem zgarniając włosy do przodu, na prawe ramię, to samo przez które rzuciła mu rozbawione spojrzenie - Ktoś musi wydobyć mój majestat z kiecki. Sama tam nie sięgnę…

- Hmm… Nie jestem pewny czy mieliśmy trening na obsługę takiego uniformu na obozie szkoleniowym… - Steve zmrużył oczy i przesunął językiem po wnętrzu policzka gdy zastanawiał się na tym tak bardzo odbiegającym od wojskowego elementu ekwipunku. - No cóż, zostaje klasyczna metoda prób i błędów. - westchnął z rozbrajającym uśmiechem i podobnym wzruszeniem ramion. Odstawił szklankę na jakiś element dekoracji, podszedł od tyłu do pleców kobiety i o dziwo całkiem sprawnie, choć bez pośpiechu rozsunął suwak odsłaniając coraz więcej pleców w powstającej szczelinie czerwonego materiału.

- Niezła bajera jak na kogoś kto śmiga w hawajskich palemkach na koszuli zamiast w galowym mundurze - Mruknęła rozbawiona, przymykając jedno oko aby złapać lepszą perspektywę - Ciesz się, że nie działasz w mojej branży. My nie mamy przywileju prób, mamy jedną szansę.

- Kiciu jesteś w “Honolulu”. Pracę i inne smuty zostawiłaś za bramą. Tu przychodzi człowiek aby się zabawić i zapomnieć. Chcesz się smucić to idź smęcić gdzie i komu indziej. - “Krótki” mówił lekko, jakby żartował a jednak brzmiało jak przyjacielska rada co do zasad jakie panowały w tym miejscu nawet jeśli nie zostały nigdzie skodyfikowane.
- A teraz? Proszę. Pokaż co potrafisz. - uśmiechnął się nieco kpiąco a nieco wyzywająco, wskazując na zewnątrz i moknące w mżawce zjeżdżalnie. Pewnie z powodu tej mżawki na zewnątrz było raczej pusto. Ktoś leżakował pod parasolem, ktoś chlapał się w wodzie, ktoś jarał na zewnątrz pod okapem gawędząc z kimś innym ale w porównaniu do tłumu wewnątrz to było tu pusto.

- Mówi ktoś kreujący się na przegrywa - Lamia parsknęła, drażniąco powoli ściągając sukienkę z ramion, potem brzucha i bioder, aż opadła siłą przyciągania prosto na mokre kafelki, a ona została w samych cienkich, koronkowych majtkach i szpilkach.

- Zmieniłam branżę, kotku - odbiła podobnym tonem pochylając się na prostych nogach, aby podnieść kieckę - Teraz robię w rozrywce, kto wie? Może nawet zobaczysz mnie niedługo w akcji. - Wróciła do pionu, odwracając się do oponenta frontem.

- Wiem po co tu przyszłam - powiedziała, wręczając mu karminowy materiał z miną czającego się na mysz kota - A ty nie wskakujesz… wody też się obawiasz?

- Naturalnie, że się obawiam wody. Właściwie obawiam się wszystkiego. Przecież jestem bojaźliwy i w ogóle. - Steve pokiwał głową z uznaniem na ten prywatny pokaz i przyjął na przetrzymanie kawałek czerwonego materiału. - Będę dzielnie pilnował ochrony twojego majestatu. - rzekł nieco unosząc trzymaną kieckę do góry i spoglądając na saper w stroju topless. Zresztą nie tylko on bo prawie nagie, kobiece ciało już zdążyło przyciągnąć pierwsze zaciekawione spojrzenia najbliższych osób.

- Doprawdy? - pytająco uniosła jedną brew, krzyżując ramiona na piersiach i oceniająco taksując go wzrokiem od góry do dołu. Wychyliła się też na boki, aby zbadać inne perspektywy. Odchylała przy tym głowę, a to ją przybliżała aż wreszcie pokiwała nią twierdząco.

- Dziwne, naprawdę bardzo dziwne - skrzywiła się jakby trafiła na nierozwiązywalną zagadkę i głowiła się nad nią strasznie - Niebywałe wręcz… - przybrała minę dość zadumaną, ale w końcu nie wytrzymała i wyszczerzyła się szeroko, nachylając się i rzucając konfidencjonalnym szeptem - Jakoś z taką ochroną ja lęku nie czuję… ale dobrze. Niech będzie - dygnęła, udając przy okazji że unosi rąbek sukni - Dzięki ci szlachetny panie za to poświęcenie. Nie zgub się przez te parę minut - dodała już normalnie, odwracając się na pięcie i z dumnie uniesioną brodą przeszła pod drabinkę do najwyższej zjeżdżalni. Wspięła się prędko po stopniach, z rosnącym podnieceniem stając na platformie u wejścia do rury. Było wysoko, ale jeszcze… wystarczyło nie patrzeć za bardzo na boki. Wziąć rozpęd i ze śmiechem rzucić się szczupakiem prosto przed siebie. Świat zmienił się w tunel ze światłem gdzieś na końcu, zawijający się spiralami i mokry od chlorowanej wody. Lamia poczuła się jak dziecko, śmiejąc się głośno prawie do końca zjazdu, kiedy wreszcie ujrzała światło… a raczej niestety. Te parę sekund trwało zdecydowanie za krótko! Ślizg skończył się na parterze, saper wykorzystała siłę rozpędu aby podpłynąć bez wysiłku tam gdzie zostawiła towarzysza. Dopiero w jego okolicy wynurzyła się spod wody, od razu wskakując tyłkiem na brzeg stawu. Popatrzyła na niego, a potem nagle wybuchła szczerym śmiechem.
- Jeszcze raz! - podnosząc się do pionu zakomunikowała krótko.

- No to zasuwaj! - facet w koszuli, szortach i sandałach beztrosko się roześmiał rozbawiony obserwacją tych wodnych zabaw tak samo jak ociekająca wodą kobieta uczestnictwem. Woda rzeczywiście niosła przyjemną ochłodę i orzeźwienie po tym pełnym zaduchu dniu a w połączeniu z wysypanym przy brzegu tego oczka wodnego złotym piaskiem można było mieć wrażenie, że nawet teraz, sporo po zmierzchu, jest się na jakiejś rajskiej plaży, w jakimś dawnym paro gwiazdkowym hotelu czy innym kurorcie w egzotycznym kraju. Nie tylko kapitan wydawał się rozbawiony. Parę osób podeszło razem z nim śmiejąc się i żartując rozbawieni na całego.

Znaleźli tanią sensację, bez płacenia… tylko coś Mazzi nie umiała się tym przejąć. Nie teraz, gdy w perspektywie znajdował się kolejny zjazd. Oparła się o ramię Steve’a dla utrzymania równowagi i zdjęła buty.

- To pilnuj, świetnie ci idzie - sapnęła wesoło, zatrzymując się w pół ruchu. - Dobra, źle zabrzmiało. Chcesz to chodź, może się nie rozpuścisz - wskazała kciukiem za plecy, tam gdzie oczko wodne. - Ściągaj tę koszulę, wyskakuj z portek. - rzuciła w niego wyszczerzem - Bo ci w tym pomogę i dopiero będzie płacz.

- A kto będzie wówczas dzielnie bronił twojej szaty? - mężczyzna lekko uniósł trzymany fragment odzienia do góry aby przypomnieć kobiecie o ciężarze obowiązku jaki na niego sama złożyła i jaki go teraz trzyma w szachu. Ale niespodziewanie zyskali niezaplanowane wsparcie.

- Myślę, że będę mógł coś na to poradzić. - Don na czele brygady przepchnął się przez luźny tłumek kilkunastu osób i przejął od kapitana brzemię tego obowiązku. Przyszli całą paczką, dzielnie wspomagani przez obwieszone na nich panienki dzielące wcześniej z nimi uroki stołu i sofy.

- No dobrze. To trzymaj. I to też. - Steve bez ceregieli podał mu kieckę Lamii a potem dorzucił swoją barwną, hawajską koszulę. Zaraz potem w rękach technika Boltów znalazły się kapitańskie szorty i szybko “Krótki” pomknął ku szczytowi zjeżdżalni w samych bokserkach.
- Nie blokuj! Miejsce rób! - krzyknął wesoło do Lamii.

- Co kumple przyszli to nagle musisz się pokazać? - Spytała kontrolnie i dodała ze śmiechem - Bujaj się waść, ja idę pierwsza! - wspinała się dalej, aż wlazła na sam szczyt… tylko łeb jej coś uciekał w dół, gdzie deptał jej piętach oponent. Z tej perspektywy miała niezły widok na jego tors i ramiona. Podest był dość szeroki aby dały radę ustać na nim dwie osoby. Mazzi udała że bierze porządny rozbieg i już miała wskakiwać do czarnego tunelu, ale nagle zmieniła plany. Chwyciła faceta za ramię, szarpnięciem ciągnąc za sobą prosto w mokrą czeluść.

Polecieli oboje. Pęd, skośna powierzchnia, ślizg po śliskim i roześmiane wrzaski i piski dwóch splecionych ciał które po paru sekundach radochy z impetem wpadły do wody z wielkim, równie radosnym pluskiem. W końcu wynurzyły się dwie głowy z tej wody wypluwając jej nadmiar i ocierając oczy. Ujrzeli siebie nawzajem no i już sporą czeredę w przeróżnym stopniu ubrania lub rozebrania. Kibice coś krzyczeli, klaskali, gwizdali wesoło i widocznie mieli ubaw na całego. Kolejne osoby dołączały do zabawy. Ktoś już wspinał się po drabince, ktoś inny wskoczył do wody i zaczął się pluskać i chlapać dookoła. Niby dorośli ludzie, pewnie chociaż część będąca zawodowymi żołnierzami, może nawet oficerami a chlapali się i piszczeli jak dzieci przywiezione w pierwszy dzień wakacji na plażę.
 
Driada jest offline  
Stary 22-02-2019, 16:55   #54
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Dobrze było zapomnieć o codzienności, odciąć ją grubą kreską i udawać że jest tylko teraz. Żadnej przeszłość, przyszłości, jedynie teraźniejszość. Parę twarzy dookoła w tym ta jedna, dryfująca nad powierzchnią wody tuż obok saper. Uśmiechnęła się do niej, zanurzając usta i nabierając haust wody, którym strzeliła prosto w cel koło zakrytego mokrymi włosami ucha.
- Trauma na całe życie, tu już kozetka nie wystarczy - rzuciła siląc się na powagę. Podpłynęła bliżej, korzystając z płynnej zasłony aby wypuścić rękę na zwiad, badając nią klatkę piersiową i brzuch Meyersa. - Wepchnięty w tunel ze światłem na końcu przez obcą kobietę, do tego prawie gołą… to już tylko elektrody i prąd zmienny…

- No. Trauma i psychoza. Tunele, gołe baby, wilgoć, brakuje wyobrażenia sobie pierwotnej macicy i chęci spółkowania z własną matką. - oficer pokiwał mokrą głową z krótkimi, przylepionymi do czaszki włosami. Obserwował wędrówkę kobiecej dłoni po swoim ciele i było to tak na oko i na dotyk, całkiem solidne ciało. Pod palcami uginała się miękka skóra i trochę pod spodem. Ale głębiej palce natykały na twardszą warstwę oporu. Zanim Lamia zdążyła zbadać coś więcej kapitan złapał ją i dali nura ponownie w wodę odskakując od kogoś kto poszedł w ich ślady i właśnie lądował z takim samym pluskiem jak oni przed chwilą i to w tym samym miejscu. - Dopłyniesz na drugą stronę? - zapytał gdy wynurzyli się i otrzepali po tym gwałtownym uniku. Zerkał na przeciwległy brzeg odległy na oko o jakieś dwieście czy trzysta metrów.

- Kompleks Edypa? To wiele tłumaczy - Spojrzenie kobiety powędrowało we wskazanym kierunku, nie zapowiadało się na długą przeprawę, ani specjalnie trudną… przecież pływali w przerośniętym basenie.
- No nie wiem… a jak zemdleję po drodze, albo złapie mnie skurcz? - tym razem ona udała mało rozgarniętą i nie znającą życia istotę, znajdującą się w klubie przez absolutny przypadek - Nie jest tak prosto przepłynąć na drugi brzeg… zgubiłeś tam coś, czy mnie spławiasz? Wolę wiedzieć zanim zacznę narażać życie.

- Nic tam nie zgubiłem. Ale pomyślałem, że mimo to moglibyśmy tam czegoś poszukać. No chyba, że nie chcesz to możemy wracać na zjeżdżalnię albo do stołu. No ale wtedy jesteś pipa bo wymiękasz… - facet beztrosko wzruszył mokrymi ramionami niespecjalnie siląc się na maskowanie swoich zamiarów względem kobiety jakie miał w planie zrealizować na owym drugim, pustym i mniej oświetlonym brzegu. Na koniec jawnie zaczął podpuszczać Lamię z niewinnym uśmiechem oglądając swoją mokrą dłoń.

- Czy ty mi próbujesz wjechać na ambicje? - poczęstowała go kwaśnym uśmiechem, dodając współczująco - To ja wciągnęłam cię do tego basenu… rozebranego. Po prostu myślałam że wysilisz się na odrobinę finezji, skoro już tu oboje jesteśmy. Czystym przypadkiem oczywiście - poruszyła ramionami przepływając obok i przekręcając się na plecy tak, aby oprzeć stopy o jego pierś i korzystając z tego wypchnąć się do szybkiego kraula na drugi koniec stawu, ten mniej zaludniony.

Mimo tego drobnego bonusu na start jak można się było spodziewać została dość szybko z tyłu. Chyba przez uprzejmość albo ostrożność drugi pływak zadowalał się dość symbolicznym przodowaniem w tym wodnym wyścigu bo nie odstawiał jej więcej niż na jedną czy dwie długości ciała. Ale gdy wreszcie dopadli do przeciwległego brzegu Lamia czuła się jak po jakimś maratonie. Ledwo dała radę! Ale przynajmniej nie narobiła sobie siary i przepłynęła cały kawałek na raz w całkiem przyzwoitym tempie. Za to po kapitanie, jak na złość, wysiłek jakoś nie był za bardzo widoczny. Ot, jak jakiś truchcik na rozgrzewkę czy co. Ale nie puszył się tym jakoś wyraźnie a nawet gdy wychodzili z wody podał jej rękę aby pomóc jej wyjść. Przydało się bo i dno i brzeg były chyba sztucznego pochodzenia a więc dość strome. Razem wyszli na brzeg i znów mogli się nacieszyć w spokoju wieczorną mżawką. Steve skierował się ku jakiemuś rozłożystemu drzewu. Tam usiadł obok jego pnia na trawie. Tak akurat aby być frontem do świata pozostawionego na poprzednim brzegu. A był to świat jak z jakiejś widokówki. Ładnie i kusząco oświetlony hotel, zjeżdżalnie, ślizgawki, leżaki pod parasolami, pluskający się w wodzie turyści i ci na lądzie z drinkami w ręku. Obrazek kompletnie jak z dawnego świata.

Wychodziło leżenie w wyrze, chlanie, żarcie do oporu i jeszcze brak ćwiczeń, ale się nie utopiła - sukces! Gdyby znowu Mayers ją wyciągał z opresji albo ratował chyba by się zapadła pod ziemię, albo przynajmniej wróciła do baru i zalała w trupa, a tak w miarę z godnością wytoczyła się na brzeg, przytrzymując uprzejmie ofiarowanej kończyny. Zamilkła wpatrując się w panoramę, coś zakuło ją w sercu. Kawałek raju pośrodku piekła… ale był, wciąż istniał. Milcząc dosiadła się obok, chłonąc widoki. Doskonale wiedziała po co tu przypłynęli, jednak jakoś okoliczności przyrody skłaniały do zadumy. Niestety przyznać tego nie mogła, wystarczająco już oficer napasł sobie ego jej kosztem.

- I dlatego lubię tu przychodzić. - rzekł oficer gawędziarskim tonem. Nie doprecyzował czy chodziło mu o to konkretne drzewo, brzeg czy posiadłość klubu jako całość. Ale wydawał się zrelaksowany i zadowolony czy to z siebie czy z towarzyszki czy ogólnie całego wieczoru. - Na nowy rok jest zajebiście. Jak puszczają sztuczne ognie. Albo na 4-go Lipca. Zarypiasty widok. Podwójny. Wszystko odbija się w wodzie. - wskazał wolną ręką na widok przed sobą. W tak czarną noc można było sobie to łatwo zwizualizować jak nad tym przyjemnie oświetlonym budynkiem eksplodują świetlne fajerwerki. Drugą ręką objął siedzącą obok kobietę i przyciągnął do siebie bliżej. Tak jakby chciał aby spojrzała na to co pokazywał z jego perspektywy. Ale nie próżnował i gdy się przysunęła nieco przekierował swoją dłoń z jej ramienia, przez łopatkę aż gdzieś do linii mokrych włosów. Tam zaczął bez pośpiechu sunąć palcami po wyrostkach jej kręgosłupa. Właściwie zbyt wiele czasu nie mieli. Zmokli i padało. Co prawda było ciepło ale i tak w końcu zacznie ich telepać z zimna. Najwyżej trochę później.

Wciąż jednak pozostawał całkiem spory margines, dodatkowo istniało parę sprawdzonych sposobów aby się ogrzać solo lub w duecie - kwestia chęci, pomysłowości i współpracy. Kobieta słyszała dokładnie co mówi jej partner. Hipnotyzujący głos, wymieszany z dudniącym echem klubowej muzyki, cykaniem cykad, szumem wody, szelestem starego drzewa nad głowami i wcale nie tak odległymi śmiechami. Do tego jego dotyk, ciepło bijące tak wyraźnie od przytulonego ciała. Zdrowego, pełnego sił witalnych. Sprawnego, mocnego, zahartowanego w boju. Drażniącego nie tylko dotykiem, ale i zapachem. Wydychanym równym rytmem powietrzem, owiewającym mokrą i nagle nieznośnie wrażliwą skórę.
- A ty, czy ty... - zanuciła chrapliwie, mrużąc oczy wpatrzone nieobecnie w niebo.

- A ty, czy ty… - odkaszlnęła i zaczęła nucić jeszcze raz, tym razem czysto. Oparła się chętnie na towarzyszu, kładąc mu głowę na ramieniu. Ręką błądziła po jego piersi tym razem na spokojnie i całkiem jawnie, pieszcząc opuszkami skórę od obojczyków aż do pępka. Była w tym sumienna, nie omijała żadnego skrawka torsu, poznając blizny i zagłębienia mięśni.
Nabrała powietrza i zaśpiewała cicho, nie przerywając badań:


“A Ty? Czy Ty? Pod drzewo przyjdziesz też
Gdzie wisi już ktoś - podobno zabił trzech
Po tym, co się tu działo każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko skończy się”

Widziała o czym mówił przed chwilą, choć wokół panował gęsty mrok, ale jasne błyski tańczyły jej na siatkówce, zlewając się z pozornie czarnym firmamentem. Wybuchy rubinowego i seledynowego ognia, opadające kaskadami złocistych iskier jakby stworzony z jaśniejącego brokatu, sypniętego wysoko ponad głowy zgromadzonych ludzi.

“A Ty? Czy Ty? Dzisiaj przyjdziesz też
Tu woła nas ktoś, kto przed nimi zbiegł
Po tym, co się tu działo każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko skończy się”

Wiedziała doskonale jak uzyskać odpowiednie odcienie ognia w wynalazku starożytnych Chińczyków. Do Europy proch trafił w Średniowieczu lecz fajerwerki nie osiągnęły tak dużej popularności jak w swej ojczyźnie i aż do XIX wieku nie były powszechnie dostępne. Przez długi czas nie umiano również wpływać na kolor spalania, mogły być żółte lub białe, mniej lub bardziej jasne. Zmieniło się to wraz z odkryciami chemików, iż pierwiastki potrafią zabarwiać ogień.

“A Ty? Czy Ty? Tutaj przyjdziesz też
Pod drzewem jak cień wolność kusi cię
Po tym, co się tu działo każdy chyba wie
Pod drzewem dziś to wszystko skończy się “


Przykładowo sole strontu, lekkiego metalu alkalicznego, dawały kolor intensywny czerwony, ciemny. Zwykle stosowany jest w formie chlorku lub węglanu; jako azotan strontu pojawia się w znanych wszystkim czerwonych racach sygnałowych. Kolor jasnoczerwony nadawały zaś ogniowi sole litu, były jednak raczej rzadziej używane, zwykle w mieszankach dla uzyskania intensywnego pomarańczu. Zazwyczaj w formie węglanu lub chlorku...

- A ty? Czy ty… - zaczęła nową zwrotkę i zacięła się, uświadamiając sobie jak daleko odpłynęła, ukołysana dotykiem, przyrodą, a przede wszystkim mężczyzną którego obejmował i który obejmował ją. Przełknęła zażenowana ślinę, spalając buraka niczym durna małolata. Teraz oto Mayers zyskał nowy koszyk powodów aby drzeć z niej łacha.

Odchrząknęła, zażenowana coraz mocniej i nie umiejąca przyznać że pierwszy raz od przebudzenia przez krótki moment poczuła się… bezpieczna. Całkowicie. Spokojna i zrelaksowana do tego stopnia że przestała się zgrywać, pokazując tę miękką stronę. Obcemu. Nie dało się jednoznacznie powiedzieć, czy bardziej Lamię to zafascynowało czy przeraziło. Co takiego było w kolesiu naprzeciwko, albo czego dosypał jej do drinka?!

- Pływał raz po morzu kucharz, w rękach praktyk był onana, a załoga się dziwiła skąd w kawie śmietana - zaśpiewała dyszkantem starej baby, skrzecząc ironicznie. Znów udawała że nic dziwnego nie miało miejsca. Dla zagłuszenia własnych myśli i dalszych kompromitacji, chwyciła oficera za brodę, łącząc ich usta, języki oraz oddechy.

- Masz niezły głos. I umiejętności językowe też niczego sobie. - prawie nagi i całkowicie mokry facet zaśmiał się cicho i przyjaźnie gdy oderwali od siebie swoje usta. Nie bawił się za bardzo w ceregiele skoro miał podobnie “ubraną” i mokrą kobietę. Pocałował ją jeszcze raz ale tym razem naparł mocniej całym swoim ciałem na jej ciało zmuszając ją do tego aby położyła się plecami na trawie. A, że i on, i ona, i ta trawa byli jednakowo mokrzy to nie robiło chyba nikomu żadnej różnicy. “Krótki” zaczął od całowania ust i twarzy leżącej na trawie kobiety ale szybko przeszedł do śmielszych działań na reszcie jej ciała. Chociaż wyczuwała w jego ruchach pewną ostrożność lub delikatność jakby na dziewiczym terenie był gotów jeszcze się wycofać w razie potrzeby.

Silił się na opanowanie mimo tego co robili, nadal kontrolował sytuację sondując odruchy przeciwnika. Drąca się o gwałcicielu baba zwróciłaby niepotrzebnie uwagę okolicy, zrobiłoby się nieprzyjemnie. Na co komu problemy, a Mayers na własne oczy widział parę świetnych przejawów średniej poczytalności “sierżant w cywilu”. Z wariatami lepiej postępować jak z granatami… albo nie chciał skrzywdzić jej bardziej, niż zrobiła to wojna. Troska, zakrawająca o czułość do kompletu z dłońmi przyjemnie sunącymi po piersiach i brzuchu, muskającymi twarz albo przeczesującymi ciemne włosy.

- Nie znikaj Steve - wyszeptała niespodziewanie dla siebie samej - Chcę cię pamiętać.
Ledwo skończyła mówić przez jej ciało przeszedł impuls, ruchy ramion i dłoni nabrały tempa, usta na oślep i z głodem kąsały te drugie. Na zapas, na potem… jakby saper przychodziło żegnać bliskiego przyjaciela zamiast poznawać przygodnego typa z lodziarni. Lgnęła ufnie do jego rąk, ust i ciała. Puls przyspieszał, tak jak zduszone pocałunkami sapanie i pierwsze ciche jęki gdy stwardniałe od broni dłonie ugniatały delikatną skórę piersi, albo gdy pomalowane na czerwono paznokcie drapały zachęcająco górujące gdzieś w mroku plecy. W końcu kobieca dłoń zjechała niżej, wciskając się między złączone ciała i dalej, pod materiał bokserek, gdzie odnalazła odpowiednią wypukłość. Pewnie chwyciła za trzon, zaczynając poruszać dłonią w górę i w dół, w rytm przyspieszającego oddechu.

- Jeszcze nie widziałeś wszystkich moich sztuczek - szepnęła mu w rozchylone usta, nie zaprzestając pieszczot - Ale nie wiem czy się nie przestraszysz.

- No rzeczywiście… Przecież jestem taki strachliwy… Musisz w takim razie być ostrożna i delikatna… - hormony i podniecenie przemawiały przez głos, spojrzenie, żyły i oddech mężczyzny jaki pochylał się nad ciałem bladej kobiety. Świetnie się w tym punkcie rozumieli. Wiedzieli po co przypłynęli pod to drzewo. Nie po to aby śpiewać wieczorne serenady czy gadać o fajerwerkach. Nie. Przypłynęli tu w konkretnym celu i ten cel właśnie realizowali. Z poszanowaniem partnerskich zasad. Facet nie oponował przed pokazem swoich umiejętności jakie zaproponowała partnerka. Też był mokry tak jak i ona. Ale przyśpieszone oddechy i rozgrzewające się wewnętrzną gorączką ciała nie czuły już nocnej wilgoci ani padającej mżawki. Dłonie jakimi się podpierali o trawę, odpychali od korzeni i kory drzewa zostawiały mokre skrawki trawy i ziemi gdy znaczyli na sobie swoje ślady. Za to usta wydawały się w tych warunkach cudnie wilgotne i gorące. Tak przyjemnie zostawiały gorący znaczek na skórze.

Ciężko szło się od nich oderwać, przerwać transfer ciepła i wrócić do chłodnej szarówki zieleni. Sierżant wyplątała się z chętnych ramion z westchnieniem zawodu, lecz inaczej się nie dało. Na szczęście przerwa była tylko chwilowa.
- Co wy sobie myślicie, żołnierzu? - szczeknęła ostro, jakby miała zaraz musztrować nieokrzesanego szeregowego, a nie kapitana. Szczegóły - Wstawać, ale już! - dodała i zmieniła ton na figlarny pomruk - Nie musi być na baczność, ale byłoby miło.

- Nie pomyliły ci się rangi sierżancie? - kapitańska brew uniosła się do góry w ironicznym grymasie ale mimo wszystko oderwał się od niej na chwilę. Tak akurat by unieść się na łokciu i spojrzeć na jej prawie nagie ciało krytycznym spojrzeniem. Zupełnie jak sierżant nowego rekruta szukający jakichkolwiek uchybień od regulaminu. No i znalazł.

- A co wy macie na sobie sierżancie? - zapytał gdy wzrok zatrzymał się na kawałku czerwonego materiału na biodrach kobiety. - Czy nie wiecie, że czerwona bielizna jest nieregulaminowa?! Zdjąć mi te cywilłachy i to natychmiast! - zakomenderował ostro i surowo jak do kogoś niższego rangą należało gdy ten czymś podpadł szarży.

Saper sapnęła krótko, odruch i wbite do głowy zasady stopni nakazywały zerwać się żeby wykonać rozkaz natychmiast - ten sam impuls nakazujący parę dni wcześniej wyprostować się na baczność gdy na horyzoncie pojawił się kapitan w pełnym mundurze. Oblizała usta, wzdłuż kręgosłupa poczuła dreszcz. Władczy ton jeszcze podkręcił atmosferę, więc podjęła rękawice.
- Nie przeprowadzono jeszcze szkolenia sir - odpowiedziała i dodała zaraz bez grama ironii - Poza tym to starszy stopniem powinien dawać przykład.

- Eh, co za niedoszkolony materiał nam teraz przysyłają… - facet o krótkich, mokrych włosach westchnął z żalem nad tym faktem jakie to teraz są braki kadrowe. Ale szybko się pozbierał. - Sierżancie! Róbcie to co ja! - zawołał rozkazująco dokładnie tak samo jakie mieli motto wszyscy zaczynający od porucznika lub podobnego szarżą lidera plutonu. I dał przykład łapiąc za czerwony materiał i bez wahania ściągając go w dół ud kobiety.

- Albo to szkoleniówka ssie - podpowiedziała cicho, ale zabawa wciągnęła ją na całego. Złapała za krawędź mokrych bokserek i pociągnęła w dół. W końcu szarża kazała, no nie?
- Co teraz sir? - spytała z tajoną radochą, czekając na dwie rzeczy: albo złapie ją za kłaki, albo sam sobie obciągnie. Była ciekawa, czy jednak wpadnie na coś trzeciego, albo po prostu wstanie.

- Teraz? Teraz to miałaś zademonstrować swoje umiejętności. - powiedział nie siląc się już na powagę po tym gdy wykorzystując przewagę masy i mięśni ściągnął z niej skrawek czerwonych koronek przez nogi i zamajtał nimi zwycięsko w dłoni nim rzucił je obok właścicielki. Gdy to zrobił zaczął czołgać się z powrotem w stronę góry kobiecej sylwetki aby znaleźć się w bardziej ciekawszych niż kolana rejonach.

- Ja? Czym niby mam być w stanie czymkolwiek zaimponować kapitanowi elitarnej jednostki specjalnej i to działającej czynnie na Froncie? - rozłożyła ręce w geście bezradności, aby moment później westchnąć przeciągle. Zimno mżawki, mokrej trawy pod nagim ciałem. I on. Jego dłoń była mocna i ciepła, a do jej nozdrzy dotarł bardzo przyjemny aromat mieszanki bourbona i wody po goleniu. Zaciągnęła się mocno tą wonią, że też wcześniej tego nie wyłapała. Mogło też nie mieć znaczenia, co innego teraz.

- Niedoszkolona, z brakami w uniformie - chrypiała niskim, drżącym z podniecenia głosem, rozsuwając uda na boki co ułatwiało mężczyźnie zwiedzanie. Sama w tym czasie przeszła od przeczochrania krótko ściętych włosów na oficerskiej głowie do wodzenia opuszkami palców po własnym ciele. Zaczęła od ramion, potem barki, szyja, dekolt.

- Takie czasy… księżniczki czekają i czekają… i same muszą się ratować z opresji - Ujęła w dłonie swoje piersi i wyjątkowo starannie zaczęła je masować, pocierając kciukami o sutki. Potem palce powędrowały na brzuch, podbrzusze, w stronę łechtaczki. Zaczęła masować się delikatnie, czując przeszywający ją dreszcz.

- O tempora, o mores! - kapitan z udanym przerażeniem położył sobie dłoń na piersi by tym gestem podkreślić swoje przerażenie takim skandalicznym zachowaniem otoczenia. Ale dość szybko to co miał przed sobą zainteresowało go dużo bardziej niż jakieś antyczne dramaty. W końcu znudziło mu się tylko oglądanie. I to raczej szybciej niż później. Położył swoją męską dłoń na kobiecym kolanie. Pogładził je a potem zaczął sunąć dłonią po zapraszająco wyeksponowanym wnętrzu, gładkiego, kobiecego uda. Tak doszedł aż do tego najbardziej ciekawego zakamarka jakie już pielęgnowała jego właścicielka.

Dołączył tam swoją dłoń i rozpoczął zwiedzanie na własną rękę. Przez jakiś czas to mu wystarczało gdy tak przy obopólnej satysfakcji i dzielonej przyjemności obserwował jaki efekt wywierają te manewry na leżącej na trawie kobiecie. Ale ten etap też mu przestał wystarczać. Pochylił się nad nią i zaczął sprawdzać własne zdolności językowe w tej materii zręcznie sobie pomagając też uniwersalnym migowym.

Radził sobie, jak na bojaźliwego amatora, całkiem dobrze. Nieźle nawet, co szybko dało się zauważyć po reakcjach Mazzi. Już nie sapała, lecz pojękiwała przez zaciśnięte szczęki, prężąc się i falując w rytm nadawany przez jego palce i usta. Wysoko nad głową widziała zarys ciemnej korony drzewa wisielców, jeśli akurat nie przymykała oczy przy mocniejszym nacisku. Armia mrówek maszerowała raźno wzdłuż jej kręgosłupa, ciśnienie zaczynało podzwaniać w uszach. Sama nie wiedziała w której chwili oderwała rękę od piersi, zaciskając palce na czuprynie tkwiącej między nogami i przyciskając sugestywnie do siebie.
- Cholera Steve - wysapała nim przez jej ciało przeszła seria elektrycznych impulsów, wyginając plecy w łuk. Opierała się potylicą o ziemię, drąc paznokciami trawę. Zaciskała też mocno palce na włosach mężczyzny póki nogi nie przestały się jej trząść jak przy ataku padaczki, a ciało nie padło płasko na mokrą ziemię.
- Eks...tra… sir - dysząc ciężko wydusiła jedno urywane zdanie, czując drapanie w gardle. Przeziębiła się… czy raczej darła przed chwilą? Nie pamiętała.

- No ba! Chyba nie spodziewałaś się rutyniarskiej rutyny po specjalsach? - trudno było powiedzieć czy oficer się puszył tak specjalnie i czy tak sobie ironizował jak to miał coś chyba w zwyczaju. Trudno było powiedzieć bo raz, że tą wieczorną mżawką to było dość ciemno więc nie było widać detali twarzy a dwa to był już dość mocno zasapany więc mówił już trochę niewyraźnie. A trzy to zaraz nachylił się nad nią i zaczął ją całować. Tym razem w usta. I jednocześnie zaczął poprzedni adres badać tym czymś co wcześniej trzymał w bokserkach. Najpierw ostrożnie aby się ładnie tam wpasować i dopasować ale gdy to się stało zaczął trenować bardzo intensywny rytm pompownia.

Nie pozwolił jej dobrze złapać oddechu, przechodząc od razu do dogrywki. Wciskał ją w ziemię kończąc uprzejmości i biorąc co dawała agresywnie, bez litości i szansy na odpoczynek. Od startu nadał ostre tempo, zmuszając do poddania, całkowitej kapitulacji i podporządkowania rozkazom bez słów. Sierżant znów gubiła wdechy, chwytając spazmatycznie co miała pod ręką, a każdemu zderzeniu ciał towarzyszyły coraz głośniejsze jęki. Przestało ją obchodzić czy ktoś usłyszy, albo co pomyśli. Reszta i tak wiedziała po co tu przyszli, żadna tajemnica. Udawanie psuło zabawę, było niepotrzebne. Odzyskała tyle kontroli aby zaprzeć się stopami o trawę i zacząć współpracę, doganiając w wyścigu partnera, jednak nim to nastąpiło świat znów odpłynął w wybuchu ekstazy. Nie miała pojęcia ile to trwało, w niektórych sytuacjach czas przestawał się liczyć.

Miała wrażenie, że jej partner chyba miał podobny punkt widzenia. Bo gdy było już po wszystkim przez chwilę, wręcz bliźniaczo, leżeli na mokrej trawie, zalewani mokrą mżawką mając siłę tylko na zbieranie swoich oddechów. Nawet chłodu nie odczuwali, zresztą chyba było dość ciepło mimo tej mżawki. Chyba bo chwilowo rozpierała ich wewnętrzna gorączka o jaką się wzajemnie przyprawili i to specyficzne uczucie błogiego rozleniwienia.

- No, no sierżancie, widzę, że jednak posiadasz pewne specjalne talenty. - wychrypiał cicho kapitan śmiejąc się do tego ciepło i sympatycznie. Przetarł sobie dłonią twarz i popatrzył obok na twarz leżącą obok. Odgarnął jakiś mokry kosmyk zasłaniający twarz, przyjrzał się jej i pocałował. - A teraz sierżancie sprawa o znaczeniu strategicznym! - powiedział podnosząc się do pionu i macając trawę dookoła. Akurat jego bielizna jaka kolorystycznie nie łamała regulaminu spełniała swoje maskujące zadanie znacznie lepiej niż czerwony skrawek materiału nieźle widoczny na trawie nawet w środku nocy. Ale w końcu znalazł co swoje i zaczął je zakładać podrzucając czerwoną własność właścicielce. - Dacie radę pokonać przeszkodę o 100% wilgotności wpław czy obejściem? - zapytał wskazując na mroczną taflę wody jaka oddzielała ich od klubu i rozbawionych w nim i przy nim ludzi. No rzeczywiście mogli popłynąć z powrotem, tak samo jak tutaj przypłynęli albo obejść brzegiem co było dłuższą trasą w tej mżawce ale na pewno nie tak wyczerpującą.

- A nie możemy się tu okopać aby utrzymać pozycję w wysuniętym przyczółku? - odpowiedziała niemrawo, równie apatycznie sięgając po majtki. Najchętniej nie ruszałaby się w ogóle, tylko wpełzła gdzieś pod liście, nakryła pałatką i poszła spać. Niestety życie nie mogło być aż tak proste.
- Jeśli wolno mi wyrazić opinię, ssiecie całkiem porządnie, sir - powiedziała udając powagę i dokończyła małą, przyjacielską szpileczką - Jak na szkoleniówkę.

Druga kwestia należała już do poważniejszych. Lamia spojrzała niechętnie na czarną otchłań między nimi, a drugim brzegiem i tylko pokręciła głową. Bezsensowne kozaczenie nie było warte psucia tak miłej schadzki.
- Obejściem - westchnęła - Tylko się przemyję. Wytrzymacie w tak niesprzyjających warunkach, kapitanie?

- Też nie jesteście tacy beznadziejni sierżancie. Jak na pod-oficera. - mężczyzna zaśmiał się cicho kierując się na bosaka wzdłuż brzegu. Jakoś udało mu się podkreślić te “pod”. Ale wydawał się całkiem pogodny i zadowolony. Przeszli razem na około oczka wodnego które miało boki długości kilku standardowych basenów. Gdy wrócili do strefy ślizgawkowo - leżakowej sporą część gawiedzi przegnała mżawka a może skusiły do wnętrza ciepłe i suche rozrywki oferowane wewnątrz klubu. Ale przy samych drzwiach wejściowych zastali wesoły, hałaśliwy i rozbawiony posterunek Thunderboltów. Obsiedli jakiś stół i bawili się przednie razem z dziewczynami tymi samymi a może kolejnymi. Tego już Lamia nie była pewna. Ale tak jak obiecali przetrzymali ubrania dwójki pływaków w całości i suchości. Przywitali zaś ich wesołymi okrzykami, toastem i podszytymi złośliwostkami uśmieszkami. Ale poza tym kapitan i sierżant znów mogli wrócić do klubingowej zabawy.

Zakładanie suchego ubrania na mokre ciało nie miało za wiele sensu, wilgoć choćby kapiąca z włosów momentalnie je przemoczyła, no ale chodzenie bez niczego odpadało. Wystarczające widowisko odwaliło się na basenie, więcej nie potrzebowali. Z krzywym uśmiechem przyklejonym do twarzy skończyła doprowadzanie do porządku, dopinając cienkie paski butów, zaplatając je wcześniej tak
wokół kostek. Tym razem o dziwo sama poradziła sobie z zapięciem suwaka w kiecce, mimo że wiązało się to z krótką pantominą i wyginaniem rąk pod dziwnymi kątami, sugerującymi konieczność wizyty u egzorcysty.
- Rozchodniak? - rzuciła Mayersowi ponad ramieniem, odzywając się pierwszy raz odkąd zaczęli wielki powrót.

- Rozchodniak? To już się spławiasz? Widzieliście? Pani sierżant się już znudziła naszym towarzystwem. - już ubrany w koszulę i szorty “Krótki” machnął lekko głową na siedzącą obok kobietę na co reszta zareagowała złośliwie podszytymi śmiechami. Zamówili jeszcze kolejkę i znów wznieśli toast. Tym razem za sierżant w mokrej, czerwonej kiecce co to już chciała się z nimi żegnać.

- Jak na dobrego chrześcijanina dbam o dobro bliźniego - położyła mu współczująco dłoń na ramieniu, przepijając toast - Dbam o twoje serce, tyle atrakcji jednego dnia, jeszcze zejdziesz na zawał. Twój prywatny sani i tak będzie miał pełne ręce roboty - dopiła drinka, przenosząc wzrok na Dona.
Poprzerzucali się jeszcze koszarowymi komplementami, rechocząc jakby siedzieli w kantynie. Zrobiło się swojsko do tego stopnia, że na pożegnanie Mazzi wyściskała każdego Bolta po kolei. W końcu każda szanująca się księżniczka wracała do domu koło północą.

Opuszczając klub złapała się na tym że nuci pod nosem, szczerząc się do mijanych z rzadka ludzi. Niebo jaśniało, a jej dopisywał humor, choć niebo nad głową zmieniało powoli kolor z ciemnego granatu na róż ze złotem od wschodu.
Przebierała szybko nogami, szczękając zębami, ale nawet to nie mogło zepsuć piękna chwili.

"A Ty?Czy Ty już rozumiesz też?
Czy chcemy, czy nie, czeka na nas śmierć.
Po tym, co się tu działo każdy chyba wie,
Pod drzewem dziś to wszystko zacznie się"

 

Ostatnio edytowane przez Driada : 22-02-2019 o 19:03.
Driada jest offline  
Stary 25-02-2019, 22:01   #55
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - Sobotni poranek

2054.09.12 - sobota; przedpołudnie; gorąc; pochmurnie; Sioux Falls, Dom Weterana



Nie była pewna co ją obudziło. Ale chyba nic strasznego. Przebudziła się bez strachu i w spokoju mogąc się delektować leniwym powrotem do rzeczywistości. Obudziła się w swoim łóżku. Czystym, miękkim,wygodnym i tak całkiem odmiennym od dziur w po ziemiankach i piwnicach, zatopionych śmierdzącą wodą, zapluskwionych, zawalonych piachem lub śniegiem, z wszędobylskim błotem i brudem. No i najważniejsza różnica: tu był święty spokój. Nie groził nagły napad artyleryjski czy skryty atak zwiadowców wroga chcących złapać języka. Nie. Tu była cisza, czystość i spokój. No i błogie rozleniwienie.

Na myśl od razu napłynęły obrazy z poprzedniej nocy. Klub czy raczej cały kompleks rozrywkowy, kapitan Thunderboltów i jego zgrany oddziałek. Muzyka, światła, zabawa, alkohol różnego asortymentu, taniec, śpiewy, śmiechy, rozbawione przytyki… A “tam” było święto jak człowiek się napchał czymkolwiek aż tak, że nie był choć kilka godzin głodny albo dorwał się do butelki jakichkolwiek promili, zdołał wykąpać się w czymś więcej niż misce wielkości przeciętnego zlewu… Tak, tu, w tym mieście, w tych klubach, mimo, że prawie na każdym kroku spotykało się jakichś mundurowych, urlopowiczów, rekonwalescentów, bazy i ludzi z zaplecza to jednak to wszystko było całkiem inaczej niż “tam”.

Tam nie mogłaby wracać o porze która była kłopotliwa do definiowania czy jako jeszcze końcówka nocy czy prapoczątek nowego dnia. Ale gdzieś o takiej porze wróciła do Domu. Właściwie to Bolci ją podwieźli bo o takiej dzikiej porze już nie kursowały konne autobusy. Pożegnania i końcowe zabawy w klubie, te “jeszcze tylko jedna kolejka!”, że właściwie kobieta w czerwonej kiecce zawinęła się z klubu wtedy gdy Bolci się zwijali. Czy raczej to oni zgarnęli ją ze sobą. Sporo po północy. Ale przynajmniej miała transport pod sam próg. Tak przynajmniej to teraz wyglądało gdy leżała, wciąż w czerwonej kiecce, na swoim łóżku. Tylko po takiej nocy może film jej się nie urwał jak ze dwie noce wcześniej podczas wspólnych z Betty szaleństw w “Novie” ale jednak nie do końca była pewna jakości i kolejności wspomnień od momentu powrotu z “Krótkim” do klubu. Ale to co pamiętała wyglądało na pierwszorzędną zabawę!

Gdy wróciła do Domu musiała swoje odstać pod drzwiami. Nikt jej nie powiedział, że Dom będzie na noc zamknięty. Na szczęście znalazła dzwonek i po iluś tam razach drzwi otworzył jej zaspany Fred który na szczęście ją rozpoznał. Nie pamiętała już czy o czymś rozmawiali bo tutaj wspomnienia już robiły się mocno poszatkowane. Jakieś schody, zderzenie z dyktą przepierzeń w pokoju… ktoś się jej coś pytał czy mówił? Sam moment zalęgnięcia na łóżku był ostatnim co pamiętała.

Teraz też było dość mrocznie. Przepierzenia sięgały trochę ponad głowę przeciętnego dorosłego więc przy jedynym oknie w pokoju było w tych prywatnych przegródkach dość mroczno. Chociaż były lampki, i książki na szafkach, i jakaś torba, i…

Książka? Torba? Przecież to nie jej!

Rozejrzała się przytomniej. Ta książka… to nie była ta co widziała ją u Carol dzień wcześniej? Cholera wyglądała bardzo podobnie… Po krótkich oględzinach nabrała pewności: spała w łóżku Carol…

Ale samą Carol też słyszała. Gdzieś za przepierzeniem od strony okna. I chłopaków. I jakieś stukoty. Gdy tak dochodziła do do czasu rzeczywistego zorientowała się, że chyba w coś grają. Bo słyszała specyficzny dźwięk rzucanych kostek i coś o zagrywaniu i kupowaniu kart. Tak jakoś to brzmiało. No i nadal była w swojej czerwonej kiecce. Chociaż teraz już nie wyglądała tak wyjściowo gdy z pół doby temu ją na siebie zakładała przed opuszczeniem pokoju. Ale musiała wstać. Głod jeszcze jakoś mogła zdzierżyć ale parcie suszy na gardło i płynów na pęcherz zmuszało ją do powstania.

- Aaa… wstała nasza śpiąca królewna… - powitał ją Chris. We trójkę siedzieli przy małym stoliku przy samym oknie. I rzeczywiście grali w jakąś planszówkę.

- Wróciłaś do pionu? Czy nadal ścian będzie ci mało? - Rich też wydawał się ubawiony tym, że widzi nową koleżankę.

- Mhm. Wrócę przed północą. Mhm. Z “Honolulu”. Mhm. - Carol udawała zamyśloną patrząc w jakieś swoje karty i ze szczyptą złośliwości parodiowała własne słowa Lamii z jakimi mniej więcej się rozstawały wczoraj wieczorem.

- Do kibla? To za drzwiami w prawo, na końcu korytarza. Jak nie doniesiesz to sama sprzątasz. - Chris zlitował się nad wymęczoną koleżanką i domyślił się co ją wywabiło z kojca Carol.

Było tak jak mówił. Na szczęście jak na dzielnego frontowego weterana przystało: dała radę! Po dokonaniu porannych ablucji rzeczywiście poczuła się lepiej. Gdy wróciła do pokoju mogła już ogarnąć kilka rzeczy. Po pierwsze nie było już takie rano. Południe jeszcze nie ale już dość blisko. Czyli przespała śniadanie i albo wytrzyma do obiadu tutaj, albo u Betty, albo dokupi sobie coś u sprzedawców przed Domem. Po drugie gdy wróciła do pokoju zorientowała się, że w przepierzeniu przy drzwiach a więc u któregoś z chłopaków, ktoś odłamał fragment dykty przez co można było zajrzeć do środka. A była pewna, że wieczorem gdy wychodziła do klubu tego uszkodzenia nie było. I po trzecie, że znów jest kolejny gorący dzień ale na szczęście zachmurzenie nie pozwalało palić miasta morderczym promieniom słonecznym. I niejako na deser, że pozostała trójka współlokatorów grała w jakąś grę przy okiennym stoliku. I chociaż tak grali to jednak wszyscy jakoś tak dziwnie zerkali na nią co jakiś czas.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-02-2019, 15:45   #56
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iebwn1L4lyM[/MEDIA]

Plan na powrót udało się Mazzi wykonać prawie idealnie. Mimo zamroczenia alkoholem, zmęczenia i senności, poprawnie namierzyła właściwe piętro i pokój, a nawet dotarła do łóżka bez dodatkowego towarzystwa, budząc się rano z minimalnym kacem, o dziwo nie moralnym. Co prawda perfekcję psuło to, że otworzyła oczy nie w swoim łóżku, jednak tutaj dało się znaleźć rozsądne wytłumaczenie - pomyliła się tylko o dwa metry, bo jej wyro stało po drugiej stronie przepierzenia, w zagrodzie obok. Jak na dwie krótkie wizyty i tak nieźle zapamiętała rozkład pomieszczenia, mogła więc sobie pogratulować zmysłu terenowego. Znaczy mogłaby, gdyby nie pilna potrzeba opróżnienia pęcherza i przepłukania gardła.

Reszta współlokatorów już nie spała, co dziwne nie było patrząc na godzinę, oczywiście przywitali ją jak kota który odpadł w zawodach w kantynie, a ona miała tyle siły żeby machnąć im ręką na powitanie i wymamrotać “Księżniczka, nie królewna”. Potem skorzystała z podpowiedzi gdzie jest prysznic, rzecz zbawienna na kacu. Doprowadzona do porządku, przebrana w czyste ciuchy od razu poczuła się lepiej, tak że gdy wróciła do pozostałych, szczerzyła się już wesoło. Zostawało poznać rozmiar i zasięg strat ostatniego powrotu do domu… chociaż dziura w ścianie coś jej mówiła, że jest wynikiem prac pijanej saper.
- Dobra… dobierałam się do kogoś, albo rozwaliłam komuś gębę? - rzuciła sakramentalne pytanie, dosiadając się do grających. - Niezłe wyro Carol, masz lepszy materac niż w moim.

- Mamy taki sam. Jakbyś skorzystała to byś wiedziała.
- odpowiedź Carol była szybka i ironiczna. Podobnie się uśmiechnęła. Panowie prychnęli na pytania nowej i popatrzyli na siebie jakby sprawdzali co i jak powiedzieć.

- Nie, wiesz było spoko. Nie licząc paru drobiazgów to wiesz, luzik. - moździerzysta machnął ręką i wzruszył ramionami. - Dobra to teraz ja rzucam. Gapcie się bo nie będę powtarzał. - oznajmił pozostałej dwójce i pomachał kostkami po czym potoczył je po planszy. Ruch małych sześcianików na chwilę przykuł uwagę innych.

- No to stoisz. - Chrisa jakoś nie zmartwił wynik tego rzutu za to Rich westchnął gdy widocznie poszedł nie po jego myśli. Teraz obaj popatrzyli na Carol więc pewnie był jej ruch.

- Luzik powiadasz - Mazzi zadumała się, siadając wygodniej na krześle i opierając plecy o ścianę - Przez chwilę myślałam, że odwaliłam coś grubego przez co nie chcieliście mnie znać i zamknęliście samą u Carol w kojcu… dziwne. Naprawdę cholernie dziwne - zmarszczyła brwi zastanawiając się głęboko nad genezą prostego faktu po czym wyjaśniła - Nie przypominam sobie abym poza szpitalem budziła się w ubraniu… dość niecodzienne, dlatego pomyślałam żeście walnęli na mnie focha, nikt nie chciał ze mną spać i miał gdzieś że z powodów… no powodów - wzruszyła ramionami - Potrzebuję wsparcia duchowo-fizycznego podczas zasypiania. Dobrze że byłam pijana - westchnęła boleśnie i z wyrzutem, ale szybko jej przeszło. Dokończyła z uśmiechem - Próbuję sobie poskładać powrót, pamiętam jak śpiewałam przed wejściem żeby obudzić Freda...no i schody i… co za “parę drobiazgów”? Mieliście trochę funu, teraz ja chcę mieć.

- No tak, tak schody… no tak, były jakieś schody…
- Chris uśmiechnął się z przekąsem patrząc na swoje karty. Pozostała dwójka trochę pokiwała głowami, trochę wzruszyła brwiami tak dość oględnie komentując słowa kolegi. Carol rzuciła kostkami i wszyscy znów obserwowali jak się toczą.

- Ty chyba czitujesz te kostki… - mruknął Rich gdy uśmiechnięta łącznościowiec zaczęła przesuwać po planszy swój pionek.

- Dobrze, że on wstał się w nocy odlać. To cię doholował po tych schodach. - Carol wskazała na Richa. Ten spojrzał na siedzącą obok stołu nową i pokiwał twierdząco głową.

- Tylko przez ciebie nie zdążyłem do kibla bo dopiero wychodziłem jak patrzę, że ktoś walczy z tymi schodami. A mnie przyszpiliło. To doholowałem cię do drzwi no i kućwa myślałem, że dalej sama trafisz. - moździerzysta rozłożył ramiona by dać znać, ze proste jego zdaniem zadanie jednak przerosło powracającą na łono rodziny koleżankę.

- No ale nie… - Carol roześmiała się wesoło przekazując kostki Richowi. Ten odwrócił się do stołu i planszy próbując coś wykombinować.

- No nie. Ja myślałem, że jakiś dureń się capstrzyk bawi czy inny chuj. Jak mi się “ktoś” zaczął szarpać z drzwiami. Tymi do mnie. - Chris lekko wskazał na zagródkę z rozwalonym fragmentem dykty. - Myślę sobie “wstanę i trzasnę bo urwie”. No ale byłaś szybsza. - Chris rozłożył ramiona w geście bezradności.

- No i tym tajemniczym sposobem, jakiś tajemniczym zrządzeniem losu jakoś tak się trafiło, że się obudziłam. No wyłażę na środek a patrzę ktoś tam się szarpie po ciemku przy drzwiach. Pytam co jest grane a potem samo poszło. - Carol dorzuciła swoją cegiełkę do wspólnej opowieści. Trzepnęła Richa w rękę przypominając mu o jego turze. Ten pokiwał głową i rzucił w końcu kostkami.

- Nie jest źle. - mruknął i zaczął przesuwać swój pionek po tym jak sprawdził swoje karty. - Chyba chciałaś jej coś powiedzieć. Albo komukolwiek. - wyjaśnił operator broni ciężkiej wskazując na ich łącznościowca.

- Ta. Bardzo śmieszne. Ten cwaniak ją na mnie wepchnął. - Carol poskarżyła się na Chrisa rzucając mu przez stół oskarżycielskie spojrzenie.

- Nie popchnąłem tylko nakierowałem. I nie na ciebie tylko do jej przegródki. Sama zaczęłaś ją łapać to nie zwalaj na mnie. - czołgista poczuł się w obowiązku doprecyzować ten detal nocno - porannej opowieści.

- Bałam się, że się przewróci. - Carol wzruszyła ramionami ani nie drążąc dalej tego tematu ani rezygnując ze swoich pretensji. - Skracając jakoś się mnie uczepiłaś tak, że jak ja chciałam wrócić do siebie to mnie popchnęłaś i wylądowałyśmy u mnie. Myślałam już, że ci przyleję no ale padłaś jak zabita. Nie chciało nam się już ciebie budzić i przenosić to zostawiliśmy cię u mnie a ja przespałam się u ciebie. Nie zarzygałaś mi tam niczego? Jak tak to lepiej grzej od razu i to sprzątnij. - Carol dokończyła wspólną opowieść i nocno-poranna przygoda chyba niezbyt ją bawiła sądząc po wyczuwalnej nutce irytacji. Na końcu popatrzyła na siedzącą obok Lamię i wskazała na wejście do swojej zagódki z której ta niedawno się wytoczyła.

Nie wyszło źle, wręcz przeciwnie. Żadnych strat moralnych, ani za dużo materialnych. Sierżant kiwała głową, przyjmując do wiadomości zdarzenia sprzed paru godzin. Było dobrze, bez przypału. Bała się, że odwaliła coś grubszego, na szczęście udało się nie.
- No bez przesady - przybrała urażony ton, patrząc równie urażonym wzrokiem na drugą kobietę - Nie doprowadzam się do takiego stanu aby rzygać i robić pod siebie. Mogę coś rozwalić, do kogoś się dobierać, albo usnąć na chodniku, albo obudzić się w innym mieście… ale no bez przesady. Trzeba mieć jakieś granice - uniosła dumnie brodę, przybierając pozę skrzywdzonej, wcielonej niewinności - Trochę mi się w klubie przedłużyło. Jeden szarmancki koleś zgubił kąpielówki, więc jako kobieta empatyczna i nastawiona do bliźniego pozytywnie, pomagałam mu szukać. Jakoś tak straciłam rachubę, wiem… wiem - westchnęła, kręcąc głową i popatrzyła na każdego po kolei - Miałam wrócić wcześniej, na parapetówę. Wybaczcie, zasiedziałam się… i dzięki za ogarnięcie mnie przy powrocie. Chyba wiem co chciałam wam powiedzieć - wróciła do uśmiechu - W końcu mieliśmy pić, nie? Wódka jest, zagrycha też. O ile nie pozbyliście się wszystkiego wieczorem, jak tak to trudno - rozłożyła ręce - Oby wam smakowało i poszło w cycki.

- Jaka wódka? Jaka zagrycha?
- chłopaki wyraźnie zbystrzeli na te kluczowe słowa i można było mieć wrażenie, że zastrzygli uszami jak kot na dźwięk otwieranej lodówki. Przynajmniej według dawnych powiedzonek jakie dotrwały do dzisiejszych czasów.

- No Lamia zostawiła mi na przechowanie jak wróci. - Carol westchnęła przykuwając uwagę obydwu mężczyzn.

- Masz u siebie wódę i nic nam nie mówisz? - Chris aż pochylił się nad stołem w stronę łącznościowca gdy upewniał się, że dobrze zrozumiał jej słowa.

- Mieliśmy ją zrobić jak wróci. No to wróciła. Weź wyciągnij wiesz gdzie jest. - Carol nic sobie nie robiła z tych męskich wyrzutów i na koniec spojrzała na Lamię i obojętnie wskazała na swój kojec gdzie widać powinna być nadal ukryta wczorajsza wałówa w jej szafce.

Zdziwienie saper pewnie wymalowało się na jej twarzy. Nie liczyła że fanty się ostaną, a tu proszę. poranek cudów. Szybko podbiła do odpowiedniej szafki, wyciągając z niej dwie butelki i owiniętą ścierką blachę szarlotki. Niosąc z pietyzmem oba dobra, wróciła pod stolik.
- No ale trzeba zrobić miejsce - popatrzyła na planszówkę i ściągnęła usta z zamyślony dzióbek - Chyba że lecimy z tym na świetlicę, albo schody. Kojarzę że te ostatnie całkiem wygodne - skończyła wachlując do Richa rzęsami. Jej prywatny, poranny bohater, holujący do pokoju.

- Ty patrz nie ściemniała… - Chris mruknął szczerze zdziwiony i tak samo jak jego kolega wpatrywał się w prezentowane dobra jak urzeczony. Ale tylko chwilę. - Połóż na parapecie, zaraz to oporządzimy. - zdecydował szybko wskazując na wolny parapet jaki był naturalną, improwizowaną półką do rozdysponowania. Na to hasło ruszyła się też i pozostała dwójka. Carol poszła po coś do siebie, Rich do siebie, Chris zaczął coś zbierać rzeczy tej planszówki ze stołu i po chwili nieuporządkowanego chaosu wszyscy, tym razem we czwórkę, znów spotkali się przy stole. Tym razem uzbrojeni w talerzyki na ciasto, kubki na kompot i kieliszki na wódkę.

- No dobra. Masz na wkupne. To możesz zagrać z nami. - rzekł Rich tonem jakiegoś wtajemniczonego tajnego klubu do nowego kandydata do tego klubu.
I rzeczywiście stół dalej był zawalony planszą ale po małym przemeblowaniu zrobiło się miejsce na czwartego gracza.

- Taka nasza mała tradycja. W sobotę po śniadaniu w coś gramy. - Carol wyjaśniła niewtajemniczonej jeszcze koleżance jak to wyglądają u nich te sobotnie poranki.

- Nie bój się, wszystko ci powiemy co i jak. - Chris zaczął rozdawać każdemu jakieś małe, kolorowe karty a jako nowej nawet pozwolili jej wybrać pionka. Znaczy jednym z dwóch jakie zostały gdy już pozostali wybrali swoje a wyglądało na to, że każde z nich ma swój ulubiony.

- Na pokera to nie wygląda - Mazzi popatrzyła na barwne kartoniki, przedstawiające jakieś mityczne, fantastyczne postaci. Przyglądała im się przez dłuższą chwilę, aż wreszcie wskazała na coś podpisanego “Elfka”.

- Ma niezłe cycki, biere ją - pokiwała do tego głową z miną znawcy tematu. Nie pamiętała by grała w podobne gry, przynajmniej odkąd obudziła się w szpitalu. Na razie wyglądało w porządku, więc wzięła pionek i czekając aż reszta się obsłuży, pokroiła ciasto.
- Co, myśleliście że tak tylko pierdoliłam głupoty o wkupnym, nie? - rzuciła ironicznym spojrzeniem na parę żołdaków - Popitoli, popitoli, a i tak zapomni. A tu smutek, nie można się fochać… to co, komu ciasta? - zadała pytanie, pokazując Gerberem na blachę.

- Niezły kozik. To dawaj kawałek. - siedzący najbliżej ciasta Chris zerknął na trzymane narzędzie. Potem na ciasto i podstawił swój talerzyk. Atmosfera zrobiła się wyraźnie wyluzowana jak na sobotę pasowało jak najbardziej.

- No. Nie dziw się. Co drugi tak mówi. Zrobię to czy tamto, wpadnę, odwiedzę, powiem, przekażę… a potem dupa. - Rich wzruszył ramionami jakoś niezbyt sie kryjąc z tym, że za wiele po nowej z tych jej obietnic to widocznie się nie spodziewali.

Gdy wszyscy znaleźli się znów przy stole zaczęli grać. Trójka weteranów tej gry zaczęła tłumaczyć świeżakowi co i jak z tymi kartonikami, kolorową planszą, kostkami i masą malutkich żetoników do pomocy. Na pewno było to prostsze niż ogarnięcie wszystkich tabel właściwości materiałów wybuchowych to mieszania ich nowe mieszanki o pożądanych właściwościach. No i o wiele przyjemniejsze a do tego zabawne. Skracając to trzeba było swoim pionkiem dojść do centrum prostokątnej tarczy podzielonej na trzy warstwy zwane krainami. Gdy ktoś tam doszedł to mógł się zmierzyć w walce o koronę. Jeśli wygrał to zostawał władcą całej planszy i wygrywał grę. Ale, że im bardziej wewnętrzna kraina tym silniejsi byli przeciwnicy no to i trzeba było sobie uzbierać trochę żetonów ze sprzętem, rozbudować i wzmocnić postać zanim się ktoś pokusił o skok do wewnętrznych krain. Za to pozostałej trójce, chociaż każde z nich chciało wygrać to chyba główną przyjemność sprawiała właśnie sama gra a nie wygrana więc grało się całkiem przyjemnie i z dużym przymrużeniem oka. Zwłaszcza, że kolejne kawałki ciasta i wypite kolejki rozluźniały atmosferę jeszcze bardziej.

Więc tak spędzali czas wolny zwykli, normalni ludzie - grając wspólnie w coś, co nie musiało zawierać podtekstów albo robić nowych problemów. Mazzi masa elementów i barwnych kart strasznie się spodobała. Zbierała szpej dla postaci, klęła gdy jej kości nie sprzyjały i przepijała kolejne kawałki ciasta wódką, czując się podejrzanie wyluzowana, spokojna wręcz. Miłe, sobotnie południe w gronie znajomych, którzy w przyszłą sobotę też będą grali w grę.

- Muszę zapamiętać żeby zwlec się w przyszłą sobotę na partyjkę - mruknęła pogodnie, gdy przełknęła wódkę i odstawiła kieliszek na parapet. - A właśnie… ktoś z was wybiera się dziś na koncert do starego kina? Wywrotowe, antysystemowe darcie mordy na trzy akordy - zabujała brwiami, pod stołem buszując bosą stopą po nodze moździerzowca, a nad stołem udając że nic zdrożnego się nie dzieje - Do tego tanie wino, dużo skór i ćwieków. Glany, pogo i pewnie ktoś będzie się bił pod sceną… wspominałam o pogo? - polała nową kolejkę.

- Nie moje klimaty. - Chris skrzywił się trochę ale raczej wolał cieszyć się kostkami, planszą, ciastem i alko niż zajmować się czymś innym. Pozostała dwójka też zareagowała podobnie jakoś nie czując wystarczającej motywacji i potrzeby do wieczornego pogowania i punkowania pod sceną.

- Taka rozrywkowa jesteś? A to z kim się tak wczoraj zrobiłaś w “Honolulu”? - Rich zerknął ciekawie na Lamię i rzucił kostkami bo akurat była jego kolejka. Zaczął przestawiać po planszy swój kartonowy pionek gdy do rozmowy się wtrąciła łącznościowiec.

- Pewnie z tym swoim kapitanem. I to nie jakimś tam zwykłym kapitanem. Tylko z Bolców. - Carol mruknęła z przekąsem sprawdzając coś na swoich kartonikach a dwaj pozostali gracze zerknęli na nią, na Lamię, na siebie nawzajem w końcu jeden zajął się ciastem a drugi zapitką.

- No to jak tak zaczynasz ostro to długo tu nie pomieszkasz. Widzicie jak to nasza Lamia się umie ustawić? Ledwo zaczęła fikać po mieście a już się buja po “Honolulu” z kapitanem Bolców. - Chris rozłożył ręcę i pozostała dwójka mądrze pokiwała głowami na znak, że ma racje i wiele tu się już zdziałać nie da. Rich przekazał kostki Lamii bo teraz była jej kolejka.

Albo się Mazzi wydawało, albo ktoś tu miał ból dupy, tylko nie ogarniała z jakiego powodu. No dobra, chyba coś tam się jej w głowie łączyło dwa z dwoma, ale było to tak absurdalne, że nie chciało przejść jako fakt.

- Nie po mieście, ale po klubie - popatrzyła kwaśno na operatora maszyn bojowych - Nie mój kapitan, ale po prostu kapitan. Ale fakt, bolcuje całkiem, całkiem - przy tej kwestii wzruszyła ramionami, wypijając kielonka i zaraz uzupełniając szkło. Drugą ręką potoczyła kostki, a potem przesunęła pionek o odpowiednią ilość oczek.

- Wzgórza… ciągnij 2 karty - mruknęła, odczytując co było wypisane na planszy. Ciekawe jaki by nastrój nastał, gdyby padło, że z Estebanem też się buja - O… zajebiście - uśmiechnęła się, odkładając kartę “Manierka” na kupkę sprzętu swojej postaci. Powoli zaczynała łapać o co tu chodzi, w grze oczywiście.

- Długo nie pomieszkam tutaj? Niech zgadnę… złożycie skargę na nieobyczajny sposób prowadzenia się, nocne rozróby i pijaństwa, degrengoladę, nepotyzm, gorszenie współlokatorów - oddała kości dalej - Mówiłam wam że i tak tu pewnie długo mnie nie będą trzymać, zanim nie polecę ze względów tursytyczno-obyczajowych. Poza tym chlałam wczoraj z oddziałem Boltów, taka ze mnie zła padlina i niedobra - parsknęła dość cynicznie - Już mam się pakować, czy kończymy partię?

- Daj spokój, nikt cię przecież nie wygania.
- Rich przyjął ugodowy ton ale relacje z wieczornych przygód chyba niezbyt przypadły trójce współlokatorów do gustu.

- Nie przetrzymuj kostek. - Carol stuknęła dłoń Lamii dopominając się o przekazanie losowego elementu gry w swoje ręce po tym gdy skończyła swoją turę.

- Nic nam do tego, mieszkaj sobie i bujaj się gdzie i z kim chcesz. Nikt tu żadnych skarg nie pisze, mieszkaj sobie. Nie myśl, że jesteśmy jacyś trefni czy co. Po prostu widocznie kręcą nas inne rzeczy. - Chris wzruszył ramionami czując się chyba zobowiązany wypowiedzieć się w imieniu całej trójki.

- Ale dałaś wałówę i wódę więc spoko. Nie bój się tu sami swoi. Po prostu nie co dzień trafia się ktoś kto pierwszej nocy buja się po “Honolulu”. W oficerskiej obstawie. My tu same szaraczki w większości. Oficery bujają się w Bloku A. Inny świat. My nie gadamy za bardzo z nimi a oni z nami. Jak w wojsku. Brak wspólnoty interesów. - Rich nieco rozwinął punkt widzenia jaki mieli na kontakty z oficerami i klub który chyba nie był takim kolejnym przydrożnym barem w mieście. W wojsku rzeczywiście istniała dość duża rozbieżność między oficerami, nawet tymi młodszymi a resztą wojskowej masy. Byli niczym rodzynki w wojskowym cieście skoro średnio statystycznie na setkę mundurowych przypadało może kilku poruczników i co najwyżej jeden kapitan ale zwykle był ponad taką przeciętną setką szarej wojskowej masy. Nie do końca wiedziała jakie jej współlokatorzy mają szarże ale widocznie do oficerów nie należeli.

O tak, szczególnie po drugiej kobiecie dało się zauważyć jak nikt nic do Mazzi nie ma. Ani tym bardziej do jej zeszłonocnej wycieczki. W jednym jednak się nie mylili - chuj ich to obchodziło. Nie żeby jeszcze kiedyś miała spotkać się z Mayersem i to nie dlatego że ona nie chciała, a odwrotnie. Wątpiła aby zobaczyła go jeszcze, chyba że przypadkiem pójdzie znowu do Honolulu, bo nawet, kurwa mać, nie ogarniała gdzie go w cywilu złapać poza jednostką. W jednostce za to i tak nie udzieliłby jej takich informacji - szarakowi, podoficerowi. Kawałkowi żwiru w porównaniu do rodzynków z oficerki. Westchnęła ciężko, zamykając na chwilę oczy. Dobry humor poszedł nie mówiąc kiedy wróci, sierżant za to nie wiedziała czemu jest jej źle: przez “Krótkiego”, albo pozostałą trójkę współlokatorów.

- Nie no, zajebiście. - parsknęła raczej cynicznym śmiechem, przepijając to klinem. Nalała jeszcze jedne, wypiła i dopiero odetchnęła raz jeszcze, ale nastrój się jej nie poprawił.
- Jak nie chcieliście słuchać to po co pytaliście gdzie i z kim się włóczyłam? To co, mam jak ta smętna pizda siedzieć na dupie u siebie w zagrodzie i tylko zalewać pałę póki się nie porzygam pod siebie albo nie stwierdzę że to ten moment kiedy wreszcie trzeba się zaćpać albo powiesić? - zebrała leżący przed nią zestaw kart do kupy, wyrównała boki i całość odłożyła na kupkę kart zużytych. Wstała od stołu i rzuciła przez ramię - Dzięki za grę, reszty nie trzeba. Umyta blacha po cieście do zwrotu.

- Po prostu żyj sobie po swojemu i daj nam żyć po swojemu. I tych kapitanów i całą resztę trzymaj dla siebie i będzie okey. - Carol rzuciła za odchodzą Lamią. Całą trójką wydawali się mieć dość niewyraźne miny więc chyba humor im też się zważył mniej lub bardziej. Gra wyraźnie przestała się kleić i w końcu Chris zaczął ją składać na dobre. Pozostała dwójka siedziała jeszcze przy stole bawiąc się kubkami i kieliszkami ale też jakoś tak machinalnie i bez przekonania. W końcu Rich zaczął jakoś trochę na siłę temat obiadu. We trójkę zaczęli nieśmiertelny, wojskowy i swojski temat “Co dziś dają w stołówce?”. I jakoś to poszło. Rzeczywiście pora była już taka, że do obiadu było zdecydowanie bliżej niż do śniadania.

W międzyczasie we własnym kojcu saper skończyła się malować i czesać, kończąc przygotowania do wyjścia na miasto. Po drodze wypadało wpaść gdzieś po kwiaty oraz wino, bo z pustymi łapami na obiad do Betty iść nie wypadało. Planowanie zrobienia przyjemności pielęgniarce i Amy trochę rozruszał brunetkę, tak że wiążąc buty machnęła ręką na resztę towarzystwa. Nie umieli sobie zorganizować czasu ich problem. Ona w planach miała całkiem niezłe perspektywy i na żarcie i po żarciu, już w starym kinie. Wreszcie spakowała do torby parę drobiazgów, nie chcąc po raz kolejny wykorzystywać zapasów kasztanki jeśli chodzi o mydło i pokrewne klimaty. Ciuchów zostawiła u niej jeszcze masę, nie zanosiło się jednak że trzeba je będzie do domu weterana przenosić.
Wyszła z zagrody, zamknęła za sobą drzwi, a potem bez słowa wypłynęła z pokoju, to samo powtarzając z drzwiami na korytarz. Kierowała się do Freda, zgłosić że znowu jej nie będzie. Nie potrzebowała jeszcze MP na karku.


Nie wiadomo gdzie i kiedy ale od momentu przebudzenia, wspólnej gry, popijawy i zajadania się ciastem w pokoju a następnie załatwiania swoich spraw poza Domem i parę godzin zleciało. Dlatego gdy stanęła w progu apartamentowca na pierwszym piętrze, w drzwiach na końcu korytarza zrobiło się już popołudnie. Za to w międzyczasie pogoda zrobiła się idealna. Gorąc lejący się z nieba trochę zelżał a chmury ustąpiły i nad miastem nastał błękit nieba. I Dom Weterana i mieszkanie pielęgniarki były o tyle wygodnie położone, że dotarcie tam środkami komunikacji miejskiej nie było już takie trudne dla saper. Już zaczynała na tej trasie poruszać się całkiem swojsko.

Chwilę czekała gdy zapukała do drzwi. Ale prawie od razu usłyszała za drzwiami szybkie, energiczne kroki, szczęk zamków i w drzwiach ukazała się szczupła sylwetka okularnicy.
- Cóż za niespodzianka. Amy, nie uwierzysz kto nas odwiedził! - łaskawa pani uśmiechnęła się oszczędnie jak na dobrze wychowaną damę wypadało. Ale mimo to w ustach i spojrzeniu i tak przekradło cię ciepło i sympatia do stojącego w progu gościa.

- Jack?! - gdzieś z głębi pomieszczenia dobiegło podekscytowane pytanie młodej blondynki. Kasztanowłosa kobieta w czystej koszuli sapnęła i pokręciła głową by dać znać gościowi co tu się teraz wyrabia jak jej nie ma.

- No niestety to nie twój amant. - Betty podniosła głos aby blondynka mogła ją usłyszeć i otworzyła drzwi wpuszczając do środka gościa. - No widzisz Księżniczko co ja się tu teraz mam z tymi młodymi zakochanymi? - powiedziała tonem skargi gdy ciemnowłosa Księżniczka przekroczyła próg mieszkania.

- O! Lamia! Cześć! - Amelia ukazała się wyskakując ze swojego pokoju. Co prawda to nie był Jack no ale ten gość też sprawił, że blondynka uśmiechnęła się przyjaźnie i podbiegła do gościa aby pomóc jej się rozpakować.

- Dziś dzień rozczarowań moją osobą, co? - saper parsknęła, wyjmując z papierowej osłony wpierw bukiet dla Betty, a potem dla Amy. Wręczyła je po kolei, każdą z kobiet całując w policzek. Przez myśl przeszło jej, że dobrze wreszcie wrócić do domu.

- Jak tam, gotowa na koncert? - spytała blondynki zdejmując buty i rozglądając się za kapciami - Jak wam minął wczoraj dzień? Byliście w ZOO? Co na obiad? - dodała spoglądając na gospodynię - Byłam w okolicy i pomyślałam że wpadnę, zobaczę co u was słychać.

- I świetnie zrobiłaś Księżniczko, mam nadzieję, że wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziana. Nawet bym powiedziała z szeroko otwartymi… hmm… no już tutaj wstaw sobie coś sama. - Betty mówiła ze swobodną swadą lekko sobie żartując ale bukiecik kwiatów przypadł jej do gustu i bo uśmiechnęła się promiennie na tą niespodziankę.
- Wreszcie ktoś kto wie jak należy taktować kobietę. - zamruczała z zadowolenia biorąc w wolną dłoń podbródek Lamii i składając na jej ustach ciepły pocałunek. Chwilę potrzymała jej twarz jakby chciała się jej napatrzyć z bliska.

- O rany jakie śliczne! Lamia jesteś kozacka! - Amy też była zachwycona swoim bukietem i okazała swoją wdzięczność zarzucając swoje ramiona na szyję gościa i przytulając się i ściskając ją mocno czym nieco wtargnęła między nią a Betty ale okularnica chyba się nie gniewała z tego powodu.

- No chodź, dobry moment wybrałaś, obiad już prawie gotowy. - okularnica jak zwykle zarządziła okolicą jaką miała do dyspozycji. Zakomenderowała Amelię do pomocy z kwiatami i wazonami, przypomniała Lamii, że nadal ma swój pokój do dyspozycji no i dała jej czas aby mogła się rozpłaszczyć i ubrać kapcie. Spotkały się ponownie w salonie gdzie gospodyni usiadła na swoim honorowym miejscu a Amelia jeszcze zwlekała sprawdzając na jej polecenie obiad w kuchni. Sądząc po zapachach piekło i gotowało się coś dobrego.

- Wyobraź sobie Księżniczko, że z tej naszej małej Amy to cała latawica się zrobiła… - Betty podniosła wymownie głos na tyle, żeby blondynka w kuchni mogła ją usłyszeć. No i usłyszała.

- Nie mów tak! Ja nigdzie nie latam! - zawołała blondynka trochę jakby rozbawiona i przejęta jednocześnie, że ktoś mógłby wziąć słowa gospodyni tak na poważnie.

- Tak?! A kto ci musiał przypominać, że dziś wieczór masz już zajęty bo się umówiłaś z dziewczynami? - Betty już wyraźnie posłała głos i spojrzenie w stronę kuchni gdzie trochę nawet było widać sylwetkę drobnej blondynki.

- Oj, no wiem przecież! Tak się tylko pytałam! - blondynka ciut straciła rezon i mówiła tonem upartej prawie dorosłej córki której rodzicielka wypomina to czy tamto z nie wiadomo jakiego powodu.

- Wszystko przez tego całego Jacka Księżniczko. W ogóle straciła dla niego głowę. Dobrze, że ma mnie co ją postawi na czas do pionu. Na szczęście miałam rękę na pulsie i pomogłam młodym zakochanym zorganizować sobie czas wolny. - Betty świetnie wychodziła w roli starej kumoszki czy innej ciotki. Takiej starej, złośliwej, gderliwej która stanowi idealną zawalidrogę i cięzar dla eksperysjnej młodości. I ekspresyjna młodość dała temu wyraz z kuchni.

- No! Ale jutro mnie zaprosił na grilla! - Amy wreszcie się doczekała z gorącym newsem aby się nim pochwalić swojej szpitalnej kumpeli.

- Tak Księżniczko, to prawda. Jutro w samo południe. Dopilnowałam aby Jack zobowiązał się, że po nią i przyjedzie i odwiezie przed wieczorem całą. - okularnica niewinnie zaczęła oglądać swoje paznokcie informując swojego gościa o planach młodych na jutrzejszy dzień. - Więc chyba niestety Księżniczko będziemy jutrzejszego popołudnia skazane same na siebie. I będziemy musiały sobie znaleźć jakieś zajęcie aby się nie nudzić. - Betty popatrzyła z dziwnie mało nieszczęśliwą miną znad swoich okularów na drugą kobietę.

- Nie no dziewczyny! Jack powiedział, że jak chcecie to możecie też jechać! - Amelia która nie widziała twarzy gospodyni chyba wzięła sobie do serca, że jej przyjaciółki zostaną same we dwie na pół niedzieli i będą się nudzić w pustym mieszkaniu.

Lamia przybrała podobną pozę starej hetery-matrony, która już zgorzkniała podeszłym wiekiem skrzeczy nad karkiem młodzieży, układając jej życie wedle własnego widzimisię, bo w końcu jako doświadczona przez los i postępujące dekady, ma oczywiście do tego święte prawo.
- No zobacz Betty, jaki to niecny młodzian - westchnęła ciężko, patrząc wymownie na kasztankę. Zasiadła przy stole, przyglądając się pozostałej dwójce kobiet - A takie dobre pierwsze wrażenie sprawiał. Porządny, szarmancki… dobrze wychowany i dobrze się zapowiadający… a tu proszę. Już na złą drogę sprowadza naszą biedną Amy. Co będzie dalej? Weekendowe wypady poza miasto? Wycieczki nad jezioro? - spytała tonem czystej trwogi, po czym załamała ręce - Zobaczysz Betty, jeszcze chwila i nam słoneczko stwierdzi że pakuje manatki i się wyprowadza. Do tego całego Jacka. Zostawi nas dwie samotne… bo przecież samej cię nie zostawię. Wrócę i będziemy obie siedziały, stare, zakurzone i zapomniane. Relikty dawnych czasów. Kupimy sobie kota, jak na stare panny przystało, przywdziejemy czerni żałobny kir. Zaczniemy robić na drutach i siedząc na balkonie popijać herbatkę a Amolem. No i naleweczki - pokiwała uroczyście głową - Aż zmienimy się w dwa suche, ususzone szkielety, okryte pajęczyna zapomnienia - udała że roni gorzką łzę nad tym tragicznym losem - Nie przejmuj się nami Amy, poćwiczymy w niedzielę te dewocenie na balkonie, a ty baw się dobrze. Młoda jeszcze jesteś, życie przed tobą… nie to co my - dokończyła melancholijnie.

- Nie no nie wygłupiajcie się. - Amy zerknęła z kuchni w ich kierunku jakby się obawiała, że to tak obie gderają na poważnie. - A w ogóle to chodźcie, obiad już jest. - zawołała je do siebie i Betty wstała dając znak gościowi, że mimo wszystko muszą wspomóc tą ekspresyjną młodość.

- Świetnie wyglądasz w tej kiecce. Dobrze ci podkreśla figurę. - okularnica wydawała się w świetnym humorze mimo tego zgrywu jaki odstawiała kosztem blondyny. Na znak jak dobrze wygląda figura Lamii trzepnęła ją w pośladek gdy zrównała się z nią w krótkiej drodze do kuchni.
- Tylko jak pewnie już wiesz jak tu zostaniesz to tu jest istna komarza plaga. - powiedziała uśmiechając się do niej słodko a na dole mocno i władczo targając jej pośladek.

- No bierzcie talerze i chodźcie. - nieświadoma mowy ciała Amelia przywitała je ciepłym uśmiechem wskazując na naszykowane naczynia. Sama miała na dłoniach grube rękawice i trzymała w nich jakąś szklaną brytfankę. Gdy postawiła ją na jednej z szafek i otworzyła buchnął z niej apetyczny zapach pieczeni. Nie zbyt spieczonej, niezbyt suchej, ot w sam raz razem z jabłkami i śliwkami.

- Udało mi się zdobyć kaczkę. - oznajmiła Betty poufałym tonem zdradzając przyjaciółce ten wielki sekret. Wzięła swój talerz i podeszła do blondyny która w międzyczasie zdjęła grube rękawice i zaczęła kroić pieczeń.

- I nie gadajcie tak na Jack’a. On jest bardzo miły. I rodzinny. Na tym grillu nie będzie nic strasznego to taki rodzinny grill ma być, żadne straszne rzeczy. - Amelia poczuła się w obowiązku aby wyklarować wizerunek swój i młodziana z jakim miała plany na jutrzejszy dzień. Przy okazji całkiem sprawnie nałożyła porcję na talerz gospodyni i zaczynała kroić drugą parującą porcję dla swojej kumpeli.

- Tak. Grill prorodzinny. Ale macie odpowiednie środki antykoncepcyjne? Jeśli nie to są w szafce w łazience weź co ci potrzebne. - kobieta o kasztanowych włosach świetnie sprawdzała się w roli starej, gderliwej ciotki. I co chyba nie dostrzegała przejęta całą sprawą Amelia, świetnie się przy tym bawiła. Zwłaszcza teraz gdy blondyna cała spąsowiała i nie wiedziała gdzie oczy podziać więc kończyła kroić porcję i nałożyła ją na talerz Lamii.

- Nie no co ty gadasz… przecież nic nie będzie ani nic no… - wybąkała w końcu zaczerwieniona blondynka. - Jak chcecie to możecie z nami jechać! - wybrnęła w końcu z zakłopotania i popatrzyła na swoje dwie towarzyszki. Pieczeń była już nałożona teraz wzorem gospodyni trzeba było nałożyć sobie puree z ziemniaków jakie znajdowało się w jednym z garnków.

Rozmowa robiła się coraz ciekawsza, jednak to co wjechało na stół kupiło uwagę sierżant na długą chwilę. Oniemiała patrzyła na pieczeń, przełykając ślinę tak głośno, że pewnie słyszano ją w mieszkaniu obok.
- Wow… - sapnęła z uznaniem, a potem spróbowała i mrucząc z uznaniem zaczęła wcinać, delektując się pieczonym mięsem w lekko słodkim sosie z owocami. Najlepsze co jadła odkąd pamiętała.
- Coś wspaniałego - pochwaliła, przerywając żucie tylko na tyle aby się tą informacją podzielić. Po paru długich minutach, kiedy zaspokoiła pierwszy głód, włączyła się do rozmowy.

- Oj daj spokój, przecież nie będziesz ciągnęła ze sobą dwóch starych bab aby skrzypiały gdzieś w kącie - Mazzi machnęła zbywająco, patrząc na blondynkę nostalgicznie - Wiesz… też zawsze jak gdzieś idę to zakładam że nic się nie wydarzy, a finał jest taki, że ląduję gdzieś na kimś. Albo pod kimś. Życie - wzruszyła ramionami, bagatelizując sprawę - Wczoraj na przykład. Wyszłam do klubu, spotkałam tego kapitana od Boltów. Mieliśmy wypić drinka, skończyło się w krzakach. Sama nie znasz dnia ani godziny, lepiej się przygotować na to, co może się stać… zresztą śliczna jesteś, wolna i młoda. Co sobie będziesz, proszę ja ciebie, żałować. Ten Jack wydaje się całkiem porządny. Mnie żaden do tej pory nigdzie nie zaprosił tak o… na coś nawet jak grill. Że niby kameralnego. Więc się ciesz i korzystaj ile wlezie. Betty dobrze mówi. Bierz gumy, nie ma co bez nich lecieć… chyba że potem ma się ochotę grać w loterię “Kto jest ojcem” - parsknęła, pomijając fragment że sama nie za bardzo pamięta o odpowiednim przygotowaniu i zwykle leci na żywioł, ale cóż. Młodzież należało odpowiednio edukować, zamiast zakrzewiać złe nawyki.

- Naprawdę, nie przejmuj się nami. Baw się jutro dobrze i nie do końca grzecznie. My z Betty sobie poradzimy, duże jesteśmy - wychyliła się i pocałowała kasztankę w policzek - Do tego pomysłowe… a właśnie. Będzie na koncercie jeszcze jedna laska z nami. - popatrzyła na obie towarzyszki na przemian - Val, kelnerka z “41”. Zabawna, wesoła, urocza dziewczyna. Lubi lizać buty - dokończyła patrząc bez podtekstu na okularnicę.

- Naprawdę? O, to wydaje się bardzo ciekawą osóbką. Wartą poznania. - Betty zareagowała jak na dobrze wychowaną damę przystało czyli oszczędnie się uśmiechnęła i zerknęła ponad okularami na Lamię. Włożyła sobie widelec z porcją jedzenie do ust i jakoś tak niby zwyczajnie powoli go z tych ust wysunęła co jednak w tym wykonaniu i temacie jakoś budziło kosmate skojarzenia.

- Ale Księżniczka dobrze mówi Amy. Naprawdę, dziękujemy ci za te zaproszenie ale no jedna przyzwoitka to już duży stres a dwie? Co by sobie Jack pomyślał albo jego rodzina? Że ci nie ufamy albo, że jakaś nierozgarnięta jesteś i trzeba cię mieć na oku non stop? No daj spokój Amy. - okularnica przybrała lekko strofujący ton jak matka czy nauczycielka który musi wskazać dziecku oczywistą, oczywistość którą dziecko z uporem zdaje się nie dostrzegać.

- I to będzie jutro. Zastanowiłaś się jak się już ubierzesz? Może porozmawiasz z Księżniczką ona ci na pewno coś doradzi. Jak i na dzisiaj. A właśnie. Pomyślałyście już o tym koncercie? Macie wszystko gotowe i jak się tam zabrać? - gospodyni niczym sprawny wodzirej imprezy zgrabnie przekierowała uwagę blondynki na inne tory. Ta rzeczywiście uniosła buzię znad talerza gdy uświadomiła sobie ubraniowe dylematy oraz obecność Lamii obok.

- Noo… Ale ja nie wiem jak się ubrać na ten koncert. Nigdy na takim nie byłam. A pojechać to chyba autobusem do kina to tylko jedna czy dwie przesiadki. - blondyna z grubym bandażem na twarzy wydawała się przyłapana na gorącym uczynku bo pod względem przygotowań mówiła jakby gorączkowo improwizowała a jej plany na wieczór były w proszku. Dlatego coraz częściej zerkała na Lamię ze niemą prośbą o wsparcie w oczach aby nie wyjść na lebiegę w oczach surowej siostry oddziałowej.

- Coś słyszałam że łaskawa pani nas podwiezie, więc tak… czy byłoby nietaktem gdybyśmy jeszcze podskoczyły do “41” po Val? - Mazzi płynnym ruchem stoczyła się z krzesła, opadając na kolano obok stołka pielęgniarki. Ujęła ją za dłoń i przycisnęła do swoich ust - Byłoby to niezwykle wygodne, poza tym sama byś pani miała okazję zobaczyć ten przypadek o którym wspomniałam. No i Maddie będzie, warto się przywitać i parę słów zamienić z tak zdolna kobieta. Może szybki masaż pleców spracowanych po dyżurze? Z ubraniem nie ma sprawy. - uśmiechnęła się do blondi - po to byłyśmy na zakupach. Coś ci po obiedzie dobierzemy.

- Kusisz Księżniczko.
- pod wpływem poddańczych zabiegów królowa na swoim tronie wydawała się rozpływać w swojej wspaniałości i łaskawości względem swojej faworyty. Pozwoliła jej unieść i pocałować dłoń po czym pogłaskała ją czule po policzku. Zastanawiała się chwilę siedząc trochę po przekątnej swojego fotelowego tronu i drugą dłonią przesuwając palcami po swoich ustach.

- Myślę, że taki brudny, hałaśliwy koncert jest zbyt mało higieniczny jak na muj gust. - odezwała się po chwili namysłu a Amelia cichutko westchnęła słysząc ten werdykt. - Ale podwieźć was gołąbeczki chyba bym mogła. A ten “41” coś mi się wydaje chyba jest po drodze. Mam nadzieję, że owa amatorka obuwniczej kolekcji będzie tam dzisiaj. - powiedziała powoli i z zastanowieniem. Przy okazji zaczęła też przesuwać palcami po twarzy Lamii zwłaszcza kciukiem po jej ustach.
- Kto wie Księżniczko? Może jak Jack porywa jutro nam na cały dzień Amy to może my byśmy mogły porwać jeszcze kogoś do towarzystwa? Jakby nam podpasował oczywiście. Jak myślisz Księżniczko? - okularnica rozparta wygodnie i władczo na swoim fotelu mówiła jakby pytała swojej prywatnej doradczyni o zdanie w bardzo ważnej kwestii.
 
Driada jest offline  
Stary 26-02-2019, 15:45   #57
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Doradczyni z namaszczeniem pokiwała potwierdzająco głową, otwierając usta, ale nie po to aby odpowiedzieć, a uwięzić między wargami kciuk. Patrząc do góry na oczy ukryte za okularami, ssała powoli nowego lizaka, przybierając pozę wdzięcznej i wdzięczącej się Księżniczki. Betty miała takie genialne pomysły, po jaki wuj Mazzi opuszczała jej gościnne progi, czego szukała? Kontaktu z innymi wojskowymi, powrotu do koszarowej normalności? Dzisiejszy poranek był ważną lekcją, potrzebną.
- Czy… adoptujesz mnie na dłużej? - spytała uwalniając jej kciuk i westchnęła smutno, bez zgrywania się - Chcę… tu zostać. Z wami. Nie wiem dlaczego się uparłam zostawiać rodzinę… wybaczycie mi? - przełknęła gulę, patrząc z perspektywy kolan na obie kobiety.

- Ależ Księżniczko… - Betty wydawała się szczerze poruszona i pozą i prośbą swojej ulubienicy. - … Przecież ci mówiłam… - lekko nachyliła się nad klęczącą kobietą zbliżając swoją twarz do jej twarzy. - … Że dla ciebie tutaj jest dla ciebie wszystko szeroko otwarte… - nieco zniżyła głos jednocześnie trochę przemeblowując swoje uda. Tak by mogła postawić swoje stopy po bokach swojej faworyty jednocześnie niejako rozchylając przed nią swoje uda. - … I zawsze tu znajdzie się dla ciebie miejsce. - zakończyła czule i delikatnie całując jej usta i jednocześnie przyciskając ją do siebie na tyle mocno na ile zdołała.
~ A jak ci nie pasuje ten Dom Weterana to nie musisz tam wracać. Wszystko załatwimy. ~ szepnęła jej do ucha gdy zbliżyła tam swoje usta. Możliwe, że nawet Amelia nie słyszała tego szeptu.

- Amy też się ucieszy jak do nas wrócisz, prawda Amy?
- Betty wyprostowała się nieco aby spojrzeć na nieco zdezorientowaną blondynkę. Pytanie ją jakoś pobudziło bo chociaż może nie wiedziała o co dokładnie chodzi to była mocno empatyczną osobą i teraz poderwała się ze swojego miejsca na kanapie i uklękła obok ciemnowłosej kumpeli obejmując i przytulając ją do siebie.

- No pewnie, Lamia, zostań z nami. Ja się wcale nie cieszyłam jak wyjeżdżałaś od nas no to jak byś wróciła to by było super. Bym miała z kim jeździć na miasto i w ogóle. - blondynka z okaleczoną twarzą przysłoniętą wciąż grubym bandażem mówiła z przekonaniem i jeszcze mocniej przytuliła kumpelę.

Wystarczyło tak niewiele żeby znowu chciało się żyć. Obecność bliskich, czułość. Poczucie że jest się potrzebnym i przede wszystkim akceptowanym bez względu na odwalane numery. Tutaj, przy nich, Mazzi nie musiała się tłumaczyć. Przejmować - przejmowała się, nawet bardzo, bo w końcu były jednym oddziałem. rodziną. Ona, Amy i Betty.
Wystarczyło tak niewiele, by mazany starannie godzinę wcześniej makijaż rozmazał się, zostawiając na policzkach saper dwie czarne strugi. Objęła obie kobiety na tyle ile mogła, bo gdyby nie to najpewniej zaczęłaby się unosić w powietrzu.
- To co? - siorbnęła nosem, uśmiechając się z ulgą i przytulając czoło do skroni blondynki - W końcu pójdziemy do tego ZOO, no nie? I na zakupy. Dzięki… trochę się pogubiłam, ale wreszcie wiem gdzie mam iść. - wyprostowała plecy, całując kasztankę tym razem tak jak powinna od samego progu: głęboko, z uczuciem i bardzo mokro.

Kasztanka też przyjęła ten pocałunek tak jak od początku powinna. Głęboko, z uczuciem i bardzo mokro. A do tego bez ceregieli uniosła swoją faworytę na siebie tak, że ta musiała się oprzeć o coś a najwygodniej było o samą Betty. Betty zaś skorzystała z okazji aby podkreślić swoje prawa i zachłannie złapała za pośladki opięte czarną kiecką przyciągając je do siebie. Podobnie zachłanne ruchy błądziły po plecach Mazzi. W końcu przyjemnie zdyszana gospodyni zarządziła przerwę.
- No już dobrze Księżniczko, już dobrze. Jesteś teraz we właściwych rękach. No wiesz, ktoś kto cię sprowadzi gdy trzeba do pionu i poziomu. Wytrenuje i przeszkoli w tym w czym dobrze wychowana młoda dama powinna być wytrenowana aby nie grzeszyć głupotami w towarzystwie. - okularnica zaśmiała się z wesołym, szelmowskim uśmieszkiem co brzmiało dla kogoś postronnego jak żarcik. No ale gdy się ją znało tak jak znała ją Lamia no to niekoniecznie mogło chodzić o zwykły żarcik. Właściwie to na pewno nie.

- No ale teraz gołąbeczki musicie się oporządzić bym wstydu nie miała, że wychodzicie i wracacie do mnie do domu. - gospodyni zgrabnie znów zarządziła reorganizację planów swoim podopiecznym. Lekko odepchnęła od siebie Lamię całując ją jeszcze na pożegnanie i sama też wstała. - Ja się zajmę zmywaniem a wy szorujcie się wyszorować, przebrać i do wyjścia. Zwłaszcza jak jeszcze mamy tą “41” do zaliczenia. - powiedziała z dziwnym uśmiechem gdy schylała się po pierwszy talerz. Amelia poderwała się do pionu uśmiechając się i energicznie kiwając blond czupryną i dając znaki swojej kumpeli, że czas na zacząć wspólne przygotowania do tej wspólnej eskapady.

- Jeszcze ktoś by powiedział, że kocmołuchy u ciebie się zalęgły, albo inne plebsy… co to jeść nożem i widelcem nie umieją, na kulturze nie znają i pewnie tania siła robocza, zatrudniana za miskę ryżu… tak tak - Mazzi objęła blondynkę w pół, ciągnąc do pokoju, ale gapiła się przez ramię na pielęgniarkę - Chodź Amy, trzeba się przygotować żebyśmy w pakiecie z miejscami w furze nie dostały papierowych toreb na głowę.


Betty oczywiście miała rację z tym szykowaniem się i oczywiście jej bogata garderoba starczyłaby dla Lamii, Betty i kto wie ilu dziewczyn jeszcze na dobre kilka takich koncertów czy wyjść. Rzeczy ze skóry, lateksu, z ćwiekami, obroży i innych detali w jakich można było skomponować strój wyjściowy na punkowy koncert było zadziwiająco dużo. Wspólne chlapanie się w wannie z Amy, tym razem na wesoło i psotnie poszło sprawnie. W końcu gdy się kąpały wspólnie tylko raz trzeba było napuszczać i ogrzewać akumulatorem wodę. Amelia też zaś napaliła się jakoś w międzyczasie całkiem mocno na ten koncert nawet jeśli w chwili przyjścia jej kumpeli do domu w głowie miała tylko Jacka i jutrzejszego grilla.

Po wannie był czas na osuszenie się i dobór garderoby. Niby wszystko było na miejscu a żeby skompletować dwa zestawy na zadowalającym poziomie, nawet z pomocą uczynnej gospodyni która bez wahania służyła poradą i nawigowała po szafach i pokojach to jakoś jednak sporo czasu zeszło i to nie wiadomo kiedy.

Ale w końcu znalazły się we trzy w potężnej, błękitnej landarze w wersji kombi jaką prowadziła królowa o kasztanowych włosach i w okularach. Można było odnieść wrażenie, że to matka czy ciotka odwozi swoje dorosłe córki na jakąś potańcówkę. Tylko stroje sugerowały nieco specyficzny rodzaj tej potańcówki. Skórzane spodnie i skórzane mini, obroże, ćwieki i odpowiedni makijaż podkreślały ciężko gatunek imprezy na jaką się udawały. Pogoda nadal dopisywała. Nadal temperatura była idealna tak samo jak błękit niebo nad miastem przez co wyraźnie było już widać, że dzień się kończy i niedługo nastanie wieczór a po nim sobotnia noc. Ale na razie było jeszcze widno i przyjemnie. Ruch na drogach był spory ale skoro zbliżał się sobotni wieczór nie należało się dziwić, że nie tylko one postanowiły opuścić domowe pielesze.

Bar “41” jak na samochodowy środek transportu był całkiem blisko domu Betty. Miejsca na parkingu również było sporo. We trzy raźno weszły do środka i zajęły miejsce przy jednym ze stołów. Lamia nawiązała kontakt wzrokowy z Garrym który machnął jej na przywitanie dłonią ale jako, że był to lokal usługowy tuż przed sobotnim tłokiem to miał sporo roboty. Val też. Zbierała zamówienia między stolikami ale też dojrzała Lamię. Pomachała do niej wesoło ale chwilowo nie mogła podejść.

W końcu jednak doczekały się na blond dredziarę z kolczykiem w nosie. Podeszła z przyjemnym i przyjaznym uśmiechem skierowanym głównie do Lamii i trochę bardziej oszczędnym do pozostałych obcych dla siebie kobiet.
- Cześć Lamia. Dawno cię nie było. Czym mogę wam służyć? - przywitała się patrząc na saper w punkowym kostiumie i na koniec zerknęła pytająco na pozostałe twarze.

- Służyć… nam? - Mazzi popatrzyła na Betty i wróciła do kelnerki, uśmiechając się szerokim, radosnym wyszczerzem - Myślę, że razem z mą szlachetną panią miałybyśmy parę propozycji. Po pierwsze… za ile kończysz? Dziś koncert RB i jego szarpidrutów, byłyśmy umówione coś kojarzę - pogłaskała kelnerkę stopą obutą w wysokie szpilki po łydce - Betty, to właśnie Val. Val… poznaj moją panią, Betty - przedstawiła obie kobiety i wskazała na trzecią - A to Amy, nasza przyjaciółka. Wpadłyśmy po ciebie… i jeśli macie coś zimnego do picia to chętnie łykniemy.

Betty oszczędnie i dumnie skinęła głową przyjmując tą prezentację. Amy zamilkła i czekała z ciekawością na to co się stanie. Najbardziej emocjonalnie zareagowała Val. W pierwszej chwili wydała z siebie nieme “Aaaa!” otwierając usta gdy zrozumiała kim jest siedząca przy stole okularnica. Wtedy popatrzyła na nią z mieszaniną stresu i ciekawości. Ta zaś wyglądała na pewną siebie, opanowaną i spokojną. Oparła łokcie o blat stołu składając dłonie w wysoką piramidkę i zakładając nogę na nogę. Lekko bujała wolną stopą obutą w półodkryte szpilki co dodatkowo dekoncentrowało dredziarę tak samo jak podobne manewry jej kumpeli sprzed paru dni.

- Księżniczka cię o coś pytała Val.
- Betty delikatnie upomniała kelnerkę wskazując palcem na siedzącą na przeciwko Lamię gdy zestresowana nagle kelnerka niezbyt wiedziała jak zacząć rozmowę.

- A tak, przepraszam. - ta sugestia pomogła Val jakoś się ogarnąć. Zwróciła się teraz do Lamii próbując jej odpowiedzieć. - No to… właściwie teraz już w każdej chwili. Czekam aż Garry da mi wolne bo obiecał. Też już bym chciała iść na ten koncert. - blondynka zaczęła od w miarę neutralnego tematu mówiąc do osoby którą najlepiej znała. Wskazała wzrokiem na starszego wiekiem i pozycją barmana za barem który jednak wydawał się być zajęty gośćmi przy barze.

- Bardzo dobrze Val, bardzo nas to cieszy. Jakbyś skończyła o ludzkiej porze mogłabyś się z nami zabrać na ten koncert. Właśnie tam jedziemy ale postanowiłyśmy wpaść tutaj na chwilę. Księżniczka strasznie zachwalała ten lokal. Zwłaszcza twoje usługi. - Betty przejęła tor prowadzenia rozmowy jak zwykle i jak zwykle zdominowała całą okolicę. Jeśli chciała zestresować blond kelnerkę to udało jej się to wybitnie dobrze. Blondi na przemian czerwieniła się i bladła ale gdy wyszło, że jest szansa się zabrać z nimi no i jeszcze Lamią ją chwaliła wyraźnie poweselała. Tylko Betty jakoś tak mówiła, że niby zwyczajnie i nic specjalnego a non stop było słychać jakiś kosmaty podtekst.

- Naprawdę?! - kelnerka ucieszyła się słysząc to wszystko i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Lamii posyłając jej rozpromienione spojrzenie.

- Naprawdę. Podobno potrafisz docenić piękno butów i potraktować je odpowiednio. To prawda? - Betty prowadziła rozmowę jak jakaś szefowa na przesłuchaniu nowej kandydatki do pracy. Ta zaczerwieniła się na całego, przygryzła wargę i z lekką paniką rozejrzała się po najbliższych stolikach jakby bała się, że ktoś ich jeszcze usłyszy. Ale w końcu odważyła się spojrzeć w dół na element odzienia Lamii i Betty który był tam daleko w dole i tak patrzył do niej zalotnie.

- Noo… staram się jak mogę… - wyjąkała cichutko w końcu na moment odważając się zerknąć na przesłuchującą ją okularnicę która mimo oszczędnej mimiki wydawała się bawić świetnie i czuć się jak ryba w wodzie.

- Tak? A podobają ci się moje buty? - kasztanowłosa kobieta zadała niewinne pytanie i patrzyła z miną niewiniątka jak jej buty prawie hipnotycznie przykuwają wzrok kelnerki.

- Tak. Są śliczne. Cudowne. - blondyna wychrypiała jakimś dziwnie ciężkim głosem nie mogąc oderwać spojrzenia od okolic podłogi pod stolikiem.

- Chciałabyś mieć takie? - pielęgniarka w koszuli i krótkiej, biurowej spódniczce do kolana drążyła gorący temat dalej.

- O tak. - kelnerka uśmiechnęła się jakby z rozmarzeniem pozwalając sobie na moment na chwilę szczerości.

- Na swoich stopach? - Betty nie zmieniła tonu i stylu wypowiedzi więc kelnerka dopiero po chwili zareagowała zaskoczonym spojrzeniem.

- Noo… - zawahała się blondyna zerkając szybko na Lamię i coś nie mając pomysłu jak wybrnąć z tego pytania.

- Czyli chciałabyś je mieć ale nie na swoich stopach. - podsumowała Betty i popatrzyła przez stół na swoją faworytę a Val spąsowiała do reszty. - No to chyba jesteśmy na dobrej drodze. - uśmiechnęła się do Lamii ciepłym uśmiechem.

- No dobrze, pokaż no się. - Betty wygodniej oparła się o oparcie i lekko wykonała kolisty ruch palcem. Kelnerka w dredach lekko zawahała się ale posłusznie odwróciła się powoli dookoła własnej osi w końcu znów stając frontem do Betty. Wyglądała jakby z przejęcia bała się głębiej oddychać.
- Nie za gorąco ci w taki upał? - okularnica sugestywnie przesunęła palcem po swoim najwyższym guziku koszuli i kelnerka zrozumiała aluzję rozpinając swój guzik. - No dobrze, to teraz pokaż mi co tam macie na karcie. - Betty radośnie poklepała blat stołu przed sobą a Val zerknęła ukradkiem na Lamię. Ale łaskawa pani czekała więc pochyliła się aby położyć kartę dań na blacie.
- Tak, właśnie, a teraz pokaż mi co tam masz. - Betty bez żenady oglądała sobie ale nie menu jakie kelnerka położyła na blacie tylko właśnie jej rozpięty dekolt. Val nawet coś zaczęła dukać co tam jest w tym menu ale klientka w ogóle nie była tym zainteresowana.

- I jak to powiedziałaś? Z tym służeniem? Chciałabyś nam służyć? - zapytała przerywając dukanie blondynki i patrząc z bliska na jej twarz.

- O tak, bardzo! - zapewniła blondyna bez wahania. Wydawało się,że strach by się odezwać walczy w niej o chęć by krzyczeć jak najgłośniej.

- Masz jakieś plany na jutrzejsze popołudnie? - Betty zadała kolejne pytanie a blondynka energicznie zaprzeczyła ruchem blond dredów.

- Nie! Jestem dyspozycyjna! - wyrwało jej się z trudem zduszonym krzykiem.

- No dobrze. To już na detale umówisz się z Księżniczką. Jak dla mnie może być. - powiedziała odprawiającym ruchem dłoni jakby chciała już spławić nachalną kelnerkę wielkopańskim gestem. Ale zatrzymała dłoń przed twarzą z kolczykiem w nosie i Val chwyciła mocno jej dłoń i ucałowała jak na dobrą służkę przystało. Potem wyprostowała się i popatrzyła na Lamię z miną jakby wygrała złoto na jakiejś olimpiadzie.
- Księżniczka zamawiała coś do zwilżenia gardła. - Betty nie wychodziła z roli surowej pani i przypomniała kelnerce o jej aktualnych obowiązkach. Ta energicznie pokiwała głową i prawie pobiegła między stolikami do baru aby zrealizować zamówienie.
- Wiesz co Księżniczko? Myślę, że chyba nie będziemy się nudzić jutrzejszego popołudnia. - obwieściła tonem nażartego kocura całkiem wesołym i ciepłym tonem, zupełnie innym niż przed chwilą mówiła do kelnerki.

Przez całą rozmowę o pracę niewolnicy Mazzi uśmiechała się wesoło do kelnerki, trzymając pod stołek skrzyżowane kciuki. Na szczęście szlachetna pani wyraziła pozytywnie zainteresowanie, obejrzała produkt i łaskawie wyraziła nim zainteresowanie. Rozmowa się zakończyła, obie strony wydawały się zadowolone z wypracowanej umowy, a na sierżant spadło dogadanie szczegółów, niegodnych uwagi i czasu kasztanki - w końcu od czegoś ją właśnie miała.

- Mówiłam że jest fajna - wyraziła swoją opinię, przesiadając się wygodniej, przestała też krzyżować paluchy pod blatem. Zaraz zaśmiała się cicho, odgarniając gdzie dokładnie siedzą. Poprzednio zajmowali ten stolik razem z jednym szarpidrutem udającym wielkiego muzyka od trzech akordów, a na którego koncert się właśnie powoli zbierały.

- Na pewno nie chcesz iść na ten koncert z nami? - popatrzyła na pielęgniarkę, kładąc jej dłoń na kolanie i głaszcząc oplecione pończochami udo - Miałabyś na nas oko, abyśmy nie zrobiły nic niedozwolonego. Wiesz jak to jest… gdy się swołocz ze smyczy spuści. Zaraz głupot narobi i potem trzeba to prostować, naprostowywać i odkręcać zwichrowane dziewczynki - westchnęła z udawanym smutkiem - Wrócimy upodlone, dwa razy więcej pracy z dyscypliną…

- I to właśnie będzie piękne Księżniczko.
- okularnica uśmiechnęła się ponad splecionymi nad stołem dłońmi pozwalając sobie na ciepły uśmiech i spojrzenie w którym już kłębiły się skarby skolekcjonowane w prywatnym loszku dominy. - Poza tym ja wolę upadlać i dyscyplinować na moich warunkach. - dodała od niechcenia jakby zdradzała jakiś sekret. Popatrzyła w bok na widoczną za barem kelnerkę która dziwnie często zerkała w ich kierunku.
- Obiecująca. Aż się moczy po nocach aby służyć. Tak, myślę, że znalazłaś nam prawdziwą perełkę Księżniczko. - pokiwała głową z miną fachowca wyrażającego opinię o swoim fachu. - Tylko nie mów jej o tym. Niech się troszkę postresuje. To pomaga złapać właściwą perspektywę szpicruty. Właściwie to cię wpakowałam w niezłe bagno. Teraz się od niej nie odkleisz. - popatrzyła znowu na Lamię jakby zostawiała jej w spadku na wieczór niezłego psikusa. - Jak dla mnie może być. Jak ci leży na jutro to możesz nawet z nią wrócić to nie będziemy tracić rano czasu na jakieś umawianie. - Betty okazała się pragmatyczna jak zwykle. A Val już przebierała nóżkami zaczynając swoją trasę powrotną ku ich stolikowi.

- To jest ten moment kiedy mam się zrobić zazdrosna? - sierżant przybrała nadąsaną minę szczeniaka któremu pani pokazała smakołyk, a potem oddała innemu piszczącemu podopiecznemu - Jeszcze dojdzie do tego, że pójdę w odstawkę i zacznę być krzątającym się po domu meblem, bo uwaga szlachetnej pani przejdzie na nową zabawkę. Sczeznę w samotności… taka niewychowana - westchnęła cierpiętniczo, wykrzywiając usta w smutny dzióbek - Ale niechaj będzie, zgarniemy ją w drodze powrotnej i zadekujemy od razu w domu. Będzie motywacja aby się nie popruć po koncercie - pokiwała mądrze głową, pogodzona ze strasznym losem - Trudno, jeśli owo przyklejenie sprawi ci radość, o pani, jest ono poświęceniem na jakie jestem gotowa.

- Bardzo dobrze. I tego się trzymajmy. Ale pamiętaj Księżniczko, że Królowa może mieć wiele mebli i zabawek ale swoją Księżniczkę ma tylko jedną.
- Betty nadal mówiła tonem przysługującym komuś na tronie i nawykłym do obwieszczania innym swojej woli. I tego, że jest ona wykonywana bez szemrania. Ale jednak w spojrzeniu tkwiło się coś ciepłego czym obdarzała siedzącą naprzeciwko kobietę. Tak samo jak zaszczyciła jej łydkę muśnięciem swojego buta na co Val mogła sobie najwyżej popatrzeć bo właśnie wracała z pełną tacą. I kolejnymi rozpiętymi guzikami w koszuli tak, że już było widać jej stanik. Z promiennym uśmiechem zdejmowała z tacy szklanki i butelki stawiając je przed klientkami.

- Możesz uklęknąć. - zezwoliła jej Betty widząc, że kelnerka coś się kręci i chce powiedzieć ale z nadmiaru ekscytacji nic sensownego jej nie wychodzi. Dziewczyna posłusznie kucnęła ale, że nie miała nic do siedzenia więc jej głowa niewiele wystawała ponad blat stołu.

- A czy to prawda? Że macie całą kolekcję? Nawet dyby?
- Val nie wytrzymała i z rozognionym wzrokiem strzelała od jednej ciemnowłosej kobiety do drugiej o kasztanowych włosach. Ta kasztanowa zerknęła na chwilę na tą ciemnowłosą zanim odpowiedziała.

- A dlaczego pytasz? Miałabyś ochotę na dyby? - zapytała tonem konwersacji o pogodzie unosząc do ust trunek w szklance.

- O tak, bardzo! Jeszcze nigdy nie byłam w dybach a bardzo bym chciała! Nawet żadnych nie widziałam z bliska! - Val poskarżyła się na swój ciężki los zwłaszcza, że wyglądało na to, że wreszcie jest szansa na jego odmianę.

- No nie wiem… - Betty zawahała się patrząc gdzieś za okno jakby sprawdzała czy z samochodem wszystko w porządku. Val popatrzyła z niepokojem na Lamię niepewna jak interpretować tą odpowiedź. - To nie na darmo jest król mojej kolekcji Val. Do króla to jest długa droga. Nie można przecież tak z ulicy sobie wejść i usiąść na tronie prawda? - zwróciła się wreszcie do blondyny która miała minę jak Lamia przed chwilą gdy odmówiono jej obiecanej zabawki.

- Zrobię wszystko co trzeba! - zapewniła gorąco patrząc prosząco na obydwie kobiety. Okularnica westchnęła ciężko i upiła kolejny łyk ze swojej szklanki. Wyglądało na to, że się zastanawia.

- Może… zobaczymy jutro jak się sprawisz. Jak Księżniczka wróci do domu i da ci odpowiednie rekomendacje a ja jutro będę z ciebie również zadowolona i okażesz się dobrze wychowaną dziewczynką no to może… - kasztanka mówiła jakby wciąż się zastanawiała co tu zrobić z tą kelnerką ale ta złapała się tej nadziei jak tonący brzytwy. Oczy jej się szeroko otworzyły, zaczęła kiwać twierdząco głową ale Betty nie dała jej dojść do słowa.
- Możesz już wstać. Ludzie się na ciebie dziwnie patrzą. I tamten facet za barem chyba cię wzywa. - klientka w okularach wróciła do uprzejmego tonu sugerując kelnerce co nieco na co ta znów jakby przypomniała sobie gdzie się znajduje i wstała rozglądając się nieco nerwowo dookoła. Kiwnęła głową mówiąc, że zaraz wróci i pognała z powrotem do baru bo Garry rzeczywiście chyba ją wzywał do siebie.

Przedstawienie było zacne, oglądało się je z wielką przyjemnością. Sącząc sok Mazzi podziwiała jak okularnica bez podnoszenia głosu barwy aksamitu, łagodnym tonem doprowadza kelnerkę do stanu przedzawałowego. Krótka potyczka gdzie nikt nie miał wątpliwości kto jest stroną dyktującą warunki, a kto ma słuchać w pokorze i czekać na rozkazy. Wychodziło też na to, że dzisiejszego wieczora sierżant będzie miała własną, prywatną i osobistą służącą, gotową spełnić każde życzenie, byle zasłużyć na pozytywne słówko, szepnięte następnego dnia do pańskiego ucha.

- Zapowiada się ciekawy wypad - wymruczała, opierając wdzięcznym gestem głowę na ramieniu pielęgniarki. Dobrze było mieć panią, która tak się troszczy o swoje stadko.
- Spytajmy Maddie czy nie będzie miała przypadkiem okienka w grafiku. To dopiero by było spotkanie… na szczycie. Albo wielu szczytach - zaśmiała się cicho i spojrzała do góry, tam gdzie para okularów w rogowej oprawie - Poza niegrzecznymi dziewczynkami do dyscyplinowania potrzebujesz czegoś na jutro?

- Jej a ja miałam wyrzuty sumienia, że was zostawiam same w domu. A bym wam tylko zawadzała. - Amy w końcu nie wytrzymała i roześmiała się wesoło gdy też odebrała swoją porcję przedstawienia. - O rany jak ty to robisz? Przecież ona o mało tu nie zeszła na zawał. A teraz pewnie jest cała mokra. - blondynka też chyba miała podobny punkt widzenia jak jej kumpela na ten cały mały show jaki odstawiła ich gospodyni nie podnosząc głosu ani nawet nie robiąc gestu gwałtowniejszego niż ruch dłoni.

- Kwestia praktyki. - okularnica odparła skromnie z niewinnym uśmiechem. W tej chwili wyglądała jak kolejna zwykła klientka w tym barze a z tym niewinnym uśmiechem wcale nie wyglądała groźnie czy surowo. - A Madi? Tak, Madi. Myślę, że jakby udało ci się ją zaprosić na jutro to chyba znalazłabym jej coś do wymasowania. Bardzo mi przypadły do gustu jej metody masażu, chętnie bym skorzystała ponownie. Niestety budżetówka nie płaci aż tyle by stać było mnie na wynajęcie jej usług. No ale gdyby wpadła z prywatną wizytą do starej Betty na pewno by sprawiła mi tym prawdziwą przyjemność. - Betty wróciła tym swoim wielkopańskim a jednak stonowanym tonem do pomysłu podsuniętego przez Lamię. I wyglądało na to, że widzą sprawę wizyty masażystki wręcz bliźniaczo podobnie.

- A ty Amy może przemyślisz sprawę i zostaniesz z nami jutro? Na pewno będziesz mile widziana. Zrobiłybyśmy sobie taki drugi babski wieczór jak w poniedziałek. Tylko w dzień. A jak tylko chcesz to ja cię jakoś przed Jackiem wytłumaczę, wystawię ci L4. W końcu jestem pielęgniarką prawda? - okularnica zwróciła się do siedzącej obok blondynki z niemoralną propozycją chociaż z całkiem niewinnym tonem. Poprawiła jej nawet grzywkę matczynym gestem przez co jeszcze mniej brzmiało to groźnie.

- Ojej… Nie no… Byłoby mu przykro… Pewnie by myślał, że się wykręcam czy co… No i sama mówiłaś, że jak się człowiek z kimś umawia na coś… - Amelia wydawała się stropiona propozycją i przez chwilę kręciła się jak na gorącym krześle. Ale w końcu z wahaniem została przy swoim pierwotnym planie na jutrzejszy dzień.

- Zuch dziewczynka. Będą z ciebie ludzie. - Betty pocałowała dziewczynę w czoło i uśmiechnęła się do niej pogodnie. Blondynce wyraźnie ulżyło.

- To nie będziecie się gniewać? Jak pojadę na tego grilla do Jacka? - Amy widocznie wolała się upwenić bo patrzyłą teraz bardziej na Lamię niż Betty.

- Będziemy się gniewać - saper zwróciła się z poważną miną do blondynki, siadając prosto i splatając dłonie na blacie - Bardzo, ale to bardzo mocno gniewać… jeżeli nie będziesz się tam dobrze bawić. Jack jest w porządku, w razie czego jak się zrobi padaka, zawiniesz do nas, ale wątpie aby dał ci się nudzić… i nie w takim sensie - przewróciła wymownie oczami. Napiła się zimnego soku.
- Ewentualnie dam ci mój nóż. Gdyby fikał wbijesz mu go w wątrobę i uciekniesz, a ciało jakoś potem zutylizujemy, bez obaw - położyła dłoń na dłoni blondynki i poklepała ją przyjacielsko - Zawsze też możecie wpaść we dwójkę do nas, o ile nie będzie wam przeszkadzała otoczka babskiego spotkania przy królu kolekcji - wzruszyła ramionami i chciała coś jeszcze rzucić wesołego, lecz przepiła sokiem, markotniejąc nad szklanką. Pokręciła nią, aż do chwili gdy prychnęła, wracając do pogody ducha.
- Chciałam nam wkręcić na koncert jeszcze Carol, laskę z Domu Weterana. Wydawała się spoko, nawet jej zaległam w wyrze dziś, ona spała w moim… bo wróciłam nawalona, jakoś pozostali mnie zaciągnęli do pokoju i położyli spać. Niby spoko, naprawdę jestem im za to wdzięczna. Było nawet sympatycznie. Wkupiłam się rano ciastem, wódą… graliśmy w jakąś grę planszową. No ale - rozłożyła ręce - Mam dość problemów z własną głową, amnezją i napadami paniki, żeby jeszcze przejmować się czy ktoś się kurwa poczuł urażony bo bujałam się po Honolulu z kapitanem Boltów. Ból dupy niezły był, z fochem do kompletu. Ja pierdolę - wyrzuciła wreszcie z siebie, dopijając sok - Nie moja bajka, serio. Nie nadaję się tam, bo przy takim nastawieniu prędzej sobie strzelę w łeb niż wyjdę na prostą. Dobra spoko, rozumiem… dużo. Staram się, ale bez jaj. Co szkodziło razem zrobić wspólny wypad w następny weekend? Przecież bym im ogarnęła wejście. Złapała Steve’a i chłopaków, obgadała co i jak. Albo nawet przekupiła ochroniarzy, postawiła im ten pierdolony wypad… - teraz ona spojrzała za okno - No ale skoro żyją po swojemu i ich to nie rajcuje, ich sprawa. tylko nie ogarniam po co w takim razie… eh. Maść na ból dupy, tyle - pokręciła głową - Nie zamierzam przemykać pod ścianami i milczeć byle kogoś nie urazić. Chcę żyć, nie wegetować. Wegetowałam na Froncie, wystarczy.

- Nie myśl o tym Księżniczko. Nie wszystkim idzie dogodzić ani nie każdy może dogodzić nam.
- okularnica pocieszająco poklepała dłoń Księżniczki a w końcu obróciła ją i pocałowała jej wnętrze na chwilę przetrzymując usta w jej dłoni nim ją odsunęła. - Nie przejmujcie się gołąbeczki. Teraz jedziecie się wyszumieć na koncercie. A ja na was poczekam w domu nieważne o jakiej porze, stanie i składzie wrócicie. Abyście tylko wróciły. - Betty popatrzyła czule na swoje obie gołąbeczki i Amy uśmiechnęła się i pokiwała głową na znak zgody. Wcześniej na pomysł wzięcia noża aby zrobić Jack’owi krzywdę zrobiła takie oczy, że to widocznie nie przeszło jej nawet przemyśl. A może tak miała nie tylko z młodym pracownikiem hurtowni. I gdzieś na ten moment wróciła do ich stolika blondynka z dredami. Od razu widać była, że ma dobre wieści.

- Skończyłam! Mogę jechać z wami! Znaczy jak mnie zabierzecie. - Val prawie dosłownie podskakiwała z radości, że już fajrant i mogą się zająć tym czym lubią. Amelia pokiwała głową, Betty uśmiechnęła się łaskawie i dopiła swoją szklankę.

- Czy cię weźmiemy. Tak powinno brzmieć pytanie. - poinstruowała ją gdy wstała pierwsza od stołu dając sygnał reszcie do wyjścia. Powiedziała to cicho do kelnerki którą mijała a ta znów się speszyła i zgodnie pokiwała głową w milczeniu.

- A weźmiecie mnie? - zapytała cicho do zbierających się klientek. Betty zaśmiała się wesoło i zaczęła szukać w torebce kluczyków od samochodu.

- No nie wiem. Jak myślisz Księżniczko? Weźmiemy Val? - zapytała na chwilę unosząc wzrok by spojrzeć na Lamię gdy jednocześnie już wychodziła przez drzwi wejściowe na zewnątrz.

Sierżant też wstała, idąc powoli w ślad za panią. Zatrzymała się obok kelnerki, obrzucając ją uważnym spojrzeniem od góry do dołu i od dołu do góry. Obeszła ją dookoła, powtarzając manewr i wreszcie westchnęła.
- No dobrze, weźmy ją. Trzeba dać dziewczynie szansę - zawyrokowała z mądrą miną i dodała - Chodź Amy, jedziemy.
 
Driada jest offline  
Stary 26-02-2019, 23:28   #58
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - Punk rock koncert

2054.09.12 - sobota; wieczór; ciepło; pogodnie; Sioux Falls, Stare Kino




Po raz kolejny okazywało się, że własny transport znacznie zwiększał niezależność i sprawność poruszania się po mieście. Błękitne kombi pielęgniarki sprawnie i bez kłopotów dojechało na miejsce. Zmierzch już dyszał w kark miasta chociaż na zewnątrz wciąż było jasno jak w dzień. To wewnątrz budynków już palono światła.

“Na miejscu” okazało się, że bez trudu można było rozpoznać budynek kina. Głównie dlatego, że zachowała się część nazwy “Cinema”. Ale jaka była nazwa indywidualna to nie zostało po tym ani śladu. Za to nawet na zewnątrz, jeszcze przed nastaniem właściwego zmroku, panował hałas i chaos. Punkowa hałaśliwa i chaotyczna tłuszcza zdominowała okolicę. Skóry, ćwieki i kastety było widać na każdym kroku. Przed głównym wejściem do budynku była nieregularna kolejka. Poza tym ludzie w skórzanych kurtkach, pasiakach, glanach i irokezach upstrzyli chodniki, ulice i okolice chuligańsko - anarchistycznymi klimatami na jakie składały się odzywki, przekleństwa, wywrzaskiwane nieśmiertelne punkowe slogany jak “Punk’s not dead!” czy “Jebać policję”. Przedstawiciele tej ostatniej organizacji też tu byli chociaż w pewnej odległości od kina aby nie prowokować konfliktu. Musieli chyba ich się obawiać bo nieco przed okolicą kina widać było furgonetki i ciężarówki z ciężkimi oddziałami prewencji.

- I dlatego nie biorę dyżurów w weekendy. - Betty mruknęła pod nosem bo wyglądało to jak przygotowania przed nocną bitwą. Zwłaszcza jak wyćwiekowane towarzystwo popije i ciemność nocy doda im odwagi.

- To tylko tak wygląda, zwykle rozchodzi się po kościach. - Val która miała z czwórki kobiet najwięcej doświadczenia w takich klimatach uznała za stosowne złożyć odpowiednie oświadczenie. Mimo, że punkowy tłum gęstniał, jakoś rzeczywiście przejechały ostatni wolny kawałek już pomiędzy chaotycznie leżącymi, także po ulicy, punkowcami. Póki okularnica nie uznała za stosowne się zatrzymać aby jej pasażerki mogły wysiąść. Wtedy się z nimi pożegnała i życzyła udanej zabawy i bezpiecznego powrotu. Ale z każdą z nich pożegnała się inaczej.

- No Księżniczko idź i korzystaj z okazji aby nie być grzeczna. Bo jutro u mnie to na być porządek i posłuch. - powiedziała całując ciemnowłosą kobietę w skórzanej mini jaka siedziała obok niej na siedzeniu pasażera. - Tylko wróć do mnie cała to reszta się nie liczy. - szepnęła jej na ucho zanim odsunęła się od niej aby mogła wyjść.

- No Amy, trzymaj się dziewczyn i przypilnuj Księżniczki macie mi razem wrócić do domu. - powiedziała do blondi o prostych włosach i opatrunku na połowę twarzy. Dziewczyna pokiwała głową i schyliła się do otwartego okna samochodu i na pożegnanie dostała opiekuńczego całusa w czoło.

- A ty Val. - okularnica nie zapomniała i o trzeciej pasażerce która niezbyt chyba wiedziała czy może sobie pozwolić na taką poufałość więc trzymała się trochę za plecami dwóch bardziej zzytych z pielęgniarka koleżanek. Gdy łaskawa pani sobie o niej przypomniała dziewczyna nerwowo przygryzła wargę nie wiedząc czego się spodziewać.

- Masz swój los w swoich rękach. No i może troszkę nie tylko w rękach. - rzekła z nonszalanckim uśmieszkiem i wystawiła za okno swoją dłoń. Dredziara w lot pojęła o co chodzi i prawie doskoczyla do drzwi calujac wyciągnięta dłoń z gorliwością neofity.


---






W końcu jednak zostały same czyli bez opiekuńczego ale wymagającego spojrzenia surowej siostry przełożonej. Amy w tym epicentrum punkowego folkloru czuła się dość niewyraźnie co było po niej widać ale blondyna dzielnie trzymała pion nie chcąc zawadzać swoim towarzyszkom. Pstrokata, hałaśliwa banda jaka ich otaczała w widoczny sposób nie była standardem towarzyskim w jakim się obracala.

Za to Val była pod takim wrażeniem tego co się stało w barze i tego co mogło się stać jutro, że ten cały koncert i hałaśliwe towarzystwo zdawała się ledwo zauważać. Ekscytacja i hormony sprawiały, że wreszcie mogła odreagować bez presji surowego osądu swojej nowej pani w okularach. Z początku, gdy stały w kolejce przed wejściem, trajkotała głównie ona.

- Ojej, Lamia, już myślałam, że zapomniałaś o mnie. Tak tylko raz i nara mała. A to wtedy było takie super! A ty jednak pamiętałaś i przyjechałaś. I to z tą Betty. Miałaś rację ona jest zajebista! Znaczy ty też! Obie jesteście zajebiste! - dziewczyna o blond dredach nawijała jeszcze raz przeżywając i to bardzo emocjonalnie to co się zdarzyło kilka dni temu na zapleczu 41-ki, ledwo kilka kwadransów temu gdy kończyła swój dyżur no i jeszcze to co ich czekało.

W końcu doczekały się, że doszły do pierwszej warstwy ochronnej klubu. Czyli wejścia i bramek kontrolnych. Ochrona się nie patyczkowała: żadnych niebezpiecznych narzedzi. Dowodem ich skuteczności były całe kubły na śmieci wypełnione łańcuchami, nożami, kastetami, maczetami, bejzbolami a nawet gnatami. Zasada była prosta: jak ktoś nie chciał nie musiał oddawać swoich niebezpiecznych fantów ale wówczas zostawał na zewnątrz. Być może po części dlatego tak wielu punkowców koczowało na zewnątrz.

Wewnątrz lokalu rolę przewodniczki przejęła blondyna która jako jedyna już tutaj bywała i orientowała się co i jak. Trochę tłumaczyła a trochę i było widać. A mianowicie to, że dawny multipleks składał się z wielu pomniejszych sal kinowych z których obecnie każda stanowiła odrębny bar, klub czy dyskotekę. Albo na stałe albo czasowo albo na takie imprezy jak dzisiejszy koncert. Tam też spotkała je pierwsza niezbyt miła niespodzianka: opóźnienie.

W tak wybuchowej mieszance gdzie testosteron mieszał się z promilami, nadmiar adrenaliny z ograniczoną przestrzenią, punkowe dźwięki z mieszaniną innych, gniew, zawód i rozczarowanie sprawiły, że atmosfera była bardzo napięta. Jak tuż przed wybuchem buntu czy zamieszek. Wkurzeni punkowcy darli się na ochronę domagając się występów teraz i natychmiast. Przez wkurzony obkolczykowany motłoch, przeszedł jeden okrzyk który zogniskował ich rozczarowanie, bunt i ekspresję.


Pun-ki-grać! Kur-wa-mać! Pun-ki-grać! Kur-wa-mać!



Rząd gardeł i pięści podchwyciło rytm i zaczęło łączyć się w jeden, wieloczłonowy organizm. Złość zaczęła kumulować się w ekspresowym tempie. Łańcuchy, barierki, kłódki jakie miały ich trzymać na uwięzi zaczynały trzeszczeć. Ochrona zaczynała łapać za pałki i miotacze gazu co jeszcze bardziej sprowokowało rozjuszonych anarchistów do rozróby. Ale gdy wydawało się, że lada chwila ktoś pierwszy rzuci kamień, ciśnie butelkę czy da komuś w mordę przestrzeń sal i korytarzy zalała muzyka. Rytmiczny gitarowy łomot. Przez odziany w skórzane kurtki tłum przebiegło radosne wycie i nieoczekiwanie w parę chwil tłum stracił swoją główną motywację do rozróby.

Zostało jeszcze parę zapalnych punktów. Co wywołało opóźnienie nie było wiadomo bo jedna plota głosiła, że coś zaczęło się gdzieś jarać, inna, że któryś z zespołów zalał pałę, inna, że to elektryka siadłą więc jak często bywa w takich sytuacjach tak naprawdę nikt, nic nie wiedział. Jedno było pewne, że sala gdzie miał być koncert była zamknięta i trwały pośpieszne przenosiny do sąsiedniej. Punkowa muza na razie była puszczana z głośników co część widzów przyjmowała z wyciem pogardy i dalej nawoływała do bojkotu domagając się prawdziwych zespołów a nie tej systemiarskiej popeliny ale zdecydowana większość odpuściła. Przynajmniej do czasu.

Byli jeszcze “oni”. W nowej sali było bliżej do jednej z sal w którym był bar, stoliki i alk. Wszystko to było jak najbardziej na tak dla większości sympatyków pacyfek i agrafek. Tyle, że z drugiej strony baru niefortunnie dochodziły czasem dźwięki jakiejś techniawki. A dwie subkultury “brudasów” i “plastików” wyraźnie żyły ze sobą jak pies z kotem. Bar więc zapowiadał się z jednej strony jako potencjalny punkt zapalny ale i jako strefa buforowa. A właściwy koncert się jeszcze nie zaczął. Dopiero szykowały się pierwsze punkowe zespoły w nowej sali.

To było kolejne rozczarowanie. Okazało się, że ten cały Rude Boy i jego “The Palantas”, mimo, że zgrywał się na podrzędnego, ulicznego grajka, miał być gwiazdą wieczoru i gwoździem programu. Wydawało się, że większość subkultury lubującej się w irokezach i skórzanych kurtkach przyszła właśnie ze względu na nich. Zwłaszcza, że byli ciekawi jakie zmiany niesie ze sobą zmiana nazwy. A raczej to, że wreszcie w ogóle mają jakąś nazwę. Dotąd wszyscy mówili, że słuchają Rude Boy’a, Rude Boys albo “tych od Rude Boy’a”. I chyba nikomu to nie przeszkadzało, że zespół nie ma żadnej nazwy własnej. - No to jak zaczną grać o północy to będzie dobrze. - Val skwitowała ta przemeblowania i zmiany w programie. A do północy to było jeszcze z dobre kilka godzin a tu dopiero zaczynały grać pierwsze zespoły.


---



W tym całym tłumie prawie przypadkiem wpadły na siebie z Madi. Jednak też przyszła na koncert i dołączyła do trójki dziewczyn więc przez mogły teraz bujać się we czwórkę. Ponieważ znała się już z Lamią i Amelią to na tą pierwszą spadło przedstawienie sobie jej i Val. Okazało się, że dziewczyny nie znają się nawzajem ale bywały na tych samych koncertach więc z miejsca znalazły wspólny język. Amelia gdy trochę ochłonęła z pierwszego szoku kulturowego, promile ostrożnie zaczęły krążyć w jej żyłach to zaczęła nabierać ostrożnych rumieńców i wreszcie zaczynała się dobrze bawić. Chyba każda z nich zaliczyła swój występ na parkiecie i wizytę w barze dla ochłody, złapania oddechu i zwilżenia gardła czy skorzystania z toalety. Koncert zaczynał się już na serio rozkręcać i punkowa scena zaczynał jak magnes, przyciągać coraz większy tłum.

Właśnie podczas jednej z takich wizyt w barze, gdzie dziewczyny albo fikały na parkiecie albo poszły za potrzebą, Lamia została chwilowo sama przy barze. Z jednej strony zostały po dziewczynach puste stołki a z drugiej ktoś siedział. Jakiś facet ale był bardziej zajęty rozmową z innym facetem. Właśnie wtedy ktoś do niego podszedł. Kobieta.




- Siedzisz na moim miejscu. - kobieta, młoda, w mało pasującym do klimatu stroju biurowym złożonym z ciemnej marynarki i krótkiej spódniczki tego samego koloru. Kobieta nie podniosła głosu. Po prostu podeszła do faceta od tyłu i powiedziała swoje. A o ile siedząca obok Lamia kojarzyła to ci dwaj siedzieli już tutaj gdy ona tutaj się przysiadła. Zresztą z jej prawej były puste stołki ale ta obca z nich nie skorzystała.

Facet trochę zaskoczony odwrócił się do niej. Spojrzał i brwi trochę jakby skoczyły mu do góry. Bez słowa zabrał swoją szklankę powiedział coś do swojego druha i obydwaj zmienili miejsce. Nowa podeszła do zwolnionego miejsca i o dziwo nie usiadła na tak zdobytym miejscu tylko stanęła obok. Potem obejrzała sobie Lamię. Bez skrępowania tak, że wyglądało jakby ją zeskanowała. Powoli, od ciemnych włosów przez skórzaną kurtkę, takąż mini i kabaretki. A potem jeszcze raz z powrotem aż zatrzymała się na jej twarzy.

- Vlad. Dwie wódki. - po skończonym skanie skinęła na barmana i ten potwierdził zamówienie ruchem głowy. Postawił jeden kieliszek przed nieznajomą a drugi przed Lamią. Nalał przezroczystych promili po czym znów wrócił na swoje miejsce zostawiając je w spokoju. Kobieta w biurowym stroju sięgnęła po kieliszek i wtedy jej garsonka nieco się uchyliła. Saper dostrzegła tam blask metalu albo plastiku. Wyglądało jak jakaś odznaka albo legitymacja. A pod pachą dostrzegła charakterystyczny kształt kabury. Kobieta uniosła swoją wódkę do ust przytrzymując kieliszek i patrząc sponad niego na punkową Lamię.

- Nowa tu jesteś. Zostałaś już należycie zrewidowana? Nie można tutaj się pętać tak samopas. To niebezpieczne. - powiedziała tym samym opanowanym głosem i w końcu przechyliła kieliszek jednym haustem nie spuszczając ani na moment wzroku z klientki. A mimo pozornie opanowanej i beznamiętnej twarzy w spojrzeniu pod tą maską Lamia dostrzegała coś ognistego. Kobieta odstawiła puste szkło na blat i wyszła spod baru mijając siedzącą saper. Ale w przelocie zdążyła przekazać jej informację.

- Zalecam rewizję. Bardzo dokładną. Dla bezpieczeństwa. Twojego również. Nie czekam dłużej niż jednego fajka. - rzekła do niej, odwróciła się i ruszyła przez salę rzeczywiście wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. Przeszła na drugą stronę sali i tam zatrzymała się przy drzwiach przy jakich stał jeden z ochroniarzy. Powiedziała coś do niego krótko i przez moment oboje przez szerokość sali spojrzeli prosto na Lamię. A potem owa tajemnicza kobieta zniknęła za tymi drzwiami a ochroniarz jak przy nich stał tak stał nadal.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-03-2019, 12:01   #59
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Tf7ddGcxzJ4[/MEDIA]

Oczywiście palant pokroju RB nie byłby sobą, gdyby się nie spóźnił, ani nie wywinął po drodze żadnego numeru. Z drugiej strony bycie gwiazdą wieczoru miało pewne prawa i przywileje. Tacy grali ostatni, gdy na placu boju pozostawali najtwardsi fani, a reszta leżała pokotem po kątach pijana albo naćpana. Albo jedno i drugie.

To był koncert punkowy - prostego faktu nie szło przeoczyć. Wszędzie gdzie Mazzi się nie obejrzała, widziała krzykliwych, hałaśliwych ludzi odzianych wedle tego samego klucza: skóry, ćwieki i łańcuchy. Dziewczyny, faceci - skandowali razem wesoło hasło, wymieniali się pod sceną, uprawiając pielgrzymki do baru i z powrotem. Wśród nich znajdował się oddział sierżant, wszak przyszły się tu zabawić. Na razie czekały, umilając czas do, wedle Val, północy kiedy to na scenę wejdzie pewien szarpidrut, a Lamia w końcu spełni obietnicę, robienia za rozpiszczaną, rozentuzjazmowaną fankę. Do tego momentu miała względnie wolne, co nie przeszkadzało jej cieszyć się wypadem. Co prawda gwar i liczba ludzi wokoło działały trochę na nadszarpnięte nerwy, jednak obecność pozostałej trójki dziewczyn działała terapeutycznie. Saper śmiała się więc, żartowała, tańczyła i piła, lawirując między całą grupą. Patrzyła czy Amy nie dzieje się krzywda, obmacywała co ciekawsze elementy fizjonomii Madi, lub pozwalała się Val wieszać na sobie. Po pewnym czasie zlądowała ponownie przy barze, kończąc piwo i wtedy pojawiła się ona.

Przepłynęła przez salę, a tłumek sam rozchodził się na boki. dumna, dystyngowana i tak zimna, że pewno nie potrzebowała lodu do drinków. Albo się Mazzi wydawało, albo nagle w okolicy zrobiło się chłodniej. Królowa Śniegu, o dziwo, zatrzymała się obok niej. Nastąpił etap skanowania i macania spojrzeniami, szybki drink. I propozycja. Kim była? Właścicielką speluny, managerem, ochroniarzem? Kogo? Na pewno nie RB, nikt jego pokroju nie zbrukałby się czymś podobnym.

Alkohol trafił do gardła, szkło stuknęło o blat, a sierżant zapatrzyła się w nie przez moment. Rewizja bardzo osobista… tak, brzmiało kusząco. Poza tym nie wypadało odmawiać Królowej Śniegu. Nie żeby chciała to zrobić, w końcu mogła być dziś nie do końca grzeczna. Wstając ze stołka poprawiła włosy, usilnie nie myśląc o tym, który poprzednio stawiał jej drinki.
- Jakby szukały mnie takie trzy… dredziara, krótkościęta brunetka i blondi i opatrunkiem na twarzy to jestem za kwadrans - nachyliła się nad barem i barmanem, przekazując prośbę razem z paroma talonami. Reszta oddziału nie mogła się martwić, że gdzie wybyła i robiła sobie krzywdę, albo jej tę krzywdę uczyniono bez zgody. Dopiero wtedy raźno ruszyła za intrygującą kobietą. Mówiła coś o fajce? Świetnie… akurat miała ochotę zapalić.

Droga przez salę okazała się podobna jak wszystko tutaj czyli chaotyczna i hałaśliwa bo taki tutaj dominował element klienteli. Ale do drzwi z ponurym ochroniarzem na straży doszła po wyminięciu innych uczestników zabawy czy okrążeniu iluś stolików. Ochroniarz nie odezwał się słowem. Otworzył przed nią drzwi i skinął głową na znak aby weszła. Gdy weszła on zamknął drzwi a ona znalazła się w krótkim korytarzyku. Widziała jakieś schody na górę i kilka drzwi na tym samym poziomie. Drzwi odcięły ją od sporej dozy dźwięków buchających z sali baru i sąsiednich. Więc wydawało się tutaj nienaturalnie cicho. W oczy wpadały tylko jedne drzwi bo przez mleczną szybę widać było zapalone światło. A pod szybą znaczek toalet dla pań z dopiskiem “TYLKO DLA PERSONELU”.

Ciekawość brała górę, tak samo jak dreszcz podniecenia, kierujący kroki prosto do kibla. Nie działo się przecież nic niezwykłego. Vip wyhaczył sobie foczkę na szybki numerek, a że nikt nie zgłaszał obiekcji, towar sam mu się przyprowadził pod same drzwi miejsca słynącego z zawierania szybkich i gwałtownych znajomości nie tylko w klubach. Mazzi stukając obcasami podeszła pod drzwi i nacisnęła klamkę, wchodząc do środka.

W środku był względnie standardowy kibel. Na trzy zlewy i dwie kabiny toaletowe. A na samym środku stała ona. Stała w lekkim rozkroku, z jedną nogą wysuniętą nieco w bok. Jednym ramieniem podpierała sobie dla wygody łokieć drugiego w której dłoni trzymała fifkę z wetkniętym papierosem. Prawie nie widać było, że się troszkę uśmiechnęła gdy zobaczyła kto wszedł do toalety. Znowu zeskanowała bez słowa nowoprzybyłą od dołu do góry i z powrotem. Przez skórzaną kurtkę, skórzaną mini, kabaretki i buty na wysokim obcasie. Strzepnęła bez słowa popiół do zlewu i wydmuchała dym w stronę nowo przybyłej. Ale odezwała się oschle i stanowczo tak samo jak wcześniej.

- Co tu robisz dziewczynko? Zgubiłaś się? Nie widziałaś napisów? Tu może przebywać tylko personel. - odezwała się tak jakby pierwszy raz widziała ciemnowłosą punkówę stojącą w wejściu.

Zostawało wejść w rolę i nie spartolić, chociaż akurat do ostatniego Mazzi miała niezaprzeczalny talent.
- Tyle tu stroboskopów i wódy że ciężko zauważyć, zresztą kto by się przejmował narzuconymi przez patrycjuszy metodami ciemiężenia proletariatu - machnęła zbywająco ręką, sięgając do kieszeni po własną paczkę fajek - W damskim ktoś urządził konkurs na głębokie gardło, w męskim na głębokie jelito… a ja się chcę po prostu wyszczać - odpaliła papierosa, opierając się tyłkiem o umywalkę i dodała z krzywym uśmiechem - A ty co tu robisz? Za ładna jesteś na babcię klozetową.

- Bezczelna jesteś. -
nieznajoma powiedziała to jakby dostrzegła cechę charakteru ale niekoniecznie uważała ją za wadę. Kobieta znów strzepnęła popiół do zlewu dołączając spopielone grudki to kilku poprzednich. - Nie wolno ci tu przebywać jeśli nie jesteś z personelu. A nie jesteś. Więc nie wolno ci też tutaj szczać ani palić. - oznajmiła jakby informowała ją o jakichś prawach a raczej ich braku. - Będzie lepiej dla ciebie jeśli będziesz współpracować i wyjdziesz stąd sama. W tej chwili. - wskazała fifką na drzwi przez jakie właśnie przeszła Lamia. A potem zaciągnęła się nią jeszcze raz nie spuszczając z niej oka.

- Bezczelna? - sierżant powtórzyła, mrużąc jedno oko i smakując to słowo. Zaciągnęła się też z wyraźną przyjemnością, wydmuchując dym w stronę drugiej kobiety - Mhm, a to tylko jedna z wielu moich wad. Niektórzy twierdzą że lepiej mnie mieć na oku, jako element wywrotowy - zrobiła smutną minę, odklejając tyłek od umywalki i powolnym krokiem idąc do obcej - Kto ci powiedział że nie jestem z personelu? Może nie lubię świstać blachami na każdym kroku jak podrzędny pies. Albo trep. Tryb Incognito - stanęła tuż przed nią, kończąc niespiesznie fajkę - A ty co ślicznotko, zgubiłaś się? Na technomłota nie wyglądasz, na brudasa tak samo. Przegrałaś zakład i wzięłaś fuchę od kumpla?

- Czyli nie będziesz współpracować.
- stwierdziła obca patrząc z bliska na twarz drugiej kobiety. Uśmiechnęła się i zaciągnęła kolejnym machem swojej fajki. - Nawet nie wiesz jak mi to pasuje. - uśmiechnęła się oszczędnie, kącikiem ust i leniwym gestem odłożyła swoją fifkę na krawędź umywalki. Szybki ruch jaki nastąpił potem był jawnym kontrastem spokoju i prawie bezruchu jakim dotąd emanowała obca Lamii kobieta. Złapała ją błyskawicznie za bark, pchnęła na umywalkę i jednocześnie wykręciła rękę do tyłu skutecznie ją unieruchamiając. Znalazła się za nią i nad nią. Pochyliła się tak, że poczuła ją na swoich plecach.
- Świetnie. Grzeczne dziewczynki są dużo nudniejsze. - wyszeptała jej tuż do ucha. - A teraz będę musiała sprawdzić czy nie masz przy sobie zakazanych przedmiotów. - warknęła i już w tym momencie troszkę straciła kontrolę nad głosem gdy dało się wyczuć rosnące podniecenie. Szarpnęła schwytaną Lamią i przyszpiliła ją do ściany tak, że prawie ją w nią wbiła.
- Nie ruszaj się. - warknęła do niej i wydawało się, że trochę się odsuwa i rozluźnia uchwyt aby pewnie sprawdzić chęć współpracy przy tym przeszukaniu. Wtedy szarpnęła za kołnierz kurtki, potem za rękawy i w paru ruchach brutalnymi ruchami ściągnęła z saper skórzaną kurtkę zostawiając ja w samym podkoszulku a na koniec znów przyszpiliła ją do ściany.

- Nie mów że mnie przykujesz łańcuchem do umywalki - sierżant nie broniła się, dając sobą porzucać po łazience. Ktoś tu lubił dominować, chociaż w innym stylu niż Betty, jednak całość zabawy polegała na tym samym - Nie masz żadnego łańcucha - parsknęła, ocierając się pośladkami o biodra tamtej, gdy były blisko i jak ona dodała niskim głosem.
- Szkoda, lubię łańcuchy - rozstawiła trochę szerzej nogi, aby stanąć pewniej, choć nie na tyle by ułatwić przeszukiwanie - Widzę nikt cię dawno nie wybolcował i musisz sobie odbić, co? Urwałaś sie z kuchennego powroza, laleczko i łyknęłaś testosteronu… dawaj, zobaczymy co tam kitrasz za pasem oprócz blachy i klamki.

- Widzę, że to nie jest twój pierwszy raz w te klocki. -
w głosie tej obcej błysnęło coś na kształt zrozumienia czy uznania. Wdzięcznie i chętnie współgrała z ocieraniem się pośladków Lamii o swoje biodra. Złapała za nie i przycisnęła mocno do swoich. Sama przysunęła się do schwytanej kobiety znów ściskając ją między sobą a ścianą jak naleśnik.
- No to chyba mam coś co nas obie bardzo ucieszy. - szepnęła jej do ucha coraz bardziej napalonym szeptem. Lamia poczuła jak jedna z obcych dłoni znika z jej bioder. Druga zawędrowała trochę wyżej, na jej brzuch. A chwilę potem rozpoznała charakterystyczny, metaliczny dźwięk odpinanych kajdanek.

- To cóż kochanie? Zabawimy się na ostro czy będziesz robić jakieś głupoty? - zapytała przesuwając kajdankami po nadgarstki Mazzi więc obie mogły spojrzeć w tym kierunku.

Decyzja aby iść za obcą do kibla była najlepszą popełnioną przez saper tego wieczoru.
- Zacznę robić jak się nie zabawimy - wydyszała jej w twarz, wystawiając ręce do skucia. Kajdankami nie pamiętała aby się bawiła, jednak coś się jej kojarzyły bardzo pozytywnie. Tak samo jak nowa znajoma. - Nie żałuj sobie, dużo wytrzymuję.

- Bosko.
- nowa znajoma w podzięce za tą chęć współpracy zatrzasnęła z suchym trzaskiem kajdanki na jednym nadgarstku saper. Potem bez ceregieli ją odwróciła i znów trzasnęła o ścianę. Tym razem plecami. Złapała za drugi nadgarstek i z wyraźną wprawą skuła obydwa nadgarstki.
- O tak. Teraz wyglądasz o wiele lepiej. - dodała z uznaniem i zadowoleniem.

- Tak mi się właśnie od początku zdawało. - pokiwała głową spoglądając poniżej twarzy saper i wyciągnęła dłoń w stronę obroży. - “Księżniczka” - przeczytała napis na obroży.
- Bardzo gustowne. Naprawdę mi się podoba. Dlatego cię wybrałam na dzisiaj. - uśmiechnęła się nawet całkiem wesoło. Wsadziła palec przez kółko w obroży i zaczęła się cofać zmuszając saper do podążania za sobą w dość mocno pochylonej i niewygodnej pozycji.

Z jednej strony uwłaczające godności i upadlające… z drugiej każdy ruch i krok tylko wzmagały podniecenie. Oddanie komuś kontroli, przestanie odpowiadać za własne czyny. Do tego ten tyłek opięty wąską, ołówkową spódnicą.
- Moja pani go wymyśliła - odpowiedziała w kontekście przezwiska - Nie zaprzeczę, że ma naprawdę dobry gust - mruknęła ochryple. Na następny koncert Mazzi musiała się po prostu zaopatrzyć w łańcuch.

- Twoja pani? Masz swoją panią? - w głosie i twarzy kobiety pierwszy raz pojawiło się prawdziwe zainteresowanie. Zatrzymała się i podniosła palec na smyczy wyżej. I jeszcze wyżej. Zmuszając nową niewolnicę do stanięcia na palcach. A sama przyglądała się jej z tą nową dawką zainteresowania. - A ona jest tutaj z tobą? - popatrzyła wracając spojrzeniem na twarz prowadzonej na obroży kobiety.

- Nie przystoi aby ktoś pokroju mojej pani pokazywał się na podobnych imprezach - wyjaśniła łapiąc z trudem oddech nie tylko przez ogień wariujący w żyłach. Patrzyła hardo w oczy tej drugiej, mają w głowie pare całkiem niezłych scenariuszy gdy wykorzystuje ten cięty język do czegoś innego niż przesłuchanie - W swej wspaniałomyślności pozwoliła mi tu przyjść z kumpelami i być - nagle wyszczerzyła się drapieżnie - Małą, brudną, niegrzeczną dziewczynką.

- No cóż, więc chyba nie możemy rozczarować twojej pani.
- obca uśmiechnęła się, tym razem całkiem nawet sympatycznie. - Na czym to skończyłyśmy? - kobieta w garsonce zmrużyła oczy jakby próbowała sobie przypomnieć o czym wcześniej rozmawiały. - A tak. Rewizja. - uniosła wolny palec do góry gdy sobie przypomniała po czym znów popchnęła Lamię na ścianę. - Bardzo osobista. - dodała szybko dopadając do niej i znów odwracając ją twarzą do ściany.
- A potem zobaczymy jakich sztuczek wyuczyła cię twoja pani. Mała, brudna, niegrzeczna dziewczynko. - wysyczała zjadliwie do jej ucha gdy widocznie obydwie czerpały z tej zabawy taką samą przyjemność. - Nogi szeroko! - odsunęła się od niej i krzyknęła rozkazująco uderzając butami w jej nogi aby zmusić ją do rozkroku. - I pochyl się. - syknęła łapiąc jedną ręką za jej kark a drugą za biodra które znów przysunęła do siebie. Teraz widać uznała, że Lamia jest w odpowiedniej pozycji do przeszukania bo właśnie to zaczęła robić. Zaczęła od włosów gdy jej palce przeczesały jej czaszkę w poszukiwaniu ukrytych przedmiotów. Potem dłonie zaczęły przesuwać się po jej ramionach sprawdzając czy na gołej skórze nie ma tam ukrytych przedmiotów. Następnie wróciła do korpusu zaczynając sprawdzać jej plecy. Dłonie przesuwały się po materiale koszulki od łopatek aż po biodra. A następnie wsunęły się pod koszulkę i zaczęły badać żywe, gorące ciało pod spodem.

Wiedziała co robi, dało się poznać na pierwszy rzut oka i po pierwszym władczym ucisku. Topiła jakikolwiek opór, wymuszając dłońmi posłuszeństwo. Od samego początku przejęła kontrolę i wydawało się ją to kręcić przynajmniej tak samo, jak przeszukiwaną, która pod tym dotykiem wyginała plecy w rozkoszny łuk i mruczała nisko, ocierając się o dłonie i resztę ciała z tyłu. Dodatkowym bodźcem był widok w lustrze tuż przed twarzą, a także zapach perfum i podniecenia równo parującego z obu sylwetek.

- O tak, widzę, że świetnie się rozumiemy. - nieznajoma wydawała się już tak samo rozgrzana jak przeszukiwana. Jej dłonie buszowały pod koszulką skutej kobiety jak po swoim terytorium do jakiego ma słuszne prawo. Wprawie zsunęły stanik i dorwały się zachłannie do tych dwóch kuszących krągłości. Przeszukująca była tak zadowolona z współpracy przeszukiwanej, że złapała ją za włosy, odchyliła mocno głowę do tyłu i łapczywie wpiła się w nią ustami. Całowała mocno, zdecydowanie dając upust swoim żądzom w najbardziej bezpośredni i prostacki sposób. Całowała i napierała tak mocno, że Lamia w końcu wylądowała na kolanach prawie przygnieciona przez ten bezpośredni napór. Gdzieś w tym momencie otworzyły się drzwi i do środka weszły jakieś dwie roześmiane dziewczyny które na widok tej sceny zamilkły i wybałuszyły oczy ze zdumienia.

- Spieprzać! - syknęła nieznajoma i dziewczyny pośpiesznie czmychnęły za drzwi jakby nigdy ich tutaj nie było. - A ty… - mruknęła już nieźle zasapana gdy spojrzała na klęczącą zdobycz. - Właściwie jesteś w świetnej pozycji. - uśmiechnęła się do niej lubieżnie i wróciła do przerwanej roboty. Zostawiła w spokoju rozchełstaną koszulkę Mazzi i zajęła się dołem. Najpierw pogładziła opięty skórzaną spódniczką tyłek saper. Sprawdziła jego jędrność klepiąc go i tarmosząc. Potem zajęła pozycję tuż za nią a jej dłonie zaczęły buszować po skórzanym podołku. Spódniczka jednak słabo chciała współpracować z dłońmi jakie ją sprawdzały więc w końcu sprawdzająca podwinęła ją i zaczęła najbardziej dokładny moment przeszukania gdy zabrała się za sprawdzanie bielizny przeszukiwanej. I tego co pod nią.

Jak przez mgłę do sierżant przebiła się myśl, że dobrze zrobiła tym razem inwestując w bieliznę. Z nią zawsze robiło się przyjemniej we wszelkich zabawach, jak choćby w tym co wyrabiały teraz. Obca, bezimienna laska molestowała ją bezwstydnie, a Mazzi z rękoma spiętymi z przodu wypięła się aby ułatwić zadanie. Wyciągnęła ręce między nogami przez co straciła punkt podparcia i teraz gniotła policzkiem kafelki, lecz zyskała ograniczony, ale jednak dostęp do swoich bioder. Tam też niby przypadkowo spotkała się palcami z palcami nieznajomej. Gdzieś w tych najgorętszych, najbardziej mokrych rejonach.
- Dostanę karę za wparowanie na teren zastrzeżony tylko dla personelu? - wychrypiała ni to pytanie, ni to prośbę, zaciskając nagle nogi przez co ich dłonie ugrzęzły w wilgotnej pułapce.

- Naturalnie. Chyba nie myślałaś, że ujdzie ci to na sucho? - wysapała ta druga gdy do reszty ściągnęła majtki Lamii. Ale te zablokowały się gdzieś w połowie jej ud i dalej zejść nie chciały. Ale tej drugiej to nie przeszkadzało. Też znała swoją robotę. Gdy tylko wypięty, goły tyłek saper był gotowy w ruch poszły kolejne razy gołą ręką. W niezbyt wielki pomieszczeniu rozległo się specyficzne, klaszczące odgłosy, jęki, sapanie i przyśpieszone oddechy gdy nieznajoma wymierzała karę bezczelnej punk girl za jej wtargnięcie na zakazany teren.

- Ty mała! Brudna! Bezczelna! Wywłoko! Nie masz prawa! Tutaj palić! Ani szczać! Ani przebywać! Zrozumiano! - oszczędna w ruchach i mimice lodowa królowa bardzo straciła obecnie na tym swoim wypielęgnowanym wizerunku. Obecnie przypominała gorący wulkan który eksplodował od swoich głęboko ukrytych zwykle żądz. Tak zadbane dotąd ubranie, chociaż nadal je miała na sobie w komplecie, było nieźle potargane i pozaciągane, elegancko i starannie zaczesana fryzura też się już dość mocno rozsypała dookoła twarzy i na resztę głowy. Ale sama zainteresowana nie wydawała sę tym przejmować ani zauważać pochłonięta wymierzaniem sprawiedliwości na skutej kajdankami kobiecie której w ogóle tu nie powinno być. Ale wreszcie wszystko ma swój koniec. Nieznajoma w potarganej dość mocno garsonce opadła na podłogę opierając się plecami o ścianę i ciężko dysząc popatrzyła na leżącą na podłodze twarz Lamii. Zmacała po omacku zlew nad sobą i po chwili macania ściągnęła swoją fifkę.

- Nie masz przy sobie niebezpiecznych przedmiotów. - wysapała w końcu nawet się do niej uśmiechając całkiem rezolutnie. Zaciągnęła się fifką ale w końcu wyjęła ją rezygnując z tego pustego gestu na rzecz zwykłego papierosa. Potem wcisnęła go w zęby skutej kobiecie.

- Dobra to ty już zaliczyłaś swoją przyjemność. To teraz kolej na mnie. Pokaż no co cię ta twoja pani nauczyła. - roześmiała się cicho i wyzywająco patrząc na tą skutą na podłodze kobietę w mało godnej pozie i stanie.

Rzucone wyzwanie saper podjęła wyjątkowo chętnie, udając oczywiście że nie i wcale jej to nie rajcuje. Co prawda zanim przeturlała się i podniosła na kolana minęło z pół minuty, w końcu ciężko tak brać się do pracy kiedy człowieka wypełnia euforia i zmęczone spełnienie. Jednak skoro padł rozkaz, należało go wypełnić.
- No nie wiem… a nie miałam się stąd zmywać bo teren zamknięty? - mruknęła, przekrzywiając kark i oglądając brunetkę uważnie aż wreszcie opadła na kolana, przytrzymując jej głowę na tyle, na ile się dało skutymi rękoma. Wpiła się ustami w jej usta, smakując językiem ślinę i oddech. Badała teren, przyciskając ją do siebie, a żeby to zrobić, przerzuciła skute ramiona za jej plecami.
- Dobra, niech będzie - sapnęła krótko, pchając ją na ziemię i od razu schodząc ze smakowaniem skóry w dół. Rozpięła koszulę, całując i podszczypując falujące piersi. Drażniła je językiem, szczypała sutki aż uroczo stwardniały. Dopiero wtedy wróciła do nich językiem i wargami, dłońmi masując brzuch i biodra.
- Masz batona? Albo inny teleskop? - spytała odrywając się od piersi na krótką chwilę, ale wydobywania dolnych rejonów z niepotrzebnych ubrań.

Lodowa królowa w tej chwili, rozciągnięta na podłodze i pod wpływem wcześniejszych zabaw i obecnych zabiegów skutej kobiety bardzo niewiele zachowała ze swojej lodowej otoczki. Wręcz przeciwnie reagowała bardzo żwawo, wręcz żywiołowo, całe jej ciało dawało Lamii wyraźne sygnały, że postępuje słusznie i takie zabawy kręcą je obie. Uśmiechnęła się słysząc pytanie i bez słowa wygięła się nieco w łuk unosząc brzuch do góry i sięgnęła dłonią gdzieś w okolicę swojego paska.

- Pytasz szefową ochrony czy ma przy sobie podstawowe narzędzie pracy? - popatrzyła ironicznie na swojego dzisiejszego jeńca machając wesoło trzymanym w dłoni batonem. Złożone narzędzie było niewiele większe od standardowego markera a rozłożone miało długość co najmniej połowy ramienia dorosłego człowieka. I chyba nie ściemniała z tą ochroną bo gdy wreszcie Lamia dobrała się do jej ubrania na wewnętrznej stronie garsonki dostrzegła plakietkę “Security”. A pod pachą małą, poręczną spluwę w kaburze.

- I pracuj, pracuj jak chcesz sobie zapracować na to narzędzie. Na razie wychodzi ci całkiem przyzwoicie. Ale dopiero dochodzimy do sedna sprawdzianu prawda? - popatrzyła w dół siebie z rozbawioną ironią na twarzy pieszcząc jednocześnie końcówką batona skórę na policzkach Lamii.

Ta uśmiechnęła się chytrze w odpowiedzi, manewrując spódnicą i bielizną obcej aż zjechała do kolan. Wtedy też przyszedł czas aby na chwilę oderwać się od całowanego obszaru i ściągnąć ubrania do końca.
- Lepiej włożyć pod kran - pokazała brodą na batona, wspinając się po ciele pod spodem aż znalazła się twarzą przy brzuchu.
- Chyba że lubisz na zimno - wzruszyła beztrosko ramionami, gryząc ją w brzuch pod pępkiem i jednocześnie zaczynając desant dłoni między uda. Zniżyła się na odpowiednią wysokość, biorąc się do pracy, a dla ułatwienia, zarzucając sobie nogi pingwinki na ramiona.

Minęła dobra chwila wytężonej pracy gdy Lamia musiała wykazać się oddaniem i zaangażowaniem. Zresztą szefowa ochrony rewanżowała się tym samym mrucząc i jęcząc z zadowolenia a w końcu oplatając za sobą nogi i przyciskając do siebie swoją zdobycz. Gdy na chwilę przestały wydawała się rozogniona i rozklejona na całego. Wręczyła w końcu jej swoją broń obezwładniającą bez żadnego dodatkowego nawilżania. Potem wręcz demonstracyjnie rozchyliła szeroko jedno udo. Potem drugie. I uśmiechnęła się do niej prowokująco.
- Jedziesz. Mała, brudna, bezczelna wywłoko. - wycedziła do niej z bezczelnym uśmieszkiem.

Tak, zdecydowanie przyjście do tej łazienki było najlepszym pomysłem tego wieczoru. Dziarsko przyjęła pałkę, oglądając ją dokładnie jakby się zastanawiała co z nią zrobić. Wzrok jednak szybko uciekł jej ku tak wyeksponowanym wdziękom.
- Jak rozkażesz - odpowiedziała podejrzanie potulnym głosem, oblizując powoli wargi. Odłożyła broń, zamiast niej zgarniając kurtkę którą zrolowała i wepchnęła tamtej pod biodra, unosząc je nad podłogę. Wtedy też zaatakowała, wznawiając pracę ze zdwojonym entuzjazmem. Zmienił się jednak cel pieszczot, schodzących w dół, tam gdzie drugie wejście. Zajmowała się nim, do górnego powoli pakując kawał zimnej stali. Wysuwała i wsuwała ją w środek nieznajomej, nadając szybki, zdecydowany rytm. Kątem oka obserwowała reakcje, przyspieszony oddech i chaotyczne spojrzenia.

- Sama się prosiłaś - syknęła krótko, zmieniając kolejność. Stal zmieniła otwór, wbijając się w niego po pierwsze zgięcie, uwaga ust wróciła do łechtaczki i góry. Chwila przerwy i broń wysunęła się tylko po to aby wrócić do środka, coraz głębiej i szybciej.

- Ty mała, podstępna! - ta druga chociaż musiała dostrzec przygotowania z kurtki i reszty to takiego obrotu sprawy widocznie się nie spodziewała. Gdy chłód twardego metalu wniknął w gorące i żywe ciało po raz pierwszy wygięła się w łuk i zapiszczała jak rozhisteryzowana panienka. Kolejne jednak razy przyjmowała z coraz mniejszym wpływem szoku termicznego i zaskoczenia aż w końcu nic z nich nie zostało. Toaletę zalała fala szybkich, kobiecych jęków gdy dwójka kobiet nawzajem sprawiała sobie przyjemność na kafelkach podłogi tego pomieszczenia. Przynajmniej dopóki obydwu nie zalała fala ulgi i przyjemności. Niespodziewanie czekoladowłosa kobieta leżąca plecami na podłodze zaśmiała się urywanym przez ciężki oddech śmiechem. Wygięła się w łuk złapała za szyję tą drugą i pocałowała ją mocno i drapieżnie zanim znów nie zaległa na wznak.

- Bosko. Po prostu bosko. - wymruczała z zadowoleniem chwilowo zadowalając się leżeniem na podłodze. Zaczęła grzebać coś po swoich kieszeniach i w końcu wygrzebała paczkę papierosów. Tym razem fifkę i struganie niedostępnej damy na poziomie sobie darowała skoro właśnie wspólnie zaliczyły najniższy możliwy poziom. Odpaliła jednego papierosa i drugiego po czym jeden z nich powędrował do Lamii.

- Właściwie teraz ja powinnam cię wybolcować. - poinformowała saper tonem luźnej pogawędki. - No ale w pracy jestem i jakbym chciała cię tak szczerze i solidnie obrobić to raz, ze by to trochę zeszło a dwa już bym się do niczego nie nadawała. - wyjaśniła ocierając czoło i zaciągając się fajkiem. Leżała półnaga i w resztkach swojego dotąd eleganckiego ubrania na podłodze kibla jakby to było najwłaściwsze do leżenia miejsce na świecie.
- Dobre było z tym batonem. Tego się nie spodziewałam. - przyznała z uznaniem z zadowoleniem kiwając głową i patrząc na leżącą obok kobietę już tak jakby po kumpelsku. - A w ogóle to Olga jestem Olga Orlov. Szefowa ochrony. - przedstawiła się łapiąc fajka w zęby i wyciągając dłoń ku drugiej kobiecie nie zwracając uwagi na to, że ta wciąż ma skute nadgarstki.

Karta chyba wreszcie tego przeklętego dnia się odwróciła i ktoś spoza oddziału ucieszył się z obecności saper. Ona się cieszyła, co dało się poznać po dumnej minie i pozie, przybranej na kafelkach, z kiepem w gębie i ramieniem pod głową. Zadowolenie, jak się okazało, Olgi samo w sobie było odpowiednią zapłatą za pot i trud, bo wiadomo że frajdy z tego jakże niewdzięcznego zajęcia punkowa brunetka nie miała.

- Starsza sierżant Lamia Mazzi, 7th ICEC. - złapała podaną dłoń, wychylając się aby ją po szarmancku pocałować - Ale niech cię to nie zmyli, że się niby na czymś konkretnym znam. Już chyba sama wiesz za co mi dali podoficera - puściła jej oko, zaciągając się z lubością fajkiem - Masz plany na niedzielne popołudnie? Pani będzie mnie tresować, myślę że chętnie przyjęłaby pomoc w tym ciężkim, niewdzięcznym zadaniu - wydmuchnęła dym do góry.

- Jutro? Nieee… niee… nie mogę. - Olga skrzywiła się niechętnie i zaciągnęła znowu fajkiem. Wsadziła sobie wolne ramię pod głowę i obserwowała kobietę obok. - Może innym razem. Te miejsce nie funkcjonuje beze mnie więc jestem tu jak uwiązana. - przybrała ironiczną minkę lekko wzruszając ramionami. - Swoją drogą dlatego nie przeszłaby gadka, że nie znam kogoś kto tu pracuje. - uśmiechnęła się w podobny sposób. Zaciągnęła się jeszcze raz mrużąc oczy i Lamia znów miała wrażenie, że ją przenika tym swoim skanerem.

- Masz ciekawe umiejętności. A powiedz, miałabyś ochotę na jeszcze jeden numerek? Ale nie ze mną. Taki deal między mną a tobą. Co ty na to? Zainteresowana? - Olga uśmiechnęła się chytrze i z ciekawością czekała na reakcję drugiej kobiety.

- Zasadniczo dobrze się prowadzę i dbam o reputację, bo wiadomo jak to jest. Złe języki, zawiść, zazdrość, jeszcze mnie zdegradują do plutonowej za szerzenie niemoralnych postaw wbrew regulaminowi i mów o kogo chodzi. Jak nie stary dziad albo mutant myślę że da się załatwić - wyrzuciła wszystko tym samym tonem, jedynie popatrzyła chytrze na Olgę - Ale ja też będę miała jedną małą, tycią prośbę.

- Nie bój się, raczej ładna i raczej zgrabna. I właściwie to co będziecie we dwie robić to wasza sprawa i mnie nie interesuje. Ale chciałabym abyś zrobiła to w specyficzny sposób. I nie chodzi o same rypanie. Ale skoro przechodzimy do interesów to chodźmy do mnie do biura. - szefowa ochrony sapnęła i podniosła się do pionu pomagając sobie za pomocą podręcznego jak się okazało zlewu. Stanęła i wyciągnęła rękę aby pomóc wstać saper.

- Świetnie wyglądasz w tych kajdankach. Aż szkoda cię rozkuwać. - powiedziała jakby przy okazji ale sięgnęła gdzieś po kieszeniach po kluczyk i rozpięła te pęta. Sama zaczęła poprawiać swoje ubranie i doprowadzać się do porządku. Zaczęła od uporządkowania swojej górnej i dolnej bielizny a potem resztę rzeczy.
- I jaka to prośba? - zapytała patrząc w lustro i zapinając z powrotem swoją koszulę.

- Szkoda że nie widziałaś mnie w kneblu - mruknęła pogodnie, potrząsając kajdankami - Rozkujesz mnie, czy mam iść znaleźć jakiegoś punka który mi to zrobi za jabola? - wstała płynnym ruchem, zaczynając się rozglądać po pobojowisku. Kajdany opadły, odzyskała wolność, co pomogło w doprowadzaniu się do porządku. Nie było tak źle. Gacie widziała, spódnicę też. Kurtka i bluzka również były obecne.
- Chciałabym abyś pomogła mi namierzyć gdzie mieszka pewien typ. Wojskowy - popatrzyła na szefową ochrony - Daj mi chwilę, pójdę powiem dziewczynom że żyję i nikt mnie nie wykorzystał.

- Nie bój się, nie idziemy do biura na drugą rundę. To nie zajmie długo.
- Olga wpatrzona w lustro zdążyła już doprowadzić się prawie do pierwotnego stanu. Spódnica była poprawiona, koszula ułożona i przykryta ponownie zapiętą garsonką. Jeszcze szybkie ułożenie krótkich, czekoladowych włosów i przemycie twarzy a lodowa królowa ponownie zstąpiła na ten świat.

- I nie chcę psuć twoich wyobrażeń ale co piąty dorosły mieszkaniec tego miasta nosi jakiś mundur. Jak nie jest stałym bywalcem to cudów nie ma dziecino. - szefowa ochrony odwróciła się od lustra i rozłożyła ręcę. Dała znać, że czas opuścić tą gościnną toaletę i wyszła przodem. Weszła po schodach na górę jakie wcześniej widziała Lamia. Potem jakimś korytarzem, kolejnym i wreszcie otworzyła kluczem jakieś drzwi i weszła do środka.

Środek okazał się średniej wielkości gabinetem. Przy jednej z bocznych ścian stało sporo monitorów z obrazami z kamer jakie pokazywały różne miejsca klubu. Sama gospodyni podeszła jednak za biurko i odsłoniła żaluzje za jakimś oknem. Obserwowała chwilę scenę na dolę jaką była jedna z sal. Chyba nawet ta gdzie złowiła Lamię bo gdy ta podeszła do okna ujrzała swoje kumpele przy barze. Pomieszczenie musiało być bardzo dobrze wytłumione bo zgiełk i muzyka były na tyle ciche, że można było swobodnie rozmawiać.

- O, jest. Tamta. Blondyna w skórzanej kurtce. Na parkiecie pod ścianą. - nakierowała uwagę gościa na jedną z tańczących kobiet. Na tyle zawęziła obszar poszukiwań i podała dokładny opis, że Lamia całkiem szybko namierzyła wskazaną kobietę.

- To fotograf. Artystka, wolna dusza i tak dalej. Lubi być na dole jeśli wiesz co mam na myśli. Sądząc po tym co widziałam w kiblu nie powinno być to dla ciebie zbyt trudne. - szefowa ochrony odeszła od okna i oparła się o blat po swojej stronie biurka.

- Oczywiście nie chodzi mi o same bzykanie. Ale to najszybsza i najpewniejsza metoda aby się do niej dostać. Po to tu przyszła więc ma chcicę. Zbajeruj ją. Tak aby zabrała cię do siebie. Ponawijaj coś, że chcesz być modelką czy coś w tym stylu. Zresztą to jej standardowy tekst do lasek które ją kręcą i nagabywanie na sesję u niej to po prostu się zgódź. Zresztą zrób co chcesz, masz się znaleźć u niej i wygadać temat zdjęć. - Olga mówiła szybko i konkretnie, widać nawykłą było do wydawania poleceń i przedstawiania wytycznych dla podwładnych i podwykonawców.

- Zagadaj o próbki jej prac. Wtedy pewnie pokaże ci swoje albumy ze zdjęciami. Przeglądaj dotąd aż znajdziesz taki z moimi zdjęciami. Zabierz go. Wiem co to za zdjęcia i ile ich jest więc nie kombinuj niczego głupiego jeśli chcesz żyć ze mną w zgodzie. No i klisze. To już załatw sama. Zdobądź lub zniszcz. Ale za kliszę zapłacę ci więcej. Co wolisz? Broń czy prochy? Może talony? Więc jak? Wchodzisz w to? Jak się nie będziesz grzebać to za godzinę czy dwie będziesz z powrotem. - Orlov skończyła przedstawiać swoją propozycję i teraz czekała na reakcję drugiej strony.

- Myślisz że nadaję się na modelkę? - Mazzi udała głupią, obserwując pilnie nowy cel. Ciekawiło ją jak gorące zdjęcia szanowanej szefowej ochrony posiadała fotograf i jak weszła w ich posiadanie, ale czy to coś ważnego? Sierżant nie zastanawiała się długo.
- Zobaczę co da się zrobić - przybiła układ, dodając - O gamblach pogadamy jak będzie po wszystkim… a chuj w to. Nie chcę od ciebie gambli - popatrzyła na Olgę dość poważnym wzrokiem - Kiedyś poproszę o przysługę, nic zdrożnego.

- O nie, bez takich mi tu. Wolę czyste układy. Wrócisz od niej to pogadamy o zapłacie. Jeśli nie załatwisz tych zdjęć trudno, najwyżej zaliczysz sobie kolejny numerek tego wieczoru a ja będę musiała znaleźć kogoś innego do tej roboty.
- Olga mówiła na poważnie i widocznie miała bardzo profesjonalnie biznesowy styl załatwiania interesów nie chcąc mieć jakichś niejasnych zobowiązań na nieokreśloną przyszłość.

- A dostanę buzi na szczęście? - mina saper pozostawała pogodna, zaczepna nawet. Podeszła do drugiej kobiety, stając za jej plecami żeby oprzeć brodę na jej ramieniu. - Dasz buzi i lecę. Chyba mam coś do wyrwania na wieczór.

- Potraktuj to jako zaliczkę. -
Olga uśmiechnęła się, odwróciła głowę i pocałowała Lamię przytrzymując jej policzek. Potem wyprostowała się gdy skończyła. - Oczywiście ani słowa o mnie. - dodała gest zasuwania ust na zamek.

- A kim ty jesteś, znamy się? - udała zastanowienie, odsuwając się podejrzliwie - Nie przypominam sobie… a taką dupke bym zapamiętała - uśmiechnęła się, wracając dość szybko do powagi - Szukam Skanera, chce wiedzieć gdzie jest. Znaleźć i pogadać. To moja cena… jeśli uda się odzyskać kliszę. A za fatygę ja i moje kumpele będziemy mieć miejsce pod sceną na koncercie RB - dodała warunki od swojej strony.


- Skaner za kliszę? Dobra. Jeśli tu dzisiaj będzie to masz to załatwione. No jeśli nie to kiedy indziej albo wybierzesz coś innego ale póki kliszy nie mam w ręku to za bardzo nie ma się o co napalać. A za fatygę, załatwię tobie i twoim foczkom najlepsze miejsca jakie tu są. - Olga zgodziła się na te warunki chociaż z pewnym zastrzeżeniem bo na to czy ktoś przybył dziś do klubu czy nie, wpływu nie miała. - A jak to ci w czymś pomoże to tamta cizia na parkiecie lubi obie strony obiektywu. Jak ją gdzieś dorwiesz obiektywem to mało prawdopodobne, że jej nie zwyobracasz. Jest sentymentalna i lubi mieć pamiątki, że tak powiem. A, że prawie zawsze ma przy sobie coś do robienia zdjęć… - szefowa ochrony rozłożyła dłonie na boki z rozbrajającym uśmiechem. Widocznie uważała, że z takim pakietem informacji zaciągnięcie tamtej blondyny do łóżka powinno być dla Lamii dziecinnie prostym zadaniem.

- Zobaczymy co się da załatwić - Mazzi posłała jej buziaka w powietrzu, zbierając się do wyjścia. Co prawda nie takie plany miała na ten wieczór, ale trzeba było sobie pomagać. Zwłaszcza takim sympatycznym foczkom, do tego tak uroczo pokręconym. Nie na co dzień spotykało się podobne cuda, należało nie stracić ich z oczu. Betty pewnie też będzie zainteresowana, mogłaby ponarzekać na te leniwe, krnąbrne wychowanki. Na razie jednak należało powiadomić dziewczyny aby się nie martwiły… no i przypilnowały Amy, tak na wszelki wypadek.

Olga została w swoim gabinecie a Mazzi przeszła znów przez korytarz i kolejny aż znalazła się na schodach po których tym razem zeszła na dół. Jeszcze którki korytarzyk, drzwi i znów ten sam milczący strażnik który obrzucił ją podobnym spojrzeniem jak gdy tu jakiś czas temu wróciła. Potem jeszcze tylko lawirowanie między chwiejącymi się gośćmi a stolikami i już była z powrotem na swoim stołku. Tym razem proporcje się odmieniły i to trzy jej kumpele trzymały stołek dla niej.

- O! Jest nasza zguba! Gdzie się szlajałaś? - Madi zareagowała jako pierwsza zerkając na powracającą saper wystrojoną jak na modelową punkówę przystało. Pozostałe dwie twarze też zaciekawiły się pochylając się nad barem aby dojrzeć kumpelę.

- W kiblu byłam - odpowiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się po kolei do każdej z nich. Wpierw do masażystki, potem Amy i na końcu do Val. Stanęła też przy tej ostatniej, opierając się o nią ramieniem.
- Popilnujecie Amy przez godzinę-dwie? Żeby mi jej żaden napruty pancur nie zbałamucił. Mam małą robotę na boku, ale jak się uda pójdziemy na koncert tego szarpidruta pod samą scenę - szybko zrelacjonowała co i jak.

- To przyszłaś nam powiedzieć że spadasz? Ale masz wrócić. - Maddi wydęła swoje pełne usta i bezgłośnie wydmuchała nimi powietrze. W końcu jednak wzruszyła ramionami i roześmiała się. - No a co ja jestem twoja żona czy matka, żeby cię pilnować? Leć cwaniaro. - rzekła machając ręką jakby spławiała ją albo po prostu dawała wolne.

- No. Poczekamy na ciebie. Przecież ja nie wiem gdzie mieszkacie to bez ciebie nie trafię. - Val objęła ramieniem swoją nową kumpelę i trochę żartem a trochę serio mówiła jakby bała się, że jutrzejsza impreza może się jej wyślizgać gdy już była tak blisko niej i była na nią tak bardzo napalona.

- Ja wiem gdzie to jest. Mogę ci zapisać albo zaprowadzić w razie potrzeby. Tylko nie wiem kiedy się skończy ten koncert ale pewnie w nocy to autobusy już nie będą jeździć a z buta to trochę daleko. - Amy która chyba z całej grupki najbardziej oszczędzała swoje gardło przed promilami wykazała chęć pomocy chociaż jak było widać i słychać możliwości miała dość ograniczone, zwłaszcza nocą.

- Jestem samochodem. Jak mi się gdzieś nie porozłazicie po koncercie albo jak ta latawica, nie wiadomo gdzie i po co, to mogę was zabrać. - Maddi dorzuciła swoją cegiełkę do dyskusji i na szczęście z całej czwórki chociaż ona była zmotoryzowana. Latawicą oczywiście nazwała Lamię pozwalając sobie na drobną złośliwostkę. Wiadomość ta wyraźnie ucieszyła pozostałą dwójkę blondynek bo ochoczo pokiwały głowami. - A gdzie was odwieźć? Tam do tej pielęgniarki? Tam co byłam w poniedziałek? - masażystka dopytała się na wszelki wypadek a gdy uzyskała potwierdzające skinienie głowami też skinęła głową na zgodę.

- Ty już się nie bój, tak łatwo się nie wywiniesz - sierżant wymruczała dredziarze do ucha, kwitując całość gorącym, mokrym pocałunkiem. Następnie przeniosła się do Amelii, obejmując ją po siostrzanemu od tyłu i mocno przytulając.

- Będziesz miała kochana oko na te dwa zwyrodnialce? Tak? Super! Dobrze że mogę je zostawić w łapkach kogoś rozsądnego - zaśmiała się, całując czubek blond główki. Na koniec objęła ramieniem i przyciągnęła do siebie trochę masażystkę.

- Tak, do tej pielęgniarki co wtedy - pocałowała ją w szyję i parsknęła, szepcząc do ucha - Jutro po południu mamy tresurę i audiencję u samego króla. Ty oczywiście też jesteś zaproszona. Ostatnio nie zdążyłaś mnie zapiąć.
 
Driada jest offline  
Stary 03-03-2019, 12:02   #60
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wszystkie trzy kumpele zareagowały pozytywnie na to co mówiła Lamia chociaż każda trochę inaczej.
- Nie mam zamiaru, zrobiłabym wszystko żeby zaliczyć taką imprezę. Popłakałabym się jakby mnie ominęła. - kelnerka z “41” uśmiechnęła się zadowolona, że Lamia jej nie skreśla i nie gada jakby zamierzała ją spławić i się pozbyć. Objęła jej tył przyciskając do siebie aby podkreślić jak bardzo jej zależy i jak niechętnie się z nią rozstaje.

- No nic się nie bój, nic się nam nie stanie. Tylko wróć do nas jak skończysz swoje. - blondynka z opatrunkiem na połowie twarzy uśmiechnęła się i zgrabnie weszła w rolę młodszej siostry która nie chce narobić siary tej starszej gdy ta ją zabrała ze swoimi równie starszymi koleżankami. Chociaż na oko to pewnie całą czwórką były w podobnym wieku ale Amelia miała w sobie jakąś wrodzoną łagodność i delikatność, że wydawała się pewnie nie tylko Lamii i Betty młodsza i bardziej krucha niż świadczyłyby o tym jej twarde dane.

- Taaakkk? - masażystka która właśnie się dowiedziała o planach na jutro zrobiła duże oczy. Trochę przerysowane ale na twarzy zabłysło jej żywe zainteresowanie. - A to taka impreza z zapinaniem? - zapytała zerkając na sierżant i pozostałe dwie sąsiadki. Val energicznie potwierdziła skinieniem głowy i uśmiechu bezbrzeżnego szczęścia a Amy znacznie bardziej oszczędnie ale potwierdziła również.

- No nie wiem. Tym razem jakby mi nikt nie płacił to właściwie nie byłabym tam jako służbowa masażystka. Tylko taki zwykły gość. No to co wtedy? - popatrzyła zaczepnie na nie ale w odwrotnej kolejności. Zaczęła od Val, przeleciała przez twarz Amelii i skończyła na Lamii na koniec uśmiechając się kpiącym uśmieszkiem.

- Wtedy byś wybierała którą najpierw zapiąć. Mnie czy Val… tak na początek - sierżant zabujała brwiami, odgarniając jej z policzka kosmyk ciemnych włosów - Skoro nie byłabyś w pracy pewnie Betty użyczyłaby ci króla, wypiła z tobą wino… podczas gdy my zajęłybyśmy się waszymi stopami. Zresztą - zaśmiała się filuternie - Może tym razem to ja bym wymasowała ciebie? Albo my obie z Val…

- Taaakkk?
- Madi zrobiła duże oczy ponownie, zerkając najpierw na Lamię a potem na resztę dziewczyn. I sytuacja z entuzjastycznym kiwaniem głowy powtórzyła się. Ciemnowłosa masażystka w marynarce i obciętym po pankowemu krawacie przygryzła wargę wyraźnie się zastanawiając. - Wreszcie ktoś mnie by wymasował a nie zawsze ja kogoś. - przyznała upijając łyka ze swojej szklanki. - I bym was miała u swoich stóp? I to przed lub po zapięciu was? - Val kiwała głową coraz mocniej promieniejąc szczęściem i zapałem dookoła bo wyglądało na to, że Madi też się podobają takie zabawy.

- Oczywiście, Lamia dobrze mówi, ja się zgadzam na wszystko i z każdym i w dowolnym zestawie. - kelnerka z dredami i kolczykiem w nozdrzach szybko poparła kusicielską ofertę kumpeli aby skaptować kolejną na zabawę w służbę i władczynie.

- Chooleeraaa! Nie mogę! - Madi wyrzuciła ze złości ramiona ku sufitowi zżymając się, że musi odmówić. Upiła łyka ponownie a blondynki popatrzyły na nią trochę rozczarowane i z niemym pytaniem w oczach bo wyglądało na to, że wspólnie z Lamią prawie ją przekonały do udziału w jutrzejszej imprezie.
- No jutro jest niedziela a mamy deal z tym swoim chłopem, że niedziela jest taka rodzinna. Wiecie tylko my we dwoje bo w tygodniu z tym słabo. No i jeszcze mamy taką jedną rzecz do załatwienia jutro. - masażystka nie wyglądała na szczęśliwą tym co mówi ale wyznała jak to jest z jej planami na niedzielę. Popatrzyła na nie przepraszająco.
- Może kiedy indziej. To bardzo chętnie. No chyba, że dzisiaj. Dzisiaj w nocy mogę być cała wasza. - zakończyła weselej i posłała znad szklanki całusa całej trójce.

Saper szybko wymieniła spojrzenia z dredziarą i zaraz cała się rozpromieniła, siejąc miłość w okolicy, a także dobry nastrój.
- Bierzemy - starała się mówić normalnie, chociaż miała ochotę krzyczeć z radości. Wyściskała za to Maddie serdecznie, nie zapominając zmacać co ciekawszych fragmentów jej tylnej fizjonomii. - Jesteśmy umówione. Załatwię swoje i do was wracam. Nie uciekajcie ani nigdzie beze mnie nie jedźcie - pogroziła im palcem.

- Jej to wracaj prędko bo mnie chyba nadciśnienie z niecierpliwości rozsadzi. - Val zaśmiała się znowu chyba nie do końca mówiąc tylko w żartach ale wizja szybkiego numerku w jak najbliższej przyszłości przemawiała do jej wyobraźni bardzo mocno.

- Leć, poczekamy tu na ciebie, chyba, że się będziesz grzebać to wtedy załatwimy się z dziewczynami same. Wspominałaś coś o stopach? - popatrzyła z ironicznie na blond dredziara na co ta wydawała się puchnąć od nadmiaru szczęścia.

- Tak jest! Wszystko co zechcesz! - kelnerka zapewniła solennie i żarliwie.

- No to leć bo coś czuję, że te bąbelki mi wchodzą do głowy i mi zaczynają się spuszczać hamulce i inne takie. - masażystka też chyba zaczynała się nakręcać na te wzajemne poznawanie się więc lekko popchnęła Lamię aby przyspieszyć jej powrót i to na co się umawiały.

- Nieee no… ale wy jesteście
- z udawanym fochem i złamanym sercem saper ostentacyjnie odwróciła się do nich plecami. Zadarła głowę dumnie do góry robiąc sfochany dzióbek po czym odmaszerowała parę kroków nim rzuciła przez ramię - Jesteśmy kumpelami, nie? Kumpele zaczekają jak wrócę z tego załatwiania miejsca pod samą sceną. - dodała z wyrzutem, ledwo powstrzymując śmiech.

- Dobra. Masz czas aż “Clerks” wyjdą na scenę. Potem idziemy do kibla i już. - Madi ostatecznie zgodziła się łaskawie poczekać tak samo łaskawie jak Lamia zgrywała się na sfochaną. Ta zaś kojarzyła, że “Clerks” to chyba ma być ten ostatni zespół co ma grać przed “The Palantas”. Blondynki pomachały jej na pożegnanie, posłały uśmiechy a Val nawet całusa więc widocznie nadal ją lubiły, kumplowały się i chciały na nią zaczekać.


Lamia w swoich mało punkowych butach musiała przedrzeć się przez tłum aby dotrzeć do miejsca gdzie z góry widziała wskazaną blondynkę. Powinna być na parkiecie, razem z resztą tańczących i skaczących osób. Gdy spojrzała w górę, tam gdzie powinien być gabinet Olgi, nic nie zobaczyła. Przynajmniej żadnych okien ani nic podobnego. Co prawda miks światła i ciemności walący z sufitu trochę dezorientował ale tam w górze widziała co najwyżej jakieś plakaty, banery czy coś takiego ale żadnych okien.

Ale tu, na ziemi, na parkiecie, było tłoczno i głośno. Co prawda zanim zeszła na dół i chwilę pogadała z dziewczynami, trochę zeszło czasu ale chyba niedługo. Wbrew obawom jednak ku swojej uldze mogła dostrzec wskazaną blondynkę. Nadal tańczyła i to całkiem zgrabnie tańczyła. Przyjemnie było popatrzeć na szczupłą, zgrabną, kobiecą sylwetkę o kontrastującą z ciemnym ubraniem, jasnych, krótkich włosach. Była trochę ubrana podobnie jak Lamia czyli miała skórzaną kurtkę, choć o zdecydowanie kobiecym kroku, skórzaną mini i buty na wysokich obcasach. Było trochę wyższa od Mazzi ale nie robiło to przesadnie większej różnicy. I co najważniejsze, chociaż tańczyła w tłumie i przykuwała spojrzenia innych bawiących się ludzi to jednak Lamia szybko się zorientowała, że tańczy sama. Przynajmniej w tej chwili.

Saper przyglądała się jej chwilę, prawie słysząc jak mimo muzyki podzwania cała kolekcja bransoletek, oplatających jej nadgarstki pokaźną ilością. Dziękując w duchu Betty za lekcje tańca w innym klubie, zaczęła się przedzierać pod właściwy adres. Wpierw nieznacznie się kołysała stawiając lekkie, taneczne kroki, a im bliżej blondynki się znajdowała, tym więcej elementów dokładała. Muzyka i światła pobudzały krew, nogi same niosły do zabawy. Saper dała się temu porwać, zaczynając własne przedstawienie parę kroków od fotografki.

Krótko ostrzyżona tancerka dość szybko zwróciła uwagę na nową na parkiecie. Lamia wyczuła, że tamta coraz częściej na nią spogląda. Wreszcie gdy złapały się spojrzeniami blondyna uśmiechnęła się do niej sympatycznie. Bardziej skierowała swoje ruchy w jej stronę i zanim skończył się jeden kawałek można byłoby uznać, że tańczą razem, dla siebie i do siebie. Chociaż jeszcze tak jak zwykle tańczą obce, przypadkowo spotkane na parkiecie osoby. Z bliższej odległości zorientowała się, że tamta ma okrągły kolczyk w przegrodzie nosowej.

Wyglądał trochę jak u narowistego byczka, tylko w drobnej, symetrycznej twarzyczce prezentował się delikatniej. Pasował do niej, przyciągał uwagę. W wojsku za coś takiego Mazzi by przegonili po poligonie szybciej niżby zdążyła go wyjąć. Na szczęście to nie było juz wojsko.

Teraz był parkiet, tłum, światła i muzyka. Druga kobieta naprzeciwko, zgrywająca się powoli ruchami z ruchami saper. Wpierw tańczyły do siebie, potem brunetka zaczęła tańczyć dla niej, nawiązując pierwszy kontakt gdy przejechała wężowym ruchem wierzchem dłoni po jej policzku, szyi i ramieniu. Pobudzające manewry działały też na nią, ruchy stały się płynniejsze, bardziej wijące i zmysłowe. Po równie jeździła dłońmi po swoim ciele, jak i ciele partnerki, kusząc, wabiąc i obiecując. Na zmianę oplatała się wokół niej niczym pęk bluszczy i odskakiwała, ale nie na tyle daleko, by tamta nie mogła jej nie dotknąć gdyby chciała. W pewnej chwili podniosła rękę do szyi i patrząc tamtej w oczy uderzyła kantem dłoni w szyję, sugerując następny punkt programu.

Blondynka wydawała się nadawać na tej samej fali. Roześmiała się wesoło, z bardzo kuszącymi iskierkami w oczach i ochoczo pokiwała głową. Złapała dłoń nowej partnerki i poprowadziła ją przez tłum tańczących. Zaś na manewry Lamii podczas wspólnego już tańca ani razu nie zareagowała negatywnie. Wręcz przeciwnie wydawała się aprobować jej zachowanie a w oczach często gościł zachęcający i przyzwalający uśmiech. Mówiła też swoim ciałem. Choćby wtedy gdy w pewnym momencie ustawiła się do Lamii tyłem i zaczęła niedwuznacznie ocierać tyłkiem o jej biodra. Albo wtedy gdy wciąż sunąc dłońmi po jej ciele praktycznie zeszła do parteru z twarzą na wysokości jej skórzanej spódniczki. Ale teraz wyprowadziła ją do jakiegoś baru gdzie obie znalazły jakieś na szczęście puste miejsce. Blondyna zamachała i przyzwała kelnera.

- Świetnie tańczysz! Pozwól, że postawię ci drinka! Co pijesz?! - zaproponowała przekrzykując muzykę która w tym miejscu była o wiele głośniejsza niż tam gdzie bawiły się kumpele saper. Ale dzięki temu aby się zrozumieć trzeba było przystawić usta prawie do samego ucha i podnieść głos albo po prostu krzyczeć do siebie gdy siedziało się obok.

- Aniołku, ja nie z takich! - odkrzyknęła jej do ucha, pokonując harmider. Przy okazji pocałowała ją w spoconą szyję i zaśmiała się krótko, wyciągając rękę do powitania - Nie pijam z nieznajomymi! Jestem Lamia! W którym kręgu Chórów cię szukać?! Cherubiny?!

Dziewczyna zaśmiała się wesoło odrzucając głowę do tyłu. Lamia nie była pewna czy to kwestia tego co powiedziała czy tego co zrobiła, czy tak całościowo. Ale widocznie zadziałało bo blondyna wydawała się rozbawiona na całego.
- Ja? Aniołek? Nie, nie ja to chyba raczej z tej drugiej strony. - znów podniosła głos odpowiadając na pytanie.
- Eve. - przywitała się wyciągając dłoń na przywitanie. - To czy teraz mogę ci postawić? - zapytała nachylając się blisko jej ucha i muskając je swoimi ustami.

- Nie odmówię rogatej duszy, która dodatkowo spełnia życzenia - odpowiedziała ze śmiechem, nastawiając się przy okazji żeby tamta miała lepsze pole do manewrów. Zaczynało się dobrze, nawet bardziej niż zajebiście. Wypadało tylko pamięta o zleceniu i się w ferworze integracji nie zapomnieć - Rum z colą - doprecyzowała, obejmując ją ramieniem aby zetknęły się biodrami.

- Rum z colą dla mojej kumpeli! - Eve złożyła zamówienie a sama wzięła sobie jakiegoś drinka. Podobnie objęła ramieniem Lamię jakby chciała pokazać kelnerowi jakimi są kumpelami. Ten skinął głową i odszedł zrealizować zamówienie a nowa kumpela Mazzi popatrzyła na nią z rozkosznym zaciekawieniem.
- Pierwszy raz tutaj? Bo przychodzę tu dość często ale nie widziałam cię wcześniej! - znowu podniosła głos i ustawiła się trochę bardziej frontem w stronę sąsiadki. Tak, że kolanem dotykała zewnętrznej strony jej uda przy okazji tworząc ciekawą szczelinę ze swoich ud i spódniczki.

- Pierwszy, ale coś mi się wydaje że nie ostatni - potwierdziła, gładząc ją po biodrze i patrząc prosto w oczy z wyraźnym zainteresowaniem. Zaczęła też palcami kreślić kręgi na okrytym skórzanym t-shirtem boku, schodząc na dół w kierunku interesującej doliny - Niedawno zjechałam do miasta! Rozglądam się i poznaję dopiero okolicę! Macie tu galerię albo teatr? Czym się zajmujesz?

- Jestem fotografem! Robię zdjęcia!
- Eve pochyliła się do przodu aby mogła wyraźniej mówić do swojej sąsiadki. Przy okazji też przesunęła się na stołku tak, że teraz już właściwie całkiem była frontem do niej. No i jak się pochyliła to i musiała nieco obniżyć swoją twarz w kierunku Mazzi a przy okazji ta mogła zajrzeć jej pod podkoszulkę która dekolt miała nie mały a i była dość luźna więc przy takim odchyleniu ładnie prezentowała górną część bielizny właścicielki.

- To pierwszy raz tutaj? I nie ostatni!? To świetnie, świetnie byłoby się spotkać jeszcze i lepiej poznać! - Eve pokiwała swoją blond włosą głową nie robiąc sobie nic z dłoni saper która zdążyła już zjechać na jej spódniczkę i rejony poniżej paska. Wrócił kelner i postawił na blacie dwie szklanki. Fotograf szybko zapłaciła talonami i uniosła szklankę w toaście w stronę swojej sąsiadki. - To za co pijemy aby sztampy nie było?! - zawołała wesoło czekając na propozycję ciemnowłosej kumpeli.

- O rany, jesteś fotografem?! - Mazzi uniosła brwi, robiąc zdziwioną minę. Zjechała też na krawędź spódniczki i powoli zaczęła gładzić udo blondynki pod materiałem - Mój ex uwielbiał cykać nam foty jak się bzykaliśmy! Zajebista sprawa! Chyba… no jedyna pozytywna rzecz jaką mi pokazał, chrzanić go - machnęła ręką i zaraz złapała szklankę - Wypijmy bo się ściemnia, a w nocy wzrok zawodzi i trzeba się zdać na dotyk!

- To za gołe fotki!
- Eve aż się rozszerzyły oczy z uciechy gdy usłyszała o doświadczeniach ciemnowłosej kobiety. Wesoło i energicznie się stuknęła się z nią szklanką w tym toaście. Tak energicznie, że aż trochę ze szklanek się ulało i pociekło im po palcach.
- Ojej! Przepraszam, niezdara ze mnie! Ale już naprawiam! - zawołała tak naturalnie i szybko, że trudno było ocenić czy to zaplanowany trik czy też reagowała na to co się stało korzystając z okazji. A zareagowała tak, iż szybko złapała nadgarstek tej drugiej i nie tracąc kontaktu wzrokowego z jej twarzą przejechała językiem po jej mokrych od drinkach palcach a na koniec wsadziła go sobie do ust aby wyssać go dokładnie.
- Czy teraz dobrze? - zapytała troskliwie z diabelskimi błyskami w oczach. - I mówisz, że byłaś już przed kamerą? To zarypiaście! A masz może jakieś fotki przy sobie? Jeśli byś mi mogła je pokazać byłabym najszczęśliwszą fotograf w tym lokalu! - blondynka nawiązała do tego tematu chociaż wolną ręką nadal trzymała dłoń tej drugiej.

- A widzisz żebym miała aparat? - saper z udawaną powagą popatrzyła w dół na swoje ciało, gdzie raczej nie było szans schować czegokolwiek większego niż paczka papierosów. Wilgotnym od śliny palcem zaczęła okrążać usta blondynki - Został w drugich spodniach… nie myślałam że spotkam kogoś kogo zainteresuje zdjęcie kogoś takiego jak ja - westchnęła z zadumą - Masz u siebie aparat? Mogłybyśmy wyskoczyć na małą sesję. Ja poznam miasto, ty będziesz miała pamiątkę - pochyliła się, muskając ustami jej policzek.

- No właśnie miałam to powiedzieć! - Eve roześmiała się wesoło uderzając otwartą dłonią w blat o jaki opierała się jedną ręką. - Chodźmy do mnie! Mieszkam niedaleko! Tu i tak nie da spokojnie się rozmawiać! - krótkowłosa blondynka nachyliła się znów ku Lamii aby przekrzyczeć muzyczny łomot. Skinęła głową gdzieś w stronę sali ale pewnie chodziło jej o wyjście. Wzniosła jeszcze raz toast i głęboko przechyliła szklankę łykając promilową zawartość. Potem wstała i wyciągnęła dłoń ku swojej dopiero co poznanej towarzyszce aby mogła ją stąd wyprowadzić a oczy i usta śmiały się do niej wesoło.

Pierwsza część planu się udała, saper chętnie przyjęła rękę, wchodząc w rolę uśmiechniętej, chętnie ciągniętej na kwadrat foczki.
- Jakie robisz zdjęcia na co dzień? - śmiejąc się otoczyła blondynkę ramieniem aby zmniejszyć odległość w tym marszu - Ludziom? Architekturze?

- Powiem ci w samochodzie! -
odkrzyknęła blondyna i rzeczywiście weszły w taki tłum na korytarzach, że ledwo się zrównały ze sobą to albo musiały kogoś minąć, albo był jakiś zator albo musiały przechodzić przez jakieś drzwi i generalnie punkowy, rozwrzeszczany, przeklinający tłum, doprawiony głośną muzyką, słabo sprzyjał rozmowom.

W końcu jednak przeszły przez to samo wejście przez jakie Lamia z dziewczynami wchodziła jakiś czas temu tylko teraz szła z kim innym i w drugą stronę. Na zewnątrz już była prawie pełnoprawna noc chociaż jeszcze fragment nieba pozostawił po sobie ślady dnia. Na oko saper było jeszcze ze dwie czy trzy godziny do północy gdy niby wedle ekspertyzy Val była szansa, że wytoczą się na scenę “The Palantas”. Jakby załatwienie blondyny zajęło podobną ilość czasu co z Olgą to Lamia miała do tej północy całkiem spory margines zapasu.

Blondynka dalej trzymała ją za rękę gdy prowadziła pomiędzy punkowcami koczującymi na zewnątrz. Przeszły przez ulicę gdzie pożegnała się z nimi Betty, przeszły kawałek dalej, weszły do jakiejś bocznej uliczki, zawalonej i śmieciami, i punkowcami, i zaparkowanymi pojazdami. Do jednego z nich podeszła Eve, otworzyła, wsiadła i zaprosiła gestem swoją pasażerkę do środka.

Osobówka odpaliła po standardowej dozie skrzypień i warkotów ale odpaliła. Wtedy kierowca zdecydowała się na prowadzenie dalszej rozmowy. - Oj, różne robię te zdjęcia. Tak służbowo to głównie dla gazet. O tym co się dzieje w mieście i wokół niego. Często robię je na zlecenie ratusza. Czasem daję wywiady albo reportaże jeśli pozwolą mi w którejś coś napisać. No ale to tak służbowo. - dziewczyna jechała wolno bo miała ten sam problem co Betty kilka godzin wcześniej: mnóstwo pałętających się i często wyraźnie zawianych miłośników ostrej muzyki jacy widocznie uwielbiali nie rozróżniać asfaltu od chodnika.

- A prywatnie to robię dla siebie. Różne. Pejzaże, dokumenty z ulicy, podwórek, ciekawi ludzie, ciekawe sytuację, czasem zabawne, czasem poważne. Czasem ktoś mnie wynajmie na jakiś ślub czy inną uroczystość. - Eve powoli sączyła i dawkowała swoje profesjonalne talenty. Na razie brzmiało to tak jakby była fotografem na chyba każdą okazję i scenerię.

- Ale podziwiam też piękno ludzkiego ciała. - zerknęła na siedzącą obok kobietę. Nie tylko na twarz ale i na dekolt i nogi. - Robię też akty. Mniej lub bardziej erotyczne. Czasem zdarzy mi się nawet chyba takie jak mówiłaś, że ci robił twój ex. - kierowca uśmiechnęła się do siebie i szyby przed sobą. - Już niedaleko, zaraz będziemy. A ty? Jakie masz doświadczenia z fotografią? - zapytała skręcając w jakąś przecznicę.

- Zdarzało mi się cyknąć parę fotek - Mazzi zaśmiała się cicho, zaczynajac bawić się włosami. Zawijała i rozwijała na palcu cienkie pasmo, spoglądając na blondynkę spod rzęs - Ale lubię zdjęcia… oglądać też. Dlatego pytałam o galerię, myślałam że w taki mieście będzie szansa na wystawę miejscowych artystów. Uwielbiam akty i portrety. Ludzi. Są fascynujący - uśmiechnęła się zamyślona - Mimika, uczucia, nastrój. Emocje zamknięte w papierze, zamrożone na długie lata jakby ten kto stoi za obiektywem przez krótką chwilę był Stworzycielem. Utrwala coś tak ulotnego jak piękno, bo ono przemija. Budynki niszczeją, natura ulega korozji albo uwiądowi. Ludzie się starzeją, ale nie zdjęcia. Wciąż pozostają piękne. Idealne.

- O, tak, to prawda! Zdjęcia pozwalają zatrzymać czas, złapać chwilę, nastrój, oddać klimat, uczucia i przekazać dalej, nie tylko obserwatorowi czy uczestnikowi ale dalej, każdemu kto ogląda takie zdjęcie.
- Eve pokiwała głową zgadzając się z pasażerką. Zwolniła i zaczęła parkować przed jakimś budynkiem o wyglądzie hurtowni czy innego składu. Mówiła z zaangażowaniem i przekonaniem gdy rozmówczyni widocznie poruszyła w jej duszy tą strunę jaka ją niezmiernie fascynowała i cieszyło ją, że znalazła kogoś kto widzi sprawę podobnie.

- To tutaj. - skinęła głową w bok na raczej ponury budynek, sprawiający dość zapuszczone wrażenie. Jechały dość krótko, na tyle, że gdyby sierżant miała iść na piechotę to i tak by zdążyła wrócić przed północą. Pozwoliła Lamii wysiąść pierwszej, zamknęła za nią od środka drzwi, sama wysiadła i zamknęła samochód i przy pomocy torby wymieniła jeden zestaw kluczy od samochodu na drugi od budynku.
- Chodź, nie bój się, to tylko tak wygląda ponuro. Wewnątrz jest światło, kawa, drinki. No i moje studio. - tłumaczyła idąc z samochodu do mniejszych, osobowych drzwi a ciemności późnego wieczoru zdawały pochłaniać się środek jej sylwetki. Tylko odkryte nogi poniżej spódnicy i blond czupryna, wyraźnie odznaczały się na tle ciemnej budowli. Eve zatrzymała się przed tymi drzwiami i trochę po omacku próbowała je otworzyć pochylając twarz bliżej zamka aby cokolwiek widzieć.

Mazzi wyjęła zapalniczkę i pstryknęła nią, oświetlając dziewczynie drogę do otworu w zamku, pierwszej bazy czy jak to inaczej zwać. Wyglądało obskurnie, podobnie jak 95% miasta, ale co kryło się w środku… o tym szło się przekonać w jeden sposób. Mimo dość luźnej atmosfery brunetka spięła się, czując jak włoski na karku i przedramionach stają jej dęba.
- Jeszcze powiedz że masz knebel i pasy - Odetchnęła uspokajająco, rzucając parsknięciem przez ramię.

- O, dzięki! Nie zakładam na zewnątrz żarówki bo i tak zawsze kradną albo rozbijają. - uśmiechnęła się właścicielka lokalu gdy klucz wreszcie trafił w zamek, zgrzytnęły jego rygle i drzwi stanęły otworem. Blondynka wsunęła w mroczny otwór wejście i pstryknęła światło. Dość oszczędne, żółtawe światło, do tego trochę mrugało. Ale i tak było widać co trzeba czyli jakiś korytarz w głąb, i metalowe schody do góry.

- Wejdź, proszę, idziemy na górę. - wskazała dłonią i poczekała aż gość wejdzie. Wtedy zamknęła i zaryglowała drzwi. Potem wróciła do roli gospodyni i przewodniczki dając znać aby ciemnowłosa kobieta szła za nią. Zaczęła całkiem raźno wchodzić po schodach a, że Mazzi musiała iść za nią bo schody były raczej z tych technicznych czyli jednoosobowych to przy okazji znów miała świetny widok na sylwetkę smukłej blondyny.
- Pasy i knebel mówisz? - Eve jednak nie zapomniała pytania gościa. Odwróciła się do niej z wesołym uśmieszkiem. - No wiesz, do tych różnych sesji to potrzeba różnych rekwizytów. - powiedziała niby niewinnym tonem cały czas wchodząc dalej po schodach. W raczej skąpo umeblowanym korytarzu niosło się dźwięczne echo jakie biło od metalicznych schodów trącanych butami wchodzących po nich kobiet.

- Brzmi dobrze… usiądziemy, napijemy się. Obejrzymy twoje prace a potem weźmiemy aparat i… o cholera - mówiła niskim głosem aż nagle zaklęła i wymierzyła tak ładnie kręcącej się z przodu pupie soczystego klapsa.
- Komar - wyjaśniła niewinnie - Jakaś plaga tutaj ostatnio… i jeszcze tak bez światła i po nocy latają. Normalnie nie zna człowiek dnia ani godziny jak go coś zassie.

- Au! Co robisz?
- Eve pisnęła ale tak jakoś mało przekonywująco jak na całkowite zaskoczenie takim komarzym atakiem. Odwróciła się do idącej za nią kobiety i popatrzyła na nią kusząco przygryzając wargę.
- No lata ich trochę, koniec lata to ciągnął od rzeki. Dopiero w zimie będzie spokój. - powiedziała gdy znów odwróciła się ku kierunku marszu. Wyszły ze schodów ale teraz szły po metalowej kratownicy bardziej przypominającej element jakiejś fabryki, elektrowni czy innej tego typu infrastruktury. Dziewczyna zatrzymała się przed metalowymi drzwiami i znów nachyliła się aby wsadzić klucz i otworzyć drzwi. Ale wewnątrz było już na tyle jasno, że zapalniczka niewiele by tutaj zmieniła.

Mazzi poczekała aż tamta skończy, dopiero wtedy zaczęła działać. Złapała za biodra i odwróciła stanowczo blondynkę frontem do siebie. Podniosła trochę do góry i pchnęła na ścianę, przypierając ją do niej własnym ciałem. Na czucie przednie krągłości były niczego sobie, skóra na udach miękka, przyjemnie ciepła. Więcej czasu i uwagi sierżant poświęcała jednak wargom Eve, smakując je w półmroku tracącym starym kurzem i rdzą.

Można było odnieść wrażenie, że Eve wcale nie jest zaskoczona ani przerażona takim nagłym atakiem. Wręcz przeciwnie, zachowywała się tak, jakby się go spodziewała i nawet wyczekiwała. Cichutko jęknęła gdy plecami zaliczyła zderzenie ze ścianą ale nie wydała z siebie żadnego protestu, ani słowem, ani ciałem. Jej pełne usta gościnnie przyjęły usta swojego gościa a ręcę gorączkowo zaczęły badać jej ciało chaotycznie przetaczając się po ramionach kurtki, plecach i głowie przyciskając i przyciągając ją do siebie. W ruch poszła nawet jej noga, którą zahaczyła od tyłu o uda saper by mocniej ją do siebie przyciągnąć.

- Chodź do środka. - zaprosiła ją gdy wreszcie oderwały się od siebie by złapać oddech. Wyglądało na to, że nadają na tych samych falach i znalazły się tutaj z tego samego powodu. Blondyna przesunęła czule dłonią po policzku saper i pociągnęła ją za rękę do środka pomieszczenia. Zapaliła światło. Tym razem mniejsze, na jakimś biurku. Przez co coś wielkości sporego pokoju tonęło w półmrokach ale lampa dawała ciepłe, przyjemne światło, nie takie jak nagie lampy na korytarzu.

- Zamknij drzwi. - poprosiła ją właścicielka mieszkania które chyba było jakimś zaadoptowanym dawnym biurem magazynu czy fabryki. Blondyna podeszła w głąb pomieszczenia do jakiejś szafy i tam też zapaliła światło.
- To czego się napijesz? Whisky, gin, wódka, mojito, wino? - zapytała znad czegoś co było widocznie aneksem kuchennym. Ale wysokie szafki mogły służyć jednocześnie za stół do jedzenia no albo jako bar do drinków za jakim właśnie stanęła gospodyni o krótkich, blond włosach.

Mazzi przysiadła się do niej, sadzając tyłek na jednej z szafek i zakładając nogę na nogę. Oglądała ciekawie kąty, podziwiając warunki oraz wystrój. Sprawiało przytulne wrażenie, co prawda nie jak u Betty, ale też całkiem porządne. Takie z gatunku “nie obrażę się budząc rano majestat w tych warunkach”.
- Zaskocz mnie drinkiem- uśmiechnęła się chytrze, płynnym ruchem zgarniając włosy na plecy - Tutaj też pracujesz? Masz studio? A ciemnię? Wiesz, strasznie mnie to kręci. Mrok, dziwne substancje i czerwone światło… praca fotografa - wyjaśniła na końcu niewinnie.

- Tak, mam wszystko. Ale tam dalej. - gospodyni pokiwała głową i wskazała dłonią gdzieś gdzie po chwili doglądania Lamia rzeczywiście dojrzała ciemniejący się prostokąt jakichś drzwi. - Studio, ciemnia, oświetlenie, plansze do tła i różne takie graty do robienia zdjęć. - blondyna mówiła tak jakby nie było tam nic ciekawego albo się tak droczyła i zgrywała. W międzyczasie szykowała coś do picia ustawiając dwie szklanki i wyjmując z szafki jakieś butelki. - Tutaj jest coś co szumnie i trochę nazywam swoim biurem. - spojrzała na pomieszczenie w jakim się znajdowały. Chyba były to dwa albo trzy połączone ze sobą dawne biura które nawet po takim połączeniu były może jak sam główny dziedziniec w zamku królowej Betty. O bocznych nawach w postaci sypialni i kuchni nie było nawet coś wspominać.
- Ale tak naprawdę to mieszkam tutaj. Więc właściwie jesteś teraz u mnie prywatnie i po godzinach. - powiedziała wręczając Mazzi wąską szklankę a w drugiej dłoni trzymała swoją. Przy okazji zbliżyła swoją twarz do twarzy gościa jak do pocałunku ale tym razem jej nie pocałowała. Zatrzymała się z kilkanaście centymetrów od jej twarzy.

- Toast za gołe fotki już był. To teraz za co pijemy? - zapytała patrząc z zafascynowaniem w oczach na swojego ciemnowłosego gościa.

- Za rogate dusze? - brunetka stuknęła szkłem w szkło i podniosła je do ust, biorąc pierwszy łyk. Smakowało znajomo, chociaż w pierwszej chwili doznała lekkiego szoku. Sok pomidorowy z wódką i czymś ostrym, może nawet tabasco. Przepyszne.
- Ex nigdy nie pozwalał mi wchodzić do ciemni - dodała tonem skargi po czym rzuciła weselej, przyciągając nogami Eve do siebie i ją nimi obejmując - To co, pokażesz mi swoje prace? Na bank masz gdzieś swoje… pamiątki, te pikantniejsze - uśmiechnęła się kosmato - Poszukamy inspiracji dla innych pamiątek. Chcę mieć twoją fotę. Jak robisz sobie dobrze - dodała, wplatając palce w jasne włosy - Może kiedyś zatrudnisz mnie na asystentkę, trochę poćwiczę...po drinku i modelingu.

Blondyna dała się opleść nogami i chyba nawet jej to bardzo odpowiadało. Bez oporów oparła się jedną ręką o blat, drugą trzymała swoją szklankę a całą sobą i mową ciała wyrażała zainteresowanie tym co Lamia mówi oraz nią samą. - Faktycznie z ciebie rogata dusza. Tak jak i ze mnie. Podobasz mi się. - Eve wydawała się strasznie podekscytowana i coraz wyraźniej podniecona tym co proponowała trzymająca ją w objęciach ud kobieta i co się szykowało tego wieczora. Zbliżyła swoje usta do jej ust i pocałowała je czule i delikatnie. Odsunęła znowu nieco twarz i upiła drobny łyk ze swojej szklanki wciąż patrząc w twarz Mazzi.
- I chcesz mieć moją fotkę jak robię sobie dobrze? - oczy płonęły jej wilgotnym płomieniem. - To może coś jeszcze? Mam smartfon. Działają zdjęcia. I kamerka. Może mi zrobisz filmik jak tobie robie dobrze co? Powiedz, jak lubisz? - blondyna przygryzła znowu wargę z ekscytacji i wpatrywała się w ciemnowłosą kobietę jak urzeczona.

- Wiesz… tak dla odmiany chciałabym łóżko. Duże, wygodne, z czystą pościelą i tobą między moimi udami, dokładniej głową - saper wyszeptała jej do ucha, całując wzdłuż szyi co parę słów - Jestem wygodna, mam też już odciski od krzaków i siniaki od kafelków podłogowych. Poza tym nie chciałabym cię uszkodzić, łóżko bezpieczniejsze… - przerwała pracę, dopijając resztę drinka na jeden raz. Odstawiła szklankę i odepchnęła lekko drugą kobietę, wracając do pionu, więc tamta za delko nie odleciała kiedy Lamia znowu ją do siebie przyciągnęła, podcinając i zgrabnie łapiąc w ramiona. - Łóżko, stół, ciemnia… zrobimy sobie wycieczkę. Krajoznawczą. Zaczniemy od pierwszego… - rozejrzała się po pomieszczeniu - Bądź nawigatorem.

- Ty chyba wiesz co lubię. -
blondyna o krótkich włosach roześmiała się wesoło gdy usłyszała listę życzeń od swojego gościa. Przywarła do niej chętnie i wdzięcznie i gdy ta ją obejmowała i całowała. Całą sobą mówiła, że jest jak najbardziej na “tak”.
- Z tą głową i udami to bym ci zrobiła nawet gratis. Marzyłam o tym odkąd cię zobaczyłam tam na parkiecie. - wyszeptała jej lubieżnym szeptem do ucha zanim znów, szczęśliwa jak skowronek nie oderwała się wreszcie od niej. Złapała ją za rękę i pociągnęła gdzieś w głąb swoich włości. Podeszła do kolejnych drzwi, tym razem po przeciwnej stronie niż drzwi wejściowe do obskurnej klatki fabrycznej i otworzyła je. Te tym razem były zamknięte tylko na klamkę.

Wewnątrz była sypialnia. Pewnie też przerobione dawna biurowa klitka. Ale jak się usunęło z centrum biurko to się akurat miejsce robiło na łóżko. Czy też raczej materac rozłożony bezpośrednio na podłodze a może jakieś skrajnie niskie łóżko. Przez pościel i nakrycia nie było widać co jest na samym dnie. Poza tym niskopiennym łóżkiem było jakieś biurko, ale pod samą ścianą, regały, na nich jakieś książki i sprzęt fotograficzny. Lamia nie była pewna czy działał czy nie ale nawet jako elektrooptyczny złom to pewnie byłby co nieco wart a jeśli chociaż część była sprawna to na pewno na mieście nie byłoby problemu z wymienieniem go na coś innego.

Gospodyni jednak nie przyprowadziła jej tutaj na zwiedzanie. Przynajmniej nie sypialni. Teraz ona ją zawirowała dookoła siebie i lekko popchnęła w stronę łóżka. Gdy tylko Lamia na nim wylądowała gospodyni dopadła do niej ładując się jej na uda i całując mocno i zachłannie. Naparła na nią na tyle, że w końcu przewaliły się całkiem na łóżko. Druga kobieta całowała ją bez wytchnienia aż właśnie zabrakło jej tchu. Wtedy znowu roześmiała się wesoło gdy podpierała się nad leżącą na plecach saper.
- A tak, smartfon… - przypomniała sobie odgarniając finezyjnie zakręcony blond lok z twarzy. - Jej jak nagrasz jak ci dobrze robię ustami to wyjdzie świetny, lesbijski numerek. - zaśmiała się kosmato na samą myśl gdy wyprostowała się i spojrzała gdzieś na półki obok. - Uwielbiam takie. Potem ci pokaże inne. - obiecała gdy w końcu dojrzała co potrzeba i na czworakach pogramoliła się ku półce by siegnąć po rzeczone narzędzie. - A robiłaś to już wcześniej? No z dziewczynami albo nagrywanie z dziewczynami? - zapytała zaciekawiona spoglądając za siebie przez ramię.

- Produkowaniem filmów spod trzech x też się zajmujesz - saper wyciągnęła rękę łaskawym gestem, czekając aż pojawi się na niej smartfon. Równie wielkopańską pozę przyjęła na łóżku, wodząc powoli palcami po swoim dekolcie. Próbowała przybrać podobny ton jaki przybierała Betty kiedy wychodziły na wierzch jej bardziej bezpośrednie zainteresowania.
- Powiedzmy że jeśli jakaś zagubiona dziewczyna, przypadkowo oczywiście, wyląduje mi w łóżku to jej nie wyganiam. Trzeba sobie pomagać w trudnych chwilach, no nie? Wspierać, dzielić czym jeszcze można. Ogniem, posiłkiem, wódą, ciepłem…

Gospodynię znów rozbawił styl wypowiedzi gościa bo roześmiała się rezolutnie. - To chyba znów mamy podobnie. - uśmiechnęła się gdy twarz jej oświetlił działający wyświetlacz urządzenia. - O, jest naładowany, będzie dobrze. - skinęła głową i popatrzyła na swoje łóżko i jego zawartość. - O! Ale masz fajną pozę! Poczekaj zrobię ci parę fotek co? I trzymaj tak tą rekę. To takie ponaglające i władcze. - Eve trochę jakby zapomniała po co tu przyszyły i na moment uległa swojej pasji gdy jeszcze w trakcie mówienia wycelowała w leżącą na jej łóżku modelkę i słychać było cyknięcia migawki.
- No, teraz to wyglądasz jak pani na włościach, nic tylko ci służyć. - zaśmiała się z uznaniem gdy zerkała na mały ekranik urządzenia. Potem wręczyła smartfon w wyciągniętą dłoń aby i Lamia mogła nacieszyć oko.

- Zastanawiam się nad scenariuszem. Jak zaczniemy? Rozbieramy się jakoś czy zaczynamy kręcić jak leci? Bo tobie na pewno trzeba ściągnąć spódniczkę i resztę, żebym ci mogła zrobić dobrze ustami. To jak wolisz? - Eve kucnęła obok łóżka tak, że kolanami zawadziła o rant materaca. Teraz naprawdę mówiła trochę jak scenarzystka i reżyser w jednym patrząc na ciało drugiej kobiety rozłożone na swoim łóżku.
- No i właśnie. Chcesz skończyć na samym robieniu dobrze ustami czy coś jeszcze? - zapytała oglądajacą zdjęcia Lamię. Lamia zaś mogła podziwiać samą siebie na malutkim, magicznie prawie ożywionym ekraniku. Ekranik łapał obraz i barwy jak żywy. Wyszła tak wyraźnie, że nie było problemów z rozpoznaniem, że to właśnie ona. I to w takiej pozie jaką podpatrzyła u Betty. Z kilku ujęć, prawie od wysokości głowy gdzie nogi wydawały się daleko i kolejne w miarę jak fotograf obchodziła łóżko i robiła pod skosem aż na końcu prawie od samych nóg gdy wówczas twarz wydawała się dziwnie odległa.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172