Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2009, 12:39   #341
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Brujahowie jednak postanowili, że kradzież furgonetki, nie jest w ich stylu. Może nie należało to do najmądrzejszych posunięć, ale trzeba było jedno powiedzieć, miało to pieprzony styl. Nawet Toreadorom powinna opaść szczęka, jak to zobaczą. Przynajmniej pozbyli się części ubioru z nazwą gangu. Chcąc nie chcąc i Alexander dostosował się do reszty grupy. Z ubrania wojskowego pozostały tylko spodnie, w kamuflażu leśnym, głównie dlatego, że były cholernie wygodne.

Bycie wampirem miało sporo plusów. Po pierwsze nie musiał przejmować się chłodem, dlatego starczyła mu koszulka zespołu Motorhead i skórzana ramoneska. Nie musiał przejmować się w końcu przeziębieniem, zapaleniem płuc czy zamarznięciem, był już martwy ... teraz trzeba było pozostać nadal martwym w takim stylu, a nie jak milcząca większość.

Plan Georga mimo, że prosty miał swoje mocne punkty ... każdy go zrozumiał. Po prostu wchodzimy i walimy do wszystkiego co się rusza i nie jest po naszej stronie.

-Dobra stary walę z wami. Walić starego pierdołę, nie jesteśmy jego pieprzonymi popychadłami. Niech znajdzie sobie jakiś innych ziomków, którymi mógłby się wysługiwać! - wszyscy przytaknęli na to stwierdzenie. A zbliżając się do motorów Alex odpalił kolejną z tych fantastycznych piosenek. Pierwsze jej dźwięki zlały się w jedno z rykiem odpalanych motocyklów, po chwili ponad tą kakofonię dźwięków wzbił się śpiew:
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XX-KjkdDozQ[/MEDIA]

"Make his fight on the hill in the early day
Constant chill deep inside
Shouting gun, on they run through the endless grey
On the fight, for they are right, yes, by whos to say?
For a hill men would kill, why? they do not know
Suffered wounds test there their pride
Men of five, still alive through the raging glow
Gone insane from the pain that they surely know
[chorus:]
For whom the bell tolls
Time marches on
For whom the bell tolls

Take a look to the sky just before you die
It is the last time you will
Blackened roar massive roar fills the crumbling sky
Shattered goal fills his soul with a ruthless cry
Stranger now, are his eyes, to this mystery
He hears the silence so loud
Crack of dawn, all is gone except the will to be
Now they will see what will be, blinded eyes to see"

Donovan popatrzył na twarze swoich towarzyszy, na twarze swoich braci ... i siostry. Byli jak jedna wielka pieprzona, zła rodzina. Gotowa sprowadzić piekło na nic nie spodziewających się wrogów. Gotowa wysłać ich tam gdzie było ich miejsce! W ogień piekielny. Wiedział, że może liczyć tylko na nich, innym nie wolno było ufać. Jednak ta ekipa na motorach ... byli tymi, którzy mogli zmienić świat.

Banda motocyklistów włączyła się do ruchu, niedługo Alexander wraz z dwójką innych Brujahów miał znaleźć się w rowie czekając na uderzenie rakiety i wtedy ruszyć do boju!
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 11-01-2009, 22:58   #342
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
"... Jeszcze skręćmy za akację
To zobaczysz drzwi kościoła
Idźmy, głos z wnętrza nas woła."

Takimi słowy Malkavianie zaprosili go tutaj przed kilkoma dniami. Spotkał sympatycznego ojca Munka oraz Rossę. Pamiętał, jak wtedy oceniał ją, taksował wzrokiem. Ta dziewczyna była piękna. Nie urodziwa, jak Mercedes, ale urocza, miła oraz wyczuwało się w niej coś więcej, niżeli tylko powierzchowność. Inna rzecz, że ta ostatnia także nie była zła. Bowiem rysy miała regularne, nos prosty, ładne, pełne usta i czarujące oczy. Była, owszem, młodziutka, ale w jej oczach nie lśniły owe przepełnione erotyką iskierki bohaterki Nabokova, lecz jakaś dziwna powaga oraz niewinność. Wtedy mówiła mu już o owych czterech oraz tajemniczej ścieżce. To dziwne. Dawała spokój oraz pewność, ze jest się na właściwej ścieżce. Jego serce tęskniło do niej, jak do źródła czystej wody. Nie kochał jej tak, jak Mercedes. Ale Ortega nie umiała i nie chciała go pokochać, tak jak on kochał ją. Nie chciała nawet spróbować. Tak wybrała. Gdyby mógł płakać, gdyby mógł zapomnieć, pójść gdzieś indziej, gdzie jej by nie było …

- Ile dałbym, by zapomnieć cię … po prostu nie pamiętać sytuacji, w których serce klęka … wiem nie wyrwę się, chociaż bardzo chcę …”

Wrzuta.pl - Jeden Osiem L - Jak Zapomnieć

Przyniosła ze sobą nieszczęście, niszcząc. Rossa przynosiła radość, dając. Ale pokochał Mercedes, niestety, bardzo, och, jak bardzo pokochał. Wtedy Rossa mówiła:

„- Jeśli teraz wsiądziesz do samochodu, staniesz się jednym z czwórki, posiądziesz moc kamienia, wtedy też na pewno się spotkamy. Wybór jednak należy do ciebie. Cokolwiek uczynisz, będę na ciebie czekać Antoine...”
Chociaż nie bardzo jej wierzył, ale takie były jej słowa. Rzeczywiście, czekała na niego, albo on na nią. Rzeczywiście miał kamień. Rzeczywiście, miał wybór.

Podczas następnego spotkania rzekła:
„- Dla mnie nie ma potem. Umrę niedługo. - jej słowa były spokojne, niemal pozbawione emocji - Już ci mówiłam. Ja tylko śnie, nie zostałam stworzona, by tworzyć. To twoje przeznaczenie. Tę pomoc, której oczekujesz Antoine, dostaniesz. Dostaniesz też pomoc, o którą nie prosiłeś. To będzie mój pożegnalny prezent, byś... nie zapomniał. I nigdy nie zboczył ze ścieżki.”

Lecz on twierdził, że da się wyjść jeszcze na prostą. Rzeczywiście, miał rację … pod warunkiem, że sam się poświęci. Roland wyrzekł mu to kpiąco. Haha, kpiąco, tymczasem on wreszcie poczuł, ze to co robi, nabrało jakiegoś znaczenia. Jedna kobieta spaliła jego serce na popiół, druga zaś, przez dobrowolną ofiarę, dawała szansę na odrodzenie. Był jej za to wdzięczny! Och, jak bardzo wdzięczny. Były książę niczego nie rozumiał. Myślał, iż przyniósł mu zwiastun grozy, tymczasem to były wiadomości wybawienia. Radosny złapał Rolanda i wycisnął na jego ustach pocałunek, jak dawni dygnitarze socjalistycznych państw.


Cóż, nie wiedział wcześniej, co to zaskoczyć Malkavianina. Ale to drobiazg. Jednak sprawić, żeby Malkavianina na chwilę zatkało … to dopiero wyczyn godny starożytnych kronik. Gdyby nie okoliczności …

Jeszcze chwila modlitwy.
- Jasne. Wreszcie pozytywna informacja. Wrócimy za 491 minut – nastawił zegarek. – Teraz chodźmy, panie Portman.
 
Kelly jest offline  
Stary 14-01-2009, 00:31   #343
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Finney, zajmij się przygotowaniem do połączenia. – cicho nakazał Aligarii. Gdy jego córka zajęła się podłączaniem jakichś dziwnych słuchawek (żadnych kabli nie miały!) i przenośnego komputera do telefonu, Robert zasiadł przy swoim biurku, z notesu wyrwał jedną kartkę i, po chwili zastanowienia, zaczął pisać, mrucząc cicho pod nosem, jakby sam dyktował sobie następujące słowa:

- Drogi Brianie… Twe obelgi przyjmuję jako działanie nerwów, twe deklaracje zaś za popełnione w afekcie... Wierzę święcie, iż nasze relacje, panie Boro… Brianie, nie ulegną pogorszeniu przez ten incydent. Ze względu na pańskie niedawne zniknięcie nie byłem w stanie powierzyć panu żadnej funkcji podczas ataku, lecz proszę nie odbierać tego jako ataku na pańską osobę – chodzi jedynie o powodzenie akcji. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz… Bla, bla, bla, bla… - szeptał Stańczyk, wyraźnie zdenerwowany – Z poważaniem, książę Robert Aligarii.

Schował pióro i notes, wstał (mocne uderzenie laską) i podszedł do kamerdynera, po drodze składając kartkę na pół.

- Weź to i połóż w tym samym miejscu, gdzie znalazłeś list od Borowicza. Jeżeli gdzieś go znajdzie, to tylko tam. A jeżeli sam się tu pojawi… Nie próbuj mnie bronić. Jeżeli dasz radę, to po prostu zawiadom mnie o jego przybyciu. Tym razem po prostu zadbaj o siebie…

- Dobrze… - odpowiedział Walter, lekko zaskoczony słowami przełożonego

- Aha… I pana Donovana nie ma w posiadłości, prawda? – spytał Robert, gdy Sing zamykał już za sobą drzwi.

- Nie ma… A przynajmniej ja go nie widziałem, ale mogę…

- Nie, Walter, nie trzeba. Dziękuję. – westchnął Ventrue.

- Przecież w rozkazach było wyraźnie zaznaczone… Mam go tu ściągać? – spytała wampirzyca po chwili, zakładając słuchawki i poprawiając mikrofon.

- Nie, nie ma sensu. Ale trzeba pamiętać. Każde przewinienie naszych sojuszników jest jak pistolet. Bo gdy dostajesz nabitą jedną kulą broń, to czy wystrzelisz do lisa od razu, czy poczekasz, aż wyjdzie ze swej nory i podejdzie aż pod twe stopy? – mówił Stańczyk, lecz jego ton mentora w chwilę później zniknął. Gdy Finney podeszła do niego ze słuchawkami, jego mina przedstawiała tylko zdziwienie i niewiedzę.

- Jak to…

- Załóż to na głowę, ojcze. Zahaczając o uszy, ten zaś pręcik to mikrofon – ułóż go przed ustami, by dobrze ci się do niego mówiło. O, tak… - pouczyła go kobieta i, z nieukrywanym już uśmiechem, założyła urządzenie na głowę ojca.

- A teraz uruchamiam transmisję. Możesz przez to do nich mówić, będziesz ich też słyszał – jak przez telefon. A gdy będziesz chciał porozmawiać z kimś na osobności, powiedz mi – połączę cię z konkretną osobą, ojcze…

Po chwili w słuchawkach rozległ się szum, a później zapanowała cisza, przerywana rykami silnika, szelestami krzaków i cichymi szeptami.

- Tu Robert Aligarii, słyszycie mnie? – spytał

- Taa… - usłyszał w odpowiedzi głos jednego z Malkavian, a zaraz po nim – potwierdzenia paru innych wampirów.

- Doskonale. Przez cały czas starcia, jeżeli będzie to możliwe, proszę informować mnie o aktualnej sytuacji na polu bitwy. Przed wypowiedzeniem słów prosiłbym o przedstawienie się – imię, nazwisko, pseudonim – cokolwiek, bym mógł zidentyfikować rozmówcę. Rzecz jasna, możecie również używać tych urządzeń, by porozumiewać się między sobą, gdy…

- Tu George. Konkrety, do cholery!

- Tak… - westchnął książę, odrobinę zbity z tropu – Proszę uważać na Briana. Możliwe, że tej nocy pojawi się między wami, lecz jego zamiary… Nie są do końca jasne. Po prostu… Uważajcie.

- Okej. – usłyszał czyjś głos

- A teraz… - spojrzał na Finney. Ta, skinięciem głowy, potwierdziła. – Godzina zero wybiła. Każdy zna swoje zadania. Czas rozpocząć operację! – zawołał, a następnie zasiadł w fotelu, na kolanach kładąc sobie przerysowany plan posiadłości hrabiny. Czas na walkę…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 14-01-2009, 23:24   #344
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Artur wstępował w progi kościoła, będąc w dość dziwnym stanie. Był tutaj zaledwie poprzedniej nocy, ale był wtedy zupełnie inną osobą. Był wtedy.. swoim sumieniem? Teraz powoli zstępowały na niego wspomnienia z tamtego wcielenia, jakby ożywiane powtarzającym się otoczeniem. Z pewną ulgą odkrywał, że nie robił żadnych bardzo dziwnych rzeczy, takich, jak samopalenie, czy bieganie nago po ulicach.
Odepchnął od siebie te myśli. Teraz był tutaj, i to był właśnie on, a nie nikt inny. Żadne sumienie nie próbowało nawet się do niego odzywać. Za to wyglądało na to, że kościół jest pusty i nikt na nich nie czeka. Dziwne.

Wtem w cieniu pokazał się Roland. Artur, słysząc słowa swego stwórcy, zmieszał się wyraźnie i zgarbił nieznacznie. Wyglądał jak uczniak na połajance u nauczyciela. Zaskakujący wyraz na twarzy dorosłego mężczyzny. Posłusznie i pospiesznie ruszył do wyjścia, nie oglądając się na Lasalle'a.

Dopiero na zewnątrz uspokoił się nieco. Początkowo stał, oparty o samochód, i czekał cierpliwie, z zamyśloną miną.

Pilnować wieży? Czyli czego niby? Ja jestem gońcem, tak? Kto jest królem? Roland, Robert? Chyba raczej ten pierwszy. Oj, jakbym ja się znał na szachach. Zaraz, najważniejsi są król i królowa, tak? Mercedes? Oj, wątpię, żeby płeć była tu ważna.”

„Ha, to prawie jak rozszyfrowywanie zapisków seryjnego mordercy.”- przyszła mu do głowy zabawna myśl.

„No, dalej. Wieże, gońce, konie... Wieże są chyba ważniejsze od reszty, co nie? Czyli odpadają raczej wszyscy młodzi. George też, bo nie wyobrażam sobie, jak mógłbym jego ochraniać. Podobnie Vengador. Archont? On mi raczej pasuje na... hetmana. Książę? Może, sir Roland raczej nie uznałby go za króla. Mercedes też wydaje się pasować. Mercedes, Książę, Archont. Lipiński? Żeby jego ochronić, musiałbym chyba go teraz złapać, ogłuszyć i gdzieś związać, przecież on chce szukać tej całej książki.”

Od kilku chwil Portman krążył między samochodem a kościołem. Tym razem mimowolnie spojrzał do wnętrze i ... zamarł. Było ciemno, mógł się mylić, ale chyba zobaczył dwóch mężczyzn w trakcie pocałunku. I to takiego całkiem namiętnego. Szybko odwrócił się i wyrzucił z umysłu ten obraz. Brr. Tego nie było.

„No dobra, ale Książę będzie siedzieć w jakiejś kwaterze głównej, pewnie razem z Singiem, a ja mam rozkaz zasuwać za grupą uderzeniową.”

Jego rozmyślania przerwał powrót Archonta. Wampir wyglądał na zadowolonego z siebie. Najwyraźniej chociaż on dowiedział się czegoś ciekawego.

- Mam nadzieję, że nie ma mi pan za złe, że niepotrzebnie nas tu przyprowadziłem? - niepewnie zaczął Malkavianin, pomny połajanki Rolanda- Najwyraźniej zdążyłem zapomnieć, że jeszcze nie tak dawno dla mnie też „jutro” to był następny dzień, a nie następna noc. Mam nadzieję, że przynajmniej pan dowiedział się czegoś.

„No dobra, trzeba coś postanowić”- pomyślał, ruszając za Archontem. Nadszedł czas dołączyć do innych. Nadszedł czas na bitwę!- „Idę za grupą uderzeniową i staram się osłaniać Mercedes. Chyba, że centrum koordynacyjne znalazło się w niebezpieczeństwie, to szybko wesprę Księcia. I, póki się da, trzeba trzymać się niewidocznym dla przeciwnika. To może być mój główny atut.”
 
Wojnar jest offline  
Stary 15-01-2009, 13:05   #345
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

…uderzenie rakiety przy pesymistycznych założeniach powinno przynajmniej poważnie zdezorientować czarownicę, a atak pozostałych z pewnością ściągnie ich uwagę. Mam szansę…o ile nie ma w środku przygotowanych żadnych magicznych pułapek, ale na to już nic nie poradzę. Zdarzenia nadzwyczajne mają to do siebie, że nie są brane pod uwagę w planie.” – Rozważał w myślach Lipiński obserwując uważnie całą posiadłość, przysiadłszy wcześniej na starym pniu. Umysł nakazywał mu założyć najgorszą z możliwych opcji, choć w duchu miał cichą nadzieję, że do niej nie dojdzie.

Jednocześnie starał się kontrolować pozycję wszystkich swoich podwładnych przeczesujących okoliczny teren. Martwiła go szczególnie nieobecność Lalkarza, który mógł wszystko zaprzepaścić. Teraz było niestety za późno żeby przerwać ofensywę.

- Dopadnę cię, prędzej czy później. – paskudny nienaturalny uśmiech zagościł na twarzy Nosferatu, który za sprawę honoru uważał usunięcie swojego bezpośredniego konkurenta. Wolnym ruchem odwinął szal zakrywający jego twarz i zdjął kapelusz zasłaniający jest zdeformowaną głowę. Pragnął, aby czarownice, jeśli natrafi na jakieś, wiedziały z kim mają do czynienia. Karol zdawał sobie doskonale sprawę, ze widok jego gęby tuż przed śmiercią musiał nie należeć specjalnie do przyjemnych, poza tym zawszę mógł liczyć na zwykły strach wywołany jego osobą.

- Już najwyższy czas rozpocząć koncert moi mili. – rzekł do swoich małych strażników, również skupionych na swoim zadaniu. Mozart, Bach i Beethoven, jego przyjaciele kiwnęli łebkami przytakując, a następnie ustawili się na wyznaczonych pozycjach. Nigdy jeszcze życie Kompozytora nie zależało tak bardzo od nich poczynań, jak tej nocy.


Wreszcie podniósł się z pnia odliczając pozostałe sekundy do planowanego uderzenia. Słyszał już to, krzyki, dźwięki wystrzałów i ryczenie ognia zlewające się w jedną cudowną całość. Muzyka rozbrzmiewała coraz głośniej w jego duszy, wypychając wszelki strach i zastępując go dziką euforią.

„Szaleńczy bieg, ogrodzenie, wejście..”
– powtarzał w głownie banalną sekwencje rzeczy jakie wystarczyły do wykonania misji i przetrwania…jeśli nikt go nie zauważy.

Jednak czy ta noc będzie należało do niego?

 
mataichi jest offline  
Stary 17-01-2009, 23:42   #346
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
"Jednak trzeba było wziąć samochód."

Westchnęła kierując się na piechotę w stronę centrum. Zatrzasnęła klapkę telefonu po czwartej, niestety nadal nieudanej, próbie dodzwonienia się do centrali taxi. Miły głos maszyny norweskiej oznajmiał za każdym razem, że może się cmoknąć.

"Tak, trzeba było wziąć samochód i zaparkować na obrzeżach miasta. To by w zupełności wystarczyło."

Ponownie wybrała numer. I w końcu los okazał się łaskawy! Po dwudziestu minutach taksówka z wolna toczyła się w stronę wyznaczonego adresu.
Arakawa zasunęła kaptur głębiej na twarz i bezceremonialnie robiła duże różowe balony z gumy do żucia, uśmiechając się przy tym dość dwuznacznie. Miała dobrą nauczycielkę (tą samą, która jej odpowiednio jaskrawy lakier do paznokci kilka godzin temu dobrała). Zresztą musiała teraz wszystko dokładnie przemyśleć.



Ale pewna rzecz nie dawała jej spokoju. Miała wrażenie, że pakunek powierzony jej przez Lasalle'a-san płonie światłem w ciemności. Mimo, że schowała go w torebce. Co jakiś czas zerkała na kierowcę, ale ten nie zwracał przesadnej uwagi ani na nią, ani na torebkę.

"To tylko moja wyobraźnia. "

Jednak nie mogła się opanować i wyciągnęła kamień ponownie. Trzymała go w dłoni obserwując refleksy światła, które wpadało w regularnych odstępach przez okno taksówki.

"Piękne. Jak zamarznięta tafla wody. Jak kropla rosy na liściu. Jak małe prywatne jezioro w dłoni, jak..."

Samochód zatrzymał się. Lekko zaskoczona Arakawa szybko schowała ponownie kamień i wysiadła.



- Reszty nie trzeba. - rzuciła z nienagannym amerykańskim akcentem.
Kiedy taksówka odjeżdżała, Shizu poprawiła strój, choć niewiele do poprawienia miała, i schowała dłonie do kieszeni.
Warkot samochodu towarzyszył jej jeszcze długo po tym, jak zniknął za rogiem. Już nie była człowiekiem, bestia mruczała gdzieś na dnie jej świadomości. Czekała na swoją kolej.
Obecne nie-życie oferowało dużo. Jak chociażby nowe, niebywałe umiejętności - gra na fortepianie to zapewne dopiero początek. Pod warunkiem, że się zaakceptuje pewne warunki.
Shizu stała przyglądając się swoim butom. Dziwnie kontrastowały z przybrudzonym śniegiem chodnika. Torebka niewątpliwie ciążyła. Ten dziwny podarek "na przechowanie" i pistolet.
Człowiek i Życie. Rodzina i Odpowiedzialność. Maskarada.

Ruszyła wolno chodnikiem, choć to przy pierwszym kroku zdawała się korzystać z całej swojej siły woli.
"Już nie jestem tym, kim byłam. Należy z tym skończyć raz na zawsze. Pokazać, że potrafię i że zrobię dla Matki wszystko."

I do tego ten kryształ. Budził w Arakawie mieszane uczucia, głównie niepokój. Zdawał się być jak oko, jak zwierciadło do innego wymiaru.

"Teraz nie czas na myślenie. Otrząśnij się!"


Pułkownik Conner był właśnie takim człowiekiem, jakiego obawiała się najbardziej. Prostoduszny niedźwiadek. Ale decyzja przecież zapadła.

Słuchała i potakiwała. Uśmiechała się i starała się nie dostrzegać jego emocji. Tylko czemu to takie trudne? Zdawały się iście materialne. Gdyby wyciągnęła rękę, to poczułaby ich galaretowatą powierzchnię. Śliską, przepływającą między palcami, ale pozostawiającą wilgoć na palcach. Przez to "zarażał emocjami". Dusiła się nimi, ale nic nie dawała po sobie poznać. Wesolutka, pełna gracji, uśmiechała się szeroko. Zresztą każdą emocje było widać na twarzy "niedźwiadka". W Nipponie to było nie do pomyślenia.

Ale czy to był powód, aby go znienawidzić?

I w końcu w tym małym pokoiku wykonał ten cholerny telefon i opadł na łóżko. Wstała z niewygodnego, drewnianego krzesła i podeszła bliżej. Zapewne, gdyby jeszcze oddychała, jej oddech gnałby szybciej niż stuk obcasów. Uniosła pistolet, wycelowała.

"To nie takie trudne. Jak do drzewa. Jak do drzewa.
...
Bo cóż dalej go czeka? Jego życie to zbyt wielkie zagrożenie. Dla Matki. Dla Maskarady samej w sobie. Już setki razy o tym myślałam. Lepiej od razu zginąć. To TYLKO człowiek.

TYLKO? "


A jednak mu współczuła. Całą duszą czy też sercem, jeśli je jeszcze miała. Podeszła bliżej. Lewe kolano opadła na krawędzi łóżka, drugie dotknęło jego nogi. Zanim zareagował, przygarnęła go do siebie. Taki bezsilny, mimo że taki masywny. Los bywa przewrotny. Nie mogła... Nie potrafiła... Zwinnym gestem schowała pistolet do torebki, już za jego plecami. Pogładziła mężczyznę delikatnie po plecach. Po prostu przytuliła.
Ile by dała, żeby mógł po prostu o wszystkim zapomnieć. Po jej policzku spłynęła krwawa łza.

"Gdybym umiała, zapomniałbyś. Zapomnij, błagam zapomnij..."
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 17-01-2009 o 23:57.
Latilen jest offline  
Stary 20-01-2009, 22:37   #347
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Godzina zero wybiła.
Danse makabre czas więc zacząć.
Panie i Panowie,
Śmierć zaprasza Was do tańca!



Karol

Zaraz po wybuchu zerwał się ze swego miejsca ukrycia i pognał w stronę budowli, pośrodku której idealnie otwierał się teraz lej po rakiecie. Zamieszanie było okrutne. Gdy tylko grupa otumanionych, kobiecych postaci wybiegła z posiadłości, w bramę wjazdową uderzył ciężki pojazd... za nim kolejny i jeszcze jeden. Widać Kainici chcieli mieć pewność, że wedrą się do środka.

To jednak, co działo się na zewnątrz, już nie było zmartwieniem Karola. On chciał zdobyć Księgę - księgę, która miała zawierać informacje dotyczące końca świata, księgę, za którą jego krewniak Gustav oddał życie.

Starając się zwalczyć strach przed ogniem, który tlił się bardziej lub mniej w ruinach budynku, trawiąc kosztowne zasłony oraz dywany, Nosferatu zmierzał przed siebie bez wahania. Jego celem było piętro, jego oczami – szczury, jego największą bronią – niewidoczność.

Piski zwierząt obwieszczały mu lewa i prawa, które pokoje są czyste. Były...wszystkie. W jednym tylko pomieszczeniu na łóżku spoczywała stara kobieta z runami na dłoniach – widać jakaś stara mateczka wiedźma. Tam jednak żadnych książek nie było, nawet krzyżówek.
Czyżby zatem pomieszczenie z relikwią zostało zniszczone przez rakietę?
Nie, tylko nie to!


Alex

Brujahowie z krzykiem wściekłości na ustach starli się z wrogiem. Szybko rozprawili się z nacierającymi nań dobermanami, potem zostały już czarownice i ich służba. O dziwo jednak, o ile czarownice wyraźnie były szybsze i silniejsze od zwykłych śmiertelników, to nie one stanowiły największego utrapienia. Nijak nie mogły równać się z potęgą wampirzych dyscyplin, a już szczególnie większość stanowiła łatwy cel z uwagi na furkoczące, przepastne spódnice, które plątały ich nogi. Widać hrabina Munk była na tym samym poziomie postępu cywilizacyjnego co Aligarii.

Najgorszymi przeciwnikami okazali się natomiast strażnicy i służba, którzy nie bacząc na rany atakowali wciąż z równą zajadłością oraz precyzją, jakby ktoś sterował ich ruchami.
Błysk czerwieni w oczach nie pozostawiał złudzeń – kierował nimi nie kto inny, jak Lalkarz.

Alexander właśnie zmagał się z taką nawiedzoną pokojówką.


Urokliwa zapewne na co dzień dziewczyna, teraz była prawdziwą diablicą, która próbowała zdzielić Kainitę pogrzebaczem.
Mimo początkowych zahamowań przed walką z nią na poważnie, Alex zrozumiał, że to nie czas na pieszczoty. Służąca wiedźm omal nie wbiła mu pogrzebacza w serce, a gdy się zasłonił, boleśnie ugryzła go w ramię, rozszarpując je aż do krwi.

Mała suka uśmiechnęła się paskudnie, po czym znów natarła. Choć wcale nie była szybsza od Kainity, była cholernie sprytna... a raczej Lalkarz był. Udając, że celuje w ranny przegub, odrzuciła rękę do góry zamiast uderzyć w ranę i rąbnęła Alexa tak, że opadł na trawę wijąc się z bólu. Jego nos był krwawą miazga, a ze stłuczonych ust posypały się pogruchotane zęby. Coś nie tak było tez z policzkiem.

Zanim się pozbierał, dziewczyna była już nad nim, gotowa zadać cios w serce. I wtedy wkroczył Vengador. Potężnym łapskiem wytrącił dziewczynie broń, po czym schwycił jej szyje w obie ręce. I gdy już miał zadusić pokojówkę, zrobił coś niewybaczalnego – spojrzał jej w oczy.

Martwe ciało dziewczyny upadło niedbale na trawnik, zaś Vengador obejrzał się w kierunku Alexa i spojrzał na niego. Jego oczy były czerwone.

- Nieee!!! – zapaśnik padł na ziemię i zaczął okładać się pięściami – nie opanujesz mnie skurwielu, nigdy! Ja jestem El Negro Vengador!

Nosferatu schwycił pogrzebacz, którym jeszcze niedawno zamierzała się służąca i z całej siły pchnął we własne serce.

- Aaaaaaa!!!!!!!!

Przewrócił się na bok. Chociaż jego oblicze jak zwykle skrywała zapaśnicza maska, Alexander widział grymas nieludzkiego cierpienia.

- Nie...chcę... tak żyć. Nie chcę mieć...tego... w środku... Wyssij mą krew amigo... stań się... wojownikiem. – rzekł Vengador cały czas wbijając pręt w swoje serce aż znieruchomiał całkowicie.


Robert

- Meldować, meldować co się dzieje! – rozkazującym głosem Aligarii prawie krzyczał do słuchawki.

Plan z rakietą i staranowaniem bram się powiódł. Wyglądało też na to, że wiedźmy były oszołomione i już 3 co najmniej padły pod furią Brujahów. Jedyne co mogło martwić, to fakt, że żaden Malkavianin poza Arturem nie zjawił się na placu boju.

No i było coś jeszcze...

Drzwi uchyliły się, a w nich Robert rozpoznał twarz swego kamerdynera.

- Pan ra...Sing nie dokończył, bo potężna siła cisnęła go do przodu przez stół aż pod tron księcia.

W drzwiach pojawił się Brian – lecz nie delikatnej urody młodzian, jakiego wszyscy znali, lecz bestia o ogromnych szponach w miejscu rąk i jarzących się krwawo oczach.

- Mówiłem ci książę, nie drażnij mnie. – wysyczał ze złością. – Mówiłem, lecz ty musiałeś... musiałeś być takim zadufanym głupcem, pieprzonym trefnisiem. Więc zdecydowałem. Wiesz... ona nie daje mi spać, żąda ofiary. Żąda nieśmiertelnej krwi, by otworzyć lustro... I ja zdecydowałem. Ty będziesz ofiarą. Stawaj!


Artur

Padł na ziemię zmieciony pazurami młodej czarownicy.


Walczyli już od dłuższego czasu, oboje pokrwawieni, oboje zdeterminowani. Kobieta o czarnych, długich paznokciach, czy raczej pazurach odskoczyła, by złapać oddech.

- Głupi głupcze... Twoi bracia nie żyją. Moja matka widziała ich śmierć w wizjach, wizjach pełnych ognia. Twój książę dopuścił do tego, dopuścił do wybicia twego klanu. Nie ma w mieście już nikogo, rozumiesz? Nikogo poza twym szalonym ojczulkiem, na którego też przyjdzie pora. I to szybciej niż on sam myśli. Powiedz mi zatem... po co walczysz? Dla kogo? Dla tego nieudacznika, księcia?


Antoine, Mercedes

Szło im nadzwyczaj sprawnie. Mimo że Mercedes nie była urodzoną wojowniczka, przy boku Nożownika i ona potrafiła podjąć taniec śmierci w wyrąbywać sobie ścieżkę przez zastępy wroga. Mieli jeden cel: dotrzeć jak najgłębiej, dotrzeć do źródła, dotrzeć do hrabiny.

Tyler ruchem głowy wskazał kobietę stojąca nieco z boku, przyglądająca się wszystkiemu z zimną ciekawością. Jej dłonie jako jedyne nie były pokryte runami, choć co rusz poruszały się jakby plotły jakąś sieć. Po jej bokach stały dwie dziewczynki – bliźniaczki, które trzymając ręce złączone, jak do modlitwy, nuciły cicho dziwne pieśni.

W momencie, kiedy Nożownik ruszył do przodu, kobieta pomiędzy bliźniaczkami niedbałym ruchem dłoni jakby strąciła coś z opuszków palców w kierunku wampira. W jednej chwili padł na ziemie zbity jakąś niewidzialną siłą, nieruchomy.


Ortega, która trzymała się nieco z tył, również upadła, lecz mimo zawrotów głowy, wciąż była przytomna.

- Hrabina Munk jak mniemam. – usłyszała głos niedaleko, znajomy głos.

Antoine powolnym krokiem podszedł do przodu, nic w jego ruchach nie świadczyło o zaangażowaniu w walkę. Archont wyglądał raczej jakby przyszedł na herbatę w odwiedziny. Tylko jego oczy... jego oczy pałały jak jeszcze nigdy, wpatrzone wprost w czarownicę. Ta uśmiechnęła się figlarnie.

- To ty... ty jesteś oblubieńcem małego bękarta z mojej krwi. Jak miło... cię będzie zabić. Córki...


Bliźniaczki na komendę zaprzestały swych dziwnych modłów i z furią w oczach rzuciły się w stronę Lasalle’a. Każda z nich dzierżyła dwa długie sztylety.


Shizuka

- Co ja mam teraz zrobić? – szepnął mężczyzna głuchy na niewypowiedziane prośby Shizu.

No tak, był tylko człowiekiem. On pewnie dalej nie rozumiał sytuacji, więc może... Nie! To nie jest jej droga, to nie jest ścieżka, którą chce podążać. Ale co ma zrobić? Sprzeciwiła się przecież Matce.

Tak bardzo chciała, żeby ten mężczyzna, pułkownik Conner, zapomniał co tu się wydarzyło i schował gdzieś na krańcu świata. Chciała, aby ocalił ten kruchy płomień, który tlił się w jego piersi. Czy mogła jednak tego dokonać?

Nagle świat wokół jakby zatrzymał się, a barwy przyćmiły. Najbliższym źródłem światła był... była ona sama – spowita niebieskawą poświatą. To jednak nie był jedyny jaśniejący punkt. Gdzieś w oddali na zachodzie tlił się błękitny płomyczek, zaś kątem oka zauważyła również hen, hen na północy pomarańczowawą iskierkę. Oba te światełka były jednak neutralne względem najbliższego, wściekle czerwonego punktu.

„Mam cię.” Shizuka usłyszała jeszcze w swojej głowie, kiedy coś potężnego uderzyło w drzwi pokoju hotelowego.

Świat znów ruszył. Drzwi rozbryzgały się na przeciwnej ścianie w drzazgi. Na szczęście wampirzyca i żołnierz siedzieli z boku, poza zasięgiem uderzenia. Mężczyzna zerwał się z łóżka, wyjmując pistolet i celując w kierunku postaci, która ukazała się w wejściu do pokoju.


Japonka! A może Japończyk?"

Mimo giętkości i powabu ciała, było w nowoprzybyłej osobie coś męskiego, coś, co czaiło się w kącikach warg, mimo ponętnych ust.”

- Konnichiwa. – usłyszeli głos małej dziewczynki.
- Czego chcesz?! Mów, bo strzelam. Conner odepchnął lekko Toreadorkę, zapewne po to, aby ją chronić.
- Ależ skąd te nerwy? Powiedziałam „Konnichiwa.”, a to znaczy „dzień dobry” po japońsku. Chciałem się tylko przywitać. – głos małej dziewczynki płynnie przeszedł w męski głos z lekkim akcentem, sugerującym włoskie korzenie. – No dobra, żartuję. Chcę coś, co ma ta panienka. I ona doskonale wie, co to.

Pułkownik pytająco spojrzał w stronę Toreadorki, na co ona tylko pokręciła głową.

- Ja nie... –zaczęła Arakawa, lecz nowoprzybyła postać tylko wyciągnęła przed siebie rękę.

Zamiast jednak wykonać uspokajający gest, w dłoni pojawił się czerwony kryształ – bliźniaczo podobny do tego, który Shizu otrzymała dziś do Archonta. Kryształ skierowany został w stronę pułkownika, który w jednej chwili zmienił się w ludzka pochodnię!!!

Krzycząc tak, że wampirzyca miała zapamiętać to do końca swych dni, mężczyzna starał się ugasić trawiące go płomienie, lecz tylko wzniecał tym samym pożar w pokoju.
Arakawa nawet, jeśli chciałaby mu pomóc, nie potrafiła opanować odruchowego lęku przed niszczącym żywiołem.
Nie wiedząc co zrobić, Conner po prostu rzucił się przez okno. Urwany krzyk był doskonałym zaświadczeniem o tym, ze zginął na miejscu.

Obca Japonka uśmiechnęła się kącikami ust i opuściła dłoń z kryształem. Płomienie w pokoju zniknęły jak ręką odjął.

- To powinno odświeżyć ci pamięć, kochana. – głos przeszedł z męskiego barytonu w ciepły, dojrzały głos kobiety – Ach, gdzie moje maniery? Powinnam się przedstawić. Tylko którym imieniem? Cóż, oficjalnie nazywam się Sasha Vykos (Skąd ja znam tą postać?), dla ciebie jednak śliczna Japoneczko, po prostu: Duszołap. Jak pewnie się domyśliłaś jestem geologiem, zbieram kryształki.

Dziecięcy chichot postaci przebrzmiał przez syreny zbliżających się pojazdów policji i straży pożarnej.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-01-2009 o 22:55.
Mira jest offline  
Stary 25-01-2009, 01:33   #348
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wrzuta.pl - Budka Suflera - Sen o dolinie

Wyłączył radio i wyjął słuchawkę z ucha. Tyle było z jego miłości do Mercedes, co w tej smutnej piosence. „Znowu w życiu mi nie wyszło, uciec pragnę w wielki sen, na dno tamtej mej doliny, gdzie sprzed dni doganiam dzień, w tamten czas lub jego cień …”

- Miło cię było poznać, Mercedes. Szkoda, że nie dane nam było zakończyć tego inaczej, lepiej niżeli los sprokurował. Trzymaj się. Mam nadzieję, że czeka cię jeszcze długie, fascynujące istnienie, takie, jakie najbardziej lubisz, i da ci wiele satysfakcji – zwrócił się do Toreadorki Antoine przed rozpoczęciem ataku. Mówił to spokojnie, luźno nie zdradzając żadnych objawów zdenerwowania, czy niepewności.
- Antoine, dlaczego mam wrażenie, jakbyś się ze mną żegnał? Niech ci nawet nie przychodzi do głowy, że pozwolę ci tutaj zginąć - pogładziła go po policzku. - Jak to się skończy, wyjedziemy na jakieś wakacje, dobrze? Odpoczniemy i pomyślimy co dalej. Ale na razie skup się na tym żeby to przeżyć. Zrobisz to dla mnie, prawda? – Dodała wyjątkowo poważnie. Szkoda, że nie traktowała tak ich związku wcześniej. Zresztą, jakiego związku? Faktycznie, między nimi nic nie było … prócz może jakiejś skromnej nici podczytej egoizmem sympatii z jej strony oraz szalonego uczucia z jego. Tiaaaaaaa … nic nie było, ech …
- Nie twierdzę, że zginę podczas tej walki. Nie, tego nie mogę zrobić. Ale nie sądzę, żebyśmy pojechali gdziekolwiek, ani na wakacje, ani nigdzie. Pojawił mi się duch Banka, jak swego czasu Makbetowi - powiedział wspominając słynną scenę szekspirowskiego dramatu. - Masz rację, to pewnie nasze "farwell", bo nie wiem, czy starczy mi czasu, aby uczynić to później. Kocham Cię, kocham jak nie kochałem dotąd nikogo. Kocham każdą cząstkę twojego ciała, każde twoje spojrzenie, gest, mrugnięcie oczu. Nawet ten paskudny charakter – puścił oczko. - Chciałbym, żebyś znalazła swoje szczęście i szkoda tylko, że to już … – na jej zaskoczone spojrzenie uzupełnił – … zobaczysz.
Odpowiedzią było krótkie muśniecie jego warg. Krótkie, lecz nie mniej czułe, niż gdyby trwało godzinę. To także szkoda, że nie wcześniej.

***

- Zajmę uwagę hrabiny, a ty zabij bliźniaczki. Pospiesz się. Później razem mamy szansę ją wyeliminować. Obym ustała do tej pory – rzuciła Mercedes.
- Wytrzymaj. Przyjdę, żeby cię ocalić. Przeżyjesz. Zdążę, zdążę w tę karmazynową noc – dokończył na głos, nie wiadomo do kogo. – Panie proszą panów. Niech żyje bal – szepnął wysuwając kły, czego nigdy wcześniej nie robił. - Zaczynamy tańce – dodał ruszając już do ataku i nucąc pod nosem jakąś piosenkę.

Wrzuta.pl - Izabela Trojanowska - Karmazynowa noc

- Wie pani – nienagannie uprzejmy Lasalle podniósł dłoń ubraną w idealnie białą rękawiczkę odpowiadając czarownicy - myślę, że ona panią dalej kocha. Może dlatego, iż ma najwspanialsze serce na świecie? Ponadto – zmienił nagle temat, gdy wiedźma, zdaje się, z jakiegoś powodu dotknięta, wydała rozkaz ataku, - ma pani ładne oczy. Aż dziw, ze kobieta o takich oczach nosi dziurawe rajstopy – z trudem uniknął pierwszego, wściekłego ataku bliźniaczek, które dla ułatwienia ponumerował, X i Y.
- Szanuje kobiety, nawet takie, które mi niszczą garderobę – trzasnął w głowę X, która zanurkowała mu pod ramieniem rozcinając sztyletem marynarkę – ale to nie znaczy, że im na to pozwalam. - Akcelerowany cios w potylice niemal przybił ją do bruku, podczas gdy jej siostra Y ledwo zdołała uniknąć gwałtownego ciosu maczetą trzymana w prawej ręce.
- Nie biję kobiet! – Sprzedał leżącej kopniaka, że aż się kilka razy katulgnęła po ośnieżonym barwiąc biel spadającego z nieba puchu intensywną czerwienią. – Kobiet, mówię! Nie czarownic.
- Zresztą, była mowa o biciu, a nie o kopaniu
– dodał w myślach waląc jeszcze raz z całej siły nogą. – Au! – Wrzasnął, bo zajmując się siostrą X nie zauważył nagłego ataku jej równie uroczej bliźniaczki, o ile, rzecz jasna, ktoś gustuje w socjopatkach.

Ból przytępiony, niczym uderzenie o spróchniała deskę, przeszył mu ciało zostawiając krwawe smugi na szyi, do której usiłowała sięgnąć dziewczyna. Odskoczył i machnął maczetą wściekły na swoją nieuwagę. Wycie skaleczonej bliźniaczki zawtórowało wyciu zabłąkanego na pole walki, przestraszonego do granic ostateczności psa, który porwał jej odcięte właśnie ucho w zakrwawioną szczękę i usiłował uciekać.
- Jesteś teraz niczym van Gogh. Zapytaj Mercedes, ona mogłaby ci powiedzieć, co to za pan – ale ona chyba nie dosłyszała, lecz w pełnym wściekłości bólu skoczyła do kolejnego ataku masakrując po drodze psa biegnącego z jej uchem. Ten moment wykorzystał skacząc do przodu z wyciągniętym ramieniem. Rozrywany na strzępy pies dał mu mgnienie oka czasu, w którym uwaga dziewczyny skupiła się na czymś innym, niż Lasalle.
- Ucho ma niewielkie znaczenie dla piękności, gdy w sercu noc – prychnął wpijając szpic klingi z całej wampirzej dopalonej krwią siły w głowę dziewczyny. Zgrzyt, kiedy węglowa stal przebijała kość przypominała tarcie metalem o szkło. Był zimny, przerażający, nieludzki, niemal tak nieludzki, jak każdy z walczących tu potworów. Jeszcze próbowała unieść głowę, jeszcze ruszyć ręką i wrazić pazury w ciało Toreadora, ale to były już podrygi. Legła na rozczłonkowanym ścierwie psa, którego półoberwany łeb dalej trzymał ludzkie ucho.

Jedna padła. Zaryzykował zerknięcie. Z Mercedes było kiepsko, tak kiepsko, że jego serce przeszedł skurcz rozpaczy, czy zdąży, czy mu się uda. Dwie ofiary są niepotrzebne, jeżeli był już potrzebny ktoś, to on się zgłosił na ochotnika. Ona nie! Ona niech ocaleje. Mercedes złamała go, rozrywając swoją epikurejską obojętnością serce Lasalle’a, niczym przed chwilą córka czarownicy psa. Ale kochał ją nawet tym strzępem, który pozostał, och, jak bardzo …
- Zdążę – powtórzył jeszcze raz blokując szybki atak ocalałej bliźniaczki, która wreszcie pozbierała się po ciosach na początku walki. Nie była już piękna. Złamany nos, porozcinane wargi, napuchnięte oczy pod okrwawionymi skrońmi, lecz może jeszcze bardziej nienawistne. Stała teraz o parę kroków, tuż przed przekrzywioną latarnią, na której zatrzymała się po poprzednim kopnięciu Toreadora.

Maczeta! Została w głowie dziewczyny i teraz była bliżej jej rozpalonej wściekłością siostry, niż jego. Chyba zauważyła ten ruch, bo uśmiechnęła się paskudnie, co przy jej zniszczonej twarzy, nadawało tylko jeszcze ohydniejszy wygląd, niż na początku. Stała przez chwilę radując się niespodziewanie uzyskana przewagą. Ona miała sztylety, a on stracił swoja śmiertelnie zabójcza klingę. Toteż delektowała się przez chwila myśląc, jak dokona słodkiej zemsty i kreśląc jakieś wzory w powietrzu uzbrojonymi w zabójczą stal dłońmi.

Nie miał szans, a przynajmniej niewielkie. Wcześniej nie tylko mógł zadawać ciosy, ale wiedźmy, obawiające się klingi, nie mogły atakować na całość, gdyż każda odsłona dawałaby szanse szybkiemu uderzeniu maczety. Ale teraz … teraz Lasalle stracił swoja broń, więc radowała się przez moment, upajając się tą chwilą poprzedzającą atak. A on tam stał chwilę patrząc w wirujące układy ostrzy szykującej się do natarcia wiedźmy, po czym … wyjął z marynarki pistolet, i spokojnie pociągnął spust. Kula w sercu powodowała zawsze jednaki efekt, czy to człowiek, czy wiedźma.
- Hasta La Vista, Baby – rzucił na odchodne odwracając się w stronę, gdzie walczyły Mercedes i potężna czarownica.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 25-01-2009 o 21:11.
Kelly jest offline  
Stary 25-01-2009, 02:24   #349
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Wściekły Gangrel wpadł prosto do jego gabinetu, z rządzą mordu i krwi wypisaną nie tylko w oczach, ale w całej jego postawie. Sytuacja przerażająca. Acz niekoniecznie bez wyjścia. Robert przez lata swoich rządów w Carcassonne nauczył się, że w takiej sytuacji jest wręcz zadziwiająco wiele wyjść. Bo chociaż bestia była potężna i nieobliczalna, to przy tym również… głupia. Tak, głupota to chyba najlepsze słowo, jakie książę znalazł w tej chwili na jej określenie.

Strach był jednak wyczuwalny w pokoju. Finney. Bała się. Widział to po niej, widział to w jej twarzy, w jej ruchach, w jej oczach… Zresztą, czemu się dziwić. Ona wciąż była słaba, miała potencjał, ale nie posiadała mocy, siły... A jeżeli ten zwierz coś jej zrobi…?

Niepokój zawitał w sercu Aligariego.

- Wypuść dziewczynę. – stwierdził Ventrue, wstając. Jego głos… Można by rzec, iż nie był to jego głos. Nie był spokojny, nie był zirytowany, sarkastyczny… Był mocny. Z pewnością nie pasował do starego, kalekiego wampira.

- Ooo nie… Zaraz po tym, jak rozszarpię ciebie, zajmę się nią… Może jeszcze będziesz wtedy żył, będziesz to widział… Finney, tak? Kawałek niezłego ciałka, sporo niezłej krwi… O taaak… - mówił Brian filmowym głosem szaleńca.

- Uciekaj. – rzucił nagle do córki, widząc, że przeciwnik stał już na środku pomieszczenia. Niestety, nie docenił zdolności Gangrela, który momentalnie dopadł do drzwi i chwycił kobietę swymi mocarnymi łapami za ramię.

- Borowicz! – ryknął nagle Aligarii, robiąc krok w kierunku „rozmówcy”, nie wspierając się przy tym laską, a jedynie gestykulując nią – Ty nigdy tu nic nie znaczyłeś. Dzikus, wilczy pomiot, śmieć wyjący do księżyca. Ktoś taki w Radzie? Na Boga, to przecież była kpina! Kimże Ty jesteś? Człowiekiem bez nazwiska, bez twarzy, bez honoru… Śmieciem.

Twarz Jacka znów zwrócona była w kierunku Stańczyka.

- Naprawdę cieszę się tym, że mogę ci to dziś powiedzieć. To wszystko. To ja, kto inny, ja zleciłem twoją śmierć! To przeze mnie trafiłeś tu w takim stanie! Na moje marne życzenie, dla mojego kaprysu, dla chęci zachowania czystej krwi wśród wampirów. I nie liczyłem, że przeżyjesz, ale teraz dokonam tego, co wcześniej mi się nie udało. Zarżnę cię tak, jak zarżnąłbym twojego ojca, jak zarżnąłbym wszystkich twoich bliskich! – krzyczał. Proste słowa działały naprawdę mocno na ogarniętego szałem Borowicza. Jego umysł nie odebrałby teraz zbyt delikatnych aluzji, ale też nie wyczuwał kłamstw i dawał się prowokować w prosty i efektywny sposób.

Gangrel odrzucił wampirzycę na bok, po czym powolnym, ciężkim krokiem ruszył w kierunku Aligariego.

- I wiesz co jeszcze? – spytał Robert, „celując” do niego laską, jak celuje się przy tego typu rozmowach palcem.

Wampir chwycił za laskę. Prosty, prymitywny odruch, który – mimo zmiany „sposobu” egzystencji – ciągle działał na wielu, wielu kainitów.

- Co? – spytał po chwili ciszy

- To. – z tym pełnym satysfakcji uśmiechem, tym spokojnym głosem, oznajmił Robert. A po chwili popchnął mocniej laskę – wypolerowane drewno prześlizgnęło się przez uchwyt dłoni i uderzyło końcówką o klatkę piersiową. Dokładnie w serce.

Klik.

Wystrzelony z laski kołek wbił się w serce Gangrela, który w ostateczny sen zapadł z twarzą wykrzywioną nienawiścią.

- Słodkich snów, panie Borowicz… - wyszeptał książę, a potem – odrzucając laskę – szybkim krokiem podszedł do swej córki.

- Finney... Finney- szeptał, pomagając jej wstać i tuląc do siebie – Wszystko w porządku…?

- Tak… - odpowiedziała łamiącym się, cichym głosem, głosikiem wręcz – On…

- On już nie istnieje. – odparł Robert, gładząc kobietę po włosach.

- Sir, ja… Ja nie wiem, jak to możliwe… Ale… Przepraszam… - mruczał gramoląc się znad stołu, który przewrócił swoim ciałem, Walter.

- Nic nie szkodzi. Mówiłem, takimi przeciwnikami lepiej się nie zajmuj. – powiedział spokojnym głosem VentrueOdpocznij trochę. A potem weź go do piwnicy, polej benzyną i podpal. Zostaw otwarte drzwi.

- T… Tak jest… - Sing nie miał już siły na zadawanie pytań.

***

- Tu Aligarii. Mieliśmy małe problemy, które jednak zostały w sposób drastyczny i ostateczny rozwiązane. Jacek Borewicz winny jest napaści w szale na księcia miasta, jego ciało właśnie płonie. Proszę państwa, byłbym wdzięczny za meldunki.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 25-01-2009, 17:12   #350
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Cała ta akcja. Ta walka, to było piękne! To było bardziej niż piękne, to było wspaniałe. Niszczycielska siła, ogień i śmierć dookoła. La Danse Macabre, wokół szalało zniszczenie. Jednakże teraz Alexander czuł, że nadal żyje. Emocja szalały w nim. Takich silnych odczuć, nie czuł w swoim krótkim śmiertelnym życiu. Teraz był wampirem, był Brujahem. Był potężniejszy od każdego śmiertelnego, był księciem tego wszechświata! Nikt go nie mógł zatrzymać.

Jak w transie Donovan pokonywał kolejnych wrogów, posyłając ich do piekła, czy gdziekolwiek mieli trafić, gdy jego broń rozwalała im głowy. Pierwsza prawdziwą przeszkodą okazała się opętana przez lalkarz służąca. Na początku wampir, nie chciał jej zabić. Jednak kiedy tamta prawie przebiła go pogrzebaczem, powiedział sobie: "Trzeba pójść na całego, nie będę się z nią pierdolił jak matka z łobuzem". Ona albo on. A bądź co bądź Alex cenił swoje życie dużo bardziej od istnienia jakieś baby.

A mimo wszystko po chwili leżał na trawie, i gdyby nie Nosferatu zapewne zakończyłby już swoje istnienie. Ostateczna śmierć prawie zajrzała mu w oczy. To go trochę uspokoiło. Pierwsza euforia związana z walką minęła. Teraz należało się zastanowić .... tak przynajmniej było gdyby nie, to co przytrafiło się Vengadorowi.

Chwilę Brujah przypatrywał się leżącemu na ziemi wampirowi. W głowie wciąż słyszał jego głos: "Wyssij moją krew. Stań się wojownikiem". Te słowa wwiercały się w jego czaszkę i przechodziły aż do duszy. To był niebezpieczny proceder, to był zakazany proceder, to była prośba przyjaciela ... ostatnie życzenia, czy wypada takiemu odmówić? Wampir powoli się zaczął zbliżać do leżącego towarzysza. Tamten chciał aby to uczynił. To było zakazane!

Przecież to wszystko logiczne, dzięki temu staniesz się potężniejszy. Starsi się tego biorą, że młodzi, tacy jak ty, pełni wigoru, z ideami, dążący do zmiany, staną się silniejsi. I wtedy z pasją w ich sercu, będą w stanie wywołać burzę, która zmiecie jarzmo starszych, będą w stanie zmienić wampirzy świat, być może będą w stanie zmienić ludzki świat.

Rewolucja wymagała działania. Cel uświęca środki. Nie można się zatrzymać w drodze do stworzenia idealnego świata. To była ich powinność. To była jego powinność za życia i pozostała taka po śmierci. Byli Brujahami! Byli nie tylko potężnymi wojownikami. Mieli też swoje cele, o których wielu innych spokrewnionych zapomniało. A teraz miał szansę to osiągnąć. Musiał to zrobić. Po prostu musiał!.

Zbliżył się do leżącego Vengadora wyciągając kły -Zgodnie z twoją wolą. Umarł wojownik, niech żyje wojownik! - a po wypowiedzeniu tych słów, może niezbyt głośnych, a jednak z wewnętrzną siłą, zatopił kły w ciele Nosferatu i zaczął ssać. Wampirza krew, która zaczęła przepływać przez jego ciało. Potężna krew, która go leczyła i więcej ... więcej, siła, która miała go wypełnić. Siła, którą będzie mógł użyć aby zrealizować cele, które leżały przed nim!.

Przypomniał sobie kolejną piosenką, która wypełniła jego głowę, gdy nie życie, jego towarzysza powoli uciekało i wypełniało młodego wampira ...

"Life it seems, will fade away
Drifting further every day
Getting lost within myself
Nothing matters no one else
I have lost the will to live
Simply nothing more to give
There is nothing more for me
Need the end to set me free

Things are not what they used to be
Missing one inside of me
Deathly lost, this cant be real
Cannot stand this hell I feel
Emptiness is filling me
To the point of agony
Growing darkness taking dawn
I was me, but now hes gone

No one but me can save myself, but its too late
Now I cant think, think why I should even try

Yesterday seems as though it never existed
Death greets me warm, now I will just say good-bye"
[Media]http://www.youtube.com/v/YzK_EVul6dQ&hl=pl&fs=1[/media]



*************
Cóż tag media odmawia współpracy, to zapodam starym dobrym sposobem link do umieszczonej wyżej piosenki czyli Fade to Black zespołu Metallica
Edit: Po konsultacji z naszą wspaniałą MG udało mi się to zrobić Dziękuję Miro :P
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 30-01-2009 o 12:11. Powód: Tag Media odmawia współpracy
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172