|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-06-2021, 16:55 | #161 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
22-06-2021, 17:27 | #162 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Zza kurtyną bluszczy była olbrzymia komnata pełna półek i stołów wypełnionych słojami i buteleczkami. Zawierały one różne naturalne substancje: zioła, grzyby, napary. Yvanna podeszła do miski w której już wcześniej musiała wymieszać składniki, bo jej zawartość była mieszanką kolorów. - Rozgość się proszę. Zaraz przygotuję opar który pozwoli otworzyć nam umysły.- rzekła do druidki… która po chwili podziwiania wnętrza, naj(nie)normalniej po prostu klapła tyłkiem na ziemi, krzyżując nogi. Dłonie położyła na kolanach, przypatrując się Yvannie, i temu co robi z miłym uśmiechem. Yvanna usiadła z miską naprzeciw druidki i rzekła. - Odpręż się i oddychaj głęboko. Nie wiem dokąd ciebie zaprowadzi ta wizja. Nie wiem gdzie zaprowadzi mnie. Ale na końcu otrzymamy jakieś odpowiedzi.- Sięgnęła do woreczka, rozwiązała go i sypnęła proszkiem do misy. Reakcja nastąpiła niemal natychmiast. Gdy substancje się zetknęły, w misie się zagotowało i intensywne opary o jasnoniebieskiej barwie zaczęły się unosić z niej. Dym ów był nieco mdlący i mieszał w główie. Vaala czuła jak świat wokół niej się zapada, a ona sama wraca tam skąd rozpoczęła wędrówkę… przed nią formowała się owa pamiętna wizja. Była w domu, na Golarionie, w swojej puszczy, wśród zieleni… ale to nie był już dom, to były zgliszcza. I nie było zieleni. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, a nawet i jeszcze dalej, kilometry dalej, wszystko było szare, i spalone. Wszystko było martwe. Z drzew zostały ledwie nadwęglone szczapy, krzewów, trawy, czy kwiatów już nie było wcale. Wszędzie popiół, wszędzie śmierć. Niepewnie postąpiła o krok do przodu, bosą stopą brodząc w tym popiele, z sercem walącym w piersi, z urywanym oddechem, z narastającą paniką. Cisza… panowała taka straszna cisza… wszystko było martwe. Natura, zwierzęta, mieszkańcy lasu, nie było nikogo. Wszyscy umarli, został popiół. Popiół po którym stąpała, który lekko wzbijała w powietrze, z każdym krokiem oblepiający coraz bardziej jej nogi. Zupełnie jakby i ona, miała stać się za chwilę częścią tej makabry, jakby ta śmierć, ten koniec wszystkiego, powoli zaczął i ją pochłaniać. Po policzkach spłynęły łzy. Próbowała coś powiedzieć, wyszeptać, krzyknąć, wrzeszczeć o pomstę do niebios, usta jednak jedynie poruszyły się niemo. Krok za krokiem, coraz bardziej pogrążona w pozostałościach wszelkiego życia… nadepnęła na coś, co pękło. Kości. Wiele kości, skrytych pod szarym dywanem. Serce podeszło do gardła. Kości były wszędzie, całe szkielety, cały las był cmentarzem. I czaszki. Patrzyły na nią swymi pustymi oczodołami, gardziły nią, były nią zawiedzione. Czaszka jej matki. Nie wiedziała jak, jakim sposobem, jak to możliwie… ale tam spoglądała i na nią czaszka jej własnej matki. Takim samym wzrokiem jak pozostałe. Vaala zaczęła krzyczeć. Chwilę trwało niż dotarł do niej głos Wyroczni.- Spokojnie, spokojnie… wdech wydech. Druidka zerwała się z podłogi z krzykiem i łzami. Miała zaciśnięte pięści… przez kilka dłuższych chwil wodziła półprzytomnym wzrokiem wokół siebie. - Jesteś gotowa, by mi ją opowiedzieć?- zapytała cicho Wyrocznia przyglądając się dziewczynie w zamyśleniu. Vaala przetarła szybko oczy, po czym próbowała uspokoić oddech i walenie serca. - Wody… - Wychrypiała, czując nie istniejący popiół nawet w gardle. Wyrocznia podała jej miskę z wodą, dodając. - Więc zacznę od siebie. Po czym zaczęła mówić. - To co ja widziałam w swojej wizji, to potworna bestia tytanicznych rozmiarów uwięziona w bąblu ognia i lawy. Bestia nie do pokonania, gdyż jej natura jest boska. Poznałam jej imię. Wielki Niszczyciel. Rovagug. Vaala nabrała wody w dłonie, po czym się napiła. Następnie szybko, i nerwowo, przemyła twarz… nadal drżała na całym ciele, niczym młoda Osika na wietrze. Przymknęła oczy, na słowa Wyroczni, a na twarzy pojawił się grymas złości. Poznała imię wroga, którego nie potrafiła pokonać…? - A wiesz, czym jest "Serce Ziemi"? Gdzie go szukać? Jak ono ma się do tego wszystkiego? - Spojrzała załzawionymi oczami na Yvannę. - Ów Rovagug jest uwięziony w centrum twojego świata, w samym jego centrum. To widziałam. A Serce… cóż… ono jest kluczem do jego uwolnienia. I nie tylko ty je szukasz.- wyjaśniła Wyrocznia. - Gdzie go szukać… proszę… - Vaala niespodziewanie padła przed nią na kolana - Proszę… - Tego nie wiem. I się nie dowiem. To bogowie uwięzili tę istotę i jak zawsze w takich przypadkach, ustanowiono zakaz który blokuje wszelkie form wróżenia na ten temat. Tak by nikt nie dowiedział się, gdzie ukryty jest klucz. Cóż… przynajmniej w sposób nadnaturalny. Także bogowie z innych panteonów nie mogą mieszać się w te kwestie… ale najwyraźniej któryś z bogów twojej krainy znalazł sposób. I wskazówki ukrył w twoim koszmarze. - wyjaśniła Yvanna. - Wielce ryzykowne posunięcie. Bogowie łamiący taki zakaz są zwykle obezwładniani przez resztę panteonu i odzierani ze swojej boskości. Vaala wstała ze skwaszoną miną. Przez chwilę szukała miejsca, gdzie mogłaby usiąść. - Ja nie… - Głęboko odetchnęła, po czym wbiła wzrok we własne stopy. - Dobrze, więc powiem ci teraz co widziałam - Położyła dłonie na kolanach, zacisnęła je na nich po chwili, po czym zaczęła opowiadać o swojej wizji, ze wszystkimi szczegółami… Podczas tej opowieści Wyrocznia była wyraźnie skupiona, od czasu do czasu zadając pytania o detale, które wydały się jej szczególnie intrygujące i coś bazgrząc w rozsypanym pospiesznie “popiole” z misy użytej niedawno jakieś znaki i linie. - Hmmm…- zamyśliła się spoglądając na swój abstrakcyjny rysunek. - Mam dobre… mam i złe wieści. - Hmmm… - Powtórzyła za nią Vaala, i jakby się wzdrygnęła, patrząc na popiół - Mów… - Widzę początek twojej ścieżki, widzę początek… ale nie drogę… ani nie jej koniec. Widzę jak podążasz tą ścieżką, by znaleźć klucz przed nim i go ukryć, tam gdzie nikt go nie znajdzie. Nie można go użyć… bo naiwnością jest sądzić iż klucz może posłużyć do kontroli Wielkiego Niszczyciela. - wyjaśniła wyrocznia, westchnęła ciężko. - Niestety… nie widzę na tej ścieżce żadnego z twoich towarzyszy. Wasze drogi się rozchodzą tutaj. Druidka przez długą chwilę milczała, wpatrując się w Wyrocznię. Lekko mełła nawet własną, dolną wargę. Odetchnęła głęboko, i kiwnęła w końcu głową. - Rozumiem… - Nie podejmę za ciebie decyzji. Ja tylko wskazuję drogi.- wyjaśniła Yvanna wstając. - Nastał czas na twój wybór. Vaala również wstała. - Podążę tą ścieżką - Powiedziała Druidka. - Teraz najtrudniejsze przed tobą.- odparła współczująco Wyrocznia ruszając przodem.- Powiadomienie towarzyszy. Odpowiedzią Vaali było jedynie spokojne przytaknięcie… .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
22-06-2021, 21:51 | #163 |
Moderator Reputacja: 1 | Minęło kilka chwil nim na polanie zjawił się wraz z kilkoma driadami druid niosący beczułkę pod pachą. Dużą beczułkę, bo był pochodził z rodu gigantów. Był Firbolgiem i wydawał się być zakłopotany tą sytuacją… i tym, że niosąc trunek stał się od razu centrum zainteresowania. Driady zaś niosły wielkie liście pełne orzechów i owoców. Posiłek zanosił się na wegetariański. Przy Harranie nagle pojawiła się Afreeta. Mała smoczyca z wyraźnym zainteresowaniem obejrzała okolicę, a potem - tak przynajmniej mogło to wyglądać - zrobiła swemu przyjacielowi awanturę o to, że wcześniej jej nie zawołał. Zaklinacz pogładził smoczycę po łebku, zapewne w ramach przeprosin. - Nigdzie nie odlatuj - powiedział. Ten widok przyciągnął uwagę driad, które przyglądały się chowańcowi z ciekawością w spojrzeniu. Szeptały między sobą i wskazywały smoczka palcami, ale… nie miały śmiałości, by podejść bliżej do gości Wyroczni. Kvaser natomiast wziął trochę jadła, małe porcje, tyle co na spróbowanie, wody i trochę napitku i usadowił się pod drzewem, na mchu, trochę na skraju, zapraszając szerokim, pewnym siebie gestem, rudowłosą driadę. - Nigdy nie byłem w podobnym miejscu - podsumował z pewną nutą pytania w głosie. - Nigdy nie byłeś w lesie?- zapytała driada przyglądając się bacznie niziołkowi i opierając plecami o drzewo. - Większość lasów w których byłem prezentowała się dużo bardziej zwyczajnie, a nawet te nadnaturalne nie były tak… - zamyślił się próbując owoców - ...monumentalnie. Czuć tutaj potęgę Natury w każdym aspekcie. A wy za to nieczęsto macie gości - stwierdził do driady rozbawiony. - Mamy bardzo często gości. Ciągle przybywają ci którym natura i równowaga leży na sercu… lub leżała.- wyjaśniła rudowłosa. - Punkt dla ciebie - powiedział popijając jedzenie wodą, wcześniej dobrym gestem toastu w stronę driady - często rozmawiają z wami czy bardziej interesują ich inne osoby, miejsca, działania? - Przybywają tu w różnych celach.- wyjaśniła driada i spojrzała na drzewo.- Choć rzadko do niej i w tak dużej liczbie. - A kim jest właściwie “ona”? Przybyliśmy tu z naszą druidką, odrobinę na ślepo. - Wyrocznią Obad-Hai’a. Wybraną z pośród czcicieli i obdarzoną dodatkową łaską profetyzmu. - odparła druidka.- Pokazuje drogi, tym którym Obad-Hai chce objawić przyszłość by wybrali właściwie. - Rozumiem - Kvaser spróbował odrobiny alkoholu - macie tutaj sfory Migopsów? - Zapytał równie nagle co niespodziewanie, czyli w charakterystyczny dla siebie sposób dynamicznie zmieniając temat wraz z gonitwą myśli. -Tak.- stwierdziła jedna z driad.- Polują tu czasem w okolicy. Przywódca najbliższej z nich to Arkharrg. - Myślałem kiedyś o takim kompanie - Kvaser zaczął wywód przerywany próbowaniem resztek pożywienia - jako wierzchowcu. Nie do walki, mam zupełnie inny styl. Ale tak się składa, że aby być w pełni możliwości walki, nie powinienem być zmęczony po, dajmy na to długim marszu. Migopsy pod tym względem są dobrymi kompanami, z tego co wiem, potrafią zadbać o pożywanie, nie potrzebują aż takiej ochrony, ze względu na ich zdolności, są to też szlachetne istoty - zamyślił się - ale chyba wiadomo czemu mi żaden nie towarzyszy. To nie jest kompan którego można kupić, to jest traf losu. Co myślicie? - Rozciąga się wokół ciebie odó… eeem… zapach śmierci i nieumarłych. Zwierzęta go nie lubią, magiczne bestie również. - rudowłosa ukróciła tą oceną nadzieje niziołka. - Również ogień - niziołek podsumował ze smutnym uśmiechem. - Ogień jest częścią natury, jak błyskawice… można ich nie lubić, ale… - driada przyglądała się niziołkowi.-... nieumarli, duchy i dusze należą do innego świata. Jeśli kręcą się na planie materialnym… jeśli są przy żywych… zwierzęta tego nie lubią. Nawiedzone cmentarze nie bez powodu są opustoszałe. Niewiele zwierząt toleruje obecność nieumarłych. - Nie wszyscy kiedyś żyli - Kvaser wyjaśnił driadzie - to duchy, niektóre żyły dawno temu, inne przybyły do totemu wcześniej, a najstarsze są ponurym gniewem kości ziemi. Przyjąłem ich zemstę, ten totem aby dokreślić moje, i ich przeznaczenie - podsumował patrząc gdzieś w dal - ale rozumiem. Liczyłem, że intelekt migopsów tworzy szanse wzniesienia się ponad taniec pozorów - powiedział śmiejąc się krótko. - Wykreśliłeś się dla zemsty poza porządek natury. A Obad-Hai jest dzisiaj łaskawy. Zwykle ani ty, ani twój metalowy towarzysz nie mielibyście przywileju wkroczenia na te ziemie. - podsumowała driada i pokręciła głową.- Żadne zaś duchy w tym totemie nie są zrodzone z kości ziemi. Wiem to, bo ja jestem duchem zrodzonym z natury. My… po nas nie zostają duchy które mogłyby dołączyć do twojego totemu. Wszystkie one musiały być z krwi i kości kiedyś. Kvaser uśmiechnął się lekko. - Szamani którzy odprawiali obrzędy, opowiadali o tym jak zderzała się noc i dzień, jak brzegi morza szarpały skały, jak to co ze śmierci uderzało z tym co z życia. Mówili, że w takich chwilach rodziły się różne duchy, złowrogie i pożyteczne. Stare, chociaż przez wieki skarlałe. Może się mylili - wzruszył ramionami - a może po prostu opowiadali inną perspektywę waszej historii. Ostatecznie drzewo wygląda inaczej w dzień i w nocy, w zimę i latem, gdy patrzymy pod słońce i za nim, inaczej wygląda obserwowane z jednej strony, a inaczej z drugiej. Ale to chyba to samo drzewo… Zasępił się, aby po chwili zaśmiać lekko i upić resztę alkoholu. - Wybaczcie, czasem wpadam w taki ton. Sądzicie, że jeśli jednak wybiorę się do Arkharrga, to uczynię im obrazę? Jeśli tak, dziękuję za poradę - pokiwał głową - uchroniłaby mnie przed głupotą. - No nie wiem… czy powinieneś oddalać się stąd. - zafrapowała się driada. - Tu są twoi towarzysze. - Myślałem aby poprosić ich o towarzyszenie, gdy już Vaala skończy. Jeśli oczywiście gościna Obad-Hai dalej by nas obejmowała - dodał po namyśle. Ostatecznie wyobrażał sobie sytuację, w której pan tego miejsca mógł nie chcieć wałęsających się obcych i oczekiwa bezzwłocznego się ich oddalenia. - Ja nie wiem… to Wyrocznia decyduje albo…- wskazała spojrzeniem na przywódcę drzewców.- … on. Nie mnie wypowiadać się w tej kwestii. - To zapytam go gdy Vaala wróci i będzie sposobność - Kvaser powiedział poważnie - dziękuję za odpowiedzi - uśmiechnął się do driady - a Ty czujesz się przy mnie nieswojo? - Trochę. - przyznała driada. - Nie musisz się zmuszać do towarzystwa - Kvaser odparł rudowłosej z uśmiechem zakładając ręce za głowę i wygodniej moszcząc się na mchu. - Trochę. - przypomniała driada wzruszając ramionami. - Jak uważasz, nie nalegam - powiedział luźno, z uśmiechem, śmiejąc się w głos trochę jak szaleniec (czyli jak to często bywało).
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
23-06-2021, 08:12 | #164 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 |
|
23-06-2021, 09:37 | #165 |
Administrator Reputacja: 1 | Harran w tym czasie nałożył sobie sobie trochę jedzenia na jeden z talerzy-liści i usiadł nieco z boku. - Chcecie poznać moją przyjaciółkę? - Spojrzał w stronę driad zaciekawionych smoczycą. - No…- stwierdziła ta o włosach posrebrzanych lekko i stroju z poczerniałych liści. Zapewne jej drzewo było w śnie zimowym. Ona powiedziała, a dwie jej przyjaciółki z letniego okresu pokiwały głowami nieśmiało. - Zapraszam zatem, ona jest bardzo towarzyska. - Harran podniósł się i wykonał zapraszający gest, wskazując dłonią trawę, na której siedział, Afreeta zaś zaskrzeczała coś cicho i rozłożyła skrzydła. - Afreeta. - Pogładził miniaturową smoczycę po łebku. - Ja jestem Harran. - Brzoza…- przedstawiła się srebrnowłosa i wskazała na przyjaciółki.- A to Jaśmina i Jarzębina. - Cześć.- przywitały się pozostałe dwie driady podążając za swoją srebrnowłosą “przywódczynią”. - Siadajcie proszę. - Harran poczekał, aż driady usiądą, po czym sam również usiadł. Namówił Afreetę, by przeszła z jego ramienia na dłoń. - Bardzo lubi być głaskana po łebku - powiedział, po czym wyciągnął dłoń w stronę Brzozy. - Naprawdę?- zapytała driada po czym skupiona na Afreecie nieśmiało musnęła palcami łepek smoczycy wywołując pisk zachwytu ze strony towarzyszek, do których sama po chwili dołączyła popiskując z radości. Afreeta również pisnęła radośnie, po czym spojrzała na zaklinacza. Ten najwyraźniej porozumiewał się ze swą przyjaciółką, bowiem po chwili powiedział do Brzozy: - Jeśli wyciągniesz rękę, to Afreeta chętnie się przespaceruje po twojej dłoni. - No dobrze… a nie ugryzie… nie zacznie zionąć ogniem?- zapytała nerwowo Brzoza wyciągając rękę. - Ona jest bardzo dobrze wychowana, a poza tym nigdy nie wyrządziłaby krzywdy pięknej kobiecie - zapewnił Harran. Smoczyca zaś przespacerowała się z dłoni zaklinacza na dłoń Brzozy. Sześć oczu, każda para innej barwy, każda ozdobiona długimi rzęsami wpatrywało się w zachwycie jak mały smok spacerował po ramieniu Brzozy, która starała się być nieruchomo. Afreeta zaś, zapewne świadoma podziwu, jaki wywoływała, powędrowała wyżej, aż wreszcie polizała językiem policzek driady. To zaskoczyło driadę, pisnęła głośno, potrząsnęła ręką. Przewróciła się i strąciła chowańca lądując zadkiem na trawie przy śmiechu pozostałych dwóch driad. Afreeta pisnęła z wyraźnym oburzeniem. Zatoczyła dwa kręgi w powietrzu, a potem zawisła niemal nieruchomo, wpatrując się w pozostałe driady. Całkiem jakby się zastanawiała, którą z nich zaszczycić swym towarzystwem. Harran uśmiechnął się lekko. - Niech któraś z was wyciągnie rękę - zaproponował. Sam zaś wyciągnął rękę do Brzozy. - I jakie wrażenie zrobiła moja przyjaciółka? - spytał. - Ja! Ja! - piszczały na przemian Jarzębina i Jaśmina wyciągając ręce. Brzoza wstała mówiąc cicho.- Przepraszam, zaskoczyła mnie. - Najlepiej podajcie sobie ręce - zasugerował zaklinacz. - Ale nic ci się nie stało? - upewnił się, przyglądając się Brzozie. - Nie. Nic.- odparła cicho Brzoza, gdy pozostałe driady podały sobie wyciągnięte ręce, na których zgrabnie wylądowała smoczyca. - Może chcesz ją nakarmić kawałkiem owocu? - Harran spojrzał na Brzozę. - W ramach przeprosin i nawiązania bliższego kontaktu? - Tak. Tak. -odparła podekscytowana driada. Zaklinacz oderwał niewielki kawałek owocu podobnego nieco do brzoskwini, po czym podał Brzozie. - Poczęstuj ją - powiedział. - Afreeto, bądź grzeczna - dodał, ta bowiem, siedząc na połączonych dłoniach pozostałych driad, łaskotała raz jedną raz drugą to skrzydłami, to językiem, to ogonem. Brzoza z wypiekami na policzkach zaczęła karmić smoka, a jej towarzyszki zachwycone chowańcem nie potrafiły oderwać spojrzenia od Afreety. Harran przyglądał się temu obrazkowi. Miał wrażenie, że od dawna smoczątko nie było tak podziwiane i dopieszczane. W pewnym momencie Afreeta spojrzała na swego przyjaciela i coś zaskrzeczała. - Mówi, że jesteście nie tylko piękne, ale i bardzo miłe - przetłumaczył. - On też jest uroczy.- odparła Jarzębina, a Brzoza nachyliła się by cmoknąć Afreetę w pyszczek. - Ona - poprawił Jarzębinę Harran, Afreeta zaś wyraźnie nadstawiła pyszczek do pocałunku. A potem znowu coś zaskrzeczała. - Powiedziała, że gdybym się zamienił w smoka, to też bym się załapał na buziaka. - Harran ponownie przetłumaczył słowa przyjaciółki. - Może…- odparła speszona Brzoza, a Jarzębina przepraszała Afreetę za pomyłkę. Ta skrzeknęła coś i polizała palce Jarzębiny - Nie czuje się dotknięta - przetłumaczył zaklinacz. - Cieszy się, że się wam wszystkim podoba. Tak miłego towarzystwa dawno nie miała. - Dlaczego?- zaciekawiły się driady. - Przecież podróżujesz w licznym towarzystwie. - Ilość nie zawsze przekłada się na jakość - odparł zaklinacz. - A ja też muszę przyznać, że tak uroczych osób jak wy dawno nie spotkałem. - Naprawdę? Ale przecież podróżujesz tak daleko… pewnie wiele osób widziałeś.- stwierdziła zdziwiona tą wypowiedzią Jarzębina, a Brzoza mruknęła.- Pewnikiem nie bywał na planach wyższych. Ponoć archontki są olśniewająco piękne. - Być może, ale ja nie jestem w stanie ocenić ich urody, bo ich nie widziałem - odparł. - Mogę mówić tylko o tym, co widziałem. I co widzę. - Obrzucił uważnym spojrzeniem swoje rozmówczynie. Te zarumieniły się chichocząc wesoło. Siedząca na ramieniu Jarzębiny Afreeta zaskrzeczała coś. - Ona też tak uważa - stwierdził Harran. - Czyli musicie przyznać, że mam rację. - Uśmiechnął się do driad. - Ty tu jesteś znawcą - odparła Jaśmina, a pozostałe dwie zachichotały. - W wielu krajach bywałem... - Harran się uśmiechnął. - I tak należycie do najpiękniejszych. Driady zarumieniły speszone tymi słowami, a tymczasem druidka w towarzystwie wyroczni opuściła dziuplę do której weszły. No i trzeba było przerwać miłą rozmowę. |
27-06-2021, 12:07 | #166 |
Wiedźma Reputacja: 1 | W końcu druidka w towarzystwie wyroczni opuściła drzewo wychodząc na polanę. Drzewiec spojrzał w kierunku swojej pani, a ta gestem go uspokoiła. Najwyraźniej coś jeszcze miało się wydarzyć i awanturnicy nie zakończyli wizyty w tym miejscu. Vaala przez chwilę przypatrywała się, co porabiają jej towarzysze, zakładając rękę na rękę… nawet minimalnie się uśmiechnęła. - Ej łachudry! - Zawołała w końcu, by zwrócić na siebie ich uwagę. - Mam coś do powiedzenia… - Omiotła ich wszystkich spojrzeniem, po czym po prostu, tak po "Vaalowemu" oznajmiła prosto z mostu - Odchodzę. Idę od teraz inną drogą, ku mojemu przeznaczeniu, w poszukiwaniu tego, co uratuje mój dom… Gdy Kvaser usłyszał słowa druidki, poderwał się z mchu na równe nogi, nawet ręka pobłądziła w stronę miecza którego na plecach nie było, jakby w nawyku przy gwałtownych rurach zabezpieczając oręż. Spojrzał na Vaalę szeroko otwartymi oczami, fuknął głośno pod nosem kilka nieartykułowanych dźwięków brzmiących jak warkoty i bełkot, chociaż w genezie będących pewnie wiązankę przekleństw, machając przy tym rękami szeroko. Na koniec wskazał ją paluchem, aby po chwili tym samym paluchem popukać się w czoło. - I co, sądzisz, że posiadając skaczący po polanach okręt oraz wybitną drużynę, możesz sobie radzić lepiej sama? Coś cię przyćmiło havari - nazwał Vaalę określeniem mędrców z plemion - lepiej siadaj tu - wskazał druidce mech palcem, stanowczo i głośno - i przekonaj resztę aby ci pomogli - fuknął gniewnie. Skóra niziołka parowała od żaru. Imra westchnęła. - Niektóre ścieżki idzie się samotnie. Póki co to okazujesz brak szacunku do decyzji jaką podjęła. Vaala uśmiechnęła się, widząc "dzikość" Niziołka. Podeszła do niego powoli, po czym przyklęknęła przed nim na jedno kolano. Położyła swoją dłoń na jego barku. - Nie tym razem - Powiedziała spokojnym tonem, patrząc mu prosto w oczy. - Inevera - Kvaser powiedział gorzko dokładnie te same słowa, które wydały się z jego ust widząc las. Wola losu, sąd na który nie mamy wpływu. - Żyj z całych sił… - Vaala poklepała się pięścią po torsie. Niziołek nie uderzył się w tors, rękę zawiniętą w pięść przyłożył na wysokości splotu słonecznego. Uśmiechnął się lekko, lecz pokręcił głową, jakby do końca nie ufając temu, co następuje. Wędrowiec podszedł do towarzyszy, a jego twarz nie wyrażała niczego. - Jesteś absolutnie pewna, że ta ścieżka musi być samotna? Razem mamy duże możliwości. Vaala odstąpiła od Kvasera, i zbliżyła się do Wędrowca. - Może kiedyś zrozumiesz - Powiedziała, po czym lekko klepnęła go dłonią po torsie - ...i przywal jej ode mnie - Mrugnęła wśród parsknięcia. - Może później, kiedy będzie mniej potrzebna - automaton uśmiechnął się lekko - Wyruszasz natychmiast? - Tak - Vaala kiwnęła głową. - Rozumiem. Weź to - sięgnął do pasa po krótki stalowy pręt i podał go druidce - Może ci się przydać w samotnej misji. Zmieni się w dowolne narzędzie, które sobie wyobrazisz. - Kapitanie… - Vaala zaśmiała się, i wyciągnęła ze swojej magicznej torby czubek takiego samego prętu - Dbaj o stado, i o sta-tek. Wędrowiec pokiwał głową z uznaniem, ale nie odezwał się już. - Imra… - Vaala zbliżyła się do wojowniczki, po czym ku jej małemu zaskoczeniu, stanęła na paluszkach i objęła ją za szyję, na moment się nawet przytulając. - Odzyskasz go - Szepnęła jej do ucha. Półelfka zaśmiała się króko i nieprzyjemnie. - Oj tak - poklepała druidkę po plecach. - Ale nie myśl, że za dobre słówka wybaczę ci zostawienie nas bez kucharza. Do tego tak samolubnie bierzesz uratowanie golarionu na swoje barki. Po tych słowach wojowniczka odsunęła od siebie druidkę. - Ale może Mmho znajdziesz gdzieś po drodze. - Macie Mirakę… i zostawię ci kawałek - Druidka pokazała jej język, i pokiwała głową - Może gdzieś znajdę! - Mirakę odstawiamy… - mruknęłą z niezadowoleniem półelfka. - Uciekaj się żegnać z Harranem. Zaklinacz, do którego dołączyła Afreeta, czekał cierpliwie na swoją kolej, a jego twarz wyrażała odrobinę żalu. Nie zawsze się z Vaalą dogadywali, ale z kolei zawsze można było na druidkę liczyć. Druidka podeszła do Zaklinacza z jakąś taką dziwną miną… - Harran - Wyciągnęła po prostu do niego dłoń. - Vaala - odpowiedział, również wyciągając dłoń do uścisku. Afreeta zapiszczała coś, a w jej głosie można było usłyszeć cień smutku. - Niech bogowie pomogą ci osiągnąć twój cel - dodał. - Twój też, jaki on tam jest - Druidka uścisnęła jego dłoń, zdecydowanie za mocno... No i chyba tyle, była gotowa? Spojrzała na Wyrocznię. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
01-07-2021, 10:38 | #167 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 | Yvanna wskazała Vaali na dziuplę z której wyszły i rzekła.- Poczekaj tam. |
01-07-2021, 12:54 | #168 |
Administrator Reputacja: 1 | Wędrówka w na granicę domeny Obad-Hai’a odbywała się niespiesznym tempem przemieszczającego się drzewca. Ich przewodnik, był milczący a las nadspodziewanie cichy. Może z powodu ciemnych chmur burzowych unoszących się na gęstymi koronami drzew lasu. A potem usłyszeli gromy, jeden, drugi, trzeci… Deszcz nie zaczął padać, wiatr również się nie zrywał, a i sam drzewiec nie wydawał się zaniepokojonym tym co się działo gdzieś nad ich głowami. Powoli docierali do ściany lasu i… gdy już wyszli na granicę zobaczyli niezwykłe widowisko. Destiny unosiło się wśród podmuchów wiatru otoczone skrzydlatymi jaszczurami z jeźdźcami na grzbiecie. Ci jednak zamiast atakować okręt, próbowali się za nim schować. Na próżno. Co chwila błyskawica wystrzeliwała z burzowych chmur nad lasem, przecinała niebo i zamiast uderzać w najbliższe drzewo po łuku trafiała w desperacko próbujących uciec powietrznych jeźdźców. Przeważnie dwie błyskawice wystarczały, by pechowiec wraz ze swym skrzydlatym wierzchowcem kończył jako kula ognia spadająca w dół. A więc to były te “fajerwerki” o których wspominała wyrocznia. - Wróg - stwierdziła bardziej, niż zadała pytanie Suletu, po czym jej dłonie powędrowały na trzonki toporków. Pierwsze wrażenie, i to sporego zaskoczenia latającym statkiem, zostały szybko zatarte pojawieniem się ewentualnego zagrożenia… - Całkiem nieźle to wygląda - powiedział Harran. - Chyba nie powinniśmy się wtrącać i psuć widowiska - zasugerował. Spojrzał na drzewca. - Las ładnie się broni. - Ja tam nie pogardzę walką - Imra wyszczerzyła się wyczarowując wierzchowca i go dosiadając. - Moja broń - dodała wyciągając rękę do drzewca. - Jesteście gośćmi, jeśli coś atakuje gości… albo ich własność, to powinnością gospodarza jest dać takiemu natrętowi odpór. - wyjaśnił drzewiec przyklękają na jedno kolano i powoli uwalniając oręż złożony mu pod opiekę… każdy w oddzielnej kupce. - Czy gospodarz nie ma nic przeciwko temu, by goście mu pomogli w obronie? - spytał Harran, zabierając swój sztylet. - Nie… aczkolwiek wasza pomoc nie będzie konieczna. - przyznał drzewiec. - Ktoś z nich mógł dostać się już na pokład - warknął zgrzytliwie Wędrowiec. Zanim jeszcze skończył mówić, pokryła go już powłoka z ektoplazmy. Rozpostarł skrzydła i nie tracąc czasu na przywołanie ostrza, popędził w stronę Destiny. - Mogłam nas przenieść.. nadal mogę.- rzekła do Irmy duergarka. - Kto skacze ze mną? - spytał równocześnie Harran, szykując się do rzucenia zaklęcia, mającego przenieść go na pokład statku. Suletu, z obojgiem toporków w dłoniach, podeszła do Harrana. Kiwnęła potakująco głową, po czym… nawet jakoś tak złowieszczo się uśmiechnęła. - Ja też - niziołek powiedział mocując zwrócony oręż, za wyjątkiem trzymanego w dłoni miecza. - Teleportujemy się - uprzedził w leśnym zaklinacz. Chwycił Suletu za ramię, a potem rzucił zaklęcie. Imra fuknęłą z niezadowoleniem widząc, że musi sięgnąć po broń. Zeskoczyła z konia i kiwnęła na Zakkarę. - Teleportuj. Bezimienny pojawił się ledwie kilka chwil wcześniej na rozbujanym okręcie nim teleportowali się na pokład Destiny. Nieco rozbujały, ale na miejscu nie odczuwali tego… za bardzo. Kapitan zapytał się o sytuację i dostał odpowiedź iż na pokład nie dostał się żaden z intruzów, a goście są bezpieczni. Obecnie to Tanegris stała za sterem, a Sermonus z Cadamusem obsługiwali balisty… acz nie strzelali z nich. Bo i nie było powodu ku temu. Najeźdźcy obecnie już nie próbowali napaść na okręt, tylko w panice uciekali przed piorunami uderzającymi z burzowej chmury. - Destiny, to jest Suletu. - Harran przedstawił statkowi nową członkinię wyprawy. - Jest naszym sprzymierzeńcem, może się swobodnie poruszać po pokładzie, ale nie jest członkiem załogi. - Destiny to nasz statek - wyjaśnił w leśnym, by zainteresowana go zrozumiała. - Można z nim rozmawiać - dodał. - Rozumiem.- odparł okręt. A zdziwiona Suletu kiwnęła głową do Harrana... Imra rozejrzała się. - Złapmy jednego zanim burza ich zabije. Może się dowiemy o co chodzi. - zaproponowała wsiadając na konia i dobierając młot oraz przygotowując linę. Potem wzbiła się w powietrze. - Słusznie - zgodził się Wędrowiec, który zdążył już wezwać ostrze i przyoblec się w cięższy pancerz - Destiny, atakujący nie zdążyli cię w żaden sposób uszkodzić? - zapytał, zanim skoczył za Imrą - Wybierz cel, spróbuję go złapać, zlikwidujemy wierzchowca jeśli trzeba. - Najlepiej takiego, co wyróżnia się spośród innych! - krzyknął za nimi zaklinacz. W tym czasie Suletu obserwowała, co robią pozostali, jednocześnie i rozglądając się uważnie wokół, mając na uwadze latających jeźdźców. - Nie jestem przekonany czy aby to byli nasi wrogowie - Kvaser powiedział obserwując zawieruchę - a tym bardziej, czy chcemy się w to mieszać. Zamiast porywać, zostawmy sprawy ich własnemu rytmowi - powiedział z lekką irytacją w głosie. - Nie posłuchają cię... - powiedział Harran. - Destiny, czy jeźdźcy jaszczurów usiłowali dostać się na pokład? Bez pozwolenia? - zwrócił się do statku. - Jestem nieuszkodzony.- przyznał okręt i dodał.- I tak, próbowali na mnie wylądować. I to mimo strzałów ostrzegawczych zaleconych przez Marai, gdy podlecieli zbyt blisko i jej krzyki nadal nie robiły na nich wrażenia. - Szaleńcy…- mruknęła tymczasem Zakkara sięgając po swoją magię i przywołując olbrzymią osę. Owad zabuczał skrzydłami i ruszył za Imrą zapewne w ramach asekuracji, która przytuliła się odruchowo do konia, gdy silniejszy podmuch pozbawił ją równowagi. Prawie spadła! Na szczęście udało się jej ledwo utrzymać. Z pewnością nie będzie łatwo tu się przemieszczać, na szczęście wrogowie mieli gorzej, z trudem panowali nad swoimi spanikowanymi jaszczurami. - Nie posłuchają - Kvaser przytaknął Harranowi z lekkim uśmiechem - wypraszam sobie w imieniu szaleńców - odpowiedział Zakkarze rozbawiony - nie mieszajmy wariactwa z głupotą. - Herosi podążają za głosem serca, rwą się do walki.- stwierdził Cromharg, który też się rwał niecierpliwie… ale nie miał magii pozwalającej na lot. - I kości tych herosów potem bieleją na polach bitewnych. Herosi nie przeżywają bitew.- stwierdziła cierpko duergarka. - Herosi to zwykle straszne dupki - Kvaser odpowiedział Cromhargowi z lekkim, pobłażliwym uśmiechem - a przynajmniej ci którzy chcą, aby ich tak nazywać. Barbarzyńca podrapał się po głowie w milczeniu przetrawiając słowa Kvasera. - Każdy, kto nazywa siebie herosem, ma zbytu dobre mniemanie o sobie - stwierdził zaklinacz. - A znaczna część tak zwanych bohaterskich czynów to głupota - dodał. - Wszystkie to głupota... i naiwność.- wtrąciła duergarka. - Gadasz jak egzaltowana panna z dobrego domu która wczoraj odkryła, że prezenty podkłada jej tatko, a nie bożek - niziołek wtrącił od niechcenia czujnie obserwując poczynania Imry i Wędrowca, będąc gotowym na reakcje - naprawdę wszyscy wiemy co myślisz Zakkara. Obnoszenie się z cynizmem jest równie zabawne co świecenie zadem praworządności i standardów moralnych. - Rozmawiają na temat herosów, głupoty i szaleństwa. - Na potrzeby Suletu Harran streścił dyskusję w leśnym. Na co Suletu machnęła ręką, dając do zrozumienia, że temat nie dla niej? Tymczasem Imra rozejrzała się za swoim potencjalnym celem. Wskazałą go Wędrowcowi wystawiając przed siebie młot. Był to jeden z tych, którzy byli w miarę blisko statku. - Ja go zrzucam, czy wyjmiesz go z siodła? - zakrzyknęła do niego przez odgłosy uderzeń piorunów. - Jest mój! - odkrzyknął automaton, a jego zbroja znowu wysmuklała, by lepiej radzić sobie z podmuchami. Śmignął do przodu bez ostrza, lecąc wprost na jaszczura, by w ostatnim momencie unieść się, złożyć skrzydła i chwycić jeźdźca. Błyskawica śmignęła gdzieś nad nimi i zniszczyła jeden z celów. Na szczęście nie ten, do którego podążał automaton. Walcząc z podmuchami konstrukt zbliżył się do celu i unikając uderzenia ze skrzydłem zderzył się z jeźdźcem, pochwyciwszy go. Obaj spadli z jaszczura i w wyniku nagłego zwiększenia wagi konstrukt z początku poleciał w dół. Zaskoczony mężczyzna z rasy półorków nie stawiał oporu, bo nie planował się rozpłaszczyć na zbliżającej się do nich ziemi. Wędrowiec rozpostarł skrzydła, stabilizując lot i czym prędzej wrócił na pokład Destiny, trzymając niedoszłego najeźdźcę w żelaznym uścisku. Imra zbliżyłą się do jasczura i wychylając się w bok sięgnęła po jego uzdę. Było to wiele trudniejsze, gdyż jaszczur nie dość że nerwowo lawirował próbując “zgubić” błyskawice i nie zostać zestrzelonym. W dodatku skrzydła utrudniały Imrze zbliżenie się uzdy trzymanej przez jeźdźca… na tyle skutecznie, że wojowniczce się nie udało jej pochwycić. Wojowniczka fuknęła z niezadowoleniem. No trudno, musiała zaryzykować. Podleciała do góry aby być nad jaszczurem. Biorąc głębszy oddech przygotowałą się. Przerzuciła jedną nogę nad szyją konia, wycelowała i zeskoczyła na jaszczura próbując od razu objąć go rękoma wokół szyi. Niczym żelazny pocisk pognała ku celowi, zderzyła się z jaszczurem. Impet jej ciała przetrącił bestii kark… którego nie zdołała objąć. I teraz spadali… ona ku zgubie, a gadzina ku “grobowi”. Jakieś odnóża pochwyciły ją od tyłu. Osa Zakkary zacisnęła je… spowalniając lot na tyle, że wierzchowiec wojowniczki zdołał wlecieć tuż pod nią i nie oberwać od impetu, gdy Imra znów wylądowała w siodle. Półelfka odetchnęła zbierając się chwilę po tym co zaszło. Spojrzała za spadającym jaszczurem krzywiąc się. - Cholera - mruknęła do siebie. Pokręciła głową i odchrząknęła udając że nic się nie stało. Spięła wierzchowca i skierowała się na statek. Przynajmniej mieli jeźdźca… Widząc, że Imra już wraca, automaton odezwał się do reszty drużyny trzymając szarpiącego się w jego objęciach półorka. - Pomóżcie mi go rozbroić i związać, potem z nim porozmawiamy. Półelfka zdążyła wylądować zostawiając za sobą zamieszanie. Minę miała cierpką. Zeskoczyła na deski pokładu kiwając Zakkarze w podzięce za osę i dołączyłą do zajmowania się pojmanym. Irytaja Kvasera rosła stopniowo, aż w momencie, gdy Wędrowiec i Imra wrócili z jeńcem, osiągnęła wystarczające stężenie, aby nawet istoty o wrażliwości na delikatne, społeczne sygnały godnej golemów zauważyły, iż niziołek jest w fazie “nie dotykaj, gryzie”. Dotknięciem była prośba o pomoc. Kvaser zmielił przekleństwa w ustach, a ciepła aura uderzyła z jego otoczenia. Czupryna nizioła pofalowała targnięcia wnoszącymi się, gorący masami powietrza. Wyskoczył jak ze sprężyny w górę, z mieczem w ręku, celując ostrzem się prosto w głowę półroka. Niechybnie aby ją odciąć? Jeniec pochylił się, lecz zmroczony podnosił łeb do góry, na którym wykwitał gorący, krwawy ślad po uderzeniu płazem miecza. Niziołek zawahał się jakby rozmyślając nad użyciem buta, aby po chwili przerzucić miecz w dłoniach, chwycić za ostrze i uderzyć łeb jeńca rękojeścią z fachowym zamachem w ziemię godnym snobistycznych graczy we wrzucanie piłeczki do dołków przy pomocy uderzenia kijkami - rozrywki modnej w kręgach szlachty. - Od razu lepiej - powiedział z szerokim uśmiechem na ustach patrząc na nieprzytomnego półorka. Jeniec zwiotczał w ramionach Bezimiennego. Teraz można było przyjrzeć się dobrze “zdobyczy”. Był to półork w sile wieku, gibki i szczupły jak na swój rodzaj. Zielonkawa skóra była dość blada, rysy bardziej zwierzęce niż humanoidalne. Przystojny to on nie był. Włosy krótko obcięte, barwione na ciemną zieleń, miedziany kolczyk na lewym kle. Stara pikowana skórznia służyła za zbroję, workowate spodnie i koszula dostarczały wielu kryjówek. Bo łotrzykiem ten półork był z pewnością. Z jego ekwipunku wyróżniał się ozdobiony klejnotami pas i przytroczony do niego scimitar. Były to niewątpliwie najdroższe przedmioty jakie posiadał. Dwa zatknięte za pas noże do rzucania też były dobrej jakości. Kvaser zebrał na dłoń drobiny krwi z obitej twarzy półorka, delikatnie na dłoń, a potem zaczął inkantować zaklęcie pozwalając krwi skapywać, tworząc prosty zapis na pokładzie statku. “Gorm Grimshaw Mężczyzna ork, łotrzyk i wojownik, najemnik” Reszta odpowiedzi była niziołkowi znana, wszak to on rozlał krew. W tym czasie Wędrowiec metodycznie pozbawił półorka wszelkiej broni, acz przy pasie miał mały problem… pas nie dał się ściągnąć z jego ciała. Automaton przyjrzał się przedmiotowi, próbując rozpoznać czym był, a jednocześnie zza pazuchy wyciągał linę, którą mogli skrępować półorka. - Używajcie jego imienia - Kvaser zaśmiał się - zdziwi się skąd je znamy albo uzna się za wielkiego, sławnego najemnika. - Pierwszy wariant bardziej mi pasuje - stwierdził Wędrowiec, sprawdzając pas - Całkiem przydatne zaklęcie. Badanie owego przedmiotu zaciśniętego na talii nieprzytomnego półorka pozwoliło Bezimiennemu ocenić, że jest to pas fizycznej sprawności i to całkiem dobry. |
03-07-2021, 18:02 | #169 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Jako Suletu "jak wiatr" Kobieta w pióropuszu przyglądała się poczynaniom towarzystwa z raczej obojętną miną, co pewien czas zerkając również na pozostałych "wrogów" latających wokół statku… lepiej mieć ich na oku. Oba toporki nadal trzymała w dłoniach, gotowa by ewentualnie zareagować. Harran stał z boku, oparty o ścianę przybudówki, i dzielił swą uwagę między jeńca a pozostałych, pozostających jeszcze przy życiu jeźdźców latających jaszczurów. Którzy były bardziej zainteresowani unikaniem błyskawic niż napaścią na Destiny. Zresztą statek zaczął wykonywać energiczny zwrot w prawo i ruszać w kierunku… Doskonałości, przyjmując pierwotny cel podróży. - Destiny, zmniejsz prędkość, niech burza zajmie się pozostałymi jeźdźcami. Lepiej, żeby żaden nie zdołał uciec i zaraportować pracodawcy. I tak posłużyli za niezłe odwrócenie uwagi… - Wędrowiec skrupulatnie pętał półorka, wiążąc mu ręce i nogi za plecami, dodając też dodatkową pętlę na szyi. W ten sposób każda próba uwolnienia się odbierałaby jeńcowi oddech - metoda okrutna, ale skuteczna. - Oczywiście.- odparł okręt. - Harranie, możesz przyjrzeć się temu pasowi? Powinien zapewniać zwiększoną siłę i zwinność, ale nie chce zejść. Nie chcę go zniszczyć, zrywając z ciała, a może mieć jakieś dodatkowe zabezpieczenia, albo jest przeklęty. - poprosił konstruk. - Jeśli jest przeklęty, to chyba kapłana by trzeba - powiedział zaklinacz. Podszedł do jeńca i przyjrzał się pasowi. A potem rzucił na wspomniany pas wykrycie magii. To co zobaczył czarodziej to były aury magii, znajome aury… zwłaszcza dla pasa podwyższającego możliwości ciała. Transmutacyjna miała tu sens, ale inne… zwłaszcza magii wywołań? Po co w przeklętym pasie… magia wywołań? Tymczasem kamienie na pasie zaświeciły się i zamigotały. I po chwili… Eksplozja pasa rozerwała półorka na strzępy, takoż i raniła wybuchem niemal wszystkich w pobliżu, zwłaszcza Bezimiennego który był najbliżej i spętał właśnie ofiarę. - Co się stało?!- wrzasnęła wyskakująca ze sterówki Tanegris przerażona wybuchem, bo i to było sensowne pytanie. Co się właściwie stało? Eksplozja z pewnością była częścią klątwy pasa założonego na półorka… i choć obrażenia zadane wszystkim dookoła były bolesne, a krew i flaki nieszczęśnika rozsmarowane były na całej drużynie, to sam wybuch zadał stosunkowo niewielkie obrażenia. A przynajmniej w porównaniu z tym co się stało z pechowcem, który ów pas nosił. - Niech to szlag... - Harran ponurym spojrzeniem obrzucił miejsce, w którym przed momentem znajdował się jeniec. - Najwyraźniej nie można ich brać do niewoli… Imra starła krew z twarzy. Spojrzała na Cromharga i Zakkarę. Podeszła do nich oglądając ich rany. W jej oczach płonął gniew. - No to już wiem co chcieli osiągnąć. Samobójcy. Ktoś zna czar rozproszenia magii? Mam ochotę złapać drugiego… ale tak aby przedwcześnie nie umarł. Porozmawiam z nim. - Znam… ale nie wiem czy to bezpieczne. Magiczny przedmiot może się oprzeć rozproszeniu.- przyznała Zakkara. - I nie wiem czy będzie dość czasu by sprawdzić, czy magia pasa została zanegowana… chyba. Suletu była równie zaskoczona obrotem sytuacji co pozostali. Schowała toporki. Spojrzała na krew na swoim lewym przedramieniu… i wyciągnęła stamtąd drugą dłonią dosyć wielką drzazgę. Następnie zaś jej dłoń zajaśniała, a rana zaczęła się goić. Spojrzała po pozostałych, po czym podeszła do Harrana, i również uleczyła go ową świecącą dłonią. Następnie zaś Imrę… i każdego kto owego leczenia potrzebował, lub chciał. Półelfka podziękowała skinieniem głowy. A Cromharg powtórzył za Imrą ten gest. - Dziękuję - powiedział Harran. Niziołek fuknął zezłoszczony. - Ale już wiem kto po tym, i po następnym, będzie sprzątał pokład - powiedział w stronę pomysłodawców porwania. Wędrowiec zaklął w krasnoludzkim, po czym starł kawałki skóry i krew z twarzy. - Nie zrzędź - rzucił w stronę niziołka - Ciekawe, czy w ogóle wiedział o tej niespodziance w pasie - zastanowił się na głos, po czym spojrzał na Imrę - Zakkara ma rację, to może być niewarte zachodu. Ale może udałoby się coś wywróżyć z resztek, ciała lub sprzętu. - W twoich stronach też znają krwawe puzzle? - niziołek podniósł brew do góry pytając zaskoczony Wędrowca. - Nie sądzę by ktoś sobie dobrowolnie nałożył coś takiego…- wtrąciła się diabliczka podchodząc bliżej. - Na pewno ów biedak nie wiedział o tej wybuchowej niespodziance w pasie. Ktoś się spodziewał, że… ich pokonacie. Ktoś oczekiwał, że ich pokonacie. - Może nie pod taką nazwą, ale są sposoby na wyciągnięcie informacji nawet z części ciała trupa - automaton odpowiedział niziołkowi, po czym zwrócił się do bardki - Dobrze wiemy kto. Gdyby to był przypadkowy atak grabieżców, uciekli by w momencie, gdy kilku pierwszych trafiły blyskawice. Nocny Łowca jest całkiem ...pomysłowy. Musi mieć też duże zaplecze magiczne - Wędrowiec wydawał się być pod wrażeniem. - Kiedyś ci opowiem o puzzlach - Kvaser machnął ręką - wątpię aby stał za tym ten zabójca. To był najemnik, nie fanatyk, nie samobójca, nie żywa bomba, najemnik. Chyba, że ktoś magią go zmusił do takiego podejścia, ale brak skoordynowanej ucieczki nie brałbym za zwiastun jakiej celowości, ot typowy chaos gdy nie ma tak naprawdę gdzie się schować, ani w sumie gdzie uciec, a wiatry jakie są, to widzieliśmy. Poza tym - niziołek uśmiechnął się szeroko - może niektórzy mają wyjątkowe duże mniemanie o cenie własnych zadków, ale osobiście, jeśli widzę taki przedmiot z klątwą, a wygląda jakby już domyślnie wykonano go jako bombę, w ilości wszystkich jeńców, to byłbym zaskoczony angażu środków za mój zad. - Tu nie chodzi o nas, Kvaser - automaton uśmiechnął się i stuknął dłonią w pokład - My jesteśmy tylko przeszkodą w zdobyciu prawdziwej nagrody, Destiny. Statek jest celem. I zgadza się, to był najemnik. Jako zaliczkę dostał wspaniały pas ulepszajacy jego ciało, obiecano mu pewnie znacznie większą zapłatę. Której i tak miał nie zobaczyć… Zastanawia mnie tylko, co wywołało eksplozję? Próba zdjęcia, tylko z opóźnieniem? Bo wciąż żył, był tylko nieprzytomny… - zadumał się, wciąż pokryty posoką i fragmentami kości od szyi w dół. - To tylko rzut nożem w tarczę… ale słyszałam o kimś kto tworzy tak podstępne przedmioty magiczne jak ów pas… cóż, słynie z tworzenia przeklętych przedmiotów.- wtrąciła się rogata przyglądając się krwawej plamie. - Niektórzy przypisują mu stworzenie pierwszych torb pochłaniania. Nazywa się Xaverus i jest magiem do wynajęcia, gdy w grę wchodzi tworzenie przeklętych przedmiotów. - Warto nam go szukać? Czy na razie spisujemy to do wiadomości i uważamy na przyszłość? - półelfka zaczęła strzepywać z siebie resztę pozostałości. - Pozb… odstawmy najpierw Cadamusa i resztę do Bramy Kupieckiej, potem możemy działać. Mamy jeszcze parę dni na próbę zdobycia informacji i ustalenie dalszych planów - stwierdził Wędrowiec. - Nie wiem… chyba nie. Dopóki nie ma pewności, że Xaverus jest twórcą tych pasów to chyba nie warto, zważywszy gdzie trzeba go szukać.- przyznała rogata. Wojowniczka pokiwała głową oglądając się na oddalającą się burzę. - Nie znoszę takich taktyk. Są tchórzliwe i podstępne. Jeśli oni faktycznie byli nieświadomi klątwy to tym bardziej jebać psa który ich wrobił. Jak się kogoś posyła na śmierć to tak, aby albo zrobił to dla ciebie z miłości albo ze strachu. - Xaverus i tak nic ciekawego nam nie powie - stwierdził Harran. - Gdybym zamówił takie pasy, to z pewnością nie zrobiłbym tego osobiście. A druga sprawa... lepiej by było dla zleceniodawcy, gdyby taki pas skusił kogoś z nas, i dopiero wtedy wybuchnął. - Zabójcy nie są honorowi.- przyznała duergarka, Tanegris pomachała dłonią Suletu, a potem spytała dyskretnie Bezimiennego. - Kim jest ta nowa i co się stało z Vaalą? - Wymiana. Suletu zastąpi Vaalę, która musiała podążyć własną ścieżką. Będę miał ci później coś do przekazania od niej - rzucił Wędrowiec, po czym odezwał się do pozostałych - Xaverus może być jedynie znakiem na drodze do celu, nie zdziwiłbym się, gdyby poszukiwania Nocnego Łowcy miałyby być kolejnym rozproszeniem uwagi dla nas. Może i nie jest honorowy, ale skuteczny i pomysłowy. Destiny, wróć do kursu na Bramę Targową, szkoda tracić tutaj więcej czasu. - Xaverusa lepiej zostawić sobie jako… ostateczność. Nie ma gwarancji że pomoże… a o co chodzi z tą wymianą?- zadumała się Marai drapiąc po rogu, podczas gdy Destiny nabierał prędkości. - Wypadałoby, żeby ktoś powiadomił naszych gości przy balistach, że już nie muszą z nich celować… skoro ja nie mogę się do nich odzywać.- wtrącił okręt. - Tanegris, mogę cię o to prosić? Wolę ich bardziej nie stresować - automaton znacząco spojrzał na swoją pokrytą krwią powłokę - Imra, ty i twoja ...świta będziecie pewnie woleli zająć większą kajutę, skoro Vaala ją zwolniła? Suletu, jak już usłyszałaś, Destiny jest komunikatywne, na pewno zna też twój ojczysty język, będzie też w stanie służyć za pośrednika między tobą a innymi pasażerami, dopóki nie przygotuję więcej urządzeń tłumaczących. - Dobrze… załatwię to. A wy tu uprzątnijcie.- westchnęła diabliczka się oddalając. Destiny zaś próbował kolejno znanych sobie języków, aż trafił na taki, na który Suletu zareagowała. Niebiański. - Co mam w tej chwili robić? - Spytała po chwili Wędrowca Suletu. - Możesz pomóc mi sprzątnąć te resztki, później oprowadzę cię po statku i znajdę kajutę. Masz w zanadrzu jakieś zaklęcie tworzące wodę. Harran, może coś czyszczącego? - automaton sięgnął do pasa po wielonarzędzie, które zmieniło się w szeroką szuflę, idealną do zbierania porozrzucanych po pokładzie kawałków skóry, kości i wnętrzności. W tym samym czasie Kvaser ruszył w kierunku swojej kajuty aby po prostu zmyć z siebie resztki jeńca. Cromharg przyglądał się temu co Bezimienny robi, a duergarka wzięła przykład z Kvasera. Suletu zmarszczyła brwi na słowa metalowego człowieka, zakładając rękę na rękę… przez chwilę przyglądała się, temu co robi. W końcu prychnęła, i z jej dłoni trysnęły strumienie wody na pokład, mocno wszystko zalewając… - Pfah! - Imra fuknęła zalana wodą. Przetarła (ponownie) twarz i spojrzała zmęczonym wzrokiem na pokłąd, na Suletu, Wędrowca i w końcu pokręciła głową. - Niewątpliwie przyspieszyło to sprzątanie. Idę do kajuty. Jakby co to kajuta druidki jest naprzeciwko mojej. Jest bez właścicielki więc zobacz czy ci pasuje - rzuciła do Suletu. Z tymi słowami poczłapała pod pokład zostawiając czarnego magicznego wierzchowca bezgłośnie stojącego na pokładzie. Gapił się swoimi końskimi oczami przez wszystkich i przez pokład Destiny niewzruszony krwią, wodą i całym zamieszaniem . Harran również ruszył pod pokład, by doprowadzić się do porządku. Wystarczyło na to trochę wody i parę zaklęć. Automaton kiwnął głową z zadowoleniem. -Tyle wystarczy. Możemy przejść do oprowadzania - z tymi słowami ruszył w stronę zejścia pod pokład - Nie zwracaj uwagi na pozostałych pasażerów i dzieci, odstawiamy ich tylko do Bramy Kupieckiej. Wędrowiec oprowadził Suletu po wnętrzu Destiny, w krótkich słowach wyjaśniając, gdzie znajdują się które pomieszczenia oraz kajuty członków załogi. Po drodze straszyła dzieciarnię widokiem swoich barw wojennych na twarzy. Ich widok był bowiem przerażający, choć trzeba było przyznać, że drużyna do której trafiła Suletu wykazywała dość siły woli, by oprzeć się malunkowi. Kobieta co chwilę kiwała lekko głową, chłonąc te nowości, i najwyraźniej była samym statkiem dosyć zaintrygowana… nie zadawała jednak zbyt wielu pytań. Właściwie to zadała tylko dwa: - Kto tu jest wodzem? - Jest gdzieś jakiś kąt dla mnie? - Nie mamy przywódcy. Ja mam ostateczną kontrolę nad statkiem jako kapitan, ale pozostali nie są moimi podwładnymi - automaton wzruszył ramionami - Możesz zająć kajutę Vaali - wskazał na drzwi do mniejszego pomieszczenia, które druidka zajmowała przed opuszczeniem drużyny. - Dobrze, to zamieszkam chwilowo w tamtej komnacie - Odparła Suletu - No i jeśli to wszystko… - Kiwnęła głową w bok, co chyba miało oznaczać, iż chce się od Wędrowca oddalić? - Rozgość się w kajucie, później będę chciał dowiedzieć się nieco więcej na temat twojej ojczystej sfery i tych, których szukamy. Jeśli będziesz miała do mnie jakieś pytania, możesz przekazać je przez Destiny.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 03-07-2021 o 18:22. |
07-07-2021, 19:29 | #170 |
Reputacja: 1 | Po może godzinie od przybyciu na statek Imra zdecydowała się zobaczyć jak sobie radzi nowa towarzyszka. |