Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2009, 19:59   #31
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
"Myśli że nie wie kim jest! Że może na wszystko sobie pozwolić. Jest w błędzie. Zapeklowana puszka, ot co! On ma iść pierwszy? To on ma stanąć w pojedynku? Niedowierzanie! Dlaczego nie ork! Nie Szamil! Czemu on?"
Już miał wyrazić swe myśli na głos jednak ta dziwna, pajęcza poczwara podlazła do owej zapeklowanej puszki.
"Zjadłbym sobie sardynki!"
Poczwara odezwała się. Jej głos przeszywał go nieopisanym bólem. Ból ten nie był odczuwalny w jakiejkolwiek części ciała. Ból zaatakował go w głowie.
"No pewnie! Nie znają jego, nie znają nas! Wykręcają się od wszystkiego umarlaki."
Pajęczo-podobne coś zaprowadziło wszystkich do powykręcanego na wszystkie strony drzewa. Po drugiej jego stronie stał dziwny posąg. Bardzo dziwny. Monstrum stukneło swym odnóżem o posąg. Nie czekali długo na reakcje. Jak zaczarowane wyskoczyły cztery obślizgłe robale. Nie! To nie robale! To jakieś zmutowane węże! Ale jakie długie.
"Gdyby tylko taki mi się nadział na grot strzały!"
Gdy Isendir usłyszał co mają zrobić zamarł. Jak sam pajęczak stwierdził, Ray'gi nie zabardzo pasuje to tej części zadania.
-Dobra musimy wytypować czwórkę.-odezwał się Szamil.- Barbak i Uzjel muszą pójść, są najlepiej opancerzeni dzięki czemu węże nie wyczują drżenia ciała. Pójdę jeszcze ja. Dam sobie rade jakby jeden z nich chciał się ze mną za mocno pomiziać. Nie wiem kto chce iść na czwartek, Wasz wybór.
Mimo iż Isendir zawachał się wystąpił do przodu.
- Ja ide również!-rzekł po czym zwrócił się do reszty.- Wybaczcie, jednak... Zawiesił głos. Zastanawiał się chwilę co im powiedzieć. Co powiedzieć aby nie czuli się urażeni.
- Jednak nie widze reszty w tym zadaniu-ciągnął dalej.- Ray'gi z oczywistych powodów nie jest wstanie tego wykonać. Kall'eh, wybacz, ale jesteś zbyt mały. To stworzenie zakryło by cię całe i nie wiadomo kiedy by puściło. Nie możemy stracić tak odważnego kompana. No i Jędrzej. Trudno mi sobie wyobrazić ciebie jak dzwigasz to monstrum. Może się myle ale nie możemy sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Jeżeli macie coś do powiedzenia to powiedzcie to teraz. Odetchnął. Ulżyło mu. Spojrzał na te poczwary. Teraz wydwały mu się mniej straszne. Strach odchodził. Powoli, ale jednak.
" To dla ciebie Amiro!"
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 08-02-2009, 22:31   #32
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Każdy tu chciał wygrać, osiągnąć cel jaki sobie zamierzył gdy tylko wyruszyli z karczmy. Choć tak po prawdzie gdy wyteleportowanych ich stamtąd wbrew ich woli. No i oczywiście bez zapasu gorzałki. Półgarniec tylko na początku oglądał się na resztę drużyny. Dość szybko doszedł do wniosku że taka banda indywidualistów i bohaterów da sobie radę poczwarą czy niedoszłym topielcem.

Gdy po wstępnych poszukiwaniach doszedł do wniosku że te krzyże musiały być Iluzjami dla Ray'gi. Że omamiły go i sprowadziły na pechową drogę. W sumie to dla Jędrzeja był to chyba największy zawód. Po raz pierwszy podjął działanie i okazało się że było błędne w swym zamierzeniu. Gdy rozejrzał się wokół sytuacja wyprostowała się. Poczwara nie żyła a drow już był wśród nich. Trochę się trząsł z zimna ale był już nad wodą. A to mogło prognozować dodatkowe kilka chwil życia. Zbadał swoje zasoby. Nie miał nic czym mógł poczęstować Elfa dlatego tylko klepnął go w ramię i dodał.
-Nicz się nie bój. Łachy najlepiej schno gdy sie pieszo do domu wraca.. Znaczy sie gdy ruszymy stad to w marszu cieplej bedzie

Jędrzej raz jeszcze obejrzał swój wisiorek. Postać węża na bagnach była czymś oczywistym. Sam pamiętał żmijowe uroczysko na zachód od Męczyworów. Jagody były wielkości pięści ale takiej ilości gadziny to chyba nigdzie na świecie nie było. Teraz natomiast mógł iść o zakład że nim ta przygoda dobiegnie końca również będą mieli żmije na swym sumieniu. Lub na odwrót...

Prowadząc pochód bardziej chyba dzięki szczęściu i piątemu zmysłowi odkrył drogę do... no tego nie był pewien ale autochtoni byli wyjątkowo paskudni. I śmierdzieli. Okazało się na czym będzie polegać ich zadanie. Pańszczyźnianemu chłopu było to naprawdę wszystko jedno, w sumie to wolał to niż byka wyciąganie z obory. Oczywiście został zakwalifikowany do tych co tym razem to nie ale może później. To było oczywiste tylko elfy i bohaterowie mogą brać czynny udział w wypełnianiu misji a on. On miał stać z boku i nie przeszkadzać.
-Owa, tak ze mną nie będzie. Jak wszyscy to wszyscy. Ja też idę na tę próbę. Poza tym co mnie może czekać zginę???

Nim odszedł postanowił zachaczyć o najbliższego gadziego adwersarza. Wyciągnął i owinął swój wisiorek. Tak by móc go pokazać ale w razie czego też można było go i zacisnąć w pięści. A nią kogoś grzmotnąć jakby coś.
-Te żmijoludziu, szprechen zi po ludzki. Ty rozumieć co ja mówić do Ciebie?

-Znalazłem to na bagnach. Wiesz czyje to jest, może skąd to jest?


Nie wiedział co z tego wyjdzie ale postanowił się rozpytać. To nie boli a zawsze można się coś dowiedzieć...

Potem ruszył na próbę kirenny
 
Vireless jest offline  
Stary 09-02-2009, 16:03   #33
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ork z wyraźnym zaciekawieniem spoglądał na obuch swej broni. Młot, który przed kilkoma chwilami zakończył żywot tej nieszczęsnej kreatury, teraz wyglądał nader ciekawie. Kawałki kręgosłupa, tkanek tworzyły iście fantazyjne wzory na broni. Barbak zastanawiał się kiedyś czy przypadkiem nie należało by broni w jakiś sposób ozdobić. W takich jednak chwilach cisnęło się na usta pytanie: Po co? Młot fantazyjnie ubabrany we flaczkach przeciwników, zawsze robi odpowiednie wrażenie na kolejnych. Nie ma na świecie rzemieślnika, który jest w stanie ozdobić grawiurami tak sugestywnymi w swym przekazie, jak choćby kilka skromnych kostek z kręgosłupa połączonych odrobiną płynów ustrojowych. Zjawiskową fantazję z broni usunął jednym sprawnym przetarciem, czy może należało by rzec wytarciem... w truchło przeciwnika. Nie wiedział skąd ten zwyczaj się wziął, i czy miał jakieś głębokie korzenie w przesądach ras rozumnych. Praktycznym tego aspektem było jednak to, że wygrany nigdy nie brudził sobie odzienia posokom przeciwników (o ile ta oczywiście nie spryskała go w czasie potyczki, ot choćby przy finezyjnym cięciu w tętnicę szyjną). Z tych jakże ciekawych rozważań na temat życia, śmierci i takich tam, wyrwał go krasnolud wraz z Drow'em. Ten pierwszy latał po drzewach, ten drugi przestał się topić. Cóż nikt nie jest doskonały. Dwarf, lecący na spotkanie swego przeznaczenia na ułamek sekundy przeniósł orka do nostalgicznej przeszłości, Drow przestający się topić, skutecznie go z tej nostalgii wyciągnął.

Gdy hebanowy elf wreszcie wykaraskał się z bajora, ork taksował go bezczelnie wzrokiem. Nie śmiał się, nie drwił, po prostu patrzył. Napawał się niejako tym widokiem. Elf przypominający teraz paralitę, podłączonego dodatkowo pod co najmniej wysokie napięcie wyglądał... interesująco.

Niestety nie dane mu było napawać się długo. Jędrzej poprowadził ich przez dalszą część lasu wykazując się przy tym nie mniejszą zręcznością i spostrzegawczością niźli wcześniej Samuel. Ciekawe! Czy też Jędrzej miał wrodzony dar omijania bagiennych niebezpieczeństw? Czy w takim razie jego popisy ekwilibrystyczne przed kilkoma chwilami były jedynie testem? Cóż, czas zapewne odpowie na te pytania.

Dalszą drogę przyszło im przebyć pod czujnymi oczyma mieszkańców tychże okolic. Na dodatek znowu włączyła się ich nowo nabyta przenośna i wbudowana im w głowy nawigacja, w osobie kruka oczywiście. Może to ona podpowiadała Jędrzejowi jak dalej iść? Za 13... i ... pół... kroku... skręć... w ... prawo...! Nie. Mało prawdopodobne.

Gdy dowiedział się o próbie jaka miała ich czekać sam ten fakt nie spodobał mu się. Nie spodobało mu się także to w jaki sposób jego kompani rwali się do tego aby czule poobejmować się z tymi gadami. Nie obawiał się węży, zastanawiało go natomiast coś zupełnie innego! Ta próba była fenomenalnym sposobem na to, aby schrzanić to zadanie! Czy dać się zabić przy okazji? Możliwe. Ale czy śmierć w tym konkretnym przypadku nie nabierała nowego wymiaru. Gdy jego towarzysze wznosili modły, wypytywali postronnych o wisiorek (z wdziękiem i delikatnością słonia na bananie), oraz wznosili co bardziej krnąbrne obietnice, Barbak analizował. Szukał i zastanawiał się nad tym co działo się z jego kompanami niedoli, z jego oponentami. Dlaczego się zastanawiał? Powód był oczywisty. Bez względu na pobudki, wszyscy w tej chwili brali udział w grze, grze której stawką było ich życie, której stawką była również i szabla. Barbak chciał zdobyć tę szablę. Może nie za wszelką cenę, może nie po trupach (przynajmniej nie od razu), ale chciał mieć tę szablę.

Ukląkł. Po co? Po to żeby dać pretekst prześmiewcą? Niech się śmieją! Biedacy! Zatopił się w sobie i swej modlitwie, odpłynął gdzieś bardzo daleko, gdzieś gdzie jego serce nie znało smutku czy złości, gdzieś gdzie nie mógł zaznać strachu czy zwątpienia, gdzieś gdzie było mi po prostu dobrze. Założył pięści na swych przedramionach a broń którą dalej trzymał sprawiała wrażenie, że wcale nie wyglądał na bezbronnego. Pochylił głowę, szeptał pod nosem.

Światło Najczystsze, mój najlepszy Przyjacielu!
Dziś, gdy każdy z nas ślepo dąży do celu,
gdy nie baczy na bliźniego, zwracam się do Ciebie z prośbą o pomoc.
Pomóż mi przejść próbę, próbę którą to Ty mi stawiasz!
Pomóż mi nie zawieść tych, którzy pokładają we mnie zaufanie,
Pozwól abym nie stracił twarzy przed tymi, którzy nie są mi życzliwi.
Pozwól abym nie żywił do nich urazy. Pozwól aby me serce przepełniało jedynie dobro.
Pozwól aby i Oni w Twym majestacie znaleźli ukojenie, dla swych zbłąkanych dusz.
A dopóki to nie nastąpi, miej ich w opiece. Zważ aby nie stało się im nic złego.
I aby ścieżki naszych żywotów bezpiecznie mogły biec wspólnie....
... tak długo jak będzie to możliwe.


Gdy się podniósł, do przodu wysunął się już Uzjel, Jędrzej, i Isendir i Samael. Było ich już czterech. Zatem jego pomoc nie była im w tej chwili potrzebna. Cieszyło go to. Dlaczego?

Spokojnym krokiem podszedł do Synka i zanim ten przystąpił jeszcze do próby spojrzał mu głęboko w oczy.
- Oddychaj, głęboko! Bądź spokojny. Bez względu na to czy wierzysz w światło, wiedz że ono wierzy w Ciebie. Spójrz głęboko w siebie, spójrz w swą duszę. Znajdziesz tam spokój, znajdziesz ukojenie. Nie patrz tak na mnie! Opanuj swoje demony, opanuj swe żądze. Nie pozwól aby to one kontrolowały Ciebie. Ty je kontroluj! Wszystko będzie dobrze. One wcale nie wyglądają na takie, które są w stanie połknąć Cię w całości! Ork uśmiechnął się brzydko do przyjaciela. Uśmiech ten jednak nie był złośliwy, wyrażał obawę. Obawę bynajmniej nie o jego zdrowie. W gruncie rzeczy to nowe buty by mu się przydały.... Pokręcił głową tak jakby sam sobie mówił, że się myli.

- Idźcie zatem na spotkanie przeznaczenia... Wypowiedział w kierunku pozostałej trójki. Niech najczystsze Światło kieruje Waszymi działaniami. Niech osłania Was przed zagrożeniem, i niech uczyni Wasze żywota pełniejszymi.

Po chwili namysłu zwrócił się jeszcze raz w kierunku Szamila.
- Samaelu.... Ja wiem...

Następnie odszedł w kierunku drow'a zamierzając spędzić w jego towarzystwie czas próby.
- Zapowiada się ciekawe widowisko, nieprawdaż? Zagaił. Jak myślisz, który z nich nie wytrzyma? I który zrobi to celowo?

Założył z nonszalancją ręce za siebie, a ciężar ciała przeniósł na jedną nogę. Młot, wesoło podrygiwał sobie na pasie, natomiast topór pozostał w prawicy. Tak na wszelki wypadek.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.

Ostatnio edytowane przez hollyorc : 09-02-2009 o 19:32.
hollyorc jest offline  
Stary 09-02-2009, 20:48   #34
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Naszyjnik...?
Elfka ciekawsko wychyliła głowę w bok. Coś błyszczało, kołysząc się na lekkim wietrze, zaczepione o brzeg drewnianej furtki.

* * *

Zaczęło się. Wiedziała, że tak będzie! Już kiedy otwierała drzwi, klamka została jej w ręce. Speszona, próbowała naprawić ją i wsadzić na miejsce. Po kilku minutach się udało, na co odetchnęła z ulgą. Wzięła głębszy wdech, poprawiła włosy i otworzyła drzwi. Wchodząc, potknęła się o wysoki próg i z jękiem runęła na ziemię jak długa. Podparła się jednak wprawnie i szybko rękoma, wstała, czerwona jak burak, poprawiając ubranie i otrzepując ręce. Mignęła speszonym wzrokiem po sali. Karczma była pusta.
- Kruku...?
Cisza. Elfka obejrzała się i zauważyła, że drzwi które zamknęły się za nią przytrzasnęły różową smycz jaką trzymała w ręce.
- No nie! – złapała za klamkę, i znów klamka została jej w dłoni!
Spojrzała wokół, mając nadzieję że nikt się na nią nie gapi wybałuszonymi gałami. Ale ktoś się gapił! Jakaś inna elfka, w długiej sukni, wyjrzała z wąskiego korytarza karczmy, najpewniej zwabiona trzaskiem drzwi. Elfka szamocząca się z wrotami chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- Nie ma to jak dobre wejście, co? – mrugnęła, speszona, dalej szarpiąc się z drzwiami. - Zaraz to naprawię! - obiecała.
Grzebała przy klamce, kopnęła drzwi kilka razy, aż wreszcie się udało. Otworzyła drzwi. Różowa smycz z zablokowanym, otwartym karabińczykiem, spadła na podłogę.
- O nie! – elfka wyjrzała na zewnątrz karczmy, rozglądając się w panice. - Fufi! Chodź tu!!! Fufi do nogi!!! Chodź!!! Chodź...! Nie... nienienienie czekaj, czekaj, CZEKAJ, NIE PRZYCHODŹ!!!
Elfka pisnęła rozpaczliwie przez zaciśnięte zęby, złapała się za głowę i rzuciła się w bok, padając plackiem na podłodze. Kawał ściany wokół drzwi eksplodował, zburzony. W wyrwie w ścianie stanął zadowolony Fufi.
- Nie wolno, gah, brzydki!!! – jęknęła elfka, zbierając się z podłogi i otrzepując z kawałków gruzu i pyłu.
Speszona spojrzała na drugą elfkę. Fufi zaś ruszył na przód.
- Stój, stój, STÓÓÓJ! – pisnęła w panice elfka i uczepiła się jego nogi, zaparła się, ale Fufi szedł, a ona jechała butami po podłodze. – Fufi, noga, waruj, stój!!!
Fufi podreptał prosto do drugiej elfki i zaczął obwąchiwać ją z zaintrygowaniem.
- O święte licho! – pisnęła właścicielka Fufiego. – Tylko nie mów, że dotykałaś ostatnio jakiegoś drowa...! – spojrzała ze zgrozą na tę obwąchiwaną elfkę.
Wprawdzie Fufi jadł dwie godziny temu.. ale najwyraźniej mroczna bogini, pewnie siostra Lolth, była od kilku dni fuckin` angry i wydała już wyrok...

* * *
Isendir; Masz nadzieję, że towarzysze nie będą musieli odsyłać cię do Amiry w paczuszce... Chociaż po spotkaniu z tym wężem pewnie zmieścisz się do koperty na list... Chwila wahania i odważnie jak na elfa przystało stajesz do próby. Wąż spełza z posągu i rusza ku tobie. Ładny, grzeczny.... Owija się powoli, nie gniotąc cię zbytnio. Kawał mięsa z tego węża. Z jego skóry byłby namiot...! Drugi splot... Ładny, łaadny wąż...! Całkiem spokojne to zwierzę, przyznałeś z ulgą, choć serce łomotało ci mocno. Ciężki... ciężki jak wszyscy diabli! Wąż przesuwając powoli łeb obok twojej ręki powęszył, ofuknął twoją dłoń chłodnym powietrzem i polizał ją przymilnie jęzorem. Owija się dalej. Owinął się do końca, a ty dzielnie znosisz ciężar dźwigany na swych barkach. Zerkasz kątem oka na Uzjela. Zaczynasz powątpiewać, czy rycerz wytrzyma tak długo, z ciężarem zbroi i ciężarem takiego węża. Niespodziewanie wąż rozluźnił swój uścisk i szybko spełzł na ziemię. Odetchnąłeś z ulgą, ciężar malał przyjemnie, czułeś się lekki jak piórko! Wolny. Wąż spokojnie odpełzł.
- Dzielny elfff, odważny – przyznał z niechęcią zadziwiony twoją wytrwałością pająkowaty stwór. – Bagna będą pamiętać odważnego elfa. Przeszedłeś próbę, elfffie.

Jędrzej;
Pająkowaty obejrzał naszyjnik z wężem, kiwając łbem na boki.
- To srebro umarłych, człowieku – odparł. – Warte, u was, 50 złotych monet. Jak jeden taki pieniądz – wskazał odnóżem monetę Barbaka.- Za siedem takich monet możesz kupić wygrany pojedynek, człowieku, jeśli Kirenna nie uzna twojego męstwa. Jest takich więcej na bagnach, człowieku. Zostały z umarłymi.
No, to zabierasz się do roboty! Toż do licha dżdżownice co Antek z pola wykopywał nieco mniejsze tylko były niż te tutaj! Malutkie oczka węża zerkają na ciebie ciekawsko. Ino prawie jak sznurowadło dziadunia ten wąż! Elf co się wyrwał do zaklinania węży znakomicie sobie poradził. Przecie te elfy to tylko po lasach hasają i po drzewach skaczą, więc nie dziwota że i dzikie glizdy je lubieją! Taś, taś, wężyku [ino na indory działało...]
Wąż przypełzł i zaczął się owijać. O, spasiona gadzina! Wąż wlazł na ciebie, zawijając się na supełek. Nie takie rzeczy się dźwigało na wsi! W końcu Męczywory wzięły skądś początek barwnej nazwy... Gadzina była nażarta i gruba niesamowicie, ale przez to łagodna jak gigantyczny baran. Wąż zaczął spełzać na ziemię, a ty rozprostowałeś kości, znów oddychając swobodnie.
- Człowiek silny, człowiek odważny – niedowierzał pająkowaty. – Kirenna ma w tobie upodobanie. Przeszedłeś próbę, człowieku.

Szamil;
- Come on.
- DhhhHHHHhhhHheeeWwwHhhhHHHoOHSsssss!!! – wszystkie cztery węże gwałtownie odwróciły łby w twoim kierunku!
O w mordę! Powiedziałeś coś nie tak...?! o_<’ Nieprzyjemny dreszcz przebiegł ci po kręgosłupie; węże, dotąd łagodne i spokojne, znienacka zapatrzyły się w ciebie jak krwiożercze bestie! Patrzyły na ciebie jak na największego wroga swej rasy! Najwyraźniej dostrzegły przemianę jaka w tobie zaszła, a ty zrozumiałeś, zbyt późno, że Tacy Jak Ty nie są tu mile widziani, a powód... powód był dość oczywisty... Kto inny, tej samej krwi, był przed wiekami panem tego miejsca, był zwycięskim dowódcą armii, która pozostawiła tu po sobie pobojowisko...
A może być...
Tylko jeden...!
Kirenna...! Kirenna nie była zwykłą kobietą...!
Wąż ruszył w twoim kierunku – jaki on olbrzymi! – a im bliżej był, tym gorzej czułeś się w jego obecności. Widywałeś większe, dużo większe stworzenia, ale bolała wiadomość, że to coś... że musisz pozwolić, aby na ciebie wpełzło i owinęło się wokół ciebie zabójczymi splotami... Nigdy dotąd... Cholera, jak on wielki!... Nigdy dotąd nie musiałeś... Ten wzrok, syczenie... jest wkurzony! Dotąd, zawsze mogłeś walczyć, utrzymać wroga na dystans, zranić go kiedy się zbliżył, a teraz... Wąż podniósł łeb i błyskawicznie założył pierwszy splot wokół twoich nóg, sięgając już prawie do kolan. Poczułeś twardą, zimną łuskę, pęta z góry makabrycznie potężnych mięśni. Wąż spokojnie owijał się dalej, sycząc cicho. Z trudem utrzymywałeś równowagę, znosząc niewyobrażalny ciężar. Wąż owinął się wokół ciebie tak, że tylko głowa ci wystawała. Czułeś, że krew odpłynęła ci z twarzy, a każdy oddech był niesamowitym wysiłkiem. Wąż był niewyobrażalnie ciężki. Pomyślałeś, jakim cudem u diabła stworzenie o takiej masie i bez nóg, może się w ogóle poruszać...? Spojrzałeś półprzytomnie po twarzach obserwujących cię towarzyszów i po ich kiepskich minach oceniłeś, że sam musiałeś wyglądać naprawdę kiepsko. Był za ciężki, damn it, o wiele, wiele za ciężki!.... Nie mogłeś oddychać, nie mogłeś ustać na nogach, ciężar miażdżył cię i wgniatał w ziemię... Nie pamiętasz co dokładnie się stało, gdyż w chwili tej byłeś półprzytomny z wysiłku i odrętwienia. Musiałeś się zachwiać albo nogi zadrżały ci, niezdolne dźwigać dłużej tego ciężaru. Pomyślałeś tylko, że chyba coś poszło nie tak. A wąż zareagował błyskawicznie.
Sploty zacisnęły się naraz szczelnie na tobie, a ty sapnąłeś na bezdechu, czując, jak oczy wychodzą ci z orbit, a żebra pękają z chrupotem.

Uzjel
; Wąż owinął się wokół ciebie i zrozumiałeś, że ciężar zbroi doprawiony ciężarem cielska gada może złamać pod tobą kolana. Zacisnąłeś zęby, starając się wytrwać. A niech to... To całe żelastwo, ten wąż... Nogi zdrętwiały ci zupełnie, przeszyte rwącym bólem. Nie dasz... rady...! Głośny trzask – czy to...? Wstrzymałeś oddech. Nie, to nie twoje kości, to... Ten trzask był pierwszym sygnałem, że Szamilowi nie poszło najlepiej ujarzmianie węża. Ostrożnie obróciłeś głowę ku niemu i ze zgrozą ujrzałeś rozgniecionego w splotach węża, całkiem sinego już elfa! Szamil nie miał szans samemu wyplatać się z kłopotów, postanowiłeś go ratować, wiele ryzykując samemu. Skupiłeś się, mając nadzieję, że wąż nie zareaguje na magiczną energię którą kumulowałeś. Wąż syknął cicho.

Wszyscy; Powietrze wokół Uzjela zaczęło błyszczeć setkami srebrnych iskierek i wyładowań elektrycznych!

Uzjel; Posłałeś w kierunku Szamilowego węża magiczną paraliżującą błyskawicę, z nadzieją, że elf zdoła wyplątać się z uścisku unieruchomionego gada. Łuk błyskawicy wystrzelił w kierunku węża, a gad gwałtownie zajaśniał złocistą poświatą! Wstrzymałeś nerwowo oddech – posąg z Kirenną jaśniał tym samym blaskiem! Błyskawica rozwiała się wokół węża, nie czyniąc mu krzywdy!

Szamil;
Sokom so...
Nie, przestań...!
Sokom sokom ra aspu...
Błagam!...
Shut up, I`m not gonna die like this because of you!!!
Please no!!!

Wszyscy;
- ...pau eisu aps asp asp ran!!! – wycharczał nagle Szamil resztkami oddechu, przeraźliwym, nieswoim, zdławionym głosem.
Spomiędzy splotów węża miażdżących Szamila buchnęły naraz snopy iskier i ognia! Wąż miażdżący elfa rozwinął się, miotając się szaleńczo, stając w płomieniach! Całe ciało elfa także w mgnieniu oka zajęło się płomieniami! Szamoczący się wokół Szamila ognisty bicz węża rozświetlił żarem okolicę! Uderzył o drzewo obok posągu, zajmując jego koronę ogniem!

Uzjel; Co ty...?! Szamil nie, nie, proszę, przestań...! Opanuj się, Szamil!!!....
Płomienny wąż wijący się dziko nie pozostał niezauważony. Twój własny wąż, spłoszony wybuchem płomieni nieopodal, orgią wrzątku i ostrego blasku ognia, obronnie zacisnął chwyt.
O nie, NIE, prze....aaaaAAAAAAAkkkkkhHHh!!!...
Zbroja chrupnęła, poczułeś jak stal wgniata się do wewnątrz, i zabrakło ci nagle tchu. Starałeś się jednak nie spanikować i zachować spokój, cierpliwie czekałeś, aż wąż się uspokoi a pożar obok zgaśnie.

Jędrzej; A tego co ugryzło i gdzie?! Szamil naraz stanął w płomieniach, a wąż który z ciebie spełzał, spłoszony ognistym wybuchem, z sykiem sprężył się i szarpnął, zaciskając pętlę na twojej nodze. Padłeś jak długi. Wąż zerwał się do ucieczki i zniknął pod wodą.

Wszyscy; Wąż Szamila zwalił się na ziemię, martwy, będący teraz dogasającym, zwęglonym cielskiem. Elf wygrzebał się z rozluźnionych splotów; ogień harcował po jego ciele, krew leciała mu z oczu, ust i uszu.



Uniósł płonący miecz, jakby chciał was ostrzec, abyście się nie zbliżali, po czym z jękiem zwalił się na ziemię, padając z pluśnięciem na podmokłą ziemię.

Barbak; Szamil!!!
Elf leżał na ziemi, zupełnie nieruchomo. Obawiałeś się najgorszego. Przypadłeś do Szamila, dotknąłeś ostrożnie jego pleców, a potem szyi. Nie oddychał. Ale serce jeszcze biło. Szamil miał już jednak w sobie niewiele z żywej istoty. Szybko oceniłeś, że elf miał połamane wszystkie żebra, obie ręce złamane w kilku miejscach i połamane obie nogi wraz z miednicą. To tak na pierwszy rzut oka. Krwotok wewnętrzny był pewnikiem. Nie wiedziałeś jak go chwycić żeby nie wyrządzić mu większej krzywdy, nie wiedziałeś czy w ogóle go ruszać, czy... nie wiedziałeś jak sprawić, aby zaczął znów oddychać, nic nie wiedziałeś, miałeś mętlik w głowie!

Uzjel; Płomienie zgasły, uspokojony wąż zaczął rozluźniać chwyt. Spełzł z ciebie powoli, z ulgą oddychałeś głęboko. Ty sam nie ucierpiałeś, ale twoja zbroja była nieźle powgniatana w wielu miejscach. Słyszałeś legendy o rycerzu w powyginanej zbroi, ale... gah... Uszedłeś bez szwanku, choć próby nie przeszedłeś. Szamil również zawalił egzamin, ale miał o wiele mniej szczęścia. Chyba nie żyje...!

Wszyscy;
Spoglądacie w górę.



Korona drzewa stanęła w ogniu, a spłoszone węże i pan pająkowaty zanurkowali w wodę i zniknęli bez śladu, uciekając przed ogniem! Bez tych węży nie ukończycie próby Kirenny!!! Zróbcie coś!!! Szybko!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 09-02-2009, 21:48   #35
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Na widok zbliżającego się, rozgniewanego węża Szamil cofnął się o krok. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał rękę od wydobycia się miecza. Stanął i popatrzył na reszte, stał z godnością tak jak Tacy Jak On. Barbak mógł wierzyć w Światło ale to nie Światło czy Chaos decydowało o losie. Niepokoiły go słowa orka, ciągle wracały: "Samaelu.... Ja wiem...". Co chciał przekazać? Co wie? Jak dużo? Szamil nie znał odpowiedzi ale wiedział, że na orku może polegać, był pewny na 100% że nie wbije mu sztyletu w plecy. No może na 99%.
Rozmyślania przerwał mu waż, który zaczął go oplątywać. Bardzo duży i bardzo wściekły wąż! Sploty były ciasne, za ciasne. Wąż nieubłaganie piął się w góre, już po chwili tylko głowa elfa była ponad wężem. Czy on musi tak ciasno opinać! Na pewno innych tak nie opinał!
Elf się zachwiał, wąż od razu to wykorzystał. Szamil wiedział jak to się skończy, na jego miejscu zostanie tylko bezkształtna masa. Była jedna jedyna szansa. Początkowego szeptu nikt nie mógł usłyszeć.
-Odrzucam wszelkie... zasady, zmuszony sytuacja. Ja jestem... tym, który pragnie... większej mocy...
Elf ledwo wyszeptywał te słowa. Jego słowa powoli nabierały mocy, tak, że inni mogli jes usłyszeć.
-Sokom so...
-Nie, przestań...!

Jakiś głos, kobiecy? Kirenna?
Sokom sokom ra aspu...
Błagam!...
Shut up, I`m not gonna die like this because of you!!!
Please no!!!

Co z tego, że zawalą próbę? Co z tego, że Kirenna prosi? On musi żyć!
- ...pau eisu aps asp asp ran!!!
Wraz z tymi słowami płuca elfa wypuściło ostatnie powietrze. Inkantacja, która z założenia miała być wypowiedziana, pewnym, mocnym głosem została ledwo wycharczana.
Lewe ramię nie zaczęło go swędzieć jak zwykle, ono buchnęło żywym ogniem. Ból wywołany mocą i wężem zlał się w jeden, jeden nie ważny już ból. Ogień zaczął się wspinać po jego ciele. Wąż przerażony, poluźnił uchwyt, chciał uciec. Za późno! Niemal momentalnie został usmażony. Reszta tałatajstwa zaczęła uciekać, niech uciekają, nędzne pomioty! Chciały walczyć z nim pierwszym wśród śmiertelnych! Te stwory, które nie były godne lizać mu nawet butów!
Zajął się cały, ręka sama sięgnęła po miecz, wydobyła go szybkim sprawnym ruchem. Ogień przeszedł na ostrze, nie robiąc ani mu ani właścicielowi żadnej krzywdy.
Mógł zrobić wiele, może zacząć od zniszczenia wrogów i przyjaciół? Ci pierwsi będa chcieli go zabić a Ci drudzy go hamować.
Szamil opanował się, wyciągnął miecz w stronę Barbaka i pokręcił głową.
Wszystko skończyło się tak samo jak zaczęło. Płomień momentalnie zaczął się cofać, po chwili opuszczając go zupełnie. Ubranie było w niewiele lepszym stanie od właściciela, całe ponapalane, wyglądało jakby Szamil przeżył pożar składu z oliwą. Co dziwne elf nie był poparzony, za to na częściowo odsłoniętej lewej ręce można było zobaczyć czerwone żyłki. Samael wyglądał okropnie, cały połamany, z ust, oczu i uszu leciała krew. Oddechu na pierwszy rzut oka nie było można zobaczyć. Obok w wodzie leżał jego miecz. lewa ręka nieprzytomnego elfa drgnęła w tamtym kierunku.

***

Krajobraz był dziwny, nie do opisania ludzkimi słowami a tych drugich póki co wolał nie używać. We wspólnym słowo niepokojący było chyba najbliższe temu co odczuwał elf. Był niemym obserwatorem, niewidzialnym.
Najbardziej osobą nie na miejscu była elfka, typowa przedstawicielka Starszej rasy. Niedaleko niej stał mężczyzna, ubrany cało na czarno, przy pasie miał miecz, piękny sądząc po rękojeści. Mimo, że wyglądał jak człowiek czuło się, że jest kimś więcej, podobnie jak po elfce. Byli jak ogień i woda. Ogień...
Jednak nie byli jedynymi osobami. Półnagi mężczyzna trzymał płonący kij i zawzięcie tłukł nim innego. Ten drugi (właśnie padał gubiąc zęby) był bladym człowiekiem, goguś dbający o swój wygląd. Rasie przeczyły tylko wysunięte szpony. Walczących zasłonił okrąg z płomieni. Szamil mimo to przekroczył go. Człowiek wyprowadził cios końcówką kija, demon padł ze zmiażdżoną tchawicą. Elf patrzył w oczy mężczyzny, tkwił w nich pożar, zafascynowało to elfa, prawie tak samo jak broń która znikneła.
Coś go szarpnęło za plecy, oddaliło. Mężczyzna podszedł i powiedział coś temu ubranemu w czerń. Potem podszedł do elfki. Powiedział coś, wyciągnął rękę, chciał chyba jej dotknąć, dłoń przeszła na wylot. Znów coś powiedział, po chwili zaczął blaknąć w końcu znikł. Usłyszał słowa elfki.
- Idź w pokoju. Idź bezpieczny.
Znów coś go pociągnęło, oddalił się. Pamiętał tylko oczy mężczyzny ten płomień i coś jeszcze. Tylko co?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-02-2009, 02:50   #36
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
”Nie było wyjścia. Dlatego nie zginąłem. Nie mogli mnie zabić bez stania się takimi jak ja. A ja…? Ja nie mogłem ich zabić, bez wcześniejszego zabijania w sobie cząstki przywiązania do tego świata, która jeszcze mnie tam trzymała… Czy to nie ironiczne…?”

Było już po wstępnych ceremoniach i rozpoczynali swą, w perspektywie czasu, morderczą grę. Otóż pierwszym celem miały być bagna. Gdy przybyli wspólnie na miejsce, drow krytycznym wzrokiem i odrobiną przekąsu ocenił otoczenie. ”…Wasze umysły były potężnym narzędziem, kreującym świat, w jakim przyjdzie wam stanąć do walki o życie…” Skoro było to prawdą, nie mógł polegać na reszcie. Co mogło przyjść do głowy komuś, kto wcześniej chciał taplać się w wytworzonym przez siebie bagnie…? Jednak czas był skupić się na rzeczach praktycznych. Mroczny elf westchnął i odgarnął kilka pasem srebrnych włosów z czoła. ”Niewątpliwie wszystko zostało dopieszczone. Flora jak i fauna. Moczary żyją własnym życiem.” Drużynę prowadził Szamil, elf, z którym Ray’gi rozmawiał w karczmie. Drow bez zaskoczenia pokiwał do siebie głową, kiedy okazało się, że elf jest wspaniałym przewodnikiem. Wiedział nie od wczoraj, że jego kuzyni ze Świata Ponad są wspaniałymi tropicielami.

Ray’gi również nie radził sobie najgorzej. Chociaż szedł na końcu korowodu, miało to pewne zalety – mógł mieć oko na każdego z osobna (nie licząc krępego Jędrzeja, niedostrzegalnego pośród innych). Otóż drow przyglądał się im, mrużąc oczy i rozmyślając zarazem, gdy nagle kątem oka dostrzegł krzyże. Tak, pośród zgaszonej zieleni, w sercu puszczy, stały krzyże. Oczywiście jego bystrzy towarzysze je minęli. Mroczny wzruszył ramionami i wbiegł przodem na ścieżkę, która również pozostała niezauważona dla bystrych oczu prowadzącego drużynę. ”Chyba go przeceniłem.” – pomyślał drow, a potem wymownie odkaszlnął, żeby zwrócić uwagę drużyny po czym zawołał melodyjnym, nieco strofującym głosem:

- Krzyże...

Wyciągnął rękę w kierunku ciemnego lasu, by wskazać je innym, po czym zrobił kilka kroków w stronę pokazywanych obiektów. Ścieżka wydawała się niesamowicie komfortowa w porównaniu z błotem po kostki, jeśli nie po kolana. Rozpoczął zwinnym krokiem zdążać do celu, gdy nagle ziemia się pod nim zarwała i runął w mokradło. Ostatni dźwięk jaki wydał przed momentem, w którym woda zalała mu usta, wyrażał raczej bezgraniczne oburzenie, niż zdziwienie, czy strach. Zanurzył się cały w elektrolitach, lecz kilka szybkich i zdecydowanych ruchów pozwoliło mu wydostać się z powrotem na powierzchnię, by zasmakować kojącego oddechu. Ramiona drowa wystrzeliły ponad wodę, by złapać się wystającego konara albo czegokolwiek co było pod ręką. Niestety nagle…! Straszliwy uścisk dopadł jego nogi i ścisnął się w około nich. Pociągnął go w dół, w mętną toń, a Ray’gi machnął ręką kilka centymetrów obok upragnionego korzenia. Tym razem się przygotował. Zacisnął usta i poszedł pod wodę. Nie muszę jednak chyba dodawać, że dalej nie było to zbyt miłe, szczególnie - dla drowiego arystokraty, nie przyzwyczajonego raczej do bycia poniewieranym w leśnym oczku wodnym. O czym myślał Ray’gi ? Kto to wie ! Najpewniej nad tym jakie paskudztwo zamierzało zrobić sobie barbeque z nim w roli głównej. Lecz w żadnym razie – Ray’gi myśleć nie przestawał – to oznaczało śmierć. Spokojne, błogie odpłynięcie sensu stricte. Przez chwilę jeszcze patrzył, jakby chciał przebić wzrokiem powierzchnię wody i spojrzeć, czy ktoś to zauważył. Tak – jak widać zauważyli. Widział końcówkę halabardy w wodzie, potem koniuszek gałęzi… „O Lolth, skoro chcieli mnie już dobić to proszę bardzo, ale patykiem…?” – czarny humor trzymał się go do końca. Rychłego. Stracił przytomność.

Otworzył oczy z pewnym rodzajem zawziętości specyficznym tylko dla podtapianych drowów. Ktoś kto nie przywykł do bycia traktowanym w ten sposób, szybko się nie przyzwyczajał. Reakcja była wręcz odmienna od oczekiwanej – zamiast łatwej ofiary otrzymywało się wściekłego mrocznego elfa. Wściekły drow różnił się natomiast od zwykłego tym, że będąc w stanie ostatecznego wyczerpania fizycznego oraz otępienia zmysłowego mógł, pozostając kilka metrów pod powierzchnią wody, dźgnąć agresora, za pomocą kilku ruchów wypłynąć, a potem jeszcze wyprowadzić z równowagi masywnego krasnoluda. Po wykonaniu tej skomplikowanej sekwencji Ray’gi padł wycieńczony na ścieżkę, przewrócił się na bok, zaniósł donośnym kaszlem, wypluwając wodę, po czym chwiejnie wstał i spojrzał na krasnoluda zakładając ręce na klatce piersiowej:

- T-Taak… - syknął rozjuszony – Połów udany, krasnoludzie.

Jako, że drowom, ze względu na ich naturę, z trudem przychodziło proste „dziękuję”, Kall’Eh mógł już nie bez podstaw uważać, że to kilka słów było w ustach mrocznego swoistym zaszczytem, którego mało kto doświadczył. Drow odwrócił wzrok i spojrzał na siebie. „A co to ma być, hmm…? Jakaś leśna asymilacja…?” – pomyślał, po czym pobieżnie otrzepał się z co większych glonów. Nie zdjął natomiast brudnej koszuli i tuniki. Stanowiły one kamuflaż, przynajmniej w obecnym otoczeniu.

Podążyli dalej. Tym razem prowadził Jędrzej, niewątpliwie obieżyświat i wioskowy mędrzec „u swoich”. Otóż z ironią, na którą tylko było stać teraz drowa, Ray’gi stwierdził, że przynajmniej nie on wpadnie tym razem do wody. Po pewnym czasie monotonnej podróży wśród żywego bagna, wśród głosów tysięcy rodzajów zwierząt i roślin dotarli na pole bitwy. Kruk zaskrzeczał i opowiedział niebywale poruszającą historię o tutejszych „tubylcach” i o ich bogatej kulturze. No dobrze, zgoda, jedynie o lokalnych obyczajach, a szczególnie o tym, który traktował o ujarzmieniu Błysku Kłów. Kruk był wprost wspaniałym przewodnikiem ! Jedynym minusem było to, że wydawał się chodzić zawsze na skróty. Ale do rzeczy. Ludzie-węże oraz polegli, obrośnięci wszelkim możliwym bagiennym tałatajstwem żołnierze zaczęli się podnosić i podążać na polanę, na której zdawali się coś budować. Po krótkiej chwili pojawił się też nie małych rozmiarów pająko-podobny stwór. Mówił o długo o próbie i detalach, o których nie raczył wspomnieć wcześniej Kruk. Wyzwanie podjął za resztę Uzjel, ten sam, który wcześniej chciał zrobić z mrocznego szaszłyk. Pająkowaty zaproponował wszystkim spacerek i zaprowadził ich po drzewo, które niewątpliwie wiele już widziało. Z drugiej strony ów drzewa znajdował się niewielki posąg przedstawiający kobietę, mężczyznę oraz węża pogrążonych w płomieniach i jakimś mistycznym tańcu. Ray’gi podrapał się po podbródku wpatrując się w statuę. „Czy nie było w niej niczego… znajomego…?
Otóż niejaka Kirenna, tutejsza bogini, miała poddać członków drużyny próbie, niesprecyzowanej dotąd przez nowego oprowadzającego. Sprawa wyjaśniła się po chwili sama – z posągu wystrzeliły węże. Cztery olbrzymie węże. Drow nawet nie drgnął. Wiedział na czym ma polegać próba. Była to próba walki. Z samym sobą. Uczestnik za zadanie miał pozwolić się objąć gadowi, nawet bez drgnięcia. Pająkowaty wielkodusznie zauważył drowa:

- Hmmm, drow... Drow zatruty przez bagna... Uwaszszszaj, drowie... Lepiej nie zbliżaj się do węży...

- Nie mam zamiaru na zabawy z tymi potworami, zielonych poczwar ci u nas dostatek – odparł, po czym spojrzał wymownie na orka i uśmiechnął się do siebie.

Próby odbywały się powoli, kolejni uczestnicy przechodzili je bez szwanku. Najpierw Isendir, jeden z dwóch elfów w drużynie, potem ten prosty wieśniak, Jędrzej, o dziwo również sobie poradził. Pozostawali jeszcze Uzjel i Szamil. Pierwszy najwyraźniej nie wytrzymywał powoli pod ciężarem swego pancerza oraz gada, oplatającego jego ciało, Szamil zaś, czymś musiał rozłościć węże... Czym…? Ray’gi wolał nie wnikać. A może to nie on…? Może ktoś to zaplanował…? Jasnym było jednak, że, gdyby nie czar posłany przez Uzjela, Szamil nie dałby rady i zostałby zmiażdżony przez węża. Reakcja innych węży i pająkowatego była do przewidzenia. Wszystkie wzięły nogi za pas i zniknęły po chwili w wodzie. Szamil otoczony niebieskawą aurą, drgał przez chwile, jakby w agonii i legł na ziemi. Drow wystrzelił jak z procy i znalazł się przy nim, razem z orkiem. Serce jeszcze biło.

- Odejdź od niego. – syknął do Barbaka, pochylającego się nad Szamilem – Teraz moja kolej na wyciągnięcie jednego z asów, czyż nie…?

Ray’gi uśmiechnął się nadzwyczaj szeroko i klasnął w ręce:

- VINCENT…! – krzyknął głośno – Wydaje mi się, że to coś dla Ciebie…!

Pobliskie krzaki rozchyliły się i można by sądzić, że ukazała się w nich jakaś filigranowa odmiana krasnoluda. Ależ skąd…! To był… VINCENT.

http://th07.deviantart.com/fs10/300W...igoWilliam.jpg
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 10-02-2009, 15:47   #37
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Jędrzeja różnił się od zwykłych poszukiwaczy przygód. Zresztą do tych niezwykłych również miał bardzo daleko. Zresztą czy ktoś kiedyś zajmował się tym jaką drogę musiał przejść ktoś z niższego stanu by dołączyć do kompani bohaterów. Ile to sił, zaparcia oraz silnej woli kosztowało. Pewnie nie wielu. Sam Półgarniec też starał się nie myśleć o tym. Bez dwóch zdań dołowały go takie myśli.
Jednym natomiast nie różnił się od pięknych elfów z długimi łukami czy rycerzy z wielkimi mieczami. Instynktem przetrwania i zwyciężania. W końcu by się tu znaleźć musiał przejść dużo więcej niż Oni...
Teraz po prostu stanął przed kolejnym wyzwaniem, które musiał pokonać. Węże może największe nie były ale na nim nie zrobiły wrażenia. Ktoś nieuprzejmy mógł powiedzieć że wieśniak z takiej dziury po prostu jest ciemniakiem i nie potrafi poprawnie odebrać sytuacji. Mógł dodać do tego jeszcze trochę przecinków i kopniaków. Prawda była inna.
Takie drobnostki miał w szczerym poważaniu. Niezbyt go obchodziły problemy. On je po prostu rozwiązywał lub pomijał.

Oddał się próbie bez najmniejszego oporu. W końcu Kruk wyjaśnił wcześniej co i jak. Gad śmierdział i był obślizgły ale dla kogoś kto wychował się w zapomnianej wsi nie było to szczególnie uciążliwe. Postanowił wykorzystać ten czas na małe podsumowanie. Nadal nikt się nie ujawnił. A była do tego najwyższa pora. Gdzie mogły czekać ich niespodzianki? „Pamiętajcie że ten potwór ma zostać żywy” no i „Przynajmniej czwórka z was ma zaliczyć to zadanie” Głos Kruka od razu dał odpowiedź.
Próba się kończyła ponieważ Wąż zaczął się ześlizgiwać z niego.
Wieśniak wiedział już że nie wszyscy przejdą próbę. Ujzel i Szamil zdradzali za dużo emocji. A tylko zimna krew i „chamski” charakter mógł dać pozytywne wyniki.

To co zdarzyło się w ciągu następnych chwil było manifestacją jego obaw. Ostatnia dwójka nietomna tego co wyprawiają zaczęła czarować i atakować Żmije. Ich jedynym(jako grupy) było przyjęcie porażki jednostek i zorganizowanie nowego rozwiązania. Ale stało się inaczej.

Do leżącego elfa podbiegł Drow. Wyglądało na to że chce udzielić mu pomocy. Sam Chłop też był obolały po tym jak potraktował go Wąż. Niby miało być tak pięknie po dwóch zwycięstwach a wyszło jak zawsze. Opanował ból a potem podniósł się na kłonicy i skierował w stronę elfów.
-Czorny panoczku, nynie nie ruszaj go. To zdrajca i tchórz. Nie zdzierżył i wystawił nas wszystkich do wiatru. Teraz będzie dla nas wiekszy zachod by zdobyc te dusze skoro gady po uciekaly.

Splunął pod nogi i popatrzył jak dopala się drzewo. Wokół zgromadzeni byli pozostali członkowie ekipy.
-Zesmy dali ciala ale nic to. Musimy na nowo rozpocząć. Trzeba odnaleźć te robaki. Za mój naszyjnik możemy kupic brakujące proby a może i wogole szanse na to ze nas nie zabija?
-Tylko gdzie teraz je znaleźć?


Utykając i złorzecząc wszystkim Jędrzej opuścił Elfy i podszedł do skraju wyspy
-Taś, taś, zmijki i inne robaki. Nie uciekajcie tak szybko. My to nie specjalnie zrobili. Chcemy jednak raz jeszcze pogadac
W sumie nie miał lepszego pomysłu. A brak działania był chyba najgorszym co mogło się teraz stać
 
Vireless jest offline  
Stary 10-02-2009, 17:58   #38
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Był pierwszy. Pierwszy ruszył ku obślizgłym robalom. Czy też wężom? Mniejsza z tym! Kto by się tam przejmował takimi drobnostkami. Wyglądały okropnie więc można je było nazwać takzę robalami.
Postawił kolejny krok isię zatrzymał. Niemusiał długo czekać. Wąż od razu podpełzł do niego i zaczął się owijać.
"Za ciężki to on nie jest!"
Szybko jednak wypluł to co powiedział. A raczej wyplułby to gdyby nie lęk przed podrażnieniem potwora. Gdy był już na całym jego ciele poczuł ogromny ciężar. Zwalczył chęć swych własnych kolan przed ugienciem.
"Jeszcze chwilunie... Jeszcze kilka sekund, a napewno zlezie!"
Zlazł. Przedtem polizał go jeszcze wąż. Okropne uczucie. Jednak gdy zszedł ulga była przeogromna. Ciężar był nie do wytrzymania. No i opadł strach przed niepowodzeniem.
Ruszył rześkim ruchem do towarzyszy. Idealnie panował nad mimiką twarzy, choć cieszył się że ćwierć już za nimi.
"Ćwierć już za nami. Aż. A może dopiero!"
Stanął obok Barbaka. Spojrzał na niego. Nie wiedział nawet czemu nie przystępuje do zadania! Spojrzał w kierunku kolejnej osoby która wykonywała zadanie. Jędrzej. A więc to on wszedł na miejsce orka. Zauważył jednak że i on poradził sobie z zadaniem. Uśmiechnął się do niego. Źle go ocenił. Mimo że jest prostym człekiem ze wsi jest naprawde prawdziwym kompanem. Doli i niedoli. Isendir był do niego sceptycznie nastawiony jednak teraz poczuł że może być to jego przyjaciel.
Teraz do próby podszedł Uzjel i Szamil. Na odchodne coś mu Barbak rzekł. Isendir nie wiedział co. Nie dosłyszał. A jego uszy bardzo rzadko go zawodziły. Elfie, czujne uszy łowcy.
Uzjelowi szło całkiem nieźle. Nie można było rzec tego samego o Szamilu. Już gdy wąż owinął się wokół niego, cały nogi elfowi drętwiały.
Szamil nie wytrzymał. Nogi mu się dogłębnie ugieły. Żmij jakby na to czekał. Zaciskał się coraz bardziej. Isendir nie mógł patrzeć na oczy swego kompana. Wyłaziły mu z orbit. Już miał doskoczyć do węża i ciąć go mieczem. Nie zdążył.
To Uzjel go ubiegł. Wypuścił lśniący pocisk. Może błyskawice? Nie ważne było co, tylko ważne co uczyniło. Trafiło w żmija bez przeszkód. Isendir myślał że chociaż dzięki niej potwór rozluźni uchwyt. Nic podobnego. Wąż był w tej samej pozycji co sekundę wcześniej.
Isendir zamarł. Szamil zaczął coś charczeć. Charczeć w niezrozumiałym dla niego języku! Krzyczał potwornie głośno. I okropnie. Nagle stanął w płomieniach. On i wąż. Skutki były natychmiastowe. Wąż opadł wił się potwornie przez co zajął ogniem pobliskie drzewo. Uzjel ucierpiałstrasznie. Wąż który spoczywał cały czas na nim zaciskał się wokó niego coraz bardziej. Chrzęst stali. Isendir nie miał zamiaru podbiegać do żmija. Wiedział że nic nie uczyni.
Szamil. Wyglądał okropnie. Cały był w płomieniach. Jednak ogień nie palił się na nim. O nie! On raczej tańcował. Tańcował tak jak nakaże mu jego pan. Którym najwidoczniej był właśnie Szamil. Z ust jego leciała krew. I nie tylko z ust. Także z uszu. I z oczu! Okropne!
W dłoniach dzierżył miecz. Zakazał, wykonując nim gest, aby ktokolwiek do niego podszedł. Isendir zlekceważył to teraz. I nie tylko on. Razem z nim pobiegli do przyjaciela Barbak oraz Ray'gi. Ork dobiegł pierwszy. Zaraz za nim drow. Ork nie chciał nic czynić gdyż obawiał się że mu jeszcze zaszkodzi aniżeli pomoże. Ray'gi odrazu przystąpił do działania. Jeżeli działaniem można było nazwać wołanie słowa " Vincent". Okazało się że to nie było jakieś bezmyślnie wypowiedziane słowo. Zza zarośli wyłonił się mały krasnolud. Nie! To skrzat. Albo chochlik przepasiony. Isendir zdziwił się widząć poczware niemalże występującą tylko w baśniach. Domyślił się że to bestia drowa.
"A kiedy przybędzie moja bestia! Ciekawie jak będzie wyglądać. Bo ta to troche wręcz komicznie. Chociaż nie moge mówić nic zbyt pochopnie. Może ma jakieś nieznane i pomocne zdolności! Tak samo oceniłem Jędzreja! Może znów się mylę."
Spojrzał w stronę Uzjela. Wąż rozluźnił uścisk i zlazł z niego. Całe szczęście. W ten czas ktoś się odezwał. Był to Jędrzej:
-Czorny panoczku, nynie nie ruszaj go. To zdrajca i tchórz. Nie zdzierżył i wystawił nas wszystkich do wiatru. Teraz będzie dla nas wiekszy zachod by zdobyc te dusze skoro gady po uciekaly.
Słowa te skierowane były do drowa. Isendir zamarł. Zamarł by chwilę potem odezwać się podniesionym głosem. A raczej krzykiem.
- Ty pijawo! Jak możesz tak mówić! Przyjaciel nasz tu kona, nie wiadomo czy przeżyje a ty powiadasz że mamy go zostawić? To by było piekielnie złe! Piekielnie! Zwykły obwieś nie wie najwyraźniej o czym mówi. Siano przycmiewa ci wzrok. I mózg! Weź zróbcoś porzytecznego a nie smęcisz! Kiedyś ty możesz być w takiej sytuacji! Ciekawym czy byś chciał byśmy cię zostawili na pastwę losu!
Zgodził się jednak z późniejszymi jego słowami że bez węży które nagle znikneły wraz z pajęczą postacią nie zrobią za wiele. Zostawił Szamila w rękach orka i drowa. Dadzą sobie radę. Sam poszedł by zatrzymać ostatnich "ludzi" tych bagien. Był zły. Nie wiedzieć czemu. Ale był zły. Bardzo zły. I do tego ten rozprzestrzeniający się las! Zaraza.
Chcąc nie chcąc zaczął rozglądać się za mieszkańcami tych ziem.
 
__________________
Nobody know who I realy am...

Ostatnio edytowane przez Faurin : 10-02-2009 o 18:42. Powód: charczenie...ekhemehem
Faurin jest offline  
Stary 10-02-2009, 21:00   #39
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Próba była koniecznością, jeśli chcieli uzyskać prawo do pojedynku. Liczył co prawda, że będzie mógł skopać maszkarze tyłek od razu i ruszyć dalej, jednak wyglądało na to że przyjdzie im się tu chwilę zabawić. Nie podobał mu się sposób, w który mieli udowodnić swoją wartość. Węże nie wyglądały na zbyt lekkie, a połączony ciężar zboi i wężowego cielska mógł sprawić, że nie tyle drgnie co po prostu wyląduje na ziemi. Mógł mieć tylko nadzieję, że płyty zbroi oprą się o siebie, uwalniając go od części ciężaru. Jednak jak to mawiają ,,nadzieja jest matką głupich". Widząc węża sunącego w jego stronę, któremu na dodatek miał dobrowolnie pozwolić na owinięcie się wokół niego zdał sobie sprawę, że ci którzy ułożyli to powiedzenie mieli wiecej racji, niż zapewne sami się spodziewali

Odwrócił się w stronę Flafie, by sprawdzić czy w razie potrzeby jest w pobliżu. Na (nie)szczęście nie oddalała się zbyt daleko i mógł być pewien, że w razie odniesienia obrażeń zajmie się nim. To była najlepsza motywacja, by tych obrażeń nie odnieść.

Wąż był już blisko gdy Szamil przemówił. I to nie byle jak, ale sypiąc czystym demonicznym. Gdyby nie fakt, że Kalleh wciąż miał jego halabardę to zastanowiłby się, czy nie pozbawić go głowy celnym ciosem. Tymczasem miał jednak własne zmartwienia, gdyż wąż właśnie zabierał się do wpełzania na niego. Gad piął się coraz wyżej, kolejne sploty zaciskały się na zbroi Uzjela. Ciężar wręcz go przytłaczał, z każdą chwilą coraz trudniej było utrzymać mu się w pionie i nie drgnąć. Zdawało mu się, że nogi zaraz pękną mu w kolanach...

I wtedy rozległ się suchy trzask pękających kości

Uzjel przez krótką chwilę był pewien, że to jego koniec. Jednak ze zdumieniem odkrył, że wciąż stoi. Jednak z Szamilem nie było najlepiej. Wąż najwyraźniej sprowokowany przez elfa zaciskał swoje sploty, grożąc mu śmiercią. Choć jego towarzysz najwyraźniej miał demoniczne zapędy to jednak nie mógł go porzucić w niebezpieczeństwie. Nie wiedział, jak wąż zareaguje na magię, jednak miał tylko jeden sposób by mu pomóc. Zgenerował niewielki ładunek elektryczny i posłał w kierunku gadzich splotów na Szamilu. Jednocześnie przeklinał w duchu warunki, w jakich przychodziło mu wyzwalać energię. Nie dość, że wilgotnie powietrze źle wpływało na celność, to na dodatek nie miał dość czasu by zebrać silniejszą iskrę. Być może to właśnie były powody na tak mierny efekt.

O wiele lepszy efekt miała demoniczna przemiana Szamila. Najwyraźniej elf najpierw działał, a dopiero potem myślał. Gorąco jakie wywołał spłoszyło węża wciąż owiniętego wokół Uzjela prowokując go do zaciśnięcia splotów. Zbroja zazgrzytała z dźwiękiem podobnym do ludzkiego jęku bólu a Uzjel w duchu podziękował ochronie jaką zapewniała. Gdyby nie ona najpewniej nie miałby teraz jednej całej kości. I tak brakowało mu tchu, a wszelkie ruchy były skutecznie ograniczone przez wgniecioną zbroję.

Wokół szalał pożar, a pośród płomieni stał rycerz we wgniecionej zbroi. Znał podobne historie, tyle że z tamtym podróżował nekromanta a nie ta cała... Flafie. Nie można mieć jednak wszystkiego. Uzjel wciąż tkwił bez ruchu w iście bohaterskiej pozie nie ze względu na walory esetyczne jakie dawało to reszcie drużyny. Przyczyna bezruchu była o wiele bardziej prozaiczna - zbroja była wgnieciona do tego stopnia, że nie mógł się zwyczajnie poruszyć. Ignorując ból jaki sprawiała mu własna zbroja powiedział

- Flafie, proszę cię... Zajmij się Szamilem

Cieszył się, że nie będzie musiał na to patrzeć. Miał same najgorsze przeczucia słysząc triumfalny chichot Flafie. Uznał, że to będzie godna zemsta za sprowokowanie węża. Co prawda nie przywykł aż do takiego okrucieństwa, jednak skoro Szamil miał kontakty z demonami to nie należało się nad nim litować

Tym razem to on nawiązał kontakt ze swoim kontraktorem

- Widziałeś?
- Tak. Ot, mały pokaz bezpośredniego kanałowania z demonem.
- Pokaz czego?
- Bezpośredniej łączności z demonem. Dear Chaos, jak można być tak niedoinformowanym. Twój Szamil najwyraźniej jest naczyniem dla demona
- I ten demon w nim mieszka?
- Nie do końca. To zbyt skomplikowane jak na twoją wiedzę. Tobie wystarczy, że musisz na niego uważać
- Jest groźny?
- W teorii tak. Jednak jeśli pamiętasz to, czego uczył cię ojciec to nie powinieneś mieć problemu.
- Masz na myśli to, co przekazał mi pod ścisłym zakazem stosowania? To...
- Tak! Dokładnie to. Nie myśl o tym jednak, bo w twoim otoczeniu mogą być wrażliwi na twoje myśli. W każdym razie tą wiedzę twojemu ojcu przekazał jego ojciec, a twojemu dziadowi przekazałem ją ja. Jeśli pamiętasz z tego wszystko to nie powinieneś mieć problemu z demonem
- O ile będę musiał
- Dokładnie. O ile będziesz musiał... I o ile ci twoi ,,towarzysze" nie zostawią cię na pastwę ognia w twoim ślicznym, stalowym piekarniku


***

Choć Uzjel nie mógł o tym wiedzieć w momencie gdy skończyli rozmowę kontraktor jego rodziny uśmiechnął się. Nie mógł też słyszeć, jak wyszeptał sam do siebie

- Ten, kto walczy z demonami musi jednak uważać, by samemu nie stać się Takim Jak One
 

Ostatnio edytowane przez Blacker : 11-02-2009 o 16:53.
Blacker jest offline  
Stary 12-02-2009, 14:14   #40
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ork stał i podziwiał. Podziwiał piękne okoliczności przyrody, faunę, bogatą florę, podziwiał także (choć mniej uważnie) samą próbę. Dlaczego mniej uważnie? Spodziewał się mniej więcej tego jaki może być finał próby. Nie był do końca tego pewien, ale domyślał się co może się wydarzyć.
Szamil odkąd Barbak pamiętał zawsze zmagał się ze swymi demonami, dodatkowo zawsze był istotą niesłychanie porywczą. Porywczą szczególnie w przypadkach bezpośredniego zagrożenia życia. Jego życia. Barbak przyglądał się jak Łowca i Chłopek Roztropek przechodzili próby. Jego nowi towarzysze zaczynali mu coraz bardziej przypadać do gustu. Dobrze się czuł w ich towarzystwie. I to było coraz to większym problemem. Dlaczego? Nie byli na pikniku. Walczyli o coś, co każdego z nich było w stanie zmusić do mało delikatnych czynów. Prędzej czy później ktoś zamierzy się na kogoś z bronią... prędzej czy później poleje się krew. Dlatego właśnie zbytnie bratanie się z współ towarzyszami podróży nie było wskazane. Czy było to łatwa? Oczywiście że nie. Wszyscy, którzy znali Barbaka choć trochę, zdawać musieli sobie sprawę jak otwartą istotą jest i zawsze był ork. Wielbicielowi dobrej zabawy, dużej ilości alkoholu, zielonych dziewczynek i nader wszystko ciętego humoru, ciężko będzie wbić komuś przysłowiowy sztylet w plecy (co innego wybić zęby)... A może się okazać, że kiedyś będzie musiał.

Jego rozważania zostały brutalnie przerwane przez kolejną parę dzielnych wojów podchodzących do próby. Szamil wraz z Uzjelem zostali właśnie owinięci przez węże. Ork posłał drow'owi pytające spojrzenie oczekując na jakąś ciętą ripostę z jego strony. Wiadomym było, że Ray'gi był Mistrzem Ciętej Riposty. Barbak natomiast uwielbiał na tym polu robić sobie żarty. Nie doczekał się niestety. Czyżby Syn rodu Terayatechi żywił do niego urazę, za jego niewinne dowcipy?

Samael niestety nie wytrzymał próby. Uzjel również, choć można by podejrzewać, że w imię wyższych racji zdecydował się nieść pomoc przyjacielowi, odkładając na bok zadanie jakie przed nimi stało. Bezinteresownie postanowił zrezygnować z duszy jaka była nagrodą za wypełnienie tego zadania? Czy był na tyle nie roztropny, czy przeciwnie? Może działał zamierzenie? Wszakże to on jako pierwszy zgłosił się do próby. Może za takie właśnie działanie czekały na niego dwie dusze na końcu tej ścieżki? Może jednak była to jedynie nad interpretacja zielonego umysłu, działającego na zdecydowanie za wysokich obrotach (na dodatek bez wymaganej ilości spirytusu!!!).

Samael zdawał się być kolejnym przykładem mało odpowiedzialnej osoby. Wiedząc jak porywczą jest osobą, po kiego grzyba pakował się w te węże? Nic to! Nie miało to w tej chwili znaczenia. Synek przypominał przez kilka chwil płonącą zapałkę, po czym krwawiąc chyba ze wszystkich naturalnych otworów ciała zwalił się na ziemie. Wcześniej jeszcze zdążył pogrozić mu bronią co szczególnie poirytowało Barbaka. Samael jednak padł i zdecydowanie wymagał pomocy. Ork skoczył do niego szybko, jednak szybciej przy rozpalonym elfie znalazł się drow. Ciemny elf zdążył mu jeszcze w przelocie rzucić wyczekiwaną ciętą ripostę. Ork ugryzł się w język. Nie był to najlepszy moment na utarczki słowne, bez względu na spodziewaną przyjemność jaką taka utarczka mogła przynieść.

Barbak cofnął się kilka kroków aby zrobić wystarczająco dużo miejsca elfowi.... i jego niespodzianemu sojusznikowi. Kolejna karta tej gry wylądowała na stole. Był to niewątpliwie plus całego tego zamieszania. Bestia drow'a miała zapewne umiejętności lecznicze, mogła pomóc Samael'owi. Pytanie czy powinna?

Zielone myśli zostały potwierdzone przez Jędrzeja (wybryk natury, czyta w myślach?). Chłop z Męczyworów przemawiając do "Ciornego Panocka" wyraził najoględniej mówiąc swoje zdanie na temat Samaela, zaraz potem przemówił Łowca... unosząc się przy tym strasznie.
- Obaj macie racje. Przemówił do nich spokojnie ork. I obaj mylicie się zarazem! Nie godzi się zostawiać kogoś na szlaku. Bez względu na to jakie podejrzenia ma się względem niego! Nie godzi się go zostawiać na pastwę robactwa. Nie godzi się sądzić kogokolwiek bez dania mu możliwości wytłumaczenia się z zarzucanych mu czynów. Zarazem nie godzi się obrzucać kogoś błotem w takiej sytuacji w jakiej się znajdujemy. Czy chcesz mi powiedzieć, Szlachetny Łowco, że jeśli w końcu dotrzemy do miejsca, które to Ty powołałeś do życia, to wspaniałomyślnie zrzekniesz się dodatkowej duszy na rzecz drużyny? Wątpię. Zatem nie obrzucaj nikogo mięsem, jeśli nie wiesz jak sam się zachowasz! A może wiesz? Może to Twoje miejsce? Może w tym właśnie momencie, to właśnie z Tobą powinniśmy się rozprawić? Ork teatralnie, acz niegroźnie zamłynkował toporem. Zwrócił się ponownie do łowcy. Przemyśl to co Ci powiedziałem Synku.
Jędrzej poszedł nawoływać węże, Drow leczył Samaela, Krasnolud gdzieś przepadł. Miejscem gdzie ork się mógł przydać, było gdzie indziej. Podszedł sprawnym krokiem do Uzjela. Jego zbroja została strasznie powyginana. Wyraźnie mu dokuczała. Ork znał się odrobinę na pancerzach oraz na tym jak w takiej konserwie należy się poruszać.
- Mogę pomóc? Zapytał rycerza. Jeśli ten się zgodzi ork siłą swych dłoni pomoże mu doprowadzić zbroję do ładu. Poluźnienie pasków, lub silne dłonie orka mogły trochę zdziałać w przywracaniu pancerza do odpowiedniego stanu.

Gdy kolejny pionek, Flafi, miał już wykonać swój ruch, ork spokojnie zagaił do Uzjela.
- Odwołaj go, proszę. Mi też nie podoba się, to co się dzieje z Szamilem. Ale podle mojej oceny to nie jest najlepsze rozwiązanie. Prędzej czy później Światło znajdzie drogę do jego serca. I uleczy je!
Nie czekając na odpowiedź zwrócił się do wszystkich.
- Zawaliliśmy pierwszą część. Mówi się trudno. Wszyscy wiemy, że to jeszcze nic nie oznacza. Przehandlujmy wisiorek Jędrzeja i stańmy do pojedynku. Uważajmy na siebie i na swoich towarzyszy. Każdy z nas chce zdobyć tę duszę. Tak? No to zabierajmy się do roboty!
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172