|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-07-2018, 12:43 | #91 |
Reputacja: 1 | w karczmie "Ognisko" Lae dotarła do karczmy dosyć późno, zerknęła na wiszące na drzwiach ogłoszenie i wkroczyła do środka. Była ciekawa jak w ogóle wyglądała ta cała Sybill i czemu dowództwo tak bardzo się nią interesowało. Szybko rozpoznała bardkę i kilka osób, do których oddaliła się przy ostatnim spotkaniu. Szybko też zrozumiała co mogło być przyczyną jej misji. Karczma przypominała nieco cyrk, w którym ktoś postanowił zgromadzić wszystkie napotkane osobliwości. Chwilę stała w progu starając się zrozumieć co właściwie się tu dzieje i w końcu podeszła do mężczyzny pochylającego się nad jakimś arkuszem. Skłoniła się stojącej obok bardce i odezwała się do notującego mężczyzny. |
26-07-2018, 19:12 | #92 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Po kilku chwilach Caramon, Tika i ich córka Laura byli gotowi do usługiwania w Ognisku. Było widać, że rodzina pracę w karczmach znała od podszewki. Wśród zwykłych gości w karczmie gapiących się na różnych egzotycznych wojowników przebywały również dwie kobiety wyglądające na kogoś więcej niż zwykłe moczymordy. Pierwsza wyglądała na żołnierza, jej styl poruszania się i bycia przypominał bardzo naleciałości Axima. Jej twarz była opalona, pokryta drobnymi bliznami, a włosy ciemne, lekko sięgające do uszu. Zachowywała się bardzo dumnie, jak kobieta, która zawodowo dowodzi grupami mężczyzn. Druga kobieta siedziała skryta w kącie. Okryta kapturem zapijała smutki i zmartwienia trzęsącymi się rękoma. Od czasu do czasu puszczała wściekłe spojrzenia w kierunku orka. Jej twarz była blada, a sylwetka wychudzona, wręcz anoreksyjna. Zza kaptura spływał warkocz grubych, długich ciemnych włosów. Kobieta wyglądała na myśliwą lub tropiciela. … i nagle obok niej zjawiła się Harpia. Spojrzała na kobietę niby to surowo, ale po chwili na ustach wyrósł mały, sympatyczny uśmiech. - W czym masz problem? - Spytała wprost, bez ogródek. Kobieta drgnęła i wyciągnęła kuszę z wymierzonym bełtem w harpię. Jej twarz była nerwowo zaciśnięta, a w oczach miała ślady po płaczu. - Z wami mam problem! Z wykolenicami rasowymi! Siedzicie sobie wygodnie w naszym mieście, a wasi pobratymcy mordują całe nasze rodziny, nie masz tu prawa przybywać! Ty, ani ten parszywy ork! Wracaj sobie do swojej przeklętej siostry przy rzece Świstu! - Dziewczyna zacisnęła palce na kuszy mierząc w piersi harpii. - Posłuchaj no panienko... - Dłonie Harpii spoczęły na blacie stołu, po którym przejechała pazurami, zdzierając blat - Ja w tym mieście żyję już dłużej niż 25 lat. Wychowana jestem przez samego Jerzego III do spółki z Lysanderem Gosmanderem, więc skończ mi tu pieprzyć o tym, kto tu ma prawo przebywać, a kto nie. Nie każdy nie-człowiek musi zaraz być potworem. Albo więc mi powiesz, w czym tak naprawdę masz problem, a wraz z Walkirią może ci jakoś pomożemy, albo za chwilę zrobi się naprawdą nieprzyjemnie... - Dłonie Ryfui spoczęły na kancie blatu stołu. Była gotowa go gwałtownie unieść w górę, by osłonić się przed strzałem, a może i jednocześnie wkomponować owy stół w twarzyczkę zakapturzonej… Do tej pory bardka wesoło rysowała sobie coś z brzegu swojego pergaminu i nawet nie zwróciła specjalnej uwagi na kolejne osoby. Powinna była, ale pochłonięta ulepszaniem karykatury która powstała usilnie walczyła próbując dokonać poprawek. Zastrzygła uchem i uniosła twarz zaskoczona tą nagłą agresją i dość niespodziewaną sytuacją. Z pewnością nie chciała by komuś stała się krzywda, jeszcze zanim w ogóle wyruszyli! Ludzie niestety mieli tendencje do tworzenia zbędnych kłopotów. Elfka odłożyła pergamin na stół i usiadła na brzegu gotowa zeskoczyć, zamiast tego jednak zwróciła się wprost do mierzącej z kuszy dziewczyny. Starała się być jak najłagodniejsza, ale rzeczowa, mówiąc z jakąś troską w swym płynnym głosie. - Słońce, nie rób tego. Ona nie jest odpowiedzialna za to co przeżyłaś i tych których straciłaś.. Nie zasłużyła na to. Straciłam niedawno w bardzo głupi sposób bliską mi osobę. Nie chcę patrzeć na kolejną bezsensowną śmierć. Chcesz się stać taka jak ci których nienawidzisz, którzy strzeliliby do nieuzbrojonej osoby? Odłóż tę kuszę, bo to bez sensu. Bardka wykonała drobny gest dłonią, a z pobliskiego wazonu wysunęła się pojedyncza róża, uniosła w powietrze i powolutku zbliżyła między spięte kobiety, upadła lekko na stół już odcięta od magii, mieniąc miękką czerwienią w świetle świec. Dla Esmonda taka sytuacja nie była niczym nowym - nie-ludzie często wywoływali przeróżne uczucia - od uwielbienia po krańcową nienawiść. Nie można było jednak pozwolić, by uczucia z gatunku negatywnych wyładowywano w tej akurat karczmie, na dodatek na tych, którzy walczyli z wrogami królestwa. W mig znalazł się po drugiej stronie kontuaru i podszedł do kobiety, chcącej ustrzelić Ryfui. - Jest mnóstwo okazji - powiedział - by walczyć z prawdziwymi wrogami, a nie z tymi, co nam pomagają. Ryfui ma już na swym koncie i gobliny, i orki, i inne paskudztwa z piekła rodem. Balkazar, ten ork, podobnie. Skoro chcesz utopić swój gniew w morzu krwi, to może zamiast topić smutki w winie czy wyżywać się na sojusznikach, bo tylko tych można znaleźć nie ruszając się ze stołka, ruszysz z Walkirią do walki? Wtedy się też przekonasz, ile są warci ci, którzy, jak to określasz, siedzą sobie wygodnie w tym mieście.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
26-07-2018, 20:27 | #93 |
Reputacja: 1 | Karczma "Ognisko" część kolejna. Cień dawno nie spotkał się z uprzedzeniami rasowymi, aż nie przeszło mu przez głowę, że może być problem. W tym mieście za to świadkiem był już drugi raz, harpia z orkiem łazili po karczmach, a miejscowym było to nie w smak. Tylko kto tutaj był miejscowym, jeżeli harpia nie kłamała? |
26-07-2018, 21:52 | #94 |
Reputacja: 1 | Balkazar wraz z Razzadanem wrócili do karczmy kilkanaście sekund po Laerune. Wojownik wskazał szamanowi miejsce w którym sam zazwyczaj siedział i ruszył w kierunku lady. Dopiero po kilku krokach dotarła do niego napięta atmosfera wisząca w pomieszczeniu. Nie zatrzymał się jednak, ale intensywnie przyglądał konfliktowi między harpią i ludzką kobietą. - Dwa piwa - złożył zamówienie Balkazar kładąc dwie monety na blacie, a następnie odwrócił się opierając łokciami o bar aby nie tracić widowiska z oczu. Harpia w tym czasie, trzymając nerwy na wodzy… ich nie utrzymała. Skoczyła do pyskatej, po czym najzwyczajniej w świecie strzeliła ją z pięści w tą niewyparzoną gębę.. - Dajesz Ryfui! - zawołał Balkazar do skrzydlatej dziewczyny. Nie wiedział o co chodzi, ale bójka zawsze oczyszczała atmosferę. - Stawiam 10 monet na harpię! - krzyknął tym razem na całą karczmę. - Odniosłam wrażenie, że to nowa karczma… jesteście pewni, że powinny się tu pojedynkować? - Lae spojrzała najpierw na orka, a potem na stojącego za barem mężczyznę. - Mam nadzieję, że Axim zrobi z nimi porządek - powiedział Esmond. - [/i]W razie czego zapłacą lub odpracują wszystko. A ty, Balkazarze, nie dolewaj oliwy do ognia. Lepiej weź wiadro wody i ostudź obie dziewczyny. [/i] - Hejże, co tam się wyprawia?! - ryknął Axim, ruszając z miejsca. Stal jego zbroi zabrzęczała, kiedy w pośpiechu doskoczył do szamotających się, próbując ich rozdzielić. - Basta! Basta powiedziałem! - Eeeeej! Zostaw je! - zaoponował Balkazar. - Nie wiem co to jest ta nowa, ale jak to do zaciągu to lepiej jakby sobie dziewczyny wyjaśniły to i owo bo potem będzie toksyczna atmosfera. Tak samo z Grzmotem miałem... - tutaj ork zamilkł nagle, bo przyłapał się na tym, że pewnie nikt nie wiedział o nocnej sprzeczce, a dodatkowo Grzmota nie było już wśród nich. - Też stawiam na harpię. - Lae pokręciła głową. - Kto rozsądny w ogóle wszczyna takie bójki. - Nikt nie powiedział, że Rufui jest rozsądna - stwierdził Esmond. - A ta pijana dziewczyna z pewnością rozsądkiem nie grzeszy. - Masz rację. - wtrącił się alchemik w rozmowę i wyciągnął ze swojego plecaka butelkę rumu - Ktoś ma ochotę na coś m-m-mocniejszego? - Własne alkohole najwyżej w swoich pokojach - zwrócił mu uwagę Esmond. Mandragora wzruszył ramionami i schował butelkę. - Jasne. Ale ja p-p-postawię piątaka na płaczliwą - rzucił zaskakując zapewne przy tym wszystkich i zwrócił się do orka, ciemnoskórej elfki i jej towarzyszki - B-bartholomeus M-mandragora - przedstawił się podając im dłoń. - Płaczliwa to ona będzie po wszystkim. - Drowka uścisnęła dłoń jąkającego się mężczyzny. - Laerune Shandalar. - Miło p-poznać. - stwierdził i otaksował wzrokiem ekwipunek kobiety - F-fajny m-miecz - rzucił wskazując katanę - Nigdy takiego n-nie widziałem, mogę? - Wolałabym nie rozstawać się z bronią, dopóki one między sobą wszystkiego nie ustalą. - Wskazała podbródkiem na harpię i jej ofiarę. - To katana, typowa samurajska broń. - Oh. - westchnął tonem który oznaczał mniej więcej tyle że nie zrozumiał co kobieta mogła mieć na myśli. - Wybacz moją za-zaściankowość, ale kim jest samuraj? Jakiś wo-wojownik? - Wojownik, tylko przynależący do klanu i przestrzegający kodeksu. - Lae uśmiechnęła się do mężczyzny. - A ty czym się zajmujesz? - Alchemia. Warzę różne m-mikstury i inne zabawki, a na p-polu bitwy wybieram coś co mi się n-nie podoba i to usuwam. - wyjaśnił ogólnikowo - B-bardzo ciekawa praca, ale łatwo o w-wypadki. - dodał wskazując blizny na swojej twarzy. - Zmiatać mi tutaj za bar, a nie gadać o pierdołach - zrugał ich ork nie dowierzając, że w takiej sytuacji może kogoś interesować coś innego jak bójka. - Albo wynajmijcie sobie pokój i w spokoju pooglądajcie co tam chcecie sobie popokazywać. Ja zostanę i jakby co rozdzielę ję zanim sobie zrobią coś poważnego - zadeklarował Balkazar wykonując głową gest w kierunku szamoczących się dziewczyn. - Bar to moje królestwo - powiedział stojący za ladą Esmond - ale gości przyjmuję - dodał, kierując te słowa do obu dziewczyn i alchemika. Bartholomeus oszacował dystans do walczących kobiet i pokręcił głową. - Chyba aż tutaj nie d-dolecą. - A bo ja wiem… - zastanowił się głośno Balkazar. - U naszych wojowników bójka kończy się po kilku ciosach, ale samice to potrafią walczyć nawet aż jedna z nich straci przytomność. Tu chyba może być podobnie. Ja bym jednak uznał, że mogą tutaj dolecieć - skwitował. Widząc, że jego interwencja nic nie dała, zasmucony miś zeskoczył ze stołu i ewakuował się z centrum wydarzeń, przenosząc się na okienny parapet. Obrócił głowę, aby mieć widok na zewnątrz i znieruchomiał, przez co teraz przypominał całkiem normalną zabawkę. Oczy miał zwrócone ku szybie, aby móc obserwować co dzieje się na zewnątrz. Dziewczyna dostała w nos od harpii i upadła na ziemię. Splunęła krwią na podłogę i rzuciła się z krzykiem na harpię uderzając ją w lewą pierś. Obie pod wpływem impetu runęły na ławę rozchlapując piwo i resztki jedzenia po sobie. Kobieta chwyciła za szklany kufel piwa gotowa w gniewie przywalić nim Ryfui. - Odkładaj ten kufel cwaniaro! - Warknęła Harpia, gotowa do dalszej bitki, unosząc pięści gdzieś na wysokość własnego barku. Dłużej już nie czekając, i nie strzępiąc sobie języka, skoczyła ponownie do bitki. Atak frontalny, choć by w razie czego przesłonić się lewą ręką przed kuflem, a prawą znów wyprowadzić cios. Najlepiej w szczenę tej wrednej suki. Harpia zasunęła podbródkowym dziewczynie, która aż podskoczyła i padła nieprzytomna na podłogę. Wyglądało na to, że Ryfui dopięła swego, a jej pióra przesiąkły zapachem piwska. Alchemik westchnął donośnie, wyciągnął z mieszka pięć złotych monet i położył je na kontuarze. - Słaby z-zakład. - skwitował. Drowka przytaknęła wypowiedzi Bartholomeusa. - Pieprzona rasistka - Skwitowała całą sytuację Ryfui, po czym stanęła przy barze, by napić się jeszcze jednego piwa - Może ktoś sprawdzić, czy ona żyje? I zajmijcie się nią, może jakiś zimny okład albo wiaderko wody na głowę, albo ją wyrzucić na bruk, na co tam macie ochotę... - Wzruszyła ramionami. Balkazar rozdzielił monety leżące na ladzie. Dwie z nich podsunął przed Shandalar, a trzy pozostałe przed Ryfui. - Masz. Obstawiliśmy na ciebie. Dobra walka. Zasłużyłaś - wyszczerzył się ork. Cień wrócił do nasłuchiwania w sprawie misji, jak gdyby nic się wielkiego nie stało. Pomyślał, że dziewczyna jednak nie należała do tych, co stronią od uwagi. Do tego trafiła na temperamentną harpię. Przysporzyła sobie więcej kłopotu, niż miała do tej pory. Teraz pewnie będzie chodzić naburmuszona całymi dnami, chcąc zemścić się na harpii, oprawcy jej drużyny, wszystkich przystających na obcowanie z orkami i harpiami... Gdyby Cień nie nauczył się odpuszczać - niekoniecznie wybaczać - dzisiaj pewnie sam by zbierał baty, rzucając się na ciemnoskórą elfkę, co to ma nieszczęście dzielić rasę z byłymi oprawcami Cienia. Bartholomeus podniósł się ciężko i podszedł do leżącej kobiety. Sprawdził jej puls i potem delikatnie nią potrząsnął. - P-p-pobudka. - rzucił.
__________________ Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start. |
26-07-2018, 22:06 | #95 |
Reputacja: 1 | W poszukiwaniu przewodnika i wizyta Sybill w świątyni Wszechstwórcy Walkiria szybko opuściła karczmę "Ognisko" zostawiając Nedii pieczę nad wszystkim. Sama skierowała swoje kroki tam gdzie Kadle wspominał, że spotka przewodniczkę. Nie chcąc zostać poznaną, cały czas miała na głowę zaciągnięty kaptur. W chwili takiej jak ta tęskniła za czasami, kiedy nikt nie zwracał na nią uwagi i mało kto potrafił nazwać z imienia. Dłuższą chwilę zajęło Sybill znalezienie miejsce pobytu, a kiedy tam się znalazła, poddała się i zaczepiła postronną osobę. - Gdzie znajdę Sesrea Arrol? -zapytała Arunsun, nie zrzucając kaptura z twarzy. - Poszła sprawdzić nową karczmę. Podobno jakaś tam wybranka bogów coś tam otworzyła, ale nie ma to jak sikacze pod Zgniłą Cytryną - Mężczyzna czkając złapał za kolejny kufel przed sobą. - Oh... - Sybill była zaskoczona. Najwyraźniej musiała się z przewodniczką minąć po drodze. - Dziękuję - rzuciła niedbale i odeszła, nim mężczyzna mógłby się zechcieć lepiej jej przyjrzeć. Arunsun ruszyła przed siebie zastanawiając się czy wracać. Już miała skierować kroki do swojej karczmy, kiedy przypomniała sobie, że w tym zamieszaniu zapomniała odwiedzić świątynię. Może i Axim jej nie towarzyszył, ale mogła spróbować znaleźć kogoś kto byłby w stanie jej poradzić jak sprawdzić czy jej ukochany nie został skażony złem, wtedy gdy stracił panowanie nad sobą. Dlatego Walkiria przyśpieszyła i poszła wprost do miejsca kultu jej boga. Jeden z kapłanów rozmawiał przed wrotami świątyni z zebraną grupą ludzi, pocieszając ich i doradzając. Następnych pewnie można spotkać w środku przy ołtarzu lub w dalszych kwaterach. Sybill wciąż kryjąc się pod szerokim płaszczem i jego rozłożystym kapturze, minęła kapłana, nie chcąc mu przeszkadzać w posłudze. Weszła za plecami wiernych do świątyni. Przestąpiła kilka kroków aż znalazła się na środku wielkiej sali modlitewnej. Dopiero wtedy zrzuciła kaptur z głowy i potrząsnęła głową, by włosy jej się swobodnie ułożyły. Spojrzała na sufit, gdzie znajdowało się malowidło przedstawiające ogień oczyszczenia. Nie tak dawno temu była tu przyjmowana niczym wróg, uzurpujący sobie miano wybrańca. Teraz, po próbach, zapracowała sobie na szacunek nawet najwyższych kapłanów. Pewnym krokiem, Arunsun skierowała się do ołtarz przy którym modliło się kilku kapłanów i kapłanek. Był to akurat czas kiedy wierni nie przebywali we wnętrzu świątyni, przez co w spokoju słudzy Wszechstwórcy mogli oddawać mu cześć. Sybill zatrzymała się za ich plecami, ale jej rozchodzący się echem stukot obcasów, sprawił, że kapłani wiedzieli, że do nich ktoś zmierza. - Chciałam się poradzić was bracia i siostry w sprawie opętań - powiedziała od razu o celu swej wizyty. - Zadaj swe pytania Pani - starszy kapłan pokłonił się kobiecie i podszedł parę kroków. Sybill skinęła mu głową z szacunkiem. - Jeden z moich towarzyszy został ugryziony przez pomiot przyzwany przez kultystkę Lamashtu. Stracił wtedy on kontrolę nad sobą i zaatakował swoich towarzyszy - przedstawiła sprawę dość ogólnikowo. - Po fakcie, gdy odzyskał świadomość, mówił, że odpłynął całkiem myślami do swej przeszłości i nie miał zupełnie świadomości co dzieje się z jego ciałem. Martwię się, że to opętanie mogło zostawić jakiegoś rodzaju piętno na moim towarzyszu. Kapłan zamyślił się przez chwilę podpierając rękę o podbródek. - Z opisu wygląda na to, że został zaatakowany przez pomiot szału. W zależności od natury pomiotu po ugryzieniu wywołują w swoich ofiarach na powierzchnię jeden z grzechów ukrytych w głębi serca. W tym przypadku był to ślepy, nieokiełznany szał bitewny. - Kapłan ponownie się zamyślił. - Pojedyncze ugryzienie nie powinno stanowić problemu, ale niech unika następnych, bo może postradać zmysły lub samemu przemienić się w ohydny pomiot, bez szans na odwrócenie skutków. Magia Lamashtu nie bez powodu jest określana potworną. Nagle boczne drzwi trzasnęły z wielką siłą skupiając uwagę wszystkich zebranych. W ciemnym korytarzu pojawiła się sylwetka kobiety o płonących oczach z wyciągniętym olbrzymim mieczem. - Ha! Więc faktycznie istniejesz! - Mocno umięśniona blondynka o długich włosach wkroczyła do pomieszczenia. Zamachnęła się potężnym mieczem zdmuchująć drewniane klęczniki odgradzające ją od ołtarza. Powoli zbliżała się ku Sybill przypatrując się jej z uwagą. Wojowniczka była imponującej postury, równać mógł się z nią jedynie Grzmot lub Balkazar. - Twoje oczy płoną, ale jaki artefakt podtrzymuje ich energię, co? - Kobieta zmrużyła oczy przypatrując się pospolitym szatom Sybill. Arunsun musiała zadrzeć głowę do góry by spojrzeć w twarz nieznajomej, której nic a nic nie kojarzyła. Przyszło jej na myśl, że wojowniczka przybyła wraz z wojskami księżniczki i była nowa w mieście, dlatego nigdy wcześniej mogła jej nie widzieć. - Owszem istnieję - zaczęła Sybill mrużąc nieco oczy. Nie miała pojęcia czego się spodziewać po nieznajomej, a jej pytanie nawet zbiło ją z tropu. "Czyżby miała na myśli tarczę?" pomyślała. - Moja moc pochodzi wprost od samego Wszechstwórcy - odparła w końcu z przekonaniem w głosie. - Hmh, czyli kleryczka - parsknęła i stwierdziła kobieta. Odwróciła się stronę kapłana. - Nie była wam na rękę wojownicza walkiria, więc sobie zrobiliście nową pasującą bardziej do waszych dogmatów? Wywodzącą się z kleru? To wiele ułatwia prawda? - Kobieta wręcz kpiła sobie ze starszego kapłana. - Do ciebie mała nic nie mam, jesteś mi nawet na rękę. Ja odbiję miasto, a ty dalej przejmuj na siebie spojrzenia tłumów. - Kobieta przewiesiła miecz na plecy i puściła rękojeść. Płomienie w oczach zgasły i pojawiły się niebieskie źrenice. Jej masywna sylwetka powoli zmalała i zrównała się rozmiarom Sybill. Kilka szybkich ruchów palcami poprawiło dosyć skromny za duży strój. Zrównała się ramię w ramię z Sybill. - Skoro twoja moc pochodzi od samego Wszechstwórcy to powiedz mi, jak wyglądał, gdy go spotkałaś? Co ci powiedział? - Wojowniczka ruszyła przed siebie i wyszła zostawiając Arunsun z pytaniami. Walkiria czuła się rozbita tym nagłym niczym huragan spotkaniem z kobietą, która zdawała się nie mieć do nikogo szacunku. Jej słowa ubodły Sybill i wywołały w niej nieprzyjemne wątpliwości. I te płonące oczy... "Kim ona jest?!". Arunsun nie zamierzała tego tak zostawić. Ruszyła biegiem za nieznajomą. - Za kogo się masz, że tak bezczelnie zakłócasz spokój świątyni? - rzuciła zezłoszczona Sybill do jej pleców, a echo jej słów poniosło się wysoko pod sklepieniem dachu budowli. - Jestem Sagila Maakrin, przywódczyni Złotych Lwów, a przede wszystkim Walkirią Wszechstwórcy! Jestem jego siłą, gniewem i furią domagającą się sprawiedliwości za wszystkich wymordowanych mieszkańców i ich rodziny. Przeszłam przez wszystkie jego próby, jako jedyna wykazałam się spośród wszystkich kandydatek. - Kobieta gniewnie spojrzała na Sybill. - Kim jesteś ty? -Ja... - zaskoczyło ją to nagłe zainteresowanie skierowane ku niej równie bardzo jak przedstawienie się nieznajomej jako Walkiria. - Byłam kapłanką Wszechstwórcy, łatającą rannych żołnierzy na froncie. Do czasu, aż nie poległam w walce. Wtedy zostałam wskrzeszona przez samego boga i wyniesiona do roli jego Walkirii - odpowiedziała nie spuszczając swojego płomiennego spojrzenia z kobiety. - Tak po prostu nie zostaje się Walkirią, nie ma drogi na skróty. Nie masz nawet przy sobie niebiańskiego artefaktu. Oczy nie powinny płonąć tak długo, niebiański płomień konsumuje życiową energię, przyspiesza spalanie się organizmu w zamian za moce Wszechstwórcy, Powinnaś dawno się przewrócić i być niezdolna do ruchu. Albo jesteś nieudolną podróbką stworzoną przez kapłanów, albo jakąś anomalią. - Kapłani nie mają nic do tego, a choć byli do mnie negatywnie nastawieni to przeszłam każdą próbę jaką mi postawili i to na oczach wiernych - odparła z przekonaniem Sybill. - Moje oczy płoną odkąd tylko powróciłam do życia i nie zapowiada się by to miało się zmienić. I nie, nie wypala się przez to moje życie. Powiem więcej, nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze jak teraz - Arunsun mówiąc to miała nieustępliwy wyraz na twarzy. - Zostałam stworzona przez samego Wszechstwórcę - dodała z przekonaniem. - Heh, zadufani kapłani nigdy nie rozczarowują, oh próby kapłanów nie mają znaczenia, to zabawa pod publiczkę. Prawdziwe próby zsyłają niebianie Wszechstwórcy. Pewnego poranka zjawia się taki świetlisty przezroczysty jegomość z wolą bożą. Odnajdź niebiańską tarczę w pradawnych katakumbach na dnie jeziora i zostaw na arenie jako nagrodę w igrzyskach. Odnajdź niebiański miecz tkwiący od wieków w brzuchu czarnego smoka. Masz pojęcie jak trudno jest odnaleźć konkretnego smoka? Ile lat zajmują podróże, badania i tropienie? Ehhh… - kobieta pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Sybill odetchnęła przeciągle. Była zdumiona słysząc skąd jej tarcza znalazła się na arenie, ale nie chciała uwierzyć, że ten przedmiot był jedynym powodem, że zmartwychwstała. To był tylko przedmiot bo prawdziwą bronią bożą była przecież ona sama. - Jedyna świetlista istota jaką spotkałam to ta, która objawiła się mi kiedy oczyszczałam z plugastwa studnię, skażoną przez moce Lamashtu - stwierdziła. - Nie chcę się licytować kto jest lepszą Walkirią... Choć do tej pory myślałam, że jestem jedyną żyjącą. Mamy wspólny cel. Nie traćmy sił na kłótnie - wyciągnęła ku niej rękę. - Jestem Sybill Arunsun - przedstawiła się jej. Sagila uśmiechnęła się, w taki sposób jak drapieżnik chwilę przed rozszarpaniem ofiary. Wyciągnęła rękę i zacisnęła dłoń Sybill. Ręka została prawie zgnieciona w mocarnym uścisku, tak że nie dało się jej wyciągnąć. Po dwóch podjętych próbach uwolnienia się, Arunsun znieruchomiała i w napięciu czekała nie wiedząc co Sagila planuje jej zrobić. Maakrin w drugą rękę ujęła miecz, a jej oczy zabłysły płomieniami. Jej wargi poruszyły się wypowiadając niezrozumiałe słowa, a zaciśnięte dłonie kobiet zaświeciły słabym błękitnym światłem. Słowa wciąż były wypowiadane, a światło zmieniało barwy co kilka chwil. - Interesujące, mówisz prawdę lub mówisz to co uważasz za prawdę. Jednak jedno jest pewne, twoje oczy są prawdziwe i mają swój własny koszt, który zbiera już żniwo. - Kobieta poluźniła uścisk na swojej broni, a jej oczy wróciły do normy, poluźniła również chwyt na dłoni Sybill i chwyciła ją jak należy potrząsając nią lekko. Jej drapieżny uśmiech zmienił się w łagodny wyraz, prawie smutny. - Cóż może te miasto nie jest tak małe, jak mi się wydaje i pomieści dwie Walkirie. Zabawiłam tu już i tak za długo, muszę iść. Bywaj. - Ruszyła do wyjścia zamaszystym krokiem znikając za wrotami. Arunsun dopiero po jej wyjściu zdała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech obawiając się co też druga Walkiria chciała jej zrobić, a po jej minie należało zakładać, że nie było to nic dobrego. Odetchnęła, ale nie poczuła ulgi. Martwiła się co tamta miała na myśli mówiąc, że jej moc również ma swój koszt. Sybill wciąż nieco wstrząśnięta tym spotkaniem, rozcierając obolałą dłoń, odwróciła się w końcu ku kapłanom. - Mam nadzieję, że nie będzie ona już wam ubliżać - powiedziała do nich i po lekkim skinieniu głowy ruszyła do wyjścia, ale jej krok był powolny, nie chcąc przypadkiem ponownie napotkać tamtej Walkirii. |
27-07-2018, 09:10 | #96 |
Reputacja: 1 | Karczma Ognisko, obraz po bitwie Choć bijatyka się zakończyła, to na sali nie ustępowało zamieszanie mu towarzyszące. Goście zaglądali co z pokonaną inni przy stolikach omawiali przebieg walki i wymieniali się własnymi mądrościami na temat zapasów z udziałem kobiet. W takich warunkach mało kto zwrócił uwagę na kolejną postać, która pojawiła się w drzwiach karczmy. Znajomy ciemny płaszcz zwieszał się z pleców Sybill, która w zamyśleni wkroczyła do środka. Jej sylwetka wręcz tonęła w objęciach za dużego okrycia wierzchniego. Ogniste spojrzenie jednoznacznie dawało do zrozumienia temu kto na nią spojrzał, że jest nikim innym jak sławną już w tych stronach Walkirią Wszechstwórcy. Arunsun zdawała się nie zwracać uwagi na zamieszanie, gdy ze spuszczoną głową skierowała swoje kroki prosto ku schodom prowadzącym na piętro. Balkazar złowił wzrokiem zakapturzoną postać. Wiedział dobrze kim ona jest. Z postury wyczytał jednak jakąś różnicę. Sprawiała wrażenie pozbawionej energii. Ork doszedł do wniosku, że każdy ma swój limit. Ostatnie wydarzenia musiały wycisnąć piętno na walkirii. Najwidoczniej potrzebuje odpoczynku bardziej niż pozostali i należy dać jej spokój. I wkrótce Sybill zniknęła mu z widoku, gdy ruszyła korytarzem na drugie piętro. Atheris mogłaby starać się bardziej, próbować powstrzymać je obie od tej ostatecznie bezsensownej walki, ale w głębi duszy wiedziała że Ryfui ma rację. Nienawiść i agresja bijąca od dziewczyny musiała spotkać się z karą, a bardka nie będzie przecież altruistycznie nadstawiać za nią karku. Znalezienie się w centrum ich sprzeczki nie było jednak czymś na co miała ochotę i zaraz gdy tylko atmosfera wskazywała jasno że nie ma już odwrotu, zdjęła dłoń z ramienia obcej, sama czmychając do tyłu. Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic - przecież próbowała. Skoro kuszy nie było już w akcji, harpia nie potrzebowała jej pomocy. Artystka nie podjudzała żadnej ze stron i zamiast tego posadziła tyłek z powrotem na blacie, zgarniając w dłonie swój pergamin i z zapałem coś notując, kątem oka tylko zerkała na wyniki walki które zgodnie z jej przeczuciem okazały się dość jednostronne. Mimo tej całej uroczej przemowy jaką dała wcześniej, teraz wydała się dość obojętna. Upewniła się tylko, że ktoś zajął się leżącą, nieprzytomną dziewczyną i podeszła do harpii, ujmując zwinięty rulon pod pachą. Z lekką pogardą spojrzała na zakład i rozdzielane pieniądze i rzuciła krótko. - Mam nadzieję że jeśli ja wpadnę w kłopoty to nie będziecie bawić się moim kosztem. - Zwróciła się do orka i alchemika, a po chwili już łagodniejszym tonem do samej Ryfui. - Wszystko w porządku? - Zapytała, bo przecież cała ta sytuacja mogła się na niej nieprzyjemnie odcisnąć. - Jak bawić twoim kosztem? - zapytał zdumiony Balkazar. - Ryfui nie potrzebowała pomocy. Ty… - ork wykonał chaotyczny gest dłonią w kierunku sylwetki bardki - … to zupełnie inna sprawa. Ciebie trzeba byłoby ratować z opresji. Niektórzy potrzebują żeby sobie trochę pary spuścić, a niektórzy nie. Elfka odpowiedziała nieco łagodniejszym już spojrzeniem, ale wciąż nieco nieufnie. Axim Jarnar złapał się pod boki, niezadowolony i westchnął, kręcąc głową. - Ty - starszy najemnik wskazał palcem Bartholomeusa. - Wyciągnij ją na zewnątrz i ocuć. Jeśli możesz, zajmij się jej ranami. Będę potem chciał z nią porozmawiać - polecił głosem nie znoszącym sprzeciwu. Następnie odwrócił się do harpii. - A ty pomyśl dwa razy, zanim następnym raz znokatujesz naszego informatora. Może i walczyliśmy razem na arenie, ale to nie oznacza, że nie przywołam cię do porządku - pouczył Ryfui, po czym odezwał się głośniej, by wszyscy go usłyszeli. - Ten przybytek należy do Walkirii Wszechstwórcy i jest schronieniem dla wiernych, którzy mają czuć się tutaj bezpiecznie. Jeśli ktoś ma jakiś problem, załatwia to za drzwiami. Następnych awanturników spiorę osobiście. - Jasne. - mruknął alchemik, złapał kobietę pod ramiona i zaczął ciągnąć ją w kierunku wyjścia. Już na zewnątrz ponownie spróbował ją ocucić, tym razem nie patyczkując się. Harpia schowała monety, po czym przewróciła oczami na słowa Axima, i spojrzała na niego. - Wielkim szacunkiem… czy jakimkolwiek szacunkiem, to ta tu nie zabłysnęła, no to jej się dostało - Spojrzała na wciąż zalegającą na podłodze - Nie ważne kim ona jest, obrażać się i wyzywać od najgorszych nie damy. Ciekawe czy taka też będzie przy Walkirii? No ale mówisz i masz szefie - Ryfui podkreśliła ostatnie słowo - Następnym razem będę lała na dworze... - Uśmiechnęła się do niego, tak zwyczajowo, bez żadnych podtekstów, po czym znowu napiła piwa z trzymanego w dłoni kufla. - Zdecydowanie lepiej będzie załatwiać porachunki na dworze - stwierdził Esmond. - Oszczędzi się na sprzątaniu, a i ilość tych, co zostaną uznani za nieproszonych gości nie będzie się powiększać. - Spojrzał na harpię i pokręcił głową. - Zrobiła się z ciebie panna piwna - powiedział. Axim, znany też jako Równy Bykowi odetchnął z wyraźną ulgą. Być może obawiał się, iż Ryfui tak łatwo nie będzie dążyć do zgody. Jak wszyscy mieli okazję się przekonać, nawet harpie posiadały odrobinę pokory. - W porządku - Jarnar przetarł spocone czoło. Obrzucił salę czujnym spojrzeniem, jakby upewniając się, że wszyscy dobrze się bawią. Czy jak to było w przypadku Cienia, po prostu siedzieli spokojnie. Axim wrócił na swoje miejsce, skąd wygłaszał przemowy. - Serce me raduje się, widząc tak wiele istot gotowych stanąć ze mną w szeregu. Nie ważne, jaką bronią bądź sztuką się posługujecie. Odwaga i hart ducha to jedyne, na co zwracam uwagę wśród braci i sióstr miecza - wygłosił, po czym zrobił krótką pauzę. - Dobra, dobra - skwitował Balkazar - Ale tamtej też zmyjesz głowę jak Ryfui? - tu ork skinął głową w kierunku właśnie wywlekanaj przez Bartholomeusa kobiecie. - W sumie to ona zagrała nie fair, bo złapała za kufel. Jest winna co najmniej tak samo jak skrzydlata. - W moim oddziale nie będę tolerował rozrób. Więc jeśli nasza nowa towarzyszka nadal będzie żywiła jakiś uraz do Ryfui, to lepiej, żeby tego już więcej nie okazywała. Dostanie właściwe pouczenie - skwitował najemnik, zerkając na orka. - Tymczasem… zapomnijmy o wszelkich niesnaskach. Jak to głosi wojskowe powiedzenie… dzisiaj pijemy, jutro się bijemy. A więc pijcie i bawcie się! Poznajcie lepiej towarzyszy broni, bo już niedługo przyjdzie wam walczyć ramię w ramię. Musicie nauczyć się polegać na bracie oraz siostrze. Na polu walki, oprócz miecza, nie macie nikogo innego. - Ramię w ramię to jeszcze ujdzie, ale niektórych to za plecami szczerze bym nie chciał mieć - wymamrotał ledwo słyszalnie Balkazar odwracając się i idąc w kierunku baru…. gdzie po przyjacielsku klepnęła go w ramię Harpia, jednocześnie skrywając śmiech w kuflu z piwem. - To jak Balkie, wypijemy? - Spytała go. - No, ba! - wyszczerzył się ork. - Piwo się samo nie wypije. Trzeba mu pomóc. Wyglądało na to, że informacyjna część spotkania dobiegła końca. Nie pozostało Cieniowi nic innego, jak opuścić to miejsce. Nie wiedział tylko, dokąd dokładnie, więc podszedł do Axima. - Nic tu po mnie, jeśli chcecie balować, macie moje imię na zwitku. Znajdę tutaj pokój? Jeżeli nie, będę czekał w Zgniłej Cytrynie.i - Pokoi ci u nas dostatek. Tyle tylko, że karczmę otworzyliśmy dopiero dzisiaj i nie wiem, czy jakieś są przygotowane do przyjęcia gości. Porozmawiam z właścicielką, jeśli chcesz tutaj zostać - odpowiedział Axim. - Jest mi to obojętne, tutaj po prostu bliżej. - Parę pokojów jest gotowych - wtrącił się Esmond. - Wolisz z gwiazdką czy słonecznikiem na drzwiach? - Słonecznik? - odpowiedział niepewnie Cień, nie wiedząc o co chodzi. - Proszę, oto klucz. - Esmond wręczył mu klucz z przywieszką w kształcie słonecznika. - Taki sam znajdziesz na drzwiach - wyjaśnił. Cień zastanowił się chwilę, ale ostatecznie niczego nie dodał. Skinął głową i odszedł na piętro, poszukać swojego pokoju. Byle nie grupowego. Tymczasem zignorowana przez harpię bardka podeszła do Axima, zatrzymała się chwilę nad czymś myśląc i w końcu powiedziała cicho, ale stanowczo. - Aximie, jak możesz mieć pretensje do Ryfui? Przecież ta Twoja informatorka mierzyła do niej z naładowanej kuszy! Ryfui mogła leżeć martwa, a jej twarz zbieralibyście z podłogi. “TO” nie było w porządku i niech informatorka się cieszy że udało się choć trochę załagodzić sytuację, bo ktoś mógł tutaj dziś zginąć. Wiele osób zabiłoby ją tylko po to by mieć pewność że ona nie strzeli pierwsza. Kto pierwszy uniósł broń? Masz swoją winną całego zdarzenia i jego eskalacji. - Elfka zrobiła chwilę przerwy i przybrała trochę łagodniejszy ton. - Poza tym zebraliśmy się tu tylko po to by wpisać się na listę? Nie usłyszymy żadnych szczegółów apropo tego co trzeba zrobić? Wysłuchując słów elfki, Jarnar przybrał zmęczoną minę. Przyjrzał się jej raz jeszcze, jakby ostatnim razem poświęcił jej za mało uwagi, a następnie odezwał się spokojnym głosem. - Nie wiem, skąd pochodzisz, Atheris, jednak wyglądasz na taką, co z niejednego pieca chleb jadła. Z kimkolwiek wcześniej przystawałaś, zrozum, że teraz jesteś w wojsku. Nie pierwszy i nie ostatni raz zobaczysz, jak brat na brata rzuca się z pięściami albo łapie za miecz. Moim obowiązkiem jest pilnowanie dyscypliny i by żaden z zwaśnionych nie zrobił czegoś głupiego. Każdy taki wybryk trafi pod sąd polowy. Ponieważ nie zawsze towarzysz broni będzie twoim kochankiem albo największym sympatykiem, jedyne, czego od was wymagam, to posłuszeństwa i współdziałania w grupie. Co zaś do samej kuszniczki, dostanie swoją lekcję. - Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, opierając dłoń na rękojeści miecza. - Usłyszeliście już, co macie robić. Poznać się. Dzisiaj zamykam pierwszą turę rekrutacji. Jako koty, najpierw przejdziecie podstawowe szkolenie. Zwołam was z rana na musztrę. Dopiero później weźmiecie udział w odprawie na kolejną misję. Jeśli jednak musisz wiedzieć, a widać po tobie, że zrobisz wszystko, by się dowiedzieć… najpewniej będziemy ratować jedną z wiernych Walkirii. Osobę bardzo ważną i kluczową do osiągnięcia przewagi w tej wojnie. - Chybaś mężczyzno zmysły postaradał! - oburzył się Randar stawiając z impetem kufel. - Kotem mnie zwałeś właśnie?! - powstał z miejsca patrząc groźnie na Axima. Lae odrobinę zaskoczona podniosła brwi i chwilę przyglądała się krasnoludowi. - Odprawa jak odprawa, co za różnica jak cię zwą. - Zerknęła ponad kontuarem na Esmonda. - Znajdzie się jakieś piwo dla mnie i mojej towarzyszki? - Oczywiście, mamy piwo - odparł Esmond. - Odprawa, odprawą! Musztra, musztrą! A kot, kotem! Jak ciebie mają tak zwać, długoucha, niech zwą. Mnie nie!!- krasnolud uderzył pięścią o stół. - Takie małe i takie głośne. - Lae westchnęła głośno. - Jak cię zwać krasnoludzie? - Już mówił to! Jam Randar Żelazny Liść! - zagrzmiał głośno krasnolud. - A od dzisiaj kot… - zaczął poważnie Balkazar by po chwili wybuchnąć szczerym śmiechem - Nie bierzcie sobie Jarnara tak mocno do serca. Stary jest. Życie w dupę mu dało. Za poważnie do wszystkiego podchodzi. Sprawa między dziewczynami załatwiona. Teraz już tylko z górki może iść. Zrobi się odprawę, sprawdzi się kto co umie, czego się po kim można spodziewać. Kochać się nie musimy, ale w kupie raźniej. Nie? - zapytał ale nie czekał na odpowiedź. - Zdrowie! - powiedział Balkazar w nienagannym krasnoludzkim i skierował kufel w kierunku Randara.[/i] - Tak...może być łatwiej jak nie będziemy sobie podstawiać nóg. - Lae powstrzymała grymas, który cisnął się na jej twarz gdy usłyszała krasnoludzki język. - Zdrowie! - powtórzył znowu Balkazar tym razem w kierunku, ale używając nienagannego elfiego języka. Na koniec podstawił kufel pod usta, powiedział coś po orczemu, wyżłopał piwo duszkiem do dna i stuknął kuflem o blat zachęcając innych aby zrobili to samo. Randar po chwili mu zawtórował, po czym z rysującym się wciąż na twarzy niezadowoleniem, posadził swój zad na ławie.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
27-07-2018, 09:25 | #97 |
Administrator Reputacja: 1 | Esmond napełnił dwa kufle i postawił przed Lae. - Dwie sztuki srebra. Pytałaś wcześniej o pokoje? - Tak… wygodniej by nam było być obok, skoro mamy działać razem. - Lae położyła monety na kontuarze i obejrzała się za plecy ciekawa czy zaraz nie zarobi jakimś toporem w plecy. - Znalazłoby się coś? - Dwa obok siebie? - spytał Esmond. - Dwójek, niestety, nie mamy. - Jaka zamożna karczma. - Lae powstrzymała cisnący się na twarz uśmiech. - Skoro tak, mogą być dwa obok siebie, choć pewnie zmieściłybyśmy się nawet w jedynce. - Stojąc obok ziolka, która próbowała się dostać do swego kumpla, aż parsknęła. Esmond przez chwilę grzebał w skrzynce z kluczami, potem podał Lae dwa - jeden ozdobiony gwiazdką, drugi z niewielkim księżycem. - Na drzwiach są takie same oznaczenie - powiedział. - Jeśli się okaże, że się pomyliłem i nie są obok siebie, to wymienię - zapewnił. - Dobrze - Lae przyjęła podane klucze i przyjrzała im się. Na pewno będą miały tu wygodniej niż wśród elfów. Zerknęła w dół na swoją towarzyszkę, podając jej piwo i jeden z kluczy. - Napijemy się w spokoju, co? - Niziołka przytaknęła i obie ruszyły w kierunku stołów. - Gdyby w pokojach czegoś brakowało - dodał Esmond, nim odeszły - to zwróćcie się do Laury. - Wskazał na dziewczynę, która na moment mignęła w okolicy schodów. Drowka zatrzymała się i po chwili uśmiechnęła delikatnie. - Dziękuję. Gdy skończysz, może byś się do nas przyłączył? Esmond rozejrzał się po sali. Wszyscy mieli co pić, a w razie konieczności Ryfui mogła się na coś przydać i go zastąpić. - Parę chwil znajdę, nawet teraz. - Opuścił miejsce za barem, by dołączyć do nietypowej pary. - Mam nadzieję, że nie ma to być złożenie jakichś skarg na obsługę... - Uśmiechnął się na znak, że nie mówi tego poważnie. - Czym mogę służyć? - Opowieściami. - Lae przysiadła się do niziołki i upiła nieco piwa. - Długo jesteś z tą grupą? - Wskazała na Jarnara, po czym potoczyła dłonią po reszcie towarzystwa. - Część z nich to starzy wyjadacze - odparł Esmon, który usiadł tak, by móc obserwować i wejście, i kontuar - i tych znam od samego początku. Paru dołączyło po drodze. A o innych tyle wiem, co nic. - Od samego początku? - Lae oparła się o stół przyglądając się mężczyźnie. - Ledwo tu przybyliśmy, to wyprawiono nas na poszukiwanie krasnoludzkich dokumentów - odparł. - I tak się poznaliśmy. Sybill, Axim i ja. Parę innych osób też, ale teraz ich tu nie ma. - Walczysz? - Lae krytycznie przyjrzała się strojowi Esmonda. - Zwykle nie wręcz i raczej nie w mieście - odparł wyraźnie rozbawiony Esmond. - I nie w tym stroju - dodał. - Podczas starć różnych ubrania się niszczą. Poza tym sama chyba wiesz, że na wyprawach raczej łatwo o trudny teren. Tu błoto, tam ciernie, a i po kanałach czasami się wędruje. Z mojego pierwszego ubrania zostały szmaty, jakich żebrak by nie ubrał. A ty? Masz jakieś ciekawsze doświadczenia? Rany, blizny? W międzyczasie, kiedy Lae oraz Esmond rozmawiali, Axim Jarnar zwrócił się do krasnoluda. - Ha! Taki zawodowiec się nam trafił? Dobrze więc - odezwał się mężczyzna i skinieniem głowy pożegnał Atheris, by zbliżyć się do Randara. - Teraz przed karczmą, na gołe pięści! Treningi planowałem dopiero jutro, ale możemy już waszmości sprawdzić, Randarze Żelazny Liściu. - Równy Bykowi rzucił wyzwanie. Krasnolud spojrzał w górę. Oczy mu się rozszerzyły. Gęba początkowo otwarła, by po chwili pokryć się nieskrywanym, szerokim uśmiechem. Wziął ostatni głębszy łyk, ponownie walnął kuflem w stół i wstał. - Cho! - zadowolony krzyknął do Axima. Peppa wesoło chrumknęła również. - Ty nie! Nie dziś. - klepnął ją w bok, po czym począł ruszać w kierunku wyjścia. Axim nie zwlekając podążył za nim. Kłos miał nieco skwaszoną minę, obserwując to wszystko. Ogarnął wzrokiem cały burdel jaki zrobiły dziewczyny, barwną zbieraninę i pluszowego misia. Pokręcił tylko głową i przeniósł wzrok na Axima. - Te buty same się nie przerobią, mówiłem poważnie o tym wyskakiwaniu z trzewiczków - rzucił Kłos, gotów do wyjścia już od dłuższego czasu. Axim jednak nie zareagował i opuścił karczmę nie patrząc na mówiącego. Esmond odprowadził tamtych wzrokiem, po czym spojrzał na Lae, oczekując na odpowiedź. Drowka także przez chwilę śledziła rozmowę mężczyzn. Musiała przyznać, że była ciekawa wyniku tego pojedynku. Upiła spory łyk piwa i powróciła spojrzeniem do Esmonda. Wskazała na swoje ucho, na którym nadal był strup po rozcięciu. - To po dzisiejszym pojedynku. - Objęła kufel oburącz. - Ran mam sporo, ale większość z nich jest efektem pojedynków, treningów i nieistotnych potyczek. Przybyłam tu by się sprawdzić. - Z pewnością będziesz miała mnóstwo okazji - stwierdził mag. - Każda wyprawa to okazja do sprawdzenia się. I nie ukrywam, że ostatnio takich okazji miałem powyżej uszu. Na szczęście w niektórych przypadkach kapłani są w stanie... naprawić niektóre szkody - dodał. Lae spojrzała na niego odrobinę zaskoczona. - Stało się coś, co wymagało zaangażowania kapłanów? Esmond poruszył okrytymi rękawiczką palcami. - Powoli odrastają - powiedział. - To dobrze...co się stało? - Drowka była wyraźnie zaintrygowana. Esmond machnął ręką. - Ewidentny dowód na to, że magowie nie powinni się pchać do pierwszej linii - powiedział. - I że powinni się ograniczyć do magii. - Tak, lepiej gdy na froncie są osoby, których palce osłania jakaś rękawica… najlepiej opancerzona. - Drowka uśmiechnęła się odrobinę. -A więc jesteś magiem. - Nie wyglądam, prawda? - Esmond się uśmiechnął. - Na razie musisz mi uwierzyć na słowo, bo Sybill miałaby do mnie pewne i uzasadnione pretensje, gdybym urządził tutaj pokaz swych możliwości. - Nim przyjdzie do walk, zazwyczaj dzieli się ludzi na tych zbrojnych i resztę. Planujesz wyruszyć na to całe poszukiwanie Walkirii czy pozwolisz palcom się zregenerować? - Nie mógłbym ich zostawić samych - odparł. - Gdyby któremuś z nich coś się stało, to miałbym pewnie wyrzuty sumienia. Poza tym... co to za przyjemność siedzieć w mieście i szperać po bibliotekach, skoro można wyjść, jak to mówią, w pole, i powalczyć. Drowka przytaknęła ruchem głowy upijając znów piwa. - Cieszę się wobec tego, że wyruszymy razem. - Ja też, ale jeszcze bardziej się będę cieszyć, jak po powrocie siądziemy razem do piwa - stwierdził. Tymczasem Atheris wyszła sobie z karczmy i usiadła w samotności na pieńku niedaleko wejścia. Podciągnęła kolana do piersi i zamyśliła się, zatopiona w swoich sprawach. Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-07-2018 o 09:34. |
28-07-2018, 19:50 | #98 |
Reputacja: 1 | Pojedynek Randar vs Axim
|
28-07-2018, 19:59 | #99 |
Reputacja: 1 |
|
28-07-2018, 20:09 | #100 |
Reputacja: 1 | W sypialni Walkirii |