Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2009, 11:19   #531
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Strzelał. Strzelał najlepiej jak potrafił. Jednak pudłował. Potowra jawnie sobie z niego drwiła, jawnie dopraszała się aby w końcu ją trafił, w końcu skrócił jej żywot. I to zapaliło gdzieś w zakamarkach umysłu Barbaka czerwoną lampką. Nie licząc kultu Zabójców, mało które stworzenie (bez względu na to czy stworzone ze światła czy z fioletu) raczej stara się unieść własną skórę. Nie stara się dążyć do samozagłady. Nie w tak jawny sposób.
- Może lepiej oddaj łuk temu ślepemu, hm-hm! - zachichotało niebo.
- A wiesz, że możesz mieć racje? Odparł wściekło i zagadkowo zarazem Barbak. Zaprzestał strzelania. Ukląkł na jedno kolano, kładąc Maleństwo przed sobą. Lewą dłonią jednak cięgle trzymał łuk. Prawica natomiast pobiegła instynktownie za plecy orka przyjmując coś na kształt pozycji szermierczej.

Pochylił głowę. Skupił myśli. Gdzieś dookoła niego wszyscy pogrążeni byli w szale bitewnym. Gorące uczucia nienawiści, strachu, lęku. Wszystko to wirowało. Napełniało orcze serce smutkiem. On sam również dał się ponieść temu wirowi.... na całe szczęście na krtótko. Zebrał się w sobie, odzyskał panowanie. Nie było nic gorszego jak wyprowadzony z równowagi Wojownik Światła. Jemu to po prostu nie przystało. Teraz jako poważna persona winien starać się przynajmniej być godzien nadanego mu tytułu. Bez względu na to czy był to tytuł nadany z rozmysłem, czy w skutek przypadku. Tak czy inaczej klęcząc oddał się temu, co akurat było mu potrzebne. Oddał się modlitwie. Cała ta kakofonia rozgrywana dookoła chwilo przestała go interesować.

There is another world in side of me that you may never sea.
There are seckret's in this life that i can't hide.
Somewere in this darkness there is life that I can't find.
Maybe it's too far away. Mayby I'm just blind.

Dearest light.
Hold me when I'm here.
Love me when I'm wrong.
Hold me when I'm scared,
And love me when I'm gone.

I'll never let you down!
Even if I could.
Give up every thing
If only for yout good!

So hold me when I'm here,
And love me when I'm gone.

Podniósł oczy.

Fungrimm razem z Levinem poharatani zrywali się do ponownego ataku. Barbak patrząc na krasnoluda nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż atak tan może przejeść do historii ataków mało konwencjonalnych. Brodacz co prawda nie robił jeszcze niczego podejrzanego, natomiast błysk bijący z jego oczy, a para wydostająca się z rzyci, mogły świadczyć o wszystkim i niczym zarazem. Levin wznosił kolejne okrzyki bojowe i Ork w duszy przyznać musiał, że jego przyjaciel zaczyna się wyrabiać. Jeszcze jakiś tuzin szarż na smoki i będzie wznosił profesjonalne okrzyki bojowe, z właściwą intonacją i dramaturgią. Ale i tak już był niezły.

Tev. Tevonrel, jego przyjaciel padł. Zakończył swój żywot. Ork opuścił na krótką chwilę głowę, a po jego policzku spłynęła łza.
- Odpoczywaj przyjacielu!

Naraz to kątem oka dostrzegł znajomy kształt pędzący ku niemu. Reksio. Czyżby w końcu zdecydował się go posłuchać? Wyszczerzone zęby i jednoznaczne zamiary jakie można było po chwili zauważyć mówiły same za siebie. Nie. Może błędem było sprzymierzanie się z tym Wargiem? Nie! To był zaszczyt mieć takiego kompana po swojej stronie. Teraz jednak musiał postąpić tak jak dyktowało jego sumienie. Nie dać się zabić przede wszystkim.

Na szarże Warga, Barbak nie zareagował wcale. Dalej w przyklęku, dalej z Maleństwem opartym na ziemi, dalej z dłonią w schowaną za plecami, dalej pogrążony w głębokiej modlitwie.


... Nie jestem godzien,
Abyś przyszło do mnie.
Ale powiedz tylko słowo,
A będzie uzdrowiona dusza moja

Reksio skoczył. Barbak pozostał dalej w przyklęku. Gdy szczęki warga już prawię zamykały się nad jego ciałem wyprostował rękę, do tej pory ukrytą za plecami. Zacisnął pięść. Strzała wielkości pillum zmaterializowała się w jego dłoni. A była to strzała stworzona mocą bieli. Barbak trzymając pewnie pocisk w dłoni nie cofnął się pozwolił aby jego przyjaciel podążył na spotkanie nieuniknionego. Aby na spotkanie tego samego podążył on sam. To było sprawiedliwe. Jeden na jednego, jak za starych czasów, gdy walki uczył go Tato.

Jeśli Reksio nabije się na pocisk Ork postara się naprzeć nań jeszcze mocniej. Jeśli nie przewróci się i postara wykorzystać pęd przeciwnika, aby przerzucić go nad sobą. Potem wykorzysta trzymany pocisk, napnie Maleństwo i wystrzeli.

Tak czy inaczej w ostatniej chwili warg usłyszy:
- Wybacz przyjacielu!
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 07-01-2009, 23:25   #532
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
W momencie uderzenia uśmiechnął się prawie serdecznie do swych przeciwników, a oni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zostali odrzuceni w tył i ranieni własnym, niebywale z resztą śmiercionośnym orężem. Na razie, to by było na tyle. Eksplozja. Nie tak to miało zadziałać. – pomyślał w ostatniej chwili i doszedł do wniosku, że tarcza się przeciążyła. Rzucony został wprost na Tevonrela, który podkradał się do niego z jakimś niecnym zamiarem. Uderzenie odebrało Ray’giemu oddech. Razem z Tevonrelem upadli w zboże. Tygrys chwycił go za ramie. Drow spróbował się wyrwać i istotnie, udało mu się. Problem jednak był w tym, że tarcza kinetyczna prawdziwie eksplodowała dopiero w tym momencie i fortunnie, w kierunku rakszasy. Jednak okazało się, że potężny wybuch odrzucił również mrocznego. Nie ma to jak sponiewierać samego siebie.

Ból. Drow zamrugał i spróbował poderwać się natychmiast, już miał się znów wywrócić, kiedy nagle ze wściekłą zapalczywością zmusił się do zaparcia w miejscu. Nie był w najlepszym stanie, ale drowy, a z pewnością te szalone miały pewien atut – ilość ran, choćby i przytłaczająca, rzadko obniżała ich bojowy potencjał. Tevonrel również się uniósł. Stanęli oko w oko. Niewątpliwie był to jeden z najbardziej wymagających przeciwników, z którymi miał się zmierzyć w swym życiu. Podmuch wiatru popchnął wielkiego kota do tyłu. Coś tu było nie tak. Nagle wijąca się mgła spłynęła na dół, z niebios i zaczęła się formować przed rakszasą. Dziwny głos z siłą patefonu powtórzył ewidentnie dobrze znane Tevonrelowi słowa. Nagle w powietrzu pojawiła się olbrzymia paszcza. Potok słów ewidentnie przeraził tygrysa. Próbował czegoś złapać. Nadaremno. Lanca, jakby utkana z cieni owinęła się w około rakszasy i ciało na chwile pogrążyło się w mroku. Trzask kości łamanych jak patyki, ustępujących ogromnym kłom. Serce mrocznego tańczyło. To można było nazwać starciem. Przepełnione pierwotnym okrucieństwem, walka bez aksamitnych rękawiczek. Demoniczny uśmiech wygiął wargi drowa i popłynęła z nich krew. Trup dawnego towarzysza uderzył o ziemię. W ciele widniały olbrzymie dziury po zębach, jeszcze przed chwilą wyszarpujących mięso. Ray’gi zbliżył się do truchła i przyklęknął. To byłby dobry przeciwnik.

Wszystko ucichło. Na jedną krótką chwilę pole było tylko polem i nie zdziwiłby się, gdyby nagle pojawili się tutaj wieśniacy idący do pracy. Wszystko stało się takie… ludzkie. Zatopił dwa palce w ranie martwego Tevonrela. Voila, już Cię tu nie ma. Podniósł się i odwrócił do krasnoluda i Levina. Oni już się podnieśli. Mocny wiatr rozpuścił jego srebrzyste włosy. Jego duże oczy zwrócone były ku niebu. Gdyby teraz, któraś z milionów gwiazd, będących tam co noc, spojrzała w nie głęboko, mogłaby się nawet nad drowem ulitować. Nienawiść, którą żywił do wszystkiego co go otacza, przerastała zrozumienie większości śmiertelnych, nie brała się ona z nikąd, lecz z szaleństwa, które przynosiło ukojenie i perwersyjną przyjemność. W niebiosach rozległ się głos. Mówił o Kejsi. Mroczny zacisnął pięść. Starfire pojawił się wysoko w chmurach. A więc Kejsi stanęła po jego stronie. Na smoku siedział wilk. Ciekawa kompania. Zrobił krok w przód i otoczyła go aura. Starfire.

Levin oraz jego brodaty towarzysz rzucili się do przodu. Oni nie dawali za wygraną. Tacy jak oni, heroiczni głupcy, byli prawdziwymi bohaterami na polu walki. Dwa razy słabsi, lecz również dwa razy bardziej odważni… W niekończącej się walce Dobra ze Złem tacy jak oni byli zawsze pamiętani jako bohaterowie. Następni, którzy przychodzili po nich przemijali, lecz oni pozostawali, by kiedyś ktoś mógł wskazać dwóch, którzy ruszyli naprzeciw przeznaczeniu i powiedzieć jakiś mądry frazes. By jednak tacy mogli istnieć musiał być również ktoś kto grał rolę Wielkiego Adwersarza, a Ray’gi wydawał się kimś wystarczającym do pełnienia takiej roli.

- Wiara jest moją bronią, a Almanakh jest moją tarczą!

Ray’gi spojrzał na nacierających i rzekł:

- Źle się składa Levinie, gdyż Wojownik Światła i najwierniejszy smok tej, na którą się powołujesz stoją po mojej stronie. Kryzys wiary…? – histerycznie prawie chichocząc znów zbliżał się w stronę szarżujących – Wiesz czemu najlepiej radzę sobie z nożem Levinie…? – Funghrimma mroczny zignorował, aż niepokojąco, jakby go nie zauważał, a przecież ten również biegł w jego kierunku – Dlatego, że czary są za szybkie… Nie pozwalają zasmakować… w emocjach… przeciwnika. Przed śmiercią wy ze Świata Ponad najczęściej pokazujecie, kim naprawdę jesteście. Bohaterami, czy tchórzami. Levinie… - Ray’gi wyciągnął sztylet i uniósł go telekinezą – Chciałbym dowiedzieć się… kim naprawdę jesteś…!

Ostrze pomknęło prosto do celu – serca wrażego psionika.
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 08-01-2009, 12:46   #533
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tev szedł do Drowa, chichocząc pod nosem. Dotknięcie, tak chciał go dotknąć! Mało tego, dotknie go! Z obłędem w oczach szedł z komicznym wyrazem pyska.
Nagle Waldorffa i Levina odrzuciło do tyłu, gdyż eksplozja oddzieliła ich od wroga, rzucając. Cóż, gdyby atakował zwykłą bronią, spotkałoby go to samo, jednakże on władał antymaterią. Dlatego był bezpieczny.
Drow również został odrzucony i zderzył się z Rakszasą, upadając. Tym razem nie miał złych zamiarów. Chciał go podtrzymać, gdyż honorowa walka to podstawa. Wyjątkiem było to, kiedy ktoś próbował go zaatakować nieuczciwie.
Cóż... Jego zamiar był jednak dobry. Nie zwykł uderzać w leżące Mroczne Elfy, więc chwycił Drowa za ramię, nie puszczając go. Jego zamiar pierwotny był taki, by nie puszczać go aż ten odzyska równowagę, zdolny do dalszej walki.
Nagle spojrzał na swoją dłoń, gdzie dalej tańczyła antymateria. Chyba nieświadomie zrobił mu krzywdę... Tev poczuł gorąco w dłoni, więc puścił szybko, woląc by jego przeciwnik upadł na ziemię niż by uczynić mu krzywdę. Przynajmniej w tej chwili.
Przed oczami miał jak zbroja kinetyczna Ray'giego zamigotała, popękała, lecz stało się coś niespodziewanego!
Rozległa się kolejna eksplozja, a kiedy Tygrys otworzył oczy, zobaczył, że leży w zbożu.
Wstał, czując złość. Prawo Wszechświata zostało brutalnie złamane!
Z nieba spłynęła czarna masa. Oczywiście, kiedy otrzymał cios, który nie powinien paść, tchórzliwie pojawia się ktoś, kto pragnie go dobić. Przedstawiona została mu myśl Savila, nieżyjącego myśliciela jego świata.
Z lancy utworzyła się postać wilka, na którą Tev spojrzał z zażenowaniem. Cała ta sytuacja była godna pożałowania, a ktoś taki jak Mistress nie był godny wypowiadać słów, które sformułował największy Myśliciel.
Nagle zobaczył, że wszystko się w niego wpatruje i równie nagle zdał sobie sprawę z tego, że wszędzie rozlega się... jego ryk? Tak, lecz nie strachu, goryczy.
Czuł, że to szykuje się do ataku. Nie szkodzi. Niech zaatakuje, a kiedy nie uda się przejść przez tarczę, zaatakuje on.
Istotnie było tak, jak się tego spodziewał. Mistress zaatakowała. Kątem oka zauważył jak Sirfaldir znika spod Reksia.
Zaraz... Ponownie było coś nie tak! Tarczy nie było! Zorientował się za późno...

***

Otworzył oczy i wstał. Zobaczył, że walka nadal trwa, lecz ponownie było coś, co nie odpowiadało jego zamysłom. Stał i jednocześnie leżał! Zorientował się, że to leży jego ciało, zaś obok niego siedzi Sirfaldir.
-Och... Obudziłeś się. Świetnie. Ktoś chciał z tobą porozmawiać, ale powiedziałem, że nie wolno cię budzić, bo układa się zaklęcie-wzruszył ramionami Dżin.
-Kto to?
-Jakaś kobieta-mruknął, wskazując w bliżej nieokreślonym kierunku. Nagle powoli zaczęła materializować się czarnowłosa kobieta z koniczyną we włosach.

http://www.skypurington.com/sm_woman.gif

Oczy Teva rozszerzyły się, gdy zobaczył ją w gniewie.
-Byłam przy tobie-warknęła.
-Fortuno, Pani, ja to wiem-rzekł Ravist.
-Jak można było...?!-zaczęła, zaś oczy płonęły jej wściekłością.
-Pani, nie mówmy już o tym. Proszę-rzucił smętnym tonem, zaś wściekłość kobiety została zmieniona na ciekawość.
-Czuję się zdradzony, przez kogoś, komu zaufałem. Byłem w stanie powierzyć moje życie tej osobie, a ta osoba wbrew wszelkim prawom fizyki, magii oraz twoim, uśmierciła mnie na siłę, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Dlatego właśnie czuję się zdradzony. To dla Rakszasy cios w plecy. Rakszasa nie zapomina-wzruszył ramionami.
-Zajmę się odpowiednimi osobami i nie będzie to przyjemne. Na pewno nie dla nich-zacisnęła usta, po czym uśmiechnęła się do Tygrysa, położyła dłoń na ramieniu i zniknęła.
-Tev! Zobacz!-Tygrys odwrócił się i zobaczył Drowa z palcami w ranie jego ciała.
Wyszczerzył się paskudnie, po czym zrównał się twarzą z Ray'gim, po czym stał się połowicznie widzialny.
-Żyję i czuwam... Won!-warknął mu do ucha.
Niech Mistress myśli, że nie żyje. Jego przetrwalnikiem był Sirfaldir i jego Plan. Sirfaldir, który był Dżinem, zaś cecha rasowa tych jest taka, że nie można ich zabić zwykłymi sposobami.
Mistress niespodziewanie ułatwiła mu to, do czego dążył, do scalenia z powietrzem i magią. Dojść do tego mógł tylko przez śmierć, zaś Sirfaldir, jako Dżin, miał moc, powierzoną mu przez niego w momencie stworzenia, do dania mu tego czego chciał.
-Czas na nas-rzekł kobiecy głos.
-Już, już, lecę!-odezwał się Tev, przewracając oczami.
-Sirfaldir, zrób coś z ciałem-mruknął Tev, patrząc na... siebie. Znikąd pojawiła się kobieca dłoń, za którą Rakszasa chwycił. Ta zaś wciągnęła go tam, gdzie sama się znajdowała.
Dżin tymczasem pochylił się nad ciałem Tygrysa, zabierając jego ekwipunek, po czym rzucił na niego niematerialność. Jednakże żadna siła nie utrzymywała jego postaci, więc rozwiała się na wietrze.
-No chodź tu, bo cię ZNISZCZĘ!-wrzasnął Tev, zaś Sirfaldir uśmiechnął się, wchodząc tam, gdzie znajdował się Rakszasa i Fortuna...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 08-01-2009, 23:10   #534
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
YouTube - 300 Music Video (Breaking Benjamin - Blow Me Away)

Nie dasz mu rady. Z tym trzeba się narodzić.
Z instynktem wojownika. Z umysłem istoty zdolnej kochać i zabijać. Zabijać z miłości. To szepcze we krwi, to szumi w sercu, huczy w myślach. Zagłusza strach, zastępując go uczuciem poznanym tylko przez niektórych. Przez Takich Jak Ja. Raz na miliony, chaos myli się w swej doskonałej kreacji, dając wyraz własnej niepojętej wszechstronności. Demon z Wolną Wolą. Z własnej Woli narażający swą egzystencję. Mistress. Nie widziałem cię piękniejszej, niż wtedy, w chwili, gdy uniosłaś miecz przeciwko Astarothowi. W niezmierzonych eonach, których nie obejmuje historia, nie widziałem demona potężniejszego i bardziej przerażającego wśród poczwar przybyłych z odmętów mrocznych gwiazd, niż Astaroth, kiedy spojrzał jej wtedy w oczy i rzucił się do ataku.
Była w mojej duszy, w moim ciele, w moim umyśle. Mogłem, ale nie potrafiłem. Byłem wojownikiem, jak ona. Nie umiem składać broni. Nie, kiedy moje, jej, oczy, widzą coś takiego. Nauczyła mnie bronić, trzymać się zębami i pazurami każdego centymetra naszych Mgieł. Tacy Jak My nigdy się nie poddają. Never surrender… with glory… we fall…



Gloria victis!

It's strange though, monsters aren't usually supposed to save anyone…
Ray`gi był kimś, na kogo spoglądało się z niekłamaną rozkoszą oczyma takimi jak moje. Jego dusza doszczętnie przeżarta była bólem i histerycznymi wspomnieniami, które tylko potęgowały ten ból, i samą histerię. W tym rozszarpanym, drżącym i rozerwanym kłębku czarnych, wrzeszczących o pomstę strzępek było coś, co nakazywało nam pozostawić tę przepiękną mozaikę negatywnych uczuć taką jaką była, dziełem sztuki. Jego oczy. Musiałem spojrzeć teraz w jego oczy. Jego wspomnienia przetaczały się przez mój umysł, karmiąc upojnym bólem, szaleństwem, obłędem – jakże długo próbował opanować i pohamować tę psychozę! Słyszałem jego krzyk, widziałem jego twarz, wykrzywioną w koszmarnym grymasie cierpienia i wściekłości. Jego bezsilność. Jakże pięknym go uczyniła. Jakże cierpiał.

I wciąż, on, ten stargany na strzępy cień istoty z duszą, on był zdolny ujrzeć Światło. Niebywale, jaką siłę ma Biel! Z jaką łatwością rozświetla zmiażdżone serca tych, których usiłuje się rozmazać po ubitej, zabłoconej ziemi, z jakim zapałem Światło potrafi przepychać krew przez żyły, i szeptać, szeptać, szeptać, mówić, otulać, rozgrzewać, koić... Jakże cierpiał, zetknąwszy się po latach męki z czymś tak Dobrym. Z czymś tak przeraźliwie mu obcym.

Usiłował ze wszystkich sił odrzucić to nienazwane błogosławieństwo, tę oślepiającą jasność i zastraszającą nieznaną. Usiłował, ale wciąż widział Światło w Mroku. Prowadziło go, a on chciał ku niemu podążać, choć zasłaniał sobie oczy i zapierał się nogami, by ani drgnąć. Chciałem połamać mu nogi, wspierając go w tych heroicznych wysiłkach. Ale blask jego oczu, jego cierpienie, jego wspomnienia... Były zbyt znajome. A ja byłem wojownikiem. Wojownikiem gotowym zginąć w jego obronie, wojownikiem, który nie chciał niczego w zamian, nawet uznania, ani zdumienia z jego strony. Takim mnie stworzyła. Takim chciałem być z Wolnej Woli.

- Ifi thia…
hatsh enth...
hatshien...
ovhna…!

Uderzył białymi skrzydłami, wykręcił podniebną spiralę. Pomknął w dół niczym wicher. Potrzebował mniej niż sekundy aby dopaść jednego z nich.
* * *
Potrzebował tego wsparcia, tego ataku. A ona nie chciała pokazać mi celu. Oślepiony Światłem, milczałem. Sprowokowanie jej teraz byłoby niewybaczalnym błędem. Czułem obecność Mgieł, pięknych, dobrych, ciepłych, miękkich, lecz przeraźliwe cichych i spokojnych. Nie ośmieliłbym się spojrzeć w ich kierunku.
Cel. Płynąłem w powietrzu, cichy, spokojny, potulny, czekając cierpliwie – czyli robiąc to, w czym jestem najlepszy we wszystkich Pięciu Wymiarach zaraz po Almenie. Ślepy i głuchy, ukołysany promieniami Bieli, z których każdy mógł rozedrzeć cienką granicę i przebić, spalić moje jestestwo.

Levin. Jego odwaga urosła gwałtownie po tym, jak dotknął Żywy Ogień, a wraz z tym przypływem heroizmu natychmiast urosła czujność Chaosu. Woleliśmy zdusić w zarodku tę niepokojącą iskierkę czystego bohaterstwa i woli walki. Nie potrzeba nam Wojownika Światła dorównującego potęgą Almanakh – a na to właśnie się zapowiadał. Jego ślepe oczy nie dostrzegały wcale bezdennego mroku. Levin musiał umrzeć.

Ale jeszcze nie teraz. Teraz, ona nie widziała w nim celu. Nie potrafiłem znaleźć jego świetlistej duszy we wszechotaczającej Bieli.

Waldorff. Jego pyszna zdrada, cios wymierzony w plecy, cios zadany towarzyszowi, jego dawna zbrodnia, jego wieczne niezdecydowanie w działaniu, jego niewyjaśnialna żądza zostania ZABÓJCĄ.
Coś drgnęło.
O tak. Słyszysz to słowo, prawda?
Zabójca.
Zdrajca.

W bezdennej świetlistej pustce zamajaczyły dwa malutkie, szare cienie. Uderzyłem mocniej skrzydłami.
* * *


Wilk z wściekłym ujadaniem skoczył na orka z napiętym łukiem. Strzała świsnęła, rozdzierając połyskliwymi błyskawicami Bieli pole walki. Uderzyła w ziemię, wybijając w niej nieregularną wyrwę. Wilk odbił się zwinnie, przeskakując rozdartą otchłań. Skupił się bardziej na pokonaniu przeszkody niż na ataku. Ork zdążył wykonać unik, paszcza warga trzasnęła tuż obok niego, chlapiąc śliną. Ork rzucił się na plecy, przerzucając ciało warga nad sobą, wykorzystując pęd wytrąconego z równowagi zwierzęcia. Spłoszony warg, sprężył się i odskoczył do tyłu, strosząc się i nisko chyląc łeb, pusząc sterczący pionowo w górę, czarny ogon.
* * *
Miała dwa typy ulubieńców i z tej racji powstawały dwa typy stworzeń wyższych. Istoty niezmiernie inteligentne, o figlarnym i szelmowsko-aroganckim charakterze, lubiące broić, słodkie do fascynującego zawrotu głowy, zdolne w pewnych warunkach do niepojętej, niehamowanej agresji i okrucieństwa. Oraz drugi typ; twory ciche i poważne, nad wyraz uparte, bystre, sprytne i zorganizowane, stonowane rwące rzeki, ciche wody zdolne podmyć stopniowo niepokonane skaliste brzegi. Azmaer był zdecydowanie tym drugim.

Zjawił się nagle. Był jak eksplozja – zajaśniał znikąd, ogromny, oślepiający, ogniście czerwony, połyskliwie złotawy, cały w tańcujących płomieniach.

Elemental Dragon V4: FIRE by *pseudolonewolf on deviantART

Kirenna pisnęła, zaskoczona pojawieniem się smoka, Azmaer w swej dumnej postawie, stojąc nieruchomo, uniósł z zaintrygowaniem jedną brew. Grzbietem ku walczącym, czubkiem paszczy wytykając Ritha, niematerialna manifestacja Żywego Ognia łopotała bezgłośnie płonącymi skrzydłami. Smok zaryczał triumfalnie, przeciągłym spojrzeniem omiótł z satysfakcją twarze wszystkich trzech demonów, koncentrując ostatecznie drążące spojrzenie ogromnych, lśniących ślepiów na Rithcie.
* * *

- Chciałbym dowiedzieć się… kim naprawdę jesteś…!
Słyszał szybkie bicie swego serca, dudnienie w uszach, jakieś syczenie. Zaciskał zęby i wciąż tylko powtarzał w myślach:
„Nie poddam się, nie poddam się!...
Nie pamiętasz samego biegu, chociaż gnałeś, na łeb, na szyję, gnałeś jak nigdy w życiu. Pamiętasz tylko obraz drowa o srebrnych, rozwianych włosach, uśmiechniętego paskudnie zakrwawionymi ustami.
Ostrze poruszyło się samo, wirując w powietrzu, namierzyło sztychem cel i świsnęło niczym strzała z łuku. Levin nie przerwał szarży. Na widok błysku ostrza, blisko, bardzo blisko, trochę się przygarbił, żeby nóż zamiast w serce trafił gdzie indziej. Zacisnął zęby, wziął siarczysty zamach prawym ramieniem, jakby chciał trzasnąć drowa w twarz na odlew. W dłoni ścisnął mocno brzytwę.
Ostrze wbiło się krzywo, tuż pod obojczykiem. Nie odczułeś bólu, odczułeś tylko tępe uderzenie, żgnięcie, i odkryłeś w szoku, że„coś przeszkadza ci w poruszaniu się”, zwłaszcza w poruszaniu lewym ramieniem. A mimo to, wciąż się poruszałeś, wykonałeś jeszcze kilka kroków. W przód, w tył, w bok – nie jesteś do końca pewien... Rażący ból szarpnął twoją szyją i naraz zabrakło ci oddechu. Jęknąłeś na koszmarnym bezdechu, jakby przydusił cię niemiłosierny ciężar, otwierając szeroko usta i oczy, wpatrując się w rękojeść sterczącą tuż pod twoją brodą. Kolejny impuls telekinezy uderzył w czubek rękojeści niczym młotek w gwóźdź, wbijając ostrze głębiej. Mlasnęło, zdążyłeś usłyszeć.
Ugodzony ślepiec zatoczył się i chwycił odruchowo za ostrze utkwione w ciele. Krew trysnęła z rany cienką, ale wyraźną, ciemną strużką, zadławił się.
Levin, nie pamiętasz upadku, ale resztkami jaźni określiłeś, że leżysz na plecach, z bezwładnie rozłożonymi ramionami.

Różowo-czerwone refleksy powoli rozpływały się na jasnym, błękitnym dotąd niebie, ustępując mrokowi. Twarz smagana przez porywy chłodnego wiatru. Nie bolało. Twoje ciało przysłaniała miękka, ciepła Biel. Ciepło i ukojenie napływały do umysłu. Wygasły uśmiech, konający krzyk, wygasająca nienawiść, wygasający świat... ciepło uciekające z ciała i te słowa...



Kruk z przeraźliwym, nie-ptasim wręcz wrzaskiem runął z nieba jak piorun, trzepocząc skrzydłami, sypiąc czarnymi piórami, kłując zażarcie dziobem po twarzy drowa, gdzie i jak popadło. Drow z syknięciem szewskiej pasji zasłonił głowę skrzyżowanymi ramionami nim dopadło go ostrze ptasiej zemsty. Wściekłym machnięciem ręki odpędził natrętne ptaszysko.
* * *
Kanzel i Azmaer rozmawiali krótko. Kanzel teleportował się, opuszczając pole walki, odchodząc, o dziwo, nie w mgły, a w inny obszar planu materialnego. Światło zabijało go. Matczyny wyrok był okrutny. Mistress była siłą nie do powstrzymania, nawet dla niepokonanego Asta i Arotha. Śmierć w walce z nią była z punktu widzenia dobra tych, których należało chronić, bezcelowa. Walka mogła uszkodzić Filar.
-Wzywa go. Chce zostać jego bounderem.
- Spodziewałam się, że wybierze jego. Splamił Żywy Ogień swą krwią, przelaną w obronie czyjegoś życia. Wykazał się wielką odwagą, choć zabrakło mu odrobiny determinacji, by stanąć do walki o zniszczenie Filarów. Ostatecznie, nawet tacy jak Ty nie zaryzykowali.
- Żywy Ogień jest w waszych rękach.
- Nie. Nie w moich – Almena z gracją przechadzała się wokół ogromnego dębu, głaszcząc opuszkami palców spękaną korę. - Muszę przyznać, iż Levin zaimponował mi swoją postawą.
Almanakh z nadzieją czekała na dalsze jej słowa, choć zwrot „zaimponował” z ust Almeny był niepodważalnym i nie odwoływalnym wyrokiem.
- Nie starczyłoby mu życia, by naprawić błędy, wyszkolić się i zostać Wojownikiem Światła – skwitowała ponuro Czarna Zorza, łapiąc w dłoń spadający liść. – Jeśli zostanie bounderem Żywego Ognia, cząstka jego nieśmiertelnej duszy zostanie z tym smokiem i wraz z nim zasili moc artefaktu. Będzie żył wiecznie, wiecznie zdolny do wspierania w walce tych, którzy przyzwą jego moc. Siła jego duszy, iskierka ognia Wojownika Światła, będzie blokadą dla Chaosu, czyniąc artefakt nieprzydatnym dla jego tworów.
Almanakh milczała chwilę.
- I zgadasz się na to?
- To nie moja walka – odparła spokojnie, ale z nutą zgorzknienia. – Na miejscu Żywego Ognia postąpiłabym tak samo.
* * *
Sylwetka białego, skrzydlatego demona mknącego w dół z ogromną prędkością rozmywała ci się w oczach, widziałeś jakby w zwolnionym tempie zmiany jej położenia. Rozłożył skrzydła i pomknął w górę. Zanurkował znów. Zaczął obracać się wokół własnej osi, wciąż lecąc w dół. Był za szybki nie miałeś czasu na stworzenie kolejnego ataku. Wirując, skrzydlate stworzenie runęło ponad łąkę i pomknęło tuż przy ziemi. Świsnął przecinając z hukiem morze falującego od wichury zboża.

Drow – samozwańczy „Mistrz Teya... Teraz... Thuja...? Mistrz Terefere!”. Drużynowy wujek dobra rada, Zbawiciel i Mesjasz Pajęczych Zastępów w jednej osobie. Przypominał szampon trzy w jednym, który, oprócz ładnego opakowania, nic sobą nie przedstawiał. To opakowanie nie było nawet ładne, do tego widział ktoś szampon w ciemnej butelce? Lembasowi wydawało się, że Wojownicy Światła będą piali gloryfikacje na jego cześć, a Mistress będzie obcinać mu paznokcie u nóg własnymi zębami. Tak naprawdę szampony trzy w jednym to produkty nie godne tego, by myć nimi włochy na tyłku i wszyscy o tym wiedzą. Szampony takie tylko fajnie wyglądają na półce, obiecując ekstra i niezwykle seksowne efekty, ale w użyciu... Tak jak teraz. Patrzcie na ten hebanowy patyk! Zaraz padnie pod byle podmuchem wiatru [chociażby pochodzącego z dwarfowego tylnego wywietrznika, chle chłe!]. Na twarz wpełzł mu ten uśmiech – arogancki, sarkastyczny i niebywale seksowny.
Waldorff ruszył ku dwarfowi z zamiarem... hm, z zamiarem...?
Wyraz twarzy drowa dosadnie opisywał owy zamiar.
Ray`gi zdmuchnął srebrny, mokry od potu kosmyk grzywki z nosa. Jego spojrzenie, w którym nienawiść i sarkazm mieszały się z bólem, wwiercało się w nadbiegającego krasnoluda. Splunął krwią, spuścił głowę, przenosząc zimny, nieruchomy wzrok na Levina rozłożonego u jego stóp. Drow trzymał się dzielnie i uparcie, ale potrzebował chwili wytchnienia w opędzaniu się od agresorów. Znów splunął czerwona pianą, uspokajał oddech, gromadził siły. Spróbujcie sprawnie władać telekinezą po porażeniu błyskawicą, z ręką zgruchotaną wilczymi kłami.

Runął do ataku. Odłożywszy topór, zamierzał polegać na sile i zwinności krasnoludzkich rąk. Przeliczył się niestety. Zmęczony i raniony drow wciąż był zbyt szybkim i zwinnym przeciwnikiem. Przez moment dwaj nieprzyjaciele komicznie wręcz podrygiwali, skakali, biegali, uciekali sobie nawzajem, szarpali się, za ramiona, za szmaty; drowi kopniak, dwarfowa piącha miażdżąca brzuch. Dwarf szybko odkrył, że ręczne unieszkodliwienie i unieruchomienie oszalałego, słusznie zresztą, z wściekłości i zawziętości drowa, jest raczej niewykonalne, nie tylko z powodu różnicy gabarytów dwarf-mroczny elf [złapać go za rękę - spróbuj najpierw do niej doskoczyć, kiedy drow wymachuje nią wściekle wysoko w górze!] Wściekła, dzika szarpanina i wzajemne okładanie się nie służyły małej, krasnoludzkiej cierpliwości.
Niejasnością pozostanie, czy Ray`gi celowo splunął w twarz przeciwnika, czy też zupełnie przypadkowo glutek czerwonej piany z ust zasapanego drowa, rozkaszlanego po otrzymanym ciosie w brzuch, wylądował na policzku dwarfa. Funghrimm nawet nie pomyślał, odruchowo chwycił za topór.
- Nieeeh!!! – zawyło niebo, a wściekły wrzask przeszedł w rozpaczliwy skowyt.
Trzon topora Khemetry grzmotnął twardym końcem w tors drowa, łamiąc chuderlawą sylwetkę psionika w pół. Cios, choć zadany nie samym ostrzem, był tak potężny, że podrzucił drowa w górę, po czym Ray`gi, sparaliżowany bólem, nie utrzymawszy się na nogach zawisł na czubku trzonu topora jak zwłoki połamanej kukły. Wybałuszył ogromne oczy, jęknął zdławionym głosem, a jęk jego przemienił się po chwili w ciche rzężenie. Wyciągnął drżącą rękę, chwycił trzon toporzyska. Próbował wesprzeć się na wrzynającym się w brzuch drągu i wstać. Nie dał rady. Osunął się na kolana, drżąc na całym ciele.

- WINDBREAK!
Waldorff podniósł głowę. Powietrze stężało, na niebie zajaśniała kolorami pryzmatu wypukła, półprzezroczysta ściana gigantycznej, wypukłej ściany. Rozległ się huk i przez ścianę, z góry na dół, przeszła fala uderzeniowa, niczym fala po tafli spokojnego oceanu. Gdy dobiegła do końca kopuły, ściana bezgłośnie pokryła się tysiącami spękań i pajęczynek. Charczące kasłanie drowa zagłuszało wszelkie odgłosy.


Ray`gi, klęcząc bezradnie w zbożu na jedno kolano, pobladł zupełnie, charcząc makabrycznie, walcząc rozpaczliwie o oddech. Krew gęstymi smugami ciekła mu z kącików ust po brodzie. Serce dudniło mu agonalnie. Coś pękło. Coś pękło, tam, w jego wnętrzu, czuł to. Jego organy stały się lepką, płynną papką. Miał wrażenie, że jama brzuszna zaraz mu rozpęknie i flaki wypłyną z niego na ziemię, w połamane zboże. Czuł tylko płuca, nadęte, puste, niemal poprzebijane twardymi żebrami. Żeb... khhhh... złama... żebrokhhh... Na pewno. Z prawej strony. Złamane żebro, nie jedno zapewne. Przebite płuco...? Może. Czuł gorzki smak żółci w ustach.
Dwarf spoglądał na popękane powietrze jak zahipnotyzowany. Zahuczał lodowaty wicher, rozbijając się kłującym mrozem o twarz Waldorffa. I ściana pękła.

http://thejosevilson.com/blog/wp-con...rokenwings.jpg

OświętyMoradi...!!!
Odłamki z metalicznym hukiem prysły w twoim kierunku! Pierwsze odłamki porozcinały skórę twarzy i dłoni. Fala huraganu niosąca wirujące z pędem wiatru ostrza zmiotła bezwładne ciało Waldorffa. Przekoziołkował po ziemi, by w końcu wylądować na plecach z rozpostartymi ramionami.
Serce biło jeszcze.
Ciało porozcinane setkami cięć, tryskającymi czerwonymi smużkami i kroplistą, karmazynową mgiełką. Klatka piersiowa dwarfa unosiła się i opadała w niespokojnym oddechu, wydobywającym się ze skrwawionych ust. Rozszarpane ostrzami ramiona wstrząsane jeszcze dreszczem, nadal trzymały topór. Twarde, złote źdźbła zboża łaskotały po bladej twarzy połamanymi kłosami.

Drow dźwignął się chwiejnie, zgarbiony, zgięty, trzymając się ramionami za brzuch i wodząc pijanym, zamglonym wzrokiem po starganym, leżącym dwarfie. Waldorff zdążył na niego spojrzeć, dostrzec tę straszną, ciemną twarz umalowaną krwią w fantazyjne tatuaże, twarz bestii o srebrno-karmazynowej, starganej, mokrej grzywie. Srebrzysta łuna bijąca od nigdy-nie-wschodzącego-w-podziemiach księżyca odbijała się na hebanowej twarzy drowa pobawionej wszelkich uczuć, lśniąc głęboko w tęczówkach jego oczu czymś tak przerażająco... zimnym...
* * *
Sapnął, odetchnął głęboko. Uspokoił się, uciszył. Otarł wierzchem dłoni pot i krew z czoła, rozmasował delikatnie rozbity nos. Splunął, otarł usta, ale pojawiły się na nich nowe czerwone kropelki. Po chwili zaczął się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej, histerycznie. Kaszlał, dławiąc się krwią i ciągle się śmiał, aż do końca.
Wiatr smagnął jego srebrne włosy. Drow zatoczył się, wykoślawił drżące kolana, i upadł.
- Ray`gi...!
Potworny ból głowy rozsądzał mu czaszkę, a mdłości straszyły, ze zaraz zwymiotuje wszystkimi swoimi roztartymi na breję wnętrznościami. Otworzył trudem oczy.

Leżał w zbożu, połamanym złotym zbożu nakrapianym krwią Waldorffa. Biały, puszysty wilk siedział przed nim i słuchał jego ostatnich oddechów.
- Ray`gi...!
* * *
Żywy ogień wpatrywał się w Ritha bardzo niepokojąco i już nie tylko Kirenna, ale i sam Rith, oboje czuli się coraz bardziej i bardziej zagrożeni w towarzystwie smoka, który jak się im zdało, powoli, niemal niezauważalnie, ale miarowo, zniżał łeb osadzony na długiej gadziej szyi w ich kierunku. Kirenna cofnęła się o kilka kroków, Rith nie wytrzymał, odsunął się od smoka. Tylko Azmaer stał nieruchomo, marszcząc brwi w zdumieniu. Naraz poczuł silny impuls przedzierający się przez plan materialny, czystą, parzącą energię, zmierzającą ku niemu i dwóm pozostałym demonom. A już ułamek sekundy później tę samą energię, wdzierającą się między Ritha i demonicę. Ogarnęła go złość. Tego było już za wiele. Wyrwał na przód, sięgając ręką, próbując schwycić i zadusić.
Chwycił. Oparzyła jego dłoń. Nie puścił. Zacisnął pięść.
Jęknęła.
Kiedy pojawiła się między nimi, oślepiająco biała, ulotna, z długimi włosami rozwianymi wiatrem, z rozłożonymi skrzydłami... z szeroko otwartymi, zdumionymi białobłękitnymi oczami, pełnymi soczystej zgrozy i rozkosznego niedowierzania... kiedy się pojawiła, Kirenna z niewyjaśnionym krzykiem histerii i lęku rzuciła się do ucieczki, jak śmiertelna – biegiem, w zboże, a Rith zawył z wrzaskiem i sypiąc przekleństwami teleportował się na bezpieczną odległość.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=WIK_PSm5i-E[/media]

Azmaer znieruchomiał. Trzymając ją za nadgarstek. Gwałtownie szarpnął, odwracając ją twarzą ku sobie, napotykając przestraszone, białobłękitne spojrzenie. Złość ustąpiła miejsca zaskoczeniu. Szarpnęła się, próbując wyzwolić dłoń z uścisku. Była przeraźliwie silna jak na tak wątłe stworzenie. Azmaer musiał puścić, szarpnęła nim całym, aż postąpił krok ku niej.
- Nie o ciebie chodzi! – Almanakh obronnie trzymając ręce przy sobie i wpatrując się z niepokojem w skonsternowanego Azmaera zmarszczyła brwi gniewnie i w rozpaczy zarazem. – Rith!!! – obróciła się ku wyraźnie speszonemu demonowi. – Oddaj Żywy Ogień! To nie była twoja walka! Oddaj Żywy Ogień, tak jak go odebrałeś!
Chciała wyrwać go Rithowi, tak jak on wyrwał kij Levinowi. Levin aczkolwiek nie miał wtedy do pomocy bystrych oczu tworu Ast i Arotha.
- Jak śmiałeś, bezwstydny pomiocie?! To nie była twoja walka! – mówiła odważnie Almanakh, złożywszy skrzydła. – Próbowałeś się ukryć, lecz na nic to, chaoto, wszechmocne Światło wszystko ukazało moim oczom! Zabrałeś mu broń z rąk, pozostawiając go bezbronnym! – warknęła wściekle w kierunku Ritha. – Nie zasłużyłeś na poszanowanie, pomiocie fioletu, i żałuję gorzko, iż nie potrafię odwdzięczyć ci się tym samym. Widocznie nie dane mi jest łamanie pewnych zasad, nawet jeśli to psuje piękną ironię chwili... – spuściła głowę.


Powoli uniosła dłoń, Oko Światła zmaterializowało się w jej dłoni.
- Nie wybaczę ci... – syknęła z determinacją na Ritha. – Nie wybaczę ci...!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 09-01-2009, 13:12   #535
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy


Ból, okropny ból targnął Levinem, ślepiec spazmatycznie nabrał oddechu, postąpił jeszcze dwa kroki i upadł.
Znowu leżał w zbożu, znowu się wykrwawiał, znowu świat przestał mieć znaczenie. Mury obronne które zawsze trzymał chociaż w minimalnej formie padły, zalały go uczucia a on zalał swoim bólem wszystko wokół. Avadriel zaskrzeczał i sam się odciął nie mogąc znieść bólu, druid leżał pozbawiony oczu.
Ci co mogą dotrzeć zawirowania Fioletu i Bieli mogli dostrzec jak ten pierwszy ulatuje z Levina. Ból, złość na świat, nienawiść do drowa, niechęć do Misstres. Jednak ten wybuch negatywnych emocji został stłumiony przez światło. Światło z jednego źródła.
"Boli, czemu tak koszmarnie boli? Ktoś się nade mną pochyla? Czemu widzę? Almanakh?"
-Alma... nakh?
Szpet, który wydobył się z ust ślepca był ledwosłyszalny. Dłoń mężczyzny z wysiłkiem się podniosła jakby chciał kogoś dotknąć, nie starczyło mu sił, ręka opadła na trawę.
-Nie poddałem się.
Kolejny szept jeszcze silniejszy od poprzedniego. Ciałem druida targnął kaszel, krew pociekła obwicie z szyi i ust.
-Przepraszam.
Tym razem wargi ledwo się poruszały. Mimo widocznego bólu, Levin się uśmiechnął i oddał z tym uśmiechem ostatni oddech. Jednak nim umarł, nim zatracił się w Bieli w poczuciu bezpieczeństwa usłyszał jeszcze jedno:
Don't give up.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 09-01-2009 o 13:15.
Szarlej jest offline  
Stary 09-01-2009, 23:52   #536
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Kanzel odszedł, pozostawiając walkę śmiertelnych w ich własnych rękach. Choć wszyscy z nich byli oszukańczy i niehonorowi, to jednak pewne reguły obowiązywały. Tylko skończony cham mógłby wtrącać się w czyjąś walkę, a przecież cechą fioletu było dobre wychowanie. A może była to cecha samego Astarotha? W tym miejscu, w wymiarze bieli znikała różnica między jego stwórcą a samymi mgłami. Mylił się Kanzel twierdząc, że chaos jest wszędzie taki sam. Równie dobrze mógłby stwierdzić, że wszyscy ludzie są identyczni. Mgły w tym miejscu były wyjątkowe, miały charakter odziedziczony po swoim na poły śmiertelnym stwórcy. Nawet jeśli Astaroth opuściłby mgły raz na zawsze, to jednak będą śladem jego istnienia, swoistą pamiątką. Dlatego Azmaer otrzymał tylko jeden rozkaz: Żyj. I miał go zamiar przestrzegać tak długo, jak tylko się będzie dało

Zgodnie z zaleceniem Astarotha, gdy tylko Levin odrzucił Żywy Ogień oznaczało to koniec jego pobytu w rękach sług bieli. W końcu został im on tylko pożyczony, by bez obaw stanęli to zwodniczej walki z Legionem podczas gdy Astaroth rzucał wyzwanie Almenie. Teraz należało go odzyskać. Chaos nie oddaje niczego, co należy do niego chyba że ma w tym swój interes

Mgły szemrały zadowolone. Wszystko przebiegało zgodnie z wolą Astarotha, udowadniając że zawsze, aż do samego końca miał rację. Stworzeni z bieli byli przewidywalni w swoim zachowaniu, łatwo dawali sobą manipulować. W obawie przed zagubieniem własnej drogi pozwalali się prowadzić innym nie mając pojęcia, do czego ich to doprowadzi. Lord Mgieł wykorzystywał ich słabości, żywiąc się nimi. Pozwalał im sądzić, że mają nad nim przewagę, że mogą kontrolować jego zachowanie. Jednak Almena myliła się poważnie przy ich pierwszym spotkaniu. To nie on wydłubał im oczy, sami zrobili to wcześniej. Taka była ich Wolna Wola

Azmaer wrócił w mgły, wiedząc że coś niedobrego dzieje się z żywym ogniem. Choć został odzyskany przez Ritha, to jednak wydawał się niespokojny. Smok zdawał się przygotowywać do ataku, wzbudzając niepokój u Ritha i Kirreny. Nie to jednak zirytowało go najbardziej. Ktoś najwyraźniej usiłował wydrzeć własność mgieł, ukraść ich artefakt! Na to już nie mógł pozwolić. Wyciągnętą dłonią chwycił energię złodziejaszka i ignorując ból zacisnął ją. Wtedy zmaterializowała się pomiędzy nimi Almanakh, wzbudzając panikę pozostałej dwójki. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Astaroth przyjął ich w szeregi fioletu... Obłąkana śmiertelniczka i jeszcze bardziej obłąkany demon. Nie pozbył się ich jeszcze tylko dlatego, że nie chciał się sprzeciwiać woli swojego stwórcy.

Na słowa o żywym ogniu Azmaer zareagował podniesieniem brwi. Gdy tylko Almanakh skończyła mówić odpowiedział

- To nie była wola Ritha, by odebrać ten artefakt ale Jego rozkaz. W końcu to Astaroth pożyczył go Levinowi i mieliśmy pełne prawo odzyskać to, co należy do fioletu. Jeśli masz zamiar uraczyć nas płaczliwą gadką o uwięzionej smoczej duszy to możesz ją sobie darować. Oni nie zasługują by mieć kontakt z tym artefaktem. Spójrz sama na nich. Są jak stado dzikich bestii, które w momencie gdy zniknął pan trzymający je na łańcuchu rzuciły się sobie do gardeł. Ty także nie masz do niego prawa, skoro na to pozwoliłaś. Astaroth i tak wykazał się dobrocią oddając Kejsi pierścień, choć uczciwie wygrał go w walce. Nie masz prawa od nas żądać jeszcze i żywego ognia. Należy on do Thomasa i to jemu zostanie zwrócony. Tymczasem odejdź, zostaw nas w spokoju. To nie jest czas na tą walkę. Jeszcze nie. Chyba, że nie pozostawisz mi wyboru

Azmaer dobył Ostrza Nieśmiertelnego. Jeśli Almanakh nie opuści łuku i nie odejdzie, to nie będzie się powstrzymywał
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 10-01-2009 o 00:03.
Blacker jest offline  
Stary 10-01-2009, 20:24   #537
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Did you ever hear what I told you?

Wiedział, że to tego dojdzie. Przez moment wierzył, że zdoła oszczędzić sobie tego cierpienia. Jednak przeklęty topór Khemetry okazał się szybszy. Leżał na plecach. Wyprężał się, drżał, szarpał niewidzialne łańcuchy.
Już samo nazwanie tego uczucia obudziło w nim lęk. Łańcuchy i duszące, przenikliwie ciepłe, oślepiające pęta zaciskały się na jego umyśle, na jego oczach, hamowały dopływ energii do centrum, dopływ krwi do mózgu...
Zabije nas oboje...!
Uczucie było tak silne i ekspansywne, iż nie potrafił go powstrzymać. Nie umiał walczyć z nienazwanym. Nie napawała się jego przerażeniem, to on pożerał jej strach. Ale było go za mało, o wiele za mało, by osuszyć nim falę bezinteresownej miłości zalewającej gardło, dławiącej bezlitośnie miłości nie do przełknięcia przez demona.

Już jest prawie po wszystkim.

Chciał przytulić się do matki, ukryć twarz w jej włosach. Rzucał się, miotał, wyjąc i rycząc przeraźliwym skowytem.
Ray`gi, Ray`gi, Ra`ygi...
Fioletowa siatkówka z lśniącą, białą otoczką coraz bardziej zlewała się z bielą reszty oka.

* * *
„Uczucia... Takie niepotrzebne... Słabe... Ale czy na pewno ? Przecież to one doprowadziły do upadku tak wielu...

Jak słyszałem, rozgorzała dyskusja na temat Fioletu i Bieli. Zadam na głos pytanie, które nurtowało mnie od początku: po co ?

A co jeżeli czyny, które uważasz za szlachetne prowadzą tylko do powstawania kolejnych rzeszy demonów, których tak nienawidzisz...?

Choćbyś nie wiem ile kamieni do wody wrzucała, choćbyś nie wiem jak próbowała cień zdeptać… To i tak nie ruszysz, ani wody ani cienia, bo ja przerwany bieg rzeki będę odwracał w nieskończoność, dokładnie, upór to moja specjalność.

Chcę wam tylko pokazać jak macie nie wybierać i konsekwencje złego wyboru. A te będą straszne.

Chciałbym, żeby ta bitwa się nigdy nie skończyła…” ~Ray`gi z domu Tarayatechi.

Wrzuta.pl - Nightwish - Bye Bye Beautiful

Finally the hills are without eyes
They are tired of painting a dead man's face red
With their own blood

They used to love having so much to lose
Blink your eyes just once and see everything in ruins

Did you ever hear what I told you?
Did you ever read what I wrote you?
Did you ever listen to what we played?
Did you ever let in what the world said?
Did we get this far just to feel your hate?
Did we play to become only pawns in the game?
How blind can you be, don't you see?
You chose the long road, but we'll be waiting

Bye, bye, beautiful!
die, die, beautiful!

Thomas`es ghost for the girl in white
Blindfold for the blind
Dead siblings walking the dying earth

Noose around a choking heart
Eternity torn apart
So toll now the funeral bells

"No need to die to prove a lie"

Bye bye, beautiful
die die, beautiful
Bye bye, beautiful
bye bye bye bye

* * *
Dlaczego czas tak szybko minął? – zastanawiała się melancholijnie. - Zmarnowałam tyle szans! Przecież chciałam inaczej!... Ile dni właściwie tu spędziłam, z nimi? Sama nie wiem.
Milczeli dłuższą chwilę, badając tajemniczą ciszę wokół, subtelny szum zboża oraz rzędy pni drzew sterczące z głuchej, kuszącej otchłani, na horyzoncie. Tysiące cieni zatopiło się w jeszcze większy cień. Jakieś intrygujące kształty majaczyły w całej tej ciemności. Zwykły, szary człowiek umarłby ze strachu w takim niepewnym otoczeniu.
Wojownicy umierali z ciekawości.
Pragnęli zanurzyć się w tę nie poznaną ciemność, poczuć ten piękny dreszczyk emocji i adrenalinę we krwi. A teraz, kiedy każdy z nich znalazł sobie wiernego towarzysza, nie bali się już w ogóle.
Ray`gi...?
Czuł na sobie jej wzrok.
On śpi.
Dlaczego on tak strasznie kaszle...?
...
Jest chory?
Nie.
Dlaczego on upadł?
...
Dlaczego on... dlaczego on...?! On-on...!!!

Nie usłyszałem. Kiedy zrozumiałem, ujrzała czerwień krwi i było już za późno.
* * *
- Ray`gi!!!
Szarpnęła mnie za skrzydła, pisnąłem z bólu. Świetliste kocie szpony wbiły się w żywą duszę i rozdarły nasady puszystych podmuchów wiatru. Jej oczy. Jej upór. Spojrzenie Almanakh, Oka Światła, niepokonanej dowódczymi elfickiej armii. Zadławiłem się jękiem. Trzasnęła mnie prosto w centrum, z hukiem i tysiącem migoczących, białych punktów, wizja zawirowała mi przed szeroko otwartymi ślepiami. Ziemia, zielone morza lasów, złoto zboża, biel chmur... Mknąłem w dół, spadając, a ona darła, skubała moje skrzydła. Zatopiła pazury w moim karku, targając mnie nieustępliwie. Zawyłem, kiedy oderwała prawe skrzydło; spadło ze świstem w dół, znikło. Wiedziałem, że do tego dojdzie. Była teraz nie do opanowania. Zabije nas oboje.
Kiedy pazury przeorały mój grzbiet, rozrywając duszę i kręgosłup wichru od środka, ucichłem ulegle, zawracając. Przestała. Wzniosłem się wyżej, rozkładając odnowione skrzydła. Rozłożyła kolejne. Trzy skrzydła.
Czułem szalone bicie serca. Słuchałem każdego jej szeptu, każdego wrzasku rozpaczy, potulny każdemu rozkazującemu krzykowi. Imię drowa przewijało się na okrągło w potoku jej histerycznych jęków. Pokazała mi drogę, zaskakująco wyraźnie i dokładnie jak na ten stan psychozy i przerażenia. Jeszcze bicie serca. Zemdlała, rozbijając się ze łzami w oczach o moje centrum, roztrzaskując i moją świadomość. Zdążyłem załopotać skrzydłami i wylądować. Jej pazury dźgnęły mnie w plecy. I kolejny raz, i kolejny. Oślepła w mroku. Nie mogła znaleźć drogi. Nie mogła znaleźć Ray`giego, a słyszała jego kasłanie moimi uszami, widziała rwący potok jego bólu moimi oczami.
* * *
Biały wilk zniknął w kłębach fioletowych mgieł, uniósł się na dwie tylne łapy, makabrycznie, wbrew znanym prawom anatomii zwierząt prostując tułów i wyginając pokrzywiony zygzakowato kręgosłup do tyłu tak, że czubkiem pyska dotknął niemal ziemi za swymi plecami. Rozłożył przy tym trzy czarne skrzydła, które rozwiały się na czarny podmuch. A potem dźwignął kręgosłup, prostując go do bardziej naturalnej anatomicznie pozycji i wychylając łeb ku niebu zawył. Wycie przeszło w przeraźliwy wrzask. Wrzask dziewczęcego głosu. Wilk, stojąc na dwóch łapach na podobieństwo wilkołaka, wyjąc wciąż miotał się w huczącym od wiatru wirze mgieł. Wierzgając przednimi łapami w powietrzu, niczym spłoszony, stojący dęba koń. Jego biały, mglisty, wietrzny kształt malał na tle wirujących mgieł, kurczył się i chudł, przybierając nową postać.



Postać spoglądającą amarantowymi ślepiami prosto w oczy Barbaka.
- Don`t... come... anywhere... near me or that dhaerow, Warrior of Light!!! – odezwała się rozkazująco zimnym, grobowym głosem trzynastoletniej chimerki.
* * *
Nie była pewna, czy widział wilka, mgły, czy słyszał jej płacz, krzyk nienawiści, żądzy zemsty i rozdzierający wrzask bólu demona. Jeśli nie, niech kona spokojnym. Jeśli widział, niech wie, że była przy nim cały czas, mogła być, chciała być. Taka Jak Dawniej. Taka Jaką Chciał.

„Jesteś Wojowniczką Światła. Żyjemy w dwóch różnych światach… Chciałbym byś znów była sobą.”

- Jestem sobą, Ray`gi – powiedziała czule. – Nie jestem Wojowniczką Światła. Nie potrafię. Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Nie potrafiłam nawet uratować ciebie...! – wydukała łamiącym się głosem.
Mogła aczkolwiek przyjąć dzięki mocy Bieli dowolny wygląd. Chciała, aby drow, o ile jeszcze widział cokolwiek zamglonymi, półprzymkniętymi oczami, ujrzał ją jako odpowiednie dla drowa fizyczne wyobrażenie oddanej przyjaciółki, a nawet kogoś więcej. Chciała być kimś więcej dla niego. Czy wolał ujrzeć w tej roli trzynastoletnią chimerkę o rozpuszczonych niebieskich włosach, czarnych kocich uszach i kocim ogonku, czy drowkę, wszystko jedno. Mogła wyglądać jakkolwiek, ale duszą była sobą. Dawną sobą.
- Ray`gi...?!
Pochyliła się nad drowem, klękając przy nim i chwytając go za usmarowaną krwią dłoń. Jej twarz była spokojna, nie zdradzała żadnych emocji. Złość, rozpacz, zawód, jakie okazywała przed starciem, kiedy rzucił Okiem Światła... Wszystko gdzieś odpłynęło, wyblakło. Znikło.
- Ray`gi.... Przepraszam... że nie zdołałam cię uratować...!
Wyciągnęła dłoń i pogłaskała go czule po policzku.
- Przepraszam, że mówiłam zbyt cicho i nie dosłyszałeś tego, co powinieneś...! Że nie zdołałam ukazać ci Światła w tunelu Mroku...!
Na swej dłoni wyczuła wilgoć potu, który zrosił całą twarz i szyję konającego, charczącego krwią drowa. Przetarła mu czoło, lecz za sekundę spłynęły po nim nowe kropelki. Pochyliła się niżej.

Mew ichigo image by Tea_Gardner_2008 on Photobucket

- Przy mnie nie musisz się bać.
Jej oczy błyszczały od łez. Szybko je otarła. Nie powinien widzieć zbyt wielu łez, teraz powinna być silna, być przy nim. Ale niech wie, że jest ktoś, kto opłakuje jego śmierć.
- Przy mnie nie musisz cierpieć – szepnęła, obejmując delikatnie jego twarz.

Teraz byłem pewien. Wiedziała, że wyję z bólu, wiję się i drę w niebogłosy, wykrzykując w agonii imię mojej matki. Wiedziała, że chwycę się każdego sposobu, aby egzystować, nawet jeśli to tylko przedłużało miażdżący ból. Wiedziała, że pożrę każdą cząstkę bólu paraliżującą jego ciało i potrząsającą nim w uroczych drgawkach, wytrzepujących mu resztki krwi przez rozchylone usta. Wiedziała, że zatryumfuje nade mną. Gdyż Światło w niej i jej miłość były czymś, czego nigdy nie byłbym w stanie pokonać.
- Ray`gi? Słyszysz mnie? Już lepiej, prawda? Już nie boli? Odezwij się do mnie, odezwij, odezwij!...

Wrzuta.pl - Enigma - Gravity Of Love

Oczy zdolne z łatwością przejrzeć duszę na wskroś widziały ogrom zniszczeń ukrytych pod powłoką zadrapanej skóry. Był śmiertelnie ranny. Pamiętała wciąż – nigdy nie zapomni – tam, w umarłym ogrodzie, w otoczeniu starych murów wilgotnych od zapachu dekad, spętanych siatką uschłych pnączy i winorośli... Była pewna, że drow tego nie zrobi, nie odważy się, a przynajmniej z dystansem krążąc wokół studni będzie szukał pokrętnych sposobów na wyciagnięcie nieosiągalnego celu za pomocą psionicznych sztuczek. A on zszedł do studni. Nie bał się - owszem, odczuwał lęk przed ciężkim, nieznanym mrokiem, w jakim mógł utknąć, wiedział, iż zanurzenie ciała w lodowatej lodzie nie będzie przyjemne, ale nie bał się – zaryzykować. Ze studni wyłonił się zupełnie inny drow, jakby lodowata woda magicznie go odmieniła, zahartowała i rozpaliła blask w oczach. Nie miała pojęcia kim był, nie zdradził swej przeszłości, choć szelmowsko-arogancka maska, jaka zrosła się trwale z jego twarzą dawała pewne przesłanki; życie drowa nie było usłane różami i tylko cięty język, twarde łokcie i giętki kark zapewniły mu przetrwanie. Znałam teraz Takich Jak On, wychowali się i żyli w bezdennym mroku, pośród cichych szeptów niesionych echem, pośród braci zdolnych zabić, gdzie przemoc i siła fizyczna nie wystarczały, aby zwyciężać.

Podtrzymując jego ciężką głowę na swej prawej ręce, w lewej skupiła moc żywiołu wody, tworząc wokół dłoni drżącą niczym przezroczysta galaretka, wodnistą otoczkę. Odgarnęła kosmyki srebrnych włosów drowa i ostrożnie obmyła mu twarz z potu i krwi. Był taki przystojny... Nawet poobijany, poharatany, umazany krwią. Tak wytrwały i silny, a tak delikatny, Tak Jak My, jak wszystkie istoty zdolne umrzeć... Jego drowie oblicze; gładkie jak porcelana, nie skażona zdrowa skóra, delikatne rysy, jakich próżno szukać u mężczyzn innych ras niż elfy... Miał czarowne, bystre oczy. Lecz w przypadku tego drowa, nie tak, jak u wielu atrakcyjnych mężczyzn, to nie oczy budziły największe zainteresowanie, przykuwając zafascynowany wzrok. Tylko usta. Piękne, delikatne usta...
Tak delikatne, jakby nigdy żadnej nie całował... Miękkie...?
Wpiła się w jego usta z rozpaczliwą chciwością i tęsknotą – tęsknotą jaka narastała przez cały ten czas, kiedy dotąd był przy niej, nieosiągalny, i tęsknotą która miała nadejść wraz z ostatnim tchnieniem drowa. Całowała czule, delikatnie, zdecydowanie i z energią – żeby wiedział, żeby odczuł, zapamiętał. Aby ciepłe usta nie zostawiły ani cienia wątpliwości co do tego, że jest kimś wyjątkowym, kimś ważnym, kimś kochanym. Życie ulatywało z niego z cichymi sapnięciami, wiedziała, że Ray`gi umrze. I zamierzała uczynić wszystko, aby dzięki temu pocałunkowi zapomniał choć na sekundę o tej prawdzie.

Po pocałunku pochyliła się znów nad nim, uśmiechając się pocieszająco.
- W Piątym Wymiarze... Jego próg może przekroczyć każda dusza. Nawet ta z martwym ciałem. I tam, w Piątym Wymiarze.... jest wyspa na oceanie błękitnego Światła. Przyjdziesz? – szepnęła z nadzieją. – Widzisz, Ray`gi... Nie masz już dokąd uciec. Bo ja i tak pójdę za tobą wszędzie.
Spojrzała w niebo, na Białą Gwiazdę. Łzy znów zajaśniały w jej oczach.
- Wybacz, najjaśniejsze, niepokonane Światło, sławię twe imię i czczę twoją nieskończoną łaskę dobroci, lecz nie jestem gotowa... nie jestem godna... Nie potrafię, nie potrafię, nie potrafię! Zanim zawiodę niewinne istoty, muszę odejść, tym razem nie zawrócę, nie opuszczę go. Tym razem muszę iść z kimś, kto bardziej mnie potrzebuje – ścisnęła mocniej dłoń drowa. – Genghi i Morcruchus... Ale tej duszy nie zawiodę. Ray`gi, wytrzymaj... wytrzymaj jeszcze chwilkę... zaraz przyjdę...! Nie powstrzymał mnie Chaos, nie powstrzyma mnie Światło!!!
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D

Ostatnio edytowane przez Kejsi2 : 10-01-2009 o 20:28.
Kejsi2 jest offline  
Stary 11-01-2009, 21:01   #538
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Xwtrąc


Wrzuta.pl - Nightwish-The Poet And The Pendulum

Almena obserwowała wszystko z planu niematerialnego. Nie z planu mgieł. Ten należał do Astarotha i nie chciała zjawiać się tam nie zaproszona. Przynajmniej teraz.

Wrzask bólu z ust jej ukochanego dziecka sprawił, że zmrużyła oczy w gniewie i niezadowoleniu.
Almanakh.
* * *
Almanakh powiodła wzrokiem za Rithem, wycofującym się przed nią z wyraźnym lękiem. Azmaer dobył broni. Almanakh obróciła się twarzą ku niemu, w jej oczach lśniła determinacja wojownika.
- To nie była wola Ritha, by odebrać ten artefakt ale Jego rozkaz.
- Winić Chaos za jeden głos, którym przemawia. To co innego, niż winić demona z Wolną Wolą za wyrwanie broni z rąk śmiertelnika – odparła nieustępliwie.
- Jeśli masz zamiar uraczyć nas płaczliwą gadką o uwięzionej smoczej duszy to możesz ją sobie darować.
- Nie. Przyszłam tu, by zakończyć jego egzystencję, nie by odebrać wam Żywy Ogień. Z całą resztą się zgadzam.
* * *
Almanakh nie zamierzała ustąpić. I nie ustąpi. Mistress kalkulowała w nerwowym strapieniu. Ta Wojna stawała się coraz tragiczniejsza w skutkach. Do szaleńczej zamieci nienawiści, wariactwa, honoru i męstwa nie na miejscu, dołączyli ci, na których najbardziej jej zależało. Jej siostra Almanakh i Azmaer, nosiciel najczystszej energii Astarotha. Rith i Kirenna byli tworami Last Soulbreakera, lecz zbyt młodymi by Mistress dostrzegała ich teraz. Azmaer był Taki Jak On – miał jego duszę, jego postawę, jego klasę. Wołanie o pomoc nie ustawało poprzez wrzaski bólu. Nienawidziła Ritha. Był tworem, który winien zginąć, teraz. Niech weźmie Ritha, jeśli tego wymaga jej sprawiedliwe Światło, niech pomści krzywdy jego decyzji i wolnej woli. Niech zostawi Azmaera.
Odłóż miecz.
Jeśli czyjeś ostrze ma skierować na agresora Jego gniew, niech będzie to ostrze Ritha. Niech zginą w swojej walce o Światło, o wyzwolenie i obronę pokrzywdzonych dusz, w walce o swej ideały.
Nie mieszaj się do tego. Słyszysz Azmaer? To nie twoja walka.

Skrzywił się z niezadowoleniem. Nie lubiła być Matką odbierającą ulubionemu dziecku cukierek, ale nie mogła patrzeć, jak jej wybraniec miał zadławić się tym kuszącym łakociem jakim była walka z Almanakh. Wojownicy Światła nie musieli walczyć honorowo, jeśli wróg jako pierwszy złamał zasady.
Spojrzała Mu w oczy, stanowczo i z przestrogą nie znoszącą sprzeciwu. Vea victis. Uczynisz jak ci rozkażę. Azmaer odłoży miecz. Jeśli zechce, wyzwie Almanakh na pojedynek. Ale nie teraz. Nie może z nią walczyć. Nie teraz, nie tam.
* * *
- Na to się nie zgadzam – zaznaczyła stanowczo Almanakh. – Wiesz, że się nie zgodzę.
- Azmaer nie ma nic do tego – odparła Mistress.
- Nie. Jeszcze nie.
- On tego nie wie. Nie uwierzy Wojowniczce Światła. Będzie bronił Żywego Ognia, uważa go za spuściznę Astarotha. A przecież nikogo nie skrzywdził. Nie chcesz chyba wyzywać go na pojedynek? – wyraźnie zaznaczyła, że ten pomysł się jej nie podoba.
- Nie. Chcę tylko zguby Ritha za to, czego dopuścił się wobec Levina.
- Więc dam ci go. Z dala od Azmaera.
- Więc będę z nim walczyć, z dala od Azmaera.
* * *
Żywy Ogień coraz bardziej się niecierpliwił, choć niematerialny, ryczał wściekle w kierunku speszonego Ritha.

Wrath of the dragon by ~VampirePrincess007 on deviantART
X
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 11-01-2009, 21:14   #539
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Śmierć jest jak nałóg, gdy już raz umrzemy pragniemy w podświadomie raz jeszcze. Tego spokoju, ulgi i uczucia, że wszystko zostało zrobione, tego odcięcia od świata. Levin też pragnął jej podświadomie, nikomu by się do tego nie przyznał ale taka była prawda. Niestety nie dane mu było umrzeć, przynajmniej całkiem. Cząstka jego duszy mogła jednak przeżyć, walczyć u boku władcy Żywego Ognia. Mógł żyć pozbawiony najprostszych przyjemności. Mógł żyć nigdy już nie trzymając kobiety w ramionach. Mógł żyć i nigdy już nie pójść z przyjaciółmi do karczmy. Mógł żyć i nigdy już nie spać, tak sen jedna z przyjemniejszych czynności. Żywy Ogień chciał mu to ofiarować, Levin mógł odmówić i pozostawić artefakt chaosowi. Mógł ale tego nie zrobił, stawił się na placu boju raz jeszcze.

Druid zmaterializował się dokładnie między Almanach a Azamerem. Stał taki jak nie dawno na polanie, wyprostowany, dumny. Ale jednocześnie inny. Pierwszą różnicą były, oczy, nie zasłaniało już ich bielmo zamiast tego paliły się w nich dwa płomienie. Drugą różnicą był smutek na twarzy. Wzrok, kolory których nigdy nie widział nie mogły mu zastąpić Avadriela. Nikt kto nie był człowiekiem pradawnej krwi nie rozumie tej więzi, tego dzielenia umysłów, zmysłu, świadomości, że zawsze można na kimś polegać. Druid stał teraz między dwoma dużo potężniejszymi istotami, spojrzał na Azamera.
-Spokojnie, nie chcemy tu chyba Wielkiej Burdy, prawda? Jednocześnie my nie przekonamy Ciebie a Ty nas jeśli chodzi o to kto jest właścicielem Żywego Ognia. Zróbmy tak, walczmy o niego ale nie walka Bieli i Fioletu a mnie i tego Twego demona? Pasuje Panie Mgieł?
Azmaer uśmiechnął się kpiąco i spojrzał gdzieś w dal. Po krótkiej chwili skinął lekko głową, jakby akceptował polecenie
- W porządku... To samo wyzwanie rzucałeś mojemu ojcu... Zabawne, nie sądzisz? Tym razem jednak to ja, nie on decyduję. I zgadzam się ;> Jednak tym razem nie będzie apelacji ani odwołania, nie będziesz miał także żadnego wsparcia. Także Almanach.
-Cieszę się z braku wsparcia, po wszystkim nie będzie miał się kto na mnie rzucić. Walka jak wspomniałem, jeden na jednego. Ustalmy a dokładnie rzecz biorąc sprecyzujmy nagrodę. Ja wygram, los Żywego Ognia jest w moich rekach i Ty ani nikt z Twoich sług nie będzie rościł żadnych pretensji do niego, NIGDY. Jeśli wygra Twój pachołek ja i Almanakh NIGDY nie będziemy próbowali go odzyskać, a artefakt pozostanie w rękach osoby, którą ty wyznaczysz. Zgadzasz się?
Azmaer uśmiechnął się.
- ON się zgadza...
Druid tylko skinął głową i zwrócił się do Almanach. Na ułamek sekundy jego twarz przybrała dawny wyraz, jakby ktoś starł z niej smutek i stratę. Również głos był taki jak dawniej, stracił nutkę hardości i zobojętnienia która była wyraźna przy rozmowie z demonem.
-Proszę, to moja walka. Nie wtrącaj się do niej, niezależnie od jej wyniku. Proszę.
Levin nie czekał na odpowiedź podszedł do Ritha wysunął w bok prawą rękę, w dłoni zmaterializował się płonący kij.
-Zginiesz demonie.
Mężczyzna mocniej chwycił kij i rzucił się na przeciwnika, chciał go połamać, pogruchotać, wybić Żywy Ogień z jego ręki, odzyskać własność światła.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 12-01-2009, 12:34   #540
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Wrzuta.pl - Nightwish - Higher Than Hope

Umierał, definitywnie i ostatecznie. Z jego ran biła krew a piersi ostatni raz podnosiły się i opadały wyznaczając kres jego życia. Z cichym zadowoleniem Zabójca uśmiechnął się do siebie. Poraniona twarz wywołała kolejną falę bólu.
Podniósł się jeszcze na ramieniu zdobywszy się na tytaniczny wysiłek. Chciał raz jeszcze zobaczyć jak umiera Drow. To był jego testament. Oczywiście dla tej drużyny stał się zdrajcą, mordercą czy też Chaotą ale on o to nie dbał. Zawsze był wojownikiem swego sumienia. W czasach gdy był kowalem run i obecnie gdy jako zabójca stał się tym kto zamknął historię Ray’gi. Ponieważ stanął po stronie Astarotha w walce o uwięzienie Mistres skazał się na nie łaskę. Ale to był jego wybór. I był z tego bardzo dumny. Sztuka bycia wycofanym i przyjmowania wszystkiego z dystansem teraz pokazała mu wniosek do jakiego dopiero teraz dorósł. Że nie można być tylko i wyłącznie biały lub fioletowy. Że życie to szkoła kompromisu. A najgorsze co może spotkać cię w życiu to samotność. Że wszyscy zapomną o tobie...

Nadal leżał na boku ale nie miał siły by dłużej trzymać prosto głowę. Mięśnie karu odmówiły posłuszeństwa i kolorowy irokez na jego głowie spadł na kępkę zboża. Jaskrawe kolory jego włosów zostały stonowane przez słoneczną barwę przen-żyta. Jego oczy były otwarte.

Świt w Karak Karin dopiero się budził. Mimo to ruch w twierdzy zabójców był liczny. Tu nigdy nie spano. Nie było na to czasu. W końcu tyle gorzałki i wrogów do zabicia było wokół. A życie było tylko jedno...
Stary krasnolud w szatach kapłana Boga Grimnira skończył słuchać i pokiwał głową swemu rozmówcy.
-Aye, niniejszym mogę potwierdzić że Alrik Tu-Dong poległ w walce posokowcami Thoorne’a. Nim to się stało zabił trzy z czterech o czym zaświadcza obecny tu spamiętywacz Dimrond Thrundling. Imię Alrika zostanie zapisane na uświęconej ścianie Grimnira. Niech wszyscy wokół wiedzą że zmył on swym czynem swą hańbę!

W bibliotece świątynnej pod Black-Mountain rozpoczynały się zajęcia. Skaldirr Snieżnowłosy szukał jednego ze swych uczniów. Odkąd pamiętał sprawiał problemy. Bynajmniej nie natury wychowawczej. On chciał cały czas coraz więcej i więcej wiedzy. Był chorobliwie ambicjonalny i porywczy.

Drzwi do sekcji ksiąg zakazanych były sforsowane. Zamek wyłamany. Na wprost drzwi z księgą pod pachą oraz łomem w ręku stał młody uczeń. Skaldirr przeżył w tym momencie deja-vu. Tego było za dużo dla jego starego serca. Ukłucie nie bolało, to raczej jakby za długo leżał na brzuchu. Chwilę później osunął się martwy po framudze na ziemię
 
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172