|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-04-2012, 20:28 | #301 |
Reputacja: 1 | Kompani ustalili większość szczegółów wypadu, który miał odbyć się za kilka godzin. Większość z nich dobrze wypoczęła nocą, choć bez wątpienia pogoń za porwanym Yergiem nieco ich zmęczyła. Dawno jednak odsapnęli i zdążyli odzyskać spory zapas sił. Leśnik i młody uczeń maga, byli wciąż nieprzytomni, choć jedno było pewne. Żyli i to się w obecnej chwili liczyło najbardziej. Co prawda, kompani liczyli na czarodziejskie wsparcie Gracjana, jednak nie tym razem to następnym ich wspomoże. Słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Albert – przywódca banitów uznał, że najmniej przydatnym w boju jest Frank. Ot zwyczajny chłop, który podpatrzył jak stary guślarz opatrywał wcześniej rannych i nauczył się tego, w boju zaś nie posiadał zbyt wielu przydatnych umiejętności. To właśnie on miał pozostać przy dwójce rannych towarzyszy. Staremu guślarzowi wypad do podziemi, nie był na rękę. Był lekko zniedołężniały z powodu wieku, ale mógł w pewnym stopniu zastąpić Gracjana, wszak znał się na magii. Niedługo potem kompani, wraz z grupką banitów udali się do swego obozu, by przenieść rzeczy do miejsca, gdzie przebywali wygnańcy, a potem całą grupą udali się w stronę Jaskini Białego Wilka. Ścieżka prowadziła przez niewielki lasek, mijając kilka małych polan. Na próżno było dopatrywać się tu gdzieś jakichkolwiek zwierząt. Słuch też po nich zaginął. -Zbliżamy się...- rzucił Felix, pochylając się nad krzewem, który opadł z liści. Było to dość nietypowe zjawisko o tej porze roku, a z każdym pokonanym metrem, obraz obumierającej przyrody robił się coraz bardziej smutny. -Wejście jest tam.- rzucił Rudolf, wskazując ogromną obszarowo skałę, układającą się w jar -Widzicie? Skała wygląda jak litera „U”. Wewnątrz jaru znajduje się wejście do podziemi. Nim wejdziesz do środka, obejdź dookoła i sprawdź, czy nikt nie pilnuje wejścia z góry.- dodał strażnik dróg. Dawit Wzniesienie, znajdowało się jakieś trzydzieści metrów od skraju lasu, było wysokie na jakieś siedem metrów w najwyższym miejscu. Skała nie była łagodna, za sporą ilością głazów i szczelin, mogła schować się całkiem spora grupka strażników wejścia do przeklętej jamy. Dawit, wejrzał na kompanów i teraz tak naprawdę uzmysłowił sobie, że wchodzi do jaskini lwa, że nie dokonał jeszcze czegoś tak wielkiego, by nawet po śmierci świat o nim usłyszał. Mimo wszystko był gotów. Gotów by ruszyć na zwiad, do nory plugawców. Zgodnie z wskazówkami strażnika dróg, strzelec najpierw okrążył skalne wzniesienie. Na szczęście jego bystry wzrok nie dostrzegł niczego niepokojącego i niziołek mógł się skupić na wejściu do jaru, a następnie do samej jaskini. Dawit zwinnym i cichym krokiem dotarł do metrowego obelisku, za którym się skrył. Było to świetne miejsce, by wzrokiem zbadać drogę. Malec znajdował się tuż przy wejściu do jaru, do którego prowadziła udeptana ścieżka. Trawa wszędzie tu pożółkła a ziemia była dziwnie grząska. Przy wejściu do jaskini znajdowało się kilka gigantycznych grzybów, za którymi Dawit mógłby się skryć. Sama szczelina była dość wielka, na tyle by naraz mogło nią przejść dwóch krzepkich krasnoludów, w pełnej zbroi. Nigdzie nie było widać mutantów, choć smród z jaskini był dziesięciokrotnie paskudniejszy niż ten, który towarzyszył schwytanemu przez banitów potworowi. Niziołek prędko przebiegł przez całą długość jaru, kryjąc się na skraju wejścia do podziemi. Przez krótką chwilę Dawit poczuł, jak nogi robią mu się miękkie a przed oczami zawirował świat. Czuł jak zawartość żołądka mimowolnie zaczyna pchać się w stronę przełyku. Z wielkim trudem powstrzymał się od zwymiotowania. Nie był to zapach towarzyszący gnijącemu trupowi, ani nawet setce takich. Ten smród był tak intensywny i okropny, jakby w czeluściach tej jaskini krył się sam Nurgle. Kiedy się uspokoił a serce przestało tak mocno walić, zatkał usta i nos szmatą do czyszczenia pistoletów. Zapach osmolonej lufy był o niebo lepszy niż ten, który wydobywał się z jaskini. Dopiero teraz usłyszał głosy rozmawiających w środku mężczyzn. Dawit wychylił nieco głowy i wejrzał do środka. Jaskinia była spora. Miała jakieś dziesięć metrów szerokości i kształtem przypominała trójkąt, zwężając się w kierunku przeciwległym do wejścia do jamy. W środku malec dostrzegł spory zapas wojskowego oporządzenia. Włócznie, sporo strzał, porzuconą niechlujnie na kupę, pordzewiałą broń od mieczy, przez wyszczerbione topory. Dostrzegł również dwa bębny, zupełnie jakby ci w środku jaskini szykowali się na jakąś potyczkę. Nieopodal „arsenału” paliło się ognisko, przy którym siedziała trójka mutantów. Dwoje z nich przypominało ludzi. Jeden miał niewielkie rogi na skroni, drugi zaś nieco zniekształconą głowę, podłużną, chudą. Trzeci był mocno otyły a do tego jego ciało pokryte było licznymi bąblami i krostami, z których nieustannie toczyła się żółta ropa. Dawit widział w końcu jaskini, kolejną szczelinę, która musiała prowadzić w dół, w dalsze rejony groty. Mutanty były zajęte rozmową, to też Dawit postanowił przemknąć niezauważonym za ich plecami. Skradając się, nie zauważył leżącego na podłożu kamienia, który niechcący kopnął. Ten potoczył się w przód zwracając na siebie uwagę trójki strażników. Dawit prędko skoczył za kupę rdzewiejącej broni, modląc się do wszystkich bogów by mutanty go nie dostrzegły. Modlitw jednak nikt nie wysłuchał. Ten oślizły grubas zauważył niziołka pierwszy. W dość zapobiegawczy sposób, stanął od razu w drodze do wyjścia z jaskini, w razie gdyby malec chciał uciec. Dwójka pozostałych od razu złapała za włócznie, które leżały przygotowane do wzięcia i ruszyła energicznym krokiem w stronę niziołka. Dawit poczuł, jak robi mu się ciepło w brzuchu, miał jednak wolną drogę w głąb jaskiń. Być może mutanty wzniosą alarm, ale on przeżyje.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |
09-04-2012, 10:55 | #302 |
Reputacja: 1 | ~Cicho, cicho, tylko cicho, nie gadać bez myślenia trzy razy…bo Czerep ubije…bo Twardy wsadzi topór w ten piękną twarzyczkę, czy olaboga zadek. Olaboga tylko nie w zadek. Cicho, iść cicho…Ale są tam, są tam za mną? Jak tak po cichu…nie da się po cichu…głupio po cichu. Może lepiej zawołać, a jak ktoś odpowie z tyłu to dobrze, a z przodu to wrogowie. Tak zawołać!...Nie, nie wołać…Twardy…Czerep...topór…źle by było, oj źle...Mutanty, olaboga mutanty, złe pewno. Iść, iść przed siebie, żeby mutanty nie zauważyły. Zwiad trzeba ukończyć zwiad, przejść ich i zrobić zwiad...Kamień...Pieprzony kamień...Widzą mnie? Zauważyli?...Kurczak zielony zauważyli...Co robić, co robić? Strzelać? Nie strzelać, nie nie strzelać! Dać sobie radę inaczej. Dawit dzielny! Dawit da!~ natłok myśli zamiast gadania, prawdopodobnie relaksował niziołka. - Dobra Pany nie ma nerwów. Skarbów tu nie macie. Nic tu nie macie, same rdzewiaki jakieś. Nic tu po mnie, nic nie wziąłem, zapominamy, rozchodzimy. Po co włócznie, po co bronie? Ja niegroźny, ja do domu! Zapominamy! Ja do domu, wy do yyy domu. Się tu niepotrzebnie zapędziłem w tą jaskinie. Jak to dom wasz i wasza jaskinia, to ja idę pa pa. Pa pa Dawit gna! - wstał i ruszył w kierunku mutantów 'włączając' paplaninę i rozkładając ręce. Był ciekaw jak zareagują, był przygotowany do pochwycenia broni białej i tarczy, tym razem Victorię miały zostać za pasem. Jednakże miał nadzieję, że potraktują go jak idiotę i nie wywołają alarmu, choć w sumie czy mieli powody, by tak o nim myśleć? Ciężko zgrywać głupka, będąc takim mądrym. Dawit wiedział, że to jego wielki minus. Mutanci wejrzeli na siebie nawzajem. Byli zaskoczeni słowami niziołka. Ten, choć był wystraszony nie dawał tego po sobie poznać, lecz kiedy tylko przeszedł kilka kroków dwójka zachodzących w jego stronę maszkar, rzuciła się z włóczniami. Jak niziołek szybko się przekonał żaden z jego przeciwników tak na prawdę nie miał obycia z bronią, a przynajmniej nie włócznią. Pierwszy minął małego zwiadowcę grotem o dobry metr, drugi zaś o mało co sam się nie wywalił na śliskiej powierzchni podłoża. Niziołek wiedział, że to jego szansa. Bez namysłu skoczył w stronę wyjścia z jamy, szukając ucieczki, jednak oślizgły stwór zdołał złapać malca za rękę. Był bardzo silny i trzymał tak mocno, że niziołek czuł ból. Kątem oka Dawit dostrzegł, że jego kamraci biegną mu już na ratunek. Wystarczyło dać im chwilę czasu na dobiegnięcie. Twardy gdy tylko zobaczył, że niziołek wchodzi do środka ruszył wraz z resztą ku wejściu. Wszak zwiad miał się odbyć do pierwszego wroga. Skoro Dawit wszedł z pewnością nie ma go tam. Tak rozumował krasnolud, wszak tak się umówili. W pewnej odległości od wejścia dostrzegli mutanta. Stojącego w wejściu i ewidentnie blokującego wejście. Cholera nie dobiegnę... Skoro blokuje wejście to albo go mordują, albo łapia... Nie można było ryzykować. -Nie możemy pozwolić go zabić-powedział na głos- Osobiście go ukatrupie. Felix, Benjamin, Gottwin, Albert. Do przodu i zdejmijcie go z odległości. Reszta zostawić szczapy i biegiem za mną. Strzelajcie dopiero jak dostrzeże nas, biegnących. Lepiej było wyznaczyć czterech strzelców by mieć pewność zabicia zwierzoczłeka. Zwolni to Dawitowi drogę ucieczki. Warto było podejść jak najbliżej, skoro chodziło o dwie rzeczy równocześnie - otwarcie drogi ucieczki dla Dawita oraz szybkie pozbycie się pierwszego przeciwnika. Nisko pochylony, z kuszą gotową do strzału, Gottwin ruszył do przodu. Była duża szansa, że jeśli nie narobi hałasu, zdoła zaskoczyć tamtego, który w tym momencie interesował się bardziej sytuacją w jaskini, niż tym, co się działo za jego plecami. Kompani widzieli jak niziołek prawie wymknął się z jamy, jednak w ostatniej chwili został schwytany przez grubego, pokrytego dziwnym śluzem mutanta. Ten jednak wciąż był odwrócony plecami do wyjścia z jamy i choć nie był idealnym celem do ostrzału, to jednak wciąż mieli szansę go trafić z daleka. Felix pobiegł z Gottwinem. Widział, co ten jegomość zamierza zrobić. Gdy kusznik kucnął Felix wyprostowany stanął za nim. Wymierzył w łeb tego gównopodobnego mutanta i wypuścił strzałę. Nie widział wiele. ~ Niech ktoś do cholery przyniesie tu pochodnie... - pomyślał. - Ajajaj, boli, boli, puść. puść! – Wyjazgotał niziołek, po czym gdy odmieniec lekko wyszczerzył swe parszywe zęby, wyjął drugą dłonią sztylet zza pasa. Spróbował ciąć w oślizłą rękę trzymającego go mutanta i uwolnić się z uchwytu. Widział, że kompani nadciągają…tego się obawiał. Nie chciał by wrogowie myśleli, że to zmasowany atak i ostrzegli pozostałych. Teraz już jednak za późno, teraz trzeba ich wybić nim zdążą cokolwiek zrobić. Dawit bronił się jak tylko mógł, jednak ostrze jego sztyletu niechybnie minęło się z celem, choć ten był sporych gabarytów i w bliskiej odległści. Paskudny stwór zrobił kwaśną minę i trzasnął malca z otwartej dłoni w twarz. Dawit poczuł, jak mu w uszach zapiszczało. |
09-04-2012, 12:06 | #303 |
Reputacja: 1 | W ciemnościach jaskini Felix miał utrudnione zadanie. Mierzył i mierzył. Nie wiedział czy to głowa czy bark czy może co innego. Ten mutant był tak powykręcany na wszystkie strony, że jego łeb mógłby być wszystkim. Felix wypuścił strzałę gdy uznał, że to chyba najczulsze miejsce. Trafił. Nie wiedział w co. W niziołka raczej nie, bo krzyku małego nie słyszał. W tym samym momencie pozostali strzelcy wypuścili pociski. Gottwin posłał bełt gdzieś tam w otchłań jaskini, jeden ze strażników podobne. Jednak dowódca był lepszy. Trafił i tym samym zakończył życie tego czegoś. I dobrze... |
09-04-2012, 13:53 | #304 |
Administrator Reputacja: 1 | Pudło... Znów pudło... Gottwin zaklął pod nosem, gdy wystrzelony przez niego bełt, zamiast trafić mutanta w szerokie plecy, poszybował sobie w świat. Z drugiej strony - mogło być gorzej. Mógł trafił i utrupić niziołka, a to już by było z pewnością zdarzenie niemile widziane, tak przez zainteresowanego, jak i przez kompanów Gottwina. Na szczęście innym powiodło się lepiej i mutant padł, wypuszczając Dawita z rąk. A w końcu o to chodziło, prawda? Co prawda, jeśli Gottwin dobrze widział, jakieś mutanty uciekły w głąb jaskini,ale na to nie można było nic poradzić - atakując z tej strony nie byli w stanie odciąć tamtych od pozostałych znajdujących się w jaskini stworów. |
11-04-2012, 19:15 | #305 |
Reputacja: 1 | Cześć członków grupy oddała strzały. Mutant trzymający Dawita padł. Twardy biegnąc pacnął z otwartej ręki nizołka w głowę. Nie po to by zranić ale by zabolało. Maluch wpakował ich w nie lada kabałę. Jeśli mutanci uciekną będą mieli kłopoty... Jednak ludzie mieli szansę ich dogonić, miejmy nadzieję przed kolejną ich grupą. -Gońcie ile sił w nogach przyjaciele. Nie mogą ujść, bo będziemy mieli poważne tarapaty. Twardy i Ragnar biegli ile sił w nogach, jednak oczywisty był fakt, że wyprzedzi ich lżej opancerzony Zirnig, już o banitach i strażnikach dróg nie wspominając. Korytarz był jednak wąski i nie dało się gnać za uciekinierami zbitą grupką. Pierwszy biegł Karl. Młody banita był szybki i najlepiej spośród całej tej zbieraniny nadawał się do gonitwy. Tuż zanim biegł Dolf – dowódca Strażników dróg na usługach Von Waltera. Karl trzymał w ręku długi miecz. Dogonienie mutanta okazało się nie tak trudne jak z początku każdy przypuszczał. Banita jednym szybkim cięciem w zgięcie kolana powalił bydlaka, który od razu przewrócił się jak długi. Dolf nie cackał się z osobnikiem i choć mógł go oszczędzić dla samego faktu wypytania stwora, najwidoczniej nie pomyślał o tym na czas i jednym płynnym ruchem dwuręczniaka dobił wstającą bestię, po czym bez chwili wytchnienia pobiegł za oddalającym się Karlem, który wciąż biegł za ostatnim mutantem. Korytarz zakręcał i banita wraz z mutantem na chwilę zniknęli kompanom z oczu. Kiedy grupa minęła zakręt wąski korytarz przerodził się w szeroką na około trzy metry jaskinię. Z zasięgu wzroku pogoni tracił się mutant, który najwidoczniej świetnie poruszał się po śliskim podłożu. Nigdzie jednak nie było widać Karla. Dopiero nieoczekiwana reakcja Strażnika dróg wyjaśniła, co też stało się z młodzikiem. Dolf niespodziewanie skoczył w przód, przeskakując nad niewielką szczeliną w podłożu. Szczelina nie była wielka, łatwa do przeskoczenia, ale z pewnością mógł się w niej zmieścić człowiek... Dolfowi udało się na szczęście dogonić stwora i cios dwuręczniaka w plecy powalił bestię. Kiedy pozostali dogonili strażnika dróg mutant toczył z ust żółtą maź, prawdopodobnie umierając w cierpieniu. Jaskinia prowadziła jeszcze jakieś trzydzieści metrów w przód przeradzając się po raz kolejny w wąską szczelinę między skałami. -Ehh kurwa jeden żywy by się przydał na spytki.-Twardy splunął na stwora czekając na resztę grupy. -Pieruńsko wysoko. Jak poleciał pionowo w dół trup. Ale tu dosyć ciasno może ześlizgnął się do samego dołu. Wtedy ranny będzie ciężko ale pewnie dycha. Gdy dołączył do nich Dawit i reszta grupy Twardy zimnym głosem powiedział do malca. -Poprosiłem cię o zwiad do pierwszego wroga. Gdyby nie twoja brawura będąca zwykłą głupotą, zaskoczylibyśmy ich. Mogliśmy cię też zostawić na pastwę losu. Przyszliśmy jednak z odsieczą. Ci dwaj nie mogli ujść, byłoby zbyt dużo problemów. Cenę za twoją głupotę zapłacił młody Karl. Na twoje sumienie to spada.- o tym, że za następny taki numer Twardy go zajebie albo pozwoli na to wrogom nie wspomniał. Pozostawił to do łatwego domysłu niziołka. |
12-04-2012, 13:09 | #306 |
Reputacja: 1 | Stało się tak jam się spodziewał. Małe "chodzące utrapienie" niemal doprowadziło do całkowitej klęski przedsięwzięcia. Od razu ściągnął na siebie wszystkich wrogów, a później jęczał żałośnie w uścisku mutanta. Mimo to Zirnig ruszył z kopyta do ataku. Zanim jednak dobiegł do pierwszego przeciwnika ten leżał powalony. Jeden z wrogów starał się uciec zaalarmować pozostałych. Nie zwalniając biegu krasnolud ruszył za nim. Chyżość ludzi okazała się przydatna, jeden z ludzi dopadł mutanta. Los jednak zawsze jest sprawiedliwy i nie da się go oszukać. Za głupotę jednych muszą zapłacić inni. W szczelinę skalną wpadł młody Karl. Zirnig nie zamierzał pogodzić się z tym. Towarzyszowi należało udzielić pomocy lub przynajmniej potwierdzić jego śmierć. Khazad odwiązał przytroczony do plecaka zwój liny. Splunął zieloną flegmą w dłonie i roztarł ją dokładnie. Wrzuciła zwój liny w szczelinę trzymając za jej koniec. Spojrzał ponuro na "szynkę z przodu" i rzekł. - Ty złazisz na dół! Ino gibko. Przynajmniej tego nie spartol. Jak będzie dychał obwiąż go pod pachami. Jak nie żyje... zabierzemy go w drodze powrotnej. Przeciągnął linę za plecami i zaparł się silnie patrząc czy któryś z krasnoludów nie będzie go asekurował. Chyba, że wolą żeby Frontham spadł w przepaść. Hmmm, a może to nie taki głupi pomysł.... |
12-04-2012, 18:28 | #307 |
Reputacja: 1 | Kiedy Zirnig przedstawił Dawitowi swój diaboliczny plan malec zadrżał lekko w duchu. Obawiał się tego zejścia, jednak miał świadomość, że pod wieloma względami nie ma równych jemu i czuł się na tyle pewnie by z butną miną i pewnością siebie zgodzić się na zejście po linie. Nim malec przygotował się odpowiednio, do kompanów, którzy ścigali mutantów dołączyli pozostali. Teodor, oraz strzelcy, którzy zostali nieco z tyłu. Twardy prędko nakreślił sytuację w jakiej się znajdowali, oraz sytuację, w jakiej znajdował się Karl. Kompani prędko obstawili wejście do niezbadanego jeszcze korytarza, gdzie uciec chciały mutanty. Grupa była z nich zacna. W takim miejscu i w takim składzie mogli świetnie odpierać ewentualny atak stworów, gdyby te pojawiły się w oddali. Jaskinia, podobnie zresztą jak wąska szczelina, którą początkowo biegli towarzysze była oświetlona pochodniami, umieszczonymi w stalowych uchwytach przytwierdzonych do ścian, co kilka metrów. Co prawda światło było niezbyt silne, ale ślepym w ciemności dawało pewien skromny komfort psychiczny. Dawit zostawił przy szczelinie w podłożu cały, niepotrzebny majdan. Wszystko z wyjątkiem pistoletów. -Nie martw się. Będziemy mocno trzymać linę.- pocieszył go Rudolf, poklepując po ramieniu -I Ty mocno się jej trzymaj.- dodał po chwili. Dawit skinął mu głową. Na szczęście nie każdy z kompanów miał minę tak ponurą jak Zirnig i Twardy. To był zwyczajny wypadek. Każdemu mogło się to przytrafić. Jeśli Karl faktycznie zginął, to jego śmierć nie pójdzie na marne. Dzięki jego upadkowi kompani będą świadomi by dokładnie patrzeć pod nogi. Dawit wziął głęboki wdech i począł spuszczać się po linie w dół. Szło mu to niezwykle szybko i zręcznie. Wyglądał jakby od lat korzystał z takie sposobu pokonywania wysokości. Po kilku sekundach był na skraju liny. Otaczająca go ciemność i wilgoć były przytłaczające. Wąska szczelina dodatkowo nie zapewniała zbyt wielkiego komfortu psychicznego. Po kilku minutach malec wygramolił się z ciemności. -Nic nie ma. Nie ma. Ciemność. Tylko ciemność echo i wiatr. Zimny. Silny. Zimny i silny. Tak. Karla nie widać. Spadł. Spadł głęboko. Nie widać go.- skomentował jak miał to w zwyczaju. -Agruaaaaaa!- żałosne wycie rozległo się nagle po kompleksie jaskiń. -To szczawik!- warknął Albert, najwyraźniej rozpoznając głos Karla. Wycie zdawało się dobiegać z szczeliny w podłożu, w którą wpadł banita, ale i osoby pilnujące wejścia do skalnego korytarza, znajdującego się kilkanaście metrów dalej również byli pewni, że słyszą wyraźnie krzyk, zupełnie jakby przepaść jakoś łączyła się z niezbadanym korytarzem. -Żyje!- syknął Dolf. W oczach towarzyszy zapłonęła nadzieja. -Aaaaa! Auuaaa a... a...- powtórzyło się wycie. Krzyki Karla były przerażające. Nie wyrażały raczej bólu złamanej nogi, a raczej coś znacznie straszniejszego. Trudno jednak było przypuszczać co. Mimo to, w tym wyciu było coś co poruszało sercem nawet najtwardszych członków grupy, coś co przyprawiało ich o odrobinę współczucia czy żalu za młodzikiem, który z niewiadomych przyczyn cierpiał ogromne męczarnie...
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |
13-04-2012, 09:08 | #308 |
Reputacja: 1 | Posłany przodem niziołek zabrał wszystko, co musiał zostawić schodząc po linie wgłąb szczeliny. Gotowy do drogi ruszył bez namysłu do przodu powtarzając sobie w duchu, ze tym razem uda mu się wykonać polecenie Twardego lepiej niż poprzednio. Podczas jego zwiadu kompani zebrali się i ruszyli dalej. Korytarz, którym musieli iść był na tyle szeroki by mogły po nim poruszać się dwa krasnoludy obok siebie. Co prawda było to niewygodne ale w razie ewentualnej walki na pewno bezpieczne. Gorliwy akolita mógłby odmówić całą litanię do swego boga w czasie, który niziołek potrzebował na zrobienie zwiadu i powrót. -Rozdwojenie korytarza. Kilka chwil drogi stąd. Szybko, szybko. Krzyki Karla. Głośne! Wyje! Ciągle wyje!- ponaglał towarzyszy. Po przebyciu jakiś dwustu metrów ciągłej drogi pod lekkim kątem w dół dotarli do rozdwojenia drogi. Korytarz na prawo był szeroki, zakręcał w prawo i był znacznie bardziej stromy niż ten, którym szli do tej pory. Odnoga biegnąca w lewo była na wciąż z łagodnym spadem i prowadziła mniej więcej ciągle prosto. Twardy współczuł młodzikowi. Jednak nie mógł pozwolić, by złapano ich w kolejną pułapkę bądź wykryto. Dlatego nie pobiegli na hurra za głosem. -Dobra sprężajmy się. Bądźmy tak cicho jak się da.-cóż skrytobójcy z nich nie będą nigdy. Ale może unikną bycia stadem koni.-Idziemy w dół. Do Karla nie rozdzielamy się. Śliska posadzka, oraz stromy kąt prowadzącego w prawo korytarza skutecznie utrudniały poruszanie się. Na tyle, że ciężkozbrojni Twardy i Ragnar musieli idąc co chwila podpierać się rękami o nieociosaną skałę. Marsz trwał kilka minut, jednak w ciągu tego czasu zdążyli w znacznym stopniu zagłębić się w dół, poniżej poziomu wejścia do kompleksu jaskiń. Dało się to czuć po duchocie. Dodatkowo drogę utrudniał paskudny smród, który był nie do wytrzymania. W końcu grupka dotarła do jamy. Wszystko stało się jasne. W jej sklepieniu znajdowała się szczelina, pod nią zaś leżał Karl. Żył. Jeszcze. Był poobijany, lecz nie to było problemem. Przy jego unieruchomionym (pewnie przez upadek) ciele czołgały się trzy stwory podobne do tego, uwięzionego w obozie banitów. Nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby bestie żywcem nie obgryzały ciała młodzika. Karl miał zmasakrowane udo prawej nogi, wyżarty kawałek w boku, oraz obgryzione ramię. Krwawił obficie i był cały blady. -Na wszystkich bogów.-Twardy rzucił się do przodu by ratować chłopaka. |
13-04-2012, 10:46 | #309 |
Administrator Reputacja: 1 | - Warto by rzucić w dół pochodnię - zasugerował Gottwin, gdy Dawit wróćił z nicz z wyprawy w głąb ziemi. - Zobaczymy chociaż, jak jest głęboko. Wszak równie dobrze niziołek mógł mieć do końca szczelina pół metra, jak i kolejnych dwadzieścia. Jednak Twardy albo nie dosłyszał propozycji, albo też puścił ją mimo uszu, uznając, że skoro nie wyszła z jego ust, nie jest warta rozpatrzenia. Poganiani wrzaskami Karla ruszyli czym prędzej na poszukiwania zaginionego członka ekipy. Droga była paskudna i chyba tylko Ranaldowi zawdzięczali to, że mutanci nie zrobili tutaj żadnej zasadzki. Albo byli tacy pewni siebie, albo bezmyślni, albo też tak zajęci... Powód przeraźliwych wrzasków Karla stał się zrozumiały gdy tylko udało im się zejść na sam dół. Gottwin nie dziwił się młodzieńcowi. Sam zapewne też by się darł jak opętany, gdyby jakieś bestie zżerały go żywcem. I tu skończyła się teoria dowodzenia, a zaczęła się praktyka. Twardy, zamiast wydać rozkazy, ustawić szyki, sam rzucił się do przodu, przeszkadzając innym, na przykład strzelcom... Gottwin uniósł kuszę, wymierzył i strzelił do mutanta zajmującego się ramieniem leżącego. |
14-04-2012, 16:42 | #310 |
Reputacja: 1 | Puścić czy nie puścić - zastanawiał się Zirnig trzymając linę na której dyndał Dawit. Jednak zrezygnował z rozwiązania problemu z niziołkiem w taki sposób. Teraz Twardy był szefem i do niego należało rozwiązywanie podobnych kwestii. Dowodzenie wiązało się nie tylko z władzą ale też z górą obowiązków. Młody Carl żył jeszcze gdy dotarli na dół. Szczególnie owe "jeszcze" pasowało tutaj szczególnie. Twardy rzucił się na potwory. Hmmm, nie wydał żadnych rozkazów. Widać nie było takiej potrzeby skoro każdy wiedział co należy zrobić. Oby nadgorliwość strzelców nie przerzedziła szarżujących z bronią kontaktową. Khazad wybrał sobie najbrzydszego z trójki mutantów i ruszył na niego. |