Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-02-2015, 19:07   #631
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Kyan omiótł spojrzeniem bezkres gór i śniegu wciągając mroźne powiewy do płuc, widział jak uczucie pełzających promieni słonecznych i rześkiego powietrza po twarzach wtłoczyło w serca khazadów radość i nadzieje. Był krasnoludem z krwi i kości z dziada pradziada czy to głębokie ciasne, duszne i wąskie tunele czy szczyty gór czuł się w nich komfortowo w końcu to był jego dom i naturalne środowisko.

-I f taki oto sposób ma misja dobiegła końca... - możliwość wypowiedzenia tych słów wywołała ulgę na twarzy khazada, wypełnił swą powinność mimo pewnych utrudnień i perturbacji.

Jego honor pozostał nieskalany, a karkołomny rozkaz wykonany. rozważał możliwości i opcje powrotu, gdyby dotarł do pierścienia otaczającego Azul byłaby szansa jednak zajęłoby to wiele tygodni, doliczając patrole wroga możliwe że utknąłby w tunelach na miesiące nim by miał cień szansy na przebicie się. W jego obecnym stanie i brakach zaopatrzeniowych niestety było to niewykonalne.

- Kasdy seblał ciesiątki lan fięksość nie jest f stanie nafet unieść bloni f dłoń jedynym fyjściem jest sukanie miejsca, gcie mosna się fylecyc, naplafic spet, slobic sapasy. Bes losnicy jakie plany macie dalej, potsebna nam osada lub Kalak… - stwierdził cierpko

-Na poczatek trzeba nam osłonietego miejsca co by rozpalić z czego się da choc maly ogieniek i stopic wodę, a i rozejrzeć się czy pod śniegiem nie ma jakowyś kozonków czy innego jadalnego cholerstwa. Nie wiem jak wy, ale jak czując chłód i wiatr a nawet śnieg czuje sie znacznie lepiej… zaproponował stary sierżant. -Na dyskusje przyjdzie czas gdy gardła będą mniej umęczone.

Thorin był wyraźnie radośniejszy niż zwykle.
- No wreszcie - uśmiechął się pod nosem wpatrując w dal i oczyszcząc się śniegiem, już po tym jak zaspokoił pragnienie.
- Rozgrzać śnieg można choć z tej groty z której wyszliśmy, tam gdzie obozowały orki. Mówiąc szczerze to dość dobre i ostatnie chyba miejsce na odpoczynek. Ja już mięśni to zwyczajnie nie czuje , ba moje zakwasy się zakwasiły… Tak czy inaczej czeka nas trudna wędrówka i powinniśmy nabrać sił przed wymarszem. Z tego co wiemy to tylko południowa droga jest wolna od orków. Fort tam leżący może mieć zapasy , zwłaszcza że stacjonowały tam co najmniej dwie grupy, być może zresztą wciąż tam są. Zresztą to ostatnia możliwość by ów fort zbadać , znaleźć kilka odpowiedzi, wreszcie wywiązać się tak jak można z obietnicy zaciągniętej przez Rorana , a która że tak przypomnę, nie jednego z nas wyciągnęła spod służby w Azul. - Thorin zrobił głęboki wdech zaciągając się czystym górskim powietrzem.
Po czym dodał - Może to i nawet lepiej że przesyłka spłonęła. Nie mogła zawierać nic cennego - bo jak słusznie zauważył Dirk takich rzeczy nie trzyma się w tubach zdolnych do samozniszczenia. Najpewniej były to jakieś tajne, sekretne wiadomości i przodkowie raczą wiedzieć czy splamilibyśmy sumienie dostarczając je czy też nie. Nikt nam zarzucić nie może że nie dołożyliśmy starań aby ta przesyłkę dostarczyć, a stało się jak stało. Rad bym był zakończyć tą sprawę na dobre , nim zleceniodawcy uznają że odczytaliśmy wiadomość i ulotniliśmy się z nią. Nie chciałbym przynieść mej rodzinie wstydu z powodu ściganego przez prawo syna. Tak czy inaczej powinniśmy się trzymać razem. Mam nadzieje że reszta ruszy wraz ze mną i Galebem do Runkaraki Sverrissona by wypełnić swą powinność, jak tylko wydostaniemy się z tych gór. Chwilę później Thorin wyciągnął fajkę i porcję tytoniu, załadował po czym cieszył się każdym buszkiem.


Z pewnym zmęczeniem Galeb pokiwał głową i przemówił.
- Nie można powiedzieć, żeśmy... mało spraw ruszyli będąc w Stalowym Szczycie… - wychrypiał - Część z nich może nas prześladować jeszcze długo... nawet jeżeli o nich zapomniemy…

Runiarz grzebnął butem kupkę śniegu.
- Jak powiedział Thorin… mam zamiar udać się do Runkarakiego Sverrisona... zanim to znów on pofatyguje się do nas wiadomością, rozkazem czy… czymkolwiek innym. Póki co Roran ma rację... Zróbmy obozowisko, aby się w spokoju napoić.

Na koniec poklepał obandażowaną ręką ramię Kyana.
- Tak. Dobrze się spisałeś przewodniku... Wypełniłeś zadanie, zgodnie z rozkazem dowódcy - rzekł jakby dla formalności, gdyby ktoś wątpił.

- Bądźmy szczerzy, w naszym stanie fort to śmierć. Mówisz Thorinie że może to i lepiej że przesyłka spłoneła, a ja mówie niekoniecznie.I nie tylko dlatego że to alchemiczne gówno, oby pogowie je przekleli i obsrali, spaliło i mnie. Ponieważ jej wyniesienie było ceną za nasze zycia, jaką tamci rzucili. Nie za próbę a za dostarczenie. Pójdę zapewne z Galebem do runraki a póxniej...cóż, Lustria jest ponoc ładna o tej porze roku...W Arabi też mnie jeszcze nie było. Ale cokolwiek zrobicie, ja do fortu się zapewne nie wybieram odparł zdecydowanie Ronagaldson
-Nie zamierzam zdechnąc nie mogąc utrzymac nawet topora. A jeśli sadzicie że czeka nas tam cos innego niż walka jeśli nie bedziemy mieć tuby to chyba was pochrzanilo

Dirk zagryzając śnieg przysłuchiwał się całej rozmowie.
- Jadła mamy pod dostatkiem. Wody mamy pod dostatkiem. Orczy obóz możemy spokojnie przejąć i dzień czy dwa tu wypocząć.- Na chwilę zamilkł, przeniósł wzrok na Galeba
- Jeśli pozwolisz Mistrzu Run ruszę z tobą. - Kończąc pokłonił się Galebowi oddając mu należny szacunek.

Następnie wymierzył w Rorana oskarżycielski palec i rzekł
- Wątpię aby Bogowie Przodkowie przeklęli Ogień Klanu Lisa, bo to za ich wsparciem ów powstał. Sądzę nawet, że to właśnie Bogowie Przodkowie kierowali ręką Galeba gdy ciskał bombą, a mimo, że byłeś na skraju wybuchu jesteś poparzony najbardziej, co za zbieg okoliczności. Pewnie pokarali cię za bluźnierstwa, których się dopuściłeś wobec Bogów Przodkow, Roranie Ronagaldsonie. Gadasz o honorze, gadasz o powinnościach, sam mając to za czcze słowa. Wiedz, że przybywając na posterunek w Azul, do milicji politycznej, dokładnie przestudiowałem kroniki Thorina, taki miałem rozkaz. Otrzymałem także zadanie od przełożonych, przed którymi odpowiadał także Relv, aby patrzeć ci na ręce, bo miano cię w podejrzeniu, i słusznie. Wygląda na to jak byś od momentu przejęcia władzy działał na własną korzyść mając sobie za nic szkodę oddziału, a tym bardziej Królestwa Azul. Nie mówisz całej prawdy mówiąc o wiążącej nas przysiędze, którą pewnikiem złożyłeś w zamian za złoto. Nas wszystkich wiązała przysięga, którą złożyliśmy Królowi Azul, niektórzy z nas wciąż są jej wierni. Czarne szarfy co nam dałeś też były gówno warte, sprawdziłem to. Jedynie kolor kojarzył się mieszkańcom z barwami agentów Ciernia. Poza tym z tą czarną szarfą przemykałeś jak pospolity bandyta, a gdyby była ułaskawieniem, w co chcesz abyśmy dali wiarę, nie musiał byś się ukrywać. Obozu przed ucieczką z Azul także nie wybrałeś przypadkiem, mimo że były propozycje by ruszyć do karczmy. Uważam że zostałeś przewerbowany i miałeś przemycić ważne informacje. Informacje zdradzające tajemnice Azul. Ruszyłem za tobą, bo taki rozkaz dostałem od agenta Ciernia, któremu także złożyłem raport o twoim cudownym uwolnieniu. W Azul, to mi powiedział, czeka cię kaźń i publiczna egzekucja za to coś uczynił. Teraz zapewne wszystkich zainteresuje na czyich usługach jesteś Roranie. Bo na pewno nie jesteś wierny Królowi, w ten czas wojenny. Komu powierzyłeś swój topór? Bonargers? A może innej organizacji, która zmusiła cię do posłuszeństwa? Komu dokładnie miałeś dostarczyć poufne informacje zawarte w spalonej tubie? Co to za organizacja, której służysz? Kim są ‘tamci’? - Dirk patrzył w oczy Rorana, oceniał go. Następnie przyglądał się kolejno pozostałym towarzyszom.

Kyan przysłuchiwał się ze spokojem wymianie zdań jaka zachodziła między towarzyszami, podejmowali tematy o jakich nie miał bladego pojęcia, dlatego też stał z boku i nie mieszał się do dysputy. Jak widać musieli podróżować ze sobą dłuższy czas nim dołączył do nich, nazbierało się trochę zepsutej krwi, która w końcu prędzej czy później musiała znaleźć ujście. Jednak najczęściej odbywało się podczas popijaw z jego doświadczenia kończyło się porządną rozróbą i laniem po mordach. Miał nadzieje cichą że do tego nie dojdzie bo Roran gotów był się rozsypać w proch niczym wiekowa mumia nawet po pierdnięciu komara wycelowane w jego osobę.

- Nie potseba kosonkóf mamy mięcho i tseba je sjeść nim się popsuje, salcia mamy na osiemnaście dni,. Lospale ogień, jako se losumiem is chfile tutaj zabafimy i odpocniemy. Dajcie mi sfoje bukłaki, lostopie śnieg i napełnie je fodą, - wtrącił się

I jak rzekł tak zrobił, zebrał bukłaki złożył je nieopodal orczego miejsca obozowania, rozpalił ogień, topił śnieg używając do tego naczynia pożyczonego od towarzyszy lub we własnym hełmie napełniając wodą kolejne bukłaki po sam korek. Z boku smażył surowe płaty mięsiwa, zamiast jeść te już które zdążyli upiec, tamte mogły się jeszcze przydać. Zebrał orcze szmaty, zapytał towarzyszy czy ktoś nie potrzebuje ciepłych szmat na lodowate wichry, które będą penetrować każdy cal ich ciała niczym zręczna dziwka gdy wyruszą w drogę. Jeżeli nikt się nie zgłosił dorzucił je do ogniska.
Jako że sam nie był w stanie zbytnio wykonywać prac fizycznych, wezwał jednego z towarzyszy by wyciągnął liny z jamy, następnie te także użył do ogniska. Chociaż nikt nie wykorzysta ich ponownie by zapuścić się w azulskie tunele.
Obejrzał dokładnie łuk i strzały, zapas jadła mieli spory, jednak nigdy nie wiadomo co się wydarzy, zaproponował drużynie by wzięli łuk wraz ze strzałami licząc iż ktoś je poniesie. Sam był mocno przeciążony od dłuższego czasu na domiar złego wraz z Thorgunem byli najciężej ranni, no nie wliczając może Rorana. Cała drużyna chciała się rzucić jak i na wodę tak i na mięsiwo niczym stado wygłodniałych wilków.

Thorin mocno zagniewany tą sytuacją musiał rozdać parę kopniaków i cięgów po łapskach obozowiczom nim ci się opamiętali i nie zrobili sobie większej jeszcze krzywdy.
- Zanim znowu się zapchamy mięsem, radze uzupełnić płyny i poczekać trochę. Wygłodniali zrobiliśmy podstawowy błąd jedząc do syta a skurczone żołądki potrafią dać popalić gdy się je nadmiernie rozepcha. Będzie trzeba z głową wydzielić racje stopniowo zwiększając ilość przyjmowanego pokarmu. - rzekł Thorin widząc jak Kyan zabrał się do roboty. Zamierzał dopilnować by każdy zjadł tylko małą porcję. Zgodnie z zasadą lepiej częściej a mniej i biorąc pod uwagę, że z stanu głodówki nie wolno od razu przechodzić w stan pełnego posiłku. Sam zresztą zamierzał odpuścić sobie najbliższą porcję, wiedząc, że wciąż ma trudy z strawieniem poprzedniego posiłku. To samo zalecił Grundiemu.

Gdy wszyscy byli względnie podjedzeni i napici, Kyan zaległ na swej skórze z niedźwiedzia. Czuł się jak wyżmięta i zdeptana szmata, mimo iż specyfiki uśmieżyły względnie ból i mógł w miarę funkcjonować, odczuwał mocno efekty upadku. Wyjął fajkę nabijając ją tytoniem rozpalił, wypuścił parę kółek z dymu, które przez chwilę krążyły mu nad głową, starając się odpocząć nim nastąpi wymarsz. Spoglądał po towarzyszach, przedstawiali stan wstępnej zgnilizny i rozpaczy. Nawet weterani wojenni przechodząc obok nich pochylili by głowy w tym momencie. Każdy styrany, stytłany, obkrwawiony, pocięty nie mniej niż mięsiwo które spożywali. Drugiego takiego Kowala run jak Galeb nie znajdzie się w całym królestwie, morda zwęglona, będzie plątaniną okropnych blizn, które ni jak ukryć, do tego dożywotni brak owłosienia. Kto go spotka pewnym jest że go spamięta po wsze czasy i to nie przez brak nogi. Roran… cóż wolał sobie nawet nie wyobrażać co może się kryć pod zwałami bandaży jakie na sobie nosił, powoli krasnoludowi brakowało skali porównań do stanów jakie przestawiali, bo jeżeli na widok Galeba nawet Trollica i Ogrzyca by biła rekordy prędkości w spierniczaniu byle dalej... to jak określić Rorana? “Nawet Nagash by się skrzywił..”.. Dirk kolejny podpieczony,Thorin cała lewa strona gęby wygląda jak trolla sraczka, reszta cóż, brak palców, oczu, uszy ot normalka.

Roran tymczasem zignorowawszy wymierzowy w siebie palec i prychnąwszy ruszył potowarzyszyć kompanom w ich działaniach. -Kolejnym idiota burknał tylko do Galeba.

Żadna odpowiedź nie doszła Rorana z pomiędzy bandaży okrywających twarz Galeba. Patrzył tylko to na jednego to na drugiego swoimi zielonymi oczyma. Te bitwy Roran musiał rozgrywać sam i nie było co kowalowi run mieszać się do tego. Mógł co najwyżej uspokoić zebranych. To jednak pewną myśl mu przyspożyło.
- Kwestię tą przydyskutujecie… kiedy będziemy w bezpiecznym obozie… nie będziemy marznąć na chłodzie. - rzekł tylko.

-Przynajmniej koniec z kopalnymi dołami odparł Roran z niewielkim uśmiechem na twarzy. Duzo bardziej wolał zimne wiatry niż błąkanie się po tunelach. Dołączył więc śpiesznym krokiem do Thorina i Kyana, dopomagając im choć werbalnie w ich pracy.

- To, że uciekasz, nie powiem jak kto, świadczy o tym, że temat bardzo jest dla ciebie niewygodny. Nie dam ci spać jeśli nie dokończymy sprawy. Na obecną chwilę oskarżam cię o to, że jesteś zdrajcą. A ty odwracasz się jak obrażona dziwka w burdelu. - Dirk z łatwością wyprzedził Rorana i zastąpił mu drogę. - Komu służysz? Dla kogo zdradziłeś Azulczyków? Bo to, że zdradziłeś nie ulega wątpliwości.

-Nie zamierzam tracic czasu na kolejnego szczyla któremu wydaje się że cos wie lub coś rozumie. Zejdź mi z drogi i odpierdol się. Jesteś tchórzem i miernotą, inaczej nie rzucałbyś takowych słów wiedząc żem w bandażach. Liczysz bowiem na swobodę swobodnego szczekania, wiedząc że każdy krasnolud będący w stanie rozwalił by ci za to ryj. A ja ci mówię – jesteś idiotą a do tego bezużytecznym. Zajdź mi z drogi, a jeśli zastąpisz mi ja jeszcze raz, policzę ci to kiedyś prychął i odparł z jawną i niezgłębiona pogardą, a głosno stary krasnolud, po czym ominął swego prześladowcę bokiem.

Dirk nie zamierzał schodzić Roranowi z drogi, gdy ten próbował Dirka wyminąć, ponownie zastąpił mu drogę.
- Roranie robię ci przysługę, chcę otrzymać informacje bez rozlewu krwi. Martwy nie powiedziałbyś mi tego co chcę wiedzieć, a co dotyczy nas wszystkich. Bo to właśnie ty nas wciągnąłeś w całą kabałę i teraz wraży agenci będą polować na nas wszystkich, a to twoja zasługa. Wiem, że jesteś porywczy, a rozumku u ciebie niedostatek. Gdybyś złapał za broń wypatroszyłbym cię jak rybę. Ale jeśli będziesz chciał stanąć do walki gdy już wydobrzejesz, wiedz że tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. Poza tym dziwne, że zasłaniasz się teraz ranami. Przed wymarszem trzymałeś gębę na kłódkę, gdy cię sprowokowałem, gdy niemal splunąłem ci w twarz. Każdy mający honor Khazad by wyzwał mnie w ten czas na pojedynek, ty uciekłeś, tak jak chcesz to zrobić teraz. Bałeś się wtedy. Boisz się teraz. Byłeś w dobrym zdrowiu, z tego co pamiętam. Może elfi bogowie wtenczas ci nie sprzyjali? Jednak co byś nie powiedział, wiem że zostałeś przewerbowany, że działasz na naszą szkodę. Jeśli jest inaczej, jeśli nie masz nic na sumieniu, to wyjaśnij cudowne uwolnienie. Wystarczy, że odpowiesz na proste pytania i dam ci spokój. Komu służysz? Bo z pudła po ataku na Królewską Gwardię nie wyciągnęli cię ludzie Ciernia. Czyli kto? Dla kogo stałeś się sługą? I kto, przez twoją bezmyślność i zdradę na nas dybie? Komu przysięgałeś by ocalić skórę, by nie trafić na szafot za atak na Królewską Gwardię? - Dirk pełen spokoju patrzył wprost w Rorana oczy. Jego zdenerwowanie utwierdzało Dirka w tym, że był na dobrym tropie. Był jak wilk, gdy raz podjął trop nie odpuszczał. Dodatkowo Roran się bał, a Dirk wyczuwał strach. - Tym co zrobiłeś zdradziłeś nie tylko Azul, przede wszystkim zdradziłeś swój oddział. Nie chcesz o tym mówić, bo prawda by cię zabiła, bo to by było jakbyś dobrowolnie wsadził łeb w pętlę.

- Zejdź mi z drogi szczylu prychnał tylko Roran, widocznie juz zniecierpliwiony. Ile mial znosic tego głupiego szczeniaka.

Dirk ani myślał się usuwać. - Kim są twoi nowi mocodawcy? - Patrzył Roranowi w oczy.

- Hej, skwarki. - rozległ się głos Galeba - Spokój. Albo Wróżka Zębuszka. - dodał śmiertelnie poważnym tonem który nie pasował do tej wypowiedzi.

Roran skinał głową w stronę swego dysputanta. On bynajmniej tej rozmowy nie zaczynał i nie planował. Ruszyl ponownie wymijając alchemika. Ten niech sobie stoi jeśli chce.

Dirk skłonił się nieznacznie Runiarzowi. Usiadł obok swoich rzeczy. Po czym rozpoczął głośno monolog, który niósł się echem.
- Oddziałów najemnych Kapitana Kurgana Storrinsona nie było głównym zadaniem walka na polu bitewnym. Głównie łapaliśmy przestępców, których należało przesłuchać by wskazali pozostałych z bandy. Część z nich była twarda do końca tortur, nie sypali, a gdy się złamali popadali w obłęd, ci trafiali do piachu. Byli też inni, ci byli twardzi, ale po kilku dniach z mistrzem małodobrym, a sypali wszystkich, nawet krewniaków. Potem także lądowali w piachu. Ale byli tacy co sypali bo im bliższa była ich własna skóra niż kompanów. I ci dzielili się na dwie grupy. Jedna z nich udawała, że zostali złamani i sypali, inni sypali od początku, i ci tylko wychodzili. - Dirk zakończył nie komentując.

Przemowa Dirka zanosiła się na dłuższą opowieść. Ale teraz nie był na to czas. Podszedł więc do alchemika i rzekł ponuro.
-[i] To idź i napierdol, staremu. Tu teraz. No już. [i] - twarzy Galeba była niewidoczna ale brwi i oczy wyrażały śmiertelną powagę.
- A co to da! Co przez to osiągnę! Wszyscy jesteśmy lub niebawem będziemy na widelcu kogoś kto był gotów odebrać przesyłkę. - Dirk teraz rozpoczął rozmowę z Galebem więc temu się przyglądał, choć zerkał od czasu do czasu na Rorana.
- Napierdol mu gówniarzu! Już, kurwa, albo wybiję ci młotem wszystkie zęby! - warknął.
Dirk przyglądał się ze spokojem Galebowi. Wstał. - Mistrzu Run, nigdy nie podnosiłem ręki na bezbronnych i nie mam zamiaru tego teraz zmieniać.
W oczach runiarza pojawił się błysk, a jego obandażowana ręka sięgnęła ku zawieszonemu u pasa młotowi.
Dirk się cofnął poza zasięg broni Galeba.
-Wstrzymaj się stary przyjacielu… rzucił Ronagaldson pod adresem runiarza. -Daj młodemu spokój… Nie chce to nie…
Ręka chwyciła stylisko młota i choć chwyt nie był mocny Galeb uniósł go i wskazał nim najpierw na Dirka, potem na Rorana.
- Mamy teraz… co innego do zrobienia. - warknął - Roran wpadł po czubek swego czerepu… dogadał się z… cholera wie kim. Nic nie wiemy… w tej kwestii pewnego. Ale wiem jedno. Wydostaliśmy się z tuneli… euforia jednak minie. Zaraz zaczniemy zamarzać. Potrzeba nam… odpocząć i ustalić dalszy plan. To obejmuje także… rozważenie… co począć z roranowymi… znajomkami. Ta rozmowa… poczeka. Niedługo, ale poczeka. Albo Kyan nie będzie… jedynym w tej gromadzie mającym problem z… wysławianiem się. Dotarło? - w oczach Galeba błysnęło nie tylko w przenośni, ale i dosłownie.
Dirk skinął głową na znak, że dotarło. Patrzył w oczy Galeba, nie zadowolenia nie ukrywał. Te pytania, które zadał były ważne, bo jedyny który znał na nie odpowiedzi mógł nie przeżyć przeprawy. Poza tym Dirk wierzył, że wyjaśnienie tej sprawy oczyściłoby atmosferę w oddziale. Miał zamiar niebawem ponownie wrócić do tego tematu.

- Piecenie mięsa sajmie mi do sachodu słońca, psespimy tutaj noc, jest ciepło i nie fieje, a o bsasku lusymy w dlogę. Tak fięc mamy cały dień na odpocynek. Nie bęcie lepsego casu by omófić fasne sprafunki, i jakieś fase sasłości… - stwierdził krótko Kyan wskazując miejsca wokół ognia.
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 18-02-2015 o 23:27.
PanDwarf jest offline  
Stary 19-02-2015, 17:30   #632
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Sam nie wiedział, dlaczego im się udało. Oboje z Khaidar byli wykończeni i o mało co, a zostaliby na zawsze zostali niedaleko skalnej szczeliny. Udało się im jednak - co więcej, przynieśli zebranego z wiszącego nad przepaścią chodnika śniegu aby zaspokoić pragnienie swoje i towarzyszy.

Gdy wrócili, okupiwszy drogę tytanicznym wysiłkiem okazało się, że części khazadów udało się już dostać na górę. W innych okolicznościach Thorvaldsson zdobyłby się na słowa uznania, lecz teraz zdołał tylko zrzucić na ziemię mokry od topniejącego ładunku plecak i wysapać:
- Woda... w plecaku... śnieg... - po czym siadł ciężko obok upewniwszy się tylko, że Ronagaldsdottir również dołączyła do pozostałych. W tej chwili nie miał nawet siły puścić bąka, nie mówiąc o czymkolwiek wymagającym większego wysiłku.

Odpoczywając przyglądał się wciąganym na górę krasnoludom i ich ekwipunkowi. Teraz, gdy pragnienie nie przyprawiało o szaleństwo sterany trudami przeprawy przez górę zhufbarczyk zwyczajnie leżał i odpoczywał. Miał wrażenie, że mógłby tak zostać przez dekadę, czy dwie...

Nawet Khaidar zwietrzyła możliwość wyrwania się z nieprzystających do jej doświadczeń i charakteru dusznych tuneli całkiem zręcznie śmigając na górę. W końcu przyszła jego kolej.

Zebrał się z trudem, niemrawymi ruchami ramion próbując ożywić zdrętwiałe ciało. Spojrzał w górę - ktoś pomachał do niego dając znak, że może zaczynać. Przyjrzał się krytycznie orkowym linom, których jedyną zaletą była ich grubość - poza tym capiły okrutnie aż mordę wykrzywiało z odrazy. Wyciągnął przed siebie ręce i spojrzał na okrywające dłonie skórzane rękawice - były mocno zużyte, miejscami nawet przetarte - zupełnie jak reszta jego stroju.

Naraz zamarł. Zamknął oczy próbując umiejscowić dźwięk, który usłyszał przed chwilą. Kolejny zgrzyt był już wyraźniejszy. Kilka uderzeń serca później poczuł drgania skalnego podłoża, a do jego uszu zaczęły dochodzić regularne uderzenia... jakby stąpnięcia czegoś wielkiego.

Obrócił się w kierunku zbliżających się odgłosów, kładąc dłonie na styliskach toporków. Chwilę później w jego w pole widzenia wdarł sie szybko zbliżający się kształt. Bojowy ryk oznajmił pojawienie się orkowego wojownika.

Zielonoskóry był potężny - wydatne węzły mięśni odznaczały się pod grubą, pokrytą rytualnymi tatuażami skórą. Brutalna twarz pokryta była niebieską farbą, a kipiące furią oczy skierowane w jeden punkt - samotnego khazadzkiego wojownika. Kawałki skał strzelały na boki spod ogromnych buciorów. Bestia zaryczała i uderzyła trzymanymi w obu rękach siekaczami o skałę rozświetlając otoczenie iskrami. Ostrza przypominały bardziej stalowe wirniki khazadzkich machin latających, niźli broń do walki wręcz, lecz zielonoskóry kolos posługiwał się nimi bez wysiłku.

Ork uniósł w górę prawe ramię uzbrojone w siekacz, natomiast rękojeścią drugiego uderzył się dwukrotnie w pysk, krusząc jeden z wystających kłów. Krew buchnęła z paszczy, w błyszczących oczach stwora widać było szaleństwo, mięśnie napięte do granic możliwości i całe pokryte siecią uwydatnionych grubych żył grały pod skórą. Sadząc ogromne susy pędził na krasnoluda, zdawałoby się, niepowstrzymanie.

Dla tego ostatniego czas jakby zwolnił. Pole widzenia zawęziło się tylko do szarżującego nań przeciwnika. Oczy śledziły każdy jego ruch, samemu pozostając spokojnym. Stał tuż obok grubej na dłoń orkowej liny niewzruszony niczym wieża pośród szalejącej w górach śnieżycy. Wyraźnie odbierał każde uderzenie serca, wibracje skał i zniekształcony ryk rasowego wroga. Berserker był coraz bliżej.

Nagle zhufbarczyk wyszarpnął toporki zza pasa i wyćwiczonym przez lata ruchem posłał je prosto w nacierającego przeciwnika. Pierwszy rozpruł lewą stronę pyska bestii w makabryczny sposób odsłaniając rząd ostrych zębów. Drugi obracając się w locie zagłębił się w prawym udzie celu upuszczając nieco krwi, jednak zaraz wysunął się z rany i upadł na ziemię. Najwyraźniej rana nie była poważna. Ork nie przerwał szarży, a wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej szaleńczo rzucił się na stawiającego mu czoła krasnoluda.

Pędząc niczym taran ogromny zielonoskóry wojownik musiał być pewny tego, że pchany swą masą i siłą pędu bez trudu obali swojego oponenta. I pewnie bywało tak już w przeszłości, jednak teraz napotkał na swej drodze doświadczonego wojownika. Na mgnienie oka przed zderzeniem zhufbarczyk zszedł z drogi pędzącemu kolosowi, który mógł tylko próbować sięgnąć go swym ostrzem mijając wykonującego unik brodacza z lewej strony. Ork był jednak zbyt wolny i nie zdołał wytracić pędu przez co sztych siekacza świsnął daleko od głowy krasnoluda.

Inicjatywę przejął syn Grungniego. Nieporadny odskok berserkera nie zapobiegł uderzeniu korbaczem w klatkę piersiową. Rana, choć płytka, pozostawiła krwawiące dziury po kolcach zamocowanych na obuchu. Uderzony sapnął gdy cios wybił mu powietrze z płuc i nie zdołał zasłonić się przed kolejnym ciosem gwiazdą zaranną, która tym razem strzaskała prawą kość udową orka pozostawiając wiele głębokich dziur. Tryskająca z wielu ran krew i ściekające z kolców krople utworzyły krwawą smugę, gdy khazad cofnął broń.

Odpowiedź słabnącego berserkera była nieporadna i Detlef bez wysiłku uniknął obu orkowych siekaczy. Z zimnym wyrachowaniem zamarkował cios w korpus, a gdy zielonoskóry odskoczył, błyskawicznie wyprowadził kolejny cios w już wcześniej zranioną kończynę. Przemieszczona kość przebiła skórę po wewnętrznej stronie uda, a noga zgięła się w miejscu uderzenia posyłając ciężkiego przeciwnika na ziemię. Thorvaldsson postąpił dwa kroki do tyłu by nie zostać przygniecionym, ale i tak nie uniknął fontanny orkowej krwi tryskającej z potwornej rany. Przez chwilę pokryta krwią twarz brodatego wojownika wykrzywiła się w triumfie, zaraz jednak stężała na powrót w ponurą maskę, jaką nosił przez ostatnie dni. Sapanie powalonego wroga było coraz cichsze, a konwulsje słabły wraz z uchodzącym zeń życiem.

Zwycięstwo okazało się łatwe, a walka nie trwała dłużej, niż kilka uderzeń serca. Thorvaldsson wyszedł z niej bez szwanku, a górujący nad nim wielkością, masą i dysponujący brutalną siłą orkowy berserker leżał u jego stóp w powiększającej się kałuży krwi. Mimo wielu wcześniejszych zwycięstw, ta jedna dała mu ogromną satysfakcję. Poczuł pewność siebie, jakiej dotąd nie doświadczył. Czuł się niepokonany, chociaż rozum podpowiadał, że to tylko ułuda. Ta walka i zwycięstwo w niej coś w nim zmieniło.

Zerknął w górę, gdzie dostrzegł zaciekawione twarze towarzyszy, a nawet lufę Thorgunowej rusznicy. Thorvaldsson jednak nie potrzebował wsparcia w tej walce.
- Aarrgghhh! Ubiłem skurwysyna! - wrzasnął, podnosząc w górę korbacz w geście zwycięstwa.

Niedługo później na górę wciągnięto jego plecak i jego samego. Był przyzwyczajony do tuneli i życia pod ziemią, ale i tak poczuł radość na widok nieba. Dotrzymał słowa. Wyprowadził ich z oblężenia. Rannych i zmęczonych, ale żywych.

Przebywającym długo pod ziemią częstokroć kręciło się w głowie podczas pierwszego wyjścia na otwartą przestrzeń. Nie inaczej było tym razem. Czując słabość przyklęknął na jedno kolano i zamknął oczy, aż kołowrót w głowie uspokoił się na tyle, by mógł wstać bez obaw o to, czy upadnie. Normalnie miałby to w dupie, ale thazorowi po prostu nie wypadało. Dla postronnych wyglądał, jakby dziękował bogom za szczęśliwe zakończenie tego etapu podróży. Po kiku chwilach i głębszych oddechach stanął pewnie na wyprostowanych nogach. Widok był wspaniały - bo jakiż krasnolud nie kochałby widoku gór?

Kolejne godziny spędził w pobliżu wyjścia z jaskini. Przede wszystkim przyzwyczajał oczy do naturalnego światła, wypatrywał niepokojacych ruchów w zasięgu wzroku, ale także miał czas na przemyślenia.

Bo i było co przemyśleć.

Udało im się w końcu wyjść z azulskich kopalni, ale przez brak przygotowania sporej części z nich niemal przypłacili to życiem. Śmierć w walce była pisana wojownikowi, ale śmierć z pragnienia lub głodu była haniebna i wstydliwa. Do tego należało dołożyć niemal zupełny brak dyscypliny. O ile dyskusje nad wyborem lewy czy prawy korytarz z wrogiem na karku udało mu się zażegnać, o tyle w czasie walki wciąż nie potrafili wykonać najprostszej komendy. Każdy ciągnął w swoją stronę, a ci nieliczni słuchający rozkazów nie mieli siły przebicia i nie potrafili zapobiec złamaniu formacji. Do tego zupełna samowola w zakresie sposobu prowadzenia walki. Na komendę "strzelać" reaguje jeden, może dwóch spośród czterech, a nawet pięciu dysponujących bronią strzelecką. O ciskaniu bezmyślnie bombami zapalającymi ponad głowami towarzyszy lepiej nawet nie wspominać. Trzech spośród nich jeszcze długo będzie lizać rany pozostając niezdolnym do walki i stanowić obciążenie dla pozostałych. Zhufbarczyk był pewien, że ten sam efekt, czyli zwycięstwo nad wrogiem osiągnęliby dyscypliną i męstwem. Dobrze pamiętał, jak wszyscy z wyjątkiem niego padli nieprzytomni z powodu zadymienia stanowiąc łatwy cel dla wroga. On wtedy wytrwał, ale czy zawsze los będzie mu sprzyjał?

Po dotarciu na powierzchnię Huran zapowiedział rychłe wyruszenie w swoją drogę. Razem ze starym krasnoludem chcieli także pójść Dorrin, Khaidar i Thorgun. Tak naprawdę nikt ich nie zatrzymywał, ani nie wypytywał o powody. Byli wolni tak, jak obiecał im to przed wyruszeniem z Azul. To tutaj mieli zdecydować co dalej. Oni zdecydowali, kolej na pozostałych.

Niewielu zatem zostało ich z pierwotnego składu oddziału. Ronagaldson, Alrikson, Galvinson i on sam. Po powrocie do Azul dołączyli do nich Fulgrimsson, Ergansson, Urgrimson i na koniec Thravarsson. Ośmiu. Scalonych wspólnymi przeżyciami, a jednak wciąż nie potrafiących działać jak jeden organizm.

Kyan był młody i zapalczywy. Był też odważny, czego dowiódł wspinając się po orkowych linach, jak i zdyscyplinowany, co odróżniało go na tle pozostałych. Robił co miał robić, nawet jeśli miał inne zdanie. Poturbowany po upadku z wysokości, zarobił też sporo obrażeń podczas walk w kopalni. Nie było jeszcze wiadome, co będzie chciał zrobić po wykonaniu swojego zadania.

Ergan był zdolnym inżynierem. Opanował obsługę dźwigu, całkiem nieźle walczył i dał radę wspiąć się na te cholerne liny czym uratował wszystkim dupska. Miewał kłopoty z wykonywaniem rozkazów, ale nie stanowiło to takiego problemu, jak w przypadku pozostałych. Wciąż leczył rany, jakich nabawił się w czasie przeprawy pod górą.

Grundi był solidny. Dobrze walczył i potrafił zadbać o grupę podczas nieobecności thazora. Z wykonywaniem rozkazów różnie bywało, ale raczej można było na nim polegać podobnie jak na Erganie i Kyanie. Potrafił znieść poważne obrażenia i wciąż siać śmierć wśród wrogów.

Dirk był zagadką. Miewał dobre pomysły, jak i szalone. Najgorsze było to, że wszystkie natychmiast wprowadzał w życie nie zastanawiając się nad konsekwencjami dla reszty oddziału. Ognia, który poparzył wielu wrogów, ale też kilku towarzyszy pewnie jeszcze długo nie zapomną. Sprawdził się w walce, ale niemal zupełnie nie zważał na rozkazy szczególnie, gdy miał swój pomysł, który uważał za lepszy. Na razie nie stanowił realnej siły bojowej z powodu rozległych oparzeń.

Thorin był świetnym felczerem. Uratował im życia pewnie nieraz i zapewne jeszcze nieraz będzie musiał ratować. To, że Detlefowi udawało się wyjść z opresji i niezbyt często korzystał z usług medyka było tylko zbiegiem okoliczności, a umiejętności tego ostatniego nie szło przecenić. Czarny Sztandar i późniejsze wydarzenia w tunelach sprawiły, że nabył wprawy we władaniu toporem, co było bardzo pozytywne i pożądane, ale podobnie jak Dirk w ogóle nie przyjmował do wiadomości rozkazów w czasie potyczki. Co więcej - sam próbował wydawać komendy przyczyniając się do zamieszania co sprawiało, że jego funkcja bojowa była mocno ograniczona. Mimo otrzymanych obrażeń trzymał się całkiem nieźle.

Roran. Roran. Roran. Cóż można było powiedzieć o tym chodzącym skwarku? Najstarszy z nich wszystkich, ale przy tym najbardziej uparty. Nie potrafił zrozumieć, że pozycję, a przede wszystkim zaufanie podwładnych stracił przez swoje zamiłowanie do sekretów. Wymagając od innych, aby podążali za jakimś mglistym celem znanym tylko Ronagaldsonowi było czymś, na co nie mieli zamiaru się zgodzić. Objęcie dowodzenia przez Detlefa pozwoliło im opuścić Azul jako oddział. Być może dało im szansę opuścić Azul w ogóle. Co teraz zrobi były sierżant? Bogowie raczyli wiedzieć. Jakiś powód musieli mieć, żeby kogoś tak straszliwie poranionego utrzymać przy życiu. Ale pewnie to dlatego, że był uparty jak osioł. Prawda była też taka, że był od nich zależny, więc jeśli nie chciał umrzeć w krótkim czasie był skazany na ich towarzystwo. Z racji utraconego dowodzenia, zranionej dumy, czy choćby będąc pod wpływem znanego sobie sekretu był kompletnie nieprzewidywalny. Nie stanowił również żadnego wsparcia dla oddziału do czasu wygojenia nacięższych ran.

I wreszcie Galvinson. Runotwórca był obcy dla Thorvaldssona. Detlef nigdy nie rozumiał kowali run, nigdy też nie wchodził im w drogę. Był prostym wojownikiem i potrafił zrozumieć zachowanie innego wojownika. Jeśli ktoś kierował się pobudkami duchowymi, albo był kierowany mocą bogów, ziemi, czy cholera wie czym jeszcze, to ktoś taki był dla niego kompletnie nieprzewidywalny. Z racji swej pozycji Detlef żywił wobec niego pewien rodzaj szacunku. Ale nie było to równoznaczne z posłuszeństwem. W chwili obecnej Galeb podobnie jak Dirk nie stanowił siły bojowej i polegał na opiece pozostałych.

* * *

Pożegnawszy ruszających pod przewodnictwem Hurana zajęli się odpoczynkiem i uzupełneniem zapasów pieczonego mięsa. Było tego sporo i Thravarsson ocenił, że zejdzie mu z tym czas do wieczora.

Wszyscy wiedzieli, że wieczorem stanie się jasne gdzie i pod czyim przywództwem pójdą dalej. Zapowiadała się gorąca dysputa tym bardziej, że Dirk już teraz zaczął oskarżać Rorana o udział w spisku. Thorvaldsson nie zamierzał się do tego mieszać - on swoje zrobił i skoro dotarli na powierzchnię, to nikt już nikomu thazorem nie był. Przynajmniej do czasu, aż wybiorą nowego.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 20-02-2015, 14:56   #633
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Rozmowa Galeba i Rorana

Dwaj zabandażowani krasnoludzi zasiedli na uboczu obozowiska. Galeb ułożył się wygodnie i nachylił się do Rorana niczym kapłan mający zaraz posłuchać spowiedzi.
- Mów Roranie. Choć nie wiem od czego miałbyś zacząć… - przyznał runotwórca.
-Od wściekłości może? zaśmial się cicho Ronagaldson - Mam nadzieje że ci się nigdzie nie spieszy to długa historia….bardzo długa. Przeżyłem wiele lat, wiesz o tym dobrze. Przeplynąłem kilkakroć jebany ocean na zachodzie, znam Tilee, bilem się w Imperium Marienburgu i Bretoni. Biorąc bogów na świadków śmiem twierdzić że doświadczeniem starszy jestem niż wiekiem. I jestem bardzo zmeczony udowadnianiem że nie jestem krową albo kurwą… krasnolud przerwał na chwilę, zapatrując się w dal.
- Rozumiem. Przemycałeś mydło, chędożyłeś elfki, piraciłeś Imperialne statki, dla rozrywki pałowałeś bretońskich lordów, a w Imperium napadałeś na wyprawy kupieckie Chaosytów. - pokiwał głową Galvinsson - Oczekujesz szacunku, jak każdy Długobrody.
-Galebie drogi….W Bretoni sciąłem diuka...z mroznymi elfami zza moża ogniem i żelazem najechałem wybrzeża imperium, w Tilei walcząc w najemnych regimentach brodziłem w bagnac nie wiedząc czy to błoto czy flaki…. Nagrodami za moją głowę można by kupić co mniejsze miasta, a krwią którą przelałem zalać niejeden wykop. Nie oczekuje szacunku jako długobrody. Długobrody który oczekuje szacunku za to że jest długobrodym zasługuje tylko by mu splunąć w ryj. Oczekiwać szacunku można tylko a to co się zrobiło, i nie powiem, równie wiele szacunku w życiu doświadczyłem co nienawiści. Nie o to chodzi...chodzi o to że dawno już straciłem cieprliwośc dla młokosów...którym ratoiwałem dupy
- Pamiętaj że nie jesteśmy ludźmi. Każdy kto dożywa późnego wieku pośród naszego ludu nie czyni tego tym że siedzi cały dzień w domu i udaje że coś robi. Dobrze. Rozumiem o co ci chodzi. Mówisz że ratowałeś nas za naszymi plecami. Powiedz przed czym dokładnie i jak.
-Nie czyni tego tym, że nic nie robi? Wielu tak postępuje, nie miej ku temu obaw. I nie ejst to złe życie, sam spędziłbym je pewnie tak...Terminowałem i uczyłem się na kowala, mówiłem ci o tym kiedyś? Byłem niezły jak na nowicjusza...nie licząc tego incydentu po powrocie do Azul nie terminowałem kowalstwa od….Chyba ośmiu dziesięcioleci...od kiedy mieszkałem u rodziny w MArienburgu...nim wszystko się popsuło...po raz kolejny. Jak was ratowałem? To tak jakby przeskoczyć w księdze dwa czy trzy rozdziały….. zaśmiał się Roran, sięgając po bukłak...od keidy znów mieli wodę pił o wiele chętniej niż wcześniej, ot, ciekawostka.
- Więc zacznij od początku i po kolei. Mów czym chciałbyś się ze mną podzielić. Nie od końca i nie od środka, ale od początku. - Galeb też napił się wody, powoli i bez pośpiechu.
-Pamiętasz dzień, gdyśmy się poznali? Jakby wieki temu...a tak po prawdzie ile? Pół roku? spytał, wyczekując potwierdzenia.
- Tak. Poszedłem z wami, bo w jednej z kuźni były ukryte zwoje. Co prawda szlag je trafił, ale wiedza w nich zawarta jest w mojej głowie. - rzekł runotwórca - To był tak naprawdę jedyny powód dlaczego ruszyłem tam z taką bandą zabijaków. A inny… cóż. Wyrocznia przepowiedziała mojemu Mistrzowi, że nadchodzi czas Wielkiej Wyprawy, w której będzie potrzebna jego pomoc… czyli w praktyce wyszło na to że chodzi o mnie. Tylko jeszcze nie wiem, kiedy ta Wyprawa się rozpocznie. Czy może już się rozpoczęła?
- Tyle czasu, tyle wydarzeń...nawet mityczna pamięc runiarzy zawodzi...nie ruszyłem wtedy z Wami, spotkaliście mnie w miecie Mistrzu run. Ty, Hargrim, Glandir, Yssana i Thorin, Detlef, Skali, Baldrik, Dorrin...nie wszyscy poszlismy tam razem. Ja, gdy miasto padło siedziałem w celi. Wyobraź sobie, w celi. Głupia sprawa, bogom dzięki że listu gończego nie mieli pod ręką. Straże wyjebały orki a ja musiałem wypieprzyć drzwi z zawiasów i zwiać. I tak bym to zrobił, tyle dobrego że nie musiałem zabijać strażników...Głębszych trzeba lochów na mnie niż głupia cela w małomiasteczkowej zadupiastej strażnicy. Tam sie poznaliśmy a dalej wyszło tak, że wyboru nie mieliśmy. Przyjdzie nam chyba i o wyroczni porozmawiać, lecz po kolei. Pamiętasz co bylo dalej? Jak wróciliśmy do Gervala?
- Rzeczywiście. Nie zwróciłem wtedy na to takiej uwagi. Hmmm… tak. Przybyliśmy do Zdrajcy, a on wypłacił nam pieniądze za informacje i użyczył swojej piwnicy jako kwater dla nas. Wynajęliśmy kuźnię na tydzień, ale zarobiliśmy tyle, że kowal zaczął sobie zamiast pięciu liczyć pięćdziesiąt złociszy, a my zarobiliśmy po odliczeniu materiałów i narzędzi ponad sześćdziesiąt. Ty zajmowałeś się miechami. Wtedy tak naprawdę nie specjalnie myślałem o towarzyszach. Robiłem co było trzeba po prostu. - rzekł Galeb oblizując poparzone, pokryte strupami usta.
-Pamietam. Kupiłem za to buty…. spojrzał na podniszczone acz wciąz solidne osłony swych stóp -Trzydzieści stuk złota, kradzione z królewskich zbrojowni… Wtedy paserzy mieli jeszcze lepszy połów niż my...pamiętam jak rozmawiałem z Glandirem…..Zdrowie syna...Harkama jeśli dobrze pamiętam, niech bogowie przebaczą że wodą wzniósl toast Roran - Porządny, naiwny lecz porządny, byłby dobrym oficerem gdyby przetrwał….taki los. Miał cały sprzet z przydziału, nic nie zmienił, nic nie dokupił...eh. Szkoda go. Miałem po nim napierśnik ale przepadł jak wiesz...W każdym razie wówczas złożyliśmy tu słowo ujął wymową niczym szczybcami kawał rozgrzanego żelaza -Przysięgę. Ja za Nalala...zapamiętałem go...gdy jeszcze służyłem u mrocznych elfów czy raczej dla nich pracowałem, żeby byc dokłądniejszym, kapitan statku na ktorym pływałem miał męską dziwkę o tym imieniu to zapadło w pamięc...Tak...i wtedy pojawił sie twój runiarz
- Runkaraki Sverrisson… - dodał Galeb - Z jakiegoś powodu wielce nielubiany w Azul.
- Jedna z ciekawych rzeczy ktorych nie wiemy….tak. Podejrzewam że to dlatego że wtrącał się..nie tylko w Czarny Sztandar znając zycie. Posłali nas w te podziemia a przewodnik uciekł. Później bitwa, ten list i zalanie tuneli…. To było...kha, to było żałosne roześmiał się długobrody głosno i rubasznie -Ilu nas bylo, dziesięciu? Większośc młodziaki...a kto musial płynąć? Stary dziad. Dobrze że jeszcze starszego nie posłali….nie zaprzeczysz….troche niestosowne. Czcigodny Przodku, zechciej proszę popłynąć za nas.. zakończył zmieniajac głos i wybuchajac śmiechem -Chciałbym to zobaczyć….
Kontynuował -Wyleźliśmy z tych tuneli...na te dwa cholerne skaveny, pamietam jak dizś...tak niezgranej akcji i takiego popisu głupoty łatwo sie nie zapomina...Pamietasz? Tu zaczyna się istotniejsza część. Wtedy sądziliśmy że ktoś spiskował by prośba o pomoc nie dotarła do innych miast lub by otworzyc drogę do miasta...bodajrze jakos wtedy wyszła sprawa owych zaginionych transportów specyficznego metalu...nasz pierwszy kontakt z cała tą sprawą...nasza pierwsza spartolona walka...pierwszy pokaz jak nasi robią co chcą i gówno im wychodzi...Wtedy też wypuściłem jeńca
- Szczerze mówiąc nie podobało mi się wypuszczanie kogokolwiek. - rzekł Galeb.
-Dlatego i nie pytałem, mówiac że uciekl.. odparł z uśmiechem Roran -To nie było nic osobistego...raz na wozie, raz pod wozem. On został jeńcem, ja mogłem...robił co uwaał, za co mu płacili i co obiecał….Mam swoje zasady….może dziwne, może niepojęte dla innych, młodszych zwłaszcza ale mam. Byliśmy na zwenątrz, dałem mu więc szanse. Rozciołem więzy, dałem nóz, garść żarcia i puściłem wolno… ciekawe czy przeżył..
- Idealizm. Wizyta w Azul zweryfikowała moje podejście do ideałów, jakimi kieruje się nasza rasa. - zgrzytnął zębami Galeb.
-[ ]iGalebie...nie rozumiesz. Nie obchodzą mnie ich ideały. Niech robią co chcą..ich sprawa, nie moja i ich honor, nie moj. To ja mam umierając być w stanie spojrzeć w oczy przodkom...Liczyłem że ty lepiej to pojmiesz…. Jeśli zmienaisz zasady z powodu czynów innych lub jeśli innych zasady przyjmujesz….to stajesz się jak oni. Pieprzyć co robią inni i pieprzyć co inni o tym pomyślą...to ty bedziesz sie za siebie tłumaczył przodkom i bogom, nie oni… Wy młodzi…[/i] tu Roran przerwał na chwile
- A ty stary. Nie baw się w Dirka, Roranie. Nie mówię, że zmieniłem zasady jakimi ja się kieruję. Poznałem tylko, że nasz lud, który zawsze na obczyźnie szczyci się honorem i zasadami u siebie w ośrodkach, które powinny być naszą dumą, przykładem naszej wielkości jak cywilizacji… są tak naprawdę toczone tym samym czym toczone są miasta ludzi. - Galeb rzucił ostro - Wierzyłem w to że tak jest, choć w kronikach czytałem o rzeczach różnych. I o tym co spowodowało naprawdę Wojnę o Zemstę i rzeczy jakie się w jej trakcie działy. Byłem świadom że społeczeństwo nie chce do wiadomości przyjąć, że to wszystko było jednym wielkim spiskiem elfów z krzywymi ryjami z Naggaroth. Ale jedno to wiedzieć to, a co innego odczuć to na sobie. - runiarz przerwał na moment i uspokoił się - Co do jeńca, myślę, że robisz to bo ktoś kiedyś ciebie tak wypuścił. Tylko wątpię, aby Smednir dawał ci kolejne szanse, za każdy żywot oszczędzony, który mogłeś odebrać. Ale mów dalej. Coś ten Acco Walgram ci powiedział? Czy po prostu puściłeś go wolno bez słowa?
-Mógłbym ci opowieedzieć długa i rzewną historię...ale gówno prawda zaśmiał się cicho Ronagalsdson -Jakkolwiek wkruzy cię znów to słowo - młodyś Galebie. Nikt mi życia nie uratował, a ze Smerdinem wole sie nie targować. Puściłem go ...puściłem go, bo zabić go było proste. Zabijać czy ginąć jest proste, jest drogą bynajmniej nie latwą ale pozbawioną komplikacji. Zabiję go i problemy się rozwiążą...zetne włosy, zostane zabójcą i koniec moich problemów… zabije się, tak będzie lepiej… Ile razy słyszałeś czy ja słyszałem takie teksty. Jesteśmy rasą tchórzy Galebie Galvinsonie. Zamykamy się w twierdzach, boimy się zmian a gdy popełnimy błąd, wybieramy śmierć...swoją ...jako droge odkupienia. A to gówno a nie odkupienie. Giniesz, idziesz do przodków i tyle, zamiast życ z tym co się zrobiło… bo to prosta droga. Nie skomplikowana. nie wymagajaca myślenia. Wypuściłem go bo nie bylo powodu by umarł. Po prostu. I tylko między mną a bogami przodkami rozsadzi się to czy zrobiłem dobrze czy źle. Nie będą mieli mi tego za złe. Są naszymi przodkami….byli jak my i nie byli by żywymi istotami gdyby w swoim czasie nie spierdolili tyle co my. Dlatego ich szanuję zakończył Roran, a nagły blysk w jego oczach zgasł.
- I nie przejmujesz się czy to że doniesie o porażce swojego oddziału sprawi że wróg zmieni swoje plany. Jestem młody, ale o ścieżkach przeznaczenia i mocy wiem więcej niż ty się dowiesz przez całe swoje życie. Bogowie toczą bezustanną walkę z Chaosem. Każdy drobny uczynek może być kamykiem na szali. Wiele takich kamyków zaczyna szalę przechylać. Tyle że ani ty ani ja nie wiemy, którą choć ty myślisz że masz pewność. Tak. Jesteśmy skostniali. Tak, trzymamy się uporczywie tradycji, ale to nas czyni krasnoludami. Tak jesteśmy uparci. Nie jest to do końca dobre, ale to jest to co nas trzyma przy życiu i to jest podstawa naszej twardości. Ludzie pędzą ze zmianami jak szaleni, żądni coraz większej władzy, kontroli, mocy… i kto zasila najbardziej szeregi wyznawców Mrocznych Potęg? Ludzie. Elfy, które najbardziej były żądne władzy, egoistyczne i hedonistyczne kim się stały? To wiesz sam doskonale. Toczą nas podobne bolączki, ale jest to ułamek tego co przy innych cywilizacjach. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę po tylu podróżach. - Galeb ułożył sobie ostrożnie na kolanach młot i pokręcił głową - Rozumiem do czego pijesz Roranie, ale to nie dysputa filozoficzna ma być. Mów dalej.
- Tak Galebie...ale oni trwają a nas ubywa, tracimy kolejne twierdze i giniemy. Ceną za rozwój jest to że ktoś odpadnie, tak jak ceną za wyzdrowienie jest wycieńczenie. Zwalczają herezje...i trwają. Jedyne nasze rozrastające się czy na nowo budujące wielkość a nie tylko ją utrzymujące spoleczności to te utworzone na terenach...nie naszych. Ale jak sam mówisz, to nie dysputa filozoficzna. Tą możemy odbyć kiedyś...przy butelce wina i pożadnym jadle. Wracając do tematu puściłem go a nastepnie ruszyliśmy do twierdzy. Pamietasz, napotkalismy ogry. Wybuch rozrzucil nas na wszystkie strony. Ranni, zmęczeni….bardzo na to przeżedziło, co zresztą nie pomogło nam później. Wieprzna Góra. Gdy trafiliśmy na tą dziwną grupkę w śród śniegów sądziliśmy, że to posiłki...a okazało się że cholera wie kim są. Wysłali nas z zapasami i swoimi do przekletej Skaz… i tu zaczeło się dziwnie. Thorin przez wiele czasu usiłował wybadać póxniej więcej informacji o tej placówce i wszystkie były albo zniszczone albo dziwne albo sprzeczne. Sam byłem ciekaw...kwesti tych czerwonych kamieni, zamknięcia tej placówki… czemu tamtedy szły ogry...nigdy nie poznałem ułamka wiedzy na ten temat...ale nie stało mi to w przeczności udawać że wiem więcej niż wiedziałem...czasem bywało pomocne. w każdym razie przeszlismy przez Skaz, powróciliśmy do twierdzy… Roran znów zamyślił się widać bo urwał w pół zdania.
- Gdzie wysłannik Wieprznych otworzył runiczne wrota kluczem. Bardzo rzadkim artefaktem runicznym, a my zostaliśmy wzięciu na spytki, jakbyśmy wpuścili do twierdzy szpiega albo sabotażystę. - dokończył Galeb.
- Wydaje mi się że tu przydała by sie dla rozjaśnienia twoja opowieść… Sprawa tego otwarcia wrót ścigała nas bardzo długo….
- Mnie. - poprawił Rorana runotwórca - Byłem obwiniany, że te zapieczętowane wrota otworzono i że dopuściłem do tego. Czemu? Bo ponowne opieczętowanie ich to wiele tygodni pracy nawet dla Mistrza. W przypadku oblężenia twierdzy kolejna droga dla wroga do środka jest związaniem naszych sił, które mogłyby walczyć na murach. Tak czy tak, jedno co mi się rzuciło… Te wrota były tak czy tak pilnowane pomimo pieczęci. Ostatecznie zostały zamknięte, pomimo że wróg napierał.
-Nie tylko ciebie nękano ta sprawą. Relv, od Ciernia nie wiedział jakie maja związki wieprzni z królem..w kronikach o tym nie bylo co mnie nie dziwi...lecz mieli. wielu ich bylo w mieście, a sami oni otrzymali wiele darów i złota we wczesniejszym okresie. I skądś mieli ten artefakt...a później okazało sie że mieli też odznaki - szarfy, zaufanych króla. Czerwone wówczas. O czym Relv, jeśli służył Cierniowi to i Cierń, nie wiedzieli. Szarfy, ciekawe prawda? Tak czy inaczej nie przeskakujmy. Pamietasz jak stworzono z nas milicje polityczna?

- Pozwolono nam zatrzymać się w rezydencji Zdrajcy który umknął, kiedy nas nie było. Potem nagle przeformowano nas, przywiezione różne rzeczy. Byłem wtedy skupiony na pracy, więc szczegółów nie przypominam sobie. - stwierdził Galeb.

-Szczęściarz. Sztab uznał że nie byliśmy dostatecznie dobrzy...A że byliśmy jedyną drużyną Czarnego Sztandaru...a było ich całkiekm sporo...ktora była na tyle głupia by wrócić lub na tyle dobra by nie zginąć, z karnej służby przenieśli nas...do jeszcze bardziej karnej służby. Po dziś dzień pluje sobie w brode żeśmy wrócili do miasta...Żołd dobry, służba chujowa. Wtedy otworzyły się dwie rany jakie boleć nas miały przez dłuuugie tygodnie. Po pierwsze nasi kompani poczuli zew złota. Mieli go mnóstwo. Więcej niż wielu widziało całe życie, czasem zarobionych prawo, czasem nie prawo… Ale do tego wróce pod koniec...nie jestem hipokrytą by uważać że nie mogli, zważ, acz nie wpadli na to że to co zrobią wywoła konsekwencje. Druga to nasza praca...pierwszy jeniec. Nie pamiętam, byłeś ty wówczas z nami w komisariacie?
- To był bodajże jakiś starszy krasnolud. Potem okazało się że to miał być nasz nowy dowódca, ale go zamordowano gdzieś na mieście. Tyle że go wypuściłeś po dość lekkim przesłuchaniu i ponoć wypadłeś bardzo kiepsko w jego ocenie.
Znów pociagając łyk wody, Roran pokrecił wolno głową: -Nie całkiem tak Galebie. Torturowany powie zwykle wsystko co chcesz wiedzieć...w tym to czego nie wie.
-Fakty, Roranie, fakty. Wiem jak wygląda sprawa z torturami. - przerwał Galvinsson staremu krasnoludowi.
-Miałem plan. Dobry, jak sądzę. Dorrin i Yssana, przebrani w cywilne łachy mieli go śledzic gdy wyjdzie. Zakładałem że wybierze jedno z dwóch klasycznych wyjść: albo pójdzie do siebie i na jakiś czas urwie z kimkolwiek kontakt...albo spróbuje urwać się i zniknąć. Zakładałem że ta dwójka zdoła wysledzić go… i w ten sposób pozyskamy wiedzę. Snajpera z kuszą powtarzalną nie przewidziałem, prawda… Zauważ - już wtedy musieliśmy być zdekonspirowani… Co źle wrózylo na przyszłość. Napisałem zawily raport...a wówczas w naszym życiu pojawil się Relv wyjaśnił Roran, wypatrując w twarzy kompana czy nadąża.
- Miał być naszym nadzorem i kontaktem z Cierniem. Słabo szczególnie, że to była nasza jedyna droga kontaktowa. Z tego co mi opowiedzieliście później nie wiadomo czy Relv nie był podstawiony. Ale po kolei. - ruchem ręki Galeb zachęcił Rorana do dalszego wywodu.
- Gdy pierwszy raz spotkałem Relva, odniosłem wrażenie że jest….hm, uczciwy to złe słowo. można by zdrajcą ale uczciwym...Chodzi mi o to, że czy grał z nami czy przeciw nam, byl to pierwszy z oficieli Azul który nie traktował i mnie i nas jak idiotów. Nie mówil czego nie mówił, ale nie udawał durnia ani nic z tych rzeczy. Odbyliśmy wówczas bardzo długą rozmowę. Czy była szczerza czy nie, odnoszę wrażenie że obu nam sporo dała. Po pierwsze...to oblężenie od początku bylo bezsensem. Sto tysięcy orków w zimę, bez zapasów...bo oni ich nie zdobywają poza łupieniem okolicy...to mogło wybić polowę z nich bez walk do polowy zimy. Spodziewałem sie dlatego szybkiego szturmu i krwawej rzeźni, na to zresztą się szykowałem. Wtedy pierwszy raz rozmawialiśmy o bonarges, obaj...rzekomo...nie wiedzieliśmy niemal nic. Znaliśmy hasło - Orig Glen, wówczas byłem przekonany jeszcze że jest to nazwisko. Przy plotkach o marszu armii z tilei i estalii uznałem że część rodów naszych sprzymierzylo się z bankierskimi książętami z poludnia i opłacajac orki oraz dostarczając im żywności postanowili w ten sposób obalic króla i przejąc złoża i skarby Azul...atakując cieszacą się ze zwyciestwa armie orków i masakrujac ich osłabione szeregi za jednym ruchem odebrać wszystkie skarby Azul oraz osłabic zielonych oraz pozbyc się rywali - kupców i producentów stali z Azul. Intrygujaca była kwestia ogrów… kompania artylerii w twierdzy Skaz...teraz gdy o tym mysle, zastanawiam się czy nie posłano ich na bestie ze skaz by zdobyc dostep do tego czego strzegła ...wówczas miałem wiel teori. Zbierali zreszta owe czerwone kamienie odstraszajace bestię. Aragonit, robota alchemików krasnoluzkich….ponoć. A, wlaśnie. Wtedy obiecano nam dwóch osobników do obstawy posterunku...i wówczas wyszła sprawa czerwonych wstąg. Ty wyprowadzałeś wówczas z Grunddim jeńca. tego przywiezionego wraz z pierwotnym dowodcą…
W każdym razie Relvowi ufałem o tyle o ile. Wiedziałem że zabije nas bez wahania ale i nie zrobi tego jeśli nie bedzie musiał… nie z jakichkolwiek innych powodów lecz bo nic by mu to nie dało. Bardzo wygodne podejście, musze rzec, szczerze polecam. Zlecono nam wówczas sprawe manufaktury Hazzarów i ich zaginionego działa Khazrik czy tam Zemsta. Wybacz szczegółowość, lecz sam układam to sobie w pamięci...Teraz najważniejsze. Byliśmy, jak Relv sam stwierdził pierwszą taką formacją wśród naszej rasy. A dość widziałem w życiu by wiedzieć, że gdy to sie wszystko skończy na nas spadna wszystkie winy, wszystkie naduzycia króla i rodów. Gdy wojna sie skończy ktoś musi być winny a król i rada muszą być czyści. Rozumiem to podejście, przyznam otwarcie. Nie zmienia to faktu że głeboko pierdolilo mnie to czy król Azul bedzie czysty. Ale wiedziałem że sie nie wymigamy...chocbysmy nic nie zrobili, plotki o nas już krążyły...rozpuszczone przez Bonarges, rody czy króla...o ile jest miedzy nimi jakakolwiek róznica. Thorin przez wiedze o skaz był stracony...uznałem jednak że zdołam ocalić Was. Nie było szans by dali mi zyc po tym co już wiedziałem...a zauważ że była to zaledwie ryska na spiżu...Ale liczyłem że jeśli wy wykonywać bedziecie rozkazy nic nie wiedzac, Was los nie bedzie aż tak starszny...lochy, wiezienie...ale przezyjecie.
tu roran skończył, wpatrując się z wyczekiwaniem w kompana, jakby chcąc sprawdzić czy ten rozumie dokąd Roran zmierza.
- Chciałeś abyśmy wyglądali na nieuświadomionych trepów, aby puścili nas jak wcześniej powiedziałeś, bo “nic by im to nie dało”. Naiwne. Strasznie naiwne. To by podziałało w małej społeczności, ale nie w mieście-twierdzy. Tu im więcej, tym lepiej. - odparł Galeb.
- Nie. Znów leziesz z intrepretacjami chuj wie gdzie. Powiedziałem, że założyłem że jeśli nie bedziecie wiedzieć krytycznych rzeczy to Was nie zabiją. Myślże runrarko. Jedna czy dwie egzekucje “tych złych milicjantów” załatwiają ich sprawę. wybicie milicji zamyka im droge na przyszłość. Jeśli nic byście nie wiedzieli, to posłanie was w lochy bylo by dla wszystkich korzystniejsze… Mogli by głosić że dokonali czystki, wycieli odpowiedzialnych za zło...i gdy znów nadeszła by wojna czy potrzeba….czy chociażby cisza wokół sprawy … Mogli by wznowić działalność z inną grupą. Wybicie całej milicji zmieniało by obraz sytuacji i dla nich i dla wewnętrznej i zewnętrznej opozycji i dla mieszkańców. Nie tworzy się złych precedensów na prszyłość chyba że jest się idiotą… Myśl szerzej, Galebie, bo daleko nie zajdziemy westchnął z rozczarowanie długobrody.
- Nie, Roranie. Wszystko co mówisz opierasz na czyjejś dobrej woli, korzyściach i przypuszczeniach. Nie pomyślałeś o tym, że mogli pomyśleć w drugą stronę? Roran nie jest głupi, więc uprzedzi pozostałych? Tak czy tak nie skończyłoby się na tobie i Thorinie. Tak czy tak nie postąpiłeś wobec nas uczciwie. Szczególnie że my nie jesteśmy żołnierzami, ani strażnikami, ani prawdziwymi milicjantami. Jesteśmy prędzej bandą awanturników, przypadkowych podróżnych których los złączył i razem zostali władowani w paskudne szambo. Czemu nas? Bo jestęśmy kim jesteśmy. Z zewnątrz. Niezwiązani. Po wszystkim po prostu by nas “zniknęli”, bo nikt by się nami nie przejmował i szybko by o nas zapomniano. A czemu byśmy zniknęli? - zapytał Galeb pochylając się i zaciskając dłonie na młocie - Bo sam fakt, że mieliśmy kontakt z tajemnicami Azul, z Bonagres, ze Skaz, z Wieprznymi, już czynił z nas grupę ryzyka. Że komuś coś napomknimy. Że gdzieś informacja się przedostanie. Ktoś inny przybędzie - sprytniejszy, mądrzejszy, przebieglejszy, bezwzględniejszy. Byliśmy… i nadal jesteśmy niewygodni.
-[ ]iNie mówie że to pewnik, lecz była to szansa. Największa jaką mogłem wam dać. Puścic by was nie puścili lecz nie sądzilem by mieli wass zabić..z.byt dogodni byliście...zbyt wystawieni i zbyt łatwo można by was wykorzystac do brudnej roboty...Zresztą wspomnij choćby rozmowę z owym przodkiem z której wam wyprosiłem, z Arazem, synem Gowina, gdy obruszył sie na stwierdzenie że pierwsza to tak formacja w dziejach Azul. Nie pierwsza. Nieważne, idąc dalej...nie byłem wobec Was uczicwy? Czemu miałem być. Bylismy oddziałem. Czarnego sztandaru. złozylismy przysiegi których nikt nie odwołal, jedynie ja złożyłem przysiege wobec Relva i Ciernia...wedle własnych słów i bynajmniej nie taka jakiej sie spodziewali. Bylismy oddziałem a wy powinni byliście mi posluch jako dowódcy. Mówisz o uczciwosci i zaufaniu jak rozumiem. Skąd pomysł że ufałem wam, poza nielicznymi wyjatkami, chocby o krztyne bardziej niz Relvowi? Niby czemu miałem. Byliście bandą obcych istot, do tego jak mogłem zobaczyć w drodze gsy się znaliśmy...nad wyraz nieposłuszną i bezrozumną[/i]
- A czemu chciałeś nam ratować życia, stary zbójco? Czemu chciałeś ratować życia bandzie nieposłusznych i bezrozumnych siepaczy, którym nie ufałeś? - odparował Galeb z zimnym błyskiem zielonych oczu.
- Bo was lubiłem, bo wziałem was pod swoja opiekę i na swoja odpowiedzialność i ponieważ nie zwykłe zostawiać swoich odwarknął z ogniem w oczach stary bandyta. -Nie musiałem wam ufać by was lubic i chcieć byście przeżyli dokończył spokojniej -Mieliście o wiele większy kawał życia przed sobą niż ja a ja byłem waszym, sierżantem….jeśli byla szansa by zdechł tylko jeden, byla to szansa ktorej się chwyciłem jak tonący klifu
- Ale zaczęło to się obracać przeciw nam. Mówiłeś o tym że nasi towarzysze poczuli żądzę złota. Nie przypominam sobie żadnego przestrzegania… żadnego upominania, że musimy zachowywać się karnie, bo patrzą nam na ręce. Wydawało się to oczywiste, ale niektórzy póki to nie uderzyło bezpośrednio w nich nie zwracali na to uwagi. Zrobił się bałagan. Po sprawie z młynem, było za późno - nikogo już nie obchodziły twoje intencje.
 
vanadu jest offline  
Stary 20-02-2015, 14:58   #634
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
-Przeskakujesz ważne fragmenty. Do młyna dojdziemy, jeśli pozwolisz przerwał mu Roran-. Po drodze pojawiły się jednak dużo większe przeszkody. Hm, hm,hm..Co ja bym dał za fajkę… Tilyen i Ther Hi z Wieprznej Góry. Tilyen jak pamietasz była przesłuchiwana, a gdy wyruszliśmy sprawdzić jej zeznia uciekła zabijając Yssanę tłuczonym szkłem. Tego samego dnia wróciłeś przez barykady...a wiele tuneli padło. To jeden z ważniejsyzch momentów i oblężenia i naszych dziejów. Sprawa wywołala powszechną wsciekłośc… i nieufnośc Thorina...wywołana chocby tym że znałem elficki. Sto sztuk złota oglosiliśmy za jej głowę, ja zas trudziłem sie by tą kwotę zebrać. Khaidar zaś przesłychała Thera. Dał nam listę agentów Bonarges...dłuuuga listę w zamian za bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Niedługo póxniej znalazła się ta armata...A Thorgun ruszył badac sprawę areny walk...która jak wciąż uważam...należała do Vareka Ciernia. Miałem powody by chcieć podrażnić kijem to mrowisko ale pomińmy to...liczy się to że wówczas zaczeły się schody… Może powinienem był was przestrzec...nie miałem jednak wolnych chwil i wolnych rąk, usiłując łapaćć umykające sznurki...Od tego sa kurwa kaprale by pilnować ludzi….acz jak sie okazało… nie byli Roran znów pociągnął łyk wody - Wtedy też Thorin złamał szyfr i odnaleźliśmy Araza czyli Noka Durrinsona, który znał częśc prawdy o Skaz. Ta skaz ciązy nad tym wszystkim… I z niej wszystko wychodzi i w niej wszystko znika. Przeklete Karak Undzul….
- Z Thorinem uwierzyliście w dobrą wolę elfki. Nie jestem zwolennikiem warczenia na elfy i stawania okoniem byle zrobić im na złość, bo za swoje już oberwali po wielokroć. Jednak wtedy postąpiliście głupio i przez to straciliśmy dobrą towarzyszkę. - głos Galeba był grobowy kiedy o tym wspomniał - Przez naiwność. Dokładnie tak samo prawie dałeś się otruć. Dalej. Za dużo spraw na raz. Nie tylko mieliśmy dowaloną robotę, ale sam też chciałeś jak najlepiej zbadać sprawę Skaz, którą zabroniono się nam interesować. Sprawę którą zająłeś się ty z Thorinem, w praktyce biorąc na siebie za dużo. Czyż nie. To że Skaz skupia na sobie wszelkie te sprawy to chyba już cała drużyna zdołała się połapać.
- Przestać pieprzyć bo zaraz sie okaże że w jednorożce i puszyste kotki też wierzysz. Taaak. Naiwność, dokladnie...Podtapialiśmy ja z póxniej zamkneliśmy idąc sprawdzić zy mówiła prawdę. Straszna naiwność. Dalej ejstem ciekaw jak to się stało ale nie pierdol mi tu jak uczniak że to naiwność. Niby jakie opcje mieliśmy odwarknął wyraźnie wzburzony Rorann
Galeb ujął młot i wycelował obuchem w twarz Rorana.
- Nie dołożyliście odpowiedniej staranności w pilnowaniu jej. Zapomnieliście że jest więźniem. - powiedział bez wzburzenia, stwierdzając po prostu fakty - Daliście jej komnatę i wcale nie tak źle traktowaliście. Dość się nasłuchałem wyrzutów jakie miał wobec siebie Thorin. Myślisz że czemu nadał swojemu toporowi imię jakie nadał? Jego ta sprawa będzie gryźć już zawsze. Cały czas pamiętam też że wydostała się z pomocą z zewnątrz, co było dla nas wszystkich szokiem. To że się wściekasz, wyraźnie pokazuje że i ty masz sobie to za złe. - opuścił młot z powrotem na kolana - I okaż trochę pokory. Podróże kształcą, ale ci którzy odbyli ich za dużo zaczynają sądzić, że wiedzą więcej niż inni i ich osąd jest dużo bardziej obiektywny. Wróć do kwestii Skaz.
- Gówno prawda. Thorin gryzie sie jak szczyl co go rodzina pierwszy raz samego wypuściła z domu. Przy całym szacunku jaki dla niego żywie, zaczyna mnie wkurwiać w tej kwesti. Czasem ktoś ginie. To że mam żal że Yssana zgineła nie znaczy, że uważam byśmy zrobili coś źle. I z całym szacunkiem, nie runrarka będzie mnie uczyl pokory. prychnął zirytowany krasnolud.
- Skoro nie nauczyły cię skaveny, skoro nie nauczył cię alchemiczny ogień, to lepiej abyś te słowa usłyszał od rhunkiego, niż aby kolejna plaga miała ci się zwalić na głowę. - odparł Galeb poprawiając bandaż na dłoni.
-[ ]iPlagi sa plagami, tylko tym. Niemal spalilem się żywcem..z twej zresztą ręki, wybacz że wypomne i z urządzenia tego durnego alchemika. Torturowano mnie, próbowano zabić trucizna, ostrzem i bełtem. Walczyłem w zwarciu z dwoma ogrami i armią skavenów…. pokora? Żyję, choć w ten sam czas zdechły tysiącę. Mam dośc pokory, dziękuję. Co do skaz. Bonarges mają dziewięć kluczy...jest dziewięc kodów...acz dziwnie to wygląd w zestawieniu z dziewięcioma rodami rady królewskiej. Sadziliśmy z Thorinem że mają związek, wdług noka jednak nie. Organizacja ta liczy tysiące przedstawicieli wszelkich ras. Miał to być spisek ras poza ludżmi mający ocalić nasz handel i kulturę.Durnie. durnie upatrujący win w innych niz spojrzeć na swoje błędy. Jakże mogło pójść inaczej niż ku wypaczeniu tej idei. Rozpadli się na frakcje, wcale liczne jak mniemam. Zapewne gdzieś są jeszcze ci walczący o pierwotne ideały, lecz nie wiem na pewno. Podporzadkowali sobie halfingi jako i królestwa elfów...i krasnoludów. Władcy tych państw są swiadomi sytuacji, lecz co i czy coś z tym robią nie wiem. Sama Skaz miała służyć za garnizon strzegący drogi do Lodowego Mostu. Za wiele tego jednak było. Tak po prawdzie forteca strzec miala tego co skrywają dna korytarzy tej góry. Nie my pierwsi badaliśmy te rzeczy...lecz co z poprzednimi? Gdzie są, czy żyją? Nie wiem [/i] tu Roran znów przerwał, zapatrując się w ciemność nocy. Widać bylo że pytania te dręczą go usilnie.
- Nie żyją zapewne albo się ukrywają. Tak czy tak do jednego dotarliśmy. Do Skaz może kiedyś powrócimy. Kiedyś, aby ostatecznie rozwikłać jej zagadkę. Póki co Bonargesi… cel szlachetny, wymówka do niego... taka sobie. - odparł Galeb.
-Cel szlachetny lecz droga durna. Acz czy to istoty rozumne są rozsadne w swej masie? Nie powiedzioałbym..W każdym razie oto czym jest Bonarges. Osobną zaś jego odnogą jest to z czym mamy do czynienia. Lecz po kolei, by łatwiej bylo zrozumieć. Dziewięć mniejszych klanów. To one usiłowaływ znowić prace w Skaz. To cheiliśmy wybadać lecz powoli zaczynało brakować czasu. Najpier ta durnota z zabiciem trzech bandytów. Zrozumiała ale poczeto nam patrzeć na ręce. Naszym szacownym kolegom rzekł z widocznym sarkazmem -Jakos ostrzeżenia wóczas nie spacyfikowały. Pare dni póxniej Thorgun strzałami w karczmie wpakował się pod komisje wojskową. No ale..Relv dostał liste agentów, a my zaczelismy próbę aresztowania głowy klanu Hazarów. Wszyscy widzieli że uciekł, to bylo niemal pewne...ostrzeżenie dostał pewniej szybciej niż Dorrin gazów po obiedzie. W każdym razie pamietam jak Ergan próbowal wszcząć rozmowę o dalszych planach na dwa metry od patrolu jaki mielismy obejść lub pochwycic...moja wiara w nich systematycznie upadała, nie ma co. Na szczęsciie z majątku z sekretariatu wodza Hazarów udało mi się załatać dziury w naszym budżecie….który sypał się na potęgę...nie powiem, nasza działanośc tania nie była. Wtedy przyszedł rozkaz do wymarszu z Yrrem do wieprznej..i do wyprowadzenia dwójki kaplanów. No nie, to była prosba. Jak pamiętasz jeden anonim byl zatruty, drugi zaś prowadził w pułapkę. Wtedy zaczołem przypuszczać że albo mamy dwie frakcje wrogów...albo boją sie nas jak cholera nie wiedzieć czemu przy naszej skuteczności.
- Byliśmy z Zewnątrz. Nie myśleliśmy jak Azulczycy. Nie obchodziły nas azulskie tabu. - rzucił Galeb - Żałowałem że nie mogliśmy zająć się tą eskortą. Można by było wtedy opuścić Azul i pójść w cholerę.
- Też żałowałem… ale oczywiscie chcieliśmy zostawić sprawy rozwiążane… Stąd incydent w Bluszczu z Thorgunem, stąd Thorin przesłuchujący skavena, przesłuchanie syna naszego przewodnika...i stąd my dwaj znaleślismy sie w mlynie i prawie zgineliśmy…A dalej? Powrót, cyrk z kapłanem który utwierdzil mnie w przekonaniu że mamy do czynienia z grupą mającą magów….zawałka i zejście w dół kanałów…
- Dziwna wizja jaką miałeś. Nie tylko tobie przodkowie chcieli coś pokazać. Ale to już było po tej całej checy z młynem. - stwierdził runiarz.
- Nie tylko mnie zapewne...zostajac przy jednej kwesti - nie zdziiwło cie jak łatwo zastąpiono kapłana, jak latwo ziflitrowano światynie? zapytał Roran
- Łatwiej niż można było przypuszczać. Ale jak się okazało… heh… to nie był taki sobie infiltrator.
-Prawda.,..w każdym razie wyprawa ruszyła bez nas potwierdził Roran
- Bo my leżeliśmy w lazarecie kwicząc i zawodząć. Przynajmniej część z nas.
-A gdy juz odbyły się urodziny Grundiego, całkowicie straciłem wiarę w Was i chęc mówienia czegoś serzej...powieediałem co mogłem ale ten bezrozumny bunty i ta potrzeba wiedzy wystraszyły mnie...bo skąd mogłem mieć pewnoś co który kretyn komu chlapnie albo dla kogo pracuje...pamietaj...To już nie była stara nasza grupa ...to byli nowi...nie wiadomo czego chcący...i całkowiecie, bezcelowo nieposluszni wyjasnił Roran. -Sam stanałeś wtedy po mojej stronie. Pamietasz co mówileś...i teraz masz mi za złe?
- Mam ci za złe że rozegrałeś to wszystko jak amator. Tam w tunelu omal nie zginąłeś. Mogłeś w każdej chwili się wykrwawić. Wtedy po prostu byśmy utonęli w tym szambie, w którym grzebaliśmy. Bo chciałeś nas chronić. Gniew pozostałych był zrozumiały, jednak chciałem ich powstrzymać przed wyjęciem z ciebie informacji siłą i gwałtem. Bądź co bądź były to urodziny Grundiego. A tak w ogóle… pamiętasz jak mówiłem że wyczułem w siedzibie Hazarów spaczeń?
-Po prawdzie...nie pamiętam. Nie dziwi mnie to w tym momencie ale nie pamietam w tym momencie. Jak amator mówisz...cóz, myśl co uważasz… robiłem co za słuszne uważałem i tyle. Nikt nie zrobi więcej niż to co zdoła odparł spokojnym tonem Roran. -Po prawdzie chyba jedyne w czym wszyscysmy zgodni jest to że nigdy nie chcielismy sie w to wjebać. ale mów...co było z tym spaczeniem
- W gabinecie do którego weszliśmy czułem ślad po dość… mrocznym rytuale lub użyciu mocy spaczenia. Potem podążyłem śladem, lecz on urwał się przy kanałach. Sądziłem że Hazar mógł coś odstawiać, ale potem… potem zapomniałem o tym. Hazar zwiał i nie wiemy czy to on coś odstawił czy to może skaveni go zaciukali, a jego sługusi myśleli że on zwiał. - rzekł runiarz.
-To jedna z opcji...pozatym zastanów się… Skaveny, orkowie i armia tileańska...która jeśli sie nie myle w mych przypuszczeniach jest osobnym tematem...na raz i w tak specyficznej formie?. Obaj zapomnielismy o zbyt wielu rzeczach ale….. źle to mi się widzi. Azul ma przesrane przyjacielu.. oczy Rorana zapatrzone byly w bliżej nie określona przestrzeń gdy to mówił….Nie był pewien ale coś nie dawało mi spokoju… -Wydaje mi się...wydaje mi się chwilami że dostrzegam wzrokiem koniec tego...ale nie, zawsze brakuje ….Tak czy inacze przerwał sam sobie jakby wracając do rzeczywistości - Hazarowie to tylko jeden z wielu podejrzanych i zgniłych problemów
- Mów dalej Roranie… niewiele póki co powiedziałeś rzeczy, których bym nie wiedział.
-Bo i wiedzieliście większość...bom wam już nie raz mówił. W każdym razie później gdy padł rozkaz co do kupców...wtedy wiedziałem właściwie co się kroi. Nie byłem pewien ale…. Nie było absolutnie żadnych sznas by to nie była próba zrobienia z nas kozłów ofiarnych. Poszło jak poszło. Każdy ma jedno słowo i jeden honor. Czasem konsewkencje trzeba pierdolić… Gdy przysięgałem Cierniowi poprzezd Relva przysiegałem szczerze i z zamiarem dotrzymania...ale przysiegłem bronić miasta i jego strzec, nie króla i nie ciernia Tak długie wydarzenia ujete jednym, krótki zdaniem. Ronagaldson spoglądał teraz na jedną z najbliższych mu żywych istot, wypatrując czy rozumie on co Roran chciał rzec przez to.
- Miastem są jego mieszkańcy… nie władyka, nie jego cichociemni. Z tego co mówiła reszta wiem w jakich opałach byliście i jaki napór był na was ze wszystkich stron.
-Co mam ci rzec dalej. Arestzowano mnie. Oskarżono...o nic co ja zrobiłem! podkreślił Roran -Gdy zabrano mnie na tortury i zamaskowany osobnik torturował mnie w podziemiach zawalonego budynku...jak sie póxniej okazało….Nie oskarżał mnie o coś co ja zrobiłem….rzucał mi w trwaz co zrobili ci debile… i wyjaśniał co ich spotka. Wtedy...wtedy bogowie znów zesłali mi wizję i pokazali los każdego z was….Wierzę w to szczerze i wiedziałem co mam zrobić. Poświeciłem swój honor by zawrzeć uklad. Każdego z was kogo namówie na przywdzianie czarnej szarfy i wyprowadze z misja uratuje. Mimo tego wszystkiego coście spirerdolili...no ciebie może nie licząc gdyż robiłeś swoją robotę...tu ci podkreślę że miastowi faktyznie nienawidza runiarzy i chyba sam fakt że istnieją ci ze Skarbca, ultraradykalnej frakcji krasnoludów z Bonarges jak to interpretuje, uważaja za zawade...Możliwe że ten twój Sverrison nie tyle krolowi sie opiera co Skarbcowi właśnie. W każdym razie przyjałem ich warunki by uratować wasze cholerne życia...mimo kretynów bawiacych sie spaczeniem, mimo debili eksperymentujacych na posterunku z materiałami wybuchowymi, mimo wymuszeń, kradzieży, zabójstw i pobić...za króre ja mialem być ścięty...Bo wierzyłem ze taki mam wobec was obowiązek...a że większość z was ma w dupie co robiłem i po co...cóz, jak rzekł kapłan którego się poradziłęm… taki los.
-[i] Z tego co mówiłeś ten żeliwny fundusz gadał o tym że mają wtyki i władzę, aby oczyścić nas ze wszystkich możliwych zarzutów. Jesteś pewien, że oskarżenia jakie wysunięto przeciw naszym towarzyszom są… prawdziwe? Czy jest to wszystko prawdą czy też mogliby po prostu ich o to posądzić i odpowiednio podstawione persony by o wszystkim zaświadczyły?
-Tak, mogli by spokojnie...i spora cześć była na pewno nagięta, tyle sam wyśledziłem...ale zbyt duża cześć była prawda, czesciowa prawda lub pasowała do faktów...nie...każdy z nich zrobił to co powiedziano, interpretacja była według mnie...i odpowiednia prezentacja tego… ich metoda na nas. Wydaje mi sie...wydaje mi się że torturował mnie Relv...a to znaczyło by że wszystko co robilismy lub posyłalismy wyżej ...mogło iść przez Bonarges… odparł skrzywiony Roran -Od pierwszego dnia byliśmy skazani..
- Podejrzewasz że Cierń… wcale nie jest taki… heh… skuteczny jak dotąd wszyscy sądzili? - zapytał Galeb dociekliwie - Albo że go w ogóle nie ma? Kiedy straciłem przytomność na posterunku po zażyciu mikstury śniło mi się że sam Cierń mnie torturował i… że chciał ode mnie też wyrwać tajemnicę runotworzenia.
-Cierń jest albo stanowiskiem na którym zmieniają sie kolejne osoby albo co bardziej prawdopodobnie...jakąs formą rady czy samorzadu. Wszystko co przedstawiono o nim, jest mistyfikacją, mającą podtrzymać wiare w jego potege i skuteczność. Ale działa jak niewielka rada...Relv jak sądzę mógł być jej członkiem, acz nie mam dowodów...a jaki ci to daje obraz? Bo mnie wojny frakcji bonarges… tyle i tylko tyle. Cała ta polityka żeliwnego skarbca pasuje do polityki rady i Azul...król i wieprzna góra ...są problemem w wyjaśnieniu tego...może...może król usiłował przy ich pomocy wyrwać się z otulin Bonarges ale to tylko moje teorie...atak zas może być efektem działń innych frakcji, mających dość rozpychania się “naszych”. Coraz więcej widze opcji do sprowokowania takiego ataku...coraz więcej powodów..To co mówisz pasowało by do obrazu… pasowało by do ich niechęci wobec runrarków...pasowało by też do tego co bogowie ukazali mi w wizji jako ostrzeżenie, do mocy fałszywego kapłana, do róznych innych rzeczy które się działy…Jeśli chcesz znać moja opinie...o ile opinia starego krasnoluda cos dla ciebie znaczy...strzeż swych snów Galebie Galvisionie. Nie takie rzeczy czekaja nas jeszcze...bo jestem niemal pewny że tak polować będą na nas gdy odkryją e zawiedliśmy...może nie od razu...może musza być w pobliżu by tak postapić...ale w końcu to nadejdzie
- Póki co niech myślą że nie żyjemy… - stwierdził Galeb i po krótkiej pauzie podjął znów - Jak rozumiem nie masz więcej do powiedzienia? W świątyni kiedy pierwszy raz miałem okazję porozmawiać z Mistrzem Ellinsonem miałem wizję. Poszedłem aby ofiarować Grimnirowi swój gniew i nienawiść wobec skavenów, a otrzymałem wizję… z przeszłości. Dwie katowane kobiety, całe we krwi… i leżąca w śniegu bryła poznaczona runami, które swój blask w krwistoczerwony obróciły.
-Nie bardzo wiem co moge ci więcej rzec by cię nie zmylić… Może jeszcze...nie wiem...nie wiem czy chcesz i czy powinieneś to słyszeć...Sam decyduj runrarko...zaryzykujesz że sprowadzę na ciebie wątpliwości możliwymi rojeniami? zapytał Roran po czym dodał jak gdyby nigdy nic - Gdzie działa sie ta wizja? Czy widziałeś coś jeszcze?
- Nic więcej nie wiem. Tylko to że była to przeszłość. Ale… mów Roranie. Mam na względzie co jest twoim przypuszczeniem, twoim czynem, a co motywem.
-Nie była to moja przeszłość… Jedynym kogo mozna by rzec zakatowałem...a to nawet za duże słowoo..zakatowałbym ale zginął….był diuk bretoni przez którego za moją głowę płacą złotem. Czy znasz to uczucie gdy gniecie cię ciężar spraw i powaga chwili, gdy nie masz juz sił i z trudem usiłując dostrzec wyjście, dostrzegasz coś...niczym odległy piorun na horyzoncie czarnego nieba?
- Tak. Takich chwil zdarza się dużo w terminie u mistrza run. A i tu w Azul ciężar moich myśli i odczuć przygniatał mnie nie raz - rzekł Galeb szczerze.
-No więc wyobraź sobie tą chwilę gdy nagle, niczym tenże piorun na horyzoncie, i ciebie dotyka świadomość...Watpliwa...nie pewna i nie potwierdzona ale mimo to jesteś przeświadczony że masz racje… Zdaje mi się.. że jesteśmy naznaczeni...My czyli ci którzy pierwotnie stali na placu gdy przybył ten twój runrarka. Czy może ci co spotkali się razem w tym przeklętym mieśie na przedmurzu. Dlatego po częsci nie chce go spotkać...nie wiem jak w to jest zamiezany… Ja, ty, Thorin i dorrin i Detlef...mam wrażenie że jesteśmy naznaczeni..nie przeznaczeni i zauwaz że odkreślam te słowa wyraźnie...nie wierzę w moc przeznaczenia ale wierzę w naznaczenie, zepchnięcie nas na okresloną drogę, którą wybrać możemy lub ją porzucić świadomi lub podejrzewający konsekwencje. Nie wiem co się zbliżą...ale nas jest coraz mniej...a i coś się stanie..nie wiem co i nie wiem czemu ale coś idzie Galebie...coś idzie a ja chwilami czuję jak powietrze iskrzy a na horyzoncie pojawia się cień...może to tylko bredzenia zmeczonego zyciem długobrodego….tamci by się zreszta smiali gdybym im to rzekł...sam wiesz
- Rozumiem… I tak zdaję sobie sprawę, że mówienie takich rzeczy wobec towarzyszy o bardzo przyziemnym podejściu do życia… jest… hmmm… niefrasobliwe? Tak. Zostałbyś wyśmiany. Nie mogę ci powiedzieć, żebym czuł podobnie co tym. Wiem jednak że od tamtej chwili wpakowaliśmy się w coś poważnego, coś… czego większość krasnoludów za życia nie zaznała i nie zazna. Czy Przodkowie skupili na nas swoją uwagę?
-Zapewne…. tyle wiem. Tylko tyle i aż tyle...A...Galebie...zdajesz sobie sprawe ze gdyby nie okoliczności zabiłbym Dirka za słowa które rzucil mi w twarz?
- Zdaję sobie z tego sprawę. Tyle że Dirk nie podniósłby na ciebie ręki tak czy tak, choć bardzo na ciebie nastaje słowami. - rzekł Galeb i dodał - Mam już obraz sytuacji. W porównaniu z tym co rzekł Dirk i reszta wnioskuję, że zwyczajnie za bardzo wczułeś się w rolę dowódcy i zapomniałeś że zostaliśmy w to wszystko wpakowani jako grupa i powinniśmy być wobec siebie lojalni jak grupa. Wtedy myślałeś że chowanie przed nami tajemnic uratuje nam skórę, jak się okazało, nie miało to wielkiego znaczenia, a my nie będąc żołnierzami, a zbieraniną po prostu potrzebowaliśmy wiedzieć co się dzieje. Przedstawię reszcie fakty i przedstawię swój osąd. Tak czy tak jak powiedziałem… źle rozegrałeś tą partię, choć z twojego punktu widzenia wtedy to były dobry posunięcia, ale to może się zdarzyć każdemu. Wyciągnij z tego naukę na przyszłość i staraj się pokłądać więcej ufności w towarzyszy. Szczególnie teraz kiedy zależy od nich twój los.
-Taki los grających w gre ktorej nie znają...Jeśli nawet rozchodzimy sie w interpretacji szczegółów, w co do większości jesteśmy zgodni.. Pamietaj o jednym Galvison...jakkolwiek uwazam cię za przyjaciela, czego nie powiem o wiekszości istot jaka błaka sie po tym świecie, nie znasz moich możliwości czy tego do czego naprawde jestem zdolny… Jestem inny od was i inaczej postrzegam świat… czy to z racji szerszego i dłuższego go ogladania, czy po prostu innej pespektywy czy po postu inności fachu i poglądów. Tak czy inaczej...jeśli dirk nie zaprzestanie swoich cyrków...nie przezyłem stu i dwudziestu lar żywota dając na siebie pluć...Moja cieprliwoś wobec tego szczyla może się skończyć… uprzedzam lojalnie...zabijałem za mniej powiedział dość cicho acz pewnym głosem Roran, podsumowując swą dośc długą mowę.
Galeb kiwnął na te słowa tylko głową. Nie podobała mu się ta sytuacja. Nie chciał rozlewu krwi między swoimi, ale jednak Roran pomimo wszystkich wydarzeń jakie miały miejsce musiał ich bronić kiedy mógł.
 
Stalowy jest offline  
Stary 22-02-2015, 12:29   #635
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Odchodzący w stronę zachodzącego słońca

Thorgun po raz pierwszy chyba coś zrobił nim pomyślał nad tym. Decyzja, którą podjął była nagła i szybka, lecz nie zamierzał jej zmieniać. Choć z jednej strony chciał zostać z drużyną, to jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że był za blisko śmierci by po raz kolejny rzucać jej wyzwanie. Nie bał się że umrze, bał się tego, że zostanie pochowany nie tak jak pragnął i jak zasługiwał. Nie widziała mu się mała mogiła, w zapomnianym przez Bogów miejscu, gdzie psy dupą szczekały. Tak nie powinien umierać żołnierz. Wojownik. Człowiek honoru, który całe swoje życie pragnął przywrócić dobre imię swojemu klanowi.

Krasnolud szedł milcząco za Khaidar, i zastanawiał się, dlaczego na wszystkie grudki spaczenia chciał powiązać swój los z Khazadką. Była wkurzająca, jej delikatność była na poziomie szarżującego minotaura, wdzięku miała tyle co tańczące Nurglingi. A jednak była kimś, komu nie bał się powierzyć swojego życia. Jej nieliczne zalety, były na tyle ważne, że jej wady gdzieś ginęły w ich blasku.

Hurran, Dorrin również odchodzili. Drużyna sypała się, niczym bohaterowie jakiejś taniej książki. Każdy stracił zapał, sens dalszej wędrówki, lub po prostu wolał żyć. Misja gdzieś przestała liczyć się, a okazja na odejście sama nadeszła. Ciemne, duszne i mroczne krasnoludzkie podziemia, przypomniały Strzelcowi, że to ląd, świat na górze był jego domem i miejscem. Miał dość przeklętych skavenów, których non stop napotykał, i z wielką przyjemnością posyłał do piachu. Ironia losu, że żołnierzowi znudziła się wojaczka. Chciał odpocząć. Zamknąć oczy i po prostu zostawić to za sobą. Szansa była na wyciągnięcie ręki. Musiał z niej skorzystać.

Podszedł więc do każdego z członków drużyny, który zostawał i pożegnał się. Nawet z Roranem, rzucając mu tylko zdawkowe “trzymaj się”. Z nich wszystkich tylko jego mu nie było żal. Kombinator, którego sekrety, tajemnice doprowadziły do obecnej sytuacji. Niech mu ziemia lekką będzie, i niech trzyma się od niego z daleka. Resztę będzie jednak miło i ciepło wspominał. Byli jego towarzyszami, braćmi krwi i broni. Tego się nie zapomina.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 22-02-2015, 21:44   #636
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Pod wieczór gdy wszyscy którzy zostali, zebrali się przy ognisku w jaskini , po raz pierwszy od dawna będąc zarówno syci jak i napojeni, po raz pierwszy od długiego czasu bez smętnych myśli że znaleźli się w pułapce bez wyjścia. Przyszła pora na omówienie dalszych planów i wybraniu nowego dowódcy - choć racjonalne było wybranie najpierw drogi potem dowódcy, bo sam dowódca mógłby mieć inne plany, niezgodne z wola większości. Pierwszy głos zabrał Thorin, tym razem miał pod ręką karty , atrament i pióro, zamierzał bowiem spisać co najmniej wyniki narady, a być może i formalnie zebrać podpisy pod decyzją kompanów określając jasno wybór dowódcy, czas lub cel do którego miał obowiązywać oraz inne ważniejsze postanowienia. W podziemiach sprawa była jasna, trzeba było się z nich wydostać i nie było czasu na niuanse, efektem jednak był pewien rozgardiasz który szybko się uwydatnił. Tym razem mieli okazję zrobić to poprawnie.

- Droga z Azgal do Azul zajęła mi 10 dni, ale wówczas byłem zdrowy, poruszałem się na wozach, drogi były przejezdne… Nie wiadomo jak jest teraz, można jednak spokojnie zakładać , że będzie to dłuższa wyprawa. Gdybyśmy byli na nieco innej drodze prowadzącej do Azgal to juz po pięciu dniach powinniśmy trafić na osadę, ale mówiąc szczerze to nie wiem nawet jak mamy się stąd dostać na tamtą ścieżkę, więc chyba lepiej po prostu iść obecną trasą licząc że i na niej po drodze znajda się jakieś osady, kopalnie, czy wartownie… Jak już mówiłem wcześniej mój klan należy w Smoczej Skale do liczących się, jestem przekonany że wraz ze mną ugoszczą moich przyjaciół za jakich was mam. Jeśli w ramach rewanżu za darmowe noclegi i strawę zechcecie po nabraniu sił wyruszyć na małą wyprawę po skarby - Thorin uśmiechnął się wyraźnie - wówczas będzie to z pewnością dobrze przyjęte. Jeśli zaś zdecydujecie się wyruszyć do runmistrza bez zbędnej zwłoki - to i to będzie dobrze przyjęte , wszak dopomożecie mi w wypełnieniu przysięgi złożonej w Azul. Która wciąż wiąże kilku z nas.

Thorin na moment omiótł spojrzeniem Galeba, Rorana Detlefa i Grundiego. [/i]- Być może warto zaznaczyć że ten który miał prawo i moc, zwolnić nas z danej przysięgi względem króla Azul, ma z pewnością prawo i moc zdjąć z naszych barków wszelkich prześladowców, agentów i innych zbirów którym się wydaje że jesteśmy im coś dłużni. Ci którzy będą chcieli pozostać lub ruszyć w inną drogę , z tymi zapewne przyjdzie się mi pożegnać. Dlatego już teraz może warto zaznaczyć przyszłemu thazorowi, że jeśli miałby inna wizję docelową dla naszej grupy, niż wypełnienie obowiązku i przysięgi złożonej publicznie to przyjdzie nam się prędzej czy później rozstać. Być może właśnie warto będzie zapisać w umowie podróż do Karaz a Karak jako powinność thazora względem oddziału. Sposób i czas na wykonanie będzie już leżał w gestii dowódcy. Jeśli ktoś nie chce podjąć się tego zadania i nie zamierza ciągnąć tam oddziału, niech lepiej powie o tym przed głosowaniem, żeby sprawa była jasna. [/i]

Thoirn wieczorem po raz kolejny nabił fajkę z ostatków już tytoniu. Teraz raczył się nim w spokoju, nie znanym od dłuższego czasu. - Co prawda wybór dowódcy jeszcze przed nami, ale myślę że to właśnie dobra okazja Kyanie byś przyłączył się do naszej gromady. Wiedz iż jeśli przyjdzie nam dotrzeć do Azgal będziesz tam dla mnie miłym gościem nie mniej niż pozostali moi kompani. Jeśli zdecydujesz się pozostać z nami , masz już teraz prawo do głosu nad nowym thazorem. Jeśli zdecydujesz się z nami podróżować do samego Runkaraki Sverrissona wiedz, iż będzie ci dane pod nim służyć, jeśli taka będzie twoja wola i chęć. A przynajmniej dołożę wszelkich starań by tak się właśnie stało. - Thorin zakończył, czekając na opinie innych.

- Ja chciałbym dowiedzieć się wreszcie, dlaczego uważacie, że wciąż wiąże nas przysięga wobec runkaraki? - Włączył się Detlef. - Przysięgaliśmy ze swej nieprzymuszonej woli królowi Azul. Pominę nawet fakt, że żaden z nas nie wypowiedział słów przysięgi, a sama ceremonia była zwykłą farsą. Uznajmy, że milczenie było zgodą na zaproponowane warunki. Bo o warunki tu chodzi. - Thorvaldsson podkreślił to, co uważał za najbardziej istotne w rozważaniu ważności przysięgi. - A jakież one były? Ano takie, że zapłacono nam za wzięcie na siebie obowiązków synów możnych rodów Azul, a także mieliśmy dostawać żołd jako żołnierze w służbie króla. - Popatrzył na tych, którzy z nim byli wtedy na placu. - W dalszym ciągu uważam, że przeniesienie obowiązków wobec innej osoby, w tym wypadku runkaraki, nie było tym, na co się zgodziliśmy. Do tego przypomnijcie mi, kiedy ostatnio wypłacono wam jakikolwiek żołd? Podróż do runkaraki będzie kosztowała niemało i nie wiem jak wy, ale ja na to złota nie mam.

- Zostaliśmy zwolnieni spod służby nadrzędnym pismem Pana nad Azkarh, jak słusznie zauwazyłeś, milczenie traktuje się jako zgodę. Jak pamiętam nikt wówczas nie wystąpił z szeregu, nie rwał szat, że przysięgę składał królowi Azul a nie runmistrzowi, nikt włosów z głowy nie wyrywał. A jakie były obowiązki , czy też warunki o których mówisz względem runkarakiego? - zapytał zasadniczo retorycznie Thorin. - Zasadniczo nieokreślone - kontynuował dalej - dość , że w poczet tej właśnie służby zostały przyjęte i zaliczone grube sztaby złota, które z pewnością na owa podróż by starczyły, to że wykorzystaliśmy je inaczej to już nasza sprawa i nikt też nie powiedział, że żołd nam się jakiś nie należy. Zasadniczo nie wiemy co nam się należy, bo to jeszcze z runkaraki nie zostało ustalone. Poza tym nikt nie kaze nam tam jechać zupełnie za darmo, możemy się przeciez nająć jako ochroniarze karawany zmierzającej w tamtym kierunku. - stwierdził Thorin.

- Złoto dostaliśmy za przysługę oddaną możnym. Mieliśmy zastąpić ich synów w Czarnym Sztandarze i to zrobiliśmy. Za tę służbę w Czarnym Sztandarze płacono nam żołd i było tak do czasu, aż formację rozwiązano. - Odparł Detlef. - Następnie utworzono oddział milicji politycznej pod komendą Vareka, na co przystaliśmy i najważniejsze - za co również nam płacono. Od czasu rozwiązania milicji nie jesteśmy winni nic nikomu. Zwolniono nas ze służby. Nie płaci się nam. A pomysł, że mamy wykonywać obowiązki wobec runkaraki za darmo jest dla mnie śmieszny. Jeśli runkaraki będzie chciał, żebyś polował na trolla gołymi rękami, to zrobisz to Thorinie? Ja w żadnym wypadku.

- Zostalismy przyjęci na 10 letnią służbę Detlefie, i w tej 10 letniej służbie mieliśmy być pod rozkazami runkaraki Sverrissona, chwilowo, zastępczo pozostaliśmy pod komendą Kazadora. zauważył Thorin

- Nie dla runkaraki, a dla króla. To różnica. Poza tym jakoś mojej sakiewki nie wypycha żołd płacony przez runkarakę. Gdzie jest złoto na utrzymanie oddziału, którego zechciał mieć na rozkazy? Nie będę - NIGDY nie będę pracował dla kogoś wbrew swej woli. Nie jest obca mi profesja najemnika, ale każdy najemnik otrzymuje zapłatę za swoje usługi. Jeśli nie ma złota, nie ma umowy. Dlatego właśnie twierdzę, że nie wiąże nas już żadna przysięga. - Zhufbarczyk nie dawał się przekonać.

Thorin otworzył kronikę, chcąc przytoczyć zapis z tych wydarzeń. - Herold powiedział : Cóż, okazuje się że zaszły pewne zmiany, które musimy uaktualnić w księgach. Nadrzędne pismo od od Pana na Azkarh, zwalnia was od służby królowi Kazadorowi....zanosi się na to że będziecie odpowiadać pośrednio rozkazom Runkaraki Sverrissona. Jednak na razie macie pozostać pod komendą Kazadora, króla Azul. Thorin przez chwile trzymał jeszcze kronikę otwartą na wypadek gdyby ktos chciał do niej zajrzeć.

- Masz tam fragment o warunkach, na których mieliśmy złożyć przysięgę? - zapytał Thorvaldsson.

- Oczywiście, tyle że warunki nie dotyczą runkarakiego , dotyczyły służby w Azul, pod komendą króla kazadora , co się zmieniło i na co nikt z nas nie protestował. Odrzekł Thorin

- Zgodziłbyś się pracować dla kogoś za darmo, ryzykując życiem i nie mając od niego żadnych rozkazów? - powątpiewał Detlef.

- Jak mówiłem nikt z nas nie zareagował na owe pismo od runkarakiego, co oznacza milcząca zgodę. Poza tym była i wciąż trwa właściwie wojna, na wojnie zasady są inne niż w czasie pokoju. Niczym nowym jest powoływanie do służby czy oddelegowanie żołnierzy, nawet bez żołdu , z powodu konieczności. Rzecz jasna może to tworzyć nawet i zamieszki w armii której się nie płaci i rozumiem doskonale dlaczego sprzeciwiasz się wypełnieniu z naszej strony umowy do końca uważając, że cię ona już nie wiąże bo ci nie płacą. Nie wiemy jednak czy gdybyśmy byli u runharakiego czy ociągałby się on z zapłatą żołdu. Nie wiemy , bo Roran wyciągnął nas z Azul, z odbywania 10 letniej służby w różnych formacjach. Zasadniczo bowiem ani rozwiązanie Czarnych Sztandarów ani rozwiązanie milicji, przysięgi naszej nie przerwało. Dlatego porozrzucali nas po różnych jednostkach, bo służba nasz i przysięga trwa. gdybyśmy zostali na posterunkach, zapewne po miesiącu otrzymalibyśmy jakiś żołd. To nie nas wyrzucono, lecz sami odeszliśmy , chcąc wydostać się z Azul. Naszą powinnością jest teraz udać się do runkarakiego i ustalić czy i jak będzie przebiegać dalej nasz służba. Jak mówiłem nikt nie każe nam tam iść natychmiast, nawet nie dalibyśmy rady. Ba może w ogóle moglibyśmy zaoszczędzić sobie drogi, posyłając doń gońca z prośbą o określenie dalszych rozkazów i warunków służby. Nie zamierzam jednak traktować przysięgi jako niebyłej czy nie ważnej, Galeb ma podobne zdanie w tej kwestii, być może to dobra pora by i reszta wypowiedziała się zamierza uhonorować publiczną przysięgę - spojrzał na tych którzy przysięgali - czy tez zwyczajnie towarzyszyć nam w tej podróży i byc może na odrębnych warunkach zaciągnąć się do służby, lub nie , u Pana na Azkarh. - tłumaczył dalej Thorin.

- Bo i nie było kiedy się sprzeciwić! - Thorvaldsson wybuchnął. - Zaraz po tej farsie z przysięgą dla króla odczytali ten świstek od runkaraki i już. Koniec. Zapraszamy do wyjścia. Nikt nie mówił, że już nie obowiązują nas warunki, na które przystaliśmy. I masz rację - jeśli w czasie wojny ktoś siłą wcieliłby mnie do armii, to uciekłbym przy pierwszej okazji. Mogę walczyć tylko wtedy, jeśli JA zechcę. Jeśli JA zechcę, to zrobię to za darmo. Ale to JA o tym decyduję, a nie jakaś lewa przysięga której nie składałem wobec kogoś, kogo nawet nie widziałem na oczy. Dlatego uważam, że nie mam zobowiązań wobec Azul, ani wobec runkaraki. Mógłbym wykonywać czyjeś polecenia, ale jakoś nikt mi za to nie płaci. Nawet nie wiem, czy ten runkaraki istnieje, a jeśli nawet, to czy wciąż żyje.

Długie milczenie przerwa i Roran -Czegóż sie nie spodziewałem to tego że się z Detlefem zgodzę...W tym momencie co prawda więcej niż skomplikowało sie to wszystko, nie uznaję jednak by runrarka miał jakiekolwiek prawa do naszej służby. Przyszedł, rzucił pismo...jak uznaje przysiegę jaką złożyłem Cierniowi…. ta dla runrarki to farsa i nic mnie nie obchodzi. Ważniejsze jest to że cała trasa zachodnia ku tilei jest niemal na pewno zablokowana. I to nie tylko orczymi patrolami jak zapewne rpzełęcz śmierci, najdogodniejsza z tras ale cały zachód od od wysokości Thesssos i Barak Varr po pozostałe linie graniczne Tileańskich księstw. Niemal to pewne...sądzę że wiem kto wkroczył w te ziemie… i nie odwala on fuszerki…Azgal może będzie prostszą drogą niż Karak ale nie dam głowy że i tak nie napotkamy tileańskich kompani. Acz wydaje sie najlepszym póki co pomysłem

- Cisza. - rzucił Galeb siedząc przy ogniu z młotem na kolanach, uniósł z niego wzrok - Wrobiono nas w farsę. To prawda. Wyszarpnięto nas raz i drugi z władzy to jednego to drugiego. Jest jednak jeden argument, którego nawet Thorin mając wszystko zapisane nie przedstawił, ani żaden z was. - runiarz zapauzował i nachylił się do wszystkich - Sverrisson jest jedyną osobą jaka może nam udzielić odpowiedzi na pytania odnośnie tego co dzieje się w Azul i czemu zostaliśmy w to wszystko wpakowani oraz jak kręci się ten majdan. Pytałem Kowala Wielu. Runmistrz miał zatarg z Królem, przez co nie jest poważany w Stalowym Szczycie i od dawna tutaj nie bywał. Według mnie sama możliwość poznania odpowiedzi na te pytania jest niemało warta… a jeżeli chodzi o złoto Detlefie to nie masz chyba nas za pazernych drani. Spłacamy swoje długi, płacimy ile trzeba, nagradzamy hojnie, bo złoto nie ma dla nas tej wartości jaką ma dla innych krasnoludów.

Dirk w ciszy się przysłuchiwał, zapalił fajkę, którą nabił resztkami tytoniu. W końcu postanowił przerwać milczenie. - Niewiele mnie tyczy ta sprawa, bo ani tu ani tam nie składałem przysięgi. Te, które złożyłem zostałem z nich zwolniony. Jednak na chwilę obecną to właśnie runkaraki Sverrisson mógłby, jak powiada Galeb, rzucić światło na naszą sytuację. A jeśli o złoto chodzi, sądzę Detlefie, że runkaraki Sverrisson wyrówna rachunek i spłaci każdego z was, którzy złożyli mu przysięgę. Co się zaś tyczy złota, Galebie. - Dirk zrobił na chwilę pauzę, obracał w palcach rudę złota. - Złoto to tylko metal, jeden z wielu, mający ciekawe właściwości alchemiczne, ale są inne metale pod tym względem ciekawsze. Wiedz, że nie tylko runiarze nie popadają w obłęd na punkcie złota. Jest coś znacznie cenniejszego dla alchemików niż złoto, choć wciąż bezceny jest honorowe życie.

- Tak czy tak. Podróż do Karaz-a-Karak aby zapytać się grzecznie, czemu zostaliśmy tak srodze… - - Galeb skrzywił się zauważalnie nawet przez bandaże -... wychujani to daleka perspektywa. Póki co w mojej opinii pomysł na udanie się do Smoczej Skały dla kurażu i zarobienia na przyszłe wojaże, jest chyba najrozsądniejszy i w naszym stanie wykonalny. Czasem bowiem trzeba się zatrzymać… albo nawet i cofnąć, aby można było pójść do przodu.

Thorin skinął w milczeniu głową obu przedmówcą na znak , że się z nimi zgadza.

- W końcu jakiś konkret. - Detlef spuścił z tonu. - Jestem skłonny rozważyć taką możliwość, ale rzeczywiście tak odległa podróż musi na razie poczekać. Potrzebujemy odpoczynku, naprawienia pancerzy i broni, zebrania zapasów i całkiem sensownego planu - bo samymi chęciami do Karaz-A-Karak nie dotrzemy. Te góry są pełne zielonoskórych, a thagorraki jak widać też nie brakuje. O ile łatwiejsza przeprawa będzie wzdłuż gór, o tyle znacznie niebezpieczniejsza. Orkowie, gobasy, rabusie i zamieszkujące te tereny istoty, których wcale możemy nie chcieć spotkać. Moglibyśmy ruszyć dalej na zachód chociażby jako ochrona karawany z urobkiem z kopalń, albo porządnego krasnoludzkiego piwa! Ha! Taką podróż to rozumiem! - rozpromienił się.

- To może ruszmy do osady Hurana? Tam uzupełnimy zapasy, tam z pomocą Thorina narobię leków, które w tydzień lub dwa postawią Galeba i Rorana na nogi. Naprawimy pancerze, dopiero wtedy ruszymy w kolejne miejsce. - Dirk wciąż obracał w palcach grudę rudy złota.

- Zanim jednak gdziekolwiek wyruszymy ustalmy plan, jak zdobędziemy na to pieniądze. Sądzę, że po naprawie ekwipunku nie zostanie nam zbyt wiele, do tego prowiant i inne sprawy. Jak już będzie złoto, to możemy sobie planować podróż po świecie.

- Pieniądze na maści, tego wiele nie trzeba, a maści można odsprzedać, oczywiście nadmiar. Na samego Galeba zejdzie ze sto porcji, za które mógłbym uzyskać z trzy setki złotych koron, natomiast koszt uważenia maści jest znacznie niższy. Tajemnicą jest przepis Klanu Lisa. - Odparł Dirk.

- Chcesz otworzyć laboratorium, warzyć maści, a potem wędrować po wsiach i je sprzedawać? - zdziwił się Detlef.

- Nie. Detlefie jesteś mężnym khazadem i bijesz się jak demon, ale na alchemii to się nie znasz. Do Litworu potrzebne mi laboratorium. Maści mogę uważyć nawet tu, w tej jaskini, mając za narzędzia to co tu jest. Nie mam jedynie wszystkich składników. Choć wiadomo jest, że w kuchni będę miał lepsze warunki, w laboratorium wręcz idealne. Sprzedanie maści, które regenerują ciało to nie problem, nie musimy sprzedawać ich chamom. Klan Lisa sprzedaje swe wyroby tylko szlachcie, ja mogę zmienić tą regułę i moglibyśmy sprzedawać je po drodze lub wymieniać za potrzebne produkty. - Dirk patrzył na Detlefa oceniając po jego mimice co myśli na ten temat.

- Każdy robi to, co potrafi. - Odciął się Thorvaldsson. - Wolę skupić się na tym, by nie musieć korzystać z żadnych maści i lekarstw. - Dodał. - W każdym razie nie planuję zostawania kupcem i handlowania czymkolwiek. Moim rzemiosłem jest wojaczka i na tym będę złoto zarabiał.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 22-02-2015 o 21:47.
Eliasz jest offline  
Stary 23-02-2015, 13:47   #637
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Odnośnie zarobku. Mam prawie sześćdziesiąt złociszy zachwanych przy sobie, nie licząc grudek. - oznajmił Galeb - Jeżeli trafimy po drodze do Smoczej Skały kopalnię czy strażnicę powinniśmy być w stanie kupić coś co urozmaici dietę złożoną z mięsa i wody. W Karak Azgal możemy dojść do siebie u rodziny Thorina i spróbować coś z twierdzy uszczknąć, jako że to główna “atrakcja” tamtej okolicy. Kiedy doposażymy się odpowiednio i zgromadzimy oszczędności będzie można przedsięwziąć drogę na zachód, tak jak mówił Detlef jako ochrona karawany, najlepiej do Barak Varr. Wiadomo po drodze będą gobliny i zieloni, ale jeżeli już ma jakaś karawana iść to właśnie tam. Varr ma ten plus że choć jest między Księstwami Granicznymi, a Złoziemiami, to stamtąd możemy wyruszyć gdzie tylko zechcemy. Góry Czarny, Szare, Końca Świata lub cały świat. Droga stamtąd do Karaz-a-Karak będzie dużo prostsza, szczególnie… - tu Galeb zatrzymał się na chwilę bujając się nieznacznie w pozycji siedzącej - szczególnie że... w tamtych regionach moja rodzina prowadzi interesy. Mój ojciec ma własny browar, dziadek zaś… jest thanem klanu prowadzącego faktorię handlową przy Przełęczy Czarnego Ognia, więc robota i transport znajdzie się bez problemu.



Kyan siedzał w kręgu wraz z dyskutującymi towarzyszami, przysłuchiwał się im uważnie pykając spokojnie fajkę. Tuż obok spoczywał jego młot z masywną głowicą, którą nieświadomie gładził po prostych runicznych zdobieniach.

- Cynis mi sascyt Tholinie Aliksson uwasając mnie sa swego psyjaciela i saplaszając do własnego domu - rzekł ognistobrody krasnolud lekko chyląc głowę na znak podzięki - Mimo se selce lwie się do Asul by wspomóc blaci w tej sajadłej bitwie, niestety mój samotny powlót stanął pod snakiem zapytania. Leguły gly się smieniły i sytuacja takse, utknąłbym na miesiące w tych tunelach nim przedalłbym się ponownie sa bespiecne muly twielcy. Mosliwym jest nawet iż Asul jest jus supełnie odcięte od świata, a walka sasalta... - sapnął ciężko,a jakby na potwierdzenie jego słów doszły ich echa wystrzałów z wielu armat.

Krasnolud zamilkł i spojrzał odruchowo do góry gdy poczuli lekkie drżenie skał,- Bonccie dielni blacia… - szepnął cicho pod nosem, obawiając się o los twierdzy i przyjaciół z którymi stawał ramie w ramię, pewnikiem nawet w tym momencie wałczyli o swój byt. Odczuwał wyrzuty sumienia że nie ma go tam z nimi. Wiedział że jednak nic już na to nie może poradzić, gdy po chwili uspokoiło się kontynuował…

- Chciałbym się dowiecieć dlacego blat blata nasywa slajcą? To powasne oskalsenie i takich słów saden klasnolud nie sucałby na wiatl. - spojrzał pytająco na towarzyszy

Na to pytanie odpowiedział Galeb spokojnie wiodąc wzrokiem po zebranych.

- Może ja odpowiem na to pytanie, zanim znów dojdzie do jakiejś burdy. - rzekł runiarz - Jak usłyszałeś już zapewne Kyanie wraz z Roranem, Detlefem i Thorinem oraz paroma innymi krasnoludami zostaliśmy podstępem wcieleni do oddziału Czarnego Sztandaru. Ot taki oddział straceńców. Zostaliśmy wcieleni tam za synów szlachciców… ale to już bardziej zawiła sprawa. Póki byliśmy Czarnym Sztandarem byliśmy żołnierzami. Dostaliśmy zadanie. Sądzono że uciekniemy albo zginiemy. Nie zrobiliśmy tego. Powróciliśmy i zdaliśmy raport. Rozwiązano nasz oddział i zawiązano z niego oddział Milicji. Mieliśmy być funkcjonariuszami politycznymi którzy by kontrowali wszelkie działania mające w mieście powodować niepokoje. Nie trudno się domyślić, że wpadliśmy w bagno po same uszy. Roran wtedy nami dowodził… i co tu dużo kryć. Przystąpił do gry z wrogiem, którego nie widział, na zasadach których nie znał. Próbował to wszystko ogarnąć, ale zwyczajnie nie zdołał. A nam dawkował minimum informacji mając nadzieję, że jeżeli przetrwamy jako milicja do końca… to kiedy przyjdzie czas szukania kozłów ofiarnych to jak przystało na dowódcę on podłoży głowę, a nas puszczą wolno, bo po co mieliby sobie bardziej brudzić ręce. A kto? Królewscy zapewne, choć dzisiaj już sam tego nie jestem pewien. Tak czy tak trzymanie nas niedoinformowanych sprawdzało się póki wszystko szło jako tako i odnosiliśmy pewne sukcesy. Łajno trafiło do kanału wentylacyjnego, kiedy na Rorana przeprowadzono zamach, a on powiódł nas potem kierowany intuicją do młyna. Wyprawa ta okazała się katastrofą. Nie jesteśmy żołnierzami Kyan. Bliżej nam do bandy zabijaków… i w roli wojaków się dobrze sprawdzaliśmy… ale tutaj. Nikt nie lubi ginąć bez wiedzy o co się bije. Kiedy lizaliśmy rany przyszedł czas urodzin Grundiego. Na urodzinach wynikła wtedy burda, bo wszyscy chcieli się dowiedzieć o co właściwie chodziło. Stanąłem wtedy o stronie Długobrodego, bo choć sam chciałem wiedzieć o co chodzi nagonka jaką mu zgotowano była straszliwa. Tak czy tak dowiedzeliśmy się że mamy kontrować działania organizacji zwanej Bonagres. To tajne stowarzyszenie ras nieludzi, głównie krasnoludów i elfów, mające na celu ocalenie kultury i cywilizacji Starszych Ras przed ekspansją ludzi. Tak czy tak, tak miało wyglądać to na początku. Teraz organizacja ta jest olbrzymia i bardzo wpływowa. Wiadomo że pod tym względem dorównują władcom, a nawet wynajmują ludzi do brudnej roboty. Czemu? Bo pierwotny cel został wypaczony. Teraz po prostu gromadzą bogactwa i manipulują gdzie się da dla własnych celów i korzyści pod płaszczykiem dobra Starszych Ras. Ale wracając do wątku. Widzisz Kyanie, jakie szambo? Grupa krasnoludów z przypadku, a tu intrygi na skalę królestw. Wkrótce jak po tym wyzdrowieliśmy ja miałem pomóc Kowalowi Wielu - runmistrzowi rezydentowi w Azul w pewnej misji, zaś reszta została wysłana na zbieranie z królewskimi od sklepikarzy zasobów i towarów. Ohydna robota i z tego co mi mówili wszystko było ukartowane, aby wjebać milicję po uszy. Plus rewizja na komisariace kiedy byłem tam tylko ja, kucharka i jeden strażnik. Tak czy tak. Milicja została udupiona, a jej członków rozesłano po Azul do różnych zajęć. Rorana wzięto do aresztu. Sprawdził się jego scenariusz, jednak nie do końca. Torturowano go, a potem przymuszono do pewnego układu, bowiem wobec każdego z nas przedstawiono zarzuty… czy to prawdziwe czy wyssane z palca. Ważne że były dowody, które choć niepewne po odpowiednim podrasowaniu i wyłożeniu posłały by nas do lochu jeżeli nie na szafot. Przykazano więc Roranowi że ma wszystkich zgromadzić, wziąć wspominaną nie raz tubę czy tuleję i zanieść do Południowego Fortu. Co tam było nie wiadomo, bo próba otwarcia bez szyfru skończyła by się zniszczeniem wiadomości w środku. Wiadomo tylko że nieznajomy, który przedstawił się jako “żelazny fundusz”, był prawdopodobnie z którejś frakcji Bonagres, bo na takie organizacja ta się podzieliła i każda dąży innymi środkami do innych rzeczy. Wszystkie mają potężne wpływy, a nieznajomy wyskoczył z tym że nawet z ksiąg Azul winy nasze prawdziwe czy wyimaginowane wymarzą. - Galeb zakończył mówić i odetchnął - W wielkim skrócie… Roran postanowił podźwignąć cały ten bajzel na własnym grzbiecie, ale nie podołał, przejechał się na tym i utracił nasze zaufanie. Mnie samego nie dziwi że Dirk ma mu za złe to wszystko. Jak sam powiedziałem Roranowi… w ostatecznym rozrachunku gównianie rozegrał tą partię szachów.

Kyan słuchał uważnie co jakiś czas kręcąc głową zaskoczony
- Niesły buldel cholelnie śliska splawa od lasu śmieldzi mi elfem s daleka, sastanawia mnie fakt se tak seloko saklojona akcja na was była, mose miecy wami jest ktoś wasniejszy nis mose wam się na pielwsy sut oka wydawać? Nie chce ulągać wasym statutom ale psedstawicielami błękitnej klwi to wy nie jesteście. To wymagało wielu ślodków, miesięcy planowania, manipulacji na wielu sceblach włacy, losumiałbym jakby polowali na Lunowładnych ale to... - dziwował się

- Wiemy parę rzeczy. Bonagres są podzieleni na frakcje, bardziej ekstremistyczne i mniej. Zwalczają się nie raz wzajemnie. Mają wpływy nawet wśród arystokracji. Posiadają bardzo wiele tajemnic. Większość z nich w oko kolą Kowale Run, bo jesteśmy poza strukturami społecznymi i nie mogą nami tak łatwo manipulować. Co zaś tyczy się udupienia nas… nie tylko Bonagres tego chcieli, ale w pewnym momencie zapewne też królewscy. Wiemy również że arystokracja zanim podkuliła ogony i spierdoliła z Azul również na nas dybała. Wpakowaliśmy się w gniazdo żmij i już w bardzo szeroko zakrojoną aferę. Tak naprawdę wykończyć nas nie było trudno. Prościej niż mogło się zdawać… szczególnie dla wytrawnych graczy na przeciw którym stanęliśmy. Plus kopanie w wiadomościach o Twierdzy Skaz… zakazanym miejscu pod Azul, a część z nas naprawdę chciała się dowiedzieć co tam się dzieje, bo wszystkie sznurki tam prowadzą. Tak czy tak… grzebanie w przeszłości tego miejsca jest surowo karane przez Króla. - odpowiedział.

- Mose ten cały Svellisson wam da jakieś odpowieci? A co s Tholgunem, Khaidal, Dollinem? Myślicie se ich posostawią w spokoju jako se posucili was w niedoli? W tym momencie ich decysje nabielają całkowicie innego wyćwięku. Jak do kulwy nęcy mosna w takiej sytuacji posucić towasysy bloni? Kurwas! banda chujolisców, ublucili noski w tunelach stlacili sapał i ochotę na dalse perlulbacje, podwinęli ogony i spieldolili na najdalse sadupie gól lisać się po jajcach. Oby Glungni sniósł na nich salasę, jak mój ojciec mawiał ...Nie topól cyni klasnoluda, a słotem nie odkupią utlaconego honolu ni sadne semiosło go nie naplawi… i to iście plawciwe stwielcenie. Nie wycofujes się w połowie bitwy bo się smęcyłeś posostawiając na placu boju towasysy... - splunął Kyan na ziemie z odrazą

Galeb gapił się na Kyana jakby ten postradał rozum. Ta grupa dostała po łapach za maczanie palców w rzeczach przerastających ich najśmielsze oczekiwania. Byli ranni, wycieńczeni, kalecy… Galeb oparł głowę o swoją dłoń i zaczął nią kręcić.

- Cós dołącenie do was to plaktycnie samobójstwo, banicja i pewne potępienie, w tak nielicnej glupie stawać pseciwko slachcie, kaltelowi Bonagles, a być może nawet klólom… ja pieldole… nawet bes sadnych sojusników - pykał nerwowo fajkę podekscytowany - W syć to wsystko! A więc na co jesce cekamy? Jeseli wsyscy tu oto sebrani blacia, wylasą sgodę jednomyślnie, macie mój młot, któly bęcie lasił wasych wlogów, macie moją talcę, któla bęcie was osłaniać, macie we mnie blata. I ja was nie sostawię nawet w najmlocniejsej gocinie wasych sywotów… tego mosecie być pewni. - cmoknął twierdząco tropiciel

Śmiech poniósł się po jaskinii. Runiarz trząsł się rechocząc i trzymając się za czoło. Spieczone usta ułożyły się w karykaturę uśmiechu, a temu atakowi wesołości nie było końca. Kyan. Umęczony, połamany, ranny, będący z nimi zaledwie od paru dni wykazywał się zapałem i krasnoludzkością większą niż połowa tej nieszczęsnej ekipy. Bez zważania na sieci intryg, animozji, jadu czy czegokolwiek. Po prostu “a kij z tym, jestem z wami”. Runiarza prawie ze śmiechu rozbolał brzuch.

- Kyanie… siedzisz tutaj poturbowany, ranny, ledwie żywy, a jednak chcesz się dołączyć do bandy, która sama się nie może dogadać, jest zgorzkniała po paskudztwach jakie się jej przytrafiły przez ostatnie kilka miesięcy i zapowiada ci w przyszłości bycie ściganym przez jakąś tajną Grupę Trzymającą Władzę. - Galeb złapał się za brzuch i uspokoił - Niech mnie Thungni do kowadła przykuje i młotem członki połamie… Jestem za. Chyba właśnie takiego kompana nam brakowało w tej drużynie. I takiego ducha.

-Przynajmniej nie będzie nas mało...nawykłem do tlumu, musze przyznać dodał Roran krótko rozglądając sie po zebranych -Dajmy spokój tym durnym kłótniom. Usiłowałem Was w to nie mieszać, wy usiłowaliście się dowiedzieć o co chodzi… Gdy wyzdrowiejemy kto chce da mi w mordę a i ja kilku w ryj strzelę za brak szacunku dla mojej starej brody i skończmy to na tym. Chciałem żebyście zyli, jeśli sposób sie nie podobał, przepraszam i zapamietajcie tą chwile bo watpie byście kolejny raz usłyszeli to słowo od jakiegos długobrodego...w tym stuleciu odparł kończąc nędznym ale jednak żartem. Nastepnie podszedł do Kyana i wymienili przyjacielski uścisk dłoni dodając -Witamy...i dziękujemy za pomoc

Dirk kiwał potakująco głową, wesołość Galeba i jemu się udzieliła, wykrzywiając twarz Dirka w uśmiechu. Dirk uścisnął prawicę Kyana.
- Wybornie. - Rzekł Dirk ironicznie. - Pogadaliście i ponownie brak informacji, które są nam potrzebne aby cokolwiek zaplanować. Roranie, przestań ukrywać informacje, podziel się nimi, nie oceniaj która jest ważna a która nie. Powiedz wszystko co wiesz, a nie co myślisz, że mogłoby być dla nas ważne. Każdy niech podzieli się tym co wie. - Dirk gestem wskazał zebranych. - Mówicie, że mało nas, że walczymy z kolosem. Niech nie upada w was duch walki. Zawsze jest nadzieja, zawsze można znaleźć przewagi. Ja takie dostrzegam. Jako mały oddział możemy przemieszczać się szybko i niezauważeni. Poza tym teraz nie mają pewności czy żyjemy czy nie, więc nie powinniśmy się ujawniać jak najdłużej. Wiemy co dla Bonargers jest ważne i tam możemy uderzyć, gdy spłoną im magazyny pełne towaru, to powinno ich zaboleć. Członkowie Bonargers stali się pazerni, tym samym mają słabości w które możemy celnie wymierzać ciosy. Wewnątrz organizacji tworzą się frakcje, to daje nam znacznie większe pole do popisu, możemy zadawać ciosy udając przeciwną frakcję. To już jest nasz atut, jeśli dobrze rozegramy tą partyjkę szachów możemy wygrać. A że my jesteśmy pionami na szachownicy, musimy rozważnie wykonywać ruchy. Aby podjąć najlepsze decyzje musimy wiedzieć wszystko. Dlatego, proszę, poukładajcie w głowach informacje, informacje, które należy spisać, Thorinie. I jeszcze na koniec. Galebie, mówisz, że nie mamy sojuszników. Ja dostrzegam sojuszników, synowie i córy Sigmara Młotodzierżcy są oficjalnymi wrogami każdej z frakcji Bonargers. Dawkując im informacje, ludzie będą mogli poważnie utrudnić działalność naszych wrogów. -

Dirk zrobił na chwilę pauzę - Aby pozbyć się chaosu panującego w naszej grupie, podzielmy obowiązki. Przykładowo: Kyan jest zwiadowcą i jeśli powie coś jako zwiadowca kto kolwiek będzie głową oddziału ma słuchać i uwzględniać Kyana porady. Thorin - Medykiem, i tak samo jest autorytetem w swej dziedzinie i jak mówi że ma coś być tak jak powiedział to tak ma być. Ja sprawdzam się nie tylko w Alchemii, ta dziedzina nauki wymusza bycie dokładnym, w oddziałach kapitana Kurgana pełniłem funkcję zaopatrzeniowca i logistyka. Dodatkowo dajcie mi trochę czasu, trochę składników, a postawię was wszystkich na nogi. Ci co są teraz zjarani, za kilka miesięcy będą zaplatać swe gęste brody w warkocze, a śladu po oparzeniach próżno będzie się doszukiwać. Detlef, jesteś chyba najlepszym z naszej grupy wojem, co nie raz dowiodłeś, czyni to z ciebie experta bitwy, lecz nie strategii. Grundi jest nie tylko wyśmienitym siepaczem, ale również biegłym rzemieślnikiem. Ergan jest inżynierem i w tej materii jest autorytetem. Twoja pomoc Erganie będzie mi potrzebna. Planuję narobić ładunków, jednak potrzebny lepszy zapalnik tak aby nikt więcej nie został objęty przez płomienie Klanu Lisa. Roran, knucie ci bardzo źle wychodzi, więc przestań to praktykować. Na koniec Galeb. To ty spajasz nas, to ty znasz prastare sekrety, to ty reprezentujesz dawną chwałę Khazadów. W mojej ocenie to ty powinieneś być tym który rozstrzyga spory. - Dirk na chwile zamilkł, - czekam waszej opinii, bracia w niedoli. -

- Jeden problem na raz. - rzekł poważnie runiarz po słowach Dirka - Jeden na raz.

Kyan spojrzał po twarzach towarzyszy
- Sajmiemy się i tym Dilku sa chwile jak i chętnymi do objęcia dowóctwa. Co do dlogi popieram ploposycje by skosystać s goscinnosci Tholina i na tym bym popsestał, lóbmy jeden klok na las gdys sycie mose nase plany swelyfikować. Docelowym miejscem jest Kalas a kalak wydaje mi się se do tych dwoch miejsc wsyscy sa sgodni. Jaka dloge obiesemy by tam dotsec podejmijmy posniej. Dlacego? Spytacie... Klan Tholina mose miec aktualne infolmacje na temat sytuacji w okolicy tseba becie spojsec na mapy i sasiegnac jesyka. Mose otwosa sie psed nami opcje, ktolych nawet nie blalismy pod uwage.Tak mala glupa ma wiele mosliwosci bo mose psemiescac sie plaktycnie niesauwasenie.
Co do Bonagles wydaje mi sie ze tak potesny kaltel musi miec swoich pseciwnikow w nasej lasie, ktos kto wie, kogos kto jest w stanie im sie opsec w innym wypadku sybko doslo by do psewlotu i psejecia wlacy pses nich. Mysle se duso jest saklyte psed nasymi ocami,a to wsystko losglywa sie w kulualach. Konspilacja w jakiej sa jest nie bes powodu i ktos musi im saglasac.Jestem pewnien se nie jestesmy jedyni. Nie wice jednak mosliwosci by lacej bes checi dlugiej stlony odnalesc ich. Dlatego powinno sie o nas srobic glosno, a mose ktos sie s nami skontaktuje i mose tlafi sie nam spsymieseniec..
- zakonczyl

-Jeśli, jak mówisz, stanie sie o nas głosno w kuluarach to i Bonarges odkryje nasz los. Zapewne i tak go odkryje a wtedy zacznie sie polowanie. Nie przyspieszałbym tego jednak..biorac pod uwage w jakim stanie ejsteśmy tym bardziej zalezeć nam powinno by nie burzyc tafli wody odpał Roran. Gadanie Dirka zignorował, dośc było kótni na jeden dzień...acz krasnolud ten poważnie go irytował. Zbyt wiele lat jednak miał (i zbyt wiele bandaży na sobie zwłąszcza) by dac cos po sobie poznać.
 
Stalowy jest offline  
Stary 23-02-2015, 14:17   #638
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Nie wiem, o czym mówicie, kiedy gadacie o jakiś partyjkach szachów, czy ku-lu-arach. - Detlef powoli wypowiedział obco brzmiące nazwy. [i]- Nigdy nie jadłem ani jednego, ani drugiego, tym bardziej nie piłem. I jeśli miałbym ocenić smak po nazwie, to nawet nie mam ochoty próbować. [i]- Przerwał na moment, by po chwili kontynuować. - Na razie słyszałem wiele słów, ale wciąż nie jesteśmy bliżej tego, co będziemy robić i w jakim celu. Nie czas jest, by opowieścią kompanów przy ognisku zabawiać, ani toczyć dysputy prowadzące donikąd. Runiarz wyjawił nieco tego, co usłyszał od Rorana. To co usłyszałem nie było dla mnie niespodzianką, co najwyżej potwierdziło wcześniejsze domysły. W życiu kierujemy się własnymi przekonaniami, które z kolei mogą stać i często stoją w sprzeczności z przekonaniami innych. Być może część z nas uczyniłaby inaczej niż on, ale nie dostrzegam w tym celowego działania przeciwko komukolwiek z nas. Oskarżając go o zdradę moglibyśmy równie dobrze oskarżyć wszystkich, co do jednego. Bo i na czym ta zdrada miałaby polegać? Nie poderżnął nam gardeł w tunelach pod Azul, za to stawał razem z nami przeciwko wrogom naszej rasy. Jeśli ktoś ma jakikolwiek dowód przeciwko Roranowi Ronagaldsonowi niech wystąpi teraz, albo... - popatrzył po zebranych - Trzyma pysk na kłódkę, bo o ile Roran nie może bronić swego imienia, o tyle ja mogę zrobić to za niego. - Zakończył twardo. - Dlatego jeśli nikt nie ma dowodu przeciwko niemu, to temat uważam za zamknięty. - Wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, po czym przepłukał usta wodą i wypluł ją w ogień.

- Wracając do ustaleń na później. - Thorvaldsson kontynuował. - Potrafię zrozumieć chęć niektórych z was, by ustanowić jakieś reguły, które miałyby być potem prawem dla wybranego thazora. W ten sposób można nie być dowódcą, a dowodzić. Bardzo wygodne - szczególnie wtedy, gdy coś nie wyjdzie, bo wtedy nie pomysłodawca a wykonujący go thazor będzie obwiniany o porażkę. Możecie mieć na ten temat inne zdanie, ale według mnie głupcem okazałby się ten, który przyjąłby dowodzenie na takich warunkach.

- Mówisz, Dirku, że należy prowadzić walkę z Bonarges, czymkolwiek by było. Trudno prowadzić walkę z kimś, kogo się nie zna, ani kogo nie będziemy potrafili rozpoznać nawet, jeśli przemaszeruje przed naszymi oczami. Bardziej mnie nurtuje po cóż mielibyśmy z nimi walczyć? Co wam przeszkadzają ci, którzy robią coś dla naszej rasy? A nawet jeśli nie robią dla khazadów, jeno dla siebie, to cóż z tego? To myśmy im weszli w paradę - przedtem żaden agent tej organizacji nawet nie był nami zainteresowany. Wmieszaliśmy się, to postanowili nas usunąć. Ha! Jestem pewny, że zrobilibyście to samo, gdyby grupa przybłędów namieszała wam w interesach, prawda? Jeśli to, że uszliśmy z Azul pozwoli nam zniknąć im z oczu i z pamięci, to mi to wystarczy. Nie mam powodu, by z nimi wojny toczyć. Powód będzie, jeśli z jakiś powodów nie odpuszczą i zaczną to, o czym gadał tyle razy Ronagaldson.

[i]- Wspominasz też o funkcjach, ale wedle twojej oceny nikt z nas nie nadaje się na thazora. [i]- Ponownie zwrócił się do Urgrimsona. [i]- Dowódca według ciebie miałby postępować według rad zwiadowcy, medyka, alchemina, kwatermistrza, rzemieślnika, inżyniera i runiarza, bo oni są najlepsi w tym co robią i ma być tak, jak mówią... Przyznaję, że nie mam pojęcia o czym ty mówisz. Z twoich słów wynika, że ten oddział powinien mieć tylu thazorów, ilu nas tu jest obecnych.

- Zatem kim według was jest dowódca? Kimś, kto podejmuje decyzje i przewodzi oddziałowi najemników jakimi staliśmy się składając tamtą przysięgę, czy raczej tym, który wykonuje czyjeś polecenia? A może żaden dowódca nie jest nam potrzebny? - Zawiesił pytanie w powietrzu.

- Po wszystkim com ja powiedział i rzekli inni sadzę, że nie brakuje nam dowódcy... a zaufania i podjęcia decyzji. Decyzje zapadać muszą bo zła decyzja dziesięć razy lepsza jest, niż jej brak i na tym stanowisku stałem zawsze... a przynajmniej od pewnej drobnej wtopy w Wiebgen... no ale to przy okazji. Uważam, że to co nam potrzeba to ustalenie co robimy, gdzie robimy... i trzymanie się tego... W czasie walki dowódca, czy raczej w przypadku nasze spadającej liczebnie grupy - kierownik - ma sens... i ty Detlefie się w tym sprawdzasz... Ja, skoro już o tym mowa, starałem się wami dowodzić, ale ani wy specjalnie skłonni do posłuchu nie byliście, ani sytuacje idealne nie były. Znam ja się na napadach, wiem jak obronną gospodę podejść, jak statek zająć, a jak karawanę dopaść by w lesie się nie rozpierzchła, acz poza waszą grupą oddziałem żołnierzy nie dowodziłem. Tak więc proponuję, by działania poddać w miarę możności dyskusji i konsensusowi… zaś Detlefowi zostawić kierowanie oddziałem w czasie potyczki... i by nie przedłużać tego póki jaki smok nas nie zabije gównem z nieba spadającym... kto za?- zaproponował na koniec dłuższej znów mowy Roran. -Dodam jeno, że jak złoto zdobyć, czy sprzęt czy zapasy proponuje porozmawiać gdy odtajemy... i odpoczniemy z dzień, gdy umysły będą świeższe, a nie w szoku po tym szczęściu co nas dopadło.

- Detlefie, nie chodzi o to, aby dowódca miał władzę despoty. - Odrzekł Urgrimson. - Ja wzoruję się na kapitanie Kurganie, który słuchał porad specjalistów z danej dziedziny i na ich podstawie, owych porad, podejmował decyzje. Nie jestem zawodowym najemnikiem, zostałem wcielony, bo tak los zarządził. Całe życie spędziłem w bibliotekach lub laboratoriach, dlatego jedyny wzór dowodzenia to cały czas wymieniany przeze mnie kapitan Kurgan. I uważam, że czasem warto posłuchać to co inni mają do powiedzenia, a tu z wami odnoszę wrażenie, jak by gadanie was parzyło, jak by to było jakieś zło. Jeśli jeden drugiemu rzeknie uwagę to ów zaraz do pięści się garnie, zamiast zastanowić się nad sensem słów. Nie mam złych intencji, a często spotykam się z waszym oporem. Nie wiem czy to duma wami kieruje, czy też wiara w waszą nieomylność. Wielu z was ma mnie za smarkacza, i jeśli by tylko patrzeć na mój wiek macie rację, lecz wiedzą w pewnych dziedzinach wyprzedzam was o dziesiątki lat. Alchemia to życie i cały świat nas otaczający, to nauka przyczyn i skutków. Wiek nie idzie w parze z mądrością, chyba że wiekowy khazad po każdym błędzie jaki popełnił wyciągał słuszne wnioski, ucząc się na błędach. Uważam, że błędem było gdy przed wyruszeniem z Azul stwierdziłeś Detlefie, że reszta to nie dzieciaki i zadbać o siebie potrafią. Gdy ja cię prosiłem byś jako dowodzący sprawdził co kto ma. Nawet zaoferowałem się, że będę stał u twego boku i spisywał wszystko, zbagatelizowałeś to stwierdzając, że to nie twoje zmartwienie. Podobnie było w kilku innych przypadkach. Zrozum, że nie mówię tego by ci dokuczyć, ale byśmy wyciągnęli z tego naukę.- Dirk przemawiał spokojnie, nawyk wyniesiony z sal wykładowych swego klanu.

- Pytasz Detlefie o dowody Roranowej zdrady, wygląda to tak jak byś chciał zamieść sprawę pod dywan i uznać ją za niebyłą. Mnie interesuje bardziej cena na jaką się Roran zgodził, by go z lochów wypuścili. Pytam bo ciekawi mnie, czy mój Klan jest zagrożony, czy moje siostry są zagrożone. Bo chcę wiedzieć czy mój dom nie stoi w płomieniach. Was nie interesuje to co dzieje się z waszymi bliskimi? Mi sen z powiek zdejmuje wiedza, że moi bliscy mogliby płacić za moje błędy. Dlatego Roranie muszę wiedzieć z kim się dogadałeś, co im powiedziałeś, bo ta wiedza może ocalić moich bliskich, a przynajmniej będę mógł ich ostrzec. - Głos Dirka się zmienił, wyczuć w nim można było determinację. - Dodatkowo, Thorinie, szlachetny to gest zapraszać takich oberwańców jakimi jesteśmy w gościnę, lecz tym gestem możesz sprowadzić na swoich bliskich tych co będą szli naszym tropem. Jesteś pewien, że chcesz tak postąpić?

- Jak widać było po wasym psygotowaniu do wyplawy w tunele, coś nie saciałało co plawie nas kostowało sycie. - Wtrącił się Kyan. - Tu nie choci se kasdy ma dowocić i jego sdanie jest niepodwasalne pses dowódce. Choci o to jedynie by kasdy miał swój sakles obowiąsków. Losumies Detlefie?. Uwasam by nie psedłusać by nowy dowódca wyblał sobie i wskasał osoby, któle będą mu potsebne by wsystko funkcjonowało jak nalesy. Lównie dobse mose usnać se sam wsystkim się sajmie i nie potsebuje dodatkowych rąk. Dowocący musi być, bo inacej na kasdym losstaju dlóg bęciemy pseplowadzać takie nalady. Kto się sgłasa na ta funkcje?

-Rzecz w tym Kyanie, że obecnie Detlef ma całkiem inna wizję na dalsze funkcjonowanie naszej grupy niż spora część z nas. - Powiedział Thorin. - Mamy się wedle tej wizji zajmować tym co zarobek przynieść może i zasadniczo niczym więcej. Ja zaś mam w zamyśle zarówno zbadanie spraw przez nas poznanych do końca jak i chociaż próbę wykaraskania się z tego wszystkiego w co wdepnęliśmy, być może z pomocą przodków nawet uczynienie jakiegoś ogólnego dobra które by sławę i honor klanom naszym i nam samym przysporzyły. Póki co na podróż do mej osady wszyscy chyba są zgodni - dobre i to , być może znów trzeba będzie funkcję dowódcy na czas jakiś powierzyć, bo jesli później mam zrezygnować ze spaw ważnych, zrezygnować z podróży do runmistrza, zająć się li tylko zarobkowaniem to równie dobrze mogę zostać w mym domu i penetrować podziemia i bogacąc się i pomagając swoim w odzyskaniu twierdzy zarazem. Thorin zaciągnął się resztkami fajki po czym oczyścił ją wypukując z niej resztki tytoniu. - Dziękuję Dirku że wspominasz na dobro mego klanu, przyznaję że przemknęło mi przez myśl czy go nie narażam naszym przybyciem do Smoczej Skały, jednak nie będziemy tam raczej na tyle długo by mu jakoś zaszkodzić. Mówisz że coś idzie naszym tropem? Wątpię, za nami zawalone korytarze, szczury i orki zapewne. Nasz trop musieli by podjąć zupełnie na nowo, gdyby chcieli nim podążyć. I rzecz jasna prędzej czy później mogą zawitać do Smoczej Skały, może już nawet mają tam swoich agentów, czy jednak są o nas poinformowani? Czy zdołają uczynić jakieś kroki przeciwko nam nim stamtąd odejdziemy? Nie wiem, nie zamierzam jednak lękać się powrotu do domu z obawy przed agentami, gdyż równie dobrze mógłbym tam już nigdy nie wracać. Poza tym co komu z tego by całemu klanowi próbować zaszkodzić? Żeby dorwać małą grupkę obszarpańców? Myślę że przeceniacie jak ważną jesteśmy grupą w oczach Bonarges. Mam wrażenie że nie wiele większym problemem jesteśmy od muchy, która gdy blisko to przeszkadza i chce się ją klapsnąć dłonią bo w zasięgu, jak odleci jednak to mało komu chce się za nią gonić by bzyczenie jej przerwać. Nie inaczej jest z nami. - rzekł Thorin.

Po chwili Galeb podniósł się ze swojego miejsca. Ujął młot w okaleczoną dłoń i nieco dramatycznie wzniósł go nad ognisko.

- Ja… Galeb uczeń runowładnego Tharteka Pustelnika, syn Galvina, który jest synem Migmara zgłaszam się na stanowisko przywódcę tej drużyny. - rzekł oficjalnym tonem po czym opuścił młot, jednak nie usiadł. Zamiast tego powiedział takie słowa - Przywództwo to nie tylko kwestia boju, decyzji, ale przede wszystkim zarządzania z rozwagą i troską o tych, którym się przewodzi. To odpowiedzialność. - znów umilkł wodząc wzrokiem po zebranych - Wszystkim obrzydły intrygi i szare eminencje. Dlatego trzeba nam siedzieć nisko i się nie wychylać dopóki nie dotrzemy do Mistrza Sverrissona i nie zażądamy wyjaśnień odnośnie tego całego cyrku. Do tego czasu powinniśmy nie przejmować się Bonarges, a tym aby samym wyżyć, zważając na nasz stan. Dlatego udamy się do Smoczej Skały, do czego wszyscy się chyba przychylają i tam zregenerujemy siły i zgromadzimy zasoby do dalszej podróży. Dowiemy się też co z drogami i szlakami do Barak Varr i innych krasnoludzkich twierdz. Jak rzekłem jeden problem na raz.

Dirk siedział na swoim miejscu, beznamiętnie obracając fajkę w ręku. - Jeden problem na raz. - Powtórzył po Galebie niczym echo. - Zechcesz w takim razie rozdzielić przydziały obowiązków? Czy pozostaniemy przy starym, sprawdzonym chaosie?- Dodał z ironią.

Na słowa alchemika runiarz zwrócił się wobec niego i rzekł bardzo prosto:
- Jakich obowiązków? Widzisz gdzieś tu laboratorium? Widzisz gdzieś tu kuźnię? Nie. Widzę obozowisko. Zwykłe obozowisko. Naprawdę trzeba wyznaczać, kto na każdym postoju będzie za co odpowiadał? A jak komuś, nie daj Przodkowie zieloni rękę upierdolą, to co? Reszta się nie weźmie, bo tego nie było w umowie albo tego nigdy nie robili? - Galeb powiedział gniewnie - To wszystko pierdoły. Zwykłe pierdoły. Gdzie my tutaj w dziczy będziemy bawić się w alchemię, kowalstwo i wytwarzanie leków? - runiarz machnął ręką i zwrócił się do wszystkich - Przywódca jeżeli czegoś nie wie to zasięga rady kogoś kto się zna. Wątpię, abyśmy potrzebowali oficjalnych zaproszeń do rozmowy z thazorem czy oficjalnych tytułów, prawda? Jak ktoś ma jakąś inicjatywę, proszę bardzo… ale niech to powie krótko i na temat, bo cholera jasna wszystkich trafia od przemówień o pozwolenie na schylenie się, aby coś podnieść, w których po raz setny słyszę że to coś jest potrzebne do maści na ból dupy.

- Dobrze gada. Pierdolicie strasznie. Żeybyśta jeszcze gadali o dupie Maryny to bym i z wami popierdolił. Ja osobiście poprę każdego co w politykę i Bonargesów nie będzie chciał się więcej mieszać, bo nikomu to na dobre nie wyjdzie.- Grundi wytrzepał popiół z fajki i zabrał się do ponownego jej nabijania. - Detlefie, co Ty na to? Pytam bo chyba jeszcze tylko Ciebie widziałbym jako naszego przewodnika.

-znałem jedną Marynę ale droga była rzucił Roran mrugając do kompana...Dawno Grundi sie nie odzywał, ale z sensem, jak zwykle zresztą.

- Cóż mi rzec... - odparł zapytany. - Jeśli thazor Galvinsson jest świadomy ciężaru, jaki bierze na swoje barki, a do tego obieca, że walki z wrogiem ani łupów nie zabraknie, wtedy ja, Detlef Thorvaldsson, jestem skłonny pójść dalej pod jego przywództwem. A gdyby kiedyś przyszło nam zbytnio poróżnić się o kierunek, w jakim zmierzamy, to rozstaniemy się w zgodzie jako towarzysze, którzy niejedno razem przeszli. - Powiedział. - Myślę, że to uczciwy układ. - Dodał po chwili.

Kiewnięciem głowy skwitował słowa Detlefa Galeb i wyciągnął ku niemu rękę jakby na zgodę.

- Uczciwy. Co w mej mocy uczynię, abyśmy biedy jak najmniej zaznali, a i co robić i co walczyć było.

- Zatem masz moje poparcie. - Zhufbarczyk uścisnął wyciągniętą dłoń runiarza.

- Rad jestem wielce widząc waszą zgodę. W takim razie również udzielę wszelkiego wsparcia Galebowi. Skinął głową Fulgrimmson i podszedł do towarzyszy aby podać im rękę.

Thorin wyciągnął rękę do Galeba, ściskając ją rzekł - Możesz i na mnie liczyć Galebie Galvinsonie, cieszę się z twej decyzji. - powiedział wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw.

Kyan nie zamierzal podawac reki Galebowi, nie z powodu braku szacunku,a z powodu ran i bandazy jakie nosil kowal na swych dloniach. Siedzial na swoim miejscu trzymajac fajke w ustach
...a wiec postanowione... - rzekł.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 23-02-2015, 19:43   #639
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Wygląda na to że dla większości z nas sprawa jest już przesądzona, nie widzę też innych kandydatów, wobec czego z dniem dzisiejszym była 8 drużyna, 5 plutonu, 2 kompanii Czarnego Sztandaru, w pomniejszonym i powiększonym składzie poddała się pod dowództwo Galeba Galvinsona. Po chwili milcznia i zadumy Thorin wyjasnił starym i nowym towarzyszom. - Wiem że niektórzy uważają ową drużynę za rozwiązaną, inni nie byli nawet w jej szeregach, jednak uważam że jest to jedna z niewielu rzeczy która faktycznie nas scaliła, z która wiążą się wspomnienia i wspólnie przelana krew, dokonania o których można by z dumą wspominać. Nie bez kozery sztandar oddziału towarzyszył nam w tunelach pod młynem, mimo iż oddział już wtedy był formalnie rozwiązany. Za zgodą nowego thazora chciałbym przywrócić formalnie istnienie owego oddziału, choćby i miał być samozwańczą formacją. Przynajmniej wiemy że tworzymy ją sami i na własnych warunkach. Z całym bogactwem jego historii i dokonań oraz z czystą kartą nie związaną już ani z Azul ani jej królem.

Thorin wyciągnął czystą kartę po czym zapisał na niej dnia 16 Vharukaz, czas Aurazytu, Anugaz Veaghir 5568 KK funkcję thazora zakończył Detlef Thorvaldsson po bezpiecznym wyprowadzeniu drużyny z Azul. Nowym thazorem został rhunki Galeb Galvinson.

- Rad bym był gdybyście panowie podpisem poświadczyli ów dokument, dla potrzeb kroniki i oddziału. Oczywiście ci którzy mogą - zerknął w stronę Rorana, - na pozostałych ów dokument po prostu poczeka. Jednocześnie chcę wyraźnie podziękować tobie Detlefie Thorvaldssonie za dotychczasowe przywództwo i za wyprowadznie nas z tych mrocznych tuneli. Przodkowie świadkami ile nas to trudu i wysiłku kosztowało i wiem, że nie zawsze byliśmy łatwą w prowadzeniu ekipą, tym większa tobie chwała za wydostanie nas z Azul. Każdego z nas w tym udział został lub zostanie spisany i zapamiętany, także twój Roranie , niezależnie bowiem od ocen czy zarzutów każdy z nas do tej pory pracowałby w Azul gdybyś do nas nie dotarł. Thorin przyszykował pióro i dokument, samemu kreśląc swe imię i nazwisko pod nim. Następnie przekazywał kolejno tym którzy swój wybór gotowi byli poprzeć nie tylko słowna deklaracją ale i pieczęcią - jaką dla każdego khazada był jego własny podpis.

- Czynis mi psykrosc Tholinie podsuwajac to pod nos, potsebujes potwielcen, sapewnien, dowodow? Me slowo jest mym honolem i piececią. Nie sucam ich na wiatl, jest jak góly, wiecne, twalde i niesmienne. Cos walt jest ten papiel? Jeseli ktos mialby je slamac i tak je slamie i becie to walte jeno kominka. Puste obietnice, klamstwa, slowa bes poklycia i paplanie co im slina na jesor psyniesie to takie clece psywaly nie godne klasnoluda. Mam swoje sasady psyjacielu, o ktolych istnienia nie miales plawa wieciec do tej pory. Mam nacieje se slosumies. - rzekl Kyan spokojnie do kronikarza odsuwajac niespiesznie od swojego lica kronike wraz z piorem

-Czynisz i ty mi przykrość zapominając chyba, że jestem kronikarzem. Owszem zanotuję że wybrałeś thazora bo notowanie wydarzeń to moja dziedzina. Myślę jednak o przyszłych pokoleniach, oddalonych od naszych żywotów może i o setki czy tysiące lat. Owszem oni wówczas przeczytają kim dowodził Galeb Galvinson, zupełnie jednak inaczej patrzeć będą na ową kronikę i jej treść jeśli poparta będzie dowodami, a takowymi są właśnie nasze podpisy. Nie bez przyczyny w księgę wtopione są pamiątki z Izor, kły pokonanych ogrów, skóra wendigo. Zamierzam zrobić z kroniki żywy dokument świadczący o tym co zaszło, nie tylko czysty zapis zdarzeń jednego z wielu kronikarzy. - opowiedział Thorin

- Cisza. - warknął Galeb - Chorągiew zachowujemy. Będzie symbolem naszej drużyny. Bez żadnych zbędnym podtekstów, bez żadnej nazwy. Nie trzeba nam też podpisów pod tym. Jesteśmy krasnoludami, a nie ludźmi. Przeto zapisz takie oto słowa Thorinie. Sam bym to w swojej księdze zanotował, ale wiadomo.- - złapał oddech i zaczął- “Przybyliśmy do Karak Azul nie wiedząc co nas czeka. Było nas dziesięciu...“

Gestem ręki Thorin dał znać Glabowi by przerwał i nie trudził się dalej. - To brzmi jak zapis kroniki. Opisałem już część w której się spotkaliśmy.

Uniesieniem dłoni Galeb dał znak Thorinowi, aby ten mu nie przerywał i notował dalej.

-”... nie wiedzieliśmy co nas tam czeka. Dzisiaj opuściliśmy Azul. Zostało nas ośmiu. Czterech z pośród dziesiątki, która rozpoczynała tą podróż. Dołączyło do nas wielu, lecz czterech z pośród nich tylko pozostało. Czterech i czterech, ośmiu razem. Ruszamy do Smoczej Skały, aby tam siły swe odzyskać i ustalić co czynić dalej… już nie jako oddział uwiązany przez monarchę, arystokratę czy kogokolwiek, ale jako drużyna wolnych khazadów, którzy razem przelali krew i razem dzieliła trudy. Nie raz ocieraliśmy się o śmierć, niechaj więc czarna chorągiew symbolem naszym będzie jako hołd dla Gazula, bowiem czerń nas połączyła. Możliwe że kiedyś Przeszłość nas dogoni… oby później niż prędzej. Jeżeli tak się stanie, będziemy gotowi. Póki co cieszmy się odzyskaną swobodą. Są to słowa Galeba, syna Galvina, a spisał je Thorin, syn Alrika.” - Galeb pokiwał głową - To będzie dobre. Tyle. Chyba jedyna kwestia jakiej nie ustaliliśmy to Południowy Fort, ale jako że mamy mieć głowy nisko i się nie wychylać ominiemy go. Póki co odpocznijmy. Za mało mieliśmy okazji aby o pełnych brzuchach i zwilżonych gardłach iść spać.

Thorin uważnie zanotował każde słowo na “brudnopisie” jakim stała się w obecnej chwili niedoszła umowa z jednym podpisem. Zmienił jednak zakończenie wymawiając na głos - powiedział Galeb syn Galvina i poprzedzając całą jego wypowiedź cudzysłowiem . - To że spisuję te słowa wynika już z samej koniki, jej nazwy, tytułu, unikam powtarzania tej oczywistosci przy każdej cytowanej wypowiedzi, brzmiałoby to bowiem sztucznie, jak gdybym musiał ten fakt potwierdzać co chwilę. Stanie się jednak jak mówisz, zacytuję twoje słowa w kronice gdy tylko nadgonię w niej chronologię, ostatni zapis mam gdzieś bowiem w tunelach a i to jedynie w notatkach nie w samej kronice. Skinął głową Thorin jakby potwierdzając swoje zamiary.

Po naradzie Galeb wyznaczył warty. Najlżej ranni mieli się podjąć stróżowania. Najpierw Detlef, później Dirk i Ergan, po nich Grundi, zaś nad ranem nad wszystkimi miał czuwać sam Galeb.

Thorin rad z takiego przydziału uszykował sobie miejsce w grocie do spania. Nie zamierzał tego wieczora wiele robić, cały organizm aż prosił się o wypoczynek, kolejny poranek oznaczał ponowną potrzebę opieki nad rannymi, choć musiał przyznać że tych stanowczo dzisiejszego dnia ubyło. Dobrze wspominał każdego z nieobecnych Khaidar której temperament nie miał sobie równych, Thorguna najlepszego strzelca jakiego znał, Dorrina największego siłacza i niezmordowanego wojownika, a nawet Hurana, starego khazada który służył im pomocą jako przewodnik. O każdym miało się znaleźć słowo czy dwa w kronice , miał jednak nadzieje że kiedyś jeszcze ich spotka.
 
Eliasz jest offline  
Stary 24-02-2015, 13:30   #640
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy już wszyscy byli na powierzchni, gdy wspieli sie po orczych linach Dirk jako pierwszą rzecz priorytetową zaspokoił pragnienie. Następnie rozpoczął myć się w śniegu, mydlił się mydłem, a usówał je śniegiem. Oczyścił także ubranie. Zanim ubranie przeschło Huran postanowił ruszyć, a w raz z nim poszli Dorrin, Khaidar i Thorgun. Dirk pożegnał się z nimi po żołniersku, prostym uściskiem dłoni.
Odświeżony postanowił zaczepić Rorana. Była to idealna okazja by go sprawdzić. Reakcja Rorana przekroczyła najśmielsze oczekiwania Dirka. Roran przyparty do muru zareagował jak pospolity zbój, jak ranny zwierz nie mający drogi ucieczki, zachowywał się agresywnie. I gdyby był tak przebiegły jak o sobie mniema odpowiedział by Dirkowi na pytania nie koniecznie mówiąc prawdę. Reagując wściekłością potwierdził przypuszczenia Dirka, że zdradził grupę. Do tego zupełnie nie reagował na osobiste obelgi, które Dirk w niego ciskał. Tym samym utwierdzał Dirka w przekonaniu, że Roran jest pozbawiony honoru. Dirk był cały ten czas spokojny, całą uwagę koncentrował na mowie ciała Rorana, na jego nieskładnych odpowiedziach, na jego złości, na groźbach jakie rzucał pod adresem Dirka. W ten sposób zachowywali się winni, tak postępowali banici, szuje i wyjęci spod prawa. Zachowanie Rorana rozczarowało Dirka, bo ten miał nadzieję, że ów choć trochę zachowa zdrowego rozsądku. Nie na darmo w Ostermarku powiada się, że na złodzieju czapka gore. Roran był winny, a winy te były znacznie poważniejsze niż Dirk początkowo sądził. Możliwe, że nawet Roran miał ich zwabić do Południowego Fortu w pułapkę. Ta myśl nie dawała alchemikowi spokoju, a pasowała do roranowej tyrady idealnie. Roran obawiał się niewygodnych pytań, tak jak pospolity zdrajca przyłapany na gorącym uczynku, jak rzezimieszek złapany za kołnierz.
Po wstawieniu się za Roranem Galeba i Detlefa, Dirk spuścił z tonu, nie miał zamiaru doprowadzać do rozlewu krwii, do waśni wewnątrz oddziału. Co chciał osiągnąć, osiągnął i to z nawiązką. Po chwili dosłyszał jak Roran przyjacieluje Galebowi, stary cap szukał sojuszników. Co świadczyło o tym, że bał się Dirka. Urgrimson zadowolony z siebie postanowił zapalić fajkę. Był w miarę czysty, wydobył z Rorana nawet więcej informacji niż się spodziewał, mając wcześniej Rorana za sprytnego. Nie sądził by można byłoby być takim głupcem i podać się na tacy.
Urgrimson wrócił do swoich zajęć, musiał zrobić przegląd ekwipunku, przepakować się, ubrć w ciepłe zimowe ubranie. Do tego Thorin miał spory zapas zużytych bandaży, które Dirk wziął od niego. Zagotował wody w całym hełmie orczym, dodał wióry mydła I ponownie zagotował, gdy woda wrzała umieścił w niej zużyte posklejane bandaże. Wodę nasiąkniętą krwią wylewał, bandaże przepłukał, by ponownie powtóżyć czynność, aż namydlona woda przestala się barwić na czerwono od krwii. W ten sposób zregenerował cały zapas bandaży, które Thorin zwyczajnie wywalił.
Wieczorem, po spowiedzi Rorana galebowi, zainicjowanej przez Dirkową nieustępliwość, rozpoczęła się debata, kto będzie kolejnym dowódcą. Dirk siedział z boku, popijając herbatkę ze świerzych liści górskiego tymianku, których znalazł odrobinę pod śniegiem. Siedział, pił, palił i słuchał. Nawet sam wtrącił się raz czy dwa, jednak to było bez celowe. Galeb mamrotał coś o jakiejś wróżce, przez co Dirk musiał siłą woli powstrzymywać się aby mu nie parsknąć śmiechem prosto w twarz.
Aż w końcu stało się. Dowódcą oddziału mianował się Galeb, który z racji kowala run był najlepszym kandydatem wedle opini Dirka. Urgrimson ani nie sprzeciwił się ani nie zaaprobował oficjalnie wyboru. W myśl zasady milczącej zgody. Jednak ta cała narada zmieniła coś w Dirku. Otworzyły mu się oczy na podejście pozostałych do powagi leczenia. Oni wszyscy chyba uważali, że im się należy opieka Thorina jak i medykamenty Dirka. Nawet nie zdawali sobie sprawy jak bardzo są w błędzie. Ale poczekamy, zobaczymy. Już było widać różnice w leczeniu, Dirk niemal był sprawny, a Roran z Galebem by być w podobnym stanie potrzebowali tygodni jak nie miesięcy. Dirk był cierpliwy, jako alchemic musiał się tego już dawno nauczyć, wiedział, że przyjdzie czas gdy zabraknie leków, a wtenczas będą mogli docenić to co mieli, a utracili. Dla nich to były tylko leki i maści, jednak gdyby mieli zapłacić z ate specjały, za ten towar rarytasowy pewnie zaczęliby go doceniać. Wystarczy tylko poczekać. Wedle opinii Dirka, jedynie Thorin zasługiwał na to by dawać mu darmowe maści, by przygotować dla niego lek przyśpieszający regenerację spalonej skóry, aż w końcu by to właśnie Thorinowi i nikomu innemu przygotować maść na porost włosów. Pozostali, pozostali jeśli zechcą otrzymać takie maści słono za nie zapłacą. Bo nie tylko była to niedostępna rzecz dla takich obwiesi jakimi byli, ale także rzecz niezmiernie droga, choć samo wykonanie i składniki już nie były aż tak niedostępne ani drogie.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172