Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-10-2014, 12:17   #481
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Thorin przebudził się nagle, w uszach brzmiał jeszcze odgłos krzyku Kyana, a może to był czyjś inny głos? Nie sposób było stwierdzić w tych ciemnościach, a chwile później i tak zamilkł. Wstał sięgając po tarczę i topór. Trzymając ścianę za plecami rozglądał się po pomieszczeniu szturchając nogą innych którzy leżeli obok niego.

Mrok nie pozwalał rozeznać się w sytuacji, było jednak pewne, że zostali zaatakowani, czekał na wroga i na światło które miało nadejść. Przysłonił oczy po ostrzeżeniu Dirka, chemik coś szykował, a skoro ostrzegał , musiało to być silne. Po dłuższej chwili jeden z wózków rozpłonął silnym ogniem dając możliwość zorientowania się w sytuacji. Kyan leżał w kałuży krwi z nożem wbitym w bebechy, Thorin doskoczył . chciał go uwolnić, ale musiał upewnić się, że nie ma do czynienia z szaleńcem.

- Rozpoznajesz mnie? – zapytał Thorin przyglądając się uważnie Kyanowi z bliska. W oczach związanego krasnoluda czaiło się szaleństwo, odpowiedział jednak
- Thrrrhrhrhr...Thhhrr...Thrrrooo...thhrhrronin Ahrrhrh Alrihrhrhhr ksson... - wycharczał mocno przerażony krasnolud w stronę znajomej twarzy.

Kałuża krwi była spora oznaczała poważną ranę i nie było czasu do stracenia. Thorin wrócił biegiem po torbę medyczną, nie zwracając już większej uwagi na to co się działo z resztą. Wiedział, ze wrogowie pierzchli, a Detlef szykuje obronę. Coś nadchodziło z korytarza. Na wnikliwa analizę nie było czasu, na uzbrojenie się też. Jedyne co musiał zrobić to pomóc Kyanowi zanim ten wykrwawi się kompletnie.

„Najpierw sztylet” pomyślał wiedząc, że skaveny najpewniej zatruły broń i im dłużej pozostaje wbity tym więcej trucizny dostaje się do organizmu. Przygotwał się do zatamowania rany po czym wyciągnął rękojeść... Ku własnemu przerazeniu okazało się że trzyma rękojesc bez ostrza, ono musiało utknąć w bebechach Kyana. „Ale jak?” zastanawiał się przez ułamek sekundy Thorin, wiedział, że nie ciągnął mocno , że ułamanie sztyletu w bebechach graniczyło z cudem. Nie czas jednak było na rozważania, trzeba było wyciągnąć pośpiesznie ostrze, a zwoje lin nie ułatwiały tego.

- Pomóż mi tu któryś !– zawołał w przypływie strachu. Nie o siebie się lękał ale o Kyana, który wykrwawiał się na jego rękach. Przybył Dirk , który pomógł przygotować ostrze do przypalania ran. Thorin w tym czasie pozbył się liny i próbował pomóc Kyanowi przeczyszczając ranę i wyciągając ostrze... O zgrozo nie jedno. „Przeklęte skaveny” – pomyślał gdy zauważył stłuczone szkło w bebechach rannego. Szczury musiały użyć szklanego ostrza które po wbiciu połamało się na wiele kawałków i pozostało w ranie paskudnie ją paprząc.

Przed Thorinem stał trudny wybór pomiędzy natychmiastowym zatamowaniem krwawienia – które już przecież wypompowało z Kyana tyle krwi... Wiązało się jednak z pozostawieniem szkła i krwawieniem wewnętrznym i dalszymi komplikacjami. Wiedział, że na dłuższa metę jest to złe rozwiązanie. Krwawienie wewnętrzne było trudniejsze do opanowania, a próba przemieszczania się przez Kyana prowadziłaby do tego że wciąż na nowo ciachałby się od środka. „Przeklęte skaveny” – przemknęło mu przez głowę. Jedyne co mógł zrobić to wyciągnąć szkło ryzykując że Kyan wykrwawi się zupełnie.

Na szczęście Dirk dośc szybko rozgrzał ostrze i przypalał rany po szkle gdy tylko Thorin jakiś kawałek wyciągał, krok po kroku, oczyścił paskudną ranę – mając nadzieje że zupełnie. Pamiętał o Galebie jak i Khaydar , już miał im ruszyć z pomocą, gdy okazało się, że walka rozgorzała na nowo. Kyan chwycił za broń, prowokując Thorina do kilku kąśliwych uwag na temat jego stanu i pomysłu walki, po chwili dotarło jednak do niego że przecież wszyscy są w opłakanym stanie...

Jednak walka tuż po takiej operacji... „No tak przecież dałem mu znieczulenie, nic nie czuje skubaniec...” Kyan nie był małym dzieckiem, Thorin musiał założyć że wiedział co robi... Z drugiej strony zachowanie niektórych osób z oddziału, zwłaszcza zupełny brak jakiegokolwiek przygotowania na wyprawę w tunele, zdawały się przeczyć takiemu podejściu i nakazywać traktowanie niektórych niczym dzieci...

Khaydar podniosła się gotowa do walki – najwyraźniej nie było z nią tak źle jak prorokował Huran. Galeb również ruszył do boju. Nie mogąc więc nikomu bezpośrednio pomóc Thorin zaczął przywdziewać zbroje , u wylotu korytarza i tak był już tłum i miejsca dla niego zdawało się brakować. Poza tym był tam trujący dym co jedynie przypomniało mu o tym jak wczesniej wołał do wszystkich by nałożyli chusty. Miał nadzieje że to zrobili, jednak odgłosy rzygania sugerowały coś innego... a może chusty nie wystarczyły? Zastanawiał się przez chwile czy ogień nie wypaliłby gazu, tak jak to zrobił w korytarzach pod młynem. Tyle że tam ciśnienie w dopiero co otwartej butli było spore, a przypalanie obecnie rozproszonego już gazu mogło zwyczajnie nie przynieść efektu. Mieli zresztą lampę , jeśli gaz dotarł do ognia i nie zapłonął nie było co próbować.

Nakładając zbroje był gotów w każdej chwili przerwać dopancerzanie się , chwycić za topór i tarcze i ruszyć do boju. Z chęcią odrąbałby kilka skaveńskich głów. Może nawet wziąść jeńca , który doprowadziłby ich do wyjścia? Mieli już słownik, mogli się dogadać nawet z takim który nie znałby khazadzkiego. Nie wiedział tylko tego czy dane mu będzie dołączyć się do bitwy , czy też kolejni ranni którym będzie należało pomóc, skutecznie uniemożliwią mu włączenie się do walki. Nakładając zbroje szykował się na każdą okoliczność, a pod nosem zanosił modlitwy do przodków.
 
Eliasz jest offline  
Stary 21-10-2014, 23:38   #482
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Sztuczki! Sztuczki i podstęp!

Wielkie było niepocieszenie Galeba, że z każdą potyczką musiał na własnej skórze przekonywać się o kolejnych i kolejnych plugawych praktykach skavenów. Wiedział o nich coraz więcej, ale czy ta wiedza była tego wszystkiego warta?

Chyba wielka determinacja w przejrzeniu kolejnego fortelu szczuroludzi wyostrzyła wzrok runiarza. Zaczął dostrzegać przepływające w wodzie cienie. Szczury doskonale sobie radziły w jaskiniach i jak dało się zobaczyć też w wodzie. Ten nurt by obił krasnoluda i pewnie nie pozwolił mu na cokolwiek... a szczurze cienie przepływały jakby nigdy nic...

Runiarz chwycił kamień i cisnął go w wodę koło jednego z ciemnych kształtów.

Jak na zawołanie, niczym sprężyna z wody wychynął skaven dzierżący w dłoni kuszę z której wystrzelił. Chybił sromotnie, ale zaraz zanurkował i popłynął dalej z prądem. Poziom bezczelności szczura był niewyobrażalny. Ale najwyraźniej widząc, że nie uda się im podejść niezauważonym skaveny nie próbowały wychodzić na brzeg. W międzyczasie za plecami runiarza zabawa przy tunelu rozkręcała się na całego, bowiem słychać było wybuchy... Połatany przez Thorina Kyan podniósł się i wziął do ręki kuszę wzmacniając wartę, którą trzymał Galeb, ten jednak zdał sobie sprawę z czegoś - nie mieli światła.

Jedynym jego źródłem był teraz chemiczny płomień ze zdetonowanej przez Dirka bomby. Dlatego Galeb postanowił coś z tym zadziałać. Kyan rzekł, że w jego plecaku znajduje się lampa, tyle że pusta. Krzycząc runotwórca zapytał o olej. Od strony tunelu nadeszła odpowiedź, że Dirk takowy posiada. Bez dłuższego guzdrania się runiarz chwycił lampę i pokuśtykał w stronę gdzie Dirk rozłożył się ze swoimi materiałami wybuchowymi i szykował dla skavenów kolejną niemiłą niespodziankę. Nie było to łatwe. Szalejący przy wyjściu z tunelu pożar, plus wcześniej palący się górniczy wózek narobiły tyle dymu, że niektórzy zaczęli kaszleć i się krztusić. Na szczęście runiarz przezornie namoczył szal w wodzie i owinął go wokół twarzy.

Odebrawszy od alchemika oliwę Galeb zaczął napełniać lampę. Wtedy też Dirk widząc że towarzysze mają problemy w odpieraniu nacierających skavenów chwycił kuszę, a Runiarzowi wcisnął do ręki jedną ze swoich bomb instruując jak ma jej użyć.

Galeb spojrzał na bombę, potem na zniszczenia jakie spowodowała poprzednia i poczuł dreszcz. Nie obawy, ale dreszcz zemsty. Obsługa ładunku wydawała się bajecznie prosta. Zapalić, rzucić i patrzeć jak wroga pochłania ogień. I jakby zły los chciał, aby zaraz myśli te się spełniły. Oto szczury zaczęły wypełzać z tunelu większą ilością. Wyglądało na to że Detlef, Roran, Grundi i Thorgun na których głównie opierała się obrona nie zdołają odeprzeć nacierającego wroga. Galeb nie zastanawiał się dwa razy.

Przerwał majstrowanie przy lampie i skrzesał iskry. Nasączona szmatka wetknięta w kulę pełną łatwopalnej substancji zajęła się szybko. Dirk mówił że to specjalność jego klanu, ta mieszanka. Czas był najwyższy przekonać się jak to działa.

Pech prześladował Galeba. Strzelano do niego i rzucano w niego, a on nic nie mógł zdziałać. Podsumowaniem tego było, że bomba którą dostał do ciśnięcia wyślizgnęła się z jego dłoni, kiedy się nią zamachnął. Była cała śliska od substancji, którą była nasączona szmatka, a ta teraz paliła się w najlepsze. Runiarzowi oczy się rozszerzyły. Chwycił oburącz kulę próbował nią miotnąć do wody, aby tam sobie spokojnie wybuchła.

- Dirk! Wybuchy to twoja brożka! Mnie tego więcej nie dawaj...


Nie dokończył. Bomba eksplodowała posyłając Galeba wiele metrów do tyłu prosto na ścianę przy której walczyli jego kamraci. Ale tego co dalej było już nie widział

***

Otworzył oczy. Jakieś postacie migotały mu i wszystko zasnuwał dym. Gdzieś tam palił się ogień. Dużo ognia i to takiego dziwnego. Takiego alchemicznego. Takiego jakiemu Galeb nie ufał.
Był też ból. Straszliwy. Promieniujący z prawie całego ciała. Nie czuł twarzy. Nie czuł dłoni. Ktoś go wołał.
- Nic... nic mi... nie jest. - wycharczał do tego kogoś.
Szczęki broni. Krzyki, piski i kaszlnięcia. I przygasający ogień. Ach.. chyba jednak umierał. Robiło się ciemno i wszystko powoli cichło. Zaczął kaszleć. Miał problem z oddychaniem.
Najwyraźniej najwyższy był czas aby przywitać się z Gazulem.
Złożył więc Galeb zwęglone dłonie na piersi jakby do modlitwy i powoli zaczął odpływać. Nie zauważył nawet kiedy świadomość uciekła i przestał już cokolwiek odbierać z otoczenia.
 
Stalowy jest offline  
Stary 22-10-2014, 20:23   #483
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Po pierwszej bombie Dirk był z siebie dumny, bomba w połączeniu z trującym gazem skavenów wywołała spektakularny wybuch. Siła wybuchu obaliła Dirka i kilku innych, ale najważniejsze, że zablokowała wyjście skavenom. Dirk postanowił przygotować kolejne pociski, gdyby skaveni przeprowadzili kolejny atak Urgrimson miałby dla nich kolejną porcję wybuchowej mieszanki. Khazadzi strzelali do tunelu zabijając kolejne skaveńskie ścierwa. Ci drudzy nie pozostawali bezczynni sami zaczynając ostrzał pozycji Khazadów. Jedna z broni okazała się bardzo celnym pociskiem, zwalając z nóg Hurana. Dirk wpadł na pomysł aby zanużonymi bełtami w alchemicznej substancji ostrzelać skavenów tkwiących w tunelu. Ogień wywoływał w skavenach ogromy starch, te które tam siedziały musiały byś świetnie przeszkolone. Dirk zamiarował złamać ich morale płonącymi pociskami. Jednak los potoczył się inaczej. Detlef wydał rozkaz aby Dirk i Ergan wsparli Kyana. Galeb w tym czasie dokuśtykał na pozycję Dirka po naftę. Dirk krótko poinstruował Galeba jak użyć bombę, miał jednak nadzieję, że Galeb podejdzie w kierunku tunelu i zaczopuje przejście skavenom. Stało się jednak inaczej. Galeb przerwał nalewanie nafty do lampy, odpalił bombę i rzucił ją sobie pod nogi. Dirk zamarł. Już czuł się martwy, już godził się ze swym losem. Bomba jednak nie wybuchła, Dirk rzucił się do ucieczki, a Galeb w tym czasie zamiast uciekać ten podniósł bombę by ją odrzucić. Ładunek zdetonował będąc w powietrzu. Siła wybuchu cisnęła biegnącym Dirkiem. Gdy odzyskał przytomność wszystko go piekło, chciał się nasmarować czerwonym łojem, jednak nie bardzo mógł co kolwiek poradzić na sesztywniałe palce, strasznie czarne od sadzy. Ktoś pojawił się obok niego, chyba Thorin, bo któżby inny. Czarny dym wypełniał salę, a po chwili brak tlenu usypiał wszystkich będących w komnacie. Urgrimson próbował zasłonić usta i nos resztkami szala, jednak powietrze uszło z niego i w kliniczną popadł śmierć.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 23-10-2014, 21:53   #484
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Gdy Grundi dobiegł do walczących u wylotu ciasnego tunelu, okazało się że Dorrin z Detlefem zablokowali już skutecznie przejście i przerabiali wrogów na krwawą miazgę. Syn Fulgrima zaatakował jednego ze szczurów, który nieobacznie przedarł się za dzikiego górala. Nadziak zagłębił mu się w szyji i utknął tam na chwilę. Wyszarpując broń, Grundi niemal oderwał parszywy łeb wroga. Po tym ciosie nie miał już jak wspomóc towarzyszy. Widział tylko plecy Detlefa, niemal całkowicie blokujące przejście, niczym szpunt w beczce piwa blokuje otwór po kołku. Nawet znalezienie skaveńskiego oszczepu nie pomogło. Tunel był po prostu zbyt ciasny aby atakować bokiem czy górą.
Fulgrimsson ściskał w gniewie broń wroga. Był tak blisko, a jednak nie był w stanie w żaden sposób pomóc walczącym. Nie mógł zmiażdżyć znienawidzonego wroga.

W obozie panował chaos niczym w płonącym burdelu. Ranni krzyczeli i byli opatrywani, poparzeni dymili smętnie i zdawało się że każdy zajęty jest własnymi, czasem dosłownie, palącymi problemami powstałymi po eksplozji zapalających ładunków Dirka. Po zmarnowaniu dłuższej chwili i podduszaniu się ciągle gęstniejącym, smolistym dymem wypełniającym pomieszczenie, Grundi złamał ze złością zdobyczny oszczep i cisnął jego kawałkami w pobliski ogień.

Pochylając się, ruszył w stronę swoich rzeczy. Zabójczego dymu było coraz więcej i niedługo miał wypełnić salę całkowicie zabijając zarówno obrońców jak i atakujących. Gdy dopadł swoich rzeczy, opadł na kolana i zaczął wdziewać swój napierśnik. Choć tyle mógł zrobić, jeśli wróg przedarł by się przez wąski tunel. W zbroi mógł przyjąć na siebie główną falę ataku. Musiał!
Kaszląc niesamowicie wymacywał kolejne sprzączki, przynitowane do stali i przekładał przez nie skórzane paski. Oczy łzawiły niemiłosiernie, w klatce piersiowej czół ból, a palce przestawały słuchać poleceń. Grundi się dusił. Starał się odepchnąć świadomość powolnego umierania od broni sojuszników i skoncentrować na sprzączkach, lecz niedługo później zabrakło powietrza i wojownik bezwładnie zwalił się na swą tarczę, nawet nie będąc w stanie podeprzeć się rękoma.

Zapadła ciemność, czy na zawsze?
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 24-10-2014, 15:30   #485
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Widząc, co dzieje się dookoła, Khaidar nie mogła pozbyć się natrętnej myśli, obijającej się wewnątrz obolałego łba, niczym bardzo zirytowana pszczoła.
Na chuj było się budzić?
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, zresztą odpowiedź na jakiekolwiek inne też przysporzyłaby jej masę kłopotów. Senny koszmar zmienił się w kolejny majak, zamglony i rozmazany. Dominowały w nim niewyraźne dźwięki i ostre kolory, wirujące w morzu absolutnej czerni. Co jakiś czas obraz wyostrzał się, ale tylko ma krótką chwilę. Wystarczyło jednak, by wycieńczona khazadka zdołała rozpoznać najbliższe otoczenie i sytuację.

Mieli przejebane, tak zwyczajnie i po bożemu wdepnęli w gówno… znowu. Tym razem jednak córa Ronagalda nie liczyła na cud, ich pulę wykorzystała już dawno temu. Pozostawało wziąć się w garść i zagryzając z bólu wargi, ruszyć ku przeznaczeniu. Krzywiąc się przy najdrobniejszym ruchu, sięgnęła po broń i poprawiła pancerz. Naraz zamarła. Nie wiedzieć czemu przed oczami stanęła jej twarz Thorguna. Zaklęła w duchu, pomstując na swoją głupotę i durne sentymenty. Musiała przyznać, że polubiła siwego drania, który kilka miesięcy temu uratował jej życie. Nim zdążyła pomyśleć logicznie, ruszyła w jego kierunku, zataczając się i potykając co kilka kroków. Niewiele widziała, niewiele czuła prócz bólu i nudności. Gdzieś z daleka doleciał do niej szczęk oręża, czyjś podniesiony głos. Ktoś krzyczał, a może jej się tylko zadawało? Co było realne, a co stanowiło jedynie wytwór pogrążonego w malignie umysłu, nigdy nie pracującego jakoś specjalnie poprawnie?
-Głupi...sku..rwiel- wyrzęziła, przypłacając wypowiedzenie dwóch słów ostrym atakiem kaszlu i krwawą pianą, ściekającą z lewego kącika ust.

Nagle świat stanął w płomieniach, a jakaś potężna siła oderwała kobietę od ziemi i posłała ją kilka kroków do tyłu. Swąd palonych włosów wymieszał się z ciężkim, lepkim dymem, zatykając nos skuteczniej niż brudna szmata.. Utrata brwi nie była tak poważna, jak oparzenia twarzy i dłoni. Bąble pokryły policzki i czoło khazadki oraz inne odsłonięte części ciała. Dla Khaidar było to o tyle gorsze że nosiła już na twarzy ślady ostatnich starć, pozszywana twarz która wraży topór prawie rozłupał na dobre, a teraz te poparzenia. Nie były to obrażenia z rodzaju tych które nie pozwalały dalej funkcjonować jednak każdy ruch i oddech były okupione straszliwym bólem. Podniosła się z ziemi i zaciskając zęby podjęła wędrówkę. Pierwszy krok, drugi...i jeszcze kolejny.
Wódki...wódki kurwa...a może czego innego? Po cholerę tu idę? - zdążyła pomyśleć i wpadła na strzelca.
No tak…

To, że czuła się fatalnie stanowiło spore niedopowiedzenie. Nie dość, że poparzenia twarzy i dłoni piekły jak jasna cholera, to upadek naruszył starsze rany. Próbowała się wyprostować, lecz nie dała rady. Jej brzuch żył własnym życiem, a wszelkie wnętrzności próbowały wydostać się na zewnątrz, rozdzierając miękkie tkanki otrzewnej. Znalazła w sobie tylko tyle siły, by nie paśc jak długa na twarz, lecz oprzeć tarczę o ziemię i uklęknąć za nią, robiąc obok miejsce dla Thorguna. Zużyła podarowaną przez Thorina maść na oparzenia, nakładając ją byle jak na skwierczącą skórę i nawet machnęła dwa razy toporem, dobijając postrzelone przez towarzysza skaveny...a potem osunęła się na ziemię, nieruchomiejąc i ku własnej uldze przestając odczuwać cokolwiek.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-10-2014, 22:28   #486
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Kolejny raz tchórzliwe skaveny próbowały ich zagazować, zamiast stanąć do walki jak na wojowników przystało. Ale czegóż innego mogli się spodziewać po tych przerośniętych gryzoniach? Otoczony zielonkawą mgłą kaszlał okrutnie i ledwo powstrzymywał się od pocierania oczy i drapania swędzącej piekielnie skóry. Nie zdołał jednak powstrzymać torsji, gdy gorzki i cuchnący szczurzym łajnem opar wypełnił mu płuca.

Odepchnął stojącego najbliżej Hurana na bok, by zrobić miejsce strzelcm i dał rozkaz otwarcia ognia, samemu także schodząc z linii strzału. Chwycił opartą o ścianę rusznicę i wycelował w szczuroludzia dzierżącego gazowy ładunek, któremu kula z rusznicy Thorguna urwała niemal pół głowy, a mimo tego ten biegł dalej pchany nienawiścią do khazadzkiej rasy. Precyzyjnie wymierzony pocisk Detlefa rozerwał mu gardło i wreszcie bestia padła. Nie było jednak czasu na radość z powalenia wroga, gdyż pobratymcy zabitego szczura właśnie przeskakiwali przez górniczy wózek blokujący wylot tunelu. Cios zakrzywionym nożem Thorvaldsson zbił na bok bez problemu, jednak zupełnie nie spodziewał się kopnięcia - na szczęście licha postura skavena nie nadała mu pędu wystarczającego do wyrządzenia krzywdy większej, niż kilka siniaków, a sam napastnik został odrzucony z powrotem do tunelu.

Detlef spostrzegł, że atakujące ich skaveny miały inne umaszczenie futra - zwykle w kolorach od brązowego do czarnego, jednak te były jednolicie jasnobrązowe. Różniły się również opancerzeniem i uzbrojeniem - zamiast wszelkiej maści pordzewiałych i tępych ostrzy, głównie zdobycznych lub wykutych w prymitywnych skaveńskich kuźniach, oraz pochodzącymi z tych samych źródeł pozszywanymi ze sobą w nieładzie pancerzami, te dysponowały solidnie wyglądającymi włóczniami, mieczami i nożami dodatkowo wyposażonymi w kolce i haczykowate zakończenia, by wyrządzić jak najwięcej obrażeń przy próbie wyciągnięcia ich z ran oraz całkiem przyzwoitymi pancerzami i okutymi tarczami. Zhufbarczyk z niepokojem zauważył, że nie była to przypadkowa zbieranina, z jaką mieli już do czynienia wiele razy, lecz karny i dobrze wyposażony, jak na skaveńskie standardy, oddział. Czyżby komuś nadepnęli na odcisk, czy było to przypadkowe spotkanie?

Ostrzegawczy krzyk Dirka złączył się z eksplozją ognia i światła. Skalna ściana nad wylotem tunelu zapłonęła niebieskim ogniem i roztopiona skała zaczęła spływać w dół i kapać gorącymi kroplami. Zarówno górniczy wózek jak i kłębiące się najbliżej skaveny zostały pochłonięte przez piekielny żar, którego nie mógł przeżyć nikt i nic. Z tunelu buchnął ogień przewracając kilku krasnoludów, jednak napastnicy nie mogli wykorzystać zamieszania z powodu pożaru obejmującego wylot korytarza.

- Ładuj! - krzyknął do strzelców. Sam cofnąwszy się kilka kroków począł ładować rusznicę, by przetrzebić wroga, nim ten wedrze się do komory oczyszczarki. Niestety szczuroludzie nie pozostali dłużni i w kierunku krasnoludów miotali bełty, oszczepy, noże i kawałki skał.
- Strzelać bez rozkazu! - padła kolejna komenda.

Detlef wystrzelił ponownie, gdy tylko skończył ładowanie rusznicy. Z satysfakcją odnotował kolejne trafienie, a właściwie dwa - pocisk przebił bark pierwszego szczurludzia i utkwił w ramieniu kolejnego. Przy strzale tylko nieznacznie wysunął się zza załomu, ale to wystarczyło, by skaveny odpowiedziały, na szczęście niecelnie i zdążył schować się z powrotem. Rusznicę odłożył na bok i sięgnął po morgensztern. Ogień przygasał i lada chwila ponownie dojdzie do zwarcia.

Dym z płonącego wózka, palonej skały, paliwa bomby zapalającej i spalonych zwłok powoli wypełniał niedużą w końcu komorę oczyszczarki i zaczynał drażnić drogi oddechowe. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze i co rusz słychać było kaszel.

- Strzelcy piętnaście kroków z tyłu, kucać, ładować i strzelać bez rozkazu! Dorrin, Roran - nie stójcie jak barany na wylocie! Trzy kroki na bok i czekać, aż tu wbiegną! Grundi, do mnie. Nasza czwórka ich zatrzymuje, reszta opatrywać rannych i strzelać! Thorin, jak sytuacja z rannymi? Melduj! Kto może strzelać? Co z Kyanem? Wszyscy, którzy nie strzelają i nie opatrują rannych ustawić się po bokach przy wylocie tunelu! Bijemy, jak tylko tu wlezą! - Thorvaldsson przyklęknął na jedno kolano i czekał na wroga. - Dirk, Ergan - pomóżcie Kyanowi! - krzyknął, gdy zauważył w głębi komory Thravarssona stawiającego czoła dwóm przeciwnikom.

Stało się. Z tunelu wyprysnęli skaveńscy wojownicy. Ten, który natarł na Detlefa był całkiem sprawny w swym rzemiośle. Na rozprutą kolczugę pod lewą pachą Detlef odpowiedział silnym ciosem w dolną łapę przeciwnika. Kolejne dwa ciosy pozbawiły go głowy i życia.
- Do walki wręcz! WYpieramy ich do tunelu. Thorgun, Galeb, Dirk, Khaidar - pomóżcie nam tutaj! - zawołał widząc, że udało im się odeprzeć pierwszy napór wroga.

Wtedy znowu eksplodowała kula ognia, tym razem gdzieś za pierwszą linią obrony. Buchnęło rozgrzane powietrze, aż musiał zmrużyć oczy. W huku ognia ledwo było słychać krzyki i przewracające się ofiary płomieni. Tuż koło Detlefa ciśnięty podmuchem przefrunął Dorrin i wbił się prosto w kłębiące się w tunelu skaveny. Jeśli mu nie pomogą, to niechybnie będzie to koniec tego niepowtarzalnego krasnoluda.
Thorvaldsson rzucił okiem na pieczarę za sobą. Roran płonął, gdzieś zniknął Galeb i Dirk razem ze sporą częścią skavenów, które zdołały się przedrzeć. Jeden biegał płonąc jak pochodnia, a Grundi walczył z kilkoma przeciwnikami.
- Kyan - dobij szczura! Ergan - pomóż Roranowi! Khaidar, Thorgun - pomóżcie Grundiemu! - sam rzucił się na pomoc otoczonemu przez szczuroludzi Dorrinowi. Najbliższy skaven otrzymał potężny cios w czerep, jednak mimo poważnych obrażeń zdołał ustać. W odpowiedzi w oczkach kolczugi Thorvaldssona zaplątał się bełt jedynie nieznacznie wbijając się w ciało, cios mieczem, który na szczęście nie zdołał rozciąć metalowych ogniw oraz pchnięcie włócznią, które zbił na bok. Dorrin się trzymał, chociaż stracił oręż i musiał bronić się gołymi rękami.

- Dawać, kurwa! Pomóżcie nam tutaj! - zawołał. Sam nie zdoła uratować wielkiego berserkera. W sukurs przyszedł Grundi, który celnym ciosem kruczego dziobu zakończył żywot wroga ranionego wcześniej przez Detlefa. Tunel coraz bardziej wypełniał się dymem, przez który nic nie można było dostrzec dalej, niż na wyciągnięcie ręki. Kolejny gryzoń oberwał obuchem w łeb, a Grundi ponownie dobił rannego.

Wszystkie skaveny za plecami Dorrina zostały powalone. Żeby pomóc wielkoludowi musieli użyć dłuższej broni. Zhufbarczyk wsunął toporek za pas, kolczastą maczugę odwieszając na zawieszony u pasa hak. Podniósł upuszczoną przez napastników włócznię, którą poprzedni właściciel ozdobił wieloma małymi zębami i kawałkami kości. Silne pchnięcie raniło szczuroludzia przed Dorrinem, który najwyraźniej nie spodziewał się ataku zza pleców pierwszego khazada. Kolejne pchnięcie również było celne, chociaż nie widział kogo lub co trafił. Niestety, któryś z ciosów musiał dojść Dorrina, gdyż ten zachwiał się i padł. Wraże ostrza raz po raz zagłębiały się w ciele nieprzytomnego lub nieżywego już krasnoluda. Wściekły rzucił się naprzód dżgając na oślep. Jeden ze skavenów padł podduszony dymem, nim Thorvaldsson zdołał go ubić, jednak drugi nie miał tyle szczęścia - skaveńskiej roboty włócznia wbiła się głęboko w brzuch i tam już miała zostać.

Detlef nie widział przed sobą żadnego wroga. Musiały uciec. Dysząc ciężko oparł się o ścianę tunelu i spojrzał do tyłu, gdzie ogień trawił ciała nieszczęśników, wśród których mogli być również członkowie oddziału, który prowadził. Dym wyżerał mu płuca i uniemożliwiał oddychanie, a głowie kręciło się jak po tęgiej popijawie. Przypomniał sobie, że dwaj spośród wrogów leżą gdzieś tutaj i wciąż mogą być groźni. Toporek wydobyty zza pasa pozbawił ich życia szybko, chociaż wydawało się, że wyczerpał do cna siły krasnoluda. Siadł ciężko między zabitymi i tylko oddychał ciężko, wstrząsany co chwila napadami kaszlu.

Czas mijał powoli, a do uszu Detlefa nie dochodził żaden dźwięk. Czyżby wszyscy zginęli poza nim samym? Czy podobnie jak on rozpaczliwie walczą o każdy następny oddech? Teraz wystarczyłby jeden tchórzliwy szczur, by bez wysiłku poderżnąć mu gardło. Był okrutnie wyczerpany i ledwo mógł ruszyć ręką. Na szczęście stan ten nie trwał długo. Gdy tylko stężenie dymu w korytarzu spadło, Thorvaldsson zdawał się odzyskiwać energię. Po chwili mógł wstać i wykonać kilka niepewnych kroków.

Sprawdził co u Dorrina. Wielkolud krwawił z przynajmniej kilku ran i choć jeszcze żył wszystko wskazywało na to, że wkrótce spotka się z przodkami. Odszukał swoje rzeczy i zapalił ostatnią pochodnię, by w jej świetle sprawdzić stan pozostałych. Thorin i Grundi wyglądali najlepiej - nie odnieśli obrażeń, chociaż wydawali się przyduszeni dymem, podobnie jak Khaidar i Thorgun. Huran i Kyan byli poważnie ranni, ale tutaj widać było rękę Thorina, który ich połatał. Najgorzej, poza Dorrinem, wyglądali Galeb i Dirk. Obaj żyli, jednak byli potwornie poparzeni. Nigdzie za to nie mógł dostrzec Rorana i Ergana. Przepadli jak kamień w wodę... właśnie - jedyną poza tunelem drogą, którędy mogły przedostać się tutaj skaveny, była rzeka. Czyżby domysły Ergana o możliwości przeprawienia się na drugą stronę były prawdziwe? Ale co podkusiło tych khazadów do pozostawienia walczących z wrogiem towarzyszy?

Thorvaldsson wiedział, że skoro dym ustąpił, to te ze szczuroludzi, które uciekły, mogą wrócić w każdej chwili. Tym razem musieli być gotowi. Zabrał hełm Kyana i napełnił go wodą. Podszedł do Thorina i wylał zawartość prosto na jego twarz.
- Wstawaj, kurwa, masz robotę... - mruknął tylko i pozostawiwszy klnącego i prychającego wodą towarzysza wrócił do swoich rzeczy. Musiał prowizorycznie opatrzyć zranienia i przywdziać pancerz. Stanowili łatwy łup dla najsłabszego nawet oddziału wroga, a on nie zamierzał ginąć bez walki.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 26-10-2014, 18:19   #487
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Podczas operacji Kyan czuł się jak na torturach… przypalanie, rozrywanie, szarpanie… zdarł gardło od krzyków, które potem już na wpół świadomości zmieniły się jedynie w skromne pojękiwanie… Marzył o tym by odpłynąć w niebyt i nie czuć tego cierpienia i fal bólu które trwały wieki i były tak intensywne że prawie tracił zmysły.W pewnej chwili przestał czuć cokolwiek mimo że krasnoludy dalej nad nim zawzięcie pracowały. Spoglądał tępo zaszklonymi od łez oczami przed siebie jakby już było mu wszystko jedno, co wydarzy się dalej.
Nie zdawał sobie sprawy ile czasu upłynęło zanim uporali się raną i pomogli mu podnieść się.
Nie czuł praktycznie całego prawego boku i był z tego zadowolony inaczej dalej by kwilił i upokarzał się leżąc na ziemi. Omiótł komnatę szybkim wzrokiem i zauważył iż skaveny wdzierały się od strony tunelu po wózku do ich komnaty, poza tym spod wózka wydobywał się podejrzany zielonkawy dym.
Nie zastanawiając się dłużej Kyan ruszył w stronę swoich rzeczy gdy już je wypatrzył.
Założył swój hełm, następnie sięgnął dłonią po leżący swobodnie młot, gdy tylko zacisnął na nim palce pełny uśmiech wykwitł na twarzy krasnoluda niczym słońce o świcie. Zgarnął jeszcze swą okrągłą drewnianą tarcze i był gotowy.

Kątem oka zauważył jak Galeb stojąc przy wodzie cudem uniknął ataku jednego z tych obkurwieńców, zmarszczył brwi w grymasie złości. Parę jakiś dziwnych pocisków rozsiało się po sali nikomu jednak nie robiąc krzywdy.

„To pewnie te skurwiele poczęstowały mnie zimną stalą, o wasze niedoczekanie…”
- pomyślał

Szybko wcisnął młot za pas i sięgnął po kuszę która spoczywała na plecaku. Szybkim ruchem załadował bełt w leże i przymierzył.

„ No dalej… wynurz się jeszcze raz myszko …” – prosił w myślach

Czuł się słabo ale to i tak cud że stał na nogach i był gotów walczyć po dopiero co przebytej operacji. Lekkie zawroty głowy dokuczały mu nieprzerwanie jednak to nie był najlepszy czas na rozczulanie się nad swoim losem.

Nagły huk, żar ciepła i podmuch wyrwał Kyana ze stanu odrętwienia, nagle w sali zrobiło się jasno jakby słońce stało w zenicie… Kransolud pozwoli sobie na odwrócenie głowy w kierunku skąd dochodziły przeraźliwe pyski i jęki towarzyszy, to co ujrzał wyrwało z jego ust…

- O kurwa, ja pierdole… – zaklął na głos widząc Armagedon jaki rozgrywa się na jego oczach

Języki nienaturalnego ognia pełzały po wszystkim czego tknęły, wóz stopił się i wyglądał jak Ogrze gówno, futrzaki miotały się jak opętane zamienione w żywe pochodnie. Ogień topił nawet skałę!

„ Nawet smok nie ma tak mocnego ognia…” – przemknęło mu przez myśl

Płomienie pełzały po ścianach niczym wredne demony.
Dziękował bogom że nie znajdował się w tym momencie w pobliżu Dirka i jego wynalazków…

„Szaleniec…” – skwitował w myślach

Wywołało to nie mały chaos po obu stronach konfliktu, wymiana ognia, ranni po obu stronach jednak Kyan widział że dawali radę, więc pozostał na pozycji pilnując by nikt drużynie na plecy nie wskoczył w najmniej odpowiednim momencie.
Galeb krzyczał coś o świetle, więc krasnolud wskazał mu ręką plecak i odezwał się

- W moim plecaku jest latarnia jeno pusta. – wyjaśnił kowalowi run

Praktycznie cała drużyna zebrała się u wylotu tunelu miotając lub zadając razy wrogowi, ogień powoli dogasał i można było spodziewać się szturmu przeciwnika na nasze pozycję. Słyszał wydającego rozkazy Detlefa.

Huran przez chwilę nieuwagi paskudnie oberwał i Thorin pracował teraz nad nim jak wcześniej nad nim samym. Jednak nie to najmocniej łopotało w głowie Kyana, dym unosił się już praktycznie na połowie wysokości komnaty. Wychodziło że nawet jak przetrwają bitwę to uduszą się gdyż kominy powietrzne nie nadążały z wyciąganiem takiej ilości smogu.Skaveny coraz bardziej nerwowo atakowały bronią zasięgową, jednak robiły tym więcej szumu niż jakiś poważnych konsekwencji.

Nagle ognistowłosy krasnolud poczuł mocne uderzenie w plecy, jego oczy rozszerzyły się niczym spodki był całkowicie zaskoczony. Odwrócił się energicznie i zobaczył futrzastą postać z długim wyszczerzonym złowrogo pyskiem i szeregiem ostrych zębisk, po których ściekała gęsto ślina. Błyskawicznie skaven wyprowadził poziome cięcie nożem mające na celu stworzenie krasnoludowi drugich ust na wysokości szyi.
Kyan w ostatniej chwili zauważył błysk ostrza nim wystrzeliło w jego kierunku i pozwoliło mu to uniknąć śmiercionośnego ciosu.
Nawet nie zastanawiając się nad tym co robi, trzymając kuszę na wysokości biodra wystrzelił naciskając spust, który jak na złość akurat w tym momencie się zaciął. W broni uchodzącej za praktycznie niezawodną ...

„ CO JEST KURWA!?...” – przeklął w myślach

Po czym ponowił nacisk na spust i tym razem bełt wystrzelił i zanurzył się „po same jaja” we flakach sierściucha.
Skaven z szeroko rozwartymi oczami wycofał się parę kroków obserwując jak jucha bucha mu z bebechów…
Krasnolud uśmiechnął się tylko wrednie, ale wiedział że to jeszcze nie koniec, walki. Upuścił kuszę zdając sobie sprawę że parować nią ciosy to niezbyt trafny wybór. Szybkim ruchem ściągnął tarczę z pleców i zasłonił się nią wiedząc iż nie zdąży wyciągnąć młota i sparować nim kontrataku.
Nagle tuż koło niego świsnął bełt i wbił się drugiemu skavenowi w udo, który aż zapiszczał furiacko. Dopiero wtedy Kyan zauważył drugiego skurwiela który czaił się w pobliżu. Nie miał czasu się odwrócić by zerknąć kto posłał tak miłą przesyłkę szczurowi. Jednak po chwili u jego boku pojawił się Ergan z furią na twarzy wyprowadził cios młotem, który z żeber skavena zrobił domino.

To było za wiele dla tego skavena mimo że był nader uparty i zawzięty zaczął uciekać z prędkością o którą nawet by elfa nie podejrzewał. Po drugim przeciwniku słychać było tylko głośne chlupnięcie i także już nie było go w komnacie.

Kyan kiwnął głową z wdzięcznością Erganowi za wsparcie, a następnie zarzucił tarczę na plecy, podniósł kuszę i począł ją ładować. Zaniósł się kaszlem od wszechogarniającego wszystko dymu, oczy mu łzawiły.
Zerknął na to jak sprawy się mają przy tunelu, skąd jego uwagę odciągnęła własna potyczka. Parę skavenów wdarło się przez tunel, cześć już leżała martwa, a część walczyła.

Nagle kolejny huk i wybuch wstrząsnął cała salą, Kyan mógł jedynie obserwować z otwartymi ustami jak trzy krasnoludzkie postacie zostały wystrzelone jak z katapulty każda w innym kierunku. Dopiero po chwili rozpoznał w ich osobach Galeba i Dirka którzy leżeli w bezruchu dymiąc przypieczeni niczym skwarki… Trzeciej osoby już nie wypatrzył i nie miał pojęcia co się z nią stało.
Gorący podmuch i deszcz ognia spowił wszystko w okolicy tunelu i w tym momencie krasnolud w myślach dziękował bogom że nie znajdował się w pobliżu gdy to się stało.

Zobaczył jak Roran i skaveny z którymi walczył zapalili się niczym żywe pochodnie. Roran wystrzelił biegiem nawet szybciej niż Galeb z Dirkiem lecieli razem wzięci… zaczął wrzeszczeć przeraźliwie. Dwa skaveny spłonęły na popiół przez mrugnięcie oka. Trzeci biegał po sali jakby na kogoś się rzucił płomienie objęły by i tego pechowca

„ O Bogowie…”

Ergan usłyszawszy rozkaz Detlefa ruszył na pomoc Roranowi, a Kyan zbliżył się do swoich rzeczy, przyklęknął, przycelował i posłał bełt w stronę biegającej wśród ich oddziału żywej pochodni za którą robił skaven.
Mimo dymu i słabej widoczności bełt niczym promień bogów śmignął przez sale wbijając się w czaszkę skavena który padł jak rażony piorunem.
Dym zaczął się rozprzestrzeniać w zatrważającym tempie, Kyan nachylił się i sięgnął po szmatę, która namoczył wodą z bukłaka i obwiązał wokół mordy. Widział niczym cienie walczących przyjaciół, jedyne co przez niego się przebijało to ogień który wspinał się po ścianie i objął część sufitu…

Nagle kątem oka zobaczył Ergana który wskakuję do wody, na twarzy krasnoluda niczym wykuty w kamieniu był wymalowany jedynie szok i niedowierzanie.

- - Ergan wskoczyl do wody i zniknął! Nie widzę także Rorana ! Wyjdźcie z tego tunelu bo nie mogę nawet strzelać! Musimy stad spierdalać bo udusimy się tutaj!!! Wszyscy wraz ze szczurami! Ognia jest coraz więcej i dymu, niedługo nie będzie czym oddychać to gówno nie gaśnie! Jestem w stanie zaryzykować skok do wody! Daje chociaż szanse tutaj zdechniemy na pewno!. - Krzyknął w stronę Detlefa wytężając gardło

Kyan ruszył w stronę Galeba chcąc go wyciągnąć z tego piekła gdy dotarł do niego jego stan go przeraził, pancerz wtopił się w ciało kowala run! Miał już go chwytać gdy usłyszał krzyk Thorina by go nie ruszać i zabrać Hurana, tak też postąpił. Kaszląc, dusząc się i idąc praktycznie po omacku dotarł do starego krasnoluda i odciągnął go pod ścianę. Sam się o nią oparł, a za chwilę osunął po niej, zaćmiło mu wzrok, częściowo przez dym częściowo przez łzy które spływały potokami. Drażniący smog wdzierał się przy każdym oddechu do płuc, które kuły niemiłosiernie. Zawroty głowy nie pozwalały wstać aż zasłona mroku opadła na cały świat…
 

Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 26-10-2014 o 19:37.
PanDwarf jest offline  
Stary 28-10-2014, 15:24   #488
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Vharukaz, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny na Zilfir, sala oczyszczarki, północ


Dowódca oddziału jako jedyny ustał na nogach do końca potyczki i nie poddał się straszliwemu działaniu dławiącego dymu. Detlef próbował dobudzić Alriksona ale na początku nie było to możliwe w pełni, Thorin zwyczajnie, nawet już wybudzony nie był w stanie nic robić poza biernym leżeniem i walką z bólem jaki czuł w płucach, efektem tak wdychania dymu jak i ognistego podmuchu na którego drodze znalazł się wcześniej. Światło pochodni ogarnęło salę od ściany do ściany i Detlef mógł zobaczyć dzieło zniszczenia jakiego dokonał tak ogień jak i ostrza obu z walczących stron. Wielka i ciężka oczyszczarka w pewnym momencie zapadła się i oderwała od skalnego brzegu, przechyliła się na prawy bok i wpadła cała do wody. Detlef mógł przez krótką chwilę spoglądać na to jak maszyna bulgocząc tonęła, woda wzburzyła się wokół urządzenia i poczęła bulgotać… w kilka uderzeń serca później po oczyszczarce nie było już śladu, a jedynym co mogło świadczyć o tym że tu kiedyś pracowała owa maszyna były grube żelazne mocowania oraz kotwice ścienne z łańcuchami. Dym rozwiewał się powoli, a właściwie nie tyle rozwiewał co był zasysany przez szereg otworów wentylacyjnych które korzystały z naturalnych szczelin w strukturze pokrywy skalnej… z każdą chwilą dymu było mniej, a alchemiczny ogień choć miał moc zniszczenia to nie palił się zbyt długo, taka była jego specyfika że spalał substancje szybko i pod wielkim ciśnieniem w ogromnej temperaturze, ale to właśnie te same cechy powodowały także że trawił swe źródło w oka mgnieniu. Być może dobrze że tak było, bo gdyby nie te alchemiczne fakty to z Galeba i Dirka mógłby zostać jedynie popiół. Thorvaldsson obejrzał sobie ową dwójkę wojów i z całą pewnością ich obrażenia ocenić mógł jako krytyczne oraz całkowicie poza zasięgiem leczenia według swej wiedzy medycznej. Urgrimson oddychał płytko a to znaczyło że przeżył, trudno było powiedzieć coś więcej ale bandaże obficie znaczone krwią i osoczem, oplatające całą głowę, dłonie i przedramiona krasnoluda zdradzały ze nie jest z nim dobrze. Jeszcze gorzej było z Galvinsonem, ten był już chyba tylko według łaski losu bo zwęglona skóra na dłoniach oraz spalona twarz i głowa upodobniły dumnego runotwórcę do jednego z wiekowych hutników okaleczonych swa pracą, jednak nawet wśród tej kasty rzemieślniczej takie obrażenia zdarzały się bardzo rzadko. Spalona broda, wąsy, brwi i włosy, zniekształcona skóra, spalona na węgiel i nabrzmiała, pękająca miejscami i sącząca krew… na Galeba spadł straszliwy los, dyshonor podług jego profesji bo włos nawet jeden nie miał prawa już nigdy zagościć na jego głowie i twarzy, po kres jego czasu miał trwać on niczym monstrum, swe spaczone alchemicznym ogniem oblicze skrywać za maską ze stali lub pod pełnym hełmem przodków.





Patrząc na drżące w spazmach, spalone ciało Galeba, Detlef mógł tylko wyobrazić sobie jaki ogrom obrażeń dotknąć musiał długobrodego Ronagaldsona który jako jedyny pozostał w centrum szalejącego błękitnego ognia, jego jednego wybuch nie odrzucił poza piekielny pierścień, to musiało być straszne. Teraz Rorana i Ergana nie było już z drużyną, kto wie może ginąc w ogniu lub wodzie oszczędzili sobie tylko cierpienia śmierci w ciemnościach i od zatrutych prze thaggoraki ran?! To że owa dwójka była spisana na straty było już pewne...a może jednak nie, któż to wie. Drużyna wybudzała się z toksycznego snu bardzo powoli, Detlef słyszał pojedyncze kaszlnięcia i przekleństwa rzucane na przemian z jęknięciami w bólu, w ten czas pomógł już temu komu mógł i pozostawało jedynie czekać aż wszyscy wrócą do krainy żywych i przytomnych… był to czas gdy można było rzucić okiem na tunel z którego nadciągnęli wojownicy wrogich sił oraz by przejrzeć truchła poległych w boju, oczywiście w poszukiwaniu najpotrzebniejszych przedmiotów takich jak na przykład pochodnie lub olej do latarni, wszak Detlef spalał właśnie swą ostatnią pochodnię… ostatnią w całym oddziale. Ta płonąca żagiew nie mogła starczyć przecież na dłużej niż klepsydrę, a jakby nie liczyć to najmniej wychodziło dwa dni drogi do obozu kapitana Talina jeśli ten w ogóle tam jeszcze był… Thorvaldsson wiedział że to ostatnie chwile gdy mrok był rozświetlony, później strach, dezorientacja, wróg, pułapki, zdradliwe tunele, wszystko to po ciemku mogło mocarnie zredukować liczbę wojowników w jednostce… no chyba że skaveny faktycznie mieli przy sobie jakieś pochodnie czy latarnie.





Pierwej tunel. Wszystko w nim wyglądało na spokojne, brak było obecności wroga ale tam gdzieś w głębi tunelu kryło się zło, Detlef to wiedział, a nawet mógłby przysiąc że słyszał raz czy dwa jakby ktoś dziwnie piskliwie kaszlał. Jasnym było że szczuroludzie zmuszeni byli się wycofać ze względu na poniesione straty oraz na opór jaki napotkali w niewielkiej grupie khazadów… jednak czy ich odwrót z pierwszej linii oznaczał że wycofali się całkowicie? Było to wielce wątpliwe biorąc pod uwagę fakt iż były to terytoria obecnie pod kontrolą wrogich jednostek. Czasu było być może mało więc sprawne obszukanie ciał poległych miało priorytet, tak też pierwej Detlef naliczył około dwudziestu poległych szczuroludzi, znaczna część z nich była spalona na popiół ale wszędzie po sali i w tunelu natrafić można było na skaveńską broń, miecze o ząbkowanych ostrzach, zakrzywione sztylety, włócznie, oszczepy, tasaki i siekiery a nawet skaveńska kusza, wszystko zrobione z przyzwoitej stali, ostre i naoliwione, zatem być może skaveny nie były takie niezorganizowane za jakich mieli ich khazadzi! Cała broń, tarcze i skórzane pancerze były oznaczone szczurzym pismem i śmierdziały gównem, wszędzie pozawieszane były rzemyki ozdobione kawałkami drewna, kości zębami różnych stworzeń choć głównie były to szczurze siekacze lub białe, wyschnięte na wiór czaszki psów lub węży. Koniec końców Detlef naliczył w sumie sześć skórzanych pasów krasnoludzkiej roboty lecz pozbawione były one charakterystycznych zdobionych sprzączek, było tam też sześć kawałów solidnej liny która robiła za pasy na szczurzym odzieniu. Kilka kompletów ubrań zrobionych z podłej jakości lnu ale i z najlepszej jakości jedwabiu, co było ewidentnym dowodem na to iż pewnie kilku kupców na południowych szlakach było już trupami a ich kości bielały pod szarym zimowym niebem. Ci sami kupcy mogli być także właścicielami kilku złotych, srebrnych i miedzianych monet które zostały zniszczone, przedziurawione i zawieszone na rzemieniu tworząc tym samym swego rodzaju naszyjnik… nie było na nim więcej jak cztery tileańskie złote korony, pięć srebrnych estalijskich duro i trzy imperialne miedziaki. Poza wspomnianymi, skaveńskie kieszenie były pełne tego co zwykle zdarzało się trafić w takich okolicznościach, czyli; masa wszelkiej maści amuletów i totemów zrobionych z drewna i stali a zawieszonych na sznurkach i rzemieniach, sakiewki pełne dziwnych grzybów, starego spleśniałego chleba, pajęczych nóg i zasuszonych larw much. Któryś z poległych miał pod tarczą przytwierdzony dziwny posążek zrobiony z kawałka skały a który wyglądem wyglądał jak szczur z rogami. Ten sam szczuroczłek, przez ramię przewieszony miał bukłak pełen wody i nic by w tym dziwnego nie było gdyby nie fakt że bukłak miał brodę… a miejsca po oczach, ustach i nosie były zaszyte dratwą, bo bukłak ów zrobiony był z niczego innego jak z krasnoludzkiej skóry twarzy!





Po makabrycznym odkryciu jakim był bukłak ze krasnoludzkiej skóry, przyszedł czas na skaveńskie precjoza i ciekawostki a tych kilka było. Teraz brudna od krwi i potu a kiedyś pewnie śnieżnobiała szata z wyszytym na niej symbolem dłoni trzymających łzę była noszona przez jednego z poległych nieprzyjaciół. Kolejny za pas miał wciśnięta chustę z kiepskiej bawełny, na niej wyszyte były inicjały L.T. i dodana dedykacja - '' Wróć cały i zdrów Luitpoldzie, ja i moja rodzina modlimy się za ciebie do Sigmara i Taala. Kocham cię. Twoja Sara. '' Ten sam skaven miła na szyi uwieszoną dziwną żuchwę, z całą pewnością ludzką, a wyryte w niej było imię - ‘’ Ludo IV’’ - nie wiedzieć czemu. Oczywiście Detlef sam nie mógł rozczytać słów i alfabetów ale z pomocą w tym zadaniu przyszli mu później towarzysze dla których znaki pisane nie był tajemnicą. Następny, zgodnie z prawem zabity wróg krasnoludzkiego dominium miał przy sobie torbę na pas pełną gęsich piór i lotek do strzał i bełtów, miła tam też stolarski kozik i dwie całkiem dobre cięciwy do łuku, widać ich właściciel musiał być kimś w rodzaju skaveńskiego łuczarza lub jakby się to tam w ich pokrętnym języku nie nazywało. W całym tym znalezisku znalazło się jeszcze miejsce na zwyczajną, tanią, żelazną bransoletę dla krasnoludzkiej niewiasty oraz na papirusowe zawiniątko na którym były dziwaczne znaki, ni to pismo, ni jakieś koślawe namalowane domki, wyglądało to jak skaveńskie bazgroły… w środku ów zawiniątka było kilka dziwnych, czarnych, podłużnych i zasuszonych liści o przedziwnym aromacie. Na koniec zaś była podkowa, lekka i wydrążona łukiem w środku, było na niej jakieś słowo i znak wybity w kuźni… ale cóż to mogło znaczyć?! Trudno powiedzieć. Wyglądało na to że to było wszystko… brak było pochodni lub latarni w podręcznym ekwipunku poległych wojowników wroga, zaś te pochodnie z którymi przybyli zostały spalone, zasypane lub były gdzieś głębiej w tunelu, tam gdzie wcześniej, tuz przed atakiem thaggoraki gasili żagwie. Być może wciąż tam leżały, jakieś dwieście, może trzysta kroków w głąb tunelu.

~***~


Było już dwa, może trzy palce po północy, dość łatwo i trafnie dało się to określić bo atak nadszedł w czasie warty Fulgrimssona… dym w ten czas zalegał już tylko pod sufitem i był sprawnie wyciągany przez kanaliki wentylacyjne w ścianach, wtedy też właśnie do pełnej świadomości wracać począł Alrikson. Ta walka była nielichym doświadczeniem dla zmordowanego cyrulika i na zawsze odcisnąć miała na nim swe piętno, oczywiście nie tak bardzo jak na Galebie czy Dirku którzy zostali zmasakrowani straszliwą mocą błękitnego ognia, ale Thorin widząc ogrom obrażeń, zniszczeń i bliskość niezmordowanej kosy Gazula już nigdy nie miał być taki sam. Woda której użył Detlef by wybudzić Thorina była lodowata lecz cudowna zarazem, pozwalała dostrzec kontrast między życiem a śmiercią, bo tej ostatniej było w okół od groma. Thorin widział jak jego towarzysze wybudzali się powoli, jak Detlef przeszukuje truchłą wrogów, jak spalone szczątki skavenów zalegają w sali, do tego było gorąco i śmierdziało potwornie spalonym mięsem i futrem, to wszystko tworzyło groteskowy obraz.





Spalony, mający zaklejone wyschniętym osoczem usta, z poparzonymi powiekami i dłońmi które nie w modlitwie skleiły się od krwi i innych wydzielin, leżący na plecach i nie mogący złapać oddechu… Galeb, on potrzebował pomocy natychmiast. Wyglądał on niczym trup bo nie tylko spalone miał ciało ale i jego dziwna pozycja z podkurczonym kikutem nogi była dość przerażająca, protezę oderwało podczas eksplozji i ta leżała teraz gdzieś nieopodal, zepsuta, nadpalona i wykrzywiona. Obok tunelu siedział zaś oparty o ścianę Dorrin i trzymał się on za ranę zadaną mu między obojczyk a szyję, co chwila łapał powietrze tak jakby się topił, w oczach miał łzy a spod rany falami tryskała z niego krew… Detlef co prawda dopomógł mu jak potrafił i opatrzył ale rany Zarkana były zbyt poważne by wystarczyło je tylko załatać bandażem. Dorrin choć wciąż żył to ze stanu opłakanego wpadł w tragiczny, ciało jego podziurawione, toczące krew z kilku ran z osmoloną twarzą, z beznadzieją w oczach, z życiem które z niego uciekało i słabnącym oddechem, czyżby to była jego godzina… los sam chyba już nie wierzył że coś może zabić tego zuchwalca, a może jednak?!

Do zmysłów wrócił też Grundi który ocknął się z twarzą na skalnej płycie i poczuł jak boli go szczeka, widać musiał upaść niefortunnie gdy ogarnął go ten wstrętny chemiczny dym. Płyta jego kirysu tylko w połowie była przypięta, ale nerwowość z jaką wybudził się wojownik nie była potrzebna, okazało się że wroga już nie ma, że Thorin wstał i przechodził między rannymi a Detlef sprawdzał obóz. Zatem dym nie zabił oddziału, na szczęście zabójcza chmura nie była duża i jej szanse z systemem napowietrzania kopalni były nikłe, Grundi widział jak resztki dymu są wciągane z dużą siła w szczeliny między skałami. Wiedza i myśl techniczna khazadów zaiste nie znała granic. Tak pewnie uważał i Dirk który przebudził się w jękach i niesamowitym bólu, efekty cudów alchemii klanu Lisa, tak pięknych, mądrych i zabójczych, potrafiących również okaleczyć i zabić ducha walki, najczęściej we wrogu ale tak jak w tym wypadku, czasem także wśród swoich szeregów. Urgrimson był ciasno i szczelnie zapakowany w płótna bandażowe przez Thorina, ograniczało mu to ruch który i tak był nieznośnie bolesny, ale także i kąt widzenia który był znacznie zmniejszony ze względu na opatrunki na głowie. Dirk czuł się paskudnie, co prawda nie było z nim ta źle jak z Galebem i od pasa w dół był w pełni sprawny, ale najbliższe dni a może tygodnie miały być dla alchemika katorgą, a biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się obecnie grupa znalazła… niemoc w ramionach by te utrzymać mogły młot czy topór był jak wyrok śmierci!

W tragicznej sytuacji był także Huran Rorinson, stary wiarus stawał do walki dzielnie i z brawurą, to jednak kosztowało go bardzo dużo. Wirujące w locie skaveńskie ostrze przeszyło kolcze zasłony i zagłębiło się w boku krasnoluda aż po rękojeść, rana była potwornie głęboka i tylko cud spowodował że tak zabójczy z zasady sztylet i zadana nim rana nie naruszyły witalnych organów dzielnego starego wojownika. Cud, ale i umiejętności cyrulika, bo to czego w tych warunkach dokonał Alrikson było godne podziwu, z niesamowitą precyzją usunął ostrze i oczyścił ranę, zaszył i pokrył ją maścią… Huran zaś wiele lat już na tym świecie żył i był na tyle świadom że wiedział iż swe życie zawdzięcza sprawnemu medykowi, kaszląc i chwytając się za ranę, Huran usiadł i oparł się o ścianę, chwycił bukłak i napił się z niego. Starzec patrzył na niezmordowanego Thorina który znów ruszał by czynić swą posługę, patrzył na ponurego Detlefa gotowego do kolejnego boju, na Dorrina który wbrew logice wciąż był wśród żywych ze swymi obrażeniami, na Fulgrimssona szykującego broń i pancerz do walki, wreszcie na Galeba i Dirka którzy pomimo tego co ich spotkało także wciąż żyli…. widział to wszystko i napawało go to dumą, bo była widać jeszcze szansa by to królestwo odżyło i wróciło do dni swej chwały. Huran pełen uporu, zebrał swe siły i dźwignął się na równe nogi, chwycił kuszę i naciągnął ją… nie chciał być gorszy niż ta banda młokosów, banda którą choć znał dopiero od dwóch dni to był z niej cholernie dumny, przypomniawszy sobie dni swej młodości uśmiechnął się lekko pod wąsem. To nie był jeszcze jego koniec… o nie!

Tułacz w sumie chyba najmniej odczuł efekty dławiącego dymu, oczywiście nie licząc Thorvaldssona. Thorgun bez większych problemów mógł wstać i zaczerpnąć wreszcie względnie świeżego powietrza, co prawda wciąż zalegał tam smród palonych ciał ale widząc że inni także podnosili się, kaszląc, pijąc wodę, narzekając i robiąc masę innych, z goła krasnoludzkich rzeczy, mógł być wesół, bo wszyscy oni żyli. Fakt, nie było wśród żywych widać Ergana i Rorana, ale ten pierwszy był zagadką większą bo po tym co Thorgun zobaczył, jak Roran staje cały pokryty błękitnymi jęzorami ognia, spodziewał się chyba znaleźć go wśród spalonych ciał… co innego Ergansson cholernik, który był pies jeden wiedział gdzie. Obok leżała też Khaidar, była już przytomna i kaszląc niemiłosiernie odrzucała wszelkie próby pomocy od towarzyszy, nie dała nawet do siebie podejść nie wiedzieć czemu. Pierwej na plecach, później na brzuchu, wreszcie na kolanach i wyprostowanych ramionach, podpierając się Khaidar wymiotowała straszliwie… jadło i napitek chyba z przed dwóch dni jeszcze, po nim żółć i krew, ślina i znów krew, kilka splunięć i kaszel a później odruch wymiotny przybrał na sile… krew strzeliła strumieniem z ust khazadki, na szczęście lub nieszczęście po chwili było już po wszystkim. To co ujrzała córa Ronagalda z całą pewnością nie było pocieszające i na litość Valayi któż wiedzieć mógł co to oznaczało. W wymiocinach Khaidar coś się ruszało, kobieta przyjrzała się dokładniej i dostrzegła wstrętną glistę, robaka o haczykowatym otworze gębowym, wątpliwym wielce było by ten posiadał choćby namiastkę inteligencji ale na ułamek chwili glista uniosła połowę swego tułowia niczym wąż gotowy do ataku i jakby spojrzała z wyrzutem na krasnoludzką wojowniczkę, dla jednych ciekawe to by było, dla innych wstrętne lub przerażające… najważniejsze że jak ręką odjął, Khaidar od razu poczuła się lepiej. Brzuch dalej bolał, przełyk także ale było o niebo lepiej niż w każdej z chwil ostatnich dwóch czy trzech dni.





Na końcu wybudził się Thravarsson, i dobrze bo część z jego towarzyszy mogłaby pomyśleć że dym uśpił go snem wiecznym. Tropiciel czuł się strasznie, jego rana nie była najgorszą z palety tego co oddział zebrał w czasie ostatniej potyczki oczywiście ale jej odmienny charakter, niespotykana broń i obrażenia były zatrważające. Kyan wciąż czuł działanie leków Thorina, kręciło mu się w głowie a ból był nawet znośny, jednak to mogło a nawet miało się zmienić wraz z momentem gdy przeciwbólowe mikstury zaczną działać. Rana była zamknięta na szybko, dość prymitywnie ale było to wymogiem chwili, zresztą dla większości był to sposób powszechny by rozgrzanym żelazem zamykać krwotoki ale kto się na leczeniu odrobinę znał ten wiedział ze to sposób ryzykowny i często prowadzący do powikłań… to jednak nie było teraz na głowę Kyana, najważniejsze że przeżył choć trwać wciąż musiał w niepewności czy aby broń skavenów nie była zatruta bo było to wielce prawdopodobne… ważne też czy odtrutka zastosowana przez cyrulika spełniła swoje zadanie, to jednak mógł pokazać tylko czas. Gdy Kyan zebrał się wreszcie na równe nogi, widział że poza Dorrinem i Galebem reszta także przemierza w ciszy salę oczyszczarki i przepatruje truchła thaggoraki, rzekę lub swój dobytek… i tak jak Kyan myślał, to czego się miał prawo obawiać, w obozie nie było Ergana i Rorana!


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Vharukaz, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny, pogożelisko, pół klepsydry po północy


Wszystko było jasne, oddział wiedział gdzie jest i na czym stoi i jak wiadomo nie była to wiedza radosna, wiele się zmieniło, ci którzy byli brani za rannych jeszcze dwa dni temu teraz stali się okazami zdrowia i sprawności bojowej w porównaniu do reszty wojowników. Ponure miny, paskudne nastroje, wszyscy doskonale wiedzieli że brak drogi wyjścia był z owej sali…. oczywiście poza tą drogą którą tu przybyli, tą którą nadciągnęły do sali wrogie siły, tunel którym uciekły lub raczej wycofały się rządne krwi skaveny. Było gorzej niż źle, do tego ostatnia pochodnia wypalała się szybko, pół klepsydry być może zostało do czasu gdy oddział ciężko rannych acz wciąż walecznych krasnoludów o dumnych sercach spowije nieprzenikniony mrok. W tej całej tragedii pojawiło się coś nowego, jakiś dźwięk dochodzący zza wschodniej ściany, niby stukanie w skałę… tak! ktoś zdecydowanie uderzał w skałę za ścianą, ale któż to mógł być i co to oznaczało? Czyżby Ergan i Roran przeżyli?! Nie… to było niemożliwe szczególnie biorąc pod uwagę to co stało się z Ronagaldsonem, ale nie dało się także zaprzeczyć że ktoś lub coś faktycznie uderzało w skałę! Wróg czy przyjaciel, pomoc czy zguba… nikt nie wiedział, cokolwiek to było to nie mogło być dalej jak kilka metrów dalej, za grubą skalną barierą zlepieńca, o którym znający górnicze tematy Dorrin powiedział że nie sposób w nim wiercić a jedynie można wysadzić...choć kopać też pewnie można ale jak długo mogło to zająć, godzinę, dzień czy tydzień? Z drugiej strony może faktycznie spróbować przeprawy pod wodą tak jak sugerowali niektórzy z towarzyszy, ale czy to nie było aby niczym życzenie śmierci?


 
VIX jest offline  
Stary 29-10-2014, 14:40   #489
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Vharukaz, czas Salferytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunel inżynieryjny na Zilfir, sala oczyszczarki, północ


- Kheh Ekheh – ciężko zakaszlał Thorin, co gorsza kaszel wcale a wcale mu w niczym nie pomógł, zdawał się jeszcze bardziej zaogniać ból jaki odczuwał w gardle i płucach, wysiłkiem woli zmusił się by nie kaszleć więcej , przynajmniej przez chwilę... Bolała go głowa, bolało go gardło i płuca, i nie było w tym nic dziwnego po tym jak nawdychał się ciężkich oparów. Z trudem dochodził do siebie, pierwszych kilka chwil poświęcając po prostu na leżenie i oddychanie. Sielanka jednak nie mogła trwać długo, nie z krwawiącym obok Dorrinem oraz nieopatrzonym jeszcze Galebem.

Poddźwignął się , upadł, znów powstał tym razem na kolanach zanosząc się ciężkim kaszlem, w głowie mu wirowało, wiedział że musi chwile jeszcze odsapnąć nim zacznie pomagać, w takim stanie mógł tylko zaszkodzić.

W końcu organizm oswoił się z napływającym tlenem, a ciało odzyskało przyzwoity poziom czucia i sił, mógł podejść do Dorrina. Zauważył, że ktoś wykonał już część pracy, zapewne Detlef, jedyny który ustał na nogach, skurczybyk nie potrzebował nawet powietrza do życia... „Twardy gość” – pomyślał na ostatnie wspomnienia walki. Przed sobą miał jednak innego twardziela , który obecnie był bezbronny jak niemowlę... znów...

Detlef, Grundi pomożecie? – zapytał wiedząc, że zarówno z nim jak i z Galebem będzie potrzebował pomocy, z całej drużyny jedynie Detlef i Grundi znali jakieś podstawy leczenia, po prawdzie jednak nawet ktoś niedoświadczony byłby pomocą dla Thorina. Wystarczyło przytrzymać bandaż, unieść rannego na chwilę, przytrzymać opatrunek na krwawiącym ciele... Wszystko to mógł zrobić Thorin sam, jednak z pomocą było po prostu łatwiej i skuteczniej.

Dorrin był medycznym unikatem. Skóra na pustym oczodole ładnie się już zabliźniła. Rana na czole także się już zamykała na dobre a przecież jeszcze dwa czy trzy dni temu byłą paskudnym, sączącym się ropą strupem. Świetnie też goiła się rana na podbrzuszu, maść tak bardzo przyśpieszyła gojenie że już można było pozbyć się stalowych nici i poza tą ostatnią raną, inne już wymienione nie miały wpływu na samopoczucie zwalistego khazada. Nie miała też na to wpływu zmiażdżona krtań która z dnia na dzień leczyła się, powoli, boleśnie ale było jeż znacznie lepiej, a lekki ból gardła nie przeszkadzał w machaniu toporem. Najgorzej było z dłońmi i lewą nogą i to te rany sprawiały że Dorrin wciąż czuł się fatalnie. Rana po obciętym palcu u lewej dłoni oraz niemalże odgryzione trzy palce u prawej, powodowały że zdolności manualne Dorrina były mocno ograniczone i trwać to jeszcze mogło bardzo długo sądząc po stanie obu tych obrażeń. Podobnie miała się sprawa ze wspomnianą nogą, przekłuta na wylot łydka i udo, choć leczyły się poprawnie to wielu dni potrzeba było by tak poważne obrażenia wróciły do zdrowia, widocznie jednak było już lepiej. Dorrin wciąż utykał i spowalniał marsz całej grupy ale było z jego nogą znacznie lepiej. Najgorsze jednak były nowe obrażenia jakich się nabawił, siniaki na brzuchu i plecak, oparzenia na twarzy i dłoniach, rozcięta skóra na żebrach po lewej stronie, wszystko bolesne i uciążliwe ale to przeszyty na wylot lewy bark oraz dziura po ostrzu włóczni które zagłębiło się miedzy lewy obojczyk a szyję powodowały że lewe ramię Dorrina było całkowicie bezużyteczne, nie sposób było nim nawet ruszyć.

Thorin natychmiast przystąpił do pomocy, zwłaszcza że część ran wciąż krwawiła i trzeba je było oczyścić, zszyć i założyć opatrunki.

W kolejce był też Galeb a jego stan medyk ocenił jako bardzo ciężki. Poparzenia dotknęły głównie jego twarzy, szyi i dłoni, bawełniany szal płonąc przylgnął mu do twarzy, broda, wąsy i brwi spłonęły doszczętnie. Dłonie i twarz zamieniły się w zwęglone skwarki, a szanse na to że włosy kiedykolwiek odrosną tam gdzie strawił je ogień były nikłe, o ile w ogóle możliwe. Galeb już na zawsze miał zostać kowalem o zniekształconej twarzy i dłoniach. Reszta ciała już nie ucierpiała tak bardzo. Thorin doskonale wiedział co czeka runiarza, sam doznał podobnych, rozległych oparzeń z których kurował się już dobre trzy miesiące. Ten piekący i przeciągły ból, sprawiający że miało się ochotę całkowicie pozbyć skóry. Ta tęsknota za krótką szybką i bezbolesną śmiercią. Thorin oszczędzał mikstury przeciwbólowe, wiedząc, że gdy organizm Galeba i Dirka przezwycięży szok, będą błagać o znieczulenie. Kluczowe były zwłaszcza pierwsze chwile , pierwsze godziny, gdy sygnały bólu zaczynały dopiero co docierać. Potem można było już się przyzwyczaić – na swój sposób, każda chwila była bólem, każdy ruch był bólem, ból był jakby nieodłączną częścią życia, codzienności, każdej chwili... Wtapiał się w codzienność niczym oddychanie i po prostu był.

Thorin na nowo uzmysłowił sobie jakie to szczęście gdy nic go nie boli, gdy skóra nie pali i nie piecze żywcem, gdy zmysły nie są atakowane bez przerwy przez dotkliwy ból. Właściwie to nic więcej do szczęścia nie było mu potrzebne, brak bólu był wystarczającym powodem do tego by być zadowolonym.

- Znalazłeś coś ciekawego ? – Zapytał Detlefa po zajęciu się najpilniejszymi pacjentami. – Wciąż mam z sobą to urządzenie na olej, można wytworzyć w nim małe światełko , w ten sposób starczy na dłużej. Trzeba by jednak i tak oszczędzać oliwę na niezbędne sprawy. Zresztą skaveny miały ze sobą jakieś źródło światła, było widać poblask z tunelu.

Thorin próbował zorientować się w sytuacji, chwile przerwy wykorzystując na ostrożne uzupełnienie wody w bukłakach, a nawet wszelkich pustych fiolkach i buteleczkach. Obawiał się że po spaleniu części dobytku jakie mieli towarzysze, z pojemnikami na wodę mogło być gorzej niż przypuszczał. Przy okazji sam napił się wody, pilnując by woda czerpana byłą bezposrednio z świeżego strumienia. Nie wiedział ile chemikaliów Dirka dostało się do wody i czy ta już zdążyła się sama z nich oczyścić. Wszystko na to wskazywało, ale wolał nie ryzykować. Część odzyskanych z Dorrina bandaży przywiązał do resztek po oczyszczarce w postaci wystających metalowych kikutów. Tak aby bieżąca woda wypłukiwała z nich krew i oczyściła je. Zapas którym wyleczyłby cały pluton, nikł w oka mgnieniu i jedynie bandaże z odzysku dawały szanse na to ze ekipę będzie można przez jakiś jeszcze czas opatrywać.

Dostrzegł a właściwie bardziej usłyszał w tych mrokach, iż Khaidar znów wymiotuje, mógł tylko liczyć na to że jej organizm w końcu się oczyści i powróci do normalnego funkcjonowania. To co działo się w jej żołądku było poza wiedzą czy zdolnościami medyka.

W końcu dosłyszał też pukanie. Nadzieja ponownie dała o sobie znać. Czyżby Ergan i Roran? Niemal już ich skreslił po tym jak pochłonął ich nurt rzeki. Kto inny jednak łupałby w jedną z ścian komnaty? Na Rorana nie było zasadniczo co liczyć, nie było szans by zdołał zmusić się do takiego wysiłku, nie po tym co mu się przydarzyła na skutek ognia. Jego stan był prawdopodobnie gorszy od Dirka i Galeba razem wziętych... ale Ergan? Drugi z zaginionych, mógł mieć siłę do tego by łupać w skale w nadziei że przebije się do towarzyszy.

Nie pozostało nic innego jak spróbować przebić się do nich. Dorrinie – zapytał doświadczonego górnika. - Słyszysz to? Możesz ocenić po łupaniu jak gruba jest ściana nas dzieląca i jak mamy się zabrać do przekopywania jej? Bez narzędzi pozostaje nam chyba tylko łupać w nią kamieniami, albo co? Nie znam się na tym, doradzaj bo czasu mogą mieć niewiele. Zwłaszcza Roran... - Thorin wiedział że trzeba możliwie szybko dostać się do towarzyszy, kto wie, może znaleźli odnogę prowadząca dalej ku wyjściu z jaskiń? A może lepiej jednak było próbować dostać się z powrotem do obozu? Przodkowie widzieli w jak opłakanym stanie znajdowała się drużyna khazadów.
 
Eliasz jest offline  
Stary 30-10-2014, 22:57   #490
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Nieruchomy Galeb wydawał się trupem i tylko spazmy, świszczący oddech i wydawane przez niego od czasu do czasu jęki dawały znać, że żyje. Kiedy po raz kolejny siadł przy nim Thorin runiarz spróbował coś mu powiedzieć, ale z ust nie dobywało się nic poza szeptem.
- Jesteś błogosławieństwem… khm khm… błogosławieństwem Valayi... dla nas wszystkich... Thorinie Alriksonie.
- Leż spokojnie, daj znać gdy przyjdzie ból, w końcu przyjdzie, przerabiałem już to - odpowiedział Thorin patrząc w zniszczoną twarz runiarza, niemal lustrzane odbicie jego własnej… Nałożył opatrunki na Galeba, wcześniej usuwając mu martwiczą skórę. Pamiętał też żeby często poić zarówno jego jak i Dirka. Ubytek wody z organizmu przy poparzeniach bywał drastyczny, zwłaszcza że przez skóre wciąż na nowo wychodziły rózne wydzieliny. Nie zapominał też o możliwym zatruciu Galeba i na ile było to możliwe próbował ocenić reakcje organizmu by sprawdzić obecność trucizny w ciele.
- Tam… tam gdzie wybuchła… bomba… ogień. - mamrotał Galeb poruszając niemrawo ustami - Może coś… ocalało. Proszę… poszukaj… tego… co ważne.
Runiarz poddawał się wszelkim zabiegom jakie wykonywał na nim Thorin, bez żadnego marudzenia na ból czy gderania. Zdolności uzdrowiciela naprawdę zaczynały się wydawać Galebowi wybitne albo nawet nadkrasnoludzkie, bo chyba żaden medyk by nie zdołał utrzymać ich przy życiu, biorąc pod uwagę ilość ran i ich rozległość w spektrum ostatnich kilku miesięcy.
Thorin po zakoczonych zabiegach, polegających na wycięciu zmian martwicznych, oczyszczeniu ciała z wtopionego weń kawałków skóry i metalu, ciągłemu podawaniu wody i nałożeniu opatrunku z Czerwonego Łoju, poszedł zgodnie z prośbą Galeba przetrząsnąć palenisko. Udało mu się nawet znaleźć osmolone narzędzia które szybko przyniósł runiarzowi. Oczywiście uprzednio nałożył rękawice zakładając, że część rzeczy może wciąż być gorąca. Położył z namaszczeniem garść przyrządów obok towarzysza. Wiedział, że te narzędzia są dla Galeba ważne, co najmniej tak jak dla Thorina kronika.
- Tam… jest coś jeszcze… pośród popiołów. - wycharczał Galeb - Przyszłość… nasza przyszłość… moje dzieło…
Uniósł palce opadniętej na ziemię ręki, jakby chciał przywołać coś do siebie.
Thorin skinął głowa i poszedł przeszukiwac dokładniej zgliszcza, kawałkiem znalezionej skaveńskiej włóczni rozgarniał spopielone szczątki , resztki szmat, plecaka czy czegoś innego. Ogień przetrawił większość w lepką masę , która później zastygła i nie przypominała specjalnie tego czym była wczesniej. W końcu znalazł to czego szukał…
Odganął kupkę popiołu i bliżej nieokreślonej czarnej masy. Zdjął to wszystko z przedmiotu który przykrywały. Młot. Ten którym posługiwał się Galeb. Jednak teraz Thorin miał okazję się przyjrzeć temu orężu i wziąć go do ręki.
O ile narzędzia ucierpiały znacząco - drewniane trzonki spaliły się, a metal omal się nie rozhartował o tyle młot bojowy był całkowicie bez szwanku. Prosty obuch na metalowym trzonku o chropowatej powierzchni. W ręce czuć było, że choć nie wyróżniał się wyglądem i był cięższy, był również doskonale wyważony. Ostrożne przetarcie głowni odsłoniło metalową powierzchnię, która ani nie zmatowiała, ani nie nadtopiła się.



Thorin z podziwem spojrzał na broń która bez zniszczeń przetrwała takie piekło. W pewnych księgach czytał o legendarnych orężach które czerpiąc moc z run, nie niszczały, które siały zniszczenie w armi wroga, nigdy jednak nie miał w rękach tego typu oręża. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w broń , mierząc i ważąc ją w dłoni, wykonując nawet kilka machnięć w drodze powrotnej do Galeba. Nie mógł się oprzeć pokusie, sam przez długie lata używał młota, większego i cięższego niż ten który właśnie trzymał, potrafił jednak docenić walory tej użytecznej broni. W końcu oddał go właścicielowi mówiąc po prostu
- Wspaniała to broń, która wytrzymała to ogniste piekło. Domyślam się że to twoje dzieło i gratuluje. - rzekł z niekłamaną dumą w głosie.
- Muszę być... jak durazul… hrrr... z którego go wykonałem... Musimy być jak Kamień… musimy być jak Stal. - Galeb położył ostrożnie dłoń na młocie, który położono obok niego, a na jego twarzy zagościł wyraz spokoju, tak niemożliwy w stanie w jakim był teraz, Thorin sam to najlepiej wiedział - Jak Kamień... Jak Stal… Nie mogę trzymać… w boju mojej… broni… jeszcze nie. Użyczam ci jej… na ten czas. W podzięce… za to… co robisz.

- Galebie Galvinsonie czynisz mi niezwykły zaszczyt i honor użyczając swojej broni, pozwól jednak bym posługiwał się nadal Ysassą - Thorin wyciągnął przypięty topór okazując go Galebowi. Poręczny , lekki i okrutnie ostry, stylisko było zrobione z ciętego zimą grabu, lekko ozdobione motywami khazadzkimi, twarde a zarazem elastyczne. - To dzieło mistrza zbrojmistrzostwa Korva, syna Ginara z Karak Azul, najlepszego wykonania. Topór któremu nadałem imię Ysassa, by uczcić pamięć poległej towarzyszki i aby śmierć wrogów naszej rasy, a dajcie przodkowie iż jej własnego zabójcy, została w symboliczny choć sposób jej właśnie przypisana. Nie czuj się proszę urażony, jednak z twego oręża Detlef lub Grundi na czas do twego wyzdrowienia zrobią chyba lepszy użytek. Jeśli zaś chciałbyś mi podziękować to przyjmij mnie do siebie na nauki. Już dawno o tym rozmyślałem, wiem, że ścieżka runotwórcy nie jest jaskrawa jak ją w legendach czasem opisują, wiem że wymaga wiele wyrzeczeń, włącznie z przedłożeniem interesu runotwórców nad interesy własnego Klanu i rodziny. Znasz mnie chyba na tyle iż wiesz, że pociaga mnie wiedza, to ona pcha mnie do badań , do poszukiwań, nawet w jakimś sensie to ona sprowadziła mnie na ta wyprawę. Wiedza runotwórców jest unikalna sama w sobie, jako kronikarz dobrze wiem co znaczy zachowanie wiedzy. Wiem co znaczy ukrywanie pewnych rzeczy przed światem i co znaczy dbałość o to aby tajemnice przetrwały pokolenia i służyły pokoleniom. Mam wrażenie że jest was coraz mniej, a chętnych na podążanie ścieżką Rhunki niezbyt wielu, a może po prostu nie są godni. Jeśli przyjąłbyś mnie na nauki byłby to dla mnie wielki zaszczyt, wiem , że różnie jeszcze może się skończyć ta wyprawa i nie wiem czy znajdzie się czas i siły na taką naukę, w każdym razie jestem gotów wypełnić wszystko co wiąże się z podążaniem tą szlachetną drogą, jeśli tylko wyrazisz chęć przyjęcia mnie na ucznia. Thorin skońćzył wyczekując decyzji towarzysza - być może mentora.
Milczeniem odpowiedział Galeb i zamknięciem oczu. W końcu jednak jego usta poruszyły się.
- To ścieżka... bez odwrotu. Nie każdy… jest jej… przeznaczony. Możesz się bardzo… rozczarować, kiedy… poddam ciebie próbom. Potem zaś… nigdy już nie… będziesz taki sam. - wyszeptał.
Thorin skinął głową.
- To prawda, niewiele wiem … niewiele wiemy o życiu Rhunki. Właściwie tylko tyle co widać na zewnątrz i co zdołałem zaobserwować podróżując z tobą. Jeśli nie podołam próbom - trudno, osąd przodków będzie jasny i dalsza ma ścieżka również, jeśli zaś podołam , wówczas będę kroczył tą ścieżką bez cienia wątpliwości i bez oglądania się wstecz, przyjmę to co ześlą bogowie, tak czy inaczej i uszanuję to. Moim celem było zawsze służenie naszej rasie, czy to jako medyk, czy jako kronikarz, z tego co widzę to Rhunki stanowią esensję służby wobec khazadów i gotów jestem przynajmniej spróbować podążyć tą drogą.
Thorin czuł że dotychczasowe życie, zajęcia, nawet poszczególne wydarzenia jak choćby wysadzenie prochowni ogrów, przygotowywały go i ukierunkowały do stania się Rhunki. Mógł się mylić, wiedział jednak, że jeśli nie spróbuje podążyć ta ścieżką, to tak naprawdę nie będzie wiedział nigdy. Była ku temu być może ostatnia w jego życiu okazja a ponownie splecione ścieżki z runotwórcą zdawały się być wyraźną wskazówką i wolą przodków. Jakaż w końcu była szansa że się ponownie spotkają? Jakaż że ponownie rusza razem, zwłaszcza gdy Galeb miał inne plany? Dość powiedzieć, że niewielka a w przypadki Thorin zwyczajnie nie wierzył.
Znów milcząc Galeb najwyraźniej starał się zebrać myśli. Stukał palcem o obuch młota zbierając myśli. W końcu zaczął poruszać ustami, a ze świstami powietrza wydobywającymi się z jego płuc dało się słyszeć coś jakby prośby do jednego z bogów Przodków. W końcu zamilkł i wyrzekł cichutko.
- Nie mogę cię przyjąć. To nie jest... odpowiedni czas... ani dla ciebie... ani dla mnie. Czuwaj... czuwaj Thorinie… są tacy co… pracują dziesięciolecia… aby stać się choć... czeladnikami.
Thorin skinął głową w podziękowaniu. Wiedział, że obiera długa drogę, wiedział też że postawił na niej pierwszy krok, a każda podróż , nawet ta najdłuższa zawsze zaczynała się od tego pierwszego kroku.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172