Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-09-2014, 13:39   #31
Dnc
 
Dnc's Avatar
 
Reputacja: 1 Dnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputację
Roran szybko dobiegł do jednego z poddających się gnoblarów i jednym ciosem swojego topora pozbawił go tej brzydkiej gęby.
Rozglądnął się w poszukiwaniu kolejnych przeciwników ale albo zwiali albo zajęli się już nimi jego towarzysze.
Otrzepał się po walce, wytarł z siebie krew i zajął się uważnie Bhazer'em nie będąc pewny czy on też nie został ranny w walce.
Po oględzinach i obowiążkowym wytarmoszeni za uszami swojego psiaka Roran zwrócił swoją uwagę na Thurin'a, który najbardziej oberwał podczas tej potyczki.
Podszedł do niego i widząc, że rana nie jest ani śmiertelna ani krytyczna, klepnął go w plecy i rzekł:
- Mowiłem już chyba, że masz więcej szczęscia niż włosów na jajach nie? Teraz wiem, że masz też więcej pieprzonego szczęscia niz oleju w głowie.
Po jaką cholerę rzucasz się na nich 3 czy tam 4 jak jeszcze się nauczyłeś tym cackiem
tutaj wskazał na piękny, runiczny młot byłego czeladnika -walczyć?
- Widzisz to wzgórze?
palce pokazuję wzgórze na którym Jochen z Moritzem się znajdują -Jak zobaczyłem, że na nich biegniesz to tam własnie chciałem Ci już grób kopać. I pewnie teraz bym kopał gdy nie pomoc innych. Nie szalej chłopie - po czym na odchodne klepnął go jeszcze raz w plecy.

-Nim ruszymy dalej odzewał się do reszty drużyny to proponuję tutaj odpocząć, możemy się przenieść na wzgórze by mieć lepsze miejsce do obserwacji. Nie sądzę by gobliny wróciły.... a jak wrócą to czeka ich tu tylko śmierć.
 

Ostatnio edytowane przez Dnc : 05-09-2014 o 13:42.
Dnc jest offline  
Stary 05-09-2014, 14:23   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jochen nie do końca wiedział, jakim cudem uszedł z życiem z tego starcia. W jednej chwili widział przed oczyma wyszczerzone pyski goblarów, a w następnej otaczały go same trupy wrogów.

W dobijaniu wrogów w zasadzie nie brał udziału, ale przeszedł się po polu bitwy, chcąc się upewnić, czy wszyscy polegli. No a przy okazji zebrać trochę trofeów. Nie miał na myśli uszu, za które tu i tam można było dostać trochę grosza, ale broń - na dodatek całkiem porządna - mogła (po sprzedaży) zasilić sakiewki wędrowców.

- Prędko nie wrócą, to jasne - skomentował słowa Rorana - ale może się okazać, że niedobitki, pałające chęcią zemsty, wrócą w znacznie większej liczbie.

- A tak w ogóle, to świetnie się spisaliście - powiedział do pozostałych.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-09-2014, 15:10   #33
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Thurin wytarł krew ze szczęki. Mogło być gorzej. Zostanie mu bardzo onieśmielająca blizna. I stracił jeden tylny ząb.

- Pieprzeni grobi - wymruczał

Przynajmniej nie seplenił. I nikt nie będzie zakłócał Thurinowi pobytu w karczmie zagadując go. I tak nie był przystojny, więc mało go to obchodziło.

Szał bitewny opuszczał Thurina, jego miejsce zajmowało zmęczenie. Nie chciało mu się gonić szaroskórych. Zamiast tego przeszukiwał pobojowisko. Wziął na wszelki wypadek jedną z kusz i parę bełtów. Szukał jeszcze przez chwilę, potem podszedł do niego Roran.

Odmruknął coś w odpowiedzi. Syn Utha, żołnierz zawodowy. Też mi coś. Gdyby miał jakiekolwiek pojęcie o strategii wiedziałby, że gdyby nie manewr Thurina gobliny rozdzieliłyby ich na dwie grupy i zabiły wszystkich. Pokręcił głową zrezygnowany.

Podszedł do Jochena i poklepał go po plecach.

- Dzięki - rzucił i wrócił do przeszukiwania pobojowiska.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 26-10-2014 o 16:48.
Fyrskar jest offline  
Stary 05-09-2014, 16:15   #34
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Ivan w pierwszej kolejności zawołał psa, a gdy ten podszedł do niego pogłaskał go energicznie po głowię i podrapał po szyi. Wszyscy przeżyli, a on... miał nową historię, którą będzie mógł opowiadać pijanym kobietą w karczmach. Kto wie, może któraś się na to złapię i wynagrodzi mu jego waleczność i odwagę.

Tak rozmarzony, prawie całkiem zapomniał o ranię i rozdarciu na jego prawym ramieniu. Jakby zapominając o psie i towarzyszach podbiegł do obozowiska po bandaż. Szybko sam opatrzył sobie ramię i wrócił do towarzyszy.

-Dobra robota Panowie! - Mówiąc to, podszedł do Thurina. - A tobie chyba najbardziej należą się gratulację. Takiej dzielnej... - i szalonej, dodał w myślach -...szarży to jeszcze w życiu nie widziałem. - Po następnej chwili milczenia powiedział. - No ale wiesz... mojemu psu też chyba należą się podziękowania za uratowanie Ci skóry.

Potem podszedł do nieprzytomnego maga. Zastanawiał się przez chwilę, czy aby obszczanie towarzysza nie byłoby genialnym pomysłem. Jednak zrezygnował. Gwizdnął jedynie na psa by ten zbliżył się do nich i ruchem ręki nakazał by obudził Mathiasa soczystym pocałunkiem.
 
Hazard jest offline  
Stary 05-09-2014, 16:27   #35
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Pokiwał głową na słowa Ivana... i zorientował się że jak zwykle o czymś zapomniał. Aby zadośćuczynić psu wytarmosił go za uszami i oddał mu ostatni płat wołowiny. Thurin z głodu nie umrze, a psu niewątpliwie się należało.

- Odważny pies z tego Smoka - rzucił z uśmiechem - Bhazer też tchórzem nie jest, co to, to nie.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 26-10-2014 o 16:48.
Fyrskar jest offline  
Stary 05-09-2014, 18:56   #36
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
Moritz pozwolił uciec swoim przeciwnikom, w końcu nie był przecież rzeźnikiem, tylko przepatrywaczem. Odprowadził kreatury wzrokiem, po czym oczyścił broń.

Spośród wystrzelonych strzał zebrał te, które nadawały się jeszcze do użytku. Gnoblarskimi podzielił się z Jochenem, ale przedtem każdą dokładnie sprawdził - jeśli coś było nie tak, z grotem, brzechwą, czy piórami - odrzucał.

Zerknął też na zdobyczne łuki, ale - jak można się było spodziewać - nie były najlepszej jakości. Nie zamierzał ich dźwigać na handel ani z własnej inicjatywy dociążać jochenowej szkapiny.

Do wycinania uszu się nie kwapił, ale grosz mógł z tego być. Miał więc nadzieję, że krasnoludy się z tym sprawią. A co z oczami? Gobosom nie trzeba wydłubywać - nawet jeśli wrócą, to będą nękać swoje rodziny. Tym gorzej dla nich.

Góral zasugerował kompanom nie odpoczywać za długo, przynajmniej w tym miejscu, bo gnoblary mogą sprowadzić posiłki w postaci na przykład ogrów, z którymi może być trudniej. A po ruszeniu w drogę w miarę możliwości zacierać albo nie zostawiać wyraźnych śladów, wybierając podłoże, w którym odciski stóp tak łatwo się nie odciskają.

Wzgórza mu pasowały. Kiedy ruszą miał zamiar iść na przedzie w odległości skraju wzajemnego widzenia. Na polującego Hogha nie musiał gwizdać - jastrząb sam go znajdzie i wróci, kiedy będzie gotowy.
 
dzemeuksis jest offline  
Stary 06-09-2014, 01:26   #37
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Dalsza podróż

Jacy bogowie są czczeni w cieniach tego heretyckiego lasu?

Jakie diabły wychodzą nocami z czarnych czeluści bagien?

Jakie ziemskie i nieziemskie postaci mogą czaić się poza lichym kręgiem światła, rzucanym przez naszą wiedzę?

Moritz przeczesywał zielony bezmiar, pogrążony w rozmyślaniach. Nie interesowały go tajemnice starożytności, na których nie można się wzbogacić – był w końcu zwiadowcą, który sprzedawał swoje umiejętności temu, kto zaoferuje najwyższą cenę. Jednak po ostatnich doświadczeniach miał wrażenie bycia obserwowanym przez niewidzialne duchy przeszłości, kryjące się w ocienionych zakamarkach falującego, szmaragdowego morza liści. Każdy krok mógł go przybliżać do ponurego niebezpieczeństwa, które unosiło się, jak groźny cień, ponad pradawnym lasem. Oczekiwał, że czyhające za nim cienie nabiorą życia i rzucą się na niego z zębami i pazurami. Jego obawy były uzasadnione – komuś nieświadomemu knieja mogła wydawać się opuszczona, ale ona aż tętniła życiem, nie tylko zwierząt. W złowieszczej ciszy kocie stąpanie górala brzmiało dziwnie głośno, ale nie czyniło tak wielkiego hałasu, jak mu się zdawało. Przeklinał za to czynioną przez towarzyszy wrzawę, która może ponieść się jak dzwon na alarm w stronę dzikich uszu, czających się w zdradzieckiej otchłani.

Większość ludzi, z którymi miał do czynienia, nadawała się raczej na osadników. Mimo że było to już nowe pokolenie emigrantów, które wyrosło na srogim pograniczu, nauka orientacji w lesie była dla nich tylko nabytą z konieczności umiejętnością. On się urodził z ostrożnością i przebiegłością, której inni próbowali się nauczyć. W takim terenie warty był dziesięciu żołnierzy. Nawykły do leśnego życia, był bardziej użyteczny węsząc w dzikich ostępach, niż zamknięty w forcie. Była to w dużej mierze zasługa niezwykłej siły i zwinności góralskiej rasy, przyzwyczajonej do zdobywania zakazanych szczytów. Oczywiście dużą część czterdziestoletniego życia spędził również wewnątrz murów miast. Lecz wilk nie przestawał być wilkiem tylko dlatego, że zrządzeniem losu znalazł się wśród psów obronnych.

Fragmenty widocznego nieba zmieniły barwę z różowej na niebieską. Wszechogarniająca cisza i majestat pierwotnego lasu zaczynały go przygnębiać. Nie ćwierkały nawet ptaki, nie chrobotały wiewiórki. Tylko wiatr szeptał wśród czarnych gałęzi olbrzymiego, gęstego niczym dżungla, boru. Moritz uważnie nasłuchiwał, gdyż nawet najbystrzejsze spojrzenie nie było w stanie przedrzeć się przez plątaninę liści dalej, niż na parę stóp w każdym kierunku.

Pożytek ze wzroku miał uczynić dopiero wtedy, gdy ujrzał nawis czarnej, podobnej do krzemienia skały, która była częścią wystającej między drzewami grani – jej szczyt ginął w chmurze otaczających liści. Wąska krawędź tworzyła naturalne obejście prowadzące na stromy szczyt – wspiął się na jakieś pięćdziesiąt stóp i znalazł w okalającej skałę zielonej gęstwinie. Pnie drzew już tu nie docierały. Szedł na oślep wśród liści, w końcu jednak zauważył błękit nieba i chwilę później wyszedł na jasne, gorące światło słońca. Pod jego stopami rozciągał się zielony dach kniei, równie nieprzenikniony jak z dołu. Nie ujrzał za wiele. Bezkres falował, czasami urywając się w miejscach bagien i jezior. Na zachodzie ponury gaj okalał smętne, skaliste szczyty rozrywające niebo. Gdzieś w oddali, na północnym zachodzie, zobaczył ruiny, chyba wieży, sterczącej na wysokim wzgórzu, wyglądającej jak część jakiegoś większego kompleksu. Daleko na północnym wschodzie - w stronę gdzie podróżowali - las przechodził w góry.

Gdy tak prześlizgiwał się między pniami drzew, czyniąc mniej hałasu niż wiatr wiejący wśród pni, dotarł do miejsca, w którym zarośla zaczęły się przerzedzać. Usłyszał stłumione odgłosy rozmów. W niewielkim zagłębieniu, przypominającym wyrzeźbiony ręką natury amfiteatr, zobaczył siedem ciężko obładowanych mułów i paradującego pośród nimi mężczyznę o ciemnej karnacji. Odziany był w pozłacane buty i – mimo upału – podbijaną gronostajem tunikę bogatego kupca. Cywilizowane rysy Araba kontrastowały z twarzami towarzyszących mu ludzi. Pokryte bliznami, z gorejącymi oczami, były dzikie i pierwotne jak otoczenie, na tle którego się ukazały. Było ich koło trzydziestu, lecz tylko siedmiu – pewnie przepatrywaczy – posiadało konie. Wszyscy uzbrojeni. Moritz usilnie pragnął pozostać niezauważony, lecz pogranicznicy wynajęci przez człowieka interesu byli równie sprawni w sztuce chodzenia po lesie, jak on.

- Kto idzie! – wezwał go szorstki głos. – Zostań na miejscu, dopóki cię nie rozpoznamy, albo przeszyjemy cię strzałą! Ilu was jest?

Pocieszającym był fakt, że tym razem nikt nie chciał obedrzeć ich żywcem ze skóry.

Moritz spokojnie upuścił trzymany w ręku łuk, który i tak nie miał naciągniętej cięciwy. W zwolnionym tempie uniósł w górę obie ręce, puste dłonie kierując w stronę napotkanych ludzi, przy czym lewą rękę wyciągnął do wyprostu, prawą zaś zatrzymał nieco powyżej ucha. Był to umówiony z kompanami sygnał, oznaczający, że Moritz został wykryty i że może być niebezpiecznie. Miał tylko nadzieję, że akurat przynajmniej jeden z towarzyszy patrzy na niego i że nie zasłaniają go jakieś krzaki.

- Idą dzielni, prawi wędrowcy - zdecydowanym, acz łagodnym głosem odrzekł Moritz - którzy przed ujawnieniem się woleliby wiedzieć, z kim mają do czynienia.

Jeden z najemników miał na oku Moritza, podczas gdy reszta pograniczników rozbiegła się wokół kotliny, we wszystkie strony. Kupiec wyglądał na poddenerwowanego.

- Jest ich sześciu. Nie widać więcej. Dwóch krasnoludów. Wszyscy uzbrojeni. Mają konia i dwa psy.

- Jesteś pewien? Taka mała grupka w środku Steigerwaldu?

- Są ranni. To nie bagienne diabły zabobonny głupcze. Poza tym, we wszechświecie nie ma niczego, czego nie przetnie zimna stal.

- Jak widać, zmierzamy z towarami. Do Kirchheimbolanden. Nic szczególnego. A wy? Skąd te rany?

- Sprowadźcie ich tutaj. Jak są ranni i idą z zachodu to pewnie wiedzą coś, co może nam uratować tyłki - z grubej, arabskiej szyi obciążonej złotym łańcuchem wydobył się gardłowy głos, podobny do syku kobry. - Już raz oberwaliśmy, wystarczy kłopotów - faktycznie, Moritz zauważył całkiem świeże bandaże u niektórych wojaków.

- No to panowie, chyba otrzymaliście zaproszenie do wspólnej wieczerzy - odpowiedział najemnik, z nutką ironii w głosie. - Tylko bez żadnych podejrzanych ruchów.

Jochen nie miał nic do ukrycia, a poza tym miał wrażenie, że wygląda na porządnego kupca. Jako taki miał dość spore szanse przekonać członków tamtejszej karawany, że nie ma złych zamiarów.

Z łukiem przewieszonym przez ramię i prowadząc objuczonego trofeami wierzchowca ruszył w stronę obozu.

- Idę! - powiedział, na wszelki wypadek pragnąc uspokoić co bardziej nerwowych obozowiczów.

Roran także bez wyciągania broni (jakby jej potrzebował dobywać) i pokazując Bhazer’owi by poszedł za nim, wyszedł z krzaków i skierował się w kierunku rozmówców.

- Idziemy w pokojowych zmiarach, zaatakowali nas zielonoskórzy! - krzyknął.

- Dobre pół dnia temu - dodał, precyzując wypowiedź Rorana, Jochen.

Ivan odważnie ruszył w stronę kupców z - jak zwykle - przyjaznym uśmiechem na twarzy. Obok niego dumnie kroczył Smok, który równie jak jego pan, chciał zrobić dobre wrażenie. Oboje mieli dobre przeczucie, co do napotkanej grupy.

Zbliżywszy się nieco, Ivan podniósł ręce do góry w teatralny sposób.
- Nie musicie się nas obawiać – powiedział z miłym tonem. – Mamy już dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Chcemy jedynie gdzieś przenocować i jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego lasu.

Moritz dyskretnie próbował wypatrzeć, czym handlował kupiec z Arabii. Nie zamierzał dzielić się wieściami, jeśli sam nie usłyszy czegoś interesującego. Wieść za wieść. Plotka za plotkę. Tak robili do tej pory i miał nadzieję, że tym razem jego kompani również będą wstrzemięźliwi i nawet trunek, jaki zapewne pojawi się przy okazji wieczerzy, nie rozwiąże im zanadto języków.

Arab nie zrobił na nim dobrego wrażenia, więc wolał być ostrożny. Za plecami zawsze osłona - koń, towarzysz, drzewo, kamień, cokolwiek. Do ust nie brać żadnego jedzenia i picia, póki nie upewni się, że ludzie kupca nie spożywają tego samego.

Zastanawiał się, co to były za ruiny, które widział ze wysokości skalnego występu, na który wspiął się kwadrans wcześniej. Korciło go, żeby je zbadać, zwłaszcza, jeśli nie wymagałoby to zbyt dużego zbaczania z trasy. Zobaczy się, co powiedzą ludzie z tej karawany. Z czym walczyli, gdzie to było, czy wiedzą coś o ruinach? Jeśli Arab nie będzie zbyt rozmowny, to trzeba będzie podpytać gdzieś na boku, co bardziej poczciwie wyglądającego przepatrywacza.

- Wcale się nie dziwię, że coś próbowalo powiesić wasze skóry na krzakach - wargi uśmiechniętego Araba odsłoniły sczerniałe dziąsła i srebrno-złotą mozaikę zębów. - Szukacie śmierci czy zabrakło wam brzdęku na kilka mieczy?

Najemni wojownicy wyglądali, jak gdyby widzieli wiele kampanii w swoim życiu. Skóra i oka pierścienic były zużyte, a powiewające beztrosko za zbrojnymi ramionami peleryny poszarpane i poplamione. Z twarzy można było wyczytać, że zaznali zmienności losu - jednego dnia plądrowanie i bogactwo, następnego - pusta sakiewka i zaciśnięty pas.

Można było ich podzielić na trzy charakterystyczne grupy. Najliczniejszą stanowili mężczyźni z ciężkimi kuszami, którzy teraz zajęci byli upewnianiem się, że kotlina to bezpieczne miejsce na postój. Pięciu barczystych, łypiących podejrzliwie osiłków o kruczoczarnych włosach zdawało się być osobistą ochroną handlarza. Ostatnią grupę stanowiło siedmiu surowych weteranów, wyglądających jakby życie spędzili w siodle jako konni łucznicy. Jeśli jakiekolwiek stworzenie lasu spoglądało chciwym wzrokiem na towary tłustego kupca, musiało liczyć się z przyjęciem wielu ciężkich ciosów przed zdobyciem czegokolwiek.

Lider karawany wraz z nieodstępującą go ochroną zbliżył się na pogawędkę z podróżnikami, a reszta zajęła się patrolowaniem, dbaniem o zwierzęta i rozkładaniem namiotów. Trudno było zorientować się, co takiego kupiec przewoził, ale po ilości różnorakich pojemników i opakowań można było wywnioskować, że karawana nie była wyprofilowana pod kątem określonych asortymentu. Pograniczników, którzy utrzymywali się z takiej formy zarobku zwyczajowo zwano poganiaczami mułów, chociaż dla co bardziej zamożniejszych “kupców” te określenie było co najmniej obraźliwe.

Jochen, kupiec jakby nie było, poczuł się niemal jak w domu.

- Leonhardt - przedstawił się. - Skąd i dokąd bogowie prowadzą? - spytał. - I co za nieszczęście was spotkało?

- Na imię mi Jaasim. Wracam ze wschodnich księstw, jak - wyraźnie zaakcentował następne słowo - bóg pozwoli to z powrotem do Czarnej Zatoki. Nie wyglądacie na łaziki, więc na pewno podróżujecie z Kirchheimbolanden. Jakimi to niebezpieczeństwami tym razem nęka Steigerwald? Vilgerd! Chyba będzie trzeba zmienić szlak. Nieszczęście? Jakie tam nieszczęście! Potyczka ze zbiegami. Pewnie przyniosło ich z kopalni tej twierdzy, jak to... Z Riesenburga. Nie zdziwi mnie, jak kiedyś całe setki tych ludzkich i orczych bękartów obróci te śmieszne państewko w pył - powiedział z niekrytą zawiścią, przypominając o powszechnym na pograniczu zwyczaju wyręczania się półorkami w ciężkich robotach fizycznych.

- Ivan Bramin – postąpił za przykładem Jochena.

Mężczyzna przez moment zaczął spoglądać w przestrzeń, jakby usilnie starał się coś przemyśleć. Potem spojrzał na ludzi wokoło, zastanawiając się, czy można im powiedzieć prawdę. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że raczej nie wyglądają niepokojąco. Dodatkowo podejrzewał, że arab, jako kupiec może wiedzieć coś na temat ich byłego pracodawcy.

- Z początku podróżowaliśmy, jako ochrona pewnej karawany. Jej przywódcą był niejaki Eugen Holdinghausen. Niestety, nie okazał się on zbyt dobrym pracodawcą. Prowadził nas wprost w sidła jakichś kultystów chaosu, którzy zamieszkują ten las. My byliśmy akurat na zwiadach, dzięki czemu uniknęliśmy bezpośredniego kontaktu z tymi… istotami… Przynajmniej większość z nas. – mówiąc to spojrzał na Thurina. – Jednak reszta karawany nie miała tyle szczęścia… Część z nich wybili, a część zabrali ze sobą. Teraz zmierzamy na wschód.

Jaasim wymamrotał pod nosem jakąś zabobonną inwokację. Spojrzał po ochroniarzach, którzy się żegnali, kilku splunęło za siebie.

- Wy, ludzie północy - określił podróżników zbiorowo, nie rozróżniając pochodzenia - macie na co dzień do czynienia z namacalnym złem. Mój umysł ciemnieje, kiedy usiłuje je pojąć, mimo że sam wywodzę się z kraju przez wieki rządzonego przez czarnoksiężników czczących pradawnych bogów, którzy podobno nie umarli, lecz śpią w czarnych otchłaniach poza ludzkim pojmowaniem. Nasze imperium było tak przesiąknięte czarami, że nawet monety z tamtego okresu mają swe magiczne właściwości! - wykrzyczał, a na jego twarzy ukazały się lęki, budzone przez bolesne wibracje pamięci i ciąg nieprzyjemnych skojarzeń. Wydawał się teraz mały jak złamany torturami niewolnik. Najemnicy przerywali pracę i patrzyli nań pytająco. Zabobonny Arab wyglądał, jakby poczuł obecność ponurej rzeczywistości poza materialną zasłoną iluzji. Nagle spojrzał, jakby coś otrząsnęło go z czarnych pajęczyn.

- Jeśli chcecie, możemy wymienić się informacjami. Ba, możemy nawet ubić interes. Ale już zbyt wiele razy moim życiem kierowały nieubłagane zrządzenia bezlitosnego losu, żebym pozwolił sobie ryzykować. Jak najszybciej się stąd zabierzcie, znajdźcie sobie jakieś inne miejsce na postój i pod żadnym pozorem nie próbujcie nas śledzić.

Powoli wyrastająca wokół ściana ciemności była przecinana coraz częstszymi, srebrzystymi nitkami deszczu.

Thurin, nie starając się ukryć swojej obecności, ruszył za resztą drużyny. Nie afiszował się i nie włączał się do dyskusji. Przynajmniej do chwili. Czarna Zatoka? Tak, dobrze słyszał. I ten arab. Czy już go gdzieś nie widział?

Słowa same uleciały mu z ust.

- Wielmożny Jaasimie - zaczął - Zwę się Thurin Lokbur, jestem synem Thana Thurina Starszego z klanu Lokbur z Barak Varr. Czy my się znamy?

- Nie - brzmiała szorstka i krótka odpowiedź. Arab widocznie nie ufał teraz nikomu bardziej niż pociągniętemu za ogon bykowi. Stojący nieopodal mężczyźni o potężnej i surowej budowie pokazywali sobie pokiereszowanego Thurina palcami.

- A ten nocny pies z jakiego piekła wylazł?

Na wybuch śmiechu dzikiego niczym korsarski krasnolud spurpurowiał, myśląc, że wyszedł na głupka.

Jedno spojrzenie na rozbawionych ochroniarzy wystarczyło, by rozsierdzić khazada. Porzucając wszelkie zasady dobrego wychowania i protokołu dyplomatycznego, zwrócił gębę w stronę najbliższego z ochroniarzy.

- Coś cię rozśmieszyło pipko? - warknął.

- Jeśli mamy się stąd zabrać, jak najszybciej - wtrącił Moritz, starając się rozładować napięcie kierując rozmowę na inne tory - to wolelibyśmy wiedzieć, gdzie iść, żeby nie wpaść wprost na jakieś niebezpieczeństwo. Ci zbiegowie, z którymi walczyliście? Wybici do nogi? Uciekli? Jeśli tak, to w którą stronę? Wiecie dokąd zmierzali?

- Ponadto - nie czekając na odpowiedź kontynuował góral - jeśli macie mapy okolicy i zgodzicie się je pokazać, to chętnie w zamian pokażemy naszą, musimy tylko nanieść na nią najnowsze obserwacje. Ze szczytu skalnego niedaleko stąd na północny zachód widziałem jakąś jakby wieżę. Wiecie coś o niej?

- Ci, których spotkaliśmy, leżą jak zarżnięte bawoły. Czy wszyscy wybici, tego nigdy nie wiadomo - zaczął Vilgerd, brodaty olbrzym o jastrzębiej twarzy i ponurych oczach. - Bandy banitów, zbiegów i barbarzyńców grasują tu niepowstrzymane przez nikogo. A co do mapy... Nigdy jej nie używałem - wygląd wyhodowanego na rubieżach twardego zbira zdawał się potwierdzać jego słowa. - Jak chcecie dojść do Goldisthal, musicie skierować się przez góry. Gdy napotkacie wysoki jak dwóch rosłych chłopów kamień ogham, skręcicie od niego w prawo i obejdziecie wielkie jezioro jego północnym brzegiem. Później czeka was ponowna wędrówka lasem na wschód, przy górach odbijecie na północny wschód i jesteście w Goldisthal, choć, mimo że was nie znam, mam nadzieję, że tylko przejazdem.

- Wieża, powiadasz - kontynuował Vilgerd, w którym Moritz wyczuwał kolegę po fachu - to dzwonnica zrujnowanej świątyni z kto wie jak dawnych czasów.

- Czasów krucjat - dodał Jaasim. Pamięć o tej krwawej klęsce była dla niego czarną plamą w kronikach dumnego i skorego do wojaczki ludu.

- Niech będzie. To jakieś zapomniane przez bogów miasto, jednak nigdy się w nie nie zagłębialiśmy. Zatrzymywaliśmy się tylko na skraju, na postój. Tym razem nam się nie udało dotrzeć tam przed zmrokiem z powodu tych dzikusów, psia mać.

- Jakichś bardziej konkretnych dzikusów? - spytał Jochen - czy po prostu banda opryszków, jacy się tu zdarzają? No i co macie przeciwko temu całemu Goldisthal?

- To tylko banda orczych bękartów, zgłodniałych i zdesperowanych. A Goldisthal… To temat na dłuższy wywód - skończył Vilgerd, czekając aż Arab albo ktoś inny przejmie pałeczkę dyskusji.

- Te całe wschodnie księstwa są jak wiązka chrustu, która rozsypie się bez solidnego sznura - zaczął Jaasim. - Wystarczy jeden solidny podmuch wiatru, by rozgnać ich mieszkańców we wszystkie strony świata.

- Minęło już chyba z pół roku, w którym to czasie jakby sam diabeł władał tym nieszczęsnym księstwem. Owy czort to tileańczyk, kapitan jakiejś bandy najemników. Nieszczęśni mieszkańcy uginają się pod ciężarem podatków, gospodarstwa popadają w ruinę, a kupcy idą z torbami - poborcy nie zostawiają im nic. Dobrze, jeżeli uda im się wynieść całą skórę. To byłoby nie do pomyślenia w jakimkolwiek większym kraju. Ten banita urządza dzikie hulanki, zaś jego sierżanci biorą z niego przykład, napastując każdą kobietę, jakiej pożądają, nie bacząc na jej stan ni godność. Poddanym nie wolno posiadać broni. Z resztą byli przyzwyczajeni do tego, że bronili ich żołnierze. W obecnej sytuacji są bezradni. Tak więc gwałtowny bunt, jaki z pewnością wybuchłby gdzie indziej, tu jest niemożliwy. Każdy, u którego zostanie znaleziona broń, zostaje straszliwie ukarany. Mozolą się pod żelazną ręką okrutnego przybysza, a jego czarnobrodzi żołnierze nieustannie krążą po polach i kopalniach z batami w rękach, niemal jak nadzorcy niewolników!

- Mieszczuchom wcale nie powodzi się lepiej. Zagrabiono ich bogactwa. Najładniejsze córki porwano, aby syciły nienasycone żądzę. Mieszkańcy pewnie z chęcią by uciekli, ale gdzie? Z jednej strony las, z drugiej górale i, zapomniałbym, jeszcze te przeklęte niziołki, które niedawno powróciły. Gdyby chociaż graniczyli bezpośrednio z księstwem von Stringerów albo kompanią górniczą…

- Co z tymi niziołkami? Dlaczego przeklęte? - dociekał Moritz.

- To tereny górali, niziołków i olbrzymów. Olbrzymy powymierały, niziołki udało się przegnać, górale raczej nie przeszkadzają, o ile nie wlezie się na ich teren. Naiwni von Stringerzy chcą ich edukować przez kult tego imperialnego bożka, też mi coś. Niziołki jednak łatwo się nie dają i wróciły na swoje tereny. A że mają jakiegoś bzika na punkcie ochrony dziewiczego stanu natury, to sprzeciwiają się wszystkim kopalnianym inicjatywom.

- Niziołki druidzi?! - zdziwił się Moritz.

- Druidzi? To prymitywy, nie są tak rozwinięte jak ich północni bracia, jeśli w ogóle można mówić o jakimkolwiek pokrewieństwie. Dawniej podobno koegzystowały z olbrzymami, niektórzy widzieli je po stronie ogrów lata temu, jako zasymilowanych zakładników, ale ogrów już dawno tu nie ma. Wyruszyły na jakąś wyprawę na południe i nigdy z niej nie wróciły.

- W Kirchheimbolanden i Wallerfangen wszystko po staremu? - zapytał Jaasim.

-W Kirchheimbolanden miała miejsce krwawa rewolucja. Paskudna sprawa… Daniel Rapp nie zapewnił swoim poddanym odpowiedniej ochrony przed zielonoskórymi, dlatego postanowili oni wziąć sprawy we własne ręce. Wybuchła krwawa jatka. Sam Rapp musiał uciekać. Teraz albo skrywa się gdzieś na bagnach, albo jego głowa nadziana jest na pal przed bramą Riesenburga. Szczerze radzę wam omijać te miejsce. Po obaleniu władzy panuje tam na pewno nieład i bezprawie. Minię sporo czasu, nim wszystko się u nich ustabilizuje. – Powiedział poważnie Ivan.

- Pójdziemy blisko bagien. Mimo że to dalej tereny księstwa, są niezamieszkane i nikt nie powinien nas tam szukać - powiedział Vilgerd, uspokajając już węszących nieszczęście ludzi.

- Tylko nie wierzcie w te legendy o kociołkach złota na każdym końcu tęczy, jak już będziecie na wschodzie - dokończył żartobliwie któryś z najemników.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 07-09-2014 o 23:51.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 08-09-2014, 13:11   #38
Dnc
 
Dnc's Avatar
 
Reputacja: 1 Dnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputacjęDnc ma wspaniałą reputację
Roran wyczuwając napiętą atmosferę podszedł do Thurin'a, położył ręcę na swoich toporach wskazując swoją gotowość. Nie tylko by syn Thurin'a po czuł się pewniej, że nie jest w razie awantury zdany tylko na siebie ale także by pokazać ochroniarzom kupca, że będą mieli do czynienia z kimś więcej niż poranionym krasnalem. Bhazer jak zwykl podążył za swoim panem jak cień stając również nieopadal pary krasnoludów.
Słysząc odpowiedź byłego czeladnika run, parsknął ze śmiechu i mruknął pod nosem: - Dobre, nieźle mu dosrałeś...
 
Dnc jest offline  
Stary 08-09-2014, 18:42   #39
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Thurin uśmiechnął się do Rorana. Złość po walce z gnoblarami uleciała z khazada i czuł powracającą sympatię do drugiego krasnoluda.

Zerknął w stronę najemników i drużyny, czekając na plan. I gotowy na ewentualną reakcję najmitów.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 09-09-2014, 19:41   #40
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Atmosfera powoli robiła się napięta. Głównie za sprawą Ivana, który jak zwykle powiedział trochę za dużo. Mimo wszystko wciąż uważał, że postąpił słusznie. Gdyby był na miejscu Araba, chciałby wiedzieć w co się pakuję biorąc pod swoje skrzydła grupkę obcych ludzi. Po opatrunkach na ciałach najemników wnioskował, że tamci też musieli już wiele przejść, dlatego nie miał przywódcy karawany tego za złe.

-Przy naszym szczęściu, na końcu tęczy natknęlibyśmy się prędzej na trolla, niż na złoto. - Odpowiedział najemnikowi, próbując nieco złagodzić napięcie. Wcale nie zaskoczyłoby go, gdyby krasnoludy rzuciły się na strażników karawany. Mieszkańcy górskich twierdz potrafili zabijać za mniejsze obrazy...

Potem Ivan zaczął przyglądać się karawanie. Ciekawiło go, co taki nader ostrożny kupiec robi w jednym z najbardziej niebezpiecznych regionów świata. Czyżby jego chciwość i zachłanność była silniejsza niż strach?

-A cóż takiego przewozicie? Może zdołamy ubić jeszcze jakiś interes, przed ruszeniem w dalszą drogę.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172