|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-04-2021, 19:01 | #221 |
Reputacja: 1 | Egon w istocie był znudzony. Kwestia wyprawy Vasilija była – nawet wyprawy do kanałów – była czymś, na co miał ochotę, by rozerwać się w poza tym nieciekawym miejskim życiu, toteż wieść o tym, że trop Norsmenów został utracony przyjął ze zniechęceniem. Ach, do diabła tam kupców, jeno gadają a nic nie robią. - Egon mruknął sam do siebie. Wszakowoż kwestia zorganizowania walk w mieście pozostała otwarta, a Theo nie miał nic przeciwko ich sprawie. Dobrze to było, bowiem walki na arenie nie były w stanie sprostać głodu krwi wojownika, który z chęcią rzuciłby w szał bitwy, której dotychczas nie było mu dane. Być może – dumał – z czasem udałoby mu się znaleźć drogę do armii lub regimenu imperialnego, który być może mógłby sprostać jego apetytowi, który zdawał się wzrastać zamiast być zaspokojonym. Tymczasem w karczmie napawał się widokiem kobiecych krągłości, choć, tak jak zawsze, karczma tętniła życiem, które pełne było pospólstwa wszelakiego pokroju. Egon patrzył spokojnym wzrokiem na te postacie, wiedząc, że jego własna wzbudza respekt. Trzeba by, dumał Egon, zbłamucić odpowiednio te niewiedzące nic dziewczęta, aby wychować sobie kolejne pokolenie kobiet zdolnych wygodzić gustom wojownika zarówno jako kompioni, jak i w łożnicy, gdzie ich rola mogła być znacznie bardziej znacząca. Dumając tak nad losem kobiet (biednych i zdezorientowanych w tym świecie, bowiem zdanych tylko na męskie barki i inteligencję), Egon zoczył Vrisikę Trebiezny, jedną z tych bab, co miały jaja i robiły niezgorzej sztyletem. W takim rozumieniu więc, facetów z cyckami. - Zdobyczy im się zachciewa, wielcy mi myśliwi. Szukają trofeów to niech się najpierw na miejscu rozejrzą. - Ano – odparł Egon. - Wszakże to dla pokazu, ale niech im będzie. Strzelba też przecież może kosztować nieco karlików. - Gadałam rano z koleżanką. I nasza wspólną znajomą znaleźli dzisiaj rano. Zimny trup! Coś ją rozpruło dokumentnie! Blada jak ściana, mówią, że wampir! Podobno ją rozszarpał na strzępy! - Trupy w mieście – zagaił Egon. - Wszakże żadna to nowość. Pewnie szukała kłopotów. Jak znalazła śmierć, rzeknij no? Chętnie bym się rozejrzał za kłopotami. Nudy w tym mieście, taka prawda jest! Jeśli by chociaż tutaj wampir się trafił, daj Sigmarze, jakaś rozrywka w tym mieście, gdzie jeno kupcy mienić chcą swoje złoto i na dupach siedzieć. Rzeknij mi co więcej o tym wampirze! - Arena? Angestag? Przecież to już jutro – rzekł Egon, zrobiwszy w swoich myślach notatkę, że musi spotkać się jeszcze z Theo i spytać się go, czy wszystko zostało już przygotowane. - Będę walczył, oczywiście. Tymczasem jednak przyszedł Hans. - Pozdrowiony. Ale jak jesteś zajęty to mogę przyjść później. Gladiator jednak przywołał go gestem. - Podejdź, interes mam. Sprawa jest, organizujemy walki w mieście i trzeba znaleźć ludzi na zakłady, a także miejsce i chętnych. Sam mogę wziąć udział, jeśli trzeba będzie, ale wolałbym najpierw wypytać gawiedź, czy chcą mieć to w mieście. Opłacamy zakładami. Gadaliśmy z Theo, nie ma nic przeciwko, ale trzeba będzie to zorganizować ostrożnie. Na początku zaczynamy na małej scenie i zobaczymy, co z tego będzie. Potrzebuję wypytać klientelę, czy zechcą zakłady robić, a także trzeba mi zagadać do wojów z kręgu. - Nie chcemy zaczynać z hukiem, bowiem nie wiadomo, czy ludzie pójdą na to. Trzeba najpierw przepytać, zagadać i powiedzieć, że walki będą organizowane w mieście i kto by chciał pójść. Ja bym tak to widział: najpierw pytamy wojowników z Areny, czy nie chcieliby czasem także czasem wyskoczyć na miasto. Potem klientelę czy obstawiają. Jak wszystko przejdzie dobrze, to dobierzemy miejsce w dokach i zaczniemy od tuzina ludzi. Rzeknijcie mi zatem, co o tym sądzicie, wszakże Arena już jutro, musimy zorganizować coś. - Co do zysków, zakłady będą stanowiły źródło dochodu, choć nie wykluczam z czasem dopuszczenia także i biletów. Zaczynamy za friko z zakładami, bo nie wiemy, czy ludzie wejdą w to. - Rzeknijcie mi no, jesteście w stanie przepytać drabów z Areny co do tego? Zaczynamy jako mali… Ale z czasem może to być spora okazja, jeśli sprawy potoczą się dobrym torem.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
06-04-2021, 11:02 | #222 |
Reputacja: 1 | Tura 47 - 2519.01.30; knt (6/8); poprzedni wieczor, przedpołudnie i południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; port; tawerna “Pod pełnymi żaglami”, Pirora, Rosa, Ajnur i Benona |
06-04-2021, 11:41 | #223 |
Reputacja: 1 |
|
09-04-2021, 17:30 | #224 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! Ostatnio edytowane przez Santorine : 09-04-2021 o 17:35. |
09-04-2021, 17:37 | #225 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
10-04-2021, 06:57 | #226 |
Reputacja: 1 | Bezahltag (5/8); wieczór; kamienica van Darsenów; Versana, Łasica, Oksana Versane mocno zaniepokoiło to iż Oksana odkryła tą mała tajemnicę Łasicy. Krawcowa jako jedna z najbliższych pracownic Huberta mogła wiedzieć więcej niż potrzeba w sprawie włamań. Jak na przykład to, że rabująca magazyn kobieta miała na podbrzuszu wydziaranego węża. Niby nie ona jedna ale znacznie zawężało to krąg poszukiwań. Chwilę później jednak nieco się uspokoiła. - Też masz węża? - zagaiła mocno zaskoczona taką informacją padającą z ust Oksany - To ci nowina. Może więc pochwaliłabyś się nam nim? - zaproponowała robiąc wciąż wielkie oczy. Lustrowała szwaczkę od stóp do głów tak jakby chciała zlokalizować miejsce w którym krył się symbol umiłowanego Versanie, Łasicy i Pirory Bóstwa. - Tutaj mam. - krawcowa klepnęła się w biceps skryty pod rękawem sukni więc nie było widać co tam ma. Sama zaś zaczęła prostować miarkę po czym opasała nią talię modelki aby wziąć z niej miarę. Łasica zaś skorzystała z okazji i szybko posłała Versanie pytające spojrzenie. - Na ramieniu? - nieco skonsternowana takim usytuowaniem tatuażu Ver spojrzała nieco z ukosa na krawcową - Pokaż więc go nam. Chętnie się mu przyjrzymy. - dodała - Sama się zastanawiam czy sobie nie zafundować jakieś ozdóbki. Szukam jednak inspiracji. - Ale to bym musiała zdjąć suknię. - odparła Oksana nieco zdziwionym głosem wskazując gestem na samą siebie. Rękaw sukni raczej nie dałby się podwinąć aż do bicepsa aby je obnażyć a i kołnierz nie był tak luźny aby wyjąć z niego ramię. Więc trzeba by zdjąć całą suknię albo chociaż ją mocno rozpiąć. - Pani chce sobie zrobić jakiś tatuaż? - zagaiła wracając do mierzenia Łasicy. Objęła ją miarką w pasie, znieruchomiała na chwilę po czym puściła zaznaczając coś w swoim notesie. - Nie musisz tego robić ty. - zachichotała spoglądając wpierw na Oksanę a następnie żartobliwym spojrzeniem i ruchem brwi wskazała na dzisiejszą modelkę - Nadia chętnie cię wyręczy. - zachichotała patrząc na nieco zaskoczoną minę krawcowej i rozradowaną Łasicy. - I tak chciałabym zrobić sobie tatuaż. - oświadczyła kiwając twierdząco głową - Nie widzę w tym nic niestosownego. Wręcz odwrotnie. To sztuka. Druga sprawa to nie jestem arystokratką więc mogę sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. Z resztą w porównaniu z tym do czego oni się posuwają to błahostka. Intrygi, fałszywe uśmieszki, zdrady z niżej urodzonymi czy to kupcami czy parobkami… - po raz kolejny zdecydowała się na delikatną insynuacje chcąc wybadać reakcję pracownicy jej znajomego po fachu. - Zawsze sądziłam, że na ekstrawagancję to może sobie pozwolić tylko arystokracja. I bogaci. Chociaż to prawie to samo. - oznajmiła dwukolorowa krawcowa całkiem rezolutnym tonem. - To teraz góra? To to mam też zdjąć? - Łasica stała jak wcześniej i z niewinnym uśmiechem patrzyła w dół wskazując na swoją koszulę. Pytała tak jakby pozbycie się tego ciucha nie sprawiało jej żadnych trudności a nawet zdradzała chęć na taki krok. - Zaczynam się zastanawiać po co naprawdę zostałam tu zaproszona. - odparła Oksana podnosząc się z kolan przez co zrównała się poziomem z pozostałymi kobietami w pokoju. Pociągnęła wzrokiem po nich obu a i Łasica spojrzała pytająco na gospodynię. - Jeżeli za ekstrawagancję uznać coś co nieodzownie kojarzy się z kryminałem i żywotem starych wilków morskich to... tak. - zauważyła wskazując stereotyp krążący wokół takiej formy ozdabiania ciała - Wychodzi na to, że w mieście mamy więcej ekstrawaganckich arystokratów niż pospólstwa i marginesu społecznego. - zaśmiała się z takiej perspektywy. Metafora zdawała się być dość trafna i zabawna zarazem. Nije na pewno by załapała takowy żarcik. Ver liczyła również na błyskotliwość krawcowej w tym temacie. - Jak to po co zostałaś zaproszoną? - zdziwionym tonem i spojrzeniem obrzuciła kobietę z miarą w ręku - Nie miej jednak do nas pretensji. Sama rozbudziłaś nasza fantazję i ciekawość. Nie odbieraj nam teraz tej przyjemności podziwiania sztuki, bo kto daje i zabiera ten się … - nie dokończyła jednak. Tylko się nikczemnie uśmiechnęła. Na słowach jednak póki co zaprzestała. Wszak dobry bajer był połową roboty. - Ja rozbudzałam wasze fantazje? - Oksana znów okazała zdziwienie. Jakby nie była pewna jak powinna rozumieć te słowa. Zmrużyła nieco oczy i zmarszczyła brwi patrząc najpierw na stojącą nieco dalej rozmówczynię no a potem na Łasicę co nadal stała tuż przed nią. - Oj no tak. Ja od naszej pani i Breny, słyszałam same pochwały na twój temat. A teraz widzę, że jesteś spełnieniem tych fantazji. Więc jakbym w czymś mogła pomóc to ja bardzo chętnie. - Nadia dygnęła grzecznie chociaż grzeczności przeszkadzało to, że stała boso i z gołymi nogami na co grzeczność raczej nie pozwalała. Ale znów przyjęła ton i pozę słodkiej służącej jaka jest chętna do wykonania wszelkich życzeń i poleceń. - A można wiedzieć jakie to miałyście fantazje na mój temat? - krawcowa miała minę jakby nie mogła się zdecydować czy usłyszała już wystarczająco wiele aby wyjść czy jeszcze zostać i posłuchać. - No ja to raczej takie mało przyzwoite. - przyznała szybko modelka uśmiechając się półgębkiem z lekkim zakłopotaniem. - Mówiąc o fantazjowaniu miałam na myśli ten twój tatuaż słodziutka. - odparła z poważną miną wyjaśniając co jej chodzi po głowie chociaż w tych wyjaśnieniach nie była do końca szczera - A ty o czym pomyślałaś? - zapytała rewanżując się dochodzeniem na temat nie do końca jasnych imaginacji - Ponoć głodnemu chleb na myśli. - Dobrze. To jeszcze tylko miara klatki piersiowej i już nie zawracam paniom wieczoru. - Oksana posłuchała tych odpowiedzi gospodyni po czym grzecznie skinęła głową i opasała miarką górę korpusu Łasicy. Inne miary już miała to do zaprojektowania sukni powinno wystarczyć. - Ale w żadnym wypadku nam go nie zawracasz. - odparła podchodząc do krawcowej - A z jakiej okazji zafundowałąś sobie tego wężyka? - nie odpuszczała gładząc ramię, które wcześniej wskazała pracownica Huberta - I kto ci go robił? Ink? - Już nie pamiętam. Po prostu sobie zrobiłam. To było jakiś czas temu. - dwukolorowa głowa lekko pokręciła się na boki by wesprzeć słowa właścicielki. Krawcowa sprawnie wzięła ostatnie miary z klatki piersiowej półnagiej modelki i zapisała coś w swoim notesie. - No to chyba bym miała wszystko co potrzeba. - powiedziała zerkając na swoje zapiski. Pokiwała głową, zamknęła notes i zaczęła go chować do niewielkiego mieszka jaki miała przymocowany do pasa. - Skrojenie tej sukni to trochę potrwa. Mam nadzieję, że przez to włamanie będzie wszystko co potrzeba do jej wykonania. Myślę, że uszycie tej sukni potrwa tydzień. Więc przed następnym Festag powinna być gotowa. - Oksana rzuciła jak przewiduje termin wykonania zlecenia kończąc zamykać ten mieszek na biodrze i właściwie skończyła się jej praca jako krawcowej co przyszła wziąć miarę na zamówioną suknię. - Znakomicie. - zadowolona z przewidywanego terminu zakończenia zlecenia Ver uśmiechnęła się do Oksany - Skoro więc jesteś już po pracy może teraz uraczysz nas swoją osobą i napijesz się z nami lampki wina? - zaproponowała niejako w formie rewanżu za fatygę jakiej podjęła się pracownica Huberta - Podziwiam twój profesjonalizm i umiejętność oddzielenia obowiązków od przyjemności. - dodała komplementując nieśmiale kompetencje krawcowej - Swoją drogą to Hubert wie, że przyjmujesz zlecenia w domu u klientów czy to taka fucha przy której dorabiasz na boku? - To żadna tajemnica. I bardzo dziękuję za zaproszenie ale na mnie już pora. Nie chciałabym zbyt późno wracać do domu. - krawcowa odparła grzecznie ale wydawała się skłonna kończyć tą wizytę. - To ja tobie dziękuję. - Ver wyraziła swoją wdzięczność i lekko skinęła głową - Czuję się jednak nieco urażona tą odmową oraz pozostawieniem nas z tak pobudzoną i nie zaspokojoną wyobraźnią. - teatralnie posmutniała - A może czujesz się tu nieswojo. Kiedy zbierałaś ze mnie miarę zachowywałaś się nieco swobodniej. Coś się stało? - jak nie komplementami to może troską o los kobiety Ver uda się ją podejść - Jestem kobietą więc o wszystkim możesz mi powiedzieć. Daję słowo, że to co dzieje się w tym pokoju nie wychodzi poza jego ściany. Prawda Nadio? - spojrzała na chwilę w kierunku stojącej nadal na wpół nago Łasicy. - To prawda. Mam nadzieję, że cię jakoś nie uraziłam z tą suknią i żarcikami. To tylko takie żarty były. Niezbyt mądrę zresztą. Nie gniewaj się proszę. - Łasica pokiwała głową potwierdzając słowa gospodyni a sama wydawała się nieco zaskoczona rozwojem sytuacji. Przybrała jednak ugodowy ton nie chcąc do siebie zrazić gościa. - W porządku, nic się nie stało. I proszę o wybaczenie ale już późno się zrobiło a ja jestem na nogach od rana. To ja przepraszam, że nie mogę skorzystać z tak życzliwej gościny. Ale już czas na mnie. - krawcowa odparła w podobny tonie jakby nie chciała zostawić po sobie złego wrażenia ale jednak nadal wydawała się chętna aby opuścić te życzliwe progi. - Nie będę nalegać. - odparła z zawiedzioną miną - Jesteś też pewna, że nie chcesz aby mój woźnica cię odwiózł pod drzwi twojego domu? - zaproponowała życzliwie. - Dziękuję za troskę ale nie ma takiej potrzeby. - odparła łagodnie krawcowa o dwukolorowych włosach po czym zaczęła się zbierać do wyjścia. Versana nie namawiała dalej kobiety na to by ta została. Mogłoby to z resztą wydać się podejrzane. Tak samo jak jej zdawało się być takie zachowanie Oksany. Odprowadziłą więc krawcową do drzwi i pożegnała życząc zdrowia. - Nie podobało mi się to jak ona reagowała na nasze adoracje. - rzekłą do Łasicy gdy ta się jeszcze ubierała w jej izbie - Nie wiem czy nie byłoby dobrze pójść za nią. Wiesz. Obie mamy tą samą dziarę a ten ochroniarz z magazynu Huberta widział Idę tak jak ją bogowie stworzyli. - postanowiła się podzielić swoimi obawami na temat wizyty i zachowania w trakcie niej ów kobiety. - Sama nie wiem… Wydawało mi się, że z początku nieźle nam szło… Ona też wydawała mi się zaciekawiona, może nawet rozbawiona… Z początku myślałam, że chodzi o ten tłum i to ją peszy… A potem… Sama nie wiem… Może jednak nie lubi z dziewczynami? Albo nie jesteśmy w jej typie? - Łasica też wydawała się być skonsternowana zachowaniem krawcowej. Zakładała na siebie służbową spódnicę w jakiej chodziła do van Hansenów. - Z tym cięciem bym się raczej nim nie przejmowała. Mówiłaś, że go zahipnotyzowałaś, upiłaś, uśpiłaś i w ogóle. To chyba nic nie powinien pamiętać. Zresztą miałaś perukę i w ogóle. - tym akurat złodziejka nie wydawała się za bardzo przejęta. Widocznie uważała, że ryzyko rozpoznania tak okrężną drogą jest minimalne. - Sęk w tym, że w trakcie zbierania miar ze mnie i Breny, była ona bardziej otwarta i skora do żartów i flirtu. - podzieliła się nieco zafrasowana swoimi spostrzeżeniami - Co do tej dziary może rzeczywiście masz rację i po prostu przesadzam. - przyznała rację koleżance chociaż do końca o tym przekonana nie była - Nie zmienia to faktu, że warto by było z nią się jeszcze raz spotkać i podpytać o ten romans jej szefa. - zachichotała rozchmurzając nieco swój ponurawy wyraz twarzy - A skoro jesteśmy przy rozmowie apropos romansu. - spojrzała dwuznacznie na przyjaciółkę - To nie śpiesz się tak z tym ubieraniem. - dodała ryglujący drzwi. |
10-04-2021, 07:00 | #227 |
Reputacja: 1 | Koninstag (6/8); Przedpołudnie; tawerna "Czarna czapla"; Versana, Vasilij Vasilij rozsiadł się wygodnie w "Czarnej Czapli". Zamówił piwo i przekąskę. Rutynowo zajął swój stolik w rogu lokalu tuż za załomem ściany. Co czyniło go niewidocznym na pierwszy rzut oka i dawało namiastkę prywatności. "Krótki" tymczasem stał zaraz przy ścianie i wypatrywał Versany by zaprosić ją do stolika szefa, gdy tylko się zjawi. Wewnątrz gospody ruch był raczej nikły a to za sprawą pory dnia. Na śniadanie wszak było już za późno zaś na obiad za wcześnie. Poza grupką zdawać by się mogło myśliwych jej oczu nie rzucał się nikt wyjątkowy. Otrzepała więc buty z przylepionego do nich śniegu i rozejrzała się raz jeszcze. Towarzyszył jej rzecz jasna Kornas, którego glaca po zajęciu kaptura lśniła niczym jeden z dwóch księżyców wiszących na nocnym niebie. Brunetka jednak gdy tylko spostrzegła skrytego w kącie izby starego znajomego poleciła swojemu pracownikowi by ten zamówił coś dla nich wszystkich do zwilżenia gardła sama zaś ruszyła w kierunku Cichego. - Witaj. - zagaiła zasiadając przy stole - Co słychać? Stare kurwy nie chcą zdychać a młode dawać? - żartobliwie podjęła rozmowę dosuwając krzesło - Wybacz, że przejdę do konkretów jednak za parę dzwonów mam umówioną lekcje szermierki, na którą nie mogę się spóźnić. Udało ci się więc dowiedzieć w związku z tymi sprawami, z którymi się zwracałam do ciebie ostatnio? - Co do używek nadałem sprawie powiedziałbym bieg. Mój człowiek ma szykować listę. Rodzaj, efekt, koszt, dostępne ilości. Jak dobrze pójdzie na Zbór będę już coś wiedział. Co do psa to podeśle ci “Miłka” powiedz na kiedy to on ci pomoże z jego ułożeniem. Moim się zajął skutecznie. Theo chce zobaczyć dziewczyny i poznać ich opiekunkę. Powiedziałem mu, że dostanie ⅕ zysków, jak to rozdzieli dalej jego sprawa. Zgodzić się pewnie zgodzi ale wiadomo zyski są niepewne. Wszystko zależy od inwencji dziewczyn i twojej. - Vasilij złapał łyk piwa kontynuując wyliczankę - Karlik strzela paranoje, póki Starszy nie oceni mojej tendencji do zdrady swoim przenikliwym okiem to mamy nie rozmawiać o sprawach rodzinki. No i żadnej sprawy mam nie tykać do tego czasu. Niby go rozumiem, zawodowa ostrożność spiskowców. Nie mniej w jakiś tam sposób mnie to ubodło. - Vasilij trochę pomarudził - Skołowałem psy myśliwskie. Mam trzy na stanie, póki co głównie radują chłopaków ale znajdziemy dla nich i praktyczne zastosowania. No i zbliża się koniec miesiąca pewnie zaraz spłynie do nas gotówka z interesów. Może ugryziemy wspólnie jakoś inwestycję w wypad do stolicy z panią kapitan? Wiezie tam srebro. Zakładam, że chce żeby jej to przerobili na te wszystkie cuda które tam produkują. Może przyjęłaby nas do spółki? Możemy zainwestować, kupić trochę srebra z rynku i dorzucić jakieś dodatkowe sanie. Im więcej zawiezie tam towaru tym łatwiej negocjować cenę na miejscu bo zwiększa się pula zamówienia. Przynajmniej teoretycznie nie wiem jakie ma tam układy. No i kiedy oni ruszają? Prócz sań można dołożyć jej dodatkową ochronę. Gdybym miał dostatecznie dużo czasu. - Vasilij nie wspomniał, że chodził mu też po głowie napad na ten cały biznes jak będą wracać. Trochę go powstrzymywałą znajomość Ver z panią kapitan i wkład Karlika. Nie na tyle jednak by tego nie rozważać. Ver upiła nieco pływa słuchając kompana. Fakt. Również ona dostała dyspozycje od Karlika aby póki co nie angażować w sprawy zboru Cichego. Szkoda jednak, że dopiero teraz kiedy to już podjęła jakieś kroki zmierzające ku wyjaśnieniu sytuacji ziomków Normy. ~ Trudno. ~ pomyślała przełykając kolejnego grzdyla. Z jednej strony rozumiała podejrzliwość i ostrożność jaką kierował się Starszy i nie dziwiło jej to w przypadku nowej w okolicy Pirory. Cichy jednak był jednym z nich ale kim była ona aby podważać zdanie i polecenie Szefa. Zasada numer jeden: kierownictwo ma zawsze rację. Zasada numer dwa: nawet kiedy nie ma patrz punkt pierwszy. - Z tymi używkami to myślałam iż załatwisz to od ręki. - przyznała nieco zaskoczona - Wszak mi nie potrzeba ilości hurtowych a jedynie kilka małych pigułek czy tam szyszek. - dodała iż nie zamierza puszczać ich w handel a jedynie użyć w celach prywatnych - No ale trudno. - wzruszyła ramionami na znak bezradności a następnie zaczerpnęła kolejny łyk. Dziwiło ją jednak to iż szef grupy przemytniczej ma problem z załatwieniem czegoś tak błahego i powszechnego w jego kręgu. - Co do Miłka zaś. - nawiązała do tresera z gangu znajomego kultysty - To lepiej jakbym się spotkała z nim gdzieś na mieście. Wspominałam ci przy ostatniej rozmowie, że okolice mojego domu i portu będą zapewne sumienniej patrolowane. Nie ma więc co ryzykować. Powstaje jednak drugi problem. - zadumała podrapując się w czarnowłosą czuprynę - Bydlak to nie pierwszy lepszy powsinoga. Nie mogę wyjść z nim sobie od tak na spacer a na krypę twoi ludzie nie mają wstępu. Chyba sam rozumiesz. Gdzie i jak więc byś sobie wyobrażał tą tresurę w takim przypadku? - spojrzała pytająco licząc na inicjatywę kolegi, który wszak dość dobrze znał wszelkiego rodzaju dyskretne miejsca w okolicy portu i nadbrzeża. Alkohol leniwie spływał po jej gardle rozgrzewając od środka niemalże żywym ogniem. Smak goździków i cynamonu skutecznie tłumił smak raczej słabej jakości wina. Za tą cenę w takim miejscu nie można się było jednak spodziewać niczego lepszego. - Theo, Theo. - wspominała imię sympatycznego i nadwyraz życzliwego niziołka - Chyba więc najlepiej by było abym na najbliższe walki zabrała ze sobą moje dziewczęta. - zdanie niby było stwierdzeniem. Jednak wyraz twarzy wdowy po kupcu zdradzał co innego. Nie była pewna czy taki manewr przejdzie a jak tak to czy przypodoba się organizatorowi. - A z tym transportem to można pomyśleć. - podjęła temat karawany, która na dniach organizować miała Rosa - Co jednak właściwie chciałbyś na te sanie wrzucić? - zastanawiała się jaki towar mógłby chcieć spieniężyć w stolicy jej niedawno ozdrowiały kumpel - Bo kupienie srebra tutaj tylko po to by je sprzedać w Saltzburgu nie niosłoby ze sobą zbyt dużego zysku. Obstawy Rosie raczej też nie brakuje. Wszak jest kapitanem więc i własną załogę posiada. - zauważyła - Chyba, że… - nagle zadumała nad pewnym pomysłem - ...znasz kogoś kto jest w posiadaniu znacznej ilości tego kruszcu po “nabyciu”, którego musielibyśmy dość szybko się go pozbyć. - wiedziała, że załapie. - Z używkami to ja myślałem, że rozmawiamy apropo startu teatru i ogólnie sprzedaży choćby przez dziewczyny klientom. Nie spodziewałem się, że potrzebujesz czegoś od ręki. Zasadniczo chyba o tym nie wspomniałaś. Załatwię coś w takim razie na “Zbór” albo następny dzień. - Vasilij szybko poszedł do następnego tematu - Mogę ci podesłać “Miłka”, może wam znaleźć jakiś ustronny pustostan. Tylko wiesz Bydlak zawsze jest ryzykiem. Zawsze go trzeba przenieść w jedną to w drugą stronę. Wystarczy odrobina pecha i ktoś go zauważy. Należałoby trzymać psa w jakimś miejscu docelowym jego urzędowania. Nasza łajba to chyba była chwilowa nie? Gdzie on będzie na stałe? - Vasilij zadał najbardziej podstawowe pytania. - Zabierz na najbliższe walki dziewczęta. Zanim jednak ruszą do pracy pogadamy z Theo. Potem dopiero zaczną robić swoje. A co do wyprawy. Wybadaj panią Kapitan. Z tego co wiem ona w jedną stronę wiezie srebro w drugą gotowy produkt? Te wszystkie srebrne cuda które robią w stolicy są popularne na cały Stary Świat. Być może jest tam z kimś dogadana i dodatkowa wkład z naszej strony może postawić ją w lepszej pozycji negocjacyjnej. Wiesz im więcej zamawiasz tym cena jest niższa tak z reguły działa rynek. Może też bazować na jakiś przysługach tego nie wiemy pociągnij ją za język. Bo jeśli wiezie srebro w zamian odbiera coś gotowe precjoza według jakiegoś przelicznika to może być tam miejsce dla nas. - Vasilij wyjaśnił jak widzi wstępnie każdą sprawę. - Będę pamiętała. - pokiwała głową zapewniając kolegę iż będzie miała jego uwagi na względzie - Dobrze by jednak było wejść w interes z jakimś konkretnym wkładem. Rozpuść swoje macki, popytaj gdzie trzeba i podaj mi adres jakiegoś dzianego snoba, który w domu czy magazynie trzymać może sporo cennego i względnie lekkiego towaru a ja się tym zajmę. - Ver wskazała iż nie tylko sprytna i obeznana w dworskiej sztuce z niej panienka. Wszak zwinnych paluszków używała nie tylko do zaspokajania potrzeb panienek i panów. Wytrych w jej dłoniach stanowił równie niebezpieczne narzędzie względem czyjegoś majątku niczym szarańcza względem plonów. - Myślę, że w prostocie leży siła i takie przyziemne manewry mogą przynieść nam największą korzyść. - zauważyła, że nie ma co zbytnio komplikować - A co do Rosy to jak tylko czegoś się dowiem, dam znać. Pamiętaj tylko o jednym. To moja podopieczna i kandydatka. Jest po części w mojej jurysdykcji więc nie nasraj do własnego gniazda. - zachichotała popijając grzańca. Mimo dość lichej jakości płyn spełniał swoją powinność. Rozgrzewał i pokrzepiał ciało. - Bydlak. Mój pieszczoszek. - zmiana nastroju przychodziła jej równie gwałtownie niczym Ulrykowi o tej porze roku. Dało się wyczuć jej słabość do pupila. Z resztą jak można było nie pokochać takiego przyjemniaczka. - Docelowo mam dla niego kilka innych miejsc. - przyznała - Póki co jednak musi pozostać na łajbie. Jest tam bezpieczny a i Kurt ma na niego czujne oko. - tak też było. Ver nie miałą zamiaru trzymać na łodzi psiaka w nieskończoność. Sprowadzenie go jednak do właściwego domu wymagało czasu i wkładu. - Mam jedną niewielką miejscówkę w porcie. - przypomniała sobie o skrytce przygotowanej dla Normy - Nie jest z niej daleko na krypę więc pod osłoną nocy powinno się udać przetransportować tam mojego podopiecznego. To jak? Mam spotkać się z Miłkiem twarzą w twarz i z nim ustalić termin szkolenia czy pokierujesz już go pod adres, który ci podam i tam przejdę z nim od razu do rzeczy? - Jak usłyszę o dzianych snobach to z pewnością dam znać - Vasilij uśmiechnął się do Ver na wzmiankę o jej złodziejskich ciągotach. - Co do Rosy to chyba musisz zacząć pisać jakieś listy… Norma twoja, Rosa twoja a dopiero co wróciłem - żartował utrzymując uśmiech na twarzy. - Jak to twoja jurysdykcja to niech da nam zarobić. Przeszło mi przez myśl, że można zrobić to na skróty jak będzie wracać ale nie zrobiłbym tego bez konsultacji z tobą. Fajnie by było, żeby udowodniła swoją przydatność mówiąc szczerze. Wiesz zbóje na drogach muszą z czegoś żyć. Przepuścić jej transport jasne… Tylko trzeba wtedy zarobić gdzieś indziej. - Vasilij był rozbrajająco szczery. - “Miłek” się z tobą spotka żeby nie było rozczarowań, zanim przejdziecie do rzeczy. Dam mu znać o specyfice Bydlaka ale jestem pewien, że się nie przejmie. Układanie i oswajanie zwierzaków to jego konik. Gdzie i na kiedy go omówić na wstępną rozmowę? - Vasilij popijał piwo spokojnie. - Zawsze wiedziałam, żeś roztropny facet. Zbój ale z klasą. - zaśmiała się patrząc prosto w oczy kolegi - Myślę jednak, że listy to za mało. Powinnam chyba zacząć pisać książkę. - dodała ponownie wybuchając śmiechem. Szybko jednak zaczerpnęła trunku by nie skupiać na sobie zbyt dużej uwagi. - Jednemu już dała zarobić. - zauważyła mając na myśli Karlika, który jako pierwszy przyszedł jej do głowy kiedy chodziło o robienie wspólnego interesu z panią kapitan - Jeżeli jednak przedstawimy konkretną ofertę to myślę, że nie powinna stwarzać żadnych problemów. Powiedz tylko jaką sumą dysponujemy za, którą mogłaby nabyć te świecidełka? - zapytała. Rozmawiając o interesach lubiła wiedzieć na czym stoi i sypać konkretami zamiast dawać zdawkowe odpowiedzi. - Z dziewczynkami pojawię się na arenie. Możesz być pewien. - uśmiechnęła się na myśl o postępach w tej sprawie - A co do spotkania z Miłkiem to umów nas tutaj Wallentag po zmierzchu. - zaproponowała termin, który jej odpowiadał. - Kwotę do inwestycji ustaliłbym po Zborze. Starszy pewnie zarządzi zrzutkę na następną wymianę. No i liczę, że układ z wioską naszych braci zacznie być i moim udziałem. Na szczęście niedługo wszyscy rozliczmy miesięczne zyski więc jakaś tam gotówka wpadnie. Ver przytaknęła tylko krótkim kiwnięciem głowy po czym dopiła resztkę trunku. - Wygląda na to, że mamy wszystko dogadane. - stwierdziła - Zaś z tą wioską dobrze, że się za to weźmiesz. O ile rzecz jasna Szef wyrazi zgodę. - dodała z ulgą w głosie - Żegnaj więc Vas. - odstawiła kufel i wstała od stołu - Do zobaczenia i niech Bogowie mają cię w swojej opiece. - Zanim wyjdziesz o Sondre albo tych tajemniczych morderstwach kurtyzan coś więcej słyszałaś? - Gergiev jeszcze podpytał koleżankę sam dopijając piwo. - W dzień świąteczny zostałam zaproszona przez porucznika na obiado-kolację więc mam zamiar co nieco się rozeznać. - przypomniała koledze to co już mu kiedyś mówiła - O kurtyzanach jednak pierwsze słyszę. Co z nimi? Jakaś zazdrosna żona bierze odwet na kochankach swojego męża? - zaśmiała się choć takie sytuacje zdarzały się już niejednokrotnie. - Raczej jakiś szaleniec tnie łatwe cele. Uparł się na kurtyzany. Były jakieś okaleczenia i zgony. Nawet wczoraj chłopcy powiedzieli, że zabili dziewczynę. Niech twoje dziewczyny wracają zawsze z obstawą. - ostrzegł koleżankę. - Pogadam ze Starszym, może warto się nim zająć. Z pomocą Strupasa może byśmy go wywąchali. Moich chłopcy i jego ulicznicy za garść monet. Może udałoby się go znaleźć. Pokiwała głową analizując nowinki, które właśnie usłyszała. Faktycznie. Nieco skomplikowało to sprawę. Sama po zmierzchu raczej się nigdzie nie zapuszczała. Dziewczęta również nie chadzały w pojedynkę bez pilnującego je czujnego oka protektora. Trzeba jednak było brać pod uwagę tą dość nietypową zmienna. - Coś grasuje po kanałach. - myślała na głos - Coś też atakuje ulicznice. - zadumała - A rany odniesione przez te ofiary wyglądają jakby wyrządził je jakiś wariat ostrym narzędziem? Czy może są nietypowe jak po zadrapaniu pazurem bądź ukąszeniu? - podpytała gdyż dobiegający ze środka głos jakoś sugerował jej taka a nie inna ścieżkę detukcji - Może wystawimy więc jedną z moich dzierlatek na przynętę? - propozycja była dość odważna ale w końcu od czegoś miała te swoje niewolnice. - Wiesz jak marna jest szansa, że całym mieście gdzie kurtyzan są dziesiątki to coś zapoluje akurat na naszą przynętę? Żeby to zrobić musielibyśmy jakoś swoje szanse. Namówić innych by przez dwa tygodnie swoje dziewczyny puszczali z obstawą a my w tym czasie zapolujemy. Pewnie nie obyłoby się bez pośrednictwa i pomocy Czarnych. I to nadal skomplikowane. - Vasilij podkreślił o wiele większą złożoność problemu niż Ver się wydawało. - Zawsze można ustalić kilka tras, którymi dziewczęta powinny chodzić ze względu na wzmożone “patrole” naszych ludzi w ich obrębie. - plan wydawał się w tej kwestii w jej ocenie dość prosty. Wszak każdemu alfonsowi zależało na zarobku i zdrowi ich kur znoszących złote jaja. - Jeżeli zaś chodzi o Petera to mogę z nim porozmawiać. - odparła, że w tej materii może wyręczyć kolegę - Tak się składa, że i tak mam do niego sprawę. - Przegadaj sprawę bez zobowiązań. Spytaj czy taka idea takich bezpiecznych stref jest za jego pośrednictwem do wyznaczenia. Tylko musiałaby być surowa kara dla dziewczyn działających poza strefą. My możemy zorganizować trochę ludzi, Czarny może dorzucić kilku swoich. To i śledztwo brzmi jak dobre metody, żeby tego kogoś lub coś znaleźć. - Kary dla dziewczyn to już indywidualna sprawa każdego rajfura. - zauważyła, że nic tutaj Czarnemu do “kodeksu pracy” panującego w “firmie” każdego z tych “biznesmenów” - Z peterem zaś porozmawiam na dniach. W końcu on też ma dole z dziewczynek. Koninstag (6/8); Południe; rezydencja van Hansenów; Versana, Brena, Froya Na szczęście dzisiejsze odwiedziny w pałacu van Hansenów nie wymagały od Versany tak pieczołowitych przygotowań jak wczoraj kiedy to wraz z miłośniczkami poezji, malarstwa i szeroko rozumianej sztuki zwiedzały rudery nadające się na Teatr. Pogoda dzisiejszego dnia na szczęście była łaskawsza więc droga nie zajęła bogowie wiedzą ile czasu. Malcolm jak przystało na doświadczonego dorożkarza zwinnie mijał ludzi powoli kończących już pracę. Również alejki, którymi prowadził znacznie skromniejszy od tych należących do van Zee powozów należały do raczej mniej uczęszczanych. Starzec znał miasto jak własną kieszeń. Nim się wdowa po kupcu zdążyła zorientować byli już u bramy wjazdowej na posiadłość jednego z większych właścicieli ziemskich w mieście. - Wychodzi na to, że dojechałyśmy. - zwróciła się do swojej uczennicy, kiedy drzwi do dorożki stanęły otworem a na zewnątrz z wyciągniętą ręką czekał siwy mężczyzna, któremu mimo upływu lat nie można było zarzucić braku ogłady i dobrych manier. Niebo zdążyło zasnuć się ponurymi chmurami grożącymi, że w każdej chwili mogą zrzucić na ten ziemski padół swój śnieżny ładunek. Ale na razie jakoś nic z nich nie padało. I na zewnątrz było mroźno ale i tak było bez porównania przyjemniej niż podczas wczorajszej zamieci jaka przez pół dnia omiatała miasto. Dwie kobiety w sukniach wysiadły na już nieco znajomym podejściu pod główne, zdobione drzwi van Hansenów. Drzwi były zarówno wielkie jak i mocne. Niczym brama do prywatnej twierdzy. Kilkanaście schodków starannie zamiecionych ze śniegu i posypanych popiołem i już były u tych drzwi jakie otwarł przed nimi służący. A za nimi stał majordom. Potrafił sprawiać wrażenie jakby cały dzień tu stał i czekał na gości. Ale tak być przecież nie mogło. - Witam panie. Panienka Froya was oczekuje. Proszę za mną. - majordomus przywitał się sucho, uprzejmie i nienagannie tak jak to oczekiwano od kogoś na jego stanowisku. Po czym poprowadził obie kobiety też już nieco znanymi korytarzami na zaplecze rezydencji. Tam gdzie i ostatnio panna van Hansen na nich oczekiwała i gdzie rozmawiały przez chwilę po zakończonym treningu. Nie inaczej było i tym razem. - A. Jesteś Versano. Witaj. Masz ochotę przepłukać gardło? Naprawdę polecam. Dopiero co odkryłam ten smak. - Froya siedziała przy dość prostym stole. Widocznie to nie był salon dla gości. Ale na taką poczekalnię tuż przed albo po treningu był w sam raz. W końcu nikt się na taką okazję nie stroił. Gospodyni wskazała zapraszającym gestem na miejsce przy tym stole. Widać było, że jest w bordowym kubraku, nienagannym chociaż dość prostym stylu. Akurat jak na trening szermierki. - To prawda, bardzo polecam. - odezwał się Max jaki siedział obok niej. Przy drobnej blondynce były gwardzista wielkich mieczy wydawał się przesadnie dużym i postawnym mężczyzną. Ale uśmiech miał jowialny i zapraszający. Sam częstował się z filiżanki i tacy z ciasteczkami jakie stały na stole. - Witajcie. - skinęła delikatnie głową. Froya mimo swojego pochodzenia była raczej prosta w “obsłudze”. Nie wymagała a nawet nie przepadała za jakimiś barwnymi tekstami czy to na przywitanie czy w trakcie rozmowy. - Nie wypada odmówić. - zauważyła sięgając po filiżankę - Jak nastroje przed dzisiejszym treningiem? Nie naciągnęłaś sobie czegoś po ostatnim? - zagaiła wspominając ostatnie spotkanie - Mam nadzieję, że dzisiaj również usługiwać nam będzie ta służka co ostatnio. - wyraziła swoje oczekiwanie względem służby jaka pracowała na dworze rodziny van Hansenów - Sumienna, posłuszna, urokliwa i nie wznosząca sprzeciwów. - wymieniła kilka z wielu zalet, którymi charakteryzowała się Nadia - No i jej język… - umyślnie zrobiła, krótką przerwę aby wypowiedź nabrała dwuznaczności - ...kulturalny, elegancki i powściągliwy. Intrygująca dzierlatka. Chętnie zawalczę o nią dzisiaj ponownie. - dodała rzucając wyzywające spojrzenie i dopijając płyn z porcelany - To jak? Zatańczymy? - Widzę, że bardzo sobie chwalisz usługi Nadii i przypadła ci do gustu. - zauważyła gospodyni z nieco ironicznym uśmiechem. Sama jednak cieszyła się smakiem pitego naparu. A ten rzeczywiście był nietypowy, dało się wyczuć domieszkę jakiejś nalewki ale widocznie tylko do smaku i nie grała ona głównej roli w tej płynnej kompozycji. - I u mnie wszystko w porządku po ostatnim treningu. Dziękuję, że pytasz. Mam nadzieję, że u ciebie podobnie to wyglądało. - odparła na pytanie o poprzednie spotkanie na udeptanym śniegu w ogrodzie. Ten mały poczęstunek się jednak szybko skończył, w końcu nie po to się tutaj zebrali więc wkrótce cała grupka opuściła to robocze pomieszczenie i wyszła tylnym wejściem na zaśnieżony ogród. Dobrze, że nie wiało jak wczoraj o tej porze bo trening byłby niemożliwy. A tak to mała grupka przeszła do tej samej części ogrodu co w zeszłym tygodniu. Tu na krzesłach czekały już na nie drewniany, ćwiczebny oręż. - No moje panie. To proponuję od małej rozgrzewki. - zachęcił je obie instruktor z pięknymi bokobrodami. Obie uczennice musiały trochę się rozruszać aby przygotować się na ten intensywny wysiłek fizyczny jaki zaraz miał się zacząć. - Doskonale trenerze. - odparła Ver zdejmując gruby kubrak, który mógłbym nadto ograniczać jej ruchy - Później zaś może spróbujmy się na lewą rękę. Znaczy tą, która nie jest naszą wodzącą? - zapytała rzucając niejako wyzwanie gospodyni. Ver nie miała pewności czy arystokratka jest oburęczna. Pozostało jej tylko mieć nadzieję pokładając ją w ręce samego Tzeentcha. - Ciekawa propozycja. - odparł właściciel bujnych bokobrodów i spojrzał na tą która płaciła mu za lekcje. Blond głowa jednak skinęła niedbale na znak zgody. Gospodyni została w grubym, bordowym kubraku jaki ładnie kontrastował z bielą jej bryczesów a te z czernią jej butów. - Może jakiś zakład zanim zaczniemy? Proponujesz coś? - zagaiła szlachcianka biorąc w dłoń ćwiczebny rapier i machając nim na próbę w powietrzu. Na tym mrozie wszystkim się zaróżowiły policzki a blondynka zdradzała kontrolowaną ekscytację nadchodzącymi zmaganiami. - Szybko przechodzimy od rozgrzewki do sparingu. - zaśmiała się ważąc w ręku ćwiczebną broń - To może rozłóżmy to na trzy części. Tak aby dać każdej szansę rewanżu i odegrania się. - zaproponowała z wyzywającym uśmieszkiem na twarzy gdy wymierzyła zabawką wprost w rywalkę. - Damy mają pierwszeństwo. - dodała zachęcając oponentkę do ataku i licząc, że ta pamiętając ostatnią porażkę i dość lekceważącą postawę gościa popełni minimalny błąd, który Ver będzie mogła wykorzystać. Walka wszak opierała się nie tylko na sile mięśni ale i sprycie. Podejście i psychologia były bronią równie niebezpieczną jak stal. - Czyli bez stawek. Dobrze. Niech i tak będzie. - blondynka uśmiechnęła się krótko i przyjęła postawę szermierczą na początek tego pierwszego dzisiaj starcia. - Zaczynajcie moje panie. I proszę o czystą walkę i zachowanie się fair play. - Max z początku wszedł pomiędzy dwie przeciwniczkę niczym zawodowy sędzia ale gdy prosił ich o zachowanie honorowych zasad podczas pojedynku odsunął się zwalniając pole na ten pojedynek. Froya uniosła swój drewniany rapier i zaczęła mierzyć przeciwniczkę pełnym skupienia spojrzeniem. - Zagrajmy więc o nasze służki na jeden dzień. - rzuciła przyjmując postawę - Tak jak ostatnio. - dodała ruszając do przodu. Drewniana broń stuknęła o siebie po raz pierwszy a potem poszła w ruch na całego. Froya agresywnie natarła na przeciwniczkę dążąc do jak najszybszego trafienia które mogło oznaczać punkt podczas walki treningowej. A w prawdziwej zranienie lub nawet zabicie przeciwnika gdy cienkie, stalowe ostrze przeszyłoby trzewia nie chronionego pancerzem przeciwnika. Versana próbowała unikać tego ostrza i sama starała się zadać trafienie blondynce lub wytrącić jej broń z dłoni. Ale coś dzisiaj Froya była w formie albo na odwrót, to Versanie niezbyt sprzyjało szczęście. Rapier szlachcianki trafiał wdowę po kupcu znacznie częściej niż ta mogła się zrewanżować przeciwcznce. To jak rapier czarnowłosej poszybował ładnym łukiem w śnieg kilka kroków dalej a blondynka przystawiła jej swój rapier do gardła było skwitowaniem tej pierwszej tury szermierczych zapasów. Zwłaszcza, że Max ogłosił krótką przerwę. Dla zwilżenia gardła i złapania oddechu. - Froya ma średnią przewagę. I 4 małe punkty. - oświadczył były gwardzista dopełniając swojej formalnej roli sędziego tego pojedynku. - No to coś mi się wydaje, że twoja służka zostanie u nas. - odparła nieco zdyszana gospodyni sięgając po kielich stojący na ogrodowym stole. A tacę przyniosła Łasica. Tylko widocznie już podczas zmagań więc nawet nie było wiadomo od kiedy tu jest. Teraz posłusznie stała obok stołu odgrywając rolę nienagannej służącej ale udało jej się przemycić dyskretne puszczenie oczka przyjaciółce. - Słowo się rzekło. - podsumowała - Oby tylko służyła ci równie sumiennie co twoje mnie. - dodała. Wszak mogło się zdawać, że Versana przegrałą. Były to jednak tylko punkty. Każda porażka była w istocie początkiem jakiegoś sukcesu a co nie zabija wzmacniało. - Widzę, że trenowałaś. - zauważyła chwaląc dzisiejszą formę konkurentki - Lewa ręka nie jest jednak moją przodującą. Zobaczymy jak pójdzie mi w drugim starciu. O co teraz zagramy? Zaproponuj. - oddała wodze gospodyni. Było to i grzeczne i konieczne niejako. Ver jednak mogła się też przekonać na ile fantazja Froyi jest bujna. - O co teraz? - Froya zamyśliła się powtarzając pytanie i patrząc gdzieś w dal na zaśnieżony ogród. Trzymała kufel grzańca grzejąc od niego dłonie. Obie służki stały obok siebie udając, że prawie wcale się nie znają. Max też stał ciesząc się parującym kuflem jaki był idealny na ten mróz. - Wiem o co. Jak wygram zorganizujesz mi spotkanie. Z tą toporniczką z areny. Jutro podczas spotkania na arenie. Albo pojutrze jeśli je przełożą. Jak ty wygrasz to ja ci mogę zorganizować jakieś spotkanie. Tylko musisz teraz powiedzieć z kim i powiem czy się zgadzam. - odwróciła się i spojrzała na swojego czarnowłosego gościa czekając na to jak przyjmie taką ofertę. Propozycja Froyi była niejako wyjściem na przeciw oczekiwań samej Versany. Wszak i tak chciała prędzej czy później doprowadzić do takiego spotkania. Nie spodziewała się jednak tego iż sama będzie mogła oczekiwać jakiegoś spotkania. Propozycja była kusząca. Nikt jej jednak do głowy nie przychodził w tej chwili. Musiała więc nieco się zastanowić. Uciekła więc oczami do góry spoglądając w niebo, zmarszczyła czoło i zadumała. - Ciekawe, ciekawe. - odparła po chwili - Nie wiem jednak jak daleko sięgają twoje słodkie rączki. - dodała wiedząc niby, że ojciec Froyi jest jedną z bardziej wpływowych postaci w mieście nie mając jednak pojęcia dokąd sięgały jego kontakty i znajomości - Rozumiem w każdym razie, że zawarta w ten sposób umowa będzie honorowa i nie wyjdzie poza nasz krąg? - wolała się upewnić czy aby na pewno skontaktowanie arystokratki z kimś wyjętym spod prawa jak i prośba skierowana do niej nie przysporzy wdowie żadnych kłopotów. Wiedziała, że Froya należy do osób raczej honorowych. Wszak kultywowała stare tradycje. Przezornego jednak sam Tzeentch strzeże. - Jaki krąg? Po prostu powiedz o kogo chodzi to powiem ci czy się zgadzam. - gospodynie uniosła brwi nie bardzo wiedząc co rozmówczyni ma na myśli. Pytała tak jakby uważała, że ta niepotrzebnie komplikuje proste pytanie. - Wolę się po prostu upewnić, że jestem wśród zaufanych ludzi, którzy wiedzą czym jest dyskrecja. - odparła prostując widocznie niezbyt jasną wcześniejsza sugestie - Jest taka rzecz a raczej ktoś kogo chciałabym zobaczyć. Mianowicie chodzą pogłoski, że w lochach naszych budzących grozę kazamat są dwie mutantki, które w najbliższym czasie mają być oczyszczone w płomieniach świętego ognia. - wyjaśniła nieco tłumiąc głos - Ja zaś nigdy takich wynaturzeń nie widziała z bliska a bardzo mnie one intrygują. - dodała patrząc niepewnie zarówno na Froye jak i Maksa. Gospodyni patrzyła na czarnowłosego gościa jakby czekała na jakiś ciąg dalszy. Albo nie była pewna czy dobrze zrozumiała to pytanie. W końcu jednak pokręciła głową jakby otrząsnęła się z zamyślenia. - Obawiam się, że przeceniasz moje możliwości i zainteresowania. Jeśli z tymi spotkaniami to chybiony pomysł zapomnijmy o sprawie. Chyba czas już wrócić do ćwiczeń. - szlachcianka upiła ze swojego kielicha, odstawiła go z głośnym stuknięciem na ogrodowy stół po czym podeszła do krzesła na jakim zostawiła swój drewniany floret gotowa wznowić przerwane ćwiczenia. - Pomysł zacny. Jak najbardziej. - ostudziła nieco zapał konkurentki nie chcąc odpuszczać zakładu - Nie sugeruje tu też w żadnym wypadku twoich zainteresowań. - dodała nie chcąc rozjuszać ani obrażać Froyi - Jest jednak jeszcze jedno miejsce w mieście, którego nigdy nie miałam okazji zobaczyć od środka. - nadmieniła - Duma naszego miasta. Akademia Morska. Ponoć biblioteczne półki uginają się tam pod ciężarem zgromadzonych ksiąg. - Kazamaty, Akademia Morska, arena… Masz duży rozrzut zainteresowań… - odparła z przekąsem błękitnokrwista ustawiając się do szermierczych zmagań. - Ale niech będzie. Jak wygrasz to zorganizuję ci wstęp do biblioteki. A teraz stawaj. - drewniana broń świsnęła złowieszczo a panna van Hansen zdawała się mieć dość tej przedłużającej się przerwy. Obie ćwiczebne ostrza znów zaczęły stukać o siebie. Przeciwniczki starały się trafić tą drugą i jednocześnie samej nie dać się trafić. Miejsca było w sam raz na te wszystkie wypady i szybkie cofanie się przed natarciem oponentki. Walka była szybka a sytuacja błyskawicznie się zmieniała. Zaraz po ataku trzeba było błyskawicznie się cofać do tyłu aby uniknąć riposty. Ale chociaż Versanie nie szło jakoś szczególnie źle to nadal nie było wątpliwości, że do gospodyni zdominowała tą rundę podobnie jak poprzednią. Jej ostrze zdecydowanie częściej trafiało kubrak wdowy niż ta mogła odpowiedzieć tym samym. W końcu więc Max ponownie zarządził kolejną przerwę. - No to chyba ktoś mi załatwia spotkanie na jutro. - odezwała się van Hansen z pogodnym uśmiechem na zdyszanej twarzy. Szło się nieźle zgrzać przy takich szybkich skokach i wymachiwaniu bronią, nawet na mroźnym, zimowym powietrzu. Max znów obwieścił punktację ale w punktach tylko potwierdzało to przewagę blondwłosej florecistki. Obie służące podeszły do swoich pań i nakryły je kocami przynoszac jednocześnie kielichy w dłonie. Versana godnie znosiła przegrane. Wszak nie traciła na nich zbyt wiele a nawet zyskiwała. Póki co jednak zwilżyła usta w płynie i chodziła w kółko by nie pozwolić ostygnąć rozgrzanym mięśniom. - Albo bogowie ci dziś sprzyjają albo coś nie tak z tym winem. - zaśmiała się w dość specyficzny sposób doceniając dzisiejszą formę oponentki - No to proponuje trzecie starcie. Przegrana organizuje polowanie. - zrzuciła koc, oddała kielich i ponownie chwyciła broń - Niech wygra lepsza. - Pijemy to samo. A z polowaniem przyjmuję. - odparła blondynka upijając jeszcze łyk czy dwa po czym była gotowa na ostatnią runde. Znów obie przeciwniczki wyszły na udeptany śnieg i skrzyżowały ze sobą drewniane ostrza. Max dał znak aby zacząć tą fazę starcia i można było zaczynać. Tym razem albo ekscytacja albo zmęczenie albo jeszcze coś innego dało się we znaki obu zawodniczkom. Bo obie popełniały więcej błędów niż we wcześniejszych fazach symulowanego starcia. Nadal jednak to częściej szlachcianka trafiała wdowę niż ona ją. Ta runda zakończyła się więc z kolejną przewagą gospodyni. Obie zawodniczki mogły złapać oddech gdy już było po wszystkim. - Bardzo dziękuję za walkę, to była czysta przyjemność. - Froya nie zapomniała o dobrych manierach i na koniec uścisnęła dłoń swojej przeciwniczki. Sama zaś chociaż rozgrzana i zdyszana po tych harcach na śniegu uśmiechnęła się do niej życzliwie nie epatując swoim zwycięstwem. Chociaż to było zdecydowane a nie jak tydzień temu co czarnowłosa minimalnie wygrała o parę punktów a cała walka prezentowała bardziej wyrównany poziom co do ostatniej chwili wszystko mogło przeważyć się na jedną lub drugą stronę. - I vice versa. - odwzajemniła uścisk doprawiając go serdecznym uśmiechem - Wygląda na to, że czeka mnie jeszcze sporo treningu nim dorównam ci w fechtunku. Mam nadzieję więc, że mogę liczyć na kolejną lekcje w tak doborowym towarzystwie. - spojrzała na pozostałą dwójkę w czasie gdy Brena okrywała ją kocem by ta nie przemarzła i się nie przeziębiła. Chwilę później w jej ręku wylądował również kielich zastępujący trzymany do tej pory oręż. - A co do zakładów to kiedy byś sobie życzyła aby moja służka stawiła się u ciebie? Wallentag? - zapytała chcąc pokazać, że potrafi przegrywać i dotrzymuje raz danego słowa - No i polowanie? Co powiesz na Aubentag bądź Marktag? Jakieś specjalne życzenia? Czym zazwyczaj polujesz? Broń palna? Biała? Strzelecka? - postanowiła się rozeznać aby wiedzieć z czym się mierzy i na co musi się przygotować. - Może zostać teraz. Ale może być i Wellentag. - Froya obrzuciła Brenę krótkim spojrzeniem ale raczej takim jakim pobieżnym jakim zwykle poświęcało się uwagę przechodniom, obsłudze czy meblom. Wydawała się dość ugodowa w tej kwestii. Za to temat polowania zainteresował ją bardziej. - Tak więc Wellentag. - odparła przypieczętowując umowę. - Będę konno. I włócznią. Za jakiegoś odyńca bym się nie pogniewała no ale z łowami jak i z rybami, nie wiadomo na co się trafi. Może być Aubentag. Mam nadzieję, że pogoda dopisze. - w sprawie polowania okazała się całkiem decyzyjna jakby nie miała z tym żadnych trudności. I mówiła jakby już jakieś doświadczenie w polowaniach miała. - Dobrzę. Weź więc oręż jaki potrzebujesz. - rzekła ciesząc się, że sprawe rynsztunku Froyi ma z głowy - Ja zajmę się resztą i szczerze mówiąc liczę na jakieś większe zwierze. - odparła uśmiechnięta i w pełni zadowolona mimo tych wszystkich przegranych. Następnie zaś spojrzała w niebo. - Obawiam się, że na nas już pora. - oświadczyła. Wszak dzisiejszy terminarz miała mocno napięty. - Kiedy więc kolejne zajęcia? - nie odpuszczała. Zależało jej na tych spotkaniach i w gruncie rzeczy zaczynało się jej to podobać. - Obawiam się, że za tydzień mam inne plany i nie będę mogła pozwolić sobie na tą przyjemność. - odparła gospodyni rozkładając bezradnie dłonie. Sama skinęła na Łasicę i ta zrozumiała gest biorąc obie ćwiczebne bronie po czym całe towarzystwo zaczęło kierować się w stronę tyłów rezydencji. - Oczekiwać więc będę od ciebie informacji apropos przystępnego tobie terminu. - dodała kłaniając się następnie - Czas spędzony w waszym towarzystwie to istna przyjemność. Dziękuje ci Maksie za czujne oko i pomocne rady. Ty zaś Froyo ćwicz, bo gdy wrócę obiecuję przysporzyć ci jeszcze więcej problemów na ringu. - odparła zawadiacko - Żegnajcie. --- Mecha 47 Versana; walka treningowa I; (WW vs WW); 50+10=60 vs 45+15=60; rzut: Kostnica 46,84 > 46; 50+60-60=50-46=4 = remis Froya; walka treningowa I; (WW vs WW); 45+15=60 vs 50+10=60; rzut: Kostnica 51,9 > 9; 50+60-60=50-9=41 = śr.suk Versana; walka treningowa II; (WW vs WW); 50+10=60 vs 45+15=60; rzut: Kostnica 46,46 > 46; 50+60-60=50-46=4 = remis Froya; walka treningowa II; (WW vs WW); 45+15=60 vs 50+10=60; rzut: Kostnica 7,88 > 7; 50+60-60=50-7=43 = śr.suk Versana; walka treningowa III; (WW vs WW); 50+10=60 vs 45+15=60; rzut: Kostnica 74,73 > 73; 50+60-60=50-73=-23 = ma.por Froya; walka treningowa III; (WW vs WW); 45+15=60 vs 50+10=60; rzut: Kostnica 58,68 > 58; 50+60-60=50-58=-8 = remis Ostatnio edytowane przez Pieczar : 10-04-2021 o 07:03. |
10-04-2021, 07:09 | #228 |
Reputacja: 1 | Koninstag (6/8); Południe; kamienica van Darsen; Versana, Pirora Dorożka przysłana przez Versanę przyjechała na czas z uwagi że ‘kuzynka’ nie wspomniała o całej świcie tylko o Jame’s towarzyszył jej tego popołudnia. Droga do kuzynki nie trwała długo, samo miasto nie było wielkie jak jakaś metropolia. Gdyby nie pogoda Pirora była pewna, że mogłaby dojść na piechotę w miarę szybko. James jak zwykle pomógł jej wyjść z dorożki i eskortował ją do drzwi wejściowych po czym zastukał kołatką czekając na służbę van Drasen która powinna się ich spodziewać. Chwilę później z głębi budynku dało się usłyszeć miękkie kroki. Nie mogły należeć do mężczyzny. No chyba, że do takiego pokroju Juliusa. Gdy klapa uchyliła się oczom przyjezdnych ukazała się delikatna i pokryta piegami buzia pracownicy Versany. - Witam. Jak mniemam panienka van Dake. - dźwięczny głosik dobiegający zza masywnych drzwi zdawał się spodziewać odwiedzin Pirory - Zapraszam. - dodała stając w progu kamienicy. Uwadze Breny nie uszedł postawny i wyróżniający się wyglądem James. Nie pasował do stereotypu mężczyzny z północy. Zadbane włosy, schludnie przycięty zarost i spojrzenie pod wpływem, którego gięły się kolana niejednej dzierlatki. Uśmiechnęła się więc uroczo wpierw do równie młodej jak ona panienki a następnie chwilę swojej atencji poświęciła ochroniarzowi doprawiając przy tym uśmiech psotliwym oczkiem. Przyjemny aromat i miło nagrzana izba stanowiły lustrzane odbicie tego co było na zewnątrz. W środku prócz rudowłosej służki na gości czekało jeszcze troje pracowników Versany. Greta, która jak przystało na gosposie stała przy palenisku mieszając wielką chochlą w ciężkim, żeliwnym kotle. Dagmara siedząca gdzieś w kącie i brzdękająca jakąś bliżej nieznaną Pirorze nutę oraz Blanka. Ta ostatnia zdawała się być cieniem Breny. Stała obok i oczekiwała na odzienie wierzchnie młodej i atrakcyjnej panienki oraz jej towarzysza. - Zapraszam za mną. - podjęła ponownie gdy dwoje przybyszy z Averlandu oddali swoje płaszcze drugiej ze służek - Moja pani oczekuje państwa u siebie w pokoju. Proszę za mną. - zamaszystym ruchem ręki wskazała na piętro po czym poprowadziła gości. Schody mimo solidnej konstrukcji skrzypiały. Niestety nie były wykonane z marmuru jak w przypadku willi van Zee. Spełniały jednak swoją funkcję. Po pokonaniu kilkunastu stopni stanęli na wprost zdobionych mahoniowych drzwi do których Brena kilkukrotnie zastukała a następnie uchyliła je by zorientować się na jakim etapie przygotowań jest jej pani. - Proszę. - zapraszającym gestem rudzinka odstąpiła krok w bok tak by wpuścić Pirore i Jamesa. Ich oczom ukazała się właścicielka tej dwupiętrowej kamienicy. Uśmiech zdawał się nie znikać z jej pociągającej i wyróżniającej się urodą buzi. - Cieszę się, że was widzę. - przywitała wchodzących do jej pokoju gości - Jak wam minęła droga? Mam nadzieję, że nie dłużyła się zbytnio a i warunki nie były aż nadto uciążliwe. Siadajcie. - Versana zaprosiła do syto nakrytego stołu, który dziś wyjątkowo stał na środku jej izby a nie parterze jak zwykle. Wszystko to wyglądało ponadprzeciętnie i na pierwszy rzut oka zdawało się, że kultystka zachwalając swoją kucharkę nie kłamała. Pieczony w rozmarynie królik, duszony w warzywach jeleni udziec, dorsz morski w asyście cytryn i ćwiartek ziemniaków oraz kilka dań, które raczej rzadko gościły na stołach ludzi w tym krańcu Imperium. Naturalnie były to rarytasy przy przygotowaniu, których Greta musiała nieźle się napocić. Nie co dzień przyszło jej przygotowywać przysmaki z Avarlonu. Mimo wszystko sprostała. - To ja pójdę po zupę oraz prześle Dagmarę. - zakomunikowała rudowłosa służka grzecznie się kłaniając i znikając za drzwiami. - Witaj kuzyneczko. - Pirora przywitała się mniej formalnie podchodząc do Versany i całując jej policzek jak to damy na ich poziomie zwykły robić. James skłonił się nisko i przywitał za to formalnie jako to ochroniarz na jego pozycji powinien traktować damę. - Czy spodziewamy jakieś dodatkowych ważnych gości? Wszystko wygląda tak wspaniale i pachnie tak przepysznie jakbyś gościła przynajmniej jakaś hrabinę. - Blondynka zachwyciła się zasiadając na wyznaczonym dla niej miejscu. W Czym pomógł James podsuwając jej krzesło następnie udał się w stronę van Drasen by uczynić jej tą samą uprzejmość. - Chyba, że to podstęp mający mi zepsuć figurę bo przyznam, że zamierzam spróbować wszystkiego! Mam nadzieje że twoje wczorajsze sprawy się udały, trochę nam ciebie brakowało na wieczorku. Dziewczyny strasznie ciągnęły mnie o język o tym nieszczęsny trójkącie miłosnym moich ciotek, Joanny i Katarzyny oraz twojego kuzyna którego pokrewieństwa z tobą nie kojarzę. Śmiesznie jak to się czasem układa że po zobaczeniu obrazu żony twojego kuzyna byłaś w stanie perfekcyjnie rozpoznać we mnie powiązania krwi do Joanny i Katarzyny. Z drugiej strony wszystkie kobiety w rodzinie mojej matki mają tak podobną urodę, że właściwie można czasem uznać, że jesteśmy tą sama osobą. W ogóle musisz mi przypomnieć bo ja tej strony historii kiedy w końcu na jaw romans Katarzyny i twojego kuzyna wyszedł na jaw po tym jak uciekli razem do sąsiedniego księstwa to po tym jak Joanna rzuciła się do rzeki zabijając siebie i swoje nienarodzone dziecko to jej mąż wrócił? Przyznam że po tym jak nasze rodziny przestały ze sobą utrzymywać kontakty po pogrzebie kiedyś pojawiła się plotka że on wrocił do domu i zastając w nim tylko śmierć to miał się powiesić… - Blondynka w kreatywny sposób zaproponowała skandalicznie powiązanie rodzinne miedy nim, a było tam wszystko, romans, śmierć, zazdrość, tragedia i erotyzm zakazanej afery małżeńskiej. Wszystko czym szlachta mogłaby się zachwycić tak bardzo że prawdziwość historii przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie. Versana roześmiała się wyraźnie rozbawiona sugestią zamachu na nienaganną figurę Pirory jak i ich historią rodzinną. - Nie, nie to nie tak. Odparła. Po prostu część produktów zaczęła już gnić i nie wiedziałam co z nimi począć. - zrewanżowała się może nieco przyziemnym i bezpośrednim żarcikiem - Warto więc by wpierw wszystkiego kosztował James. - obrzuciła go szybkim spojrzeniem poddając niejako wyzwaniu - Swoją drogą to kucharka poczułaby się urażona gdybyście czegoś nie zasmakowali. - zauważyła - Zresztą znając poczciwą Gretę to nie wypuści was stąd z pustymi rękoma. W trakcie wzmianki o najstarszej z pracownic Versany do izby wróciła Brena niosąca wraz z Blanką wazę parującej zupy. Za nim zaś szła uśmiechnięta Dagmara, która za zadanie dzisiaj miała umilać spotkanie miłą dla ucha muzyką oraz przyśpiewką w nieznanym dla gości języku. - Miło mi słyszeć, że tak wam brakowało mego towarzystwa w trakcie wczorajszego wieczorku. - podziękowała niejako skinając głową - Jeżeli zaś chodzi o wścibskość i dociekliwość panienek ze śmietanki. To ponoć ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. - zachichotała - Ale tak, tak. Pamięć masz dobrą. Klemens. Tak właśnie nazywał się ów kuzyn. Jego dziad wraz z moim byli stryjecznym kuzynostwem. - dokończyła tą część historii - Drzewo genealogiczne godne krasnoludów. - zauważyła nawiązując do tego ważnego dla braci z góry elementu ich kultury - Już widzę minę Kamili jak ta rozmyśla nad napisaniem kolejnej powieści. - W pani towarzystwie nawet trucizna smakowały wybornie madame. - Odpowiedział James na wyzwanie Versany. - Ale skoro zdrowie panienki ma być zagrożone nie ma co czekać czas próbować. Także smacznego wam i mi. - James wzniósł prosty toast i począł kosztować potraw co jakiś czas zachwycając się którąś. - Och kiedy my mamy ten problem z nadmiarem pożywienia to służba porządnie je gotuje i wiezie do sierocińca albo przytułku. Dobrze robi na reputacje a i jedzenie się nie marnuje. - napomknęła na zwyczaje z domu, może nie tyle zwyczaje co medoty uchodzenia za świętych i dobrych ludzi. - Klemens własnie wiedziałam że miał jakieś fircykowate imię ale nie pamietałam jakie. Starałam się być bardzo skryta z historią niech się szlachcianki zastanawiają nad szczegółami. No i raczej nie powinnam się podzielić taką historią z obcymi, co innego gdyby to były moje dobre i zaufane przyjaciółki. Wtedy pewnie moglibyśmy uchylić trochę więcej. Ale tak przy pierwszym spotkaniu odkrywać wszystkie karty? Toż to aż nie moralne. - blondynka dała do zrozumienia, że nia ma zamiaru dzielić się tym z szlachciankami póki nie zostanie w pełni przyjęta do towarzystwa. - Właśnie czy mi się wydawało czy ta van Richter ma z tobą jakąś zadrę? Może mi się wydawało ale poczułam woń lekkiej rywalizacji? - zasugerowała Pirora swoje ciche wnioski po obserwacji wymiany małych przytyków między kobietami. Oczywiście sama też zaczęła próbować potraw. - Mhmmmm… o najsłodsza ambrozja ...mhmm jakie to dobre...nie wiem czy z resztkami nie zabiorę ci kucharki… - Ich rozmowa była plątaniną interesów jak i przypadkowymi nie związanymi do tematu rozmowy zachwytami potraw. - Ach właśnie jak zrozumiałam dziewczyny nie znają cię zbyt dobrze. Czy to znaczy że sama nie mieszkasz w mieście aż tak dawno? A może jesteś żona z importu jak to pewnie planuje dla mnie ojciec? - Zapytała starsza kobietę chcą poznać ją trochę lepiej jako osobę. - Rywalizacja to raczej zbyt mocne słowo. - stwierdziła przyznając niejako, że coś jest na rzeczy - Powiedzmy, że hmmm… - zadumała szukając odpowiednich słów - ... że obie nie jesteśmy do końca szczere mimo świetnie zgrywanych pozorów. Poza tym to żadna rywalizacja. - oświadczyła nie mając tak naprawdę na pieńku z dobrze wydaną za mąż damulką - Nie lubię jednak dawać sobie wejść na głowę a i moje relacje z Madeleine nie są na tyle bliskie by dzielić się z nią wszystkimi szczegółami swojego życia. - zachichotałą nawiązując do słów młodszej koleżanki. Potrawy zachwycały barwą i aromatem. Greta widocznie wzmiankę o gościach a Averlandu wzięła sobie do serca. Gotowanie było jej całym życiem nie mogła więc pozwolić sobie na najmniejszą pomyłkę i niedociągnięcie. Stąd też tak potrzebny był jej dzisiaj Kornas. Gdy Ver tylko wróciła ze spotkania w “Czapli” gosposia wzięła eunucha pod pachę i razem ruszyli na rynek i do kilku zaufanych dostawców by nabyć produkty najlepszej jakości. - Któryś rok już leci. - stwierdziła nawiązując do pytania a propos czasu jaki spędziłą w mieście - W każdym razie wystarczająco długo aby poznać jego jasne jak i ciemne storny i z całą pewnością mogę przyznać, że tych drugich jest zdecydowanie więcej. - zachichotałą a następnie nadziałą na widelec nawałk ryby, która kilka chwil wcześniej nałożyła sobie na talerz - Z resztą jak to najczęściej bywa to ci, którzy uchodzą za tych najczystszych i prawych najwięcej brudu mają za uszami. - tak też było o czym z resztą Pirora już nie długo się będzie mogła o tym przekonać - Żona z importu? - określenie nieco ją zaciekawiło ale i rozbawiło zarazem - Dobre, dobre ale tak. Powiedzmy, że jestem żoną z importu. Mamusia jakby żyła na pewno byłaby dumna z tego jak mi się życie potoczyło. - kolejny kęs zapity łykiem wyszukanego jak na te strony Imperium Averlandzkiego trunku. Owocowe nuty łamane korzennym aromatem doskonale łączyły się ze smakiem ryby. - A jak tobie z tym, że twój papa planuje wydać cię za mąż? - zapytała nieco zainteresowana taką pozycją siedzącej na drugim krańcu stołu kobiety. Ver ceniła sobie swoją niezależność i nie wyobrażała sobie by ktoś mógł ją wydać za kogoś jak to miało miejsce chociażby w przypadku Madeleine. - Co w przypadku kiedy ów wybranek nie przypadnie ci do gustu ale ślub z nim będzie lukratywny dla interesów twojego rodu? - ciągnęła dalej - Jak się okaże aseksualny albo niedołężny w wiadomym temacie? - patrzyła pytająco mocno zaciekawiona całą tą sytuacją. Nie pojmowała tego jednak z Kamilą czy Froyą nie mogła sobie pozwolić na tak bezpośrednią rozmowę. - Aaaa jak tobie wczoraj podobał się ten wczorajszy rekonesans i wieczorek na którym niestety nie mogła pozostać? - zapytała będąc ciekawa reakcji i wrażeń Pirory. - Mój ojciec to człowiek ambitny, wyobraża sobie siatkę punktów handlowych po całym Imperium. Dodatkowo marzy mu się uszlachetnienie krwi a wydając dobrze nas, mnie i moje dwie siostry, za mąż otwierają się przed nim nowe wody społeczne gdzie może szukać, nowej żony dla siebie, żony dla mojego młodszego brata. I wydaje mi się że do tej pory całe życie żyłam w tej rzeczywistości więc przywykłam myślą że mogę skończyć w nudnym nieszczęśliwym małżeństwie. - powiedziała blondynka z jakby mówiła o najzwyklejszej oczywistej rzeczy pod słońcem. Jeśli przeszkadzało jej taki stan rzeczy to świetnie to ukrywała. - Staram się tym nie przejmować, jest wiele sposobów na przeżycie nudnego małżeństwa od pójścia drogą ciotki Katarzyny… - powiedziała sugerując że może mieć romans, albo i dziesięć a następnie wspominając o bardziej makabrycznych wyjściach - … a jeśli małżonek będzie sędziwy wiekiem zawsze mogę cieszyć się życiem wesołej wdówki. Tak czy siak będzie to most który przekroczę jak już do niego dojdę. A pod nieobecność ojca trochę sobie po harcuje jak przysłowiowe myszy. - Pirora zaśmiała się z własnego żartu. - Tylko muszę pamiętać że sprawy które przeszkodziły papie mogły być natury interesów ‘rodzinnych’ więc pewnie mądrym będzie jeśli jednak zabezpiecze się na ewentualność osierocenia. Może mały interes tu i tam albo współwłaścicielstwo większego. Choć do tego wolałabym mieć pewność że jestem mile widziana przez tutejszą rodzinę. - blondynka obwieściła swoje plany i obawy co do jej pozycji w kulcie i w mieście. - Wieczorek był wspaniały, liczę że będę zapraszana na więcej. Kiedy będe miała już własne cztery ściany to pewnie sama będę organizować podobne. A własnie co do czterech ścian możesz mi podać nazwisko godnego do polecenia notariusza? Na pewno jakiegoś masz skoro miałaś informacje o pustostanach. Jednak życie w tawernie na dłuższą metę nie jest tak przyjemne, owszem poznaje się ciekawe osoby ale jednak ten brak prywatności, małe łóżka brak miejsca by zorganizować tańce. No i tęsknie za moją pracownią malarską. - malarka w końcu przeszła trochę do interesów jakie miała do ‘kuzynki’. - Och widziałaś może już co przywitało z dalekiego Averlandu? Może po obiedzie porozmawiamy bardziej o tej sztuce. - Pirrora napomknęl o przesyłce i naprawde była ciekawa czy rodzina już się nią zachwyciła. - Ja zdecydowanie bardziej cenię sobie chyba swoją niezależność. - stwierdziła widząc pogodzoną z takim a nie innym losem swoją rozmówczynię - Chociaż czasami zgrywanie uroczej i głupiutkiej niewiasty śmiejącej się z często mało zabawnych dowcipów adoratora jest dość komiczne i dostarcza mi nie lada rozrywki. - nikczemny uśmieszek zawitał na jej ustach nim wsadziła do nich kolejny kęs tym razem pieczonego królika. Mięso było soczyste i wciąż smakowało wiatrem. Z początku Ver nie wiedziała co Greta ma na myśli powtarzając to stwierdzenie. Jednak z czasem zaczęła wyłapywać tą sugestię. Im więcej jadała dziczyzny tym bardziej ją lubiła. Z resztą stanowiła ona miłą odmianę od ryb, będących codziennym elementem jadłospisu tutejszych mieszkańców. - Cieszy mnie twoja zaradność i przezorność. - podjęła dalszą rozmowę przełykając kęs i wycierając uprzednio usta o jedwabną chusteczkę - Jednak w rozwijaniu skrzydeł na płaszczyźnie ekonomicznej zgoda rodziny nie jest wymagana. - uśmiechnęła się - Tutaj często trzeba mieć zgodę zupełnie innych ludzi. - na myśl przyszedł jej Peter czy nawet Cichy - Z naszą biologiczną rodziną zaś zdecydowanie częściej dobrze się wychodzi tyle, że na portretach. - zachichotała - Jeżeli jednak potrzebna będzie ci rada czy pomoc w jakiejkolwiek innej postaci to wiedz, że na mnie możesz liczyć. Nie rzucam wszak słów na wiatr. - mówiła teraz niczym starsza siostra. Z czułością i troską. Nie chciała też zabrzemić jak zadufana w sobie i zmanieryzowana matrona. - Notariusz? - nieco zdziwiło ją to słowo - Sprawy w mieście wyglądają zupełnie inaczej. - ton głosu wskazywał na to, że jest to raczej błaha i trywialna rzecz - Znajdujesz sobie jakiś pustostan. Większy czy mniejszy i adaptujesz. - wyjaśniła - Przy odrobinie szczęścia władze miasta jeszcze ci podziękują za urbanizację tej dziury. - zaśmiała się na myśl o tym jak ratuszowa śmietanka składa osobistą wizytację nowo przybyłej mieszkance - Jeżeli jednak wolisz mieć to na papierze. Nie ma sprawy. Mój prawnik osobiście może zająć się dokumentacją. - uspokoiła koleżankę - A co do znajomości tutejszego rynku nieruchomości to możemy obie wybrać się na objazdową wycieczkę lub poproś o pomoc tą uroczą granatowowłosą niewiastę, z którą wizytowałam u ciebie ostatnim razem. - dodała wskazując prostą zależność między znajomością miasta a dziewczyną wychowaną przez jego ulice. Wino miło łaskotało jej podniebienie. Stanowiło też przyjemny kontrast od tych szczochów, które rozlewali w karczmach. Potrawy zaś goszczące na stole sukcesywnie znikały z tac i mis. Cieszyło to gospodynie. Nie miałą jednak pewności czy Pirora i jej ochroniarz robią to z racji na swoje dobre wychowanie czy rzeczywisty apetyt i trafienie w ich gusta. Tak czy inaczej Greta będzie zachwycona docenieniem jej kunsztu. Nawet jakby miało to być nieszczere posunięcie ludzi wywodzących się z wyższych sfer. - Miło, że o tym wspominasz. Tak się składa, że jeszcze nie miałam czasu przyjrzeć się tym dziełom. - z posmutniałą miną przyznała się do tego przeoczenia - W twoim towarzystwie powinno to jednak nabrać zupełnie innego kolorytu. - miłymi słowami zaznaczyła możliwość podziwiania tych dzieł sztuki w towarzystwie córki mężczyzny będącego darczyńcą - James z Kornasem będą musieli wpierw ów skrzynie wtachać tu na górę. - zauważyła spoglądając na drzwi - Liczę jednak na to, że przyjdzie nam podziwiać arcydzieła we dwójkę. - wskazała na to iż dobrze by było aby James zostawił je same sobie w objęciach talentu autora. - Jak to?! Po prostu nagle wchodzę do jakiegokolwiek budynku, mówię głośno że jest mój i zaczynam w nim mieszkać? Bez papierologii? Notariusza, aktów własności? - Pirora patrzyła z czystym zdziwieniem na van Drasen jakby jej właśnie wyrosła druga głowa. - Trochę jakbym trafiła do państwa bez zasad i praw… - Jeśli mogę madam, - James wtrącił się grzecznie do rozmowy. - Skrzynia jest za duza by ja tutaj wnieśc ale zapewniam że nic nie stoi na przeszkodzie by wszystkie trzy egzemplarze przynieść tutaj. Są owinięte w materiał się nadal będzie miały niespodziankę i radość z rozpakowywania prezentu. - Nie zrobioną ci tutaj bałaganu. - Poparła swojego ochroniarza malarka. - W rzecz samej. - pokiwała głową potwierdzając wcześniejsze słowa - Podejrzewam, że znaczna część pospólstwa tak właśnie nabyła prawo do mieszkania w tych pustostanach. Nie bierz tego jednak do siebie. Nie mierzę cię w żadnym wypadku z szarym człekiem. - kontynuowała patrząc prosto w oczy rozmówczyni - Ale dobrze. Wybaczcie. - wstała od stołu i ruszyła w kierunku swojego wielkiego i solidnego biurka. Chwyciła kawałek papieru, zamoczyła pióru w inkauście i coś zapisała. Chwilę później machając w powietrzu skrawkiem by tusz wysechł podeszła do Averlandki. - Tu masz adres mojego skryby Maksa oraz niejakiego Rainera Drechslera. - wręczyła notkę kobiecie - W przypadku tego pierwszego, powołaj się na mnie on zaś wszystko dokładnie ci wytłumaczy, pokieruje i załatwi gdy taka będzie potrzeba. Drugiego niestety osobiście nie znam. Jest to jednak miejski notariusz zajmujący się prawem handlowym i właśnościowym. - dodała - Jeżeli jednak chodzi o rekonesans okolicy w celu odnalezienia odpowiedniego zabudowania to moja oferta wciąż jest aktualna. - puściła oczko zachęcając do wspólnej wycieczki na dniach - Teraz zaś skoro już posililiśmy ciało to skupmy się na duszy i przystąpmy do tej artystycznej części naszego spotkania. - wernisaż stanowił miły deser po tych pysznych smakołykach jakie dziś zaserwowała im Greta - To jak? Panowie może więc przyniosą nam pakunki a dziewczęta coś do zwilżenia gardła? - zaproponowała patrząc przede wszystkim na Pirorę. - Oczywiście, James idź z Kornasem. - ponagliła ochroniarza blondyneczka chwytając małe ciasteczko z patery. Chwile później panowie wnieśli trzy pakunki dwa walcowate jeden prostokątny i płaski. - Od którego chcesz zacząć? - zapytała podekscytowana malarka podciągając swoją spódnicę w górę i wyjmując z buta mały ładnie zdobiony sztylet. Jeden gest wystarczył by pracownicę Versany zostawiły ją sam na sam z gościem honorowym. Nie wyglądały na zawiedzione. Na dole czekał na nie James. Stanowił miłą odmianę od małomównego, łysego, roztyłego i piskliwego Kornasa. Wdowa dostrzegła również zachwyt w spojrzeniu Grety, kiedy ta szybko przyjrzała się ochroniarzowi Pirory. - Wpierw zarygluję jednak drzwi. - podstąpiła w ich kierunku - Na dole Dagmara ma zabawiać domowników muzyką więc nasze słowa i… jęki? - spojrzała na koleżankę - Nie powinny się nieść. - zachichotała przekręcając klucz - A co do obrazów to zdam się na ciebie. Lubię jednak gdy napięcie powoli wzrasta budując atmosferę i na koniec eksploduję dając nam wewnętrzne oczyszczenie i przeżycie. - Jęki?...madam van Drasen czuje że ściągnęłaś mnie do swego domu w niecnych zamiarach które panience o moim statusie i reputacji nie przystoi. odpowiedział flirtem trzepiąc uwodząco rzęsami. - Zaczniemy od żołnierza. - Powiedziała i rozcięła sznurek trzymający materiał. Rozwinęła go delikatnie by ukazać małe popiersie ubranego w zbroję z hełmem averlandzkiego żołnierza. Zaskoczenie odmalowała się na gospodyni gdyż pewnie ta spodziewała się czegoś bardziej szokującego. Pirora szybko położyła rzeźbę i trzema mocnymi uderzeniami rozłupała pieczęć w jej podstawie. Z środka na materiał posypał się piasek i inne zawiniątko materiału Pirora odstawiła popiersie na bok jakby nie miało już znaczenia delikatnie odwiązała troczki w drugim zawiniątku. Powoli oczom van Drasen ukazała się mała tapiseria… mała bo widać było że przeszła wiele, była pocięta zakrwawiona, podpalona i poprzecierania… mimo to nadal dalo się rozpoznać morze czaszek i znak Khorma widniejący na materiale. Jej mina zdradzała dozę podziwu, niedowierzania jak i wycofania zarazem. Wszak Khorne był jednym z Bóstw, które wielbił ich kult. Stał on jednak niejako w opozycji to tych dwóch, które ona sama stawiała na piedestale. Nie zmieniało to faktu iż z obrazu emanowała jakaś bliżej nieokreślona moc i energia, wprawiająca oglądającego w stan ekscytacji podnosząc jego ciśnienie i puls. Usta Ver rozchyliły się lekko. Nie dała rady jednak z początku zebrać się na żaden komentarz. Taki skarb w jej domu. W prawdzie parała się obrotem dzieł sztuki. Nie myślała jednak, że przyjdzie jej do oględzin czegoś tak wspaniałego. - Perełka. - sama nie wie jak to możliwe, że do opisu dzieła wielbiącego akurat tego boga to to słowo nasunęło się jej na język jako pierwsze. Widocznie takie już było zboczenie zawodowe związane z jej fachem. - Doczekać się nie mogę reszty. - dodała spoglądając na kolejne zawiniątko przyniesione przez Jamesa. - Teraz Tancerka…- powiedziała Pirora zajmując się drugim zawiniątkiem. Tutaj rzeźba przedstawiała kobietę w tanecznym obrocie, lekkiej sukni i odznaczającymi się na niej piersiami, włosy postaci też był w ruchu. - Nie wiem jak ty ale jeśli chciałabyś coś po prostu Kamili podarować to tancerka chyba będzie pasować najbardziej… oczywiście bez zawartości. - Otworzyła drugie dno tak samo jak w pierwszej i wyciągnęła drugi pakunek. Kolejna tapisteria większa i trochę lepiej zachowana. - Tą znaleźliśmy w Bretonii, patrz jak ktoś się postarał… - Wzięła dłoń Versany i pogładziła nią gruby materiał przedstawiającego grubego dotkniętego zarazą człekokształtnego papę Nurgla. - .. został uratowany przed spaleniem. Tapisteria powinna wisieć w poprzek , była trochę brudna i przetarta ale nie tak sponiewierana jak pierwsza jaką Versana zobaczyła. Ciarki przebiegły wzdłuż jej kręgosłupa. Dzieło odrzucało i było na swój sposób obrzydliwe. Ktoś z bardziej wrażliwym żołądkiem na pewno zwróciłby zawartość kolacji. Arras miał jeszcze jedną dość osobliwą cechę. Mianowicie jako pieczołowicie utkane nitki stanowił swoistego rodzaju dzieło sztuki cieszącego oko. Tutaj było jednak inaczej. Na widok tego co on przedstawiał w ustach dało się czuć nieprzyjemny smak nadgniłego mięsa zaś w nozdrza wdzierał się delikatny odór padliny. Zupełnie jakby jej garbaty kolega z kultu przybył do jej pokoju wraz z kilkunastoma ziomkami. ~ Niesamowite i niewytłumaczalne. ~ pomyślała przełykając ślinę. Odeszła w tym momencie jej ochota na wino oraz przystawki.Na myśl przyszedł zaś Strupas. Gdyby tak się dopatrywać podobieństw to pewne można by dostrzec. Ver przemilczała komentarz. Z jednej strony ze względu na podziw w jaki wprawiły ją dwie zaprezentowane do tej pory pozycje z drugiej zaś w strachu przed nahaftowaniem na świeżo co umytą podłogę. W jej mniemaniu przełyk był drogą tylko w jedną stronę. Prócz tego Greta tak bardzo napracowała się przy przygotowaniu całej kolacji, że aż szkoda jej było oddawać to co kilkanaście chwil wcześniej spożyła. - A teraz “Polowanie” - Pirora podeszła do prostokątnego obrazu i postawiła go na krześlę. Materiał opadł a oczom Versany ukazał się przepiękny obraz...makabryczny ale przepiękny. Polowanie przedstawiało dzika rozszarpywany przez psy myśliwskie w polu żyta krew obryzgała rośliny psy i ziemię w oddali widać było myśliwych na koniach pędzący ku zwierzynie, jeszcze dalej w lesie jakieś postacie kryły się zza drzewami. W drzewach kryły się ptaki, w trawie chowały się myszy na które przymierzała się żmija. Co van Drasen spojrzała znajdowała jakiś nowy szczegół który jakby chciał wyskoczyć z obrazu wprost na nią. - Chwilowo to moje najlepsze dzieło z rodzaju konwencjonalnych... to oczywiście też możesz komuś podarować najlepiej komuś kto lubi brutalność polowań., ale jak sobie go zatrzymasz po wszystkim będzie mi miło… - Pirora podeszła do obrazu i usunęła sztyletem parę gwoździków i delikatnie sięgnęła pod płótno. Wyciągnęła dwa pakunki. Z czcią i delikatnością rozłożyła je na łóżku Van Drasen. Przedstawiały Pana Rozkoszy i Pana Przemiany. Były najlepiej zachowane pachniały przyprawami. Książę Chaosu przedstawiony był jako istota z cechami męskimi i żeńskimi na jednej nodze owijał się wąż, twarz miał zakrytą maską bo żaden artysta nie był w stanie oddać godnego piękna jego urodzie. Napis na tapiserii czytał “Perfekcja” w języku Tilei. Pan przemian był za to przestawiony jako wijący się stwór którego ciało składało się z masek przemieniających się istot i piór. Ten też miał Tileańskie słowo “Zmiana”. ~ Jak ci się podobają? ~ Pirora podeszła na zapatrzoną w te dzieła Versane i szepnęła jej do ucha. Ver podobnie jak jej młodsza koleżanka dwie noce wcześniej padła na kolana. Nie padła jednak przed nią a przed majestatem obu Bogów. Drżała. Niemal tak samo jak w momencie kiedy zbliżał się szczyt uniesień w trakcie łóżkowych i nie tylko figli z Łasicą. Tyle, że to dygotanie było dużo bardziej intensywne. Myślała, że rozumie swoje ciało. Myliła się jednak. Jej serce przeszywała cała plejada emocji. Od radości i euforii po strach i panikę zarazem. Mimo tak skrajnego stanu podeszła na kolanach do łóżka by z czcią i uwielbieniem dotknąć oblicza Obu. Czuła ich spojrzenie na sobie mimo że pierwszą z twarzy podobniej jak Starszego zakrywałą maska a drugą nawet ciężko było zlokalizować. Świat dookoła przestał na chwilę istnieć. Była tylko ona i Oni. W głowie zaś kołatały się jej setki słów. Żadne z nich jednak nie było w stanie oddać tego co czuła. Nie była nawet pewna czy jakiekolwiek ludzkie słowo jest w stanie oddać potęgę, miłość i moc jaka biła od postaci Tzeentcha i Slaanescha. Była tylko małą i nic nie znaczącą zębatką w wielkim mechanizmie przemian. Mimo to odnosiła wrażenie iż łaska obu spływa na nią przenikając przez każdą tkankę jej organizmu i napawając siłą do dalszego działania. Pirora patrzyła jak siostra z Nordlandu przeżywa to wszystko, jej twarz i gesty nie ukrywały nic. Malarka rozumiała co ta czuła kiedy ona pierwszy raz zobaczyła te tapesterie miała podobna reakcję. - To, to… - chciała zebrać myśli w całość tak by rzec chociaż jedno słowo. Nie udało się jej jednak. Łzy podeszły jej do oczu po czym cienką strużką spłynęły po policzku. Przetarła go jednak rękawem sukni i powstała. Czuła się jak nigdy dotąd. Silna, piękna i zauważona przez najwyższych. - Wdzięczna ci za to, że mi pokazałaś te arcydzieła. - z dumą i pewnością w głosie przemówiła do Averlandki - Jeszcze nigdy w życiu nie dostąpiłam tak wielkiego zaszczytu i nigdy nie zapomnę ci tej chwili. - dodała uzewnętrzniając się nieco - Zacny to dar, który zapewne zostanie doceniony. Chwała im na wieki. Niechaj zstąpią aby wszystko mogło się dopełnić. Gobeliny były tak samo piękne jak i niebezpieczne. Nie mogła pozwolić sobie na ich zatrzymanie. Był to zresztą dar dla “rodziny” a nie dla niej. Poczuła, że jak najprędzej musi zanieść je na pokład Adele. - Pozwól, że jeszcze raz rzucę na nie okiem. - spojrzała ponownie na wszystkie cztery tapisteria - I pozwól, że raz jeszczę ci podziękuję. - odwróciła się w stronę Pirory, złapała ją za biodra i przyciągnęla do siebie tylko po to by chwilę poźniej zatopić się w jej pełnych i ponętnych ustach. Całowała namiętnie. Jakby to był jej pierwszy raz. Emocje ponownie wzięły górę. Nie próbowała jednak nad nimi panować. Dała ponieść się chwili. |
10-04-2021, 07:09 | #229 |
Reputacja: 1 | Pirora dała się ponieść namiętności czas i miejsce było bardziej niż odpowiednie. A teraz nie wiadomo było kiedy będzie miała szansę poraz kolejny raz kochać się przy tych obrazach. Dłonie blondynki zaczęły szybko pozbywać się wierzchnich ubrań gospodyni. Niczym wygłodniały po wojnie kochanek co wpadł właśnie do domu i musiał dać upust swej chuci. Choć blondynka okazała też większe opanowanie kiedy dla oddechu musiały połączyć swe usta. ~ Chcesz to robić na nich? ~ Pirora wyszeptała kultystyce istnie bluźnierczą myśl, choć czy mogłeś być bluźniercą kiedy wyznałem bogów chaosu? ~ A może mam je rozwiesić by mogli patrzeć ? ~ta propozycja była nawet bardziej kusząca niż pierwsza. Versana mogłaby się kochać patrząc na te dzieła plugawej sztuki. A umieszczenie na niej bogowie mogli patrzeć na nią. Drugi z pomysłów zdecydowanie bardziej przypadł jej do gustu. Już sama myśl przysparzała ją o dreszcz i wilgoć między nogami. Akt deprawacji, zepsucia i rozkoszy na oczach Czworo. Rzadko kiedy nadarzała się taka okazja. Szkoda tylko, że były we dwie. - Rozwieś ję tak jak uważasz za stosowne. - odparła dając do zrozumienia, która opcja trafiłą w jej gusta - Wpierw jednak zrzuć z siebie te fatałaszki. Obawiam się, że mogą zanadto ograniczać twoje ruchy. - z zadziornym uśmieszkiem wplotła ten mały szczegół. Pirora zaśmiała się pod nosem i spełniła prośbę starszej kobiety. Trochę to trwało ale w końcu była naga i użyła parawanu w pokoju by rozwiesić trzy z czterech arrasów. Papa Nurgle wylądował na krzesłach bo parawan nie miał więcej miejsca. W tym czasie sama Versana była już naga i się zaczęło. Dzikie, nagłe dążenie do szczytu. W pierw zajęły się tylko sobą i swoim pragnieniem. Nie było to nawet obopólne poznawanie swoich ciał a czysta żądza. Dopiero po drugiej fali ekstazy Pirora postanowiła zrobić van Drasen prezent. Zaszamotały się na jej łóżku a Versana usiadła na twarzy blondyni, jej oczy zwrocone na arrasy a młodsza kultystka umiejętnie utrzymywała ją w stanie rozkoszy jakby czekając na odpowiednią chwilę by pchnąć Versanę ku tej przepaści. Wdowa jedno musiała przyznać. Mimo młodego wieku. Pirora doskonale wiedziała jak dogodzić kobiecie. Język jej wił się niczym dziki wąż w gęstwinie skutecznie przybliżając brunetkę do kolejnej ekstazy tego wyjątkowo parnego i dusznego wieczoru. Czuła jak soki spływają po jej udzie lądując zarówno na pościeli jak i słodkie, piegowatej twarzyczce szlachcianki. Trzymała więc ją tylko za włosy tak aby nie stracić równowagi i dociskała jej twarz do swojego łona. W końcu malarka przyspieszyła pozwalając rozkoszy wstrząsnąć ciałem Versany. Potem dopiero przyszedł czas na “czułość”. ~ Jest inaczej kiedy patrzą...~ Pirora powiedziała cicho całując obojczyk Versany, ~..za moim pierwszym razem też tak było...~ wspomniała jej i Giovaniego dni kiedy “pracowali” nad tajnymi skrytkami dla arrasów. Palce malarki gładziły skorę wdowy. ~ Fakt. To zupełnie inny wymiar przyjemności. ~ szeptała wciąż ciężko oddychając - Tamte dzieła są twojego autorstwa? - wskazała na te, które de facto były tylko opakowaniem arrasów ~ Tylko obraz, rzeźba zrobił przyjaciel z Gildii ..i enklawy, ma na imię Giovani. ~ Wyjaśniła Pirora przeciągając się leniwie, prężąc rozkosznie zmęczone mięśnie. ~ Niesamowite. Dziękuję ci za ten prezent. ~ czule ucałowała szyję kochanki - Też mam coś dla ciebie skarbie. ~ dodała po czym usiadła na niej rozkrakiem. ~ Och kolejny raz? ~ Zapytała kpiąco Pirora łapiąc kochankę za biodra, a potem zaczęła poruszać rękami w górę do piersi kobiety. ~ O ile podziwiam twoja chuć i kondycję myślę że nie mamy czasu na kolejny raz. Noc zapada a jeśli zostanę na noc jeszcze jakieś nieodpowiednie plotki pojawią się na ulicy. ~ Pirora zacisnęła palce na półkulach kobiety, cień zazdrości przeszedł przez jej myśl. Jej krągłości nadal były dziewczęce a nie kobiece. ~ Może uda nam się chwycić kolejne chwilę… jutro w końcu zaprosiłyście mnie na ‘noc kuszenia’... owszem będziesz musiała się mną podzielić z panią Kapitan… i pewnie wytłumaczyć jej jako to jest że kuzynka kuzynkę do wstrętnych niemoralnych aktów zaciąga. ~ Pirora za bardzo nie przejmowała się tym co Pani kapitan powie w ale lubiła zaznaczyć że ich igraszki w pościeli były gorzej przyjęte niźli zwykły romans między kobietami w niektórych kręgach. ~ Ani się obejrzę a zacznę być pionkiem w jakiś twoich rozgrywkach arystokrackich. Pograsz na kimś moją urodą, młodością… niewinnością… aż ta ciekawość wierci mi się w żołądku. Do czego moja kochana wężowa siostra mnie wykorzysta… jakie wszeteczne, nikczemne, perwersyjne intrygi siedzą w głowie Madame van Drasen... ~ Pirora bawiła się w domysły i spekulacje, bardziej dla zabawy niż przewidując swój los. Versana sprawiała wrażenie jakby jej się takie gierki słowne podobały. Ver zachichotała tylko na te sugestie swojej młodszej “kuzyneczki”. ~ Piąta woda po kisielu. ~ podsumowała niejako te podśmiechujki nawiązujące do ich fikcyjnych więzów krwi ~ A czy to nie tak, że wszyscy jesteśmy pionkami na planszy w grze zwanej życiem a nasz los zależy tylko i wyłącznie od planu i kaprysu samego Architekta? ~ spojrzała w kierunku jednego z arrasów, który przedstawiał właśnie postać tajemniczego czarnoksiężnika o wielu zamaskowanych twarzach ~ Coś mi też intuicja podpowiada, że gdyby ta “moja zagrywka” zapewniła ci względy pewnego przystojnego, zamożnego i wpływowego paniczka. Nie narzekałabyś. ~ wystawiła język uśmiechając się lisio ~ Na szczęście gramy do jednej bramki i nie wiem jak wyglądało to w twoich stronach ale tutaj pewnego rodzaju oddzielenie, życia w “cywilu” od życia na “służbie” jest dość istotne. ~ zorientowała się iż znowu zaczyna prawić i nudzić ~ W każdym razie twój papa wyrobił sobie już opinie w rodzinie i zasługuje na uznanie i szacunek. Teraz twoja kolej zapisania swoich stronic. To jednak ciężka praca. ~ członkinie ich zgrupowania jednak z racji bóstwa do którego wznosiła modły Ver poczuła wewnętrzną potrzebę wprowadzenia jej w niektóre niuansy i trzymania nad nią pieczy. ~ Ach tak wielki plan...no cóż na wielki plan nic nie poradzimy zwłaszcza, że nie wiemy jaki on jest...pozostaje nam płynąć tym prądem istnienia licząc, że zapisane nam było życie pełne chwały, bogactw... i rozkoszy. ~Pirora złapała tors Versany i podciągnęła się ile mogła w górę, nadal była uwięziona przez jej ciężar, ale jej usta podchwyciły pierś kobiety niczym niemowlę domagające się jedzenia. Zębate kąsające niemowlę. Choć nadal słuchała kobiety. Dreszcz po raz enty tego wieczoru przeszył jej ciało. Była o krok by znów odpłynąć w rejs zwany pożądaniem. Sprawa kultu wzięła jednak górę. ~ Nie zaskoczy cię też pewnie informacja iż to mi zlecono wydanie pierwszej opinii na twój temat. - powiedziała jak sprawy się mają ~ Liczę więc na to, że teraz grzecznie mnie posłuchasz i pójdziesz na współpracę. ~ przeszła do konkretów związanych z wdrażaniem “nowej” w ich szeregi ~ Popatrz na ten mały wisiorek. Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję. ~ ostatecznie Versana stwierdziła iż nie ma sensu uciekać do jakiś podchodów i podstępów. Jako przyszłe siostry powinny być między sobą szczere i oddane sprawię. To czy Pirora zgodzi się poddać hipnozie nie jako też było egzaminem na to czy sprawa kultu jest bliska jej rozpustnemu sercu. Pirora przerwała pieszczoty i spojrzała pytająco na Versane potem na wisiorek i cień zrozumienia przemknął po jej twarzy. ~ Ach więc umiesz wprowadzać ludzi w trans...~ Pirora położyła się na nowo na plecach i wzięła parę uspokajających oddechów. ~..jestem gotowa. Nie zadawaj zbyt wstydliwych pytań w końcu trochę tajemnic kobiety mieć powinny, ~ uśmiechnęła się do kobiety i skupiła swój wzrok na wisiorku, oddychała spokojnie i powoli odpływała w trans. ~ Interesują mnie przede wszystkim twoje intencje. ~ uspokajającym tonem rzekła do leżącej pod nią dzierlatki ~ Zaś moich umiejętności zapewne sama nieraz skorzystasz ~ dodała coraz cichszym głosem po czym całkowicie zamilkła i przystąpiła do obrządku. Drgawki, spowolniony oddech i ślepe zapatrzenie w to co przed nią. Podstawowe symptomy zdradzały iż słodziutka Pirora zapadła w stan hipnozy. Ver mogła więc działać. Naturalnie przeszła więc do rzeczy. ~ Kim tak naprawdę jesteś? ~ historia pochodzenia i tożsamości Pirory miała ręce i nogi. Ver wolała jednak się upewnić. - Jestem Pirora van Dake, corka Mardufa i Laury van Dake z Averlandu. - odparła niczym wzorowa uczennica w trakcie odpytywania przez profesora. ~ Jakie są twoje aspirację? ~ to do czego dążymy i co nas inspiruje wiele o nas mówi dlatego też czarnowłosa wdowa zdecydowała się na takie a nie inne pytanie. ~ Przeżyć. ~ trywialnie ale prawdziwie odparła wciąż patrząc się przed siebie. ~ Jaka jest twoja największa tajemnica? ~ pytanie na które odpowiedź wiele mogła rozwikłać i wyjaśnić chociaż i skomplikować i wzbudzić podejrzenia. ~ Czczę Slaanesha, księcia chaosu, pana rozkoszy. ~ mimo raczej marmurowej miny zdawać się mogło, że na jej ustach pojawił się zarys niewielkiego uśmiechu. ~ Czego obawiasz się najbardziej? ~ chciała to wiedzieć by później mieć świadomość w jakich sytuacjach Pirora może okazać się bardziej przeszkodą niż podporą. ~ ... ~ Pirora milczała. ~ Czy oddasz życie za kult gdy przyjdzie taka potrzeba? ~ było to pytanie na, które Versana myślała, że zna odpowiedź. Rozkosz i przyjemność to jedno. Konspiracja, odwaga i oddanie było jednak zupełnie czym innym. ~ Nie wiem, Książe Chaosu nie oczekuje od nas samobójstwa w imię wiary... ~ odparła. Pirora po ostatnim pytaniu przebudziła się z transu, zamrugala by nawilżyć oczy i poruszała by rozruszać szyje. ~ Hipnoza może i cię się udaje ale popracowałabym nad zadawaniem pytań. Chcesz je zadać teraz jeszcze raz? Bo coś czuje że nie usłyszałaś tego co chciałas. ~ Pirora rozumiała potrzebę sprawdzenia jej ale szczerze zdziwiła się że jednym z pytań nie było prostolinijne “czy pracujesz dla łowców”. Choć pytanie kim naprawde jest też by pewnie to załatwiło, gdyby dziewczyna współpracowała z lowcami. ~ Nie ma potrzeby. ~ uśmiechnęła się spoglądając na jeszcze nieco niewyraźną dziewczynę ~ Wyłamująca się z ryz kobieta zadaje nie prostolinijne pytania. ~ zauważyłą podśmiechując się, bo wszak Pirora również nie zapowiadała się na taką “typową” szlachciankę i artystkę ~ Pytania zaś dały mi właśnie takie odpowiedzi jakich oczekiwałam. ~ zapewniła averlandkę stanowczym choć ciepłym tonem ~ Mimo iż tobie może wydawać się nieco inaczej. ~ puściła oczko podszczypując przy tym jej sutki. ~ Niestety powoli musimy doprowadzać się do porządku. Nie mamy wymówki bym została na noc a coś czuje że mamy już plany przed snem. ~ Pirora wstała z łóżka ale na pożegnanie przygryzła ząbkami kark kochanki. Zaczęła powoli się ubierać. Potem pomogła “pozbyć się” dowodów tego co się działo w pokoju. I delikatnie pomogła zdjąć i zabezpieczyć dzieła. Podobnie jak naprawiła swój obraz polowania naciągając go i wbijając usunięte gwoździki na swoje miejsca trzonkiem sztyletu. Ver nie stała tylko przyglądając się poczynaniom koleżanki. Zaraz po tym jak doprowadziła się do stanu użyteczności wsparła ją w jej działaniach. Następnie zaś otworzyła okno by przewietrzyć pokój z tej słodkiej woni seksu, która tak miło komponowała się z aromatem wybornych dań i wina. - Pozwól więc że odprowadzę cię na dół. - położyła rękę na szczuplutkim biodrze Pirory i wskazała drzwi - Malcom czeka by was odwieść całych i zdrowych. ~ Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie kuzynko i za kontakty pewnie jutro wyśle do owych panów listy z wyłuszczeniem sprawy i prośbą o spotkanie. A i przekaż twojej kucharce że jej dania przerosły moje oczekiwania i czułam się ugoszczona niczym księżna Averlandu. ~ Pirora nanowo zalozyla maskę dobrze wychowanej skromnej pannienki. - Zrób proszę jej tą przyjemność i sama przekaż swoją opinie. Będzie zapewne na dole. - poradziła. Ta poza dobrze ułożonej arystokratki tylko dodawała jej uroku i sprawaiła, że adorator mógł mieć na nią jeszcze większą ochotę. Ver też się to podobało. Podobało bo dawało też pewnego rodzaju nadzieje, że Kamila podobnie jak Pirora to taka “Cicha woda”. - Ja zaś z twojej strony oczekuje rzecz jasna rewanżu. - zakomunikowałą puszczając jej oczko i otwierając przed nią drzwi prowadzące na schody. - Och o to się nie martw jak tylko się urzadze na swoim spróbuje zrobić równie cieszące podniebienie spotkanie. - Zapewniła blondynka schodząc po schodach. Następnie pożegnała się ze służbą obsypując Gretę gradem komplementów kulinarnych. |
10-04-2021, 07:10 | #230 |
Reputacja: 1 | Koninstag (6/8); Wieczór; “Stara Adele”; Versana, Kornas, Kurt. Słońce już dawno zaszło za horyzont. O tej porze zresztą dość szybko robiło się ciemno. Jej przyszywana kuzynka natomiast już dobry dzwon temu została odwieziona pod same drzwi tawerny, w której się zatrzymała. Ver została zaś sam na sam ze swoimi myślami i toczyła z nimi sporą batalie. Z jednej strony nie chciała odnieść podarków. Zatrzymać je na chociaż jeden dzień. Na kilka chwil. Z drugiej jednak stanowiły one zbyt gorący towar aby pozostać pod jej dachem. Rozum tym razem wziął górę. Z ciężkim sercem i największą starannością zawinęła arrasy w płótno, którym były opatulone wcześniej a następnie wezwała do siebie Kornasa. - Zbieraj się. Ruszamy do portu. - rzekła krótko gdy ten ociężałym krokiem wszedł na górę. Nie było na co czekać. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą w obawie przed rozmyśleniem się. Przebrała się więc, chwyciła swój ciemny podróżny płaszcz, kilka smakołyków dla Bydlaka, rapier, afrodyzjak, który musiała wydobyć z dna skrzyni i to co najważniejsze - gobeliny. Oboje potrzebowali zaledwie kilku pacierzy by wyruszyć. Szli jak zwykle w takich momentach. Kilka kroków od siebie. Ver cały asortyment zabrała ze sobą. W razie jakiś sytuacji konfliktowych to ona miała wiać w czasie gdy eunuch skupiał całą uwagę potencjalnego agresora na sobie. Z resztą do tego został zatrudniony przez jej męża nieboszczka. - Chroń jej zdrowie i życie kosztem swojego. - tak powtarzał durny staruch. Na szczęście nie mieli do pokonania bogowie wiedzą jak długiej drogi. Uliczki były raczej puste to i szło się szybciej. W końcu ich oczom zaczęły ukazywać się górujące nad dachami przyportowych magazynów maszty. Wiatr też nabrał na sile niosąc ze sobą chłód i słony zapach. Na końcu szeregu zacumowanych żaglowców czekała zaś dobrze im znana krypa. Nim się jednak do niej zbliżyli uważenie zbadali teren wokół upewniając się, że nie ciągną za sobą ogona. Z resztą cała drogę mieli oczy dookoła głowy. Zarówno z uwagi na jakiś zbirów jak i patrole, które Flink obiecał wzmożyć wokół jej nieruchomości. Kilka mocnych uderzeń o burtę statku i parę chwil później na pokładzie statku dało się usłyszeć charakterystyczne stukanie drewna o drewno. ~ Złodziej i zwiadowca to by z niego był marny. ~ pomyślała tylko gdy stary wilk morski wyjrzał by zbadać kogo niesie o tej porze. - To wy?! - zaskoczony głos zdawał się rozpoznać wieczorowych gości po czym zrzucił na dół drabinkę. - Witaj stary druhu. - rzekła po czym przytuliła po przyjacielsku kapitana - Choćmy proszę do środka. Mam coś ważnego co powinno tutaj poczekać do najbliższego zboru. Prócz tego dupska nam przemarzły więc chętnie się czegoś napijemy. - w kilku słowach zakomunikowała co ich sprowadza o takiej a nie innej porze i to niezapowiedzianych. Mężczyzna więc nic nie mówiąc poprowadził ich dobrze wszystkim znaną trasą pod pokład krypy. - Wybacz to najście. - przeprosiła gospodarza grzecznie - Jednak jak pokażę ci co przynoszę to zrozumiesz moje motywy. Ostrzegam tylko. Usiądź boś dawno pewnie nie widział czegoś tak pięknego. - zapowiedziała tak by jednonogi wilk morski nie miał później pretensji za ewentualną utratę równowagi. Gdy ten zaś usłuchał jej zaleceń Ver przystąpiła do prezentacji podarku od nowo przybyłej artystki. Ręce ponownie zaczęły jej drżeć w gardle natomiast zrobiło się sucho. Kurt też zdawał się wyglądać na przejętego i podekscytowanego. Przetarł kilkukrotnie oczy, upił porządny łyk świeżo przygotowanego grzańa i uśmiechnął się. Wdowa mogłabym przysiąść nawet, że przez chwilę dostrzegła jakby jego zmarszczki wygładziły się zaś sam właściciel krypy wymłodniał o kilka dobrych lat. - Co nic nie mówisz? - zapytała zwijając ponownie i dokładnie pakując przyniesione arrasy - Robią wrażenie. Nieprawdaż? - Ładne. Ale szef mi nic o tym nie mówił. Uzgodniłaś to z nim, że to może tu zostać? - Kurt gdy minęło zaskoczenie przypomniał nie tylko sobie, że główna kryjówka ich zboru nie jest jego własnością i najwięcej do powiedzenia ma tutaj mistrz. W końcu nie aż tak dawno temu i Karlikowi się oberwało jak bez uzgodnienia z nim wyskoczył z tymi gołębiami. Co prawda potem jak mistrz to przyklepał to wszystko było w porządku no ale dopiero jak przyklepał. - Ze Starszym widuje się tylko w trakcie zboru więc nie miałam możliwości z nim o tym porozmawiać. - zauważyła tą dość oczywistą rzecz - Dzieła te jednak są jednak zbyt cenne by zostać u mnie i chyba siedziba naszego kultu będzie najodpowiedniejszym miejscu, w którym powinny one pozostać. - wyznała jak ona to widzi - Z resztą po czyim okiem jak nie twoim i Bydlaka byłyby one bezpieczniejsze? - zapytała doceniając tym samym predyspozycje i fachowość emerytowanego kapitana. - Czyli nie uzgadniałaś tego z szefem. - skwitował krótko kuternoga. Cmoknął z niezadowolenia i widocznie się zastanawiał co teraz z tym fantem zrobić. - Schowaj je w bezpiecznym miejscu i niech czekają do zboru aż sam Starszy je ujrzy. - poleciła jednonogiemu staruszkowi - Zapewne się ucieszy z takiego prezentu. Jeżeli zaś będzie miał jakieś uwagi to biorę je wszystkie na klatę. - radość i duma aż z niej kipiały mimo to poczuwała się do obowiązku - A co u ciebie? Jakieś ciekawe plotki doszły twoich uszu? - zmieniła temat pytaniem o nowinki z okolicy. - W porządku. Nic się nie dzieje. Cisza i spokój. Można kija moczyć w przerębli. - odparł Kuternoga chociaż wciąż widać było, że ma mieszane uczucia aby bez zgody Starszego szarogęsić się na jego statku. Grzaniec spełniał swoją rolę. Grzał niczym koza do której Kurt co jakiś czas dorzucał drwa. Wdowa wraz ze swoim ochroniarzem zdawała się zapomnieć o aurze jaka unosiła się na zewnątrz. - Kilka dni temu rozmawiałam z Karlikiem i wspominał mi co nieco o tym iż posiadasz dość rozległą wiedzę na temat wszelkiego rodzaju stworzeń chaosu naznaczonych w ten czy inny sposób przez spaczenie. Czy to racja? - zapytała gospodarza tak jak zalecał zrobić to kwatermistrz ich zgromadzenia - Powiedz więc mi. W kanałach ponoć kryje się coś wielkiego. Olbrzymiego wręcz. Coś czego właściciel nie chce pokazać ludziom w obawie przed utratą tego i co jak to powiedział: “Zowie się w sam raz na Króla Kolekcji”. - zacytowała słowa Petera - Bardzo też możliwe, że ów mutant jest w jakiś sposób uzdolnione magicznie i ma coś wspólnego z tym tajemniczym ładunkiem, którego odbiorcą miała być Akademia Morska. Wiem, też że to nie wiele. Liczę jednak na to, że te kilka poszlak wystarczy by dać ci jakieś domyślenia. - obrzuciła kapitana pytającym spojrzeniem. - Może tak. A może nie. Nie wiem. Nie wiem co tam łazi po kanałach ani co kto wozi w jakichś ładunkach. - brodacz rozłożył ramiona gdy siedział przy małym stole w kubryku. Też trzymał w dłoniach kufelek od którego grzał dłonie. - Słyszałem o magicznych stworzeniach. Takich co wpływają na magię albo nawet umieją się nią posługiwać. Ale czy to właśnie takie stworzenie jest gdzieś tam w kanałach czy gdzie indziej to nie wiem. Nie chodzę po kanałach. - wyjaśnił w dość prostolinijny sposób. - Są stworzenia Chaosu. Jak trolle i mantykory. Nawet zwierzoludzie. Takie prawdziwe bestie. Ale większość to odmieńcy zwykłych gatunków. Jak twój Bydlak. Właściwie dalej widać, że to pies. Tylko trochę inny. Z innymi stworzeniami jest podobnie. Niby jakiś lis, jeleń czy niedźwiedź ale z jakimś dodatkiem albo deformacją. Takie się spotyka najczęściej. A błogosławieństwa bogów różnie się objawiają. Dodatkowa głowa, ramię, jakieś rogi albo macki. Ale są i takie co wpływają na magię. - stary wilk morski mówił jakby opowiadał jakąś morską opowieść. Nieco zadumanym i filozoficznym tonem. Chociaż dało się wyczuć, że mówi raczej ogólnie jak to zwykle bywa i po tak ogólnikowych wzmiankach nie czuje się na siłach zgadywać co to mogą być za stworzenia w tych kanałach czy gdzie indziej. Ver słuchała uważnie jak pilna uczennica w trakcie wykładów. Nieco jednak zawiodła się tym brakiem konkretu dotyczącym tego właśnie stworzenia. Liczyła na to, że Kurt poda jej odpowiedź na tacy a tu ślepa uliczka. - No ponoć w trakcie rozładunku tego podejrzanego transportu, który dotarł do Akademii marynarze poczuli jak coś porusza się w skrzyni a następnie kilku z nich eksplodowały czaszki. - dodała ten makabryczny szczegół nie licząc jednak na to, że on rozwiąże jej zagwostkę - W każdym razie chce w jakiś sposób zbliżyć się do tego pieszczocha aby to jednak uczynić muszę mieć w rękawie jakiegoś asa. Wiedzieć coś czego nie wiedzą inni. Coś dzięki czemu właściciel uzna iż będę przydatna. - To na nic. Tak to się nie dogadamy. Teraz to jakbyś pytała mnie co za stworzenie wywołało plusk wody w środku nocy. Gówno widać. Musisz mieć coś więcej. - czarna głowa gospodarza pokręciła na znak, że nie tędy droga i to czcze zgadywanki przy tak niewielu detalach. - Jeśli naprawdę eksplodowały im czaszki bez żadnej widocznej przyczyny to może być magia. I wiele więcej nie wiadomo. Jak magia to możesz zapytać Aarona. Może on coś pomoże. - dodał coś od siebie tonem dobrej rady chociaż nie był wcale pewny czy ich magister coś pomoże w wyjaśnieniu tej zagadki. - Tak też myślałam. - wzruszyła ramionami - Zapytać jednak nie zaszkodziło. Myślę, że bez większej ilości informacji i Aaron niewiele mi powie. - zauważyła iż póki co to naprawdę pisanie patykiem po wodzie i błądzenie we mgle - Bądź jednak proszę wyczulony na ten temat. Teraz z innej beczki. - rzuciła nagle zmieniając temat - Daj mi proszę jakiś pojemniczek, menzurkę, słoik. Cokolwiek ze szczelnym przykryciem. Mam coś o co prosił szef i chciałabym to przelać. - zaznaczyła na co jej taki właśnie przedmiot. Kurt na szczęście nie stwarzał problemu. Otworzył kredens, i z jednej z dolnych półek sięgnął po czysty i pusty słoiczek. Ver więc szybko oddzieliła niewielką ilość afrodyzjaku dla Starszego i dobrze dokręciła oba pojemniki wy ich zawartość nie wywietrzała. - Powoli muszę się zbierać stary druhu. - stwierdziła spoglądając przez jeden z malutkich lufcików w burcie statku - Choćmy jednak jeszcze do Bydlaka. Mam dla niego co nieco na ząb. - wszak pod płaszczem trzymała pakunek z resztkami z dzisiejszego stołu - Na dniach będę chciała go zabrać na krótki spacer i trening. - oznajmiła - Wszystko jednak z zachowaniem bezpieczeństwa oczywiście. - zapewniła i uspokoiła jednonogiego marynarza. |