Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2009, 23:15   #121
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Lalunia.

Na sam dźwięk tego przezwiska gorąca krew przodków gotowała się w jej żyłach. Tileanka wściekle zamajtała nogami za wszelką cenę próbując znaleźć punkt oparcia. Miała teraz motywację – nikt nie będzie nazywał jej lalunią! Jej wściekłość przełożyła się na siłę i w końcu…

Tak! Czubek buta w końcu natrafił na skalny występ. Podciągnęła się trochę, czując jak mięśnie niemal odmawiają jej posłuszeństwa. Drugą nogą znalazła oparcie nieco wyżej, tak samo jak i ręka. Przez jej głowę przebiegało tysiące myśli – od tego co zrobi Kurtowi jak już stanie na pewnym gruncie do tego, że marzną jej palce u rąk.

Nagle nad jej głową pokazała się mordka zaciekawionego snotlinga. Przyglądał się dziewczynie jak mozolnie wdrapywała się po ścianie. I nagle zobaczyła to: trzymał coś, co wyglądało na wieki widelec i na pewno było niesamowicie ostre.

- Wsadź to sobie w dupę – warknęła przez zaciśnięte z wysiłku zęby. Jednak snotling chyba jej nie zrozumiał, gdyż gdy jej ręce dotknęły ścieżki nadstawił ostrze i boleśnie zranił ją w bok. Tileanka jęknęła z bólu, ale dzielnie podciągnęła się wyżej, a kiedy klęczała już na ścieżce jej ramie zaczęło palić żywym ogniem. Spojrzała na nachalnego stwora.

- Dobry zwierzaczek – powiedziała odruchowo. Ku jej niepomiernemu zdziwieniu stworek opuścił rożenek, na który chciał ją przed chwilą nadziać i zbliżył się do niej. Patrzył się na nią jak bezbronne kocię na swojego właściciela.
- Gdyby twoje instynkty były trochę mniej mordercze to bym cię ze sobą zabrała – mruknęła, a lewą chwyciła rączkę ostrej broni. – Ale jesteś złym, zielonym potworkiem. A teraz… spadaj!

Szarpnęła mocno widełki, próbując wyrwać broń z łap snotlinga, którego mordka przeorała kilka centymetrów kamienia. Broń wysunęła się z jego rąk i szybko ostry jej koniec zwrócony był przeciw niemu. Stwór cofnął się, ale Francesca już zaszła go z boku, odcinając drogę ucieczki. Mógł teraz jedynie iść w stronę przepaści.

Tak zrobił. Po chwili zdecydowanie stracił grunt pod nogami i z przeraźliwym piskiem spadł w przepaść. Francesca spojrzała za nim.

- I pamiętaj. Nie wolno kłuć pani – mruknęła. Za jej plecami wciąż trwała walka i, choćby nawet chciała, nie mogła nie usłyszeć donośnego głosu Kurta, który znów jej rozkazywał.

Zirytowana tonem najemnika przewróciła oczyma, ale natychmiast wycofała się z pola najcięższej walki. Nie chciała znów zawisnąć na tej zimnej skale ani zostać nadzianą na snotlingowy rożen.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 10-12-2009, 00:25   #122
 
Bergtagna's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumny
Mama wpatrywał się przez chwilę w skały, przywracając hełm do pierwotnej pozycji. Uznał, że to bardzo źle, gdy kamienie spadają z takiej wysokości. O tym, jak niebezpieczne bywają kamienie, wiedział nie od dziś.


Już jako młody ork, przyjaźnił się ze ścisłą elitą intelektualną swoich rówieśników. Jego najlepszym towarzyszem był Shabrug, uczeń wioskowego szamana, wielki talent. Nie dość, że niebywale szczwany, to na dodatek szalenie ciekawski. Szalenie.

Pewnego razu dwaj orkowie udali się nad pobliskie urwisko. Shabrug chciał przeprowadzić doświadczenie. Planował skoczyć w przepaść i sprawdzić co się stanie. Jako, że był niespotykanie szczwany, wpierw rzucił kamień. Usłyszawszy głuche uderzenie, pobiegł sprawdzić, co też się stało. Mama podążył za nim. Dotarłszy na miejsce, młody szaman podniósł kamień. Uważnie przyjrzał się przedmiotowi doświadczenia. Nie znalazł żadnego uszczerbku. Bardzo się tym rozradował. Skoro taki mały, a mały to słaby, kamień przetrwał skok, to bez wątpienia ktoś tak duży i silny jak ork też podoła! Z tą myślą Shabrug pobiegł nad urwisko, poprosiwszy uprzednio Mamę, by ten pozostał na dole i czekał na triumfalny powrót wesołego kompana.

Ork uważnie obserwował szczyt skalnej ściany. Nie czekał długo na pojawienie się Shaburga, który niemal z biegu rzucił się w dół. Mama ocenił, że jego towarzysz przemieszcza się znacznie szybciej niż zwykle, w dodatku prawie wcale nie poruszając nogami! Gdyby nie krzyk bólu, uderzenie byłoby niemal tak głuche jak poprzednika, kamienia. Mama podszedł do leżącego kolegi. Zdziwił się, bo leżący dziwnie drgał, a nie miał tego w zwyczaju.

-Nie ufaj kamycom… – Rzekł dość cicho jak na orka Shabrug.



Tak, zapamiętał ostatnie słowa kolegi, nie ufał kamycom. A te, które niedawno spadły, nie działały na dodatek same. Wszystko wskazywało na to, że współpracują z wrogiem. W głowie Mamy szybko zrodził się rozkaz:

-O! Oopp…opp..opppcy! Ruszszszać dupppy tam! – Łamiąc sobie język, wykrzyczał rozkaz i wskazał ręką na przeciwległą ścianę skalną.

Rój krzykliwych pokrak pognał we wskazanym kierunku, starając się nie wpadać pod nogi biegnących w stronę barykady orków. Mama podążył za podwładnymi, lecz już nie tak spiesznie. Był szefem, miał swoją godność. Niestety w jego godność uderzył barkiem jeden z pędzących orków. Grubianin nawet się nie zatrzymał, by przeprosić. Ciało Mamy zaczęło drgać, wargi wykrzywiły się w nieprzyjemnym grymasie, ukazując zaciśnięte kły, których wachlarz kolorów zaczynał się od żółtej ochry, a kończył na palonej umbrze. Szczęki wyraźnie się rozluźniły. W powietrze wystrzeliło donośne:

-Łaaaaaaaaaaa!!!

Część orków odwróciła się w stronę źródła hałasu, widząc jak z paszczy Mamy wydobywa się niemal cielesna manifestacja dźwięku. Szefo ‘uczników z resztkami okrzyku w gardle ruszył gwałtownie w stronę barykady. Nie biegł za zuchwałym parszywcem, który swoim plugawym barkiem naruszył jego godność, biegł tam, gdzie kazała wrząca w jego ciele krew, najwyraźniej samotna i spragniona towarzystwa.

Gobliny wpatrywały się tępo w szaleństwo dowódcy. Najodważniejszy, czy też najmniej tchórzliwy z nich, Getrak, postanowił podążyć za szefem i w jakiś sposób przywrócić mu świadomość. Czy robił to z czystej dobroci, czy ze strachu przed tym, co zrobią mu i jego towarzyszom orkowie, gdy zniknie protekcja Mamy, nie wiedział.
 
__________________
-Próbuję zdobyć pieniądze na podróż do Ameryki.
-Gdzie to jest?
-Po drugiej stronie fiordu.

Normann Hætta bongo Utsi Saus

Ostatnio edytowane przez Bergtagna : 10-12-2009 o 00:28.
Bergtagna jest offline  
Stary 10-12-2009, 19:41   #123
 
Lance's Avatar
 
Reputacja: 1 Lance nie jest za bardzo znany
Tori Torgsund zmagał się z jednym z orków. Krasnolud wyglądał jak ogarnięty szałem, wywijając toporem i rycząc niczym tur. Topór uderzał jak błyskawica, parując kolejne ciosy zakrzywionego orczego ostrza. Jednak gdy już, już miał zadać śmiertelny cios, stracił równowagę, popchnięty przypadkiem przez Groba, walczącego obok. Zielonoskóry doskoczył i przygwoździł topór do ziemi. Czując zwycięstwo, ork uśmiechnął się, a paskudny odór płynący z jego paszczy z pewnością oszołomiłby kogoś, kto nie miałby tak odpornego nosa jako Tori.
Walka jednak się nie skończyła. Tori odchylił się i łupnął głową prosto w pierś orka, który stracił dech. Krasnolud kontynuował, uderzając pięściami i barkiem. Zielona pokraka runęła na plecy i potoczyła się do tyłu.

Nagle z trzaskiem pękającego drewna i chrzęstem kamieni wielgachny ork przedarł się przez skromną barykadę. Nie bardzo spełniła swą rolę – nawet nie zwolnił…

Będąc w uniesieniu po powaleniu poprzedniego przeciwnika Tori wyszarpnął topór i zastąpił drogę wielkoludowi. Dopiero wówczas dostrzegł, z czym się mierzy. Jego przeciwnik był wielki jak góra. Nawet topór nie dawał przewagi wojownikowi, bowiem łapy orka zakończone kolcami sięgały co najmniej równie daleko, jak koniec broni Toriego.

Tori poczuł się, jakby w jego trzewiach pojawił się lodowaty sopel, jednak nie miał zamiaru ustąpić. Godny syn Karak Kadrin sapnął tylko i wywijając toporem rzucił się na orka. Uderzył – ku jego zdziwieniu wielkolud odsunął się poza zasięg ciosu. Uderzył drugi raz… Wtem ork zablokował cios na potężnej metalowej, nabijanej kolcami rękawicy… i wszedł w zwarcie! W przerażeniu Tori usiłował odsunąć się, aby móc w ogóle uderzyć, ale potwór jedną ręką przytrzymał jego broń, a drugą sięgnął i przyciągnął krasnoluda do piersi w żelaznym uścisku… Wojownik wierzgał nogami, lecz bezskutecznie. Trzymając go jedną łapą, drugą bestia sięgnęła jego głowy…
- Grungni… - wyszeptał krasnolud zaciskając powieki.
Gwałtowny ból szyi i dziwny zgrzyt były ostatnimi wrażeniami, jakie do niego dotarły.

Morglum uśmiechnął się szeroko, odsłaniając potężne kły. Rozstawił łapy i ciało Toriego uderzyło z łoskotem o ziemię. Grob jęknął.
 
Lance jest offline  
Stary 11-12-2009, 23:55   #124
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
... ożesz wy zrazy w sosie z zielonego groszku! - niziołek wreszcie znalazł właściwe słowa, by oddać swe oburzenie na cały zielonoskóry naród.
"Zraziki, mniam..." - mlasnął i z błogością przymknął oczy, by zacząć unosić się wśród mnogości wszelakiego jedzonka. Zaraz jednak powrócił do rzeczywistości, a jego maślane oczka zmieniły się w zaciśnięte szparki nieubłaganie namierzające cel jego ZEMSTY.

- Buahahaha... - wyrwał mu się złowieszczy chichot, godny jakiegoś biesa, a nie pucułowatego nizioła. Wymach i kamyk - sruuu - poleciał w zmykającego snotlinga. Kolejny wymach i - sruuu - snotling padł i sturlał się pod nogi zwycięskiego halflinga. Ten spojrzał na swoją niezbyt przytomną ofiarę i stawiając na nim obutą w wysoki trzewik z futerkiem stopę rzekł:
- No to sru... - po czym grzmotnął drzewcem procy w łepetynę zielonej pokraki. Kiedy później o tym myślał, to mógłby przysiąc, że trafionemu drągiem goblinoidowi miast ślepiów pokazały się takie "X_X"...

Hugo obrócił się akurat, by dojrzeć jak rozłupany przez Kurta ork pada na ziemię.
- Żebyś sobie zapamiętał, zielona mendo, że nie wolno zaczynać z niziołkami, no! - głosem pełnym nagany niczym uczniaka strofował zdychającego orka, nie bacząc na to, że ten został ubity przez kogoś innego. Temu ostatniemu i tak było wszystko jedno...

Hugo dojrzał coś jeszcze. Wielkiego i przynajmniej tak samo brzydkiego zielonego brutala, który właśnie odgryzł któremuś krasnalowi głowę.
"Że też nie zadławi się jego brodą?" - zastanowił się, jak zwykle bardzo roztropnie. Szkoda było jednak czasu na dalsze rozmyślania. Z sakiewki przy pasku wydobył kolejny kamień i po chwili posłał go w bardzo łatwy, z powodu swych gabarytów, cel, jakim był Wielki Paskud. Pocisk, ku zmartwieniu niziołka, odbił się nieszkodliwie od potężnej sylwetki. Trafiony, tym razem ku radości malca, nawet nie raczył tego zauważyć.

Hugo przyszła do głowy nagła myśl. Już samo to, że trafiła przez iście chaotycznie, wprost niemożliwie posplatane synapsy tworzące centralny układ nerwowy kurdupla, było wielkim sukcesem. A to, czy ta myśl niosła cokolwiek głębsze przesłanie, niż: "Jestem głodny - kiedy podwieczorek?", było iście nieprawdopodobne. W każdym razie niziołek przeprowadził dedukcję, że skoro mały pocisk nie zrobił Wielkiemu Paskudzie krzywdy, to czemu nie spróbować czegoś większego?

- Panie Kurcie! Kuuurt! - starał zwrócić na siebie uwagę najbliżej stojącego Dużego Człowieka, jednak utrudniało to zamieszanie towarzyszące walce.
- Ty stary, śmierdzący baranie! - podziałało, więc Hugo szeroko się uśmiechnął, przybierając minę niewiniątka. Zaraz jednak oprzytomniał.
- Rzuć w niego tym! Tym go rzuć! - zaczął podskakiwać i wskazywać na nieprzytomnego snotlinga. Niby ważył niewiele, ale może wystarczy, by Wielki Paskud stracił równowagę i grzecznie złamał kark, jak spora część jego pobratymców.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 20-12-2009, 11:04   #125
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Górska droga - zmierzch


Góry poruszyły się.

Wrażenie było wprost niesamowite, gdy przez potężne trwające od zarania świata opoki przeszło drżenie. Śnieg osypał się białą kaskadą z drzewek i krzaków.

Walki wszędzie ustały, a niedawni przeciwnicy spojrzeli po sobie z niepewnością. To przecież nie powinno się nigdy zdarzyć.

Zadarli głowy.

Gdzieś w górze narastał pomruk. Najpierw cichy zdawał się rosnąć wieszcząc zagładę marnym ludzkim istotom naruszającym spokój dzikich ostępów.

Do ich uszu dotarł ostry trzask. To za Hugo, Kurtem i Franceską, rozwarła się w drodze kilkunastu calowa szczelina i poczęła szybko rosnąć.

Jednocześnie skalna ściana przy barykadzie zatrzęsła się osypując gradem kamieni. Kilka orków trafionych nimi wrzasnęło i runęło wyjąc w przepaść. Pozostałe przywarły do ściany szukając przed nimi osłony, lecz ta zaczęła się powoli rozwierać niby rozszczepiona uderzeniem potężnego topora. Ekhard ledwo uskoczył przed głazem wielkości jego głowy, obok Grob cudem uniknął zmiażdżenia.

Jakiś kamień łupnął w naramiennik Morgluma, aż ten zatoczył się tracąc na moment równowagę i runął na splatane gałęzie barykady.

Kamulce są ZŁE o tym Mama wiedział, ale te były BADZO ZŁE. Sypały się z góry dziesiątkując jego "szczelców" prawdziwych fachowców i miszczów uków. Szefo patrzył jak giną miażdżeni skalnymi.
Jednocześnie gdzieś na górze rozległ się cienki krzyk i do stóp orka runęło ciało białoskórcej samicy.
Przed nim kłębił się tłum przerażonych pobratymców. Na jar sypał się śniegu szybko go wypełniając. Z boku zaś otworzyła się wąski komin, którym można by się od biedy wspiąć na górę. Tam skąd spadła ludzka samica.
 
Arango jest offline  
Stary 21-12-2009, 08:02   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, co działo się nad jego głową. Dokoła było dość kłopotów, nie musiał szukać sobie kolejnych. A czym innym było błądzenie spojrzeniem po niebie, podczas gdy obok kłębiły się orki, w tym jeden - zdecydowanie za bardzo przerośnięty.
Podczas walki priorytety nader szybko się zmieniają... Tak i teraz Ekhard przestał się przejmować żywymi przeciwnikami, skoro same góry okazały się dużo groźniejszym wrogiem. Na szczęście nie robiącym wielkiej różnicy między stworzeniami różnych ras i rzucającym kamieniami tak w ludzi, jak i w orki.

Cudem jakimś uniknął wielkiego głazu, który minąwszy o włos jego głowę odbił się z trzaskiem od ścieżki i runął w przepaść.
Rzut oka wystarczył, by przekonać się, że niektórzy, na szczęście, mieli tego szczęścia mniej, niż on. Parę orków z wrzaskiem podążyło w otchłań, gdy trafnie przez naturę spuszczony kamienny pocisk pociągnął je ze sobą na dno.
Przerośnięty ork również został trafiony kamieniem. Tym razem jednak pocisk nie był dobrany należycie do wagi zadania i wielka zielona pokraka jedynie zwaliła się na ziemię, niż opuścić ścieżkę wraz z innymi, mającymi mniej szczęścia, mniejszymi od siebie przedstawicielami tej samej rasy.
Zaatakowanie leżącego przeciwnika byłoby z pewnością niehonorowe... Ale tym Ekhard nie miał zamiaru się przejmować. Nie był obłędnym rycerzem, nie musiał się przejmować żadnymi kodeksami... Każda metoda, pozwalająca wygrać, była lepsza od najbardziej honorowej śmierci.

Należało jednak pamiętać o tym, że prawdziwe zwycięstwo kończyło się śmiercią przeciwnika, oraz przeżyciem zwycięzcy, natomiast tutaj... Z gniewem natury, a wyglądało na to, że góry zaczęły się na nich gniewać, trudno było walczyć. Należało uciekać tak szybko, jak się da. I dopóki się da, a wyglądało na to, że sypiące się na ich głowy głazy to nie jedyna niemiła niespodzianka, jaką przyszykowały im góry.
Gwałtownie poszerzająca się szczelina, oddzielająca ich od jaskini, stanowiła kolejną przeszkodę na drodze do przeżycia. Jakby nie było głazów i orków...

Nim góra cisnęła w niego kolejnym kamieniem, Ekhard rzucił się w stronę zbocza... Jedynego miejsca, gdzie groziły mu tylko orki, z którymi można było sobie od biedy poradzić. A gdy już zbocze przestanie się nim interesować, on pomyśli o tym, co zrobić, by w ślad za mającą więcej szczęścia resztą przebyć szczelinę.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-12-2009, 00:29   #127
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Penny i Baltazar (minidialog):P

Francesca lawirowała miedzy walczącymi, gdy przez masywne góry przeszło drżenie, którego się nie spodziewała. Wydawało jej się, że jakiś wielki stwór z dziecięcych legend, który spoczął u korzeni gór poruszył się przez sen, a wraz z nim kamienna opoka. Śnieg pozostały na krzakach i drzewkach osunął się wpadając za kołnierze. Słyszeli jak narasta nad nimi groźny pomruk, podobny trochę do tego, gdy próbuje się unieść z ziemi coś, co od dawna w niej tkwiło. Francesca skojarzyło się z dawno nieoliwionymi drzwiami.

W tej samej chwili za nią rozległ się trzask, jaki wydaje kamień roztrzaskiwany przez wprawnego kamieniarza. Tyle, że był chyba ze sto razy głośniejszy. Obróciła się i spostrzegła jak w szybkim tempie pęknięcie w ścieżce zaczyna rosnąć do rozmiarów sporej szczeliny. Posypały się kamienie, słyszała ich głuchy stukot za swoimi plecami.

„Pieprzone góry” - przemknęło jej przez myśl, a zaraz obok niej przebiegł Kurt. Mężczyzna bez żadnych problemów przeskoczył przez szczelinę. Nawet się nie poślizgnął. „Dasz radę” - pocieszyła samą siebie - „jak jemu się udało to tobie też.”

Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła biec. Jednym skokiem przesadziła powstała szczelinę i już była na drugiej stronie. Spojrzała za siebie i już miała krzyknąć do reszty by się pospieszyli, gdy obok niej znów pojawił się najemnik. To, co zaczął robić na początku było dla niej kompletnie niezrozumiałe, ale po kilku chwilach wszystko jej się rozjaśniło.

Czerwony na twarzy Kurt może od mrozu a może od zimna. Sapiąc powtórzył rytuał napinania kuszy po raz tysięczny. Stopa w klamrę, zaczep chwyta naciąg, wyprost i blokada. Teraz już tylko bełt i gotowe. Trzy pociski starczały wbite w śnieg tuż obok jej lewej nogi.

- Nałóż bełt i zrób z tego dobry użytek. - Powiedział dziewczynie wręczając jej kuszę. Tradycyjnie w jego głosie nie było ani zbędnych uprzejmości ani uszczypliwości. Krótki żołnierski komunikat. Miał nadzieję, że to cholerstwo nie zawiedzie po raz kolejny tego dnia… podobnie jak ta dziewka. – Ja idę po linę. Może uda się kogoś ściągnąć na dobrą stronę.

- Mam nadzieję, że to nie są twoje ostatnie pociski - stwierdziła nakładając bełt i unosząc kuszę. Kurt chyba wolał nie żałować swojej decyzji. Pognał w kierunku swojego wierzchowca tam gdzie spodziewał się znaleźć konopny sznur. Francesca pokręciła głową w niedowierzaniu. Co za tupet!

Ponownie uniosła kuszę i wycelowała w najbliższego sobie orka. Nacisnęła spust, a bełt pomknął w stronę celu. Rozległ się stłumiony ryk, wiec była chociaż pewna, że trafiła. Zadowolona z siebie opuściła kuszę i spróbowała jeszcze raz ją naciągnąć, co przy jej posturze mogło być trochę problematyczne.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 22-12-2009 o 18:15.
Penny jest offline  
Stary 22-12-2009, 22:44   #128
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt wiedział jak to się może skończyć, gdy wielki orczy wojownik zanadto się rozhasa a im przyjdzie się z nim zmagać jak będą wykończeni. Nie miał wyjścia albo teraz albo nigdy. Ciało jego oponenta wykonywało ostatnie tańce w śniegu… tak samo jak ich towarzysza broni. Tori zakończył swój krasnoludzki żywot w zielonych objęciach. Był to doskonały moment na szarżę… Ekhard pozbył się swojego przeciwnika, jeżeli Kurt weźmie na siebie impet przerośniętego orka tamten będzie mieć pole do popisu…

Miałby gdyby stary najemnik zrealizował swój plan. Ziemia się zatrzęsła, a z góry zaczęły lecieć kamienie i głazy. W jednej chwili wszystko się odmieniło. Skały pod ich stopami rozłaziły się i pękały. Szczelina rosła w niepokojącym tempie odgradzając ich od drogi ucieczki. Długo się nie zastanawiał, krótki rozbieg i hopla! Pomimo swoich lat. Pomimo opancerzenia i broni. Pomimo śliskiego podłoża dał radę. Był po tej lepszej stronie szczeliny. Szybki rzut oka na pozostałych. Dziewka poradziła sobie niczym łania… mały pasibrzuch jakby się wahał. Kurt był gotowy podać pomocną dłoń w razie czego.

Lecące na walczących głazy skutecznie rozłupywały zbyt gorące głowy. Ratunkiem dla nich była próba ukrycia się przy skale. Lecz taki pat nie mógł trwać w nieskończoność. Oni mieli spokój. Mogli ostrzeliwać zielonych lub w inny sposób wspomóc kompanów.

Rozpadlina nie miała ochoty się zmniejszać.

Kurt właściwie był w miejscu, z którego przed kilkoma chwilami ruszył wspomóc Tileankę i pokurcza. Ze śniegu wygrzebał kuszę i ponownie ją przeładował, cały czas obserwując tamtych pod drugiej stronie. Był gotów na to, aby w razie czego podać ramię towarzyszom próbującym skoku lub poczęstowaniem zielonego samobójcy zimną przekąską… wyborną stalą jego miecza.

Wysiłek i mróz odciskał czerwone piętno na jego twarzy. Oddech był coraz cięższy. Dziewczyna stała wpatrzona jakby czekała na to, co się wydarzy. Uznał, że trzeba jej podpowiedzieć, co ma robić dalej… on i tak nie był nawet przeciętnym strzelcem. Oddał jej kuszę. Sam przypatrując się krasnoludowi widział jego marne szanse tak daleki skok.

Lina! Miał linę przy koniu – a z liną to nawet taki mało skoczny brodacz da sobie radę.

Ostatni rzut oka na zasypywanych skałami walczących. Żaden orczy przygłup nie kwapił się do próby skoku i nadziania się na jego miecz. Jeszcze spadające kamienie robiły na nich zbyt duże wrażenie, żeby wybiegać tak daleko w przyszłość. Jeszcze nie teraz.

Weteran skoczył do znajdującej się kilka metrów dalej przywiązanek kobyły. Miał zamiar ją sprowadzić a przede wszystkim wrócić z liną… i nie zamierzał marnować czasu na zbędne popierduchy!
 
baltazar jest offline  
Stary 23-12-2009, 23:18   #129
 
Lance's Avatar
 
Reputacja: 1 Lance nie jest za bardzo znany
Z głośnym sapnięciem (niczym z nozdrzy byka) Morglum Karkołamacz podniósł się z ziemi. Gałęzie pod jego stopami i dłońmi trzasnęły – wyglądało, jakby to potężny drzewiec wyrwał z gleby swe korzenie.
Wyszczerzył pożółkłe zębiska na orki skulone pod ścianą. Sam najwyraźniej niezbyt przejmował się tym, że niebo spadało mu na głowę.
Słabe istoty, które nadal sądziły, że są w stanie stawić czoła jemu i jego bandzie, nagle uświadomiły sobie swoją przerażającą sytuację. Dwóch chudych ludzików i samica zdołały przeskoczyć rozpadlinę, stale jeszcze rosnącą, gdy z jej krawędzi osypywały się kamienie. Po tej, orczej stronie, pozostały „mięcha” o znacznie krótszych nogach – mały grubas i obciążony pancerzem kurdupel. Tych dwóch nie mogło ot tak skoczyć… Zostali pozostawieni na niełasce krwiożerczej bestii… która wcale nie zamierzała cierpliwie czekać, aż wrogowie po drugiej stronie szczeliny wygrzebią z juków linę, aby poratować swych towarzyszy.
„Wielki paskud” spojrzał na niziołka i ruszył… Rechot wydobywający się z paszczy stwora zmroził krew w żyłach grubaska…


Hugo zamarł niczym gryzoń pod wzrokiem kobry. Lecz wówczas poczuł na ramieniu ciężką dłoń Groba.
- Powodzenia mały – głos krasnoluda był zachrypnięty, wydobył się z gardła z trudem – a teraz…
Szarpnięciem postawił niziołka na nogi i skierował go w stronę szczeliny. Trzymając go z kurtkę, pobiegł z nim kilka kroków. Zaparł się… i konwulsyjnym wysiłkiem cisnął malcem przez szczelinę! Zamiar nie do końca się powiódł, bo Hugo z krzykiem łupnął o przeciwległą krawędź. Zawisł jednak na niej, desperacko oczekując pomocnej ręki towarzyszy.

Grob odwrócił się, wypatrując topora. Leżał kilka kroków dalej… a na nim stał potężny ork z szyderczo wykrzywionym pyskiem. Zaskoczenie przebiegło olbrzymowi po twarzy, gdy krasnolud… zaszarżował! Z okrzykiem bojowym rzucił się na zielonoskórego. Głową uderzył w jego brzuch, rękami sięgnął łydek, pociągnął… i wielki boss orków runął z łomotem na plecy!
Grob nie zdołał jednak się wyrwać. Długie łapska objęły go w pasie i przyciągnęły… Krasnolud wrzasnął, czując, jakby jego kręgosłup miał pęknąć. Pięści uderzały o twarz orka. Pozostali zielonoskórzy wrzasnęli tryumfalnie, ale krzyk zamarł, gdy w brzuch jednego z nich ze śmiertelną siłą wbił się bełt wystrzelony przez samicę stojącą po drugiej stronie szczeliny.

Nagle Grob w desperackiej próbie wbił palce prosto w oczy nieostrożnego Morgluma. Ten ryknął i wypuścił krasnoluda, odrzucając go na bok. „Kurdupel” przetoczył się i zerwał z krwawym uśmiechem… w ręku trzymając swój topór. I wtedy… kawał skały wielkości głowy uderzył go prosto w bark. Trzasnęła kość... lecz zataczający się Grob, mimo, że na wpół przytomny, wciąż trzymał broń w mocno zaciśniętej dłoni. Oszołomiony, nie był jednak w stanie nawet jej unieść, gdy runął na niego ork. Potężna prawica Morgluma wystrzeliła do przodu. Trysnęła krew… a ciało krasnoluda runęło do tyłu. Prosto w przepaść.

Orczy boss spojrzał na wrogów po drugiej stronie szczeliny… i wtedy kolejnych kilka głazów runęło na ścieżkę. Trafiony Karkołamacz zatoczył się, na wpół oślepiony unoszącym się skalnym pyłem.
- Do ty’u chopaki! – ryknął i rozpoczął odwrót. Nawet taki mało łebski berserker załapał w końcu, że z górami nie da się walczyć…
 
Lance jest offline  
Stary 01-01-2010, 21:23   #130
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wokół wiele się działo. Na tyle dużo, że niziołek przypominał widza egzotycznej gry, zwanej w niektórych częściach Starego Świata tenisem - jego głowa obracała się to w lewo, gdzie zielonoskóra banda usiłowała sforsować barykadę, to w prawo, gdzie rozwierała się rozpadlina w ścieżce wiodącej w górę, to do góry, skąd ktoś dowcipny rzucał kamieniami różnej wielkości. Poza tym wszystko zaczęło się trząść. Najpierw Hugo zaczął podejrzewać, że to jego brzusio tak burczy, ale wibracje były zbyt odczuwalne, nawet jak na możliwości halflinga. Ale to i tak nie zmieniało faktu, że przedłużająca się przepychanka z paskudami sprawiła, że minęła już pora kolejnego posiłku.
- Trzeba będzie to nadrobić przy najbliższej okazji... - mruknął, przewracając z lubością oczami na myśl o tych wszystkich czekających nań smakołykach.

Wtedy usłyszał wściekły ryk i dojrzał sunącego ku niemu wielgachnego orka. Zdębiał. Wcale nie ze strachu, bowiem niziołki, a ten egzemplarz szczególnie, nie znali co to strach. Widocznie ich Stwórca był na tyle roztargniony, że zapomniał o takim szczególe. Powodem bezruchu Hugo było głębokie zamyślenie.

Nagle oświeciło go.
- Nie dostaniesz moich wędlin, ty wstrętna paskudo! - wykrzyknął oburzony. Dlaczego wcześniej nie wpadł na to, czego tak naprawdę chcą te zgniłozielone istoty?
- Parówkowym skrytożercom mówimy nie! - dodał, jednak "nie" przeszło w "nieeeeee...", kiedy jakaś nieznana siła cisnęła nim gdzieś. I kiedy tak zaczynał już myśleć, że zdąży umrzeć z głodu zanim wyląduje, plasnął bez wdzięku o pokrytą śniegiem skałę.
- Na pomoc! - wrzasnął. - Help! Hilfe! Ajuda me! - dorzucił, po czym na chwilę zamilkł, gdy jego umysł przetrawiał, skąd on do cholery zna tyle języków? Nie doszedł jednak do żadnych konstruktywnych wniosków, więc zrezygnowawszy wzruszył ramionami, co niemal spowodowało upadek w otchłań. Zacisnął kurczowo palce na ostrej krawędzi.
- Czy ktoś w końcu mnie wyciągnie!? Nie, żebym narzekał, bo w końcu każdy niziołek lubi sobie od czasu do czasu powisieć nad bezdenną przepaścią, ale właśnie sobie przypomniałem, że zostawiłem w domu włączone żelazko. I ciasto dyniowe w piecu... - jak zwykle, kiedy był zdenerwowany, włączał mu się słowotok.
- Mniam, ciasto dyniowe... mmmm... - kolejną oznaką nerwów był wzmożony apetyt.
- No wyciągnijcie mnie w końcu! - przypomniał sobie o swoim położeniu. - Jeszcze tyle jedzonka na mnie czeka...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172