Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2017, 22:05   #161
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gFg8XEHVKOM[/MEDIA]

Dove czekała, co jakiś czas zerkając na Jakiro, a serce w jej piersi biło tak szybko, że obdarzona, sądziła, że zaraz wyskoczy. Po sprawdzeniu laptopa odetchnęła z ulgą, starając się jednak nie myśleć o tym, że to jej imię było hasłem, które codziennie wystukiwał na klawiaturze by zacząć pracę. Został tylko smartfon i kiedy Beckett pokazała jej znak, że wszystko jest w porządku, Dove poczuła jak cały ciężar, który nosiła na swoich barkach nagle ulatnia się, a ona znów może swobodnie oddychać, tylko po to, by po chwili jej najgorszy koszmar się ziścił. Złapała się za oparcie kanapy, bo miękkie nogi prawie się pod nią ugięły. Wbiła spojrzenie w Davida chcąc przewiercić go na wylot, chcąc włamać się do jego głowy by poznać jego myśli. Jednocześnie wiedząc, że nie będzie w stanie tego zrobić dopóki nie wezwie czekającego oficera SPdO wraz ze swoim oddziałem, by odeskortowali Davida Lovana do pokoju przesłuchań.
Długo myślała co zrobi jeśli to co właśnie się działo, będzie miało miejsce. Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Wiedziała jednak, że będzie potrzebowała chwili.
- Dziękuję panno Beckett - powiedziała beznamiętnym głosem, wciąż wpatrzona w Davida. Na pewno umiał to jakoś racjonalnie wytłumaczyć, to na pewno było jakieś jedno wielkie nieporozumienie, a dane, które przesyłał to jakaś głupota… tylko po co by je wówczas chował?
- Może Pani iść - zwróciła się do obdarzonej, dopiero teraz na nią spoglądając z wymuszonym uśmiechem - dostatecznie długo Panią przetrzymałam i ma Pani jutro wolne.
- Dobrze, dziękuje, do widzenia - kobieta powiedziała cicho i bez emocji głosem robota. Tak musiał na nią stres działać. Zebrała swojego laptopa i chwilę później byli z Lovanem sami.

Każdy o zdrowych zmysłach chciał być jak najdalej od gabinetu Jack „Chezy” Dove. Bo zastępczyni Nadzorcy na Amerykę Południową, po fazie, wyparcia, załamania, ogromnego smutku była gotowa na fazę wściekłości. Odprowadziła Isobel spojrzeniem i poczekała, aż drzwi się za nią zamkną, dopiero wówczas spojrzała na swojego przełożonego i ukochanego w jednym.
- Masz ostatnią szansę – powoli cedziła słowa wbijając w niego spojrzenie – by mi kurwa wytłumaczyć – nigdy w życiu nie słyszał by Jack przeklinała, co na pewno zwróciło jego uwagę – poza oficjalną salą przesłuchań, co za informację wysłałeś z naszego serwera i dlaczego od razu próbowałeś to zatuszować czyszcząc dane? Bo nie wygląda to dobrze i normalnie powinnam już Cię aresztować. – głos jej zadrżał, ze zdenerwowania, z wściekłości, z goryczy i z rozczarowania. Miała ochotę rzucić w niego telefonem, miała ochotę uderzyć go w twarz, by chociaż częściowo poczuł to co ona czuła przez ostatnie kilka dni, ale powstrzymała się, bo mimo wszystko musiała zachować resztki profesjonalizmu.
David patrzył jej prosto w oczy i bez żadnego trudu wytrzymał jej spojrzenie. Wziął głęboki wdech i wreszcie się odezwał.
- To, że mamy w Świetle kreta to wiadome. Jednym z sposobów wykrycia wtyki w swoich szeregach jest przekazanie podwładnym różnych wiadomości, by zobaczyć która wypłynie na wierzch - tłumaczył, czy raczej przypominał jej podstawy działania służb wywiadowczych. - Jak myślisz Jack? Które informacje byłyby dla kreta bardziej warte uwagi? Te stosunkowo łatwo dostępne, czy może takie, które Nadzorca danego kontynentu wysyła w tak wielkiej tajemnicy, że ukrywa je przed swoim podwładnymi? I drugie sprawa... Jak sądzisz, ile takich informacji w przeciągu ostatnich czterech miesięcy wysłałem?
- Takie informację, po których od razu usuwasz ślad? Naprawdę, próbujesz mi to właśnie wmówić? – starała się mówić spokojnie, ale zupełnie nie potrafiła zapanować nad nerwami. Nie tak sobie wyobrażała tę rozmowę i chyba nie spodziewała się, że jej ciało właśnie w taki sposób zareaguje, co paradoksalnie jeszcze bardziej ją denerwowało.
- Mam uwierzyć, że to zagranie było jakąkolwiek przynętą? Czy Ty się słyszysz, jak idiotycznie to brzmi? – opierała się wciąż o kanapę, zaciskając dłonie na oparciu.
- A jak inaczej miałbym sprawdzać kreta? Półśrodkami? To jak dobra jest legenda, zawsze zależy od szczegółów - dodał stanowczo. - I powinnaś to zrozumieć, dlaczego robiłem to w tajemnicy... W końcu też mnie podejrzewasz - założył ręce na piersi. Zacisnął przy tym szczęki, aż zadrgały mu mięśnie karku. Był zły na nią.
- a co miałam sobie pomyśleć do cholery gdy zostałeś ostatni na liście osób do sprawdzenia?! – krzyknęła, nie mogąc pohamować emocji, zaraz jednak uniosła dłoń do twarzy i ucisnęła kąciki oczy, nabierając powietrza, by się odrobinę uspokoić. – Proszę, wytłumacz mi, ale racjonalnie, jak niby to miało znaleźć kreta? Te informacje były nie do znalezienia, ten przesył ukryty, tak, że tylko cudem na to wpadliśmy.
- Były nie do znalezienia? Jakoś ktoś na ten trop wpadł. Ciekawe dlaczego śledził wiadomości wysyłane przez Nadzorcę Ameryki Południowej. Mówisz, że była jakaś lista? Interesujące, że sprawa ujrzała światło dziennie w momencie gdy nie mogłem w żaden sposób się bronić. Proszę bardzo - gwałtownie wstał i wyciągnął dłonie do niej - aresztuj mnie! Tylko do cholery posadź też tego, kto szukał co takiego ciekawego wysyłam w tej wielkiej tajemnicy!
- Przestań się zachowywać jak dziecko – warknęła patrząc na niego hardo – Była lista bo ja ją do cholery sporządziłam! Bo kiedy aplikacja, znalazła informację o tych wysłanych danych, nie było Ciebie i byłam z tym sama! – Dolna warga Jack zadrżała ostrzegawczo – Wiesz co poczułam kiedy się dowiedziałam, że jesteś na liście? Ja też tam byłam, tak dla Twojej informacji. Sprawdziłam wszystkich innych licząc na to, że znajdziemy kogoś nim wrócisz ale zostałeś tylko Ty… - głos jej uwiązł w gardle i chwilę zajęło jej nim znów była się w stanie odezwać – i wiesz co, najgorsze w tym było, nie to, że coś zrobiłeś, że mnie okłamywałeś, że mogłeś okazać się złym człowiekiem, ale to, że to ja.. nie Smaug, nie Kalipso, nie Biały, a ja, musiałbym Cię aresztować. – łzy w jej oczach zalśniły .
Jej słowa i reakcja sprawiły, że jego złość prawie zupełnie wyparowała. Przymknął oczy i przetarł dłońmi twarz.
- Jack... - zaczął powoli. - Rozumiem, że postępowałaś zgodnie z zasadami, że zrobiłaś wszystko co było konieczne bez względu na uczucia... Jednak nie mogę okłamać samego siebie, że mnie to zabolało - naprawdę czuł żal. - Dokończ to co zaczełaś. Wszystko się wtedy wyjaśni. Jednak w tym samym czasie... Czy wiesz jak brzmiała informacja, o którą jest ta cała awantura?
- Dobrze wiesz, że nie mogłam Ci powiedzieć, zrobiłbyś dokładnie to samo, gdyby chodziło o mnie.. – odwróciła się od niego czując napływające łzy – nie możesz być na mnie o to zły, jeśli byłbyś kimkolwiek innym wymagałbyś abym właśnie tak się zachowała… – musiała się wytłumaczyć, chyba bardziej przed samą sobą niż przed nim. Po tym wyznaniu milczała dłuższą chwilę, odliczając w głowie do dziesięciu by pozbierać myśli – Co to była za wiadomość?
- Wysłałem w eter wiadomość o odmowie wsparcia naszymi siłami w Afryce Środkowej. Oczywiście to był blef, bo żadnej takiej prośby od Susanoo nie mieliśmy.
Jack obejrzała się na niego, znów odwracając w jego kierunku udając, że zaczerwienione oczy, to tak ze zmęczenia, które ją nagle dopadło. Przetarła twarz dłońmi, dopiero czując jak emocje, które grzęzły w niej, wyswobodziły się i ulatują. Podeszła do ekspresu do kawy i podstawiła filiżankę pod kolbę. Ustawiła na programatorze latte i poczekała, aż kawa spłynie do naczynia, dopiero wówczas się odezwała.
- Więc mrok sądząc, że w Afryce dzieje się źle, postanowił tam zaatakować - mówiła wypranym z emocji głosem, słabo, cicho. Brzmiała jakby zaraz miała się przewrócić.
- Musisz to powiedzieć Białemu. Teraz. - zdecydowała w końcu blada jak ściana.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 26-09-2017 o 15:48.
Lunatyczka jest offline  
Stary 26-09-2017, 22:01   #162
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SaXr7tY5nOg[/MEDIA]

~ Sukinkot. ~ zaklął w myślach Złoty i przypadł do najbliższej ściany. Sly nie był nigdzie w pobliżu, czyli musieli sobie poradzić w dwójkę i zapowiadało się na bardzo dynamiczną walkę. Theo nagle zaczął żałować że nie przemienił się choćby na moment, by skorzystać z podstawy.
- Zwiąż go, wejdę na flankę. - rzucił Dozerowi i przemknął wzdłuż obalonych budynków, gotów w każdej chwili się przemienić. Powinien był poświęcić więcej czasu na treningi ze swoimi mocami. Gdyby tylko mógł z nich korzystać w ludzkiej to rzuciłby okiem w przyszłość i podjął najlepszą możliwą decyzję. Cóż, pozostało mu biec i liczyć na łut szczęścia.
Choć struktura dowodzenia wyglądała zupełnie inaczej, to Dozer nie zamierzał się w tym momencie kłócić z Theo. Nie było na to czasu. Zamiast tego ugiął kolana i kucnął, pochylając się w kierunku przeciwnika. Pancerz na jego nogach zaczął się przemieszczać i nagle Obdarzony skoczył. Przypominało to wystrzał z armaty, aż asfalt w okolicy popękał. W powietrzu ułożył się jak strzała wyciągając przed siebie oba swoje ostrza.Wrogi Obdarzony z zaskoczenia zdołał jedynie zasłonić się ręką. Dozer przebił mu dłoń i wbił się w jego bark na połowę długości swoich ostrzy.
Złoty zaklął, nie spodziewał się że jego towarzysz będzie aż tak szybki. Zdołał pokonać ledwo kilka kroków, a walka już się rozpoczęła, czuł że ich oponent jest w walce w ścisłym zwarciu lepszy od Dozera. Nie tracąc czasu przemienił się i rzucił okiem w przyszłość. Musiał poznać moce wroga by dostosować swoją taktykę.

Cytat:
Komandosi rozbiegli się po dwóch budynkach by zająć dobre pozycje do ostrzału całego pola bitwy. Tymczasem Dozer zaparł się nogami o korpus przeciwnika i szarpnął by wyciągnąć swoje katany. Członek Mroku niezważąjąc na ból zacisnął swoją pięść, zakleszczając ostrza. Drugą ręką chciał chwycić Dozera, ale ten puścił swoją broń i odskoczył. Był naprawdę zwinny. Robiąc salto spadł na równe nogi. Zniknął swoją broń i po chwili ponownie pojawiły mu się one w rękach.- Niezłe - mruknął wróg spoglądając na Dozera przez dziurę w swojej dłoni. Wydawał sobie nic z tego nie robić. - Spójrz na to - wyciągnął dłoń i wystrzelił swoje palce zakończone szponami. Były one na swego rodzaju taśmach. Dozer uniknął trzech z czterech. Ten ostatni rozorał mu pancerz na udzie. Komandosi rozpoczęli ostrzał. Pociski trafiały celnie i rozrywały pancerz wroga. Tak było przez pierwsze dwie sekundy. W następnych Obdarzony zaczął wchłaniać każdy następny strzał, a jego pancerz w bardzo szybkim tempie regenerował się. Każde z tych wydarzeń Theo widział na kilka sekund przed rzeczywistym czasem, ale było tak dużo opcji, że trudno było wybrać tą jedną konkretną.
Goldar wrócił do teraźniejszości i podjął decyzję.
- Ma broń dystansową i zbiera energię z pocisków, wstrzymać ogień! - ryknął na całe gardło, nie tracąc czasu na tłumaczenie skąd posiada tą wiedzę, liczył tylko że jego autorytarny ton głosu wymusi na komandosach posłuszeństwo. Natychmiast roztoczył swoją podstawę nad sobą, wytworzył tunel aerodynamiczny i po łuku ruszył w kierunku wroga, równocześnie... Starając się przyspieszyć nieznacznie Dozera.

Nawykli do wykonywania poleceń Obdarzonych w postaci zbroi komandosi od razu przerwali ogień. Dozer wybił się z jednej nogi zwiększając dystans. Wrogi Obdarzony pochylił się, a jego pancerz zaczął drgać. Sekundę później zaczął się rozmywać jak gwiazdy podczas skoku w nadświetlną Sokołem Millenium. Takie wrażenie odniósł Theo zanim wróg wystrzelił i trafił opadającego powoli Dozera. Fala uderzeniowa wybiła wszystkie szyby w dzielnicy. Wrogi Obdarzony upadł na ziemię. Miał na sobie resztki ludzkiego ciała Dozera.

Złoty miał wcześniej rację. Walka była bardzo szybka. Wytworzył tunel aerodynamiczny, biegnący prosto od niego do wrażego Obdarzonego. Nie miał czasu na wymyślne flanki, musiał skrócić dystans natychmiast. Dodatkowo przyspieszył się podstawą, ale skupił niemal wszystko na krótkim odcinku oczy-mózg-oczy. Musiał natychmiast zrobić unik gdyby pancerz drugiego Obdarzonego znowu zaczął drgać. Zdecydowanie nie chciał podzielić losu Dozera.
Przeciwnik zareagował dopiero jak Theo dzieliło od niego kilkanaście metrów. Wyciągnął rękę i wystrzelił swoje szpony. Goldar wygiął się w locie unikając ich o centymetry. Jeden właściwie zahaczył o plecy, ale było to raptem rysa na pancerzu.

Zignorował drobne zadrapanie, za to w jego umyśle momentalnie wykiełkował plan. Wykorzystał swój pęd by obrócić się plecami do wroga i złapał dwa szpony wracające do swojego właściciela. Przyspieszył się maksymalnie, szarpnął szponami z całych sił, przyciągając w ten sposób wroga w swoim kierunku, po czym posłał brutalne kopnięcie w kierunku głowy oponenta.
Ten przyjął cios na twarz nawet nie robiąc uniku. Zamiast tego machnął drugą ręką na odlew. Pazury wbiły się w bok Theo. Po wyszarpnięciu nich trysnęło krwią. Złoty natychmiast przyspieszył swoje ciało wokół ran. Normalnie propagacja włóknika zajęłaby kilka-, kilkanaście minut przy ranach tego kalibru. Zamiast tego zaleczyły się w ułamku sekundy. Następnie skupił podstawę na mięśniach i szarpnął się brutalnie do przodu, zwiększając prędkość.

Theo nacisnął przednią częścią stopy na czoło przeciwnika by zyskać kilkanaście centymetrów odległości, po czym wbił mu piętę w twarz. Odbił się i robiąc salto w powietrzu wylądował na ziemi. Nie czekał tylko ponownie skrócił dystans, wchodząc w zwarcie. I dobrze zrobił, bo szpony z obu dłoni wroga wbiły się w miejsce, w którym przed chwilą stał. Theo uderzył z obu rąk w korpus przeciwnika, wstrząsając nim całym. Wyprowadził kopniak w wewnętrzną część prawego kolana co sprawiło, że członek Mroku pochylił się. Od razu oberwał potężnym podbródkowym, w który Theo włożył całą sprężystość swego ciala. Siła ciosu aż podniosła Obdarzonego w górę. Zanim jednak upadł cofnął swoje szpony, a te zawinęły się w powietrzu i wszystkie osiem wbiło się w plecy Theo.

Z piersi Goldara wydobyło się ciche westchnięcie. Ponownie zatamował krwawienie, po czym przywołał swój karabin i znowu spojrzał w przód w czasie.

Cytat:
Zobaczył siebie celującego prosto w pierś oponenta, z tej odległości nie mógł spudłować. Kula plazmy zakopała się głęboko w ciele oponenta… I nagle wszystkie rany na jego ciele zaczęły znikać.
Złoty warknął i postanowił zmienić plan działania, ale jego wróg nie marnował czasu. Uniósł go w powietrze, na szponach i z impetem uderzył nim o ziemię. Coś chrupnęło nieprzyjemnie. Może był to dźwięk stawu wyskakującego z swojej panewki. Może był to dźwięk pękającego żebra. Goldar złapał wolną dłonią kilka taśm, co wywołało niemal obezwładniającą falę bólu i przyłożył do nich lufę swojego karabinu. Pociągnął kilkukrotnie za spust.

Po drugim strzale odpadły dwa z czterech złapanych. Przeciwnik przyciągnął pozostałe gwałtownie, przy czym rozoral Theo rękę, nadrywając palec wskazujący. W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Pancerz wroga zaczął drgać, ale zanim użył swojej mocy Sly Cooper przyszedł w sukurs Goldarowi i ciął poziomo swoją dwuręczną kataną. Członek Mroku musiał mieć oczy z tyłu głowy bo instynktownie się zasłonił swoimi pozostałymi szponami i zamiast być przeciętym na pół wykpił się stratą palców i głębokim rozcięciem pancerza pod prawą pachą na wysokości żeber.W stojący jeszcze budynek ratusza coś spadło niszcząc go doszczętnie. Okazała się to być Velvet. jej wycie zagłuszyło ryk syren strażackich. Trzymała się prawą ręką za lewą, która kończyła się kikutem po odcięciu dłoni w nadgarstku. Oprócz tego miała wiele mniejszych i większych ran ciętych.
- Tak się kończy podnoszenie na mnie ręki. - nad plac przed ratuszem nadleciał siedemnastometrowy członek Mroku. Wydawał się nie mieć żadnych ran. Nigdzie nie było śladu po Hammerze.

Theodora autentycznie przytkało. Nie mieli szans. Nie z nim jako trójką. Bez lotu. Z dwoma członkami oddziału już w piachu. Nie poddał się jednak obezwładniającemu przerażeniu. Przeżył pięć tysięcy lat. Nie może umrzeć. Nie dopóki nie dokończy swego dzieła.
Wykorzystał to że jego wróg jest obrócony do niego plecami i założył klasyczny chwyt duszący. Walka wręcz nie mogła przynieść efektu z wiszącą nad nimi piątką. Musiał rozwinąć swoją moc.
Skupił Czas na głowie wroga. Wcześniej traktował go jak tresowane zwierze. W jedną stronę, w drugą, do przodu, do tyłu, ale zawsze pod kontrolą. Jakby czas był rzeką, po której trzeba ostrożnie płynąć łódką. A przecież nią nie mógł być. Inaczej widziałby jedną przyszłość. Nie dziesiątki. Dlatego teraz szarpnął brutalnie rzeczywistością, posyłając różne fragmenty głowy oponenta w setki różnych przyszłości, przeszłości, czy nawet na inne teraźniejszości.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 29-09-2017, 09:47   #163
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
- Masz na myśli to, że Mrok posłużył się moim blefem by wybrać atak? To ciekawe, ale nie sądzisz, że ważniejszym pytaniem jest to, kto stoi za przejęciem tej informacji? W każdym razie warto z Whistlerem się skontaktować - zgodził się z nią w ostatniej kwestii.
- Oczywiście, że to ważniejsza kwestia, ale masz pomysł jak to zbadać? - obejrzała się na Jakiro podchodząc do swojego biurka i zasiadając za nim. Odstawiła filiżankę obok laptopa wybudzając go z hibernacji.
- Kto ci przyniósł informację o tym, że eksperymentowałem z wysyłaniem danych? - zapytał.
-Beckett. Ona badała aktywności na naszych serwerach, rzekomo z całkiem rozsądnych powodów i przypadkiem natknęła się na twoją działalność… - teraz nie była już tego taka pewna - Poza Whistlerem, chciałbym jeszcze porozmawiać, ze Smaugiem, bo to on przysłał Beckett do zbadania. Chcę wiedzieć, czy tylko jej dziwna moc to sprawiła, czy jeszcze jakieś inne czynniki wywołały jego niepewność i podesłanie mi jej. - trochę niepewnie popatrzyła na Davida nie wiedząc do końca, jak teraz z nim rozmawiać.

- Słusznie. A tak przy okazji… nie wydaje ci się to zbyt dużym zbiegiem okoliczności? Ta cała Beckett i to jak tutaj trafiła? Ostatecznie ją sprawdzałaś, ale… - nie dokończył i zamyślił się. - Kontrolujesz miejsce jej pobytu? Żeby nam nie uciekła - podniósł brew znacząco.
- Wiem gdzie mieszka jeśli o to pytasz, jak przyjechała pomogłam jej wynająć mieszkanie - uniosła spojrzenie znad laptopa kiedy odblokowała ekran, wbijając hasło, ale zawahała się, przed dalszymi działaniami - Teraz wydaje mi się dziwnym kiedy przyszła do mnie z tą informacją... Po czterech dniach, od zdarzenia i dzień po ataku w Afryce Środkowej, twierdziła, że to przeoczyła, a biorąc pod uwagę, że dnia kiedy nadałeś wiadomośc, nie było jej już w pracy to było łatwe do uwierzenia, że rzeczywiście miało miejsce. Wówczas nie było to tak ważne, ale po tym gdy poznałam treść wiadomości, to trochę zmienia postać rzeczy. - stwierdziła dość niechętnie, upijając kawy z filiżanki - Ale to by oznaczało, że miała dostęp do mojego i Twojego sprzętu, jeśli jest, a tego nie wiemy, ale jeśli jest kretem to właśnie miała idealną okazję by nam coś podrzucić, nie możemy użyć żadnego z tych komputerów, do kontaktu z Białym. - zmarszczyła rude brwi spoglądając na Davida, myśli w jej głowie przelatywały z prędkością światła - Davidzie, tą informację wysłałeś z laptopa, czy ze swojego smarftona? - zapytała kiedy coś nagle przyszło jej do głowy.
- Dopiero po czterech dniach to zgłosiła?! - był zszokowany. - Jack… Musimy ją zatrzymać… Nie, to byłby błąd, zdradziliśmy by się z naszą wiedzą. Trzeba ją pilnie obserwować. Tamtą wiadomość z telefonu wysłałem. Natomiast co do kontaktu z Białym… Potrzebujemy sprawdzonej jednostki, jeśli Beckett miała dostęp do wszystkich w bazie, to teoretycznie każdy z nich może być trefny.
- Też wolałabym jej nie zatrzymywać, właśnie z tego względu. Ona sądzi, że Ty zostaniesz za to zatrzymany, a teraz ma dostęp i do mojego sprzętu. Powinnam wysłać wiadomośc do kogoś, że Cię zatrzymałam, by sądziła, że tak właśnie się stało - Jack zaczynała już opracowywać plan - i nie, na szczęście nie miała dostępu do wszystkich komputerów w bazie, sprawdziła i podłączyła się do… - tu na chwilę umilkła otwierając szufladę i przerzucając papiery. Wyciągnęła listę, którą stworzyły jednego wieczoru i podała Davidowi - do tych komputerów. Pozostałe jednostki powinny być czyste.
- Dzisiejszego wieczoru - zaznaczył Lovan. - Pracując tu jako informatyk przez tyle czasu miała dostęp do praktycznie każdej jednostki…
- Co w tym wypadku? Masz kogoś, kto pożyczyłby nam swojego sprzętu? Ja mogłabym mieć jedną osobą ale to chyba nie najlepszy pomysł - stwierdziła zamykając swojego laptopa i unosząc spojrzenie modrych oczu na Jakiro - Ale musimy to zgłosić Białemu, dodatkowo przydałoby się aby informatycy sprawdzili jutro wszystkie jednostki w bazie i na wszelki wypadek je oczyścili.. - mruknęła niezbyt zadowolona, dodatkową praca, która czekała ich zespół.
- Nie połączymy się z K2 z jednostki nieupoważnionej - zrobił kwaśną minę. - Choć może dłuższą drogą na około by się dało… - podrapał się po brodzie. - Ale wtedy będziemy musieli wtajemniczyć przynajmniej jedną osobę więcej.
- Davidzie podłączyła się pod oba Twoje telefony, czy sprawdziła tylko jeden?
- Ten służbowy. Prywatnego nie używam w pracy.
- Zadzwoń do Jacka, niech on poinformuje Whistlera co się u nas dzieje, tak będzie najbezpieczniej dla wszystkich. - stwierdziła Cheza wstając za swojego biurka dopijając kawę.
- Ok - sięgnął po telefon, przepisał numer z służbowego i wybrał połączenie. Minęło kilkanaście sekund. - Witaj Jack, Lovan z tej strony, przepraszam, że tak późno, ale jest biznes. Musisz poinformować Whistlera, że prawdopodobnie znaleźliśmy kreta... Tak, dlatego dzwonię z prywatnego numeru, nie wiemy jaki jest stopień infiltracji... Na razie na spokojnie, nie chcemy go spłoszyć... Tak, ustanowienie bezpiecznej lini się przyda... Podam dane nowej jednostki jak tylko ją zdobędziemy - po tym spojrzał pytająco na Dove, czy coś jeszcze trzeba na pilno poruszyć.
- Chciałam go jeszcze o Beckett spytać - odpowiedziała od razu na jego pytające spojrzenie - Mogę z nim pogadać, albo zapytaj czemu ją wysłał do nas - wzruszyła ramionami.
- Jeszcze jedno... Dlaczego przysłałeś Beckett do nas?... Tak po prostu, chciałeś jej pomóc? Przez przypadek? Ok... Nie, jeszcze nie chcę niczego potwierdzać... Będziemy w kontakcie.
Rozłączył sie.
- Powiedział, że spotkał ją przez przypadek... Był dosyć zmieszany, jakby nie chciał się do czegoś przyznać. Może ona go uwiodła?
Jack zrobiła się czerwona, tak, że jej piegi zniknęły pod warstwą różu.
- No tak jakby... choć nie do końca to tak wyglądało. – odparła speszona mając wrażenie, że zdradza sekret o którym nie powinna głośno mówić.
- On rzeczywiście mógł ją do nas wysłać przez przypadek.
- Nie zmienia faktu, że trochę to podejrzane, że Obdarzona spotkała akurat jego. Zbyt dużo przypadków ją otacza.

Dove niechętnie musiała przyznać Davidowi rację, westchnęła więc przez dłuższą chwilę przyglądając mu się.
- Ona ma jutro wolne, ale musi uwierzyć, że Cię aresztowałam.. Wiesz o tym, prawda?
- Chyba nie mamy wyboru. Czeka mnie noc w celi?
- Ona ma tylko w to uwierzyć – stwierdziła Dove wyciągając swój telefon – nikogo już nie ma w biurze, wystarczy, że jutro nie pojawisz się w pracy, będą plotki, a ja ich nie będę dementować – uśmiechnęła się do Davida, odblokowując ekran smartfona. – jeśli ma dostęp do mojego telefonu i tego co z niego wysyłam, to wystarczy jedna wiadomośc do Luckasa. – dodała, odpalając okno wiadomości tekstowej do amerykanina. Na klawiaturze napisała krótką, znacząca i wiarygodną wiadomość.
Cytat:
Musiałam go aresztować. Nie chce o tym gadać. Odezwę się jak ochłonę.
- Myślisz, że pozwoliłabym Ci tu zostać na noc? – zawiesiła na nim pełne troski spojrzenie.
- Szczerze... To liczyłem na nieco inne spędzenie tej nocy - odparł zupełnie jednoznacznie. - Bardzo się za tobą stęskniłem.
Odpowiedziała uśmiechem na jego ostatnie słowa, jakby bez mówienia czegokolwiek chciała zapewnić go, że odczucia się obopólne. Potwierdziła wysłanie wiadomości do Luckasa i by uniknąć niepotrzebnego rozpraszania, wyłączyła po tym telefon. To również było wiarygodne zachowanie, całkowicie załamanej kobiety. Następnie zamknęła służbowego laptopa, nie mając zamiaru zabierać go ze sobą do domu. Wyszła zza biurka i zatrzymała się tuż przed Davidem.
- Obiecaj mi tylko proszę, że żadnych więcej tajemnic? Nie po to przyjmowałam posadę twojego zastępcy byś wykluczał mnie z tak ważnej cześci twojej pracy – nie miała mu za złe, rozumiała to, bo sama dokładnie tak samo by zrobiła ale to jednak kłuło boleśnie, gdy o tym myślała – potem przez to dochodzi do takich nieporozumień. Nawet sobie nie wyobrażasz co przeżywałam przez ostatnie dni i naprawdę chciałabym już o tym zapomnieć.
- Nigdy więcej - odparł podchodząc i przytulając ją, jakby nie robił tego od wielu miesięcy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=20pAJPNaAyw[/MEDIA]

Dove utonęła w ramionach Davida, zapominając o całej niepewności, jaką odczuwała jeszcze niedawną chwilę temu. Zapach jego wody po goleniu, tak intensywny na jego skórze przywoływał miłe wspomnienia.
- Wracajmy do domu. - szepnęła, dla zachęty zostawiając pocałunek na szyi mężczyzny. Złapała go za dłoń i poprowadziła do wyjścia. Nie trzeba było mu dwa razy powtarzasz, podążył za nią bez najmniejszego sprzeciwu.

Dove prowadziła przez wciąż jeszcze zakorkowane ulice Buenos Aires tonące w żółtym blasku latarni i kolorowych światłach neonów miliona barów i nocnych klubów. Opowiedziała Davidowi o wczorajszym wyjściu do filharmonii, o tym jak bardzo za czymś takim tęskniła i poinformowała go, że ma zamiar kupić w końcu skrzypce. Zbyt długo już nie grała i powinna do tego wrócić, to ją bardzo uspokajało i pomagało walczyć ze stresem. Nie chcąc już zupełnie rozmawiać o pracy i wracać do wydarzeń, które przez ostatnie dwie noce nie dawały jej spać, unikała tego tematu, rozmawiając jak całkowicie normalna para o zakupach, o obiedzie, o tym, że skoro David ma jutro "wolne" to on wyprowadzi rano Lulu, przez co Jack będzie mogła chwilę dłużej pospać. Zupełnie inaczej niż w drodze z lotniska do biura buzia Jack nie zamykała się, bo po prostu, lubiła rozmawiać z Lovanem. Zerkała też na niego z uśmiechem, a w błękitnych tęczówkach można było dostrzec uczucie, którego ona bała się nazywać i o którym nie chciała mówić na głos.

Chociaż Jack, kiedy tylko weszli do mieszkania, chciała od razu zaciągnąć swojego faceta do sypialni, był jeszcze ktoś, kto musiał okazać radość z powrotu mężczyzny. Lulu podskakiwała, jak szalona machając nie tylko ogonem ale i całym zadkiem, wielce zadowolona z powrotu państwa do domu, bo przecież tym razem myślała, że już naprawdę nie wrócą. Suczka wskoczyła w ramiona Davida, czego on nauczył ją ostatnio i nie bacząc na jego sprzeciwy zaczęła lizać go po twarzy, nie mogąc pomieścić takiej ilości radości w swoim małym psim ciałku. Jack w tym czasie zrzuciła z nóg szpilki, torebkę powiesiła na wieszaku i z nieukrywaną radością przyglądała się swojemu mężczyźnie i swojemu psu. Kiedyś będzie musiała to nagrać - pomyślała z rozbawieniem, a kiedy Jakiro w końcu odstawił Lulu na ziemię odezwała się.
- Wiesz, że to była nasza pierwsza duża kłótnia, prawda? - lekko zadziorny uśmiech pojawił się na pełnych wargach obdarzonej. - Podobno sex na zgodę jest najlepszy. Chcesz sprawdzić?
David odpowiedział na to, swoim zabójczym uśmiechem, który zawsze sprawiał, że kolana Dove lekko miękły i nie tracąc więcej czasu porwał jej usta w pełnym pasji pocałunku. Do sypialni nie było na szczęście daleko.
 

Ostatnio edytowane przez Lunatyczka : 29-09-2017 o 13:56.
Lunatyczka jest offline  
Stary 30-09-2017, 17:13   #164
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Skala zmian była porażająca. Evangelist maksymalnie wykorzystał potencjał swojej mocy – White wątpił, żeby jakikolwiek inny żywioł potrafił doprowadzić do takich zniszczeń. Brodząc po kolanach w błocie zastanowił się, co by było gdyby podobny atak nastąpił w centrum jakiegoś miasta. Wciąż pamiętał Chicago, ludzi ukrytych pod gruzami modlącymi się o ratunek, stosy trupów i wszechobecny pył. Pewnie nie odbiegałoby to dużo od tamtych scen. Nie mogło to ujść Mrokowi na sucho. Czasem nie warto płacić najwyższej ceny.
Cały czas, gdy stopniowo pokonywał dystans dzielący go od celu, obserwował walkę. Żaden z walczących nie wydawał móc się zdominować na drugim, ale gdy członek Światła został przebity na wylot Elliotowi przeszło przez myśl, że to koniec. Tak kończy się samotny atak na przeważającą siłę. Nagle jednak Pirat wrócił do pionu w szokujący sposób, przeciągając własne ciało przez całą długość oszczepu. Jednak największe wrażenie zrobił, gdy rana sama się zasklepiła. To dlatego był taki pewny siebie. Musiało być to na tyle imponujące, że sam Evangelist postanowił się wycofać, właśnie wtedy gdy White po chwilowym zawahaniu i powrocie do biegu był już całkiem blisko. Poczuł się znowu jak w Kambodży, z tym, że teraz nie mieli praktycznie żadnego sposobu na wybawienie przeciwnika z powrotem.
Przystanął, patrząc z boku na Pirata i cały krajobraz przed sobą. Evangelist ucieknie, czy będzie dalej atakował? Nie mieli jak tego wiedzieć. Miał tylko nadzieję, że powiernik żywiołu nie będzie mógł atakować spod ziemi, bo wtedy nie mieli szans. Jak atakować kogoś, kogo nie można zobaczyć?
Wtedy właśnie White zauważył tego, którego cały czas wypatrywał. Był tam, samotny, nieświadomy jego obecności i podobny wzrostowo Obdarzony. Miał teraz dużą przewagę, była duża szansa, że uwaga tamtego jest w całości skupiona na głównym zagrożeniu, jakie stanowił Thurston. Musiał wykorzystać tę okazję do zbliżenia się jak najbardziej i ataku z zaskoczenia – nie wiedział, jakimi mocami dysponuje przeciwnik. Zastanowił się, czy powinien od razu spróbować zabójstwa, czy wpierw w jakiś sposób go obezwładnić. Może Evangelist byłby zmuszony do powrotu w obawie, że pojmany zdradzi ważne informacje. Wszystko teraz wchodziło w grę, ale Brytyjczyk nie skupiał się na tym – teraz musiał zajść za plecy albo z boku przeciwnika i pozostać z całych sił niezauważonym. Był blisko wroga, dlatego zachowując ostrożność zaczął przemykać w formie czarnej zbroi, kryjąc się za formacjami skalnymi. Wierzył, że Pirat poradzi sobie nawet samemu z tym mniejszym Obdarzonym, gdyby on miał się spóźnić, dlatego wybierał bezpieczne drogi. Pomyślał, że jeśli będzie miał czystą okazję, to obkręci wokół szyi tamtego swoje ręce i da mu sekundę na decyzję - albo się poddaje, ale walczy. W przypadku tego drugiego przekręci kończyny i go zabije - nie mógł sobie pozwolić na półśrodki. Żałował, że praktycznie nie miał innych opcji ataku. Jego podstawowa moc wymagała energii i nie wydawało mu się, żeby atak jakiegokolwiek zwierzęcia zrobił wrażenie na przeciwniku. Bardziej z ciekawości uruchomił swoją moc i doświadczył czegoś bardzo dziwnego i nieoczekiwanego. Nie wyczuwał żadnych zwierząt w standardowych miejscach - za to wszędzie pod sobą, multum małych, drążących tunele dżdżownic i innych robaków. W sumie mógł się wcześniej tego spodziewać - tereny przy rzece musiały być rajem dla tych zwierząt. Skupił się i spojrzał w dół, starając się nie tyle co zacząć je kontrolować, bo to było niemożliwe, tylko wysłuchać, określić położenie. Ziemia była poprzewracana i wymieszana kilka razy, więc naprawdę były one w każdym miejscu. White próbował więc szukać czego innego - miejsca pustego, w którym nie dało się ich w ogóle wyczuć. Miejsca, w którym może być ukryta ogromna, kilkunastometrowa zbroja. Pozwolił intuicji, bo wciąż było to dla niego nowe, go poprowadzić.
I poczuł, otwierając się w pełni i aż przystając z dłonią na powierzchni setki tysięcy, nie, miliony mrówek, dżdżownic i wszystkich podziemnych zwierząt, stanowiące jeden skomplikowany, chaotyczny i żyjący układ. Tworzyły jakby trójwymiarową siatkę. I przez środek tej siatki brutalnie przesuwał się olbrzymi kształt. Elliot skupił się na nim, cały czas śledząc jego lokalizację w umyśle i wybiegł z powrotem na kraniec leja. Evangelist zbliżał się dokładnie pod lokację Pirata, zapewne chcąc wyprowadzić jeden dewastujący atak. Nie myślał długo i zdradzając swoją pozycję krzyknął w dół:
- Jest zaraz pod tobą! Uważaj!

Thurston zatrzymał się, spojrzał na krzyczącego White’a, potem pod swoje nogi. I nie ruszył się z miejsca. Zamiast tego skrzyżował ręce na piersi i wyczekiwał. Kiedy ziemia pod stopami zaczęła drgać rozrzucił ręce na boki i wybuchnął płomieniami w każdym kierunku.
Zrobił to prawie dokładnie w tej samej chwili, w której zaatakował Evangelist. Kontra okazała się idealnie trafiona i członek Mroku został wepchnięty z powrotem w dziurę z której wyskoczył. Nie zdołał się zasłonić tarczą i na pewno musiał to mocno odczuć.
Pirat zamierzał to w pełni wykorzystać. Pod wybuchu na chwilę podniosło go w powietrze, więc od razu przywołał swój młot i biorąc szeroki zamach zaatakował leżącego przeciwnika.

Młody Brytyjczyk nie miał jednak czasu na bierną obserwację. W jego kierunku leciały trzy wirujące, płomienne dyski, rzucone przez mniejszego z przeciwników.
Widząc, że jego wspólnik ma sytuację pod kontrolą, znów skupił się w pełni na drugim członku Mroku. Nie miał już niestety przewagi zaskoczenia i najlepsze, co mógł zrobić to spróbować w szybkim tempie skrócić dystans. Przeciwnik dysponował bronią dystansową, dlatego Elliot postanowił przemknąć za skalistymi osłonami, licząc na to, że przeciwnik nie będzie uciekał i pozwoli mu zbliżyć się przynajmniej na dystans, kiedy będzie mógł użyć swoich wydłużonych rąk. Pirat wydawał się mieć teraz mała przewagę i to w interesie mniejszego przeciwnika było jak najszybciej pomóc. On musiał po prostu związać go walką i spróbować dowiedzieć się, jakimi mocami jeszcze dysponuje. Swoją podstawę miał oczywiście cały czas w gotowości. Teraz zszedł najszybciej jak mógł z toru dysków i wskoczył za osłonę.

Unik nie był trudny, bo pociski nie pędziły z zawrotną prędkością. Gdy jednak White znalazł się za skałą, wszystkie dyski nagle rozszerzyły się, kilkunastokrotnie zwiększając swoją średnicę. Skoncentrowane płomienie przepaliły skałę, rozrzucając na boki powstałą w ten sposób magmę.
Straciły jednak w ten sposób większość swej energii i tylko ledwo liznęły Elliota po plecach. To wystarczyło by zostawić poprzeczną smugę nadtopionego pancerza. Nie były to obrażenia w żaden sposób krytyczne, ale na pewno bardzo bolesne.
Ze zbroi Brytyjczyka wydobył się odgłos będący odpowiednikiem ludzkiego szybkiego wdechu, gdy część dysku przejechała mu po plecach. Przez sekundę ból go sparaliżował, ale potem rzucił się biegiem do przodu, na odległość nie miał żadnych szans. Nie wyglądało na to, żeby dał radę w pełni pochłonąć energię pocisków bez wcześniejszego mocnego oberwania, więc uniki powinny być jego najlepszą opcją. Przeszło mu przez myśl, że gdyby złapał większy kawałek skały mógłby spróbować strącić je w locie, choć nie mógł mieć pewności, że to zrobi na nich jakiekolwiek wrażenie. Postanowił zostawić tę opcję na moment, gdy będzie już tak blisko, że nie będzie żadnych osłon.
Oponent wyciągnął szeroko ręce i rozcapierzonymi dłońmi, szybko uformował tam kolejne dyski i rzucił w White’a. Jeden leciał w pionie, drugi w poziomie i oba się rozszerzyły w tej samej chwili. Elliot zrobił krok w bok unikając pionowego i podskoczył nad poziomym. Kiedy był w powietrzu nadlecialy dwa kolejne dyski.
Rozszerzyły się tak jak poprzednie i jedyne co Brytyjczyk mógł zrobić to zasłonić się rękami i zacisnąć mocno zęby.
Uderzyły go krzyżowo, wypalając duże X na rękach i części korpusu. Upadł na równe nogi. Ręce mu drgały z bólu, pancerz tam gdzie oberwał był bardzo mocno uszkodzony. Jakby ktoś przyłożył i przytrzymał tam wielką piłę. White podniósł wzrok i wyjaśniło się, skąd nadleciały kolejne dwa dyski. Członek Mrok miał dodatkową parę rąk, które teraz wyłoniły się zza jego pleców.
Teraz we wszystkich czterech dłoniach ponownie formował płonące dyski.
Elliot zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego podstawowa moc już leżałby na ziemi posiekany na kawałki. Musiał przyznać, że przeciwnik zagrał bardzo dobrze. On też jednak właśnie znalazł się w miejscu, w którym dokładnie chciał być. Te dyski potrzebowały czasu na stworzenie, mniej niż on na przebiegnięcie tych kilkudziesięciu metrów, ale wystarczająco dla jego pięści. Zebrał się w sobie i wkładając w to jakąkolwiek ilość energii pochłonął wcześniej, posłał przecinający szybko powietrze cios w odsłoniętego wroga.
Ten oczywiście nie czekał na atak, tylko szybko wyprowadził kontrę. Rzucił pociski prawie z przyłożenia. Dwa poprzecznie przeorały White’owi brzuch, trzeci zahaczył lekko o skroń, a czwarty trafił centralnie w twarz.
Pomimo tego, cioś Brytyjczyka dosięgnął celu. Trafił w brzuch i poczuł jak pod jego pięścią wgniata się do środka pancerz oponenta. Siła ciosu posłała go kilkanaście metrów w tył, tarzając go po ziemi.
White ledwo stał na nogach. Zawył sięgając ku twarzy. Nie stracił oczu, ale czuł potworne pieczenie całej głowy. Ledwo mógł się skupić. Wiedział, że skrócenie dystansu ocaliło mu życie, płonące tarcze przeciwnika nie zdążyły się rozszerzyć i jedynie się zsunęły po jego pancerzu.
Tymczasem przeciwnik powoli się podnosił. Używał do tego wszystkich czterech rąk. Cios w brzuch musiał go bardzo mocno poturbować.
Brytyjczyk wydał z siebie głośny okrzyk bólu i wściekłości. To był ten jedyny moment w całej walce, kiedy miał nikłą przewagę. Oddychał ciężko, zbierając się w sobie i skupiając uwagę na przeciwniku, którego teraz szczerze nienawidził. Cały czas czuł pulsujący ból, dosłownie wnikający do czaszki. Zaczął podchodzić bliżej, jednocześnie wyprowadzając cios z góry obiema wydłużonymi kończynami, z zamiarem sprowadzenia przeciwnika z powrotem na ziemię. Nie zamierzał dać mu już żadnej szansy.
Wrogi Obdarzony zaczynał już tworzyć kolejne dyski, kiedy dostał w plecy i został wgnieciony w ziemię. Ogniste pociski się rozproszyły, a on sam ledwo się już ruszał. Jego pancerz był mocno powgniatany. White był już całkiem blisko i teraz owinął swoimi wydłużonymi rękoma tułów i kończyny tamtego, unieruchamiając je i wykrzywiając pod nienaturalnym kątem. Podniósł go lekko i patrząc z satysfakcją owinął się dokładnie wokół jego szyi. Zawahał się chwilę. Teraz mógł spróbować go obezwładnić i schwytać. Ale ryzyko było za duże, samemu był w za słabym stanie, a przeciwnik mógł po chwili zebrać się w sobie i wyprowadzić następny atak. A może po prostu minęło zbyt dużo czasu, odkąd przejął moc i jego ciało i umysł desperacko domagało się nagrody za ten cały wysiłek i ból. Liczył tylko, że podejmuje dobrą decyzję, jeśli w ogóle taka była.
- Przykro mi.
I przekręcił.
 
Kolejny jest offline  
Stary 03-10-2017, 23:24   #165
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 11.32 czasu lokalnego
Głowa zabójcy Dozera zaczęła drgać, a on sam wydał z siebie warkot. Nie zamierzał jednak oddać swojego żywota za darmo. Wygiął zdrową rękę pod nienaturalnym kątem i chwycił Theo za bark przebijając się pazurami przez pancerz. Szarpnął i odrzucił go na bok.
Jego kark był zbyt szeroki, by zastosowany przez Goldara chwyt zadziałał. Paskuda spróbował się podnieść, ale nogi się pod nim ugięły. Dalej wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki, przede wszystkim warcząc i prychając.
Theo uszkodził jego łeb i wyglądało na to, że trwale.
Cooper wzniósł swoją katanę, by go dobić, ale w momencie gdy chciał ją opuścić, jedynie szarpnął nią krótko. Coś trzymało ją w miejscu, w powietrzu. Theo podniósł głowę i zobaczył jak wrogi latacz miał wyciągniętą rękę w kierunku Sly’a. Pomiędzy dłonią członka Mroku a ostrzem członka Światła delikatnie błyszczały cienkie nici. Złoty mógł je dostrzec tylko dlatego, że odbijały się na nich refleksy południowego Słońca.
Drugą ręka siedemnastrometrowiec sięgnął po swego naziemnego towarzysza. Nagle oplatały go owe nicie i podniosły. Ten warczał i rzucał się dalej.
- Masz już komplet? - latacz zapytał go znudzonym tonem.
Odpowiedziało mu jedynie warczenie.
- Ech… - wywinął ręką i wyrzucił kilkadziesiąt metrów w górę. Po długim locie ten wylądował w stawie na polach za ratuszem.
Rozejrzał po będących u jego stóp przeciwnikach, zatrzymując na chwilę wzrok przy każdemu z nich.
- Widać chwilę tu zabawię - stwierdził i rozłożył ręce. - Pokażcie na co was stać.

Gambia, 8 lipca 2017 roku, 13.39 czasu lokalnego
Ciemnoczerwona stróżka uniosła się z pęknięcia na krysztale ciemnowłosej kobiety. Elliot nie znał jej, zapewne nigdy nie była w bazie w Arktyce. To jednak kim była, nie miało teraz znaczenia. White po raz trzeci doznał tego cudownego uczucia, które towarzyszyło przejęciu Mocy. To było uzależniające, prawie nie mógł zrozumieć, dlaczego tak długo zwlekał z zabiciem Obdarzonej.

Gdy chwilę ochłonął zorientował się, że nagle znalazł się w cieniu. Jakby Słońce schowało się za górą. I wiele się nie pomylił.
Góra właśnie się tworzyła… i ruszała.
[media]https://i.imgur.com/GVFfVRw.jpg[/media]
To było tak olbrzymie, że trudno było określić wielkość. Potwór przypominał rozmiarami któregoś z większych przeciwników Godzilli.
Gdzieś pod jego stopami był Thurston. Evangelist zniknął, w każdym razie Brytyjczyk go nie widział.
Wielka istota z ziemi i skał uniosła olbrzymią pięść i spuściła ją prosto na Pirata. Jakiekolwiek unik nie wchodził w grę. Baratunde jeszcze wybuchnął swoimi płomieniami, ale to było jak zapałka przygaszona stosem kamieni.
Od ciosu zatrzęsła się ziemia.
Po nim w żadnym wypadku nie nastąpiła cisza. Olbrzym się odwrócił, a każdy krok był małym trzęsieniem ziemi. Spoglądał teraz prosto na malutkiego przy nim Elliota.
Nie mógł nic zrobić. Wiedział o tym. Poczuł pustkę.
Woda z rzeki, ściekająca po jego pancerzu zatrzymała się, po czym zaczęła płynąć w górę i odrywać się od jego pancerza. Podobnie działo się z kalużami, strumieniam, czy głównym nurtem Gambii. Strumienie wody leciały w górę, nad olbrzymiego żywiołaka ziemi. Jego spojrzenie, podobnie jak spojrzenie White’a podążyło za tym dziwnym zjawiskiem.
I dostrzegli formującą się w powietrzu istotę z wody.
[media]https://orig00.deviantart.net/3adc/f/2009/033/4/1/anima__water_elemental_boss_by_wen_m.jpg[/media]
Wodny smok rósł z każdą chwilą i choć drobniejszy to nie był wiele mniejszy od swojego ziemnego odpowiednika.
- HAVE NO FEAR, CUZ I AM HERE! - w powietrzu rozległ się okrzyk, przykuwający uwagę do siedemnastometrowego Obdarzonego.
[media]https://i.imgur.com/DtNycIv.jpg[/media]
Z półtoraręcznym mieczem o wąskim ostrzu w ręku unosił się w powietrzu tuż pod swoim wodnym smokiem.

Na czole ziemnego giganta pokazał się Evangelist.
- Susanoo… Już myślałem, że się ciebie nie doczekam.
- Okolica i tak była brzydka, więc chciałem ci dać czas na spełnienie swoich aspiracji jako projektanta przestrzeni. Widać zastałem cię w połowie pracy…
- Miałem kończyć, ale twój znajomy miał uwagi co do wykończenia. Właśnie sobie o tym dyskutowaliśmy, ale gdzieś go zgubiłem po drodze - golem rozłożył na te słowa szeroko swoje ręce.
- Jestem pewien, że akurat ty problemu ze znalezieniem go nie masz. Oddaj mi Pirata, a puszczę cię wolno. Ostatecznie nie zginął jeszcze żaden cywil - ta uwaga była sporym zaskoczeniem dla White’a. - I obaj nie chcemy, żeby ktokolwiek stracił tutaj życie, prawda?
Susanoo musiał bardzo doskonale znać Evangelista, jego motywy i sposób działania.
- Mylisz się niestety - odparł mu członek Mroku.
Ziemia pod stopami Elliota zadrgała i pochłonęła ciało zabitej przezeń Obdarzonej, które kilkadziesiąt sekund później wyłoniło się u stóp Evangelista na głowie ziemnego golema.
- Twój człowiek zabił moją towarzyszkę. Myślę, żeby odpowiedzieć tym samym.
Z korpusu golema, gdzieś na jego klatce wyłonił się Baratunde. Ręce i nogi miał skute diamentowymi kajdanami.
- Chyba mogę?

Argentyna, Buenos Aires, 12 lipca 2017 roku, 7.16 czasu lokalnego
Leniwie przeciągała się na łóżku. Tak bardzo nie chciało się jej wstawać. Dzień, albo nawet tydzień urlopu był tym, czego w tej chwili najbardziej chciała.
David wstał wcześniej, żeby wyprowadzić Lulu. Miała wrażenie, że prawie w ogóle nie spał tej nocy. Nawet wyczerpujący seks nie był w stanie go uspać. Rano też zerwał się calkiem szybko, a teraz krzątał się w kuchni, przygotowując śniadanie.
Jej pomysł by został w domu był wręcz genialny. Jeśli to rzeczywiście Beckett była kretem, to będąc dziś na urlopie nie będzie miała jak sprawdzić co się dzieje.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. O tej porze?
Słyszała jak Lovan wyszedł z kuchni i stanął w przedpokoju. Nagle rozległ się łomot wyrywanych z zawiasu drzwi. Było to takim szokiem, że od razu usiadła na łóżku.
Z mieszkania rozległ odgłos szamotaniny, tłuczonego wazonu i łamanych mebli. W kilka sekund była w drzwiach prowadzących na korytarz.
W salonie stał nieznany mężczyzna w wojskowej zielonej kurtce, pod którą nosił czerwoną bluzę z kapturem, naciągniętą w tym momencie na głowę, a dłonie skryte za skórzanymi rękawicami.
Obcy miał na twarzy potworną maskę, zakrywającą całe jego oblicze.
[media]http://i.imgur.com/ed7GhrW.jpg[/media]
Chwycił Lovana za gardło i podniósł go w powietrze jedną ręką. W tym było coś nienaturalnego, David był bardzo postawnym mężczyzną, a ten tutaj nie był jakoś specjalnie duży.
- Za zdradę tych których przysięgałeś chronić, zostałeś skazany na śmierć - rozległ się lekko zachrypnięty głos obcego. Jednak w tej całej sytuacji wydał się on Dove dziwnie znajomy. - Jeśli chcesz, żeby to było szybkie, wyjaw kogo tym razem sprzedałeś!
Jakiro próbował złapać oddech i jego wzrok spotkał się z spojrzeniem Jack. Był w nim strach, ale i żal.
- Ratuj... - wychrypiał Nadzorca Ameryki Południowej - Mazzentrop… Ratuj ją... - podniósł dłoń i wskazał na Dove.
- KOGO SPRZEDAŁEŚ ŚMIECIU?! - obcy ze złością grzmotnął nim o ścianę nośną, pomiędzy oknami. - KOGO?!
- B… Beckett - wycharczał Lovan.
Ta odpowiedź musiała zaskoczyć napastnika. Gdyż jego nacisk na Jakiro lekko zelżał.
- Ją? Dlaczego?!
- Ona… ma żywioł… Błyskawicę...
Po tych słowach zapadła cisza.
Szyby w oknach pokryły się szronem.
Obcy zacisnął mocniej dłoń na gardle Lovana, po czym rzucił nim o podłogę.
- Leż gnoju! - warknął i odwrócił się do Dove. - Gdzie ona jest?! Musimy się spieszyć!


USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 12.09 czasu lokalnego
Cooper odbił się od asfaltu i zatrzymał się dopiero w starej kamienicy, zawalając ją już zupełnie. Velvet po raz kolejny, trudno było zliczyć który, poderwała się do lotu i ostrzeliwała ich przeciwnika z dwulufowych działek umieszczonych na przedramieniach.
Hammer, który przybył na pole bitwy kilkanaście minut temu, również się do tego przyłączył, uruchamiając pozostałe trzy z czterech dział jakie miał na początku.
Ich ostrzał na nic się nie zdawał, bo lewitujace tarcze wyłapywały wszystko co posłali w przeciwnika. Zresztą długo w powietrzu nie byli, bo członek Mroku szybko spętał ich swoimi nićmi i uderzył jednym o drugie.
Theo i Sly, który nadal leżał w gruzach budynku, próbowali to wykorzystać. Pierwszy z nich utworzył tunel aerodynamiczny, a drugi puścił dziesiątki kul ognia.
Niebo nad Springfield wypełniły płomienie, kiedy wróg przeciął lecące w jego kierunku pociski.
Kilka sekund później Theo poczuł zaciskającą się pętlę na szyi, która powoli wyginała i przecinała jego pancerz. Nim odcięło mu jednak głowę, szarpnęło nim w bok i zakończył niedługi lot na ostatniej stojących jeszcze ścian ratusza miejskiego.
Sly oberwał natomiast trzema pociskami, bo w trakcie walki okazało się, że lewitujące tarcze, były jednocześnie w pełni automatycznymi działami.

Do bardzo oczywistej konkluzji, do której Theo doszedł tuż po rozpoczęciu walki - że nie mają szans - doszła kolejna.
Ich przeciwnik się z nimi bawił. I nie zabijał. Ranił dotkliwie, Hammer i Velvet byli już cali zalani swoją posoką, ale nie zabijał.

- Tylko tyle? Miałam o tobie wyższe mniemanie - Obdarzony cały czas kpił z nich w różny sposób.

W języku angielskim trudno było określić płeć po odmianie czasowników, jednak po dłuższym przysłuchaniu się, Theo był pewien. Ich przeciwnik była kobietą.
To jednak nic nie zmieniało ich sytuacji. Do czasu, gdy do walki włączył się jeszcze jeden Obdarzony.

Niebo było przejrzyste, więc od razu go dostrzegli.
[media]https://i.imgur.com/gLrQYnP.jpg[/media]
Theo szybko ocenił przybysza na dziesięć metrów.
- Uważajcie! - zachrypłym głosem ostrzegł wszystkich Cooper.
Niepotrzebnie.

Nowy od razu zaatakował siedemnastometrową Obdarzoną. Miecz w jego ręku zniknął i zamiast tego pojawił się karabin, którym zaczął ją ostrzeliwać.
Trzy tarcze zaczęły ją chronić, a pozostałe rozpoczęły ostrzał kontrujący. Ten też zasłonił się tarczą i brnął naprzód. Jego szarża się skończyła się, kiedy tylko znalazł się w zasięgu nici latającej członkini Mroku. Ta oplątała go i cisnęła na ziemię niedaleko Theo.

Nowy szybko się pozbierał. Omiótł wzrokiem pole bitwy, na chwilę zatrzymując spojrzenie na Goldarze. Skinął mu głową, zniknął swój karabin i tarczę, rozstawił szeroko ręce i z jego przedramion wysunęły się podwójne ostrza.
Teraz nie było już wątpliwości, kim był.
McWolf ruszył w powietrze jak wystrzelony z działa. Wyczekał moment gdy latająca przeciwnik wykonała gest dłonią i on sam szeroko machnął swoimi ostrzami.
Drobne nitki opadały na ziemię jak pajęczyny podczas babiego lata.
Tarcze natychmiast zasłoniły jego przeciwniczkę.
Dean wydawał się na to czekać. Cofnął ręce i wyciągnął je przed sobą. Pomiędzy nimi uformowała się błękitna kula wirującej energii. Przełożył ją do prawej dłoni, wziął zamach i cisnął w wrogą Obdarzoną.
Kula wirowała rozrzucając na boki błękitne smugi. Dotarła do tarcz i przebiła się przez nie bez żadnego wysiłku. Ciągnące się za nią smugi również przeorały tą defensywę.
Widząc to, członkini Mroku zrobiła unik i dosłownie o centymetry uniknęła kuli.
Dwie smugi otarły się delikatnie o jej pancerz, pochłaniając pancerz w miejscach styku.
Obdarzona zawyła głośniej niż ktokolwiek do tej pory podczas bitwy.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 08-10-2017, 00:44   #166
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dla Kalipso czas szaleńczo pędził przed siebie. Zdawać by się mogło, że ledwo co denerwowała się, że przez strajk pracowników linii lotniczych musi kisić się na terminalach oczekując na kolejne loty, którymi ma dotrzeć do domu. Później miała ten epizod w Stanach kiedy o ironio po raz pierwszy spotkała Willa. A po nim komplikacje z powrotem, ostateczny powrót na kontynent i awans. No i najważniejsze, czyli znalezienie bratniej duszy.

Erika naprawdę nie sądziła, że w pół roku jej życie może się odmienić w tak bardzo pozytywny sposób. Działała jak zawsze bardzo ostrożnie i to przynosiło jej korzyści. W Europie był spokój. Wakat w Polsce został obsadzony, a Nils na razie na prawach zastępcy koordynatora, siedziała tam i bawiła się z Lisickim. Chłopak wymagał sporo szlifowania, a w tym Nuke była dobra.

W temacie szwagra wiele zostało poczynione. Nim został puszczony jako osoba towarzysząca Adrii na ślub i wesele Eriki Lorencz, Kalipso nieco przećwiczyła Drwala. Pod koniec marca zabrała Polaka na poligon.

Niemcy, poligon w Hohenfels, 28 marca 2017 roku, 08.00 czasu lokalnego

Skoro świt, choć zważywszy na zimową porę to dwie godziny wcześniej była jeszcze ciemna noc, kiedy to Drwal został obudzony i nakazano mu szybko się ubierać i wychodzić z celi. Nazwiska które podał były sprawdzane, część wydawała się być nawet wiarygodna.
W towarzystwie Kalipso Polak został wyprowadzony z celi i po jakiejś chwili znaleźli się na płycie lotniska, gdzie czekał już na nich gotowy do startu śmigłowiec. Poza nimi i załogą ich środka transportu, na pokład zabrało się kilku żołnierzy i Saber. Oraz walizeczka z blokerem, która była bardzo znajoma Drwalowi.

Lotem dotarli na poligon i przesiedli się do samochodów terenowych. Erika w towarzystwie swego jeszcze-nie-szwagra wysiadła, a wszyscy pozostali rozstawili się po kątach, czyli odjechali daleko, zdecydowanie woląc oglądać przedstawienie z dystansu, przez lornetki.
Obdarzonym zostawione zostały dwa krzesełka i dwie czarne torby z ubraniem na przebranie.

- Przemieniaj się - odezwała się Erika, która otulona w puchową kurtkę raz po raz ziewała. Poprzedniej nocy mało spała, głównie przez papierologię, która zatrzymała ją dłużej w poniedziałek. Zawsze już tak miała, że pierwszy dzień po weekendzie witał ją powodzią dokumentów nagromadzoną przez te kilka dni wolne. Zupełnie jakby świat nie chciał przyjąć do wiadomości, że w weekend się odpoczywa, a nie generuje dalsze problemy.

Popatrzył na nią z zaskoczeniem. Sprawiał wrażenie naćpanego. W końcu blocker działał na zasadzie narkotyku. Mógł być też po prostu jeszcze niewyspany. Wiedziała o tym, że Drwal dużo czasu spędzał na czytaniu dzieł filozofów z różnych okresów i często robił to do późnych godzin nocnych.
- W jakim celu? - zapytał tym swoim pozbawionym emocji głosem.

- Paweł, nie denerwuj mnie. Przerabialiśmy to cały poprzedni tydzień - Erika przewróciła oczami. - Staram się wyjść tobie i Adrii naprzeciw, ale nie mogę olewać procedur. Dostaniesz to czego chcesz, ale nie od razu. Stopniowo. A na razie współpracuj. Przemień się, odbębnimy sparing, skatalogujemy ciebie, a ja ocenię czy w ogóle nadajesz się do tej roboty - stwierdziła na koniec.

Na wspomnienie o Adrii początkowo zesztywniał, ale też zaraz się rozluźnił.
- Skoro tak stawiasz sprawę… - ściągnął kurtkę, buty i spodnie. Wkrótce podążyły za tym koszulka i jego bielizna. Stał nagi na zimnie i lekko się trząsł. Odszedł kilkanaście kroków i bez oglądania się za siebie przemienił.
[media]http://i.imgur.com/CmslAv0.jpg[/media]
Postać zbroi była bardzo masywna i choć nie mógł mieć więcej niż dziesięć metrów, to robił silne wrażenie.
- Nieustanne starania obliczone na usunięcie cierpienia nie dają nic poza zmianą jego postaci - wydobyło się z jego głębi. Odwrócił się i spojrzał na Erikę. - Jestem gotów.

- Ten znowu swoje, a ja nawet nie miałam czasu kawy wypić... - jęknęła Erika pod nosem na słowa Drwala. Często łapała się na tym, że nie rozumie czemu jej siostra się z nim zadaje. Z drugiej jednak strony, definitywnie siostry Lorencz, były po jednych pieniądzach zważywszy na to jakich partnerów sobie wybrały. Kalipso westchnęła i sama również zaczęła się rozbierać. - Dobra, odwróć się - powiedziała do Drwala na tyle głośno by usłyszał, ale by nie drzeć się przez pół poligonu. Gdy zastosował się do jej polecenia, zrzuciła szybko z siebie ubranie, klnąc w swym rodzimym języku. - Że też musi być tak zimno...

W końcu i ona się przemieniła. Jej zbroja znacznie górowała nad Drwalem. Siedemnaście metrów wysokości, smukła sylwetka, obleczona bladą poświatą.
- Uśmiechnij się do zdjęcia - zażartowała sobie po czym gestem dłoni wskazała na Sabera by wyciągał aparat.

Drwal stał bez ruchu przez ten cały czas. Podwładny Kalipso dał w końcu znać, że skończył i oddalił się. Dwójka olbrzymich Obdarzonych została sama.
Tego dnia było pochmurno, wilgotno, a zalegający wszędzie śnieg topił się sprawiając, że ziemia była grząska.

- Mam iść na całość? - zapytał Polak.
Kalipso do tej pory milcząca i skupiona na niespodziance jaką szykowała swojemu towarzyszowi, pokręciła przecząco głową.
- Na razie spokojnie, żebyś sobie krzywdy przypadkiem nie zrobił - odparła mu i leciutko niczym piórko, uniosła się z ziemi. Oddaliła się na kilkanaście metrów. - No to teraz przyznaj się co tam masz za moce.

Wyciągnął lewą rękę, która zmieniła się w wielkie działo. Wycelował w nią i rzekł:
- Mam ją wypróbować?
- Tak, przy okazji sprawdzę jaką moc ma mój pancerz - skinęła mu głową.
Wystrzelił nim skończyła wypowiedź. Nawet ją zaskoczył.
Grzmot wystrzału rozszedł się po poligonie i rozniósł echem w pobliskich lasach.
Pulsacyjny pocisk załomotał o barierę ochronną Eriki i rozbił się na niej. Fala uderzeniowa jaka pojawiła się za nią wyżłobiła dwa podłużne rowy rozchodzące się na boki.
Drwal podniósł głowę w lekkim wyrazie zaskoczenia.
Kalipso sięgnęła dłonią ku swojej piersi, a następnie spojrzała na boki. Była zaskoczona, ale w postaci zbroi nie można było tego po niej poznać. Nie sądziła, że nawet nie poczuje jego ataku.
- Wiesz, nie na darmo mówi się o mnie, że jestem pierwszą osobą, która walczyła z Desolatorem i wyszłam z tego żywa - powiedziała i wyprostowała się. Głowę skierowała ponownie ku Drwalowi. - To moc bazowa czy zdobyczna? - zapytała go.
- Nie poznajesz? Miał ją wasz naczelnik w Polsce - odparł.

Na jego słowa wszelka wilgoć w okolicy jakby zadrżała.
- Słuchaj jak masz zamiar pajacować to proszę bardzo - odparła ostrym tonem powierniczka żywiołu. - Jednak dla twojego dobra radzę nie przechwalać się jeśli moce pochodzą od kogoś czyja śmierć tylko okrywa cię hańbą.
Odruchowo cofnął się, ale nie odpowiedział jej na to. Naprawdę szkoda było, że w postaci zbroi nie widać emocji. W każdym razie zapadło między nimi milczenie.

Erika zirytowała się na jego zachowanie i naprawdę była blisko by się wyładować na nim. Na pewno w tym momencie zastanawiała się na ile kocha swoją siostrę by nie zabić Drwala i zakończyć wszystkie problemy z nim związane.
- Kolejna moc - odezwała się w końcu.

Nie zwlekał tym razem i bez głupich tekstów jego dwa palce prawej ręki wydłużyły się zmieniając w dwa bicze.
- Przenoszą wyładowania elektryczne. I to jest moja moc bazowa.
- Dobra, to sprawdzimy podczas sparingu - gdyby forma zbroi miała mimikę, to teraz na twarzy Eriki pojawiłby się szyderczy uśmieszek. - Kolejna moc.
Bicze zniknęły i zamiast nich w ręce pojawiła się strzelba.
- Mniejsza siła, ale większe pole rażenia niż to - wskazał na swoją lewą rękę. - Pierwsza jaką zdobyłem.
Kalipso skinęła mu głową.
- Dobrze to mamy trzy. Co tam jeszcze zebrałeś? - dopytywała.
- Ostatnia… - i opowiedział jej o ostatniej mocy, dokładnie opisując jej działanie.

- To może być ciekawe - odparła zaintrygowana Kalipso. Zaraz też rozejrzała się wkoło i skupiła się na ciekach wodnych by upewnić się, że wszystko ma gotowe. - Zaczynamy… - powiedziała nagle. Wnet na na Drwala spadła olbrzymia kula wody, która zleciała z wiszącej nad nimi nisko chmury. Ciężar wody aż przygniótł Pawła, mocząc cały jego pancerz.

Walka skończyła się tak jak zaczęła - szybko. Kalipso nawet raz się nie ruszyła z miejsca, natomiast Drwal wymagał pomocy medycznej po powrocie do ludzkiej postaci.


Od tamtego dnia Kalipso regularnie zabierała posiadacza ciemnego kryształu na treningi. Drwal był silny, sprytny i świetnie improwizował, ale jak to Erika określiła, pozwalał by w walce przejmował nad nim kontrolę kryształ. O ile jako człowiek był mistrzem panowania nad emocjami i chłodną kalkulacją, to po przemianie, gdy walka zaczynała się przedłużać, to tracił głowę i robił głupie błędy. To Obdarzonej dało w końcu wyjaśnienie, czemu tak inteligentny gość zrobił jatkę niczym bezmyślna bestia. A przecież wystarczyłoby, żeby poczekał, aż siły Światła wrzucą za kraty jego ludzi, by w kolejnym ruchu napuścić swoją panią prawnik. Wtedy Nadzorca Europy nawet nie spojrzałby w jego kierunku. Ale stało się jak stało.

I teraz podstawą treningów Drwala było panowanie nad swoim zachowaniem po długim czasie bycia w formie zbroi.

Niemcy, Rammstein, 12 lipca 2017 roku, 16.05 czasu lokalnego

"No to Biały wykrakał..." przeszło Erice przez myśl. Złapała się za głowę, kiedy Vince przekazał jej złe wieści. Pobladła jeszcze bardziej, gdy przyszło jej na myśl, że gdzieś tam mógł zostać zaciągnięty William. Natychmiast sięgnęła po telefon i wysłała wiadomość do męża.

Cytat:
Co u Was słychać?
Niby prosta wiadomość, ale szybkość reakcji na nią była teraz dla Kalipso cholernie znacząca. Obdarzona spojrzała na swojego zastępcę.
- Biały już dawał jakieś wytyczne? Jakieś nasze żywioły zostały skierowane na wsparcie? - zapytała. Sama gorączkowo myślała o tym co mogliby zrobić. Ona była zupełnie wyłączona, ale i tak wątpiła, że Whistler pozwoliłby jej wyściubić nos z Europy do miejsca gdzie szaleje doświadczony zły żywioł. Wciąż przecież była najmniej doświadczona spośród wszystkich posiadaczy tych potężnych mocy. - Jesteśmy w stanie zdobyć od wojskowych zdjęcia satelitarne by potwierdzić Mazzenttroppa?
- Nie wiem więcej niż ty - Vincent rozłożył bezradnie ręce. - Podejrzewam, że Smaug ruszył w tamtym kierunku. I cały czas zbieramy wszelkie dostępne informacje. Pewnie za chwilę coś dostaniemy.

Kalipso pokiwała głową.
- A gdzie Smaug to i zaraz Susanoo zechce się pojawić, ale w tym przypadku lepiej, żeby siedział na dupie i się nie ruszał poza Afrykę - skomentowała, przeczesując nerwowo włosy palcami i kątem oka spojrzała na swój telefon, lecz nie wyświetlił się żaden komunikat o nowej wiadomości.

- Dobra, zwołaj ludzi, przenosimy się do konferencyjnej - zarządziła. - Niech każdy weźmie co potrzebuje do pracy i się tam instaluje. Trzeba wszystkich postawić w gotowości, ale na razie nie zwołujemy - zastukała paznokciami o blat biurka. - Czego może chcieć Mazzenttrop w Ameryce Południowej? To najspokojniejszy rejon ze wszystkich. Nie ma tam nawet żywiołu... - pokręciła głową i wstała od biurka, żeby zacząć się zbierać z gabinetu do pokoju konferencyjnego.
- Tam nie ma mocy, które mogłyby go skusić. W teorii mogłaby to być Cheza, ale to trochę naciągane. Mazzentrop nie ruszyłby swojego tyłka bez naprawdę ważnego powodu - Vincent oblizał wargi. Musiało mu nagle bardzo zaschnąć w ustach. Sama myśl o tym, że gdzieś na świecie ktoś taki jak Malcolm von Mazzentrop, władający dwoma żywiołami, zaatakował miasto była przerażająca. - Chyba, że to jakieś wewnętrzne sprawy Mroku. Smaug też raczej dotrze tam już po czasie… - dodał cicho.




Wkrótce pokój zapełnił się jej podwładnymi, wszystkimi którzy w tym momencie przebywali w bazie.
Jej najbliższą świtę stanowili Boyard i Rollins. Nils nadal siedziała w Polsce, bo choć Lisicki wydawał się być obiecującym rekrutem, to zostawienie go samego na głowie nowego koordynatora byłoby zbyt ryzykowne.

Oprócz nich do sali weszło jeszcze pięć osób.
Pierwszym był oficer SPdO, generał Mathias Lehman, dowodzący SPdO na Europę. Zarządzał personelem zwykłych ludzi i odpowiadał tylko przed Eriką. A był tak wielkim służbistą, że robił wielkie problemy kiedy koniecznym było żeby przekazywał informacje jej zastępcy.

[media]http://www.panorama.com.al/sport/wp-content/uploads/2016/02/lotar-mateus.jpg[/media]

Był też jedynym zwykłym człowiekiem na tej sali. Pozostali byli Obdarzonymi w służbie Światła.
Samuel Venom Both, który powrócił z misji w Grecji.

[media]https://s3.amazonaws.com/images.thestar.com/content/dam/thestar/entertainment/television/2015/11/28/joshua-jackson-on-being-on-the-other-side-of-the-affair/joshua-jackson-main-art.jpg[/media]

Chłopak, będący jeszcze jedynką, był bardzo obiecujący. Świetnie sobie radził w postaci zbroi, a także poza nią, zarządzając innymi i pilnując porządku w pracy.
Kolejną personą był doktor Jonathan Cholewski, o pseudonimie Perceptor, Amerykanin polskiego pochodzenia, szef oddziału badawczego Światła.

[media]http://www.indiewire.com/wp-content/uploads/2015/01/predestination-1.jpg[/media]

Miał praktycznie wolną rękę w swoich pracach badawczych na temat Obdarzonych. Sam posiadał moc zwiększającą zdolność postrzegania, która w walce była mało przydatna, jednak w połączeniu z ścisłym umysłem pomagała pracy nad poznaniem Obdarzonych. To on był autorem m.in blockera czy więzień jakie stworzono dla Obdarzonych. Przybył do Rammstein ledwie kilka dni wcześniej, prosto ze Stanów.

Daniel Storm Iacarton, czwórka pracująca na Wyspach Brytyjskich, twardy mężczyzna z Manchesteru. Czasami trudno było zrozumieć jego akcent, choć Erice coraz mniej przeszkadzało to, odkąd sama wyszła za Szkota.

[media]https://i.imgur.com/MWWb0ZO.jpg[/media]

Podobnie jak Booth, był chwilowo w Rammstein. Był jednym z kandydatów do objęcia stanowiska nadzorcy Ameryki Południowej, ale mniej ogarniał sprawy biurowe, był typem który zdecydowanie wolał działać w terenie.

Ostatnim osobnikiem był Lenny Proxy Ducarme, Holender z dwiema mocami. Siedział ze znudzoną miną przed laptopem i wyczekująco przyglądał się szefowej. Oczy miał podkrążone jakby nie miał okazji się wyspać od kilku dni, a może tygodni. W ocenie Eriki to akurat nie praca go tak męczyła tylko te jego internetowe gierki.

[media]https://i.pinimg.com/736x/10/e9/43/10e943405bf781af1cfb29df84864c0f.jpg[/media]

Był on dosyć nowym członkiem zespołu europejskiego. Na co dzień siedział na K2, gdzie wszystko co najważniejsze się znajdowało. Jak na przykład Biały. Proxy trafił do Europy, bo wymagana była restrukturyzacja sieci informatycznej. Pracował stacjonarnie, posiadał dwie moce. Raz Kalipso musiała go opieprzyć za to, że farmił Bitcoiny na serwerach Pentagonu.

Jednak to co wiedzieli tylko niektórzy w Świetle, Proxy dzięki swojej bazowej mocy był najlepszym programistą i informatykiem w całym Świetle. Jego prawdziwy cel wizyty w tym towarzystwie znany był wyłącznie Nadzorcy. Dla bezpieczeństwa nawet Vincent nie był świadom co się działo z udziałem Proxiego.

Kalipso pewnym krokiem przeszła przez salę i zajęła główne miejsce przy stole, z którego miała dobry widok na każdego w sali. Położyła laptop na blacie i uniosła spojrzenie na nich.
- Proxy, czy powiadomienia zostały rozesłane po członkach światła w Europie? - zapytała spoglądając na Holendra. - Pułkowniku Lehman, jak idzie uzyskiwanie pozwoleń na wgląd w wojskowe dane? - wzrok blondynki przeniósł się na Niemca.

- Wszyscy już dostali informację na swój sprzęt. Czekam na potwierdzenia odczytania od Hierro, Riversa i Hosenhouka - odparł Lenny.
- Wysłaliśmy oficjalne wnioski, jednocześnie monitorujemy sieć. Za chwilę powinniśmy dostać uwierzytelnienia - zaraportował Niemiec.

- Z tego co pamiętam to oni chyba odsypiają noc, więc wyślijcie do ich miejsc zamieszkania funkcjonariuszy SPdO. I bardzo dobrze, trzeba wyciągnąć wszystko co się da od wojskowych. Jak rzadko, która centrala mamy dostęp zarówno do zasobów wojsk amerykańskich jak i niemieckich. Proxy, zajmiesz się analizą tego co wyciągniemy - stwierdziła. - Na tą chwilę nigdzie nikogo nie wysyłamy. Ameryka Południowa nie ma nic czego obecny przywódca Mroku może chcieć. Dlatego mam mocne podejrzenie, że jest to jedynie odwrócenie uwagi. Tak jak Afryka. Dlatego dopóki Biały nie postanowi inaczej, nikt z moich ludzi nie ruszy się poza granice Europy.

Czegokolwiek się spodziewali po tym zebraniu to na pewno nie takiej decyzji zaraz na start. Oczywiście była ona jak najbardziej słuszna i zdziwienie wszystkich obecnych wynikało raczej z pozytywnego zaskoczenia.
- Tak więc na tą chwilę zbieramy co możemy, ale nie oznacza to, że rzucamy swoje codzienne obowiązki w kąt - stwierdziła Obdarzona stanowczym tonem spoglądając po wszystkich. Po dokonaniu tych szybkich ustaleń wzięła go do ręki telefon i skierowała się do wyjścia. W tym momencie musiała ustalić na ile Ameryka Południowa miała przejebane.

Słyszała jak za drzwiami rozpoczynają się rozmowy, porównywanie zdobytych do tej pory informacji i przypominanie sobie o możliwych punktach ataku Mroku w Europie.
Tych, Erika doskonale sobie zdawała z tego sprawę, było mnóstwo. Dlatego właśnie Stary Kontynent i Północna Ameryka miały najsilniejsze regimenty Światła w swoich oddziałach.
Jej telefon nadal milczał.
Pani Rush nie zamierzała dłużej czekać. Idąc w kierunku kuchni by zrobić sobie kawy, wybrała numer do męża.

Rozbrzmiewały kolejne sygnały, a on nie odbierał. Wreszcie, dosłownie na chwilę przed włączeniem się poczty głosowej usłyszała jego głos.
- Cześć kochanie - był lekko zdyszany, jakby biegł.
- Czemu nie odbierasz jak do ciebie dzwonię? - rzuciła bez żadnego słowa wstępu, a w głosie miała wyczuwalną pretensję.
- Miałem wyciszoną komórkę! - odparł zaskoczony jej tonem. - Dopiero teraz wibracje poczułem!
Erika westchnęła przeciągle, czując się winną niepotrzebnego naskakiwania na niego.
- Przepraszam... Nie powinnam... Mam ciężki dzień w pracy, ale wiem, nie usprawiedliwia mnie to... - powiedziała już łagodnym tonem. - Co u was?
- Wiesz… - nagle się zamotał. - W sumie nic ciekawego...
Obdarzonej ciśnienie znów skoczyło w górę, a po plecach przeszły ciarki gdy zaraz w jej głowie wykwitło ponownie podejrzenie, że jej mąż nie jest tam gdzie powinien być.
- Co się stało? - wycedziła przez zęby.
- Nic się nie stało... - odparł starając się nadać swojemu głosowi uspokajający ton.
- Will, dobrze wiesz, że przede mną niczego nie ukryjesz... - stwierdziła. - Mam dość powodów do denerwowania się, a ty mi teraz nie ułatwiasz życia.

Westchnął ciężko.
- Zabrałem Zaka do szkółki piłkarskiej... - wyjaśnił grobowym tonem. - Już w tym wieku badają predyspozycję i koordynację ruchową. Zaprosili Zaka dalej, więc biegłem po jego ochraniacze, bo wymagają tego w testach. Wiesz, ten szał na punkcie bezpieczeństwa i fobia przed szalonymi rodzicami...

Erika odetchnęła z wielką ulgą. Nawet nie miała za złe Willowi o to, że bez konsultacji z nią zabrał Zaka do klubu piłkarskiego.
- O boże, ale mnie nastraszyłeś - odparła i od razu zrobiła się weselsza. - Wyściskaj go ode mnie i powiedz, że trzymam za niego kciuki.
- A co się stało? - teraz on się zmartwił.
- U nas spokojnie - odparła. - Chciałam po prostu usłyszeć twój głos - dodała szczerze, bo nie dało się przecież ukryć, że wiedza, że Desolator nadal jest w Aberdeen napawała ją spokojem.
- Nie gadaj… Gdyby było spokojnie, to byś tak łatwo nie przełknęła tego, że Zaka zabrałem do klubu bez twojej wiedzy.

- Na razie jest spokojnie. U nas. Tego nie mogę powiedzieć o Ameryce Południowej. Ale o tym pewnie już zaczęli trąbić w wiadomościach - odpowiedziała mu.
- Och... Nie oglądałem dziś porannych informacji, coś mnie ominęło? - był średnio przejęty. - Mam nadzieję, że cię nigdzie nie wysyłają?
- To poufne informacje - stwierdziła i uśmiechnęła się pod nosem. - Dobra, kończę, bo mam sztab kryzysowy na głowie.
- Okej, daj znać jak tam sytuacja jak będziesz mogła rozmawiać. Idę do Zaka, woła mnie.
- Dobrze. Papa. Kocham was - odparła i rozłączyła się.

Obdarzona oparła się o ścianę i westchnęła z wielką ulgą. Wiedząc, że jej mąż i syn beztrosko zajmują się codziennymi sprawami od razu zrobiło jej się lżej.
- Szefowo? - Kurt wyłonił się zza drzwi na korytarz. - Mamy pierwsze potwierdzone informacje z Argentyny.
Erika skinęła mu głową i ruszyła do sali konferencyjnej, zupełnie zapominając o kawie.
- Co macie? - zapytała od progu i skierowała się do swojego miejsca.
- Zdjęcia satelitarne i relację naocznego świadka - tłumaczył po drodze. - Boyard wie więcej.
Chwilę później byli z powrotem w konferencyjnej. Booth właśnie rozkładał wydrukowane zdjęcia na stole, żeby każdy mógł sobie spojrzeć, natomiast Lenny wrzucił najciekawsze z nich na zawieszoną na ścianie tablicę multimedialną.
Vincent wstał od laptopa.
- Mamy zdjęcia satelitarne okolic Buenos Aires - wskazał na tablicę. - Całe miasto otacza tornado, poparty opadami śniegu. Nie ma szans, żeby zobaczyć co się dzieje w środku. Mamy za to info od centrali. Dzwonił do nich funkcjonariusz SPdO, który zaspał do pracy i
znalazł się poza obszarem objętym huraganem. Twierdzi, że na obrzeżach cyklonu jest wyryty w ziemi rów, głęboki na kilka metrów. Leigong przeanalizowała to i potwierdziła, że bez problemu można tak to zrobić wiatrem. Centrala wnioskuje, że Mazzentrop chciał odciąć Buenos od świata, przecinając podziemne kable. Leigong dodała, że w ta trąba powietrzna działa jak sonar, żywioł wiatru może w ten sposób skanować cały teren jaki obejmuje.
- Ma całe miasto podane na tacy - skomentował te wieści Iacarton.
- Odcięcie komunikacji sugeruje, że chce zachować w tajemnicy co tam się będzie działo. Ale to zbyt dużo zachodu, wystarczyłoby zniszczyć lokalne elektrownie - wtrącił się doktor Cholewski
- Dlaczego w takim razie to zrobił? - zapytał Storm.
- Odpowiedź na to pytanie może być odpowiedzią dlaczego on tam w ogóle jest - odparł sucho zapytany.

- Na pewno brak naszego żywiołu dał Mrokowi powód by się nie wahać ze zrobieniem tego co sobie umyślili - skomentowała to Erika krzyżując przed sobą ręce. Zmarszczyła brwi wspominając śmierć Marco. Niestety nie udało się dorwać mordercy posiadacza żywiołu lodu. Kalipso miała pełen wgląd w akta sprawy. Zawarte w nich były też całkiem sensowne teorie co mogło się tam wydarzyć. Morderca najprawdopodobniej miał moc lotu, co sprawiło że nie zostawił śladów poruszania się na podłożu. Musiał też współpracować z kimś drugim, co tłumaczyło ślady butów, które nie należały do samotnika, którym był Marco. Najprawdopodobniej ta właśnie osoba miała sprawdzić czy Marco jest w domu, wywabił go, może prowokując do ataku, a może zwyczajnie udając ofiarę...
"Choć to drugie było mało prawdopodobne, bo co miałaby robić tu postronna osoba? Chyba że to turysta- wędrownik..." przeszło jej przez myśl. W każdym razie... Ta osoba dała znak Obdarzonemu w powietrzu i zaczęła się walka. Wciąż nie było żadnych wieści o tym by pojawił się na scenie ktoś ze zdobycznym żywiołem.
"W sumie..." - Kalipso zmrużyła oczy i uniosła spojrzenie na zebranych.

- No może właśnie to tu chodzi - stwierdziła pani Rush. - Przejęcie żywiołu to nie lada wyzwanie, zważywszy na to jak silny jest sam posiadacz i jakie ma plecy - zaczęła. - Ale zdobycie tej mocy to dopiero początek problemów. Przez pierwsze miesiące taka osoba niby ma potęgę, ale nie potrafi z niej korzystać - kto jak kto, ale Kalipso była w tym temacie ekspertem. - Może ten kto przejął żywioł Marco nie opuścił kontynentu? Może uznał, że skoro nowy nadzorca nie stanowi zagrożenia to zostanie tam? A gdyby to był do tego członek Mroku, który w ten sposób chciał sobie pozycję podnieść? Może wraz z tą mocą chciał urwać się ze smyczy Mazzentropa? Odcinając zasilanie przywódca Mroku zapewnił, że ta osoba nie ściągnie sobie wsparcia znikąd. No i nie może się on przemienić i uciec powietrzem, bo przecież Mazzentrop rozpostarł skanowanie wiatrem, o którym wspomniała Leigong.

Po jej słowach zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w nią, na części twarzy pojawiło się przerażenie związane z perspektywą walki żywiołów w centrum pełnego cywili miasta.
- Przejęcie żywiołu lodu przez Mazzentropa jest pozbawione sensu, gdyż dwie identyczne moce się nie kumulują, to potwierdzone - zauważył doktor Cholewski. - Wszak teoria o przywołaniu do porządku zbuntowanego podwładnego odpowiada na wiele wiszący w zawieszeniu pytań i może nas choć częściowo przygotować na to co się wydarzyć.
- Musimy dać o tym znać centrali. Niech Vellanhauer wie z czym może się musieć zmierzyć. Już sam Mazzentrop to jest coś z czym nawet on nie powinien się od tak mierzyć, a co dopiero dodając tam jeszcze jeden żywioł… - dodał Boyard.

- Tak - skinęła głową Erika. - Ktokolwiek tam zostanie wydelegowany, musi liczyć się, że poza Mazzentropem może tam być jeszcze jakiś żywioł go wspomagający - po tych słowach wstała od stołu i spojrzała do Proxiego. - Przekaż to info na K2 i informuj mnie na bieżąco. A teraz was na chwilę muszę zostawić, bo mam jedną rozmowę, która nie może już dłużej czekać - zamknęła laptop, zostawiając go na blacie. Szybkim krokiem wyszła z sali.

"Nie, najpierw kawa, nie dam rady znosić go bez niej" stwierdziła i skierowała kroki do pomieszczenia w którym stał ekspres do kawy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 21-02-2018 o 19:19.
Mag jest offline  
Stary 17-10-2017, 21:41   #167
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=LbpHB9wbDhY[/media]

Złoty z zdecydowaną ulgą przyjął dotarcie Deana. Niby była to tylko jedna dodatkowa osoba, ale wyraźnie czuł że szale się wyrównały. Zresztą jego moc… Zdawała się Theodorowi dziwnie znajoma. Nie był wstanie uchwycić skąd, ale kiedyś już ją widział. I czuł że jej potencjał niszczący Obdarzonych jest absolutnie nieograniczony. Musieli zrobić wszystko by zmaksymalizować potencjał Swifta, był ich jedyną nadzieją.

~ Słoneczko zaraz przestanie się bawić. ~ pomyślał Goldar i znalazł sobie osłonę w postaci na wpół obalonej ściany.
- Musimy zapewnić Swiftowi trafienie, pakuj kule. - zwrócił się do Coopera i wytworzył kilka tuneli aerodynamicznych, ale żaden z nich nie biegł do wrogiej piątki. Raczej na jego boki i ponad niego, tak aby ograniczyć mu pole manewru. - Jak walczyliśmy kontrolowałeś metal, możesz unieść samochody i zrobić z nich ścianę ograniczającą widoczność? - spytał dużo ciszej - Czwórka miała ciekawą moc, chyba mógłbym… Wymusić na nim jej użycie, tylko muszę go dotykać.
Cooper skinął głową i wyciągnął ręce. Z jednej wystrzelił kule ogniste, drugą podniósł po kolei cztery samochody. Złoty utrzymał tunele, sam zaś zaczął przemykać w kierunku powalnego Paskuda, jak zaczął nazywać w myślach wrażą czwórkę. W biegu rzucił okiem w przód, tak aby wybrać możliwie najbezpieczniejszą trasę.

Cytat:
Kule ognia wybuchały dookoła wrogiej Obdarzonej, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Jej uwaga w zupełności była skupiona na McWolfie.
- TY! - ryknęła i machnęła rękami. Jej nicie chwyciły Deana za ręce i rozrzuciły je na boki, przerywając mu tworzenie kolejnej kuli energii. Pozostałe z działających tarcz wycelowały i strzeliła w odsłoniętego Swifta.
Goldar nagle wrócił do teraźniejszości i stanął w miejscu, nie mógł pozwolić na śmierć przyjaciela. Zrobił coś czego jeszcze do tej pory nie próbował. Uniósł dłonie, jakby podnosił coś niewyobrażalnie ciężkiego i skupił swoją moc, swoją energię na otaczającym go świecie. Wszystko przesuwało się ku przodowi, w równiutkich Planckach, najmniejszych jednostkach czasu, które były dla normalnego człowieka niezauważalne. Dla niego też nie. Ale gdzieś z tyłu świadomości je czuł. W myślach wyznaczył fragment materii, zwykłe powietrze pomiędzy Deanem, a nadlatującymi pociskami i na moment wyrwał je z upływu czasu.

Poczuł nagły odpływ sił... Ale udało mu się. Salwa pocisków zatrzymała się w miejscu i czasie. Na kilka sekund. To jednak wystarczyło. McWolf szarpnął się, podciągnął nogi i zdążył przywołać nimi swoją tarczę. Gdy wytworzona przez Theo osobliwość przestała działać, pociski ponownie przyspieszyły i rozbiły się o jego ochronę. Wroga Obdarzona nie przestawała jednak strzelać, odłupując kolejne fragmenty tarczy. Wtedy do walki włączył się też Hammer. Skrócił maksymalnie dystans i zaczął pruć ze swoich dział w odsłonięte plecy ich przeciwnika. Z ziemi ostrzał prowadzili także pozostali członkowie Światła.
Złoty westchnął delikatnie i powlókł się w stronę Paskuda. Zrobił co mógł, teraz reszta zespołu musiała kupić mu nieco czasu. Nie był tylko pewien czy po swoim najnowszym wyczynie będzie miał dość siły by doprowadzić swój plan do końca...

Kiedy Theo powoli przemieszczał się w kierunku stawu za ruinami ratusza, walka w powietrzu trwała nadal. Wroga Obdarzona przyjmowała coraz więcej trafień. Nagle rozrzuciła ręce na boki, zupełnie pozbywając się gardy. Nicie wystrzeliły i oplotły każdego z jej przeciwników. Do tej pory używała ich na maksymalnie dwóch Obdarzonych, więc teraz gdy musiała je rozdzielić zdołała pochwycić każdego tylko za jedną z kończyn, nogę lub rękę. Był też problem, żeby zrobić coś więcej. Dlatego członkowie Światła dalej prowadzili ostrzał. W tym momencie latająca Obdarzona pokazała czwartą ze swoich Mocy. Gwałtowne wyładowania elektryczne rozeszły się po jej niciach i uderzyły w każdego z oplątanych. Po trzech sekundach walka była praktycznie skończona. Velvet i Hammer spadali kopcąc się z poczerniałych pancerzy. Cooper zwalił się na plecy i znieruchomiał. Jedynie Dean był w stanie się utrzymać w powietrzu, choć też było z nim kiepsko.

To mogła być Elektryczność. I teraz kiedy był już tak blisko celu zerwał się do biegu. Niemal rozszczepił swoją jaźń, zmuszając część swojego umysłu do analizowania najbliższej przeszłości. Nie patrzył na sekundę, czy dwie w przód, lecz na ćwiartkę, czy może nawet mniej. Wytworzył tunel aerodynamiczny od niego do leżącego w stawie Paskuda. Był gotowy do być może ostatniego wysiłku tego dnia, a być może ostatniego wysiłku jego życia. Otoczył Czasem staw, po czym zawęził go do leżącego w nim Obdarzonego i “wyszukał” moment w którym ten zaczął wibrować. Niemal ślizgiem wpadł do wody, chwycił warczącą coraz ciszej czwórkę i podniósł go na nogi. Przypomniał sobie jak ten wbił się w wiszącego w powietrzu Dozera. To była niemal identyczna sytuacja, tylko rozmiar wroga nieco większy. To była jego szansa, póki oponentka była odsłonięta. Skoncentrował się i “pchnął” wroga w moment w którym ten uruchomił swoją moc, równocześnie tworząc tunel biegnący prosto od niego, do klatki piersiowej wiszącej nad nimi piątki.

Zobaczył też jak wygląda sytuacja w powietrzu. Dean miał przebite niciami stopy oraz dłonie. Wroga Obdarzona rozciągnęła go na odkrywając jego pierś. W jej ręce zmaterializowała się włócznia, którą chwyciła oburącz i wzięła zamach by wbić ją w Swifta.

Theo momentalnie zmienił plan. Tunel aerodynamiczny delikatnie zmienił trajektorię, Paskud natomiast zaczął wibrować, coraz szybciej i szybciej, by w końcu wystrzelić z rąk Theo niczym korek od szampana. Czwórka poleciała po linii prostej, centralnie w opadającą włócznię, po drodze rozrywając nici którymi pochwycony został Dean i wyrywając broń z dłoni właścicielki, ale nie zatrzymując się na jej drzewcu, tylko przechodząc przez nie jak gorący nóż przez masło. Rycząc i bogato lejąc krwią Paskud poleciał gdzieś daleko poza pole widzenia walczących.

Wroga Obdarzona zatrzymała się i skierowała wzrok na Goldara. Musiała być strasznie wściekła, głowę miała lekko pochyloną, a ręce opuszczone wzdłuż ciała w pozycji przypominającej na myśl drapieżnika gotowego do skoku. Dean się szybko pozbierał korzystając z tej chwili nieuwagi i wystawił ręce przed siebie tworząc kulę.
- Mam już tego dość - odezwała się członkini Mroku. Machnęła ręką i obwiązała niciami głowę Swifta. Szarpnęła nim całym, rozpraszając kulę, i posłała go w kierunku Theo, doprawiając po drodze młodego dwoma pociskami z swoich lewitujących tarcz. Goldar rzucił się w bok i spróbował “złapać” wystrzelone pociski, tak aby Swift zdążył się pozbierać. Nie udało mu się. Dean z impetem dostał w skrzydła i spadł na ziemię, niczym Ikar który porwał się na słońce. Wroga Obdarzona uniosła się i odleciała spokojnie, w kierunku w którym wcześniej poleciał Paskud.

Złoty podniósł się z ziemi i podbiegł do Deana, by zobaczyć w jakim stanie ten się znajduje.
Chłopak powoli się podnosił i od razu spojrzał w kierunku odlatującej. Przez chwilę próbował ogarnąć co się dzieje. Miał kilka ran, najgorsze to zniszczone jedno skrzydło, poza tym nie było żadnych witalnych trafień.
- Jesteś cały? Mamy problem jeśli wróci. - stwierdził Goldar kucając przy powalonym. - Z takimi mieszaninami mocy nie damy jej rady.

- Dlaczego odleciała? Co się stało? - rozejrzał się dookoła. Spośród pozostałych członków Światła w postaci zbroi pozostali jedynie Velvet i Sly. Hammer leżał rozciągnięty w ludzkiej postaci na połamanym drzewie obok o dziwo nietkniętej fontanny przed ratuszem.

- Wygląda na to że jest umiarkowanie przejęta jego stanem. Jak stanem ulubionego psa, i chyba poleciała zobaczyć co z nim jest. Mamy kilka chwil, Paskud musiał daleko polecieć. - westchnął i podniósł się. Podał Deanowi dłoń by pomóc mu wstać. - Sly, Velvet? Dychacie jeszcze? - spytał zbliżając się do nich.

- Mam problem żeby się podnieść, ale jestem przytomny - usłyszeli głos Coopera, który nadal leżał w kamienicy w którą wpadł już dobrą chwilę temu.- Kurwa mać - wyrwało się Catherine. Podniosła się trzymając za rękę, gdzie miała kikut zamiast dłoni. - Chyba poznaję tą sukę…

- Poczekaj. Nie ruszaj się. - zwrócił się do Velvet i sięgnął ku jej kikutowi przez Czas. - Może szczypać. I boleć. - dodał i zaczął go powolutku cofać, liczył że starczy mu sił. - Mów co wiesz.

- Co robisz? - spojrzała ze zdziwieniem. Obszar rzeczywistości przy jej ręce zrobił się zamazany. - A ta... Ksywa Weaver. Walczyła w Paryżu. Tylko ona zamanifestowała te niewidzialne nicie. Mógł to ktoś przejąć, ale wtedy miała też te latające tarcze. Możemy z dużą dozą założyć, żę to ona. - W miarę jak mówiła, Theo czuł jak nogi się pod nim uginają. Tymczasem rzeczywistość wokół ręki nie była tyle zamazana co przewijała się w tył. Wreszcie jej ręka wróciła na miejsce, a Goldar miał ochotę zwymiotować z zmęczenia.
- Kurwa. Mać. - wydusił tyko z siebie i upadł na kolana. - Czyli mamy... Kogoś doświadczonego... Szanse na wsparcie? - rzucił w kierunku Coopera - Tak jej nie damy rady... Jesteśmy za słabi.

- Smaug jest pewnie już w Argentynie... Nie mamy innej piątki w Stanach... Oprócz Swifta. Dean podniósł się. Był obity, pancerz miał w krwi, ale stał prosto.
- Lecę ją gonić. Jeśli trafię, to ją ściągnę na raz - oświadczył.

- Gówno. Miałeś dwa solidne otwarcia, za żadnym razem się nie wyrobiłeś, teraz nie będzie lepiej. Tym bardziej że ona wie że to jedyna rzecz jaka jej grozi. Ta kula... To twoja podstawa? - spytał retorycznie - Powiedz mi jak ją manifestujesz. Wcześniej miałeś problemy, prawda?

- Załapałem podczas walki w Chicago. Mniejsza o szczegóły... - warknął. Był bardzo zły.

Goldar uważnie przyjrzał się Deanowi. Znał tą moc... Ten gniew. Czy należała do Niej?
- Jeśli mogę się wtrącić... Zażądaj końca tej drugiej osoby. Nie "twórz", nie pośrednicz. Wyobraź sobie rzeczywistość w której wroga nie ma... I wymuś na niej poddanie się twojej woli. I nigdzie nie idziesz sam. Jeśli już to robimy to razem. - stwierdził i podniósł się z klęczek. Zachwiał się, ale ostatecznie utrzymał równowagę. - Mogę cię nieco przyspieszyć.

Dean odwrócił głowę w jego kierunku, ale nic nie mówił. Jedynie się mu przyglądał.Wtedy usłyszeli dźwięk wirników nadlatującego śmigłowca. Po kilkunastu sekundach przeleciał nad nimi Apache z oznaczeniami SPdO.
- Niech podadzą nam info o obecności wroga - rozkazał Cooper. Dean skinął głową, podniósł ręce i wykonał nimi odpowiedni gest. Pilot śmigłowca odpowiedział przez głośnik.
- Jednostka oznaczona jako Bandyta-2 oddala się w kierunku północnym. Amerykańskie informuje o gotowości użycia rakiet ziemia-powietrze.

- To byłby nie najgorszy pomysł. Rakiety pewnie nie będą wystarczające by ją zdjąć, ale kilka dobrych salw mogłoby ją zaabsorbować na wystarczająco długo żeby dać nam otwarcie. - Theo powiedział do Coopera - Zresztą nie mamy chyba lepszego pomysłu, prawda?

- Zgadzam się, przekaż to Swift. - McWolf bez słowa wydał rozkaz.
- Przyjąłem - odparł pilot śmigłowca. - Pomoc medyczna w drodze.

- Jeszcze moment. - dodał Złoty i zamknął oczy. Skupił Czas i spojrzał w przyszłość. Tym razem przekaz był bardzo jasny. We wszystkich przyszłościach wroga Obdarzona nie wróciła w najbliższym czasie. - Mamy niemal godzinę zanim wróci. - oznajmił - I Paskud chyba to przeżył. Koleś jest niezniszczalny. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. W końcu nie zobaczył w żadnej przyszłości charakterystycznej mgiełki uderzającej o jego pierś...
- Proponuję wrócić na ten czas do ludzkiej, zjeść coś i odpocząć. - dodał i rozsiadł się na ziemi. Pozostało mu czekać na rozwój wydarzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 17-10-2017 o 22:26.
Zaalaos jest offline  
Stary 23-10-2017, 00:29   #168
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Czekanie w tej wodzie doprowadzało go do szału, nie tyle co samo przebywanie w niej, ale to że nie miał możliwości się poruszać, przez to zaczęło mu się robić zimno. Nawet jeśli był środek lata to słońce nie dolatywało wszędzie, na przykład tam gdzie znajdował się Lis. Nie zdążyło niestety nagrzać wody jak należy dlatego też był nerwowy co do tego. W tej nudzie musiał się czymś zająć i postanowił wrócić wspomnieniami do trwającego prawie pół roku szkolenia w Świetle, gdzie nie miał wcale lekko. Tu to było prawdziwe życie, w Ju-Jitsu zdobył wprawdzie czarny pas, i to nie tylko za zdawanie egzaminów, ale również za styl walki jaki opanował. Wszyscy go chwalili, że zdolny, silny, ale on uczynił te Ju-Jitsu częścią swojego życia,tak choćby się z tym urodził. Nie interesowało go nic innego oprócz ciężkich treningów. I porównując trenowanie tej sztuki walki z jego aktualnym treningiem w świetle, to często dostawał luzy. Nie obrywało mu się za każde nawet najmniejsze niedostosowanie się do rozkazów. Tutaj w Świetle jak nie wykonywał w trakcie szkolenia poleceń, dostawał podczas sparingów ostry wpierdol.
Przez te ciągłe opieprzanie, kilka dni, może nawet tydzień czasu nie umiał się wyspać, wszystko go bolało, przewracał się z boku na bok, łaził po pokoju pół nocy co skutkowało większym zmęczeniem dnia następnego. Dopiero po dwóch tygodniach pojął dlaczego tak właściwie ma przewalone. Stał tak przed lustrem i zastanawiał się co on im takiego zrobił? Z jakiej racji nie mają dla niego żadnych ulg.. gdy tak się sobie przyglądał w łazience przy lustrze, zrozumiał ten cały bałagan. Kryształ. To on powodował, że Maciek podczas przemiany był nerwowy, kierowały nim złość i wrogie nastawienie nawet do towarzyszy. Najgorzej było jak go ktoś wkurzył, wystarczyło trochę, kryształ powodował gniew i złe nastawienie do drugich.
Porównał to sobie ze szkoleniem. Każde sparingi rozpoczynał jako pierwszy szarżą, co w efekcie dawało przegraną a sam Lisicki był wkurwiony, że po raz kolejny dostał łomot.
Oczywiście widział kryształy innych Obdarzonych i co go zastanawiało to ich barwa. Jedni mieli jasne inni ciemne kryształy. Maciek miał ciemny a i jego charakter również był jak ten ciemny kryształ, bez uczuć, ale tylko podczas przemiany.
Poczytał sobie z tego powodu kilka książek w wolnym czasie, między innymi o emocjach jakie wywołują ciemne oraz jasne kolory.
Zainteresowała go także literatura o świecie o żywiołach panujących w nim. Co może dzięki żywiołom osiągnąć.
A gdyby tak posiąść jeden z żywiołów jako kolejną moc?

Po pierwsze, nie miałby szans ze swoimi mocami na kogoś z żywiołem, więc nie ma co marzyć o takich przyjemnościach, a po drugie może nawet nie ma nikogo kto posiada żywioł? Skąd miał to wiedzieć, przez ostatnie sześć lat był sam więc teraz trudno było nawiązać z kimś dialog. Chyba że z Nils, ale ona była jego szkoleniowcem. Także najwięcej czasu spędzał z nią na “ringu” podczas treningów.
Przez ten czas szkoleń nauczył się go kontrolować, kontrolować emocje jakie nim targały. Nie czuł złości zaraz po przemianie, wręcz przeciwnie, był spokojny do danej sytuacji w jakiej się znajdował podczas treningów. Najpierw oceniał szanse na wygraną, czy uda mu się pokonać przeciwnika podczas szarży zaraz na początku, co dotychczas zawsze robił i się nie udawało, ale on był zaślepiony i niczego nie zauważał.
Nie zauważał że przegrywa właśnie przez zbyt duże emocje. Dostawał wpierdol od Nils głównie przez to, dlatego chcąc nie chcąc musiał zapanować nad własnymi emocjami. Udało mu się to w dużym stopniu, a co za tym idzie. Nie atakował jak jebnięty, tylko przemyślał sytuacje w których się podczas sparingów znajdował.

Czekał aż jego pierwsze zadanie w Świetle wykona jakikolwiek ruch lub co się za chwilę wydarzy. “Kark” nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, tylko stał i obserwował.
Ciekawe czy wie że tu jestem. Głupie myśli nachodziły Lisickiego. Skąd niby mógł wiedzieć, że ktoś nurkuje akurat w tym miejscu i akurat w tym czasie? Nie było najmniejszych szans żeby ten koleś miał taką wiedzę.
Niedługo potem podpłynęła łódź a dosłownie pięć minut później zanim dwie osoby z tej łodzi weszły na pokład większego “okrętu", zostały wrzucone z poderżniętymi gardłami do wody blisko Maćka.
Lisicki zerknął na ciała dryfujące nieopodal.
Kawał skurczybyka z tego Obdarzonego. Podpłynął do łodzi i wspiął się do środka.
Ciekawe masz hobby, ale żeby od razu do wody wrzucać?
Pokład nie był duży, ale Lisu schował się chwilowo za opuszczonym częściowo żaglem. Członek Mroku odpalił silnik i powoli zaczął kierować łódź ku wyjściu z portu.
Maciek wiedział że jak się oddali na zbyt dużą odległość to czekająca w pogotowiu Nuke będzie miała problem z pomocą jeśli przyjdzie taka potrzeba. Innymi słowy będzie zdany sam na siebie. Ale że nauczył się myśleć racjonalnie to postanowił nie cwaniakować i mieć w pogotowiu Nils.
Ściągnął okulary i rzucił nimi o ziemię, tak żeby dźwięk doszedł do koksa przy sterze i wyłonił się z za żagla.
“Kark” natychmiast sięgnął za plecy i szybkim ruchem wydobył nóż, ale dalej trzymał go niewidocznym.
- Chyba nie ta łódka - zagaił po angielsku mrużąc oczy.
- Oczywiście że ta, odejdź od steru - rzucił od razu bez zbędnego gadania. Maciek wiedział że to Obdarzony, dlatego wiedział także że musi uważać na każdy jego ruch.
- Chyba sobie kpisz - zrobił dwa kroki do przodu i bez żadnego ostrzeżenia zaatakował.
Chcąc uniknąć ciosu cofnął się i wyprowadził niskie kopnięcie w kolano, by podciąć przeciwnika. Ten jednak nawet się nie zachwiał, natomiast Lisu poczuł jakby kopnął skałę.
Wrogi obdarzony zaatakował nożem, ale Maciek uderzył go pięścią z wyciągniętymi kłykciami w nadgarstek i ten upuścił broń. Jednak mając wolne obie ręce chwycił go swoimi wielkimi łapami za lewe przedramię i prawy bark. W palcach miał siłę imadła. Bez problemu podniósł Maćka, którego wszelkie próby obrony spełzły na marne, i wykonał rzut jak z podręcznika judo, prawie wgniatając go w drewniany pokład jachtu.
W ostatniej chwili Lisicki schylił głowę, bo inaczej miałby już złamany kark. W każdym razie odjęło mu oddech. Jeszcze nie spotkał się nigdy z tak brutalną siłą połączoną z taką techniką.
Maciek zdziwiony złapał oddech, nie miał zamiaru nic mówić, musiał szybko to zakończyć. Próbował się podnieść, ale przeciwnik był już nad nim. Lisu był w katastrofalnej pozycji, i wiedział, że w ludzkiej postaci nie miał z nim szans. I przemienił się stojąc jeszcze na pokładzie kutra.

Nagły przyrost jego rozmiarów rozbił brzegi łodzi, a jego przeciwnika wyrzucił do wody. Lisicki ostrożnie podniósł się, jachtem mocno bujało i niewiele brakowało, by zaczęła tonąć. Mimo wszystko jednak nadal utrzymywała się na wodzie.

Po jego przeciwniku nigdzie nie było śladu.
Maciek przybrał szybko ludzka postac póki wroga nie było na sterze, nie miał zamiaru walczyć z nim w wodzie, on sam nie miał nic do potyczki w takim miejscu. Podbiegł i zawrócił jacht w stronę brzegu. Był bardzo uważny jeśli chodzi o wielkiego karka, jak rzeczywiście był Obdarzonym, nie mógł go Maciek lekceważyć, czekał na najmniejszy ruch bądź odgłos dobiegający z pod spodu i natychmiast się przemienił gdy coś usłyszał.
Dlatego gdy tylko łodzią nagle zakolebowało, mężczyzna puścił ster, wziął rozbieg i wyskoczył przemieniając się w powietrzu, po czym wylądował z łoskotem na pomoście, który na szczęście był betonowy i wytrzymał jego ciężar.
Jacht nagle pękł na dwoje i spomiędzy resztek wyłoniła się sylwetka Obdarzonego.
[media]https://pre00.deviantart.net/8fa6/th/pre/i/2014/315/6/0/dredd_by_benedickbana-d861iaw.jpg [/media]
Miał dobre osiem metrów wzrostu.
O cholera, ale wielki… Maćkowi zmiękły nogi, w pogotowiu czeka Nuke, dlatego był trochę spokojniejszy.
-Wychodź na brzeg - ryknął do wrogiego Obdarzonego. Zerknął jeszcze tylko w kierunku gdzie znajdowała się Nils dając do zrozumienia że będzie potrzebna za jakąś chwilę. Lisicki musiał obmyśleć plan jak zacząć tą walkę, co w ogóle zrobić z takim olbrzymem, być może nie będzie miał z nim szans, ale to się okaże.
Przyjął gardę i bacznie obserwował co jego przeciwnik uczyni i wodził za nim cały czas wzrokiem.
 

Ostatnio edytowane przez Ramp : 25-10-2017 o 09:27.
Ramp jest offline  
Stary 17-11-2017, 20:06   #169
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack wypadła z sypialni, jakby się paliło, co prawda, to co się działo na zewnątrz nie było pożarem, ale niewiele mu do tego brakowało. W pierwszej chwili Jack zupełnie zmroziło i nie mogła postanowić co chce zrobić. Pomóc Davidowi, słuchać dalej, rzucić czymś w zamaskowanego napastnika czy po prostu wyciągnąć telefon służbowy i dzwonić po wsparcie, bo właśnie chcą im zabić Nadzorcę. A potem David wypowiedział imię Mazzentrop, wskazał na Dove, powiedział o Beckett i ujawnił, że jest ona żywiołem Błyskawicy i świat nagle przyspieszył. Szron, który pojawił się w pokoju, sprawił, że Jack oderwała wzrok od Lovana i popatrzyła na nieznajomego
- Ty.. Ty zabiłeś Marco - myślała, że wypowiada te słowa na głos, ale były ledwie szeptem. Zadrżała cała, ze strachu, który ją ogarnął i patrzyła na Jakiro to na nieznajomego. - Beckett jest w domu, ma wolne - odpowiedziała machinalnie na ostatnie pytanie, jakby było rzuconym w jej kierunku rozkazem. Zamknęła za sobą drzwi do sypialni słysząc ujadającą i najwyraźniej bojącą się przekroczyć próg pokoju Lulu. Działała instynktownie, bez pomyślunku. Miała na sobie krótkie spodenki, w których spała i bluzkę na ramiączka, narzuciła na siebie lekką bluzę, bo przecież nie musi się ubierać skoro będzie musiała się przemienić. Adrenalina na razie chroniła ją i choć Dove całkowicie zdawała sobie sprawę, co insynuował nieznajomy, a do czego przyznał się David, jej świadomośc na razie schowała te fakty głęboko, by nie przysłoniły jej szerszej perspektywy i pozwoliły działać.
- Jedźmy - powiedziała beznamiętnym głosem, unikając wzrokiem Davida. Zgarnęła z blatu kuchennego kluczyki do służbowego auta i telefon Lovana - ten prywatny. - Ale zostawisz go… Sama się nim potem zajmę. - nawet nie odwracając się w kierunku Jakiro powiedziała do zamaskowanego mężczyzny. Jednocześnie też wybrała ostatnie połączenia na telefonie jej szefa i wybrała numer Smauga, zaraz przykładając aparat do ucha.

W tym czasie gdy ona szybko ogarniała się, zamaskowany obcy stał w bezruchu na środku mieszkania, mając twarz skierowaną na leżącego i trzymającego się za gardło Lovana. W pewnym momencie powiedział cicho:
- Ok, mam.
Nie było to na pewno skierowane do niej. Musiał rozmawiać z kimś innym. Być może przez tą maskę.
W każdym razie w następnej chwili zrobił dwa kroki i wyskoczył przez okno przebijając się przez szybę jakby była z cukru.
Dove zatkało bo byli na dziesiątym piętrze. Odruchowo podbiegła do okna i ponownie przeżyła szok. Wiało przeraźliwie zimnym wiatrem, a z nieba zaczął prószyć śnieg.
Tymczasem zabójca Marco po kilku sekundach wylądował na chodniku przed blokiem, nagle wyhamowywując kilka metrow nad ziemią. Szybko pobiegł i wskoczył na zaparkowany nieopodal sportowy motocykl i ruszył z piskiem opon. W jednej chwili zniknął za budynkiem, kierując się w kierunku zachodniej części miasta, gdzie swoje mieszkanie miała Beckett.
Dove mrugała wyglądając przez okno. Przyciągnęła materiał bluzy bliżej siebie, osłaniając się przed kąsającym zimnem. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale zwarcie, do jakiego doszło w jej obwodach, nie pozwoliło jej zebrać myśli i wypowiedzieć nawet jednego słowa, o składnym zdaniu nie wspominając. Bała się spojrzeć na Davida, dlatego tępo wpatrywała się w zakręt, za którym zniknął motocyklista. W ręku wciąż trzymała telefon, który wybierał numer Smauga i dopiero pierwsze biiiip, otrzeźwiło ją na tyle, że przyłożyła smartfona do ucha modląc się by Jack odebrał i to szybko.
Po trzech sygnałach, jakby to był standard którego zawsze się należało trzymać, Vellanhauer odebrał.
- Smaug, słucham? - mogło się wydawać, że o tej porze każdy mógł być zaspany ale nie on. Głos miał pewny i silny.
- Tu Cheza - zaczęła, a potem nabrała powietrza, by wyrzucić z siebie na jednym wydechu - Nie mam czasu wyjaśniać, ale zaraz w Buenos Aires pojawi się Mazzentrop, powiadom kogo trzeba.
- W formie zbroi czy to incognito? - dopytał przytomnie, choć wieść była jedną z najgorszych jakie można było przekazać.
- Zbroi. Planuje przejąć żywioł Błyskawicy - Jack weszła w tryb pracy, mówiła jak robot, ze spokojem w głosie, choć jej spojrzenie w tej chwili właśnie ćwiartowało Davida na kawałki.
- Skąd się ten żywioł tam wziął? - zapytał, ale słyszała jak szybko się porusza, chyba biegł.
- Sekunda - zwróciła się do Smauga odwracając w kierunku Davida.
- Zbieraj się, jedziesz naprawiać to co spieprzyłeś - chłód w jej głosie był niemal namacalny.
- Beckett ma żywioł, Lovan ją sprzedał - wyjaśniła Smaugowi, samej ruszając w kierunku wyjścia, bo nie miała więcej czasu na zmarnowanie.
Tym razem go zaskoczyła. Aż na chwilę przystanął.
- Niech to zostanie na razie między nami. Nie eskalujmy problemów poza ten z Mazzentropem - mówił gorączkowo, pewnie analizując sytuację. - Dam znać Białemu, lecę do was. Uciekajcie jeśli dacie rad… - urwało połączenie.
- Cholera - zaklęła Spoglądając na telefon.

Nagle wysiadło światło. Przestała działać lodówka i inne sprzęty w kuchni. Szybkie spojrzenie przez okno uświadomiło ją, że prąd wysiadł w całej dzielnicy, jeśli nie mieście.
Jack zmarła z telefonem w dłoni. Rozejrzała się gorączkowo wokół i cisza, która zapadła po wyłączeniu się wszystkich elektronicznych urządzeń w domu była prawie, że bolesna. Spojrzała na Lovana jasnymi tęczówkami, w które dopiero teraz wkradł się strach.
- Zginiemy przez Ciebie.
Nie odparł nic, tylko powoli się podniósł. Unikał jej spojrzenia jak ognia.
Coś w niej pękło, serce, wola.. nieważne czym to było, ale sprawiło tyle, że Jack podeszła do Lovana i wymierzyła mu siarczystego plaskacza. Była wściekła, przerażona jak nigdy i zupełnie nie wiedziała co robić.
- Ocknij się do cholery! – krzyknęła na niego, by zmusić obdarzonego do działania, bo nie mogła zostać z tym wszystkim sama.
- On już tu jest, jeśli nas odcięło, nie zdążymy już do Beckett, ale możemy mu uprzykrzyć życie. Jakie on ma dokładnie moce?
- Żywioły lodu i powietrza. Nie wiem więcej - odparł natychmiast. Potarł ręką po policzku, ale widać było, że go otrzeźwiła. - Ruszajmy, formę zbroi zachowajmy na jak najpóźniej. Musimy pomóc jej uciec - mówił to z wyraźnym ciężarem, czuł się winny i nie miał jak tego ukryć.
Jack już nic nie odpowiedziała, bo jedyne co mogła powiedzieć, to obelgi i oczywistości wywarczane w jego kierunku, a które on dokładnie mógł odczytać z jej spojrzenia. Nigdy tak na niego nie patrzyła, zupełnie jakby był kimś obcym. Nałożyła trampki na nogi i przeskakując, po wyłamanych drzwiach wyszła, a właściwie to wybiegła z mieszkania, by dostać się do służbowego auta, nie mieli nawet ułamka sekundy do stracenia.
Lovan był tuż za nią, rozglądając się.
- Daj, poprowadzę, lepiej znam miasto.
- A co pozwiedzałeś szukając miejsca na ukryte biuro? – prychnęła, ale rzuciła w niego kluczykami.

[MEDIA]http://m.wm.pl/2014/06/z9/kluczyki-198577.jpg[/MEDIA]

Nie odpowiedział na tą zaczepkę.
- Musimy uruchomić siły SPdO. Na Mazzentropa to i tak będzie miało, ale choć trochę zwiększymy nasze szanse… Tylko to po drugiej stronie miasta niż mieszkanie Beckett - zauważył.
- Jedź do SPdO... ja pojadę do Beckett, wiem gdzie mieszka. – odpowiedziała nawet na niego nie patrząc. Mieli dwa auta służbowe i choć rzadko z nich korzystali to była ta okazja, kiedy mogło się to przydać. Nawet nie patrzyła na Lovana, wypowiadając te słowa. Była wściekła na niego, ale nie potrafiłaby ukryć, że się boi nie tylko o swoje życie, ale i o jego, mimo wszystko.
- Ok. Jeśli będzie możliwe, niech się przemieni i od razu ucieka na drugi koniec kontynentu. Powinna to zrobić po sieci albo torach kolejowych. Tylko… Mazzentrop pewnie zaczął od odcięcia miasta. Ja bym tak zrobił - wyjaśnił. - Myślę… Sprowadź ją do portu. Podmorska sieć może ją wyrzucić na drugi kontynent. Sprowadzę tam wszelkie siły jakie będziemy mieli.
- Tak zrobię - nie spojrzała na niego kiedy, znalazła się na parkingu, przebiegając pomiędzy obcymi autami, próbując się dostać do jej własnego. Otworzyła drzwi przyciskiem i centralny zamek puścił, pipcząc przy tym cicho, dając znać o pozycji auta gdyby zapomniała gdzie je zaparkowała. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiedziała co i jak ująć to co chciała przekazać. Więc jedynie westchnęła kręcąc głową do własnych myśli.

Mężczyzna otworzył samochód i sięgnął do schowka.
- Podejrzewam, że to będzie najlepsza forma kontaktu - wyciągnął krótkofalówkę. - Powinnaś mieć u siebie taką samą.
Wziął głębszy oddech, ale jedyne co zdołał powiedzieć to:
- Uważaj na siebie. - po tych słowach wsiadł do samochodu i wyjechał z podziemnego parkingu. Na szczęście brama była otwarta, inaczej musieliby siłą ją wyważyć.
Ona wkrótce podążyła w jego ślady. Wcześniej wyciągnęła swoją krótkofalówkę i nastawiła na nasłuch. Przez szumy odzywały się czasami głosy funkcjonariuszy SPdO, którzy wpadli na podobny pomysł, ale byli daleko więc się nie wtrącała, żeby nie powodować niepotrzebnego zamieszania.
Drogi pokrywała już kilku centymetrowa warstwa śniegu. Już po pierwszym kilometrze spostrzegła skutki niespodziewanej zimy w kraju, który taką pogodę w ciągu ostatnich stu lat widział dopiero drugi raz.
Mnóstwo większych i mniejszych stłuczek, ludzie nie mogący ruszyć z miejsca… Wyglądałoby to dosyć komicznie, gdyby nie świadomość w jakiej sytuacji wszyscy byli.
Ona sama na szczęście pochodziła z stosunkowo zimnego Illinois i śnieg na drodze nie był dla niej czymś niezwykłym. Musiała wszak uważać, gdyż nie miała przystosowanych do takich warunków opon.
Na szczęście Argentyńczycy tak bardzo sobie źle radzili z jazdą, że z rzadka mijała jakikolwiek inny pojazd na drodze.
Była w połowie drogi gdy rozmowy z krótkofalówki przybrały na sile. Z kontekstu wynikało, że rozmawiają funkcjonariusze w bazie SPdO.
- Martinez, uruchomiłem zapasowy generator, można włączyć światła.
- Oliviera, włączam. Jest! Teraz tylko… O kurwa.
- Zamorano, co jest?!
- Oliviera, na zewnątrz…
- Jakiro, każdy kto mnie słyszy niech się wycofa!
- wtrącił się w to wszystko Lovan - Atak Mroku, powtarzam to atak Mroku!
- On jest… - Oliviera urwał w połowie zdania.
- Ewakuacja! Każdy kto może na aleję Brazylijską! - David powtarzał co chwilę, jakby samymi słowami chciał zaprzeczyć temu co tam się właśnie dzieje.
Jack cicho zaklęła w głowie. Lovan instruował swoich ludzi, nie było sensu, więc właczać się w rozmowę i próbować dawać im inne instrukcję. W czasie kryzysu powinna być jedna decyzyjna osoba, a nie pięć. Dove miała za to inny plan. Wzięła krótkofalówkę i nacisnęła przycisk by zainicjować nadanie komunikatu.
- Cheza - przedstawiła się. - Jakiro - ciężko było jej wypowiedzieć ten pseudonim - spróbujcie go jakoś zatrzymać w tamtej części miasta. Jestem w połowie drogi. Potrzebuję czasu. - odłożyła krótkofalówkę na miejsce, próbując się dalej przebić przez oblodzone ulice.


- Jakiro, zrobimy co w naszej mocy - usłyszała w odpowiedzi, ale głos mu drżał, trudno bylo wzniecić choć iskierkę nadziei w tej sytuacji.
W tym czasie wjechała na ostatnią prostą. Musiała jeszcze bardziej zwolnić, śnieżyca ograniczała widoczność do kilkunastu metrów. W pewnym momencie nie zdążyła wyhamować i wbiła się w tył ciężarówki stojącej w poprzek drogi.
Na szczęście byla już blisko i po przejściu przez ulice będzie już na docelowym osiedlu. Wtedy też przez padający gęsto śnieg zauważyła zieloną poświatę.

Cheza zaklęła, znowu. To nie był dobry dzień, a zapowiadało się, ze będzie jeszcze gorszy. Zabrała krótkofalówkę i przypięła ją do spodni. Po tym wysiadła z auta, próbując wyczuć podłoże, co by nie wywinąć orła na lodzie. Utrzymawszy równowagę, opatuliła się szczelniej bluzą i nałożyła kaptur na głowę. Obejrzała się na zniszczone auto, ale po chwili doszła do wniosku, że jeśli się nie ruszy to za kilka chwil, to naprawdę będzie jej najmniejszym zmartwieniem. Rudowłosa ruszyła więc w kierunku budynku, gdzie mieszkała Beckett, a para lecąca z jej ust wcale nie napawała jej optymizmem. Próbowała wzrokiem przebić się przez śnieżycę, by nie zostać nagle przez kogoś zaskoczoną.
Zielona poświata przybierała na sile, jakby ktoś włączył halogen w tym kolorze. Po kilkunastu metrach wreszcie zauważyła jego źródło. Był nim nie kto inny jak Void, którego otaczała intensywna zielona poświata.
Dove miała wrażenie, jakby go chroniła.
Naprzeciw niego stała w postaci zbroi Beckett. Po jej całym ciele rozchodziły się błyskawice, co sprawiało wrażenie jakby była zdenerwowana. Wokół jej stóp było pełny fragmentów gruzów i szkła. Nie można było tego potwierdzić wzrokowo, bo śnieżyca przesłaniala widok, ale Jack mogła być pewna, że Isobel wyskoczyła w formie zbroi z budynku.
Zastępca Nadzorcy Światła na Amerykę Południową zawahała się. Nie wiedziała co sądzić o tej scenie, jakie zamiary miał mężczyzna, otoczony zieloną poświatą, co myślała Beckett, czy błyskawice przeskakujące po jej ciele świadczyły o tym, że wiedziała o swojej mocy, czy to działo się bez udziału jej świadomej woli. Nie miała jednak czasu, bo nie była pewna na jak długo ich funkcjonariuszom i Jakiro uda się powstrzymać Mazzentropa. Dlatego niewiele myśląc ruszyła żwawiej w ich kierunku.
- Isobel! - krzyknęła w kierunku swojej podwładnej - Isobel, musisz pójść ze mną i to już!
Zwróciła tym krzykiem uwagę ich obojga. Przez chwilę oboje patrzyli na Dove.
- Szefowo! - głos Beckett był pełen strachu. - On mnie zaatakował! Co się dzieje?!
Void zacisnął pięści, a poświata wokół niego zmalała.
- Każ jej wrócić do ludzkiej postaci, albo ją tu na miejscu zabiję! - warknął ze złością. - Zaraz Mazzentrop ją wytropi!
- Beckett, wróć do ludzkiej postaci, natychmiast! - krzyknęła do swojej podwładnej, jednocześnie ściągając z siebie bluzę i zostając tylko w samej koszulce. - Nie mamy czasu na tłumaczenie, musisz bez sprzeciwy wykonywać co mówię. Już. - dodała stanowczo na koniec, dopiero wówczas spojrzała na mężczyznę.
- Masz wciąż ten swój motocykl?
Isobel podniosła ręce w geście zdziwienia, ale gdy okazało sie, że Dove zna tego świecącego na zielono to przestała się opierać i wróciła do ludzkiej postaci.
Void odetchnął z ulgą i natężenie jego zielonej poświaty zmalało.
Odwrócił się i podszedł do Jack.
- Rozbiłem go podczas jazdy tutaj. Pogoda mnie zaskoczyła bez zimówek - dodał.
Sięgnął po porzucone ubrania Chezy i bez słowa podał je nagiej Beckett.
- Masz jakiś plan? - zwrócił się do rudowłosej, która zaczynała się coraz bardziej trząść z zimna.
- Isobel musi się dostać do portu i to szybko, ale ja sama też trochę rozbiłam auto - skrzywiła się nieznacznie, niezbyt zadowolona z odpowiedzi Voida. Objęła ramiona dłońmi, rozcierając je by wykrzesać trochę ciepła - Beckett - zwróciła się do obdarzonej - musimy Cię jak najszybciej wyciągnąć z Beunos Aires, masz swoje auto?
Kobieta pokiwała energicznie głową, ale nagle spojrzała za siebie, w kierunku swojego mieszkania, z którego ziala teraz spora dziura.
- Tylko kluczyki… tam chyba są… - wskazała.
Tymczasem zatrzeszczała krótkofalówka Jack.
- Jakiro. Cheza, przed chwilą mieliśmy spotkanie z Mazzentropem, ale nagle odleciał, bądź ostrożna! Przegrupujemy się i lecimy do portu! - głos Lovana drżał.
- Cheza. Jestem już z Beckett, mamy problem z dostaniem się do portu, ale coś wymyślę. - odpowiedziała swojemu szefowi i spojrzała na Voida, by zaraz potem wbić wzrok w nowo zelandkę.
- Isobel, podejrzewam, że Twoja moc, będzie w stanie wykrzesać na tyle ładunku elektrycznego i iskry, by odpalić jakieś auto, bez kluczyków. Nie mamy czasu, Mazzentrop może tu być lada chwila.
- NIE PRZEMIENIAJ SIĘ! - ryknął Void. - Zostańcie w ludzkich postaciach, inaczej wyczuje was przez żywioł wiatru lub ten śnieg - dodał spokojniej. - Stańcie blisko mnie - zakomenderował. Na chwilę zawiesił spojrzenie na pozbawionej ciepłego ubrania Dove. Westchnął i ściągnął swoją kurtkę, podając ją jej. Sam został w czarnej bluzie z kapturem narzuconym na głowę.
- Idziemy moim tempem - oznajmił, po czym wyciągnął na boki ręce i jego zielona aura powiększyła się, tworząc swoistą kopułę wokół niego i obu kobiet.
- Prowadź do portu - zwrócił się do Dove, - nie znam miasta.
Beckett ciągle oszołomiona wydarzeniami kilku chwil, ubierała właśnie buty i spodnie, które wypadły razem z szafką z jej mieszkania.
- Co tu się kurwa dzieje?! - rzuciła trzęsąc się, nie wiadomo czy z zimna, czy strachu.
- Wyjaśnię Ci, jak już będziemy bezpieczni. Mazzentrop jest w mieście i Cię szuka, tyle musisz wiedzieć - odparła swojej podwładnej, zrównując krok z Voidem. Założyła kurtkę, której jej dał nie specjalnie protestując.
- Kiedy dotrzemy do portu, przemienisz się i przy pomocy swojej mocy przeniesiesz się po rurach, na drugą część kontynentu, zrozumiano? Na razie najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo, więc wykonujesz moje polecenia, bez zająknięcia się. Jak mówię, że masz uciekać, to uciekasz, jak mówię, że masz się schować to się chowasz - miała bardzo stanowczy, jak na nią głos, a na zazwyczaj pogodnej twarzy nie było śladu wesołości - Teraz idziemy razem z nim, do portu. Żwawo - dodała na koniec, prowadząc Beckett i Voida przez nienaturalnie oblodzone Buenos Aires.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 27-11-2017, 20:58   #170
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Stał w cieniu skalnego monstrum, będąc obolały i wycieńczony po walce z martwą teraz Obdarzoną. Nawet Pirat był bez szans. Teraz, gdy spojrzenie olbrzyma skierowało się na niego, poczuł tylko lekki dreszczyk. Nie było ucieczki. Nie wiedział, czy to przez niedawne przejęcie mocy, ale nie czuł nawet strachu czy rozpaczy. Wiedział, na co się pisał, tak jak Thurston i każdy inny Obdarzony ruszający w teren. Mu nie zostało już prawie nic do stracenia. Był gotowy na śmierć podczas misji i właśnie ta chwila nadeszła.
Rozkoszował się tymi ostatnimi sekundami, skupiając się na przyjemnym uczuciu ciepła rozlewającego się w nim jak rzeka... Wtedy to zauważył. Zrozumiał szybko, co się dzieje, ale widok tworzącego się wodnego smoka i tak go zszokował. To naprawdę miał być pojedynek gigantów. Z mieszanką zrezygnowania i nadziei słuchał rozmowy dwóch żywiołów. Początkowo nie mógł zrozumieć, czemu Susanoo w ogóle podejmuje próbę negocjacji, ale po chwili zrozumiał. Pirat nadal żył.
Elliot sposępniał, gdy Evangelist użył jego niedawnego przeciwnika jako pretekstu. Jeszcze chwilę temu zabiłby on Pirata i go bez zastanowienia, podobnie jak zmarła Obdarzona. To oni zaatakowali i zawiedli, a członek Mroku i tak zmierzał odrzucić szansę na własny bezpieczny odwrót. Ale co White mógł zrobić, aby to zmienić? Wątpił, że w ogóle usłyszą go z tej odległości. To była wojna i wygrywał silniejszy. Evangelist mógł zadecydować, czy chce dalej walczyć czy odpuścić. Żałował Pirata, ale wiedział on wcześniej, czym ryzykował. Zapewne gdyby odwrócić sytuację, sam nie zawahałby się ani chwili.
Napięcie rosło, ale Brytyjczyk wiedział już, jak to się najpewniej rozwinie. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie zginie przy okazji zniszczeń obszarowych w wyniku tej potyczki o niepojętej skali.

- On się bronił, masz mu to za złe? - Susanoo nie zamierzał dać się zbić z tropu, choć teraz pewnie blefował, nie widział przecież tej walki.
- Być może. Ale Pirat nas zaatakował - spokojnie, na ile to możliwe w takiej sytuacji odparł Evangelist.
- Bo rozpieprzałeś dorzecze! - zarzucił natychmiast powiernik żywiołu wody.
- Wykonywałem zlecenie lokalnego rządu. Mam nawet umowę na piśmie. Chcesz sprawdzić? - członek Mroku był nadal opanowany.
- O czym ty pierdolisz?! - Alex zaczynał być poirytowany.
- O zleceniu przebudowy koryta rzeki, żeby umożliwić postawienie tamy rzecznej, która byłaby jednocześnie elektrownią, a powstały zbiornik zasilał okoliczne pola. W związku z tym, że zostałem przy tej pracy zaatakowany, zacząłem się bronić. W ten sposób naruszyliście granice suwerennego państwa. Na forum ONZ na pewno będą o tym mówić.
Susanoo spojrzał na White’a, jakby szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia z jego strony.
Elliot sam nie dowierzał temu, co słyszał i poczuł się zagubiony. Rzeczywiście przekroczyli z Piratem granicę, ale w to, że oni tu byli przestępcami nie mógł uwierzyć.
- Ja zostałem zaatakowany pierwszy i działałem we własnej obronie. Natomiast granicę przekroczyliśmy dlatego, że trzęsienie ziemi stanowiło zagrożenie dla cywilów, a zablokowana rzeka mogła podtopić wioski. Nie zostaliśmy poinformowani o żadnych zleceniach. Poza tym rząd Gambii nie powinien móc nic ustalać, bo nie został wybrany demokratycznie. Wątpię, że mógłby ot tak zbudować tamę bez konsultacji z innymi państwami, przez które przepływa rzeka. – nie był prawnikiem i znał tylko ogólny zarys sytuacji politycznej, ale wydawało mu się to logiczne – I przede wszystkim Mrok jest uznawany za organizację terrorystyczną, przez co wszyscy jego członkowie są traktowani jak zagrożenie.
Spoglądał niepewnie po powiernikach Żywiołów i Piracie. Może dałby radę jakoś uwolnić się z tych kajdan, ale White nie miał jak mu w tym teraz pomóc.
Susanoo podniósł głowę i skierował wzrok z powrotem na Evangelista. Członek Mroku nadal spoglądał na White’a.
- W zasadzie to masz zupełną rację - zgodził się z tokiem rozumowania Brytyjczyka co dla niego mogło być raczej szokujące. - I choć można się bawić w interpretacje, to ja tego nie zamierzam zrobić. Mimo wszystko nie oddam wam pola za darmo. Jestem w stanie przełknąć śmierć towarzysza i oszczędzić Pirata, ale muszę dokończyć to do czego się zobowiązałem i postawić tą tamę.
- Nie mogę na to pozwolić - natychmiast odparł Nadzorca Światła na Afrykę.
- W takim razie zacznij się żegnać z Piratem - stwierdził ponuro Evangelist.
Przyznanie mu racji przez członka Mroku było bardzo niespodziewane, ale rzeczywiście wciąż nie oznaczało to, że żywioł był do czegokolwiek zobowiązany. Brytyjczyk naprawdę nie widział rozwiązania, najlepszą opcją wydawało mu się pozwolenie Evangelistowi na postawienie tamy i później jak najszybsze zniszczenie jej, ale sam nie wiedział, jak dużo mogły być tego konsekwencje. Ani powiernik ziemi ani wody nie chcieli ustąpić wystarczająco, by każdy mógł wyjść stąd żywy. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, żeby zaoferować się samemu jako zastępstwo za poległą obdarzoną, ale zdawał sobie sprawę, jak niedorzeczne by to było. Ani Mrok ani Biały nie wybaczyłby mu tego. Poza tym jego wartość była nieporównywalnie mniejsza od Pirata i bardzo prawdopodobne było, że wrogi żywioł po prostu by go wyśmiał. Co innego mógł zrobić? Gdy zacznie się walka będzie mógł tylko trzymać kciuki za samego siebie, Thurstona i Susanoo. Nie mógł się jednak sprowadzić do tego, żeby odrzucić jakiekolwiek resztki honoru miał i znowu zmienić strony. Żałował tylko, że naprawdę nie ma jak, inaczej niż zdradzając samego siebie, pomóc tym ze Światła. Niepocieszony dodał jeszcze w ostatnim zrywie, niesiony nagłym przypływem odwagi w obliczu najgorzej opcji:
- Jeśli możemy kontrolować wodę tama nic nie zmieni tak czy inaczej, a równie dobrze ze strony Światła może nadchodzić już teraz wsparcie. Zabijając Pirata wchodzisz w przegraną bitwę i wszystko to będzie na nic. W Chicago zabiliście miliony osób bez żadnych konsekwencji… Spasowanie tutaj nie sprawi, że cokolwiek stracicie. Mrok i tak zabił więcej jasnych kryształów. Jestem nikim ale żaden dowódca nie chciałby, żeby żywioł tak ryzykował, a już na pewno Mazzentrop. Nie warto walczyć i ginąć o kupę ziemi na jakimś pustkowiu, jeśli ma się wybór. Ale to nie moja decyzja.

Po jego słowach zapadła cisza. Thurston próbował się poruszyć, ale Evangelist tylko mocniej go ścisnął.
- Chyba mnie nie doceniasz, twierdząc, że wchodzę w przegraną bitwę - odparł powiernik żywiołu Ziemi po dłuższej chwili. - Gdyby tak było, Susanoo nie tracił by czasu na pertraktacje. I choć ma nade mną przewagę z racji typu żywiołu… To dobrze wie, że jestem najstarszym posiadaczem żywiołu na świecie. Moja ziemia była pierwszym, który się pojawił - po jego słowach olbrzymi golem się poruszył i wyprostował.
Był teraz jak wielka góra pośrodku doliny.
- Jednak twoje wnioski ponownie były trafne. Postawienie tamy będzie bez sensu, jeśli cofniecie stąd wodę. Nie mogę jednak wrócić z pustymi rękami do moich pracodawców, czyli rządu Gambii. Proponuję następujące rozwiązanie. Odstąpię od zmiany ukształtowania terenu, więcej przywrócę dotychczasowy bieg rzeki. Natomiast wojska okupanta opuszczą kraj i nie będą już więcej przekraczały granic wolnego kraju Gambii.
Susanoo założył ręce na piersi, ale nic się nie odezwał.
Atmosfera dalej była napięta. White spojrzał na Susanoo. Miał wrażenie, że to, co oferował Evangelist teraz dało się w pewnej części zaakceptować. Ale żywioł Wody zdawał się być nieustępliwy, może nawet bardziej od przeciwnika. Jasnym jednak było, że nie da rady tutaj osiągnąć całkowitego zwycięstwa. Musiał sprawić, żeby to wyglądało jak korzystny kompromis dla obu stron. Ciężko było myśleć pod taką presją i zmęczeniem, ale widząc, że Evangelist go słucha Elliot miał dodatkową motywację.
- Na to Światło nie ma wpływu, oficjalnie nie może się wtrącać w sprawy zwykłych ludzi. Ochraniamy tutaj jedynie cywilów... Chociaż jak sam powiedziałeś nasza obecność tutaj jest naruszeniem granic państwa i przerwaniem zlecenia rządu Gambii. Zabijając teraz Pirata z zimną krwią udowadniasz, że nasza interwencja była słuszna, dajesz nam usprawiedliwienie poprzez odrzucenie roli ofiary. Przelanie krwi spowoduje, że zyskasz w najlepszym wypadku dwie nowe moce, ale do władz Gambii wrócisz z pustymi rękami. Odchodząc teraz, udając ucieczkę, nie ryzykujesz niczym, a Gambii dajesz świetny argument przeciwko Światłu i częściowo także rządowi Senegalu. To może nas zaboleć bardziej niż strata nieważne jak dobrego wojownika.
Patrzył cały czas w górę, na skalnego olbrzyma, próbując ze wszystkich sił przekonać go, że osiągnie więcej wycofując się, co jednak rzeczywiście było prawdą. Okazja do ośmieszenia Światła na forum międzynarodowym mogła być potężniejszą bronią nawet od zabójstwa takiego Obdarzonego jak Thurston.
- Ja też mam ciemny kryształ i wiem, jak upajające jest zabójstwo i walka. Twoja towarzyszka zaatakowała pierwsza, ale z wielkim trudem ją pokonałem po uczciwej walce. Gdybym był wielokrotnie potężniejszy i bardziej doświadczony być może próbowałbym jej użyć jako karty przetargowej, spojrzałbym na większy obraz. Przed przybyciem Susanoo zabiłbyś nas wszystkich bez mrugnięcia okiem, gdybym miał wystarczającą moc może też byśmy już nie rozmawiali. Sytuacja jest jednak taka a nie inna i gdybym był najstarszym żywiołem może wiedziałbym, co zrobić najlepiej.
Po raz kolejny spojrzenia wszystkich spoczęły na młodym Brytyjczyku. Susanoo co prawda nadal kontrolował ewentualne ruchy Evangelista, ale ten był zupełnie skupiony na White’cie.
- Niech tak będzie. Wypuszczę Pirata… Ale muszę mieć zakładnika, który zapewni mi spokój podczas odwrotu. Daję słowo, że wypuszczę go jak tylko znajdziesz się poza granicami tego kraju - ostatnie słowa skierował do Susanoo.
- Skąd niby miałbyś wiedzieć, że to zrobiłem? - zapytał ostro Njonstrand.
- Po prostu wyląduj w postaci zbroi na ziemi. Będę wiedział, kiedy to zrobisz.
Elliot popatrzył na powiernika żywiołu wody i wzruszył ramionami. Nikt nie mógł być pewien słowa tego drugiego i być w pełni zadowolony. Sam czuł niepokój i strach przed tym, co mogło się stać. Ale lepiej było zaryzykować. Gorzej niż w przypadku otwartej walki być nie mogło i musieli zawierzyć słowu ciemnego kryształu. Starał się tylko nie myśleć, co samemu zrobiłby na jego miejscu, bo nie napawało go to nadzieją. Zwrócił się jeszcze do Njonstranda:
- Powinieneś mnie zabrać ze sobą. Nie jestem częścią umowy.
A w razie czego zminimalizujemy straty - dodał w myślach.
 
Kolejny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172