15-07-2017, 15:11 | #161 |
Reputacja: 1 | Jacob&Maya
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
15-07-2017, 15:14 | #162 |
Reputacja: 1 | & Zombi & Czarna & MG
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
15-07-2017, 21:32 | #163 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Mike, MG, Cohen Padre gdy tylko był w stanie zmienił magazynek na pełny. Po czym wbił w siebie dwa stimpacki. - Dzięki Ci panie za ocalenie mego nic niewartego życia. “Na nogi żołnierzu, trzeba spierdalać” przesłał tekstem do czwórki. A gdyby ten był w stani eusłyszeć w mamrotaniu Padre pod nosem usłyszał by: Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen. Ruszył w kierunku klatki schodowej wyjmując pistolet gotów ogniem dokończyć dzieła zniszczenia. Black 4 nie odpisał ani nie zareagował słownie. Podążył za liderem zbiegając za nim po schodach. Wszystko się trzęsło i przez wszelkie otwory przelatywały na wylot wściekłe szerszenie szrapneli. Mijali i wręcz potykali się o ciała xenos. I te martwe i te jeszcze żywe. Wydawały się być zbyt oszołomione tym piekłem zgotowanym przez artylerzystów bo kompletnie ignorowały przebiegających między nimi czy po nich ludzi. Ci jednak byli skłonni do jak najszybszego przedostania się do względnie bezpiecznej przed odłamkami strefy w podziemiach budynku. Udało im się przebyć półpiętro i dobiegli wreszcie do parteru. Tam były jeszcze drzwi prowadzące do piwnicy. Ale farciarsko dla nich okazały się być zamknięte na zwykły przycisk więc szybko jej pokonali. Miały wąskie okno do obserwacji tego co się dzieje po drugiej stronie drzwi ale jak dwójka ludzi wiedziała z własnego doświadczenia sprzed paru chwil nawet małe xenos nie mogło to powstrzymać na zbyt długo. A większe pewnie mogły inaczej sforsować te drzwi o ile szalejący po okolicy ostrzał artyleryjski i tak by ich nie rozwalił. Do schronu oznaczonego na mapie brakowało im kilkadziesiąt metrów. Trochę dalej i nie po drodze leżał Hud pokazywał symbol Black 5 choć z sygnaturą KIA. Przed sobą widzieli dość monotonny widok półpiętra schodów prowadzącego do piwnicy. - Sprawdźmy czy ktoś jest w domu - powiedział Padre z bronią w ręku podchodząc do drzwi. - Hej tam w środku. Przybywamy w pokoju. - zawołał na wszelki wypadek by nie oberwać sojuszniczej kuli. Bo uważał to za najgłupszy sposób zejścia z tego świata. Nie po to przeżył ostrzał artyleryjski by teraz dostać kulkę od ratowanych cywilów. Owain nie odpowiedział, zajęty faszerowaniem się medpakami i utrzymywaniem się w międzyczasie przy życiu siłą woli. Gdy dotarli na dół, był już mniej więcej w stanie używalności, idąc za Padre i osłaniając tyły. - W zasadzie, to przybyliśmy tu dokładnie w odwrotnym celu, wyrżnąć wszystko co się rusza i poprowadzić wycieczkę na dach. - stwierdził filozoficznie Black 4, dając tym świadectwo, jak paskudnie może wpłynąć na człowieka spojrzenie w oczy własnej śmiertelności. Hałas artyleryjskiej kanonady był zbyt ogłuszający by ktoś usłyszał ludzki krzyk z większej odległości nić kilka kroków. A i nawet wówczas pewnie mało co by zrozumiał. Więc z dołu schodów nikt im nie odpowiedział. Nawet stojący obok Padre Owain usłyszał go raczej dzięki słuchawce komunikatora w uchu a nie dlatego, że stał obok niego. Dwóch ocalałych Parchów z czwórki jakiej udało się dotrzeć do laboratoriów zeszło schodami na dół, do piwnicy. Cały świat, łącznie ze schodami i piwnicą zadawał się nadal trząść w posadach od kolejnych ciosów zadawanych przez artylerię. W piwnicy zdołała się już zebrać zasłona dymna z odpadającego tynku, kurzu i ziemi jaki odpadał ze ścian i sufitów oraz wpadał przez okienka i drzwi ciśnięty przez podmuchy eksplodujących pocisków. Tu już też były xenos. Niektóre martwe. Czasem jakiś przeleciał przez okienko, pomieszczenie i korytarz znikajac w ciemnościach bocznych pomieszczeń lub zostawał rozbryzgany na jakiejś ścianie czy drzwiach. Musieli się na chwilę zatrzymać by Black 4 mógł użyć swoich stimpaków i doprowadzić się do pełnej sprawności bojowej. Pomogło. Ale zostało mu już ich tylko sześć. Potem znów wznowili marsz. Dzięki mapkom wyświetlanych przez HUD wiedzieli gdzie powinni iść. Czasem zauważyli jakiegoś jeszcze żywego xenos szeregowej klasy ale te ich ignorowały nadal będąc w letargu paniki. Albo kuliły się w jakimś kącie albo biegły na oślep. Poważniejszą przeszkode natrafili już dość blisko miejsca na mapie oznaczonego jako wejście do schronu. Jakaś eksplozja musiała coś zerwać i teraz korytarz był zalany ogniem ziejącym z zerwanego przewodu. Ostrzał wciąż trwał więc nadal co chwila musieli podtrzymywać się ścian by nie upaść. Ale musieli albo ominąć to płonące przejście albo coś wymyślić. * - Można by wrócić się po te drzwi i użyć ich jako tarczy. Te parę sekundy powinny wytrzymać, nie? - zaproponował Owain, zbliżając się najbliżej jak się da ku ścianie ognia i przyglądając uważnie rurze, a następnie korytarzowi. - Dobra, wracamy po te drzwi. - przytaknął Padre
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
16-07-2017, 23:28 | #164 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 25 - Bombardowanie (34:20) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 180 + 60 min do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 34:20; 25 + 60 min do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 60 min do CH Black 2 Green 4, Brown 0, Black 8 - Streszczaj się! - marine trzepnął popędzająco dłonią w bark medyka Parchów. Karl doszedł do siebie na tyle by również zbliżyć się do łóżka na którym wciąż wiła się i krzyczała skuta, wytatuowana na twarzy kobieta. W końcu uległa perswazji kajdanek, sile powstrzymujących ją mundurowych, mocy zastrzyku doktora i własnemu wycieńczeniu organizmu. Jej krzyki zaczęły słabnąć, ruchy stawały się rzadsze i słabsze przez jeden krótki moment nim odpłynęła w chemiczny niebyt wydawała się całkiem spokojna, zwłaszcza jej spojrzenie wydawało się nieodgadnione. Skuta aresztantka w końcu uspokoiła się i zasnęła. Wraz z nią wyciszyła się atmosfera w ambulatorium. Przez chwile wszyscy spoglądali jeszcze na nieruchome, ciche obecnie ciało czarnowłosej kobiety na skotłowanym łóżku. - Ja pierdolę. Co to było? - najmłodszy z policjantów otarł spocone czoło patrząc na pytająco na zebranych. Zawiesił na dłużej wzrok na dwóch pozostałych policjantach starszych i wiekiem i stopniem. - Odbiło jej. Podobno przechodzą pranie mózgu jak wstępują do tej sekty i się szprycują chuj wie czym. Zresztą jakim trzeba być pojebem by wstąpić do tej ich organizacji? - odpowiedział w końcu Jorgensen o wyglądzie łysiejącego tatuśka. Różnica wieku między nimi nawet pasowała do relacji międzypokoleniowej choć obaj wyglądem różnili się podobnie jak Flip od Flapa. - Co ona bredziła, że ma coś w sobie? I wy też? Ma w sobie te… - Alle pokiwał głową ale miał chyba i inne wątpliwości co do szopki jaką przed chwilą sprezentowała im pojmana terrorystka. Wskazał niepewnie gestem dłoni na leżące na kozetce ciało. - No nie wiem jak ma w sobie ten syf to może ją spalmy? Albo zamknijmy gdzieś chociaż. W jakiejś skrzyni czy co? - zaproponował niepewnie młody policjant patrząc niepewnie na starszych kolegów i na resztę ludzi w ambulatorium. Obawa widoczna była w jego oczach co do niejasnego statusu aresztantki. Jorgensen wyglądał jakby na poważnie się zastanawiał nad propozycjami młodszego kolegi. - Może ją wywalmy ze schronu? Powiemy, że nam zwiała czy cokolwiek. - zaproponował swoje rozwiązanie zerkając na Alle a potem na Hollyarda. - Co?! Pojebało was? - zapytał zirytowanym a nawet wkurzonym głosem Raptor. - Nikogo nie będziemy wywalać ze schronu! Ani palić! - warknął rozzłoszczonym tonem Karl. - Jesteśmy Policją do cholery! Chronić i służyć! Nie tylko jak jest ładny dzień i trzeba babcię przeprowadzić przez ulicę! Ją, tu i teraz, też! - wskazał palcem na nieruchomą obecnie aresztantkę. - A ty! - Karl nie zapomniał zwłoki jaką wykazał się lekarz. Wycelował w niego oskarżycielsko palec. - Nie jesteśmy na jakiejś auli wykładowej! Jak mówię, że masz coś zrobić to masz coś zrobić! Natychmiast a nie kiedy uznasz wedle swojego widzimisię! - warknął okazując swoje niezadowolenie z zachowania Green 4. Mówił jakby uznał, że lekarz celowo zwlekał z podaniem uspokajacza skutej terrorystce. - Ale coś musimy z nią chyba zrobić? - zapytał po chwili kłopotliwego milczenia starszy policjant. - Zamknijcie ją w izolatce. - wskazał na drzwi nad którymi widniał napis “IZOLATKA”. - I przypnijcie ją do łóżka. - polecił po chwili zastanowienia Hollyard. Widząc jakieś wyjście dwóch policjantów wzięło nieprzytomną kobietę i zaniosło ją do tej izolatki. --- - Skan jest przygotowany. - odezwał się Roy gdy sytuacja w ambulatorium mniej więcej się unormowała. Patrzył na głównie na Green 4. Ten zaś mógł stwierdzić, że urządzenie było sprawne i gotowe do użycia. Działać też wedle panelu sterowniczego działało poprawnie. Nie był to do końca w pełni medyczny skaner a raczej coś co miało robić prześwietlenia. Ale brodaty nauowiec tak wyprofilował skanery i program, by wykrywało krew obcych o konkretnym składzie chemicznym, kompletnie różnym od ludzkiego. Pomysł wydawał się sensowny jeśli małe obce miały zbliżoną krew jak dorosłe a raczej wedle biologii ludzkich światów powinny. Wszelkie więc wykryte wewnątrz ciała pacjenta skupiska takiej substancji chemicznej raczej należałoby uznać za ciała jak najbardziej żywe i obce. Gdy Green 4 dał znać, że badanie jest przygotowane przyszła kolej na zbadanie pacjentów. Trójka mundurowych popatrzyła na siebie nawzajem z wyraźnym napięciem w oczach. Wreszcie Hollyard wzruszył ramionami i pierwszy podszedł do skanu. Prawie wszyscy ustawili się za plecami Horsta i Roy’a obserwując kolejne etapy skanu. Skaner działał. Bezbłędnie wykrywał wszelkie resztki krwi obcych na ubraniach i pancerzu policjanta jakich nie udało mu się pozbyć podczas prysznica. Sam pacjent zachowywał się w miarę spokojnie. Choć puls i oddech miał przyśpieszony podobnie też nadmierne pocenie było dość zauważalne. Skan wykrywał też stan podgorączkowy pod względem temperatury ciała. Jednak to co wykrył w głębi ciała policyjnego Raptora na chwilę odebrało mowę chyba wszystkim obserwatorom ekranu skanera. - Chcę to zobaczyć. - zażądał Hollyard wychodząc spod skanera i dołączając do reszty grupki. Gdy zobaczył to co i oni zacisnął powieki i szczęki. Po chwili otworzył je i pokręcił głową patrząc gdzieś w bok ściany. Usta ułożyły mu się w bezgłośnie “o kurwa” - Ile mamy czasu? Da się coś z tym zrobić? - powiedział po chwili patrząc pytająco na Green 4. Ten nie do końca był przekonany co o tego ile czasu zostało do wyklucia się stwora. Obraz ze skanu pokazywał głównie układ krwionośny a nie sam kształt stworzenia w piersiach policjanta. Bez czasu zarażenia nie znał też tempa w jakim stworzenie rosło ani w jakim jest obecnie stadium czyli kiedy osiągnie dojrzałą formę. Jasne było jednak, że rozwój stworzenia jest liczony w godzinach a nie jak mniejszych i większych ziemskich organizmów w tygodniach i miesiącach jest więc wielokrotnie szybszy. I jakby się stworzenie nie rozwijało zgodnie ze swoją biologią to ludzki nosiciel miał minimalne szanse przeżyć tak obszerne obrażenia jakie musiały powstać przy wyrywaniu się stworzenia na wolność. Co innego ekstrakcja stwora na zewnątrz. To był problem czysto medyczny. Chociaż dość ryzykowny i poważny to jednak leżał jak najbardziej w zasięgu wiedzy medycznej każdego prawdziwego chirurga. Pacjenta należało poddać narkozie, dostać się do tego stworzenia i wydobyć je na powierzchnię a pacjenta zaszyć. Miałby pewnie spore trudności pooperacyjne po takiej ingerencji ale to akurat było dość powszechne przy każdej tak poważnej operacji. Niemniej sama operacja w tym ambulatorium była dla chirurga jak najbardziej możliwa. Oczywiste też było, że czas nie sprzyja pacjentom bo im wcześniej przeprowadzono by tą operację tym powinna być ona łatwiejsza i bezpieczniejsza i dla lekarza i dla pacjenta. Wyniki Mahlera i Patinio były podobne. Cała trójka miała w sobie ślady obcego krwiobiegu i teraz cała trójka wydawała się jednocześnie przybita i udawać, że nie jest tak źle jak było. Pojawiło się też naturalne pytanie: “Co dalej?”. Byli w nieźle wyekwipowanym ambulatorium i nawet był obecny wykwalifikowany chirurg. Ale gdyby nawet niezwłocznie zabrać się za operację to potrwałaby ona z kwadrans. A może i kilka kwadransów gdyby wyszły jakieś komplikacje. Licząc na każdego pacjenta. Przy trzech robiło się około pół godziny przy pośpiechu albo i godzina, dwie lub trzy gdyby sprawy zaczęły się syfić. Czas uciekał i Parchom i mundurowym. By Brown 0 wykonała swoje zadanie był potrzebny choć jeden z nich na dachu budynku na zewnątrz o kilka kilometrów stąd. Za niecałe pół godziny. I każdy z mundurowych który poszedłby pod nóż z jednej strony robił z siebie za królika doświadczalnego nie mając pojęcia czy taka operacja jest w ogóle wykonalna. Z drugiej w razie powodzenia ryzyko tragicznego zakończenia wydawało się być mniejsze niż każdego kolejnego pacjenta. Chwila kłopotliwej konsternacji została przerwana przez Hollyarda gdy Patinio zaczął nieśmiało zastanawiać się nad kolejnością. Karl uciął od razu powołując się na hierarchię ważności i dowodzenia i sam wyznaczył kolejność. Najpierw Mahler, potem Patinio i on sam na końcu. Black 2 i 7 Większość grupki Parchów z różnych grup ruszyła z większością gości do ambulatorium. W jacuzzi jednak pozostała para latynoskich Parchów z grupy Black. Do tego wdzięcząca się do swojego Płomyczka rozkoszna blondyneczka i całe mnóstwo chętnych i wdzięcznych dziewcząt chętnie figlujących i usługujących i specjalnym gościom pana Morvinovicza i sobie nawzajem. W efekcie gdzie by skazaniec w jacuzzi nie spojrzał czy nie sięgnął to zawsze trafiał na jakieś mokre, rozkoszne i chętne ciałko do zabawy. Chelsey siedziała oparta o brzeg jacuzzi wewnątrz czystej, ciepłej i wesoło chlupoczącej wody. Amanda, jej Promyczek, wesoło siedziała jej trochę na biodrach a trochę na udach opierając się dłońmi o jej barki. Ale też przesuwała nimi po mokrym ciele swojego Promyczka gdzie jej zwinne i sprytne dłonie umiejętnie podrażniały a to twarz, szyję lub piersi Latynoski okazyjnie zsuwając się niżej. Zaś blondynce pomagała i wspierała zabawę jakaś jej koleżanka. Usiadła zaraz za nią, już na kolanach Chelsey wdzięcząc i kusząc swoimi wdziękami i do niej i do Amy. Sprytnie wodziła dłońmi po plecach blondynki w kończy przyklejając się do niej frontem co ta przywitała rozkosznym pomrukiem. Dłonie koleżanki zsunęły się na bok i front Promyczka podkreślając Chelsey jeszcze dobitniej kobiece atuty blondynki. Odchyliła ramię do tyłu by objąć głowę trzeciej w tym układzie koiety i pocałować się z nią mocno i głęboko. Syknęła cicho gdy dłonie tamtej mocniej złapały jej piersi. Gdy skończyła pochyliła się nad Chelsey i znów wróciła do ust Latynoski. Całując wciąż jej policzek przesunęła się z ustami aż do jej ucha - A może ty chcesz iść w środek co? Albo jakoś inaczej coś chcesz? - zapytała szeptem chcąc usatysfakcjonować swoją kochankę wedle jej życzenia. Hektor też nie narzekał na brak kobiecego zainteresowania i towarzystwa. Był co prawda duży. Nawet bardzo duży. Ale dziewczyny nadrabiały to przewagą liczebną. Zawsze przy nim, wokół niego, nad nim czy pod nim była jakaś miła i sympatyczna dziewczyna a najczęściej i jej koleżanka. - I dlatego mówimy na nią Syrenka. - powiedziała z uśmiechem dziewczyna przyklejona do boku Latynosa bezwstydnie ocierając się o niego swoimi atutami. Wskazywała na ruchomą, pływającą kępę włosów koleżanki jakie widać było spod spienionej wody a która zdolnie i z zapałem obrabiała zanurzone w tej wodzie części ciała hektora. Co prawda ciężko było mieć pewność w natłoku tak emocjonujących wydarzeń ale “Syrenka” naprawdę potrafiła zaskakująco długo lądować pod wodą. Wreszcie jednak wynurzyła się nad powierzchnię i odruchowo otarła twarz z ociekającej wody i mokrych włosów. - To co? Chcesz jeszcze raz, chcesz zobaczyć jak mnie obrobi? A może coś ze mną? Czy jeszcze coś innego? - zapytała druga z dziewczyn kiwając brodą na wynurzoną właśnie syrenkę. Ta otarła właśnie oczka i z uśmiechem pokiwała głową na znak, że podobnie jak koleżanka na każdą z tych wersji jest równie chętna. Inna z dziewczyn właśnie podeszła do jacuzzi z tacą na której stały różne butelki i szklanki a także proszki do wciągania czy wcierania sobie w dziąsło. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 30 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:20; 40 + 60 min do CH Black 2 Black 4 i 0 Pomysł z drzwiami okazał się trochę karkołomny. Poruszanie sięw ociemniałym i wstrząsanym wybuchami orytarzu prawie po omacku i z mało przydatnym słuchem było dość trudne. Do tego walające się na podłodze fragmenty gruzów, ciał xenos, wyrzuconych wybuchami mebli dodatkowo utrudniały drogę. Podróż z drzwiami w dłoniach była jeszcze trudniejsza i dźwigających je mężczyzn wystawiała na atak. Dźwigając drzwi przy przedzieraniu się przez zadymiony korytarz nie mieli właściwie szans odeprzeć jakikolwiek atak. Ale los im sprzyjał i xenosom chyba rumor i piekło czynione przez artylerię bardziej zajmował uwagę niż para ludzi dźwigających drzwi. Wrócili z powrotem do rozerwanej rury. Temperatura od ognia znacznie wzrosła co odczuwał zwłaszcza Graeff. Zcivicki w swoim hermetycznym pancerzu był mniej podatny na ten czynnik choć źródło otwartego ognia mogło zagrozić i jemu. Zakrycie się drzwiami okazało się dość karkołomne ale nie bardziej niż dźwiganie ich przez zagracony i zadymiony korytarz. Gdy znaleźli się dosłownie pod ogniem czuli uderzenie płomieni w niesione drzwi. Te ześlizgiwały się po płaszczyźnie drzwi i gdyby do przebycia był dłuższy kawałek albo ekspozycja trwała dłużej drzwi rozgrzały by się tak, że zaczęłyby parzyć trzymajacych je ludzi a w końcu płomienie strawiły by i tą przeszkodę. Ale na szczęście odcinek korytarza objętego płomieniami był dość krótki więc przedostali się na drugą stronę zostawiając za sobą płonącą część korytarza. Dalej sytuacja się nie zmieniła. Korytarz po drugiej stronie płomieni był tak samo wstrząsany wybuchami, tak samo niestabilny, siekący odłamkami i zadymiony jak i ten przed. Ale z tej strony mieli już dość blisko do schronu nr. 2 gdzie miały byś wskazane osoby jakie mieli eskortować na dach, kilka pięter wyżej. W końcu znaleźli się przed drzwiami. Te nie wyróżniały się niczym specjalnym i wyglądały tak solidnie jak drzwi do schrony powinny wyglądać. Przy nich znajdował się panel, na szczęście działał, i po krótkiej rozmowie ze znaną już sobie z odtwarzanego nagrania blondynką zostali wpuszczeni do środka. Za pierwszymi drzwiami był przedsionek komory odkażającej a sama kobieta czekała na nich za drugimi drzwiami. Miała na sobie ten sam egzoszkielet w barwach paramedyka który widać było na nagraniu. Drzwi do śluzy powietrznej zatrzasnęły się i dwójka Parchów znalazła się we właściwym schronie. - Dobrze, że przyszliście. Jestem Renata Herzog, paramedyk. - przedstawiła się dwójce gości. - Jesteście ranni? Potrzebujecie pomocy? - zapytała widząc ich pancerze pomazane mieszaniną wszelakich substancji ze świata zewnętrznego przy których ciężko było na pierwszy rzut oka stwierdzić jaki jest stan faktyczny ich zdrowia. Kobieta wydawała się dość opanowana jak na warunki otoczenia. W schronie też było słychać głuche eksplozje na powierzchni choć znacznie wytłumione. Czasem coś posypało się z sufitu czy zamigotało światło ale pod względem przeczekania bombardowania schron zapewniał całkiem dobrą ochronę. - Jesteście Parchami. - powiedziała prowadząc ich korytarzem do części głównej. Nie sprawiało to wrażenia pytania a Obroże były dość rozpoznawalne. - No dobrze a przybędzie jeszcze ktoś? Jak zamierzacie nas ewakuować? Macie jakiś transport? Nas jest dziewięć osób. - mówiła gdy weszli do głównej sali schronu. Był policzony na znacznie większą liczbę osób więc ten niecały tuzin osób wewnątrz nie sprawiał wrażenia tłoku. Większość prycz i ławek była pusta. Ludzie skupili się w jednym krańcu sali i większość z nich albo leżała, siedziała a ze dwie nawet wstały chyba chcąc zobaczyć dokładniej kto przebił się do schronu. Wśród nich widać było drugą osobę z medycznymi oznaczeniami która chyba właśnie zmieniała opatrunek jakiemuś dzieciakowi. Z połowa pacjentów tego improwizowanego szpitala polowego to były jakieś dzieci.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
21-07-2017, 22:41 | #165 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Czarna, Grave i Czitboy
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
21-07-2017, 23:21 | #166 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Cohen, Mike, MG - Niby nie, ale skoro oferujesz, to żal byłoby odmówić jakiemuś organoleptycznemu badaniu. - wyszczerzył zęby Owain. - Chyba, że macie tu dobrą aptekę, bo kończą mi się prochy. Z odjazdem może być słabo, ma być latacz, ale ostrzał rozjebał zachodnią klatkę i dach. Trzeba znaleźć jakiś inny, w miarę płaski kawałek na górze. - powiedział, wywołując holomapę laboratorium. - No, ale to się ogarnie. Wy kończcie, co tu robicie i się szykujcie, robimy wypad jak tylko przestanie napierdalać. - Ja mam parę zadrapań - powiedział Padre - Pułkownik Zciwicki, jesteśmy wszystkim na co możecie liczyć. Reszta oddziału nie żyje, albo poszła na dupy. My potrzebujemy uzupełnić medykamenty i amunicję. Rozumiem, że z pierwszym nie ma problemu, gorzej z drugim. Korytarz jest zablokowany ogniem z rur przesyłowych. Możecie stąd zakręcić gaz? Bez tego będzie problem. Przez obrożę wysłał komunikat co centrali “Mamy 9 osób do ewakuacji, dach laboratorium zniszczony, wyznaczcie zastępczy punkt ewakuacyjny koło laboratorium. Niech przywiozą amunicję i granaty, kapsuła uległa zniszczeniu.” Odwrócił się do cywilów i powiedział: - Niedługo ruszamy, weźcie tylko to co niezbędne. Zwłaszcza broń jak ktoś ma. Nikt wam nie pomoże nieść klamotów. Musimy być szybcy, inaczej dopadną nas te gnidy z góry. Black 0 dostał od Obroży potwierdzenie wysłania raportu ale żadnej odpowiedzi się nie doczekał. Paramedyk Renata Herzog chyba nie była zbyt ubawiona dowcipem Graeff’a. Zmrużyła niepewnie oczy i przekrzywiła nieco blond głowę jakby nie była pewna jak traktować jego słowa. Gdy odezwał się Zcivicki wydawała się odzyskać równowagę. Podeszła do zgrabnego plecaka na jednej z prycz i wyjęła z niego stimpaka. Potem wróciła do dwójki Parchów i wstrzyknęła leczący stymulant Black 0. - No ja się wam dorzucę dobrymi wieściami. - odpowiedziała w końcu wciąż trzymając pusty obecnie pakunek po stimpaku. - Mamy tutaj tylko ten sprzęt jaki zdołaliśmy zabrać z karetki. - wskazała na plecak z jakiego właśnie wyjęła stimpaka. Na tyle osób od nie wiadomo od jak dawna tutaj wydawał się już nie tak pojemny. - Ale jest tu zorganizowany punkt opatrunkowy. - wskazała dłonią na jakieś drzwi. Nad nimi widniał napis “AMBULATORIUM” - Jeszcze coś powinno tam zostać. - dodała tonem wskazującym, że za dobrze to chyba nie wygląda. - Nie mamy co brać bo uciekliśmy jak się dało z karetki. Większość ludzi już tutaj była. Też nic właściwie nie mają do zabrania bo przybiegli z tym co mieli na sobie. Jest jeszcze Ted. Jego trzeba przenieść. Jest w ciężkim stanie. - wskazała brodą na jedno z łóżek na jakim leżał jakiś mężczyzna. Nawet na pobieżny rzut oka wydawał się w poważnym stanie. - Jak jesteście głodni to są tu jakieś zapasy jedzenia. Nie wiem czy zdążymy coś przygotować. - powiedziała paramedyczka wskazując na inne drzwi. - Jest tu panel kontrolny ale chyba tylko do samego schronu. Albo jest uszkodzony bo by nadać sygnał musiałam wyjść na zewnątrz. - odpowiedziała na pytanie Zcivickiego o rury. - Ale możecie spytać Hala, on tu pracuje, może coś wie. - powiedziała patrząc na innego z mężczyzn siedzącego na pryczy z jakimś dzieciakiem. - Na zewnątrz wciąż są te potwory? - zapytała patrząc uważnie najpierw na Zcivickiego a potem na zwiadowcę. W międzyczasie Zcivicki jak i reszta grupy Black doczekała się reakcji od Obroży. “Transport w drodze. OCP 10 - 15 min. Wyznaczcie rezerwowe LZ”. Widocznie raport Zcivickiego dotarł gdzie trzeba ale ktoś uznał, że grupka będąca na miejscu będzie miała lepszą orientację w terenie i sytuacji na miejscu do wyznaczenia rezerwowej strefy ewakuacji niż ktoś kilkadziesiąt kilometrów dalej czy na orbicie. Zcivicki spojrzał na chorego, potem na medyczkę. - Będzie pani musiała podjąć trudną decyzję. On nie da rady, a jeszcze pociągnie za sobą dwie osoby. Wie pani co należy zrobić. Zrobiłbym to sam, ale to mi nie pozwala na miłosierdzie - popukał się w obrożę. Odwrócił się do Hala. - Hal, pracujesz tu. Wiesz gdzie są zawory gazu biegnącego rurami tym korytarzem? Mając na uwadze priorytety, Owain udał się do ambulatorium, celem zabrania wszystkich pozostawionych tam medykamentów i środków, a następnie do kuchni. W końcu po co marnować własne zapasy, skoro tu są dostępne za darmo. Wrócił do głównego pomieszczenia pochłaniając jakieś posiłki błyskawiczne z paczek i tubek. - Są, gnoje i na bank nie dadzą nam spokojnie stąd spierdolić, więc jak chcecie przeżyć, to róbcie bez gadania, co się wam powie. - odpowiedział blondynie Owain, przełykając ostatni kęs i wyciągając ocalałą jakimś cudem butelkę “Gentlemana”, z której pociągnął solidny łyk, po czym wyciągnął ją ku kobiecie. - Ale może da się znaleźć jakieś miejsce, które nada się na lądowisko i nie jest zasrane tym ścierwem, to wtedy nawet jebać te rury, pójdziemy gdzie indziej. - dodał, bardziej do Padre, przeczytawszy komunikat Obroży. Następnie odpalił komunikator tekstowy. “Liczą się tylko konowały. Każdy bierze jednego na smycz? reszta na przynętę.” brzmiała wiadomość, którą wysłał Zero na prywatnym kanale. Padre odpisał tekstowo Owainowi: “Jeśli będzie szło dobrze, bierzemy wszystkich. Jeśli się posra bierzemy konowałów”. Nie ma co wcześniej chryi robić”. - Podjęłam trudną decyzję gdy zdecydowałam się zostać i pomoc tym ludziom pułkowniku. - odpowiedziała cierpko paramedyk obserwując parchatego zwiadowcę z wyraźną dezaprobatą. - Teraz pan niech podejmie trudną decyzję jak zabrać stąd wszystkich. A wyjście które pan sugeruje jest niehumanitarne i obrzydliwe. Tak samo ja pański podwładny. - Herzog spojrzała znowu na Zcivickiego kręcąc z dezaprobatą głową gdy Graeff wyciągnął w jej stronę butelkę. - I jakoś niech pan nad nim zapanuje bo jego zachowanie jest niedopuszczalne. - pokręciła głową patrząc z niechęcią na Black 4. Odwróciła się by wyrzucić pusty stimpak do śmietnika. Usiadła na pryczy i zaczęła coś grzebać w swoim plecaku. - Po wyjściu ze schronu trzeba iść w prawo. Na końcu korytarza jest rozdzielnia. Tam powinien być zawór którym można zakręcić co trzeba. Przy samych rurach też są co jakiś czas zawory no ale to już nie wiem jak często i gęsto. - Hal odpowiedział głaszcząc małego chłopca po głowie jakby chciał go uspokoić. Mały chłopiec patrzył na Zcivickiego z otwartą buzią z mieszaniną ciekawości i obawy. Obroża zaś wyświetliła na HUD informację, że ostrzał artyleryjski skończy się za 10 min. - Skoro woli pani zabić 3 osoby, pani sprawa. - odparł Zcivicki - Pytanie, kto z nich ma umrzeć. Sami zdecydujcie. Wyjście, które sugeruje jest praktyczne. Obrzydliwe owszem. Ale daje szansę reszcie. Byśmy mogli tu dotrzeć zginęło dwóch Parchów. Sprawnych i chcących zabijać. Uważa pani, że przeżyjecie taszcząc rannego? Jak to się mówi: ostatnich gryzą psy, pani doktor. Za 10 minut kończą piekło na górze. Wtedy ruszamy. - Spojrzał na Black 4. - Owain idź z Halem i zakręćcie te zawory. - A co do jego zachowania to i tak ma pani szczęście. Jest jednym z kulturalniejszych. Bez obaw, Obroża nie pozwoli na coś więcej. - Jak zwykle, płaczą o pomoc, ale jak przychodzi, to kręcą nosem, że nie taka, fe i nie dadzą się uratować. - parsknął drwiąco Owain, chowając butelkę. - Padre, szkoda języka, niech przemówi lud. Oi! - krzyknął, by zwrócić uwagę na siebie uwagę wszystkich obecnych. - Cześć, jestem Owain i będę waszym przewodnikiem. Krótka piłka: za dziesięć minut wychodzimy stąd i albo dojdziemy żywi do punktu ewakuacyjnego albo weźmiemy ze sobą tego ledwo żywego typa - wskazał na rannego - i większość z was zginie po drodze. Chętni do przeżycia na lewo, reszta na prawo. Ty, ze mną. - rzucił do ciecia, zmieniając magazynki w karabinie i pistolecie na pełne. - Ogarniesz towarzystwo w tym czasie, nie? i zobaczcie, czy nie ma tu czegoś łatwopalnego, może da się sklecić mołotowy. - On jest najspokojniejszy i najgrzeczniejszy? To miało nas pocieszyć czy uspokoić? To wyszło słabo. - odpowiedział jakiś starszy facet z wysokim czołem wskazując z dezaprobatą na Graeffa. Pozostali ludzie w schronie zdawali się podzielać obawy i wątpliwości jakie mieli co do dwójki Parchów. - I widzę, że popierasz i przyklaskujesz takim zachowaniom. Ale po takich bandytach czego można by się innego spodziewać niż bandytyzmu. - starszy i grubszy facet zwrócił się do Zcivickiego wskazując na stojącego obok Black 4. - Pomoc? Jaką nam okazaliście pomoc? - fuknęła Herzog patrząc ostro i tak samo mówiąc do Graeffa. Potem czekając na odpowiedź podobnym wzrokiem zmierzyła Zcivickiego. - Jak na razie to macie rachunek ujemny z tego niesienia pomocy. Nie nakarmiliście nas, nie udzieliliście bezpiecznego schronienia, ani pomocy medycznej, ani nie mamy od was niczego co by nam pomogło jak wy macie od nas nasze stimpaki. Więc trochę radzę wam się stonować z tymi bzdurami jak to nas bohatersko ratujecie i ile to wam zawdzięczamy. - pokręciła blond głową i wyglądała na zdrowo wkurzoną. Reszta dorosłych pokiwała głowami na znak poparcia nie aprobując stylu i zachowania więźniów z Obrożami. - Poczekajmy aż przybędzie prawdziwa pomoc. Mamy tu jedzenie i wszystko co trzeba. Jesteśmy tu bezpieczni. Oni chcą niech idą sami. Jak tu są to ktoś odebrał twój sygnał i wiedzą o nas. Przybędą nas uratować. - zaproponował ten starszy facet patrząc na zebraną grupkę. Pozostali pokiwali znowu głowami gdy perspektywa wydała im się chyba całkiem sensowna niż ta do jakiej namawiała para Parchów. I nie trzeba było nigdzie wychodzić. - Nie zostawiajcie mnie… - jęknął leżący na łóżku mężczyzna który chyba usłyszał wystarczająco by wiedzieć o jaką grę toczy się stawka. - Spokojnie Ted, nie zostawimy cię. - powiedziała szybko Renata Herzog podchodząc do jego łóżka i siadając na skraju. Złapała go pocieszająco za rękę. - Nikogo nie zostawimy. Wyjdziemy stąd wszyscy. - powiedziała patrząc wyzywająco na dwójkę Parchów. - Sam idź. Ja nigdzie nie idę. Powiedziałem ci gdzie jest zawór. A eskortowanie nas i oczyszczenie drogi to wasze zadanie. - Hal odpowiedział w końcu co sądzi o pomyśle by miał wyjść na zewnątrz w ten trzęsący się od eksplozji i xenosów świat. - Na wszelki wypadek jednak przygotujmy się gdyby tu miał ktoś do nas dotrzeć. Zbierzcie swoje rzeczy i naszykujcie się do drogi. - powiedziała Herzog wstając z pryczy Teda i patrząc na pozostałych. Popatrzyli na nią, na siebie nawzajem i pokiwali głowami zgadzając się na ten pomysł. - My tu do was z sercem na dłoni, a wy takie chamstwo. - pokręcił głową z udawanym smutkiem Owain. - Cóż, będziemy jakoś musieli z tym żyć. Gdy wrócę i skończy się ostrzał, ruszamy. - powtórzył, nieco innym tonem, chłodnym i wypranym ze zwykłej wesołkowatości. Ruszył do wyjścia, chwytając po drodze Hala za kołnierz. - Idziemy na spacer, słonko. Nie znam się na hydraulice. - Puszczaj! - krzyknął Hal próbując się wyrwać z uścisku Parcha. Reszta cywili zaczęła również krzyczeć ale zanim zdążyli coś zrobić, zanim Black 4 zdążył coś zrobić, zanim Black 0 zdążył coś zrobić, zrobiła coś Obroża. Graeff poczuł jak od szyi przechodzi mu impuls elektryczny porażając ciało. - Ostrzeżenie pierwszego stopnia! - skrzeknął ostrzegawczy głos z Obroży. Zwiadowcę przygięło i puścił Hala co ten skorzystał by odskoczyć na bezpieczną odległość. Wyładowanie skończyło się po kilku sekundach pozostawiając po sobie uczucie częściowego paraliżu i odrętwienia. Nie było zbyt groźne jeśli miało się chwilę czasu by dojść do siebie. - Co za gówno… - charknął Owain, prostując się i zaciskając oraz rozprostowując palce. - I nawet nie wibruje. No, ale teraz przynajmniej wiemy, kto wygrał miejsce przy kiblu w naszej wycieczce. - rzucił z krzywym uśmiechem, który nie objął oczu. Odczekał, aż przejdzie mu odrętwienie i wyszedł z bunkra. Black 4 znów musiał przejść całą procedurę opuszczania bunkra. Para podwójnych, ciężkich drzwi przedzielonych śluzą. Za nimi świat był taki sam jak w chwili gdy razem z Black 0 przedostali się tutaj w przeciwną stronę. Po lewej dalej widać było huczące płomienie. Po prawej dalszy ciąg korytarza. Gdzieś tam według Hala powinien być ten zawór do odcięcia dopływu gazu. Eksplodujące pociski bomb i rakiet w piwnicy znów dały o sobie znak swoją mocą. Tutaj w na zewnątrz bunkra, jego wnętrze wydawało się ciche i spokojne. Korytarz zdążył się zasnuć rzadkim dymem z wzbitego kurzu i wrzuconej do wnętrza ziemi. Black 4 przedzierał się samotnie przez kolejne metry, mijał kolejne drzwi często musząc podtrzymywać się ścian by nie upaść. Poruszanie się w tym trzęsącym się od wybuchów świecie było nie lada wyzwaniem. Znalazł się jednak cało przy końcu korytarza. Były tu drzwi a raczej wyrwana framuga po nich. One same leżały na podłodze. Wewnątrz niedużego pomieszczenia był mały panel sterowniczy ale przy rurach widać było zawory. Po jednym z każdej z bocznych ścian pewnie by móc odciąć dopływ gazu w każdym kierunku. Zamknięcie zaworu było całkiem proste. Poszedł bez żadnych trudności. Black 4 została droga powrotna do schronu. Wedle HUD jednak był całkiem blisko do miejsca śmierci Black 5. Właściwie miał bliżej niż do schronu. Black 4 ruszył w drogę powrotną. Z podobnymi przeszkodami przez zadymiony, trzęsący się korytarz wstrząsany szrapnelami odłamków, wyrwanego asfaltu i ziemi. Przedarł się z powrotem do drzwi schronu i widział, że ogień w korytarzu wygasł. Wbił sygnał wywoławczy na panelu i Herzog z drugiej strony znów mu otworzyła. Zewnętrzne drzwi zaczęły się otwierać gdy wtedy bystre oczy zwiadowcy wyłowiły z dymów i mroku korytarza ruch. Zbliżał się! Xenos! Z klasy major, o wiele większej niż te małe kurczakopodobne stworki jakie spotykali ostatnio w okolicy. Wybuchy co prawda wprawiały jego czarne ciało nieco chwiejności w ruchy ale nadal był wiele razy szybszy niż ludzki sprinter w pogodny dzień na eleganckiej bieżni. Drzwi do schronu były już otwarte i wystarczyło wskoczyć do środka! Ale zanim by automatycznie kierowane drzwi dokończyły otwieranie a potem zamknięcie drzwi xenos prawie na pewno wskoczyłby do środka śluzy tak jak i człowiek. Wtedy Black 4 zostałby z nim zamknięty sam na sam w gołych ścianach. A bez szczelnego zamknięcia zewnętrznych drzwi nie otworzą się wewnętrzne. Chyba, żeby skoczyć gdzieś indziej, w którejś z bocznych pomieszczeń choć wtedy xenos pewnie odetnie go od względnie bezpiecznego schronu. Mógł jeszcze strzelać do nadbiegającej bestii ale wielkość celu sugerowała, że nawet bezbłędne trafienia w tak krótkim czasie to z jednej lufy nie gwarantują zlikwidowania celu. No kurwa… W ułamku sekundy Owain podrzucił karabin do ramienia i zaczął pruć w nadbiegającego xenosa, wyczekując go do ostatniego momentu. Gdy stwór był z nim już prawie twarzą w twarz, a raczej pyskiem w twarz, wskoczył do śluzy. Puścił karabin, który zawisł na uprzęży i chwycił tomahawk, którego ostrze natychmiast zaczęło się rozgrzewać. - Padre, szykuj procę! - ryknął - Wchodzę ostro z towarzystwem, jeden major! Black 4 strzelał do błyskawicznie zbliżającego się celu. Pociski ekspandujące orały zbliżające się cielsko tak samo jak podłogę i ściany dookoła dokładając swoja porcję syczących odłamków. Potwór jednak mimo, że zasyczał wściekle był zbyt żywotny by te kilka trafień mogło go powalić czy chociaż spowolnić. Był też zbyt blisko swojej ofiary. Gdy Black 4 skoczył do wnętrza śluzy xenos rangi “majora” na moment zniknął mu z oczu. Widział za to przeraźliwie pustą klatkę śluzy powietrznej nie dającej żadnej możliwości osłony. Zdążył dobyć swój tomahawk gdy xenos wpadł do śluzy. Przeskoczył jednym susem na ścianę, odbił się od niej i skoczył na człowieka. Temu udało się z najwyższym trudem sparować ten atak ale Graeff czuł, że to kwestia szczęścia i na dłuższą metę przeciwnik jest zbyt silny, szybki i żywotny by myśleć o przetrwaniu walki na własnych nogach jeśli jakoś szybko i drastycznie nie zmieni się sytuacja. Zdążywszy ocenić potwora wcześniej, gdy faszerował go ołowiem, Owain nie miał zamiaru próbować się z nim siłowo ani walczyć bezpośrednio, wymieniając ciosy. Miał małe szanse, by wyjść z tego górą. Uznał więc, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zaskoczenie i zdezorientowanie xenosa, póki nie otworzą się drzwi i będzie miał wsparcie Zero. Owain wyprostował się na pełną wysokość, uniósł ręce, ryknął najgłośniej jak mógł i rzucił się wprost na poczwarę. W ostatniej chwili, gdy już miał się z nią zderzyć, rzucił się ślizgiem na ziemię, celując między łapy, by zerwać się za plecami stwora i wskoczyć mu na grzbiet.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
24-07-2017, 03:51 | #167 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:25; 35 + 180 + 60 min do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 34:25; 20 + 60 min do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 34:25; 35 + 60 min do CH Black 2 Black 8 Black 8 wyszła z ambulatorium. Ale po kilku krokach na korytarzu dogonił ją Patinio. Reszta została w środku. Choć Karl na drogę powiedział, że jeśli jej się nie uda to sam spróbuje rozmówić się z gospodarzami. Ale chyba też był pod wrażeniem tego co Vinogradovej udało się tu załatwić sztuką dyplomacji więc na razie nie kwapił się do machania odznaką a po dobroci to nikt tu się nie oszukiwał, że gospodarze coś dadzą policjantowi z dobroci serca. Brown 0 wyrobiła im jakąś markę czy opinię bo mimo minięcia kilku strażników nikt ich nie zatrzymywał. A gdy się spytali o szefa nawet skierowali ich gdzie trzeba. Czyli do czegoś co wyglądało na salę konferencyjną. Tam zaś królował długi stół choć jedno miejsce od strony od której weszli świeciło wyraźną pustką. Z drugiej strony pomieszczenia wyszedł do nich jakiś garniak w uprzejmym uśmiechem i okularach. - Pan Morvinovicz jest teraz zajęty. - zaczął na wstępie zatrzymując się przed dwójką gości. - Jestem Oleg Kutuzov. W czym mogę wam pomóc? - zapytał patrząc na ich dwójkę. Gdy wyszło, że chodzi o uzupełnienie arsenału drużyny gości nadal wydawał się być uprzejmy ale już właśnie pojawiło się jakieś "ale". Byli przecież tylko lokalem rozrywkowym, obsługa w większości nie miała broni, tylko ochroniarze a i to raczej broń krótką i tylko w tych niebezpiecznych czasach co mieli. Wiadomo by nie psuć renomy lokalu i nie stresować klientów. - Bardzo długa ta broń krótka. - kpiąco zauważył Patinio wymownie zerkając na strażników. Akurat z dwóch jakich wskazał jeden miał strzelbę a drugi automat. Kutuzov uśmiechnął się promiennie gdy wrócił spojrzeniem od ochroniarzy z powrotem do dwójki gości. No to chyba jasne, że na "nagłe sytuację" mają trochę mocniejszych argumentów ale tylko do samoobrony. Swojej samoobrony. A sprzęt drogi, kosztuje a ostatnio nawet nie ma jak uzupełniać. Trudne czasy nastały. Oleg zrobił bezradnie zbolałą minę. No i ten sprzęt o jaki dwójka gości pytała. Amunicja do wojskowych typów broni, granaty, plastiki, broń ciężka... No nie, nic z tych rzeczy. Przecież widać, że nawet cięższy sprzęt gospodarzy ustępował temu o jakim wspomniała dwójka rozmawiająca z Kutuzovem. - To czyli nic nam nie dacie? - zapytał wyraźnie zirytowany żołnierz z Armii gdy garniak skończył swoją listę przeszkód i trudności zdawałoby się niemożliwych do przeskoczenia. - Tego nie powiedziałem. - odparł spokojnie Kutuzov patrząc i na mężczyznę w mundurze i na kobietę z Obrożą. - Jest pewna opcja załatwienia wam sprzętu o jaki pytacie. Ale to ryzykowna i droga opcja. I dla góra dwóch, trzech osób umiejących zachować dyskrecję i zimną krew. - odpowiedział brunet w okularach. Elenio spojrzał na Zoe zanim odpowiedział. - Co to za opcja? - zapytał z wyraźnym poziomem podejrzliwości i niewiary w głosie. - Moja eskorta. W terenie. I wykonywanie moich poleceń. Zapewne wkrótce jak skończy się to bombardowanie na górze. Odeskortujecie mnie i jesteście wolni, co sobie zatrzymacie z tego sprzętu to wasze. Możecie też zatrzymać sobie brykę którą pojedziemy bo pewnie wam się przyda. No i naturalnie buzia na kłódkę sprawa zostaje między nami. - Kutuzov mówił pewnie i szybko choć głos przyciszył więc pewnie tylko dwójka gości go słyszała o czym mówił. Wyglądało na to, że albo sprawę ma już przemyślaną albo potrafił tak sprawnie improwizować na bieżąco. Patinio zerknął z wahaniem na towarzyszkę. Minę miał nietęgą choć wydawał się być skonsternowany. Sprawa o jakiej mówił ten garniak brzmiała podejrzanie ale w tym całym klubie i schronie pod nim jak dotąd drużyna gości zdecydowanie zawyżała jakością i siłą ognia przeciętną miejscową średnią. Jeśli zbrojownia schronu oferowała taki typ uzbrojenia jaki widzieli u ochroniarzy no to mogli liczyć na pistolety maszynowe, shotguny i broń krótką. Na lekkie i nieopancerzone cele takie jak atakowały ich w klubie nie tak dawno temu w zupełności starczało aż w nadmiarze. W końcu na takie cele nawet broń krótka mundurowych sprawdzała się wystarczająco. Problemem był niezbyt dobry zasięg tej broni dobry do walki w pomieszczeniach czy dżungli gdzie i tak dalej nie było zwykle widać niż sięgał zasięg nawet tak lekkich broni. Problemem zaś było te większe i bardziej odporne okazy albo całe stada na które przydawały się granaty i inna broń obszarowa. A facet przed nimi twierdził, że ma dostęp do takiej broni. Drzwi przez które weszła para gości otworzyły się zanim zdążyli się odezwać. Przez nie weszła cała grupka. Czarnowłosy, zaczesany mężczyzna w garniturze otworzył uprzejmie drzwi wchodzącej reporterce. Ta wydawała się być w świetnym humorze. Przepuścił też doktora Jensena ale ten sprawiał wrażenie spiętego albo zmieszanego. Na końcu brunet sam wszedł do środka sali konferencyjnej a za nim weszło trzech ochroniarzy. Cała grupka wydawała się trochę zdziwiona widząc trójkę rozmawiającą przy stole. - Anatolij! - uśmiechnął się przyjaźnie facet który dotąd rozmawiał z dwójką gości. - Dobrze, że wróciłeś. Ci młodzi i uzdolnieni ludzie przyszli z pewną propozycją. - zaczął przedstawiać sprawę zwracając się do tego bruneta jak do szefa. Choć na dość koleżeńskiej stopie. - Naprawdę? - zapytał Anatolij patrząc bystro na dwójkę gości jakby chciał wysondować z czym przyszli. - A jaka to propozycja? Od dwójki z naszych telewizyjnych gwiazd? - zapytał i spojrzał wyczekująco na dwie stojące sylwetki podchodząc do nich jakby chciał się przywitać. - Myślę, że bardzo interesująca dla naszych planów. Ale pozwól na słówko. - Oleg stanął obok szefa gotów by go przejąć. - Państwo wybaczą. - szef lekko skłonił się z przepraszającym uśmiechem i ujął dłoń Zoe do pocałowania. Cmoknął ją i zwrócił się do Patinio i właściwie nie wiadomo co chciał zrobić ale Latynos go ubiegł. - Tylko się nie zaśliń z wrażenia dobra? - powiedział z uśmiechem choć nie tak szczerym za to okraszonym złośliwym spojrzeniem gdy podał gospodarzowi dłoń jak do pocałowania. - Ekhm. Tak. Więc państwo wybaczą. - gospodarz na moment zaniemówił i przestał się tak sympatycznie uśmiechać a spojrzenie jakie posłał latynoskiemu kapralowi dość jasno mówiło, że chyba nie przypadną sobie do gustu. Zaraz potem odszedł z Olegiem w drugi kąt sali konferencyjnej i tam z pobliskimi ochroniarzami o czymś rozmawiali przyciszonymi głosami. - Dobrze was widzieć. Wyglądacie dużo lepiej niż gdy widzieliśmy się ostatnio. - do dwójki gości podszedł naukowiec astroarcheologii i sprawiał wrażenie, naprawdę ucieszonego ich widokiem. - Chociaż ty to wyglądasz na przeziębionego. - powiedział nieco mrużąc oczy gdy przypatrzył się zroszonej potem twarzy Latynosa. - A coś chyba złapałem. - mruknął kapral zerkając na rozmawiających w drugim kącie sali mężczyzn w garniturach. - Pewnie przez te przeciągi i te ciągłe zmiany temperatur z klimatyzowanego pomieszczenia na ten ukrop na dworze. - naukowiec próbował się domyślić co się stało albo jakoś pocieszyć żołnierza. - Pewnie tak. - żołnierz lekko uniósł brwi i nawet parsknął rozbawiony tą opinią. - Ale powinieneś schudnąć. Jesteś strasznie ciężki do niesienia. - wyraził swoją kolejną opinię naukowiec. Tym razem tak zdziwił Patinio, że ten spojrzał na niego niezbyt rozumiejąc do czego on pije. - A może to ty powinieneś nieco przypakować hantelkami co? - zaproponował z uśmiechem żołnierz wskazując naukowca broda. - Ale dzięki stary, że nas wyciągnęliście z tej windy. - klepnął po przyjacielsku ramię naukowca. W międzyczasie Conti też podeszła do nich bo podejście do dwóch rozmawiających ważniaków wydawało się obostrzone lufami ochroniarzy. Green 4 Green 4 mógł stwierdzić, po raz kolejny, że te ambulatorium było całkiem przyzwoite. Nawet niezłe. Właściwie nawet z wyższej półki. Bo w standardzie takie ambulatoria nie były przygotowane na prowadzenie tak poważnych zabiegów jakie właśnie przeprowadzał. A tu komuś udało się skompletować zasoby i sprzęt "jak na wojnę" i na podobne obrażenia. Ale w efekcie przygotowania do operacji przebiegły całkiem sprawnie. Choć wadą było brak personelu pomocniczego bo poza nim nikt nie rozróżniał jednej tajemniczej buteleczki od drugiej więc wszystko musiał przygotować sam. Dzięki Royowi i jego skanerowi doktor nauk medycznych wiedział gdzie tkwi źródło problemu w ciele pacjenta i jakiej jest wielkości. Sporawej. Przynajmniej jeśli za przeciętną uznać by szrapnele czy kule. Podanie na wpół rozebranemu marine środków anestozologicznych poszło sprawnie i zasnął on chemicznym snem. Pierwsze nacięcia i etap torowania sobie drogi do obiektu też nie odbiegał zbytnio od standardu chirurga. Dopiero w jego pobliżu zaczynały się anomalie. Obiekt uciskał dół płuca stąd pacjent miał słabszą od normy wydolność oddechową. Szybciej się męczył i czuł pewnie nieustające osłabienie. Obiekt był otoczony jakimiś żyłkami które łączyły się z organizmem nosiciela. Zapewne do pobierania pokarmu. Obiekt jednak musiał też wytwarzać silne środki znieczulające podobnie jak komar przy ukąszeniu. Bo choć urósł już całkiem spory to w porównaniu do ziemskich organizmów rósł błyskawicznie rozpychając tkanki nosiciela co powinno skutkować bólem i podobnymi dolegliwościami. A żaden z mundurowych się na nie nie uskarżał i te które dało się zauważyć pewnie były efektem tego pośredniego nacisku na płuco a nie samym pasożytem. W końcu narzędzia chirurga dotarły do samego obiektu. Wydawał się być dość obły, pokryty jakimiś skórzastymi błonami przez które nie było widać co jest w środku. Z zewnątrz obiekt przypominał jajo ziemskiego gada lub płaza bez twardej skorupki. Po oczyszczeniu otoczenia obiekt był już właściwie gotów do ekstrakcji. Wtedy też gdzieś zza drzwi doszły do Green 4 jakieś głosy. Ktoś przyszedł. Ktoś nowy. Teraz jednak czekała go główna faza operacji i nie mógł się rozpraszać. Brown 0 Black 8 wyszła z ambulatorium. Po chwili zastanowienia wyszedł również Patinio. Karl został na miejscu. Wszyscy wydawali się być aż nadto świadomi jakie relacje wiążą go z gospodarzem i w pokojowych negocjacjach z nim działałby pewnie jak płachta na byka. Teraz siedział na jakimś krześle pijąc właśnie zrobioną kawę. Brown 0 miała trochę inne priorytety. Została z Johanem. Szybko jednak była to dość jednostronna wizyta. Mahler bowiem położył się na stole operacyjnym rozebrany do połowy i w końcu Green 4 podał mu usypiacze po których marine momentalnie odpłynął w niebyt stając się biernym obiektem do oglądania. I krojenia. Zajmował się nim lekarz z grupy zielonych. Szybko zaczęło to przypominać operację znaną z holo, nacinanie, krojenie, odkrywanie kolejnych warstw ciała. Roy zdecydowanie nie wyglądał na takiego co chciałby przy tym być. W końcu był chemikiem a nie od krojenia ludzi jak to nieśmiało gdzieś zaznaczył. Gdzieś wtedy właśnie przyszedł ten facet. - Co tu się dzieje?! Co wy tu robicie?! - zawołał z progu patrząc pytająco na grupkę ludzi w mundurach, w pancerzach, z rozstawioną tam i tu bronią i jednego brodacza w białym kitlu. Prawie wszystkie głowy spojrzały na niego równie pytająco. Vinogradova poznała go od razu. To był ten medyk co tu był jak tu przyszła z Royem za pierwszym razem ale właściwie się rozminęli gdy strażnik który ich przyprowadził wezwał w zamian właśnie jego. Teraz chyba skończył i wracał. Wyglądał dość mizernie. Wyglądał na starszego mężczyznę, już na pograniczu wieku emerytalnego. Spora tusza, czoło rozciągnięte do połowy głowy nadawały mu wygląd dobrego wujaszka lub nijakiego urzędnika w jakimś biurowym molochu. Roy spojrzał z konsternacją na Mayę. Ciężar rozmowy przejął jednak Hollyard wstając ze swojego miejsca. Ruch przykuł uwagę gospodarza w białym kitlu. - Policja? - widok policjanta jakby go ostudził. Spojrzał niepewnie na Hollyarda jakby szukał czegoś co mógłby powiedzieć. - Dzień dobry doktorze Kozlov. - Karl przywitał się i wykonał zapraszający gest dłonią. Który jednak nie szło sobie wyobrazić inaczej niż zaproszenie do radiowozu. - Znasz mnie? - zapytał starszy mężczyzna po chwili wahania wchodząc jednak do ambulatorium. W głosie oprócz niedowierzania i obawy pojawiło się też zdziwienie i jakby iskierka dumy. - Aż do tej pory nie osobiście. Czujesz się na siłach pełnić swoje obowiązki? - Hollyard choć wciąż się pocił jakby nadal byli o ileś tam pięter wyżej w tropikach jakie serwowała Yellow 14 z wielką zielonkawą tarczą gazowego giganta na niebie o wiele większą niż gwiazda centralna układu to jednak zdołał zachowywać się jak zazwyczaj gliniarz zachowywać się powinien. Para gliniarzy przy drzwiach izolatki też wstała ale widząc, że sprawa się uspokoiła i Karl przejął rozmowę znowu usiedli na swoich miejscach. - A co trzeba? - zapytał ostrożnie doktor biorąc do ręki kubek z kawą. Spojrzał na Horsta operującego nieprzytomnego marine. Po chwili obserwacji otworzył jakąś szafkę i wyjął z niej butelkę wódki. Zaczął ją odkręcać ale Karl pogroził mu palcem. Lekarz zawahał się i westchnął. Dalej jednak trzymał butelkę w dłoni. - To już chyba Maya ci lepiej wytłumaczy. I Roy. - wskazał na Brown 0 i technika naukowego z brodą. Roy spojrzał na nich wszystkich i na koniec zakotwiczył spojrzenie na Rosjance. Przez ten pośpiech Horst zaczął operować Johana i nie było jak z nim skonsultować tego specyfiku. Teraz pojawił się drugi lekarz a więc była możliwość działania na dwóch odcinkach. Ale wahanie Vassera wyraźnie wzbudzała trzymana przez Kozlova butelka. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:25; 35 + 60 min do CH Black 2 Black 4 Alien nie wydawał się ani zaskoczony ani skory do współpracy w wykonaniu planu Black 4. Gdy człowiek z krzykiem rzucił się na niego potwór bez wahania przyjął walkę. Różnica refleksu i reakcji obydwu przeciwników w tym dość małym pomieszczeniu sprawiała, że miejsca i czasu na manewry nie było. Zostawała brutalna, bezpośrednia walka gdzie szpony ścierały się z płonącym tomahawkiem. Gdy człowiek już miał zamiar zwinąć się do swojego ślizgu pod bestią ta świsnęła szponiastą łapą trafiając go w bark i odrzucając z powrotem do tyłu aż uderzył plecami we wciąż zamknięte wewnętrzne drzwi śluzy. Uderzenie było mocne i Graeff poczuł jak rozszarpało mu i napierśnik i ciało pod spodem. Xenos nie odpuszczał i skoczył by wykończyć swojego ludzkiego przeciwnika. Był szybki i sprawny. Zwiadowca Parchów był przytłoczony jego nawałą ciosów jaka ta duża i zwinna bestia pruła swoimi zaślinionymi szczękami i szponami. Nie był jednak całkowicie bezbronny. Szczęśliwie udało mu się ugodzić w bok łba potwora trafiając go swoim płonącym tomahawkiem. Potwór poszatkowany już wcześniej taką ilością ekspandującego ołowiu która dawno powaliłaby człowieka bez pancerza wciąż był na nogach i miał przewagę nad pojedynczym dwunogiem. Jednak po trafieniu zaryczał wściekle. Zwłaszcza, że w miejscu trafienia zapłonęło ogniem wypalając ciało stwora. Gdzieś na marginesie postrzegania Owain zarejestrował dźwięk zamykanych, zewnętrznych drzwi śluzy. Nie mogło trwać dłużej niż kilka sekund a jednak wydawło się trwać wieki! Black 0 Black 0 znalazł się przy wewnętrznych drzwiach śluzy razem z Herzog która otwarła zewnętrzne drzwi śluzy gdy Black 4 dotarł do panelu. Dotarł chyba bez przeszkód a przynajmniej o żadnych nie meldował. O tym jak poszło z rurami też nie. Za to gdy w jeszcze dość spokojnych warunkach paramedyczka uruchomiła otwieranie drzwi prawie od razu doszedł do nich alarm od Graeff'a. Przez grube drzwi wewnętrzne śluzy doszło ich stłumione odgłosy prowadzonego ognia. W tej chwili wszystko było w rękach automatów i mechanizmów więc nijak nie można było przyśpieszyć zamykania czy otwierania sterującej drzwiami machinerii. Na ekranie widzieli coś co w linii prostej było zaledwie o kilka kroków od nich. Po drugiej stronie drzwi śluzy. Do środka wbiegł Black 4 puszczając karabinek i biorąc do ręki swój tomahawk. Ledwo to zrobił do środka wciąż jeszcze otwartych drzwi wpadł xenos. Duży. Klasy major. Zaczęła się bezpardonowa młócka między człowiekiem a bestią. Obydwaj przeciwnicy szlachtowali się wzajemnie bez miłosierdzia. Bestia choć brocząca z licznych przestrzelin żółto - zieloną krwią wciąż była zabójczo niebezpiecznym przeciwnikiem jak to przekonywał się tam, za drzwiami Graeff a oni na ekranie. Wewnętrzne drzwi brzdęknęły gdy plecy Black 4 uderzyły o nie. Ciął co prawda bestię i udało mu się ją ugodzić i podpalić. Na oko Zcivickiego była szansa, że już tak zranioną poczwarę ogień w końcu pokona. Ale tam, w tej klatce Black 4 mógł już tego nie dożyć. Xenos był wyraźnie szybszy i sprawniejszy w zadawaniu ciosów i jasne było, że walka wręcz sprzyja jemu a nie człowiekowi z którym walczył. Graeff jeszcze walczył ale jeszcze dwa czy trzy trafenia stwora i będzie po nim. - Zewnętrze drzwi zamknięte! - krzyknęła Herzog widząc jakiś wskaźnik na ekranie. Spojrzała na Zcivickiego. Tylko on w schronie miał broń by mieć szanse stawić czoła potworowi. Teraz gdy był w śluzie tylko wewnętrzne drzwi oddzielały go od żywej zawartości schronu. Jeśli je otworzą to gdyby potwór zaszlachtował Black 4 zacząłby szlachtować resztę w schronie. Ogień nie musiał go zabić, w pojedynku Black 4 też nie musiał. Wtedy walka spadła by na barki Black 0 i grupkę nieuzbrojonych cywili z czego część była ranna a połowa to dzieci. Ale była szansa, że ogień zabije potwora. Wówczas nawet jeśliby Graeff też zginął wcale nie trzeba by wychodzić a problem zostałby rozwiązany. Jeśli zaś Black 0 zamierzał pomóc Czwórce trzeba było niezwłocznie otworzyć te drzwi i dołączyć do walki. Herzog patrzyła na niego czekając jaką podejmie decyzję.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-07-2017, 04:00 | #168 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 26 - Półmetek (bonus) (34:25) Miejsce: ??? Czas: dzień 1; g 34:25; Dyskretny pomruk wentylacji mieszał się z jasnym ale nie rażącym światłem. Na twarzach zebranych ludzi odbijała się poświata wyświetlanych holo ekranów. Na nich zaś pojawiały się mapy, wykresy, tabelki, liczby i nazwy. Na twarzach malowała się powaga i skupienie gdy trawili przedstawione dane. Poziom strat w 6 pułku... ilość zużytych kontenerów amunicji strzeleckiej... straty wśród ludności cywilnej... stopień zniszczenia budynków w Maxie... ilość rannych w punktach opatrunkowych... liczba szacowanej do ewakuacji ludności wynosi... ilość zniszczonych czołgów, BWP i mechów... - Tak. Wygląda to tak jak podczas symulacji i gier bitewnych. - powiedział w końcu jeden z mężczyzn opierając się o oparcie krzesła. - Tak. Tylko to nie jest już symulacja ani gra. - zauważył drugi również odrywając wzrok od głównego holo i patrząc na tego pierwszego. - Wszyscy sie na to zgodziliśmy. I na razie nasze szacunki się sprawdzają. Dotąd nie udało nam się nigdzie osiągnąć tak zaawansowanego etapu. I wszelkie dane pomogą nam zaplanować przyszłość. Dlatego niestety to jest niezbędne. Bo poza obecnym etapem bez braku doświadczalnych danych wszelkie symulacje stają się czystą teorią ocierającą się o fantazjowanie. - pierwszy z mężczyzn zwrócił uwagę rozmówcy ale widać było, że reszcie też uznał za stosowne przypomnieć o co toczy się gra. - Myślę, że możemy uznać dotąd operację za sukces. - powiedziała kobieta przyciągając wzrok pozostałych twarzy. - Mamy wreszcie namacalne dowody na dotąd hipotetyczne modele. Obecnie mamy pierwsze potwierdzone przypadki które nie uwzględniały żadne wcześniejsze symulacje. - zwróciła uwagę zebranym i rozejrzała się uważnie po ich twarzach. - No nie do końca tak bardzo namacalnych. Nie mamy nic co możnaby wziąć pod lupę. - odezwał się trzeci z mężczyzn pozwalając sobie na okazanie niezadowolenia. - Coś jednak mamy. - drugi z rozmówców pstryknął coś i na holo ukazało się rozkrojone wnętrze człowieka. Wyglądał jak podczas jakiejś operacji. Zwłaszcza pracujące w rękawiczkach dłonie i narzędzia chirurga wzmagały to to wrażenie. - Czy to jest to o czym myślę? - zapytała kobieta wpatrzona ze zmrużonymi oczami w wyświetlany obraz. - Tak. To może być to czego szukamy. Obrzydlistwo swoją drogą. No ale to niestety niezbędne. Skąd jest ten obraz? - zapytał z zainteresowaniem jeden z siedzących przy stole mężczyzn. - Kamera z Obroży jednego Parcha. Green 4. Jacob Horst, lekarz - kanibal. - odpowiedział ten drugi który znalazł to nagranie i odczytał co trzeba. - A kogo on tak kroi? - zapytał z uwagą rozmówca i z podobna uwagą przyglądając się operacji. - Kapral CMC Johan Mahler. Jeden z tych co podejrzewaliśmy, że to ma. Ten z tego ostatniego newsa z IGN. - odpowiedział ten drugi podnosząc głowę znad pulpitu i rozglądając się po twarzach. Przeszedł po nich w różnej tonacji wyraz niechęci. - Właśnie! Ta Conti! Ona sobie za dużo pozwala! Bruździ nam! Trzeba coś z nią zrobić zanim wywęszy co nie powinna! - jeden z mężczyzn z frustracji i irytacji podniósł głos. Sporo głów pokiwało głowami na znak zgody. - Spokojnie. Podziałała na naszą korzyść. I tak przecież planowaliśmy wydać oficjalne oświadczenie. Przydała się na coś, świetnie wpasowując się w ten nasz schemat. - uspokoił grupkę pierwszy z mężczyzn rozglądając się uważnie po zebranych twarzach. Ci pokręcili głowami i nosami ale więcej nie protestowali. - Zaraz! Stój, czekaj, cofnij trochę! - inny facet odezwał się w podnieceniu jakby coś odkrył. Ruchomy obraz na głównym holo jakoś przykuwał uwagę. Drugi z mężczyzn który obsługiwał konsolę zaczął trochę cofać po kawałku obraz by zobaczyć na co tak zareagował kolega. - Stój! Aha! Dobrze mi się zdawało! - wykrzyknął triumfalnie mężczyzna gdy obraz zamarł. - Jest nasza dziewczynka. - uśmiechnął się z satysfakcją gdy na holo pojawiło się zbliżenie twarzy czarnowłosej kobiety z Obrożą i zatroskanym wyrazem twarzy. - Ona jest od was? - zapytała kobieta przyglądając się zatrzymanemu obrazowi dziewczyny gdzieś tam na powierzchni księżyca. - Była. Ale wciąż ją monitorujemy. Na wszelki wypadek. - pokiwał głową ten który zastopował akcję przyglądania się operacji. - E tam, te wasze projekty! - mruknął pogardliwie inny facet machając lekceważąco ręką. - My mamy własne. Co z terrorystami? Zwłaszcza z tą Olsen. Z ważniejszych chyba tylko ona została. Ona jest w tym wszystkim dość kluczowa. A wciąż jej nie mamy. Zgarnięcie jej to sprawa priorytetowa. Nie wiemy ile wytrzyma sądząc po tym co mówili jej kolesie. Kiedy wreszcie wasi ludzie ją odbiją? - zapytał z jawną pretensją patrząc wyzywająco na rozmówców. - Spokojnie zajmiemy się tym. Na razie trwa bombardowanie więc i tak wszyscy tam utknęli gdzie byli. A jak wiesz wysłaliśmy już zespół. - pierwszy który zaczął rozmowę znów musiał uspokoić towarzystwo. Podziałało bo rozmówca wydawał się być usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. - Jest jeszcze ta Herzog. - przypomniała kobieta. - Ona mogła być najbliżej. Sądząc po wykresach lokalizatora i jej raportach. I ma przeszkolenie medyczne więc jej uwagi mogą mieć kolosalne znaczenie. Po prostu pewnie nie zdawała sobie w pełni sprawy czego jest świadkiem. - westchnęła kobieta. - Po nią leci ten sam zespół. Za kilka minut, może kwadrans wszystkie cele powinny być w naszych rękach. Niestety w okolicy nie ma naszych jednostek więc musieliśmy użyć Parchów. Ale niech te szkodniki i darmozjady przydadzą się na coś. - pierwszy mężczyzna postukał rysikiem po blacie stołu sprawiając, że większość zebranych jakoś naturalnie spojrzała w ten punkt stołu. Wyglądało, że sytuacja jest pod kontrolą na tyle na ile taki chaos mógł być pod kontrolą. - Dobrze. Więc teraz zajmijmy się tym. - wskazał rysikiem na główny obraz holo gdzie wciąż trwała operacja wydobywania ciała jak najbardziej obcego z ciała człowieka. - Ci trzej bohaterzy z wiadomości. - wskazał rysikiem i ten zdalnie przemieszał obraz dając na główne zbliżenie trzy portrety mężczyzn. - Wszyscy dalej są w tym klubie? Co na nich mamy? - zapytał patrząc na drugiego z rozmówców a ten zaczął coś gmerać w panelu. - Mahler i Patinio to właściwie nic. Nie są stąd. Trzeba by działać pośrednio i długofalowo. Ale Hollyard jest tutejszy. Ma narzeczoną. Sara Pierce. Mieli wyznaczoną datę ślubu za dwa miesiące. - odpowiedział grzebiący w panelu mężczyzna czytając wyświetlane dane. - Świetnie. Żyje ta jego panna? Gdzie jest teraz? - zapytał spokojnie facet cicho stukający rysikiem w blat stołu. - Tak, żyje, jej Klucz wciąż jest aktywny. - pokiwał głową pracujący przy panelu facet. Nagle zmarszczył brwi i na twarzy pojawiło mu się zdziwienie. - A to ciekawe. Czujniki pokazują, że jest na Falcon 1. W tym zespole co zmierza po nasze fanty. - po zebranych twarzach przelała się podobna iskra zaskoczenia. - Co ona tam robi? Na wojskowej jednostce podczas misji bojowej? Ona jest jakimś wojskowym? - zapytała kobieta choć chyba wszystkim zebranym pojawiły się podobne wątpliwości. - Nie. To cywil. Nie ma nic wspólnego z mundurem. Została zabrana przez porucznika Raptorów Svena Hassela. - spec od zbierania informacji obwieszczał kolejne dane. Na ekranie holo pojawiły się dwie dodatkowe twarze, młodej, sympatycznie uśmiechniętej blondynki i faceta w policyjnym mundurze. - Co wiemy o tym Hasselu? - zapytał z uwagą facet z rysikiem zawieszając go na chwilę nad blatem stołu. - Służył w Raptorach tak samo jak Hollyard. Do dzisiejszego poranka dowodził Zachodnią Barykadą. Bezpośredni dowódca Hollyarda. Sądząc po fociach i wpisach kumpluja się. O! Gadali ze sobą. W ciągu ostatniej pół godziny. I są jeszcze połączenia z Sarą. - facet zza konsolety oznajmił zebranym kolejne rewelacje. Siedzący ludzie popatrzyli na siebie nawzajem niezadowoleni z tych wieści. - Ktoś tu nam sypie piach w tryby. - zawieszony dotąd rysik stuknął znowu w blat stołu.- Kolego zdyscyplinujcie waszego człowieka. Musimy mieć czynnik który pozwoli naszemu dzielnemu Raptorowi zachować odpowiedni punkt widzenia. Na wypadek gdyby inne metody zawiodły. - mężczyzna z rysikiem spojrzał na tego który dopytywał się o Olsen. Ten skinął głową i uruchomił swój komunikator. - Aresztować porucznika Raptorów Svena Hassela i Sarę Pierce. Są na pokładzie Falcon 1 nad centrum krateru. Kategorycznie mają być żywi. Rozkaz pierwszej rangi. Wykonać natychmiast. Bez odbioru. - facet połączył się ze machiną wojenną i wydał jej odpowiednie rozkazy z pewnością i wprawą świadczącej o wielokrotnej praktyce. - No. Zobaczą biedne żuczki co znaczy sypać piachem naprawdę dużym chłopcom. - uśmiechnął się wyniośle ten który zaczął dyskusję i ostatni raz stuknął rysikiem o blat stołu. Miejsce: ??? Czas: dzień 1; g 34:25; - Kurwa jakie to gówno jest w chuj ciężkie! - syknął stękając z wysiłku mundurowy w nowoczesnym pancerzu dźwigając z kolegami nieporęczny pakunek. Wyraźnie sprawiał im on trudności. Wszyscy wyglądali na brudnych, zmęczonych i poranionych choć wciąż wykazywali się determinacją i dyscypliną. - Zamknij się i ciągnij! Jak pchać nie umiesz. - odpyskował mu kobiecy głos choć płeć w pancerzu była ciężka do zidentyfikowaniu na pierwszy rzut oka gdy się nie widziało twarzy właściciela. - No jazda! Jesteśmy już prawie na miejscu! - ponaglił ich inny żołnierz na chwilę odrywając wzrok od wycelowanej broni by na nich rzucić okiem. Winda była już tuż, tuż! Sam odwrócił się w stronę swojej broni i znów wystrzelił szybkimi tripletami. Od strony korytarza dobiegły syki i jęki trafionych xenos. Było prawie ciemno bo nie było zasilania. Paliły się tylko awaryjne światła i to też chyba w trybie oszczędnym albo na resztkach energii. Było więc prawie całkowicie ciemno choć komandosom z noktowizyjnym sprzętem to akurat nie przeszkadzało. - Jeszcze chwila! - krzyknął w odpowiedzi komandos dźwigający pakunek. Wszedł już do windy, jeszcze musiała wejść ta partnerka. Dwójka komandosów skróciła dystans biegnąc do przejść w pobliżu windy. Pozostała dwójka wciąż strzelała i rzucała granaty co chwilowo hamowało nadciągającą falę xenos. Z mroków pomieszczenia widać było błyski eksplozji, tam i tu pojawił się ogień. Dwie biegnące sylwetki minęły ichi teraz oni stanowili najbardziej wysunięty punkt oporu. - Kończą mi się granaty! - zameldował jeden z tej dwójki spiętym głosem. Strzelał i rzucał granatami a tych xenos na tych korytarzach zdawało się nie ubywać. - Z ammo też nie wesoło! - odkrzyknęła droga sylwetka kobiecym głosem. Też wydawała się być bardziej walką niż strzelaniem. - Przeszliśmy! - krzyknęła ta od pakunku gdy wreszcie znaleźli się w windzie. W windzie czerwone alarmowe światło działało lepiej niż w reszcie pomieszczeń więc promieniowało czerwonością z otwartych jeszcze drzwi. - Jazda na górę! Wypakujcie to gówno a potem dawajcie windę z powrotem! - krzyknął dowódca grupy. Dwójka w windzie zawahała się na moment. Naprawdę ciężko było prócz nich wepchnąć do windy kogoś jeszcze. Ale zdawali sobie sprawę jak niebezpieczne jest takie rozdzielanie się. Zwłaszcza dla tych co tu mieli zostać w tym namolnym sąsiedztwie. Jednak rozkaz był rozkazem, więc mimo wątpliwości dziewczyna trzepnęła przycisk i drzwi windy zasunęły się zamykając czerwoną szczelinę pionowymi powiekami drzwi. - Henry! Stawiaj zasłonę! - krzyknął dowódca. Wywołany żołnierz podbiegł na środek pomieszczenia między tą najbardziej wysuniętą dwójką i zatrzymał się. Zaraz potem ciemności rozświetliła płonąca struga. Z ogniem pojawiło się światło. W świetle widac było podpalone właśnie krzesła, biurka i kafelki podłogi. Oraz skrzeki i jęki podpalonych, poparzonych i przestraszonych xenos. Coś łupnęło mocniej albo bliżej gdy ta artyleria wciąż waliła po okolicy. - Jest zasłona! Ale to już końcówka! Jestem prawie pusty! - zameldował Henry tym razem doskonale widoczny swoją sylwetką. - Becky! - krzyk mężczyzny z pary bliższej windy towarzyszył wrzaskom kobiety. - Idą bokiem dorwały Becky! - doprecyzował męski głos i zaczął iść strzelając non stop ze swojej broni. - Henry, Honda, osłaniajcie nas! Tom osłaniaj windę! Reszta za mną! - dowódca szybko rozdzielił tak szczupłe siły jakie im zostały i ruszył wesprzeć żołnierza idącego w sukurs porwanej Becky. - Szefie utknęliśmy! Artyleria chyba rozjebała coś w windzie! Możemy wyjść dachem ale winda utknęła! Pakunek też. - komandos z windy złożył krótki meldunek. Miał bardzo zaniepokojony głos. - Kurrwaa mać! - wrzasnął rozzłoszczony tym faktem lider grupy. Bez windy nie mogli wydostać paczki ani przysłać jej by zabrała ich stąd. - Amaros, wesprzyj ich i zobacz co z tą jebaną windą! Zrób co trzeba by wydostać paczkę! Zaraz artyleria kończy i musimy być wtedy na parterze z pakunkiem! - szef opanował się i wykrzyczał szybko rozkazy do swojej szatkowanej pazurami i problemami grupki. Komunikator zabłysnął nadesłanym połączeniem. Komandos jęknął w duchu widząc kto dzwoni. - Czego!? Jestem zajęty! - warknął nieprzyjemnie wydobywając granat z przywieszki. Walka o odbicie Becky wchodziła w decydującą fazę a jej krzyki rozdzierały im bębenki tak samo jak szpony jej wspierane pancerzem ciało. - I nie masz czasu na poznanie Olimpii Conti? Tej z IGN? Co taksówkarzu? - zapytała z uprzejmym zainteresowaniem twarz bruneta w czystym garniturze wyświetlana w rogu wizjera hełmu. - Spierdalaj! - wrzasnął rozjuszonym głosem komandos odbezpieczając granat. Jeszcze się wahał gdzie cisnąć. Jeszcze w xenos czy już w Beckę. - Olimpio pozwól tu kochana. Przedstawię ci mojego przyjaciela. Świetny taksówkarz no mówię ci pasjonujący człowiek. Na pewno wart twojego poznania. A nie uwierzysz czym się właśnie zajmuje. - facet w garniturze mówił tonem przyjacielskiej pogawędki jak do swojej zaproszonej na podwieczorek koleżanki. W skraju widoczności pojawiła się głowa i twarz rozpoznawalnej reporterki z wyrazem zaintrygowania w oczach. - Zamknij się! Przyjedziemy po ciebie! - wrzasnął desperacko dowódca komandosów przerywając połączenie i ciskając granat. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; Czas: dzień 1; g 34:25; - Taksówkarz? - Conti podeszła do Morvinovicza zerkając ciekawie na urządzenie jakie miał zamocowane na ramieniu pod rękawem garnituru. - Taki żarcik z kolegą. Lubię się z nim trochę podrażnić. - powiedział z rozbrajającym uśmiechem właściciel lokalu. Reporterka popatrzyła niezbyt chyba przekonana ale nie drążyła tego wątku. - Ciekawe urządzenie. Wygląda na bardzo nowoczesne. - opuściła wzrok na ramię mężczyzny który właśnie znowu zakrywał te urządzenie mankietem marynarki. - Oj bo tak ma wyglądać. Rozumiesz kochana jak jest się tylko skromnym biznesmenem trzeba jakoś spróbować rzucać się w oczy by się przebić przez cienie rzucane przez prawdziwe szczupaki. - odparł skromnie Rosjanin kończąc poprawianie mankietu. - To co? Kończymy? - zapytał reporterkę i ta na znak zgody kiwnęła głową. Oboje wrócili do samotnie stojącego trochę na uboczu starszego mężczyzny w okularach. - A więc jak Olimpio sama widziałaś staramy się naszymi skromnymi środkami pomóc tym poszkodowanym którzy zdołali się tutaj schronić. Zaznaczyć pragnę, że ten skromny schron został wybudowany dla dobra naszych gości jak i okolicznych mieszkańców by mogli się schronić w razie potrzeby. Bardzo ubolewam, że ta nieszczęsna potrzeba okazała się tak potrzebna w tej trudnej chwili. - Morvinovicz zrobił smutną minę a wcześniej mówił z takim przekonaniem i zaangażowaniem gdy oko kamery pokazywało rzędy piętrowych prycz z osowiałymi ludźmi, migające czasem światła i wytłumione ale nie dające się przegapić dudnienie bombardowania. - Czyli klub Haven - Hell zapewnia schronienie każdemu kto o nie poprosi? - zapytał głos reporterki gdy obraz na kamerze zaczął sunąć podczas spokojnego przemarszu na korytarz ku kolejnej sali. - Naturalnie! I bez żadnych biletów wstępu, całkowicie za darmo! - roześmiał się pocieszenie "gospodin" okazując poczucie humoru mimo otaczającej ich szarej, ponurej scenerii i atmosferze. - O proszę. Tu jest jeden z naszych ostatnich gości. Ale za to jak znamienity. Nasza sława z dziedziny atroarcheologii i spec od naszej słynnej na całą Federację anomalii. - przedstawił idącego obok starszego mężczyznę. Kamera zaś skierowała się z korytarza na niego i naukowiec wydawał się być tym bardzo stropiony. - Mowa oczywiście o panu doktorze astroarcheologii Saulu Jenkinsie. Co pan może powiedzieć o tym miejscu? Jak się pan tu czuje? - zapytała Conti stropionego naukowca. Dla odmiany ona czuła się swobodnie i jak ryba w wodzie pytając z sympatycznym zainteresowaniem. - Tak. Dziękuję. Dobrze. Bardzo się cieszę, że udzielono mi tu gościny. I nie tylko mnie. Ale chciałem na wstępie powiedzieć, że ja nie chodzę do takich klubów. Okoliczności mni zmusiły. - doktor odchrząknął i nie do końca chyba wiedział czy powinien patrzeć na reporterkę czy jej kamerę. - To znaczy do jakich klubów? - zapytał Morvinovicz mrużąc oczy jak śmiejący się do ofiary rekin. I choć zapytał grzecznie i łagodnie gdzieś między literami dał się słyszeć zaczepny ton. - No znaczy dla młodych ludzi. To tak, pewnie oni chodzą do takich miejsc ale ja się poświęciłem pracy naukowej i nie mam nawet okazji chodzić do jakichś klubów. - zapewnił od razu naukowiec jakby chciał przekonać i reporterkę i widzów, że tak właśnie jest. - Dziękujemy panie doktorze. - reporterka uśmiechnęła się promiennie i zwróciła się do gospodarza. - A co pan może jeszcze powiedzieć o swoim w końcu klubie? - zapytała wracając do pierwszego rozmówcy. - Odwiedzajcie klub "The Haven & Hell"! - roześmiał się jakby mówił jakiś spot reklamowy. - Mamy wspaniałe rozrywki i profesjonalny personel dla każdego! Nawet na koniec świata! Jeśli nadejdzie ostatni dzień i zadnie róg apokalipsy właśnie u nas jest najlepsze miejsce by ją przywitać i w doborowym towarzystwie ją przywitać w najlepszym rzędzie! - czarnowłosy Rosjanin roześmiał się trochę jakby mu właśnie odbiło ale reklama było zrobiona pierwszego sortu. Zwłaszcza gdy wiedziało się, że wokół naprawdę jest ta apokalipsa. - To zabrzmiało bardzo kusząco! - roześmiała się reporterka będąc pod wrażeniem tego popisowego numeru. Zbliżali się jednak do prywatnego sektora gospodarza i ten dał dłonią ucinający znak, poza kadrem. - Rozmawiałam właśnie z gospodarzem i jak to on sam o sobie mówi, "drobnym przedsiębiorcą" Anatolijem Morvinoviczem, właścicielem klubu "The Haven & Hell" pod którym właśnie się obecnie znajdujemy. - Conti wesoło pożegnała się i wyłączyła kamerę. - Dalej już pójdziemy normalnie. - powiedział już zwykłym tonem gospodarz. W kadrze już by było widać pancerne drzwi i parę stojących przy nich ochroniarzy z automatami co mogło się dość mało kojarzyć z dobrą zabawą i opieką humanitarną nad cywilami w schronie. - Nagrało się? Kiedy to puścisz? Najlepiej jak najprędzej. - zapytał zaciekawiony Morvinovicz. - Nie wiem. Wciąż nie mam sygnału. Mogę wysyłać tylko lokalnie. Chyba, żebyś mi pożyczył ten "gadżet". -Conti odpowiedziała spokojnie a na końcu wskazała na widoczne zgrubienie na rękawie jakie powodowało urządzenie. - Ależ kochanie, ten gadżet wywołuje u mnie poczucie stabilizacji i bez niego się czuję zagubiony. - Rosjanin uśmiechnął się skromnie kładąc sobie dłoń na własnej piersi. Reporterka się nie uśmiechnęła za to jedna z brwi skoczyła jej do góry. - A ja czuję potrzebę przejrzenia jeszcze materiału przed wysłaniem i pokręcenia się tutaj co nieco. - odpowiedziała cierpko i bez uśmiechu Conti. Oboje przestali się do siebie uśmiechać i chwilę mierzyli się wzrokiem. Naukowiec, najmniej rozmowny z całej trójki patrzył na nich niepewny i zaniepokojony tą sytuacją. - Może jeszcze o tym porozmawiamy przy kawie? - Rosjanin uśmiechnął się w końcu i zaprosił gestem dwójkę gości do swoich prywatnych kwater w tym podziemnym schronieniu. Miejsce: centralne rejony krateru Max; pokład Falcon 1; ok 30 km od klubu HH Czas: dzień 1; g 34:25; OCP 5 min - Potem lądujemy tam gdzie oznaczą lądowisko. Mamy meldunek o 9 osobach cywilnych które mamy ewakuować. Będzie ich eskortować dwójka Parchów. Przynajmniej tak to wygląda w tej chwili. Ale jest jeszcze kilka minut. - dowódca w pancerzu omawiał na holomapie wskazując na zbliżeniu wyświetlany obraz celu i okolicy. Żołnierze i tak mieli własne wyświetlacze HUD ale jednak taka wspólna wyświetlana mapa pomagała tradycyjnej integracji. Omawiali plan już przed odlotem ale teraz z uwagą obserwowali teren w czasie rzeczywistym Cała okolica była poddania działaniu artylerii, salwa za salwą więc wszystko zmieniało się w czasie rzeczywistym. Na ich oczach pocisk trafił w ścianę jednego z budynków i ta eksplodowała dymem i odłamkami a część runęła w dół. Tam gdzie sięgnęły sensory i czujniki szpiegowskiego drona widać było powierzchnię iście księżycowego kraterowiska. Chłopaki z artylerii wyraźnie przyłożyli się do solidnego przemielenia terenu. - A co z Guardianem? Tam są te wieżyczki? Da się je wyłączyć? Jeśli artyleria ich nie zniszczy może ci z Parchów to zrobią? Są na miejscu. - zapytał zastępca dowódcy wskazując na holo mapie ogrodzenie z wieżyczkami. Część wyglądała na zniszczoną ale część nadal sprawiała wrażenie całych. Milczały i były nieruchome więc ciężko było w tym chaosie na dole stwierdzić czy są całe czy tylko takie sprawiają wrażenie. - Tam w pobliżu jest tylko dwójka z grupy Black. Nie oczekiwałbym z ich strony jakiejś realnej pomocy w tym względzie. Raczej będziemy musieli załatwić to sami jeśli zajdzie taka potrzeba. - odpowiedział dowódca z wyraźną oznaką sceptycyzmu. Popatrzył po zebranym oddziale ale więcej pytań w tej materii nie było. - Dobrze ale jak już tu jesteśmy musimy działać elastycznie. - powiedział lider mieszanej grupy wsparcia. Odpowiedziały mu zaciekawione spojrzenia gdy jego ludzie jeszcze nie byli pewni o czego zmierza. - Jak wiecie w pobliżu jest jeszcze jeden Checkpoint Parchów. Tym razem z grupy Brown. Tam też mamy kogoś odebrać. Tym razem naszych chłopców z Zachodniej Barykady. Te nasze telewizyjne gwiazdeczki. - uśmiechnął się dowódca i jego słowa zostały powitane z uśmiechami, gwizdami i roześmianymi twarzami. Ostatni reportaż z klubu widzieli chyba wszyscy i podobnie wszyscy się ucieszyli widząc trójkę towarzyszy broni ze statutem MIA od rana wciąż sprawnych i żywych do tego w newsie z pola walki. Dowódca dał im się nacieszyć tą chwilą radości. - Nie rozumiem. Jeśli byli w holo i widać, że są cali to dlaczego są dalej jako MIA? - odezwał się jakiś żołnierz patrząc na resztę zespołu pytająco. Kiwające głowy i mruknięcia potwierdziły, że nie tylko on wpadł na takie przemyślenia. - Wojskowa biurokracja. Z gryzipiórkami nie wygrasz. - machnął lekceważąco ręką inny. Znów część głów pokiwała w odpowiedzi bo aż za dobrze znali temat. - Plan rezerwowy przewiduje, że nie uda im się dotrzeć do Checkpoint. - ostudził ich zapał dowódca. Na pokładzie latacza od razu zapanowała cisza i powaga gdy zaczął omawiać wariant bardziej pesymistyczny. - Wówczas zasuwamy po naszych chłopaków do Haven, zgarniamy, i zasuwamy do Checkpoint by Parchy mogły odhaczyć sobie misję. - poinformował ich dowódca i odpowiedziały mu twierdzące pomruki gdy wszyscy w zespole nie mieli chyba zastrzeżeń do takiej alternatywy. - A co nas oni obchodzą? Niech zdechną wreszcie. - wzruszył ramionami inny żołnierz wyznając pogląd, że Parchy to nie wojsko tylko jakiś gorszy podgatunek ludzi. Niechęć i obawa do tej kontrowersyjnej formacji były dość powszechne. - Pewnie tak. Ale rozmawiałem z Karlem i tego akurat Parcha chyba polubił. I byłoby mu przykro jakby coś jej się stało. - odpowiedział dowódca a na wzmiankę, że chodzi o kobietę w zespole rozległy się porozumiewawcze spojrzenia i uśmieszki. Wiele z nich ciekawie zerknęło na kobietę siedzącą obok dowódcy. Jako jedyna nie miała ani broni, ani munduru, pancerza i o tego jeszcze nogę miała na wyciągu. - Jesteście niemożliwi. Karl taki nie jest. - uśmiechnęła się blondynka ciepłym i łagodnym uśmiechem co większość oddziału powitała kolejna fala żołnierskiej wesołości. - Do Falcon 1, rozkaz pierwszej rangi. Zatrzymać i aresztować por. Svena Hassela i Sarę Pierson. - nagłe skrzeknięcie komunikatorów pod jakie była podpięta cała grupa wywołało właściwie szok. Wszyscy patrzyli na siebie nawzajem to na siedzącą między nimi parę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach. - Co jest grane? - zapytał w końcu Phillips który odezwał się pierwszy po chwili kłopotliwego milczenia. Atmosfera w transportowcu zmieniła się diametralnie. Stężała i jakoś nie szło nie myśleć o tej całej broni jaką oprócz nieuzbrojonej kobiety z przetrąconą miał chyba każdy i umiał się nią posługiwać. - My nic nie zrobiliśmy! - krzyknęła Sara patrząc błagalnie na Philipsa i opiekuńczo łapiąc za ramię siedzącego obok Raptora. - Ja chcę tylko dostać się z powrotem mojego Karla! - zapewniła blondynka patrząc na zebranych na ławeczkach żołnierzy, marine i policjantów. - Byłem w sztabie w kosmoporcie. Wydano na nich nakaz. Na całą trójkę która ocalała rano z Zachodniej Barykady. Karl, Elenio i Johan. Przecież ich znacie. - Sven westchnął i zaczął mówić do nagle poważnych i zaskoczonych członków oddziału. Pokiwali głowami, tak, pewnie, że znali całą trójkę i to na długo nim pojawili się w ostatnich wiadomościach IGN. - Jak to wydano na nich nakaz? Mamy ich aresztować? Za co? W rozkazach nic o tym nie ma. - Philips z oznaczeniami sierżanta okazał sceptyczność słysząc taką wiadomość. Jeśli mieli kogoś aresztować to powinno to być powiedziane jasno przed wylotem. A nic takiego nie było. - Nie mamy ich aresztować. Mamy ich przewieźć. Do kosmoportu i od razu zapakować na orbitę. Chcą ich pokroić i sprawdzić jak zmienia się człowiek po długim przebywaniu w kokonie. - Hassel wyjaśnił cierpkim tonem rozkazy jakie otrzymała ich grupa. Opuścił głowę gdzieś na buty kolegi na przeciwległym siedzisku a resztę objęło skonfundowane milczenie. - Co?! Nie możemy na to pozwolić! No ludzie no co wy?! - Sara zareagowała gwałtowniej niż reszta czyli mieszaniną szczerego oburzenia i niezgody na takie wyjście. - Ale to rozkaz. Jak zaczniemy kwestionować rozkazy wszystko się posypie. - ciężkim głosem głuchą ciszę przerwał sierżant Philips. - No tak. Masz rację Jeffrey. To jest rozkaz. - Sven pokiwał głową ze smętnym wzrokiem utkwionym wciąż gdzieś w podłogę. Inni członkowie też mieli niewyraźne miny, rozdarci między poczuciem obowiązku a lojalnością wobec kolegów. - Sven przestań! Jak możesz tak mówić! No ludzie co z wami?! Chcecie ich dać pokroić?! Po tym wszystkim?! - Sara trzepnęła porucznika Raptorów w ramię ale zaraz zwróciła się jak żywy wyrzut sumienia na siedzące sylwetki. Większość twarzy milczała i unikała jej spojrzenia. - Musimy wrócić z wami. I musimy wykonać rozkaz. Przykro mi. - powiedział w końcu sierżant patrząc przepraszająco na dwójkę przeznaczonych do aresztowania ludzi. - A może byśmy wypadli za burtę? - Hassel nagle podniósł głowę i spojrzał pytająco na Philipsa. Ten uniósł brwi jakby mielił w głowie ten pomysł. Większośc głów spojrzała z nagleobudzoną nadzieją patrząc na dwóch dowódców. - Przy rozkazie pierwszej rangi? Nie kupią tego. - pokręcił w końcu głową podoficer patrząc z powątpiewaniem na oficera policyjnej jednostki specjalnej. - Masz lepszy pomysł? - odpowiedział pytaniem Sven patrząc uważnie na kolegę z oddziału który dotąd był w nim numerem 2 po nim.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-07-2017, 22:46 | #169 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
28-07-2017, 23:22 | #170 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |