20-10-2019, 00:26 | #161 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
20-10-2019, 17:32 | #162 |
Reputacja: 1 | Kocięba - i pozostali też. Mniej więcej o godzinie szesnastej, po godzinnej przerwie od nieustannego łomotu, ów łomot podjęto ponownie - tym razem za pośrednictwem grup specjalnych Zawadzkiego i Kocięby. Ich celem była Łasztownia, którą należało w końcu przełamać, do cholery! Na pierwszy ogień poszedł stary browar Elbrewery, wciąż zahaczający o dzielnicę Zdrój. To właśnie tam parę godzin temu tak krwawy łomot dostała grupa Zawady. Niedobitki z jej oddziału pałały żądzą zemsty, Zawadzki też chciał się odkuć za swoje straty... zaś Kocięba pałał żądzą destylatu. Plotka głosiła, że w trzewiach browarniczej konstrukcji wciąż można było znaleźć zacier. Szturm na browar był dość... jednostronny. Wrogów nie było tam już zbyt wielu, byli także otoczeni przez siły regularne, które odzyskały pozycje stracone w czekistowskim kontrataku. Był tylko jeden highlight całej sytuacji - moment jak Rychu, ścigany kulami zdesperowanych cyber-wojowników, dorwał się do wspomnianego dekoktu i go "skonsumował" pod kątem astralnym. A było co konsumować. Wprawdzie dużo zapasów z czasów produkcji nie zostało, ale cały ten kompleks był naznaczony dekadami astralnego nagaru. Sama jego aura wystarczyła, by nadwrażliwy mag dostał w żyłę cztery promile. Ilość magicznego ognia, jaką Ryszard Kocięba, alkomanta i bimbromanta, wyzwolił podczas zrajdowania browaru, była iście apokaliptyczna - i skierowana w stu procentach na czekistów i ich sprzęt. Było to coś niebywałego. Błękitny, spirytusowy płomień wzbogacony astralną energią odnajdywał plugawych abstynentów, jakimi były cyber-slave'y Czarnej Kompanii. Nie mieli szans. Żar powodował także detonacje granatów, amunicji i innych podatnych na to elementów ich wyposażenia, potęgując rozpierduchę. Całość trwała może kwadrans. Browar został oczyszczony, podobnie jak najbliższe mu obręby Łasztowni i Ogrodów, w oka mgnieniu krusząc tak nieprzeniknione przecież pierwsze linie obrony tamtejszej czarnej strefy. A potem Rychu padł na ryj z wyczerpania, ledwo żyw. Musieli go zabrać do namiotu medycznego na zapleczu, gdzie wylądował obok Zawady. Miał liczne poparzenia pierwszego, rzadziej drugiego stopnia, doznał też zawału serca i Wypalenia Esencji. Tylko dzięki szybkiej interwencji, ekspertyzie i narzędziach medyków oraz magów-uzdrowicieli dało radę go odratować. I tylko dzięki jego... niebywałej i nienaturalnej odporności ducha w astralu w ogóle można go było ratować. Kiedy otworzył znowu oczy, był już wieczór, a on zawinięty w bandaże jak baleron. I słyszał same dobre wieści. W czasie "niedysponowania" dowódcy, ludzie Kocięby przeszli pod dowodzenie Zawadzkiego, który natychmiast wykorzystał lukę wybitą we wrażej obronie i przekonał do tego również podpułkownika Lubomirskiego. Łączone uderzenie regularsów i specjalsów jebło w Łasztownię i wciąż "brudną" ul. Płk. Dąbka. Łasztownia była, ordynarnie mówiąc, dojebana. Litewskie CASy spuściły tam wszystko co miały - bomby konwencjonalne, pociski krążące, JDAMy i rakiety, tak precyzyjne kierowane jak i masowe "głupie". Wiele z nich miało materiał zapalający lub głowice termobaryczne, szalały pożary. Nie podobało się to Zawadzkiemu, Lubomirskiemu ani innym Polakom. Tak, wróg dostał potężny łomot i nie był już w stanie utrzymać się na pozycjach, ale praktycznie cały Port Elbląg, jeden z ważnych mostów nad kanałem (i drugi uszkodzony) oraz spora część dawnych hal Elzam/Zamech/Elzamech, Alstom/ABB, General Electric leżały w gruzach, płonęły lub były uszkodzone. W wyniku jednego overkilla Elbląg przestał być funkcjonalnym portem. Niemniej jednak jedynym plusem tej sytuacji było wspomniane już pokruszenie linii frontu - co Zawadzki wykorzystał. Specjalsi kasowali odizolowane gniazda oporu, blokowali przejścia nieogarnięte gruzami i pożarami dla wycofujących się (i brali czekistów w mordercze zasadzki), zabezpieczali i sprzątali teren z oszołomionych i niedobitków. Poszli nawet za ciosem, otrzymawszy wydatne wsparcie od Sylwestrynów i KOBowców, biorąc tereny uznawane potocznie za peryferia Starego Miasta - kościół Bożego Ciała, pobliskie seminarium, potem ośrodek rehabilitacji i 1 Liceum Ogólnokształcące, wyrównując linię frontu do arterii ulic Browarna i Robotnicza oraz ronda przy Teatralnej. Okoliczne skwery wydatnie pomogły w osłonie ruchów dzięki staraniom dwóch druidów oddelegowanych na ten odcinek. Jedynym wyraźniejszym punktem w tej fazie był absurdalnie stanowczy opór jednego bewupa, którego Czekiści wystawili do osłony odwrotu gdzieś przy Alstomie. Wcześniej nie widniał na zwiadzie elektronicznym, więc albo go gdzieś kitrano, albo... ledwo co wyciągnięto z machiny czasoprzestrzennej. Tak czy inaczej, jego obecność była podwójnym afrontem dla Polaków. Na boku miał bowiem polską flagę, a na wieży charakterystyczny romb sił pancernych. Zajumany z Wojsk Lądowych którejś iteracji Rzeczpospolitej BWP-1M "Puma". Klepał z kaemu PKT równo, a z armaty "Grom" bił na zmianę kumulacyjnymi i odłamkowo-burzącymi. Desant "Polaków" zaś równo trzepał z Tantali i Onyksów, poparty jednym SWD, jednym RPK i jednym RPG-7. Przez ładną chwilę ten mix zrobił niezły cockblock na ul. Stoczniowej. Z zaplecza zaś skurwiele wyciągnęli nieco skitranej broni ciężkiej - stacjonarną wyrzutnię BM-14 bijącą rakietami HEF, popartą rakietnicą ppk typu Metis. Zanim roznieśli tą obronę w diabły, Sprzymierzeni ponieśli tutaj konkretne straty. Armata 73mm bez żadnego trudu rozpukła technicala z "Daszką", za nic robiąc sobie jego pancerz ze złomu, natomiast Metis unicestwił Hummera z dopancerzoną wieżyczką. Kaemy 12,7 i 7,62mm nie zdążyły skutecznie się wstrzelić. Zaraz potem całą okolicę zrównały z ziemią rakiety 140mm z następcy Katiuszy. Kilkanaście minut później do akcji weszły inne wozy. Gdyński T-90UM mógł wreszcie wywrzeć pomstę za pogrom na estakadach, posyłając ppk Refleks prosto w BM-14 - a, że wyrzutnia była w trakcie ładowania, to detonacja była iście fajerwerkowa. Jego lżejszy odpowiednik, Hummer z TOWem, zajechał bewupa z boku i zapakował rakietę w - jakżeby inaczej - pękate tylne drzwi, oczywiście wypchane po brzegi paliwem. Nikt nie ocalał, w tym z desantu, po takiej "termobarycznej" eksplozji. Metysa zaś zdjęło kilku krewkich chłopaków granatami ręcznymi. Po uprzątnięciu tych obrońców, Stoczniowa stała otworem, a specjalsi obsadzili pozycję końcową, czyli gmach GE i zrujnowaną bombardowaniem halę ABB. Łeb w łeb szły oddziały regularne. Reszta Robotniczej i Płk. Dąbka została wzięta, wraz z Targowiskiem Miejskim, nowym gmachem Sądu Rejonowego, Liceum nr 3 i pobliskimi budynkami. Nie dało rady z marszu wziąć naczelnego punktu Projektu Veselago - kompleksu Światowid-Zielone Tarasy-pływalnia-lodowisko, podobnie jak silnie bronionego skrzyżowania Teatralnej z Nowowiejską, Królewiecką, Płk. Dąbka i 12 Lutego. Serce Śródmieścia pozostawało jeszcze poza zasięgiem AW. Pozostali Cel natarcia pozostałych specjalsów był jednym z najtrudniejszych możliwych... ale i tak nie miał szans. Nie przed taką nawałnicą profesjonalistów. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3LfcW-XnRFU[/MEDIA] Bebok zapewnił początkowy zwiad dronami, identyfikując jako tako "słabsze" punkty w linii oporu, druidzi zaś dwoili się i troili aby dosrać obrońcom chamskimi zaklęciami Natury wychodzącymi z Parku Traugutta. Plac Konstytucji nie był broniony, wrogowie wycofali się do budynków. W sam raz dla komandosów, którzy postawili gęste osłony z dymu i dipoli, po czym ruszyli do szturmów. Grupa Kocura uderzyła jako pierwsza, od strony parku i ulicy Traugutta, waląc na obsadzoną przez wroga szkołę muzyczną. Początkowo szło bardzo dobrze, także dzięki czarom druidów oraz huraganowemu ostrzałowi granatów 35mm z dwóch wyrzutni śmigłowca. Sytuacja się jednak musiała zesrać, bo takie były prawa Murphy'ego. Dosłownie znikąd wyjechał ten cholerny ZSU-30-4. Skoncentrowanym ogniem czterolufowych działek z amunicją wybuchowo-zapalającą rozpruł kadłub EH101, pokosił załogę, "wybuchnął" granaty i paliwo lotnicze. Płonący wrak runął w dół, roztrzaskując się na środku skrzyżowania z Groblą Św. Jerzego i ul. Grota-Roweckiego. Załoga nie miała żadnych szans. To nie był koniec, bo znienawidzona maszyna przeniosła siermiężny ogień z działek na ziemię, omiatając całą okolicę. Kto mógł, ten krył się, kto nie, ten na glebę padał. Naprzeciw wyjechały mu obydwie Pumy, ta z dodatkowym pancerzem z przodu. Ten zaczął weń walić, ale dzięki Bogu te dodatkowe warstwy wytrzymały. W akcie desperacji pelot zaczął się cofać, posłał nawet jedną, ostatnią rakietę - a że była przeciwlotnicza i dystans nie ten, to poszła gdzieś w bok, zaryła i wybuchła w glebie. A potem rozpoczęła się kanonada działek 30mm z Pum, która tylko przez krótką chwilę mocowała się z homogenicznym, cienkim stalowym pancerzem oponenta. Wkrótce ZSU stanął w płomieniach, a potem podgotowała mu się amunicja, blokując całą okolicę na kilkadziesiąt ładnych minut (bo "popcorn" strzelał na wszystkie strony). Wkrótce potem, pod osłoną Pum i granatów dymnych, desantowcy i komandosi wdarli się do szkoły, gdzie mogli przystąpić do starej, "ulubionej" roboty - sprzątania całego budynku, od dachu po piwnicę, każdy korytarz, salę, pomieszczenie, schody, zaułek i drzwi. Tym razem jednak oponent był wyczuwalnie słabszy - nie czekiści, a czerwonogwardziści ze 144 baonu. Zwykli neosowieci, ludzie. Spieprzali z budynku w popłochu kiedy padła mniej więcej połowa, ścigani ze śmiertelnym skutkiem przez działka i karabiny. Podobnie rzecz miała się z grupami Zbycha i Eda, które wspólnie przypuściły szturm od strony osiedla Kopernika/Traugutta na sedno sprawy, czyli Urząd Miejski i okolicę. Dzięki zwiadowi dronów szybko wżarli się w obronę tam, gdzie było to łatwe. Piechota sprzątała budynki i je zajmowała, puszczając pojazdy ulicami, które mogły walić w kolejne struktury i umożliwiać dalszy szturm. I tak na okrągło, rinse & repeat. Nie minęło wiele czasu jak wysprzątali ostatnie budynki na Słonecznej, Kosynierów Gdyńskich, Trybunalskiej i Ratuszowej, biorąc m.in. Dom Rzemiosła oraz, po zadziwiająco lekkim starciu, Urząd Stanu Cywilnego. Obsada Urzędu Miasta była w potrzasku. Z trzech stron otoczona przez Sprzymierzonych, z czwartej mająca dużą otwartą przestrzeń pod kontrolą ogniową napastników. Część czerwonogwardzistów i niewielkiej ilości czekistów próbowała wypadów, kontrataków, które jednak gwałtownie się załamywały. Morale i wyszkolenie 144 baonu nie było zbyt wysokie - wszak to były oddziały już nawet nie drugiej, a trzeciej linii. Pod osłoną ogniową czołgów i transporterów oraz kolegów z okien okolicznych budowli, trzy grupy specjalsów ruszyły do ataku, wiedzione przez swoich zaprawionych w boju sierżantów. Błyskawicznie padł Kościół Ewangelicko-Augsburski, zaraz potem ekipy wdarły się do nowej przybudówki przy Kosynierów. I tam znów zaczęło się sprzątanie. Tym ważniejsze, bo okazało się, że w Urzędzie Miasta był sztab obydwu jednostek. Szefowie CzK i 144 batalionu CzG. Strzał w dziesiątkę. Dopiero około godziny 18:30 na szczycie wieży załopotał sztandar Wolnej Polski. Natarcie kontynuowano, pod zmasowanym użyciem granatów dymnych i dipoli przekraczając ulicę i parking naprzeciw urzędu. Napastnicy wdarli się do starego gmachu Sądu Rejonowego oraz przyłączonego aresztu, w ciężkich walkach wygryzając tamtejszych obrońców. Czekiści poginęli, neosowieci wycofali się do budynków przy 1 Maja. Dzięki resztkom osłony dymnej i elektronicznej druidzi i Leśni wdarli się do Parku Planty, biorąc go w swe druidyczne posiadanie, a nawet zgarniając budynek Galeony w szybkim ataku będącym połączeniem "klasycznego" szturmu z chamskimi czarami druidów (np. silnie alergiczną chmurą pyłków, w skrajnych przypadkach powodującą nawet wstrząs anafilaktyczny). Straty pośród Sprzymierzonych były bolesne, acz nie tak wielkie jak z powodu wyłonienia się spod ziemi tamtych skurwieli. Oprócz części piechurów, utracono też zdobyczny granatnik automatyczny AGS-35 wraz z obsługą, kiedy fartowny strzał pociskiem High Explosive - Plastic z wrażego działa bezodrzutowego M40 na górnych piętrach urzędu wyłapał źródło granatowego ognia zaporowego. Zaraz potem poszła pomsta, kiedy jeden z czołgów namierzył ową wyrzutnię i się jej odwdzięczył kumulacyjnym. Był też nieco cięższy argument, który wytoczył się spomiędzy budynków na południe od Pomnika Tysiąclecia o zachodzie słońca. Samotny T-90UM, wspierany ogniem z budynków, postanowił napsuć nieco krwi Jednostce Wojskowej Komandosów. I napsuł jej wcale dużo. Rakieta ppk Refleks precyzyjnie przeorała bok jednego ze Strykerów, nie dając mu szans nawet mimo dodatkowego pancerza rurowego typu Slat. Potem, waląc z armaty pociskami HEAT, w podobny sposób rozwalił jeden z bewupów Puma. Nie mógł jednak przetrwać konkurencji z czterema czołgami, które go zwyczajnie rozstrzelały... acz po ostrej, kilkuminutowej wymianie ognia z licznymi wzajemnymi trafieniami "bez efektu". Nieprzyjacielskie straty były jednak dużo wyższe. Doliczyli się aż ponad stu czterdziestu zabitych, głównie ze 144 batalionu, przeważnie uzbrojonych w czarciopyłowe AK-97 w najprostszej wersji. Do godziny dwudziestej taki stan rzeczy zastało dowództwo Sprzymierzonych. Bebok Po zniszczeniu ZSU-30-4, ostatniej przeciwlotniczej maszyny obrońców, Rudy dostał pole do popisu. W samą porę, bo zmechanizowany pluton regularnych sił NeoSov już wbijał się w Elbląg. Sprzymierzeni oddali Elbląg Południe bez walki, nie chcąc tracić ludzi w desperackiej próbie odparcia ataku na pozbawione osłony miejsce. Walili na dystans, ale sami przyjmowali tęgie ciosy - T-14 rwał z armaty 125mm i kaemów, wtórowały mu autodziałka (dwa Terminatora i jeden bewupa) oraz armata i kaemy BMP-3M. Pechowa wojskowa terenówka zwiewająca przed nawałnicą dostała w dupę Refleksem z t-czternastki. Po drugiej stronie mostu wciąż byli obrońcy, więc odsiecz była praktycznie udana. Janek im ją trochę popsuł, posyłając Wichry w czołg. Jego dron średnio się do takich celów nadawał, był problem z kontrolą rakiety. HEAT zszedł nieco na bok, prując boczny pancerz przedziału silnikowego i zrywając gąsienice wraz z kawałem podwozia. Nie do naprawy bez zwiezienia czołgu do warsztatu przez ciężki wóz inżynieryjny. Druga rakieta, termobaryczna jebła już nieco lepiej, ale wciąż nie w silnik - tylko w bezosobową, zdalnie sterowaną wieżę. Górny pancerz rozpruła bez problemu i zmasakrowała wnętrze, uniemożliwiając dalsze prowadzenie ognia. Pozostałe pojazdy szybko czmychnęły między budynki Osieku, kryjąc się przed podobnym ostrzałem. Załoga Armaty próbowała zwiać z pancernego kokonu i całego pojazdu, ale przyszpilił ją ogień z drugiej strony rzeki (Sprzymierzeni znów wjechali na Elbląg Południe). Kilkanaście minut potem sprokurowali wystarczająco mocny sprzęt, by rozjebać dupę/silnik czołgu i generalnie cały pojazd. W samą porę doszło też do przerobienia/przezbrojenia Hummera ze SLAMRAAM. Nadlatywały myśliwce, już puszczające w obieg ciężkie bomby szybujące AGM-154 JSOW, sześć sztuk, poprawiając całymi pozostałymi magazynkami do działek. Obrona przeciwlotnicza musiała działać. Nieprzyjacielskie maszyny i bomby musiały zostać strącone, mimo systemów zakłócania i całych deszczy flar i dipoli. Walnęła więc wszystkim, co miała. M163 VADS pruł do oporu z Vulcana, wtórował mu MANTISS II z eksplodującymi pociskami kanistrowymi. Jeden z rotodronów uniósł się tak wysoko jak mógł i walnął od boku swoją rakietą R-60. Hummer wyjechał na lepszą, acz odkrytą pozycję i po kolei rwał tym, co miał - ASRAAMem, Asterem osiemnastką, Magikiem czwórką. Został na tej pozycji aż do końca, upewniając się, czy nie zmarnuje rakiet. Obsługa zapłaciła za to życiem, kiedy ostatnia seria działek 40mm z Nightwraitha namierzyła i doszczętnie spruła ich pojazd. Ich poświęcenie nie poszło na marne. Cztery JSOWy została zdetonowane w locie, podobnie jak jedna rakieta Brimstone, zaś obydwa myśliwce zostały strącone. Lightning wybuchł i rozpadł się w powietrzu na deszcz meteorytów, który spadł na całą długość ulicy Nowowiejskiej, Nightwraith zaś wbił się całkiem fortunnie, bo w jeden z budynków wciąż bronionego Szpitala Miejskiego, i tam eksplodował, burząc całą strukturę. Niestety, to nie był koniec strat. Bebokowy Cruise Missile Drone dostał się pod ogień F35 zanim ten został strącony, i podzielił jego los. Zmasakrowany wrak rozbił się na boisku przy PUPie na Saperów. Jeden z Brimstone'ów unicestwił VADSa, robiąc z niego "pojemnik z popcornem" (jakby oko za oko, za ZSU), za nic sobie mając blachy ekstra pancerza. Pozostałe rakiety i bomby przywaliły w Wyspę Spichrzów, poważnie uszkadzając tamtejsze zabudowania portowe. Jakby się wszyscy kurwa uwzięli na ten Elbląg. Straty były bolesne... ale teraz wróg nie miał ani obrony p.lot., ani lotnictwa. Maszyny i rakiety Beboka na jakiś czas były panami przestworzy. Wszyscy Na innych odcinkach frontu też szło niezgorzej. Królewieccy i Trójmiejscy wreszcie się ogarnęli, przypuszczając wspólny atak na Zatorze i Osiek. Ta pierwsza dzielnica padła do wieczora, wraz z Elbląską Uczelnią Humanistyczno-Ekonomiczną, WORDem i innymi dużymi obiektami. Do wieczora padł Osiek, co oznaczało, że pozostały garnizon miasta Elbląg był w pełnym okrążeniu. Analogicznie jak na Stoczniowej, czekiści użyli kolejnego bewupa, tym razem w wersji 2 z autodziałkiem i ppk Fagot (też wyciągniętej jako "surprajz" z dupy), do zablokowania ulicy Lotniczej celem ubezpieczania odwrotu. Drużyna zmechanizowanych wymachiwała kaemem PK, kolejnym SWD oraz garścią Beryli i Mini-Beryli. Niemniej jednak załatwiono ich w podobny sposób, co pozostałych. Czarni się chyba nigdy nie nauczą, by spuszczać paliwo z tych cholernych tylnych drzwi... Dzielnice na wschód i północ od Śródmieścia też wreszcie zostały zabezpieczone. Regularsi wzięli całe Ogrody, bez okolicy Światowida. Królewieccy, z wydatnym wsparciem AW i magii druidycznej w Parku Nieczuja-Ostrowskiego, wreszcie się ogarnęli i wysprzątali resztę Witoszewa, biorąc obydwa kompleksy szpitalu miejskiego oraz trzeci przy ul. Związku Jaszczurczego. Ponieśli tam jednak spore straty. Obydwie formacje wyjechały też daleko poza Elbląg. Przez resztę dnia i wieczoru aż do północy zajęto wiele wiosek, niszcząc tamtejsze szczątkowe siły Czarnej Kompanii oraz wypierając drużyny (czy nawet pojedyncze sekcje) Narodowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Nowy Dwór Elbląski, Gronowo Elbląskie, Tropy Elbląskie, Fiszewo, Stare Pole i wszystko między nimi aż po (i włącznie z) Żuławkę Sztumską było w rękach Sprzymierzonych. Rajdersi z Królewca posunęli się też wzdłuż S7, wymiatając frajerów z Bogaczewa, Zielonego Grąda, Rzecznej i innych wsi wzdłuż drogi, ale odbili się od twardego oporu NWP pod Pasłękiem. Na szerszym froncie... oficjalnie zakończyła się operacja trójmiejska. Siły T-Korp, Kaprów i kolegów wzięły wioski Gniewino, Luzino, Dębki, Karwia, Krokowa, Jastrzębia Góra i okolice, Kartuzy i okolice, Nowa Karczma i okolice, Godziszewo oraz Nowy Staw, ustanawiając strefę kontroli na Pomorzu Gdańskim, fragmencie Kaszub oraz sporej części Żuław. Niestety, próby zajęcia większych miejscowości - Lęborka, Kościerzyny, Starogardu Gdańskiego i Tczewa - spotkały się ze zdecydowanym oporem sił ACz i NWP. Niemniej jednak na razie zapanował jako taki spokój, gdyż wróg nie kontratakował. A było blisko, bo wieści szły, że Armia Czerwona przerzucała już duże, bo wielotysięczne siły pod Malbork i Starogard... ale w ostatnim momencie musiała je przekierować na fronty kalisko-ostrowski i poznański. Armia Wyzwoleńcza wznowiła tam bowiem operacje. Dywersyjne, oczywiście. AW nie miała nadal szans "z marszu" wziąć frontowych miast, ale Marszalik wiedział, że Operacja Elbląska musiała dostać więcej czasu. Zostało tylko te cholerne VDV, przerzucane z Modlina do Malborka. Zwiad donosił, że większa część ludzi była już na miejscu. Trwało przegrupowanie, ściąganie ciężkiego sprzętu i przygotowania do porannego ataku. Lubomirski to wiedział. Wiedział też, że mimo swej bitności, oddziały AW nie będą w stanie wziąć do tego czasu ostatnich, najsilniejszych stref i punktów czarnych. Nawet mimo utraty dowództwa wróg wciąż miał setki cyberwojowników, najsilniejsze fortyfikacje w mieście i najlepsze pojazdy pancerne. Ponadto, rosły problemy związane ze zmęczeniem i czarcim pyłem. Zarządzono przerwę w dalszej operacji. Zastosowano system zmianowy, gdzie wypoczęci piechurzy i załogi pojazdów obsadzali linię frontu i kontynuowali ograniczoną, statyczną wymianę ognia, pozostali zaś odpoczywali. Przegrupowywano pododdziały. Przeprowadzano uzupełnienia zapasów. Cały sztab przeniesiono z Jagodna do ledwo co zdobytego Urzędu Miejskiego. Wielu ludzi z kompanii sztabowych i batalionu logistycznego objęło pierwsze warty, dając piechocie i komandosom parę godzin snu. Wydawano posiłki i leki na usunięcie stymulantów (i efektów ubocznych) z ustroju. Organizowano linię obrony na południowych skrajach Elbląga, przygotowując się na nadejście ruskich Błękitnych Beretów. Zawczasu wynajdywano i niszczono wejścia do tuneli, zgarniano też czym prędzej broń, amunicję, lżejsze wraki i inne śmieci z czarciego pyłu i zwalano na kupy w odosobnionych miejscach by tam "zgniły" w kontrolowany sposób. Szersze wydarzenia polityczne nie wzbudzały entuzjazmu. Neosowiety ruszyły się - i nie chodzi tu o korpus ekspedycyjny Suczowa, tylko Mateczkę Rasiję. Flota Bałtycka, lotnictwo i silny kontyngent Morskaya Pekhota przywaliły w Kronsztad, miejsce narodzin, dawne serce i wciąż utrzymywaną twierdzę Kaprów, a także w ich okoliczne zasoby, łodzie oraz inne wyspy Zatoki Fińskiej i na Morzu Bałtyckim, w tym te należące do Republik Nadbałtyckich. Jednocześnie Moskwa wystosowała ultimatum wobec Tallinna, Rygi, Wilna i Królewca - natychmiastowe wycofanie swoich sił, poparcia i wsparcia wobec tak zwanej Wolnej Republiki Polskiej i Wolnego Trójmiasta, inaczej... będzie wojna. Opinia publiczna i międzynarodowa zareagowała na to oczywiście negatywnie... ale nikt nic nie mógł zrobić. NATO już od dawna nie istniało, UCAS było daleko i nie miało w regionie praktycznie żadnych realnych sił, European Defence Force nie było przygotowane do kolejnej EuroWojny. Przedstawiciele Estonii, Łotwy, Litwy i Koenigsbergu ugięli się pod brzemieniem kremlowskich żądań, ogłaszając oficjalnie neutralność względem Polskiej Wojny Domowej oraz poparcie wobec neosowieckiej "operacji antyterrorystycznej" przeciwko Kaprom na Morzu Bałtyckim. Nie oznaczało to jednak poważnej natychmiastowej zmiany w Operacji Elbląskiej. Wprawdzie dwie pozostałe litewskie maszyny nie wróciły już do akcji, to jednak Królewiec musiał być na taką ewentualność dogadany z WRP. Najemnicy bowiem dostali natychmiastowe wypowiedzenie kontraktu, a zaraz potem "korzystną ofertę" z WRP, na którą oczywiście przystali - de facto stając się częścią Armii Wyzwoleńczej. Na froncie matrixowskim szło zaś wyśmienicie. Do północy Zawada i sztabowi deckerzy całkowicie rozjebali nieprzyjacielskie systemy, wprowadzając mnóstwo zamieszania - wybuchy pułapek i min, aktywację przeprogramowanych działek i dronów, dezinformację, zagłuszanie radiowe, całkowite odcięcie od Matrixa. I właśnie pod koniec tych działań, kiedy AWowi deckerzy zdobyli całkowitą dominację cyberprzestrzenną, Zawada przypadkiem trafiła na raporty GRU i KGB, które zmroziły ją strachem. Dopiero po paru minutach ogarnęła się na tyle, by pokazać je przytomnemu już Kociębie oraz posłać potrójnie zaszyfrowane, bardzo subtelne (acz zauważalne dla odbiorców) wiadomości do pozostałych sierżantów z dawnej "Wierzby" i "Akacji". Mieli jak najszybciej stawić się u niej w lazarecie... nie wzbudzając podejrzeń. Była pierwsza w nocy. Do spodziewanego uderzenia WDW wciąż brakowało co najmniej sześciu godzin, a oni byli już "wypłukani" ze stimów, nażarci i częściowo wypoczęci. Ciekawe, czego Zawada chciała, że posłała taką tajniacką wiadomość? I to tylko im. Rudemu, Kotewskiemu, Kowalikowi i Wiadernemu. A na pozostałych terenach nieprzyjacielskiego garnizonu doszło do jakiegoś... ostrego zamieszania. Eksplozje, wymiana ognia, wybuch pożarów. Totalny chaos, jakieś okrzyki przez megafony. Matrixowcy i wartownicy raportowali, że to nie z ich powodu. Co tam się do cholery działo?
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 20-10-2019 o 17:41. |
25-10-2019, 14:23 | #163 |
Reputacja: 1 | Podejście od strony Traugutta nie było wcale łatwe, chociaż teoretycznie dość czyste. Po zajęciu pierwszych budynków zrobiło się nieco goręcej. Głównie w momencie, kiedy próbę przerwania ofensywy grupy Zbyszka, podjął NeoSoviecki Assault Squad. W okolicy zaroiło się od pestek z kałacha i odłamków z granatnika Plamya. Wisienką na torcie była jednak rakieta termobaryczna, posłana prosto w ścianę kamienicy przy Kosynierów. Wszyscy zdążyli się schować, ale kilka osób i tak ucierpiało. Na szczęście mieli tylko jedną przenośną wyrzutnię. Kiedy opadł największy dym, operator granatnika został zdjęty przez Zbyszkowego snajpera, dając im chwilę na odpowiedzenie własnymi granatami i wysprzątanie sowietów. Potem poszło nieco łatwiej, chociaż aż dotarli do urzędu miasta. Misiek znowu musiał zając pozycję, żeby zająć się kimś, kto walił w podejście z Aresa Alpha, dodając do staccato ołowiu przerywniki z granatów HEI 40 mm. Kolejnego komandosa AC, uprzykrzającego atakującym podejście od strony pakingu rewolwerowym ArmTech MGL-12 pozbyła się seria z karabinów Leoparda, robiąc przy okazji sito z wieżyczki ratusza. Pod osłoną ognia, dymu i resztki druidzkich czarów, udało się w końcu wbić do samego gmachu, który był niemalże stworzony do obrony. Korytarze przeplatane salami, upakowane żołnierzami i zdawało się sprzętem. Najwyraźniej był to ważny punkt, może nawet dowódczy, bardziej martwiło go czarciopyłowe wyposażenie, które można było znaleźć przy trupach. Dwóch żołnierzy AC, którzy sprawiali im problem w jednym z korytarzy, miało przy sobie jeden Colt Cobra TZ-100, a drugi psuł powietrze ołowiem z pompki Remington 990, oba czarciopyłowe. W którymś momencie musieli chyba zakłócić spotkanie sztabowe, bo poza pestkami z kałaszy, poleciały pociski z Rugera Thunderbolta i Colta Manhuntera. Prawdziwą niespodzianką był jednak inny dodatek do rozbijającej się po korytarzach Urzędu miejskiego chmury śmierci. Pociski z Nemesis Arms Gyrojet, które zamiast ryć ściany, prawie robiły w nich dziury na wylot. Co prawda dowiedzieli się dokładnie co to, kiedy udało się w końcu wstrzelić odłamkowym do pokoju, z którego czerwoni prowadzili ostrzał. Dopiero po wejściu i wyczyszczeniu do reszty pokoju Zbyszek był w stanie stwierdzić, że przy okazji upolowali oficera Czerwonej Gwardii, Czarnej Kompanii i nawet dowódcę AC. To wprowadziło sporo zamieszania we wrogie szeregi, razem ze zdobyciem urzędu, którzy okazał się miejscowym centrum dowodzenia. Na szczęście dostali możliwość odpoczynku. Nawet Kowalik był ledwo żywy ze zmęczenia, a miał dosłownie trollową żywotność. Podawanie chemii zniósł w miarę dobrze, mimo że organizm się buntował przy takich huśtawkach. Troll zajął wolny kawałek podłogi. Techniczni zajmowali się już wszystkim, co udało im się znaleźć na miejscu, więc on z kolei robił to, co do niego należało. Odpoczywał. Z jedną słuchawką niemalże antycznej MP3 w uchu. Po kilku godzinach niespokojnej drzemki, dostał wiadomość od Zawady. To nie było normalne, bardzo nieregularne, niepokojące. Wstał powoli i ruszył na spotkanie.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
26-10-2019, 11:40 | #164 |
Reputacja: 1 | Godzinka snu odświeżyła nieco umysł Beboka. Mniej niż zrobiłyby to stymy, ale była szansa że wypaliłyby mu układ nerwowy nieco bardziej.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
26-10-2019, 16:22 | #165 |
Reputacja: 1 | Kocięba zaintrygowany odwinął zawinęty w stare prześcieradło przedmiot. Kiedy jego oczom ukazał się karabinek Kałasznikowa dało się w nich dojrzeć jakieś błyski z pokroju tych które zwiastują że szalony czarodziej zaraz wywoła lokalną apokalipsę. Ostrożnie, z namaszczeniem ujął broń, a magazynki załadował do ładownic. Potem udał się na spoczynek, kreśląc pod miejscem w którym miał zamiar spać jakiś dziwny czarodziejski wzór. Wolno im było chwilę odpocząć przed kolejnymi zmaganiami. Nie omieszkał wypić przed snem też magicznej mieszaniny, która miała zapewnić przyspieszoną regenerację nadwątlonych sił. Zasypiając ściskał kurczowo podarowanego mu kałacha. |
26-10-2019, 21:15 | #166 |
Reputacja: 1 | Kocur Przez niemieckie smartglasy Kocur obserwował,jak Puma ogniem z działka rozszarpuje na flaki nieprzyjacielski skład snajperski, przełączenie na termowizję dobitnie to pokazywało, jak rozgrzane punkciki, zlewające się w jedną linię szatkuję dwie osoby na wieży urzędu miejskiego, jak zostają dosłownie przemieleni. Chwilę wcześniej wybuchł przeciwlotniczy ZSU, który po zestrzeleniu ich powietrznego wsparcia wyjechał zza kościoła na parking szkoły i omiatał ich pozycje. Obie Pumy, jedna od strony bloków, druga od strony parku, zniszczyły cel. Wybuchająca amunicja zamieniła parking w strefę śmierci, Kocur przesunął swoich ludzi atakując od strony Kościoła. Czerwone Berety szturmował od strony parku, wszędzie latały wybuchające pociski, oba skrzydła szkoły skryły się w postawionej zasłonie dymnej. Przedostali się pod szkołę, przeskakując rozjechane przez Pumę zapory. Dwa ładunki i drzwi do piwnicy lecą w powietrze. Wejście. Gwałtowny ogień zaporowy i przebijając się do klatki schodowej żołnierze zajmują kolejne piętra. Piekielny ogień ostrzał z trzech stron, z lewej eksplodująca amunicja, od czoła obrońcy szkoły, z prawej ostrzał ze strony urzędu miejskiego. Żołnierze nie oszczędzają sił, prąc do przodu, Już po chwili Kocur orientuje się, że w środku przeciwnik jest słaby, zwykły czerwonoarmista, żadna tam czarna kompania. Wybuchają kolejne granaty, aula zamienia się w pobojowisko, śmierdzi topionym plastikiem z niepalnych krzesełek, Kocur widzi jednego wroga, który zamiast wymienić magazynek / zmienić pozycję, próbuje osłonić twarz peemem. Czy to był Poznań, czy stymulanty, czy rewelacje na temat Elbląga przekazane im na odprawie sprawiły, że Kocur nie czuł litości. Jak uwolniona bestia wyrwał tamtemu broń i zaciśniętą pięścią pierdolnął mu w twarz. Potem drugi raz, aż tamtem bezwładnie osunął się na podłogę. Strzał z przyłożenia to była tylko formalność. Cały czas w ruchu, w każdym miejscu. Niespodziankę stanowił ichniejszy komandos, lepiej uzbrojony i wyszkolony, broniący się w biurze dyrektora. I Herkules dupa kiedy ludzi kupa. Poleciały granaty, po eksplozjach komandosi wpadki do środka i wyciągnęli martwego drania. Szybka, błyskawiczna akcja. Trwało to jeszcze z pięć minut, kiedy obie drużyny komandosów połączyły się. Przegrupowanie i wsparli atak na Urząd miejski. A tam był sztab! Kocur nie mógł się nadziwić głupocie tamtych, nawet nie próbowali go ewakuować, a nawet jeśli, to było to za późno, wszędzie walały się dokumenty i ciągle działające komputery, tylko na dziedzińcu paliła się ledwo co rozpalone ognisko dokumentów. Tamci już dawno stracili nadzieję na wygranie tej bitwy. Komandosi musieli się przyznać, że tamci nadal się odgryzali, ale tutaj to byli Czekiści. Szło dobrze, niedobitki to były wyższe szarże, co może zrobić pistolet przeciwko kilkudziesięciu karabinkom. Jak jest rakietowy, to co najwyżej zepsuje humor. A oddział go odzyska, używając jego właściciela w tarczę strzelniczą. Budynek płonął, Kocur był na schodach, zobaczył ruch na górze i w ostatniej chwili zdążył paść na lastrykowe stopnie, gdy nad głową śmignęła mu wiązka śruty, wybijając ostatnie szyby. Szybki obrót, ostatni granat, mocny rzut i cytrynka leci w wysoki sufit, odbija się od niego i (chyba) ląduje u nóg przeciwnika, bo ten, już po eksplozji, wali się ze schodów, lądując głową na podeście, Kontrolna seria po dymiących zwłokach i naprzód. Ostatnimi byli oficerowie, zapędzeni w ślepą uliczką na wieży. Gdy tylko pozostała na chodzie Puma robiła z hełmu wieży durszlak, komandosi po kolei eliminowali oficerów broniących się na ostatnich stopniach. - Przerwać ostrzał! - Działko zamilkło, z góry spadały ostatnie odłamki, skapywała krew. Udało się. Na niebie śmignął dron. Przy akompaniamencie dalekiej eksplozji zatknięto na wieżę flagę. Cud, że wieża nadal stała. Chwila odpoczynku, Atak na areszt był równie szybki, ostrzał pojazdów pancernych i stawiane zasłony dymne pomogły sforsować ulicę i parking, potem historia zaczęła się od nowa, to samo co w szkole, to samo co w urzędzie. Było już ciemno, byli na nogach ponad dobę. Kocur i jego ludzie ledwo co stali na nogach, sierżant JSK czuł sztywność w nogach, mimo tego dalej walczył, kierując ludźmi i samemu napierając na przeciwnika. Ten wycofywał się. Kolejne małe zwycięstwo. Rozkaz wycofania się, zluzowanie przez „zwykłych” żołnierzy AW. Na tyłach ogólny harmider, do urzędu miasta przeprowadzał się sztab. Kocur nie miał możliwości przejrzenia się w lustrze, ale patrząc na innych wiedział jak wygląda: czarna od brudu twarz, kilometrowe wory pod przekrwionymi oczami i to szalone spojrzenie. Mimo ochronników słuchu, teraz nikt nie mówił cicho. Całą kupą ustawili się w kolejce, podwinięcie rękawa, miejscowa dezynfekcja, personel medyczny z całą torbą strzykawek ze środkiem neutralizującym poprzednie środki, te stymulujące. Rzucono im jeszcze kartony z racjami, na coś ciepłego nie byli wstanie liczyć. Do opisu sytuacji dodajmy sanitariuszy opatrujących w tym samym czasie ich rany. Sterylne warunki? Pieprzyć to. Wedy doszła do niego wiadomość, od Zawady. Coś nowego, omijającego te wszystkie szczeble dowodzenia. Tak, Kocur stawi. Zawada była w szpitalu. Skasował wiadomość, przekazał dowodzenie i wziął rannego kumpla pod ramię. Jacek, czyli Ogór, miał pecha i dostał w udo, rana nie była śmiertelna, ale i tak obandażowana rana była doskonale widoczna i wymagała akcji lekarza. Dzięki temu Kocur zyskał przepustkę do szpitala, odstawi Ogóra pod opiekę i sam dotrze do Zawady, bez zbytniego pierdolenia się na wejściu. Po drugie, wszyscy z oddziału wyglądali jak żywa śmierć i nikt nie będzie robił im problemu. A dla Zawady i starych kumpli (z wiadomości można było się tego domyślić) miał w kieszeni prezent. W byłym biurze naczelnika aresztu była nienaruszona szafka, w szafce pół litra i teraz te pół litra (butelka była 0,7 ale niestety już napoczęta) tkwiło w przepastnej kieszeni spodni Kocura.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
27-10-2019, 11:17 | #167 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Grupa Wiadernego atakowała na prawo od grupy Kowalika, równolegle do niej. Abrams, dwa Bradleye i dwa Strykery to była już znacząca siła. Wbili się potężnym uderzeniem w ulicę Kosynierów i wykorzystując przerwanie linii obrony przeciwnika, parli jak najszybciej naprzód. Po pewnym czasie udało się otoczyć "dzielnicę urzędową", a w następnym kroku wspólnymi siłami przeszli do likwidacji "kotła".
__________________ |
27-10-2019, 13:10 | #168 |
Reputacja: 1 | Godzina 2:38, sobota 6 października 2063 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=z-v0MQUcW5c[/MEDIA] Mijały minuty, kwadranse, a nocny raban ze strony Nowego i Starego Miasta nie cichł. Wręcz odwrotnie, przybierał na sile. Zbierająca się w szpitalu polowym (usytuowanym teraz w hali sportowej szkoły muzycznej) paczka weteranów "Wierzby" i innych jednostek linii frontu wrocławsko-ostrowskiego, z początku sądziła, że to było wznowione natarcie (pomimo słów Lubomirskiego by się wstrzymać) albo zintensyfikowane działania sabotażowe deckerów (mimo, iż na nic się takiego nie zanosiło w mniemaniu już odpiętego Beboka). Wkrótce poznali sekret. Ale najpierw trzeba było znaleźć Zawadę. A tej, o dziwo, nie było na sali. Kiedy poszli się spytać dyżurnego, ten praktycznie spanikował, zaraz angażując ich do szukania. Co bardziej trzeźwi na umyśle członkowie ekipy, mając na uwadze konfidencję przekazu od kapitan, przekonali go, że "on sobie tu posiedzi jakby się nic nie stało, my ją znajdziemy, to nasz dowódca". Postawiony między tymi gładkimi słowami, statusem JWK w operacji elbląskiej... oraz mięśniami wkurwionego trolla, młodzik w fartuchu tylko energicznie pokiwał głową. Zawadę znaleźli kilka minut później na klatce schodowej prowadzącej do szatni. Była w kiepskim stanie. Zaraz obok Rychu, zawiązany w bandaże, ale i tak lepiej się trzymający od niej. Silne ramię Zbycha pomogło zanieść elfkę do miejsca spotkania - między kraty klasowych boxów, zasłanych starymi ubraniami, skąpanych w półmroku. Zaraz za nim truchtał krasnolud, trzymając stojak z kroplówą, wciąż wpiętą w wenflon. Pozostali sprawdzili, czy nie są śledzeni oraz pomogli staremu Kociębie. Zawada, oparta o kratę przekazała swój Kraftwerk Rudemu, by odpalił po kolei trzy pliki. Pierwszy wnet rozwiązał sprawę harmideru w Śródmieściu i na Starówce. Obraz z drona zwiadowczego. Małego. Małych, dronów. Było ich kilka, w typie ważek używanych nie tak dawno temu przez Janka. Fruwały tu i ówdzie, korzystając z tęgiego zamieszania wywołanego atakiem deckerskim. Notabene, już *zakończonym* atakiem. Matrix garnizonu był w strzępach, eter i inne sygnały były całkiem zagłuszone; kamery, stacjonarne wieżyczki oraz ruchome roboty były zniszczone w walkach lub przepalone. Kto miał umrzeć, ten umarł, co miało zostać rozwalone, to zostało rozwalone. Efektywność obrony garnizonu w najciężej ufortyfikowanym miejscu spadła na łeb, na szyję. Nie było lepszego przygotowania do nadchodzącego, ostatniego szturmu. Zdawałoby się. Bo było. Obraz wskazywał ulicę gdzieś między Śródmieściem a Starówką. Nowe Miasto, czasem się tak na to mówiło... na planach. Niektórych. Ulica Nitschmanna, jak głosiły dane z rogu nagrania. Trzech charakterystycznych kolesi ścigających większą grupę. Tych pierwszych drużyna już zdążyła poznać. Aż do porzygu. Czekiści. Para cyber-trolli w ciężkich pancerzach, z pełną bojową cybernetyką. W rękach grzmiały im pistolety. Ares Predators, wyraźnie dopalone o upgrejdy i mocne ammo. W drugich czekały potężne topory - Centuriony, z podwójnymi spawarkami laserowymi do "wzmacniania obrażeń" (czytaj: masakrowania najciężej opancerzonych metaludzi i lekkich pojazdów bojowych). Za nimi przemykał gibki elf - na pierwszy rzut oka naćpany turbo-stimami po swoje długie uszy. W rękach miał zgoła starożytne uzbrojenie: RPG-7 i ruski pistolet PM (z którego w tej chwili bezskutecznie próbował coś zrobić, waląc w opór). Uciekającymi była... drużyna Czerwonej Gwardii, ze 144 batalionu. Co ciekawe, mieli pozrywane naszywki. Wokół prawych ramion mieli obwiązane białe chusty czy szmaty. Spieprzali na łeb, na szyję, okazyjnie (i niezbyt celnie czy zorganizowanie, widać było panikę i kiepskie wyszkolenie) prując do tyłu z broni. Terkotał jakiś szybki kałach, wtórowało gwałtowne prucie z jakichś dwóch starych natowskich pukawek, mocny i miarowy huk jakiegoś starego żelastwa, wreszcie długi, zaporowy ogień z erkaemu jedynego trzeźwo myślącego w tej grupie. Między nimi mignęła kopcąca rakieta - głowica kumulacyjna wystrzelona z erpega. Rymnęła gdzieś w asfalt, nikt nie oberwał, ale wszyscy się rozsypali. W sam raz, by trolle ich dorwały, rąbiąc toporami i strzelając z przyłożenia. Ale tamci walczyli jak szczury zamknięte w potrzasku. Szczególnie godny podziwu był ork z natowskim karabinkiem. Miał nabity nań bagnet i całkiem dziarsko opędzał się od topora i pchał cyberzombiaka tym swoim kozikiem. Pozostali pruli ile wlezie. Zaraz potem kolejna erpegowa głowica, tym razem odłamkowa, huknęła pośrodku całej zawieruchy. Trolle przetrwały... ledwo. W zasadzie to jeden, który dobijał rannych. Przynajmniej dopóki jego i elfa nie skosił huraganowy ogień ostatniego ocalałego. Ale długo nie pożył. Ktoś go skosił dobrze wymierzoną serią. W kadrze pojawiali się przedstawiciele trzeciej grupy - żołnierze AW. Posprawdzali pod osłoną granatu dymnego w głębi ulicy, pozbierali łupy z czerwonogwardzistów - najwyraźniej nie z czarciego pyłu. W samą porę, bo truchła czekistów zaczęły się... spalać, emitując masę cieplnej i elektrycznej energii dookoła. Nagranie dobiegło końca. Zawada powiedziała, że zdobyczna broń i amunicja zostały zdeponowane w ratuszu i były do priorytetowej dyspozycji JWK - jeśli ktoś chciał. A były to stare, ale wciąż jare egzemplarze spluw używanych na obydwu EuroWojnach. Kapitan wspomniała też, że podobne nagrania przychodziły co chwila. Garnizon się buntował. Czerwona Gwardia, ze strzaskanym morale po utracie sztabu, Matrixa, sieci obronnej i tak wielu ludzi, podniosła broń przeciw "swoim". Pozrywali flagi i naszywki, pojmali oficerów wciąż lojalnych wobec Neosowietu, odstrzelili komisarzy i politycznych. Oczywiście, przeciwko nim - tak jak blisko 150 lat wcześniej w Rosji - ruszyła Czeka. I to się właśnie tam działo. Czarna Kompania próbowała zdusić bunt 144 baonu i szło jej to dobrze. Brak sztabu i łączności oraz słabe szkolenie i mało pojazdów nie mogły stać naprzeciwko naćpanych cybermaszyn do zabijania (nawet jeśli same były pozbawione dowództwa). Nagrania te poszły już do sztabu Lubomirskiego. Decyzja co z tym fantem była w jego rękach. Zresztą, nie po to ich tutaj wezwała. Nie tylko. I nie po to trzeba było zachować dyskrecję. Mieli bowiem dużo gorszy problem na głowie. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=krl544r9Z6I[/MEDIA] Kolejnym był zbiór przechwyconych komunikatów i dogadywań między Królewcem a Pomorzem ZS. Powodem, dla którego najemnicy z Litwy tak mocno pieprznęli w Łasztownię i mosty nie była żadna pomyłka. "Sojusznicy" Armii Wyzwoleńczej mieli upewnić się, że w trakcie trwania operacji elbląskiej, Port Elbląg i jego przemysłowe zabudowania miały zostać zniszczone lub chociaż uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym użytkowanie. Chcieli usunąć potencjalnego konkurenta na rynku, a także wypieprzyć Alstom i nieco przycisnąć Maersk. Pytanie, czy najmici z Królewca wciąż mieli taki zamiar, skoro ich kontrakt przejęło WRP... Ale nie to było najgorsze. Bo najgorsze było na końcu. Przechwycone raporty GRU i KGB. Pełna autentyczność. Jedyne kopie, Zawada specjalnie się upewniła, że tak było. Mówiły o zbadaniu sprawy kliki ekstremistów z NWP, którzy dopuścili się ataku gazowego na Pomoryę oraz incydentów granicznych. Otóż nie istniała taka grupa. Ataków i zamachów dokonała... Armia Krajowa. Temat musiał być zaplanowany od dawna, przygotowany z premedytacją i umożliwiony dzięki silnej korupcji u oponenta i szeregu akcji niepowiązanych komórek AK. "Autentyczność" przekazu, przechwycenie cyklosarinu i metod jego dostarczania, mundury, broń, radia, nawet wykradzione identyfikatory i życiorysy "zamieszanych". Były też namiary na kilka osób z tej grupy AKowców. Sami wykonawcy lub podwykonawcy. Zleceniodawców i sztabowców nie było. Martyna zaczęła trajkotać (szeptem, wciąż była świadoma... konspiracji), że to była zdrada, zbrodnia, terroryzm.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
28-10-2019, 16:50 | #169 |
Reputacja: 1 | Służby się kojarzyły sierżantowi Kociębie z twardymi, gnojami o niezwykłej zajadłości. Co gorsza tacy wykazywali niepodayność na konwencjonalną terapię intensywnym Wpierdolem. Uporanie się z nimi wymagało zwykle niekonwencjonalnych metod aplikowania Wpierdolu co było wielce kosztowne i ryzykowne. Ryszard wiedział to z autopsji. Pierwsze nagranie nie zrobiło na nim wrażenia. Od PRLu nie cierpiał ruskich, a kiedy jeden upierdolił go z pięciu PLNów w 1998 na bazarze na pasażu koło Ronda Krowy czuł wobec nich złość i pogardę. Teraz obserwował jak ten plebs nagle przytomnieje... No tak. Prawo Kalego. Jak oni spuszczają Wpierdol to dobrze... Jak im.. To już źle. Niestety nie miał kiełby, ani śledzia by sobie pozagryzać do takiego filmu na którym ruscy dostają lanie od swoich niedawnych sojuszników. Ale gdzie dwóch się bije tam trzeci... Druga rewelacja też nie zrobiła na nim większego wrażenia. Najemnicy zwykli unikać jak ognia sytuacji gdzie ich pracodawca może im dostać karami umownymi... A ta sytuacja aż się o to prosiła. Była kwestia aktywacji Armii Czerwonej i zapowiedzianej zbrojnej interwencji. W sensie jak w końcu chłopcy z czerwoną gwiazdą na uszankach i z niebieskimi beretami ruszą dupy na całego to będą mieli przesrane. Jedyne co mogli teraz zrobić to skasować Projekt Vasyl i upewnić się że działalność czerwonych chujów oblepi ruskich niczym przysłowiowe gówno. Niestety jak się okazało i czerwoni mieli na AK kwity. I to takie że Kocięba aż się wzdrygnął. Projekt Vaselego i CzKa vs atak terrorystyczny na własnych ziomków. Ciężko było powiedzieć które z nich było bardziej ohydne. Sam Kocięba moralnie był giętki na tyle że kasowanie wchodzących mu w drogę debili nawet nie powodowało swędzenia sumienia. Ba. Niektórych ubijał za samo bycie chujami. Nawet własną żonę i teściową odesłał tam skąd przybyły (do piekła znaczy) i jedyne co mu było to głupio bo zrobił to w afekcie na oczach córki (która swoją drogą też specjalnie nie rozpoczała po tej stracie bowiem jaka normalna matka śle nieletnią córkę na imprezy w willi obrzydliwie bogatego zboczeńca). Ale gazem po własnych cywilach. Kocięba oblizał wargi, wyjął słód bandaży małpkę zajebaną sanitariuszowi i duszkiem wypił zawartość. Zakaszlał, sapnął, wyjął z kieszeni beret i odwrócił go niczym czapkę na żebry. - Wyskakiwać z kasy. - rzucił i potrząsnął beretem a widząc że reszta nie rozumie dodał - Na palenie SINów. A widząc że i tego nie pojmują dodał. - Wiem po co nas wezwałaś. Jeszcze przed Przebudzeniem patrzyłem i widziałem takie skurwysyństwa. To nie jest łatwe. Świadomość że żyjesz w kraju zbudowanym na takim bestialstwo. Ale nie daj się oszukać. Nie odpowiedzialni odpowiedzą za to a całe Powstanie. Wykonawców odwiedzi seryjny samobójca a odpowiedzialni odejdą z czystymi rączkami. Ujawnienie tego tylko bardziej rozkurwić sytuację. Potrząsnął beretem - Musimy sami się tym zająć. Za plecami, poza wzrokiem wszystkich... - Musimy... Pobiec w Cieniu. |
30-10-2019, 00:28 | #170 |
Reputacja: 1 | - Ty się kurwa Kocięba nie śmiej. Jestem SINerem, chociaż w papierach mają, że jestem człowiekiem. Pieprzona kometa. No nic. No nic, no nic. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. – Wyrzucił z siebie Kowalik. – Jak się zastanowicie, to skoro byli zdolni do tego, to czy nie sądzicie, że skoro chcieli zdjęć i pełnej dokumentacji projektu, to może będą sami pro1bowali coś takiego odtworzyć po cichu? To trzeba rozpieprzyć w drobny mak, tak, żeby nikt tego w żaden sposób nie był w stanie poskładac. – Troll prawie wywarczał swoją opinię. Nie miał pojęcia co ma zamiar zrobić wyższa szarża, ale niczym się nie różnili od mafii na dłuższą metę. Wszystko sprowadzało się do pięniędz i władzy. Pieniądze też tak naprawdę były tylko sposobem zapewnienia władzy. - Teraz decydujemy, z kim będziemy się zadawać w przyszłości. Wiemy jakie metody mają kacapy i czego się chwytają ,z kim bratają. Natomiast teraz możemy faktycznie wygrzebać tyle, żeby tak długo biegać w cieniu, aż się zaczną bać własnego cienia, kiedy coś znowu spróbują kręcić. Znikać będzie łatwo. Chociażby w puszczy koło Gorzowa. – Dodał po cichu Zbyszek.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |