Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2017, 21:17   #1
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
[18+ Vampire: Cyberworld] Toronto, sweet Toronto...



West Queen West, Toronto, wczesny wieczór
Po ulicach chodziły półżartem plotki, jakoby różne warianty Volkswagena P131e Sedric były zemstą Unii Europejskiej na USA za ustawy promujące w Ameryce rodzime megakorporacje. Pojazd w Stanach i Kanadzie zakwalifikowany został jako RV, czyli “Road Vehicle” i był przeznaczony przez Volkswagena jedynie na eksport, na próbę walki rynkowej z holdingiem Forda. Sprofilowany dla jak najlepszej kooperacji z automatycznymi systemami ruchu, ‘Sedric” charakteryzował się niesamowitą odpornością na awarie i bardzo wydajnymi ogniwami paliwowymi nowej generacji. Był jednak jeden haczyk - dla przeciętnego Jankesa lub Kanadyjczyka po wyjściu z autodrive’u model ten prowadziło się jak klonowanego osła z rozbudowanym genomem asertywnej upartości względem poleceń. Europejczycy prowadzili pojazdy inaczej niż Amerykanie i dla nich właśnie ten profil był przeznaczony, radzili sobie z nim wręcz intuicyjnie. Nikt nie wierzył aby projektanci w Niemczech po prostu przeoczyli fakt gdzie idzie ten eksport i tylko dlatego nie sprofilowali systemu handdrive’u pod kulturę prowadzenia przewidywanego klienta.
Czyli (do ciężkiej cholery!) Amerykanów.

I zaiste, zostało to zrobione z pełnym rozmysłem…
Niedrogi, niesamowicie wydajny i prawie bezawaryjny samochód był przecież dla zwykłego obywatela czymś wspaniałym w porównaniu z częściej psującymi się Fordami, “żrącymi” o wiele więcej wodoru w gorszych typach ogniw. Z drugiej strony tenże obywatel posiadający RV WV P131e wolałby zjeść keeble zamiast wyjść z systemu Automatycznej Sieci Pojazdów Miejskich (sterowanej przez sztuczne inteligencje), aby prowadzić tego europejskiego diabła ręcznie. To był strzał w dziesiątkę, bo władze USA i Kanady promowały właśnie jak najmniejszą autonomię ruchu drogowego. W międzyczasie niewielka zmiana u władzy w Waszyngtonie, przeforsowana ustawa ulg importowych dla VW, sztucznie rozbuchana afera wadliwych Mustangów typu “Fox” wstrząsająca Fordem broniącym się jednocześnie przed inwazją Toyoty na zachodnim wybrzeżu. Z pewnością ktoś komuś też posmarował… I witajcie “VolxVagi”!
Eurokorpo z Niemiec wykorzystała krótki moment na wstrzelenie się z tą jedną rodziną modeli sprzedając je hurtowo za Atlantykiem. W efekcie pewna część kierowców tych RV miała ochotę odgryźć sobie ręce po wyjściu z sieci miejskiej na handdrive i kurwiła strasznie. James nie był tu wyjątkiem. Nawet on znając kulisy strategii europejskiej megakorp nie mógł przestać myśleć, że innym z powodów takiego posunięcia była po prostu jakaś cholerna złośliwość konstruktora.



Złorzecząc w myślach europejskim sukinsynom prowadził auto wytrwale, bo nie miał wyboru. Nie mógł przecież pozwolić sobie na dojechanie na miejsce mając swój samochód podpięty pod SI sterującą pojazdami w tej części Toronto. Może tak byłoby wygodniej, ale tenże system wiedziałby dokładnie gdzie James jest w każdej sekundzie jego przejażdżki. W przypadku przejścia na handdrive ten sam system wiedział jedynie w którym miejscu kierowca to zrobił, sprawdzając tylko czy ma on uprawnienia na wyjście z automatycznej sieci zarządzania ruchem.
James miał. Nawet jeśli było ono lewe.
Z początku strasznie żałował, że nie wziął taksówki, których w mieście było już niewiele wobec dostępnych za śmiesznie symboliczną opłatę miejskich ekwipartów na napęd pneumatyczny.

Taksiarze...

Był to wymierający zawód i funkcjonowali chyba głównie dlatego, że stare pokolenia lubiły w czasie jazdy z kimś pogadać, co było nierealne w trójkołowej kapsule sterowanej przez SI. A może była w tym również kwestia perwersyjnej radości dla tych, co sami byli zerami tłamszonymi przez szefów, a lubili poczuć się jak ktoś mający na usługach innego człowieka? Nie androida, ale człowieka z krwi i kości. I lubili podjechać pod swoje osiedle taksówką z żywym kierowcą, by pokazać sąsiadom - “Patrzcie, mam kasę by płacić za coś co jest za darmo”, “Patrzcie! mam na usługach innego człowieka!”, a potem kazać jeszcze taryfiarzowi targać zakupy jak tragarzowi.
Niestety transport taki dziś odpadał. Wystarczyłby taksiarz węszący urzędową prowokację i nie chcący przyjąć transakcji za kurs z chipów gotówkowych. “Tylko przez Omni, tylko przez Omni!” wrzeszczał kiedyś całkiem świeży imigrant z Afryki gdy James zasugerował mu zabulenie chipem ze sporym napiwkiem.
Przelewy pomiędzy omnifonami ze zdefiniowaną opłatą za usługę księgowane były przez systemy finansowe z automatycznym potrąceniem podatku. Jak wszędzie, w sklepach, restauracjach czy choćby w darowiznach między dwojgiem przyjaciół. Faktycznie gdyby James był kontrolerem, to taksiarz po przyjęciu zapłaty chipami mógłby żegnać się z licencją, albo i nawet prawem do pobytu. Z drugiej strony przelew przez omnifon dawał systemom info gdzie płacący to uczynił. Kolejna z opcji zostawiania śladów gdzie się było w danym momencie.
Czego James chciał uniknąć.
Kółko się zamykało.

I tak James Neeson mamrocząc pod nosem swoistą litanię, na temat między innymi matek niemieckich konstruktorów, zmagał się ze swoim RV Volkswagen P131e, popadając w coraz gorszy nastrój. Oczywiście mógłby kupić inny samochód, ale te europejskie były bardziej liberalne pod względem modyfikowania systemów pokładowych, a ich odporność na obchodzenie autoaktywacji pewnych funkcji była implementowana jedynie pro forma. Było to dosyć ważne, bo nowoczesne monitoringi stanu kierowców poprzez czujniki w siedzeniach i kierownicy, kamery analizujące siatkówkę oka, oraz czujniki analizujące oddech kierowcy sprawdzały się naprawdę nieźle. Samochód nawet bez sprzęgu potrafił wykryć jak bardzo kierowca jest w stanie jeździć na handdrive nie stwarzając zagrożenia dla innych. Choroba? Zmęczenie? Senność? Naćpanie, albo bycie: “po kilku głębszych”? Uruchamiał się system ostrzeżeń, lub wprost auto automatycznie przełączało się na autodrive i sterowanie przez miejskie SI kontrolujące ruch. Bez opcji przejścia na ręczne.
Systemy eurosamochodów dawały się w tej kwestii obchodzić przez co lepszych runnerów.
Dla Jamesa Neesona było to kluczowe, bo czujniki nie mogłyby analizować jego ciepłoty ciała, czy też składu powietrza w oddechu.
James Neeson był zimny.
James Neeson nie oddychał.
James Neeson zwyczajnie nie żył.

Wprawdzie wampiry nie miały zakazu wychodzić z autodrive, ale gdy samochód z oficjalną nakładką oprogramowania o nazwie “DeadManDriving” (pozwalającą ignorować systemowi pokładowemu samochodu stan kierowcy) wychodził z kontroli SI, ta nie przestawała śledzić ruchu takiego pojazdu. Oficjalnie obywatele o statusie “Red Card Citizen” mieli swoje prawa konstytucyjne, w tym również te do prywatności, ale praktyka była zupełnie inna i bardziej skomplikowana. Zresztą to i tak nie było ważne, bo James po układzie z Des Moines nie zarejestrował się w celu uzyskania “Unnatural Citizenship” i “Red Card”.
Żył na nielegalu.

W efekcie ten solidny europejski Sedric był w zmowie ze ‘swoim panem’ i lojalnie współuczestniczył w ciężkim przestępstwie oszukując SI nadzorującą ruch drogowy, że za jego kierownicą siedzi żywy człowiek, mimo iż tak naprawdę był to nierejestrowany wampir. W “nagrodę” wysłuchiwał soczystych wiązanek również pod swoim adresem.
Jakkolwiek było to niesprawiedliwe, znosił to dzielnie. Jak każda maszyna.



“Poziom 0” tej części Toronto przykryty był platformą stanowiącą “Poziom 1”. Z jednej strony ludziom mało było przestrzeni gruntu, z drugiej klasy wyższe też lubiły poszwędać się po mieście, ale już niekoniecznie w otoczeniu obywateli o sporo niższym statusie. W efekcie spore połacie miasta częściowo lub jedynie miejscami (na przykład pomiędzy budynkami w gęstej zabudowie) przykryte były platformami na których też tętniło życie, ale trochę bardziej high niż niżej. W samym centrum Toronto najwyższą platformą był osławiony “Level 6” dostępny tylko dla elit. Na “Level 1” prowadziły jeszcze wprawdzie drogi dla naziemnych pojazdów typu RV, oraz funkcjonowały tam linie naziemnej sieci kolejki miejskiej, ale już “Dwójka” była dostępna tylko dla linii prywatnych kolejek korporacyjnych, płatnych wind, albo latających pojazdów typu AV (Areodyne Vehicle). Już na “Czwórce” funkcjonowały androidy przy strefach parkingowych i przy windach określające czy wpuszczą kogoś na ten poziom czy nie, na podstawie algorytmów programów skanujących. Dawniej w centrach handlowych przy drzwiach stali ochroniarze wypraszający bezdomnych. Dziś maszyny blokowały wstęp na wyższe platformy tym, którzy zostali oskanowani i oceniani jako “Low”.

Poziom gruntu to była dzicz nawet w strefie centrum Toronto, ale tam o wiele częściej widać było policyjne drony, androidy i patrole. Dlatego ‘city’ kanadyjskiej metropolii odpadało na to co James miał w planach tak samo jak level 1 miasta.. Wprawdzie miał Machine Phantom Generator zamontowany w pasku, dzięki któremu policyjne i miejskie skanery jego brak funkcji życiowych odczytywały jako status androida, ale to działało tylko w przypadku maszyna vs maszyna. Człowiek widział odczyty iż ulicą idzie android, a widział człowieka i zaraz mógł nabrać podejrzeń, że to wcale nie musi być drogi model robota ze specjalną i drogą powłoką imitującą człowieka, hitem wśród high-class. A to prowadziłoby do problemów. Sporych problemów. Pozostawały zatem dzielnice poza ścisłym centrum na level 0. Życie nielegalnych wampirów nie było łatwe w połowie XXI wieku.

Zaparkował przy parkoszafie wjeżdżając na jedną z platform i zaraz zdecydowanym ruchem dłoni odmówił darmowego ładowania baterii i odprowadzenia ze zbiorników wody produkowanej przez ogniwa. System bez uporu zgodził się na ten oczywisty, totalny absurd, bo był jeszcze starym modelem szafy parkingowej. W nowszych nie dość że dopytywał się kilka razy, to jeszcze podłączał wtyki i moduł odprowadzania H20 automatycznie i zaocznie. Prąd był niby bezpłatny, ale samo podłączenie do sieci miejskiej już tak.
2 centy.
Czyli tyle co nic… ale powstawał kolejny ślad gdzie ktoś przebywał w danej chwili.

Wysiadłwszy z auta James oddalił się od parkingu czym prędzej, bo nad terenem wokół niego była otwarta przestrzeń. Parkoszafy wystawały wysoko, aż do najwyższych platform tworząc w nich swoiste ‘dziury’, a to wykorzystywane było chętnie przez przelatujące obok tanie AV, które zamiast posiadania silniejszych reaktorów fuzyjnych, funkcjonowały tak jak w pojazdy naziemne, na ogniwa. Zrzut wody w czasie lotu był karalny, ale co sprytniejsi kierowcy unikali wychwycenia robiąc to przy parkingach. Leciał taki sukinsyn na levelu 2 blisko ‘szafy’ i spuszczał wodę w dziurę, a ta leciała na level 0. Zero śladów zrzutu na levelu na którym latał i brak potrzeby podłączania się do systemu, oraz kilkuminutowego odprowadzania H20 na parkingu lub w wyznaczonych pointach.

Miał fart, bo chlusnęło trochę dalej i to dopiero jak już miał nad sobą strop, ale i tak rzucił niewybredną uwagę dotyczącą frajera robiącego potoczny ‘odsik w biegu’. Skierował się ku “Lady’s Lue” funkcjonującego w jednym z pobliskich budynków, gdy tymczasem platforma na wyciągnikach uniosła jego ‘VolxVaga” na poziom jednej z wolnych kieszeni parkingowych wciskając go jak do szuflady. Parkoszafy miała setki miejsc na każdym poziomie i patrząc na nie widać było jedynie tyły pojazdów lub puste wnęki. Dawniej zaparkowany samochód miał trochę przestrzeni wokół siebie, a już na pewno nie miał kolegów kilkadziesiąt centymetrów nad i pod sobą, dziś auta na parkingach upychano jak śledzie.
Ot nowe czasy.
Ludzie zresztą mieli podobnie.



Lady’s Lue był tanim pubem połączonym z jadłodajnią jakich wiele było na ‘zerze’, ale właściciel (którego nikt nie widział nigdy na oczy) miał jakiś niepisany układ z gruntowymi gangami. Wybierały one sobie inne miejscówki LL pozostawiając szeregowej biedocie i mniej znacznym dilerom. Ściany były szare i ozdobione starymi plakatami PinUpGirls, a plastikowe stoły i krzesła marnej jakości nie zachęcały by przesiadywać właśnie tutaj.
Ale było tu tanio.
Ludzie chwytający się zawodów które stały poniżej najbardziej dolnych partii piramid pracowniczych korpo tu się stołowali. Wprawdzie drukarka żarcia była słaba, ale zapewne i tak lepsza niż ta którą (o ile w ogóle) mieli w domu. Poza tym właściciel dodawał ‘smakery’ jakie pewnie skupywał za totalny bezcen od najbiedniejszych którym państwo zapewniało je jako dodatek do keebli. Keeble same w sobie były czymś, czego się unikało gdy można było zjeść coś innego, ale były przecież darmową żywnością dystrybuowaną przez władzę. No to darmowe każdy brał choćby była to żywność tej klasy, że na początku wieku poszłoby się siedzieć za znęcanie się nad zwierzętami po nakarmieniu tym swojego kota. Dodawane (przez resztę przyzwoitości rządu) smakery często były sprzedawane przez biedotę w paczkach po kilka za centa, taniej niż w sklepach. Niektórzy właściciele barów w ten sposób poprawiali smak potraw drukowanych z past spożywczych kategorii 1 lub 2. Piwo też było takie sobie i konkretnie chrzczone, ale przez to tańsze niż w sklepie.
Ot Lady’s Lue było idealne miejsce by coś zeżreć i posiedzieć z kumplami z pracy nim nastanie ten czas, że trzeba będzie iść do metra i jechać do domu. Do tych ukochanych 16 metrów kwadratowych współdzielonych ze sfrustrowaną żoną i dwójką dzieci.

Obsługi nie było żadnej, klient sam wybierał sobie zestaw jaki miał być wydrukowany w automacie kuchennym, sam nalewał piwa z dystrybutora. System przyjmował tu czipy gotówkowe, ale można było też płacić przez Omni. Jedynym aspektem obsługi był stary android działający na prostym oprogramowaniu, nie SI, który jedynie sprzątał wolne stoliki. Tak funkcjonowała większość tanich podrzędnych barów i spelun. Żywy pracownik był w tych czasach oznaką pewnej klasy knajpy, baru czy restauracji.

James ominął dystrybutor i drukarkę kuchenną, bo jeść nie musiał już od lat, on jako chyba jedyny z gości nie przyszedł tu się nażreć i napić. Pana Silvy jeszcze nie było, toteż po zajęciu miejsca przy stoliku Neeson odruchowo zerknął na wyświetlacz holo, który też odróżniał to miejsce od podłych spelun. Mr ‘Somebody’ posiadający ten bar szarpnął się na rozrywkę dla klienteli. Było to tak niespodziewane, że ludzie w pierwszych miesiącach działania LL węszyli spisek i unikali tego miejsca, ale w końcu przekonali się i przywykli.

Keira Ys, znana dziennikarka stacji NCV maglowała właśnie jakiegoś polityka, który wił się na siedzeniu jak piskorz. James mu się nie dziwił zresztą. Dawniej i tak było ciężko z co inteligentniejszymi dziennikarzami… jednak gdy NCHV uzyskała od UNCAIRN i rządu zezwolenie na zakup i dedykowanie w firmowego klona bardzo wysokiej sztucznej inteligencji, “gadające głowy” zaczęły mieć srogo. Keira miała genetycznie modyfikowane i sztucznie wyhodowane ciało, a jej osobowość została zaprojektowana przez jeden z najlepszych zespołów konstruktorów SI, do tego posiadała instynkt drapieżnika. W tym co robiła była tak mordercza, że czasem ludzie woleli oglądać jej wywiady niż neowrestling. Akcje NCHV skoczyły bardzo mocno, a wiele innych telewizji podążyło tą samą drogą. Władze zresztą wycwaniły się i zaczęły wysyłać na takie starcia rzeczników.
Też SI.
Ale ten fagas najwidoczniej miał na pieńku z kimś w ratuszu bo wysłali jego, a nie rzecznika. To jakby polecenie szefa aby iść popływać w basenie z piraniami.
Gestem dłoni zaciekawiony James włączył głośnik wmontowany w stół.

Cytat:
- Coraz twardsze stanowisko Waszyngtonu względem autonomii wilkołaczej to powód coraz większych niepokojów społecznych panie Reevel.
- Panno Ys, ale to jak mi się wydaje pytanie do prezydenta Engelsa i…
- Zadałam pytanie?
- Nie, ale przyjmuje pani to za pewnik, myślę, że społeczeństwo patrzy z rezerwą na to co dzieje się na linii Waszyngtonu i Idaho Falls.
- Panie Reevel, ten ładunek nuklearny odpalony w wulkanie Yellowstone w najlepszym wypadku do epoki kamienia łupanego pośle nasz kontynent, a w najgorszym… Czytał pan analizy, prawda? Przecież wszyscy są świadomi zagrożenia.
- Jestesmy już parę lat po wojnie USA z autonomią i wszyscy dobrze wiemy, że nie ma realnej groźby. Po układach z Des Moines jest to dla władz z Idaho Falls jedynie zabezpieczenie przed…
- … łamaniem wypracowanego kompromisu. Tymczasem faktem są coraz większe wpływy korporacji rolniczych i MiliTechu na rząd Engelsa, a w ostatnim kwartale Wilkołaki nagłośniły aż pięć rajdów sił specjalnych USA i MiliTech w głąb autonomii. Sam MiliTech od kilku miesięcy zaprzestał inwestycji krótkoterminowych i obciął o 20% środki na walkę rynkową z Arasaką w Meksyku i Ameryce Łacińskiej.
- Myślę, że to pytanie do prezydenta Engelsa i zarządu Military Technologies & Operations, nie do przedstawiciela ratusza Toronto panno Ys.
- Ale na szczycie w New Vermont który, wedle wszelkich przesłanek, dotyczył polityki względem autonomii wilkołaków był Gubernator Generalny Luton…
- … czyli to pytania do naszego rządu, a nie…
- … oraz wiceburmistrz Toronto Thomas Harper, jak i burmistrzowie kilku amerykańskich aglomeracji najbliższych autonomii.
James zauważył, że Reevel dostał tym jak obuchem, choć grał na całkowicie spokojnego. Widocznie wizyta przedstawicieli miast była tajna, ale dziennikarze mieli swoje dojścia. Keira Ys jakby tego nie zauważyła, przeglądała notatki… ale Neeson był pewny, że SI nie umknęło nic z zachowania oficjela.
Cytat:
- Na szczycie był też Ron Veccachio, przedstawiciel Stowarzyszenia Leopolda z frakcji Lazarystów. Proszę mi powiedzieć co łączy rozmowy Kanady i USA w obecności szefa Projektu Gehenna i masakry wampirów w Ameryce Północnej, z zaostrzeniem polityki względem wilkołaków, oraz obecność tam przedstawicieli władz metropolitarnych najbliższych autonomii? Mr Reevel? Wody?
- Nie trzeba. Panno Ys. O ile w Kanadzie Bractwo zostało zdelegalizowane, to w USA działa legalnie, pod warunkiem przestrzegania statusu wampirów i zmiennokształtnych przyjmujących unnatural citizenship. Jednak nie każdy się przecież ujawnia. Jest wielu nierejestrujących się i nie ubiegających się o RedCard, a wśród nich są tacy, którzy mogą choćby w teorii dawać oparcie dla działalności Terminatorów. Chodzi nam jedynie o bezpieczeństwo, a Bractwo wciąż pracuje nad nowymi technologiami wykrywającymi i lokalizującymi nielegalne istoty nadnaturalne. Niezależnie od rozmów Gubernatora z Prezydentem, władze miejskie uczestniczące niejako ‘przy okazji’ na takim spotkaniu mogą jedynie skorzystać. Powinniśmy się cieszyć, że aglomeracja Golden Horsehoe była jedną z tych, które zostały zaproszone.
- Większość analityków wskazuje, że działania rządu USA i MiliTechu przy rozmowach z Bractwem, oraz wobec rajdów sił specjalnych na tereny autonomii może oznaczać przygotowania do nowej wojny. Poprzedzone oczywiście wykradnięciem ładunku nuklearnego, który przez doprowadzonych do ostateczności wilkołaków mógłby być detonowany w superwulkanie. Wobec uczestniczenia w szczycie New Vermont władz aglomeracji, pewnych plotek, oraz pana deklaracji, że nasza metropolia uszczelnia obronę przed atakami… Panie Reevel, czy prawda jest, że rząd odkrył potajemne porozumienie Tzimisce z pewną frakcją wilkołaków za głównego wroga ziemi uznających (wedle swej mitologii) dzieci Tkaczki, nas, a nie sługi Żmija czyli wedle ich nomenklatury - wampry? Panie Reeves, może spytam inaczej i wprost. Czy jesteśmy zagrożeni zmasowanym atakiem terroryzmu ze strony wspólnych operacji pozostałości Sabatu i frakcji najbardziej agresywnych wilkołaków nienawidzących nas, ludzi?
James gniewnym gestem wyłączył głośnik i zagryzł zęby. “Nas, Ludzi”. Tako rzecze SI w ciele klona. Oficjel dał się podejść, przyszedł zapewne aby rozmawiać o ewentualnych możliwościach konfliktu Waszyngtonu z autonomią, a suka wymanewrowała go w coś o czym władze faktycznie mogły rozprawiać w New Vermont. Szefów stacji nie interesowało, że wśród wszystkich eskaluje poczucie zagrożenia, może nawet panika. Liczyła się oglądalność, a w efekcie ludzie w każdym wampirze mogą widzieć Terminatora. Donosy, kontrole policyjne, wzmożona aktywność sieci skanerów (na wszelki wypadek rozbudowanej). Nawet dla legalnego Kainity byłoby to tak upierdliwe, że… A co dopiero dla nielegali, gdzie już pierwsza kontrola oznaczać mogła wpadkę.
Jednak ciężko było się ludziom dziwić. Dawniej terroryści wysadzali się bombami w tłumie, wjeżdżali w ludzi ciężarówkami. Elegancko. Staroświecko. Kto jednak widział efekty działania Terminatora Tzimisce w centrum handlowym póki nie został zneutralizowany przez specjalną jednostkę policyjną ABS, ten nie zapomni tego nigdy.

W “Projekcie Gehenna” jaki Lazaryści zafundowali wampirom wymiotło większość kainitów w tym blisko całość najniższych, najsłabszych pokoleń. Te wampiry które zostały, były silniejsze. Bliższe Kainowi w swej krwi… ale ich potęga nie była już tak wielka wobec ludzkości jak dawniej. Ludzkość dysponowała cybertechnologią, bioinżynierią i masą różnych wynalazków. Wampir nie mógł pozwolić sobie na ingerencję cyberware w ciało, bo odrzucało ono ten sprzęt co zachód słońca powodując nie tylko jego zniszczenie, ale również ciężkie rany Kainity. Tzimisce byli tu wyjątkiem, nauczyli się używać swych mocy deformacji ciała do sprzęgania go z cybertechnologią. O ile sam dysponujący dużą mocą krwi wampir był jakimś problemem, to takowy naładowany jeszcze techno, zmieniał się w maszynę śmierci.
Jeżeli neosabat zamierzał mocniej uderzyć w miasto, to aglomeracje Golden Horshoe, jak i Toronto stanowiące jej centrum czekał ciąg nagłych rzezi. Gdyby jednak okazało się jeszcze, że Tzimisce faktycznie dogadali się z frakcją “ManEaterów’ nieposłusznych władzy kanadyjskiej autonomii wilkołaczej z Rivers Park...
James patrzył tępo przed siebie próbując ogarnąć skalę zagrożenia.
I to jak fajnie będzie się żyło w mieście jako nielegalny wampir, gdy społeczeństwo jest tego zagrożenia świadome…

- Pan Neeson, ja się spóźniłem czy to pan przyszedł za wcześnie? - Głos Jana Silvy brzmiał jak zawsze przyjemnie. No może prawie zawsze. Wtedy gdy wampir zmusił go do współpracy szantażując wydaniem władzy przyjemny nie był.
James spojrzał w górę napotykając spojrzenie ciemnych oczy. Złe. Brutalne, a jednocześnie świadczące o sporym intelekcie.
Nie odpowiedział gdy Silva zajął miejsce naprzeciw niego i skinął głową. Smagła cera na oko czterdziestoletniego mężczyzny z pewnością była efektem biokremu. Szpakowaty i mający pewną aurę wewnętrznego majestatu przybysz nosił się lekko niemodnie, ale w dobrym stylu.
Nie pasował do tej speluny.
Po chwili milczenia Mr Silva zmrużył oczy wokół których pojawiły się zmarszczki świadczące o tym, że za życia często się uśmiechał.
- Usiądź Everard, poznajcie się. To James Neeson, który ci pomoże, a to Everard Foix. Ev musi zniknąć - ostatnie słowa wypowiedział spoglądając Neesonowi w oczy.
- Znowu? - James warknął ledwie zaszczycając spojrzeniem siadającego obok wysokiego, na oko trzydziestoletniego szatyna o lekko znudzonym wyrazie twarzy. Wyglądało na to, że ten gładko wygolony typ też jakby nie interesował się nowoprzedstawioną mu osobą. Kazali usiąść? Usiadł. Zaczął przypatrywać się holo gdzie Lady Ys właśnie rozrywała dziennikarsko pana Reevela na strzępy.
- Ustalmy coś James… - Silva złożył ręce w piramidkę i oparł na nich brodę. Nosił gustowne skórzane rękawiczki, bo jak każdy wampir nie mógł wszczepić w dłonie czujników do ręcznego sterowania omnifonem. - Podjazdowa wojna przeciw korporacjom w głębokiej VR, to nie jest coś gdzie można przewidzieć kiedy ktoś wpadnie. Chwilowo nie mam nikogo innego w slumsach, a “Program Ochrony Runnerów” jakoś działać musi. Za mało ci płacę?
- To już czwarty w dwa tygodnie, ty myślisz że wrzucić kogoś w Saskatcheewan Ghetto to bułka z masłem? Ludzie tam się znają, obcy świecą jak latarnie.
- To dlatego właśnie ty za to odpowiadasz - Silva uciął wszelkie dyskusje. - Standardowy pakiet. Miesiąc. Tylko na czipach. I głowa do góry… kończymy zaawansowane prace nad głęboką tożsamością pierwszego rezydenta, jest już termin operacji. Zatem niedługo pozbędziesz się pierwszego z nich. Myślę, że finalnie dojdziemy do rotacyjnie wymienianych 2-3 runnerów na wakacjach w slumsach.
- Podwójna stawk… - James nie dokończył, bo nagle wszystko wokół zwariowało.

W Lady’s Lue rozległy się strzały, ale skąd wzięli się ci co zaczęli pruć z niewielkich pistoletów maszynowych nie było wiadomo. Silva oberwał w bok krótką serią i wraz z krzesłem padł na podłogę. Seria drugiego z napastników sięgnęła znudzonego szatyna, ale małokalibrowe pociski jedynie rozjuszyły go. Neeson widział dwa razy wilkołaki, ale nigdy samego momentu przemiany z człowieka w tę ich potworną formę rodem z koszmarów. Tutaj stało się to w ulotny moment nie do uchwycenia gołym okiem. W jednej chwili gładko wygolony typ spoglądał w stronę holovideo, w drugiej monstrum wielkie na ponad trzy metry obrywało pociskami starannie mierzonej serii.

Garou skoczył na sylwetkę w ciemnym kombinezonie, która strzelała po wpadnięciu do baru i… zasadniczo tylko tyle James zarejestrował, bo wilkołak wręcz rozmył się w powietrzu siejąc śmierć i przerażenie wśród zrywających się z wrzaskiem gości Lady’s Lue. Problemem zmiennokształtnego było to, że operator z elitarnej policyjnej jednostki ABS miał chyba najnowszą wersję bojowego dopalacza neuralnego typu Sandevistan. Sandki starszych, półcywilnych wersji uruchamiały się długo. Z drugiej strony Kereznikovy europejskiej Claymor.Corp. Działały momentalnie, ale były słabsze. Operator Anty-Borg Squadu zareagował jednak nie tylko od razu, ale również z taką szybkością, że sam również rozmył się w powietrzu.
Było ich chyba nawet dwóch, ciężko to było ocenić.
Wilk ugrał jedynie tyle, że skrócił dystans i przeszedł w zwarcie z napastnikami, którzy odmiennie od innych ludzi w spelunie nie reagowali na potwora wrzaskiem pełnym przerażenia..

Tymczasem na stół przed Jamesem wskoczył człowiek w grubym poplamionym swetrze, który przed chwilą jadł tuż obok zamówionego w automacie drukowanego steka. W jego ręku jakby magicznie pojawił się pistolet i błyskawicznie wymierzył w leżącego Silvę, który unosił już głowę. Postrzelony wampir uniósł rękę, lecz nim zdążył coś powiedzieć rozległ się ledwo uchwycalny trzask i z potwornym rykiem pełnym wściekłości i bólu przeleciał nad nimi “Pan znudzony szatyn” w swej monstrualnej, bojowej, wilkołaczej formie.
Cielsko leciało ochlapując Jamesa, Silvę, i tajniaka krwią.
Bo nie miało ręki.
Gdy wyrżnął w ścianę rozległ się strzał, a James sam nie wiedzący gdzie obracać spanikowane spojrzenie ujrzał potężnego operatora ABS w egzoszkielecie i z dwoma hydraulicznymi protezami w miejscu ramion. W jednej z mechanicznych łap trzymał rękę Garou, która została mu w dłoni gdy zapewne oderwała się w stawie podczas rzutu jaki zrobił wilkołakiem... a może ją odciął? Na drugiej cyberhand zamontoane tytanowe szpony lśniły od krwi. Obok niego, na podłodze zwijał się z bólu albo w przedśmiertelnych drgawkach drugi z tandemu policjantów, którzy wparowali od frontu. Ten w egzoszkielecie błyskawicznym, prawie niemożliwym do zauważenia ruchem sięgnął po pistolet i wypalił prawie nie mierząc. Systemy implantu sprzęgniętego z bronią zrobiły to za niego.
Wilkołak choć bez ręki próbował się wprawdzie zerwać z podłogi lecz kula trafiająca go prosto w czoło zmieniła te plany.
Wielkie cielsko znieruchomiało.

- Zabij ich - Silva spojrzał w oczy ‘tajniaka’ klęczącego na stole i wciąż kierującego lufę w głowę leżącego Kainity. Człowiek nie poruszał się ale w jego oczach widać było, że działa na niego potężna moc wampira potrafiąca naginać do swej woli umysły nawet najsilniejszych śmiertelników.
Program obronny zainstalowany w implancie neuralnym i skanujący mózg człowieka też to wykrył. Momentalnie uruchomił SI bojową zaimplementowaną w procesorze, która miała za zadanie przejąć chwilową kontrolę nad mózgiem nosiciela w chwilach jego utraty świadomości.
Wampir szybko zrozumiał, że nie spogląda już w oczy człowieka poddającego się jego woli, ale maszyny. Twardy beznamiętny wzrok SI był nieruchomy.
I jakiś taki zimny.
Maszyna w przeciwieństwe do człowieka nie była skora do spełniania wampirzych poleceń.
Silva zaklął w duchu i uciekł się do ostatniej szansy na ucieczkę.
Nagle, bez ostrzeżenia wokół zapadł mrok, który można było kroić nożem. Nie taka zwykła ciemność jaką jest absolutny brak światła, ten mrok był prawie namacalny, nie tylko tłumił zmysł wzroku ale jakby otulał wszystko zimną grozą swego dotyku.
- Naaanyyy! - rozległ się wrzask od drzwi przepełniony lekką nuta paniki, sprzęgł się ze chybionym w ciemności strzałem tajniaka w swetrze, albo raczej SI bojowej jaka wciąż miała nad policjantem kontrolę. - Nanami skurwysyna!!!

Zasadniczo każdy Lasombra mógł czuć się bezpiecznie w stworzonej przez siebie strefie mroku. Przez tę ciemność rodem z samej Abbys przenikał tylko wzrok wampira, który nagłym zrywem uniknął kuli i wstał. Tylko przez chwilę zastanawiał się czy uciekać czy dać upust swej wściekłości mordując tu wszystkich, łącznie z Jamesem, który zapewne przyprowadził ich jako ogon.
Ne zdążył podjąć decyzji.
- Maam… - wycharczała słabym głosem operatorka poharatana przez wilkołaka, która wciąż zwijała się na podłodze. - Mam obraz sukins…
- Mike, nie!!! - głos tego w egzoszkielecie był wytłumiony przez mrok, ale choćby i ‘Tajniak’ go usłyszał… to jeszcze przez kilka chwil nie był tak naprawdę Mikiem.
SI też zobaczyła na wewnętrznych systemach sylwetkę utkaną z chmury nanów, jakie opadły Silvę po ich wypuszczeniu.
Jak w bajce o czapce niewidce, mące i mleku.
SI bojowa w procesorze starszego operatora ABS Mike’a Hardwooda nie znała bajek.
Rozległy się trzy szybkie strzały i mrok zaczął się rozwiewać.

Silva leżał na ziemi z rozwaloną w drobny mak głową.

- Kuuuurwwaaaa!!! - Policjant w egzoszkielecie z całej siły rąbnął ręką wilkołaka o ziemię. - Noż jebana w dupę kurwa maaać!!!
Niewielka wyrzutnia na jego cyberręce była pusta, a wystrzelony z niej kołek tkwił w sercu bezgłowego ciała.
To był właśnie kluczowy problem: bezgłowego.

James przełknąłby nerwowo ślinę gdyby był śmiertelnikiem.
No ale nim nie był.
Więc nie przełknął.
Ot siedział w bezruchu, a wewnątrz dygotał.
Wszystko to co się wydarzyło wokół trwało raptem kilka sekund.

- Maya, co z tobą? - wielki operator padł na kolana obok leżącej u jego stóp koleżanki.
- Chu… chujowo… - wyrzęziła. - Paaa… pamiętam - nabrała głęboko powietrza. - Nooo, pamiętaaam… kilka lepszych… momen…
- Trzymaj się, zaraz wezwiemy karetkę. Słyszysz? Trzymaj się. Mike! Zabezpiecz pchlarza!
Operator w grubym swetrze nazwany Mikiem patrzył powoli i półprzytomnie wokół siebie jakby się dopiero budził. Nie bardzo rozumiał co się do niego mówi.
- Ne trzeb… karetk... Pavel - głos Mayi był cichy. - Mam polisę w Traumie. Już pewnie… lecą … analizator w impla… mają mój log…
- Może pomóc? - przystojny jasnowłosy mężczyzna w garniturze wszedł do środka gdy jasnym było, iż sytuacja jest opanowana. Wymownie pokręcił iniektorem w którego zasobniku było jeszcze trochę gęstej czerwonej cieczy. Operatorzy mieli zawsze opory przed piciem krwi na akcjach i trzeba było aplikować ją inaczej.
- Spierdalaj. - Pavel błysnął złym wzrokiem. - Raz już dostała, po trzech jest więź. Won mi z tym.
Mężczyzna wzruszył ramionami i rozejrzał się.
Jego wzrok spoczął na Jamesie, który wciąż siedział w bezruchu.
I dygotał mocniej, bo znał ten głos.
- Szefie… Pavel… odpuść - Maya mówiła z zamkniętymi oczyma. - Gdyby nie przewidział że wilk… gdyby… nie dał… byśmy tu… A i tak po akcji… na… krwi… miesiąc detox… - zamilkła w końcu ale oddychała. Słabo bo słabo, ale zawsze to coś.
Porucznik Pavel Nedved niechętnie kiwnął głową, a mężczyzna w garniturze wstrzyknął dawkę wampirzej krwi dziewczynie. Faktycznie, gdyby nie mieli w sobie krwi nieumarłych, to spanikowaliby na sam widok tego bydlaka, który leżał pod ścianą. Jak setki tysięcy żołnierzy w czasie wojny na Wielkich Równinach zanim Brujah nie włączyli się w konflikt po stronie ludzi, aby wytargować tym zakończenie polowań na wampiry.
- Myślę, że powinniście przedyskutować z technikami programowanie SI bojowych w sytuacjach niestandardowych. - Mężczyzna w garniturze podniósł się i ruszył w kierunku Neesona. Minął przy tym ciało Silvy, które rozkładało się na podłodze. Stan truchła wskazywał, że wampir był dosyć stary. Sabat wysłał dobrą figurę do partii w Toronto.

- James, wybacz że przeszkodziliśmy w kolacji. Wiesz… robota. Bez urazy? - Larson III podniósł krzesło i usiadł dokładnie w tym samym miejscu gdzie jeszcze minutę temu siedział Mr Silva.
- Nie ma sprawy, właśnie miałem lecieć. Pozdrów księcia i do kiedyś tam. Zdzwonimy się na mieście. - Neeson uśmiechnął się życzliwie i wstał.
- Ok. Trzymaj się - Larson uśmiechnął się również i wystawił do przodu pięść jak do przybicia ‘żółwika’.
W tym musiał być jakiś haczyk.
- Nie idziesz? - zdziwił się podnosząc wzrok na Jamesa, który stał i spoglądał wokół siebie tego pieprzonego haczyka szukając.
- A mogę?
- Jasne. Tam są drzwi. - “Trzeci” wskazał je uczynnie, drugą ręką czyniąc jakieś skomplikowane gesty. Nadgarstek i palce wirowały w szybkich ruchach.
Omnifonował.
Bez rękawiczek, bez nakładek czujników bo miał wszczepy.
Bo (ot ironio) jako jeden z potężniejszych osób w Camarilli, nie był wampirem.
James usiadł.
- Co knujesz?
- Od knucia to są inni, ja wykonuje polecenia. - Twarz wampirzego księcia Toronto wykrzywiła się w grymasie. Larson III był klonem księcia Larsa Koeniga. “Nie-seneszalem” Golden Horsehoe. Czyli prawą ręką szefa Camarilli w tym rejonie bez oficjalnego tytułu, którego obowiązki pełnił tymczasowo. Póki Koenig nie zdecyduje kto z Kainitów godzien jest zaszczytu.
- Możesz wyjść i iść sobie gdzie chcesz. Tylko że widzisz… - klon wskazał podchodzącego operatora ABS. - Oni są dość szybcy. Więc jak nie biegasz jak genetycznie modyfikowany gepard na sterydach…
- Alternatywa?
- Brak - potężny Pavel Nedved oparł swą cyberrękę o stół. - Zabieramy go.
- Mogliśmy ściągnąć go sami, ale ratusz potrzebował udanej akcji. Propagandowo będzie to strzał w dziesiątkę. I świetnie. Ale on - Larson wskazał lekkim ruchem głowy - jest nasz.
- Sami? Potrzebowałeś nas bo wiedzieliście, że tu będzie pchlarz, skurwysynu.
- Panie Nedved… gentelmani których interesy tu reprezentuję ganiali sie z tymi “pchlarzami” gdy pana przodkowie do rozpalania ognisk używali hubki i krzesiwa. - Larson się uśmiechnął. - Zresztą zezwolenie na użycie krwi wampira na akcję było sfałszowane. Pana szefowie nie wierzyli w to, że tu będzie Garou. Jednak już zezwolenie na zabranie Pana Neesona, którego kopię otrzymuje pan na swoją skrzynkę właśnie w tym momencie… jest prawdziwe. Ach… i jak Maya odzyska przytomność… a zresztą nie. Sam wpadnę do szpitala z kwiatami.
Pavel Nedved patrzył zimno na prawą rękę księcia wampirów jednocześnie poprzez implant sprawdzając swoją skrzynkę.
Nie wytrzymał i odruchowo zerknął ku podwładnej, która skulona leżała przy drzwiach. Krew aplikowana przez iniektor ustabilizowała ją nieco, na zewnątrz zaś słychać było syrenę AV-ki TraumaTeam.
Pochylił się.
- Zbliż się do szpitala gnoju… A wyrwę ci kręgosłup i zrobię z niego …. - zabrakło mu konceptu.
- Sam widzi pan, Panie Nedved. Jestem tak bezuzyteczna gnidą, że nawet mój kręgosłup nie ma zastosowania. Kwiaty wyślę kurierem, a teraz…
ABS-owiec bez słowa odwrócił się i odszedł.

*

Ravnosowi wystarczył tylko moment, gdy zarówno czterej cyngle Larsona jak i on sam odruchowo odwrócili się na dźwięk jakiegoś wybuchu gdy tylko wyszli przed Lady’s Lue. Dopiero kilkadziesiąt sekund później gdy pakowali go do AV okazało się, że to tylko fantom.
Prawdziwy James, który sięgając po moc krwi Kaina stworzył przed barem własną Iluzję i stał się niewidoczny, kupił tym sobie niewiele czasu.
I biegł jakby się za nim paliło.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 09-06-2017 o 10:48.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172