Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2011, 20:26   #191
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Jestem - Dant krzyknął, bo nie był pewien, jak bardzo jest słyszalny - ale coś mi się stało... to jakaś klątwa, albo coś. Wejdź i uważaj gdzie leziesz - na wszelki wypadek zaklinacz odsunął się od drzwi. Wybitnie nie chciał być teraz zmiażdżony nimi bądź Baredem, który mógł na niego łatwo wpaść.
- Zaraza jakaś na klątwy... - Bared zatrzymał się w progu. Skoro miał uważać... - Napadła na mnie Cristin. Chyba rzuciła jakieś zaklęcie, bo nic nie widzę. Ledwo uszedłem z życiem... Możesz coś na to poradzić? - spytał.
- Ja... skurczyłem się... - Mówiąc to, zaklinacz zdał sobie sprawę, że Bared nie widzi. - Cholera, ale cię urządziła... Co ją napadło? - westchnął - Niestety, nie mogę Ci pomóc. Nie umiem rozpraszać magii. Może Aranon? Może mi też by pomógł?
To mówiąc, rzucił jakieś mało skomplikowane zaklęcie, którego celem, jak się zdawało, był on sam. Następnie to samo zaklęcie skierował na kompana.
- W takim razie - powiedział Bared - poprosimy Aranona. Jest za ścianą. A w razie czego ruszymy dalej, pomagając sobie wzajemnie i poszukamy pomocy gdzie indziej..A możliwe, że twoje nieszczęście to też jej sprawka. Porozumiała się z Cyric’iem i znów czaruje. Tyle tylko, że same paskudne czary.

Do komnaty Aranona było parę kroków. W dodatku o tyle łatwiejszych, że Dant mógł być przewodnikiem.
Bared zastukał do drzwi.
- Aranonie? Możemy wejść? - spytał.
Z pokoju wydobył się głos Aranona. Był jednak nieco inny, niż zwykle.
- Tak, aczkolwiek możecie być... zdziwieni pewną zmianą, która zaszła. - Mówiąc to odryglował drzwi ukazując się pozostałym. Wydał się nieco mniejszy, ale różnica nie była istotna. Dodatkowo, jego włosy zmieniły barwę na białą, a twarz przybrała bardziej szlachetny wyraz. Nie postarzał się jednak. Po prostu się... zmienił. Na jego piersi wisiał srebrzysty naszyjnik z symbolem Corellona Larethiana, Stwórcy elfów. Elf manował też lekką aurą.
- Możesz nam pomóc? - spytał Bared nie puszczając framugi. - Cristin mnie zaatakowała i rzuciła jakieś paskudne zaklęcie. Nic nie widzę. No a Dant... Sam zobacz...
- Widzę... niestety nie jestem w stanie usunąć teraz przypadłości Danta, ale mogę spróbować poradzić coś na twoją. - Aranon zaczął wypowiadać słowa modlitwy do Corellona, trzymając w dłoni jego symbol.
Bared nie zamierzał mu przeszkadzać. Przynajmniej w tej chwili. Ale później miał zamiar zapytać, co, według Aranona, mogą zrobić, by pomóc Dantowi. Znaleźć innego maga? Kapłana? Kupić jakieś zwoje?
Magia wystrzeliła z palców Aranona oplatając łotrzyka, niczym oczyszczająca kąpiel po wyjątkowo ciężkim dniu. Bared już niemalże widział kształty a nawet kolory, co było efektem rozproszenia magii. Jednak, niestety, okazało się to tylko złudzeniem - łotrzyk nadal był ślepy, zaklęcie okazało się nieskuteczne.
-Niestety, obawiam się, że jestem jeszcze zbyt słaby. Nie będę mógł spróbować ponownie, dopóki nie odprawię swych codziennych powinności wobec Stwórcy. Być może będę wtedy w stanie pomóc również Dantowi. Postawię wam jednak pytanie: Jak to się stało, że znaleźliście się pod wpływem tak... niefortunnych efektów?
- Odwiedziła mnie niedawno Cristin i zaczęła się zabawiać demostrowaniem swej odrodzonej mocy - powiedział Bared, starannie ukrywając rozczarowanie. - Zaczęła od zadawania ran dotykiem, całkiem jak Sharuka, a gdy kazałem jej się wynosić... no, innymi słowami to powiedziałem... doszło między nami do małego starcia. Ja ją ciut podziurawiłem, a ona mnie oślepiła. Ale uciekła, zanim ostatecznie rozstrzygnęliśmy nasz spór.
- Ja natomiast zobaczyłem w nocy na łóżku to smoczątko, które gadało do mnie w wiosce... Potem chyba dostałem w głowę i obudziłem się... mniejszy... To pewnie jakiś głupi żart tej jaszczurki, jak go dorwę, to mu skrzydła poodrywam - Dant skrzywił się, zaciskając pięści.
- Jednak bardziej mnie interesuje, co strzeliło Cristin. Nagle zmieniła front?
- Doszła do wniosku, tak ją zrozumiałem - wyjaśnił Bared - że ścisła współpraca z Ciric’iem jest bardziej opłacalna. Może zrobiło jej się żal dawnych umiejętności i postanowiła odzyskać je za wszelką cenę?
- Rozumiem. W takim razie nie mamy chwili do stracenia. Musimy ją powstrzymać przed zrobieniem innych głupich rzeczy. Nawet, jeśli będziemy musieli ją zabić. - Aranon aktywował aurę, która oplotła ich wszystkich chroniąc przed złem.
- Ja wam niewiele mogę pomóc - oznajmił Bared. - Wolałbym nie zrobić krzywdy żadnemu z was. Gdy z Cristin byliśmy sam na sam to wiedziałem, do kogo strzelam.
-Powinieneś w takim razie pilnować drzwi, aby nie mogła uciec. Myślę, że możemy ruszać. Gdzie mogła się ukryć?
- Zdawało mi się, że wchodziła do swego pokoju. Może szukała mikstur? W końcu była ranna - powiedział Bared.
-Dancie, jesteś gotowy? Jeśli tak, to proponuję ruszać. Nie możemy zwlekać.
- Nie wiem, czy pójście w naszym... stanie na konfrontację z nią to najlepszy pomysł. Ale jeżeli teraz jej nie powstrzymamy, to może znowu coś wymyślić. Idziemy.

Bared, mimo iż ślepy, dał radę z otwarciem czegoś tak trywialnego jak zamek w karczemnych drzwiach. Mimo iż nie hałasował za bardzo wytrychem, wszyscy wiedzieli że Cristin musiała to usłyszeć.
Mimo to, kiedy weszli, czarnowłosa kobieta wyglądała na mocno zaszokowaną wizytą Danta i Aranona, gdyż łotrzyk pozostał skryty na korytarzu.
- Ależ panowie, jak to tak nachodzić damę w środku nocy? Jeśli macie ochotę na nieco igraszek, wystarczyło poprosić... - uśmiechnęła się do nich uwodzicielsko. W ręku trzymała drewniany patyk. Ponieważ jednak dwójka przybyłych wiedziała, że osoby takie jak Cristin nie zwykły mieć takich rzeczy, musieli założyć że to różdżka. Czarnowłosa bynajmniej nie wyglądała na ranną w jakikolwiek sposób.
Aranon przesunął się na bok wyciągając łuk z magicznego kołczana, naciągając cięciwę i celując w Cristin.
-Nie miałaś mocy, więc zaprzedałaś się Cyricowi? Czy to prawda, Cristin? - Popatrzył zimno na kobietę.
W czasie kiedy elf był zajęty spinaniem łuku, czarnowłosa zwyczajnie wycelowała w niego różdżkę.
- Jesteś tak beznadziejnie głupi, czy po prostu chcesz zginąć? - na końcu różdżki pojawiły się pewne zawirowania, świadczące o jej ponadprzeciętnych możliwościach. - A jeśli tak to co? Macie z tym jakiś problem? Czy może we dwójkę przyszliście mnie zabić, bo pojedyńczo brakuje wam jaj do zabicia jednej, niewinnej kobiety? - powiedziała kpiąco. Po chwili parsknęła śmiechem i dodała wskazując na Danta:
- A temu co się stało? Wygląda, jakby ktoś cię wreszcie zmniejszył do należnych ci rozmiarów, Danciku.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 12-04-2011, 21:05   #192
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Cóż, wydarzenia na pewno nie rozegrały się do końca po ich myśli. Kane był martwy, a David uciekł. Ponadto Sharuka zginęła, ale Aranon nie poczuł się zbyt dotknięty tym faktem. W pewnym sensie był nawet zadowolony, że nie będzie musiał na nią uważać. Nie znaczy to oczywiście, że mógł być nieostrożny w obecności innych. Nigdy nie wiadomo, co im może przyjść do głowy.

Wkrótce drużyna ruszyła w dalszą drogę w kierunku miejsca przeznaczenia i przed wieczorem dotarła do przydrożnej karczmy. Bez większych emocji udało im się spożyć wieczorny posiłek i każdy udał się do swojego pokoju. Elf zaniepokoił się jedynie dziwnymi przedmiotami, które Cristin zamówiła dla siebie.

Nie przeszkodziło mu to jednak w spokojnym rozpoczęciu elfickiej medytacji. Drgania magicznej energii nieco przeszkadzały, ale jego umysł szybko oczyścił się z emocji, a myśli popłynęły spokojnymi ścieżkami. Porządkował informacje zdobyte za dnia. Sporo się wydarzyło. Wkrótce miało wydarzyć się więcej.

Jaskinia, wodospady. Piękne. Niestety, widok popsuło mu to, co zobaczył później. Zwłoki, do tego jego własne. Ponadto zbliżała się do nich kapłanka z rasy mrocznych elfów. Trzymała w ręku czarny, gwieździsty szafir. Elf wiedział, co zamierzała zrobić: uwięzić jego duszę tak, aby nie można było go wskrzesić w poprzedniej postaci. Pamiętał, jak to w tym właśnie momencie, podzielił swoją duszę, aby uniknąć wiecznego uwięzienia w zimnej czeluści pięknego i mrocznego kamienia.

Aranon przyglądał się rozwojowi sytuacji, będąc zbyt rozważnym, żeby wychylać się na widok potężnej kapłanki. Serce jednak nie chciało słuchać umysłu. Sytuacja była po prostu zbyt dramatyczna. Co ciekawe, elf odkrył, że ma na sobie zbroję, chociaż rozpoczynał medytację bez niej. Tymczasem, mroczna elfka zbliżała się do ciała. Elf siłą woli powstrzymywał się od próby zniszczenia klejnotu, ale nie udało mu się powstrzymać przed zrobieniem kilku kroków w kierunku ciała w celu lepszego widoku. Wkrótce po jego policzku pociekły łzy, nie mógł dłużej patrzeć na to, co widział.

Aranon nie wytrzymał burzy uczuć, która w nim wezbrała. Z jego gardła wydobył się okrzyk. Przerażające słowo z Księgi Plugawego Mroku, ale nie to, którego używał wcześniej. Powietrze zawibrowało magiczną energią, a drogocenny klejnot popękał i rozpadł się na tysiące drobnych kawałków. Kapłanka dostrzegła zaś Aranona. Z wściekłym wyrazem twarzy dobyła swój bicz i rzuciła się na niego.

Aranon zareagował błyskawicznie, pobiegł w kierunku swoich zwłok, żeby chwycić jedyną broń, która mogła mu pomóc, nie wiedząc, czy zdoła jej użyć. Nie wiedział, czy miecz był dalej aktywny, ani czy zaakceptuje go jako właściciela, ale była to jego jedyna szansa. Niepewny tego, czy to przeżyje, chwycił rękojeść. Miecz rozpoznał Aranona jako swojego właściciela i wyzwolił swoją moc, której częścią był słoneczny blask oślepiający kapłankę. Elf momentalnie dobiegł do niej, wykonał głębokie cięcie przez pierś i... wszystko się rozpłynęło. Elf ocknął się w swoim pokoju. Jednak nie był tam sam.


- Wróciłeś. - stwierdził wysłannik Corellona Larethiana metalicznym, nieobecnym głosem. - Zniszczyłeś szafir. Elf był ciągle oszołomiony wcześniejszymi wydarzeniami.
-Tak... Ja... Nie... - Z trudem łapał oddech.
- Uwolniłeś swoją duszę. - kontynuował demon. W jego dłoni coś zalśniło. Nieduża, błękitna kula światła, która w dziwny i bardzo mocny sposób przyciągała Aranona. - A raczej jej fragment. Należy teraz do ciebie. Musisz zdecydować co z nią zrobisz.
- Wybór jest prosty. - dodał po chwili, widząc zdezorientowanie na twarzy Aranona. - Wedle założeń kontraktu zostawiasz fragment duszy mi i nic się nie zmienia. Albo też odzyskujesz go i wracasz do dawnego siebie, kiedy byłeś kapłanem Corellona. Będziesz jednak miał ograniczoną moc ze względu na czas przez jaki dusza była odłączona od ciała. Nie otrzymasz również z powrotem swojego Księżycowego Ostrza.
-Gdybym wybrał drugą możliwość... co wtedy stałoby się z paktem? I jak to się ma do woli Stwórcy?
- Pakt zostałby unieważniony. Bez żadnych konsekwencji. Stwórca pragnie, byś sam określił swoją przyszłość pozostawiając ci wolny wybór.
-Pozwól mi zatem odzyskać część moich dawnych zdolności i wspomnień. Chciałbym jednak, aby pakt, który zawarliśmy pozostał w mocy dopóty, dopóki czas się nie dopełni i nie będę mógł odzyskać reszty tego, co utraciłem.
- Co proponujesz w zamian, elfie? - spytał, mając na myśli warunki nowej umowy.
-Jak już mówiłem, pakt pozostanie bez zmian. Zarówno moje, jak i twoje obowiązki. Z tą jednak różnicą, że niekonieczne jest już uwalnianie części mej duszy z klejnotu.
- Niech tak będzie. Pozostaniesz spętany umową zawartą w przeszłości, zachowując część dawnych mocy. - odparł demon wręczając Aranonowi srebrny symbol Corellona. - Chyba, że jest jeszcze jakaś kwestia, która wymaga sprecyzowania?
-Mam jedno... pytanie. Jak to się stało, że byłem w stanie znaleźć się... tam? A co najważniejsze, jak mogłem zniszczyć w ten sposób klejnot?
Czerwony błysk w oczach wysłannika zgasł, on sam zaś przestał się ruszać. Jednak trwało to tylko chwilę.
- Nie wiadomo. - odparł w końcu, "wracając" do siebie. - Być może ma to związek z jednym z wielu podstawowych praw tego świata: dusza nie może zostać rozdzielona. Jeśli zostanie, dąży z całych sił do ponownego zjednoczenia. Jestem pewien, że racjonalne myślenie kazało ci nie ingerować w zajście, kiedy się tam znalazłeś. Czyż nie? Jednak dusza chciała znów być w komplecie.
-Rozumiem... - Rzekł Aranon biorąc fragment duszy z rąk demona. Zmiana nastąpiła dość szybko. Włosy elfa posiwiały, a on sam wydał się nieco mniejszy. Poza tym można było wyczuć lekką aurę emanującą od Aranona. - Żegnaj w takim razie. Myślę, że wkrótce zobaczymy się ponownie.

Czerwony blask w oczach demona zgasł raz jeszcze, a po chwili sam wysłannik rozpłynął się, niby mgła. Elf powrócił do swej medytacji, by uspokoić myśli. Wkrótce przerwało ją pukanie do drzwi.

***

Elf był lekko rozbawiony jej słowami. Nie wiedziała, o czym mówi mówiąc o śmierci. On tak.
- Wydaje mi się, że w tym momencie dalsza dyskusja jest bezcelowa. Dasz się obezwładnić, czy będziesz stawiała opór? - Na jakikolwiek znak agresji lub użycia magii, strzała natychmiast pomknęłaby w kierunku kapłanki.
- To tylko... chwilowe niedysponowanie. Nie ma najmniejszego wpływu na moją zdolność rzucania zaklęć. O czym zaraz się przekonasz, jeżeli się nie poddasz. - Dant wydawał się nie być zbitym z tropu słowami Cristin, ale jednak cała sytuacja niepokoiła go bardzo. Uniósł ręce w gotowości do rzucania zaklęć.
Machina wojenna ruszyła w momencie wypowiedzenia przez kobietę pierwszej sylaby wyzwalacza różdżki - Aranon wystrzelił w nią celny pocisk, który... odbił się od ramienia? Czarnowłosa wyszczerzyła tylko ręby i wyzwoliła magię różdżki.
Czarna, niemalże plugawa energia objęła Aranona wchodząc w elfa. Natychmiast też poczuł się bardzo słabo - w oczach mu mocno pociemniało, ręce zaś zachwiały się na moment grożąc upuszczeniem łuku. Poczuł gorąco, ból w czole i lekkie drgawki... choroba? Tym była zaklęta różdżka?
Chwilę później jednak Dant wystrzelił swoje trzy świetliste pociski bezbłędnie uderzające czarnowłosą w brzuch, zmuszając ją do chwilowej utraty równowagi. Uderzenie rozwiało też niewielką iluzję jaką była czarna suknia - tak naprawdę kobieta miała na sobie zbroję ze skóry. Spojrzała na nich spode łba z nieukrywaną wściekłością w oczach.
- Skurwiele... zapłacicie mi za to! - zaczęła skandować zaklęcie z własnego repertuaru, które obydwaj magicy rozpoznali jako "czwarte przyzwanie potwora".
Aranon nie tracił czasu na zbędne słowa. Zamiast tego schował łuk do kołczana i rozpoczął gesty w celu rzucenia inkantacji mającej ugodzić Cristin. Kula srebrzystej energii zaczęła formować się w jego dłoni.
Dant kalkulował szybko. Jeżeli rzuci najpotężniejsze zaklęcie, jakie znał, z pewnością zabije Cristin, ale przy okazji spali cały zajazd i może jeszcze siebie.Szybką decyzją postanowił ponowić atak pociskami, zachowując potężne czary na sytuację krytyczną.
Zaklęcia zostały rzucone - wpierw Cristin skończyła skandować swoje, by odkryć że nic się nie stało! Aura, którą emanował Aranon zniwelowała jej próby przyzwania niegodziwej istoty. Mogła jedynie patrzeć jak smuga srebrnego światła, oraz kolejne trzy pociski uderzają ją jeden za drugim.
- Wy... - zaczęła, jednak w połowie zdania doszła do wniosku że szkoda czasu na gadanie. Zaczęła pospiesznie rzucać kolejne zaklęcie, którego jednak żaden z nich nie zdołał rozpoznać. Wtem również Aranon i Dant poczuli nerwowe mrowienie na plecach, które szybko zamieniło się w ból. Był on jednak bardziej dokuczliwy, jak od stara rana do której zdążyli się przyzwyczaić. Cyric dawał im znak... a może tylko sprawdzał ich wytrwałość? Czy zabije ich, jeśli oni pierwsi zabiją jego kapłankę? Miałby wtedy w tym jakikolwiek cel, poza utratą swoich "wybrańców"? Jednak... warto ryzykować, żeby tylko zabić jedną, szaloną kobietę?
Aranon rozpoczął modlitwę do Stówcy. Chciał przywołać duchowy miecz, który zaatakowałby Cristin i być może przeszkodził w rzucaniu czarów. Nie przejmował się specjalnie bólem zadanym mu przez znak na plecach. Miał wiarę w Corellona.
Dant również nie wahał się - wierzył, że bóstwa takie, jak Cyric, opuszczają słabszych kapłanów tak szybko, jak dobierają sobie nowych. Wiedział, że zabicie Cristin nie będzie powodem zemsty boga.Z jego dłoni wystrzeliły kolejne pociski.
Cristin, po rzuceniu zaklęcia, została otoczona cienką powierzchnią magicznej energii, jednak ciężko było określić przed czym ma chronić.
Z pewnością nie przed magicznym mieczem, który zaczął lewitować w powietrzu za sprawą magii Aranona - broń czym prędzej powędrowała ku czarnowłosej i przejechała ostrzem po jej nodze, rozdzierając spodnie i zostawiając krwawy ślad.
Czar Danta zaś rozbił się niechybnie o magię kapłanki - pociski pomknęły ku niej co prawda, jednak rozpłynęły się tuż przed jej twarzą. Wściekłość w oczach Cristin tylko na chwilę została zastąpiona przez satysfakcję. Chwilę później zagościła w niej... niepewność?
A ból w plecach magików nasilał się, powoli przybierając poważniejsze obroty.
-Wiesz dobrze, że twoje szanse na pokonanie nas są nikłe. Poddaj się, a być może ocalisz życie.
Aranon starał się ignorować nasilający się ból. W jego dłoni pojawiła się kolejna kula srebrzystej energii, która wkrótce miała ruszyć w kierunku kapłanki.
Dant był już mocno zdenerowany i ciężko było mu skoncentrować się na zaklęciach i utrzymać nerwy na wodzy. Jednak w przeciwieństwie do Aranona, postanowił nie tracić sił na mówienie do oszalałej kobiety. Gadanie ze zdrową kobietą było ciężkie, a co dopiero z kapłanką Cyrica, której odbiło? Zirytowany zaklinacz postanowił porzucić dotychczasową taktykę - postanowił zdekoncentrować przeciwniczkę, przywołując jej tuż pod nogami jakieś złośliwe stworzonko.
Gotowi do dalszej walki, która niewątpliwie rozgrywała się po ich myśli, nie spodziewali się jednak zaklęcia jakie kapłanka teraz używała.
Bowiem Cristin zwyczajnie zniknęła za sprawą niewidzialności.
To nie powstrzymało jednak Aranona przed wykonaniem ataku w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Niestety próżnego ataku, który wywołał spustoszenie w okiennicach znajdujących się niefortunnie na drodze pocisku.
Pojawił się też niewielki borsuk, jednak obydwaj magicy wiedzieli że niewiele zdziała nie widząc nawet swojego celu. Do tego miała teraz wolną drogę ucieczki.
Jednakże kobieta była wysoce nierozważna. Stanęła na łóżku...
Ponadto zaczęła skandować kolejne zaklęcie, które Aranon i Dant łatwo rozpoznali jako "mgłę", przez co spadła z niej niewidzialność, niczym płaszcz zrzucony na ziemię. A ból w plecach kontynuował narastanie...
Dant teraz nie wiedział, co ma robić. Wydawało się, że kapłanka jest dla nich zbyt silna, moc Cyrica miała ją najwyraźniej w opiece. Jednak furia przeważyła - Zaklinacz postanowił rzucić najpotężniejszy czar ze swojego repertuaru, korzystając z tego, że kula mogła przelecieć za oknem. Odmierzając kilka metrów za plecami kapłanki, rzucił kulę ognia...
Elf ponownie zaczął wykonywać gesty tworzące kulę energii. Ból przybierał na sile, ale dało się go opanować. Może należało sięgnąć po jeden z przedmiotów zdobytych dotychczas? Chwilowo Aranon postanowił jednak skupić się na strzale w kapłankę.
Mgła rozprzestrzeniła się błyskawicznie po pomieszczeniu tak, że ciężko było cokolwiek dostrzec i Dant musiał rzucić ognistą kulę na oślep.
Na początku nie wiedział czy trafił w okno, jednak kształt wybuchu który dostrzegł po chwili potwierdził, że jednak mu się udało. Niestety potwierdziło to też, że Cristin nie doznała uszczerbku, gdyż ogień wdarł się przez okno w postaci stożka, a czarnowłosa stała poza jego zasięgiem.
Pełen nadziei na skrzywdzenie jej był jednak Aranon. Elf posłał ku niej kolejną kulę energii, która jednak rozpłynęła się tuż przed kobietą tak jak magiczne pociski Danta chwilę wcześniej.
- Przykro mi chłopcy, ale od teraz musicie się bawić sami! - krzyknęła z dziwną satysfakcją. - Nie martwcie się jednak, jeszcze do was kiedyś zajrzę!
To powiedziawszy rzuciła się w płomienie okalające okno i jego okolice, by wyskoczyć przez nie.
A obydwaj magicy odkryli, że wraz ze zniknięciem kapłanki, zniknął ból z ich pleców.
- No świetnie, po prostu świetnie... Nie goń jej - powiedział do Aranona profilaktycznie, na wypadek, gdyby towarzysz okazał się nadgorliwy. - Spartaczyliśmy sprawę, powinniśmy byli ją zabić... Ale ona wróci, wróci na pewno - dodał Dant po chwili z jakimś dziwnym przekonaniem. - Tymczasem, mógłbym cię prosić, byś rozproszył to zaklęcie?
-Niestety, będę musiał pomodlić się, aby moć ponownie rozproszyć magię. Tymczasem... - Elf podszedł do okna i rozpoczął rzucanie czaru, który miał utworzyć wodę w celu ugaszenia wszelkich pozostałości po kuli ognia.
Zaklęcie elfa zadziałało w tym wypadku perfekcyjnie. Jedyne czego mu brakowało, to przywrócić spalone drewno do poprzedniego stanu - właściciel przytułku z pewnością nie będzie zachwycony.
Zaś po kobiecie za oknem nie było śladu - w taką bezgwiezdną i bezksiężycową noc nawet elfowi ciężko było dostrzec cokolwiek.
- To ja się rozejrzę po pokoju... Może jest tu coś cennego... Albo coś, co wyjasniałoby jej zachowanie - Dant zaczął przeszukiwanie pokoju,
Niemal natychmiast znalazł kilka zwojów pergaminu - podekscytowany zaczął je przeglądać, ponieważ czuł od nich magię.
Niestety prawie wszystkie były puste. Tylko jeden miał "nieco" magicznych run na sobie - świadczyło to o tym, że ktoś zaczął rzucać zaklęcie tam zapisane i nie skończył. Zwój był niestety przez to bezwartościowy.
Znalazł też pieniądze - spory worek, który każdy z nich posiadał, a który był udziałem Cristin w niedawnych wydarzeniach. Było też inne, nieszczęśliwe znalezisko. Chłopak, który z nimi podróżował, zamknięty w szafie. Cały zalany krwią, z głęboką raną w brzuchu. Martwy.

Później znalazł nieco ubrań i damskiej bielizny, która w jego aktualnym stanie była dobrze ponad dwa razy większa niż głowa zaklinacza. Dodatkowo z jakiegoś powodu przypominała mu o Cerre i ich niezapomnianej nocy w obozie wojskowym...
 

Ostatnio edytowane przez Aegon : 12-04-2011 o 22:10.
Aegon jest offline  
Stary 12-04-2011, 22:33   #193
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Biegła przez las, jak najdalej od karczmy. Nie mogła ich przecież zabić ot tak. Przynajmniej nie dopóki nie wypełnią zadania.
Cholera, gdyby tylko znaleźli się inni, których można by napiętnować tatuażami, a tamtych idiotów zabić.
Zatrzymała się, musiała odpocząć. Takie bieganie jej nie służyło.
Nagle coś poruszyło się w krzakach.
- Kto tam jest? - wykrzyczała, wyciągając broń. Znów ruch.
- Kaldor? - spytała z nadzieją. Jednak to nie był on. To był... satyr.

* * *

Zniszczenia, jakie spowodowali były większe niż na początku się wydawało. Ognista kula z pewnością nie była do użytku wewnętrznego, o czym się mogli w pełni przekonać wychylając się za okno - prawie cała ściana z zewnątrz była zwęglona. Do tego dochodziło po części spalone łóżko i kawałek szafy.
Jednak teraz należał im się spoczynek. Rano będą się martwić takimi rzeczami jak gospodarz przybytku, oślepiony Bared, czy pomniejszony Dant.

Barsh, czyli gospodarz był człowiekiem w podeszłym wieku o srogim obliczu, które przywodziło na myśl trzaskanie wyjątkowo twardych orzechów. Nie był do końca stary - dobrze zbudowany, ponoć kiedyś był wielkim wojownikiem. Tak przynajmniej mówił. Nosił nietypowy naszyjnik ze szmaragdem, który definitywnie połyskiwał magią.
Informację o zniszczeniach przyjął, wydawało by się, ze stoickim spokojem. Ocenił szkody - sprawdził po kolei szafę, łóżko, podłogę, okiennice, ścianę od wewnątrz i od zewnątrz...

Wszystkiemu temu towarzyszyły niemal rytualne ruchy mające na celu ocenić jak bardzo ucierpiała wytrzymałość sprawdzanych obiektów. Z tego co widzieli Dant i Aranon, uszkodzenia były dość znaczne.

Kiedy Barsh wreszcie na nich spojrzał, niemal usłyszeli łupanie orzecha.
- Nieźle się bawiliście, co? - stwierdził niskim, ochrypłym głosem. - Ta zabawa będzie was kosztować dwa tysiące sztuk złota.
Nie spieszył się z wyjaśnieniem czemu aż tak dużo. Tylko, że dwa tysiące to całkiem spora suma... może warto się potargować?

Cały ten proces sprawił, że nieco się zasiedzieli w zajeździe - dopiero koło południa załatwili z karczmarzem wszystkie "formalności"
W czasie mocno spóźnionego śniadania otrzymali nawet od gospodarza ostrzeżenie:
- Uważajcie tam na szlaku, jak na północ jedziecie. W okolicy kręcą się bracia Grish.
- Że kto taki?
- No... trójka braci, którzy psują nam tu w okolicy opinię. Niby nie atakują karawan, tylko magów wszelakich. Czy raczej, wszystkich którzy magią się pałają - magów, kapłanów, druidów nawet! Uwzięli się na takich jak wy - wskazał na Danta i Aranona - i tylko cholera jedna wie czemu. Po prostu... uważajcie na szlaku.

Chwilę później, kiedy Barsh wrócił za ladę, by zająć się swoimi sprawami, drzwi gospody otworzyły się i usłyszeli głos karczmarza:
- Ej, z tym niedźwiedziem won mi stąd! - zaskoczeni, odwrócili się.

Faktycznie, w drzwiach stał niedźwiedź - wraz z elfką o czarnych włosach ubraną w skórzaną zbroję i mężczyzną w pełnym rynsztunku bojowym. Brakowało mu tylko ciężko uzbrojonego wierzchowca i śmiało mógłby ruszać na walną bitwę. Albo na turniej rycerski.

Zaskoczenie trójki podróżnych sięgnęło zenitu, kiedy okazało się, że tamta dwójka ma do nich "jakąś sprawę".
 
Gettor jest offline  
Stary 16-04-2011, 11:27   #194
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Droga sprzyjała mi. Pozwalała skoncentrować się na podróży, a zapomnieć o dręczących myślach. Przedzierając się przez las nie sądziłem, że zdenerwowanie związane z powierzoną mi misją będzie aż tak dokuczliwe. Po raz pierwszy od dawna poczułem ciężar odpowiedzialności, spoczywający na mych ramionach. Było to potrzebne obciążenie, ponownie stawiające mnie w stan pełnej gotowości. Tamtego wieczora poznałem Elyre. Okazało się, że nie tylko droga, pozwala zapomnieć o odpowiedzialności...

***

Trakt okazał się być bliżej niż sądzili. Gęste zarośla stanowiące utrudnienie dla odzianego w pełną zbroję Aquiliana, ustąpiły miejsca drobnym krzewom, które przy samej drodze prawie całkiem zanikły. Las w miejscu, w którym z niego wyszli, nie pozostawiał miejsca do ukrycia się. Elyra przystanęła tuż za linią drzew niespokojnie zerkając to w jedną, to znów w drugą stronę. Wyżłobiona koleinami droga była jednakże pusta.
- Która stronę proponujesz? - zapytała cicho Thaliona. Niedźwiedź uniósł łeb węsząc po czym zwrócił pysk w kierunku północnym. Widocznie wyczuł w powietrzu coś co go zainteresowało. – Proponuję iść za propozycją Thaliona - zwróciła się do Aquiliana. – Przy odrobinie szczęścia trafimy na tych, których poszukujesz.
Kapłan prowadził swojego wierzchowca za uzdę. Piesza wędrówka w pełnym pancerzu nie należały do najlepszych, znanych mu rozrywek. Nietaktownie byłoby jednak poruszać się konno, gdy towarzyszka nie posiadała własnego wierzchowca. Helmita pierw zerknął na niedźwiedzia, później zaś na elfkę:
- Miejmy nadzieję, że po drodze napotkamy ludzi. Może udzielą nam jakiś wskazówek odnośnie grupy, której poszukuję. - Postawny mąż wsparł się na tarczy i wykorzystał chwilę rozmowy na odpoczynek.
- O ile podążyli w tym samym co my kierunku powinniśmy ich spotkać. Zakładając, że nie wyruszyli kilka dni temu. - Elyrze spotkanie z kolejnymi ludźmi niezbyt przypadło do gustu. – Nie musisz się męczyć. Nie obrażę się gdy dosiądziesz wierzchowca - dodała z uśmiechem.
Skinął głową: - Tak będzie o wiele łatwiej. - Włożył opancerzoną nogę w strzemię i wprawnie wskoczył na konia. Ogier delikatnie zarżał. Aquilian w siodle zdecydowanie górował nad Elyrą i jej niedźwiedzim towarzyszem.
Powstrzymanie się przed niezbyt przychylnym komentarzem tyczącym się zbroi kapłana kosztowało elfkę wiele wysiłku. Zamiast tego ograniczyła się do krótkiego:
- Ruszajmy...
Przez kilka chwil podróżowali w ciszy. Mijali szumiący las, a trakt był miłą odmianą od dzikich bezdroży. Aquilian lekko kołysał się w kulbace: - W sumie nadal nie wiem, co odciągnęło cię od lasu, Elyro. W końcu tam - wskazał na drzewa – jest twój świat.
Minęła dłuższa chwila nim odpowiedziała.
- Właściwie nadal pozostaję w pobliżu. Co prawda nie tak blisko jak bym sobie tego życzyła jednak... - zamilkła jakby potrzebowała kilku dodatkowych minut na zastanowienie się nad pytaniem. – Głównym powodem jesteś ty.
Hełm z chrzęstem obrócił się w stronę kobiety. Zza stali błysnęło dwoje błękitnych oczu: - Ja? - zapytał.
- Tak - potwierdziła, dodatkowo skinąwszy głową. – Czy widzisz w tym coś złego? Nie często spotykam kogoś takiego jak ty, a właściwie nie skłamię gdy powiem że zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Zazwyczaj omijam ludzi szerokim łukiem o ile nie krzywdzą tego co chronię. Nawet jednak w przypadku przyjaznych spotkań staram się unikać bliższego kontaktu. W twoim przypadku jest inaczej. Jestem ciekawa dlaczego.
Aquilian rozważył jej słowa: - Być może dlatego, że jestem przewidywalny. Jako sługa Obserwatora nie mógłbym zaatakować nie zagrożony - kapłan nie był pewien, czy podąża dobrym tropem.
- Podobnie jak większość zwierząt, a jednak podążam z tobą zamiast wędrować dzikimi szlakami. Nie, mam wrażenie że to jednak nie to. Poza tym... nie jesteś przewidywalny - nie mogła uwierzyć, że mógł powiedzieć coś tak niezgodnego z prawdą.
- Myślę, że nie zrozumieliśmy się dobrze. Przewidywalny nie w pejoratywnym tego słowa znaczeniu - na chwilę uwagę kapłana przyciągnął drozd przecinający im drogę: - Tak czy inaczej, przyznam, że nieco dziwią mnie twoje słowa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę naszą wczorajszą rozmowę.
- Przyznam, że nie rozumiem
- faktycznie nie mogła się dopatrzeć w ich wieczornej rozmowie niczego co miałoby odniesienie do obecnego tematu. – Chodzi ci o jakiś szczególny jej fragment czy ogólnie?
- Ogólnie; wszak nie łączy nas żaden wspólny pogląd. Dlatego też, nie rozumiem twojego...
- na moment zakrólowała cisza – ...zainteresowania. - Dodał ciszej.
- Czy aby na pewno Aquilianie? - zapytała odwracając głowę by ukryć lekki uśmiech. – Oboje poświęciliśmy się ochronie. Również nasze odosobnienie jest w pewien sposób podobne. Poglądy... Może właśnie różnice są powodem owego zainteresowania? Może coś innego... Czy to ważne?
- Co gdy odnajdę ową grupę? Zamierzasz dalej podróżować ze mną? Wiedz, że droga wyznawców Helma usłana jest cierniami. Kroczący za nimi, również prędzej czy później w nie wdepną.
- Jeszcze nie zdecydowałam co zrobię gdy odnajdziemy twoją grupę
- odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Wszystko zależeć będzie od tego kim się okażą.
- Na pewno w jakiś sposób będą wyjątkowi.
- Wyjątkowi w dobrym czy złym sensie? Wciąż nie zdradziłeś dlaczego ich szukasz poza tym, że zostało ci to polecone. Chcesz do nich dołączyć by im pomóc czy ich ukarać?
- Wyrok nie zapadł. Polecono mi do nich dołączyć; wnioskuję, że z ważnych powodów
- jeździec spoglądał przed siebie. Pancerz pobłyskiwał w porannym słońcu.
- Zatem poczekam by się przekonać. - Zapadła kolejna, dość długa chwila ciszy przerywana jedynie odgłosami natury. – Miałbyś coś przeciwko gdybym zdecydowała się dołączyć?
- Nie, postępujesz słusznie, a towarzystwo takich osób jest przeze mnie mile widziane
- odparł Helmita.
Zapadła kolejna, długa cisza. Słońce mozolnie wspinało się na nieboskłonie, z każda chwila wzmacniając siłę swoich promieni. Trakt zdawał się być wyludniony. Mimo iż pokonali znaczny odcinek drogi wciąż nie spotkali żadnej żywej duszy. Druidka zdawała się być zadowolona z takiego obrotu spraw. Gdy ich oczom ukazał się przydrożny zajazd, przerwała milczenie.
- Może sprawdzisz czy przypadkiem nie zatrzymali się tutaj na nocleg. Nawet jeżeli było to parę dni temu, to zawsze jakiś ślad.
- Dobrze, jeżeli chcesz, wejdź ze mną. Posilimy się
- zaproponował.
- Nie wiem czy to dobry pomysł ale zapewne masz rację. Poza tym nie zjedliśmy śniadania, a kolejna taka okazja może się nie trafić. Jednak... nie przepadam za takimi miejscami.
Mężczyzna przytaknął: - Odrobina piwa i ciepłej strawy dobrze nam zrobi - po czym ruszył w stronę stajni.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 16-04-2011, 12:08   #195
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Z nieco zepsutym humorem Bared wrócił do swego pokoju.
Cristin uciekła. Gdyby rozsądniej to rozwiązali, to z pewnością by się udało ją zatrzymać na zawsze. Źle się umówili i tyle. Wszak już raz strzelał do tej rudej... nie... czarnej wiedźmy i to całkiem celnie mimo niesprzyjających warunków. Na drugi raz będą mądrzejsi.
Jeśli trafi się drugi raz...

Noc o tyle była dobra, że dało się ją jakoś przespać.
Nikt się nie włamał do pokoju, kapłanka nie zdecydowała się na powrót i dokończenie roboty. Za to przebudzenie nie było najlepsze, jako że ślepota nie minęła. Pozostawało czekać, aż któryś z magów zechce przyjść i mu pomóc. Ewentualnie ruszyć dalej i szukać ratunku w kolejnym mieście, zapewne pełnym magów i kapłanów. Zapewne zachłannych.

Na szczęście Baredowi nie dane było przekonywać się, jak otwarte i chętne dłonie mają przedstawiciele klas czarujących. Poranna wizyta Aranona usunęła problem sprzed oczu Bareda. I w przenośni, i dosłownie.
- Dziękuję - powiedział Bared, gdy znów ujrzał światło dnia. - Mam nadzieję, że nie będę musiał się rewanżować, ale w razie konieczności możesz na mnie liczyć - zapewnił.

***

Można się było spodziewać, że gospodarz zażyczy sobie odszkodowania za poczynione zniszczenia, jednak zażądana przez niego kwota zdała się Baredowi, i nie tylko jemu, nieco wygórowana. Co prawda Cristin nie zabrała ze sobą całej posiadanej gotówki i na pokrycie szkód pieniędzy było aż nadto, to jednak wyrzucanie złota garściami nie było czymś, o czym ktokolwiek z nich w tym momencie marzył.
- Czy w tych swoich wyliczeniach nie dopisał pan czasem jednego zera za dużo? - zapytał Bared.
- Chłopczyku, ja tu muszę przez wasze wybryki połowę budynku wyremontować - odparł gospodarz z niewzruszoną miną. - Cała ściana jest do wymiany, nie tylko to pomieszczenie. A sprowadzanie drewna i względnych fachowców na takie odludzie kosztuje!
- Chłopcem nie jestem, chłopczykiem tym bardziej
- odparł Bared - i tego typu argumenty do mnie nie przemawiają. Między jednym oknem, a połową budynku jest w dodatku dość znaczna różnica. Trochę dobrych desek, parę dniówek i wszystko będzie lepsze, niż poprzednio. Ale ponieważ częściowo to nasza wina, niech będzie pięćset.
- Te “trochę” dobrych desek trzeba tu skądś sprowadzić! A tak się składa, że mam nieciekawy wybór między Hluthvar na północy, a Gistrzycami na południu. Uśmiejesz się, ale to że o rzut kamieniem stąd jest las wcale nie znaczy, że mogę z niego wziąć drewno. Mogę wam zrzucić cenę co najwyżej do półtora tysiąca.
- Osiemset. I śniadanie do tego
- zaproponował Bared. - No i jeszcze zamówimy dla pana deski i fachowca. Napisze pan, co potrzeba, a my zawieziemy zamówienie do miasta.
- Tysiąc
- rzucił po chwili namysłu mężczyzna. - I obejdzie się bez zamawiania przez was desek i fachowca - dodał z niewypowiedzianym, acz niezwykle odczuwalnym “nie mam do was za grosz zaufania”.
- W takim razie - Bared rozłożył ręce - sam pan sobie wybierze, co panu potrzebne. Niech już będzie ten tysiąc, żeby nie miał pan do nas pretensji.
Wyciągnął rękę by zatwierdzić umowę.
Barsh, mamrocząc coś pod nosem, uścisnął mocno dłoń Bareda, po czym ogłosił że musi iść i przygotować im to śniadanie.


Śniadanie było może i spóźnione, ale tym nie mniej bardzo dobre. Barsh zapewne nie żywił do nich pretensji, bowiem nic nie zostało przypalone ani przesolone. W trakcie posiłku w progach gospody pojawili się kolejni goście, no i przynajmniej jeden z nich zapragnął porozmawiać akurat z resztkami drużyny. Drugi gość, dziewczyna z łukiem, wyglądała ni to jak druid, ni to jak łowca. A może po prostu uciekła z cyrku, zabierając przy okazji ulubione zwierzątko? Tego Bared nie wiedział. I nie był pewien, czy chce wiedzieć. Do dziewczyn raczej nie mieli szczęścia, a jeśli wszystko działało prawem serii, to za tą ciągnęło się już całe morze okoliczności drużynie niesprzyjających.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-04-2011, 12:20   #196
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Aquilian powoli wypuścił powietrze z płuc, widząc drużynę ze snu. Nie mógł pomylić ich z nikim innym - wizja wyryła się zbyt głęboko w jego pamięci. Pewnie podszedł do trójki poszukiwaczy przygód:
- Mam na imię Aquilian; chciałbym z wami porozmawiać - spojrzał na każdego z zgromadzonych.
Jeden z trójki mężczyzn skinął głową na jego widok.
- Siadaj, Aquilianie, jestem Bared. W czymś możemy ci pomóc? - spytał.
Kapłan pierw oparł miecz o stół, później stalową tarczę o krzesło, po czym spoczął. Wątła konstrukcja zatrzeszczała pod ciężarem rosłego męża i jego ekwipunku. Hełm spoczął na kolanach. Symbol Tego Który Czuwa był najbardziej odcinającym się elementem, jego monochromatycznego odzienia: - Być może ja jestem w stanie pomóc wam - odparł.
Na twarz Bareda pojawił się wyraz uprzejmego zaciekawienia.
- Tak? - spytał. – Nam? - Całkiem jakby się upewniał.
Oblicze Aquiliana nie zdradzało żadnych emocji oprócz absolutnego spokoju:
- Wiem, że podróżujecie, a w drodze przyda się pomoc strażnika i uzdrowiciela. Mógłbym wspomóc was w boju, ponadto byłem kształcony w kilku dziedzinach nauk - ponownie powiódł wzrokiem po całej grupie. – Chciałbym do was dołączyć.
Spokojne, głębokie spojrzenie Aranona spoczęło na nowych przybyszach. Rozbawił go widok elfki z niedźwiedziem. Rzadko widywało się władców zwierząt przy traktach. Co do kapłana zaś, nie miał o nim żadnej specjalnej opinii. Wyglądało na to, że był on sługą Helma, boga strażników.
- Jestem Aranon, sługa Corellona Larethiana, Stwórcy elfów. Miło mi cię poznać, Aquilianie. Jeśli wolno mi zapytać, dlaczego chcesz podróżować właśnie z nami?
Kapłan wcześniej czy później spodziewał się tego pytania: - Helm, polecił mi kroczyć u waszego boku - odpowiedział zwięźle.
- Zechcesz powiedzieć coś więcej na ten temat? - zapytał Bared. Jego wiara w zsyłane przez bogów zlecenia może i była na odpowiednim poziomie, ale nie był tak całkiem pewien, czy chce, by bez przerwy wpatrywało się w niego Ciekawskie Oko. Nie zawsze kroczył ścieżkami prawa i stały nadzór nie był mu do szczęścia potrzebny.
Elyra dość długo zwlekała z powrotem. Przystanęła przy ścianie przybytku i poświęciła chwil parę na bawienie się futrem towarzysza. Besztanie go o to że nie zrobił tego co mu nakazała jakoś wyleciało jej z głowy. Gdy ponownie przekroczyła próg karczmy Aquilian zdążył się już dosiąść do trójki podróżnych, którzy najwyraźniej byli tymi, których poszukiwał. Przystanęła niezdecydowana. Nie przepadała za zamkniętymi pomieszczeniami i wyjątkowo kiepsko się w nich czuła. W decyzji pomógł jej niezbyt przychylny wzrok gospodarza. Podeszła więc do stołu przy którym siedział Aquilian i usiadła na ostatnim wolnym krześle lekko przy tym skłoniwszy głowę pozostałym. Nie odezwała się jednak.
- Witaj, pani, w naszej skromnej kompanii. - Na widok podchodzącej do nich kobiety Bared uniósł się lekko. - Bared - przedstawił się.
- Elyra - odpowiedziała przenosząc wzrok na człowieka.
Bared przez moment przyglądał się Elyrze. Ciekaw był, czy stale jest taka małomówna, co wśród kobiet było zjawiskiem dość niecodziennym, czy też jakieś okoliczności sprawiają, że nie ma ochoty się wypowiadać. Niektórzy ludzie lasu źle się czuli pod dachem. Może i ona...
- Zjesz coś, Elyro? - W końcu nie wypadało zacząć rozmowy od ‘Czego tu szukasz?’. – Albo twój towarzysz? Chociaż wątpię, czy w karczmie znalazłoby się coś, co jemu by smakowało.
- Jestem pewna że coś się jednak znajdzie. Chociażby miód
- odpowiedziała lekko unosząc kąciki ust. – Zaś dla mnie... Co byś polecił Baredzie?
- Zje prosto z garneczka, czy też wolałby z miski?
- spytał Bared, który kryjąc uśmiech zastanawiał się, jak zareaguje gospodarz na takie nietypowe zamówienie. – A polecałbym to, co sami jemy - pyszną jajecznicę z kiełbasą i bardzo dobry chleb. Ewentualnie sarninę. Z pewnością zostało trochę od wczoraj.
- Miska byłaby z pewnością wygodniejsza o ile gospodarz wyrazi zgodę
- zerknęła niepewnie w stronę gospodarza. Miała dziwne wrażenie, że nie będzie zachwycony.
- Pewnie nie cierpi na nadmiar humoru po dzisiejszej nocy. - Bared nie rozwinął tematu. – Jednak powinno mu to być obojętne, kto i co zje, byle zapłacił.
Podniósł się.
- Zaraz złożę zamówienie. Ty też coś zjesz, Aquilianie? - zwrócił się do kapłana.
Kapłan skinął głową: - Z chęcią zjadłbym jajecznicę z chlebem i sarninę. Do tego ćwiartkę piwa i może jeszcze trochę kiełbasy - zaczął wysupływać monety.

- Ale na zewnątrz!
To była jedyna obiekcja co do karmienia niedźwiedzia, jaką wysunął karczmarz, gdy tylko usłyszał zamówienie.
Po chwili przed kapłanem znalazła się taca z jedzeniem i dzban piwa, zaś przed elfką, prócz tacy z jedzeniem i winem, miska z miodem i kawał sarniny.
- Pomogę ci - zaoferował się Bared widząc, że Elyra wybiera się z całym jedzeniem na dwór.
- Dziękuję - nieco zaskoczona odparła na propozycję człowieka. – Wybaczcie - zwróciła się do pozostałych nieco dłużej zatrzymując wzrok na Aquilionie, po czym ostrożnie chwyciła tacę i ruszyła w stronę drzwi.
Helmita odebrał swoje zamówienie. Skinął głową w podzięce, po czym dostrzegł spojrzenie kobiety. Zapewne wolała zjeść w samotności.

Jadł spoglądając na nowo poznanych ludzi. Byli podejrzliwi, co mogło oznaczać, że uprzednio poznane osoby przysporzyły im sporo kłopotów.
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 16-04-2011, 13:01   #197
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Thalion, tym razem posłuszny rozkazowi, siedział nieopodal karczmy na skrawku soczyście zielonej trawy ocienionym przez rozłożyste konary drzew. Na ich widok podniósł się, jednak nie ruszył z miejsca, ograniczając się do bacznego obserwowania towarzyszącego elfce człowieka.
- Thalionie poznaj Bareda. Baredzie pozwól że przedstawię ci Thaliona - z wyraźnie lepszych humorem przedstawiła ich sobie po czym usiadła przy zwierzęciu.
- Witaj, Thalionie - Bared skinął głową. - Masz tu zdecydowanie przyjemniej, niż tam w środku.
Nie zauważył, by niedźwiedź aż tak bardzo był zaciekawiony nową znajomością. Chyba bardziej zwracał uwagę na to, co przyniosła mu elfka.
- Proszę, Elyro. - Podał elfce tacę z jedzeniem, po czym usiadł obok niej.
Thalion z zapałem zabrał się do pałaszowania zawartości miski, którą druidka mu podała.
- Dziękuję za pomoc - obdarzyła człowieka zdecydowanie przyjaznym uśmiechem. - Nie czuję się najlepiej w zamkniętych pomieszczeniach.
- Nic dziwnego
- odparł Bared. - Jak kto latami pod niebem przebywa, to potem w ścianach czterech mu ciasno. Ale są też tacy, co po za miasto nosa nie wyściubią i od przestrzeni otwartych trzymają się z daleka. Potrafię i jednych, i drugich zrozumieć, choć trudniejsze przez to życie niekiedy mają.
- Niekiedy faktycznie ale skoro takiego wyboru dokonali, widać szczęścia mają w tym więcej niż trudności. Lub też nie mają one dla nich tak dużego znaczenia
- odpowiedziała odrywając kawałek chleba i bardziej się nim bawiąc niż zamierzając zjeść.
- Jedz - zachęcił ją Bared. - Wszak musisz mieć siły, by wędrować.
- Być może już jadłam?
- wbrew swoim słowom oderwała kolejny kawałek chleba i umoczywszy go w jajecznicy włożyła do ust.
- A swego przyjaciela głodziłaś? - Bared uśmiechnął się lekko. - Widać, jak z apetytem pałaszuje to wszystko, zaś prędzej bym uwierzył, że sama z głodu umrzesz, niż jemu na to pozwolisz.
Elyra z czułością spojrzała na Thaliona, który jak zwykle z pasją rzucił się na jedzenie.
- Masz rację. Jednak nie poznałbyś po sposobie w jaki je, czy był głodzony czy też nie. Nawet z pełnym brzuchem potrafi rzucić się na jedzenia jakby nic w paszczy nie miał od tygodnia.
- Taniej ubierać, niż żywić
- zażartował Bared. - Zawsze taki był, czy też nabrał takich nawyków podczas wędrówek?
- Nie pamiętam by kiedykolwiek wykazywał się wstrzemięźliwością. Widać taki już się urodził
- roześmiała się lekko. - Nie obawiasz się go? - zapytała po przełknięciu kolejnych kęsów chleba z jajkiem i popiciu tego odrobiną wina.
Bared najpierw obejrzał misia, a potem przeniósł wzrok na jego towarzyszkę.
- Obawiać się, to źle powiedziane - odparł. - Zdaję sobie sprawę z tego, że mógłby być niebezpieczny, ale nie sądzę, by zechciał zaatakować bez powodu. Na coś takiego jest z pewnością zbyt mądry.
- Większość napotkanych przez nas osób zwykle reagowała inaczej. Cieszę się że nie wszyscy widzą w nim bezmyślną bestię
- uniosła dłoń by delikatnie pogładzić futro niedźwiedzia. - Aquilian pragnie do was dołączyć, zgodzicie się na to? - zapytała po chwili mierząc Bareda uważnym spojrzeniem.

Zapytany przez moment wpatrywał się w nią bez słowa.
- Nie wiem - powiedział po chwili. - Ostatnio takie przyłączenie źle się skończyło. Może nie powinniśmy ryzykować cudzym życiem, a jedynie własnym.
- On łatwo nie zrezygnuje więc mimo wszystko mam nadzieję, że się zgodzicie
- odwróciła wzrok. - Zatem nie podróżujecie, ot tak...
Bared pokręcił głową.
- Owszem, nasza podróż ma jakiś tam cel. Chcesz jechać z nim? - spytał.
- Możliwe - odpowiedziała wymijająco. - To zależy od waszej decyzji - dodała po chwili.
- Kobiety w tej wyprawie raczej nie mają szczęścia - powiedział cicho Bared. - Nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł.
- Kobiety?
- Nie widziała wśród nich żadnej kobiety, a wzmianka o takowych mogła sugerować, że nie wszyscy członkowie drużyny zeszli na obiad. - Zatem jest was więcej niż troje?
- Było, Elyro
- poprawił Bared. - Było nas więcej.
- Co się...
- zaczęła, jednak powstrzymała się w ostatniej chwili. - Zapewne nie powinnam pytać.
Ciekawość, pierwszy stopień do piekieł. Typowa cecha kobiet. Bared stłumił uśmiech.
- Zapewne nie powinnaś - odrzekł. - Ale mogę ci odpowiedzieć.
Po chwili mówił dalej.
- Jedna została aresztowana. Druga odjechała, gdyż nie spodobał się jej stosunek niektórych członków drużyny do niej. Trzecia zginęła. Ale widać tak być musiało, bo to zła kobieta była. Czwarta wstąpiła na służbę jednego ze złych bogów i po ostrej wymianie poglądów opuściła nas, pełna nienawiści i gróźb. Jak więc sama widzisz... nie mamy szczęścia do kobiet.
Faktycznie, lista którą jej przedstawił nie napawała optymistycznie.
- Widocznie nie natrafiliście jeszcze na tą lub te właściwe - zdobyła się na uśmiech. - Mimo twojej przestrogi, o ile Aquilian z wami podąży, zapewne również się przyłączę.
Zdecydowanie wyglądało na to, że jakoś nie potrafili znaleźć odpowiednich kobiet.
- Zapewne dobrze świadczy to o twoim charakterze, Elyro, ale raczej nie o twoim rozsądku. Według mnie powinnaś jak najszybciej stąd odejść. Najwyżej na wszelki wypadek poczekać, by zobaczyć, w którą stronę pójdziemy i czym prędzej udać się w przeciwną.
- Zapewne
- zgodziła się z nim. - Znasz już jednak moje plany, a te się raczej nie zmienią. Postanowiłam towarzyszyć Aquilianowi, a ten wyraził na to zgodę. Może więc zamiast próbować mnie odwieść od planów, powiedziałbyś coś więcej o celu tej wyprawy? - zgarnęła resztki chleba z tacy po czym rozsypała je na trawie. Na chętnych by dokończyć jej posiłek nie trzeba było długo czekać. Sama Elyra w międzyczasie ułożyła się wygodniej na zielonym posłaniu i czekając na odpowiedź Bareda przyglądała nielicznym, leniwie po niebie sunącym obłokom.
- Ci, co wiedzą za dużo, zbyt często wąchają kwiatki od nieodpowiedniej strony - odparł Bared. - W tym przypadku również tak jest. Im mniej wiesz, tym większą masz szansę przeżyć tę całą awanturę. Jedziemy zdobyć pewien przedmiot, to najważniejsze, co trzeba wiedzieć. Wyprawa niebezpieczna i prawdopodobnie źle się skończy.
- Odnoszę wrażenie, że ludzie są straszliwymi pesymistami.
- To się nazywa realistyczne spojrzenie na świat
- sprostował Bared. - A ty jakoś nie cieszysz się, że ktoś się o ciebie troszczy - stwierdził.
Roześmiała się wesoło.
- Może dlatego że nie nawykłam do tego i z trudem przychodzi mi pogodzenie się, że moją rolę przejął ktoś inny. A może dlatego, że owa troska brzmi bardziej jak chęć pozbycia się natrętnego towarzysza?
Nie mówiąc już o tym, że trzeba będzie kopać ponad dwa razy większy grób.
- Zaraz tam natrętny. - Bared nie miał zamiaru dzielić się z Elyrą poprzednią myślą. - Ładna i miła dziewczyna zwykle nie bywa natrętnym towarzystwem.
- A może chrapiecie w nocy?
- obrzucił bacznym spojrzeniem Elyrę i Thaliona.
- O ile mi wiadomo tego przewinienia nie mam na sumieniu aczkolwiek za Thaliona ręczyć nie mogę - zerknęła na Bareda. - A ty?
- Jeszcze... nikt nie narzekał z tych, co pod jednym dachem, czy niebem, ze mną noc spędzali, więc raczej nie zdarzyło mi się
- odparł. - Twardo musisz sypiać, skoro nie wiesz, czy nie chrapie -
- Nie powiedziałam, że nie wiem tylko że nie ręczę. Kto wie, może nagle zacznie chrapać... Nigdy nic nie wiadomo.
- I zawsze coś się może wydarzyć.
- Bared za Elyrę dokończył znane powiedzenie. - To jest wymigiwanie się od odpowiedzialności, moja droga. Co potem zrobimy z misiem, chrapiącym jak gromada krasnoludów?
- Zawiążemy kokardkę na pysku?
- zapytała z niewinną minką, jednocześnie na wszelki wypadek uspokajająco głaszcząc Thaliona.
- Tylko nie my - zastrzegł Bared. - Mnie do czegoś takiego nie mieszaj. Obudzę cię za każdym razem
- Miejmy więc nadzieję, że jednak nic się nie wydarzy
- odpowiedziała powracając do obserwacji nieba.
Wszystko zleżało od tego, co Elyra rozumiała pod pojęciem ‘nic’.
- Na początek zechciej zatem przygotować się do zbrojnej rozprawy z braćmi.
- Z braćmi?
- zapytała zaskoczona. - O jakich braciach mówisz?
- Faktycznie, mogłaś nie słyszeć
- stwierdził Bared. - Chodzi o trzech braci Grish. Bynajmniej nie ścigają nas, by mścić się za utraconą cnotę swych sióst, czy choćby jednej siostry. Nasz gospodarz nas uprzedził, że bracia bardzo nie lubią różnej maści magów czy kapłanów. A nawet i druidów. Tak więc z pewnością zaatakują Danta i Aranona, moich towarzyszy. No i Aguiliana, jeśli jednak się przyłączy.
- Po raz kolejny pesymistyczne podejście
- skarciła go lekko. - Do walki jesteśmy przygotowani, Baredzie. Mam nawet dziwne wrażenie, że Aquilian byłby z potyczki zadowolony.
- To nie jest pesymistyczne podejście
- odparł Bared - tylko stwierdzenie faktu. Nie powiedziałem, że mamy się obawiać spotkania z nimi, tylko że trzeba się przygotować. Zrobimy coś pożytecznego dla świata, a przy okazji może skapnie się coś ciekawego.
- Zatem będziemy gotowi. O ile oczywiście ruszymy z wami w dalszą drogę
- dodała, aczkolwiek była niemal pewna, że tak się stanie.
- Oczywiście, o ile ruszycie z nami - zgodził się z nią Bared. Prawdę mówiąc miał mieszane uczucia co do udziału Elyry. Bez wątpienia lubił ładne dziewczyny i zwykle nic przeciw nim nie miał. A że ostatnie dwie były pomyłką natury... na to już nic poradzić nie mógł. Ale narażanie ładnej dziewczyny podobało mu się znacznie mniej. Poza tym ładne dziewczyny zwykle powodowały większe kłopoty i więcej kłopotów, niż te mniej urodziwe.
- Jednak gdy się tak stanie będziesz niezadowolony - orzekła. - Może gdyby to był sam Aquilian...
- Z pewnością byłby to wówczas sam Aquilian, jako rzekłaś, a nie Elyra i Aquilian
- odparł Bared, zdecydowanie wymijająco. - Moja droga... Jesteś bardzo ładną dziewczyną, a ja lubię przebywać w towarzystwie ładnych dziewczyn. Zdecydowanie bardziej, niż w towarzystwie muskularnych kapłanów.
Niebo straciło jednego z widzów gdyż Elyra przeniosła spojrzenie na Bareda. Zdecydowanie zaskoczone spojrzenie...
Bared, jakby tego nie widząc, kontynuował.
- Równocześnie jednak nie chciałbym, by takiej dziewczynie stało się coś złego. Dlatego też, chociaż doceniam twoją urodę i urok osobisty, wolałbym spotkać się z tobą za parę miesięcy, jak już będzie po wszystkim, a nie narażać cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Dlatego jestem przeciwny twemu udziałowi.
Zaskoczenie ustąpiło miejsca gniewowi, któremu jak zwykle w podobnych sytuacjach towarzyszył ostrzegawczy pomruk Thaliona. Niedźwiedź przestał bawić się wylizywaniem miski i wstał górując nad wciąż leżącą Elyrą.
- Potrafię zrozumieć troskę Baredzie ale nie jej nadmiar. Nie jestem bezbronną dziewczyną, która potrzebuje opieki bo nie potrafi zdecydować co dla niej lepsze, czy obronić się przed zagrożeniem.
- Umyj sobie uszy, albo zacznij dokładnie słuchać
- odparł Bared. - Nie powiedziałem, że ktoś się musi tobą opiekować, albo mówić ci, co masz robić. Gdybyś była brzydka i wredna z charakteru, to po twej śmierci świat nic by nie stracił, tylko zyskał. Jesteś bardzo ładna i miła, chociaż też zapalczywa i obrażalska, co przemawia przeciwko tobie.
- Zatem troszczysz się tylko o dobro tego świata...
- uniosła dłoń by uspokoić niedźwiedzia. - Zatem faktycznie źle cię zrozumiałam.
- Nie tylko o dobro tego świata się troszczę
- sprostował Bared. - Jestem wrednym egoistą i gdyby coś ci się stało, to miałbym wyrzuty sumienia, które nie dawałyby mi spać po nocach, a to by było niemiłe i niezdrowe.
- I pozbawione sensu
- dodała. - Jesteś kolejny przykładem na potwierdzenie mojej teorii. Nigdy nie zrozumiem waszego rodzaju. - Jako że gniew znikł równie nagle co się pojawił, powróciła do śledzenia tego co na niebie.
- Nie poddawaj się tak od razu. - Bared stłumił uśmiech. - Za którymś razem ci się uda. Z pewnością.
- W tym wypadku jestem pesymistką, lub jak wolisz to ujmować, realistką.
- A zechcesz zdradzić, na czym polegały poprzednie próby zrozumienia ludzi?
- zaciekawił się Bared.
Skinęła głową, siadając i dla wygody opierając się o Thaliona.
- Właściwie było ich w sumie niewiele. Dla przykładu dzisiejszy ranek. Próbowałam zrozumieć dlaczego nie wolno wam, czy też raczej nie wypada, oglądać kąpiącą się w strumieniu kobietę. Przecież skoro tego nie zakazała i wiedziała że ma towarzystwo to nikt wyrzutów mieć nie powinien...
Bared spojrzał z zaskoczeniem na Elyrę.
- A kto ci powiedział, że nie wypada?
- Aquilian
- odpowiedziała zerkając przy tym w stronę karczmy. - Próbowałam wyjaśnić, że to śmieszne i kompletnie nienaturalne no ale... - widać było iż ta kwestia nie daje jej spokoju i z radością z kimś by o tym porozmawiała.
- Nie wiem, jak są wychowywani kapłani Oka, ale pociesz się, ja również nie rozumiem jego podejścia do tej sprawy. Jeśli idę brzegiem strumienia i przypadkiem trafiam na nagą kobietę, która nie wie o mojej obecności, to nie wypada się gapić. Może akurat nie chce, by ją ktoś oglądał, więc wypada się wycofać. Jeśli mnie zauważy, to należy przeprosić i się wycofać. Z tym się zgodzisz, prawda?
- Nie do końca, skoro bowiem kąpie się w strumieniu, przy którym w każdej chwili może się ktoś pojawić to... Po co przepraszać? Wiedziała że ryzykuje spotkanie...
- Mam na myśli miejsce z dala od ludzi, a nie strumyk przy drodze.
- Podobnie. Gdy się nie chce być spotkanym wybiera się miejsca tak zakryte przed wzrokiem obserwatora by nie zostać odkrytym. To przecież logiczne.
- Takie mniej więcej miejsce mam na myśli. Takie, o którym sądzimy, że nikt tam nie chodzi
- Skoro nalegasz, dobrze, zgadzam się
- poddała się nie mogąc znaleźć odpowiednich kontrargumentów.
- Cieszę się... Natomiast jeśli chodzi o kąpiel w miejscach, powiedzmy, ogólnie dostępnych, to nie rozumiem, o co chodziło Aguilianowi. Oczywiście nie wypada wybałuszać oczu, gapić się, jak to się popularnie mówi. To wszak jest tak, jakby się widziało ładny kwiat czy drzewo. Na coś ładnego z przyjemnością się patrzy. Czemu miałbym się odwracać, lub zamykać oczy. Ale ludzie nie są przyzwyczajeni do takich zachowań, o tym, niestety, musisz pamiętać.
- Zauważyłam
- mruknęła. - A dotyk? Czy to - wychyliła się w jego kierunku i opuszkami palców delikatnie musnęła wargi Bareda. - Czy to również jest niemile widziane?
Bared uśmiechnął się.
- Tak potraktowałaś biednego Aquiliana? - spytał.
- Próbowałam go namówić by się częściej uśmiechał - odpowiedziała szczerze.
- A najpierw się kąpałaś nago w strumyku?
- Nie, to było w nocy, kąpiel zaś nad ranem.
- Miłe i sympatyczne gesty, ale mogły zostać nieco opacznie zrozumiane
- wyjaśnił Bared.
- Zapytał o moje intencje czego właściwie do końca nie zrozumiałam. Przecież taki dotyk nie może być zły ani wyrządzić krzywdy. Zwierzęta często się dotykają chociażby po to by przekazać drugiej istocie, że nie jest się wrogo nastawionym. Nie ma w tym niczego niebezpiecznego...
Bared potarł palce.
- Dotyk może być śmiertelnie niebezpieczny, czego sam niedawno doświadczyłem, ale on raczej nie to miał na myśli. Prawdopodobnie chciał się upewnić, czy go nie uwodzisz.
- To mogło tłumaczyć jego niechęć do pocałunku
- powiedziała cicho.
- Może czystość ślubował - mruknął Bared.
- Chciałam tylko sprawdzić jakie uczucie by temu towarzyszyło. Nie często mam do czynienia z ludźmi więc... To było nieco samolubne.
- W takim podejściu do zagadnienia... chyba troszkę tak. Ale nie zrobiłaś mu krzywdy? Nie zemdlał? A uprzedziłaś go, co chcesz sprawdzić, czy zaskoczyłaś go?
- Oczywiście że nie zrobiłam mu krzywdy. Nie ranię ludzi... Zazwyczaj nie ranię
- sprostowała. - Poza tym nie pozwolił mi sprawdzić... - była wyraźnie zawiedziona.
Eksperymentatorka... Dotyk, pocałunki, kąpiel na golasa... Trafiła na ascetę, czy... na kochającego inaczej?
- Może nie lubi takich emocji - powiedział Bared. - Nie wszyscy lubią. A może jego bóg mu tego zakazuje, nie wiem.
- Emocje to kolejna kwestia, z która mam problem w jego przypadku. Jak sam widzisz zrozumienie was nie jest takie znów proste. Inaczej ma się sprawa gdy chodzi o las. Zapewne dlatego moje ścieżki omijają ludzkie siedziby.
- Jak długo znasz las? A jak długo ludzi? Nawet ludzie nie znają dobrze innych ludzi, a co dopiero taki przechodzień jak ty.
- Masz rację i obawiam się że to się nie zmieni. Towarzyszenie wam da mi jednak szansę na bliższe poznanie w towarzystwie kogoś, komu mogę zaufać. Dlatego z niej nie zrezygnuję
- dodała stanowczo.
- Podziwiam twoją determinację - powiedział Bared. Chociaż nie jestem zachwycony, dodał w myślach. - Jeśli moje rady będą mogły ci w czymś pomóc, to pytaj.
- Nie chciałabym być nachalna, lub urazić cię swoim brakiem obycia
- uśmiechnęła się łagodnie. - Poza tym wciąż nie potrafię określić na ile mogę ci zaufać.
- Czuję się boleśnie dotknięty
- powiedział Bared. - Ale ogólnie masz rację. Nigdy nie ufaj nieznajomym.
Wstał i otrzepał się z paru źdźbeł trawy.
- Bywaj, Elyro. Przyjemności samych, Thalionie.
Ruszył w stronę gospody by przekonać się, jak skończyły się rozmowy z kapłanem.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-04-2011, 13:02   #198
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Elyra przez chwilę spoglądała w ślad za mężczyzną próbując sprecyzować swoje o nim zdanie. Brakowało jej pozbawionego emocji osądu Aquiliana. Nieco dziwnym wydawał się jej fakt, że tak szybko się do niego przyzwyczaiła. Widać bogowie mieli w związku z ich znajomością jakieś plany. Ciekawiło ją również to jaką decyzję podjęli pozostali.
Z westchnieniem podniosła się z trawy i zebrała naczynia.
- Zostań tutaj. Zaraz wrócę - nakazała Thalionowi po czym ruszyła w stronę karczmy.

Zapłaciwszy za posiłek i zwróciwszy tacę właścicielowi przystanęła na chwilę przy szynkwasie by spojrzeć na siedzącego przy stole Aquiliana. Odczekała na chwilę w której ich spojrzenia się spotkały po czym ruszyła w drogę powrotną prowadzącą do wyjścia. Nim zniknęła za drzwiami zerknęła jeszcze czy mężczyzna zauważył jej pytające spojrzenie po czym wyszła. Chciała z nim porozmawiać sam na sam, a i tamci pewnie mieli swoje sekrety na których zdradzenie było za wcześnie.
Aquilian po uprzednim przeproszeniu grupy wstał i udał się na zewnątrz. Dołączył do Elyri.
- Jaką podjęli decyzję? - zapytała opierając się o pień drzewa.
- Zdaje się, że jeszcze żadnej. Zostawiłem ich samych, za pewne teraz się naradzą - odparł.
- Miałam nadzieję na to, że zdążyli już ją podjąć - była wyraźnie zawiedziona.
- Dajmy im chwilę na zastanowienie się. Nie możemy wymóc natychmiastowej decyzji. Właściwie nas nie znają, a ostrożność jest naturalnym i zdrowym odruchem. Uważam to za pozytywny omen.
- Tym bardziej, że zdążyli już przeżyć kilka przygód - dodała z westchnieniem.
Kapłan wskazał kciukiem gospodę: - Jakie są twoje pierwsze wrażenia? Zdaje się, że zamieniłaś kilka słów z Baredem.
Skinęła głową aczkolwiek nie sprostowała owych kilku.
- Są nieufni, przynajmniej on sprawia takie wrażenie. Ich misja polega na zdobyciu jakiegoś przedmiotu i odnoszę wrażenie, że nie są z tego powodu zadowoleni. Na dodatek mają wyraźnego pecha do damskiego towarzystwa w swojej grupie. Bared wspominał coś o śmierci jednej z takowych i przejściu na służbę zła, kolejnej. Kłopoty zdają się ich nie odstępować. Jednak nie mogę powiedzieć by ten mężczyzna był zły. Nie wiem jak pozostali ale on z całą pewnością nie jest. Ostrzegał przed grasującymi na trakcie brćmi, którzy napadają na osoby władające magią w tym również kapłanów i druidów. - Przerwała dla zaczerpnięcia tchu. Starała się wymienić wszystkie istotne jej zdaniem informacje oczekując na chłodną ocenę Aquiliana.

Helmita chłonął z najwyższym skupieniem słowa Elyri, szczególnie te o celach drużyny: - Spodziewałem się, że trzymają się ich przygody. Sądzę, że przyda im się dodatkowy kapłan - wykonał krótką przerwę - oraz druidka - dodał.
- Ostatnie może być kwestią sporną. Najwyraźniej Bared ma wiele przeciwko mojemu towarzystwu. Co prawda swoje wątpliwości wyłożył używając słodkich słów to nie zmienia faktu, że takowe są.
Spojrzał na nią zdziwiony: - Dlaczego? Czyżbyś go jakoś uraziła?
Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.
- Tak, zdecydowanie. Głównie swoją, jak wynika z jego słów, urodą i miłym usposobieniem. Może powinnam być nieuprzejma lub wysmarować twarz wyciągiem z kory...
- Wybacz Elyro, ale obawiam się, że nie zrozumiałem. Baredowi nie spodobała się twoja... ogłada?
- Według niego jestem za miła i ładna by narażać mnie na niebezpieczństwo tej wyprawy, zatem powinnam wybrać drogę dokładnie przeciwna do tej, którą obiorą! - nie kryła swej wściekłości.
- W walce z Ettinem udowodniłaś swoją waleczność, a twa niepozorna fizjonomia jest sporym atutem. Jestem do prawdy zdziwiony tak pochopnym osądem.
- Tamta walka nie jest najlepszym dowodem - mruknęła. - Mam tylko nadzieję, że nie uda się mu przekonać pozostałych.
- Jeżeli tego sobie życzysz, mogę wstawić się za tobą.
- Zobaczmy najpierw co zadecydowali. Może wszystko samo się ułoży. Zawsze mogę po prostu wrócić do lasu gdzie nikt nie będzie mnie oceniał po wyglądzie. -
Najwyraźniej uwaga Bareda mocno utkwiła w umyśle druidki i nie dawała jej spokoju.
Aquilian spoglądał na nią nieco dłużej niż zwykle. Rzeczywiście, gabarytami nie przypominała wojownika, lecz w świecie pełnym cudów, czarów, czy ingerencji bóstw, wiązanie sił z masą mięśni nie zawsze wychodziło na zdrowie. Co do urody... Kapłan czuł wewnętrzny sprzeciw dla zajmowania stanowiska w tej sprawie: - Tak, masz rację. Dajmy im się wypowiedzieć. - Odparł po chwili.
- Jak myślisz, o jaki przedmiot może im chodzić? - zapytała po dłuższym milczeniu.
- Nie mam pojęcia. Mogę tylko podejrzewać, że to rzecz wielkiej wartości, skoro narażają dla niej swoje życie i zdrowie. Wedle twoich już jedna osoba przypłaciła to życiem. Może to jakaś cenna, zapomniana wiedza? Wolumin?
- Musi być bardzo wartościowy skoro w jednej drużynie przeplatają się dobre i złe charaktery. Zastanawia mnie jednak podejście Bareda do tej misji. On jest przekonany że to się źle skończy, a jednak prze dalej.

Helmita odchrząknął: - Myślę, że najlepiej porozmawiać o tym, przy osobie wspomnianej.
- Prawdopodobnie masz rację - zgodziła się, niezbyt przekonana o słuszności takiego postanowienia.
Mężczyzna spojrzał na nieboskłon, słońce pokonało ponad połowę swej drogi: - Czy wspomniał może o miejscu, w którym mają nadzieję odnaleźć ową rzecz?
- Niestety nie. Nasza rozmowa zeszła na nieco inne tory. Może innym razem, lub któryś z pozostałych...
- jej spojrzenie powędrowało w stronę gospody. - Myślę, że mieli dość czasu Aquilianie.
- Owszem, wracajmy.
Tym razem nie miała nic przeciwko przekroczeniu progu gospody.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 19-04-2011, 14:09   #199
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Śniadanie nieco się przedłużyło ze względu na niespodziewanych gości, którzy koniecznie chcieli zostać nowymi kompanami drużyny.
A jako iż ani Bared, ani Aranon, ani Dant nie mieli nic przeciwko, kapłan Helma i druidka szybko zasilili szeregi drużyny.

Wyruszyli popołudniem z dodatkowym, lekkim opóźnieniem w postaci serii małych "nieszczęść", które w dziwny sposób skupiały się wokół Bareda - a to bełty mu się wysypały z kołczanu, a to sakiewka nagle się odwiązała od pasa, innym razem znów potknął się i runął na Elyrę...
Na sam koniec mieli dwa małe, logistyczne problemy, które jednak okazały się niwelować się wzajemnie - nie było komu robić za woźnicę, skoro Cristin ich zdradziła, a Dant był obecnie zbyt mały by jeździć w standardowy, konny sposób.

Przywiązano więc wierzchowca zaklinacza do wozu, dzięki czemu był teraz ciągnięty przez dwa konie i mogli ruszać. Thalion szedł obok nich, zaś Elyra usiadła obok Danta na koźle.
Było to "nieco" niezręczne dla nich, gdyż smukła i zwykle raczej niewysoka elfka była nieco ponad dwa razy większa od zaklinacza.

Tak więc ruszyli - nieco żywiej niż zwykle, bo i powóz się szybciej poruszał. W miarę żmudnego pokonywania drogi, drużyna zauważyła że krajobraz zmieniał się na bardziej górzysty i stromy. To oznaczało, że powoli zbliżali się do celu... a przynajmniej ku górom.
Niedługo potem też wjechali w las i minęli miejsce gdzie Aquilian i Elyra spotkali się zeszłego wieczora.

Jakiś czas później... zauważyli, że droga biegnie coraz bardziej w głąb lasu. Drzewa rosły coraz gęściej, gdzieniegdzie stały kopczyki kamieni porośniętych mchem, albo...

~Czy ten kamień przed chwilą na mnie spojrzał? Nie, nie... przecież kamienie nie żyją... A co dopiero patrzą...~
Z minuty na minutę robiło się coraz dziwniej - droga zmieniła się w leśną ścieżkę, na której wóz nie radził sobie zbyt dobrze. Co i rusz przed nimi pojawiał się jakiś głaz, albo stary, spróchniały pień które trzeba było przesunąć...
Przez to wszystko, ich podróż była bardzo powolna.

Mimo wszystko Elyra czuła się tutaj wyjątkowo dobrze - byli przecież w środku lasu. Jednak było w nim coś, co druidce wydawało się wyjątkowo znajome. Takie subtelne i ulotne... nie potrafiła tego nazwać.
Wkrótce jednak okazało się co to było, kiedy cała drużyna wyjechała z ciasnej ścieżki wprost na piękną, zieloną polanę.


Sceneria prezentowała się cudownie, zupełnie jak w bajkach. Przez środek radośnie płynął strumyk, obok którego rosło kilka wierzb o nietypowym, złocistym kolorze gałęzi. Dookoła zaś były zwierzęta wszelkiego rodzaju - ptaki, wiewiórki, sarny, jelenie, wilki, dziki, a nawet dwa niedźwiedzie.

Kilka z nich podniosło leniwie łby na widok nowo przybyłych, lecz nie przejmowały się nimi zbytnio - wiedziały, że są tutaj bezpieczne. A członkowie drużyny zrozumieli, że w jakiś sposób dotarli do gaju druidów. Tylko gdzie byli owi strażnicy natury?

Dopiero po dłuższej chwili dostrzegli niesamowicie piękną elfkę o czerwonych włosach przeplatanych kwiatami, która klęczała w strumyku, pochylona nad wodą. Jej jedwabiste ubranie wydawało się wręcz zlewać z jej ciałem, zaś jej uroda i wdzięki nie pozwalały oderwać od niej wzroku.
Nimfa...


Jej ruchy były tak zmysłowo doskonałe, że męska część drużyny niemal nie dostrzegała niczego poza nią, mimo iż jedyne co robiła to muskała dłońmi nierówną taflę wody, uśmiechała się do zwierząt które akurat podchodziły by się napić i wzdychała od czasu do czasu nie dostrzegając członków drużyny. Albo tylko udając...

Ciężko im było więc dostrzec inne strażniczki gaju - pięć driad, z których każda miała swoją wierzbę na polanie wynurzało się powoli, jakby ostrożnie ze swoich drzew. One też były bez wątpienia piękne i... uzbrojone. Każda z nich dzierżyła w dłoni łuk, zaś przy pasie przypięte miały kołczan ze strzałami, obok którego lśnił sztylet.


W pewnym momencie nimfa wstała i podeszła do drużyny. Jej zmysłowe ruchy, oraz głębia szmaragdowych oczu wywołały w każdym z mężczyzn suchość w gardle połączoną z nagłą niemożnością do zrobienia, czy powiedzenia czegokolwiek. Fakt, że leśna istota była cała mokra, a jej suknia w niezwykły sposób przywierała do ciała, również nie pomagał...

Mogli się tylko patrzeć na nią. I podziwiać jej melodyjny głos, kiedy przemówiła - co tylko potęgowało suchość, dodając nawet lekkie drgawki w nogach.
- Enereten. - przemówiła w leśnym języku do Elyry, co oznaczało "Córko Lasu". Druidka jako jedyna zachowała względną przytomność umysłu. Choć i ją nimfa pociągała... na swój sposób. - Nasi bracia widzieli cię z daleka i nie interweniowali, jednak teraz musisz się wytłumaczyć. Dlaczego przyprowadziłaś tutaj tych Gsaag?

Gsaag... istota wyzuta z natury. Fakt, iż nimfa tak określiła nawet Aranona, który był przecież wysokim elfem, świadczyła o jej stosunku nie tyle do ras spoza lasu, co do jakichkolwiek istot spoza lasu.

Zanim Elyra, czy ktokolwiek z nich zdołał coś powiedzieć, co nimfy dołączyły dwa spore stosy kamieni. Żywiołaki ziemi... to byłoby mniejsze zło w tym wypadku, bo nie było tajemnicą, że podczas gdy druidzi potrafili się przemieniać w zwierzęta, to najpotężniejsi pośród nich potrafili przybierać postać czystej ziemi, ognia, wody, lub powietrza.

Jeżeli faktycznie stał przed nimi... czy raczej za nimfą... ktoś taki, to musieli zważać na słowa, bo przy odrobinie nieszczęścia, czy kulawej dyplomacji, mogli nie wyjść żywi z tego lasu.
- Więc? - spytała nimfa raz jeszcze. - Co to ma znaczyć?
 
Gettor jest offline  
Stary 26-04-2011, 19:16   #200
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zbieranie się drużyny do wyruszenia w drogę zajmowało z każdą kolejną chwila coraz więcej czasu. Wszystko zaś z powodu Bareda. Meżczyzna najwyraźniej należał do tych, za którymi pech podąża krok w krok, lub zwyczajnie był największą niezdarą z jaką Elyra spotkała się w swoim dotychczasowym życiu.
Jednak, ku jej zdziwieniu, Bared zdawał się niezbyt przejmować tym, co go co chwila spotykało, wykazując zadziwiającą wprost pogodę ducha. Nie rozumiała również, czemu po każdym takim zdarzeniu na jego ustach pojawia się cień kpiącego uśmiechu. Gdy jednak w efekcie jednego z takowych przypadków potknął się i runął na niczego nie spodziewającą się elfkę, nie wytrzymała.
- Zaczynam mieć wrażenie, że nie tylko kobiety mają problemy ze szczęściem w tym towarzystwie - mruknęła próbując jednocześnie podnieść się z ziemi.
Szczęściem było to, że nic się jej nie stało, pechem - że stała na drodze Bareda. W nieco innych okolicznościach taki wspólny upadek byłby dla Bareda całkiem przyjemny - zwłaszcza gdy się pomyśli o tym, kto znalazł się na dole, tudzież jak ów ktoś był kształtnie zbudowany - teraz jednak aż tyle radości z tego zdarzenia czerpać nie mógł.
- Przepraszam cię bardzo - powiedział, zrywając się na równe nogi i wyciągając rękę do Elyry, by pomóc jej wstać. - To w zasadzie nie moja wina...
Elyra spojrzała na niego z niedowierzaniem, które po chwili zamieniło się w gniew. Czy jej się tylko zdawało czy tez ten człowiek właśnie zasugerował że jego potkniecie się było przez nią spowodowane. On przynajmniej miał miękkie lądowanie w przeciwieństwie do niej. Jednak mimo swego gniewu przyjęła wyciągniętą dłoń starając się nie dać mu powodów do kolejnych narzekań na jej osobę.
- To nie to, że usiłuję cię zniechęcić, lub zaślepiony twą urodą nie patrzę, gdzie stawiam nogi - dodał. - Obróć się, proszę. Pomogę ci się otrzepać.
- Moja uroda jest niczym w porównaniu z pięknem lasu więc czy mógłbyś przestać wysuwać ten argument w każdej rozmowie jaką ze sobą prowadzimy? - odwróciła się i sama zaczęła otrzepywać suknię i płaszcz.
- Od prawdy nie uciekniesz. - Strzepnął kilka trawek i kurzu, do których elfka nie sięgnęła. - Czy teraz, gdy już ustaliliśmy, że twej urodzie nic nie można zarzucić, przestaniesz protestować za każdym razem, gdy o niej wspomnę? Poza tym powiedziałem, że to nie ona była przyczyną.
Odwróciła się z westchnieniem wyrażającym jej rezygnację. Najwyraźniej nigdy się nie zrozumieją.
- Skoro, jak wspomniałeś, moja uroda nie spowodowała tego potknięcia, co za tym w takim razie stoi? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć byś od urodzenia był człowiekiem pechowym - co prawda nie była to do końca prawda, gdyż taka myśl pojawiła się w jej głowie, Bared jednak nie musiał o tym wiedzieć.
- Moje trzy znajome chochliki - powiedział cicho Bared. - Chętnie bym ci je przedstawił, ale niekiedy są dziwnie nieśmiałe. A że wiesz o chochlikach więcej, niż ja, z pewnością, to zapewne się nie dziwisz.
- Dlaczego jednak podróżują z tobą? - zdziwiła się, nie do końca dowierzając jego opowieści.
- Widać mnie polubiły i w taki sposób okazują swoją sympatię - wyjaśnił Bared. Sam nie bardzo w końcu wiedział, czemu trzy małe zmory uczepiły się akurat jego. - A spotkaliśmy się parę dni temu. - Machnął ręką w kierunku, gdzie znajdowały się Gistrzyce.
- W takim razie powinieneś je przekonać by okazywały swoje względy w nieco inny sposób. Jak tak dalej pójdzie niechybnie skończysz na swym własnym ostrzu - odparła okraszając swą niezbyt radosną przepowiednię lekkim uśmiechem.
- Przy najbliższej okazji, spróbuję - powiedział Bared.


*****

Aquilian czuł na sobie wpływ podstępnej i potężnej magii. Otaczające ich nimfy otumaniały drużynę; raziły ich zmysły swymi powabnymi ciałami. Kapłan wytężył całość swej siły woli - w efekcie zdołał nieco przymknąć oczy. Lewą ręką odnalazł symbol Helma, swobodnie zwisający na jego szyi. Tylko święty emblemat mógł go ochronić przed obcymi czarami. Nie odzyskał pełni władzy nad swoim ciałem, mógł tylko liczyć na wstawiennictwo Elyry.

Elyra ostrożnie zeskoczyła z wozu by stanąć przy Thalionie i dla dodania sobie odwagi, położyć dłoń na jego futrze. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Przyprowadzanie ludzi z zewnątrz do druidzkich gajów było, delikatnie mówiąc, niemile widziane. Tyle tylko, że one ich tu nie przyprowadziła, a jedynie podążała za nimi.
- Wybacz pani - zwróciła się do nimfy w leśnym - lecz nie było naszym, a szczególnie moim zamiarem burzyć spokój tego miejsca. Wraz z tym oto kapłanem - wskazała na Aquiliana - i tą drużyną podążam do wyznaczonego im celu. Droga zawiodła nas w to miejsce.

Bared nie mieszał się do rozmowy, z której i tak nic nie rozumiał. Przenosił tylko wzrok z jednej półnagiej niewiasty na drugą. Co prawda sądził, że trafia na braci Grish i teoretycznie taka zamiana powinna być korzystna, ale w praktyce powoli dochodził do wniosku, że co za dużo, to niezdrowo.
- Myślisz że jestem głupia? - syknęła nimfa mrużąc oczy. Skrzyżowała ręce na piersi. - Wiadomym jest, że nikt tak po prostu nie wejdzie do gaju druidów. Gsaag są ślepi i głusi. Aż dziw, że nie potykają się o własne nogi. Ktoś ich musiał tu przyprowadzić. A jedyną Enereten, lub innym dzieciem natury jakie tu widzę jesteś ty. Czemu więc kłamiesz w żywe oczy?
Elyra wiedziała, że nimfa mówi prawdę - bardzo rzadko się zdarzało, by zwykli ludzie przypadkiem trafiali do gaju druidów. Las dookoła niego był po prostu zbyt zawiły i gęsty, jak podziemne labirynty.
Elyra pochyliła lekko głowę zastanawiając się jednocześnie komu tak bardzo zależy na zabiciu członków drużyny.
- Nie kłamię pani, nie ja ich tu sprowadziłam. Jeżeli będzie to twym życzeniem kapłan, który nam towarzyszy może rzucić zaklęcie prawdy. Podążaliśmy drogą i to ona nas tu przywiodła. Osoba, która ją wytyczyła najwyraźniej pragnęła zguby mych towarzyszy. Nie wiem jednakże kim, lub czym jest.
Aranon zniósł urok nimfy nieco lepiej, niż inni. Cóż, tysiącletnie istoty mają więcej doświadczenia, niż krótko żyjący ludzie. Nie znaczyło to jednak, że był całkowicie odporny an wdzięki stwora.
Elf nie rozumiał zbyt wiele. Co najwyżej jedno, dwa słowa, które były podobne do mowy elfów. Mimo to wydawało mu się, że rozumie kontekst wypowiedzi nimfy i nie za bardzo mu się to podobało. Nie mógł jednak zbyt wiele zrobić, gdyż wydawało się, iż istota jest wrogo nastawiona nawet wobec niego.
Helmita nadal nie rozumiał ani jednego słowa. Po mowie ciała wnioskował, że nimfa nie jest zbytnio zadowolona z ich obecności. Czekał, starając się zignorować uroki pięknych istot. Musiał czuwać.

- Phi, mam polegać na magii tego czegoś? - spytała leśna istota z lekkim niesmakiem, spojrzawrzy przelotnie na Aquiliana, po czym odwróciła się do jednego z żywiołaków. - Czcigodni Asperze i Nirue, czy któryś z was mógłby rzucić takie zaklęcie?
Kopczyki kamieni spojrzały po sobie, po czym jeden z nich (z wyraźną niechęcią) przyjął ludzką postać umięśnionego mężczyzny z nieobecnym wzrokiem odzianego jedynie w brązowy płaszcz i takież spodnie, z kijem w dłoni. Dodatkowo widać było ozdoby w postaci koralików na szyi lub nadgarstkach.



- Niestety, o pani, taka magia jest poza naszym zasięgiem. - wyjaśnił spokojnie, również w leśnym języku. Nimfa wydawała się wyjątkowo niezadowolona z tego faktu. Przygryzła wargi i westchnęła.
- Trudno. - zwróciła się z powrotem do Elyri. - Jednak sama zaproponowałaś takie rozwiązanie. Znaj więc moją łaskę i wiedz, że ci wierzę.
Zupełnie jakby sprawa była zakończona i wszystko zostało wyjaśnione, nimfa odwróciła się i zaczęła odchodzić rzucając przez ramię krótkie "Zajmijcie się nimi". Wkrótce powróciła do swojego strumyka i przestała interesować się drużyną kompletnie.
- Musicie jej wybaczyć... - powiedział druid, który przed chwilą się przeobraził. Ku uciesze drużyny, mówił już we wspólnym. - Alanea jest bardzo nieufna od czasu, kiedy kilku naszych braci nas zdradziło i popadło w fanatyzm... Jeżeli chcecie, możecie spędzić tutaj noc. Niedaleko stąd jest druga polana, na której przebywają zazwyczaj nasi najbliżsi przyjaciele, głównie tropiciele. Możecie tam nawet rozpalić ognisko. - uśmiechnął się słabo. - Zastanawia mnie tylko to, jak tutaj mimo wszystko trafiliście.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172