Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2016, 11:54   #1
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
[WildSTORM] Odrodzenie - prolog

Statek zwiadowczy o obcej konstrukcji ukryty po ciemnej stronie księżyca
- Zapas czasu kończy się panie - poinformował komputer - wszystkie cele zlokalizowane, wszyscy na stanowiskach, wysokie prawdopodobieństwo wmieszania się postronnego gracza. Nasz wróg nie śpi, może się wmieszać. Zbyt wiele wysiłku włożyłeś panie w ustawienie tego, zalecam rozpoczęcie natychmiastowej eks…
- Zaczynać - przerwał władczym tonem mężczyzna.
- Tak jest, sygnał rozpoczęcia przesłany.
- Dobrze, koordynuj wszystko, powiadom mnie gdy zaczną spływać meldunki.



Baltimore, pokój hotelowy
Zadzwoniła komórka, Cage odebrał nie patrząc na wyświetlacz, numer miało mało osób.
- Dwie sprawy, obie pilne - rzucił znany głos. A w zasadzie Głos, bo Cage nic nie wiedział o jego właścicielu. Po za tym, że miał rozległą wiedzę oraz ciekawe zlecenia. - Idą po ciebie, masz pięć minut. Zgub ich i bądź w Swann Park. Jest praca.
Mike słysząc już pierwsze słowa był w ruchu, trzymając komórkę ramieniem zgarnął płaszcz i parę drobiazgów ze stołu.
- Ok - rzucił do słuchawki i się rozłączył. Założył płaszcz i zerknął przez okno. Noc. Pusto, po drugiej stronie stała nierzucająca się w oczy furgonetka dostawcza. Nie czekał dłużej. Wyjrzał za drzwi, czysto. Nagle okazało się, że Głos się pomylił. Nie miał pięciu minut. Usłyszał szczęk napinanego kurka, niczym zatopiony w miodzie zaczął się obracać, przedramiona rozjarzyły się i rozerwały rzeczywistość. Wsunął dłonie w temporalne wyrwy, poczuł karbowaną rękojeść i zacisnął na niej palce. Napięty kurek rozpoczął powrotny bieg, huknął strzał, Michel Sullivan z łomotem padł na podłogę ciągnąc warkocz krwi z rozwalonej głowy.


Baltimore, Nieznana ulica, kilkanaście minut wcześniej
Dwain Warp powoli uspokajał się. Prawie dopadli go już dwa razy. Byli blisko. Zbyt blisko na przypadek. I za każdym razem to byli “biali” komandosi. Tak nazywał ich na własny użytek, nie wiedzieli nic poza tym, że mieli go złapać. Ktoś kto ich użył musiał znać możliwości Warpa. Nie zostawiał prowadzących do siebie tropów. Zauważył, że odruchowo stara się iść cieniami, unikając światła latarni.

Strzelec otworzył futerał i spojrzał na zdjęcie leżące na częściach karabinu ulokowanych w wycięciach w gąbce.

Teraz powinien mieć chwilę spokoju, zgubił ich godzinę temu. Nigdy nie znaleźli Dwaina szybciej niż po kilku godzinach.

Strzelec odłożył zdjęcie, wyjął kolbę i doczepił ją do korpusu z cichym kliknięciem, zamontował lufę. Przykręcił tłumnik. Kliknęła cicho montowana luneta. Wprowadził 10 milimetrowy pocisk do komory, po czym przykucnął przy kominie i spojrzał przez lunetę.

Warp wyszedł zza zakrętu mijając tabliczkę “Swann Park”. Tu według kontaktu miał być ktoś kto był w stanie pomóc. Dwain był sceptyczny wobec potencjalnego obrońcy, ale kontakt był przekonany, że ON może pomóc.

Strzelec znalazł cel, wszystko tak jak zleceniodawca powiedział. Krzyżyk spoczął na czole celu. Po chwili spłynął na korpus. Palec dotychczas spoczywający na osłonie spustu przesunął na spust. Uspokoił oddech, wszedł w rytm idącego celu i powoli ściągnął spust.

Dwain poczuł uderzenie w lewą pierś, nie był ułomkiem, ale obróciło go wokół własnej osi. Potem ugięły się pod nim nogi i pociemniało w oczach.


Miami, bungalow nr 54
Zcirw nie zdążył się odnieść kolejnego zwycięstwa nad prymitywną maszyną do wyświetlana obrazów zwaną t’elevizorem gdy usłyszał pukanie do drzwi. Rzucił prymitywne ustrojstwo zwane pilotem na fotel i ruszył otworzyć. Pewnie znowu o czymś zapomniał, a brzuchaty cieć przyszedł mu dupę zawracać.
Otworzył drzwi i zamarł, najwyraźniej cieć zmienił taktykę i zatrudnił kogoś od stosunków z gośćmi. A do takich Zcirw zamierzał doprowadzić i to kilkukrotnie widząc kto stoi na progu. Kształtne piersi opinane przez czarną koszulkę, pięknie wyrzeźbiony brzuch prześwitywał, przez podświetlony słońcem materiał. Szeroki wojskowy pas podtrzymywał jeansowe szorty.
Wzrok z trudem podniósł się w górę tylko po to by zobaczyć własną twarz odbitą w aviatorach. Ostre kości policzkowe, kpiący uśmiech i białe, krótkie włosy. Widział ją po raz pierwszy, ale nie pierwszy raz takie jak ona. Coda. Nawet nie zauważył gdy machnęła ręką w czarnej rękawiczce sięgającej łokcia. Ostrzy jak brzytwa nóż pomknął na spotkanie celu. Ostrze zagłębiło się między oczy przyszpilając ofiarę do futryny drzwi.


Nowy York
Wiatr szarpał znoszonym prochowcem stojącego na krawędzi dachu mężczyzny, odsłaniając pancerz. Ale on się nie przejmował. Skrytość nareszcie nie miała już znaczenia. Zresztą na tle nocnego nieba i z racji zbliżającej się burzy był na dachu praktycznie niewidoczny. Widział swój cel.

Dwanaście pięter niżej James Alderman szedł boczną uliczką rozglądając się nerwowo. Nie miał pewności, ale chyba ktoś go śledził. Prawie na pewno, po tym co zrobił wcale się nie dziwił, że szef chciał go widzieć.

Mężczyzna na dachu pochylił się do przodu i runął w dwunastopiętrową przepaść. Ziemia zbliżała się gwałtownie, ale to zdawało się nie robić na nim wrażenia. Alderman szedł niczego nie podejrzewając.

Ledwo Alderman przeszedł pod nim z pleców spadającego mężczyzny wykwitły energetyczne skrzydła, niczym anioł zagłady zawisł metr nad ziemią, dzierżąc w dłoni zakrzywione ostrze.

Nagły blask z tyłu sprawił, że Jamesowi stanęły wszystkie włosy na karku. Błyskawicznie odwrócił się i zamarł zdziwiony. Nagle skrzydła zwinęły się pozostawiając jedynie powidok na siatkówce oka. Błysnęła szabla i bryzgnęła krew.


Baltimore, pokój hotelowy
Mike ruchem głowy odrzucił z oczu zdarty pociskiem płat skóry i pociągnął za spust. Napastnika zdmuchnęło za barierkę schodów. Wprost na nadbiegających kolejnych wrogów. Cage miał tylko sekundy. Słyszał trzask wybijanego okna w pokoju. Zerwał się i rzucił w kierunku zsypu na bieliznę, skoczył głową w dół w momencie gdy pociski zaczęły rwać tynk wokoło niego. Wypuścił broń, która zniknęła i starał się zaprzeć rękami o ściany. Niewiele to pomogło, chwile potem rąbnął do kosza z brudną pościelą.

Wygramolił się i rozejrzał. Na pewno obstawili wszystkie wejścia… spojrzał na kratę odpływową w betonowej podłodze pralni. Wyrwał ją i bez namysłu wskoczył.


Miami, bungalow nr 54
Zcirw zastygł chyba na pięć sekund zanim uzmysłowił sobie, że stoi przyklejony do drzwi wciąż czując na policzku powiew przelatującego noża i wpatruje się w brodatego kolesia w hawajskiej koszuli zwisającego z futryny tylnych drzwi bungalowu.
- Chcesz żyć? To chodź ze mną. Jest ich tu więcej.
I faktycznie zza domu usłyszał jakieś szybkie kroki.
- Tylko trzech, nie ma co się nimi martwić - szybko odzyskał panowanie nad sobą i mówiąc to odwrócił się placami do rogu zza którego mieli wybiec. - Ogrodnik tam rzadko zagląda. - tupot stóp ucichł, za to rozległ się szelest krzaków. Chwilę potem rozległ się ryk ognia.
Zcirw spojrzał przez ramię, płonące pędy wypadły zza rogu zwijać się od żaru na chodniku.
- Czekasz, aż twój konar zapłonie? - Coda złapała Zcirwa za ramię i pociągnęła za sobą. Ten jednak wskazał inny kierunek.
- W krzaki! - zaproponował.
- Wytrzymaj albo lej w biegu - warknęła Coda.
- Nie o to chodzi - odparł - Tam nikogo niema. Wiem... co widzą rośliny - gdy tylko to powiedział zdał sobie sprawę, że nie zabrzmiało to zbyt dobrze.
- Dobra, prowadź - szybko oceniła sytuację. - Tylko nie mów, że z nimi rozmawiasz.
Kherubim pierwszy dopadł krzaków i rozchylił gąszcz zapraszając nieoczekiwaną sojuszniczkę. Ta wpadła w krzaki nie zwalniając… a żaden z liści nawet nie drgnął przy tym.
Zcirw sekundę trawił uczycie nie bycia jedynym wyjątkowym w kwestii krzaków, a potem sam wskoczył w gąszcz nie poruszając nawet listkiem. Dogonił ją kilka chwil później i ramię w ramię popędzili przez chaszcze. Nagle biegnący u boku cody Zcirw zniknął. Z tyłu dobiegły ją dwa słowa. Słowa, które usłyszał od robotników zrywających azbest.
- Kurwa mać! - powinien patrzeć przed siebie zamiast oglądać wybawicielkę z różnych i zmiennych perspektyw. Wisiał na siatce, czując jak metalowe oczka odbijają mu się na twarzy.
Odskoczył w tył i złapawszy gałąź, podciągnął się i zaraz był po drugiej stronie.


Baltimore, Swann Park
- Cieszę się, że ci się udało - Głos w słuchawce był równie radosny i beznamiętny jak zawsze - Przed tobą jest budynek, na dachu znajdziesz futerał, w środku jest broń i zdjęcie. Jeden strzał w pierś. Potem zostaw broń i idź do celu, w kieszeni powinien mieć paczkę. Weź ją. Odezwę się potem.
Cage wbiegł po schodach na dach. Rozejrzał się i szybko znalazł za kominem futerał. Otworzył go i spojrzał na zdjęcie leżące na częściach karabinu ulokowanych w wycięciach w gąbce.

*

Cage obmacywał kieszenie celu, kiedy doszło do niego, że coś jest nie tak. Cel żył, do tego nie miał nic w kieszeniach.
Zadzwonił komórka. Szybko odebrał i usłyszał:
- Dobra robota, ostatni raz rozmawiamy przez telefon.
Zza budynku wynurzył się czarny helikopter siekając mrok szperaczami. Po chwili dokładnie oświetlił ofiarę i jej zabójcę.


Nowy York
Wyskakujący z boku czarno ubrany osobnik wrzasnął gdy ostrze pozbawiło go dłoni. Ostatni skurcz mięśni włączył trzymany paralizator. Ciągnąca za sobą warkocz krwi dłoń z iskrzącym paralizatorem zatoczyła łuk i upadła.
- Jak nie chcesz załapać się na państwowy wikt, rób co mówię! - warknął Huzzar, rozrąbując zamek w zamkniętym obok sklepie. Złapał za ramię Aldermana i pchnął go na drzwi, a sam odwrócił się i skulił w sobie owijając energetycznymi skrzydłami niczym kokonem.
Wpadający do środka James usłyszał kilka serii z broni automatycznej. Potykając się w półmroku szukał drugiego wyjścia. W końcu wymacał futrynę.
- Odbij to, suko! - usłyszał jak rzucił kozacko jeden ze strzelców. Chwilę potem eksplozja wrzuciła do środka tajemniczego sojusznika wraz z drzwiami.
Nie myśląc wiele James gestem przewrócił jeden z regałów barykadując drzwi. Ceramiczne kotki i pieski z grzechotem rozpadły się na kawałki.
- Chodu! - złapał za ramię wstającego Huzzara i skoczył do drugich drzwi.
Kolejny granat rozniósł szafę i zrobił z kawałków ceramiki idealne odłamki, które z wizgiem rozpruły ścianę.


Baltimore, Swann Park
Dwain czuł jak ktoś szpera mu po kieszeniach, ale nie mógł nic zrobić. Łeb bolał go niesamowicie, a przy każdym oddechu kuło go w płucu. Ktoś koło niego rozmawiał przez telefon. Nagle zaczął go szarpać za ramię.
- Dać go do telefonu? Przecież przed chwilą go miałem kropnąć - ktoś warknął, a potem przyłożył mu słuchawkę do ucha.
- Rusz dupę i zabierz kolegę. Ridgleys Cove, po drugiej stronie rzeki - zasugerował Głos w słuchawce.



------------------


Kilka godzin później
Coda wprowadziła Zcirwa bocznymi drzwiami do starego magazynu. Poprowadziła kherubima między kontenerami do niewielkiej kanciapy. W środku ktoś był. Otworzyła bezceremonialnie drzwi i zastała Huzzara z kaszanką w połowie drogi do ust i obcego faceta pijącego wodę.
- Szef jest?
Huzzar pokręcił głową i ugryzł kęs kaszanki. Kiwnął głowa na powitanie Zcirwowi i gestem zachęcił by się rozgościł. Nie zdążył. Drzwi ponownie się otworzyły i wszedł rosły człowiek ubrany w bojówki, płaszcz od Armaniego, do tego koszulka z lumpeksu. Za nim wszedł spory facet, z ruchów poznać było można, że chyba wojskowy oraz koleś z niewielkim brzuszkiem.
- Jesteśmy wszyscy - oznajmił.
- Lord Rev - przedstawił Huzzar - szef.
- Bez ceregieli
- powiedział - jesteście tu bo was potrzebuję a wy macie kłopoty. Kłopoty, które ja mogę rozwiązać. To Huzzar, moja prawa ręka, on będzie dowodził zespołem i on będzie odpowiadał przede mną. Wy odpowiadacie przed nim.
Popatrzył po wszystkich.
- Zastanawiacie się jak was zmuszę do tego. Wcale. Jeśli chcecie odejść, droga wolna. Ale niewiele czasu upłynie jak przeszłość po was sięgnie. Mara ma najjaśniejszą sytuację, wie kto i dlaczego dybie na nią. Dołączając przestanie być samotnym strzelcem, brużdżącym swoim byłym siostrom. Pracowałaś dla mnie kilkukrotnie przy zdobywaniu pewnych rzeczy i wiesz, że zawsze dotrzymuję umowy.
Przeniósł spojrzenie w bok.
- James Alderman, błyskotliwy ale popełnił głupi błąd. Ktoś się doliczył, że czegoś brakuje, prawda? I nie może pan już tego oddać. Tu rozwinie pan swoje umiejętności, a mi potrzebny jest ktoś bystry.
- Cage, nasza znajomość jest długa, choć widzimy się pierwszy raz. Wcześniej potrzebowałem najemnika, teraz potrzebny mi żołnierz. Pracownik. Wcześniej nie miałem powodu troszczyć się o twój problem. Teraz w czasie wolnym, będziesz mógł skorzystać z części moich zasobów, może to ci coś pomoże.
Spojrzenie spoczęło na Zcirwie.
- Zastanawiasz się co tobie mogę zaoferować? Życie. Przybyłeś tu legalnie, zrobiłeś wszystko jak trzeba, przedstawiłeś się… a kilka chwil po wyjściu Majestrosa ktoś chce cię zabić. Przypadek? Powinieneś to mu zgłosić, prawda? Tylko jest małe ale. On się zmienił ostatnio. To drobiazgi i mogą umknąć komuś kto go nie zna od dawna. Podejrzewam, że ktoś się pod niego podszył. Wolę tą wersję, bo wierzenie w to, iż oszalał oznacza o wiele większe kłopoty. Każdy nie związany z nim bezpośrednio kherubim zniknął. Przemyśl to.
W końcu spojrzał na Dwaina.
- Nie, to nie on na ciebie dybie. Wydział Zagraniczny postanowił zwiększyć swój zasięg i ktoś z twoimi talentami by im się przydał. Rzecz jasna pod kontrolą. Podczepili ci nanotechnologiczny marker. Znali nie tylko twoją lokalizacją, ale i widzieli wszystko w około w promieniu 20 metrów. Nie wiem jeszcze skąd mieli taką technologię, ale moje źródła pracują nad tym. Teraz jesteś bezpieczny, podziękuj Cage’owi. Zaaplikował ci szczepionkę.
Dwain skrzywił się na wspomnienie “aplikacji”. Zerknął też znacząco na dziurę w marynarce.

- Nie będę was oszukiwał, praca dla mnie będzie niebezpieczna, ale dbam o swoich ludzi. Zapewne skrzyżujecie ścieżki z Wydziałem Zagranicznym* jak i innymi specjalnymi grupami. Decydujcie, czekamy na dachu.
Huzzar przełknął ostatni kawałek kaszanki, zgarnął okruchy ze stołu i zwinął papier. Wychodząc za Revem celnym rzutem posłał go do kosza.

Pozostali popatrzyli po sobie. Pozostało tylko podjąć decyzję. Niektórzy mieli podejrzenia, Dwain i Zcirw spojrzeli po sobie zastanawiając się czy ten drugi też ma wrażenie iż lord Rev jest ich rodakiem. Jego imię nic im nie mówiło. I raczej nie działał tu oficjalnie… o ile był kherubimem.




* Użyłem polskiego tłumaczenia International Operations, które pojawiło się w komiksach Wild Cats wydanych w Polsce.
Zostawałem Wam decyzję co do dołączenia do ekipy Reva, ale wszyscy wiemy, że to fikcja :P Więc w poście oczywiście się zgodzicie, jak to umotywujecie to Wasza sprawa. Ponadto opiszcie się, to co inni widzą, mogą wyczuć.

Ruszajmy i obyśmy w tym samym składzie za cztery lata świętowali zakończenie

I małe marzenie MG, jakbyście na avatary użyli obrazki Jima Lee (jest jednym z ojców Wild CATS i pośrednio całego uniwersum), to wprawiło by mnie to w tak dobry nastrój, że nie okaleczył bym nikogo przez 3 moje posty!

 
Mike jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172