Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-05-2008, 23:17   #31
 
Josonosimiti's Avatar
 
Reputacja: 1 Josonosimiti nie jest za bardzo znany
- Pobudka Słoneczka!-
- Gaaaah! -

Elf zerwał się ze snu i wstał na nogi. Oddychał ciężko i był zdezorientowany. Słyszał głos demona. Denerwowały go jego możliwości nawiedzania ich z planu mgieł. Przeciągnął się i podszedł kilka kroków, aby przekonać się, że przesadził wczoraj z alkoholem. Chciał iść do przodu ale jego organizm, pracował jak chciał, i to z pewnym opóźnieniem.

Zauważył swoich kompanów wstających i rozmawiających. Miał zamiar podejść do Kejsi gdy nagle gruda błota uderzyła go w plecy.

- Auć! - Wyrwało się z gardła Estre. Rozejrzał się i nie zidentyfikował od kogo dostał.
Był najwyższy czas na wyruszenie w podróż.

Słońce przedzierało się przez korony drzew i padało na ubrania drużyny. Znajdowali się w lesie, więc nie było mowy o strasznym gorącu. Przyroda dawała przyjemny chłodek. Wiatr też robił swoje. Estreiche czuł się świetnie. Przechodząc obok drzew dotykał ich kory, i czuł tętniące w nich życie. Jego przyjaciele odganiali się od insektów i gałęzi. Elf nie miał takich problemów. Gałęzie omijał zręcznie jak tylko to było możliwe, dla elfa na porządnym kacu. Natomiast robactwo, jak zwali je ludzie, nie zaczepiało Estre. Elf był częścią lasu, lecz stał wysoko w hierarchii. Przyroda dodawała mu sił.

Szli długo i niektórym niewygody dawały się we znaki. Estreiche podziwiał dzikie zwierzęta, których jeszcze nie znał. Widział w ekosystemie coś cudownego. Ich podróż byłaby monotonna, gdyby nie dziwne zachowanie amuletu Barabaka, z którego wydobyło się źródło białego światła w kształcie smoka. Elf odebrał to jako dobry znak od Lavendera.

Las się przerzedzał, a roślinność stawała się mniejsza i młodsza. Po paru minutach natrafili na drogę. Estreiche chciałby jeszcze pozostać w lesie, lecz ich celem było miasto.

Wyczulony wzrok elfa dostrzegł w oddali duży wóz handlowy. Gdy zbliżyli się do niego na odległość kilkudziesięciu metrów, dało się dostrzec więcej detali. Przy wozie leżał zabity, a raczej rozszarpany koń. Nie był to przyjemny widok dla elfa. Czuł więź z istotami żywymi. Cierpiał gdy te cierpiały. Taka już była jego mentalność.
Zauważył cieniutkie podłużne ślady na piachu. Wyglądało to jak ślad pozostawiony przez miotłę.

"Coś mi tu nie pasuje." Estre wyciągnął miecz i trzymając go mocno w prawej dłoni, wyszedł przed towarzyszy. Do wozu zaraz wyskoczył Revan i Barabak. Estreiche dopiero teraz zauważył potęrzny łuk orka. Wyższy od samego właściciela. Musiał mieć potężny naciąg. Elf nigdy nie korzystał z łuku. Oczywiście strzelał z niego niejednokrotnie w swojej młodości, jednakże nie było to tym co sobie upodobał. Widać było że Barabak również odczuwał skutki wczorajszego ogniska. Napięcie łuku wyraźnie sprawiało mu trudność. Szedł niezgrabnie. Wypuścił niechcący strzałę, która wbiła się w piasek obok drowa. Impet uderzenia wywołał chmarę podrzuconego sypkiego piachu. Elf wykalkulował, że gdyby strzała zboczyła i trafiła w towarzysza, zostałby on pozbawiony nogi. A raczej miałby ją w postaci odłamków kości i rozszarpanych włókien mięśniowych trzymających się na strzępach skóry.

Nie podchodził bliżej. Jak na mały wóz było tam wystarczająco dużo osób. Zresztą ten kto zabił konia napewno nie właziłby pod plandekę.

- Miejcie oczy szeroko otwarte i nie zapominajcie, że jesteśmy na otwartej przestrzeni. Pilnujcie się wzajemnie. - Estreiche podszedł do dziwnych śladów i rozgarnął ziemię, w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Piasek był wyraźnie nagrzany. Czy mógł się tak rozgrzać jedynie od słońca?
 
Josonosimiti jest offline  
Stary 17-05-2008, 13:52   #32
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
- Pobudka Słoneczka!
Druid nie rozpoznał kto go budzi i nie wiele go to obchodziło. Odwrócił się na drugi bok i mruknął tylko.
- Do Veriona daj mi spać.
Dopiero po chwili zrozumiał, że kazał iść w diabły dla diabła. Zrezygnowany wstał i wymacał kij. Nic więcej nie miał ze sobą. Avadriel już poleciał w las. Młodzieniec, czekał aż reszta drużyny wstanie/spadnie z drzewa/przestanie zarzucać sobie homoseksualne zapędy i ruszył wraz z nimi.

Las jak las, Levin mimo, że niewidomy był przyzwyczajony do podróży przez niego. Kijem odpędzał się od gałęzi a robactwo przyjmował jako zło konieczne. W myślach słuchał narzekania Avadriela na papugi. Niestety kruk był daleko i żeby się z nim porozumieć Levin musiał odtworzyć swój umysł. Niestety bo jego pradawna krew była wyczulona na ból zwierząt a właśnie podczas tyrady Avadriela jakieś zwierze zginęło i to niezbyt delikatnie. Levin odruchowo wzniósł "mury obronne" wokół swojego umysłu, odcinając się zarówno od kruka jak i bólu. Same wydarzenie nie było niczym nadzwyczajnym, takie sceny ciągle zdarzały się w lesie. Dalszą drogę Levin spędził przysłuchując się towarzyszom, szczególnie śpiewającej chimerce.

W końcu doszli do drogi. Droga zmieniła w ich podróży tylko tyle, że zamiast przedzierać się przez las szli po drodze. Levin wyczuwał kolejny jak po wozie. Niedługo zobaczyli i wóz. Zobaczyli odnosiło się i do Levina bo gdy tylko się zatrzymali wyczuł napięcie. Coś się stało. Opuścił mury i od razu spojrzał oczami kruka. Nie musiał go nawet o to prosić, rozumieli się bez słów a dokładnie bez myśli. Wóz przy którym tłoczyli się dwaj biali wojownicy i człowiek-kruk, rozbebeszony koń (czy to jego ból słyszał?) i oczy. Oczy w krzakach nad którymi leciał kruk. Za oczami delikatna sugestia, wilka lub dużego psa.

"Co zrobić? Sam nie mogę efektownie sprawdzić. Dwójka jasnych wojowników homoseksualistów była na ciężkim kacu podobnie jak elf-fanatyk. Zostaje milczący wilkołak i Kejsi, która była na drzewie."
"Ja mogę sprawdzić."
"Ale nie sam, poproszę kogoś z fioletowych. Demon i Tygrys mówili sensownie. Pokaż mi gdzie są."
Gdy tylko kruk pokazał Levinowi miejsce pobytu Astarotha i Teva druid podszedł do nich i powiedział tak, żeby wszyscy słyszeli.
-Coś przyglądało nam sie w tamtych krzakach nad którymi kołuje Avadriel. Wilk lub pies. Nie pytajcie skąd wiem.
 
Szarlej jest offline  
Stary 17-05-2008, 14:08   #33
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Rozmowa powoli kończyła się. Główno napędzający dysputę, pijani poszli spać. Oczywiście byli to Waldorff i Barbak, zaś Astaroth nie zabierał głosu. Ravist najbardziej liczył się ze zdaniem tejże trójki, gdyż posiadali oni największą wiedzę w swoich dziedzinach.
Ravist siedział przy ogniu, uporczywie wpatrując się w niego. Najchętniej widziałby tutaj teraz ogień o czarnym zabarwieniu. Jego ogień. Już nie długo jego plany staną się rzeczywistością. Tak długo się do tego przygotowywał. Tak długo.
Odkąd połączył się z Tevem, cały czas odkrywał swoje ciało. Już w pierwszych chwilach dokonał kilku zdumiewających odkryć. Cały czas odkrywał nowe rzeczy, które cierpliwie udoskonalał. Tak wiele już zbudował. Podczas walki z Rithem zaryzykował wszystko, co stworzył dla większej korzyści. Wszystko postawił na jedną kartę, by w końcu opłaciło się to z nawiązką.
Cierpliwości. Powtarzał sobie ciągle, kiedy jej brakowało i nagle znajdowały się nowe pokłady, z których mógł korzystać niczym umierający z pragnienia na pustyni, znajdujący oazę.
Powstało już wiele projektów, z których został wybrany tylko jeden, lecz projekty te nie zostały zniszczone. Umieścił je w pokoju na półce. W tym samym pokoju wisiała ognista materializacja projektu. Tak mało brakowało, żeby cel został wypełniony.
Zostały tylko detale do poprawienia, szczegóły techniczne, gdyż wszystko, co mógł przygotować, było już przygotowane.
Ostatnie kroki. Już widać było linię mety. Jednakże Ravist nie był głupi. Wiele razy był świadkiem zbyt wczesnej pewności, która obracała w niwecz wieloletnie przygotowania. Wieloletnie, zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. On pozostanie uważny aż do końca, a nawet dłużej.

Nagle zobaczył, że wszyscy już śpią, zaś przy ognisku został tylko Astaroth. Wstał, więc i podszedł do jednego z najwyższych drzew i wdrapał się na sam szczyt, skąd był doskonały widok na otoczenie oraz jeszcze lepsza osłona.

~Twoja kolej. Ja mam jeszcze prace do wykonania-westchnął Ravist.
~Jaki spryciarz, oddaje mi kontrolę, żebym poszedł spać! Niedoczekanie!-warknął Tev.
~Jutro będziesz potrzebny, więc musisz być w pełni sił-odparł ze spokojem Półelf.
~Niech ci będzie, ale ostatni raz-przekł z groźbą w głosie, na co Rav pokiwał głową, siedajac przy biurku, gdzie od razu zaczął coś pisać.

Tymczasem Tev położył się wygodnie na rozłożystej gałęzi, zastanawiając się co zamierza Ravist. Przecież Ravist był nim, a on Ravistem. Jak, więc było możliwe, by nie znał jego planów, zamierzeń, myśli? Było to niezwykle dziwne, jednakże nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż sen zaczął dominować w ciele, aż oczy zamknęły się...

Nagle obudził go jakiś hałas. Zeskoczył, więc z drzewa z Ilonthem w dłoni. Uśmiechnął się sadystycznie myśląc, kto byłby tak głupi, żeby wedrzeć się tutaj. Widział już nawet głowę odłączoną od ciała napastnika. Tak. Był to całkiem przyjemny widok.
Ku swemu zdumieniu odkrył, że wszyscy śpią, a w tym Astaroth.
-Zabij go!-wyszeptał ktoś tuż za nim. Słysząc to, odskoczył z rykiem wściekłości. Jak to było możliwe, że nie usłyszał niczego? Przecież jego uszy powinny wychwycić lisa skradającego się do ofiary.
Tev odwrócił sie z furią wypisaną na pysku, gotowy ciąć, gdy zobaczył... siebie!
Ten drugi on wyglądał zarówno jak on oraz zupełnie inaczej. Był to tygrys identyczny do niego, jednakże nie miał na sobie czepca, zaś do naramienników miał przypiętą czarną pelerynę. Jego sierść była całkowicie czarna. Była tak ciemna, że zlewał się z nocą nawet dla jego oczu zdolnych zauważyć doskonale wyszkolonego skrytobójcę w nocy w cieniu. Kolejną różniącą ich cechą była broń. Ilonth Czarnego Tygrysa nie miał pastorałowatego ostrza. Było ono wydłużone tak, że kojarzyło się z kosą.
Jednakże największą różnicą były krwistoczerwone, świecące, sadystyczne oczy.
-Zabij go i pochłoń. Będziesz potężniejszy-mówił, chodząc powoli i bezszelestnie dookoła Teva.
-On ma rację-usłyszał za sobą głos Ravista, ale również jego nadejścia nie usłyszał, więc odskoczył.
Rzeczywiście stał tam Ravist ze swoim kosturem w ręku, zaś kaptur miał opuszczony. Był identyczny do prawdziwego Półelfa, jednakże różniły go przynajmniej dwa szczegóły. Jego kły były wyraźnie dłuższe i przypominały Wampirze, a także oczy nie były takie same. Ravist posiadał czarne, niezgłębione i tajemnicze oczy, zaś ten, czerwone i sadystyczne.
-Zabij Anioła za zniewagę! Nie pamiętasz jak podstępnie zaatakował cię?-kusiła kopia Rava.
-Zabij Kejsi za podstępny atak. Waldorffa za zmiany, jakie dokonał. Zabij wszystkich i pochłoń, a posiądziesz potęgę...-mówiła kopia jego samego.
-Droga do niej wiedzie różnymi ścieżkami i to nam samym oceniać, która jest właściwa oraz najlepsza-wydawało mu się, że to Ravist przemówił jego ustami, podczas gdy on pozostawał w gotowości do ataku.
Kopia Ravista uśmiechnęła się sadystycznie, odsłaniając swe długie kły. Kopia Teva zaryczała donośnie.
-W takim razie ty zginiesz!-rzekli jednocześnie, mnożąc się. W końcu dookoła Tygrysa stało kilkadziesiąt Tevów i Ravistów. Wiedział, że samemu będzie mu ciężko. Dziwne było też to, że nikt dookoła się nie obudził.
-Peran falgarte!-usłyszał głos, zaś kopie zapłonęły czarnym ogniem. Był to właściwy czas. Skoczył do przodu, jednym cięciem ścinając pięć głów. Czarne pioruny strzelały z jednego kierunku, pochodzącego z ziemi, lecz widok zasłaniały mu kopie, które ze wszelkich sił próbowały się ugasić. Wkrótce wszyscy leżeli na ziemi, płonąc czarnym ogniem i promieniując czarnymi błyskawicami.
Zobaczył, że źródłem zaklęć jest Ravist. Prawdziwy. Nagle czarny ogień i piorunu podniosły się z ciał i pomknęły ku Półelfowi, trzymającemu kostur w rękach, trafiając i znikając w czarnym krysztale laski.
-Czy ja muszę występować w twoich durnych snach? Mam pełno pracy!-wściekał si Półelf.
-Wybacz, ale to nie moja wina!-wrzasnął Tev.
-Pobudka Słoneczka!-usłyszał wrzask.

-Pobudka Słoneczka!-wrzasnął Verion, a Tev stoczył się gwałtownie z gałęzi, drąc się jak spanikowany kot. Szczęśliwie wylądował na czterech łapach, ale to tylko dzięki szczęściu. Zobaczył, że jest ranek i zdziwił się, że spał aż tak twardo. Przecież tygrysy mają niezwykle płytki sen...
Dołączył do pozostałych, zbierających się. Waldorff i Barbak mięli potężnego kaca, co było bardzo widać.
Nagle Verion znowu przemówił, ale do Thomasa i wyraźnie miał coś do Anioła.

~Znam tą bajkę o Hiobie-rzekł od niechcenia Ravist, przejmując kontrolę jednakże tylko na chwilę.

Ravist nie zgadzał się ze słowami Veriona odnośnie wojen. Był zdania, iż Verion nie jest w tej sprawie obiektywny, gdyż był panem starego Chaosu, który toczył wojny z Bielą. Być może nawet mu się to podobało. W tej sprawie nie był wiarygodnym źródłem informacji. Być może było w tym coś z prawdy, jednakże Półelf był przekonany, że w wielu kwestiach Demon myli się przez swój brak objektywności.
W pewnym sensie zgadzał się, że stare przeżytki powinny odejść, żeby dać szanse nowym bytom. Nie wszędzie się to sprawdzało, jednakże w kwestii Chaosu było to prawdą, z którą się zgadzał.
Jednakże według niego nie było prawdą, że Biel i Chaos zostały stworzone, żeby prowadzić ze sobą wielką wojnę i inne bitwy. Zostały stworzone jako siły przeciwstawne, by zachodziła równowaga światów. Zachwianie równowagi groziłoby katastrofą, więc muszą współistnieć, by równowaga została zachowana, a nie niszczyć się. W ten sposób następuje zachwianie naturalnej równowagi.
Nie zgadzał się również, że Chaos jest złem ani wcielonym, ani po prostu złem. Był po prostu innym poglądem na rzeczywistość i siebie samego, niż Biel, zaś każdy pogląd powinno się szanować. Biel powinna szanować Chaos, a Chaos Biel, jako, że są odmiennymi poglądami i czynami. Trzeba było to zrozumieć, jednakże dla wielu przekraczało to możliwość zrozumienia. Skrajnym przypadkiem byli fanatycy po obydwu stronach.
Kolejnym stwierdzeniem, z którym połowicznie się nie zgadzał było to, że mógłby pozabijać połowę z nas. Jego na pewno nie. Dlaczego? Z kilku powodów. Miał silnych sojuszników w drużynie i kilkoro wyznawców Bieli, którzy ruszyliby na niego. On sam również nie byłby bezbronny w obliczu Demona, ale postanawiał nie rozdrabniać się.
Nie zgadzał się również ze stwierdzeniem, że Chaos nigdy nie działa jak Biel, a Biel jak Chaos. Wykonując to samo działanie byłoby to prawdą, ale to jedyny, specyficzny przypadek. Biel w swoich niektórych działaniach zachowuje się cechami typowymi dla Fioletu. Działało to również w przeciwną stronę.
Podczas wzmianki o niewoli u Mistress uśmiechnął się tajemniczo. On nie da się zamknąć. Niewątpliwie. Miał już nawet na to sposób, jednakże trzeba było doprowadzić do ukończenia celów obu drużyn w tym samym czasie, by inni nie cierpieli.
Kolejną sprawą, z którą się nie zgadzał była wzmianka o katastrofie połączenia Bieli i Chaosu. Zdecydowanie było to wątpliwe. Tutaj Verion był zapewne najmniej obiektywny i Ravist wraz z Tevem postanowili go nie słuchać w tej kwestii.

~Wracam do obowiązków-mruknął Ravist, a Tev z powrotem przejął kontrolę.

Ruszył przed siebie za pozostałymi. Wokół była naprawdę ładnie, lecz bez przesady. Wszystko miało swoje granice i wkrótce wszystko to znudziło się Tevowi przechodząc w obrzydzenie.
Nagle bardzo wyraźnie poczuł zapach krwi i gwałtownie zatrzymał się. Jako doświadczony łowca błyskawicznie zlokalizował kierunek z jakiego dochodził zapach oraz ocenił odległość jaka dzieli ich od owego zapachu.
Błyskawicznie wystrzelił w tamtym kierunku, wywijając dawnym Ilonthem na krzyż, torując sobie przejście.
Wiatr zmienił kierunek, lecz Tygrys wiedział, w którą stronę podążyć i biegł w tamtym kierunku. Drobne gałązki, których jego broń nie dosięgnęła, były niezwykle irytujące, uderzając go w pysk.
W końcu drzewa przerzedziły się, ukazując drogę. Tutaj zaczekał chwilę nie chcąc rozdzielić się z towarzyszami. Wydawało mu się, że zapach krwi dochodził z lewej strony, więc ruszył tam, gdy tylko drużyna pojawiła się za nim.
Nagle zobaczył porzucony wóz na skraju drogi. Ostrożnie podszedł bliżej, gdzie leżało źródło zapachu krwi. Martwy koń z rozoranym karkiem i brzuchem, zaś wokół wozu ziemia była zamieciona. Widoczne były tylko ślady kopyt i kół urywające się nagle.
Grunt to zidentyfikować zagrożenie. Podpowiadał mu instynkt, więc zaczął wykorzystywać wszelkie zmysły, by określić jak najdokładniejsze dane sprawcy, w tym jego aktualne położenie lub stronę, w którą podążał lub podążali.
Przy okazji chodził ostrożnie, oglądając otoczenie. Ciekawy był co było przyczyną napaści oraz co zostało ewentualnie zrabowane. Chciał jak najuważniej zbadać otoczenie nie tylko wzrokiem...
-Coś przyglądało nam sie w tamtych krzakach nad którymi kołuje Avadriel. Wilk lub pies. Nie pytajcie skąd wiem-rzekł Levin, a Tev pokiwał głową. Dlaczego tego nie dostrzegł? Postanowił zrobić to co wcześniej miał zamiar zrobić, uważając na to owe coś, po czym sprawdzić to.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 17-05-2008 o 14:10.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 17-05-2008, 20:29   #34
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Otworzył oczy. Na moment przed tym jak Verion rozpoczął swe radosne trele i obudził resztę. Drow spał siedząc po turecku, więc był, dość wystawiony na "ostrzał" w postaci grudy zbitego błota, która, gdyby nie jego wyczulone zmysły i refleks z pewnością uderzyła go w głowę. Schylił się i zamiast niego oberwał elf o imieniu Estreiche. Szczęście w nieszczęściu. - pomyślał ironicznie Ray'gi i obejrzał się by ujrzeć kogo celem był. Gdy zlokalizował dwójkę nieokrzesanych arogantów - Barbaka i Fungrimma, posłał temu drugiemu nienawistne spojrzenie, po czym wstał powoli i popatrzył się na ofiarę rzutu ze zgorszeniem.

Czas był na to, by adekwatnie do tego co powiedział demon, wyruszyć. Dżungla, przypadkowego podróżnika, przytłoczyłaby swym ogromem, śpiewem rzeszy ptaków, milionami wścibskich robaków próbujących dostać się pod ubranie. Drow przypadkowym podróżnikiem jednak nie był. Jego ścisły umysł umiał skoncentrować się na tych wszystkich rzeczach jednocześnie, ogarnąć je, gdyż miał świadomość, że zielone piekło, rozciągające się na przestrzeni wielu hektarów jest niczym więcej jak tylko jedną z rzeczy, przez które trzeba przejść i zostawić je samemu sobie. To było niezmienne od stuleci. Były to podstawowe nauki wpajane każdemu z początkujących psioników w cywilizacjach mrocznych elfów - uczono ich logicznego myślenia. To było tak dramatycznie odmienne od tego co prezentowało sobą tak wielu przedstawicieli ras powierzchni.

Podróż przez puszczę przebiegała szybko i sprawnie - tak jak to miało być. Nie byli już daleko od jej skraju, gdy nagle coś lub ktoś użył "fortecy intelektu" lub mocy zbliżonej działaniem do niej. Rozejrzał się, zakładając przy tym na twarz kamienną maskę. Ten ślepiec. To on wzniósł bariery... Ciekawe... Może jednak go niedoceniłem...? - zaintrygowany pomyślał drow.

Wyszli na drogę. Na pierwszy rzut oka na poboczu można było dostrzec po prostu opuszczony wóz. Na drugi, że coś leży obok niego. Jednak Ray'gi już zaraz po wyjściu z dżungli zauważył, że coś jest nie tak - wóz otaczał swąd niedawnej śmierci. Psionika kształtowała szósty zmysł. Właśnie on mu powiedział - Lepiej nie rób kroku dalej po będziesz tego żałował. - Mroczny elf za dobrze wiedział, że szóstego należy się słuchać. Bardzo mądrze. Tkwiła przed nim strzała. Widział już gdzieś te strzały.

Obrócił się z błyskiem wściekłości w oczach, lecz twarzą dalej kamienną. Za późno. Słowa Barbaka uprzedziły jego wybuch:

- Rewelacyjnie. Nie schlebiaj sobie p. poruczniku. To nie było zamierzone.
- Mów co chcesz - oznajmił uśmiechnięty szelmowsko, by rozdrażnić skacowanego orka - Dla mnie, to dalej dobry pretekst by usunąć kogoś nie wygodnego. - drow uniósł prawą brew kpiąco w kierunku zielonego i odwrócił się do wozu.

Wóz jednak był opuszczony, ale zgodnie z przypuszczeniami koń pociągowy nie żył - najprawdopodobniej coś zamierzało go zjeść, lecz wyczuło obcych. Wtedy odezwał się Levin.

- Coś przyglądało nam sie w tamtych krzakach nad którymi kołuje Avadriel. Wilk lub pies. Nie pytajcie skąd wiem.

- Oczywiście. I myślisz, że wilk lub pies zagryzł by to zwierze ? - zapytał sarkastycznie Ray'gi - A potem porwał woźnicę, hę ? Aczkolwiek doceniam rekonesans.

Drow zrobił kilka skomplikowanych gestów i wskazał krzaki. Zanim Tevonrel do nich dotarł rozstąpiły się one przed zaciekawionymi spojrzeniami reszty drużyny. Użyteczna rzecz ta telepatia. - zachichotał w duchu.
 
Mijikai jest offline  
Stary 17-05-2008, 21:59   #35
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Revan; Rzecz ma się podejrzanie. Nie, żeby wóz porzucony na skraju leśnej drogi był dziwny - może woźnica poszedł w krzaczki w nagłym napadzie sraczki? Szkoda tylko, że w międzyczasie coś zżarło konia...
Zamieciona wokół ziemia również nie jest raczej czymś, co widuje się często na leśnych drogach. Postanawiasz to zbadać. Zakradasz się; wóz jak wóz. Fuj, cuchnie. Mięso, flaki, muchy, pf. Końska sierść, resztki znaczy się. Póki co jeszcze nie swędzi, ale starasz się nie zbliżać do truchła by twoja alergia nie dała o sobie znać.
Poza śladami krwi przy koniu, wokół jest czyściutko. Zamiecione, wyszorowane, hm, dobre, naprawdę. Widać zbiry napadające na tabory są tu tak przebiegłe, że na wypady zbójeckie zabierają miotły [zapewne narodzą się z tego legendy o wiedźmach, znaczy wiedźminach].
Stoisz przy wozie. Jak dotąd ni słychu ni widu żadnego człowieka czy ludzkich szczątek, to samo ma się w odniesieniu do przedstawicieli rasy elfów i chimer.

Kejsi; Nie ufasz pozamiatanej leśnej drodze. Ktoś namęczył się zacierając ślady. Czy ktoś słyszał, żeby stróże prawa chodzili po mieście, pukali do każdych drzwi, i prosili mieszkańców, by ci odcisnęli wzór podeszwy swego buta na piasku, w celu zidentyfikowania poszukiwanego zbira?! Wszystkie buty mają takie same podeszwy. Dobra, napastnikami mogły być chimery! Mogły?! Chimery, twory Almanakh? Zresztą, nieważne. Musieliby pozamiatać cały las chcąc zatrzeć ślady!
Macasz ziemię gałęzią. Ziemia jak ziemia.
PAC! – ciśnięta gałąź klepnęła o piach. Nic.
Wdrapujesz się na drzewo.

Barbak; Fachowe testy Kejsi wykazały brak reakcji traktu na dźganie gałęzią, oraz na spadająca gałąź. Podbudowany tym ruszasz w kierunku wozu, z Maleństwem w zielonych łapkach [równie maleńkich...]. Coś ten łuk jakiś śliski dzisiaj u-uuups...!

Ray`gi: ...! Strzała koślawo wbiła się w ziemię przed tobą. Zamach! Wielki, ohydny, skandaliczny, zielony zamach! I to nieudany. Doprawdy, ci z powierzchni niczego nie potrafią zrobić tak jak trzeba. Chyba musisz ich podszkolić w kwestii zdradzieckich zamachów...

Kejsi; Docierasz na konar wysoko nad ziemią. Gąszcz przeszkadza w obserwacji większej partii terenu, ale wóz i drogę widać dobrze. Nie dostrzegasz niczego podejrzanego.

Astaroth; Przywołujesz swoją chimerkę.
- Chirp! – słychać z gęstwiny jej popiskiwanie.
Nadlatuje, siada ci na ramieniu.
Catird or birat by *HumanDescent on deviantART
Zerka na kruka Levina, zabawnie przekrzywia łepek i oblizuje się.

Levin; Avadriel nastroszył się, zatrzepotał skrzydłami i zakrakał, wskazując dziobem przedziwne stworzenie, które spoczęło na ramieniu Astarotha. Tamta chimerka oblizała się tylko i na rozkaz Astarotha wzbiła w powietrze, lecąc na zwiad.

Funghrimm; Ruszasz za Barbakiem. Ork i ta jego wędka... O, proszę, już coś zmalował! Co się dzieje z tym orkiem ostatnio?! Najpierw tuli się do ciebie w nocy, teraz jakieś końskie zaloty do drowa! Czysty skandal, na Moradina.

Levin;
- Coś przyglądało nam się w tamtych krzakach nad którymi kołuje Avadriel. Wilk lub pies. Nie pytajcie skąd wiem.

Wszyscy;
Dokładnie w tym momencie zaszeleściło w krzakach. Po lewej i po prawej. Blisko was, a potem znów kawałek dalej. Ucichło.

Levin; Oddalają się...!

Tev; Ostrożnie podkradasz się, by sprawdzić co klasycznie szeleści w klasycznych krzakach. Węszysz. Nic. Nasłuchujesz. Papugi się drą. Powoli ogarniasz pierwsze gałęzie zasłaniające ci widok. Chaszcze, chaszcze, chaszcze. Nic tu nie ma.

Astaroth; Twoja chimerka przynosi wieści z powietrza. Na południe stąd jest wybrzeże z szeroką piaszczystą plażą. Na północny wschód chimerka dojrzała jezioro i rzekę. Na zachodzie widać spore miasteczko.
Teraz jednak pora zbadać te rozklekotany wóz.

Estre; Z mieczem w ręku, czujnie ruszać za towarzyszami w kierunku wozu.

Revan; Barbak, Funghrimm i Astaroth ruszyli twoim śladem. Podbudowany wsparciem, śmielej zbliżasz się do wozu.
Pora przyjrzeć się temu bliżej. Obchodzisz wóz, zaglądasz do śro...o-OOOooo !!!

Wolf image by Ozzy-25 on Photobucket

Ryk - to nie było warczenie, szczekanie, to był ryk, dudniący na skórze i w twoich trzewiach! Szum w uszach, bezdech. Wilk w zwolnionym tempie rzucił się na ciebie, widziałeś bardzo dokładnie każdy szczegół - błysk jego złotych oczu, nitki śliny ciągnące się od kła do kła przez rozwarte szeroko szczęki. Tylko jedna myśl - sam nie wiesz jaka - protest, rozpaczliwy protest. Był olbrzymi. Olbrzymia, nastroszona kula sierści, i , jak się szybko okazało, góra zbitych, twardych mięśni.
Zwalił się na ciebie w miażdżącym skoku skoku, pchnął cię jak lekką, słomianą kukłę. Ale miałeś dobry refleks.
Kilka dużych kroków do tyłu – złapałeś równowagę, cofnąłeś prawe ramię przed głośnym trzaśnięciem szczęk. Złapałeś też zwierzę, które skoczyło, złapałeś za szczękę, wpijając zawzięcie zakończone kruczymi szponami palce w śliskie wnętrze ogromnej paszczy. Chrupnęło. A masz ty! Wilk zachrypiał, zdumiony, stojąc na tylnych łapach naparł na ciebie – jaka siła! Nie wytrzymasz tak długo. Spróbujesz wyłamać szczęki z zawiasów, pomyślałeś błyskawicznie, zdyszany, wpatrzony w dzikie ślepia, drżąc cały od wibrującego ryku bestii.

Głośny, rozdzierający powietrze świst. Wilk, niczym trzaśnięty w lewy bok niewidzialnym młotem, zaskomlał, wyrzucony w powietrze, dziwnie wykręcony upadł, wierzgając łapami i niemiłosiernie kwiląc. Cofnąłeś się, nadal oszołomiony po ataku. Wilk wywinął się, w dalekim skoku prysnął w gąszcz i zniknął.

Sapiąc nadal głośno, odwracasz się w kierunku drużyny. Barbak nadal trwa z uniesionym łukiem, lecz na cięciwie brak już strzały.

Barbak; Wciąż z niedowierzaniem wpatrujesz się w Revana, który sapiąc, powoli dochodzi do siebie. Na Paladine`a! Byłeś pewien, że widziałeś, jak jego ramię znika w wilczej paszczy! Sam nie pamiętasz już, co było potem. Łuk, cięciwa, strzała, wilk potoczył się po ziemi. Zerkasz na swe dłonie. Trzymają łuk pewnie, statycznie, ani drgnął. Trafiłeś, w samą porę, prosto w cel, trafiłeś, na Paladine`a!

Wszyscy; Z wozu dobiega kasłanie.

Funghrimm; Tam ktoś jest! Jesteś najbliżej, gramolisz się na wóz.

http://i126.photobucket.com/albums/p...rama_blood.gif

- Sh-sha...en...? – wykrztusiła chimera.
Ciężko ranna chimera. Lisie uszy, resztki poszarpanego, lisiego ogona. Zerka na ciebie półprzytomnie.
- Pomóż im... – wyszeptał.
Jęknął z bólu i wydukał jeszcze:
- Było... trzech... Shaen... Ze...Zen... i Ike... i... troll... mały troll... jest... bezbronny... po... móż im...!
Wóz zakołysał się lekko, zaskrzypiał. Barbak przystaje obok dwarfa. Oczy chimery powiększają się nieznacznie.
- Są ranni, zna...jdźcie ich, bła... khu khhhu! Po... móżcie... im... pro...szę... ja... dam... jeszcze... radę... słudzy.... Laven... pro...!

Zamilkł gwałtownie i wywrócił oczy w głąb czaszki. Wstrzymujecie oddech.
Był pogryziony, cholernie pogryziony. W brzuchu miał głęboką ranę. Ranę od ostrza, nie od wilczych kłów. Nic nie mogliście zrobić.

Wszyscy;
Zabieracie się za lepsze zbadanie okolic wozu. Szukacie śladów napastników, zaginionych chimer i ... trolla. Trolla?! Szukacie trolla?! A przy okazji wszystkiego, co ma jakąś wartość i może się przydać.

Nie jest dobrze. W chaszczach nieopodal znajdujecie resztki. Resztki kogoś. Teraz jest to kilka większych, dobrze ogryzionych kości, nie jesteście wstanie określić, czy pochodzą od jednego stworzenia, czy od kilku.

Wygląda na to, że ktoś już przetrząsnął wóz. Znajdujecie kilka beczek z mąką, żywnością, z kiszonymi ogórkami. Są też materiały na sprzedaż i drewniane zabawki dla dzieci. Pieniędzy nie ma. Najdziwniejsza jest jednak skórzana teczka. Znajdujecie w niej masę dziwnych rysunków i planów.



Chyba jeden z podróżnych był architektem lub budowniczym!

Tev; Dokładnie wszystko oglądasz i obwąchujesz. Znajdujesz kolorowy koc, który pachnie czymś... bagiennym. O, to chyba legowisko zaognionego trolla.

Wszyscy
Krążycie wokół wozu jeszcze chwilę. Ze śladów zapachowych wynika, iż troll udał się na północ.

* * *
Kiedy już załatwiliście w okolicy wozu wszystko, co było do załatwienia, ruszacie dalej, na północ. Avadriel, kruk Levina, oraz chimerka Astarotha krążą w powietrzu, wyraźnie unikając siebie nawzajem. Wracają do swych właścicieli, przekazując wieści z powietrza. Jaskinia, stadko kopytnych. Po chwili natrafiacie na owe stadko, które czmycha w popłochu w gąszcz.

Zauważacie, że coś porusza się wysoko na gałęzi okolicznego drzewa. To...elf! Elf siedzi na gałęzi, i niewielkim sierpem ścina liście kolorowych epifitów.
EVL Dark Elf by *ErikVonLehmann on deviantART
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 17-05-2008, 23:37   #36
 
Josonosimiti's Avatar
 
Reputacja: 1 Josonosimiti nie jest za bardzo znany
Estreiche był nieco zdezorientowany. Nie bardzo docierała do niego zaistniała sytuacja.

"Rozszarpane ciało konia wskazywałoby na brutalność ataku. Więc, po jaką chimerę ktoś miałby tutaj sprzątać, ślady swojej roboty?"

Elf wyprostował ciało i powoli ruszył w kierunku wozu. Towarzysze starali się zachować chicho, lecz Revan wskoczył szybko na miejsce woźnicy i zajrzał do środka.

- Ależ on jst szybki! - Este wcale nie chciał podkreślać zdolności akrobatycznych człekokruka, lecz ironicznie podkreślić jego wyrywanie się do przodu.

- Wrrrrrr grrrau ! - Przenikliwy ryk wydobył się z pod plandeki wozu i sekundę potem Revan leżał pod potężnym wilkiem.

"Nie na widze zabijać zwierząt!" Ruszył biegiem do przodu z wyciągniętym w górze falchionem. Jego uczucia co do Revana były mieszane, lecz na pewno nie pozwoli aby zginął. Coś w nim wybuchło. Dawno nie odczuwał takiego silnego podniecenia. To była walka. Tak... Po prostu dawno nie walczył. Nie oznaczało to jednak braku formy. To w końcu był elf.
W połowie drogi usłyszał brzdęk cięciwy zwalniającej strzałę. Biegł dalej. Nagle tuż obok jego barku przeleciała wielka strzała. Wyglądało to raczej na strzałę wystrzeloną z balisty niż z łuku. W myślach dziękował Lavenderowi, że ork nie odebrał mu przypadkowo życia. Metr przed wozem podskoczył i w powietrzu zobaczył jak strzała dosięga wilka odrzucając go dobre parę metrów. Zręcznie i chicho wylądował na wozie. Wilk uciekł w gąszcze. "Mam nadzieje, że przeżyje."

- Nic Ci nie jest? - "Dłonie" Revana były całe w krwi. Gotów był na wszystko. Rozglądał się wypatrując przeciwników. W wozie dostrzegł zakrwawioną sylwetkę nad którą jakimś cudem siedział już Funghrimm. Chwila zatracenia. Elf stracił panowanie nad swoim ciałem. Stał nieruchomo. Widział jak Barabak wskakuje do wnętrza wozu. "To jakaś magia?! Co się zem ną dzieje?" Widział, że w środku wywiązała się rozmowa. Chciał się ruszyć do przodu. Udzielić pomocy rannej osobie.
Zamknął oczy i rozluźnił się. Pozbierał swoje myśli do kupy. Skupił się nad prostym ruchem nogą do przodu. Po chwili dziwna blokada puściła i Elf runął przed siebie, lądując na plecach orka. Odbił się od nich jak od drzewa.
Zobaczył, że ranną sylwetką była chimera. Miała zamknięte oczy. Nie oddychała.
"Dlaczego... ?" Estreiche ukucnął nad ciałem i dłonią przykrył ciepłe jeszcze czoło. "Staniesz się jednością z bielą..."
Chwilę później wstał i rozejrzał się po wnętrzu wozu.
Kilka beczek. Jakieś worki. Wszystko porozwalane. Uwagę Estre przykuła teczka leżąca między kontenerami z żywnością. Chwycił ją i zaczął rozsupływać sznurki którymi była związana. Zżerała go ciekawość. Gdy w końcu uporał się z męczącym zamknięciem jego oczom ukazały się szkice. Projekty budynków.
"Architekt?"

Odłożył teczkę na beczkę. Z rozmów kompanów usłyszał, że było ich więcej. Wyszedł z wozu i zeskoczył na ziemię. Wszystko wydawało się dziwne. To musiał zrobić ktoś kto potrafi posługiwać się bronią, więc same zwierzęta odpadają. Zresztą mało które zwierze zabija konia i idzie dalej, zamiatając po sobie. Ściślej mówiąc, żadne tak nie robi.

Kilka minut później byli już na drodze. Kierowali się na północ. Estreiche rozglądał się na wszystkie strony w poszukiwaniu wskazówek. Tutaj na drodze słońce paliło niemiłośiernie.
Był podirytowany sytacją jaka zaistniała. Nie zdążyli dotrzeć do miasta, a już spotkali śmierć.

Wzrok Estre padł na duże rozłożyste drzewo. Było to jedyne takie drzewo w okolicy. "Że co?! Od kiedy to... ? Sierpem?!" Na jednej z gałęzi siedział elf i sierpem ścinał liście.

- Who are you? - Wyrwało się z gardła Estreiche. "Jak ja...?" Nigdy wcześniej nie słyszał takiego języka, a teraz nim mówił i wszystko rozumiał. "Coś dziwnego się ze mną dzieje. Indeed."
 

Ostatnio edytowane przez Josonosimiti : 17-05-2008 o 23:50.
Josonosimiti jest offline  
Stary 18-05-2008, 10:34   #37
 
Pandemonicum's Avatar
 
Reputacja: 1 Pandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłośćPandemonicum ma wspaniałą przyszłość
Powoli podchodził do wozu. Nienawidził takich sytuacji, trwania w niepewności czy coś zaraz go nie zaatakuje i rozszarpie, albo czy strzała nie przebije za chwilę jego gardła. Koń cuchnął, a nawet spojrzenie na jego sierść przynosiło nieprzyjemne uczucie, że zaraz cała skóra zacznie go swędzić. Skrzywił się i podszedł, uważnie, gotowy do odskoku. To go uratowało.

Ryk, przeszywający całą postać Revana, wszystkie kości, mięśnie, dochodzący do umysłu, wywołując przerażenie. Furia, odskok, staranie o życie. Potężna paszcza przed twarzą. Ślina i krew zwierzęcia na twarzy. Pazury w szczęce wilka, chwila radości. Ogromna siła naporu, chwila rozczarowania. Walka, przez parę chwil, nawet nie sekund. Walka przegrana.
Rozległ się ogłuszający świst, skowyt wilka. Revan stanął, oszołomiony, nie wiedząc, co się stało. Wilk tarzał się na ziemi, przebity był ogromną strzałą. Krukoczłek spojrzał na skacowanego orka i zrozumiał, co go uratowało. Poczuł ogromne uczucie ulgi, przed chwilą widział oczy śmierci, czuł jej oddech, a żył.

Zachwiał się, postarał utrzymać na nogach. Zdyszany, wykończony.
- Nic Ci nie jest? - odezwał się jako pierwszy elf. Revan spojrzał się na niego, uśmiechnął lekko. - Nie, nic.

Podszedł chwiejnie do orka, który zdawał się być wciąż równie oszołomiony jak Revan, poklepał mu po ramieniu, przez co musiał wspiąć się na palce.
- Dzięki, wielkie dzięki, zielonoskóry towarzyszu. - powiedział z nieukrywaną wdzięcznością, uśmiechając się, choć w uszach wciąż odbijał mu się echem przeszywający ryk. Dopiero teraz wytarł twarz. Poczuł, że mu słabo, na wszelki wypadek odszedł parę kroków i pochylił się nad ziemią. Wyrzygał piekielne kiełbaski. Z jednej strony czuł ogromną radość, z drugiej - było mu wciąż niedobrze, oszołomienie odchodziło powoli, nie spiesząc się. Krasnolud znalazł się już w wozie, chwilę później elf. Usłyszał głosy, wyprostował się i wytężył słuch.

- ...cie ich, bła... khu khhhu! Po... móżcie... im... pro...szę... ja... dam... jeszcze... radę... słudzy.... Laven... pro...!
Podszedł do wozu, zobaczył już martwą chimerę. Elf uprawiał nad nią białe rytuały, ale Revan nie był w stanie teraz myśleć o nim krytycznie. Inni zaczęli przeszukiwać wóz, Revan usiadł na trawie i przyglądał się im. Chciał się uspokoić, odrzucić wspomnienia ze zdarzeń, które działy się parę minut temu, przestać słyszeć ryk. Wsłuchał się w głosy towarzyszy w wozie. Powoli wyciszył się. Dopiero wtedy zauważył, że drużyna już rusza w drogę. Wstał, poszedł za nimi.

Spotkali elfa. Revan w normalnej sytuacji zacząłby mówić jako pierwszy, odruchowo wręcz. To jednak nie była normalna sytuacja, on też nie był w normalnym stanie. Odezwał się pierwszy elf, ale nie spotkany, tylko nasz. Odezwał się jednak w dziwnym języku, Revan słyszał go już gdzieś, ale nie rozumiał. Nie był to ewidentnie elfi. Spojrzał na Estreiche ze zdziwieniem.
 

Ostatnio edytowane przez Pandemonicum : 18-05-2008 o 10:37.
Pandemonicum jest offline  
Stary 18-05-2008, 12:18   #38
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
Kiedy Kejsi zobaczyła z góry wilka który rzucił się na Revana, krzyknęła ze zgrozą i rzuciła się w dół. To był odruch, sama nie wiedziała, co zrobi, kiedy już dobiegnie na miejsce! Gałąź trzasnęła i zaszeleściła pod nią, Kejsi zwinnie skoczyła na kolejną, i kolejną. Dopadła wreszcie ziemi i co tchu pognała w kierunku wozu. Świst strzały i pisk wilka przeraził ją, pomyślała, ze to zasadzka zbirów, i ze właśnie strzelają oni do drużyny, a Stachem jest ranny! Wyskoczyła z krzaków, odruchowo krzycząc:

Odbicie świetliste zmrożone rozkazem bieli,
Skuj swoim gładkim lustrem ciszy wrzask złych dusz,
Zduś ogień nienawiści ich umysłów i serc,
Blizzard wi....!!!

Przerwała, bo dotarła wreszcie na miejsce, i ujrzała Barbaka z łukiem. To on strzelał, to on to on! Ku jej uldze, wszyscy byli cali i zdrowi!

Inaczej miała się chimera, którą znaleźli w wozie.
- O nie, o nie, jak oni mogli!? – jęknęła przez łzy Kejsi, głaszcząc dłoń martwej chimery. – Kto to zrobił, kto mógł!?

Poczuła się winna. Już drugi raz to samo, znowu morderstwo, brak sprawcy! Ilundil! Wtedy się nie udało, zawalili sprawę, a teraz...!?
- Znajdziemy go!!! – wykrztusiła obiecująco Kejsi, nakrywając martwego kocem. – Znajdziemy, znajdziemy, znajdziemy, przysięgam na Almanakh!!! – rozpłakała się bezradnie.

Zerknęła na Satchema i resztę.
- Pochowajmy go! Może spalmy go razem z tym wozem?...

* * *
Dalsza droga minęła bardzo szybko. Kejsi wciąż rozmyślała o Ilundilu, tamtej zbrodni, i o tej chimerze.
Spotkali elfa. Chyba zielarza!
- Heja, jestem Kejsi! – chimerka pomachała do niego, choć byłą wciąż bardzo smutna. – Nie widziałeś może kogoś podejrzanego idącego tą drogą!? Wczoraj albo dzisiaj!? Zbirów, wojowników, ale nie wojowników Światła!? Czy znasz może trzy chimery, Shaen, Zen i Ike!? Podróżowały wozem z małym trollem!

Skoro to wyspa, i to mała, to pewnie wszyscy tu się znają!

- Gdzie one mieszkały!? Co to był za troll!? Co o nim wiesz!? On chyba zaginął, trzeba go znaleźć! Pomóż nam, proszę, proszę!
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 19-05-2008, 12:51   #39
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Adrenalina odgrywa decydującą rolę w mechanizmie stresu, czyli błyskawicznej reakcji organizmu człowieka, istot humanoidalnych oraz zwierząt kręgowych na zagrożenie, objawiających się przyspieszonym biciem serca, wzrostem ciśnienia krwi, rozszerzeniem oskrzeli, rozszerzeniem źrenic itp. Oprócz tego adrenalina reguluje poziom glukozy (cukru) we krwi, gdyż jest koenzymem uruchamiającym przemianę glikogenu w glukozę.
Działanie adrenaliny polega na bezpośrednim pobudzeniu zarówno receptorów α-, jak i β-adrenergicznych, przez co wykazuje działanie sympatykomimetyczne. Wyraźny wpływ na receptory α widoczny jest wobec naczyń krwionośnych, ponieważ w wyniku ich skurczu następuje wzrost ciśnienia tętniczego. Adrenalina przyspiesza czynność serca jednocześnie zwiększając jego pojemność minutową, w nieznaczny sposób wpływając na rozszerzenie naczyń wieńcowych; rozszerza też źrenice i oskrzela ułatwiając i przyśpieszając oddychanie. Ponadto hamuje perystaltykę jelit, wydzielanie soków trawiennych i śliny oraz obniża napięcie mięśni gładkich. Adrenalina jako hormon działa antagonistycznie w stosunku do insuliny - przyspiesza glikogenolizę, zwiększając stężenie glukozy w krwi. Wyrzut adrenaliny do krwi jest jednym z mechanizmów uruchamianych przy hipoglikemii. Zwiększa ciśnienie rozkurczowe w aorcie oraz zwiększa przepływ mózgowy i wieńcowy. Poprawia przewodnictwo i automatykę w układzie bodźcowo-przewodzącym. Zwiększa amplitudę migotania komór, przez co wspomaga defibrylację.
[Orczy słownik wyrazów trudnych i niezrozumiałych]

Gdyby Barbak dokładnie zapoznał się z cytowanym wyżej dziełem wiedział by co działo się z jego ciałem. Zrozumiał by dlaczego nagle kac ustąpił, a jego zmysły nie tylko działały jak należy, ale wręcz lepiej niż zazwyczaj. Nie wiedział tego jednak, a przez to wypełniało go dziwne uczucie. Z jednej strony jego serce waliło jak oszalałe, z drugiej jego organizm zaczął działać pewnie i precyzyjnie, jak dobrze naoliwiona maszyna. Maleństwo, przestało być niepokorne, strzała pewnie spoczywała na cięciwie, gotowa w każdej chwili przynieść śmierć, temu kto znalazł by się na linii jej lotu.

Ork dopiero teraz zauważył reakcje swego medalionu. Była ona tyleż dziwna co i niepokojąca. Po raz pierwszy Palladine ostrzegł Babraka przed niebezpieczeństwem. Ork nie zamykając oczu złożył krótką modlitwę dziękczynną, po czym zaczął nucić.

YouTube - Gregorian - Nothing else matters

Faktycznie, w tej konkretnej chwili nie liczyło się nic, poza grotem na cięciwie, oraz wzrokiem poszukującym celu. W chwili gdy Ork zbliżał się do wozu, z każdym kolejnym krokiem jego serce pompowało do organizmu koszmarne ilości adrenaliny. Zielonoskóry zauważył, że nie zbliżał się do wozu samodzielnie. Na całe szczęście w jego ślady poszło kilku członków wesołej gromadki. Nowo poznany krukoczłek, wysforował do przodu i z entuzjazmem (tak wielkim co i nieroztropnym) zaczął przeczesywać teren. Barbaka flankowali Fungrimm oraz Astaroth. Gdzieś w okolicy znajdował się również elfiasty ze swym patykiem w ręku. Kesji, jak zawsze wesoło, szybko i nad wyraz zręcznie znalazła się na drzewku i zaczęła lustrować okolice. Barbak nie widział Tev’a, jednak wiedział że Kotoczłek na pewno jest gdzieś w okolicy gotowy w każdej chwili wspomóc go swymi umiejętnościami. Gdzie był Drow? Oczywiście w chwili gdy był najbardziej potrzebny nie pokazywał się. Standard. Dlaczego orka to nie dziwiło? Wyglądało na to, że jego kompania zaczyna przypominać sprawnie działający mechanizm, w którym każdy pojedynczy element zna dokładnie swoje miejsce w szeregu.

Sprawnie, działający mechanizm, jak się okazało po kilku sekundach musiał przejść pewien egzamin.

Ravan powoli podchodził do wozu. Powili, jednak na tyle szybko by złamać dość spontaniczny szyk, jaki bez słowa zdążył się już uformować. Poszedł do przodu bez wymaganego ubezpieczenia. Konsekwencje były opłakane. Gdy chimera otworzył klapę wozu, do uszu Barbaka doszło jedynie groźnie pomrukiwanie. Następnie jakiś ciemny, bliżej nie określony kształt, przemknął w kierunku nowego towarzysza. Kształt ten miał kły, pazury i dość jednoznaczne intencje.

Reakcja była tyleż natychmiastowa, co spontaniczna i nieprzemyślana. Barbak zanim pomyślał, przyłożył cięciwę Maleństwa do kącika ust, uderzenie serca później strzała już leciała. W locie wydawała specyficzny furkot. Furkot jaki mogą wydać tylko i wyłącznie lotki tak duże jak te. Dźwięk ten musiał również dotrzeć do uszu Estreiche’a, ponieważ Elf wszedł na linię strzału. Szczęśliwie nie zasłonił, on celu a znalazł się jedynie niepokojąco blisko przelatującego pocisku. Cóż może następnym razem nie będzie tego robił i nie będzie wchodził w drogę Maleństwu.

Panie, dziękuję Ci za Twe błogosławieństwo.
Dzięki, za ten dzień,
Za to co stało się przed chwilą.
Dzięki za doświadczenie, które pozwalasz mi zdobyć,
I za przyjaciół jakich pozwalasz mi poznać.
Spraw, proszę abym był godzien nosić twój symbol,
I abym prawie wypełniał Twą wolę.

Strzała trafiła i po prostu zmiotła wilka z chimery, w samą porę. Szkoda tylko, że zmiotła je w sposób definitywny. Ale sam się prosił.

Zanim jeszcze strzała dosięgła wilka, na cięciwie Maleństwa był już następny pocisk. Na całe szczęście nie był on potrzebny. Walka tak szybko jak się zaczęła, tak i się skończyła. Barbak jeszcze przez chwil parę trzymał napięty łuk lustrując okolice, jednak brak wyraźnych celów, oraz kolejna fala mdłości zmusiły go odłożenia broni.

Ork był blady. Spirytus może i wyparował z jego mięśni, ale na pewno nie w pełni uleczył go z kaca. Obiecywał sobie, że powinien ograniczyć ilość libacji z Krasnoludem, ale dobrze zdawał sobie jak bardzo jego wola jest krucha i jak ciężko będzie mu dotrzymać takiego postanowienia.

- Dzięki, wielkie dzięki, zielonoskóry towarzyszu.- Stwierdził Raven, wciąż jeszcze blady i roztrzęsiony. Klepnął go po ramieniu.
- Nie dziękuj, celowałem w Drow’a. Wypity alkohol oraz postawa, jego hm.. towarzysza irytowały Barbaka. Ten wyniosły i zawsze wszystko wiedzący chłoptaś zaczynał grać mu na nerwach. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko zdradzając intencje swej wypowiedzi.

Ork już zamierzał urągać krasnoludowi i naśmiewać się z tego, jak po raz kolejny unika bezpośredniego starcia, jednak nie zrobił tego. Fingrimm bowiem, znalazł na wozie konającą chimerę. Ta w ostatnich chwilach swojego życia składał prośbę o ocalenie przyjaciół. Powoływała się też na Palladine’a.

- Bądź spokojna. Odnajdziemy ich, i włos im z głowy nie spadnie.- Ork wypowiedział to pewnym głosem, był zły. Chimera jednak tego już nie słyszała. Odeszła na zawsze do Palladine’a.
- Niech nasz Pan wskaże Ci drogę do lepszego świata. Stwierdził krótko Barbak. Po czym skłonił głowę i pogrążył się na chwilę w ciszy.

Kolejna śmierć, jesteśmy w świecie, który ponoć został stworzony przy udziale Palladine’a. Coś mi się widzi mój Panie, ze trochę spartoliliście robotę. Stwierdził w duchu Ork, patrząc cały czas na stygnące ciało.

Nie było rady. Trzeba było zająć się zmarłą oraz zobaczyć co znajduje się na wozie. Ork delikatnie przeniósł zwłoki w pobliski zagajnik. Wraz z Fungrimm’em wykorzystując zebrane kamienie wykonał niewielki kurchanik. Ork wtaszczył na jego szczyt większy głaz i wydrapał na nim symbol Palladine’a. Użył do tego celu sztyletu (niszcząc ostrze niestety).

- Panie! Czuwaj nad tą duszyczką!

Barbak jeszcze raz skłonił głowę, a następnie krokiem zdecydowanym poszedł w kierunku wozu. Tam stwierdził, że drużyna zdążyła już przejrzeć większość znajdujących się nań przedmiotów. Nie było tam nic interesującego. Przynajmniej mogło się tak wydawać na pierwszy rzut oka. Estreiche odłożył na beczkę teczkę z jakimiś dokumentami. Zawierała ona jakieś szkice, projekty. Ork postanowił ją zatrzymać. Po pierwsze mogło to być ważne dla kogoś kto to rysował... po drugie mogło to być coś warte. Przez orka niestety przemówiła jego krew. Zawartość kieszeni była niepokojąco niewielka... a nie zapowiadało, się żeby Verion karmił ich codziennie (ork był temu wręcz przeciwny). A za coś trzeba będzie kupić jedzenie w miasteczku.

Zebrawszy się sprawnie ruszyli dalej. Pogoda okazała się nieznośna. Było gorąco. Niestety krzaki, które dawały im schronienie dotychczas nie chciały już tego robić na trakcie. Barbak już po połowie godziny był spocony i złorzeczył wszystkiemu co stawało na jego drodze. Kamieniom, drzewom, elfom na drzewach.....

.... Ork raz jeszcze spojrzał na drzewo i przecierając oczy nie mógł uwierzyć w to co widzi. Ponieważ mieli już w dniu dzisiejszym do czynienia z istotami nastawionymi do nich wrogo w dłoni oka szybko pojawił się sztylet. Tak na wszelki wypadek.

Kesji, jak zawsze przełamała pierwsze lody i zasypała nieznajomego pytaniami. Ork postanowił nie wtrącać się do przesłuchania, przynajmniej na razie.

Ork skłonił się jedynie do nieznajomego starając się złapać jego wzrok. Coś mu się nie podobało w oczach tego elfa.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 19-05-2008, 16:55   #40
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Krasnolud mocniej ścisnął trzonek wielkiego topora w rękach zmęł w ustach krasnoludzie przekleństwo a potem splunął pod nogi i spojrzał na krzaki. Potem przeniósł wzrok na wóz. Ocenił ryzyko. W tamtą stronę kierowała się ich dwójka w stronę wozu żaden. Reszta jakby na chwilę się zmyła. Przez głowę przeleciało mu że do tej pory to on się tak najczęściej zachowywał. Ale to był jego wybór, świadomy. Wkurzało go wprost nie sadowicie gdy, któś próbował go zaszufladkować jako wycofanego i neutralnego.
Od zawsze był zdecydowany. Wiedział co chciał. Tak samo teraz. W garści ściskał topór i oczekiwał na potwora. Bo na pewno było coś tu w tych krzakach co napawało Moradine obrzydzeniem. On miał to usunąć.

Przed niego wepchnął się elf. Dwarf tylko zaklął i już miał się zamachnąć gdy usłyszał coś podejrzanego na wozie. Nie strasznego ale coś tam było. Nie czekał i od razu wskoczył na pakę. Bez żadnego słowa lub krzyku ale za to z toporem gotowym do ataku. To co zobaczył wróciło go o kilka tygodni do tyłu. Do czasów gdy był kapłanem w złym miejscu o złej porze. Pewnych rzeczy się nie zapomina, z nim było podobnie.

To były jego ostatnie chwile. Był w złym stanie, bardzo złym. Fungrihmm od razu przyklękł przy nim i wziął go za rękę. Nie miał złudzeń. Jedynym co można było teraz zrobić to dać nieszczęśnikowi trochę otuchy i nadziei że jego śmierć nie jest na darmo.
- Sh-sha...en...?
- Nie ma go tu. Jestem Fungrihmm, krasnolud czczący Moradine. Kowala dusz
- Pomóż im...
-Wyszeptał a jego głos był już słaby. Krasnolud pochylił się by wyłowić jego ostatnie słowa. W tle słyszał jakieś zamieszanie na zewnątrz. Był pewien że kwestia potworów wkrótce się wyjaśni.
Stęknięcie i krótkie charczenie i już po chwili do wozu zajrzał Barbak i Estre. Akurat by usłyszeć zaklecie na miłość Lavandera.

-Teraz już nie możemy odpuścić sobie tego spacerku do miasta. Co robicie? Acha dobra to wy przeszukajcie ten wóz a ja się nim zaopiekuje. Estreicher dziękuje za twoje słowa. Widzisz nawet będąc zabójcą nie można się oderwać od tego co masz gdzieś głęboko w duszy. Kiedyś byłem kapłanem...

Krasnolud wraz z Orkiem zabrali zwłoki chimery parę metrów dalej. Ork uparł się by szukać kamienie. Dwarf mu w tym pomagał. Gdy Ork skończył niszczyć swe sztylety Fungrihmm wyciągnął swe narzędzia do run po czy wygrawerował runy ku czci Almanach. Nie wiedział kogo wyznawał zmarły ale uważał że takie wotum nie może być źle odebrane.

Mimo że wszyscy już przeszukali miejsce Dwarf też postanowił się rozejrzeć. Bardziej dla sportu i zasady. Obejrzał też plany jakie skitrał Zielony. Wprost stanowiło że jednym z zaginionych to architekt. Osoba pokrewna zajęciem do każdego prawie Krasnoluda. Gdy ochodzili z tego miejsca Dwarf w myślach dodał: „Na Moradine i Almanach. Tym razem nie zawiedziemy!”

Drow, które spotkali został zasypany pytaniami przez Kejsi. Fungrihmm nie palił się wcale do witania kolejnego elfa i to czarnego. Postanowił chwilę odczekać i sprawdzić czy poznany podróżnik będzie mówił prawdę...
 
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172