Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2019, 22:26   #291
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Robin była rozchwytywana. Ledwo skończyła rozmowę z przybyszem z dalekiej Arabii (bo przybysz z elfich lasów nie raczył z nią nawet porozmawiać) i umówiła się z nim na wieczorny trening, zaraz podszedł do niej Rudolf. A ledwie skończyła opowiadać o oszustwie Acierno Dieterowi i poszła na targowisko znaleźć coś co zastąpiłoby jej włócznię, złapała ją Fay.
Prośba mile połechtała próżność dziewczyny, chętnie więc oprowadziła koleżankę po targowisku. Miała nadzieję, że ten dobry uczynek nie zostanie ukarany tak jak pożyczenie broni Abelardowi. Sigmaryta zaginął gdzieś, a razem z nim jej włócznia.

***

Jak można się było domyślać, po turnieju ceny strzał spadły do normalnego poziomu, kupcy wiedzieli, że albo sprzedadzą je teraz, albo będą musieli je zabrać ze sobą. Wybrała dwa tuziny strzał za pięć srebrnych monet - proste drzewce, równe groty, niewybrakowane opierzenie. Ich zakup nie był problemem.
Ale kupno łuku... Krótkie, długie, elfie i takie, które za elfie uchodziły; proste, kompozytowe, klejone... Z okazji turnieju wybór był spory i nie dziwiła się, że Fay nie wiedziała który wybrać. Robin z miejsca odrzuciła wszystkie kolorowe i zdobione, sprzedawane chyba, by zdobiły ściany. Odrzuciła też długie łuki, które wymagały siły fizycznej i długiego treningu. Nie patrzyła na krótkie, Fay nie wyglądała na kogoś kto chciałby strzelać z końskiego grzbietu. Wstępnie wybrała kilka zwykłych, prostych łuków z jesionu lub cisu i kazała podopiecznej je po kolei naciągać. Niemniej, żaden nie był odpowiedni. Ostatecznie podeszła do kogoś, kto w ofercie miał też inną broń i o dziwo, tam znalazły to czego szukały.
Handlarz próbował wcisnąć Fay gorszy, choć ładniejszy łuk, ale gdy Robin wskazała na wady produktu (cóż z tego, że pięknie wygląda, skoro złamie się najdalej po tygodniu) zauważył, że klientka ma doradcę i wyjął towar dla profesjonalistów. Ocenił, że trzydzieści funtów naciągu dla początkującej kobiety powinno wystarczyć. Z dwudziestu metrów upoluje tym jelenia lub człowieka, o ile ten nie będzie miał na sobie zbroi. A na ciężkozbrojnych to i tak trzeba długiego lub kompozytowego. I rzeczywiście - prosty łuk za dziesięć koron okazał się pasować do ręki Fay.
Zadowolone przeszły do zakupu zapasowych cięciw z końskiego włosia, kołczanu (na ramię lub na udo, gdzie było wygodniej) oraz karwasza. Osłona ramienia była ważna. Zwłaszcza na początku. Inaczej po kilku uderzeniach cięciwy o delikatną skórę dziewczyna może się zniechęcić. Trójpalczaste rękawiczki łuczniczą już sobie podarowały. Robin uważała, że noszenie ich to fanaberia i snobizm. Handlarz od razu pokazał Fay gdzie i jak przechowywać cięciwy, dodał kawałek wosku do nich i zawołał sobie za to dwie korony. Fay, bardziej dla sportu stargowała do trzydziestu srebrników, a rozbawiona Robin postanowiła zrobić koleżance prezent i zapłaciła za akcesoria, tak jak wcześniej za strzały.

Łowczyni przeliczyła pozostałe monety i znów zezłościła się na siebie za przegrany turniej. Nie dość, że nie wygrała łuku, to nie było jej stać nawet na zwykły łuk elfiej roboty, nie mówiąc już o łukach najlepszej jakości. Czy to roboty ludzkiej czy elfiej. Gdyby zostawiła własny w rozliczeniu mogłaby kupić łuk elfiej roboty, ale uznała, że nie warto. Musiała jeszcze odkupić swoją włócznię. Jej uwagę przyciągnęła jednak inna broń. Dębowy kij, dłuższy o pół dłoni od niej samej, z mosiężnymi okuciami na obu końcach (tak przynajmniej twierdził sprzedawca, dla Robin metal to metal), opleciony rzemieniami dla pewniejszego chwytu, nawet gdy dłonie są spocone... A przede wszystkim pozwalał na trzymanie przeciwnika na dystans, a Robin nie czuła się zbyt pewnie w walce twarzą w twarz. Poza tym wyróżniała go cena. Wśród kijów za trzy srebrne monety zwracał uwagę taki kosztujący półtorej korony (nadal sześć razy mniej niż zwykła włócznia). Zamłynkowała na próbę - nawet ona umiała docenić wyważenie broni. Kupiła go bez dalszego targowania się. W najgorszym razie przyda się jej do podpierania się w czasie długiego marszu, jaki się zapowiadał. A korzystając z tego, że była na targowisku zakupiła jeszcze linę i mały namiot - przynajmniej będzie miała gdzie spać (sama) i nie będzie jej padało na głowę. W górach mogło być zimniej i sam koc to trochę za mało.

Zostało jej tylko znaleźć kogoś kto umie pisać, podyktować mu pewien krótki list, zostawić go u ojca i pobiec na spotkanie z Abdulem. Mogą sobie ludzie mówić mówić co chcą. Nie żeby Robin była aż tak głupia i lazła z obcym facetem do lasu. Ale w ludnym miejscu mogą razem postrzelać. Dziesięć koron to bardzo, bardzo dużo pieniędzy, ale to czego się nauczy o strzelaniu zostanie z nią na zawsze. Bo kupowała nie tylko chwilę strzelania, ale i doświadczenie kogoś, kto podróżował tak długo i strzelał w tak różnych warunkach, że na pewno wie więcej od niej. Nawet jeśli ma gorszego cela - w końcu go pokonała.

List.
“Wielmożny Panie Hrabio.
Konrad - bandyta, który kradł bydło Wielmożnego Pana wyglądał i mówił zupełnie inaczej niż ten człowiek, którego Pan Acierno przyprowadził. Będę szukała dowodów, że celowo to zrobił. A jeśli zginęłam to zapewne za sprawą pana Acierno.
Wierna służka Hrabiego,
Robin Haube”


 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 16-02-2019 o 18:45.
hen_cerbin jest offline  
Stary 16-02-2019, 16:27   #292
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację
 Carlo, dzień 8.

Carlo wstał wcześnie i udał się na pole, gdzie ustawiano tarcze strzeleckie. Pojawiały się też pierwsze kramy. Domyślił się, że strzelcy będą ustawieni w kierunku północnym tak, aby słońce nie świeciło im w oczy. Musiał więc odnaleźć jakieś miejsce z boku tarcz, gdzie będzie mało widoczny. Na szczęście w ukrywaniu się miał wprawę. Dobrze, że była wiosna, było zielono i było gdzie się schować. Żałował, że nie może schować się na drzewie, ale tam mógłby mieć problem z uchwyceniem światła słonecznego. Zostawały mu głazy i krzaki. Zdecydował się na kryjówkę za powalonym drzewem. Przy pomocy noża poprzestawiał trochę gałęzi i sprawdził, na ile może przy pomocy lusterka kierować światłem. Zadowolony z roboty podpatrywał okolicę. Może zauważy coś ciekawego, co będzie mógł opowiedzieć medykowi. Albo bednarzowi. Albo może jeszcze komuś, kto będzie chciał zapłacić.
Nudziło mu się, ale czekał, bo co innego mu pozostało. W końcu się doczekał. W pierwszej rundzie łuczniczka miała zmierzyć się z elfem. Z długouchym nie wygra pomyślał sobie i ustawił odpowiednio. Powiodło mu się lepiej, niż się spodziewał. Elf strzelał jak ślepy żebrak. Nie był jednak w ciemię bity i zorientował się, że coś jest nie tak. Carlo padł na ziemię i bał się poruszyć. Te elfy miały dobry wzrok. Całe szczęście, nikt elfa nie słuchał i Robin przeszła do kolejnej rundy. Uff… chyba wystarczy tego dobrego pomyślał sobie. Jeszcze go złapią. Na swoje pół korony chyba już zarobił. Leżał jednak jeszcze przez kolejną rundę i potem cichutko się wycofał. Czas na zlecenie signore medico. Ruszył kupić słodycze i zaczął częstować inne dzieciaki. Dowiedział się wielu rzeczy, chociaż nie za bardzo widział ich pożyteczność. O Drago nadal nikt nic nie wiedział. Dopytał więc jeszcze, jak trafić na pogorzelisko i do domu myśliwego. Jeszcze w trakcie turnieju Don Rudolfo polecił mu zjawić się u niego niezbyt późnym wieczorem. Wyglądał na zadowolonego z efektów jego działań.
Po zakończeniu Carlo, zgodnie z obietnicą daną signore medico, ruszył do wioski. Przeszukał starannie pogorzelisko, ale nie natrafił na żadne zwęglone szczątki. A tymczasem zaczynało chylić się ku wieczorowi. Ruszył więc do domku myśliwego. Zapukał i czekał. Nikt nie odpowiedział, ale ze środka dało się słyszeć szczekanie psów. Jakim cudem ktoś ukradł topór z chałupy pełnej psów zdumiał się. Wydawało się to nieprawdopodobne. Musiało psów nie być w domu. Ale jeżeli ich nie było, to i myśliwego nie było. To gdzie on w nocy się włóczył? Postanowił wrócić, udać się do don Rudolfo a następnie do signore medico.
 
Gladin jest offline  
Stary 17-02-2019, 19:11   #293
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
 Dzień 8

Po turnieju strzeleckim i wizycie u Hansa Cathelyn postanowiła odwiedzić Rudolfa. Spodziewała się go zastać w warsztacie i jak się okazało, przeczucie jej nie myliło. Bednarz wykorzystywał wolny dzień, aby choć trochę nadgonić zaległości wynikłe z jego wypraw. Widok kobiety zaskoczył go, ale szybko się ogarnął.
- Proszę. Dzisiaj mamy zamknięte, ale… czym mogę pomóc?
Widać było po niej, że nie czuje się swobodnie. Lekko nachylona weszła do środka. Merdający ogonem pies został na zewnątrz.
- Witaj. Jeśli mnie nie pamiętasz, to ganialiśmy razem złodziei bydła po nocy - przypomniała się z lekkim grymasem. - Choć szczerze mówiąc to wolałam dać sobie spokój z tym bucem baronem czy jak go zwą - spojrzała na bednarza, sprawdzając jego reakcję.
- Tak. Ten tego… - potarł zarost, którego jeszcze nie zdążył ogolić. - Chyba jeden raz, tak. Ale ten temat, powiedzmy, już jest załatwiony. Co Cię więc do mnie sprowadza? - Rudolfowi przypomniało się jeszcze, że później w nocy jakaś zakapturzona postać ich śledziła. I donosiła dorfrichterowi. Jak tak się nad tym zastanowił, to najpierw pojawiła się znikąd razem z nimi. Potem już jej nie było, ale była ta zakapturzona postać. Może to jakiś szpieg dorfrichtera? Prowokacja? Postanowił być ostrożny.
Cathelyn zajęła wolny zydel i chrząknęła lekko.
- Po mieście lata taki smyk, Carlo się chyba nazywa. Jak to dzieciak, wszędzie wtyka nos i dużo gada. Także o tobie. Choć nie jestem pewna czy z takiej famy byłbyś zadowolony.
- Zależy co gada?
Wzruszyła ramionami.
- W sumie do niego żalu mieć nie wypada. Młody umysł jest jak gąbka, po prostu chłonie to, co inni gadają. Sugerował, że sam chcesz sprawiedliwość odmierzać. Lub kogoś takiego znasz. Pomyślałam, że powinieneś wiedzieć co się o tobie mówi. Bo mi osobiście nic do tego, bez względu na to, czy jego gadanie ma w sobie prawdę lub nie - obniżyła trochę głowę, nadając głosowi bardziej konspiracyjny ton. - Sama jestem umiarkowaną zwolenniczką legalnej, choć przecież koniecznej władzy. Wiem że są sprawy, które trzeba wziąć w swoje ręce. I że czasem największe kanalie chodzą swobodnie, choć powinny gryźć glebę. Oczywiście, są to rzeczy czysto teoretyczne - wymowne spojrzenie, ktore mu rzuciła, mogło jednak świadczyć o czym innym.
- Taak… - rzemieślnik znowu potarł się po policzku. - Taaak… Otóż, spotkałem kogoś, kto opowiedział mi o mordzie i wskazał winnych. Dogadałem się z nim, że odnajdę ich i doprowadzę przed oblicze sprawiedliwości w zamian za… pewne korzyści dla mnie. Problem polega oczywiście na tym, że po pierwsze trzeba ich znaleźć, po drugie w ten czy w inny sposób znaleźć dowody, że są winni. Wspominałem o tym Carlo, że potrzeba by kogoś, kto się zna na łapaniu przestępców. Ale broń Vereno, żebym ja sam osobiście chciał na nich sprawiedliwości dochodzić! Po prostu wiem kogo, za co i gdzie trzeba zaprowadzić. Nie wiem tylko gdzie są i jak ich tam zaprowadzić. A że ostatnio niestety w sądzie mi wiary nie dali, ba, wręcz o utrudnianie śledztwa oskarżyli, tym razem wolałbym posłużyć się kimś z większym doświadczeniem. Ot i wszystko, nie ma tutaj nic, z czym miałbym się przed władzami kryć - uśmiechnął się i rozłożył ręce.
Crossman wysłuchała go spokojnie, kilkakrotnie przytakując.
- Widziałam już jak działa tutaj sąd i trudno mi się dziwić, że masz takie podejście.
Zastanawiała się jak wiele może mu powiedzieć. Podczas wyprawy do lasu i w trakcie procesu starała się pilnie obserwować towarzyszy. Bednarz sprawiał wrażenie lojalnego człowieka, ale niekoniecznie praworządnego w ścisłym tego słowa rozumieniu.
- Może chłopak był bardziej przytomny, niż sądziłam, skoro nakierował mnie tutaj. Umiem się zamknąć kiedy trzeba i we właściwym czasie potrafię dotrzeć do… odpowiednich ludzi. Nie wiem jakie masz konkretnie plany, ale ja jutro ruszam z karawaną. Po powrocie możemy wrócić do tematu, jeśli chcesz. Ja pomogę tobie, może kiedyś ty pomożesz mi.
- W takim razie zobaczymy po powrocie karawany. To trochę czasu zajmie i dużo się może zdarzyć. Sam się zastanawiam nad wyruszeniem. Sporo można zarobić, a gotówka mi na nowe inwestycje potrzebna. Trochę doświadczenia w ostatni tydzień zebrałem więc wiem, z czym to się może wiązać. Dlatego zaopatrzyłem się w tarczę, hełm i kupiłem sobie psa obronnego. I właściwie dobrze, że Cię widzę. Sama masz psa. Nie byłabyś skłonna udzielić mi w trakcie wyprawy paru lekcji, jak się takim zwierzęciem opiekować? On już jest wytresowany, ale co tam trzeba, żeby był w dobrej kondycji? Czym go karmić? Mogę zapłacić za pomoc.
- Nie oczekuj szybkich rezultatów. Z pchlarzami trzeba swoje przejść - Cathelyn wskazała głową za drzwi, gdzie czekał Bones. - Potrzebuję pieniędzy, lecz w tym przypadku ich od ciebie nie wezmę. Jestem amatorem pod tym względem i gdzie mi tam do zawodowego tresera. Ale czemu nie, powiem ci, co wiem. O ile zdecydujesz się faktycznie wziąć udział w wyprawie, możemy zacząć jutro. Przy okazji obgadamy szerzej twoją sprawę. Bo jak się domyślam, ma to coś wspólnego z faktem, że ostatnio nie wszyscy wrócili w jednym kawałku.
- Ano, nie wszyscy wrócili. To w takim razie porozmawiamy jutro, jeszcze sporo roboty przed wyprawą. A i… nie obraź się, ale dobrze by było, żebyś lepiej uzbrojona była, niż ostatnio - Rudolf skierował się w stronę wyjścia, dając sygnał do zakończenia rozmowy.
 
Caleb jest offline  
Stary 17-02-2019, 19:53   #294
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Carlo, dzień 7.

przed rozmową z Borysem
- Signorina, bella signorina, aspettare! - dzieciak o niezbyt schludnym wyglądzie wołał do Fay gdy ta zjawiła się po wyprawie na przystani, badać rynek. - Donna Maria powiedziała, że signorinę znajdę tutaj. Jestem Carlo - skłonił się przed nią mocno - i przybyłem dopiero wczoraj z Tilei. Pracy szukam - przestąpił z nogi na nogę, ale patrząc śmiało w twarz kobiety. - Donna Maria powiedziała, że może będzie miała signorina dla mnie jakieś zajęcie. Ja chętnie pomogę! Szybki jestem, mam dobre oczy i uszy, do trzydziestu liczyć potrafię! - wypalił jednym tchem i wpatrywał się w Fay.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie. Wydawało się, że tileańczyków jest tu więcej jak ludzi z Imperium.
- Miło cię poznać Carlo. Jestem Fay - wyciągnęła do niego rękę - Zdaje się, że w tym mieście każdy szuka kogoś do pracy. A co przygnało cię w ten kawałek świata?
Dzieciak zrobił na moment smutną minę, ale szybko odzyskał rezon.
- Musi być, sami bogowie mnie tu przygnali, żebym mógł na własne oczy piękną signorinę zobaczyć. Na moją mamusię nieboszczkę, panienka musi być najpiękniejszą istotą w całym imperium. Mógłbym cały dzień za panienką chodzić i na nią patrzeć. Ale to byłoby niegrzeczne względem donny Marii, ona mnie nakarmiła i kąt do spania dała, to mnie teraz trzeba się jej paroma srebrami za jej złote serce odwdzięczyć. Srebro za złoto marna zapłata, ale z szczerego serca. Gdyby panienka dla mnie jakąś pracę miała, to mógłbym i widokiem panienki się nacieszyć i donnie za dobre serce podziękować - skłonił się podkreślając koniec swojej przemowy.
- Oczywiście zapytam w browarze - odwzajemniła ukłon - ale nic nie mogę obiecać. Wszystko zależy od tego jak interes będzie się kręcił.
- Zatem arrivederci, bella signorina. Gdybym był potrzebny, pytajcie u donny Marii o mnie
- pomachał jej na do widzenia i ruszył podskakując w stronę mostu.

 Turniej, dzień 8., Carlo

Carlo podszedł do Fay, gdy ta wydawała się mieć wolną chwilę.
Bon giorno signorina. Nie chciałaby panienka, żebym za nią spisywał ceny towarów codziennie? Za niewielką opłatą? - wyszczerzył się, przestępującz nogi na nogę.

 Turniej, Rudolf

Leafdew odpadł zaraz w pierwszej rundzie. Bednar był zadowolony, wszyscy się spodziewali, że elf wyeliminuje Robin zaraz na początku. Ruszył w jego stronę. Po początkowym wybuchu elf przybrał swoją niewzruszoną pozę, jaką miał również na rozprawie.
- Panie Leafdew, mam pytanie do pana - nagabnął go. Elf spojrzał na niego, jednak nie zwolnił. - Chodzi o ciało pewnej elfiej kobiety.
- Cokolwiek masz do powiedzenia, nie interesuje mnie to. Elfy i ludzi powinni mieć jak najmniej ze sobą wspólnego
- machnął ręką i przyspieszył kroku.
- Ale tu chodzi o pomoc elfom - krzyknął za nim, ale bez żadnego rezultatu. Rzemieślnik zmełł w ustach przekleństwo na temat długouchych i powrócił do obserwacji zmagań.

Schutz również odpadł na początku. Rudolf podszedł do niego.
- Thomas! Tobie też w oczy coś świeciło? - zaśmiał się, aby pocieszyć kolegę. Ten machnął ręką.
- Nie jestem elfem, żeby szukać wymówek. Spudłowałem, stało się. Ech, szkoda gadać.
- Przynajmniej wiesz, jak przegrywać z klasą. Ten elf to dziwny jakiś. Nic to, chciałem Ci jeszcze podziękować za współpracę przy strzałach. Może niezbyt duży zarobek, ale ziarnko do ziarnka…
- Gdyby tak codziennie było, to nie byłoby źle.
- Postaram się coś wymyślić. Mam parę pomysłów, ale jeszcze ich nie przemyślałem. Ale odezwę się.
- Dalej chcesz kupić psa? Bo jeden z podróżnych miałby na sprzedaż.
- Pewnie.
- Wpadnij do mnie po turnieju. Załatwimy sprawę.
- Dzięki
- Bednarz uścisnął mu rękę i wrócił oglądać zawody.

Wśród widzów wypatrzył jeszcze jednego elfa - Licę. Wdał się w nim rozmowę na temat prawidłowego pochówku u elfów oraz przyczyn, dla których duch elfiej kobiety krąży po tym świecie. Okazało się, że wielkiej różnicy między elfami a ludźmi nie ma.
- Jeśli pojawił się duch - tłumaczył, - to musiało stać się coś, co trzyma go wciąż w tym świecie. Nie pozwoli spokojnie odejść do zaświatów. Niekoniecznie to jest wina pochówku. Ale może zwłoki zostały zbezczeszczone, gdzieś porzucone, bez oddania im należnego szacunku. Wiele nie trzeba, podobnie jak u ludzi.
- Dziękuję. A, powiedz mi proszę, wyprawa badawcza do ruin, szukasz kompanów. Czemu nie można wziąć broni ze sobą?


W trakcie turnieju nawiązywał również rozmowy z jego uczestnikami z dalekich stron. Interesowały go egzotyczne ciekawostki i drobiazgi, jakie mogli przywieźć ze sobą. Byli to jednak podróżnicy, którzy zbyt wiele zbędnych rzeczy ze sobą nie wozili, a ekwipunek uzupełniali po drodze. Nie mniej parę rzeczy go zainteresowało. Próba nawiązania rozmów z kupcem Schnappem niestety nie powiodła się.

Po turnieju wrócił do warsztatu, chciał nadrobić zaległości. Tam właśnie znalazła go Crossman, zainteresowana słowami Carlo. Niestety, wyruszała następnego dnia na wyprawę i nie miała czasu szukać zabójców elfki

 Obiad po turnieju

Przy obiedzie wszyscy byli nie w sosie. Ojciec wrócił chmurny i oznajmił, że łapę na schedzie po Siggym położył już Gierig. To samo zresztą powtórzyła Hanna, która rozmawiała z Dunną.
- I co teraz? - pierwsza odezwała się Hanna.
- Nic, a co ma być - odpowiedział Otto. - Źle nam tutaj? - roześmiał się, ale nikt mu nie towarzyszył.
- Dobrze! - Hanna szczęknęła naczyniami. - Jak nam się urodzi kolejne dziecko, też nam będzie dobrze!
- Jakie kolejne dziecko?
- jej mąż spytał zdziwiony.
- Nasze, chyba że Twoje rodzeństwo coś zmajstruje - odpowiedziała wynosząc statki do balii.
- Ale… jesteś przy nadziei?
- Może jestem, może nie, to tylko kwestia czasu!
- Jutro rusza karawana do Mortensholm
- wtrącił się Rudolf, starając przerwać kłopotliwą sytuację. - Zatrudnię się tam jako ochroniarz. Płacą 50 złotych koron za podróż. Pieniądze nam będą potrzebne tak czy inaczej. Czy to ja postawię dom, czy wam pożyczę.
- Mortensholm? Toż Ciebie nie będzie z miesiąc
- mruknął Gustav.
- Planuję krócej. Może nawet w pół miesiąca obrócę - potarł zarost najmłodszy z Bednarzy.
- Synku, jako ochroniarz? Przez mroźne kły? Tam zbójcy Cię ubiją - zaniepokoiła się matka.
- A co z warsztatem? Ten chłopak od Saufera Ciebie nie zastąpi. Już i tak nam produkcja i sprzedaż spadają - wszedł jej w słowo ojciec.
- Pięćdziesięciu karli w pół miesiąca i tak tutaj nie zarobię. Jutro zjawi się taki młody chłopak, Carlo. Emmerich go zna. Chcę, żeby chłopak szukał kupców na nasze towary. Trzeba będzie go podszkolić ze znajomości co jest co. Obiecałem mu srebro od każdej złotej monety, którą dostaniemy ze sprzedaży. I tylko od nowych klientów. A jak trzeba będzie, to zatrudnię jeszcze jakiegoś młokosa do produkcji. Tylko nie wszystko na raz
- bronił się.
- To ja mam szkolić młokosów, żebyś Ty mógł się włóczyć nie wiadomo gdzie? - uniósł się ojciec.
- Tatko się nie denerwuje - wtrąciła się Hanna, stawiając przed seniorem piwo. - Rudolf chce dobrze. Młody jest i nieżonaty. Kto ma iść, mąż, który dziecko małe ma w domu? Przecie, że nie. A tatko ma najwięcej doświadczenia. No to kto ma uczyć? Rudolf, który sam dopiero się nauczył? Tatko już dawno powinien pracować jak na mistrza rzemieślniczego przystało, tylko młodych pilnować, a nie samemu pracować - uśmiechnęła się na odchodne.
- Może i jest przy nadziei, że taka pyskata - mruknął Otto. Ojciec wziął długi łyk piwa.
- Nie daj się zabić - rzucił tylko w stronę Rudolfa.
- Zabić się, to każdy głupi potrafi - mruknął, a głośniej dodał wstając od stołu - to ja muszę jeszcze dziś sporo rzeczy załatwić, jeżeli jutro rano mam ruszać. Jeżeli znacie kogoś, kto potrzebuje wieści do Mortensholm dostarczyć, to przyślijcie go do mnie - rzucił, patrząc szczególnie na Ulrykę. Ta wstała i wyszła za nim.
- Rozmawiałam z Asterellionem - powiedziała opierając się o ścianę. - Zgodził się pomyśleć o tym wieczorku poetyckim.
- Dobrze - brat zatrzymał się i zamyślił. - Można by z tego zrobić coś większego. Tam mieszka też drugi poeta. Można by zrobić konkurs poetycki dla amatorów. Dać ogłoszenie na słup. Tak… - zamyślił się. - To mogłoby być ciekawe. I z korzyścią dla domu artystów. Materialną i niematerialną.
- Oj, ja coś czuję, że ty chcesz na tym interes zrobić. To tak nie działa, braciszku, zupełnie nie tak.
- Ja? Przecież ja wyjeżdżam. Zostawiam to na Twojej głowie. Ja Ci tylko podsuwam parę pomysłów. No, ale teraz muszę pędzić, bo naprawdę mam mnóstwo roboty jeszcze do zrobienia, buziaki.


 Po obiedzie

Przed wyjściem z domu przygotował ogłoszenie na słup:
Cytat:
Za niewielką opłatą dostarczę listy, nieduże przesyłki lub wiadomości do Mortensholm lub miejsca na szlaku Mroźnych Kłów. Wyruszam dzień po turnieju łuczniczym. Rudolf Bednarz.
Zanim jeszcze skończył, zjawiła się u niego Robin z prośbą o napisanie listu. Zgodził się. Sam chciał wysłać list do hrabiego, do czego się dziewczynie nie przyznał. Treść była prosty. Może nawet zbyt prosta. Napisał go jednak dokładnie tak, jak chciała. Dopiero gdy wyszła siadł i przygotował swój własny. Zebrał rzeczy i odnalazł ojca. Poprosił go, aby wysłał Carlo następnego dnia z listem do hrabiego i dał mu miedziaka, czy ile będzie trzeba, po powrocie się rozliczą.

Ponieważ z warsztatu do słupa było blisko, chwycił narzędzia i poszedł od razu je przymocować. Następnie ruszył na cmentarz. Miał szczęście - Hippler był na miejscu, nie wrócił jeszcze na noc do domu.
- Dzień dobry - przywitał się. - Trochę nietypową sprawę mam. Dwóch nieboszczyków trzeba pochować tyle, że dzień drogi stąd?
- He? Co ja, na muła wyglądam, żeby ich dzień drogi tachać?
- zdziwił się grabarz.
- Nie, nie… trupy są dzień drogi stąd. Trzeba tam pójść i ich na miejscu pochować.
- To nie mój ten… no… rejon… niech ich tamtejszy grabarz chowa, co mnie do tego.
- Zapłacę ile trzeba. Oni w chacie w lesie leżą, nikt ich nie znajdzie.
- A Ty skąd wiesz, gdzie trupy leżą, ech?
- świdrował go oczyma? - Dorfrichter o tym wie?
- Panie Hippler. Nie wiem czy wie. Na wyprawie zleconej przez hrabiego byłem. Tych dwóch ze mną było, a dowodził nami Vicenze Acierno. Nie pozwolił nam ich pochować, kazał ruszać od razu w drogę. Ale tak się, na Morra nie godzi! Niech Pan zapyta Robin Haube, była ze mną, to potwierdzi.
- Tfu, pewnie, że się nie godzi
- splunął. - Ci tileańczycy do dusigrosze i kutwy. Żeby zmarłemu pochówku odmówić. Leżą potem takie trupy i kto wie, w jakie upiory się przeradzają?
- No właśnie też tak myślę. Dlatego od razu do Pana idę. Pan profesjonalista jest.
- Dobra, synek, zaprowadź mnie tam, to załatwimy sprawę. Ale trzy srebra za dzień chcę!
- Ja Panu powiem gdzie to jest, ale jutro rano z karawaną wyruszam.
- Eee… to ja mam sam tyłek tłuc nie wiadomo gdzie? Tutaj muszę moich grobów pilnować. Nic z tego
- machnął ręką. - Poszukaj sobie innego protens... profens... talisty.
- Panie Hippler! Dwa dni panu to zajmie, a ja Panu pół karla zapłacę.
- Z góry?
- Z góry
- westchnął sięgając bo mieszek.

Pożegnał się z grabarzem i ruszył poszukać Thomasa. Ten, zobaczywszy Bednarza, kiwnął mu na przywitanie.
- Dobra, na dzisiaj starczy tej pracy - skwitował. - Odkąd powiedziałeś mi o psie, pytałem przyjezdnych. Chodźmy - ruszył w stronę tawerny Pod żeglarzem. - Na turniej zatrzymał się tu taki kapitan, Lemain. Trochę wieczorem posiedzieliśmy, pogadaliśmy, popiliśmy. Okazało się, że ma chłopaka, który mu szkoli psy. Jednego młodego, ale już wytresowanego może sprzedać. Psa się znaczy, nie chłopaka - roześmiał się. Weszli do środka. Przywitali się z Kasztaniakiem, a Thomas zapytał o kapitana. Wkrótce pojawił się i Lemain. Usiedli, by dobić targu. Koniec końcu stanęło na cenie trzydziestu karli - kapitan nie był w dobrym nastroju po turnieju. W końcu stracił wpisowe i nie chciał nic zejść z ceny. Gdy pieniądze zmieniły właściciela, udali się na okręt, gdzie chłopak - chociaż zdaniem Rudolfa, to nie był wcale taki młody, raczej w jego wieku - zademonstrował mu możliwości psa. Nauczył go też komend, na jakie reaguje. Rudolf musiał wrócić po notatnik, bo nie chciał niczego zapomnieć. Poprosił też o wskazówki, jak należy opiekować się stworzeniem i czym go karmić. Thomas dorzucił też swoje trzy grosze, w końcu sam miał dwa takie psy. Bednarz starannie wszystko notował. To była droga inwestycja i nie było co jej zepsuć, przez niewłaściwe traktowanie. Całość zajęła sporo czasu, bo pies musiał zrozumieć, kto teraz będzie jego właścicielem i kogo ma słuchać.
Będąc już w karczmie zgłosił się do Ralfa Grossa, uzgodnić swój wydział w karawanie.

 Wieczorem

W końcu dotarł do domu. Zjadł w przelocie parę kanapek i wziął się za toaletę. Już czas, aby zobaczyć się z Rozamundą. Z natłoku wszystkich zajęć nie zobaczył się z Carlo i nie miał lusterka. Co gorsza, nie zdążył zrobić żadnych zakupów przed wyprawą, a na pewno by się coś przydało. No trudno. Nie da się widać załatwić wszystkiego. A lusterko, jakoś to będzie.
Rozmowę zaczął od pochwalenia się nabyciem psa. Wiedział, że Rozamunda lubi zwierzęta i powinno wprawić to ją w dobry humor. Przeprosił za brak lusterka i obiecał zwrócić tak szybko, jak to możliwe. Potem opowiedział o wyprawie i spotkaniu z duchem elfki. Następnie, aby złagodzić atmosferę grozy opowiedział o planowanym wieczorku poetyckim. Rozamunda uwielbiała czytać wiersze. Pomysł bardzo jej się spodobał i żałowała, że Rudolf nie będzie się tym zajmował osobiście. Na koniec opowiedział jej o ciekawej biżuterii, którą widział u Genevieve Dieudonny. Nie kupił jej, bo była dla niego obecnie za droga (o czym Rozamundzie nie powiedział), oraz dlatego, że dziewczyna nie cierpiała, gdy ktoś jej dawał podarki. Uważała, że to tania próba kupienia sobie zainteresowania. A ona wolała osoby, które potrafią poprowadzić ciekawe rozmowy. I tak upłynął im wieczór, który Rudolf ocenił na udany. Pożegnał się obiecując, że po powrocie z Mortensholm ją odwiedzi.

 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 17-02-2019 o 20:06. Powód: Zapomniałem dodać zaległe rzeczy Carlo
Gladin jest offline  
Stary 18-02-2019, 12:40   #295
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację

 DZIEŃ 9


Zjawili się rano w umówionym miejscu. Z każdym z nich indywidualnie została przeprowadzona krótka rozmowa, po której też podpisali kontrakty. Poza prowadzącym wyprawę, Rudolfem Sammerem, było dwóch ochroniarzy, którzy kontynuowali wyprawę - Stefan Siemens i Humfried Hoechst. Dołączył do niej myśliwy, niedawny zwycięzca turnieju, Gotthard Heyer. Ten jednak miał dotrzeć z wyprawą do podnóża gór i następnie od niej odbić. Byli przedstawiciele wojska, Wofgang i Albert. Był też przedstawiciel straży, niedawno do niej najęty, Gottfried Bohnen. Była też zdobywczyni drugiego miejsca w turnieju łuczniczym, Robin Haube. Przyszła i Cathelyn, która miała zamocowany, obłożony szmatami przedmiot. Pojawił się i Bednarz Rudolf z psem. Była też i wysłanniczka browaru, Fay, którą tak przygotowała się do wyprawy, że ciężko ją było poznać. Miała ono zająć się strefą kulinarną. Borys Bogdanov przyszedł na zbiórkę, lecz do samej karawany miał dołączyć wieczorem. Została już jednak przy niej dwójka przez niego przyprowadzona, Kasztaniak i Drago.

Cała wyprawa, licząca jeszcze dwadzieścia obarczonych skrzyniami mułów, wyruszyła niedługo później.

Po paru godzinach byli w stanie już ocenić nowopoznaną trójkę. Siemens trzymał się na uboczu, co jakiś czas robiąc nieprzychylne uwagi na temat “amatorów”. Wyraźnie uważał, że nie są wystarczająco dobrzy w swoim fachu i uważał, że mogą przynieść więcej szkód nich pożytku. Hoechst natomiast był otwarty i towarzyski. Wiele czasu spędzał na rozmowach i żartach. Ucieszył się z uczestnictwa w wyprawie Fay, gdyż wcześniej to on odpowiadał za jedzenie i samokrytycznie nie ukrywał, że nie było ono dobre. Ale cóż, było lepsze, niż żadne. Ale teraz mają Fay… Sammer natomiast był zarówno zdenerwowany, jak i podekscytowany. Często spoglądał w niebo patrząc, czy aby to pogoda się nie psuje. Zwykle bywał zbyt zajęty na rozmowę, jednak kiedy już do niej dochodziło, starał się być uprzejmy i wyrażał wdzięczność, za dołączenie do jego kompanii.


*** Borys ***

Gdy wyprawa ruszyła on udał się na spóźnione zakupy i do Hrabiego. Później będzie próbował dogonić wyprawę.
 
AJT jest offline  
Stary 20-02-2019, 22:32   #296
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Robin wcześnie rano pożegnała się z ojcem i macochą, przytuliła brata, przeprosiła Dietera, że zawiodła na turnieju i uprzedziła go, że przez dłuższy czas może jej nie być, gdyż rusza z wyprawą... i zdyszana ledwo zdążyła na rozmowę rekrutacyjną. Dziękowała bogom za długie nogi i szybkość, inaczej mogłaby się spóźnić. Tak jak się spodziewała, w ochronie widziała kilka znajomych twarzy oraz kilka nowych, ale tak jak zapewnie spodziewali się inni, nie spędzała czasu na pogaduszkach. Gdy tylko dostała pozwolenie wyrwała do przodu, przepatrując drogę i szukając wczesnych warzyw oraz ewentualnych nieostrożnych kuropatw, cietrzewi, zajęcy czy innej drobnej zwierzyny dla Fay, by miała co przygotować.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 21-02-2019, 00:32   #297
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dzień 9

Borys skłamał karawaniarzowi. Rzekł, że o wywary zadbać musi. Miał natomiast je już od dawna gotowe. Dokupił jedynie kilka niezbędnych rzeczy. Został by spotkać się z hrabią.

Borys wszedł do gabinetu Hrabiego jako pierwszy z interesantów tego dnia.
- Panie Hrabio - skłonił się w wejściu Borys. Po znaku od Hrabiego zajął miejsce na krześle naprzeciw niego. - Ojciec oficer nauczył mnie doceniać szlachetnych ludzi. Pan Hrabia zatrudnienie mi wcześniej dał i godnie zapłacił. Przyszedłem poinformować Hrabiego, że jest szansa by pan Hrabia zwiększyć wpływy w okolicy. Konkretnie w Kreutzhofen. - Borys ułożył sobie wstęp wcześniej w głowie i wyrecytował słowa dość naturalnie. Przede wszystkim jednak z namaszczeniem i szacunkiem. Wiedział, że Hrabia należał do ludzi którzy tego właśnie oczekiwali.
- Kontynuuj proszę - hrabia nachylił się nad stołem.
- Hrabia ma tu ziemię i wioski naturalne jest, że plony wędrują do miasta. Do sprzedania jest tam Młyn. Hrabia może go przejąć bezpośrednio lub przez swojego człowieka jeśli woli zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Młyn to wpływ na ceny pewnych towarów. Pewna inwestycja i dobra lokalizacja przy rzece. To pierwszy krok i postawienie nogi w Kreutzhofen. Punkt zaczepienia po którym można kontynuować zwìekszanie tam swojej obecności i wpływów. Przez sieć lojalnych współpracowników i sług. Jeśli Hrabia jest zainteresowany mogę kontynuować. Jeśli nie proszę o wybaczenie za zajęty czas. - Borys powiedział pokornie a na koniec skłonił nawet głowę.
- Słucham uważnie - usłyszał w odpowiedzi.
- Zakupie Młyn dla pana Hrabiego. Gdyby zdecydował się pan Hrabia zainwestować. Zejdę poniżej ceny rynkowej która wynosi 3000zk. Może być dla pana Hrabiego oficjalnie. - Borys mówił wręcz z namaszczeniem
- Mogę też założyć kompanię handlową Kreutzhofen. Która stałaby się właścicielem Młyna i prowadziła działania dla Pana Hrabiego. Wypracowywała zyski ale i była wydłużeniem pańskiej woli i interesów. Pan mógłby pozostać całkowicie anonimowy. Co w polityce jest przydatne, daje możliwości. Kreutzhofen natomiast to idealne miejsce do działania. Miasto się rozwija ma strategiczne miejsce położenia na skrzyżowaniu czterech szlaków handlowych. To unikat w Imperium i jest blisko ziem hrabiego. Warto tam zaistnieć to przyszłościowe.

Hrabia musiał się chwilę zastanowić, zaproponował więc Borysowi poczęstunek. Sam go opuścił, by wrócić po kilkunastu minutach.
- Trzech tysięcy nie będę miał na ten cel. Dwa zainwestować w to mogę młody człowieku. Czy ta kwota usatysfakcjonuje właściciela?
- Tyle proponuje mu Gierig miejscowy handlarz nieruchomościami. - nazwanie tego przez Borysa lichwiarzem mogło nie być dobrym pomysłem. Nadał mu bardziej finezyjną nazwę.
- Może jesteśmy panie hrabio w stanie zaproponować kwotę większą choćby o trzysta koron?. - Borys mógł powiedzieć osiemset czy pięćset. Uznał jednak, że nie ma co szarżować. Prowizja choćby od trzystu monet już brzmiała rozsądnie. - I czy wolałby Pan Hrabia nabyć to oficjalnie czy wolałby kompanię handlową? - Borys ostrożnie dobierał słowa. Nigdy jeszcze nie rozmawiał na tak poważne sprawy z kimś aż tak wysoko postawionym.
- Nie jest to targowanie się z mojej strony. Dwa tysiące, to tyle, co mogę zorganizować teraz. Owe trzysta pewnie mógłbym mieć po pewnym czasie - usłyszał w odpowiedzi od von Eisenstadta. - A i nie widzę powodu, by ukrywać, że to ja ją nająłem.
- Rozumiem panie hrabio rozumiem. Wspomniałem o tym jedynie dlatego by pańską oferta przebiła dotychczasową. - Borys pokiwał głową. - Złożę zatem ofertę Młynarzowi. Zada zapewne pytanie na kiedy może się umówić się z panem na owe trzysta. Jakiś termin mógłbym mu przekazać?
- Pięć miesięcy - odpowiedział po krótkiej kalkulacji.
- Tak mu przekaże. Może zgodzi się by sumę gdzieś wysłać gdyby opuścił miasto. Może zostanie w Kreutzhofen. Poinformuje go, żeby zgłosił się do Pańskiego skryby. Jeśli ta suma go przekona. Postaram się oczywiście na niego wpłynąć. - ponownie skłonił głowę. - Dziękuję za szczerą i miłą rozmowę panie hrabio. Wyjeżdżam z karawaną do Mortelsholm. Gdybym mógł tam służyć w czymś hrabiemu z chęcią to uczynię.

Borys wyszedł od hrabiego zadowolony. Następnie ruszył Młynarze po drodze instruował Carlo.
- Pani Sara zielarka zgodziła się uczyć cię czytać i pisać pod moją nieobecność. Gdy wrócę sprawdzę jak się spisałeś. Codziennie spisuj ceny i nachylaj uszu nad ludźmi co pożyczek potrzebują. Słuchaj każdej informacji nigdy nie wiadomo co się może przydać. Pannie Sarze powiedziałem, że uczniem moim jesteś. Nikomu nic nie powie ale i ty wstydu mi nie przynieś. Najpierw ci liczby pokaże. To na nabrzeżu narysujesz sobie symbol towaru a obok cenę napiszesz. Jak wrócę zadbam oto by zawsze ktoś cię tego dalej uczył. Jak się spiszesz srebro dostaniesz za każdy dzień kiedy mnie nie było. - powiedział młodzianinowi.

Następnie udał się do Młynarza opowiedzieć mu o wyniku wielu ciekawych rozmów.
 
Icarius jest offline  
Stary 21-02-2019, 18:19   #298
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Został strażnikiem miejskim… Nie wiedział do końca, co wiążę się z tym stanowiskiem, ale im częściej powtarzał to sobie w głowie, tym bardziej brzmiało to dumnie. Będzie ochraniał biednych mieszkańców przed napadami groźnych bandytów, a w zmian czeka go wieczna chwała… Rozmarzył się chyba, aż za bardzo…

Minęły raptem dwa dni jak został mianowany na strażnika, ale wciąż bał się powiedzieć o tym swojej matce. Ojca nie bał się jakoś szczególnie, ale gniewu tej straszliwej kobiety bał się najbardziej. Kompletnie nie wiedział jak się do tego zabrać… Bał się własnej matki, a przecież został strażnikiem, miał w końcu dojrzeć i postawić na swoim. Na bogów, przecież ma już dwadzieścia lat! Musiał coś wymyślić i to szybko.

Dzień przed wyjazdem z karawaną, postanowił w końcu, że zbierze się w sobie i powie o wszystkim swoim rodzicom. Zostanie strażnikiem miejskim to jedno, ale wyjazd od razu na drugi dzień w niebezpieczną podróż to zupełnie co innego. Nie był do końca przekonany, czy taka kumulacja informacji, to był na pewno dobry pomysł, ale cóż, raz się żyje.

Bał się wrócić do domu, było jeszcze za wcześnie. Musiał obmyślić plan, jak załagodzić całą sytuację z rodzicami. Poszwenda się trochę po wiosce i wieczorkiem wróci do siebie. Nie musiał nic kupować, spakowany był praktycznie od momentu, kiedy tylko dowiedział się, że będzie częścią grupy chroniącej karawanę. Ostatnia przechadzka po całym miasteczku, tuż przed wyjazdem. Niby nie mieszkał tu bardzo długo, ale jednak będzie tęsknił za tym miejscem.

Zrobiło się ciemno, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, Gottfried skierował swoje kroki do domu. Gdy był już blisko, zauważył światło od kominka, które odbijało się w oknach. Wszyscy byli w domu… Bohnen po cichu liczył, że może będą tak zmęczeni, że pójdą wcześniej spać, ale
niestety, los nie był ostatnio dla niego łaskawy.

Gdy tylko przekroczył próg domu, musiał szybko uchylić się przed nadlatującą w jego kierunku drewnianą chochlą.
- Gdzie byłeś tyle czasu?! Ty nicponiu, leniu patentowany, gdzie byłeś się pytam?! – wrzaski jego matki dało się pewnie słyszeć w każdym miejscu w wiosce.
- Byłem zajęty, chciałbym… – zaczął, ale niestety nie dane mu było skończyć.
- Ty? Zajęty? A czym ty możesz być zajęty? Niech no tylko ojciec w końcu wytrzeźwieje, już on ci przemówi do rozsądku! Bo ja już nie daje rady! – krzyczała wciąż na niego. Gottfried spojrzał na ławę przy kominku i rzeczywiście leżał na niej pijany ojciec. Może to i dobrze, że musi się użerać tylko z matką.
- Jutro wyjeżdżam! Na długo! – Gottfried krzyknął w końcu na cały dom.
Matce mało rondel nie wypadł z rąk.
- Już ja widzę jak ty gdziekolwiek pojedziesz! Po moim trupie! Od jutra masz zakaz wychodzenia gdziekolwiek! Zostajesz w domu i koniec kropka!
- Daj mi w końcu coś powiedzieć, ty uparta kobieto! – wrzasnął w niebogłosy.
Na twarzy matki dało się widzieć jeden wielki szok. Jej syn nigdy nie odważył się tak do niej powiedzieć… W sumie to nikt, nigdy nie powiedział do niej takim tonem.
- Znalazłem w końcu pracę, tak jak chciałaś… – mówił już spokojnym tonem. – Zostałem strażnikiem miejskim, a jutro wyruszam na wyprawę, będę ochraniał bardzo ważną karawanę – stanął dumnie wyprostowany i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Stra… Strażnikiem? – kobieta ledwo wydusiła te słowo.
- Tak jest! – wykrzyknął Gottfried, aż ojciec delikatnie poruszył się przez sen.
Nagle twarz kobiety zrobiła się całkowicie czerwona.
- Miałeś sobie znaleźć normalną pracę! Ty głupolu, ty się nadajesz tylko do bycia rolnikiem, albo uczniem młynarza! Strażnikiem miejskim! Nigdzie nie jedziesz! Zostajesz w domu, a jutro ja sama znajdę ci normalną pracę! - postawiła na stole miskę i wlała mu do niej potrawki z kurczaka. – Teraz jedz!

Gottfried nie miał najmniejszej ochoty siedzieć razem z tą kobietą, ale jednak, gdy zobaczył ciepły posiłek zaburczało mu głośno w brzuchu. Przez wszystkie ostatnie wydarzenia, kompletnie zapomniał o jedzeniu. Usiadł przy stole i udając, że nie słucha matki, szybko zjadł całą potrawkę, po czym poszedł do swojego pokoju.

Zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka. Wyciągnął spod niego swoją torbę i jeszcze raz dokładnie sprawdził, czy wszystko ma. Składane posłanie, trochę prowiantu, nóż i sakiewkę, w której miał trochę złota. Wydawało się, że wszystko było gotowe. Nigdy nie wyruszał w tak daleką podróż, więc nie do końca wiedział, czy zabrał to, co najpotrzebniejsze. Po chwili zastanowienia zamknął torbę i położył ją pod oknem.

Położył się do łóżka i starał się zasnąć. Był bardzo podekscytowany, ale musiał trochę pospać, w końcu będzie potrzebował dużo sił. Wszystko miał już zaplanowane, wstanie najwcześniej jak się da i po cichu wymknie się przez okno. To był jedyny sposób na wyrwanie się z tego miejsca. Zrobiło mu się smutno, że ma taki kontakt z rodzicami, a nie inny, ale co zrobić. Po kilki chwilach w końcu udało mu się zasnąć.

Gry tylko obudziły go pierwsze promienie słońca, Gottfried wstał szybko z łóżka, podszedł na palcach do drzwi i przyłożył do nich ucho. Słychać było chrapanie matki. Mógł więc spokojnie wymknąć się przez okno. Wziął swoją torbę, schował nóż za pas i otworzył okno. Rozejrzał się jeszcze przez chwilę po pokoju, kto wie kiedy znowu tu wróci. Uśmiechnął się delikatnie i wyszedł przez okno. Nie czekając dłużej, ruszył na miejsce spotkania z właścicielem karawany.
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 21-02-2019 o 18:22.
Morfik jest offline  
Stary 21-02-2019, 20:34   #299
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Po skończonym śniadaniu mężczyźni ruszyli do warsztatu, kobiety zaczęły sprzątać, a Rudolf pożegnał się i ruszył dołączyć do karawany. Zaraz za nim wyszła jednak matka, trzymając spore zawiniątko.
- Synuś, ja wiem, że Ty uparty jesteś jak ojciec. Ale posłuchaj matki. Tam w górach zimno strasznie, do tego mnóstwo zbójów. Ja Ci tu parę rzeczy przygotowałam, żebyś nie zginął. Zobacz - rozwinęła zawiniątko - koc, żebyś nie marzł…
- Matuś, ja mam już koc
- przerwał jej syn.
- Cicho! Co ci jeden koc da? Zamarzniesz na kamień! Nie dyskutuj ze starszymi! Naści, tutaj hubka i krzesiwo, żebyś ogień mógł rozpalić. No trzymaj, nie będę tu sterczała, robota w domu się sama nie zrobi! - fuknęła. - A to tutaj, od Eberhauer kupiłam wczora wieczorem, jak tylko się dowiedziałam o tym Twoim pomyśle najnowszym. Jakby tam Ci co zaszkodziło, albo jaka żmija użarła czy inne paskudztwo… no, to Ci wtedy pomoże.
- Mamuś, ale to dużo kosztuje, mam…
- Cichaj, jeszcze nie skończyłam. Zaraz, co to ja tu jeszcze… a no tak, wodę z tatarakiem w bukłaku masz świeżą, a tu jeszcze trochę piwa, naści. No i jedzenie na drogę, cobyś nie głodował.
- Matula to pieniądze na cały miesiąc za to dała
- złapał się za głowę, po czym sięgnął po sakiewkę.
- Dwóch was mam, to jak jeden durny chce po świecie łazić, co zrobić. Ejże, co Ty robisz? - zerknęła na niego groźnie, ale Rudolf już odliczał sześć złotych koron. - No co Ty synku, matce będziesz płacił?
- Matulu, ja tam zarabiać jadę, a za Twoje dobre serce to i tak mało, mama się nie kłóci ze mną przed niebezpieczną wyprawą, w zgodzie trzeba się rozstać. Jak wrócę, to bogatszy, a jak nie wrócę, to przynajmniej zbójcy się nie obłowią.

Uścisnął matkę mocno, wcisnął jej monety i szybko wyszedł. Mieszek został praktycznie pusty, ale na własnej matce nie będzie żerował.

Na miejscu zbiórki wszystko się przeciągało. Mimo, iż odwiedził dzień wcześniej Grossa, to dopiero teraz właściciel karawany spisywał kontrakty ze wszystkimi. Gdy Rudolf obejrzał, kto będzie z nimi jechał, omal się za głowę nie złapał i nie wycofał. Gdyby to on miał taką karawanę, zapłaciłbym połowę mniej stawki, a wziął dwa razy więcej ludzi. A tu jeszcze taka zbieranina... połowa z nich zwieje na pierwszy widok zagrożenia. Dopytał się jeszcze, czy wyprawa ma zapas części zamiennych i narzędzi. I czy jest ktokolwiek, kto się zna na opiece nad mułami. Płacili mu za doprowadzenie każdego muła do końca, nie chciał, aby część wypłaty mu przepadła tylko dlatego, że po drodze bydlę zdechnie, bo naje się jakiegoś świństwa. Właściciel twierdził, że mają wszystko. Albo prawdę mówił, albo już mu pieniędzy zabrakło i nie chciał się przyznać. A jeżeli tak, to czy im zapłaci?

W podróży trzymał się środka karawany. Niedaleko szła również Crossman ze swoim psem, więc obserwował ich relacje. A czasami nawet pytał o to czy owo.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 21-02-2019 o 20:50.
Gladin jest offline  
Stary 21-02-2019, 23:48   #300
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Fay położyła się spać wyjątkowo wcześnie, odmówiwszy wpierw gorliwie modlitwy o bezpieczeństwo. Dzień okazał się sukcesem. Piwo się sprzedawało, a niedawno poznana Robin wykazała się wielką pomocą w kwestii wyboru łuku. Ayinger nabrała do niej szybko zaufania, a jej wysiłki, aby utrafić okazję sprawiały wrażenie bardzo profesjonalnych. Dziewczyna otworzyła swój prowizoryczny notatnik na ostatniej stronie i wpisawszy imię Robin postawiła przy niej dwa plusy. Fay Ayinger zawsze płaciła swoje długi. Z tym miała zamiar postąpić podobnie.

Przed końcem dnia i powrotem do browaru zdążyła jeszcze przyglądnąć się na targowisku dziełom sztuki. Interesowały ją przede wszystkim rzeczy z północy, z metalu oraz możliwie cenne. Logika w tym przypadku była prosta. Metal trudniej uszkodzić w podróży, a im coś dalej od miejsca powstania tym większa szansa na dobry handel. Tak przynajmniej mogło się wydawać. Długo przeglądała przedmioty zanim wybrała to co jej pasowało. Kunsztownie wykonany zestaw sześciu talerzy. Zdobiony z wielką subtelnością. Fay nie wiedziała, kto zamówił srebrne talerze na których dnie prezentowały się nagie kobiety w otoczeniu bujnej roślinności, ale uznała, że na coś takiego może być łatwo znaleźć nabywcę na południu. Przynajmniej miała taką nadzieję.

Targowała się zawzięcie, a po powrocie do swojej klitki zapakowała rzeczy w skórę i schowała do swojego podróżnego plecaka. Ważył sporo, ale skoro jechali z wozami to miała nadzieję, że nie będzie musiała go nosić. Zadowolona z zakupu i zakończonych przygotować zasnęła. Śniła o górze złota nad którą unosił się wściekły duch wypowiadający szeptem znane jej już nazwiska.

Następnego dnia o świcie Fay była na nogach i po porannej modlitwie. Miała też wszystko spakowane i jako jedna z pierwszych, opatulona w zakupione za grosze ubrania, pojawiła się na miejscu zbiórki.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172