Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2022, 20:43   #151
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Waldemar na uczcie był obecny niby duch - pojawiał się, to tu, to tam, by rzucić słowo lub zaniechać wychylania się w ogóle.
Snuł się między stołami z biesiadnikami oraz tymi, którzy wybierali się na dziedziniec lub do wychodka.
Krążył po zamczysku, ale również przed nim, oceniając majętność i wyposażenie przybyłych.
Nasłuchiwał wielu języków, pośród których wyłowił mowę Kisleva i Bretonii. Dokładnie zapamiętał rzucone słowa.

Zatrzymał się dopiero, gdy z zamyślenia wyrwał go obraz w lustrze. Gdy wyciągnął do siebie rękę, jego twarz zdziwiła się. Nie był to on sam. To siedzący pomiędzy kompanami z Teoffen Philippus obserwował bardzo podobnego do siebie faceta. Waldemar, dalej zamyślony, odsunął się od stołu.
Czyżby zwariował? Przecież widzieli się już wcześniej, więc jakim cudem podobieństwo było tak bliskie? Wyszedł na dwór się przewietrzyć.

Cyrulik ewidentnie czuł, że ktoś za nim podąża. Szedł dalej przed siebie, aż do stajni, w której skrył się za uchylonymi wrotami. W ciemności spoglądał na kontur wchodzącego przez bramę mężczyznę z brodą.

32, 74, 7, 71, 66

 
Avitto jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-07-2022, 22:42   #152
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Jeżeli już przy niesnaskach jesteśmy … nie zawsze tak było. U zarania dziejów stosunki były wręcz przyjacielskie… - Tupik przegryzł krabową nóżkę po czym upił łyk wybornego wina, rzadko kiedy miewał okazje kosztować takich delicjozów, więc korzystał. Korzystał też z tego iż było z kim rozmawiać na ważne tematy, choć aluzja iż w Serige nikt nie mógłby zastąpić Henrietty była daleka od prawdy. Jak świat światem zawsze ktoś mógł się znaleźć. Inna sprawa iż w Teoffen na dzień dobry były co najmniej trzy głowy potencjalnie szykujące się do zastępstwa za Lorda a gdyby nie ozdrowiał zapewne walka o władze trwała by w najlepsze.

- Dopiero gdy Lord Andreas porwał lady Marię – przynajmniej według Adelajdy von Teoffen, to rozpoczęło krwawy odwet i to całkiem skuteczny… - Tupik nie przypadkowo wspominał historyczne dzieje , wiedział dobrze że trwałe podwaliny pod wspólną przyszłość nie mogą obejść się bez postawienia solidnych fundamentów a historia która była niejasna i rodziła problemy takim fundamentem być nie mogła. - Wspominała też o oskarżeniach z Serrige jakoby Maria gusłami omotała Lorda Andreasa. Rad był bym porównać historyczne zapiski, kroniki z Serrige , ustalenie źródła konfliktu być może złagodzi, rozwiąże sąsiedzkie problemy które po rewolucji mogą wszak powrócić.

Tupik zastanawiał się czy wśród poselstwa z Serrige ktoś również myślał nieco bardziej długodystansowo, miał taką szczerą nadzieje.

Rozejrzał się nerwowo po stole nie wiedząc za co chwycić , za dużo było tych dobroci. Za dużo. Postanowił po prostu kosztować wszystkiego w kolejności od tego co miał najbliżej, traf padł że były to przepiórcze jajka ozdobione kawiorem i nieziemsko smacznym sosem. Musiał koniecznie poznać kucharzy zamku i zdobyć wykraść, zamordować za lokalne przepisy…

- Wracając jednak do rewolucji… Życzeniem Lorda było abyśmy przedstawili wam nasze spostrzeżenia, więc na wstępie zaznaczę, iż miałem okazję zebrać całkiem nie małą wiedzę. Myliłby się ten kto by uważał że rewolucjonistami są tylko chłopi i mieszczanie…

Tupik rozpoczął dłuższą opowieść, nie ukazując wszak w niej swojej roli, równie dobrze mógł to być zbiór informacji jakie pozyskał od grona informatorów – i tak właśnie miało to wyglądać, ważnym było opisanie mechanizmu w jaki Głosiciel zdobywał zwolenników, groźba jak bardzo hasła rewolucji są podchwytywane przez tłum, zniszczenia jakie niesie za sobą rewolucja, listy które Głosiciel wysyłał w wszystkie zakątki Imperium – spotkanie z krasnoludami którzy szli do Wusterburgu na wezwanie Głosiciela mógł opisać bezpośrednio, wszak wówczas już eskortował Lorda, a dawało to szerszy obraz z jakimi siłami, wojskiem, może przyjść się mierzyć wszystkim regionom. Nie chodziło o sam regiment krasnoludów ale o fakt, że skoro oni odpowiedzieli na wezwanie Głosiciela to kto jeszcze ? W tym kontekście musiał powrócić do pytań o Bractwo, ale zrobił to na koniec opowieści.

Dość , że nie był to li tylko bunt chłopstwa chwytającego za widły. O listach księżnej Nulln będących w rękach posłańca Głosiciela z oczywistych względów nie wspominał. Była to sprawa tak gruba – o ile nie były sfałszowane – że samo mówienie o niej byłoby proszeniem się o powtórkę ze stryczkiem. No może tym razem łaskawie by go ścieli pomni na stan szlachecki... Niemniej lawirując słowem opisał większość ważkich informacji które posłańcom Serrige mogły być zupełnie nie znane, nie podejrzewał by ktokolwiek z nich przebywał w rewolucyjnym mieście i widział jakie mechanizmy w nim działają, jakie tryby idą w ruch, jak to wszystko wygląda. W tym wszystkim bajanie o tym że Serrige jest spokojne i warto by się zająć sprawami Teoffen było ze strony DeGorata nadmiernym optymizmem. Lub co bardziej podejrzewał zwykłym pretekstem do tego by swobodnie szpiegować Teoffen.

Tupik przypomniał sobie słowa Lorda o tym że Bractwo miało osiąść w Nerhem – zgodnie z wolą Barona Manfreda. Jawił się on jako kolejna figura w grze o której za wiele wiadomym Tupikowi nie było. Czy naprawdę potrzebował Bractwa ? Po bitwie której był uczestnikiem nie dziwował się temu. Gdyby Bractwo było wówczas po stronie rycerstwa z pewnością przeważyło by szalę. Z drugiej strony gdyby byli po stronie rewolucjonistów, bitwa skończyła by się jeszcze większą , totalną w zasadzie masakrą rycerstwa. Ponieważ wciąż za mało się o nich dowiedział zagaił ponownie.

- Rycerze od Serca zdawali się być sporą siłą, aż dziw, że ktoś ośmielił się na nich napaść. Złapano już sprawców? Rewolucjoniści? – dopytywał Tupik , pytania nie były przypadkowe i kontrastowały z zapewnieniami DeGorata o spokoju na ziemiach Serige. Propozycja robienia porządków na ziemiach Teoffen mogłaby wydawać się dziwna zważywszy na problemy w Serrige i w kontekście napaści na rycerzy Bractwa nie szło jej tłumaczyć inaczej niż tylko chęcią przeszpiegów. - Jak zareagowało samo Bractwo na to pożałowania godne przestępstwo?

Tupik nie dawał za wygraną , nie mógł dać, wszak Lord bardzo jasno postawił swe zainteresowania i oczekiwania.

Póki co jedynym cieniem jaki padał na wyśmienitą ucztę była ostrożność Tupika w kosztowaniu potraw , z jednej strony zmagał się sam z soba - i musiał spróbować wszystkiego , z drugiej strony nie bez powodu każdą spróbowana potrawę długo mielił w ustach rozkoszując się oficjalnie i nieoficjalnie smakiem, ale też próbując ocenić czy coś nie jest zwyczajnie zatrute. Nie podejrzewał o to Henrietty , miała ich tu wszystkich i tak jak na widelcu, gdyby chciała zabić po prostu by to zrobiła, ale rewolucjoniści którzy mogli przeniknąć na teren zamku... Pocieszał się tym że obok siedział Theo który jako wytrawny lekarz zapewne tez miał szanse na wykrycie trucizny. Niemniej przykre było że nie mógł się w pełni cieszyć z tak przepysznej kolacji gdy za każdym kęsem mogła kryć się śmiertelna trucizna...


K100 : 38, 20, 61, 93, 67

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 03-07-2022 o 22:46.
Eliasz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-07-2022, 17:47   #153
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Biesiada

Uczta trwała dalej, przechodząc już w kolejny etap, w miarę przelewanego alkoholu. Humory zaczynały dopisywać coraz bardziej i zapominano o podziałach politycznych, z towarzystwem mieszającym się, plotkującym i przechodzącym od stołu do stołu. Sztywna atmosfera prędko rozluźniła się znacznie i integracja wyrwała do przodu. I chociaż w większości prowadzone rozmowy były niewinne, tak miejscami można było wyczuć polityczne podteksty i próby drobnych machinacji. Jak choćby w przypadku delegatów, którzy zaczęli rozwijać swoje sieci i poznawać się nawzajem, nawet próbując nawiązać nić porozumienia.

Spojrzenia reszty gości w większości ślizgały gdzieś wokół delegatów, wymijając ich i pozornie nikt nie zwracał na nich większej uwagi, skupiając się na stole honorowym, gdzie Henrietta i Detlef pogrążeni byli w głębokiej rozmowie, nachylając się ku sobie. Adalbert, małżonek Lady, skorzystał z pierwszej okazji i wymówki, by opuścić biesiadę. Dziedzic Teoffen korzystał z gościnności całkowicie, pochłaniając kolejne porcje jedzenia i popijając winem, ale czy kolor na polikach zakwitł z racji alkoholu, czy z towarzystwa Henrietty, ciężko było stwierdzić. Jedno było oczywiste - spojrzenie, które wbite miał w panią na zamku, zaczęło już wchodzić w rejony zauroczenia. Ot, młodzieńcza krew. Henrietta ze swojej strony również zdawała się czerpać przyjemność z towarzystwa Detlefa, wnosząc po częstych (i nader szczerych) uśmiechach, jakie wykwitały na jej licu.

Jean-Gabriel i Corrado z kolei postanowili chyba przeprowadzić swego rodzaju obchód, gdyż zaczęli krążyć między stołami i wdawać się w rozmowy z radnymi, dygnitarzami i inszymi personami ważniejszego sortu. Chociaż tam, gdzie de Beaumanoir epatował szczerą chęcią rozmowy, tak da Capelli jedynie dotrzymywał konwenansu towarzyskiego i zobowiązań politycznych, doglądając interesów Serrig. Tileańczyk w dużej mierze krążył więc wśród posłów wszelkiej maści, na dłużej zatrzymując się przy rudym jegomościu w barwach Sonnefurtu.

Gdy służący zaczęli powoli zastawiać stoły przeróżnymi deserami - od kandyzowanych owoców po swojskie ciasta - Henrietta i Detlef postanowili chyba przejść w bardziej kameralne miejsce. Dziedzic Teoffen szarmancko i po dżentelmeńsku zaoferował Lady ramię, które ta ujęła z uśmiechem i duet opuścił salę, z dwoma halabardnikami którzy ruszyli ich śladem, ku skromnym, prywatnym ogrodom.

A biesiada trwała dalej.




Waldemar

Biesiada trwała dalej. Dziedziniec zamku Reuterów w porównaniu do głównej hali był przyjemnie cichy, a jego spokój przerywany był zaledwie odległymi odgłosami uczty, kaszlnięciami i kichnięciami gwardzistów na warcie czy sporadycznym hałasem miasta zza murów. Prychnięcia koni też prędko weszły w ten podkład dźwiękowy, gdy Waldemar, wiedziony znajomym uczuciem bycia śledzonym, skrył się w stajni tuż za wrotami. Cień, wydłużony przez rozświetlony foyer z którego się wyłonił, zatańczył na dziedzińcu gdy brodaty jegomość ruszył przed siebie i przystanął, rozglądając się wokół. Podstarzały już, z siwizną przejmującą ciemny zarost, wydawał się Brökowi znajomy. Jakby gdzieś już go widział, ale czy to mogła być jedynie gra światła i cieni? Szpieg nie był pewien. Długi żywot i kariera wiązały się z tym, że miał do czynienia z wieloma osobami i nie sposób było spamiętać ich wszystkich.

Brodaty jegomość, rozejrzawszy się podejrzanie czujnie po okolicy, spokojnym krokiem ruszył w stronę magazynu, wciśniętego w róg dziedzińca, tuż obok stajni. Cienie kryły jego tożsamość dobrze, ale gdy wszedł w krąg światła rzucany przez latarnie zawieszone na obu budynkach, Waldemarowi rzucił się w oczy wyszyty na wamsie herb Kreutzhoffen. Tajemniczym osobnikiem nie mógł być nikt inny, jak Hugo Adelsperger, jedyny wysłannik Pfeifraucherów w Serrig. To jest, jedyny jawny.

Drzwi skrzypnęły, gdy Adelsperger wkroczył do magazynu. Waldemar, wiedziony zboczeniem zawodowym, nie mógł sobie odmówić zerknięcia przez okiennice i wyłonił się ze swojej kryjówki, bezszelestnie przyklejając się do cegieł graciarni. Rendez-vous w tajemnicy, podczas gdy cały zamek biesiadował, był co najmniej dziwną działalnością. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że drugim obecnym był sam Adalbert. Co było jednak tematem tegoż potajemnego spotkania, Brök nie był już w stanie wychwycić. Mężczyźni przezornie ograniczyli się do rozmowy szeptem, nachyleni ku sobie nader blisko między skrzyniami, narzędziami i workami z paszą.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-07-2022, 13:26   #154
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Biesiada trwała i Von Werk był zadowolony. Zadowolony podwójnie ponieważ wszystko zwiastowało na początek na prawdę dobrych i bliskich relacji między Serrig, a Teoffen. No przynajmniej do pierwszej kłótni kochanków, ale póki co to impreza. W duchu liczył, że sukces tej eskapady zapewni mu przytulne gniazdko na ziemiach rodzicieli Detlafa.

Jak zaczęły się wycieczki około-stoło-znawcze. Wykorzystał okazję, aby złapać szanownego Pana chyba Kanclerza ciekaw będąc jego historii. Sprubuje sposoby na wstawionego. Przeto zanim ruszył sprawił sobie naczynie odpowiednio ochrzczonego trunku.

-Buongiorno Mości Panie. Jam jeeest Morgden Von Werk. ALLA SALUTE!- skończył wznosząc naczynie do toastu. Powrzucał trochę tileańskiego tak na przetarcie szlaków.
 
Lynx Lynx jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-07-2022, 17:42   #155
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Biesiada

Pionki ustawione czy przestawione, ziarna zasiane i fundamenty postawione. Okazja towarzyska, huczna biesiada na powitanie dziedzica Teoffen, została już chyba wykorzystana i wyżęta do cna z każdej możliwej strony. Rozluźnione pasy i języki zrobiły swoje, kiełkujący i tlący się konflikt włodarzy przymarł nieco dzięki cudom dyplomacji i stracił przy bliższym poznaniu stron, udowadniając że *oni* - ci źli, mityczni i demonizowani oni - byli równie ludzcy, co “nasi”. Kimkolwiek “nasi” by nie byli. Ciężko było widzieć “tą drugą stronę” jako wrogów, którzy tylko czają się i wypatrują chwili słabości, gdy stołowało się razem z nimi, jadło tą samą strawę i piło te same trunki. Ludzkie odruchy, ludzkie instynkty, ludzkie cechy i ludzkie ambicje. Konflikt mógł jeszcze przerodzić się w otwartą wojnę, ogarniając niszczycielską pożogą ziemie południowego Wissenlandu, ale ten wyrok zdawał się być chwilowo odroczony. W sali głównej zamku Reuterów może nie panowała zażyła przyjaźń, ale na pewno zapanował kruchy rozejm mogący doń - przy nakładzie starań i działań - prowadzić. Teraz i tutaj, z pełnymi kołdunami i szumiącymi przyjemnymi głowami, intrygi zaczęły odchodzić w dal. A może zwyczajnie przybierały inny charakter? Któż by tam wiedział. Możni i szlachetni nie mieli w zwyczaju zrzucać skór. Lady i Panicz, w kameralnym otoczeniu ogrodów, mogli równie dobrze zacieśniać więzy, jak i rozpościerać swoje własne sieci. Czas, jak zwykle, miał pokazać.

Dexter Schlejer, już teraz na pełnego przerodzony w Morgdena von Werka, spróbował bliżej zapoznać się z dworską osobistością, piastującą zaszczytne miejsce prawej ręki Lady Henrietty. Zapewne gdyby da Capelli był autochtonem nasączonym feudalnymi zwyczajami Imperium, von Werk wymierzyłby za wysoko, ale szczęśliwie Tileańczyk nasączony był - nie licząc wina - egalitarystycznymi tradycjami dalekiego południa. Zawtórował więc Morgdenowi w toaście po tileańsku, jakby rozbawiony wylewnym i poufałym podejściem udawanego szlachcica.

- Morgden... Von Werk, si? Dobrze usłyszałem?

Czy Corrado przejrzał grę Dextera, ciężko było stwierdzić, ale Schlejer przez chwilę pożałował tak bezpośredniego podejścia, gdy opadł na niego pełen ciężar spojrzenia Tileńczyka. Ciemne, uważne, kalkulujące spojrzenie, ledwie co stępione alkoholem. I dziwna nuta w zadanym pytaniu, drgnięcie powiek. Niby nieznaczne i nic nieznaczące detale, a jednak. Dexter wiedział lepiej. Coś było na rzeczy i zainteresował Corrado swoją osobą. Schlejer brnął jednak w grę na wstawionego dalej, nawiązując bliższy kontakt z Tileańczykiem.

Ciężar spojrzenia Kanclerza nie zelżał ani na chwilę.




Tupik

Krużganki, bez zaskoczenia, świeciły pustkami. No, nie do końca, bo tu i tam kręcili się gwardziści Lady Henrietty w jej rodowych barwach, stojąc na straży ładu i porządku. Zaiste zaszczytne zadanie, składające się ze spacerowania po kamiennym wale, zerkaniu na rozciągającą się i rozświetloną latarniami, pochodniami i okiennymi świeczkami panoramę miasta, od czasu do czasu gawędząc z kolegami-gwardzistami czy drapiąc się po tyle. Tupik skorzystał z okazji, gdy już biesiada zaczęła wchodzić w mocno bełkotliwe rozmowy, i wymknął się z zamkowych objęć, zasłaniając się oryginalną wymówką, że musi do wychodka. Halfling wyślizgnął się z uczty bez większych problemów, przy wspinaczce na krużganki czerpiąc świeże powietrze pełną piersią. Nikt go nie niepokoił i nie zatrzymywał, strażnicy ograniczali się jedynie do znudzonych zerknięć w jego kierunku. Von Goldenzungen zatrzymał się dopiero pod jedną ze skromnych baszt, gdzie na zydlu siedział jakiś wąsaty sierżant, skrobiąc nożykiem kawał drewna i mrucząc ludową melodię pod nosem.

- Można? - Tupik zagaił zdawkowo, wskazując drugi stołek.

- A proszę - gwardzista przesunął mebel w kierunku karła, ściągając zeń pudełko z kośćmi.

- Może partyjkę w kości?

- A chętnie, chętnie

Terkotanie kości zaraz zaczęło akompaniować rozmowie niziołka i mężczyzny o wszystkim i niczym jednakowo. Gadka-szmatka, jak Tupik doskonale wiedział, była idealną okazją do rozpoczęcia podchodów, gdy miało się jakiś interes wymagający dyskretnego podejścia. Fortuna uśmiechała się do niziołka jeśli idzie o kości, więc zaryzykował zepchnięcie rozmowy w tematy bliższe jego zamiarom.

- Ale biesiada przednia - napomknął. - Jej Miłość nie pożałowała niczego dziedzicowi i jego świcie.

- Heh, no słyszałem. Dalej słyszę - wąsacz skinął głową w dół, w stronę rozwartych drzwi zamku, zza których dalej wylewały się odgłosy uczty. - Pewnie posmakujemy z chłopakami resztek. BruBru w kuchni obiecała, że nie wszystko rzuci ogarom. Najem się jak nigdy.

Sierżant zarechotał.

- Spodziewałem się jednak... - Tupik potrząsnął kubkiem i rzucił kostkami. Fortuna dalej mu sprzyjała. - ...że może zobaczymy jakąś sztukę czy tileańską komedię. Lady nie patronuje artystom?

- Patronowała, ale przez tą całą rewoltę - gwardzista splunął z grymasem - nie ma komu. Artyści i trupy teraz w Nuln pewnie siedzą, bo gdzie takim pchać się na ziemie, gdzie wojna i podjazdy i insze takie. W Serrig mało artystów. Lord jeden, ale on tylko maluje w tej swojej wieży zbereźne obrazy. Akta jakoweś. Jest i Malwa, gibka tancerka “Pod Rybką”, ale dzisiaj karczma poszła z dymem, to pewnie dziewka tańcować nie będzie przez jakiś czas. Są i bliźniaki, co akrobatykę na szarfach uprawiają. No i nasz Marco...

Tupik zastrzygł uszami, a wąsacz zarechotał.

- ...człowiek-guma. Spielim my go kiedyś kajdanami i skubaniec wyślizgnął się jak węgorz. Wygina się tak, że aż ciarki mnie czasami biorą. To palcami, to rękoma, to nogami. Jakby go demon jaki wyginał od środka.

- A to ciekawe - halfling pokiwał głową. - Nie daje pokazów? Bo takich cudów jeszcze nie widziałem.

- Gdzie tam, panie - wąsacz machnął łapą. - Jeździł kiedyś podobno z jakąś trupą czy innym cyrkiem, ale to dawno za nim. Ale jutro ma poranną wartę w ogrodach. Może zdołacie go przekabacić, panie, i da wam jakiś pokaz. Tylko się nie przestraszcie, hehe.

- Spokojna głowa - Tupik ripostował z uśmiechem.

Kości zaterkotały ponownie. Fortuna trzymała się niziołka dalej.




Waldemar

Potajemne spotkanie Adalberta i Adelspergera w pustym magazynie, podczas gdy reszta zamkowych rezydentów i gości balowała, było co najmniej dziwne. Waldemar, ciągnięty w ich stronę zwykłą ciekawością i zboczeniem zawodowym, przemknął pod ścianą przybudówki, upewniwszy się uprzednio że dziedziniec i krużganki nad głową dalej pozostały puste. Brök przylgnął do winkla budynku, gdzie lekko uchylona okiennica pozwala na strzyżenie uszami, by usłyszeć strzępy szeptanej rozmowy.

- ...niestety, mój panie, ale hrabia Pfeifraucher pozostaje nieugięty - oznajmił Hugo. - Pańscy przyjaciele okazali się być na bakier z imperialnym prawem, wobec czego dostawa pańskiego zamówienia może być... problematyczna.

- Hmph - Adalbert fuknął w odpowiedzi. - Jakby Bruno zależało na przestrzeganiu imperialnych dekretów i sam nie miał nic za uszami. Nie rozmawiasz z moją, pożal się Sigmarze, szlachetną małżonką, Hugo, więc darujmy sobie ten dyplomatyczny teatr. Czego oczekuje Pfeifraucher w zamian za wypuszczenie moich... “przyjaciół” z Kreutzhoffen?

- Cóż - po tonie głosu Hugo szło zrachować, że wszystko szło po jego myśli - obecnie wszystkie oczy zwrócone są na Wusterburg z wiadomych przyczyn. Rewolta zaprząta myśli wszystkich włodarzy, którzy obawiają się buntowniczych nastrojów na własnych ziemiach i nowych ognisk rewolucji, które mogłyby rozpalić inne włości. Hrabia Pfeifraucher śledzi te wydarzenia nader uważnie, równie wiele uwagi poświęcając Teoffen i Serrig. Dwór Jej Miłości pozostaje ważnym punktem tej części Wissenlandu. Może okazać się, że ta ważność tylko wzrośnie w najbliższych tygodniach i miesiącach. Hrabiemu bardzo zależy na soj...

Odgłos ciężkich buciorów na krużganku oderwał Waldemara od podsłuchiwania z zapartym tchem. Zbliżający się patrol, zdradzający swoją pozycję światłem niesionej pochodni, zmusił szpiega do skrycia się w łukowatej wnęce. Choć wśród halabardników Lady jego osoba mogła być uważana za “człowieka Henrietty” i nie zostałby potraktowany jak pierwszy lepszy wścibski służący, to bycie złapanym na gorącym uczynku podczas skradania się w cieniach mogło zostać źle odebrane w zamkowych kręgach.

Jednak gdy gwardziści oddalili się i Waldemar na powrót przylgnął do kamiennej ściany, magazyn okazał się być już w pełni opuszczony.




Zwei Monde

Mroźna kaplica rozświetlona była setką topniejących świec. Eteryczny wiatr targał mdłymi płomieniami, zwijając wokół wstęgi dymu i roztaczając mdły zapach zgnilizny. Ponure twarze majestatycznych posągów spoglądały beznamiętnie w dół, znajome w swych kamiennych rysach. Pani Wojny - nie Myrmidia z południa, a Henrietta z Serrig i Sigmar Protektor w młodym ciele Detlefa. Pomiędzy nimi, pod żelaznymi ostrzami i stalowymi spojrzeniami, Adalbert na olejnym ołtarzu z obdartymi ze skóry palcami. Czerwień krwi i mięśni wymieszana z bielą kości. Szum kruczych skrzydeł wysoko, pod powałą, i skrzek pełen głodu.

Ciężar kamiennych spojrzeń spoczął na mieszańcu. Kamienne dłonie zatoczyły półokrąg w jego kierunku, pańskim gestem siejąc wiatr.

Zimny podmuch rozmył kaplicę.

Leonidas obudził się.

Świtało.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 25-07-2022 o 18:24.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-07-2022, 15:30   #156
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Babcia Tupika zawsze powtarzała "jedz gołąbki póki ciepłe". Znane halflińskie powiedzenie, przerobione przez ludzi na coś z kuciem kowadła, sprawdzało się za każdym razem. Co prawda Tupik nigdy swej babci nie poznał, ale był przekonany, że gdyby ją znał to właśnie takie mądrościowe maksymy sypałyby się z jej ust jak z rękawa.

- O la Boga spalona karczma? W mieście ? Jakże to ? – Zapytał wyraźnie przejęty i zatroskany. Tak po prawdzie jedynie ciekawski, bo w głębokim poważaniu miał nawet gdyby całe miasto spłonęło - niemniej rozumiał doskonale, iż punkt widzenia zależał od punktu umiejscowienia zadka, więc z wyraźnym przejęciem próbował wycisnąć nieco więcej informacji z żołnierza, pozwalając też by gra w kości nie szła mu aż tak dobrze … jak by mogła.

Radość z wygrywania skutecznie przesłaniała trzeźwy osąd i rozwiązywała języki często skuteczniej niż wprost dawane łapówki czy inne zabiegi.

Tupik nie mógł czy raczej nie zamierzał przeciągać swojego wyjścia zbyt długo, przy stole zawieszone w powietrzu wciąż tkwiły postawione przez niego wcześniej pytania, jego nieobecność mogła wzbudzić czyjąś czujność, co więcej mógł przegapić coś istotnego ( chociażby desery ! ) – a to co chciał ustalić już ustalił. Niemniej wciąż było kilka kwestii w których przecież przyjechał do Serrige a sam Marco był misją jakby nie patrzeć poboczną. Niemniej zamierzał stawić się rankiem w ogrodach i go wyszukać oficjalnie dla pokazów - by mieć ładnie ułożoną wymówkę i pretekst, nieoficjalnie dla spełnienia prośby Łasiczki.

- Widziałem też te osławione bractwo Rycerzy Serca , czy to zwykły zbieg okoliczności że opuszczali miasto w ten sam dzień w którym spłonęła karczma?


Tupik nie tyle pytał co sugerował, zasiewał , choć po prawdzie to był tylko mały haczyk by próbować dowiedzieć się coś więcej o samym bractwie. Skoro dyplomaci nie mogli lub nie chcieli powiedzieć jak została rozwiązana sprawa z napaścią na rycerzy być może strażnik coś był skłonny?...

- Cholera – znowu czwórka
. Z nieco zezłoszczonym spojrzeniem jakim obdarzył kości przesunął ku strażnikowi kolejną srebrna monetę by zaraz wyłożyć następną i znów obstawić jakąś nieracjonalną liczbę dając kolejną możliwość zwycięstwa przeciwnikowi. Znajomość hazardu na pewno ułatwiała wygrywanie, ale o wiele bardziej ułatwiała też sztukę przegrywania gdy tylko się tego chciało.

- Szerokim echem odbiło się że owi rycerze zostali napadnięci, aż dziw bierze że ktoś ośmielił się podnieść rękę na rycerstwo... choć w dzisiejszych czasach - zawyrokował wyraźnie nawiązując do rewolucji... Mam nadzieje że sprawcy już dyndają przykładnie na ryneczku... ? Próbował dowiedzieć się możliwie wielu szczegółów z wizyty bractwa i z napaści, nie zamierzał wracać do Lorda z pustymi rekami.


K100 : 07, 73, 07, 76, 94

 
Eliasz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-08-2022, 10:43   #157
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
- Ach miło mi, że tak szacowna osoba me miano zapamiętała. - mówił przechodząc w pełni na język rozmówcy. Trochę opowieści o podróży jaką osoba zwana kiedyś Dexterem odbyła po Tilei, podczas której podłapał języka i pozwiedzał tamtejsze uniwersytety. Trochę gadki szmatki z dobrego wychowania, aż przeszedł do konkrety chcąc wybadać reakcje Kanclerza.
- No, ale już po latach wędrówki udało się do domu wrócić dzięki pomocy szczodrego Barona Manfreda z Eigenhof. Szanowny Baron mnie do domu pokierował przyłączając do swojej delegacji i wielce rad jestem iż mogę donieść, że wszystko układa się jak najlepiej.

Rzuty: 87,40,33,56,27
 

Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 02-08-2022 o 10:44. Powód: rzuty
Lynx Lynx jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-08-2022, 16:46   #158
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Wieczór dnia poprzedniego


Dexter vel Morgden

Pogawędka w tileańskim toczyła się dalej, przerzedzając tłum jaki jeszcze niedawno otaczał da Capelliego. Imperialny system oświaty znajdował się jednak daleko w tyle w wielu naukowych kategoriach, wliczając w to języki obce i lingwistykę, przez co dźwięczny tileański dla większości (o ile nie całości) obecnych stanowił jedynie bełkot. Melodyjny i przyjemny dla ucha, ale bełkot mimo wszystko. Wobec czego Dexter i Corrado zostali pozostawieni samym sobie i nieniepokojeni przez nikogo mogli gawędzić w najlepsze.

Corrado da Capelli z uwagą wysłuchiwał słów Dextera, ze spojrzeniem weń utkwionym i nieopuszczającym go choćby na chwilę. Tileańczyk potakiwał grzecznie w rytm słowotoku oszusta, gdzieniegdzie tylko siląc się na krótkie “ach” czy “och”, lub dokładając nieco od siebie na temat rodzimej Tilei. Sam z siebie nawet napomknął o miejscu swego urodzenia, które to uwiecznił po wsze czasy w swoim nazwisku, ze słabo ukrywaną dumą w głosie napomykając o panujących tam czasach prosperity oraz idącym z nią w parze rozwoju. Capelli, wciśnięte na skraj lasu Sussurrio, urastało w jego słowach do rangi głównego eksportera drewna na południu Tilei, w którego grube floreny wlewał nie tylko Związek Szkutniczy i gildie stolarskie, a nawet sam Lucciński Bank Książęcy. Ileż prawdy było w tych rewelacjach z odległego południa? To wiedział sam tylko Corrado.

Na wzmiankę o Eigenhof uwaga Kanclerza wyostrzyła się jeszcze bardziej, a uprzejmy uśmiech drgnął nieco. Corrado odchrząknął, dobierając kolejne słowa już o wiele ostrożniej.

- Zaiste dobre wieści - da Capelli pokiwał głową. - Zwłaszcza w tych czasach, gdy dobrych wieści jest jak na lekarstwo. Baron Manfred jest teraz niezwykle zajętym człowiekiem, ale każdy sukces Eigenhofu jest sukcesem Serrig. Mamy nadzieję na owocną współpracę, gdy tylko pozwolą na to okoliczności.

Corrado oszczędnym gestem wzniósł pucharek wina.

- Za zdrowie szanownego Barona.




Tupik

Kości na krużganku zaterkotały ponownie, a Tupik prowadził dalej swój wywiad, strategicznie podsycając chęć dalszej gry fingowanymi porażkami. Sierżant rechotał za każdym razem, gdy smakował zwycięstwa, mimo że - gdy gra przeszła z przyjacielskiej w konkurencyjną - po dżentelmeńsku ograniczyli się jedynie do symbolicznych zakładów w miedziakach i stawka w porywach sięgała zaledwie jednego, góra dwóch srebrników. Ale nie o wysokie sumy tutaj wszak chodziło, a o dyskretne zdobycie informacji w przypadku Tupika i zabicie nudy w przypadku wąsacza. Atmosfera pozostawała tedy przyjemna i rozmowa toczyła się bez większych emocji, przerywana od czasu do czasu rzutami kości i przesuwaniem monet przez zwycięzcę.

- O la Boga, spalona karczma? W mieście? Jakże to? - Tupik uderzył w teatralnie przejęte nuty.

- Tak to, panie - strażnik nachylił się w stronę halflinga, mieląc w dłoniach kości. - Mówią, że czarownik jakiś zaszył się w “Rybce”, co ludność czarem mamił. Szczęśliwie inkwizytor, Rzeźnik osławiony, bawił na dworze jaśniepani i gusła wywęszył, czym prędzej sidła na niego zastawiając wraz z wiernymi sługami Jej Miłości. I w tych sidłach czarownik demona ognistego ponoć przyzwał, chcąc ujść z życiem, ale Oettingen życie swoje oddał by ludzi chronić, ale ognia tak łatwo nie zatrzymasz. Sfajczyła się “Rybka” i parę chałup, zanim chłopy ogarnęły pożar. Do tej pory chyba z gruzowiska wyciągają ludzi, ale szczęście w nieszczęściu że więcej tych ofiar nie było.

- Dużo zmarło?

- Eee - sierżant podrapał się po brodzie. - Będzie pewnie z tuzin. Nie licząc Oettingena i dwójki ludzi Jej Miłości. Świeć Sigmarze nad ich duszami.

Wąsacz przeżegnał się i cisnął ponownie kościami.

- Jutro podobnież chować będą tą dwójkę. Mieszaniec był u Gertrudy o pomoc i załatwienie pochówku prosić.

Tupik kiwnął tylko głową, pozwalając ciszy wkraść się na krużganek na parę uderzeń serca, niby w wyrazie szacunku i by uczcić pamięć poległych. Po chwili brnął jednak dalej, tym razem ściągając temat w kierunku rycerzy spod znaku krzyżomiecza.

- Pewno tak, nieszczęsny splot wydarzeń - sierżant machnął ręką o zbieg okoliczności. - Słyszałem o tych rycerzach, ale żem ich nie widział jak bawili na zamku. Podobno problem jakiś zrobili, dobrych ludzi błędnie o napaść oskarżyli, ale tą, no... rekompensę dostali ze skarbczyka i zawinęli się do swoich. Zastępy przechodziły wczoraj niedaleko, ludzi jak mrówków. Podobnież Baron ziemie im obiecał w zamian za pomoc w wojnie. Mówią ludzie, że to armia w bojach sprawdzona, profesjonalna jak te tileańskie kondotiery, ale tak po prawdzie...

Wąsacz przerwał na chwilę, przytykając jedno nozdrze, bezceremonialnie smarkając drugim w dół, na dziedziniec.

- ...to złamanego grosza bym im nie zawierzył. Kto to widział, nie dość żeby sprowadzać tutaj pograniczników, to jeszcze osadzać ich na naszych ziemiach. Baron na starość stępiał chyba. Jej Miłość jedyna tylko pozwoliła na przemarsz, a i tak podobnież pod przymusem z samego Nuln. Baronowi czkawką się to całe Bractwo odbije.

Sierżant kontynuował swoje narzekania bez większego ładu i składu, nader zgrabnie przechodząc po chwili z psioczenia na braci-rycerzy do psioczenia na szeroko pojętą politykę lokalną z Wusterburgiem na czele.




10. Sommerzeit 2524 KI


Requiescat in pace

Świt nadszedł w krwawych barwach, z nieboskłonem farbowanym odcieniami czerwieni, miejscami przechodzącymi w róż i złoto. Choć kur zapiał już nie raz i zamek powoli budził się do życia, to po biesiadzie dnia poprzedniego tempo pobudki było w wielu przypadkach leniwe i powolne. Kac nie motywował do wczesnego wstawania, ba!, wręcz przeciwnie, ale w przypadku Rusta, Waldemara i Leonidasa stanięcie na nogi przed innymi było wskazana. Ochmistrzyni Gertruda wywiązała się z danego słowa śpiewająco, załatwiając wszelkie sprawy związana z pochówkiem Gregera i Hansa z podziwu godną sprawnością, która mogła być skutkiem jej mało przyjemnego charakteru i statusu herod-baby na zamku. Jakby jednak nie było, pogrzeb miał odbyć się wczesnym porankiem, tuż za murami miejskimi.

I choć Serrig urastało w tych stronach do rangi miasta, w niektórych sferach życia nadal istniały braki i bolączki, jakie trapiły podobne siedliska ludzkości z dala od większych ostoi cywilizacji, co w przypadku pochówku widoczne było jak na dłoni. Kaplica postawiona na obrzeżach cmentarzyka po zewnętrznej stronie murów była poświęcona Morrowi, a jakże, ale brakowało weń kapłana. Wakat po poprzednim Morrycie, któremu została powierzona opieka nad duszami Serrig, nie został jeszcze obsadzony przez nulneńską świątynię, a ostatnie posługi - w ramach specjalnej dyspensy - przeszły pod pieczę miejscowego kościoła Sigmara, w osobie ponurego kapelana Randalfa.

Pogrzeb był kameralny. Nie było co się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt że zarówno Greger, jak i Hans chowani byli w obcych sobie stronach, gdzie nie zdążyli nawiązać za wielu znajomości, które poruszyłyby kogokolwiek na tyle, by na wieść o ich śmierci przywdziali żałobną czerń. Mimo tego, gdy kapelan Randalf dopełnił już duchowych ceremoniałów i opuścił świeże mogiły, a grabarze zaczęli zasypywać skromne trumny ziemią, zjawiła się niespodziewana postać. Właściwie dwie, ale to ta pierwsza ściągnęła na siebie ich uwagę. Prosta suknia w ciemnym kolorze nie zmyliła nikogo, Rust wnet połączył lisią twarz z jedną z dam dworu. Rudowłosa Fiona Daenzer może i należała do gołoty szlacheckiej, z rodowym majątkiem dawno utraconym przez jej zbyt rozrzutnych przodków, ale arystokrackiej mowy ciała nie wyzbyła się nic, a nic. Zresztą, status zauszniczki Lady Henrietty do tego nie motywował. Było-nie było Daenzerówna nie klepała zupełnej biedy i przywileje dalej się jej trzymały.

Fiona, jak skonstantowali, musiała zostać wysłana na pogrzeb przez Jej Miłość w geście uznania poświęcenia. Samej Pani na Serrig nie wypadało za bardzo zjawiać się na ceremonii pochówku byle sług, ale najwidoczniej pod żelazną fasadą biło nie do końca zlodowaciałe serce. Towarzysz panienki Daenzer, młody tileański kondotier na usługach Reuterówny, dźwigał nawet dwa proste wieńce, które złożył u stóp grobów. Fiona, ze splecionymi palcami, pochyliła teatralnie głowę w krótkiej - udawanej zapewne - modlitwie ku pamięci Gregera Bedhofa i Hansa Grubera, po krótkiej chwili unosząc na powrót spojrzenie.

- Jej Miłość pragnie przekazać wyrazy ubolewania nad tragiczną śmiercią pańskich towarzyszy - oznajmiła z udawanym smutkiem. - Pragnie również zapewnić, że pokryje wszelkie koszta pochówku, jako że polegli w służbie Serrig.

Iście pański gest.

- Jej Miłość oczekuje również państwa o dziesiątym dzwonie - Fiona kontynuowała. - W komnacie Rady.

Kolejne wezwanie nie zaskoczyło żadnego z nich.




Zamkowe perypetie

Choć niektórym marzył się dłuższy sen, trwający co najmniej do południa, szanse na to były nikłe. Wpierw służba zamkowa zaczęła budzić się do życia, wędrując po korytarzach wschodniego skrzydła, bez poszanowania dla gości gawędząc w najlepsze i tłukąc się niemiłosiernie; później zmiana wart z nocnej na ranną, podczas której halabardnicy udowodnili że niedaleko im do służących w kontekście generowania hałasu; na sam koniec natomiast poruszenie na dziedzińcu i stajenni szykujący wierzchowce i wozy. A na dokładkę, niczym wisienka na torcie, wezwanie od panicza Detlefa na wspólne śniadanie. Dziedzic może i ledwo co puścił matczyną spódnicę, ale i tak nie wypadało odmówić, na wypadek gdyby temperament jakim zasłynął ojciec “Łupacz” miał okazać się dziedzicznym.

Śniadanie w porównaniu z minioną już biesiadą bladło zupełnie, z przepychem zeszłego wieczoru zastąpionym prostotą dnia codziennego. Chrupiące świeże bochny chleba, tileańskie rogale, masło, wędzonka i sery, do tego jeszcze wybór marmolad, świeże warzywa i patery z owocami. Oraz flakony z przegotowaną wodą i ochrzczonym winem. Chłopską miarą dalej z odpowiednim dla “honorowych gości” przepychem, ale już nie tak ostentacyjnie i na umór jak przy powitalnej uczcie. Narzekać nikt nie miał zamiaru, zwłaszcza że dosyć prędko, gdy służący już ulotnili się z izby, Detlef zaczął kreślić plan najbliższych dni między kęsami i okazało się, że zamkowych wygód nie będą doświadczać długo.

- Lady Henrietta - na wspomnienie jaśniepani na twarzy dziedzica wykwitł lekki uśmiech - szczęśliwie zdołała odzyskać prochy świętych męczenniczek, jakie w geście dobrej woli przekazała nam podczas rozmów, abyśmy mogli przekazać je w ręce sióstr z Klasztoru Nieskończonego Miłosierdzia. Równie łaskawie ponownie uczyniła gest dobrej woli, oferując wspólną wyprawę i przekazanie tych relikwii kapłankom panienki Shallyi.

Detlef pociągnął parę łyków wody z pucharka, nie dostrzegając krzyżujących się nad stołem spojrzeń. Miejscami cynicznych, miejscami niedowierzających, a jeszcze indziej rozbawionych tonem głosu i wyrazem twarzy dziedzica, jakie przybierał gdy wspominał o Henriettcie choćby z imienia. Pierwsze symptomy szczenięcej miłości. Ach, młodość...

- Wyruszycie o południu - oznajmił Detlef. - Połowa z naszych żołnierzy ruszy z wami, a połowa zostanie ze mną w Serrig. Podobnie jak pan, panie Hohenheim.

- Mój panie? - Philippus zamrugał oczami, skonfundowany.

- Inne sprawy wymagają pańskiej ręki - panicz machnął dłonią. - Ale o tym później, na osobności. Panowie z kolei - pan Paczenko, Tupik i Dex...

Schlejer już miał poprawić młodego rycerza, ale ten zreflektował się w czas.

- ...i Morgden. Będziecie moimi oczami i uszami w tej wyprawie.

- Spodziewa się pan problemów? - Zapytał Schlejer.

- Kłopoty zapewne was znajdą prędzej czy później - odparł pół-żartobliwie Detlef, poważniejąc jednak przy kolejnych słowach. - Ale po drodze do Klasztoru bez wątpienia zatrzymacie się w Trzygłowiu, który jest wysunięty na flankę Teoffen. Swego czasu, przed laty, Serrig uderzyło na nasze ziemie z tamtego kierunku i oczekuję, że tamte strony ocenicie z należytą uwagą. Wątpię, aby Lady szykowała zdradziecki atak, ale mój Lord i ojciec oczekuje ode mnie należytej ostrożności.

- Kto ma komendę? - Semen uderzył od razu w bliższe konkrety.

- Pan na Trzygłowiu, wierny wasal Jej Miłości. Niejaki...


***



Lothar de Borg opadł na nich znikąd. Silne dłonie wczepiły się w ramiona Rusta i Leo jednako, a szlachecka sylwetka ściągnęła ich ku sobie w poufałym geście. Radość wylewała się ze szlachcica falami, a kroczącemu za nimi Waldemarowi szczepiony tercet aż przywiódł na myśl obraz żaków na uczelni po egzaminach końcowych. Nagłe zjawienie się Lothara zburzyło spokój powolnej wędrówki zamkowym korytarzem w stronę królestwa BruBru, gdzie kucharka już zapewne naszykowała dla nich porządną tacę ze śniadaniem. Posiłek musiał jednak jeszcze trochę poczekać, balast w postaci de Borga nie odpuszczał.

- Co, panowie, gotowi na zabawę?

- Tak wcześnie? Dopiero co dzień się zaczął - żachnął się Leo.

- Nie tutaj, Leoś, co ty - Lothar klepnął go w ramię. - W domu! Jak za starych, dobrych czasów. Pokażemy Rustowi, jak na prawdziwej prowincji się bawi, co?

Mieszaniec zamrugał, skonfundowany słowami swojego Lorda i przyjaciela. Rust za to pojął wnet, do czego odnosił się Lothar, pamiętając słowa Henrietty o prochach męczenniczek Shallyi, możliwości wspólnej wyprawy z rzeczonymi resztkami do Klasztoru oraz że rodzimy Trzygłów de Borga leżał w sumie po drodze do sanatorium pod auspicjami Pani Miłosierdzia. DeGroat szybko więc połączył ze sobą punkty, rachując że Lothar zepsuł niespodziankę, jaką Henrietta miała im obwieścić za parę godzin w komnacie Rady. Podobnie zresztą jak strzyżący uszami Waldemar.

- Ruszamy do Trzygłowia! - Oznajmił radośnie de Borg. - Jej Miłość zarządziła wspólną wyprawę z ludźmi Detlefa, a honor komendy został przydzielony nikomu innemu, jak mi. Wracamy na stare śmieci, przyjacielu. Nie będziemy musieli już mieć oczu wokół głowy, żebyśmy przypadkiem nie weszli w jakąś intrygę. Dwa, góra trzy dni i będziemy mogli otworzyć tą beczkę ciemnego Fezansaguet, co ją trzymałem na specjalne okazje.

- Ruszamy dzisiaj? - Leo upewnił się. - O której?

- Dzisiaj, dzisiaj - przytaknął z uśmiechem Lothar. - Wyruszyć mamy o...


***



- ...o północnym dzwonie stawicie się na dziedzińcu.

Spotkanie z Henriettą w komnacie Rady odbyło się w kameralnym gronie, bez Corrado nawet, co było jedyną niespodzianką, jaka spotkała tercet. Lothar zdradził większość szczegółów najnowszego zadania, jakie powierzone zostało im przez Reuterównę, a sama Lady - jak to miała w zwyczaju - nie bawiła się w przydługie rozmowy, od razu przechodząc do sedna sprawy i w prosty sposób kreśląc im plan na kolejne dni. Wyjazd z Serrig, podróż gościńcem na zachód, postój w Trzygłowiu, stamtąd Gołębim Szlakiem w głąb doliny by wreszcie stanąć pod Klasztorem Nieskończonego Miłosierdzia. Plan prosty jak konstrukcja cepa, mający na celu ocieplenie stosunków między Teoffen i Serrig. Chociaż ostatnia taka próba, która legła w gruzach w sposób efektowny, nie napawała optymizmem. Sceptycyzmu jednak postanowili nie wokalizować.

- Jeśli czujecie potrzebę dozbrojenia się, Corrado poinstruował już kwatermistrza aby zapewnił wam odpowiednie wyposażenie - oznajmiła Henrietta. - Prowiant i wszelkie inne rzeczy niezbędne w podróży zostaną wam zapewnione, a do tego każde z was zostało uwzględnione w liście żelaznym, który dostał Lothar, dzięki któremu przysługiwać wam będzie pełnia przywilejów na ziemiach Serrig, jak choćby wikt i opierunek w każdym zajeździe.

Tercet skłonił się tylko w odpowiedzi, rozbrojony chwilowo szczodrym gestem. Henrietta machnęła dłonią.

- Możecie odejść.

Zaczęli wycofywać się z komnaty, gdy Lady ponownie przemówiła.

- Rust. Parę słów na osobności.

DeGroat przystanął zaciekawiony, powracając w środek komnaty zajmowany przez stół, przy którym zasiadała Henrietta. Szlachcianka odczekała, aż drzwi zamkną się za Leonidasem i Waldemarem, zanim odezwała się w jego stronę, obitym butem odsuwając jedno z krzeseł, sygnalizując że może spocząć.

- Nasi znajomi bracia zakonni - tu grymas zjawił się na jej twarzy - wydają się interesować Klasztorem z jakichś przyczyn. Być może to kwestia zwyczajnego rozpoznania nowego sąsiedztwa, ale sprawa może mieć drugie dno. Wywiedz się, czy któryś z braci nie odwiedził ostatnio zakonu, a jeśli taka wizyta miała miejsce, wywiedz się czy ktoś coś wie. Siostra Constanza, która swego czasu służyła na zamku, do tej pory pozostaje wierną przyjaciółką Serrig. Może ci w tym pomoże.

- Oczywiście, Wasza Miłość.

Henrietta pokiwała głową, a jej pewność siebie zniknęła gdzieś w jednej chwili, gdy odchrząknęła i ciągnęła dalej, teraz już powoli i ostrożnie dobierając słowa.

- Siostra Constanza powinna mieć również wychowanka. Przynajmniej miała, być może jest teraz klasztornym nowicjuszem. Mniejsza - machnęła dłonią, nagle zafrasowana. - Powinien był niedawno skończyć dziesięć wiosen. Nie znam jego imienia, ale... Ale wiele by to dla mnie znaczyło, gdybyś dowiedział się, jak się miewa. W ramach osobistej...

Rustowi nie umknął fakt, że poznaczona bliznami dłoń Lady bezwiednie zawędrowała na jej brzuch.

- ...przysługi. Dyskretnie. Bardzo dyskretnie. Z najwyższą dozą dyskrecji, na jaką cię stać.

DeGroat pokiwał głową, że rozumie. Rozumiał. Chyba. Henrietta za to odzyskała trochę rezonu, i zwyczajowa dlań stal ponownie wkradła się w sylwetkę i głos. Dłoń opadła na oparcie krzesła, zaciskając się na drewnie.

- Jeśli wyczujesz chociażby cień możliwości, że jakieś nieszczęście może spaść na Klasztor - komenda nie znosiła sprzeciwu - bezpieczeństwo Constanzy i jej wychowanka powinno być twoim priorytetem. Choćbyś miał uciec się do... podstępnych sposobów na zapewnienie im bezpieczeństwa.

- Rozumiem - responsował Rust.

W geście niesłychanej serdeczności Henrietta nachyliła się w jego stronę i zacisnęła smukłe palce na jego dłoni. Szczery uśmiech wdzięczności wykwitł na szlachetnym licu.

- Dziękuję.

Serdeczna chwila nie potrwała jednak zbyt długo.

- Możesz odejść.




Podróże małe i duże

Na zamkowym dziedzińcu zaczęło wrzeć niczym w ulu już na długo przed południem, z tabunem służby wszelakiej szykującej wyprawę do Klasztoru. Cztery wozy zostały przyszykowane do wyjazdu - na pierwszym z nich załadowano prochy świętych męczenniczek będące powodem całej eskapady, na drugim z kolei znalazły się zebrane naprędce darowizny dla Klasztoru i samych sióstr. Kościół Shallyi cieszył się niesłabnącą popularnością jak Stary Świat długi i szeroki, a możni i bogaci mieli w zwyczaju wspierać kapłanki Miłosiernej charytatywnymi dotacjami. Nawet prości mieszkańcy Serrig, gdy po mieście rozeszły się już wieści o wyprawie, zebrali się pod zamkową bramą z własnymi darami ofiarnymi. Trzeci wóz wypełniły skrzynie z bagażami, prowiantem i ekwipunkiem zbrojnych, a i klatka z gołębiami pocztowymi też tam wylądowała. Czwarty natomiast był własnością samego Lothara i miał wieźć dobytek de Borga oraz jego świty, z którym przybyli na zamek paręnaście dni wcześniej w ramach złożenia przysięgi wierności, która łączyła Trzygłów z Serrig.

Choć nad wszystkimi przygotowaniami na dziedzińcu czuwał Corrado, czujnie obserwując krzątającą się służbę i wydający polecenia krótkim żołnierskim tonem, harmider i bałagan tylko przybrały na sile, gdy kolejny tabun służących wparował na dziedziniec. Henrietta, w przypływie nagłej spontaniczności, zarządziła wyprawę na polowanie wraz z Detlefem i zamiast jednej grupy, plac został miejscem przygotowań dwóch. Dwa razy ludu, dwa razy problemów. Nawet charakterystyczny stoicyzm i cierpliwość Corrado zostały wystawione na próbę. Tłum na dziedzińcu przerzedził się dopiero gdy Henrietta i Detlef wyłonili się z zamku, poprzedzeni przez paziów niosących klatkę z ukochanym tresowanym sokołem Lady. Reuterówna zaraz nakazała części orszaku, która była już gotowa do drogi, zaczekać na resztę za murami miasta.

Zjawiła się i Fiona Daenzer, którą delegaci Serrig mieli przyjemność już poznać. Z suknią wymienioną na strój podróżny, łudząco podobny do tych preferowanych przez Lady, i w pierwszej chwili pomyśleli, że szlachcianka planowała dołączyć do polowania na zwierzynę. Co okazało się poniekąd prawdą. Daenzer miała towarzyszyć im - wraz ze swoim kondotierem-ochroniarzem - do Trzygłowia, na co Lothar zareagował nader pozytywnie, pomagając lisicy w wejściu na konia, w zamian za co ta obdarzyła go uśmiechem. Widząc, jak Henrietta z kolei obdarza parę spojrzeniem pełnym zadowolenia, co bardziej wyczuleni na intrygi prędko zrachowali, jaki był rzeczywisty powód obecności Fiony w orszaku.

Południowy dzwon zdołał już przebrzmieć, gdy orszak ruszył w końcu w drogę, wiedziony przez Henriettę i Detlefa, jadących strzemię w strzemię w geście solidarności i przyjaźni.




Na szlaku

Orszak ciągnął się leniwym tempem po wygodnie ubitym gościńcu prowadzącym na zachód, przecinając żyzne niziny bogate w pola uprawne i hodowle zwierząt. Dzień był chłodniejszy niż te poprzednie, a wiatr schodzący z odległych jeszcze gór zupełnie już chłodził letnią aurę, sprowadzając ją na przyjemne poziomy. Karawana rozdzieliła się na pół dosyć prędko, na rozstajach ćwierć ligi od Serrig, z Henriettą i Detlefem skręcającymi na południe, w stronę Trzech Stawów i rozciągających się tam lasach, w głębi których przebiegała granica z włościami Pfeifraucherów. Prochowa procesja z kolei ciągnęła prosto na zachód, w stronę majestatycznych szczytów Gór Szarych i leżącego u ich podnóży Trzygłowia. Zbrojna eskorta, zapewniona po równi przez obie strony, liczyła zaledwie dziesiątkę żołnierzy. Jak zapewniali możni - i ci z Serrig, i ci z Teoffen - szlak miał być względnie bezpieczny i pozbawiony większych zagrożeń, acz w myśl zasady “strzeżonego Sigmar strzeże” postanowili łaskawie zapewnić należytą ochronę.

Po części mieli rację, bo pierwsza część podróży odbyła się bez większych wrażeń, w dobrych nastrojach. Lothar był zbyt zajęty rozmową z panną Daenzer, by poświęcać swoją cenną uwagę zawiadywaniu pochodem, wobec czego cały ciężar przewodnictwa spadł na Leonidasa. Mieszaniec znał tereny, wszak jeszcze nie tak dawno delegacja Trzygłowia przebyła tą samą drogę, tyle że w odwrotnym kierunku. Leo zarządził krótki postój nad jednym z licznych w okolicy strumyków, po niecałej godzinie zarządzając kolejny wymarsz. I ta część podróży przebiegała sprawnie i bez większych wrażeń, przynajmniej dopóki pech sobie o nich nie przypomniał i nieszczęście spadło na procesję.

Stary most nad jednym z dopływów Sollu trzeszczał złowrogo przy przeprawie, grożąc zawaleniem, ale groźby okazały się być puste, a obawy o runięciu w toń bezzasadne. Pierwsi jeźdźcy przedostali się na drugi brzeg bez problemu - wpierw delegaci, a za nimi panna Daenzer i jej kondotier Cesco - ale wóz już nie podołał. Nie, żeby to deski pomostu nagle puściły, o nie. Najzwyczajniej w świecie jedno z kół wzięło i trzasnęło, złamane w pół, stanowczo osadzając furgon w miejscu i blokując most dla reszty procesji. I najgorszy w tym wszystkim był fakt, że w Serrig nikt nie pomyślał o zabraniu ze sobą zapasowego koła. Złorzeczeniom nie było końca.

- Nie ma gdzieś blisko jakiegoś brodu? - Rzucił Semen.

- Ani w górę, ani w dół - pokręcił głową Leo. - Do tego silne prądy głębinowe, więc lepiej nie próbować forsowania wody.

- Dobra - zadecydował Lothar po drugiej stronie strumienia, gdy kozak powątpiewająco patrzył w spokojną taflę wody. - Złotopole jest ledwie pół ligi stąd, tak?

Mieszaniec przytaknął.

- Jedźcie. Powinni mieć tam stelmacha. Przyślecie kogoś z nowym kołem, a my poczekamy.

Nie było co strzępić języka, gdy rozwiązanie Lothara było jedyną sensowną propozycją. Delegaci ruszyli dalej, nie chcąc marnować ostatnich cennych chwil światła dziennego, a w ślad za nimi pojechali też Fiona i Cesco. Złotopole, gdzie mieli przenocować, rzeczywiście nie było aż tak daleko. Rozległe latyfundium należało niegdyś do Brenzingerów, a należące doń pola uprawne rozciągały się niemal pod widnokrąg, stanowiąc swego rodzaju spichlerz Serrig, ale ostatni pan na włościach pechowo bawił w Wusterburgu w momencie wybuchu rebelii i jego los do tej pory pozostawał nieznany. Henrietta dekretem uznała Herberta Brenzingera za zmarłego in absentia, a Złotopole przeszło w ręce tymczasowego zarządcy na czas poszukiwania dziedzica. Na zamku szeptano, że żaden spadkobierca miał się nie znaleźć, a Jej Miłość jedynie czekała na dogodny moment, by latyfundium przemianować na puściznę i przejąć bezpański majątek, powołując się na ius caducum.

Dym unoszący się nad Złotopolem dostrzegli z opóźnieniem. W wydłużających się cieniach cienka strużka była ledwo dostrzegalna, ale przybierała na mocy w niemalże tym samym tempie, z jakim zbliżali się do pierwszych zabudowań. Przez chwilę spodziewali się nawet kolejnego pożaru, które tak lubiły się ich ostatnio trzymać, ale gdy wjechali między chaty i w pole widzenia wszedł centralny placyk, prędko zidentyfikowali źródło dymu.

Potężne ognisko strzelające wokół iskrami, otoczone przez tłum tutejszych, z przestrachem szepczących między sobą i skulonych ku sobie. Garść najemnych zbirów o zakazanych mordach. Dwóch jegomości w kapeluszach o szerokich rondach, z symbolem Sigmara na piersiach. Jeden, z ropnymi krostami na twarzy ciskał kolejne zwoje, księgi i woluminy w płomienie z zapałem godnym lepszych spraw. Drugi, z ukośną blizną na twarzy, stał na prowizorycznym podium ze skrzyni i deklamował zawzięcie, z werwą. O herezjach, bluźnierstwach i sprzeniewierzeniu się wartościom. Żadna inkwizycja, a już na pewno nie wagi ciężkiej jak Oettingen, ale i tak. Łowcy czarownic, jak zwykło się ich wołać, potrafili rozpętać nie lada awanturę, która niejednego członka Świętego Oficjum przyprawiłaby o palpitacje serca.

W pierwszej chwili przybycie jeźdźców nie zostało za specjalnie odnotowane w zgromadzeniu przy ognisku, cała uwaga spoczęła na nich gdy panna Daenzer - w pokazie odwagi - wyrwała się nieco do przodu i podniosła głos, przebijając się przez fanatyczne kazanie bliznowatego.

- Co to ma znaczyć!?

Tłum zafalował i zamruczał, a łowcy zastygli na swoich miejscach. Prędko jednak odzyskali rezon.

- Wypalamy zepsucie, jakie zalęgło się tutaj - zadeklamował bliznowaty. - Zarządca w swoim przybytku trzymał heretyckie, bluźniercze i świętokradcze pisma, szerzące bezbożność wśród poczciwego ludu. Zobaczcie, o! Zbereźne rysunki nagich mężów.

Łowca pokazowo chwycił księgę, wszem i wobec pokazując rysunek człowieka witruwiańskiego pióra legendarnego Leonardo da Miragliano. Kondotier Cesco zaśmiał się ponuro i z nieukrywaną pogardą splunął w bok, mrucząc coś po tileańsku, co brzmiało jak “barbarzyńcy”. Fiona skrzywiła swą lisią twarz.

- A te słowa, jakimi opatrzony jest rysunek? - Szlachcianka nie zamierzała chyba odpuścić. - Co one mówią?

- Eee... - zająknął się łowca.

- Nie znacie liter, panie? - Daenzer zaszczebiotała.

Poruszenie wśród ludu było wyczuwalne, Tupik zauważył nawet, że gdzieniegdzie zerkano na nich z nadzieją, jak na salwatorów. Karzeł prześlizgnął spojrzeniem po budynkach, marszcząc brwi i zauważając, że większość drzwi stała otworem i nie kryła wnętrz, które wyglądały jakby przeszedł przez nie huragan. Waldemar z kolei szturchnął Rusta.

- Nie słyszałem jeszcze o łowcach, którzy nie potrafią czytać - wyszeptał. - A i większość z nich została zaciągnięta pod Wusterburg. Coś tutaj śmierdzi.

DeGroat mruknął tylko pod nosem w odpowiedzi, taksując duet rzekomych łowców spojrzeniem. Z zasady unikał jakichkolwiek religijnych fanatyków, ale litery prawa odnoszące się do działalności łowców czarownic znał doskonale, Orsini w końcu nie cierpiał przeciętności u swoich protegowanych. Wedle precedensów i kodeksów, łowcy licencjonowani przez szlachtę stawali na równi ze swoim benefaktorem, a ich działania oraz osądy w świetle prawa były interpretowane jako wychodzące wprost od szlacheckiego pracodawcy. Rust wiedział też, że szlachta nie miała w zwyczaju licencjonować byle kogo, a już na pewno nie nadgorliwych analfabetów. Szczerze wątpił też, by Henrietta choćby przez chwilę potrafiła znieść obecność łowców na jej ziemiach, a co dopiero mówić o równaniu ich ze sobą glejtem. Żelazna dama, żelazna pięść.

Waldemar miał rację. Coś tu śmierdziało.




_________________________________________

Więcej informacji również w poście w komentarzach.

5k100
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 01-08-2023 o 16:07.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-08-2022, 22:24   #159
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Uczta na zamku Serring; 09 Sommerzeit 2524 KI; noc i poranek dnia nastepnego

Wszyscy w koło nadzwyczaj dobrze się bawili, a Leo popadł w melancholię. Uczucie zupełnie nieprzystojne w sytuacji i towarzystwie. Zamiast pogłębiać znajomości i zbierać informacje zaczął szukać ratunku w objęciach kobiet. Byle nie nachalnie, kiedy nie jesteś królem. A Zwei Monde nie był królem, z rozbawieniem uznał, że błazen może mieć bardziej uprzywilejowaną pozycję w towarzystwie.

Uratowały go tańce, upijając muzyką i kołysaniem, odnalazł pannę z krużganków, zrobili nawet volte. Zapach kobiety ośmielił, rozluźnił, Leo czarował, trochę zmyślał, dużo pytał, słuchał. Przeludniło się wyszli, ale nie sami.

Jakże się zdziwił kiedy na drugi dzień obudził się w ramionach Mirabell, nie Seliny z którą wychodził, w dodatku w niezbyt poznawał przestrzeń. Szybko zmiarkował, że jest w pracowni RumBuraka, zerwał się, żeby wypędzić kochankę, ku większemu swemu zdziwieniu odkrywając drugą kochankę. Nic nie pozostało tylko zaparzyć herbatę i zamówić śniadanie przez umyślnego. korzystając z okazji wysłał po pryszczatego.

Panie śmiejąc się wypiły herbatę i zjadły ciasto. trudno było koniuszemu zmiarkować ich grę. Selina koniecznie chciała się spotkać znów, Mirabell drwiła, dwie zalotne kotki zbyt ponętne. Różne i podniecające.
- Mocny to jesteś Zwei Monde w języku nie w lędźwiach - droczyła się Mirabell
- Ja nie narzekałam - przymilała Selina
- Jesteście mi panie ambrozją niezasłużoną
- Pierwsze rozsądne słowa - powiedziała nadzwyczaj szczerze Mirabell

Panie wreszcie wyszły, wzmiankując, że ów wieczór powinien być tajemnicą, choć wszyscy wiedzieli, że nie będzie. Pryszczatemu nakazał pilnować pracowni, znaczy mieć na oku. Strażników zawiadomił, żeby zmienili zamki, a sierżanta, żeby dyskretnie obserwować.

Zmiętą Marysię znalazł w spiżarce, gotującą zapasy na podróż. Ta jeszcze przed Lotarem słów puściła. Podziękował całusem i talarem. Pocałunek był wyjątkowo słodki. Marysia szepnęła mu jeszcze,, że ponoć ludzie prości spotykają się po drugiej stronie rzeki w osadzie rybackiej, żeby słuchać nauk. Jakiś rybak z północy już tam naucza.

Znów szepty i pochlebstwa, chętne im ucho, chętne ciało rozgrzane w anonimowych ramionach. Oddała się na beczce kiszonych karczochów.

Jej ciało, jego ciało, należało, bo chciało.

Przed pogrzebem, był już gotowy, zły, że nie miał okazji zbadać pracowni czarownika. Tak bardzo brakowało mu czasu. Inni już go nie mieli i to zdołało go wyciszyć.
- Miej Miłosierdzie Shyllay - szczerze

Powrócił do pracowni, ale nie mógł wyzbyć się myśli o Lady. Zastanawiał się jak niebezpieczną grę prowadziła. Na spotkaniu obserwował każdy gest, czytając między słowami, niewypowiedziane, nieobecne, chyba tylko namiętność nocnych kochanek pozwoliła mu zachować powściągliwość. Grzecznie wyszedł.

Zaczepił Waldemara.

- Mam klucze do pracowni czarownika, zechciałbyś panie jeszcze do niej zaglądnąć ze mną. - zmieszał się - proszę. Nie umiem czytać, nie rozeznam się. i chciałbym cię prosić, żebyś mnie uczył. Czytać znaczy. jak trzeba to zapłacę, ale nie śmiem.

Leonidas spędził w pracowni pozostały do wyjazdu czas. Wąchał, oglądał, katalogował, raz czy dwa uciekł się do prostej magii. Straż postawił i szpiegów i wyjechał, nie zapomniał pożegnać się z BruBru. Ekwipunek pachołki załadowały na wozy, on dosiadł siwka.

10. Sommerzeit 2524 KI; w podróży

Leo prędko przypomniał sobie beztroską wycieczkę, przez knieje, a kiedy okazało się, że jego suzeren zajęty jest ugruntowaniem pozycji dworu Trzygłowia przy Serring, podjął buławę hetmana karawany. W pierwej posłał na przód czwórkę, konno. Zmieniając warty, sam często jechał na przedzie, szczególnie upatrując sobie towarzystwa delegatów Touffen. Sprzedał niziołkowi informacje jak czytać ścieżki i spytał, czy w razie czego potrafi go opatrzyć. Pana Morgden uprzejmie wysłuchał o jego włościach, pochwalił inwestycje, o herbach, nie rozumiał, pokazał jak się złożyć do strzału z łuku z konia. Kozak niewiele mówił.

Kłopoty powitał jak dobrego przyjaciela, mógłby przysiąc, że pod mostem pełza śiecień. Towar z nieszczęsnego wozu kazał przenieść na drugą stronę, podobnie jak większość ekwipunku. Pozostałe wozy rozmontować i przenieść w kawałkach. Po części się udało, ale demontaż i montaż wozów okazał się ponad siły eskorty. Leo nakazał rozbić obóz i za radą Lothara wybrał zbrojnych by sprowadzić rzemieślnika. Wybór padł oczywistym na kwiat rycerstwa awanturniczego.


Obóz i zwiadowców wyposażył w gwizdki do krótkiego zasięgu i rogi do komunikacji na większe odległości. Zwiadowców również podzielił na szpice i korpus. jadąc na przedzie z Semenem, wyraźnie niezadowolonym z wyboru. jakby siodło go parzyło.

Widząc co się wyprawia, wojownicy oddali głos negocjatorom. Leo zatrzymał się z tyłu, przez chwilę wahał się, ale wygrał z pokusą użycia magii. Podczas dochodzenia, zsiadł z siwka, pokazał Semenowi i Brokowi, gdzie wchodzi, kiwnął, zabrał łuk, miecz przy boku, udał się w lewo wzdłuż zabudowań, kryjąc się w cieniach.

Leo idzie na zwiad od lewej. Kiwnie na jednego ze zbrojnych, chyba, że ktoś z Teoffen do niego dołączy. Rozumiem, że jest nas sześciu, plus dwóch zbrojnych. Niekoniecznie chce się wychylać, a koledzy lepiej poradzą sobie w negocjacjach.



Wyposażenie z zamku:
średni łuk 20 strzał,
miecz, włócznia, dwa noże, mała tarcza, zbroja jako płaszcz, żeby zdjąć szybko +1 ręce i korpus, taki kapelusz jak noszą łowcy czarownic, trzy porcje prochu w granatach. płaszcze, krzesiwa itp, lasso, dwie mikstury leczące, częściowo odbudowana sakwa z przyborami.



54/08/28/79/27
 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-08-2022, 20:04   #160
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Bliznowaty wystawił pergamin przed oczy i gapiąc się weń jak sroka w gnat zaczął przemawiać.
- Weźmiesz czarno kure...

Ale tego było zbyt wiele dla Cesco, który parsknął śmiechem tak głośno, że wróble zerwały się z kalenicy najbliższego domostwa.
Łowcy zupełnie stracili rezon.

Waldemar wtrącił się krótko, naśladując poznanych niedawno zakonników postawą i żarliwością.
- Panowie dawno musieli ukończyć szkołę, bowiem kapituła świątyni Sigmara dawno już wskazała, że takie wizerunki mężczyzny nie są w stanie pozbawić czci należnej naszego pana. Mężczyźnie na obrazku też ni rogi na czole nie widnieją ni ogon kutasem zakończony z pleców nie wystaje. Musieliście się, panowie, pomylić, jak to było w przypadku Ignatiusa, który jeszcze zanim został Wielkim Inkwizytorem, nieomal stu ludzi na przedmieściach Bernloch nie ściął w oparciu o źle przekazaną informację. Wtedy, jak i teraz, w ostatniej chwili przybyli posłańcy z właściwą wiadomością.
33 88 27 44 35

 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 08-08-2022 o 23:17.
Avitto jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172