Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2009, 13:34   #1
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
[DnD FR]Okruchy

Cario

To miała być kolejna, standardowa misja, rutynowy patrol, na który wysłali go zwierzchnicy domu Jearle. Wraz z nowymi „braćmi”, dwoma kusznikami, jednym magiem i jeszcze jednym szermierzem oprócz Cario, ostrożnie stąpał po leśnej ściółce Cormanthoru. Niegdyś wielka metropolia elfów teraz krzyczała pustką. Mieszkańcy elfiego królestwa w większości opuścili swoje domostwa i udali się na Evermeet, gdzie obiecany im był odpoczynek od spraw ludzi i innych ras Faerunu.


Majestatyczne drzewa zdawały się nieść ze sobą, szumiąc liśćmi, pieśni o dawnej chwale swoich byłych opiekunów. Gdzie niegdzie w koronach drzew lub tuż przy korzeniach znajdowały się opuszczone domostwa elfów. Nie były to lite w skale budowle jakie budują ludzie, czy nawet drowy, ale zdawało się jakby wyrastały z drzewa niczym korzenie czy gałęzie starannie kierowane myślą elfich mędrców.

Była już noc. Dzienne patrole były dla Cario jeszcze niemożliwe, gdyż jego oczy wciąż miały problem z przystosowaniem się do jasnego światła słońca. Nie żeby mu się jakoś spieszyło, tak czy inaczej. Korony drzew Cormanthoru były zresztą na tyle gęste, że niemal cała ściółka była oblana ich błogosławionym cieniem. Pewien kapłan Vhaerauna twierdził, że las nas akceptuje i uważa za swych prawowitych właścicieli – dlatego dba tak o nas i daje nam swoje błogosławieństwo. Pomijając fakt, że drzewa były tu tak wysokie na długo przed przybyciem domu Jearle, Cario raczej nie wierzył w te opowiastki.

Noc była bezchmurna, a pojedyncze promienie księżyca i światło odległych gwiazd przebijały się przez szpary między liśćmi w koronach drzew. Gdzie niegdzie latały zielone światełka, owady zwane świetlikami, z tego co usłyszał drow od pobratymców. Młody szermierz nie podzielał entuzjazmu innych drowów na powierzchni, lecz nawet on musiał czasem przyznać, że jest coś w tym miejscu, coś zupełnie innego niż Podmrok, co sprawia, że chce się tu być.

Błękit księżyca, zieleń drzew i świetlików sprawiały, że na chwilę Cario poczuł jak jego mięśnie się rozluźniają, a umysł wsłuchuje się w powiem wiatru i szelest liści… wtedy jednak nowy element został dodany do krajobrazu – czerwień krwi maga, który z nimi się wybrał. Przez chwilę, jakby świat był teraz nieco odległy, czerwień krwi maga zdawała się wspaniale wkomponować w nastrój nocy, dopełniać ją, dziewicza natura skalana czerwoną posoką życia… trwało to jednak tylko ułamek sekundy.

Cario chwycił za miecz u pasa. Był on dość lekki, uchwyt był mocny i szorstki, aby przypadkiem mu się nie wyślizgnął, ostrze natomiast lśniło nieprzyjemnym czerwono-czarnym blaskiem. Spojrzał na maga, bełt utkwił mu między oczami. Ci, którzy ich zaatakowali na pewno nie byli grupką leśnych elfów, z którymi czasami się ścierali, elfy korzystały z łuków. Kusze… to raczej broń drowów. Zanim jednak skończył się zastanawiać nad sytuacją drugi bełt trafił tym razem jednego z ich własnych kuszników. W innej sytuacji drow pomyślałby o ironiczności tego zdarzenia, teraz jednak nie było mu w śmiech. Ktoś wybijał jego towarzyszy jednego po drugim z zabójczą precyzją, a on nawet nie potrafił namierzyć tej osoby i ustalić skąd strzela. Wyostrzył swoje zmysły, skupił się na otaczających go dźwiękach… las mimo delikatnego wietrzyku był spokojny, zwierzyny też nie było zbyt wiele… wtedy usłyszał dźwięk napinania cięciwy kuszy. Natychmiast pobiegł w kierunku, z którego dochodził odgłos. Wskazał drugiemu szermierzowi i kusznikowi miejsce za pomocą migów. Sztuka ta była powszechnie znana drowom, ale dla innych ras wręcz do nauczenia. Dzięki temu, jeśli ich wrogami nie są drowy, mogliby zyskać dość znaczącą przewagę.

Cienie zdawały się zgęstnieć. Nawet będąc w biegu Cario od razu to zauważył ku swojemu lekkiemu zdziwieniu. Spod ziemi, gdzie biegło dwóch pozostałych jeszcze przy życiu jego towarzyszy nagle wyrosły pionowe nici utkane z ciemności, wyrosły przebijając się przez wszystko co stało na ich drodze. Cieniutkie, niemal dwuwymiarowe nici ciemności przebiły się przez ciało towarzyszy Cario sprawiając, że przypominali teraz popękane skały, które zbyt długo leżały na słońcu. Został sam, osaczony, dookoła ciemność zdawała się robić coraz gęstsza i gęstsza. Cario czuł ją niemal jako namacalną substancję, niczym woda zdawała się wlewać przez gardło do wnętrza drowa, dusząc go i dławiąc. Półprzytomny padł na ziemię. Resztką sił zerknął w górę.

Stała przed nim drowia sylwetka obleczona ciemnością niczym płaszczem. Po chwili przybiegli inni napastnicy. Było ich trzech, zdawali się być podenerwowani i nieco wystraszeni obecnością mężczyzny obleczonego w ciemność.

-Mistrzu Shemshal, wybacz moją poufałość, ale czemu tutaj jesteś? – spytał powoli, ostrożnie, bardzo ostrożnie, jakby miał przed sobą gotową do ataku kobrę, a on do obrony miał tylko skrawek materiału, niestety nie na tyle duży, aby schwytać w niego kobrę.

Mężczyzna chyba się uśmiechnął, po czym beztrosko odpowiedział:

[i]-Czasem lubię sam wybierać się na polowanie, szczególnie gdy łup jest tak cenny.[i] – pozostali spojrzeli po sobie w ciszy potaknęli i o nic więcej nie pytali, obawiając się, że za drugim razem kobra ukąsi… Chwilę potem Cario był w pomieszczeniu wypełnionymi dziwnymi przedmiotami, a przed nim jawił się błękitno świecący portal jak mniemał…



~*~



Anna



Muzyka

Być może wyznawcy Vhaerauna byliby niesmacznie zaskoczeni myślą, że dla kogoś to podmrok mógłby być dla kogoś zbawieniem i azylem od problemów na powierzchni. Większość jaskiń przez jakie Anna miała zamiar dostać się do podmroku okazywało się nie sięgać tak daleko. Ślepe zaułki, leża zwierząt i potworów, czasem nawet ukryte świątynie plugawych bóstw. Wszystkie te miejsca odwiedziła w poszukiwaniu miejsca, gdzie w końcu odpocznie od swego przekleństwa.

Selune jaśniała na nieboskłonie, zostały jeszcze dwa dni do pełni. Srebrna tarcza księżyca jaśniała delikatnym błękitno-bladym światłem, otulając ciało Anny płaszczem księżycowej poświaty. Las był dziś nieco poruszony, w pobliżu jakaś grupa poszukiwaczy przygód toczyła bój z rozzłoszczonymi wyznawcami plugawego bóstwa, którego świątynię podczas ich nieobecności rozniosła na strzępy Anna. Dziewczyna z uśmiechem wspominała ten moment, z drugiej strony szkoda jej było tych, którzy musieli przyjąć na siebie gniew kultystów.

Księżycowa panna wiele dała Annie, a Anna wiele jej zawdzięczała. To właśnie dzięki niej mogła czasem odetchnąć i to on zapewniła jej iskrę nadziei na zbawienie. Słyszała o tym od kapłanek, które spotykała, które ją uczyły. Słyszała, że Selune swoim oddanym sługom ofiarowuje dar kontrolowania swoich bestialskich zapędów, że z klątwy potrafi uczynić błogosławieństwo. Anna szczerze miała nadzieję na otrzymanie łask Selune, ale bała się że jej niekontrolowane wybuchy gniewu… mogły ją stawiać w nieco złym świetle przed boginią.

Ze strachu, w obawie o innych postanowiła, więc uciec. Uciec głęboko ponad powierzchnie, gdzie światło Selune jej nie dosięgnie, lecz jej klątwa również osłabnie. Była to ciężka decyzja, jedna z najcięższych jakie musiała podjąć. Czuła jednak, że nawet jeśli światło Selune na nią nie będzie padać, to sama bogini będzie z nią przez cały czas. W ciemnościach podmroku spotka wiele plugawych bestii Shar, złej bliźniaczki bogini. To będzie jej pokutą za niewinne śmierci, których przyczyną była. Oczyści podmrok z pomiotu Shar i wtedy bogini ją wynagrodzi. Mimo tych deklaracji tliły się w niej myśli, wątpliwości, czy bogini nie uzna tego raczej jako akt tchórzliwej ucieczki i wymówkę do zaspokojenia swoich bestialskich instynktów?

Anna stała przed kolejną jaskinią, która mogła prowadzić do podmroku. Ostrożnie weszła i rozejrzała się po jaskini, sprawdzając czy przy wejściu ktoś się nagle nie pojawił. Podróżując samemu po Faerunie musiała nauczyć się ostrożności. Stalaktyty i stalagmity zdobiły jaskinię od wewnątrz. Krople wody spadały z sufitu jaskini tworząc drobne zbiorniki wodne, przy których wyrastały fosforyzujące grzyby oświetlające jaskinię zielono-fioletowym światłem. Idąc coraz głębiej miała wrażenie jakby wchodziła w paszczę jakiegoś potwora a twory skale były jego kłami. Z tyłu słyszała jak zaczyna padać deszcz. Dźwięk roznosił się echem po całej jaskini.

Jak do tej pory jaskinia wyglądała obiecująco. Flora jaskini, z tego co słyszała, musiała być połączona z pomrokiem, gdyż ten rodzaj grzybów występował tylko w jaskiniach podmroku. Poza tym minęło już parę godzin od momentu gdy Anna zaczęła schodzić w głąb jaskini. Korytarz zdawał się jednak zmierzać ku końcowi, lecz zamiast ślepego zaułku ukazała się przed nią wielka jaskinia, wysoka na 100 metrów, natomiast końca Anna zdawała się nie widzieć, nawet dzięki jej wyostrzonym zmysłom. Stała na skarpie, jakieś 50 metrów nad dnem jaskini.


Tuż przy wyjściu z korytarza były ku zdziwieniu kobiety schody wyżłobione w szarej skale jaskini. Wyżłobione w mniemaniu Anny było jednak nieodpowiednim słowem. Schody wyglądały raczej jakby wyrosły z boku jaskini, jakby za pomocą magii. Dobrze znała zaklęcia zdolne do takich rzeczy i podejrzewała, że albo zrobił to ktoś dawno temu przechodząc tędy, albo był to częsty szlak podróżny, którego ktoś mógł pilnować.

Trzymając gardę zaczęła schodzić powoli w dół. To były jej pierwsze chwile w podmroku, czuła jednocześnie podekscytowanie jak i strach przed nieznanym. To była jednak jej decyzja i karciła siebie w myślach za to ostatnie uczucie, mimo to nie mogła go powstrzymać. Większość ludzi gdy zaczyna nowy etap swojego życia czuje irracjonalny strach, Anna w tym względzie nie różniła się od zwykłych ludzi. Sama nie widziała tego w ten sposób oczywiście, choć gdyby ktoś jej to powiedział może i nawet mogła odebrać to jako komplement.

Była już prawie na dnie, zostały jej tylko trzy stopnie do zejścia ze schodów, gdy usłyszała głos.

-Czekaliśmy na ciebie- głos był męski i jakby rozbawiony. Szybko odgadła położenie mężczyzny i kolejny raz skarciła siebie za intensywne emocje, które teraz nią władały – gdyby nie one być może zauważyła by go wcześniej. Mężczyzna był drowem, ubranym w czarną skórzaną zbroję, która zdawała luźno się opadać na jego mięśniach zamiast mocniej je podkreślać i owijać się wokół jego ciała. Zbroja miała zupełnie inny krój niż ta stworzona przez człowieka. W ręku trzymał długi miecz o czarnym ostrzu i srebrnej rękojeści.

Ku zdziwieniu Anny mężczyzna wcale nie był zbity z pantałyku gdy Anna pewnie spojrzała mu w oczy, nawet w ciemnościach jakie panowały w podmroku. Nie, zamiast tego jeszcze szerzej się uśmiechnął.

-To pułapka! – mimowolnie stwierdziła na głos Anna. Mężczyzna miał tylko odwrócić jej uwagę, miała na nim skupić wszystkie swoje zmysłu podczas gdy inni mieli ją zaskoczyć od tyłu. Było jednak już za późno. Dwa bełty wbiły się w jej dwoje ramion, czemu towarzyszył krzyk kobiety. Gniew zaczął rosnąć wewnątrz duszy dziewczyny. Oczy zmieniać kolor na złoty, szybko jednak wrócił do normalnego koloru. Anna padła na ziemię, obijając się jeszcze na paru ostatnich stopniach, z których spadła. Bełty były zatrute, mogła się domyśleć, że drowy użyją trucizny.

Szaleńczy śmiech zalał jej duszę. Podmrok miał być jej zbawieniem, a nie potrafiła postawić w nim nawet jednego kroku, zabrakło jej tylko trzech stopni… kiedy przestała się niesłyszalnie śmiać ze zdziwieniem stwierdziła, że była nadal przytomna. Nie zabili jej, a trucizna tylko sparaliżowała jej ciało.

-Szkoda, że nie możemy jej jeszcze zabić… wiem, że mistrz bywa nieprzyjemny gdy ktoś się bawi jego zabawkami przed nim, no ale chyba w pewien sposób moglibyśmy się zabawić…. – mężczyzna zaczął się śmiać, a Anna mogła niemal czuć jego wredny uśmiech na jej ciele.

-Chcesz to spróbuj, droga wolna, ale jak sam mówiłeś, mistrz nie lubi zużytych zabawek… sam miałbym ochotę sprawdzić na ile stać dziwkę z powierzchni… – dwoje mężczyzn na chwilę zamilkło jakby zastanawiając się czy gra jest warta świeczki… jak się jednak okazało nie jest. Wrzucili Annę na wóz zaprzężony w wielkie jaszczury i ruszyli w głąb podmroku…



~*~



Iru'khatriz


Iru`khatriz miał dziś kolejne zlecenie. Tym razem miał udać się do gospody, gdzie przebywała Alaye, kapłanka Lolth, która była w trakcie pielgrzymki do Menzoberranzan, a która to nudziła się nieco w mieście. Drow zwykle odmówiłby takiej propozycji, niosła ze sobą wiele niebezpieczeństw, a i gospoda nie miała najlepszej opinii – choć z drugiej strony nie miała również najgorszej. Jego mistrz jednak nalegał, kapłanka płaciła sporą sumę za najlepszą męską kurtyzanę w mieście. Było to oczywiście nadzwyczaj podejrzane, ale takiej sumy jaką zaproponowała nie łatwo się odrzuca. Ershekh nie był jednak głupcem i wysłał za swoim uczniem parę zwiadowców, którzy mieli go obserwować z daleka i zadbać, aby nie zdarzyła się żadna niespodzianka.

Iru’khatriz nie był oczywiście dla licza nie do zastąpienia, ale trudno było znaleźć dobrych uczniów, drow miał już pewną renomę w mieście, a co najważniejsze – licz nie cierpiał gdy wodziło się go za nos. Przekonało się o tym już wielu i zapewne jeszcze więcej miało.

Ulice miasta były zatłoczone i pełne przeróżnych ras. Miasto, w którym od jakiegoś czasu żył Iru było miastem handlowym, nie tak wspaniałym jak Menzoberranzan, lecz mającym spory potencjał. Pełny różnych niższych istot bazar kipiał życiem, a nie-drowy kipiały strachem. Podróż na drowie targowisko zawsze była niebezpieczna, lecz bogactwa jakie można było tu nabyć z nawiązką nadrabiały ryzyko. Gdzie niegdzie wędrowały patrole jaszczurzych jeźdźców, miejscowej straży. Każdy ustępował im drogi, wiedząc jak nieprzyjemne mogą być konsekwencje zignorowania strażników, którzy nie mieli zwyczaju zatrzymywać się aż przechodnie ustąpią miejsca…

Z bazaru droga prowadziła to dzielnicy, gdzie mieszkali kupcy. Iru doszedł do rozwidlenia i wybrał ścieżkę prowadzącą do gospody. W pewnym sensie czuł się nieco dziwnie. Zwykle skręcał w tym miejscu w kierunku dzielnicy świątynnej, gdzie oczekiwała go jakaś drowia kapłanka. Tym razem również zmierzał, jak przypuszczał, do drowiej kapłanki, ale kierunek, który miał obrać był zupełnie inny. Kościół Lolth był mocny w mieści, nie tak mocny jak w innych miastach, ale jednak miał decydujący głos w wielu sprawach. Istotnym, więc było mieć znajomości wśród kapłanek, o czym doskonale wiedział zarówno Iru jak i Ershekh.

Po wyjściu z bazaru zagęszczenie ludności na ulicy gwałtownie się zmniejszyło, co więcej większość była drowami. Ci którzy nimi nie byli, byli niewolnikami. Po chwili był już na miejscu. Gospoda nosiła miano Kieł Selvatarma. Wszedł do środka. W powietrzu unosił się zapach gorzałki i kobiecych perfum. W przeciwieństwie do ulic, bywalcy gospody byli bardziej zróżnicowani rasowo. Było tu paru ludzi, krasnoludów, o dziwo znalazł się nawet jeden gnom, choć Iru podejrzewał, że to tylko niewolnik, bo do czego innego nadają się gnomy?

Zgodnie z wytycznymi udał się na piętro, do pokoju nr 4. Spojrzał na klamkę, przyjrzał się jej uważnie, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Rozejrzał się wokół. Zastanawiał się co ze zwiadowcami, którzy mieli go obserwować, choć cóż by to byli za zwiadowcy gdyby mógł ich dostrzec? Wziął głęboki wdech, poprawił włosy, uśmiechnął się szarmancko i otworzył powoli drzwi…


Na karmazynowym łożu leżała nieco roznegliżowana drowia kobieta. Tuż przy niej, na podłodze siedział klęcząc i gładząc jej nogi drowi mężczyzna. Kobieta miała gładką skórę po której frywolnie pląsały kropelki potu, Iru mógł tylko podejrzewać skąd się wzięły. Najwidoczniej dzisiejsza noc miała być nieco… urozmaicona. Nie było to dla niego nowością, drowie kapłanki często lubiły spędzać czas w większym gronie… Dla drowa to i tak była praca, czasami tylko przyjemność.

Włosy miała nieco ciemniejsze niż większość drowich kobiet. Rysy miała ostre i drapieżne, a wzrok wrzący od namiętności. Była oszałamiająco seksowna. Na widok Iru podniosła i zgięła w pół prawą nogę zasłaniając, a jednocześnie odsłaniając co nieco – jakby go kusiła i zachęcała. Mężczyzna u jej boku instynktownie położył dłoń na jej miednicy, która zsunęła się nieco niżej, będąc jednak poza zasięgiem wzroku czarodzieja. Kobieta na chwilę zamknęła oczy biorąc głęboki wdech. Druga dłoń mężczyzny zsunęła się w stronę jego własnego krocza, siedział on jednak tyłem odsłaniając jędrne, umięśnione pośladki, więc cała ta teza pozostawała również w sferze domniemywań.

Iru zrobił wtedy parę kroków w przód, powoli zdejmując koszulę, którą miał na sobie. Zamknął drzwi i było to ostatnim co pamiętał. Ktoś go nagle uderzył w kark, drow padł nieprzytomny. Ershekh natomiast wpadł w ogromny szał, gdy dziesięć minut przed tym stracił kontakt ze zwiadowcami.



~*~



12 Flammel, Drowie miasto, Komnata rytualna

Muzyka

Minęło już parę tygodni od kiedy zostaliście uwięzieni w lochach, przykuci do nagich ścian za pomocą żelaznych łańcuchów. Dwa razy dziennie dawano wam strawę i wodę, abyście przypadkiem nie zmarli z niedożywienia. Jeśli ktoś nie chciał jeść, to zwyczajnie wlewano mu szarawą papkę, którą was karmiono, do gardła. Strażnicy wręcz uwielbiali to robić, więc kiedy już nikt się nie opierał wyjątkowo posmutniali. Na szczęście jednak jeden z nich wpadł na pomysł, że przecież i tak nikt się nie dowie… Przez ten czas, chociażby z nudów, poznaliście swoje imiona i co nieco o sobie nawzajem.

Brudna cela, w której was trzymano, stopniowo zapełniała się kolejnymi więźniami. Na ścianie było 9 miejsc, więc była to zapewne docelowa liczba jeńców. Z pewnym niepokojem obserwowano jak kolejni się zjawiają. W osiągnięciu tej liczby tkwił zarówno pewien strach, co z nami będzie, jak i nadzieja, wreszcie to się skończy. Wśród więźniów było przedstawicieli wielu ras, ludzie, elfy, drowy, krasnoludy, a nawet jakieś drzewo podobne stworzenie, którego rasy nikt nie mógł odgadnąć, mimo że sam ją ujawnił – Volodni.

Gdy magiczna liczba została osiągnięta napięcie jeszcze bardziej wzrosło. Przez kolejny tydzień więźniowie spoglądali po sobie z niepokojem. Myśleli, że po dziewiątce coś się stanie, a tymczasem nadal stali przykuci do ściany. Strażnicy tylko wrednie się uśmiechali na pytania jeńców, a następnie bili delikwenta do nieprzytomności.

Po deka dniu w końcu przyszedł czas na to, na co wszyscy czekali. Zdjęto im łańcuchy, ubrano w czarne szaty, upuszczono krwi i zabrano gdzieś. Szli ciemnym korytarzem wykutym w czarnej skale, aż doszli do masywnych żelaznych drzwi. Jeden ze strażników powoli je otworzył a przed więźniami ukazała się wielka sala z mistycznymi napisami, misami z krwią i tronem nad którym unosił się czarny klejnot. Na ścianach były również kajdany. Nie wyglądało to dobrze, ale co słabsi odetchnęli z ulgą, że to już koniec, nawet gdy założono im ponownie kajdany.


W momencie, gdy kajdany znalazły się na nadgarstkach więźniów, przeszyła ich jakaś dziwna moc. Zupełnie nie panowali nad swoimi ciałami i głosem. Zrobili krok do przodu skandując jakąś pieśń i unieśli ramiona w górę. Fala chłodu wzniosła się od tronu, dusze opuściły ciała. Skandowanie nadal trwało….

Poczuliście lekko, jakbyście się unosili nad oceanem chmury, jakby niosły was wiatry przeznaczenia. Przed wami jawił się astralne morze, skąd wasze dusze wyruszyły w wybranym przez siebie kierunku, wszystkie drogi jednak prowadziły przez Plan Letargu. W oddali słychać było nawoływanie, słodki, władczy śpiew, który wskazywał wam drogę.

Na przestrzeni idealnej bieli, niczym plama krwi na białej sukni, za duszami jeńców podążały wstęgi zmaterializowanej czerni, głębszej niż jakakolwiek najczarniejsza z nocy. Był to kolor, który był kwintesencją czerni, pierwotnym założeniem tego koloru, gdy Ao stworzył świat. Czarne wstęgi owinęły się wokół nóg, rąk, talii i szyi dusz, ciągnąc je z powrotem do miejsc, z których przybyły.

Ciała w Sali nagle tknęły. Wstały i rozejrzały się po zmasakrowanej i zniszczonej komnacie rytualnej. Na ścianach były ślady pazurów, miski z krwią rozbite, tron połamany, a fragmenty kryształów porozrzucane dookoła. Spośród 9, w Sali zostały tylko 3 osoby. Zostaliście tylko wy, reszta zniknęła. Drzwi zostały wywarzone. Byliście wolni, ale coś was bolało, jakaś rana. Problem polegał tylko na tym, że nie było po niej śladu w żadnym miejscu na ciele.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 13-10-2009 o 08:39.
Qumi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172