Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2016, 02:49   #31
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Zrzuciła z głowy poduszkę, gdy tylko stukanie o stal do reszty przepędziło sen, który tak gorączkowo starała się pochwycić. Mruknęła przeciągle i z niezadowoleniem, przecierając oczy usiadła na łóżku z na wpół przymkniętymi powiekami.
Sięgnęła po Bika i spuściła stopy na podłogę. Nie mogła zignorować tego. Może w mieście się pali? Nie miała pojęcia jak tu ostrzegają się przed niebezpieczeństwami.
W końcu na dzieńdobry napotkali na plugawe sprawy tu się dziejące. Magia była potępieniem dla świata. Oczywiście w jej osobistym odczuciu.

Wstała z łóżka z postanowieniem, że sprawdzi co Cicerone postanowi zrobić z tym zdarzeniem.
- Oby tylko nie zrobił nic nieracjonalnego... - mruknęła pod nosem zarzucając na siebie płaszczyk i owijając się nim szczelnie. Przecież nie wypadało by ktoś widział ją w jej nocnej koszulce.

Panna Vergest ostrożnie uchyliła drzwi swojej sypialni i rozejrzała się po korytarzu który nieznacznie oświetlał zielony świetlik w jej dłoni. Bezgłośnie podeszła do drzwi pokoju duchownego i zaczęła przysłuchiwać się temu co się mogło dziać za drzwiami.
Bezgłośnie westchnęła. Takie przeszkadzanie w porze spoczynku było niegrzeczne.
Zapukała prawą dłonią, a lewą skryła Bika w kieszeni płaszczyka.
- Ojcze Glaive, jest tam ojciec? - zapytała czekając pod drzwiami.

Przez dłuższą chwilę odpowiadało jej tylko głuche milczenie. Nie było słychać chrapania, toteż ciężko było stwierdzić, czy kapłan spał, czy już wcześniej zdążył opuścić pokój. Jednak słabiutkie światło dobiegające spod progu świadczyło o czyjejś obecności.
- Wejdź, dziecko. Drzwi są otwarte - odezwał się przytłumiony głos dobiegający z pokoju.
Już miała chwycić za klamkę lecz zawahała się.
- Ojcze, ja nie chciałam przeszkadzać. Ja tylko… - zastanowiła się nad doborem odpowiednich słów. - Zaniepokoił mnie ten hałas. Nie zamierza ojciec iść tego sprawdzać? - zapytała z nadzieją w głosie.
Kolejne milczenie. Jednak tym razem krótsze, bowiem w czasie jej wahania, drzwi otworzyły się same. A właściwie z pomocą batiseisty, który stał teraz za nimi. Na sobie miał niedbale narzuconą koszulę, która była niedopięta i odsłaniała część jego piersi i zazwyczaj ukryty pod ubraniami amulet. Poza tym na nogach miał swoje spodnie, ale stał na bosaka. Za jego plecami, na podłodze, leżał kaganek z dopalającą się świecą.
- Nie wypada tak rozmawiać przez drzwi - pouczył swoją gosposię i oparł się o framugę.
- Chyba wszyscy go usłyszeliśmy - nawiązał już do jej słów. - Przed kuźnią zebrał się niemały tłum. Jednak nie martw się, lilium. To, że mnie tam nie ma, nie oznacza, że nie czuwam - odparł, obrzucając dziewczynę krytycznym spojrzeniem, jakby miał jej za złe brak wiary w jego poczucie odpowiedzialności.
Chloe zawiesiła spojrzenie na wysokości torsu mężczyzny. Ulga zagościła w jej spojrzeniu.
- Wybacz ojcze, nie wątpiłam, ale spokojniej będę spała wiedząc, że nie wyszedł ojciec ze świątyni o tak późnej porze - odparła mu ciepło się uśmiechając do niego.
Theseus przyjrzał się Chloe badawczo, jakby próbując odgadnąć jej myśli. Postukał nerwowo palcami o framugę.
- Nie możemy bać się nocy, choć to domena Laeth. Świat i tak należy do Wielkiego Budowniczego. Pamiętaj, dopóki kroczymy jego ścieżką, nic nam nie grozi - pochylił się do gosposię, wprawiając tym samym swój amulet w kołysanie i pokiwał palcem.
Chloe skinęła głową nieznacznie odsuwając się od duchownego.
- Tak, ojcze, będę o tym pamiętać - i wyglądała jakby miała sobie pójść lecz zawahała się. - Czy na śniadanie jajecznica będzie ojcu odpowiadać? Jada ojciec mięso? Mogę je dodać do niej?
Kapłan wrócił do pionu i poprawił koszulę, zakrywając nagi tors.
- Nigdy nie zapominaj - pokiwał głową, jakby zastanawiając się, czy ta lekcja była wystarczająca. - Co zaś do śniadania, to podobnie jak przy kolacji, jajecznica będzie dobra. Jeśli będzie trzeba ją na obiad również jeść, to już z góry się na to zgadzam - mruknął, nie wiedząc czy z irytacji czy też po prostu wszystko było mu jedno. - Oczywiście, że jadam mięso. Wiem, że są inne religie, którego tego zabraniają, ale chyba znasz, córko, nasze obyczaje?
Przypatrywała mu się gdy mówił, starając sobie przypomnieć ich rozmowę z kolacji.
- Ach tak, racja... Pytałam o to - zmartwiła się że zezłościła cicerone. Mocniej owinęła się płaszczem. - Ja... Przepraszam i życzę spokojnego snu - skłoniła głowę i ruszyła do swojego pokoju.
Theseus pokiwał poważnie głową, jakby miłosiernie przyjmował przeprosiny dziewczyny. Nie ruszając się z miejsca, zaczekał, aż ta się trochę oddali. Nim jednak ta zdążyłaby zniknąć w swoim pokoju, Glaive westchnął i wieszając się jedną ręką o framugę, wychylił się zza progu.
- Chloe - zawołał i zamilkł, jakby nie wiedząc, po co się do niej zwrócił i co powinien powiedzieć. - Śpij dobrze. Jesteś w domu bożym. On i ja czuwamy nad bezpieczeństwem, dobrze?
Dziewczyna zatrzymała się słysząc swoje imię. Spojrzała na duchownego i lekko uśmiechnęła się.
- Dziękuję ojcze - odparła i zniknęła w swoim pokoju. Drzwi bezgłośnie się za nią zamknęły.

Oj była zmęczona. Popełniła tyle gaf... Westchnęła przeciągle i zdjęła z siebie płaszcz. Nie zakładała, że będzie jej tu łatwo. Lubiła gdy musiała się wykazać swoimi talentami i umiejętnościami. Ale ten cały dzień... Prawie niekończąca się podróż niewygodnym traktem...

Chloe spojrzała na łóżko. Ono nie mogło już dłużej czekać. Dziewczyna szybko się na nim znalazła i okryła kołdrą. Była tak zmęczona, że już jej nic nie przeszkadzało...

Zasnęła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 20-08-2016, 18:06   #32
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ardel i Quelnatham
- Acha! Tu jesteście! Wszędzie was już szukałem! - zawołał uradowany Józef Zbażyn. - Panie merze… O, czołem Jasiu! - przywitał się z obecnymi i mrużąc oczy zajrzał do ciemnej celi, próbując dostrzec kto się w niej znajduje.

- No panie merze, wszyscy się już porozchodzili. Trochę żeśmy im nagadali. Najwięcej to nasz kapłan nowy, takie kazanie… że aż łezka się zakręciła, nie? Jutro po południu się spotkamy, na radzie. Wszyscy ochłoną i spokojnie uradzimy. Co z tą całą sytuacją. - Młynarz musiał wypić kapkę, bo gadał jak najęty. Dopiero na koniec przeszedł do sedna. - Wiedźma coś powiedziała? I nowego przybłędę żeście znaleźli?

Rodolphe przyglądał się przez moment grzybom i Diegowi. Cóż zrobić? Zielarz był zbyt zmęczony, żeby jeszcze dbać o wygody dziwnego człowieka. Wtem pojawił się stary, dobry Zbażyn.

- I dobrze, że się porozchodzili, dobrze. Z wiedźmą mamy poważny kłopot, panie Józefie. Znalazłem ją martwą w jej chacie na bagnach. A tego tu - znalazłem po drodze, idiota wdepł w pułapkę na dzikiego zwierza. To jakiś przestępca, prosił mnie, bym nie mówił o nim merowi. Zabawne, prawda? - zapytał Rodolphe retorycznie, z kamienną miną. - Opatrzyłem go i nieco… Zmęczyłem. To dobre słowo. A! I mówił, że był z naszym bartnikiem umówiony. Trzeba by go jutro wziąć na spytki przed radą. Jaki ja jestem cholernie zmęczony… - mruknął pod nosem. - Tego tu będzie trzeba przypilnować, ja się muszę porządnie wyspać, bo padam z nóg.

Rodolphe kazał Lilianowi przeszukać jeszcze raz Diega i poprosił, by popilnował go przez resztę nocy. Jasiowi za bardzo w tej kwestii nie ufał, jednak jego także poprosił o wsparcie w tej sprawie. Czemu miałby nie dać się chłopisku wykazać, skoro sam chciał?

Tym sposobem mer mógł udać się na spoczynek. Nie było sprawki aż tak pilnej, która uszła by jego uwadze. Przynajmniej tak sądził. W domu czekało na niego łóżko i być może odgrzewane conieco.

Już w domu Rodolphe wgryzł się w gomółkę sera i nieco już czerstwy bochen chleba. Rozpalił w piecu, by zagotować nieco wody i nasypał ziół do glinianego kubka. W międzyczasie, zanim woda się zagotowała, przygotował łóżko, nastawił nową porcję ziół w perkolatorze i zamiótł ganek. Noc była przyjemna, jednak nie doceniał jej zbytnio. Za dużo pracy i zmartwień. I zmęczenia. Po spotkaniu Rady będzie musiał zrobić sobie przerwę w merowaniu i zająć się tym, do czego był stworzony. Do leczenia ludzi. Przed snem wypił jeszcze mieszankę nasion kolendry z melisą i kwiatem lipy i zasnął snem głębokim, lecz zapewne krótkim...
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 21-08-2016, 12:56   #33
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus stał oparty ręką o zamknięte drzwi i zwieszał głowę w zamyśleniu. Wizyta Chloe może nie była zaskakująca, w końcu każdego w okolicy na pewno zbudził niemiłosierny huk z kuźni. Ale było w jej spojrzeniu coś... Wtedy, jak patrzyła na jego amulet.
Kapłan wyciągnął talizman spod koszuli i uniósł go na dłoni do oczu. Ozdoba w kształcie Znaku Boga i wielkości śródręcza na pierwszy rzut oka wydawała się toporna i niepozorna. Jednak po bliższym przyjrzeniu dało się zobaczyć malutkie ozdobienia. Pojedyncze, wielkości ziarenka piasku kamyki były powtykane w krawędź na całej długości amuletu. Poza tym całą powierzchnię przewróconej ósemki pokrywały misternie wykonane drobne nacięcia, składające się na większy, skomplikowany wzór. Czy było w tym jakieś zamierzenie? Theseus zacisnął pięść na amulecie.

Batiseista czekał kwadrans. Przez cały czas się zastanawiał. Ostatecznie podjął decyzję. Medytacja pokrzepiła jego ciało i ducha. Nie mógł oczywiście robić tego całe życie, w końcu nic nie zastępowało porządnego snu. Jednak lata praktyki sprawiły, że kapłan zahartował się w tego typu postępowaniu. Zresztą, i tak nie mógł zasnąć. Coś go niepokoiło.
Założył buty i zapiął koszulę. Wziął swoją torbę i spakował do niej kilka czystych zwojów, kałamarz oraz rysunek wykonany przez Chloe. Przerzucił pojemnik przez ramię i zgarnął jeszcze z podłogi kaganek, w którym wcześniej wymienił świecę.

[MEDIA]http://img14.deviantart.net/3961/i/2007/296/e/b/hogwarts_school_corridor_by_elfdaughter.jpg[/MEDIA]

Najciszej jak tylko potrafił uchylił drzwi i wystawił głowę za próg. Na zewnątrz panował zajmujący mrok i głucha cisza. Wszyscy domownicy już dawno spali, albo przynajmniej zachowywali się niezwykle cicho.
Theseus wyszedł na korytarz i bezgłośnie domknął za sobą drzwi. Ruszył w prawo, mijając drzwi, za którymi znajdowało się zejście do piwnicy i dotarł do krętych schodów. Prowadziły na piętro i prawdopodobnie również na dzwonnicę. Kroki wyznawcy Wielkiego Budowniczego odbijały się po klatce schodowej, kiedy ten stawiał je na starych, kamiennych stopniach.
Ciemność była wszechobecna i tylko słabe światło kaganka ratowało kapłana przed niechybnym skręceniem sobie karku.
Wyszedł na piętro. Podobnie jak na dole, i tutaj ciągnął się podobny korytarz, chociaż rozkład pomieszczeń był trochę inny. Theseus domyślał się jednak, gdzie szukać. I nie pomylił się.
Naprzeciwko schodów znajdowały masywne, drewniane drzwi z okuciem. Podszedł do nich o parł o nie dłoń, jakby głaszcząc jakąś olbrzymią bestię.
„Mądrość. Wiedza. Zrozumienie.” - głosił wyryte u szczytu framugi słowa w Starym język. Batiseista wymówił je cicho. Językiem tym władali jedynie uczeni i badacze starych ksiąg. Kościół Wielkiego Budowniczego dbał o historię świata, przechowując ją w swoich zbiorach. Theseus zmrużył oczy, jakby przez kontakt z drzwiami odczuwał jakiś przepływ... czegoś. Wyciągnął klucz, który wcześniej znalazł schowany pod łóżkiem i włożył go do zamka. Do jego uszu dobiegł charakterystyczny szczęk, więc nacisnął klamkę.


Zbiór ksiąg, traktatów, inkunabułów, zwojów i spisów był dość imponujący, chociaż nie mógł równać z tym w klasztorach w Matrice.
Pomieszczenie wydawało się zatłoczone. Prawie każdą powierzchnię zajmowały wysokie aż po samo sklepienie regały, ustawione w równe rzędy. Naprzeciwko wejścia, w kącie, stało biurko z obitym skórą fotelem, na którym leżała lampa oliwna. W środku panował półmrok, a przez wąskie okiennice wpadało niewiele światła. Kiedy Theseus zamknął za sobą drzwi, poczuł, jak wkroczył do innego, odizolowanego świata. W powietrzu unosił się zapach starego papieru i pergaminów, a wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu.

Archiwum kościoła.
Było tu wszystko. Od aktów narodzin każdego mieszkańca Szuwarów, po dokumenty ze ślubów i potwierdzeń własności ziemi oraz inne księgi wieczyste. Ale też raporty z sytuacji ekonomicznej i architektonicznej miasta. Kościół obserwował. I spisywał. Wszystko.
Sporą część zajmowały też pisma niezwiązane z samymi Szuwarami, czyli wszelkiego rodzaju wiedza ludowa i traktaty naukowe. Poza obserwatorami batiseiści byli równie badaczami.

Theseus podszedł do biurka i odpalił lampę, zamieniając ją z kagankiem. Nie chciał się zbliżać z otwartym ogniem do papieru. Odstawił torbę obok fotela i rozejrzał się po regałach. Przewertowanie tego wszystkiego zajęłoby mu całe życie. Całe szczęście, że nie miał takiego zamiaru. Szukał konkretnych rzeczy.
Przede wszystkim chciał poznać spis rodów i rodzin Szuwarów. Jeśli chciał być ich Cicerone, musiał wiedzieć, skąd się wywodzą i jakie tu mają udziały. Potem sprawdzi, ilu mieszkańców zostało po krachu w mieście, czym się parają i jakie uwagi odnośnie nich zanotowali poprzedni Cicerone. Przy okazji przepatrzy, nad czym pracował ojciec Philippe Courbet, nim skończył tutaj swój żywot. Glaive był racjonalnym człowiekiem, ale często zdawał się na swój instynkt. Kościół jasno określił swoje stanowisko, że śmierć ojca Philippe była nieszczęśliwym wypadkiem. Ale instynkt kleryka podpowiadał mu coś innego. A ślady włamania w gabinecie i magiczny znak w gospodzie razem z tym całym uśpieniem miasta, tylko potwierdzały tą śmiałą tezę.
- Panie, poprowadź mym umysłem. Wskaż mi światło, za którym mam podążać. Daj mi zrozumienie.

Oczy Theseusa zabłysły.
Szukał tropu. I był zdeterminowany go odnaleźć.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-08-2016, 20:57   #34
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Mamrocząc coś pod nosem, co nie brzmiało raczej jakby orczyca była zadowolona i ściskając w dłoni jakieś papiery pojawiła się na powrót w sali głównej karczmy. Oderwała od nich na chwilę wzrok by szybko ocenić jak wiele osób przyszło do karczmy. Nie było tak źle. To znaczy… mogło być gorzej, a nawet można powiedzieć, że Hoe spodziewała się, że to dopiero początek. Wyłapawszy “nowego karczmarza” za barem ruszyła w jego stronę. Kilka uderzeń serca później papiery, które niosła z z głuchym trzaskiem dłoni o blat pojawiły się przed nim. Hoe przyglądała mu się z poważną miną granatowymi oczami.
- Czytać umiesz, hę? - zapytała.
Ocaleniec uśmiechał się do gości i już miał coś powiedzieć kiedy pojawiła się zielonoskóra.
- Państwo wybaczą na sekundę i już jestem z wami. - powiedział z uśmiechem i wziął pierwszy dokument w dłoń i zerknął na niego. Nie wiedział czy umie, ale zaraz miało to się okazać.
- To jest bardzo pomocne. - stwierdził cicho i spojrzał na Hoe kiwając jej głową w podzięce. - Czy poprzedni karczmarz miał pomoc kuchenną?
Hoe pokiwała ponuro głową, co musiało po prostu oznaczać zaprzeczenie na zadane jej przed chwilą pytanie.
- Mów dziś wszystkim, że żarcia dziś nie dajesz i… - urwała, pokiwała w stronę Ocaleńca palcem pochylając się przy tym lekko w jego stronę, zupełnie jakby chciała powiedzieć mu coś na uszko.
Ocaleniec westchnął cicho i pochylił się ku zielonoskórej z delikatnym, niemalże nieznacznym, nieśmiałym uśmiechem.
- Może pani byłaby tak dobra i mi dzisiaj pomogła? - zapytał cicho, bardzo cicho. - Ludzie zmęczeni, spragnieni, głodni… nie godzi się tak ich na pustym trzymać.
- Jak będą pytać… - zaczęła orczyca szeptem, a wszystko wskazywało na to, że najpierw ma zamiar odnieść się do tego o czym wcześniej sama chciała zakomunikować - … mów im, że jesteś siostrzeńcem Miłogosta i kazał ci się zająć dobytkiem podczas jego nieobecności. Zrozumiałeś? - Hoe odsunęła się o kilka centymetrów tak by móc spojrzeć w oczy Ocaleńca.
Eldritch tylko skinął nieznacznie głową. To miało sens. Nie trzeba było wprowadzać paniki i niepewności wśród ludzi.
- I pilnuj tego dobytku, żeby nikt swoich brudnych łap na nim nie położył. Nie jeden chciałby ukraść, nawet tak liche zapasy alkoholu. Zrozumiałeś? - Kobieta kontynuowała w tej samej pozycji, jedyne co się zmieniło to delikatny uśmiech który pojawił się na jej ustach.
- Zobaczę co da się zrobić... - wyszeptał Ocaleniec. - ...ale pomożesz mi dzisiaj, prawda? Nie zostawisz mnie na pastwę wilków?
- Brzmi kusząco - uśmiech orczycy poszerzył się i teraz zdecydowanie wyglądał dwuznacznie, nie wiadomo czy po prostu się bardziej uśmiechnęła, czy właśnie złowieszczyła Ocaleńcowi - zostawić i zobaczyć czy przeżyjesz. Ale nie… nie zostawię cie. - Kobieta cmoknęła głośno. - I dobra, załatwię ci ten gulasz, ale za mięcho do niego oddasz z utargu.
- Dogadamy się... - stwierdził Eldritch - ..a teraz klienci.
Ocaleniec wyprostował się i spojrzał z uśmiechem na gości.
- Proszę najmocniej wybaczyć. Zajęło to trochę dłużej niż myślałem. Może coś do picia na poprawienie trawienia? Do jedzenia proponuję dobry gulasz. Syty, smaczny i pożywny. W sam raz po długiej trasie. Co do pokoi, oczywiście, jak zwykle są gotowe.
Hoe położyła dłoń na ramieniu Ocaleńca.
- Wrócę za trzy minuty - odparła. Po tym zdjęła ów dłoń i ruszyła powoli w stronę wyjścia z karczmy.
- Ja chcę opiekanego kurczaka - powiedziała z przekąsem Petunia
- Dla mnie może być ten gulasz, ale tak z jakimś chlebkiem, co? - rzekł De Vramount
- O i kompot - dorzucił Yorgel
Zielonoskóra zatrzymała się w pół kroku przed wyjściem z karczmy i łypnęła na gości.
- Dostaniecie żreć to co mamy. Dobrze wiecie, że gospodarz WYJECHAŁ bez ostrzeżenia. Chyba, że nic nie chcecie żreć i spać na bruku, co? - oczywiście powiedziała to najłagodniej jak tylko umiała.
Na sali ucichło mimo wszystko. Goście spoglądali to po sobie, to na orczycę..
- Jasne.. gulasz .. bardzo lubię gulasz… - wyszczerzył się Boldervine - Wszyscy bardzo lubią gulasz…
- To daj tego gulaszu gospodarzu - zamówił nieśmiało Yorgel
Reszta gości w milczeniu postanowiła poczekać na swoją kolejkę.
- Jak tylko będzie gotowy podamy. Coś na rozruszanie żołądka? Ale? Wino? - zapytał pogodnie jak gdyby nigdy nic Eldrich. - Odrobina alkoholu jest wyborna na trawienie i wyostrza smak potrawy.
Hoe łypała jeszcze przez krótką chwilę na wnętrze gospody. Było spokojnie. Wyszła więc kierując się pośpiesznie w stronę własnego domu.

- No dla nas miało być Ale! - krzyknął ktoś z pierwszego stolika.
- Niech będzie ale - powiedział Boldervine oglądając się za orczycą - Niezła babka, tego tamtego.
- Dla mnie maślanka lepiej - cichutko powiedział troll.
Ocaleniec zaczął polewać ale zwracając się przy tym do trolla z delikatnym uśmiechem.
- Mógłbym podać mleko… ale tak do gulaszu? Lepsze już było by piwo. Lepiej się komponuje smakowo z mięsem. Rozumiem, że gulasz dla każdego z państwa?
Po czym powiedział głośno, aczkolwiek z nutką smutku, “do stolika”.
- Zapraszam do lady panowie. Niestety się nie rozerwę.

Wkrótce goście karczmy polewali sobie wina, piwa i ale. Podczas gdy pierwszy stolik bawił się doskonale, drugi w ciszy sączył piwko. Od czasu do czasu, komuś zaburczało w brzuchu.
- To co tam słychać w Szuwarach panie oberżysto? - Zagaił po chwili Bolad.
- Co ty się go pytasz?! - Odpowiedziała za Ocaleńca Petunia - Jaki z niego oberżysta? Miłogost był tu oberżystą! Piliśmy i jedliśmy co chcieliśmy. Niczego nam nie żałował. Po za tym co on może wiedzieć co tu słychać… Słyszałam, że to..
- Jak ja bym co zjadł - zajęczał troll Yorgel.
- Mnie to tak piwo na czczo to nie bardzo.. - sączył z kufla na siłę DeVramont by zająć czymś ręce. Minęło już sporo czasu jak Hoe zniknęła. Przynajmniej dla głodnych gości.
- W Szuwarach trafiliście na dziwne czasy, a Miłogost wyjechał niemalże bez słowa. Niestety niewiele wiem ponad to. - odpowiedział spokojnie “oberżysta” nie wchodząc w szczegóły - Szczęśliwie jest już spokojniej. Do jutra większość powinna się unormować.

Hoe pojawiła się tak szybko jak tylko mogła wraz z garncem gulaszu i swoją pomocnicą Lisą.
- To jest Lisa. Pomoże ci - odparła wtedy orczyca - tylko trzymaj on niej łapska z daleka - dodała grożąc palcem.
Zielonoskóra została jeszcze jakiś czas. Widząc jednak, że Eldritch wraz z młodą dziewczyną radzą sobie dobrze zawinęła się spać świadoma obowiązków jakie jej pozostały do spełnienia jutrzejszego dnia.
Blondwłosa dziewczyna była faktycznie młódką niczego sobie w dodatku czasami bezczelną i prowokacyjną. Widać jednak starała się jak mogła zabłysnąć w pozytywnym znaczeniu i nie narzekała na ciężką pracę.
Eldritch razem z Lisą siedzieli do późna w nocy. On zajmował się obsługą lady, a wszystko to z uprzejmą stanowczością. Lisa zaś podawaniem gościom tego czego sobie życzyli, z uśmiechem na ustach. Wybijała trzecia w nocy kiedy zdecydował się powoli zamykać. Podczas rozmowy z drwalem ustalili, że ten z chęcią przyjmie kogoś do pomocy. W sam raz gdyż praca za ladą widocznie Ocaleńcowi nie służyła, choć nie narzekał. Kiedy już miał zamykać majdan i większość szykowała się do domów poprosił Lisę o to, by przekazała pani Girard wiadomość. Nietaktem byłoby nie przyjść bez wyjaśnienia sprawy. Dziewczyna kręciła z początku nosem i dość bezczelnie oznajmiła, że nie jest dziewczynką na posyłki ale ostatecznie zgodziła się. Kiedy już nikogo nie było i karczma została zamknięta zrobił sobie prosty posiłek gotowany na ogniu i udał się spać z całym utargiem. Lepiej trzymać go blisko.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 21-08-2016, 21:47   #35
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Poszukwiania cz.2

Znalezisko poważnie zaniepokoiło bartnika. Po tym jak szeryf nie pojawił się na rynku wiadomo było, że coś jest nie tak. Jednak pomimo wszystkich dziwnych wydarzeń, które wydarzyły się w Szuwarach, miał cichą nadzieję, że będzie to mały, niegroźny problem. Tymczasem pierścień zdawał się kłaść kres tym życzeniom. Remi nie wierzył, że krasnolud rozstałby się z tym cackiem z własnej woli. Ani w to, że Harl go zgubił.

Strapiony schował szybko przedmiot do kieszeni. Przy okazji namacał ręką jakiś mały...kamyk ? Bartnik się wzdrygnął i to nie chłód nocy był tego powodem.
Zupełnie zapomniał o spotkaniu ! Jednak… wszyscy stracili przytomność jeszcze przed południem. Kimkolwiek był autor wiadomości nie powinien wtedy na niego czekać pod Drzewem. Uspokojony tą dedukcją uniósł latarnię, by przyjrzeć się dokładnie jednemu z przybyszy, bo o ile kobolda poznał od razu to druga postać była dla niego zagadką. Kiedy krąg światła omiótł tamtego, Remi był już był pewien, że to Zbażynowy dzieciak, który jeszcze niedawno przyniósł wiadomość o powitaniu cicerone. Tylko co on tu robił i jakiej pomocy potrzebował ? Bartnik, mimo woli zaciekawiony, postąpił kilka kroków w kierunku chłopaka.
- No .. tego.. Nie idzie pan czasem w stronę chatki łowczego? - zagaił młodzieniec z nadzieją, że Remi nie przyszedł tutaj na wieczorne spacery.
- Nie, właśnie wracałem na rynek - odparł bartnik. Czuł pismo nosem, a wyprawa przez nocą przez las nie była miłą perspektywą. Poza tym zależało mu na szybkim znalezieniu kogoś z Radnych.
- Czyżby Redgar też się nie pojawił ? - spytał, domyślając się przyczyny pytań chłopaka.
- No chyba nie - odrzekł Zbych. Podrapał się po czuprynie z miną nietęgą - Pan Józef kazał do łowczego zajrzeć, ale.. Nie to, że się stracham, tylko głupio mi tak zaglądać do czyjegoś domu. Jak coś zginie mu z chatki to będzie na mnie. Stąd, to raptem kilka kroków będzie. Nie pójdzie pójdzie pan ze mną?
Remi ciężko spojrzał na rozmówcę. Miał więcej niż jeden powód by być niechętnym propozycji. Choćby taki jak ssanie w żołądku czy senność, która powoli zaczynała go ogarniać. Jedynym co mogło go skłonić do spaceru była niechęć do puszczenia biednego Zdzicha samopas. Chociaż właściwie to nie bartnik powinien się o niego troszczyć. A i powód miał ważny, bo trza było zawiadomić co z Szeryfem.
- Choćbym chciał, to nie mogę. A wiesz może gdzie się Józef kręci ?
- Jak ostatni raz go widziałem, mera szukał. Do jego domu szedł chyba- chłopak wzruszył ramionami i dodał - To ja będę biegł już. Dobrej nocy…
-Dobrej - odmruknął Remi. Jednak wciąż stał w miejscu obserwując oddalającego się Zbycha. Dręczył go jakiś niepokój.
Gdyby Eric żył byłby trochę starszy od niego…- przeleciało mu przez głowę. Przymknął powieki, a przed jego oczyma znów rozegrały się dawno minione wydarzenia. Przeklinając pod nosem otworzył oczy, odwrócił się i ruszył biegiem w stronę chatki łowczego. Rozkołysane światło latarni bujało się w rytm jego kroków rozpędzając otaczającą noc.

Chata stała na niewielkim, łysym pagórku, wśród podmokłego Cierniowego Zagajnika. Było tu ciemniej niż gdziekolwiek.
- No, to stąd widać, że łowczego w domu nie ma - powiedział chłopak.
Czujne oko bartnika wypatrzyło jednak niewielkie źródło światła wewnątrz. Łowczy mógł być w środku.
Odkrycie tego dziwnego światła skłoniło Remiego do zastukania mocno do drzwi. Jednak po kilku minutach wypełnionych odgłosami nocy cierpliwość bartnika się wyczerpała.
- Sprawdź garbarnię - polecił chłopakowi.
Po czym uchylił drewniane drzwi chaty, a jego nozdrza wypełnił prawdziwie myśliwski zapach - łój i piżmo. Pomieszczenie było oświetlone słabym światłem, które mieniło się kolorami niczym bańka mydlana. Z cieni, które nadawały im nieco upiorny wygląd, wyłaniały się myśliwskie trofea i narzędzia pracy. Dawało się też zauważyć proste, jednoosobowe łóżko.


Remi powoli podszedł do stołu i pochylił się, by przyjrzeć dziwowi. Na porysowanym blacie leżał delikatny kwiat, z którego wydobywało się słabnące, białe światło. Zielona łodyżka została najwyraźniej odcięta nożem, kilkanaście godzin temu. Bartnik, zapatrzony, wyciągnął rękę w stronę korony, jednak w ostatnim momencie opuścił dłoń, jakby przypominając sobie, że nie jest to normalne zjawisko. Martin wyprostował się i omiótł jeszcze wzrokiem izbę. Panował w niej nieład, jakby ktoś przetrząsał rzeczy łowczego, jednak nie było tam niczego podejrzanego. Ot, parę monet na stole, narzędzia. Było także kilka kul, jednak żadne z tych przedmiotów nie mówiło nic bartnikowi o losach Redgara. Rozczarowany jak najszybciej skierował się do wyjścia.
- O matulu… - młynarczyk stanął w drzwiach ze świeczką - Bałem się, że w tej garbarni nic, tylko skórę pana Fresnela znajdę rozciągniętą… Na szczęście nic takiego tam nie było.- A to co takiego?
- Magia, zapewne - odparł nawet nie zerkając na przedmiot rozmowy .
- Łowczego nie ma także tutaj. Czas wracać - dodał.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 21-08-2016 o 21:54.
Kostka jest offline  
Stary 22-08-2016, 10:04   #36
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Kowal kuł. Nie tak, jak kują normalni kowale, kształtując metal w razie potrzeby. Kowal kuł, bo miał natchnienie. A kiedy istota o dosyć nieskomplikowanym umyśle miewa natchnienia, dokonują się rzeczy cudowne. Lub straszne, zależnie od punktu widzenia.
Armand nie zdawał sobie zupełnie sprawy z upływu czasu. Krew, podgrzana ogniem paleniska buzowała jak wściekła w żyłach trolla. Wysiłek fizyczny, połączony z głodem działał dziwnie pobudzająco, jakby jego brutalna i pierwotna natura uwalniała ukryte, barbarzyńskie pokłady energii. Czerwień rozgrzanego metalu hipnotyzowała wzrok kowala, a miarowe uderzenia młota wbijały Armanda w rytm, któremu nie sposób było się oprzeć.


Bang! Bang! Bang! Bang! Bang! Bang! Bang!

Nieustanne wyciąganie metalu, kształtowanie i spęcznianie gorącej stali zajmowało kowala bez reszty. Nawet się nie obejrzał, aż za oknem zapadł zmrok. Tymczasem jednak coraz bardziej skomplikowane operacje z kutą klingą zaczęły wymagać pomocnika, który jak na złość gdzieś zniknął. A może nigdy wcześniej go nie było. Armand mógłby przysiąc, że szedł do Zbażyna, jadł ogórki i jakiemuś młodzieńcowi zaoferował pracę. Wyglądał na nieroba, ale kowal obiecywał sobie go urobić. Choć po namyśle....głębszym i dłuższym może to w ogóle się nie stało?
"Cholerny kac" - troll wciąż miał wrażenie, że nie wszystko wczoraj poszło tak, jak myślał, że poszło. W każdym razie piękny, czerwony kształt leżał właśnie na kowadle, poddający się miarowym uderzeniom młota Armanda - czarowny, o pięknej krzywiźnie która wkrótce będzie zdolna przeciąć drewno, skórę.....mięso....
Na moment oderwał oczy od gorącej głowni tasaka dostrzegając sylwetkę młodzieńca, stojącą na progu warsztatu. Chciał coś powiedzieć, ale gorące powietrze spowodowało, że lekko zaschło mu w gardle, przez co wydobył z siebie jedynie chrapliwy odgłos

-Chrrrrraaaarrrrr! - chciał w sumie powiedzieć, jesteś. Wyszło nie najlepiej, choć młodzieniec wyglądał lepiej niż ten co go kojarzył. W każdym razie miał chyba więcej mięśni. Nie palił się jednak do pomocy tylko rozdarł się w niebo głosy.

Troll odkaszlnął i przełknął ślinę, nawilżając usta. Stanął nad drącym się orkiem z tasakiem w dłoni. Rozżarzone żelazo rzucało upiorny blask na blednącą wyraźnie twarz młodzieńca.
-Czego drze się? Łapie za miech! - troll machnął czerwonym od ognia tasakiem przed oczami orka, wskazując na drewniane rękojeści narzędzia. Ten, najwyraźniej widząc, że to nie przelewki zrobił coś bardzo mądrego. Zemdlał.

Troll patrzył się na niego przez dłuższa chwilę z rozdziawioną gębą po czym wzruszając ramionami wpakował tasak do stojącego kubła z wodą. Para z hartowanej broni sycząc uniosła się pod sufit, i każdy kto zaglądałby w nocy do warsztatu kowala myślałby może, że to jakiś rogaty demon kuje broń bohaterów na plugawym ołtarzu....

No, chyba, że nie byłby zabobonny albo czytałby inne bajki na dobranoc.
W każdym razie troll odłożył na moment swoją robotę, najwyraźniej zdając sobie sprawę z później pory dnia. Uchylił firanę, ze zdziwieniem spostrzegając gości u swojego progu.
- Kto się szwenda po nocy..... - kowal drapał się intensywnie w tatuowaną czaszkę i poszedł na ganek otworzyć niespodziewanym gościom

-Taak? - wstrząsnął głową, jakby budził się z jakiegoś snu i zapytał nieśmiało patrząc w dziwnie przerażone oczy swoich sąsiadów.
 
Asmodian jest offline  
Stary 24-08-2016, 19:55   #37
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Kto w środku nocy pracuje... - wydukała smętnie pod nosem.

Podniosła się siadając w łóżku. Rozgrzane pierzyny aż nabrały oddechu uwalniając się do małego piecyka, który organizowały młodej Bréguet. Rozgrzana koszula odkleiła się od jej pleców a potargane kosmyki włosów zawisły w małym nieładzie.

- Jak tak można... - jęknęła w bólach jak udręczona dusza nabierając świeżego powietrza do płuc.

Obejrzała otaczającą ją ciemnicę jakby szukając czegokolwiek, co rozprawiłoby się z jej krzywdami. Wprawdzie najszybszym rozwiązaniem byłoby ustrzelenie aspołecznego pomyleńca... ale nie strzela się do ludzi, bo innym nie dają spać po nocy. Takie rzeczy rozwiązuje się w inny sposób. Niestety póki ten inny sposób zostanie wprowadzony w życie... ludzie spać nie będą w stanie. Siłowo takich spraw się nie rozwiązuje, co sprawia, że pomagać trzeba sobie doraźnie. Ot, jeśli przyczyn się nie da ruszyć, to trzeba zająć się skutkami. Uszu pozbawić się człowiek nie może, nie jest to część, którą można wykręcić. Ale za to każdą dziurę da się zasypać, a uszy zatkać. Gdyby tylko było jaśniej i nie było tak późno a kufry były na wysięgnięcie ręki. Gdyby. Niestety było ciemno, późno a kufry stały przy wejściu czekając aż rankiem dziadek je przytaszczy do jej zorganizowanego pokoju.

Możliwości rzecz jasna były, lecz nie z takim zapałem. Wymęczona odpływała myśląc, że pilnuje odgłosów. Przy paru kolejnych trzaśnięciach i walnięciach podrywała się delikatnie nie wiedząc do końca, czy to co zasłyszała było rzeczywistością, czy już snem. Trwała tak jakiś czas, a po tym nie było jej już, co wybudzać.

Padła na twarz. Bezwiednie też zwinęła się w kłębek i nakryła pierzyną.
 
Proxy jest offline  
Stary 25-08-2016, 03:04   #38
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 5

31 marca 1723, Środa
Rano
- Kliknij w miniaturkęrętą dróżką, na dziedziniec wykuśtykał mały z brzuszkiem; Tu z urwaną jedną nóżką, tam z urwanym jednym uszkiem...
- Morda gówniarze! -
Przerwał wyliczankę dzieciakom pan Trouve, który był najwidoczniej obiektem ich kpin. Niósł zrulowany plakat ogłoszeniowy, młoteczek i jeden gwóźdź. Dookoła biegały sieroty, a Gaspard dokazywał dalej.
- Co tam niesie mały w rączce? Czemu się zatacza srodze? Idzie jakby był w gorączce… Niepo…
Choć był to mały kamyk, świsnął w powietrzu niczym kula z muszkietu. Walnął chłopca w czoło i odbił się lądując gdzieś w krzakach. Kobold podreptał dalej swoim tempem zostawiając za sobą zaskoczone nieco dzieci, a w szczególności chłopca z otwartą szeroką buzią i stróżką cieknącej krwi z rozciętej łepetyny.


Regularne stuk i puk poszło po najbliższej okolicy, gdy plakat przybijany był do słupa obok Burego Kocura.


Tak. W Szuwarach wstał nowy, piękny dzień. Słońce jeszcze tak nie świeciło, ale zapowiadało się całkiem nieźle. Temperatura wymagała cieplejszych płaszczów lub nawet czegoś z podbiciem i zakropieniem, ale przynajmniej było sucho. No.. sucho jak na warunki miejsca, które położone jest na mokradłach i bagnach wśród wilgotnego, liściastego lasu.
Każdego, kto zechciałby teraz przejść się miastem, zaskoczyłaby pewnie radosna atmosfera mieszkańców oraz różnorodność zapachów.





KUSZENIE BOLDERVINÓW (GOSPODA)

- Łojejku, moje kości - zajęczał Yorgel wstając z trzeszczącego łóżka.
- Też się nie wyspałem… Jakby choć na chwilę ta Petunia dała temu szefowi spokój… - marudził DeVramont i wspomniał przez chwilę noc..

Cytat:
- Dawaj Bolat! Dajesz chłopaku! Na dzięcioła dawaj! Albo nie! Na tego .. dawaj “ognisty krąg”...
- Hrrr, hrrr - charczał w dzikich, łóżkowych pląsach Bolat
- Iu, iu, iu - krzyczało łóżko...
Wyszli obaj do sali głównej, gdzie nowy Gospodarz krzątał się już od rana.
- Daj co na śniadanie karczmarzu i co do picia normalnego - Powiedział ochroniarz.
- Ten wczorajszy gulasz to baardzo mi smakował - rzekł troll i zajęli obaj miejsce przy barze - Tamci się jeszcze nie obudzili? - dodał mając na myśli pannę Petunię Cotonfoot i krasnoluda.

- Jest ten wasz Boldervine? Wstał? - W drzwiach stanął pan Trouve i ssał kciuka, gdyż walnął w niego młotkiem aż dwa razy, gdy przybijał ogłoszenie.
Obaj panowie pokręcili głowami.
- Jecie i pijecie na koszt miasta panowie. Gośćmi jesteście od teraz. Pod warunkiem, że nie opuścicie go aż wam powiem - powiedział twardo kobold.
- A do kiedy tak? - Zapytał DeVramont.
- Gdzieś pewnie do zakończenia obrad. Może mer będzie chciał wysłać list jakiś jeszcze, albo nadać przesyłkę czy tam na ten przykład.. jakąś osobę..
Panowie pokiwali głowami, choć nie wiedzieli, czy szef na to pójdzie. Starszy radny podrapał się w głowę i oddalił się tak szybko, jak zjawił.

- No to póki co.. gospodarzu.. weźmiemy… - zaczął kombinować DeVramont.
- Jajecznicę z 10 jaj na bekonie i herbatki żurawinowej, nieco - Dokończył Yorgel.
- Z kilkoma dużymi pajdami chleba, oczywiście.
- I z masłem.
- Ze smalcem...


***
Ocaleniec nie mógł narzekać. Jak na pierwszy raz poszło mu świetnie. Goście chyba dobrze się bawili. Pili i bawili do trzeciej w nocy. W porę też z Lizą znalazł pierzyny.. choć wypadałoby je wcześniej wytrzepać. Ciekawiło też nowego karczmarza co jest w piwnicy. Drzwi były zamknięte, a klucza nie mógł znaleźć…
Było coś jeszcze. Po raz pierwszy zasnął. Nie mógł sobie co prawda przypomnieć co mu się śniło, ale czuł wreszcie, że żyje. No i w brzuchu mu zaburczało. Zdał sobie sprawę, że nie jadł odkąd jest w Szuwarach...


KUMPEL (ŚWIĄTYNIA)

Świątynia była dużym gmachem i dźwięki po niej rozchodziły się różnie. Zawsze jednak nie były one zbyt intensywne. Błądziły gdzieś po korytarzach, ginęły w komnatach. Tak czy siak do ucha kogoś przebywającego wewnątrz zazwyczaj dolatywał jakiś strzęp. Tym razem brzmiał on:
- N to i obił?! Ary, edny obold! Uż a u aże!
Głos z echem dotarł do archiwum, wpadło okrężnie w małżowinę uszną cicerone i rozpłaszczyło się o błonę bębenkową.
Duchowny wzdrygnął się leżąc głową na starej książce i otworzył jedno oko. W pomieszczeniu było ciemno, gdyż grube kotary szczelnie przykrywały okna. Była to głupota, gdyż każdy promyk słońca mógł nieco osuszyć to wilgotne, zapleśniałe miejsce. Panowało jednak przekonanie, że słońce szkodzi książkom i papierom. Po za tym czytanie przy lampach i świecach było teraz bardzo trendy...
Kości musiały boleć Theseusa, gdyż spał w dość niewygodnej pozycji. Dźwignął się teraz i patrzył na kopę papierów które przebrał, przejrzał i poczytał w nocy...
Były to spisy, zapisy i obliczenia oraz trochę historii. Nic jednak nie zwróciło szczególnej uwagi mężczyzny.

- E! Będziesz może to jeszcze czytał śmiertelniku? - padło pytanie gdzieś ze stołu. Cicerone nie mógł być pewien czy mu się to śni czy dzieje się naprawdę. Być może pół na pól, co byłoby najgorszą opcją…
Na stosie książek leżał na brzuchu spasiony szczur i machał nóżkami. Łapkami podpierał pyszczek. Poślinił kciuka i przewrócił stronę “Memorandum Szuwarum 1680”.
- Zawsze nim coś ffszamię , kurka, to czytam. Szacun mam dla zapisanego papieru. Nie to, co te ścierwa - mole. Banda nieokrzesanych, ffajdających wszędzie małych…. Wow!.. widziałeś ten obrazek? - Wskazał na rycinę pracujących i wypiętych przy tym praczek nad brzegiem Rechotki.
Ponieważ cicerone do tej pory z pewnością nie wypowiedział żadnego słowa, szczur westchnął tylko.
- Wiem, wiem. Gadający szczur. No co mogę poradzić, tak już się stało. Zwal wszystko na grzyby, które porastają te świątynne mury. Widzę, że szukasz czegoś tutaj konkretnego. To ci tylko podpowiem, że tamta księga miała spore wzięcie sądząc po zapachu - wskazał na cienki skoroszyt z żółtą okładką.
- A przynajmniej używana była ostatnio. Ja będę spadał teraz, ale zostaw mi tamto na drugie, co?
I szczur się zmył.
Długo zajęło duchownemu otrząśnięcie się z tego, co przed chwilą widział i słyszał.



ŻYCZLIWI SĄSIEDZI (KUŹNIA)

Troll Armand musiał zaliczyć tę noc do udanych. Nie dość, że późną nocą odwiedziło go wielu życzliwych sąsiadów to jeszcze każdy kupił trochę gwoździ. Platier w ciemię nie był bity i wiedział, że gdy podaż rośnie to i cena. Sprzedał zatem najdroższe gwoździe w świecie bo aż po 50 pensów za sztukę, co dało w sumie całe 8 Szylingów.
Gwoździe były tak porządane, że ludzie nawet zadłużali się między sobą, gdyż nie każdy wziął po nocy sakiewkę.
Nie dość tego, zajrzała również pani Radegondre Devillepin - szanowana kucharka, która znała już Armanda długo. Przyniosła misę buł nadziewanych pasztetem i trochę ciepłego barszczu. Nim pogoniła klientelę, wynieśli oni tego orka, który jak się później okazało, chciał przemycić po kryjomu jednego gwoździa w swojej stopie. Szczęśliwie Platier to zauważył i jednym ruchem pozbawił niemowę łupu.

- Panie kowalu?! Jest pan?!
Wzrok trolla oderwał się od rozbryzganej krwi na podłodze. Jakiś cień w drzwiach? Do kuźni wtargnął krasnolud, co to chyba dyliżansem z dalekich stron przybywa tu ciągle... Bolat Boldervine
- Panie kowalu, sprawa jest - rzekł od progu.. - Obrady zatrzymały nas na dłużej we wsi .. tfu.. mieście, to skorzystać chciałem. Rzuciłby pan okiem fachowca na powóz i konie? Koło nam padło w Chlupocicach, ośka ledwo nie trzasnęła. Wie pan jakich tam mają fachurów... Skoro czas jest to i może by pan popatrzał czy dojedziemy do Chenes?


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:34.
Martinez jest offline  
Stary 04-09-2016, 19:58   #39
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Świt przywitał Chloe pierwszymi promieniami słońca, które dzielnie przedarły się przez przybrudzone świątynne okno. Dziewczyna powoli otworzyła oczy i nieśpiesznie skierowała swój zaspany wzrok w stronę okna. Drobiny kurzu tańczyły w najlepsze świetleporanka, dopiero teraz uświadamiając gosposi jak bardzo dawno nikt nie sprzątał tego pomieszczenia. Od razu zadziałało to na jej podświadomość sprwiając, że zakasłała. Chloe przecięgnęła się na łóżku i powoli podniosła z łóżka. Nie mogła się już wylegiwać tak jak u pani Kłopot. Tu czekały na nią obowiązki od bladego ranka. Usiadła na brzegu łóżka i wysunęła nogi spod pierzyny, opuszczając na podłogę. Ziewnęła przeciągle i przeczesała palcami włosy. Pochyliła się i wysunęła swój bagaż spod łóżka. Wyciągnęła sukienkę i w końcu wstała z łóżka.
Przeciągnęła się i zaczęła od porannej gimnastyki, która zawsze pomagała jej w wybudzeniu się do końca.

Po kilku chwilach była już gotowa zająć się szykowaniem do wyjścia. Poranna toaleta, układanie włosów w schludną i wygodną w noszeniu fryzurę. Po ubraniu się sprawdziła czy Bik i Lusterko są na swoim miejscu, by po ostatnim poprawieniu ułożenia sukienki była gotowa do wyjścia. Zapakowała na powrót swoją walizkę i wsunęła pod łóżko.
- Zdecydowanie muszę znaleźć na to lepsze miejsce - mruknęła do siebie. Wyprostowała się i po raz kolejny poprawiła rąbek sukienki oraz kołnierzyk zakrywający jej dekolt i znajdujący się tam wisiorek. - Dobrze, muszę pomyśleć jak rozwiązać problem posiłków - jej doświadczenie w byciu gosposią nie należało do najlepszych. Jeszcze ze sprzątaniem nie będzie miała żadnego problemu, bo nie było w tym wielkiej filozofii lecz gotowanie... Szykowaniu śniadań podoła jednak obiady mogą się okazać nie tym czego duchowny mógłby sobie życzyć.
Chloe w zamyślała zastukała obcasem botków o kamienną podłogę. I uśmiechnęła się z zadowoleniem. Odwróciła się na pięcie i skierowała do drzwi.
Wyściubiła nos ze swojego pokoju i ruszyła w kierunku części budynku zajmowanej przez sierociniec. Miała co do nich plan, który wszystkim powinien się spodobać. Duchownego jeszcze będzie miała okazję przekonać do swojej myśli.

Panna Vergest przekręciła klucz, którym zamknięte było przejście łączące sierociniec z resztą świątyni i z cichym skrzypnięciem otworzyła drzwi by przejść dalej. Było cicho i jedynie cichy stukot obcasów butów gosposi roznosił się po pustym korytarzu. Chloe zatrzymała się i rozejrzała. Dzieci musiały jeszcze spać skoro lecz gosposia zwróciła uwagę, na odgłos dochodzący z jednego z pomieszczeń. Odwróciła się w tym kierunku i dostrzegła kobietę, która stamtąd wyszła.
Chloe od razu poznała ją. Była to jedna z opiekunek, które tu mieszkały.
- Dzień dobry - powiedziała od razu gosposia z przyjacielskim uśmiechem dla rozładowania zaskoczenia tej drugiej kobiety.
- Oh, pani jest od tego nowego duchownego? - zapytała.
- Tak - skinęła głową. - Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Chloe, miło mi cię poznać - i wyciągnęła rękę do kobiety patrząc na nią wyczekująco.
- Yyy. Flora. Jestem Flora - uścisnęła jej rękę zaskoczona entuzjazmem gosposi, szczególnie o tak wczesnej porze. Sama była już ubrana i wyglądała jakby przed chwilą ledwo co zakończyła poranną toaletę.
- Chciałam zapytać bo… Duchowny wkrótce się obudzi i niestety kuchnia nie jest w dobrym stanie.
- Nic dziwnego. Nikt tam nie zaglądał od śmierci ojca Coulbeta. A i on stołował się w gospodzie… - mruknęła Flora. - Słuchaj, muszę przygotować śniadanie dla dzieci, ale możemy porozmawiać przy okazji.
- Z miłą chęcią - odparła panna Vergest ustępując jej drogi by tamta szła przodem.
Razem ruszyły w kierunku schodów.
- Szczerze to miałam plan znaleźć trochę czasu i zabrać się za porządki w świątyni. Tak, chciałam to zrobić przed waszym przyjazdem. Znaczy przed przyjazdem cicerone. Nawet w mieście był pomysł, żeby przywitać was ucztą… Ale wiesz jak to z dziećmi jest…
Gosposia pokiwała głową ze zrozumieniem, choć po prawdzie mogła sobie to tylko wyobrazić. Flora za to doceniła jej współczujące spojrzenie, które było niezwykle przekonujące.
- No i ile bym nie próbowała to dzieciaki zawsze coś zmajstrowały. Jesteśmy tu z Jaq tylko we dwie - westchnęła gdy już wspinały się po schodach na piętro. - Oh, i tak bardzo przepraszam za to co się wydarzyło. Taki wstyd, okraść cicerone, taki wstyd.
Chloe machnęła ręką jakby to była tylko błahostka i to pomimo tego, że w duchu uważała, że tamto dziewczę powinno zostać wtrącone do lochów.
- Dzieciom po prostu brakuje odpowiedniego wzorca zachowań - stwierdziła gosposia. - Myślę że ojciec Glaive będzie mógł coś na to zaradzić.
Flora zamyśliła się nad tym. I milczała przez całą drogę przez korytarz aż do znajdującej się na jego końcu jadalni.

- To co tam chciałaś? - zapytała opiekunka otwierając drzwi do kuchni.
- Trochę składników na śniadanie - wzruszyła nieporadnie ramionami gosposia.
- Ah, no racja… - Flora rozejrzała się po pomieszczeniu, również gosposia powiodła wzrokiem po tym miejscu. Szybka ocena zwartości kuchni dała obraz tego, że sierociniec nie był krainą mlekiem i miodem płynącą. Słoiki i szafki nie zawierały za wiele jedzenia.
- Nie ma problemu, z resztą jak chcesz to jak już i tak robię dla dzieciaków to dla kolejnych dwóch osób nie robi mi to…
- Wspaniale! - ucieszyła się Chloe. Klasnęła w dłonie. - I nie martw się, zaradzimy coś na to - skinieniem głowy wskazała pustki w spiżarce.
Flora spojrzała najpierw na zawartość spiżarki, później na twarz Chloe. Chwilę się wahała.
- No, nie jest lekko - przyznała krzywiąc się.
- Czy mogłabym ciebie prosić o zrobienie dla cicerone jajecznicy? Ja w tym czasie bym już zakasała rękawy i wzięła się za porządki.
Opiekunka przyjrzała się uważnie gosposi, a ta westchnęła bezsilnie.
- No dobrze, przyznam się od razu. Nie potrafię gotować - stwierdziła z żałością w głosie panna Vergest. - Dopiero się tego uczę, a naprawdę mi zależy na tej pracy - dodała zawstydzona.
Flora roześmiała się.
- Jasne, nie ma problemu. Ja nawet lubię gotować - pocieszyła ją.
- Wspaniale, będę ci dozgonnie wdzięczna! - gosposia rzuciła się na nią by ją wyściskać.
- No już już - Flora nieco zakłopotała się wylewną postawą Chloe.
- Powiedz mi tylko co i gdzie mogę dostać, a postaram się to załatwić - zapewniła puszczając ją i uśmiechając się do niej ciepło.
Młode panny ucięły więc sobie krótką pogawędkę, po której Chloe postanowiła na chwilę opuścić Florę by znaleźć duchownego i poinformować go, że za chwilę śniadanie będzie gotowe.

Bezgłośnie, tak by nie obudzić mieszkańców sierocińca, panna Vergest przemknęła korytarzem i później schodami. Znów była na parterze i tu już nie musiała chodzić na palcach by jej obcasy nie oznajmiały o jej obecności. W mgnieniu oka znalazła się przed drzwiami sypialni cicerone. Bez czekania zapukała do drzwi nasłuchując odgłosów za nimi.
Cisza.
Chloe zmarszczyła brwi w zdziwieniu.
Ponownie zapukała, tym razem głośniej.
Znów odpowiedziała jej cisza.
Gosposia nie mało się zaniepokoiła. Ponowiła próbę.
- Ojcze Glaive, jest tam ojciec? - powiedziała.
Cisza.
Chloe gorączkowo zaczęła rozmyślać co mogło być powodem takiego stanu rzeczy. Nie widziała żadnych śladów świadczących by ktoś otwierał te drzwi od czasu, gdy ostatni raz tędy przechodziła. “A co jeśli coś mu się stało? A może wczoraj jednak wyszedł sprawdzić co się dzieje i stała mu się krzywda?!” przeszła jej czarna myśl i aż zakryła dłonią usta na wyobrażenie, że przez jej niedopatrzenie…
Nie mogła zwlekać, musiała się upewnić. Może tylko mocno spał?

Gosposia chwyciła za klamkę i nacisnęła ją. Drzwi otworzyły się a w środku…
- Nie ma go… - jęknęła z niepokojem i weszła do środka zamykając za sobą. Starała się nie panikować. Uspokajała się myślami, że na pewno coś znajdzie tu co da jej odpowiedź co się stało z cicerone.
Wiele tam nie było. Nic dziwnego, bo i w drodze nie miał wiele bagażu. Na wieszaku został jego ciężki płaszcz, bez którego nie wychodził na zewnątrz. Nigdzie nie widziała torby, którą zazwyczaj miał przewieszoną przez ramię, musiał więc zabrać ze sobą, jak wychodził. "Czyli wyjście z pewnością było planowane... Albo ktoś go porwał"
W komodzie znalazła równo złożoną koszulę, obok parę przedmiotów higienicznych, takich jak brzytwa, szczoteczka do zębów, puszeczka z kremem do golenia oraz pędzel.
Na biurku leżało trochę papierów. Przejrzała je oględnie ale nie było to nic godnego uwagi. Brakowało jednak pióra oraz kałamarza. Pod biurkiem, schowana w szufladzie Święta Księga. Chloe wiedziała, że Theseus miał jeszcze jedną książkę, bardziej podręczną - katechizm. Torby jak nie było tak nie było.
- Chyba, że... - mruknęła pod nosem i przykucnęła by spojrzeć pod łóżko. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Widać mój ojczulek też lubi chować drobiazgi - skomentowała widok zawiniątka skrytego w najdalszym kącie podłóżkowych czeluści. Chloe sięgnęła po nie i wyciągnęła. Gruby, czarny materiał owijał jakieś przedmioty. Umiejscowienie zawiniątka jasno wskazywały na to, że kapłan jeszcze nie znalazł lepszego miejsca do ukrycia tego. Gosposia nie wahała się przed odwinięciem materiału. Jej oczom ukazało się pięć żelaznych, topornych i ciężkich obręczy nie sprawiających przyjemnego wrażenia. Były bardzo zimne w dotyku były na nich wygrawerowane jakieś misterne znaki. Przyjrzała im się uważnie i dostrzegła, że te obręcze nie są o takich samych rozmiarach. Jakby jedna była dostosowana na szyję, a pozostałe na kończyny górne oraz dolne.
Chloe westchnęła i złożyła wszystko dokładnie tak jak było owinięte przed tym jak wzięła to do ręki. Odłożyła idealnie na to samo miejsce przez co nie było szansy by ktoś poznał, że cokolwiek stąd ruszyła.
Wyprostowała się i ponownie zlustrowała pomieszczenie.
- Może… Może jest w świątyni… Może modli się w sali. - stwierdziła i natychmiast wyszła z pokoju.
Wpierw ruszyła do sali modlitewnej.
- Ojcze? Jest tu ojciec? - zapytała przechodząc prędko między ławami. Nie było go tam, a dla pewności zajrzała nawet za kolumny, pulpit i sprawdziła każdą ławkę. Poddenerwowana wróciła do części mieszkalnej. Gabinet - pusto. Kuchnia - pusto. Składzik - zamknięty, tak jak i dnia poprzedniego. Toaleta - Chloe zapukała, lecz gdy nikt się nie odezwał to otworzyła drzwi - znów pusto. Wróciła się na początek korytarza, do drzwi głównych - były zamknięte na klucz. Chloe już nic nie rozumiała. Weszła do pokoiku naprzeciw wejścia. Znajdowała się tam jedynie klapa prowadząca do piwnicy. Zaryglowana porządnym łańcuchem.

Wyszła stamtąd i skierowała się do krętych schodów po lewo.
- Ojcze Glaive! Jest tam ojciec? - krzyknęła wbiegając po schodach w górę.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 04-09-2016, 20:32   #40
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Na oddech Wielkiego Budowniczego, ki czort mi się objawił? - powiedział wyraźnie zdezorientowany ojciec Theseus i zamrugał parę razy. Szczur jednak jak zniknął, tak już się nie pojawił ponownie, pozostawiając za sobą skonsternowanego batiseistę.
Ojciec Theseus ucałował sygnet kościoła, który nosił na prawym palcu serdecznym i złapał za amulet schowany pod koszulą. Wypowiedział pod nosem kilka niezrozumiałych słów i sięgnął do torby po manierkę, z której pociągnął długi łyk, przepłukując usta, a następnie splunął trzy razy przez lewe ramię. Był to głupi przesąd, a kapłan był tego świadom, jednak nie zaszkodziło spróbować.

- Czy to Ty, Panie, go zesłałeś? - zapytał, unosząc spojrzenie na sufit. Rzecz jasna nie otrzymał odpowiedzi, toteż Theseus westchnął i wzruszył ramionami. Szczur nie wyglądał jak stworzenie godne obdarzenia Błogosławieństwem Duszy, ale jak to mawiali starzy zakonnicy - „niezbadane są wyroki boskie”. Dlatego zamiast rozwodzić się nad genezą i celem istnienia gryzonia, kleryk sięgnął po wskazaną mu książkę i rzucił ją na biurko.

Zanim zabrał się do jej przeglądnięcia, przeszedł się kilka kroków i zrobił parę kółek, przeciągając ramiona i kręcąc łopatkami. Starzał się, a kości, które powoli zbliżały się do piątego krzyżyka, nie dawały o tym zapomnieć. Przetarł jeszcze twarz i dopił wodę z manierki, by w końcu ponownie zasiąść za wiekowym biurkiem. Otworzył skoroszyt w żółtej okładce.



Wolumin zawierał starannie zapisane spisy oraz tabele, wszystkie traktujące o ofiarach składanych przez mieszkańców Szuwarów na rzecz kościoła. Części stron brakowało, jakby ktoś je celowo wyrwał. Theseus nie wiedział, kto to zrobił, ani dlaczego, choć miał swoje podejrzenia. Przede wszystkim to musiał być ktoś, kto wiedział o istnieniu takiej książki. Kto wiedział, gdzie jej szukać i miał dostęp do archiwum. A to już znacznie zawężało grono podejrzanych.
Tak czy owak na kartach, które pozostały, Theseus mógł zobaczyć zestawienie najprzeróżniejszych przedmiotów, dóbr oraz innego inwentarza, które trafiało w ręce tutejszego Cicerone. Co ciekawe, rzadko były to pieniądze, choć to akurat go nie dziwiło. Łatwiej było dać na kościół kosz jabłek, niż monety, za które i tak kapłan musiałby sobie ten kosz kupić. Jednak wyznawcy Wielkiego Budowniczego coś tu się nie zgadzało. Kosztowności, o których wspominało pismo, nigdzie nie było widać w świątyni. Gdzieś zostały schowane? Rozkradzione? Co prawda Theseus jeszcze nie zwiedził wszystkich pomieszczeń. Może więc wciąż gdzieś tu były.

Glaive pogładził gęstą brodę, na której przy lepszym świetle było już widać pojedyncze siwe włosy. Zastanawiał się nad powiązaniem włamania do gabinetu i zdewastowania spisu ofiar. Czy właśnie on był celem? Próbowano pozbyć się tych paru stron, które mogły zdradzić jakieś machlojki? W takim przypadku chodziło tylko o pieniądze. Theseus pokręcił głową. Sprawa robiła się coraz bardziej pogmatwana. I coraz więcej przesłanek chyliło się ku jego tezy, iż śmierć ojca Philippe nie była taka przypadkowa. Theseus nie znał go osobiście, czy miał więc prawo podejrzewać nieboszczyka o jakieś szemrane interesy?
Kapłan westchnął głęboko. Nie znał ojca Courbeta, ale znał innych sługów Bożych. I wiedział, że nie zawsze mieli takie czyste ręce, o jakie można by ich posądzać.


Opuścił spore dłonie na blat biurka i podpierając się na nich, wstał z cichym stęknięciem. Jego ciało potrzebowało rozluźnienia, którego nie mógł już doszukiwać się w medytacji. Nie miał też na nią teraz czasu. Wrzucił więc zabrane ze sobą przyrządy do pisania oraz część papierów do torby, włącznie z żółtą książką. Wolał ją mieć w pobliżu.
Rozejrzał się jeszcze po archiwum i zgarnął kaganek, który wyniósł ze swojej komnaty. Zasunął za sobą fotel i zaglądnął pod biurkiem, jakby spodziewał się tam znaleźć opasłego gryzonia. Pomyślał, że dobrze go będzie złapać, nawet jeśli był tylko nieszkodliwym stworzonkiem. Potrafił za to mówić i najwidoczniej żył tu od jakiegoś czasu. Theseus będzie potrzebował pułapki, by go schwytać. A potem przesłuchać. Może panienka Laura, zdolna konstruktorka, będzie mogła mu w tym pomóc? Z tymi myślami opuścił archiwum, zamykając je za sobą na dwa spusty.
Na korytarzu przez okno wpadało dużo słońca. Theseus przespał część poranka. Pokręcił głową, zawiedziony. Już czuł się zmęczony, mimo iż dzień dopiero się zaczynał. A obowiązków i spraw, których chciał osobiście dopilnować, było bez liku.

- Starzejesz się, pryku - westchnął i podreptał w stronę schodów. Wtem usłyszał nawoływania jego osoby, dobiegające gdzieś z parteru. Przyjemny dla ucha, melodyjny głos wskazywał jego gosposię. Żal mu się zrobiło panienki Chloe, która pewnie szukała go po całej świątyni, by zaprosić na śniadanie.

Bez odpowiedzi zszedł na dół.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172