|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-09-2017, 16:19 | #111 |
Reputacja: 1 |
|
08-09-2017, 22:29 | #112 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 08-09-2017 o 22:53. |
09-09-2017, 22:01 | #113 |
Reputacja: 1 | Okazało się, że Oleg lubi się dzielić. Nawet dla ulubionego sierżanta Detlefa znalazła się porcja naparu z fenkuła. Włóczęga cenił go za właściwości kojące niepokorny umysł, ale wiedział także, że potrafi utrzymać go w stanie gotowości do działania mimo zmęczenia organizmu. Pomrukując z zadowoleniem wdychał aromat naparu i rozdzielał porcje towarzyszom. - Weź więcej. Przyda ci się - Wyszeptał wypełniając naczynie dla Leo - Łatwiej po tym zebrać myśli. - dodał z uśmiechem i z widocznym uznaniem pokiwał głową oceniając nocny kamuflaż Estalijczyka. Kiedy już każdy miał swój kubek napoju Oleg sam uraczył się najszczodrzejszą porcją. Była już chłodna więc wypił ją duszkiem niemal zapominając o przerwie na oddech. Po chwili wytchnienia znów został zaprzęgnięty do pracy. Poza krótkim grymasem nie dał po sobie poznać niezadowolenia z przerwanej sielanki. Wraz z Salem i jego ludźmi przygotowali kryjówki i kamuflaże dla leśnej zasadzki. Chociaż liczył, że rankiem będzie mógł zadrwić z Ostatnich, zmęczonych i powykręcanych po nocy spędzonej na gołej ziemi, to nie szczędził wysiłku w odpowiednie przygotowania. Po prawdzie spodobało mu się to, że czuł się ważny, że mógł podzielić się z kimś swoją wiedzą. Spokojna noc, gwieździste niebo i zapach leśnego runa po aktywnym dniu wprawiały go w błogi nastrój, który niestety został zburzony krótkim cichym dźwiękiem. Trzask gałązki pod stopą zbliżających się oprawców wprawił serce Olega w niezdrowo szybki rytm. Frietz jak skamieniały obserwował z ukrycia skradające się w ciemności postaci. Zaciśnięte zęby, spięty każdy nawet najmniejszy mięsień i niedowierzanie. Włóczęga, jakby bronił się przed myślą, że ci ludzie na prawdę przyszli tutaj żeby ich zabić. Chcieli podkraść się i wyrżnąć ich we śnie. Gdyby ten czerstwy krasnolud nie przewidział ataku, a Baron nie przygotował obrony nawet nie wiedziałby kto poderżną mu gardło. Nie. To się po prostu nie godzi. - Ludzie to są jednak szuje - szepnął do Sala kiedy Wrogowie byli już w pewnej odległości. Teraz będąc pewnym, że nie został zauważony przekazał informacje o wrogach i ich liczebności chudemu Josefowi, którego miał w zasięgu wzroku. Z tym nie miał trudności, ale kiedy Baron dał sygnał do ataku włóczęga się zawahał. Nie widział siebie szarżującego na wrogie oddziały by polec ku chwale.. czego? Oleg zdał sobie sprawę, że nie wie po co właściwie dał się wciągnąć w tą całą wojnę. Kiedy dał się spętać narzuconym zasadom, komu miał służyć, jak potulny owczarek. Dla kogo miał zabijać i dać się zabić. A przecież on tak bardzo kocha żyć. Przywarł do runa i niepewnie wycofał się głębiej w zarośla. Kiedy znikał za plecami towarzyszy dało się słyszeć jedynie słabnące szepty - nie, nie dam rady, to nie dla mnie... Ostatnio edytowane przez Morel : 09-09-2017 o 22:32. |
10-09-2017, 19:47 | #114 |
Reputacja: 1 | Przekonanie, że to napotkana grupa konnych jest odpowiedzialna za napaść na transport wojskowy nie opuszczało Thorvaldssona aż do czasu, gdy słońce zaczęło zbliżać się do linii horyzontu. Wtedy naszły go pewne wątpliwości. Czy mógł się pomylić? Może ślady wskazujące na udział jeźdźców w masakrze transportu były jedynie przypadkowe i nic tych ludzi nie łączyło ze sprawą? Za jakiekolwiek próby pojmania, nie wspominając o zabójstwie imperialnego żołnierza wykonującego misję specjalną czekał ich stryczek poprzedzony rozmową z mistrzem małodobrym zadającym wciąż te same pytania... pytania, na które nie znaleźliby satysfakcjonującej go odpowiedzi. Mimo wątpliwości nie omieszkał rozpocząć przygotowań do spodziewanego nocnego ataku. Zaproponował sierżantowi, żeby nie wystawiać standardowych wart, tylko zarwać noc i pozostać w pełnej gotowości bojowej w oczekiwaniu na wroga. A jeszcze lepiej przygotować zasadzkę. Dyskusja z sierżantem nieco się przeciągnęła, ale kapral przedstawił swoje pomysły na zaskoczenie wroga. W wielkim skrócie sugerował przygotowanie obrońców wewnątrz kręgu, a raczej półkręgu z wozów pomiędzy korytem rzeki a jej starorzeczem, które chroniłyby obie flanki. Do tego ukryta w pobliżu grupa uderzeniowa mająca zaskoczyć przeciwników atakiem od tyłu. Z grubsza pomysł krasnoluda został przyjęty, jednak Baron uparł się, aby ludzi poza obozowiskiem ustawić na potencjalnej drodze wroga, natomiast sam obóz w miejscu standardowego miejsca obozowania karawan kupieckich. Khazad nie był z tego zadowolony uważając to za zbędne ryzyko i potencjalne straty w ludziach, ale sierżant nie chciał zmienić swojej decyzji. Gdy się ściemniło i wozy stały już w wyznaczonych miejscach Detlef rozpoczął własne przygotowania do potyczki. Upatrzył sobie jeden z wozów, z którego zaczął wyładowywać część zapasów, a inne rozmieszczać na wozie w bardziej uporządkowany sposób. Kilka beczek i skrzynek ustawionych od strony ogniska stworzyło prowizoryczne schody, po których mógł sprawnie dostać się na górę. Ochronę oferowaną przez drewniane burty pojazdu wzmocnił rzędem skrzynek i worków z obrokiem dla koni pozostawiając jedynie wąskie przejście w kierunku środka obozu i samo stanowisko, z którego zamierzał ostrzeliwać napastników. Spodziewając się ładunków zapalających przy użyciu kilku warknięć i krzywego spojrzenia wydębił od wozaków dwie tarcze, które miały służyć mu za pokrywy chroniące przed ostrzałem z góry. Do tego postanowił cały czas mieć na sobie swój sfatygowany płaszcz podróżny, co stanowiło dodatkową barierę przed ogniem, a który w razie kłopotów można było szybko z siebie zrzucić. Resztę czasu w oczekiwaniu na znak dany przez czujki zamierzał poświęcić na składanie i rozkładanie jednego z pistoletów kuriera oraz rusznicy porzuconej przez dezertera. Zajęcie wymagało skupienia, co pozwalało nie poddawać się znużeniu i senności, a do tego mógł bez przeszkód ponarzekać na decyzje wyższych szarż, które mogły skończyć się masakrą. Język górskiego ludu był wprost idealny do narzekania i znał mnóstwo określeń, by wyrazić swoje niezadowolenie. Burczący pod nosem kapral przerwał jedynie, by poradzić idącemu na stanowisko na drzewie Walterowi, by przywiązał się liną. Zły czy nie musiał trochę pomatkować tym lekkomyślnym umgi, żeby nie zrobili sobie sami krzywdy. Wreszcie rozbrzmiał sygnał oznaczający zbliżanie się wroga. Khazad zerwał się z miejsca przy ognisku i pognał do przygotowanego przez siebie wozu. Wystawiając jedynie czubek głowy ponad rząd skrzynek obserwował przedpole. W każdej chwili spodziewał się krzyków oznaczających wykrycie zasadzki i rozpoczęcie rzezi, jednak wciąż było cicho. Gdy dostrzegł wychodzących spośród dojrzałego zboża pieszych przekrzywił tylko głowę, co w tym przypadku oznaczało mniej więcej "Udało się skubańcom. Rzeczywiście ich nie zauważyli...". Trzymał jedną z trzech kusz przygotowanych do natychmiastowego strzału i czekał na odpowiedni moment. Ta chwila nadeszła w momencie, gdy jeden z mężczyzn sięgnął po coś i wychylił do tyłu biorąc zamach przed rzutem. Detlef starannie wycelował i strzelił, a bełt trafił mężczyznę prosto w głowę. Zaczął się chaos.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
11-09-2017, 16:34 | #115 |
Reputacja: 1 | Uczeń maga wolałby noc spędzić w obozie, wyspać się w namiocie lub na wozie. Rozkazy były jednak inne. Tak więc po wspólnym powtórzeniu z niziołkiem zapisu i wymowy liter oraz krótkiej obserwacji cyrulika przy zmianie opatrunków Loftus udał się wraz z mniejszą grupką w krzaki zasadzić się na wroga.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
12-09-2017, 13:49 | #116 |
Reputacja: 1 | Przerażony włóczęga miotał się między zaroślami starając się nie wystawiać na widok. Przed oczyma wciąż miał widok całego oddziału ludzi chcących go zabić. Przed jednym ostrzem można uciec, ale horda morderców, która przyszła po jego życie zdecydowanie go przytłoczyła. Każdy dźwięk, który docierał do jego uszu coraz bardziej go paraliżował. Wzdrygiwał się na kolejne krzyki ranionych ludzi i ze strachem w oczach wyszukiwał świszczących bełtów. Każde uderzenia serca wręcz sprawiało mu ból, który zaciskał swój kamienny uścisk na jego gardle niemal pozbawiając go tchu. W końcu ledwo pełzał tracąc podparcie w drżących kończynach. Błysk i ogłuszający huk. Huk, jakiego w swoim życiu nigdy jeszcze nie słyszał pozbawił go resztek władzy nad ciałem. Wypuścił ciężką broń, która miała go chronić, podkulił nogi, schował głowę w ramionach i wrzynając się piętami w miękkie podłoże mocno wcisnął swoje drżące, skulone ciało w gęsty krzew akacji. Gdy huk ucichł cały świat jakby zamarł w bezruchu. Nastała błoga cisza. Serce uderzyło o żebra ze zdwojoną siłą raz jeszcze i zatrzymało się na nienaturalnie długi czas. Mięśnie rozluźniły się gdy wtłoczone w płuca nerwowymi wdechami powietrze uciekało przez rozwarte usta. Frietz zerwał się chwytając drzewiec halabardy i nadal pozostając nisko nad poszyciem skierował wzrok w stronę dźwięku zbliżających się kroków. Między czarnymi gałązkami dostrzegł nogi dwóch oprawców w których od razu zobaczył cel swojego ataku. Zagryzł zęby i rzucił się do przodu. Kładąc się na ziemi wystrzelił broń tuż nad ziemią, tak by ostre, jak brzytwa żelazo wplątało się między stopy biegnącego. Nie chcąc tracić czasu na zabranie broni pozostawił ją między nogami ofiary i znów rzucił się w zarośla. Chciał zniknąć w nich bez śladu, ale coś chwyciło go za nogę. Niestety nie była to ręka szubrawca, którego zaatakował, ale jego topór. Oleg wbił palce w udo powyżej rany i chociaż wył przez zaciśnięte zęby widząc, jak klinga wychodzi z mięsa pozostawiając otwór w którym zmieściłoby się pół dłoni z konsternacją czekał na falę bólu, która nie nadeszła. Czuł jedynie dziwne odrętwienie i ciepłą, lepką krew wypełniającą nogawkę spodni. Zerwał się więc i dźgnął poderwaną z ziemi bronią w stronę bandyty, który już zdążył odwrócić się plecami. Jakież dopadło go zdziwienie, kiedy okazało się, że raniona noga jednak boli i to bardzo, a dodatku ledwo jest w stanie utrzymać jego ciężar. Upadając na kolano z grymasem na twarzy zdołał jedynie lekko musnąć uciekającego szubrawca. Ostatnio edytowane przez Morel : 13-09-2017 o 11:14. |
13-09-2017, 22:52 | #117 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Goel : 13-09-2017 o 22:54. |
14-09-2017, 11:30 | #118 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Hakon : 15-09-2017 o 22:27. |
15-09-2017, 20:00 | #119 |
Reputacja: 1 | Przygotowania nie poszły na marne i gdy zaczęła się jatka z pseudo-imperialną kawalerią Bert miał przewagę. Pierwszemu draniowi z ogniem alchemicznym, przestrzelił szczękę, co spowodowało że ładunek odpalił mu pod nogami. Potem zaczął się totalny rozpiźdźiel. Coś eksplodowało mu za plecami. Ogień zajął namioty i częściowo jego własne ramię. Bert zacisnął zęby i nie zważając na piekący ból, wystrzelił z drugiej, przygotowanej wcześniej, kuszy. Kolejny pseudo-alchemik odpadł z bełtem w oku. Wtedy dopiero niziołek zaczął gasić płonącą kurtkę kocem i ziemią, a to niemal kosztowało go życie. Dwóch najemników dopadło go przy tej robocie i nieomal pociachało na plasterki. Wtedy coś ogromnie pierdykło, a Bert wrzasnął o pomoc i zaczął uciekać. Z trudem uniknął kolejnych ciosów i wybiegł poza obóz. Szczęściem dranie nie ścigali go, tylko zajęli się mordowaniem ludzi w obozie. Bert cały zakrwawiony nie dawał za wygraną. Okrążył wóz, dopadł swojego stanowiska strzelniczego i z kolejnej kuszy przywalił najemnikowi. Strzał w plecy był morderczy. Drugi najmita poddał się pod naporem przyjaciół. Niziołek gdy zorientował się, że już po wszystkim, pacnął na tyłek, a potem zemdlał. Ostatnio edytowane przez Komtur : 15-09-2017 o 20:02. |
15-09-2017, 21:47 | #120 |
Reputacja: 1 | "Cierpliwość to cnota" powtarzali Walterowi jego nauczyciele w cyrku. Jeszcze raz słowa te miały się sprawdzić w jego życiu. Akrobata wspiąwszy się na drzewo i przywiązawszy się liną do gałęzi, czuwał z łukiem w ręku. Czekał nieruchomo. Wrogowie zbliżali się. Powoli, krok za krokiem, by ich nie zbudzić. ~Idioci~- pomyślał Walter, kiedy zaczęło się piekło. W nie spodziewających się oporu przeciwników, wystrzelone zostały strzały. Padli pierwsi ranni. Rzucone przez bandytów granaty wybuchły. Namioty płonęły. Ranni krzyczeli. Walter zachował zimną krew. Przeciwnicy nie zauważyli, że siedzi nad nimi z napiętym łukiem. Napiął broń. Wycelował w plecy osoby, wyglądającej na dowódcę tej grupy. Zwolnił cięciwę. I spudłował. Strzała wbiła się w ziemię. ~Ja pierdykam~- pomyślał w duchu. Ponownie napiął łuk. Puścił. I trafił. Strzała precyzyjnie wbiła się w plecy wrogiego dowódcy, który upadł, wijąc się na ziemi. Walter ucieszył się. Już brał na cel nowego przeciwnika, kiedy zdarzyło się TO. Nie potrafił określić co TO było. Czy czar maga, czy granat czy inne ustrojstwo. Nagle ogłuszył go ogromny huk. Oczy zasłonił mu dym. Podmuch zdmuchnął go z drzewa. Gdyby nie lina, spadłby na dół. Resztkami sił ponownie wdrapał się na swoje poprzednie miejsce, ale walka była w zasadzie skończona. Cokolwiek TO było, to zabiło połowę wrogów i zrobiło dużą dziurę w ziemi. Ostatni wrogowie uciekali w popłochu. Kiedy wszyscy przeciwnicy zostali pokonani, powoli zszedł na ziemię. Całe jego ubranie było w strzępach. Broń leżała pod drzewem. Wziął ją w ręce i poszedł do obozu. Poprosił cyrulika o opatrzenie ran. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
| |