Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-05-2017, 22:13   #261
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Lochy, smoki i Chloe

Wątłe ciało dziewczyny przecisnęło się między kamieniami brudząc nieco sukienkę. Jak Vince tędy przeszedł, trudno było odgadnąć. Jakoś się musiał zmieścić… Miejsce w którym znalazła się Chloe, było o wiele mroczniejsze i nie było tu czym oddychać. Drobne kropelki potu pojawiły się na czole gosposi i na jej dekoldzie. Każdy większy gest był wysiłkiem.
W powietrzu czuć było zapach stęchlizny. Po pewnej chwili światło lampy zaczęło rysować jakieś kształty. Chloe rozpoznała w ciemności filary, zarys ścian, a po dłuższym czasie usytuowany w centralnej części stół kamienny.
Gdzieś dał się słyszeć jakiś odgłos. Coś kapnęło, a gdzieś w dali coś się osunęło. Dziewczyna rozejrzała się. Tuż, blisko niej, na ścianie widniał relief. Bogata scena ilustrowała jak wielki smok pali żywcem chłopów, którzy z widłami przyszli zabić stwora. Jedni uciekają w popłochu, inni dogorywają w ogniu. Ciała leżą pokotem, twarze wykrzywione w grymasie. Wśród motłochu widać kilku zakutych w pancerze zbrojnych. Oni też nie radzą sobie najlepiej. Jednego przygniótł ranny koń, inni próbują gasić swoje płonące ciała w rzece. Istna rzeź.
Gdy Chloe poświeciła lepiej i zmrużyła oczy, dostrzegła jedną postać skrytą w scenie. Gdzieś w krzakach, chłopaczek jakiś. Może pomocnik chłopów, a może stajenny czy giermek. Z bezpiecznej odległości przygląda się scenie.

Panna Vergest z zainteresowaniem studiowała całą tą scenę. Na myśl przychodziły jej bajki dla dzieci o tym jak złego smoka pokonuje rycerz. W historii zawartej w tej ścianie widać było, że rycerze raczej słabo sobie radzili. Dokładnie przyjrzała się temu, który ukrył się przed smokiem.
- Ciekawe - mruknęła pod nosem. Ostrożnie i powoli odsunęła się. Rozejrzała w koło i w międzyczasie wyciągnęła Bika. Dostrzegła, że w pomieszczeniu jest więcej takich reliefów i innych rzeczy. Czuła się podekscytowana, ale strofowała się w myślach, by uspokoić oddech, bo było tu za mało powietrza. Nieśpiesznie ruszyła przed siebie, w wyciągniętą ręką trzymającą latarnię. Panna Vergest postanowiła obejrzeć resztę pomieszczenia.


Lampa kiepsko świeciła, ale Bik dopomógł nieco swoim zielonkawym blaskiem. Pomieszczenie zlało się tą poświatą odsłaniając z mroku stojący na środku sarkofag, sześć kolumn i bogato zdobione ściany. Z sali prowadziły dwa wyjścia. Jedno na lewo, a drugie na prawo. Nad zawalonym korytarzem, z którego przyszła Chloe widniał łukowaty napis nad wejściem “Primo et Novissi dignox Ingressoma”.
- Jak to przeżyję to wezmę się za uczenie pradawnego... - westchnęła dziewczyna przyglądając się niezrozumiałemu jej napisowi.

- Pii pi! - Zapiszczał latający służący podlatując do jednej z płaskorzeźb.
O! Historyjka!



Chloe powiodła wzrokiem za swoim latającym przyjacielem. Na jej szczęście owa historyjka była zbiorem kolejnych obrazków. Co było wielce pomocne.
- No to zobaczmy co tu mamy - odparła do Bika i zbliżyła się z latarnią do ściany.
Rzeczywiście, można było się ekscytować. Dzieło wyglądało jakby zaczynało tę podzieloną na kilka części opowieść. Bogato zdobione, dobrze wykonane ilustracje pewnie przez wieki nikomu nie opowiadały swojej historii… Aż do ostatnich czasów…

Pierwsza opowieść traktuje o tym, jak smok leciał nad miastem. Ze strzelistych wieżyc i z murów miasta wielkie machiny miotały ku niemu pociski. Niebo wypełniło się od kilkumetrowych bełtów i płonących ładunków.
- Pii! - Zadźwięczał towarzysz wskazując na rany jakie odniósł smok.
Panna Vergest zmarszczyła brwi oglądając to. Sięgnęła wolną dłonią do płaskorzeźby i opuszkami palców pogładziła po wyżłobieniach robiących za rany smoka. Przesunęła się dalej, do kolejnego obrazu.

Stwór zarył w poszyciu leśnym gdzieś na uboczu, tuż nad rzeką. Było to jakieś niewielkie wzgórze. Druga opowieść pokazywała jak z niepokojem smok oczekiwał przybycia tych, którzy żądni byli jego krwi. Wcale nie chciał walczyć, ale był do tego zmuszony… Ranny w wielu miejscach, wiedział, że to będzie jego ostatni bój. Walka tak naprawdę o wszystko.
Chloe stała, wpatrzona w to, będąc szczerze zaskoczoną. Wyglądało na to, że to wcale nie smok był tym złym owej opowieści. To nie pasowało do wizerunku jaki miała w głowie. Z rosnącym w niej zwątpieniu przesunęła się dalej.

Trzecia płaskorzeźba to było to, co już Chloe widziała na samym początku. Wielka bitwa i skryty obserwator. Smok odniósł wiele dodatkowych ran. Teraz ta scena wyglądała dla niej zupełnie inaczej niż gdy za pierwszym razem na nią spojrzała.

Gosposia przeszła dalej, a z nia podfrunął Bik. Kolejna ilustracja była pewnie sporym zaskoczeniem. Z tlącego się żarem wzgórza staczały się ciała poległych wojowników. Niektóre niósł prąd rzeczny, w tym konie i wozy. Jednak pośród tej krwawej łaźni, gdzieś pomiędzy truchłami toczyły się jaja. Smocze, wielkie jaja. Niektóre wpadały do rzeki, inne pozostawały na wzgórzu. To nie był smok. To była smoczyca, a ilustracja przedstawiała poród.
Widok był wielce odrzucający. Chloe odsunęła się od ściany. Intensywnie rozmyślała o tym co zobaczyła.
- Gniazdo - powiedziała do siebie rozglądając się wkoło. Wyglądało na to, że na ścianach wciąż była co najmniej jedna, może dwie ilustracje. Zaraz też podeszła do najbliższej.
- Vince, jesteś tu gdzieś? - powiedziała głośno, by jej słowa poniosły się przez tajemnicze korytarze.

Dziewczynie odpowiedziała cisza. Nawet nie słychać było dźwięków z korytarza od Eldritcha i ojca Theseusa. Ale skoro nie było odgłosów wybuchów, ani wrzasków dobiegających z tunelu, którym tu przyszła, to na razie nie przejmowała się ciszą. Skupiła się na oglądaniu ścian.

Kolejna ilustracja przedstawia zdawałoby się poród. Smoczyca i mnóstwo jaj. Chloe jednak dostrzegła w tle śmiałka, który skrycie podkrada się do samicy by ugodzić ją śmiertelnie włócznią. Nie czuć w tym bohaterstwa ani czynu chwalebnego. Jedynie niesmak. Chloe skrzywiła się, choć rozumiała, że w uczciwej walce to nikt nie miał szans ze smokiem.
Smoczyca odwinęła się ogonem i choć na ilustracji tego nie było widać, trudno by ktokolwiek przeżył taki cios.

Ostatnia płaskorzeźba przedstawia już wzgórze po walce. Martwa smoczyca i martwy chłopak wspólnie wyzionęli ducha pośród smoczych jaj. Ta płaskorzeźba jest najbardziej uszkodzona i gosposia nie była w stanie odczytać całości. Widać jednak, że wokół tego masowego grobu zbierają się jakieś postacie. Część z nich, która zachowała się na tyle by można było je odczytać stoi plecami do widza. Trudno rozpoznać, kim są…

- Czyżby jacyś kultyści? - skomentowała pod nosem zakapturzonych. Odwróciła się na pięcie i podeszła do sarkofagu. - Czyżby tu leżał "bohater", co smoka zgładził? - zapytała, oświetlając sobie widok latarnią i uważnie zaczęła oglądać go.
Pokrywa była odsunięta lekko, a na jej wierzchu widniał wizerunek. Jakby człowieka, który zrósł się plecami z kamiennym łożem. Portret prezentował całą postać. Misternie rzeźbione sandałki, paski i ozdoby. Na piersi, z lewej strony dopięta była brosza, a denat ściskał w ręku połamany miecz.
Ktoś jednak zaglądał ostatnio do tego grobowca. Przy kamiennym podeście widniał zakurzony bukłak wody ze skóry jagnięcej oraz łopata.

Sylwetka na wieku sarkofagu była dziwnie znajoma. Eld miał podobnego kształtu broszę oraz równie zniszczony oręż. Dziewczyna spojrzała na swojego małego towarzysza.
- Bik poświeć tu - wskazała wnętrze trumny.

Sztuczny owad nie bez lekkiej obawy podleciał nad ciemną wnękę. Zielonkawe światło wpadło do środka ukazując wyschniętą dłoń lub zbrązowiałe kości.
W środku znajdowało się ciało.

- Wracaj - mruknęła do Bika i przyjrzała się wieku, chcąc na oko ocenić czy byłaby w stanie sama je odsunąć. Ale w końcu uznała, że na tą chwilę nie ma sensu się siłować, bo i po co zakłócać spoczynek martwemu? Przynajmniej się upewniła, że jej głupie myśli jakoby trumna należała do Elda nie potwierdziły się, skoro była ona zajęta. Odsunęła się od sarkofagu i spojrzała w kierunku korytarzy. Podeszła do rozwidlenia i pochyliła się by oświetlić sobie podłoże. Próbowała określić, z którego przybył ten ktoś, który zostawił bukłak z łopatą.
- Chyba, że przyszedł tu tak jak ja, tyle że tunel się zawalił - wypowiedziała na głos swoje myśli.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 28-05-2017 o 22:45. Powód: popsute kodowanie
Mag jest offline  
Stary 28-05-2017, 22:14   #262
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
W tej samej chwili też z korytarza wyłoniła się sylwetka duchownego. Zatrzymał się za “progiem” i rozejrzał po sali badawczo. Zauważając gdzieś dalej znajomą postać, odezwał się, ruszając śmielej w jej kierunku.
- Córko? Znalazłaś tu coś?

Chloe była tak pochłonięta swoimi myślami, że słysząc za plecami głos aż wzdrygnęła się. Odruchowo i raptownie odwróciła się na pięcie, ale widząc przyjazną twarz nie ruszyła do ataku.
- Och, to ty - odetchnęła z wyraźną ulgą i zaraz uśmiechnęła się ciepło. - Znalazłam płaskorzeźby przedstawiające walkę ze smokiem. Znaczy technicznie rzecz biorąc to była smoczyca składająca jaja. Zabito ją, a jaja... - wzruszyła ramionami. - Pewnie zabrali Zakapturzeni - mówiąc to wskazała ostatnią z oglądanych przez siebie scen. - I sarkofag z trupem - skinęła głową na kamienną trumnę.

Theseus odpalił własną pochodnię i przesunął spojrzeniem po wspomnianych płaskorzeźbach, na szybko nadganiając to, o czym mówiła. Zbadał również napis nad wejściem do jednego z korytarzy. “Pierwszy i ostatni, godny przejścia” - głosiły słowa w języku starożytnym.
W międzyczasie podszedł też do sarkofagu, o którym mówiła gosposia. Widząc w środku nieboszczyka, mimowolnie wykonał Znak Boga. Na koniec przystanął też przed ostatnią płaskorzeźbą, która miała przedstawiać owych “Zakapturzonych”. Zmarszczył czoło, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło.
- Masz jakieś wskazówki, kim ci ludzie mogli być? Nigdy nie słyszałem o żadnym zakonie powiązanym ze smokami…

- Nie mam pojęcia - odparła dziewczyna wzruszając ramionami w geście bezsilności. - Nawet nie wiadomo czy ten "kult" zaczął się przed czy po przedstawionym na tych ścianach wydarzeniach. Ale idę o zakład, że pozbierali jaja. Ponoć fragmenty jaj smoczych są cennymi magicznymi artefaktami. Może je gdzieś tu nawet skryli. Na razie zakładam, że ten nieboszczyk to skrytobójca, który dobił rannego jaszczura. No i wygląda na to, że Eld jest z tym powiązany. Może jego wyjątkowość polega na tym, że jest spokrewniony z tymi Zakapturzonymi? Hymmm... Wspominał mi, że miał przed wyjściem koszmar, że walczy ze smokiem, a to było na długo przed dotarciem w to miejsce. - Chloe próbowała sobie to wszystko ułożyć w logiczną całość.

- Ciekawa teoria… - odparł Cicerone, ponownie zerkając na łuk z napisem. - “Pierwszy i ostatni, godny przejścia” - odezwał się, zamyślony. - Takie znaczenie mają tamte znaki. Zastanawia mnie, co ma nam to mówić.
Chloe spojrzała na napis, później odwróciła w kierunku rozwidlenia korytarzy, by zaraz skierować wzrok na ojca.
- Nie mam pojęcia, ale możemy sprawdzić dokąd prowadzą te korytarze... Ale chyba powinniśmy wrócić po Elda. On... Cholera by to... On sam nie ma pojęcia o co z nim chodzi. To musi być straszliwie frustrujące. Czy udało mu się przejść?
- Przykro mi. Kiedy przechodziłem, grzebał przy tamtym zamku, jednak nie wiem, jak to się skończyło. Mogę się jednak po niego wrócić. Nie ma co ryzykować iść tam w dwójkę - odpowiedział duchowny.

Podeszła do ojca i uśmiechnęła się czule, spoglądając na twarz duchownego.
- Mam lepszy pomysł. Bik sam poleci sprawdzić. Zrobi to znacznie szybciej - stwierdziła i spojrzała na latającego nad jej głową robaczka, dającego lekką zieloną poświatę. - Wróć do pomieszczenia gdzie był ten smoczy symbol i sprawdź co z Eldritchem - powiedziała do malutkiego konstrukta.

Stworzenie kiwnęło głową, zakręciło bączka i wyleciało z towarzyszącą mu zielonkawą łuną. Już za chwilę w pomieszczeniu gdzie znajdował się duchowny i jego gosposia zrobiło się znacznie ciemniej.
Tymczasem z korytarza po prawej, gdzieś z daleka dał się słyszeć jęk starych zawiasów. Theseus z pewnością tego nie słyszał, ale czujne uszy Chloe wyłapały nie tylko to. Kilka osób zmierzało w tę okolicę. Z pewnością jakaś kobieta…

Dziewczyna wpierw spojrzała w kierunku z którego doszły ją odgłosy, a po chwili przysunęła się do duchownego.
- Ktoś tu idzie, słyszałam skrzypienie zawiasów - szepnęła mu wprost do ucha, a żeby tego dokonać musiała stanąć na palcach. Następnie wskazała kierunek skąd dobiegały niepokojące dźwięki.

Kapłan odruchowo zasłonił jego córkę plecami i wystawił przed siebie pochodnię, wypatrując zbliżających się istot.
- Schowaj się gdzieś - odszepnął, odwracając na chwilę głowę. - Ściągnę ich uwagę na mnie.

Z dali dobiegł odgłos chodaków i ciężkich buciorów. Ciemny korytarz rozbłysł w pewnym momencie delikatnym światłem, a po ścianach zatańczyły cienie.
- Jeśli choć włos spadł im z głowy, to po poprostu wyrwijcie im wątroby, chłopcy. A tę gosposię możecie sobie wziąć, tylko zabawicie się z nią później. Najważniejsi są wasi bracia teraz, zrozumiano?
- Tak, mamo - Zgodnie odpowiedziały dwa męskie głosy.

Chloe zgasiła latarnię, tak że dawała tylko bladą poświatę na siebie i postawiła ją pod ścianą. Następnie dziewczyna bezgłośnie przeszła do sarkafagu i skryła się za nim. Wtedy też wyciągnęła lusterko i natarła je trucizną paraliżu. Zamierzała przy pierwszej okazji okaleczyć tych, którzy zmierzali do tego pomieszczenia.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 28-05-2017, 22:31   #263
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wizyta u Simone (kontynuacja)

Tymczasem Sophie zapachniała zupa w kotle na kuchni i korzystając z wolnej chwili podeszła, by choć nacieszyć oczy widokiem. Był to gęsty i bulgoczący posiłek, w którym pływały różne warzywa i grzyby, mięso, zioła i przyprawy, a całość nieziemsko pachniała. Talia dziewczyny zawarczała jak głodne zwierzę, kuląc się boleśnie, jednak zaraz została owinięta grubym materiałem płaszcza, by nikt tego nie usłyszał.

- Niech będzie. Na dokładniejsze zabiegi znajdzie się czas później - zwrócił się Remi do wdowy, po czym popatrzył na stojącą przy kotle kobietę. - Muszę pani podziękować, bez pani interwencji mogłoby się to kiepsko dla mnie skończyć - powiedział, przyglądając się jej badawczo. - Ale my się chyba nie znamy?
- Hmm… - Dziewczyna nadal lekko pochylała się nad parującym kociołkiem. Dopiero po chwili zrozumiała, o czym mówił mężczyzna. Odwróciła się powoli, a na jej zmęczonej twarzy pojawił się słaby uśmiech. - Zapewne nie nadarzyła się po temu okazja - odparła, nieznacznie wzruszając ramionami. - Szczególnie, że jestem w Szuwarach od niedawna, a pana widziałam dziś rano po powrocie z podróży. Jestem Sophie d’Artois - przedstawiła się, przy każdym słowie przenosząc wzrok na kolejną, nieznajomą osobę. - Bardzo mi miło, mimo dość… niefortunnych okoliczności.
Zapach zawartości kociołka dotarł także do mężczyzny, ale ten tylko pokręcił głową, odganiając przyjemną woń.
- Remi Martin, do usług. Co do okoliczności, faktycznie bywało lepiej - przyznał bartnik. Martin milczał przez chwilę, nie spuszczając oczu z panienki Sophie. Już otwierał usta, by zadać nurtujące go pytanie, jednak zmienił zdanie. Nie tu i nie teraz.
- Trzeba rozwiązać sprawę z szeryfami - rzekł więc, zamiast tego. - Jeszcze gotowi oskarżyć nas o napad na funkcjonariuszy. To byłoby całkiem w stylu Chlupocic.

Simone tymczasem, wyjęła z ust kawałek szmaty, który do tej pory trzymała klękając przy Remim. Założyła silnie opatrunek, aż mężczyzna musiał mimowolnie syknąć. Vioaline wyniosła misę z czerwonawą od krwi wodą.
- Jak tylko będzie miał pan możliwość, proszę natychmiast zadbać o te rany. Może wdać się infekcja. To nie byle draśnięcia.
Kobieta wstała i udała się do kuchenki by wrzucić zakrwawione fragmenty materiałów do pieca.
- O matko, kompletnie zapomniałam o tym kociołku! - Chwyciła gar i zestawiła z ognia. - Powinniście oboje coś zjeść. A szczególnie pan, panie Martin. Vioaline, nalej po misce. Sobie też.
Gospodyni podeszła do okna i próbowała dojrzeć, co dzieje się na zewnątrz.

Panna d’Artois uśmiechnęła się do siebie, na tak postawioną propozycję, a jej żołądek zamruczał z zadowoleniem. Bez słowa odłożyła torbę obok swojej broni i podeszła, by pomóc dziewczynie.
- Myśli pan, że naprawdę byliby do tego zdolni? Są aż tak obłudni? - zapytała, gdy nalewały zupę do trzeciej miski.
Martin pozostał na swoim miejscu, bawiąc się zamkiem pistoletu.
- Ja bym się nie zdziwił - odparł. Możliwe skutki tej nocy, wciąż chodziły mu po głowie. Panna d’Artois nie była stąd, ta strzelanina była dla niej tylko konfliktem pomiędzy dwoma miasteczkami. Zakończy swoje sprawy i wyjedzie, pozostawiając to wszystko za sobą. Remi będzie musiał zmierzyć się ze wszystkimi konsekwencjami. Martin odgonił te myśli. Decyzję podjął już pod Kocurem.
- Dziękuję za poczęstunek - zwrócił się do pani Girard, nie podnosząc głowy - ale nie mogę tu dłużej zostać. Im dłużej tu jestem, tym większe ryzyko, że ktoś będzie mnie szukać.

- Mimo wszystko powinien pan zjeść choć trochę. Szczególnie, że jest pan osłabiony, po utracie takiej ilości krwi - zaoponowała panna d’Artois, czując gdzieś w środku, jak obiad próbuje jej umknąć. Jej samej nie wypadało jeść, gdyby ranny odmówił, więc nie zwlekając podała mu miskę z parującą potrawą.


- Prawdę mówi panienka Sophie. Niech pan coś zje. I tak nie dał pan sobie w należyty sposób pomóc. Niech chociaż zupa pana wzmocni - odpowiedziała gospodyni nie odwracając się od okna.
Martin pokręcił głową i powstał.
- Mi nic nie będzie. A szeryfowie nie zrobią sobie przerwy na posiłek. Jeszcze raz za wszystko, pani Simone. Odwdzięczę się, jeśli tylko będę mógł - obiecał, posyłając kobiecie zmęczony uśmiech i ruszył w stronę drzwi.
- Rzeczywiście bezpieczniej będzie pani nie narażać - dodała dziewczyna, z głębokim, choć dobrze skrywanym, niezadowoleniem. Odłożyła miskę na drewniany blat i również postąpiła za mężczyzną, zbierając torbę i pewnie układając palce na rękojeści pistoletu. - Odprowadzę pana, panie Martin. Co dwie pary oczu to nie jedna, a w dodatku jest pan ranny.

Ani pani Simone, ani Vioaline nie odezwały się słowem na tę decyzję. Gospodyni niewzruszona pożegnaniem trwała przy oknie. Dziewczynka też milczała stojąc plecami do Sophie. Młoda wiedźma nie widziała jej twarzy, gdy zamykała drzwi. Coś tu nie grało. Sophie czuła to w swoich młodych kościach i pustym żołądku.
 

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 28-05-2017 o 22:34.
Sapientis jest offline  
Stary 02-06-2017, 19:49   #264
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkęiebo pojaśniało. Nad Szuwarami powoli wstawał świt, a wokół rozbudzone ptactwo powinno podnosić swoje trele. Las jednak tylko szumiał. Żadne pierzaste stworzenie nie śmiało zwracać na siebie aż takiej uwagi i wszystkie z trwogą obserwowały co działo się w mieście.
Choć wejście do gospody powoli trawił coraz większy ogień, zbudzeni zamieszaniem mieszkańcy miasteczka stali na rynku niewzruszeni. W obojętnie smutnych oczach odbijały się strzelające płomienie. Nawet dzwon nie bił na alarm i nikt nie biegał z wiadrami...

Golem Vince dopadł do wzmocnionych drzwi arsenału w których dopiero co skrył się pan Marchal. Zamki i rygle zaskoczyły, więc załomotał w nie silnie. Nikt jednak nie miał zamiaru wpuszczać do środka kamiennego strażnika. Wrota były bardzo solidne, a malutkie okienka strzelnicze, przynajmniej na parterze - dobrze pozamykane.

Na placu został tylko ledwo przytomny goblin, Sunny Booletproof. Cały obolały leżał teraz i próbował doliczyć się wszystkich kości. Nadal jednak był zbyt przetrącony, by mógł o własnych siłach się dźwignąć.





Panienka z pistoletem i nożem sprawiony pan

Chłodny, ciemny jeszcze poranek przywitał pannę Sophie i Remiego. Bartnik wcale nie czuł się lepiej. Po prostu jego rany już tak nie krwawiły. Ból jednak pozostał, a opatrunki, które silnie zawiązała Simone, ograniczały ruchy i pewnie krążenie.
Z rynku dało się słyszeć jakieś trudne do zdefiniowania odgłosy. Pojedyncze krzyki i walenie, jakby ktoś na budowie młotem stukał. Oboje byli pewni że te dźwięki dochodziły z okolic Arsenału. Trzeba było się szybko stąd ulotnić by nie zostać zauważonym.
Wyglądało na to, że w Warowni gotowano się jakby do obrony. Górne okienka, na piętrze otworzono i w całym budynku rozbłysły światła pochodni.
Na tyłach Urzędu Miasta łatwo było dotrzeć do domu Martinów. Lub cofnąć się, aż do zaprzyjaźnionych braci Levasseur.

Znachor co maga gonił

- Gdzie pan biegnie?! - Wykrzyczał Blackleaf, gdy Rodolphe mijał jego piekarnię. Machnął jednak szybko ręką, gdy znachor zniknął za rogiem. Kocur’ płonął i trzeba było szybko gasić pożar.
Trottier minął pędem Jeyermie’go Seyers’a i Thomasa Lemoine, którzy stali osowiali gdzieś po między domami. Cień karła w płaszczyku przebierającego nogami zniknął gdzieś za “Les Tutes”. Rodolphe odgarnął płachty wiszących prześcieradeł w ciasnej uliczce i mało nie wpadł na Paulette, Angele i Claudię Leroux, które wyrosły jak z podziemi w ciemnej uliczce. Nawet nie zwróciły uwagi na byłego mera. Pustym wzrokiem patrzyły się przed siebie jakby ktoś je zamroził.
Skrzypnęła żelazna furtka i po niewielkich, kamiennych schodach wbiegł czarownik szeryfów. Otworzył drzwi do domku nr 39 i nawet ich za sobą nie zamknął…
Trottier dobiegł do ogrodzenia zdyszany. Wiedział, gdzie ukrył się Szepczący Webly...


Tymczasem pod ziemią...

Theseus i spotkanie rodzinne

- Matka cofnij się!
Zaszurały buty i do sali grobowej wtoczyły się trzy dość spore osoby. Każda trzymała pochodnię, która rozświetlając pomieszczenie połykała resztki dostępnego tlenu.
- Jest tu pierwszy z tych śmieci! I to sam księżulo! - Zaryczał wykrzywiając i tak nieładną twarz Thimurk.
Półogr okrążył Theseusa z lewej stroony.
- Taaa.. poznaję typa… - Wysyczał Tokkuba wyciągając poszczerbiony niewielki tasak.
W centralnym miejscu, tuż przy półokrągłym przejściu, stanęła gruba Anna.
- No, księżulku… musimy sobie pogadać - Jej głos rozbrzmiał w sali niczym kolejny męski bas i nim duchowny się zorientował, pięść półogra zanurkowała pod jego żebrami. Resztki obiadu, razem z żółcią trysnęły mu aż pod podniebienie.
Theseus krztusząc się, zgiął się wpół i oparł się o sarkofag.
- Kolejny strzał będzie mocniejszy, psze księdza - uprzedziła Anna - Więc niech się pan dobrze zastanowi, zanim odpowie. A oto moje pytanie…
Kobieta podeszła do cicerone nieznacznie. Jej niezbyt urodziwą twarz widać było teraz w pełni blasków pochodni. Zmarszczyła się i wrzasnęła wypluwając wiele śliny na twarz wielebnego.
- Gdzie jest Thobi i Throdynar? Gdzie są moi synowie, łajzo?!



Eldritch i starożytny korytarz

Ocaleniec stał w pomieszczeniu sam. Przez dłuższą chwilę główkował nad odpowiednim ułożeniem medalionu, by wpasować go w zamek. Pochłonięty tym zajęciem nawet nie wyczuł docierającej lekkiej woni spalenizny.
W końcu medalion dał się włożyć w szparę, a Eldritch wykonał odpowiednią kombinację. Gdyby ktoś spojrzał teraz w Astral, pewnie by się zdziwił tymi wzorami, które właśnie powstały…
Runy zabłysły niebieskawą poświatą, a kamienny mechanizm w drzwiach rozpoczął głośną pracę. Stopniowo, każdy okrąg owalnego przejścia ustępował, aż w końcu przed Ocaleńcem wrota stanęły otworem. Były tam schody, które prowadziły w dół. Niżej zaś korytarz ozdobiony grubymi splotami pajęczyn. Noga za nogą, stopień za stopniem, Eldrtich bezwiednie zszedł na dół.
Coś z bardzo daleka i ledwo wyczuwalnego, nawoływało właśnie jego. Nie był to dźwięk, lecz uczucie... Wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a wrodzona zdolność widzenia w takich warunkach szybko rozpoznała kształty. Był to długi, wijący się korytarz na szerokość jednej osoby. Zbudowany z kamienia. Cały czas łagodnie opadał w dół, jakby chciał zaprowadzić jeszcze głębiej pod ziemię. Powietrza nie było tu prawie w ogóle, ale Eldritch nie potrzebował go tak bardzo…
- CHODŹ - Rozbrzmiał cichutko głos w jego głowie. Głos który znał dobrze. Nie pamiętał tylko skąd… - CHODŹ. WRESZCIE MOŻEMY ODPOCZĄĆ.

 
Martinez jest offline  
Stary 05-06-2017, 12:47   #265
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch schodził. Krok po kroku nie rozumiejąc nic z tego co się działo, ale jedno było pewne… to miejsce, te uczucia, te głosy… to wszystko było tak upiornie znajome. Wręcz intymne. Nie wiedząc co czeka go na dole schodził niżej. Równym, pewnym krokiem.

W ciemnym tunelu było coraz bardziej głucho. Przez moment, nie było słychać nic. Grube zwały ziemi oddzielały cały świat tworząc mroczną i cichą dziuplę.
- CHODŹ - powtarzał głos - JUŻ NIC NAM NIE PRZESZKODZI. JESTEŚ BEZPIECZNY, ALE MÓJ CZAS MIJA.
Kilka kroków dalej dźwięki znów wróciły. W nozdrzach Eldritch poczuł delikatne i chłodne powietrze, a jego czułe oczy wypatrzyły źródło światła. Przez rozerwane sklepienie, ciasnego tunelu przedzierała się słaba poświata.

Gdy Eldritch tam dotarł, jego nogi stąpały po spróchniałych deskach. Kości leżały tu porozrzucane, fragmenty zgniłych ubrań i kilka czaszek różnych ras. Posążek z kamienia z rozłupaną ręką i bez głowy wbił się w podłogę. Sufit się tu zawalił, razem z kilkoma trumnami. Nad głową Eldritch musiał mieć cmentarz…
Korytarz był nie do przejścia, ale można było się wspiąć. Przez dziurę, Ocaleniec mógł zobaczyć jakieś ciasne pomieszczenie. Rzeźbione buźki, niewielkie wnęki…

Ocaleniec kierowany wewnętrzną potrzebą poznania zaczął się wspinać po zawalisku. Ten głos… wiedział coś o nim. Wiedział więcej niż on i miał nadzieję, że jak spotka swojego cichego rozmówcę pozna prawdę o sobie. Prawdę która została mu odebrana.

Posypało się kilka kamieni. Niewielka ich lawina stoczyła się spod butów Eldrticha na sam dół. Głowa Ocaleńca wychyliła się nad podłogę. Było to zdecydowanie więcej tlenu niż na dole. Niedomknięte drzwi wpuszczały nieco światła i świeżego powietrza. Czuć jednak było wilgoć.
Mężczyzna podparł się ręką, odepchnął nogą i dość szybko, szorując końcówką rapieru po klepisku, stanął wyprostowany. Otaczały go ściany z licznymi, regularnymi wnękami. To musiało być to mauzoleum, które stało samotnie na cmentarzu i porastało coraz większymi chaszczami od wielu lat. Pająki tutaj też nie próżnowały. Stara sieć pajęczyn świadczyła, że nikt tu od dawna nie zaglądał…
Wtem z dziury pod Eldritchem wyleciał brzęczący owad, który zlał wnętrze budynku zielonym światłem. Zdobienia nabrały wyraźnych kształtów jak i napisy na nagrobkach…
- Pii? - Odezwał się przybysz.
Wzrok Ocaleńca przyzwyczaił się wreszcie do tej gwałtownej zmiany oświetlenia.
“Marie-Claire Poulin, Simone Girard, Jean-Christophe Trouve”
Figurowały nazwiska pochowanych tutaj osób. I był to dopiero początek…


Eldritch w końcu dostał się do pomieszczenia. Nie widział wiele do czasu pojawienia się owada… którego już znał, ale za nic nie pamiętał jak się zwał.
- O to ty, co ty tu…? - nie dokończył. Jego oczy otworzyły się szeroko na widok tego co rysowało mu się przed oczami.
- Osz kurwa… - mruknął tylko głośno nie mogąc znaleźć słów… czyżby wszyscy w Szuwarach…? ...ale wtedy kto splótł tyle trudnych wzorów?
- Powiadom Chloe. Najpewniej są tu pogrzebani wszyscy aktualni mieszkańcy Szuwar, a to znaczy, że tych których widzieliśmy są wzorami magicznymi. - zakomunikował latającemu owadowi i ruszył na dalszą eksplorację tego miejsca pochówku. Tu gdzieś musiał być Głos. Głos który pomoże mu zrozumieć nie tylko Szuwary, ale i samego siebie.

Mechaniczny owad zakręcił bączka i zniknął we wnęce w ziemi. Blask zielonkawego światła uciekł razem z nim pozostawiając Eldritcha w niejasnej scenerii.
Później nastąpił huk jakiś oraz krzyki z oddali. Przez uchylone wrota widać było łunę ognia nad zaroślami, które otaczały cmentarz. Coś się paliło w Szuwarach.
- NIE ZWRACAJ UWAGI. NIEDŁUGO NIKOGO NIE BĘDZIE… ODWRÓĆ SIĘ.
Gdy Ocaleniec wykonał to polecenie, zauważył okrągłe, małe okienko na wysokości głowy. Widać było przez nie wzgórze, które wznosiło się nad Szuwarami. Jego grzbiet właśnie nachodził białą jak mleko mgłą.
- CHODŹ - Powiedział głos.

Choć korciło mężczyznę by sprawdzić co się dzieje w mieścinie to jednak chęć poznania samego siebie zwyciężyła. Pewnym, choć ostrożnym krokiem ruszył w kierunku wzgórza. Tam czekały odpowiedzi. Nic innego się nie liczyło.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 06-06-2017, 23:13   #266
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Kapłan Wielkiego Budowniczego potrząsnął delikatnie głową i przetarł zabrudzone usta wierzchem dłoni. Wyprostował się, wciągając do płuc powietrze z głośnym świstem. Nie zasłaniał się, ani nie próbował wycofać. Powiódł tylko spojrzeniem po trójce postaci i zerknął na upuszczoną przez siebie pochodnię. Ostateczenie był człowiekiem, więc nie mógł powstrzymać adrenalinowego kopa, który w jednym momencie wypełnił jego żyły, pobudzając ciało do walki bądź ucieczki. I gdyby nie wiek oraz lata medytacji i poskramiania swojego ducha, wybrałby któreś z tych dwu.
- Niech Pan wybaczy waszą porywczość, bo nie wiecie, co czynicie - mruknął Theseus i dłonią rozmasował uderzone miejsce, krzywiąc się przy tym z bólu. Skupił wzrok na przywódczyni zgrai i wziął kolejny oddech, próbując się uspokoić.
- Opanujcie jednak swe żądze, waszym bliskim nic nie grozi - dodał już pewniej, prostując się jeszcze bardziej. - Uratowałem ich od niechybnej śmierci w postaci granatu wystrzelonego przez jednego z ludzi nowego szeryfa. O własnych siłach zniosłem ich na dół i ułożyłem w jaskini nieopodal - tu kiwnął głową na korytarz, z którego przyszedł. - Są ogłuszeni, jednak poza tym nic im nie grozi. - Cicerone spróbował przebić każdego z osobna zdecydowanym spojrzeniem. Nawet jeśli stał w tej chwili jak owca przed watahą wygłodniałych wilków, nie zamierzał dać się zastraszyć.

Panna Vergest tkwiła skulona tak, by nikt jej zza sarkofagu nie dostrzegł. Prawie wyskoczyła gdy usłyszała, że krzywda dzieje się jej ojcu, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili, słysząc jego głos. Przymknęła oczy i z pamięci przywołała sobie wygląd tego pomieszczenia, zaczynając od punktu, w którym się znajdowała. Doskonale wiedziała co musi zrobić, potrzebowała tylko odpowiedniego momentu...
Słuchała więc tego co mówili, głównie po to by określić, bez wychylania się, gdzie kto stoi. Lusterko jakby zniecierpliwione, ciążyło jej w dłoni, łaknąc działania. Przeciwników było trzech. Dużych, skupionych na cicerone.
"Bik" przeszło jej przez myśl. Jego powrót byłby wspaniałym rozproszeniem. Chloe otworzyła oczy i spojrzała w ścianę przed sobą. Chciała spróbować dostrzec cienie osób stojących po drugiej stronie sarkofagu.

Anna kiwnęła na Thokkubę, a ten capnął cicerone za szyję mocno.
- Zaprowadzisz nas! - Syknął półork.
- Jeśli mówisz prawdę, włos ci z głowy nie spadnie, ojcze - Zadeklarowała poważnie wielka mama, po czym zwróciła się do półogra: - Ty tu zostań. Wszelkie umowy pan Marchal może wsadzić sobie w swoje krasnoludzkie dupsko. Poczyść ten grobowiec. A nuż są tu jakieś kosztowności…
- Brze mamo -
Kiwnął głową Thimurk i przez chwilę patrzył jak rodzina rusza ku zachodniemu korytarzowi.

Ojciec Glaive nie stawiał większego oporu. Jedyne czego spróbował to wyrwać się z uścisku półogra.
- Macie moje słowo, że zaprowadzę was do miejsca, gdzie zostawiłem waszych krewnych. Nie będę uciekał.

- To idź! Tylko świeć dobrze! - Krzyknął na niego Tokkuba i pchnął do przodu. Pochód rozpoczynał duchowny a na samym końcu szła ociężale Anna. Wszyscy szybko zniknęli w ciasnym korytarzu, zostawiając Chloe sam na sam z półogrem.
Thimurk odstawił lampę z boku i stęknął ciężko przesuwając kamienną pokrywę sarkofagu. Na głowę gosposi posypało się trochę pyłu. Nim zdążyła strzepać go z głowy, obok runęło z hukiem zdobione wieko. Kilka fragmentów rzeźby odprysło gwałtownie i potoczyło się po klepisku. Chmura kurzu wypełniła całą salę. Półogr nabrał powietrza i kichnął strasznie głośno.

Panna Vergest nie zamierzała marnować idealnej okazji danej jej przez przeciwnika. Hałas i kurz doskonale jej sprzyjały. Trzymając pewnym chwytem w dłoni rękojeść sztyletu poderwała się i w pochyleniu podbiegła do mieszańca by w przelocie ciąć go w nogę, a następnie znów skryć się za sarkofagiem by złapać dystans, na czas aż trucizna zacznie działać.
“Lustereczko” rozdarło ze świstem nogawkę, która swobodnie opadła odsłaniając gołe udo półogra. Niestety, ostrze nie sięgnęło mięsa...
- Co do licha?! - Wrzasnął wstrząśnięty Thimurk. Chwycił łopatę z ziemi i walnął nią o tajemniczy grób wzbijając kolejną chmurę kurzu.
- Wyjdź z ukrycia strzygo! Wy… wy… wyzywam! - Tu wielkolud kichnął sromotnie i zatoczył się do tyłu.
- Wyzywam cię! - Powtórzył wycierając gluta w rękaw.
Chloe nie traciła skupienia. Zaczaiła się z drugiej strony, by zaatakować od pleców swojego przeciwnika. Wyczekała moment i ruszyła na półogra kiedy po komnacie rozległ się metaliczny brzęk łopaty uderzającej o kamienny sarkofag. Tym razem celowała w ramię.

I udało się dosięgnąć Thimurka. Precyzyjne cięcie przeszło przez ramię mieszańca, a krew skapnęła na okurzoną podłogę. Piekące uczucie zaczęło promienieć od rany. Dopiero teraz Chloe, widząc posokę przeciwnika na swym ostrzu mogła skryć się i pozwolić truciźnie działać. Po raz kolejny panna Vergest przyczaiła się skryta w cieniu.

- Auć.. ty gnido - Półogr ruszył na środek sali by oddalić się od szkodliwego sarkofagu. Chwycił w dwie ręce łopatę i był gotowy na odparcie kolejnego ataku.
- No chodź ty podła glizdo. Rozłupię ci to serduszko, a potem je zjem.

Dziewczyna nasłuchiwała tego co działo się po drugiej stronie kamiennej trumny. Było jej na rękę, że olbrzym myślał, że to duch zmarłego go prześladuje. Dzięki temu w jakiś tam sposób była bezpieczna kryjąc się za domniemanym winnym jego skaleczenia. Śpieszyło jej się, bo nie mogła zostawić ojca samego z tymi bandytami, musiała jak najszybciej do niego dołączyć. W myślach odliczała sekundy dzielące ją od zadziałania trucizny.
Pomieszczenie rozbłysło zielonkawym światłem i Bik przefrunął tuż pod nosem Thimurka na pełnym gazie.
- Pii! Pi! Pipi!
Szybko, szybko, szybko. Tam, na cmentarzu coś odkrył tamten pan. Powiedział, że mam to przekazać! To ważne, ważne, ważne.


- Takiś mały? - Zdziwił się półogr i zamachnął z całej siły łopatą. Nim Bik zdążył zareagować, sztych uderzył go tak potężnie, że ten poleciał na ścianę, odbił się od niej i runął w gruzowisko. Światło zamigotało i powoli zgasło.
W tym momencie dłoń Chloe zapiekła boleśnie.

Dziewczyna była zaskoczona, nie tyle pojawieniem się Bika, co bólem jaki poczuła gdy mały konstrukt oberwał łopatą. Odruchowo zacisnęła bolącą dłoń i przyłożyła ją do piersi, zagryzając zęby by z jej ust nie wydobył się nawet najcichszy jęk. Chloe wypatrzyła jakiś nieduży kawałek gruzu leżący przy niej i sięgnęła po niego. Wzięła w dłoń. Miała zamiar rzucić nim w kierunku ciemnego korytarza tego z którego wyszła wroga trójka Muriellów, by w tamtym kierunku odwrócić uwagę mieszańca, a samej w tym czasie pobiec ku korytarzowi prowadzącemu do miejsca gdzie zostawiła Eldritcha. Po drodze musiała jeszcze zebrać z podłogi biednego Bika.

Tymczasem Thimurk kucnął by zbadać co tam takiego zielonego spadło na ziemię. Odsunął jakiś fragment płyty z sarkofagu i palcem wygrzebał coś drobnego.
- Świeć! - Powiedział.
Kamień Chloe poleciał w górę i łupnął ciężko na piaszczystą podłogę korytarza. Dźwięk był ledwo słyszalny, ale półogr zareagował.
Dźwignął się podpierając łopatą i zrobił kilka kroków.
- Dźwięki jakieś ciągle.. dźwięki… Uuu-huuu! - Zawołał, a z tunelu odpowiedziało mu echo.
W tym czasie gosposia szybko podkradła się do sterty w której powinien być mechaniczny owad, ale w tym świetle i w tak krótkim czasie nie dało się tam zobaczyć Bika.

Dziewczyna przeklęła w myślach, ale nie marnowała czasu na dalsze szukanie. Ruszyła tak jak wcześniej zaplanowała, do korytarza, by dołączyć do Eldritcha, od którego konstrukt przyniósł jej niepokojącą wieść.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 06-06-2017, 23:27   #267
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus przecisnął się przez zawalony korytarz, a za nim zrobił to dość sprawnie Tokkuba. Anna miała problemy. Jej tłusty brzuch i dość duże piersi nie mieściły się w wąskim przejściu. Hałda kamieni i żerdzi skutecznie wbijała jej się w skórę.
- Żesz kurwa.. robią te przejścia dla skrzatów, czy co?! - Kobieta ze złości zepchnęła jeden kamień.
- Poczekaj mamuś, kilka kamulców odwalę - Zreflektował się półork i rozpoczął pracę. Kilka kamieni wylądaowało zaraz z głuchym walnięciem koło stóp Theseusa.
- Tylko mi nigdzie nie odchodź, człowieku - Groźnie spojrzał na duchownego Tokkuba.
Uwagę Theseusa przyciągnęła jednak ziejąca dziura w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stał Eldritch. Najwidoczniej udało mu się pogrzebać w tym zamku i go otworzyć.

Kapłan ponownie położył dłoń na żebrach, powoli zdając sobie sprawę, że ból szybko nie minie. Stare kości nie regenerowały się już tak łatwo. Wpatrywał się w puste miejsce w ścianie. Zastanawiał się, co też tam spotkało młodego karczmarza. Czy wpadł w jakąś pułapkę i skończył jako nieboszczyk? Theseus na pewno by tego nie chciał. Chłopak miał potencjał i z tego, co kapłan zdołał już wywnioskować, ciekawą historię.
Ojciec Glaive zerknął na parę Muriellów grzebiących się przy przejściu. Byli zajęci. Nic nie stało mu na przeszkodzie, by czmychnąć za Ocaleńcem. Być może udałoby mu się zgubić tam pościg? Z drugiej strony nie chciał narażać Eldritcha na nowe zagrożenie. Jeśli chciał mu pomóc, powinien odciągnąć tę dwójkę do kolejnej sali. Poza tym dał Annie słowo, a to zobowiązywało. Tylko czy ta szalona kobieta dotrzyma własnego i nie zrobią mu dalszej krzywdy? Wszelkie wątpliwości szybko jednak zostały rozwiane. Jak zwykle postanowił zaufać Bogu.
Oby tylko jego córce się nic nie stało. Cicerone nie łudził się, że młoda adeptka Inkwizytorów rozwiąże sprawę pokojowo. Miał tylko nadzieję, że powstrzyma się przed pozbawieniem półogra życia.
- Chodźcie - popędził ich Theseus. - Są niedaleko. Uważajcie tylko, bo te podziemia są dawno opuszczone i mogą być niebezpieczne - dodał i podszedł do Tokkuba, pomagając mu w torowaniu przejścia dla Anny.

- Nie musisz nam mówić o tych norach. Sami je odkopywaliśmy… - Powiedział przez zaciśnięte zęby półork. Głaz który chwycił wreszcie ustąpił, a kilka kamieni spadło i poturlało się po podłodze. Anna z trudem i przy pomocy syna przecisnęła się przez wąskie przejście. Sapiąc, podparła się rękami o kolana.
- Idźcie - Machnęła ręką na obydwu mężczyzn - Zaraz do was dojdę, jak tylko złapię tchu... Tylko mi tam ostrożnie!
Tokkuba skinął głową. Niechętnie opuszczał matkę, ale rozkaz to rozkaz.
Obaj panowie szli już za chwilę wąskim korytarzem w kierunku domu maga.

Theseus prowadził, tak by jego tymczasowy strażnik miał na niego oko. Szedł wyprostowany, nie pokazując po sobie strachu. Ból doskwierał przy każdym kroku, jednak Cicerone starał się nie dociskać dłoni do brzucha, maskując wszystko pod lekkim skrzywieniem twarzy. Ciężkie obuwie stukało w podziemnym korytarzu, roznosząc głuche echo. Skórzany płaszcz falował po każdym poruszeniu, podobnie jak kołysząca się na ramieniu torba.
Kapłan zerkał ukradkiem na półorka, próbując wyczytać jego myśli.
- Jesteś bardzo posłuszny swojej rodzicielce. Szacunek do ojca oraz matki to cnota batiseisty - zagaił ojciec Glaive gawędziarskim tonem.

- Matka jest tylko jedna - Wyrecytował mądrość Thokkuba. Obaj panowie weszli z ciemnego korytarza do pomieszczenia, które przypominało kopalnię. Stały tu narzędzia, taczka, drabina, a nawet wisiał hak. Nad ich głowami znajdowała się poszarpana dziura, a nad nią jakieś pomieszczenie tajemniczego domu.
Throdynar i Thobias leżeli tu tak, jak ich Theseus zostawił.
- Czemu się nie ruszają? - Półork kucnął nad jednym z braci by sprawdzić czy żyje.

Kapłan również się zbliżył, nachylając się nad drugim Muriellem.
- Zaatakowali moich przyjaciół na górze. Zaraz później do walki wtrącił się ogr z grupy szeryfa Mariusa, strzelając do nas z kuszy. W międzyczasie twoi bracia stracili przytomność, na szczęście zdołałem ich tu zaciągnąć.
- I co? - Przerwała opowieść mamuśka, która właśnie weszła do sali. Dyszała ciężko… Oparła się o ścianę i uniosła fragment koszuli by wytrzeć zlane potem czoło. Przy okazji odsłaniając wielki, pomarszczony brzuch.
- Będą żyli - Odpowiedział Thokkuba i wstał - Mogę ich brać pod pachę i możemy iść.
- Czyli żyją?

Syn kiwnął głową, choć jeszcze spojrzał na braciszków dla pewności.
- Tak mnie zastanawia co tam w domu maga… Można byłoby zwinąć kilka rzeczy. Do najbiedniejszych nie należał.

Theseus odetchnął z ulgą, widząc, że Muriellowie nadal żyją. Wyprostował się i otarł ręce, przesuwając spojrzeniem po całej rodzince, na dziurze w suficie kończąc.
- Nie… - zaczął Cicerone, jednak na chwilę się zatrzymał. Mimowolnie pomyślał o tym, by pozwolić tej bandzie wdrapać się na górę. Ojciec Glaive wiedział, że zaklęcie chroniące dom maga spopieli ich na miejscu. Tylko czy powinien tak zrobić.
- Nie możecie tego zrobić - odezwał się wreszcie z ciężkim westchnieniem.
- Wiem, ojczulku. Ten cholerny mag i pieprzeni Lortie.. Dobrze, że trzymaliśmy się z dala od tego, inaczej ktoś z naszej rodziny leżałby teraz na tym trawniku przed domem - Kobieta schyliła się ociężale po jakiś kamień i podrzuciła go tak, że wylądował on na podłodze, nad nimi.
- Nie działa na martwe rzeczy i małe stworzenia. Już próbowałam… Wiem jednak, że kiedyś ten czas przestanie działać, jak każdy. Być może ten moment właśnie nastąpił? - Uśmiechnęła się do Theseusa chytrze.
- Mam go tam podrzucić? - Zapytał Thokkuba.
- Nie, mój synu. Coś ojcu dobrodziejowi obiecaliśmy. Bierz braci i wracamy. Thimurk pewnie z nudów zdemolował już cały nagrobek…

- Poczekajcie - odezwał się Theseus, unosząc dłoń, jakby próbował ich zatrzymać. - Pani Anno - zwrócił się do kobiety, starając się nie krzywić na jej widok. - Mówiła pani, że to wy wykopaliście ten tunel… Czy wiecie coś na temat tej sali, w której się spotkaliśmy? Tej z sarkofagiem. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego znaleziska pod moją parafią. Obawiam się, że może to być miejsce jakiegoś kultu heretyków. - Ojciec Glaive chciał już wracać do swojej córki, ale wtedy ściągnąłby na nią pozostałych Muriellów. Dlatego postanowił kupić jej czas. Liczył, że uda się jej ominąć półogra, który z nią został i czmychnąć za Ocaleńcem. W ten sposób wszyscy Muriellowie opuścili by podziemia, a Cicerone oraz młodzi mogliby kontynuować poszukiwania.

- Moi chłopcy kopali tylko ten korytarz. I to dopiero wtedy, gdy Lortie i tych kilku pomocników, którzy leżą teraz w tamtej sali - kobieta wskazała kciukiem za siebie - nie dawali rady. Zajęło to im trochę czasu, hehe, ale pieniądz się zarobił. Pan Marchal zapłacił…
Anna otrzepała ręce i westchnęła.
- Sala… to jakiś grobowiec jest. Bardzo im na nim zależało. Nie mieszaliśmy się, ale te hieny Vanda i Theodor ograbili tę kamienną trumnę. Umarlakowi zabrali jakieś błyskotki. Wszystko na zlecenie tego maga, Buibora. Więcej to ci powie pan Jean Lopup Marchal, albo któryś z szeryfów.
Półork w tym czasie posadził braci i chwycił ich pod ramiona. Matka poklepała po remieniu syna i zwróciła się do Theseusa.
- No dobra. Bierzemy tych nicponi i wracamy do domu. Śniadanie czas robić. Ty księżulku tu zostań. Nie chcę cię widzieć jak kręcisz się nam pod nogami. Pomogłeś. Dotrzymuję słowa zatem.

Theseus spojrzał za Muriellami i westchnął cicho.
- Dziękuję za dotrzymanie słowa - odparł, zastanawiając się przez chwilę. - I jeszcze jedno… Na przyszłość prosiłbym, byście nie podnosili ręki na mieszkańców Szuwarów. Żyjemy w dostatecznych troskach, by powodować następne. Jeśli chcecie dobrobytu, osiągniecie go tylko wtedy, kiedy wszyscy zaczniemy na niego pracować. Nawet pani i wasza rodzina może się do tego przyczynić. Musicie tylko porzucić złe nawyki i otworzyć się na wspólny cel - powiedział, starając się brzmieć przekonująco.

Głos rozbrzmiał po pustym pomieszczeniu. Tylko z oddali słychać było oddalające się, ciężkie kroki Thokkuby. Theseus został sam.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 09-06-2017, 11:56   #268
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch i Smęcące Wzgórze - cz. 1

Eldritch wyszedł z terenu cmentarza i nim dotarł do Rechotki, otuliła go gęsta mgła. Mimo wszystko szedł dalej, aż do mostu, a później w kierunku wzgórza. Widoczność była słaba, ale głos prowadził go przez ten nieznany teren. Dźwięki z miasteczka stawały się coraz odleglejsze, a krajobraz coraz dzikszy i bardziej wilgotny…

Aż wreszcie przed oczami Ocaleńca rozpostarła się niewielka grota porośnięta dziwną roślinnością. Na jej końcu widać było kolejne przejście...
- WEJDŹ I NIE BÓJ SIĘ. JESTEŚ W DOMU. - Powiedział głos.


To było dziwne, bo Eldritch nie czuł żadnego emocjonalnego przywiązania do tego miejsca. Ogólnie to zdał sobie sprawę, że nie czuł żadnych uczuć, a te które były do tej pory były tylko projekcją umysłu. Westchnął więc lekko przygotowując się do dalszej drogi i już kolejne kroki niosły go do przodu. Do groty. Tam musiało być coś co chociaż szczątkowo przebudzi jego wspomnienia.

Nogi podążały naprzód, ciemnym korytarzem, który skręcał delikatnie. Na jego końcu, Eldritcha przywitały roztrzaskane drzwi. Stanął przy nich. Były bardzo stare i pewnie od tej starości padły na podłogę. Ze ściany wisiały bezwładnie strzępy zawiasów.
Na ramieniu poczuł dotyk. Jakaś postać o długich, ostrych palcach położyła mu dłoń.
-OPIEKUN ZAPROWADZI DO MNIE - Rozbrzmiał głos - -MOŻESZ UFAĆ.


Dziwna, milcząca zajawa poprowadziła Ocaleńca przez salę ze studnią na środku, krętymi schodami na górę. Czuć było tu przeciąg.
Obaj weszli do sali, która przypominała kopułę, której ktoś zrobił dziurę w dachu. Na środku leżały zwały ziemi i bezgłowy tors mężczyzny.
-TO TWÓR MÓJ, NIKT WAŻNY, STRAŻNIKU. - Uspokajał głos -OPIEKUN ZAPROWADZI. UŻYJ BRONI BY OTWORZYĆ.

Ten z początku niezrozumiały komunikat szybko dał się odczytać, gdy towarzyszące stworzenie pokazało kolejne schody. Tym razem prowadziły w dół kilka stopni i na pierwszy rzut oka kończyły się ślepym zaułkiem. Rzeźbą smoka z rozwartą paszczą. W miejscu czoła, stwór miał kolistą wnękę z wciętym znakiem “X”.
Rzeczywiście, broń Ocaleńca dała się rozłożyć. Otrze było zwykłym, ułamanym rapierem, ale rękojeść, a szczególnie głowica była bardzo stara… i okazała się kluczem.

Już po chwili drzwi ustąpiły i przed Eldritchem ukazała się ciasna wnęka. Wyglądało to jak spiżarnia bez półek.
-WEJDŹ. NIE BÓJ SIĘ STRAŻNIKU.

Gdy karczmarz wszedł do środka, podłoga zatrzeszczała. Jakieś mechanizmy zazgrzytały. Drzwi mozolnie się za nim zamknęły. Coś chrobotnęło i szarpnęło całym pomieszczeniem, tak, że trzeba było zaprzeć się ściany by nie upaść.
Eldritch dałby sobie uciąć swoją martwą głowę, że pomieszczenie opada na dół. Dość wolno, przy akompaniamencie regularnych jęków i zgrzytów.

-WRESZCIE. CZEKAŁEM 800 LAT. WRESZCIE NADSZEDŁ ODPOCZYNEK. JA, GNIAZDO. UMIERAM Z OCHOTĄ. ODCHODZĘ. TY PRZYCHODZISZ.

Eldritch miał dziwne przeczucie. Przeczucie, że już nie opuści tego miejsca. Był Strażnikiem, ale co to znaczyło?
- Opowiedz mi, swoją i naszą historię. - powiedział pewnym głosem - Gdyż nic nie pamiętam, a tylko ty masz klucze odpowiedzi do mych wspomnień.

-JESTEM GNIAZDO. ZOSTAŁEM WEZWANY JAK TY. MOJĄ SŁUŻBĄ BYŁO PILNOWANIE JAJ, Z KTÓRYCH MIAŁY SIĘ WYLĘGNĄĆ MŁODE. JAK KAŻDE GNIAZDO PEŁNIŁEM CO MI NAKAZANO AŻ DO OSTATNIEGO JAJA LUB PRZEZ 800 LAT. MOJA SŁUŻBA TU MA SWÓJ KONIEC.

Mechanizm zaterkotał groźnie i zatelepało windą przez chwilę. Eldritch nie czuł już powietrza, a zapach przypominał stare, głębokie studnie.

-TY JESTEŚ STRAŻNIKIEM. NASTĘPUJESZ PO MNIE. NIE ZNAM TWOJEJ HISTORII, ALE ZWIĄZAŁEŚ SIĘ Z TYM MIEJSCEM BARDZO. TWOJE CIAŁO PRZELEŻAŁO TU TYLE, ILE JA TU SŁUŻĘ. ZWIĄZAŁEŚ SIĘ ZE SMOCZĄ MATKĄ I TYM WZGÓRZEM.

Winda zwolniła nagle i zaczęła opadać powoli na ziemię. Razem z końcem tej wyprawy światła było coraz więcej. Sala, którą teraz Eldritch miał przed oczami to była wielka sala. Nie było w niej ani zdobionych ścian, ani kolumn. Przypominała bardziej gigantyczną norę, która została dawno temu wygrzebana przez jakieś stworzenie.
To w niej, w niewielkich skupiskach leżały jaja. Trudno było ocenić ich ilość ale można było spokojnie założyć, że w gnieździe leżało ich przynajmniej 100.

Usta Eldritcha lekko się rozchyliły kiedy zobaczył ogrom gniazda i potomstwa którego przyszło mu strzec. W tej chwili poczuł przypływ obowiązku i jakby mniej żal mu było utraconych wspomnień. Gdyby je posiadał decyzja byłaby trudniejsza, a ponieważ ich nie miał miał łatwiej, bo nie wiedział co tracił.
- Osiemset lat… ciekawe ile mi zejdzie. - mruknął w zadumie.
Ktokolwiek wkroczy do gniazda będzie musiał umrzeć. Ten sekret, ta tajemnica musi zostać pochowana, a on był jej Strażnikiem. Nie wiedział jak długo będzie czekał, ale wiedział, że to dość czasu, by doszlifować swoje zdolności walki, zahartować ciało i na nowo pojąć prawidła magii… musiał to zrobić, od tego zależało to czy Gniazdo będzie bezpieczne.
- Oprowadź mnie, chcę poznać to miejsce, jego najmniejsze zakamarki… - powiedział, a o żywność i wodę się nie martwił. Przeczuwał, że energia tego miejsca, tej ziemi będzie go utrzymywać przy życiu. Tak jak w pierwsze dni jego Przebudzenia. Choć wiedział, że będzie tęsknić za towarzystwem drugiej osoby to mimo to wiedział, że nie było odwrotu. Nawet, jeśli mógłby się wydostać na zewnątrz nie mógłby tego zrobić. Za duże ryzyko… po prostu. Za duże ryzyko.

-NAJWAŻNIEJSZE JEST TYLKO JEDNO MIEJSCE, STRAŻNIKU. TAM GDZIE LEŻY OSTATNIE JAJO. NIE WIEM CZEMU, ALE SPOŚRÓD WSZYSTKICH, TO JEDNO NADAL ŻYJE. RESZTA STAŁA SIĘ KAMIENIEM.

Rzeczywiście. W centralny miejscu widniało jedno jajo o większym blasku. Jako jedyne leżało samotnie, bez towarzystwa swoich sióstr i braci. Pulsowało delikatnie żółtawą poświatą, a w środku coś się poruszało.
Reszta była stertą skamielin. Ogromnie drogich skamielin. Szuwary leżały na niewyobrażalnym bogactwie. Eldritch zdawał sobie też sprawę, że taka ilość zgromadzonej energii magicznej musiała generować nieliche anomalie.


-ROBIŁEM WIELE PRZEZ TE OSIEM WIEKÓW, BY NIKT NIE DOWIEDZIAŁ SIĘ O ICH ISTNIENIU. ALE Z CZASEM ROBIŁO SIĘ TO CORAZ TRUDNIEJSZE. PONAD 10 LAT TEMU PEWNYCH DWÓCH DAWCÓW IMION ODKRYŁO TO MIEJSCE. JEDEN Z NICH UCZYNIŁ WIELE ZŁA BY SIĘ TU DOSTAĆ. DZIŚ JEST DOBRY DZIEŃ, BYM ODSZEDŁ I BYŚ TY ZABRAŁ OSTATNIEGO SMOKA. WŁAŚNIE ROZPOCZĄŁEM CZYSZCZENIE. MIASTECZKO BYŁO MI SCHRONIENIEM PRZEZ PONAD 300 LAT. ODTWORZYŁEM KAŻDEGO, KTO ŻYŁ TU KIEDYKOLWIEK I WIĘKSZOŚĆ ICH BUDOWLI. MUSISZ JE OPUŚCIĆ I ODEJŚĆ BYLE DALEJ STĄD.

Eldritch nie był pewny, czy dobrze rozumiał.
- Mam zabrać ostatnie jajo i udać się w świat? - zapytał dla pewności niepewny czy podoła temu zadaniu.

-TUTAJ CI NIE POMOGĘ, A MIEJSCE JUŻ NIE JEST TAKIE BEZPIECZNE. JEŚLI CHCESZ TU ZOSTAĆ MUSISZ PRZYGOTOWAĆ SIĘ NA OBCYCH. OD DAWNA CHCĄ TU WEJŚĆ, STRAŻNIKU.

- Mam większe szanse na zewnątrz. - powiedział Ocaleniec kręcąc głową - Ta ilość skumulowanej energii magicznej przyciągnie kłopoty szybciej niż później, a nie pamiętam nic co mogłoby mi pomóc ochronić jajo…
- Gniazdo, powiedz mi. Czy nie muszę martwić się snem, czy jedzeniem? Czy to tylko efekty na tym terenie? - zapytał jeszcze dla klarowności.

FONT="Impact"]Twoje ciało wciąż ciepłe. Duch się dostraja. Z czasem będziesz musiał dbać o swojego nosiciela… Jego pamięć odejdzie, a ty stopniowo zaczniesz odbudowywać swoją.[/font]

- Znaczy się… że to ciało nie należy do mnie? ...a raczej już należy... - Mruknął w zadumie Eldritch - ...i będę musiał dbać o potrzeby fizyczne. To komplikuje sprawę.
- Będę potrzebował wziąć trochę kamienia na drogę… co jeszcze powinienem wiedzieć?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 10-06-2017 o 12:23.
Dhratlach jest offline  
Stary 10-06-2017, 18:46   #269
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Istniało spore prawdopodobnieństwo, że czarownik nie wiedział, że zielarz go goni. Istniało także spore prawdopodobieństo, że wiedział. Jedynym rozwiązaniem w zm ęczonej głowie Rodolpha, było wbiegnięcie za nim do domu i wbicie noża w jakiś mocno witalny punkt. Zdawało mu się, że dziwaczne otępienie, które wpływało na mieszkańców, było wynikiem jakiejś magii. Mogło to być właśnie działanie czarownika. Zielarz zatem, nie zatrzymując się, wpadł do domu za Weeblym.

Kilkoma susami pokonał sień i znalazł się tuż za gnollem na schodach na poddasze. Czarodziej zorientował się że ma ‘ogon’ i niewiele myśląc, obrócił się by uwolnić moc z kolejnego fetysza, gdy obaj stanęli w objęciach i runęli w dół, łamiąc barierkę.
Zarówno Szepczący Webly jak i Rodolphe gruchnęli z impetem na stół kuchenny zwalając kilka garów z brzękiem, po czym spadli na ziemię. Każdy z nich potoczył się w innym kierunku.

Fetysz pękł i czar się dokonał. Rodolphe poczuł to dziwne uczucie, gdy magia okalecza prawidziwą naturę rzeczy. Gdy lekko przymroczony otworzył oczy, wokół lewitowało w powietrzu kilka krzeseł i taboretów, kufer, koc i parę innych rzeczy…
Nie sądził, żeby nóż goblina nadawał się do rzucania, jak te z jego kompletu do trenowania. Stąd, niewiele myśląc, po prostu rzucił się w kierunku gnolla, żeby dokonać swój czar, polegający na wbiciu w niego kawałka żelaza.

Czarownik odtoczył się grzechocząc wszystkimi fetyszami jakie na nim wisiały, ale ostrze sięgnęło jego policzka. Wstał na równe nogi zataczając się do tyłu, i zgniótł w dłoni jakieś kolejne paskudztwo. Rodolphe poczuł ból gdy ceramiczny talerz rozbił mu się na głowie z brzękiem. Później uderzył jeszcze miedziany kufel, ale już przed lecącym kufrem, znachor zdążył się uchylić. Przedmioty, które wcześniej zawisły w powietrzu, teraz coraz szybciej wirowały po izbie, jakby je napędzał jakiś wir powietrzny. Dzbanki rozbijały się o ściany, krzesła zderzyły ze stołem.
Szepczący Webly skoczył na jeden ze stopni i zaszurał bucikami o ścianę by wspiąć się na niego. Musiał widocznie koniecznie dotrzeć na poddasze.

Zdaje się, że był to ten moment, w którym heros rzuca się w wir niebezpieczeństw, nie dbając o życie i ból, a wątek opowieści chroni go niczym pancerz. Szkoda, że to nie była opowieść, jeno życie. Ale Rodolphe nie miał lepszego pomysłu, jak tylko gnać z czarownikiem i postarać się go unieszkodliwić. Na plecach znachora roztrzaskała się jakaś część taboretu, ale ten, pomimo bólu rzucił się w kierunku karła. Nóż uderzył w puste miejsce, gdy gnoll zabrał nogę i pognał schodami na górę. Rodolphe nie czekał, aż jakaś wirująca cięższa część rozłupie mu czaszkę. Wskoczył na schody i pognał za czarownikiem.

Gdy wpadł na górę, Szepczący Webly dopadł jakiegoś dziwnego urządzenia, które stało rozpakowane z worków płóciennych na środku pomieszczenia. Wyglądało jak spora, otwarta dłoń trzymająca zdobione jabłko.


Zielarz ni cholery nie znał się na magii. Wiedział jedynie, że artefakty należy roztrzaskiwać. W przelocie dojrzał jednak, że ten wykonany jest z jakiegoś metalu. Stąd trzeba było roztrzaskać materiał bardziej podatny - Rodolphe rzucił się w stronę gnolla i dalej starał się zrobić swoje. Zranić albo zabić.

Nóż ciął gnolla po rękach, gdyż w ostatnim momencie się nimi zasłonił. Krew chlapnęła na podłogę. Nim Rodolphe zdążył zadać kolejny cios, osłabiony Webly wypuścił czar, który uderzył w całe ciało znachora i powalił go na deski.
Krew wypełniała Trottierowi usta i nos, a w głowie dźwięczało. Gnoll zachwiał się. Z rozciętego policzka i z ręki ciekła mu krew. Ubranie miał podarte i dyszał z trudnością. Wyciągnął dłoń w kierunku przeciwnika i pogroził mu palcem, a następnie odwrócił się oparł rękami o stół.

Czy to już? Głupio byłoby tak skończyć. Szkoda, że przed snem nie wypił sobie naparu z przęśli, miałby więcej siły. W ogóle miałby więcej siły, gdyby nie… W sumie nie było co rozpaczać. Kichnął, opryskując siebie i otoczenie krwią, dławiąc się przy tym. Pieprzona magia… Byłoby znacznie lepiej, gdyby jej nie było… Na co komu wiedza i umiejętności, kiedy wszystko dawało zrobić się szybciej i lepiej machając rękami? Rodolphe obserwował, jak gnoll obraca się i przygotowuje się do czegoś. Co może być tak ważne, żeby obrócić się plecami do uzbrojonego przeciwnika? W sumie… Rodolphe nie miał siły, żeby wstać. Leżał więc i obserwował…

Nie! Nie leżał i nie obserwował. Jeżeli ten mały, podły suczysyn miał skrzywdzić jego podopiecznych… Jeżeli jego praca jako lekarza miała pójść na marne… Rodolphe nie chciał tracić czasu, na dźwiganie się na kolana i pełznięcie w stronę gnolla. Ale zapewne musiał to zrobić. Tylko, czy da radę? Szarża na czworakach skończyła się przywaleniem laską w grzbiet. Gnoll nie miał jednak tyle siły by ogłuszyć znachora i Rodolphe rzucił nim na stół. Porwały się jakieś naszyjniki i grzechotki, którymi Szepczący był obwieszony, a ze stołu pospadały świeczniki, książki i kałamarze.

Czarownik wbił pazury w twarz Trottier’a raniąc go boleśnie tak, że ten aż zawył. Następnie uderzył z całej siły otwartymi dłońmi w małżowiny uszne i odepchnął nogą. Rodolphe upadł na plecy i choć piekła go bardzo rana chwycił nóż za ostrze i ostatkiem sił miotnął nim w gnolla. Ostrze zanurkowało w bicepsie czarownika, że ten aż stęknął i osunął się na ziemię. Załopotał rzęsami zdziwiony… Nawet coś próbował powiedzieć… Obaj panowie nie mieli sił już na więcej. Obaj byli srodze poranieni…

- I na co ci tak walczyć, włochaty? Aż tak dobrze ci płacą? Czy może jaką osobistą wróżdę trzymasz? - Rodolphe ciężko dyszał, delikatnie dotykając swojej twarzy, starając się ocenić, jak bardzo trwałe i poważne są jego obrażenia.

Opuszkami palców wyczuł stłuczoną kość policzkową, zapuchnięte oko i rany od pazurów gnolla na policzku. Bolały go także żebra oraz brzuch. W rozciętych ustach zbierała się krew i Rodolphe musiał splunąć. To było wiele ran tłuczonych.
Szepczący Webly podparł plecy o nogę od stołu i drżącą ręką próbował chwycić nóż który sterczał z ramienia.

- Daj spokój - jęknął zielarz. - Naprawdę masz jeszcze na to ochotę?

W międzyczasie przeszukiwał torbę w poszukiwaniu niespodzianek dla szeryfów. Wziął jeden z leków i zażył w niewielkiej ilości. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to serce powinno zabić mocniej i nieco wolniej. I dodać mu jeszcze trochę siły. W tym stanie nie było możliwości, by dokładnie dobrać dawki. Ale liczył na wzmocnienie organizmu stosowaną od lat przęślą i łut szczęścia. Jeżeli wszystko się powiedzie, da radę, temu skurczybykowi. Powinien dać radę.

I dał radę. Serce zwolniło, stało się nieco silniejsze. Wraz z siłą w mięśniach pojawił się okrutny ból, ale dodawał zielarzowi motywacji. Może i nie wszystko od niego zależało, ale spora część bezpieczeństwa mieszkańców była właśnie w jego rękach. Wstał z trudem i chwiejnym krokiem podszedł do gnolla. Wszystko toczyło się bardzo powoli, bo obaj byli wyczerpani, więc siłowali się powoli, jak mrówki w miodowej kąpieli. Raz jeden, raz drugi przejmował nóż, czy też był tego bliski. Trwali w tym klinczu przez długi (przynajmniej dla nich) czas, tracąc tę resztkę sił, którą jeszcze posiadali. A potem Rodolphe poczuł, że serce zwalnia jeszcze bardziej, zamiast przyspieszać na skutek adrenaliny, która powinna zacząć krążyć w jego żyłach. Jednak dawka była nieco zbyt duża. Albo przeciwnik zbyt silny? Pomimo tego, że zrobił co mógł, i tak zawiódł. Wraz z uciekającą świadomością, uciekała jego bohaterskość. Uciekał jego specyficzny honor lekarza.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 10-06-2017, 21:33   #270
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch i Smęcące Wzgórze - cz. 2

- NIE WIEM, CZEMU TO WYKLUCIE SIĘ TAK OPÓŹNIA. CZEKAM JUŻ DŁUGO, A TEN SMOCZY SYN OD KILKUSET LAT NIE ROZBIJA SKORUPY. JEGO BRACIA PRZEZ TEN CZAS GAŚLI, A ON WCIĄŻ TAM JEST. NIE WIEM CZEMU TAK SIĘ OPIERA PRZED WYJŚCIEM, ANI DLACZEGO TYLKO ON PRZEŻYŁ.

Eldritch uklęknął przy jaju kładąc na nim dłoń mówiąc cicho.
- Czekałeś długo, ale czas nagli. To miejsce już nie jest bezpieczne… - westchnął cicho - ...więc poczekaj jeszcze chwilę do momentu, aż się stąd oddalimy, dobrze?

W ledwo widocznym wnętrzu jaja coś się poruszyło. Niewielki ogon osunął się po ściance. Mały smok prawdopodobnie pierwszy raz słyszał ludzki głos.
CZAS NA WAS. WŁAŚNIE ROZPOCZYNAM CZYSZCZENIE...

Ocaleniec dobył rapieru i uderzył głowicą w czubek skamieniałego jaja, a to nadpękło i skruszyło się. Wziął parę większych łupin i schował do kieszeni. Następnie zdjął płaszcz i ostrożnie owinął nim jajo po czym wziął je w ramiona. Niezauważenie klucz do piwnicy wysunął się z kieszeni płaszcza i upadł cicho na ziemię.
- Powodzenia. - powiedział po Gniazda i ruszył w stronę wyjścia. Musiał się stąd oddalić. Ja najdalej i upewnić się, że nikt go nie zobaczy. Od tego zależało bezpieczeństwo smoka.

Gdzieś w dali ziemia lekko zadrżała, a z sufitu poleciało trochę pyłu. Jakieś wrota rozsunęły się odsłaniając ciasne przejście w kolejny mroczny korytarz.
TĘDY BĘDZIE SZYBCIEJ... - Powiedziało Gniazdo.

Mężczyzna ruszył więc w nowe nieznane korytarze. Czas się kurczył, a to oznaczało, że musi się pośpieszyć. Szedł równym, pewnym, miarowym krokiem. Oczy dostrajały się do nowej ciemności. Ostatni smok… a on był jego Strażnikiem. Zabawne jak jego proste pozbawione pamięci życie się skomplikowało, ale nie narzekał. Miał teraz cel i miał zamiar go dopełnić.

Korytarz był tak ciemny, że nawet oczy Ocaleńca nic by nie widziały, gdyby nie smocze światło. Ściany wyglądały na stare i podobne do tych, którymi szedł prawie od gospody. Wilgoć była wszechobecna. Podłoga wyglądała na zalaną i błotnistą, a z sufitu po pewnym czasie kapała woda.
Eldritch dotarł w końcu do rozwidlenia. Główny tunel biegł cały czas prosto. Boczna odnoga zaś pięła się lekko w górę.

Głos już go nie prowadził, więc Strażnik założył, że boczna odnoga musi prowadzić na zewnątrz. Skierował więc tam swoje kroki.
- Już niedługo… - wyszeptał do smoka - ...niedługo udamy się daleko stąd i będziesz bezpieczny.

* * *

Rechotka szumnie podążała cały czas na przód nie bacząc na to co dzieje się w mieście. Tak samo żaba, która teraz połknęła zaspaną muchę. W dali unosił się dym płonącego “Kocura”, słychać było krzyki zarówno zwierząt jak i ludzi. Mgła nadal gęstniała i widocznośc była coraz mniejsza...
Klapa uniosła się gwałtownie rwąc poszycie i zrzucając kilka kilogramów piachu i kamieni. Ocaleniec wysunął na wierzch, poparł się i wyszedł bezpiecznie z jajem na zewnątrz.

Eldritch stał kilka sekund patrząc na Szuwary i uśmiechnął się słabo.
- Wygląda na to, że dobrze się bawią… - powiedział cicho - ...ale nie mamy czasu podziwiać widoki. Chodź malutki. Pora iść.
Po tych słowach ruszył przed siebie, z dala od miasteczka.

Eldritch oddalał się. Z każdym krokiem coraz dalej od Szuwar, a głowę miał pełną myśli. Myślał o wszystkich których poznał w tym miejscu i o tym czego dowiedział się tak niedawno. Prawdopodobnie, jeśli nie na pewno, wszyscy mieszkańcy miasteczka byli wzorami to jedyni żywi to był on, Sophie, Theseus i Chloe. Uśmiechnął się słabo do siebie. Sophie lubiła tajemnice i nie była nadto gadatliwa, więc nie czuł wobec niej większego przywiązania. Ot, nić jeszcze się nie wytworzyła. Cicerone z kolei był naiwnym idealistą z tego co udało mu się zauważyć, ale świat był pełen szarości, a ideały… one, cóż, powiedzmy, że nie były życiowe. Chloe z kolei… to była miła młoda dama i byłaby z niej dobra Strażniczka. Bystra, o smykałce do noża… ale czy mógł jej zaufać w sprawie smoka? Nie mógł ryzykować. Zresztą, jeśli ten zielony owad przekazał wiadomość to powinna być bezpieczna i zauważyć znaki nadchodzącej Czystki i uciec z tego miejsca. Miał na to nadzieję. Szkoda by była gdyby umarła…

Z takimi myślami, krótkotrwałymi jednak, odchodził w dal nie oglądając się. Przeszłość to była przeszłość. Musiał zatroszczyć się o smoka, a jeśli kiedyś jeszcze spotka Chloe… to jej wytłumaczy i przeprosi.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=EXjJvexdk[/media]
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172