Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie.


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2022, 22:13   #1
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
[DEG] Ogród Czarnego Lwa [18+]



OGRÓD CZARNEGO LWA



22 sierpnia 2595, szlak z Pradesu do Perpignanu

Żar lał się z bezchmurnego nieba rozpalając skąpe w wilgoć powietrze i opadając falą miraży ku porośniętej niską trawą ziemi i akacjowym zagajnikom.

Ciągnięte przez znużone apatyczne muły, czterokołowe drewniane wózki podskakiwały na kamienistym szlaku. Okute metalem ośki skrzypiały mieszając się z prychaniem zwierząt i ściszonym pomrukiem ludzkich głosów. Cztery dni podróży pod skwarnym niebem pirenejskiego pogórza wystarczyły, aby większość zmierzających na niziny podróżnych straciła ochotę do jałowych rozmów. Kilkunastu górników z Pradesu najzwyczajniej w świecie spało na wozach roztaczając wokół siebie nieznośny odór taniego alkoholu, zestarzałego potu i niepranych od wielu dni ubrań. Zmarszczki na ich twarzach wyglądały niczym czarne blizny, tak szczelnie wypełnione były skalnym pyłem i brudem; zaś przepocone włosy skołtunione były w kędziory nie dające żadnych szans na ich rozczesanie nawet po porządnym namoczeniu.

Nawykli do przykrego odoru pasażerów wozacy tkwili w kozłach wozów z beznamiętnym obliczami, wodząc wzrokiem po obu stronach kamienistego szlaku i żując kupowany w Perpignanie na garście tunezyjski tytoń. Podobnie jak większość wiezionych przez siebie górników, należeli do ludu Bordenoir i na pogórzu w okolicy Psiego Zęba czuli się jak u siebie w domu, więc przez większość czasu wydawali się drzemać z lejcami w rękach i kapeluszami naciągniętymi na czoła.

Wiozącą górników kolumnę otwierał większy furgon, zarezerwowany dla niecodziennych pasażerów. To w jego pobliżu trzymali się jeźdźcy należący do eskorty jedynej kobiety w karawanie: pięciu ciemnowłosych młodzieńców o pełnych temperamentu charakterach, ubranych w brązowo-czerwone stroje Mieczy Jehammeda i obnoszących się buńczucznie ze swoimi pięknie wykutymi sejmitarami, za które zapłacili ich ojcowie. Wszyscy należeli do pokolenia, które urodziło się i wychowało w Perpignanie w majętnych rodzinach emigrantów, ale rozmawiali pomiędzy sobą w melodyjnej catali, mowie iberyjskich ojców i dziadów, na język Franków przechodząc rzadko i z ostentacyjną niechęcią. Obserwując ich łatwo było odnieść wrażenia, że są gotową do zabawy sforą zuchwałych szczeniąt, dzielącą czas pomiędzy płatanie sobie nawzajem figli oraz wypatrywanie pierwszej lepszej okazji do wykazania się przed sobą nawzajem krzepą i męstwem.

Towarzyszący im mentor, milkliwy mąż o imieniu Ruiz, trzymał się w tyle grupy pozwalając piątce młodzieńców na śpiewanie frywolnych piosenek, przesycone testosteronem przechwałki i strojenie niewybrednych żartów z podpitych górników. Jadąc na małym kosmatym koniku nawykłym do górskich wertepów, starszy Miecz przesuwał palcami po węzłach białego modlitewnego sznura, ale jego osadzone w pomarszczonej smagłej twarzy oczy przez cały czas obserwowały okoliczne wzgórza. Kontrast między Ruizem i jego podopiecznymi nie mógł być większy przywodząc na myśl gromadkę niesfornych szczeniąt oddających się swawolom pod okiem starego, lecz wciąż groźnego brytana.

- Dojeżdżamy do Uskoku Alderasa - odezwał się woźnica pierwszego furgonu prostując się w koźle i kładąc lewą rękę na uchwycie hamulca. A potem zatrzymał zaprzęg całkowicie, przekręcając głowę w lewo i spoglądając z wysokości skalistego wzniesienia na widoczną już w całej okazałości nizinę.

Bryły białego wapienia i popękanego piaskowca nie ograniczały już podróżnym pola widzenia na panoramę wschodu i południa. Porośnięty z rzadka kępami akacji i drzew oliwnych teren biegł aż po horyzont, monotonny w swoich odcieniach zieleni i brązu, upstrzony tu i ówdzie łagodnymi pagórkami. Wytężając dobrze wzrok podróżni o bystrych oczach mogliby dostrzec na południowym widnokręgu pasek ciemnego lazuru, zbyt jeszcze odległy, aby można było zobaczyć odbijające się od morskiej wody refleksy słonecznego światła.

Lecz nikt z podróżnych nie spoglądał na południe. Spojrzenia wszystkich skupiały się na wschodzie, na bezkształtnych plamach czerni i szarości wykwitających w kilku miejscach ponad widnokrąg. Łagodny wiatr niósł je wzdłuż horyzontu tworząc na pogodnym niebie monumentalną ciemną zasłonę, która z odległości kilkudziesięciu kilometrów nie budziła w wrażenia zgrozy - a bynajmniej nie w ludziach, którzy dotąd nie mieli jeszcze sposobności znaleźć się na Route de la Resistance.

Siedzący na pierwszym wozie ogromny czarnoskóry mężczyzna w uniformie sierżanta Rezysty spoglądał na odległe pióropusze dymu z wyrazem zasępienia na twarzy, licząc coś w głowie i pomagając sobie przy tym palcami.

- Trzy albo cztery roje - powiedział z wyraźnym tulońskim akcentem przerywając wiszącą nad konwojem ciężką ciszę - Najpewniej bez kontroli Wynaturzonego, skoro palą się zapory tylko w dwóch miejscach.

- Obyście mieli rację, panie oficerze - młody Bordenoir pełniący w tej podróży rolę przewodnika pokiwał sceptycznie głową - Podobno miesiąc temu pod Villefranche roje były tak gęste, że zabrakło opału na środkowym odcinku. Owady przedostały się na drugą stronę i tylko dzięki grupie czerwonokrzyżowców udało się je wytruć.

- A skąd wiesz, co dzieje się pod Villefranche, chłopcze? - zapytał sierżant Mathieu Renton spoglądając powątpiewająco w stronę przewodnika, który przez całą podróż do Pradesu i z powrotem wydawał się niewyczerpalnym źródłem informacji na każdy bez mała temat.

- Dwa tygodnie później była w mieście grupa Rezysty na przepustce - odparł pewnym siebie tonem Jehan Baudelaire - To oni opowiadali, co się tam stało. Podobno w powietrzu było tak czarno od os i pszczół, że ktoś na oślep wystrzelił z miotacza ognia i podpalił całą drużynę kopaczy. Ci z Rezysty tam wtedy byli. Trzy dni jechali do Perpignanu, a jak przyjechali, to dalej czuć od nich było smród spalonego trupa!

- Szokujący brak dbałości o higienę - po prawej stronie wozu rozległ się młody kobiecy głos o dźwięcznym brzmieniu, przez całą podróż fascynujący swoim pięknym altem większość uczestników podróży.

Siedząca w siodle czarnego konia Anja Irandula Ksandia Durmont, pierworodna córka szlachetnego rodu Durmontów z Montpellier, strzepnęła z rękawa szytego na miarę czerwonego płaszcza wyimaginowany pyłek podkreślając tym gestem swoją dezaprobatę dla opowieści Jehana Baudelaire. Wyniosłe oblicze młodej kobiety zastygło w grymasie uniwersalnej odrazy po pierwszym dniu wyprawy do Pradesu i takie już pozostało, bo warunki kilkudniowej podróży pozostawiały arystokratkę wiele do życzenia, a położona na zboczach Pirenejów górnicza sadyba w niczym nie przypominała jej rodzinnego miasta.

Lecz chociaż piękna szlachcianka umiejętnie grała rolę dystyngowanej damy, obserwujący ją z dużą dozą fascynacji jasnowłosy Yago wiedział swoje. Pochodzący z dalekiego wschodu wędrowiec mógłby przysiąc na niesławne imię Kruczej Matki Pollenu, że pani Durmont była głęboko poruszona widokiem dymu bijącego w niebo daleko w głębi frankańskiej niziny. I chociaż starała się tego nie okazywać, najpewniej wiedziała doskonale, co oznaczało spotkanie z rojem owadów zniewolonych mocą Pleśni. Montpellier od pokoleń stawiało opór feromantom i chociaż Yago Swarny z klanu Volków dopiero od roku wędrował pomiędzy Perpignanem i Tulonem, zdążył wysłuchać w nadmorskich tawernach bezliku heroicznych opowieści o bojach Sanglierów. Obrońcy Rubinu, spadkobiercy Starej Franki i budowniczy monarchii absolutnej od ujścia Rhone aż po Bretanię - tak, piękna i nieznośna w swej aroganckiej pozie Anja Irandula Ksandia Durmont doskonale wpasowywała się we wszystkie te opowieści.

Z trudem radzący sobie z miejscowym językiem polleński barbarzyńca o szerokich barach, zarysowanych pod skórą bicepsach i krótkich płowych włosach niewiele uwagi przykładał do wychwalanych pod niebiosa przymiotów charakteru Sanglierów, w zamian dosłownie pożerając wzrokiem długie nogi, wąską talię, kształtne piersi i pośladki damy - lecz zdrowy rozsądek i obecność eskorty trzymały na wodzy jego oczywistą żądzę zalotów. Zarówno buńczuczni jehammedańscy jeźdźcy jak i inni liczący się statusem mężczyźni w konwoju nie zawahaliby się przyjść z odsieczą damie, którą sami zapewne z miejsca odarli by z odzienia na jedno przyzwalające skinienie pięknie wykrojonych brwi.

- Jak mniemam, jesteśmy dość daleko, aby nic nie mogło nam zagrozić - wysoki Afrykanin o hebanowej barwie skóry i odzieniu majętnego neolibijskiego notabla wyprostował się w siodle własnego wierzchowca i przyłożywszy dłoń do czoła zlustrował bacznym spojrzeniem odległy horyzont - Jeśli tak, proponuję nie marnować czasu na zbędne postoje. Naglą mnie ważne terminy w Perpignanie.

- Nie sposób się nie zgodzić z panem Wanadu - oznajmiła nieco cieplejszym tonem Sanglierka - Marzę o gorącej kąpieli.

Nie spuszczając wzroku ze ściskających konia nóg szlachcianki, płowowłosy Yago uśmiechnął się w odpowiedzi do własnych myśli, potem zaś zerknął z ukosa w stronę Neolibijczyka. Milkliwy Afrykanin nie uczynił w trakcie wspólnej podróży niczego, co wojowniczy z natury Pollenin mógłby uznać za wyzwanie, ale klanyta obserwował go z podejrzliwą niechęcią.

Po części spowodowane to było widokiem drogiego samopału wożonego przez Wanadu w pokrowcu przy siodle, nie mającego wiele wspólnego z kulomiotami produkowanymi przez frankańskich rusznikarzy, kojarzącego się zaś w zamian z doskonałą bronią przywożoną z Afryki przez siejących w Europie postrach harapów. Ktokolwiek mógł pozwolić sobie na taki karabin - wykonany z czarnego metalu i pełen dźwigni, drążków oraz szkieł powiększających - ten musiał też umieć się nim posługiwać, a zatem był wprawnym strzelcem.

Kuoro Wanadu nie ukrywał, że w Pireneje sprowadziła go perspektywa polowań; po to też wynajął w Perpignanie przewodnika znającego pogórze na tyle, by móc doprowadzić czarnoskórego podróżnika w okolice terytoriów iberyjskich koziorożców i dać mu okazję do wstępnego rzucenia okiem na łowiska.

Lecz niechęć Yago do afrykańskiego podróżnika tylko w pewnej części wiązała się z jego bronią - w dużym zaś stopniu z zainteresowaniem, jakie przejawiała w stosunku do Neolibijczyka szlachcianka z Montpellier. Oprócz niej samej, Kuoro Wanadu sprawiał wrażenie najbardziej majętnego i wpływowego człowieka w karawanie, toteż pomimo oczywistych różnic rasowych Afrykanin był niejako z definicji osobą najbardziej predysponowaną do dotrzymywania pani Durmont towarzystwa.

Zatrudniony do rozładunku wozów w Pradesie Yago Swarny zdecydowanie wolałby, aby bladoskóra piękność zainteresowała się jego osobą, a nie powściągliwym w konwersacjach Neolibijczykiem.

- Jedziemy dalej! - wzdłuż karawany poniosły się okrzyki furmanów, dołączyły do nich dźwięki trzaskających sucho batów - Jedziemy!

Szanowni, z ogromną przyjemnością otwieram sesję Degenesis. Niektórym z Was powyższy wpis jest już znany z PW, ale zmieniło się w nim parę sugerowanych przez graczy detali oraz dopisałem jeszcze krótką końcówkę.

Kolejka została rozpoczęta, w jej ramach poproszę wszystkich graczy o przygotowanie postów prezentujących ich bohaterów, ich wrażenia z podróży do Pradesu, opinie na temat współtowarzyszy (również NPC) oraz ewentualne emocje wywołane widokiem płonących zapór daleko na wschodnim horyzoncie. Czas na odpisy do niedzieli 7.08.22.

Powodzenia w grze!

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!

Ostatnio edytowane przez Ketharian : 03-08-2022 o 14:39.
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172