| [18+FR D&D 5ed - sandbox] Miasto Koszmaru MIASTO KOSZMARU Cytadela......najmroczniejsze miejsce w całej dolinie, przepełnione było szumowinami wszelkiej maści. Jęki bólu z udręczonych ciał, wszechobecny smród i przenikliwe zimno obecne w tym ciemnym przedsionku piekła mogło złamać wielu, i wielu się łamało. Nieruchome ciała codziennie wynoszone były do ogromnego dołu na środku cytadeli, by tam niknąć w głębinach świata niczym w trzewiach ogromnego, żarłocznego potwora.
Niektórzy mogliby przysiąc, że wciąż słyszą jęki ofiar wrzuconych do ogromnej rozpadliny, zaś nocą nawiedzały ich szepty umarłych. Lub żywych....nie mogliby tego orzec w swych wykoślawionych okrucieństwem umysłach. Bat strażników przynosił ból, a jednocześnie sadystyczną ulgę. Pozwalał oderwać się od szaleństwa mroku i samotności. Dla wielu był kojącym końcem ich podłego żywota, a jeszcze innych hartował zimnym ogniem nienawiści.
Byli tu najróżniejsi. Ludzie, nieludzie, mieszańce......przez Cytadelę przewijał się niemal cały inteligentniejszy bestiariusz północnego Faerunu. Byli tu przedstawiciele każdej z klas społecznych – biedacy zmieszani w jednych celach z mędrcami, kapłanami i szlachtą. Chłodne kajdany i bat strażników nie rozróżniał koloru krwi, ani urodzenia. Nie rozróżniano tu też winy, ponieważ w Cytadeli osadzano skazańców którzy popełnili jedną zbrodnię – przeciwstawili się władzy D`himis. Istniała zaś tylko jedna kara. Śmierć na Arenie.
Każdego cechowano jak bydło i osadzano w ciasnych celach, by czekał na powolny koniec, w ten czy inny sposób.
Okrągły budynek pośrodku rynku codziennie wchłaniał nowych skazańców. Codziennie wyjmowano po jednym nieszczęśniku z Cytadeli, uzbrajano i wypychano na przesiąknięty krwią piach areny. Podobno wygrany mógł odejść wolno. Nikt nie mógł potwierdzić tego na pewno, po od setek lat nieodmiennie wygrywała arena. Ofiar nigdy zaś nie brakło – karawany z niewolnikami wszelkiej maści odwiedzały Blackmoor, dostarczając świeżej krwii.
Anbar i Oskar, członkowie klanu Breakadder mieli pecha. Zamiast upragnionych skarbów, stracili towarzysza i dali się złapać. Dumny wojownik klanu wciąż wstydził się swojej porażki, a czarodziej obwiniał się za swoją niemoc. Obaj daliby wiele by ponownie spróbować swojej szansy i być może zakosztować zemsty. Cierpliwie czekali na swoją szansę. Oskar, znajdując w kącie szczątki jakichś zapisków wytężał wzrok, próbując zgłębić ich znaczenie, zafascynowany znaleziskiem i możliwością zabicia czasu i zajęcia myśli.
Tupik siedział zrezygnowany, myśląc o swoim gnomim towarzyszu. Przez przypadek w celi spotkał kolejnego gnoma – i być może los miał okazać się okrutniejszy niż zazwyczaj, a może było to jednak szczęście....nowo poznany gnom okazał się być bratem Gilga.Ten miał smutną opowieść do opowiedzenia, a jeszcze smutniejszą do wysłuchania. Blackmoor wchłaniało więc powoli całe klany i rodziny. Pół-ork Thalgor napinał co jakiś czas grube muskuły, próbując daremnie zerwać metalowe kajdany. Z całej grupy więźniów, on jeden radził soboe najgorzej – ściany i ciasnota podziemia przytłaczały przywykłego do otwartych przestrzeni wojownika.
Myśli Jusron przyspieszały z każdym dniem, ale tak jak Thalgor, jej bezsiła skutkowała jedynie bardziej natarczywym dzwonieniem łańcuchów.
Rathan siedział bez ruchu, i czasem jego towarzysze zadawali sobie pytanie, czy człowiek jeszcze żyje. Okazjonalne westchnięcia świadczyły o głębokiej zadumie łowcy, przy okazji uspokajając pozostałych więźniów. Zelda siedziała zaś obrażona na cały świat. Obwiniała siebie, wieśniaczkę Leę, która bez jej zgody wywołała całą drakę, oraz suki D`himis które osadziły ją z tymi prostakami. Siedząc wyniośle na kawałku zgniłej słomy planowała zemstę. Podejrzliwie patrzyła też na inną kobietę, siedzącą na przeciwko niej. Niewątpliwie również szlachetnie urodzonej, a jednak trudniącej się pospolitą grą niczym karczemny grajek.
Dźwięk otwieranej celi obudził więźniów z głębokiego snu. Drżąc z zimna prawie nie wiedzieli, co się dzieje, jednak głuche plaśnięcie ciała o podłogę i szczęk zamykanych kajdan podpowiedziały, że oto do Cytadeli trafiła nowa ofiara. Siedzący w celi mieli szczęście. Trafili do jednej z trzech dużych, grupowych cel w których przykuwano więcej niż dwóch skazańców. Duża, na kilkanaście stóp szeroka, z wygodną metalową latryną ciągnącą się przez środek i zgniłym sianem pod ścianami była niemalże luksusem, w porównaniu do pojedynczych, ciasnych cel znajdujących się na wyższych kondygnacjach. Posiadanie towarzystwa sprzyjało zaś zachowaniu normalności, czego nie dało się powiedzieć o niektórych wyciąganych z cel, bełkoczących nieszczęśnikach.
Nowo przybyły nie chciał jednak czekać na taki los. Kiedy tylko stukot kroków strażników ucichł w oddali, więźniowie usłyszeli metaliczny szmer wydobywający się z okolic kajdan desperata.
W ciemnościach błysnął czarny, metaliczny przedmiot a świecące się w ciemności, rozgorączkowane oczy świadczyły o ogromnej desperacji człowieka..... |