Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2014, 20:15   #1
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[L5K] Pieśń Fortun.

Swego dziada, Jitsuyoteki Kōtoku-sama, daimyo swej rodziny, kojarzyła tylko z obrzeży swego życia. Choć był jej panem, miała tylko kilka wspomnień, w którym dziad cokolwiek mówił. Pierwsze, dawniejsze, było strasznie stare: mogła mieć wtedy sześć czy siedem lat.

Bawiła się z siostrą, Sakurą, w chowanego. Z początku wszystko szło dobrze, lecz później mała Komiko – gdy ich starą niańkę zmorzyła senność – spróbowała ukryć się w pokojach gościnnych. Zdawało się to dobrym pomysłem: pokoje gości od dziedzińca dzieliło tylko kilka shoji. Tyle, że nigdy wcześniej nie była w tej części zamku i gdzieś zbłądziła.

Między jednym zakrętem a drugim zdała sobie sprawę, że nie umie wyjść. Najpierw ją to przerażało i chciała krzyczeć, ale poskromiła to. W końcu była – miała być – samurajem... a poza tym, krzycząc, pozwoliłaby siostrze wygrać. Kluczyła pustym, wąskim korytarzem. Strażników albo nie było, albo ją przepuścili. Wreszcie, gdy dziewczynce wydawało się, że zupełnie zgubiła drogę, zobaczyła dwie małe szczeliny w drewnianej ścianie. Kiedy przystawiła do nich oczy, po drugiej stronie zobaczyła małą komnatę, a w niej swego dziada.

Choć chciała porzucić ciemny, wąski korytarz, to czuła, że nie może po prostu wyjść z ukrycia i zawołać do pana Jitsuyoteki, bo przecież Ojīsan-sama mógłby (nie! - musiałby!) się rozgniewać. Jednocześnie bała się odchodzić dalej krętymi korytarzami: mogła się jeszcze bardziej zgubić, a słyszała, że bushi jej rodziny czasami znajdywali wśród krętych korytarzy zasuszone zwłoki nieszczęsnych włamywaczy. Postanowiła więc zostać tam, pod komnatą, i czekać, aż zjawi się w niej ktoś inny.

Zrazu niewiele się działo. Ale później zauważyła u progu komnaty kogoś, kogo się nie spodziwała. Asano! - jej przyjaciel z najmłodszych lat, którego wysłano w naukę do Kakitów, u rodziny jego matki. Teraz wrócił z Akademii Kakita: i najwyraźniej pan Kōtoku wezwał go na rozmowę. Gdy rozsunął drzwi i wszedł do środka, od razu uczynił głęboki pokłon. Daimyo odwzajemnił ukłon krótkim skinięciem i przyzwolił, aby spoczął.

Zaczęło się niewinnie. Starzec pochylił się trochę, spojrzał w jego twarz. Powoli przesuwał wzrok, Skrzywił się, patrząc w jego oczy. Młody bushi miał przeczucie, że próbuje go ocenić.

- Co jest sednem Drogi? - znienackazadał pytanie pan Jitsuyoteki.
- Poświęcenie... - zaczął niepewnie. - Żeby inni mogli...
- Iye – daimyo przerwał. Mocno, rozkazująco jak trzask wachlarza, którym czasami podkreślał swoje słowa – Fortuny, Kakitę przysłali... - zamarudził, spoglądając wściekle na młodszego samuraja.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Ciągnęło się to dość długo. Jego pan odezwał się już po tym, jak Asano zaczął się zastanawiać, czy aby milczenie nie oznacza przyzwolenie na zabranie głosu.

- Nie jesteś Synem Niebios. Nie jesteś Bayushi-kami. Nie jesteś Czempionem – odliczał powoli, sucho. Pewnie takim samym tonem nakazywał tego ranka naprawy zamkowego dachu. - Cokolwiek poświęcasz, należy do daimyo. I przodków. Dla ciebie to giri. Giri – powtórzył głośniej, jakby bushi mógł niedosłyszeć. – A jeśli usłyszę, że poświęcasz giri, to ja poświęcę jednego ze swych shugenja. Czy. To. Rozumiesz?

Młody bushi gorączkowo przytaknął, więc Kōtoku kontynuował.

- Pamiętaj, zawsze pamiętaj, że jesteś bushi. Nie mów, że robisz coś, bo „ktoś musi”. Innych nie przekonasz. A jeśli przed własnym Klanem potrzeba powodu, nie ma miejsca na lojalność. I nie mów, że rozumiesz rolę Klanów. Nie twoja rzecz rozumieć. - Złagodził ton. Odłożył wachlarz, rozluźnił trochę seizę. - Zostaw to świętym mężom... - Urwał na chwilę. - Fortuny, idź już. Czuję się, jakbym na jakieś ukiyo-e Żurawi krzyczał.

Asano tylko na to czekał. Wymamrotał pierwszą formułkę, jaka przyszła mu do głowy, skłonił się, rakiem wyszedł z pokoju i pogonił ku palankinowi co sił w nogach. Komiko mu zazdrościła: skulona po drugiej stronie ściany, nie odważyła się wyjść i narazić na gniew surowego, sędziwego bushi. Godziny mijały, a mała sala – jak na złość – nie chciała się opróżnić. Wreszcie, wbrew całej swojej woli, zasnęła.

Obudziła się już na własnym futonie. Później dowiedziała się, że służący znaleźli ją śpiącą i zanieśli do domu. Spodziewała się, że przyjdzie milkliwy pan Katō, karō jego dziadka, i ją zabierze do daimyo, albo że chichi-ue ją surowo zgani, ale nic takiego się nie stało. I właśnie to – poczucie, że ją testują – martwiło ją najbardziej.

Nigdy więcej nie bawiła się już w chowanego, chyba że daleko poza Shiro no Jitsuyoteki.

***

1. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, Shiro no Jitsuyoteki.

Drugi raz ujrzała komnatę daimyo dopiero kilkanaście lat później. Wtedy nie była już Komiko, tylko Sumiro. Była shugenja. Była pełnoprawną Shosuro. I była Szmaragdową Namiestniczką.

Komnata była tak mała i tak ascetyczna, jak ją zapamiętała. Kilka tatami, stojak na daisho, a pod ścianą stary, ceremonialny pancerz pod, służący za ołtarzyk przodka. Jeśli się nie myliła, to przez szpary w hełmie lata temu obserwowała rozmowę dziada i przyjaciela.

Nic się nie zmieniło, oprócz samego pana Kōtoku. Lata nie obeszły się z nim łaskawie: był znacznie drobniejszy niż przed laty, a całą twarz pokrywała mu gęsta sieć zmarszczek. Słyszała też, że był już przygłuchy. Jednak lata nie stępiły ostrości jego rysów, siedział tak samo sztywno jak zawsze i chyba ani myślał hołdować zwyczajom i odejść do klasztoru.

Jitsuyoteki Sumiro weszła do komnaty daimyo powoli i z godnością, poruszając się - mimo młodego wieku - naturalnie dostojnie, a powaga aż bije z każdego skrawka jej ciała. Pilnie wezwana przez swego daimyo nie pozwala sobie na utratę godności i choć krztyny panowania nad sobą. Prędko odpowiada na wezwanie zjawiając się u swego dziada.

Sumiro nie uchodzi żaden szczegół z wyglądu daimyo jednakże jej twarz jak zwykle ani drgnie. Zgięła się w eleganckim pełnym szacunku ukłonie, dokładnie takim jaki należy w tej sytuacji oddać.

Krótkim, oszczędnym gestem kazał jej się podnieść. Równie krótko skinął jej głową. To znała. Ale potem.

- Czy jadłaś już dziś ryż? - spytał z jakąś niezwyczajną troskliwością. W kącikach ust tlił się łagodny ciepły uśmiech... i tylko wąskie oczy pana Jitsuyoteki pozostały niewzruszone.

-Nie, Kotoku-sama - odpowiedziała Sumiro i ledwo zauważalnie się uśmiecha przyglądając się swemu dziadowi. Była bardzo piękna urodą, oraz dojrzałą i świadomą nad swój wiek. Jednakże przypomina sobą bardziej marmurowy posąg niźli żywą czującą kobietę.

Pan Kotoku trzasnął ostro gunsenem i szczeknął w stronę shoji:

- Przynieście ryż!

Kilka sekund później shoji rozwarło się, a do pokoju weszła służąca. Skłoniła się obojgu samurajów, postawiła przed panią Jitsuyoteki miskę ryżu, skłoniła się znowu, rakiem wyszła z pokoju i zasunęła ścianę.

- Jedz, dziecko – polecił Sumiro ojciec jej ojca. - Pewnych nowin - niech Ekibyogami strzeże - nie należy przyjmować z pustym brzuchem.

Było coś wilczego w stroskanym uśmiechu, zimnych oczach oraz tym, że od początku rozmowy nawet przez chwilę nie spuścił jej z wzroku.

Sumiro nie wyrzekła ani słowa z szacunkiem przyjmując postanowienia swojego daimyo. W ciszy i spokoju zaczęła spożywać przyniesiony jej ryż nie uraniając ani ziarenka z powrotem do miseczki. Mimo to dało się wyczuć, że całkowicie skupiła uwagę na daimyo cierpliwie czekając aż ten zacznie mówić.

Daimyo ścisnął wargi. Gęsta sieć zmarszczek w kącikach ust się pogłębiła. Ale przez chwilę pozwolił jej jeść. Dopóki nie nachylił się trochę z seizy...

- Sumiro-chan – Mówił, jakby byli blisko, ale nagle zabrzmiało to oschle i formalnie. - Kasumi zniknęła. – Podbródek nawet mu nie drgnął. Mówił sucho, jakby to dotyczyło >kogoś obcego<. - Makoto-hime poroniła i zasłabła w połogu. Wiesz, co to znaczy?

Wiedziała. Ale i tak spadło na nią to jak grom: jej siostra zniknęła?, jej mała kuzynka zasłabła?

Przełknęła ślinę, skinęła głową.

- Poślubisz Jednorożca – W tej jednej chwili Kotoku wyprostował się i gładko wszedł w ten szczekliwy ton, którym wydawał rozkazy. - Wydasz na świat dziedzica rodziny. I, jeśli Fortuny pomogą, znajdziesz Kasumi.

Sumiro nieznacznie pobladła, a może raczej jej twarz nabrała dziwnego szarego koloru, bo blada była i tak od urodzenia.

- Oczywiście Kotoku-sama. Spełnię twą wolę. - Odparła gładko. - Czy mogę dowiedzieć się czegoś więcej o tym - Jitsuyoteki trzasnął wachlarzem, próbując jej przerwać, ale Sumiro mówiła dalej. - Jednorożcu?

Ściągnął wargi lekko, ale – dla Sumiro – zauważalnie bardziej niż wcześniej. Był zły.

- Jednorożcu? Jednorożcu? - obrócił słowa w ustach. Zabrzmiało to równie oschle jak trzask jego wachlarza. - Krew z twej krwi, ciało z twego ciała, może umrzeć, a ty... - Gdy brał głęboki wdech, oczy nabiegły mu krwią. Sumiro poznała, że to ostatni moment, aby coś zrobić, zanim daimyo uniesie się i nabierze retorycznego impetu.

Jakaś iskierka spontaniczności i przekory w niej chciała, by daimyo się uniósł. Odbierał jej wszak wolność. Wolność! Pracowała latami, by hojnie ją nagrodzono wymarzoną od dzieciństwa posadą będącą jednocześnie jej powołaniem. A daimyo…. daimyo…

Skłoniła pokornie głowę na znak poddania opanowawszy się.

- Wyżej stawiasz płoche szczęście i obcego nad rodzinę i krewnych. Myślisz, że ci wolno. - Nabrał tchu jeszcze raz. – Bo wolno. Wolno cesarskim namiestnikom. - Spojrzał na nią, ale już zupełnie razem zupełnie inaczej: jakby w pokłonie rozciągnięta była zupełnie obca osoba, a nie jego własna wnuczka. - Jeśli chcesz być tylko Szmaragdową, czyń tak – Wycedził, już zimno i powoli. - Ale nie będzie tak czynił żaden Jitsuyoteki. - Pozwolił, żeby zawoalowana groźba zawisła w powietrzu.

Sumiro nabrała powietrza i wypaliła zaskoczona własną śmiałością:

- Czyż Jitsuyoteki. to tchórze, by po dwóch nieszczęśliwych zdarzeniach bratać się z Jednorożcami? Czyż nie potrafimy sobie poradzić z własnymi problemami, tylko musimy przyjmować do naszego rodu obcych? Zrobię jak sobie życzysz Kotoku-sama. Jednakże sądziłam, że nasz ród jest silniejszy. Widać dzieje się gorzej niż myślałam. Tak źle, że nawet odwołujesz się do pomocy Szmaragdowej Namiestniczki. Kotoku-sama jak wiesz mogę pomóc rodowi jedynie na tyle na ile pozwolą mi obowiązki.

Pochylił się lekko ku niej, knykcie zacisnął na wachlarzu, zmrużył lekko oczy... ale, o dziwo, nie wybuchnął. Na tyle, na ile Sumiro oceniała z jego postawy, pytania i zuchwałość go zbytnio nie rozzłościły: ale był zbyt apodaktyczny, żeby puścić płazem urazę.

- Ta osoba myśli, że jej potomkowie upili się sake... - podsunął jej pretekst-usprawiedliwienie.

Zawahała się, ale ostatecznie lekko przytaknęła mu. Widziała, że nie był kontent, lecz jakiś pozór poprawności relacji został zachowany.

- Skoro Kotoku-sama stawia sprawę jasno, i za najważniejsze uważa odnalezienie mej siostry, to niezwłocznie się tym zajmę. Koleje losu są nieodgadnione. Być może radykalne kroki wcale nie będą potrzebne. A ja nie uchybię memu panu nie przestrzegając obowiązków namiestnika w należyty sposób.

Skinął głową krótko.

- Kasumi-san zniknęła, gdy gościła u Lwów, przy Shiro no Heiryoku. Wpierw odprawiła służących. Potem, w środku miesiąca Doji, zniknęła. Wiesz, jaka była. Wiesz, że uczyła się Butei. Wiesz, że umiałaby zginąć z oczu – znów mówił tylko o suchych, oschłych faktach. - Więcej nie wiem, bo pan Matsuhiro nas nie miłuje. Nie zgodzi się podjąć kogokolwiek z nas. Prowokację zwęszy. - Przez cząstkę sekundy marszczył lekko nos. - Ale będą musieli przyjąć namiestniczkę i jej yoriki. O to proszę. Uczyń swym yoriki tego, kogo wskażę. I pojedź z nim tam, do ich zamku.

Zamilkł na kilka sekund. Dość długo, żeby shungenja mogła pytać, dość krótko, by cisza się nie dłużyła. Nie zapytała.

- Wyjdziesz za mąż, bo ojciec cię przyrzekł – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Źle się stało, ale nie złamiemy przysięgi.

Dopiero wtedy Sumiro skinęła głową na znak, że zrozumiała, po czym milczała przez długą chwilę.

- Kotoku-sama, czy pozwolisz mi odejść bym jak najszybciej zajęła się moimi obowiązkami? - - Spytała w końcu, nie mogąc już znaleźć słów.

Zgodził się.

ranek, 15. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, ziemie nieopodal Kenson Gakka.

Trwała piękna wiosna. Było już dawno po roztopach: teraz, z ciepłym powietrzem, zaczęły kwitnąć przydrożne kwiaty wiśni.

Jeszcze kilka dni wcześniej Sumiro piękno natury cieszyło. Radość trudno było jednak zachować, jadąc stępa po pylistej, polnej dróżce. Wystarczyło, że koń mknącego przed nią Daisuke wzbijały w powietrze kłęby duszącego pyłu. Wystarczyło, że często jechali pomiędzy polami ryżowymi, które – jak na złość – wiosenną porą okazały się idealnym lęgowiskiem dla much i komarów wszelkiego asortymentu. Wystarczyło wreszcie, że już piąty dzień nieprzerwanie jechali ku Shiro no Heiryoku. Rygor podróży – połączony z jej własnym rygorem modlitewnym – zaczynał dawać się we znaki młodej shugenja.

Taka była dola podróżującej namiestniczki. Nieraz spała jak któryś z Bonge, gdy zdarzyło jej się źle ocenić dystans między zamkami i błąkać się po nocy. Jednak – zazwyczaj – nie musiała ścigać ułusu Jednorożców.

Kami nie pomogły. Efemeryczne, lekkie duchy powietrza przelatywały wszędzie wokół niej, ale kiedy mówiła do nich, odpowiadały jej tylko mgliste impresje znużenia, od których kręciło jej się w głowie. Duchy wody ze strumieni milczały, zaś kami ognia z wygaszonych ognisk umarły już, gdy palenisko się ochłodziło. Pozostało jej tylko rozmawiać z duchami ziemi w roślinach. Te dawały odpowiedzi chętnie – starczało, że rozlała u korzeni drzewa trochę sake na ofiarę – ale były zbyt bezpośrednie, żeby zbytnio jej pomóc. Czy przejeżdżali? „Przejeżdżali.” - szumiały drzewa. Ilu? „Trzydziestu.” Jak wcześniej: czyli ten, kogo ścigała, się nie odłączył. Kiedy? „Trzykroć zaszła Pani Słońce.” Dokąd odjechali? „W stronę wierzby.” - i tu Shosuro szukała wzrokiem tej jednej, jedynej wierzby na horyzoncie. Więcej dowiedzieć się nie zdołała.

Shinjo-sama mógł oddalać się z każdą chwilą. Chwilami łapała się na tym, że aby znaleźć w sobie determinację, żeby jechać dalej, recytowała bezgłośnie powody, dla których ścigała Jednorożce. Powody...

Meyo, Honor: bo Kasumi, jej siostra, miała tego samego pana.

Makoto,Szczerość: bo powiedziała swemu dziadu, Kotoku-sama, że ją odnajdzie. I jeśli tylko mogła zbliżyć się do Shiro no Heiryoku tak, by nie wzbudzać Lwich podejrzeń, to chciała wykorzystać tą okazję. Pogoń za Jednorożcami, które gnały w kierunku zamku, była tak samo dobrym pretekstem, jak każdy inny.

Chugo, Powinność: bo była Szmaragdową Namiestniczką. Shinjo Subutai i jego mały ułus potrzebowali rąk do pracy: i nieświadomie najęli ronina-mordercę. Jej obowiązkiem – jakkolwiek błahym – było go pojmać.

I, czego nie chciała przyznać, trochę z innych, osobistych powodów: Shinjo-sama był krewniakiem jej narzeczonego. Może mógłby powiedzieć jej sporo więcej niż Bayushi Kotoku.

wieczór, 15. dzień miesiąca Księżyca, rok 1018, łaźnia w Kenson Gakka.

Miasto Kenson Gakka było duże, ciasne i tłoczne. Źle się w nim czuła: zwłaszcza teraz, gdy zbliżał się Festiwal Skromnego Żółwia. Pani Sumiro nie miała głowy dla zwojów opisujących historię Klanów, ale i ona wiedziała, że niedługo Akodo będą świętować dzień, w którym przed wiekami wydarli Lekcję Pokory z rąk Bayushi i szczypiec Skorpiona.

Przejeżdżała przez miasto tylko dlatego, że Shinjo Subudai, którego próbowała doścignąć, przegnał przez nie swoje rumaki. I trochę dlatego, że po dniach niewygody potrzebowała wreszcie skorzystać z łaźni. Gdyby Lwy ze Shiro no Heiryoku sprawiły, że postrada głowę, nie chciała zhańbić rodziny nieprzystojnym wyglądem.

A po długim dniu, ciepła i bezpieczna kąpiel – yoriki stali pod drzwiami – była dokładnie tym, czego potrzebowała.

Rozluźniona, z przymkniętymi oczyma, ze służącym lejącym jej gorącą wodę na plecy, nie zauważyła, jak jakaś ktoś – w czarnej piżamie – wspina się na duże, jedyne okno sentō. Nie zauważyła, jak sięga po dmuchawkę i przystawia ją do ust. Sumiro ocknęła się – i zerwała z miejsca – dopiero, gdy poczuła ból.

To był pierwszy raz, kiedy do niej strzelano.

Zabolało, zapiekło, ale otrząsnęła się z tego.

Spojrzała. Tam, na oknie, dojrzała jakąś sylwetkę. Wrzasnęła. Zaczęła snuć pieśń dla kami. Woda zawrzała. Służący – oparzony parą – wrzasnął, odskoczył i skulił się w kącie. Ninja – to był ninja? - rzucił w nią shurikenem, ale spudłował w kłębach pary. Z wejścia dobiegł łoskok, gdy jej yoriki wpadali do środka. Wreszcie zawładnęła duchami z pary: i chlusnęła nią w napastnika. Ten spróbował zeskoczyć z okna, ale chyba nie zdążył. Z zewnątrz dobiegł stłumiony krzyk.

Potem wszystko się uspokoiło.

Dwaj roninowie, Daisuke i Aito, jej yoriki, byli już w środku.

- Shosuro Sumiru-sama...- Daisuke ukłonił się z przesadną rewerencją. Nie patrzył jej w twarz: kiedyś raz spróbował, ale wystarczyło jedno spojrzenie na oczy Sumiro, by się wzdrygnął i spuścił wzrok. Gardziła nim za to. - Co się stało? Co robimy? - Zauważyła, że nadal trzymał dłoń na tsubie.

Dopiero teraz dotarło do niej, ile hałasu uczynili. I że niedługo ktoś przybiegnie, żeby sprawdzić, co się stało.

Para zaczęła się ochładzać. Krople wody zaczęły spływać po odsłoniętych piersiach Shosuro. Jej kimono, nasiąkające teraz wodą, wisiało nieopodal.

Jeśli czegoś nie zrobi, zobaczą ją taką: stojącą nago, z kroplami wody spływającymi po odsłoniętych piersiach, w towarzystwie swych dwóch yoriki. Ze strzałką z dmuchawki rozrzuconą gdzieś na podłodze i ze złamanym shurikenem gdzieś dalej. Nade wszystko: stojącą w łaźni, z której odparowała większość wody.
Na dodatek zaczynała się czuć coraz gorzej – czyżby strzałka była zatruta? - a poparzony heimin nadal kłębił się w kącie.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-03-2014 o 20:55.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172