Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-02-2016, 23:45   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[D&D 3.5] Powrót do Limbo [+18]

Powrót do Limbo

Rozdział 1 – Przyjaciel


Wszyscy


Wszyscy członkowie wyprawy stali na skraju Mroźnej Puszczy. Ściana drzew chroniła przed wiatrem, lecz mimo tego nienaturalny chłód bijący z wnętrza kniei przeszywał na wskroś. Obyło się bez przemówienia mającego poprawić morale, czy zagrzewających do bitwy okrzyków. Każdy dobrze wiedział po co stanął przed zagadkowym lasem. Każdy z wędrowców miał swój cel skryty za licznymi, grubymi konarami lasu.
Zwierzęta były niespokojne. Końskie kopyta ryły bruzdy w ziemi, a para buchała z ich nozdrzy. Jedynie silna i stanowcza ręka ich właścicieli, trzymała wierzchowce w ryzach. Nie było to jednak, aż tak niecodzienne zjawisko. Od kiedy w obozie zjawiło się kilku druidów, ze swymi wielkimi zwierzęcymi towarzyszami, zwyczajne zwierzęta, zachowywały się nieswojo. Bardziej niepokojącym był fakt, że nawet te bestie powarkiwały i poskrzekiwały w stronę mroźnych objęć lasu. Magowie rzucali ostatnie zaklęcia ochronne, a kapłani odmawiali finalne modlitwy, co oznaczało, że moment wkroczenia w nieznane właśnie nadchodził. Kiedy wybrzmiały ostatnie mistyczne słowa, Mythia wyciągnęła miecz z pochwy. Dowódczyni wyprawy zwróciła ostrze ku niebu, a potem z impetem puściła, by czubek wskazał na las. Po tym geście wykonała pierwszy krok, przekraczając tym samym granicę lasu. Wszyscy ruszyli za nią. Czas na wahanie mieli już dawno za sobą.
Las był tak gęsty, że szybko zamknął wędrowcom widok na niebo. Otaczały ich tylko drzewa i gęstniejąca z każda chwilą mgła. Trzymali zwarty szyk, opracowany wcześniej przez Mythie. Ciężkozbrojni i wszelakiej maści szermierze, wspomagani przez druidów i ich zwierzęta, stanowili pierwszą linię obrony. Tworzyli ruchomy okrąg, który miał zamykać w sobie wszystkich uzdolnionych magicznie. Druidzi znaleźli się w pierwszym szyku, tylko ze względu na ich wiedzę o naturze. Mythia zakładała, że w razie niebezpieczeństwa, będą wstanie jako pierwsi dostrzec jego oznaki, w czym miały pomagać wyczulone zmysły zwierząt. Uskrzydlone stworzenia, leciały pod koronami drzew, by obserwować jak najwięcej terenu.
Mimo zwartego szyku, awanturnicy dość szybko zaczęli gubić kompanów z oczu. Mgła wdzierała się między ich szeregi, tnąc formacje na plasterki. Nie pomagało ponaglanie wierzchowców, czy nawet okrzyki. Gdy raz ktoś zniknął z pola widzenia, nie dało się go już odnaleźć. Mgła pochłaniała nawet osoby, idące ramię w ramię. Mrugnięcie oka i nagle idąca obok siebie para wojowników, stawała się jednym. Drugie mrugnięcie i już nikogo nie było w okolicy. W ten sposób kolejna grupa chcąca zgłębić tajemnice Mroźnej Puszczy rozpoczęła swoją przygodę.

Shinzen & Ereszkigal


Elf kroczył samotnie poprzez kłęby mgły nie wiedząc jak długo. Drzewa wyskakiwały przed jego twarzą znienacka, a ukryte w mlecznym oparze gałęzie smagały twarz. Nieprzyjemna wilgoć i zimno wdzierały się pod pancerz, a po jego towarzyszce nie było śladu. Przyspieszył kroku, mając nadzieje, że odnajdzie resztę wyprawy.
Wyjście z mgły było nagłe i niczym nie zapowiedziane. Nagle urwała się, wypuszczając elfa na małą polanę. Kiedy odwrócił głowę, wbrew temu czego się spodziewał, nie dojrzał już ściany mlecznego oparu, a jedynie ciemna gęstwinę drzew, między którą krążyły cienkie smużki mgły.
Mniej więcej w tym samym momencie, z zarośli niedaleko niego, wystąpiła kobieta o porcelanowej cerze. Wyglądała na równie zdumioną co on, a gdy zerknęła za siebie zrozumiał, że i ona musiała sama błądzić we mgle.
Oboje skojarzyli swój wygląd. Ereszkigal ze względu na charakterystyczną bliznę długouchego, on z powodu jej stroju, który w obozie znacząco rzucał się w oczy. Nie pozostawiał bowiem wielkiego pola do popisu dla wyobraźni.
Polana była małym kawałkiem terenu wolnym od drzew. Te zamykały się nad nią, tworząc ciasna kopułę. Jedyną wyrwą w murze liści tworzył słup światła, spadający na środek tego miejsca. Nie było to światło słoneczne, tego dwójka poszukiwaczy przygód była pewna. Blask był niemal biały, jasny i zimny. Opadał wprost na naturalnie ukształtowaną z drewna misę, którą wypełniała krystalicznie czysta ciecz.



Mech i grzyby porastały boki misy, która zdawała się trwać tu od wieków. Tafla substancji była nieruchoma, niepokrywana ją żadna zmarszczka.
Przed misą wyrastał z ziemi niewielki pieniek. Gruba warstwa zielonego mchu, wyglądała niczym poduszka, zapraszająca by zasiąść na nim jak na krześle. Takie miejsca były na polanie zresztą dwa, tylko że jedno z nich, bardziej odsunięte, ukryte w mrok rzucanym przez drzewa, było zajęte.



Istota o ludzkim, gołym torsie, sinej barwy siedziała na nim, z szeroko rozstawionymi patykowatymi odnóżami. Jej nogi były niezwykle długie, bowiem ugięte kolana, znajdowały się po bokach jej głowy, gdyby powstała zapewne mierzyłaby dwa razy tyle co Shinzen. W pasie owijała ją czarna materiałowa chusta, która zakrywała jej intymne obszary. Ciężko było powiedzieć, czy stwór nosi maskę, czy może też jest to jego prawdziwa facjata. Głowa wyglądała bowiem niczym kaptur, z doszytym doń wielkim ptasim dziobem. Mimo, że to nakrycie, czy też twarz, nie miało widocznych oczu, zdawało się że stwór wpatruje się w nowoprzybyłych. Jego ręce wisiały swobodnie po bokach ciała, każda zaciśnięta na innym obiekcie. Lewa dłoń trzymała długi konar drzewa, wyglądający jak kołek do poskramiania wampirów. Prawa zaciskała się zaś na włosach, zasuszonej ludzkiej głowy, wyszczerzonej w pośmiertnym uśmiechu.

Chand Podniebny & Sabrie


Sabrie miała swego rodzaju szczęście. Jako wojowniczka szła w pierwszym rzędzie, w towarzystwie malutkiego niziołczego druida. Sparowano ich względnie przypadkiem, i to również los sprawił, że gdy wszyscy zniknęli z pola widzenia, ten dalej trwał przy niej. Wyglądał jednak na zafrasowanego. Wypatrywał w powietrzu swego towarzysza, którym był olbrzymi egzotycznie wyglądający ptak. Chand stracił bowiem swoją telepatyczną więź z Chowańcem, gdy tylko stracili go z oczu. Tak samo martwiła go mgła. Była zbyt gęsta w stosunku do panujących tu warunków atmosferycznych. Druid był pewien, że jakiś rodzaj magii, musiał wpłynąć na strukturę oparu.
Para nie szła na oślep długo. Otaczająca ich ściana białości, szybko zaczęła się przerzedzać, rozwarstwiając się i w strzępkach odpływając między drzewa. Jednak zamiast pleców straconych z oczu kompanów, ukazał im się widok o wiele makabryczniejszy. Mimo, że otaczały ich setki drzew, jedno znajdujące się tuż przed nimi, pochłonęło całą uwagę dwójki wędrowców.
Była to roślina stara, wysuszona niczym konar znaleziony na pustyni. Na jej gałęziach nie znajdował się żaden liść, a pozostałe drzewa jak gdyby ze strachu stworzyły dookoła niej krąg wolnej przestrzeni. Tym co mogło wystraszyć nie tylko rośliny, ale i wędrowców, były liczne twarz, wtopione w pień drzewa.



Powykrzywiane w grymasach bólu oblicza nie były wykonane z drewna. Pokrywała je blada, przypominająca cienką niczym papier skórę, powłoka. Można było zaobserwować różne momenty ich „rozwoju”. Niektóre wyglądały niczym czaski, w pełni uzębione i wystające z drzewa, niczym pasożytnicze grzyby. Inne, bardziej wysuszone i bezzębne, zrównały się z powierzchnią kory, dostosowały do kształtu pnia. Ostatnią faza jaką można było wyróżnić, były grupy, trzech powyginanych dziupli, które przypominały krzyczące oblicza. Z oczu tych wrzeszczących twarzy, nieprzerwanie ciekła gęsta, szkarłatna substancja.
W ziemi, przed największą z czaszek, tkwiło zaś wbite ostrze. Miecz pokryty był lekką warstwą porostów, ale wprawne w wojaczce oko Sabrie z łatwością oceniło, że dalej jest ostry, co mogło wskazywać na jakieś magiczne właściwości oręża.


Lia Meliamne & Oręż Trójcy


Lia Meliamne zatrzęsła się równie co z zimna to ze strachu. Mimo, że większość swego żywota spędziła w lesie, nigdy nie czuła się wśród drzew tak nieswojo. Mgła która otoczyła ją na początku wyprawy, rozpływała się właśnie na boki, odsłaniając dawną, wydeptaną w liściach ścieżkę. Kobiecie daleko było jednak od radości na widok traktu. Obaj jej towarzysze, ten wyposażony w miecz, jak i ten który na łapach miał pazury a w paszczy kły, gdzieś zniknęli. Mimo, że była pewna, iż trzymała się blisko nich, ta dziwaczna mgła, niczym błędny ognik, musiała zwieść ich w inną część Puszczy.
Samotność nie trwała jednak długo. Z drugiej strony traktu, wypadł niemal nie upadając, przez wystający korzeń, człowiek w pancerzu. Oręż Trójcy, był zmarznięty, a wilgoć osadziła się na jego zbroi, w postaci kilku kropel wody. Czuł się tak jak w momencie, gdy gospodarz budził go wiadrem zimnej wody, po zbyt zakrapianej nocy.
Lia nie mogła powiedzieć, że był to najlepszy możliwy towarzysz. Miał jednak miecz, a widoczne na dłoniach blizny, sugerowały, że kilka razy musiał się nim już posłużyć. Nie zmieniało to jednak faktu, z jakiej rasy się wywodził.
Na ewentualne niesnaski nie było jednak czasu. Oręż Trójcy, ledwo zdołał złapać równowagę po swym potknięciu, i przetrzeć rękawicą wilgotne włosy, gdy spośród gęstwiny nad ich głowami coś opadło na ścieżkę.
Czarny kształt poleciał w dół, niczym zwłoki wisielca, którego lina nie wytrzymała ciężaru śmierci. Jednak zamiast rozbić się o ziemię, przybysz wylądował na niej lekko, z pełną gracją.



Był to szkielet, a przynajmniej na to wskazywała goła czaszka, oraz pozbawione mięśni czy skóry dłonie. Resztę jego ciała zasłaniał bowiem wytworny czarny surdut, o bufiastych materiałowych rękawach. Od prawego oczodołu w górę czaszki biegło pęknięcie, które znikało na tyle głowy. Prawy, błyszczał zaś błękitnym blaskiem. To oko też niepozbawione były pęknięcia, to jednak było krótsze i prowadziło w dół, łącząc się z ustami, przypominając tym samym cieknąca przez wieczność łzę. Czy czaszka przyczepiona była do ciała, czy kręgosłupa nie dało się stwierdzić, bowiem otaczał ją gruby, szal. W dłoniach szkieletu ziały dwie, idealnie okrągłe dziury, jak gdyby za życia został za nie do czegoś przybity. Istota dysponowała zaś dodatkowym kompletem dłoni, które lewitowały przed nią. Również i te niepozbawione były otworów.
Kiedy tylko buty szkieletu dotknęły ścieżki, do uszu dwójki obecnych zaczęła docierać przytłumiona muzyka.



Skrzypce, stawały się głośniejsze z każdym uderzeniem serca, a lewitujące ręce od razu zaczęły pląsać w powietrzu, drygując niewidzialną dla oka orkiestrą. Kiedy oczy przekazały mózgom mimowolnych słuchaczy koncertu, czego właśnie są świadkami, pierwszy z muzyków zaczął wykopywać się na scenę, co sprawiło, że piękne dźwięki były już całkiem głośne.


Schludnie ubrany kościej, wyskoczył z ziemi, przed dyrygentem. Pokrywały go kawałki gleby i trawy, ale mimo procesu wygrzebywania się z niej, nie przestawał grać na starych skrzypcach, które spoczywały w jego dłoniach. Drżenie podłoża, wskazywało zaś, że cały zespół niedługo wyjdzie z podziemi.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172