Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2011, 00:05   #1
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
[Cień i Proch] Księga II - Nie ma prochu bez ognia - SESJA ZAWIESZONA

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2BBqObSJu-o&feature=related[/media]


-Szybciej do wszystkich kurew, rozkładaj.. Nie tak, odwrotnie! Masz schemat przed nosem imbecylu, skup się jeśli Ci życie miłe.. , nie tak kurwa! - olbrzym kopnął włochatego pomocnika odganiając go od rozłożonych na ziemi metalowych części.

Nie zwracając uwagi na kwilenie mutanta Kyrros z konsekwencją zabrał się za skręcanie statywu i montowanie wyrzutni. Rozglądał się dookoła, gdy tylko zdawało mu się, że coś usłyszał. Skręcał jeszcze szybciej.

-Kurewska mgła... - klął pod nosem.

Włochata bestia podniosła się i niechętnie poczłapała kilka kroków dalej pochylając się nad brudną kałużą, chłepcąc skażoną wodę. Tymczasem Kyrros rozstawił antyczny moździerz- półtorametrową armatę wyrzutni granatów ogniowych o zasięgu niemal kilometra. Teraz parał się celowaniem, znowu podniósł głowę:

-Słyszysz? To był sygnał, rusz dupę, chodź tu.., szybko. - przywołał mutanta, sam doskoczył do torby i przełamał wyjęty z niej amulet machając nim dookoła siebie i sprzętu.

Delikatny szum pojawił się chwilę potem i złagodniał nagle, przygarbione kształty bestyj majaczyły w mgle dookoła- pędziły z południa, zwalniały przy stanowisku moździerza, wąchały magię amuletu i zrywały sie do dalszego biegu, na północ. Kyrros miał rozkaz wystrzelić, gdy minie ich 'alfa', ale nie przemógł się poruszyć kiedy kolejne nienawistne ślepia i zwaliste grzbiety przemykały tuż obok. Nie mógł ot tak odwrócić się do nich plecami i celować, co dopiero uspokoić drżenie rąk. Wiedział do czego są zdolne, pamiętał zbyt dobrze. Dopiero gdy szum zanikł, a cienie przestały przemykać na granicy widoczności w długiej lufie armaty wylądował pocisk.

-Wiesz.. - zaczął już przytomniejszy Kyrros -.. czasem nie jestem pewien, czy na prawdę jesteś choć trochę mądrzejszy od nich kosztem całego tego instynktu i sprawności. Co najgorsze: wcale mi to nie przeszkadza.. - skomentował krótko inność włochacza od jego drapieżnych braci.


* * *


Dzień ustępował już nocy. Wbity w ziemię dwumetrowy obelisk drogowy porośnięty pnączem zwiastował rychły kres wędrówki. Głębokie, poczerniałe rowki liter gubiły się w cieniach liści. Dopiero odsłonięte dłońmi pozwoliły odczytać całość- "Munbyne – Wilczy Mur".
Gęsta mgła ograniczała widoczność, momentami do kilku kroków. Ciężkie smugi rozdzierały się jak wstęgi na sylwetkach wędrowców. Ze spuszczonymi głowami sunęli przez kolejne fale szarości bacząc pod nogi. Jeźdzcy prowadzili wierzchowce, te z mięsa i te mechaniczne, dla ich i własnego dobra. Odłamki ciemnych kamieni tylko w niektórych miejscach były na tyle duże by nazwać je płytami, skrawkami. Potłuczona i wgnieciona w ziemię przedkrachowa asfaltówka nie zasługiwała na miano drogi, raczej 'szlaku'. Pozostałości porządnej nawierzchni w tej formie bardziej utrudniały podróż niż w niej pomagały. Bryły i bryłki pod nogami bywały luźne szarpiąc kostki. W ubytkach szosy zdążyły się już zakrzewić rośliny, czasem wręcz zarośla. W niektórych miejscach zdarzały się leje po moździerzach i bombach powietrznych, pamiątki wielkiej wojny tuż przed pogromem. Głębokie na około metr, o średnicy kilku. Resztki rozwalonych tym sposobem konwojów czasem walały się w okolicy, większość już dawno dostała nóg. Zza kolejnych kurtych wilgoci nieśmiało błysnęły pierwsze światła osady.

Mgła rzedła z każdym krokiem przybliżającym do Munbyne. Sama droga była już lepszej jakości, utwardzona jakąś poślednią asfaltówce metodą, ale zawsze. Była więc okazja rozejrzeć się nieco więcej niż na czubki własnych butów. Widok przydrożnego krajobrazu nie obfitował niestety w walory estetyczne. Wysokie trawy kłaniały się lekko na wietrze, kilka martwych drzew straszyło sflaczałymi, szponiastymi konarami, skupiska zarośli obrośnięte jaskrawo-czerwonymi jagodami kusiły desperacko-głodnych pielgrzymów. Otoczenie zmieniło się gwałtownie- trawy ustąpiły jasnej, piaszczystej połaci. Z płaskiej jak stół gleby wyrastały pojedyńcze kikuty. Wkopane w ziemię zaostrzone na końcach drewniane dzidy i pale, cięte po skosie metalowe rury i pręty- wszystkie długie przynajmniej na dwa metry, nachylone pod kątami ostrymi do sąsiednich przerośniętych łąk. W kilku miejscach pożółkłe szkielety wystawały ponad piasek- wyglądały jakby czule obejmowały obiekt własnej, śmiertelnej fascynacji- przeszywający kolec fortyfikacji. Nieco dalej jawiło się widmo zrujnowanych zabudowań, które nie wytrzymały próby czasu.

Blaszany stukot i ostry błysk z góry. Oczy potrzebowały chwili, by sie pozbierać. Ta chwila wystarczała obrońcom na bramie żeby ocenić przybyszy i otworzyć ogień do 'podejrzanego' lub zgasić reflektor i otworzyć wrota. Chwila trwała- snop oślepiającego światła wbijał się w wędrowców bez litości, robiło się nerwowo. Reflektor zgasł, a za nim puściła iluzja kryjąca stare, kamienne mury uzupełniane palisadą. Obsługujący refklektor młodziak minął kapitana warty i starszego iluzjonistę wciąż wiercących spojrzeniami nowoprzybyłych. Młody zaś przeszedł do 'gniazda', niewielkiego pomieszczenia na szczycie baszty, gdzie przy kilku przedkrachowych urzadzeniach siedzieli dwaj technicy i pomocnik maga- obsługa bramy. Z audireskopu nadał do wartowników na dole, że idą goście i z rozkazu kapitana otwiera bramę.
Składała się z dwóch części-etapów. Wysokie skrzydła wrót z ciemnego metalu rozwarły się za sprawą dwójki strażników odsuwających rygiel. Prześwit krat ukazywał wnętrze Munbyne. Czterometrowa szachownica z solidnej stali niknąca w szczelinach ścian drgnęła. Grube pręty przesuwały się w głąb murów, ostre koronki na łączeniach zsuwały się obrotowo- kraty nie zsunęły się do końca, a na tyle by umożliwić grupce sprawne przejście. Strażnicy, a raczej dawcy pełniący ich funkcje byli ubrani w jednakowo szare i skrojone bezrękawniki z szczególnie twardej skóry- puste po bokach- zapinane jedynie szybką klamrą, chroniące jedynie przód i plecy, z kolczastymi, metalowymi naramiennikami- jakby mieli w zwyczaju z bara taranować przeciwników. Na tym kończyły się podobieństwa. Niższy, ork, miał bardzo brzydką wadę zgryzu- nierówne, dolne kły wykrzywiały jego usta w grymas, lewy był nieco wykręcony. Blado-zielona, owłosiona i brudna cera wystawała spod najzwyklejszego, przedkrachowego otwartego hełmu armii triumwiratu, spod kamizeli pancerza, futrzanych opasek na rękach. W jednej trzymał drewniany tablet na który zerkał, drugą miotał światłem trzymanej pochdwchwytem na wysokości biodra latarni. Mierzył w każdego z osobna po czym sprawdzał listy gończe, rysopisy- żaden nie pasował.

- Witajcie w Munbyne, dziedzinie Walgera Byne'a. Korzystajcie z dobrodziejstw jego panowania i wystrzegajcie się kłopotów.. - dopiero przy ostatnim słowie ork ożywił się lekko, cała reszta słusznie brzmiała na proceduralną formułkę.

Wrócił do krągłego obsydianina siedzącego na sporych rozmiarów pniu. Ten, nie spuszczając chłodno błękitnego spojrzenia z podróżnych, powoli przesuwał trzymany w dłoni kamień po szerokim ostrzu dwuręczaka. Iskry wyskakiwały jak pchły prosto pod nogi przybyszy- olbrzym uśmiechnął się krzywo do orka. Kraty poprzetlały się znowu, ostre koronki wróciły na miejsca, wrota zamknięto nakręcanym ręcznie ryglem. Za bramą roztaczał się inny świat. Zamieszkały, żywy, uporządkowany, bezpieczny. Wzdłuż szerokiej drogi tłoczyły się budynki, pod nimi dawcy imion. Atakowani przez wymyślne szyldy i reklamy, zachodzeni za własnymi sprawami- w każdej twarzy Munbyne dawało się dostrzec jednak to samo co w innych twarzach osiedli przy granicy. Ci ludzie widzieli i przeżyli niejedno, mimo bezpieczeństwa jakie oferowały mury i straż tutaj czujność każdy miał wypisaną na twarzy. Każdy kogoś stracił, każdy bał się o własne życie. Kilku tylko czuło coś lub wiedziało się się święci tego wieczoru- to jednak nie dawało żadnej gwarancji.

Chodniki wspinały się kilka metalowych stopni wzwyż po obu stronach ulicy. Pieniądz otwierał najróżniejsze drzwi. Szeroko pojęte noclegownie i jadłodajnie. We wnękach murowanych kamieniczek swoje towary oferowali kupcy i tutejsi rzemieślnicy- w większości całe krasnoludzkie rodziny- obsługujące kuźnię, warsztat rusznikarza, gotowe już towary i półprodukty. Na jednej ze ścian powyżej ulicy błyskała niewielka projekcja dziewczynki z różdżką i różkami schylającej się głęboko odsłaniając białe majtki- panna pesząc się wskazuje klub "Rogata Wróżka". Zasłonięte rolety i blaszana tablica rejestracyjna z napisem 'REZERWACJA'. Kilka kroków dalej burdel o prowokacyjnej nazwie 'Lalka' i dwoma drewnianymi manekinami-kobietami w czułych objęciach oraz niemal tuzinem żywych, mocno umalowanych lalek na szerokich schodach i w otwartym na oścież wnętrzu. Damy czarując uśmiechami jakby nigdy nic rozprawiały o swoich byłych kochankach, którzy przyłączyli się do jakiejś wyprawy 'Szkarłatego krzyku' w głąb prapuszczy. Co kilka przecznic do otwarte niemal całą dobę stoiska zapraszały spragnionych- z ciepłym winem i tutejszą specjalnością- smażonymi plastrami owocu o niewymawialnej nazwie- 'Drnghszymprryd' lub podobnie.
Na niewielkim placyku przed blaszaną halą warsztatu człowiek, sądząc po ubiorze członek straży, nachylał się nad wysłużonym już uzbrojonym motocyklem. Dwójka młodych, gładkolicych jeszcze krasnoludów obskakiwała jednoślad szukając przyczyny usterki

- To pewno tłoczki w silniku się zacięły, zaraz to ruszym panie Stobbyr, będzie chodzić jak nowy. - zapewniał jeden chuchając i polerując grawerkę na pomatowiałym już nieco czarnym baku.

mz-b. WAŻKA miał za soba dni święcenia tryumfów jako pojazd zwiadowczo-bojowy w wielkiej wojnie. To nie przeszkadzało jednak w eksploatowaniu go na korzyść straży Munbyne- jak widać. Zmodyfikowany silnik i konieczność stosowania prowizorycznych paliw czasami powodowały, że zapłon nie następował, tłoczki zacinały się trzymane sprężonym gazem i zanieczyszczeniami.
Dla bogaczy kupujących hurtem lub na olbrzymie kwoty czekał wielki dom kupiecki rozbudowany wokół starej świątyni Chorollisa. W murach światyni liczyła się jedynie kwota, podobno nie było towaru którego nie dałoby się tu sprowadzić dzięki niewiarygodnej sieci powiązań. Dla tych którym Pan Monet nie dopisywał łaskawie spoglądał pomnik na bramie lazaretu Mynbruje z przystępniejszymi cenami, datkami na świątynię i doraźną pomocą medyczną lub kapłańską. Zarówno świątynia Chorollisa jak i lazaret Mynbruje znajdowały się w rozszerzeniu ulicy zwanym potocznie placem Pasji. Dalej miasto urywało się- kilkumetrowa przerwa alei prowadząca wzdłuż ściany na obrzeża osady. Bariera z litej skały, setek głazów ufromowanych w wysoki na czterdzieści stóp mur zamku, kolejne kraciaste wrota z podwojoną strażą.
Przeraźliwe wycie syreny podniosło raban, dawcy w popłochu rozbiegali się po domostwach...


* * *

[media]http://www.youtube.com/watch?v=LoZQiuqahJM&feature=related[/media]

Południowa wieża była najbardziej wysuniętym na wschód elementem twierdzy, a przy tym znajdowała się dość blisko ciasnego placu Pasji pełniącego rolę rynku osady. Wysoka i stroma, z jednym szerokim oknem.

-Wrraaarrrr! - kilkuletni już orkowy chłopiec siedzący okrakiem na podłodze w swoim mniemaniu ryknął na sylwetkę w szeroko otwartym oknie.

Kształt czarniejszy niż wieczór za oknem przysłniał gwieździste niebo. Przerośnięte, włochate cielsko ruszyło dynamicznie przez oświetlony gabinet lorda Byne'a. Przygarbiony, szeroki łeb o gniewnych ślepiach, podłużnym, pełnym kłów pysku zakończonym pulsującymi nozdrzami. Czarna, długa sierść falowała przy każdym skocznym kroku wilkołaka kierującego się wprost do wysokiego tronu w końcu sali. Bawiący się dotychczas na czerwonym dywanie chłopczyk skoczył na równe nogi wychodząc mu naprzeciw.

- Wwwraaaarrr rarrrr wraau.. - malec doskoczył do bestii i wykrzywiając palce imitował jej szpony, wysuwał dolną szczękę warcząc na intruza.

- Welm! Wystarczy tego... - zniecierpliwiony głos ojca, siedzącego na tronie lorda Byne'a nie znosił sprzeciwu.

Mały ork odstąpił od maszerującego pokracznie wilkołaka pozwalając mu dotrzeć przed sam tron bez walki. Z rozdziawioną buzią patrzył jak czarna, włochata bestia zmniejsza się, sierść króceje, a pysk spłaszcza się do zwykłej gęby orkowego zwiadowcy.
Nie wyglądał najlepiej, z kilku widocznych ran ciekły strużki krwi, padł na czworaki przed samym tronem.

- Brat odmówił Twojemu rozkazowi Panie, nie chciał zawrócić, wywiązała się walka. Dwóch nas się ostało, ale szeregowy Kal wpadł na robaka na skraju prapuszczy, nie mogłem mu pomóc... - zdyszany wykrztusił pierwsze wieści. -Monus zbiera dawców do powziętego zadania, kierują się w góry tak jak przypuszczałeś... - wyrecytował w ziemię nie podnosząc głowy.

Zza okna na miasto rozległo się wycie syreny na 'Gnieździe'. Bez wcześniejszego meldunku, bez rozkazu- to mogło oznaczać tylko jedno...


* * *


W ciasnej komnacie na bramie panował chaos i zgiełk. Dwójka młodszych techników rozpaczliwie próbowała uciszyć pisk szalejących sond rozsypanych po łąkach- zakłócenia osnowy przekraczały skalę powoli przegrzewając kolejne urządzenia. Starszy iluzjonista obsługujący sonar astralny z trudem śledził tuzin błyskających pod szkłem ekranu punktów, za szybkich na cokolwiek co znał. Kapitan bramy przy słuchawce audireskopu wrzeszczał na odbiór w koszarach zażądzając pełną mobilizację i obstawienie pozycji obronnych.

Ulica i boczne aleje przetasowywały się dawcami imion. Cywile nieskładnie wskakiwali do budynków, nawoływali zgubionych towarzyszy i krewnych, barykadowali drzwi i okna tuż przed nosami innych rozpaczliwie szukających schronienia. W tym samym czasie z otwartej naprędce bramy twierdzy wylała się równa kolumna strażników w szarych kamizelach. Kolumna rozczłonkowała się na trzy oddziały- dwa ruszyły na mury, jeden rozciągnął się wzdłuż ulicy. Padły pierwsze strzały z murów. Rozległ się pisk- nienaturalny, długi, znany tylko nielicznym wygom militariów. Eksplozja rozpruła jeden z domów przy placu Pasji podrywając falę ziemi, drewna, kamieni i ognia w powietrze. Nastała prawdziwa panika.


Bure bestie przecinały trawy jak grot tnie powietrze, wabione sobie tylko znanym nakazem pruły przez łąki. Lawirowały pomiędzy lasem pali wycelowanych dokładnie w ich kierunku, nie bez ofiar pułapki, w kilka chwil docierając do muru zewnętrznego. Dla wygłodniałych, rozkładających się mutantów, drapieżników i wrogich dawców imion mógł być nie do przejścia. Dla tych adwersarzy były kwestią większego wysiłku- szturmem wskakiwały na mur, a stamtąd na kolejne dachy. Ledwie przypominające hieny, przerośnięte, zmutowane monstra o złośliwych ślepiach, pomarszczonych ryjach i metalowych kagańcach na krótkich, ale wściekle zabójczych szczękach skonstruowanych tak by potęgować ukąszenia, ostre jak sztylety pazury, nienaturalnie umięśnione szpony.

Gdy ognisty granat moździerzowy uderzył w samo serce miasteczka, kilkanaście ledwie metrów od południowej wieży zamku, walka rozgorzała na dobre. Kolejny przeciągający się gwizd zwiastował kolejny pocisk zmierzający ku Munbyne, gdy trójca jeźdźców na motocyklach zwiadowczo-bojowych typu 'Ważka' podjechało pod otwierającą się bramę zewnętrzną.


- Stobbyr! Znaleźć i zniszczyć stanowiska artylerii i wracać do bazy, ruchy! - kapitan bramy wykrzyczał z blanek odpierając wściekle kłapiącego szczękami napastnika.

Przeskakujące mur i już zajętych pojedynkami obrońców potwory wbijały się w budynki przez dachy i ściany siejąc spustoszenie wewnątrz. Na ulicach ołowiem częstowali je strażnicy i każdy kto miał broń na podorędziu- mimo zbiorowego trudu nie padały szybko, ni łatwo, ołów nie imał się burych cielsk tak jak winien. Mimo przewagi liczebnej i uzbrojenia obrońcy z trudem odpierali kolejne fale nadchodzące zza muru. Wyglądało na to, że wszelkie spotkania umówione na ten wieczór w Munbyne zostały przełożone na późniejszy, bardzo niewyraźny termin.


 
__________________
"His name is Dr. Roxso..., he's a rock'n'roll clown, he does cocaine..., I'm afraid that's all we know..."
majk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172