Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2012, 21:03   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[DnD - Bissel] I

I



Nie znamy się w kilku przypadkach, więc kilka słów odnośnie stylu mego prowadzenia. Nie toleruję krótkich postów. Nie toleruję również postów długich. Jako, że taka sesja to zabawa słowem, bawmy się nim. Sięgajmy do retrospekcji, opowiadajmy o swoich postaciach, ich znajomych, rodzinach i dokonaniach. Sami kształtujcie świat opowieścią. Posty nazbyt długie nużą, zbyt krótkie drażnią. Poszukajmy złotego środka.

Świat w jakim prowadzę bliższy jest średniowieczu niż D&D. Jestem zwolennikiem konsekwencji działań postaci i realizmu rozumowego. Jak ktoś dostanie w krzyże kłonicą, krzyż mu pęknie choćby miał ze 9999 HP. Itd. W walkach z mniej znacznymi przeciwnikami możecie nieco popuścić wodze fantazji. Nie liczcie na sesję w gatunku „idę do drzwi i je otwieram co widzę?”. To opowieść o życiu, cierpieniu i heroizmie. Życzę Wam, byście stali się jej częścią.



-----------------------------------------------------------------------


Prezbiter diakonalny, Jan Horacy Sunderdorf, postarzał się ostatnimi laty. Nikogo jednak fakt ten nie dziwił. Ledwie mianowany głową Kościoła w Nilandzie, bez oficjalnego wyniesienia do rangi biskupstwa, już to musiał stawać na czele walki z innowiercami, którzy wypełzli śladem nieludzi z lasu, z Przyćmionej Puszczy, i ogniem nawiedzili dziedzinę Prezbitera. Jedynie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności oraz temu, że udało mu się przymusić władyków i możnych do jedności Kościół odniósł zwycięstwo nad niewiernymi i buntownikami. Zdawać by się mogło, że taka wiktoria przyczynić się winna do zwieńczenia sakramentem tego, co i tak wszyscy w Nilandzie wiedzieli – że na czele tutejszego Kościoła Niezwyciężonego stoi prezbiter diakonalny Panhur. Jednak los płatał wszystkim figle a tym razem uczynił żarcik i najwyższemu w Nilandzie hierarsze kościelnemu.

Najwyższy hierarcha Kościoła Niezwyciężonego w Bissel, arcybiskup Juderoth von Sydov, złamał nie jedną w swoim życiu karierę. Nie jedną również osobę wyniósł ponad oczekiwania jej i osób jej bliskich. Jednakże nikt w Kościele nie sądził, by człek tak w Nilandzie wpływowy i tak wielce ustosunkowany jak prezbiter diakonalny Jan Horacy Sunderdorf, mógł popaść w niełaskę arcybiskupa. Nikomu by myśl taka, po tym czego w Nilandzie prezbiter diakonalny dokonał, przez głowę nie przemknęła.

Tym większe było zdumienie kościelnych dostojników w Nilandzie, kiedy rozeszło się, że do Nilandu przybędzie mianowany przez arcybiskupa nowy biskup. I że nie jest nim bynajmniej trzęsący Nilandem jak prywatnym folwarkiem prezbiter diakonalny. To, że jemu samemu taki stan rzeczy do gustu nie przypadał, było rzeczą oczywistą.

Stąd też nikogo więc nie dziwił fakt, iż z każdym dniem prezbiter diakonalny Jan Horacy Sunderdorf, starzał się ostatnimi czasy niemal w oczach.


***



Niland nie był dla nikogo miłym do życia miejscem. Ci wszyscy, którzy uwierzyli w Niland mlekiem i miodem płynący, wsadzali na rozkolebane wozy i wózki swój dobytek i rodziny i ruszali ku świetlanej przyszłości. Większość nie dojeżdżała a kości ich bielały wzdłuż traktu z Pomoru - miasta na zachodzie Senecji, dzielnicy Bissel - do Lursenbergu, najdalej położonego miasta nowej Marchii Niland. Jednak to nie zniechęcało wędrowców i wciąż nowi zajmowali miejsca tych, którym nigdzie nie dane było już dotrzeć. Ni zbójeckie hanzy, ni hordy nieludzi, ni zła czarna magia zbyt często tu spotykana a w końcu nawet i wypędzone ze swego świata dusze nie potrafiły zniechęcić śmiałków przed rzucaniem światu wyzwania. Przybywało ich z każdym dniem więcej i więcej. Niektórzy zbaczali ze Traktu Kości i rozpełzali się niczym mrówki po Nilandzie w poszukiwaniu swego miejsca. W poszukiwaniu „lepszego jutra”. Zapominając starą prawdę, że „Zwykle lepsze jutro było wczoraj”. Wielu wybierało żyzne, północne rubieże marchii nieświadomym będąc zagrożeń płynących z niedalekiej doliny, zwanej powszechnie Doliną Maga. Inni osadzali się bliżej południa, lekceważąc zagrożenia płynące ze strony wysiedlanych z Nilandu elfów, którzy w Przyćmionej Puszczy znaleźli swoją Panią Jeziora. Inni jeszcze parli na zachód, ku równinnym stepom i bagiennym rozlewiskom w okolicach Parzyc. Każdy osadnik na własną rękę szukał szczęścia.
W Nilandzie znajdowało go niewielu…


***


- Znalazłeś ich? – głos nie niósł się w solidnej świątyni wyłącznie dzięki temu, że dwaj rozmówcy pogrążeni byli w kontemplacji cierpienia grzechu. Obaj siedzieli w sekretnej alkowie, gdzie możni spowiadali się swoim spowiednikom. Nowy obyczaj Kościelny jeszcze nie przyjął się w Nilandzie w pełni, bo miast klęczników dla grzesznika wciąż były solidne ławy na których można było usiąść i rozmawiać ze spowiednikiem jak równy z równym, ale już i tak było to miejsce odosobnienia. Publiczna spowiedź i publiczna pokuta poszły w niepamięć. Wielu zakonników tego żałowało.

- Tak mój Panie! Jak rozkazałeś uczyniłem! Wypytałem się „U Hena” o Szena i jego trupę. Podpłaciłem tu i tam … – szpicel wiedział, że każą mu się z zaliczki rozliczyć, więc pompowanie kosztów było jak najbardziej na miejscu - … i dostałem cynk jak ich spotkać. Dwa dni później dostałem wiadomość, że spotkanie jest możliwe to i umówiłem się z nimi w dzień Świętego Beocjusza na promie wiodącym do Źródła a dalej do Parzyc. I spotkałem ich dnia tego na promie. Całkiem spory komunik. A z pyska widać że to tacy, co i od przemocy i od sił … wszelakich nie stronią. Myślę, że dadzą radę…

- Nie płaci ci się za myślenie chamie! Spotkałeś ich w Świętego Beocjusza? Na promie? I co im przykazałeś? – rozmówca, księżulo za kratownicą, nie udawał nawet wychwalanej ponad wszystko w Kościele pokory. Gdyby nie dzieląca ich ścianka pewnie i przylał by szpiclowi.

- Jak miałem przykazane dałem im dwieście lwów! Dwieście co do sztuki! I rzekłem, że dostaną pięć razy więcej, jeśli wyrżną wszystkich w Źródle. Powiedziałem, że żywa dusza ma nie ujść z pogromu a jak się im uda, dostaną w Parzycach pięć razy więcej. Ino ma się wieść o pogromie rozejść i o tym, że nikt nie ocalał. – szpicel ściszył głos bo i rozmawiali o wielce niepolitycznych rzeczach. Jego rozmówca mruknął z zadowoleniem i przez wąską szparę poklepał dłoń szpicla, który tego oczekiwał. Niczym pies…


***


Prom sunął powoli leniwie rozlaną rzeką. Javan meandrował przez cały Niland, ale najwolniej sunął właśnie tu, na południowo zachodnim krańcu marchii, w okolicach Parzyc. Parzyce zaś, bez rzeki Javan, były by zupełnie innym miastem niż były w istocie. Zresztą „miastem” zwanie tego skupiska lepianek, szałasów i bud postawionych na palach okalających ledwie kwartał zwykłych domów, było zdecydowanie ukłonem w kierunku włodarza tego śmietniska, Barona Lusthofa de Gordian. Baron zaś, wygnaniec z Rustycji, szukał w dzikim Nilandzie pocieszenia. Póki co na próżno.

Rzeka sunęła ospale, rozlewając się w bagienne rozlewiska, które na wiele mil pokrywały okolicę. Do miasta nie dało się dostać inaczej niż barką czy promem. No chyba, że miało się łódź i znało się okoliczne wody. Tyle, że i ci co znali czasami błądzili a przy złych wiatrach można było bagnami dopłynąć aż do mokradeł wpełzających w trzewia Przyćmionej Puszczy. Nikt rozsądny nie chciał tego bo powiadano, że elfy tam mieszkające nie wypuszczą nikogo. Po stokroć łatwiej było skorzystać z promu czy barki. Wielu tak czyniło. Wielu później żałowało swej decyzji…

Wybór jednak był lichy, więc z dwojga złego wybrali podróż promem. Do Parzyc to było ledwie dwa dni podróży. Dwa dni spokojnego leżenia na deskach promu za gówniane dwa srebrne jelenie. Dobry interes. Później, w mieście, można było robić co się komu żywnie podobało i każdy z nich miał już własny plan na „lepsze jutro”. Póki co jednak byli na promie. I leniwie rozwaleni spoglądali na współtowarzyszy podróży i prowadzących pewnie prom flisaków.


***


- Jesteście najbardziej żałosną bandą, jaką dane mi było kiedykolwiek w imię Kościoła wynajmować, ale nie mnie to oceniać. Który z was to Szen? – nijaki kurdupel o mordzie z budyniu, który ledwie przed chwilą przybił czółnem do promu spoglądał po wszystkich pasażerach promu szukając widać „kontaktu”. Odpowiadało mu ponure wejrzenie wszystkich podróżnych. Znali Niland nieco i wiedzieli, że mało kto przychodzi tu z „dobrym słowem”. Mimo wszystko okazywali mu minimum zainteresowania, bo i był swego rodzaju kolorytem i odmianą w nudnej podróży. Przez ostatnie dni jeno sitowie, tatarak, sitowie, lepianki jakie, sitowie i tatarak. Jakieś ruiny i pogorzeliska o które w Nilandzie było łatwo i znów sitowie. I naraz jak królik z kapelusza sztukmistrza spośród trzcin wypłynął on i dobiwszy do promu zagadywał najwidoczniej będąc przekonanym, że ich zna. Z błędu nie wyprowadził go nikt.

- Jebać to, bo widzę po mordach żeście na trzeźwo tej podróży nie spędzili. Tu są dwie setnie złotych lwów! – kurdupel wyzuł zza pazuchy pękatą sakiewkę i rzucił ją na środek promu, pośród wszystkich podróżnych wyraźnie nie dbając który tu szefuje. – Tak jak było ugadane. Przed wieczorem przybijecie do Źródła. W klasztorze są goście, ale mnie za jedno. Wyrżniecie wszystkich! Jak głowa z pogromu nie ujdzie w Parzycach poszukajcie w przystani Kuleja i powiedzcie by was poprowadził. On będzie wiedział a jak wieść się o tym co się w Źródle rozejdzie, a rozejdzie się bo codziennie tam kilka łodzi cumuje, dostaniecie ode mnie pięć razy tyle. Ale jak skrewicie…! – budyniopodobny karzełek nie dopowiedział. Szukał kontaktu wzrokowego z podróżnymi promu, ale odpowiedziało mu milczenie. Flisacy w osobach braci Breck i ich głuchawego ojca sprawiali wrażenie, jakby ich sprawa nie dotyczyła i nie widzą niczego. Pewnie nawet tak było.

- To co? Mamy układ? – kurdupel szukał porozumienia wzrokiem próbując spośród wyraźnie mieszanej zgrai wydobyć herszta z którym się umawiał, Szena. Nie znał go, ale ktoś tu powinien był nim być. Tyle, że jeśli tak było w istocie, skrzętnie to ukrywał. Sakiewka leżała na pokładzie nie podniesiona przez nikogo a z jej rozsupłanych fałd łyskało figlarnie złoto. Koleś miał gest. Dwieście lwów to była fortuna!

- Lepiej, żebyście mnie w chuja nie zrobili, bo pożałujecie! – pogroził, po czym ruszył z powrotem do swojego czółna. Nie niepokoił go nikt a on, wyraźnie stropiony, wsiadając na odchodnym raz jeszcze zawołał - Żywa noga ma z wyspy nie ujść! Wasza w tym głowa!


***


- Umówiłeś się z nimi kiedy? – głos w konfesjonale nie uniósł się ani o ton, ale i tak kurduplowaty rozmówca spowiednika wyczuł problemy. Zastrzygł uszami i niezwykle ostrożnie, przemyślawszy każde słowo, odpowiedział.

- Wczoraj Panie! W dzień Świętego Beocjusza! – piesek robił co mógł by zadowolić swego pana. Jednak i jemu zdarzało się popełniać błędy.

- Wczoraj… - spowiednik zawiesił głos, lecz jego wahanie wyczuł by jedynie bardzo wytrawny słuchacz. Kurdupel, czuj z dziada pradziada, w słuchaniu był mistrzem. Wyczuł.

- Tak Panie! Myślę… - co myśli pozostało tajemnicą, bowiem przez kraty z trzaskiem pękających listew wysunęło się ostrze wchodząc przez ucho w głowę kurdupla.

- Świętego Beocjusza, durniu, jest dziś! – było ostatnimi słowy, które zarejestrowała jego świadomość. Tego, że wynajął przez omyłkę kogoś innego, niż miał, nie zdołał już pojąć…


***


Prom ze stukiem dobił do zaimprowizowanej przystani. Nazwanie tego przystanią było nieco na wyrost, ot, kilka desek żeby podróżni nie musieli zsiadać w wodę. Zaskrzypiały liny, zatrzeszczały deski. Prom nie budził zaufania, wyglądał jakby zaraz miał pójść na dno razem z całym inwentarzem. Jednak wiózł ich już pół dnia i właśnie przybijał do pierwszej większej przystani, osławionego klasztoru położonego na wyspie pośród bagien. Zwanego Źródłem. Miejsca o którym gadał kurdupel pozostawiając na pokładzie promu pełną złota sakwę. Podróżni spoglądali na siebie zastanawiając się, czy podjąć zlecenie, czy nie. To był Niland. Tu rzadko kiedy ktoś płacił grubą gotowiznę za nic. Może byli wśród nich i tacy, którzy chcieli zdecydowanie sprzeciwić się zamysłom karła, ale też nie byli pewni towarzyszy. Zaś klasztor w Źródle właśnie otwierał przed nimi swoje podwoje.

Stojący przy brzegu mnich w burym habicie zręcznie złapał linę i nawinął ją na kołek mocując prom do brzegu. Stary Breck ani jego synowie nawet mu nie podziękowali. Mnich z uśmiechem zgiął się w ukłonie umocowawszy drugą linę do drugiego kołka. – Witajcie w naszym świętym klasztorze u Źródła. Gość w dom Bóg w dom, jak to się mawia w ojczyźnie! Bądźcie więc po stokroć błogosławieni!

Wygolony na łyso, odziany w habit mężczyzna miał za sobą bogatą przeszłość, bo jego twarz przecinała szpetna blizna, ale nie zmieniało to pogody wyrazu jego twarzy. Gdzieś za nim, w kępie drzew, kryć się musiało owo Źródło. Tyle, że póki co, na pokładzie promu decyzja wciąż nie zapadła…




==============================================

Powodzenia
B
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172