Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-11-2010, 14:53   #1
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Oszukać Przeznaczenie - II. Dziedzictwo




Jeśli ktoś twierdzi, że podróże za pomocą teleportu to świetna sprawa jest albo masochistą, albo nigdy w życiu tego nie robił! Ragnar wolno podniósł się z ziemi. Mdłości po wypróżnieniu żołądka wprawdzie nieco przeszły, ale ciągle bolała go głowa. Może była to mocna czaszka wilka morskiego, ale nawet taka niezbyt dobrze znosi bliskie spotkania z twardym lodem. Mężczyzna rozejrzał się w koło. Otulony białym płaszczem świat świadczył wyraźnie o fakcie, że udało mu się opuścić ognistą domenę Ifryta. Jednak w jakim znalazł się świecie nie miał absolutnie żadnego pojęcia. Do tego co gorsze nigdzie w koło nie widział pozostałych towarzyszy wędrówki. Wyglądało na to, że wylądował na środku jeziora, zważywszy, że najwyraźniej panował tutaj środek zimy, fakt że pod jego stopami znajdowała się gruba warstwa lodu, a nie woda musiał przypisywać swojej szczęśliwej gwieździe. Doskonale wiedział, jak szybko człowiek traci przytomność i umiera w lodowatej wodzie.
Musiał teraz podjąć decyzję w którą ruszyć stronę. Zawahał się i w tym momencie do jego uszu dotarły sunące po powierzchni dźwięki. Brzmiało to jak śpiew. Nie zastanawiając się wiele ruszył w kierunku z którego dobiegał dźwięk. Miejsce do którego zmierzał było wyspą, albo półwyspem. W miarę jak podchodził głos stawał się coraz wyraźniejszy, a gdy mógł już zrozumieć słowa stanął oszołomiony, bo pieść wykonywana była w jego rodzinnym języku!

[MEDIA]https://sites.google.com/site/eleanormuzyka/Przeznaczenie1.mp3[/MEDIA]

Słyszę twój głos w wietrze
I słyszę jak wołasz moje imię
"Słuchaj moje dziecko" mówisz do mnie
"Jestem głosem twojej historii"
"Nie bój się - chodź ze mną"
"Odpowiedz na moje wezwanie, a ja puszczę cię wolno"


Przyśpieszył kroku, a po chwili już biegł by dotrzeć do brzegu zanim skończy się pieśń. Była piękna i niezwykła, a głos niesiony po pustej, skutej lodem płaszczyźnie jeziora brzmiał czysto i przepełniony był mocą.

Jestem głosem wiatru i lejącego deszczu
Jestem głosem głodu i bólu
Jestem głosem, który zawsze cię woła
Jestem głosem i nim pozostanę


Wbiegł na niezbyt wysoki brzeg, a później ruszył wzdłuż zamarzniętego strumienia. Dotarł do wodospadu, który skuty ręką zimy wyglądał jak niesamowita rzeźba. Na jego szczycie stała jasnowłosa dziewczyna, odziana była tylko w cienką białą szatę. Była bosa. Rozpostarła ręce, wznosząc je w górę. Zamknęła oczy a jednak jej twarz skierowana była ku górze jakby patrzyła prosto w zachodzące słońce, które zabarwiło lód pod jej stopami krwistą czerwienią i złotem. Wyglądało to jakby krew ściekała po złotej skale. Ragnar na chwile oniemiał z zachwytu. Szybko jednak oprzytomniał. Przecież wystarczył jeden ruch by śpiewaczka pośliznęła się i upadła w dół, kilkanaście metrów niżej. Raczej niewielka istniała szansa by przeżyła taki wypadek! Już chciał biec na pomoc gdy w miejscu zatrzymał go kolejny głos:
- Nie możesz nic zrobić. Nie możesz jej pomóc. Nie teraz, nie tak.

Mężczyzna odwrócił się w kierunku głosu i zobaczył kolejna jasnowłosa kobietę odzianą w białą szatę. Ta jednak była zdecydowanie starsza. Mimo to wydała mu się najpiękniejszą istotą na świecie. Jej oczy błyszczały łagodnością i ciepłym blaskiem.
- Witaj Ragnarze w moim domu – uśmiechnęła się, a uśmiech ten w jakiś niezwykły sposób rozgrzał jego zmarznięte ciało a jego nozdrza pochwyciły jedyny w swoim rodzaju zapach, zapach morskiego wiatru po burzy – Jestem Destiny, ale większość nazywa mnie po prostu Panią. Nie przybyłeś tu przypadkiem. Portal przywiódł Cię tutaj bo jesteś mi potrzebny. Jeśli zrobisz coś dla mnie, w zamian ja spełnię twoje pragnienie i pomogę odnaleźć Różę Przedwiecznych Wiatrów. Chodź wejdziemy do środka i porozmawiamy.
Wskazała dłonią na wodospad. Nieco z boku widoczne było w nim przejście. Dalej musiała się widocznie znajdować jakaś jaskinia.


Podróż z Walls do siedziby rodu ap Gruffyd przebiegała bez większych zakłóceń. Tak sporej grupy, jak ta którą obecnie podróżowali, nie ośmielały się napadać żadne potwory, drogowi bandyci ani nawet grasujące w okolicy grupy hobgoblinów i innego szarego lub zielonego plugastwa. Jedynym problemem okazał się tylko obciążony wóz stale grzęznący w zasypującym drogę śniegu. Na pierwszym wieczornym postoju jednak zbrojni, którzy dość już mieli wyciągania go z kolejnych zasp, za radą i dzięki sugestiom Roberta wystrugali z drzewa solidne płozy, które przyczepili od spodu kół. Od tego momentu „sanie” sunęły po zasypanym śniegiem szlaku niczym szklana kula po kamiennym stole.
Droga do Gruffyddoru nie była długa, najpierw trakt dotarł nad rzekę, a potem wzdłuż jej brzegu poprowadził ich prosto do zamku. Dostrzegli go po pokonaniu kolejnego zakrętu i wyjściu z porastającego brzegi lasu, czwartego dnia podróży na godzinę przed zachodem słońca.


Wszyscy zgodnie musieli przyznać, że wzniesiona na wysokim brzegu warownia wyglądała solidnie i dostojnie, a w blasku zachodzącego słońca niektórym wydała się bardzo romantyczna. Wprawne oko kapłana dostrzegło także zbudowaną po drugiej stronie rzeki nieco mniejszą strażnicę. Budowla wzniesiona została z żółtego piaskowca i pod względem obronnym spełniała najwyższe standardy.
Do zamku prowadziła tylko jedna droga, ostro pnąca się w górę"aleja". By ją pokonać należało przejść wzdłuż murów pod czujnym okiem patrolujących je strażników, którzy wyraźnie zaniepokojeni zebrali się na murach mierząc z kusz w kierunku nadciągających ludzi.
- Stójcie – Krzyknął jeden z nich wyglądający na dowódcę – Nie przyjmujemy gości!
Kenneth wysunął się do przodu i odkrzyknął:
- To tak witasz powracającego do domu pana Hank?
Na te słowa po murach poniósł się radosny okrzyk i po chwili brama została otwarta, a na spotkanie młodego ap Gruffyda wyszedł pospiesznie mężczyzna około czterdziestki o wyraźnie wojskowych ruchach:
- Na bogów Kenneth! Gdzie byłeś! Nie mieliśmy pojęcia co się stało. Zniknąłeś bez słowa... - obrzucił ciekawym spojrzeniem resztę kompanii – Co to za ludzie?
Młodzieniec klepnął go przyjacielsko po plecach:
- Dzięki nim żyję, więc nie ociągaj się tylko prowadź do zamku i każ przygotować ucztę. Potem Ci wszystko opowiem.

Wszyscy ruszyli dalej przez bramę wejściową i sień dostali się na dziedziniec zamku dolnego gdzie zebrał się spory tłum zbrojnych i służby, a stamtąd prze koleją bramę dotarli do zamku górnego gdzie jak wyjaśnił Kenneth znajdowały się pokoje mieszkalne dla rodziny i gości.

***

Biblioteka w Gruffyddorze okazała się naprawdę spora jak na standardy domów szlacheckich. Opasłe tomy zajmowały trzy ściany wysokiego na około piętnaście stóp pomieszczenia. Na trzeciej ustawiony był solidny kominek i wisiało kilka obrazów może niezbyt wysokiej klasy, ale za to z pewnością przedstawiających zamek i okolicę.
- Mój pradziad był zapalonym bibliofilem – powiedział Kenneth tym z gości, którzy zainteresowani byli przeglądaniem księgozbioru – a babka lubiła malować. Jak pewnie zauważyliście w całym zamku natknąć się można na jej zostawione potomności „dzieła” - zakończył z pewnym rozbawieniem.

Goście rozejrzeli się z pewnym powątpiewaniem po zastawionych książkami półkach, bo znalezienie tutaj jakichkolwiek informacji wydawało się wymagać wielu godzin przeszukiwania, ale Kenneth bez wahania podszedł do jednego z regałów i wyciągnął dość sporą, oprawioną w farbowaną na bordowo skórę księgę
- Myślę, że możemy zacząć od księgi rodzinnej – Gdy popatrzyli na niego z ciekawością wyjaśnił – Jeden z moich przodków żyjący w drugiej połowie jedenastego wieku, Mathias ap Gruffydd I postanowił, że najważniejsze wydarzenia w naszym rodzie powinny być spisywane dla potomnych. Opisał tutaj między innymi historię powstania Gruffyddoru. Po nim wszyscy Gruffydzi kontynuowali tę tradycję oczywiście w dość zróżnicowanym literacko stylu, ale to zdecydowanie najlepsze źródło o rodzinie jakie posiadam.
Kenneth położył księgę na biurku i zaczął wertować strony:
- Wszystkie wydarzenia zostały oznaczone datami. Myślę, że powinniśmy zacząć szukać koło 1230r.
- Poszukaj wydarzeń z Mirtula 1228...
- szepnęła stojąca obok Shannon.
Mężczyzna skinął głową.
- Jest wpis Madoca – zerknął w kierunku skąd wcześniej rozległ się głos jego niedoszłej prababki.

„15 Mirtul 1228r.
Jutro wyjeżdżam do Elandone! W końcu Shannon zostanie moją żoną. Mam dla niej prezent, w końcu znalazłem to czego szukałem.
Najszczęśliwszy na świecie Madoc up Gruffydd”


Potem natrafili na opis napadu i wypadku, a także walki z chorobą Madoca podpisany przez jego ojca Kevina, a zaraz po nim kolejny wpis narzeczonego Shannon:
„20 Uktar 1228r.
Moje serce umarło wraz z Shannon. Jestem przeklęty bo myśl o innej kobiecie w mym łożu napawa mnie wstrętem, a jednak ciało okazało się zbyt słabe... Muszę odejść... wybacz mi ojcze...
Madoc”


Kolejne wpisy z datą dziewięć miesięcy późniejszą należały znowu do Kevina i zawierały informacje o narodzinach Ruperta ap Gruffydd oraz tragicznej śmierci Ailin ap Gruffydd. Ojciec Madoca spisał także dokładnie klątwę, którą kobieta rzuciła na dziecko i opatrzył ją modlitwą, by nigdy się nie spełniła.
Potem następowały mniej znaczące informacje i życiu w Gruffyddorze.
Uwagę Shannon przyciągnęła notka zapisana pod datą 21 Eleasiasa 1247r.
„Dzisiaj Rupert kończy osiemnaście lat. To moja wina, że dorastał bez matki i ojca. Nigdy sobie nie daruję, że nie powiedziałem Madocowi prawdy o Shannon. Wiem, że mój syn żyje, jednak nawet najlepszej wieszczce nie udało się odkryć miejsca jego pobytu. Musi być chronione jakąś mocą.”
Kevin up Gruffydd


W roku 1252 urodził się syn Ruperta, a pradziad Kennetha, którego nazwano imieniem dziada. Zaś sam Kevin ojciec Madoca zmarł w 1260r. Kenneth przeglądał dalej wpisy, ale to zaglądająca mu przez ramię Mysz zauważyła ten najistotniejszy i z duma wskazała go palcem:
„5 Flamerule 1278r.
Przybył dziś do nas posłaniec z Opactwa Żółtej Róży z wiadomością o śmierci brata Samuela, który dopiero na łożu śmierci wyznał swoje prawdziwe imię... Madoc up Gruffydd...
Chciałem pojechać tam by przywieść szczątki dziada i pochować w rodzinne krypcie, ale ojciec stanowczo sprzeciwił się temu. Stwierdził, że puki żyje będzie się temu sprzeciwiać.
Kevin up Gruffydd"

Dlaczego szczątki Madoca nigdy nie powróciły do Gruffyddoru wyjaśniło się kilka stron dalej:
„13 Młot 1290r.
Pochowałem dziś jedynego syna. Rodzice nie powinni umierać przed dziećmi...”
Rupert ap Gruffydd”


Dalsze poszukiwania nie przyniosły już żadnych efektów. Tak jakby pamięć o Madocu została specjalnie zatarta w dziejach rodu. Kenneth odłożył księgę i wtedy dopiero powiedział:
- Wygląda na to, że by dowiedzieć się czegoś więcej musimy odwiedzić opactwo. To jednak blisko lodowca i droga tam nigdy nie jest bezpieczna, a dotarcie zimą graniczy z niemożliwością... - zastanowił się - skoro prawdopodobnie mój przodek spoczywa tam w grobie od prawie stu lat nic się nie stanie jeśli poczekam do wiosny na nawiedzeniem jego grobu – Potem popatrzył na swoich gości i dodał:
- Nie mogę uwierzyć, że żył tak blisko i nigdy nie odwiedził rodziny... - pokręcił głową – co z niego był za człowiek! Chyba naprawdę nie miał serca!

***

Fergus musiał przyznać, że jak na położony na odludziu zamek, to ruch w tym miejscu jest całkiem spory.
Najpierw, tego samego dnia co on, przybyła ta rudowłosa dziewczyna, ale ona odeszła cztery dni później na północ po zamarzniętym jeziorze. Odprowadzał ją wzrokiem, aż stała się tylko niewyraźną kropką, nie miał przecież nic lepszego do roboty i miał okazję zobaczyć jak w pewnym momencie zmienia się w szarego wilka. Prawdopodobnie była więc druidem. Świadczył by o tym także kierunek w jakim wyruszyła – północny brzeg porastał gęsty i prawdopodobnie bardzo stary las.
Dwa dni po rudowłosej pojawił się spory oddział zbrojnych w szarych płaszczach. Mieli nawet w swoich szeregach kapłana Helma i jakiegoś maga. Sądząc po fakcie, że zaczęli pojawiać się w patrolach na murach, prawdopodobnie mieli zamiar zostać na dłużej.
Przez następne trzy dni nic się nie działo, na krótko przed zachodem słońca z sąsiedniej wyspy, wyglądającej na całkowicie niezamieszkałą przybył do zamku kolejny Rudzielelec, tym razem płci męskiej, sporej postury i wyglądający raczej na wilka morskiego niż lądowego wędrowca.
Wreszcie dwa dni temu od strony rzeki, nadciągnął spory pochód ludzi wśród których były nawet jakieś kobiety i dzieci. Mieli tyle przeróżnych tobołów, że chyba ich zamiarem było osiedlenie się w tej okolicy.

Oczywiście nie było tu jak na głównym trakcie do Waterdeep, ale i tak człowiek się nie nudził, zwłaszcza jeśli obserwacja była częścią jego natury.
Od początku nie miał miał zamiaru pojawiać się w zamku bez wcześniejszej rozmowy z Moną, ale choć siedział tu już prawie dekadzień, nie miał okazji jej zobaczyć. Nawet jeśli miejsce obserwacji wybrał naprawdę doskonałe, bo dające możliwość nie tylko obserwacji mostu do zamku, ale także części murów obronnych i bramy wjazdowej. Najpierw myślał, że dziewczyna z jakiegoś powodu cały czas siedziała zamknięta w środku, to było jednak do tej ruchliwej istoty całkowicie niepodobne, potem doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nie było jej w zamku. Postanowił poczekać jeszcze jeden dzień, a jeśli nic się nie zmieni, spróbować jakoś wywiedzieć się o to co się z nią dzieje i gdzie wyjechała.
Powoli zaczynało mu doskwierać to wszechobecne zimno. Choć od lat żył w północnym Faerunie nadal nie potrafił przywyknąć do mroźnych zim i nawet mocno wytrenowana samodyscyplina przestawała wystarczać.

***

Nie zabawili długo w Gruffyddorze. Czekało na nich Elendone, a w nim mnóstwo pracy i obowiązków. Z pewnością dotarli tam już zatrudnieni do naprawy zamku ludzie, a także nowi strażnicy zatrudnieni przez Wulfa. Od zamku Kennetha na musieli jechać dokładnie na południe. Najwięcej problemów i czasu zajęło przeprawienie się przez rzekę, bo wprawdzie był tutaj przewoźnik, ale jego tratwa nie była w stanie pomieścić naraz zbyt dużo, zajęło im to więc dobrych kilka godzin. Najwięcej problemu było oczywiście z narowistymi końmi. Zarówno Lizus, jak i Persifal wyraźnie okazały co myślą o wejściu na drewnianą łupinkę na środku wody. Dopiero interwencja Roberta zdołała uśmierzyć „bestie”.

Śnieg przestał padać, ale silny mróz utrzymywał się cały czas. Obłoki pary wydobywały się z ust ludzi i koni, a zaczerwienione nosy nie dodawały nikomu uroku. Nawet piękne widoki spowitej w puchową kołdrę krainy powoli przestawały cieszyć. Takie jednak były minusy zimy. Niektórzy zaczynali rozumieć co znaczy życie w tej północnej krainie. Teraz mogli się przekonać jak niewiele zostało ze słynnego niegdyś i mocno uczęszczanego traktu. Zaledwie wąska droga, którą co chwilę należało oczyszczać by zrobić przejazd dla prowizorycznych sań. One także nie były idealne, co jakiś czas należało poprawiać wiązania, bo na nierównej drodze sznury szybko się rwały i niszczyły.
Jechali skrajem Ziemnego Lasu, po lewej stronie mając niewysokie pasmo górskie. Zbrojni co jakiś czas wypuszczali się na patrole, wypatrując śladów hobgoblinów. Te jednaj albo miały swą siedzibę znacznie głębiej, albo zapadły się od ziemię, a może jak niektóre zwierzęta zapadały w sen zimowy? Jak to żartobliwie stwierdził jeden z młodych i mocno rozczarowanych faktem nie natrafienia na przeciwnika, rycerz.

Trzeciego dnia podróży dotarli do brzegu jeziora, w miejscu gdzie przed laty znajdował się port rybacki o nazwie Darhen. Tak jak opisywała im to Nelli znajdowały się tutaj ruiny obronnego muru, a także kamienna wieża obronna o dziwo w naprawdę dobrym stanie i jak się wkrótce okazało zamieszkała!


Pierwszy przekonał się o tym jeden z rycerzy, który z ciekawości podszedł do metalowej bramy i złapał okuta w stalową rękawicę dłonią za klamkę. Wyładowanie elektryczne jakie przeleciało przez jego ciało wywołało nagły spazm bólu i odrzuciło go o metr do tyłu. Potem w środku rozległ się charakterystyczny dźwięk alarmu, a po jakimś czasie w bramie uchyliło się niewielkie okienko, w nim zaś pojawił się najpierw wielki nos, na którego czubku tkwiły binokle, a potem reszta właściciela. Drobna rumiana twarz, wielkie odstające uszy i sterczące na wszystkie strony ogniście czerwone włosy, jednym słowem gnom w całej okazałości.
- Idźcie sobie nic nie kupuję, nic nie sprzedaję, nic nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!
Sporo czasu zajęło wyjaśnienie wzajemnych zależności, ale ostatecznie Sunne Bombtoster, bo tak dumnie brzmiało nazwisko gnoma, przyjął do wiadomości, że ma do czynienia z właścicielami terenu na którym raczył zamieszkać. Oni zaś dowiedzieli się, że jest jak sam to określił najgenialniejszym wynalazcą i pracuje tutaj w odosobnieniu nad dziełem swojego życia. Oczywiście w tajemnicy, by nikt nie wykradł jego pomysłu.
Po przełamaniu pierwszych lodów gnom okazał się wielce zajmującym choć trochę dziwacznym rozmówcą, a postój w Darhen, bardzo przyjemnym popasem.

Tego wieczoru wpatrzona w widoczną daleko na jeziorze niewielką kropkę Elandone Shannon zdała sobie sprawę, że właśnie upływa kolejny rok jej życia, a właściwie trwania w zawieszeniu między światami. Może nadszedł w końcu czas by wyjść ze swojej skorupy i zawalczyć o życie?

***

W dalszą drogę postanowili się udać w poprzek jeziora. Sunne za pomocą jakiegoś wielce skomplikowanego urządzenia zbadał skorupę lodu i stwierdził autorytarnie, że jego grubość umożliwia bezpieczne przemieszczanie się po powierzchni, nawet koniom czy zaopatrzonemu w płozy wozowi. Wulf i Robert pokiwali uprzejmie głowami, ale dla pewności w kilkunastometrowej odległości od brzegu wyrąbali niewielki otwór, by sprawdzić jak gruba w rzeczywistości jest lodowa pokrywa.

Nie było szans by pokonać jezioro w jeden dzień, więc kolejny nocleg spędzili na lodowej tafli, ale w końcu następnego dnia wieczorem dotarli do swojego zamku, gdzie przywitał ich rozradowany zmianami na włościach Kintal i nowymi ludźmi, Peter. Ucieszył się niezmiernie na ich widok także dlatego, że przecież to na niego pod ich nieobecność spadł obowiązek martwienia się o wszystko.
Od razu zarzucono ich masą problemów, z których najważniejszym był pozostawiony przez statek dzień drogi od Elandone, cały zakupiony materiał budowlany i większe narzędzia. Ze względu na zmarzlinę nie miał bowiem możliwości przepłynięcia dalej. W zamku zaś nie było przecież wozu do transportu tego wszystkiego.

Irma powiedziała im o wizycie młodej druidki o imieniu Ronwym i o tym, że prawie tydzień temu wyruszyła sama w kierunku Ziemnego Lasu.
- Nie powinna była chodzić tam sama. Mówiłam by zaczekała na wasz powrót – stwierdziła kobieta – ale się uparła że musi iść. Wspominała coś o śmierci drzew, że musi się śpieszyć by to wyjaśnić. Ot gorąca głowa! - Kobieta wzruszyła ramionami w geście bezradności. Ruszyła w kierunku schodów gdy nagle coś sobie jeszcze przypomniała:
- Mamy jeszcze jednego gościa. Pan Ragnar Gunnarsson chciał z państwem rozmawiać. Nie wiedziałam gdzie go umieścić więc sypia w głównej sali, ale właśnie się wybrał z Nelli na polowanie. Wielu ludzi przybyło trzeba uzupełniać zapasy.

Wieczorem zaś do Myszy podszedł zaś jeden z nowych pracowników i wręczając jej niewielką nieco wytłuszczoną kartkę powiedział niepewnie:
- Jak żem był się odla... e tego... znaczy tego... na spacerze... żem był - zaszurał nogami i chyba opanował zmieszanie bo dokończył – to dał mi to taki jeden szemrany typ. - Nachylił się w jej kierunku i chuchnął niezbyt aromatycznie - Czarny był jak stwór z otchłani. Niech panienka uważa.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 29-11-2010 o 13:47.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172