Konto usunięte | [Marvel] Uncanny Avengers: Memento Mori 28.11.2014, piątek, 8:30 PM,
Central Park, Nowy Jork,
Stany Zjednoczone. Oświetlony świątecznymi lampkami Central Park rozbłysł bladożółtą energią, z wnętrza której wyszedł po chwili starszy, brodaty mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu. Mimo, iż najlepsze lata miał już za sobą, trzymał się prosto, a każdy jego krok wyrażał wewnętrzną siłę i determinację. Podszedł do najbliższej z ławek umiejscowionych przy jednej z głównych ścieżek, gdzie czekał na niego dobrze zbudowany, rudowłosy mężczyzna. Pomimo chłodu jesiennego wieczoru, jego tors był nagi, a uwagę zwracał wypalony na nim odwrócony pentagram. - Daimon Hellstorm... - rzucił mężczyzna pod wąsem. - Cóż to za sprawa skłoniła cię do zwrócenia się do mnie?
- Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie, Doktorze Strange - rzucił tamten, zerkając spode łba. Miał nienaturalnie głęboki głos, który zwykłego przechodnia przyprawiłby z pewnością o ciarki na plecach. Przechodzący obok ludzie nie zwracali jednak na nich najmniejszej uwagi, jakby obaj znajdowali się na zupełnie innym planie egzystencji. I tak najwyraźniej było. - Wszystko w porządku? - Spytał Strange. - Bywało lepiej.
- Masz jakieś problemy? Fizyczne, psychiczne?
- Mistyczne - odparł Hellstorm, marszcząc brwi. Nienaturalnie niebieskimi oczyma spojrzał na rozmówcę. - Bariera chroniąca Ziemię osłabła i niebieska planeta stała się obiektem inwazji mrocznych sił z innego wymiaru.
Strange skrzywił się i skinął głową. - Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. Ostatnio wyczułem wzmożoną aktywność w obszarze astralnym. Powinniśmy spotkać się z Dr. Voodoo i wymienić się informacjami. Musimy dowiedzieć się, kto przybył na Ziemię i jak to zrobił. - Strange zamyślił się, przejeżdżając dłonią po brodzie. - Och, ja wiem, doskonale wiem... - mruknął Hellstorm. Coś w jego głosie było nie tak.
Gdy Strange odwrócił się w stronę mężczyzny, Daimon zerwał się w moment z ławki, a jego ciało zajęło się płomieniami i zwiększyło swe rozmiary co najmniej dwa razy. Wyrzucając z ust groźby w nieznanym, plugawym języku, natarł na Dr. Strange'a, a zaskoczony czarodziej zdołał tylko unieść ręce do obrony. 30.11.2014, niedziela, 6:00 PM,
Avengers Tower, Manhattan, Nowy Jork,
Stany Zjednoczone. Clint Barton wpatrywał się w okno, za którym śnieg sypał jak na kartce świątecznej, a przez umysł przelatywały mu najróżniejsze myśli. Ciężko było mu uwierzyć w to, co usłyszał od Steve'a i Tony'ego, do tej pory był przecież jedynie jednym z Mścicieli trzymających się na uboczu. Nie wpieprzał się w nie swoje sprawy, a już tym bardziej dowodzenie, w końcu byli od tego lepsi w tej drużynie. I co? Nagle miał się przestawić? Nagle miał dostać własną drużynę, którą miał pokierować? Oderwał wzrok od hulających na wietrze płatków śniegu i odwrócił się w kierunku towarzyszy. - Gdzie jest haczyk? - Zapytał. - Mówiłem ci, że o to spyta. - Tony Stark uśmiechnął się lekko. - Nie ma, chcę, żebyś zebrał nową drużynę Avengers. Przecież wiesz, że nie możemy być wszędzie - odparł Captain America. - Wy będziecie stacjonować tutaj i dbać o nasze podwórko. - Oczywiście... niby będę dowodził, ale ty będziesz pociągał za sznurki, tak? - Hawkeye założył ręce na piersi. - Nie, nie ma takiej opcji. To będzie całkowicie twoja drużyna. Wybierzesz, kogo chcesz... oczywiście w ramach zdrowego rozsądku.
- Oczywiście... - burknął Barton. - Dobra, postawmy sprawę jasno. - Tony podszedł do Clinta. - Chcesz mieć swoją drużynę, czy nie?
- Jasne, ale nie mam zamiaru być waszą marionetką - mruknął Hawkeye. - Daj mi dolara. - Stark wyciągnął dłoń w kierunku Clinta. - Co?
- To, co słyszałeś. Daj mi dolara.
- Po co?
- Przekonasz się. - Tony ponaglił go, poruszając palcami wyciągniętej dłoni.
Barton skrzywił się, jednak sięgnął do kieszeni, skąd wygrzebał portfel. Wyciągnął z niego jednodolarowy banknot i wręczył Tony'emu. Ten w mig zgniótł go w pięści i wyszczerzył się, jakby dostał milion dolców, po czym podszedł do biurka i zgarnął z niego plik dokumentów. Po chwili podał je Hawkeye'owi. - Proszę.
- Co to jest?
- Akt własności Avengers Mansion. Właśnie kupiłeś świeżo wyremontowaną posiadłość na Staten Island, Barton. - Stark uśmiechnął się krzywo. - Teraz idźcie i bądźcie Avengers. Uratujcie świat.
- Że co? - Hawkeye spojrzał w papiery. Wyglądały na oryginalne, a na samym dole widniał podpis Starka. - Tony podejrzewał, że będziesz miał jakieś obiekcje, więc wymyślił Plan B. - Captain America położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Chcesz mieć swoją drużynę? Na własnych warunkach? Nie ma sprawy. Idźcie uratować świat. - Rogers się zaśmiał. - Wy będziecie stacjonować w posiadłości, my tutaj... a znając życie i tak pewnie nieraz będziemy łączyć siły.
- Dobra, to kogo mogę wziąć? - Zapytał Clint. - Kogo chcesz, ale Black Widow, Hulk, Thor i Iron Man zostają ze mną. - Rogers wyszczerzył się szeroko, a Hawkeye westchnął ciężko. W sumie złożenie własnej ekipy z ludzi, którzy patrzyli na niektóre rzeczy świeżym okiem, nie było takim złym pomysłem.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |