Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2016, 21:34   #1
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
In valle mortis [18+] - SESJA ZAWIESZONA


Londyn.
Miasto cegieł, szkła i betonu, gdzie stare łączy się z nowym, a historia wyziera zza każdego rogu. Niemal. Zza kilku bowiem wyzierają rzeczy, które co prawda dla niektórych mogą się wiązać z historią, jednak bez wątpienia nie tą, o której piszą w przewodnikach po Londynie. Tam bowiem świat jest inny.
Są tam co prawda stare kościoły, nie brak paru zabytkowych budowli, a dla miłośników zieleni znaleźć można garść parków i to takich nie całkiem zdominowanych przez żądne orzeszków wiewiórki. Nadmienić tu należy, iż zwierzęta te zaliczają się do wyjątkowo wytrwałych - w niektórych przypadkach potrafiąc ścigać upatrzoną ofiarę przed dobrych kilka metrów nim uznają, że może jednak lepiej by było zaliczyć kogoś innego.
Skoro zaś przy faunie jesteśmy, nie można zapomnieć o mewach. Jako siedziba ludzka, która do morza nie ma aż tak daleko, posiada Londyn liczną populację owych frytkożernych stworzeń skrzydlatych, o wyjątkowo złośliwym zwyczaju pozostawiania odchodów nie tylko na pomnikach, ale przede wszystkim na głowach niczego nie podejrzewających przechodniów.
Pozostając przy mieszkańcach przejdźmy do tych, którzy zwykle ofiarami owych ptaków padają, czyli wspomnianych wcześniej przechodniów. Bez wątpienia Londyn małym miastem nie jest, a co za tym idzie, liczba ludności, zamieszkująca jego granice, jest znaczna. Spoglądając z pozytywnej strony, ma się tu okazje zobaczyć przedstawicieli każdej grupy etnicznej, jaką Matka Ziemia nosi na swej powierzchni. Uszy cieszyć się mogą mnogością języków, a nos wonią potraw z całego świata, wśród których jednak zdecydowanie dominuje zapach spalonego tłuszczu, płynący ze spotykanych na każdym kroku przystani dla miłośników fast foodów.
Obraz, który się wyłania z tego opisu, nie pasuje zbytnio do tego, co głoszą zachęcające do odwiedzin ulotki. Mowa tu jednak o dzielnicach oddalonych od samego serca miasta - czy to kulturowego, czy historycznego czy też finansowego. Świat, w którym żyją przeciętni londyńczycy, dzielnie stawiając czoła zakorkowanym ulicom, przepełnionym busom i zatłoczonym wagonom metra. Gdzie dzień toczy się w ustalonym z góry tempie, zwykle zaczynając wcześnie i kończąc na długo po tym, gdy słońce łaskawie zgasi swoje promienie.
Dwie strony monety, jak dzień i noc. Blask City i szara rzeczywistość oddalonych od niego borough. I w jednym z nich właśnie zacznie się ta przygoda, z daleka od świateł Canary Warf, czy duchów przeszłości zamieszkujących Tower.





18.04.2016
Londyn, Ilford.





Słońce wstawało powoli, sunąc po naznaczonym smugami kondensacyjnymi niebie. Dzień ten zapowiadał się na wyjątkowo piękny. Ostre powietrze wnikało w płuca, pozwalając na to, by złudzenie jego świeżości przedarło się do umysłów tych, którzy musieli zwlec się z łóżek o brzasku. Nie było świeże, o czym każdy wiedział, jednak w dni takie jak ten - dobrze zapowiadający się poniedziałek - można było sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.

Ilford, jak każdego dnia, z wolna budził się do życia. Wśród dźwięku nadmiernie dręczonych klaksonów i w oparach mgły powstałej z trujących wyziewów, jakimi hojnie obdarowywali przechodniów zmotoryzowani użytkownicy dróg, powstawał z nocnego półsnu. O śnie bowiem nie mogło być mowy. Londyn nie zasypiał. W dzień czy w nocy jego serce biło, pompując krew, która napędzała ów wielokulturowy organizm. Śladami tego mniej widocznego życia zajmowali się sprzątacze, którzy, jak co rano, tłumnie ruszyli na miasto, by siłą swych rąk i zamiatarek zatrzeć co bardziej widoczne pozostałości minionej nocy.
Za nimi na drogi wyszli rodzice. Z wózkami bądź trzymając pociechy za ręce, pędzili co tchu, by zdążyć przed zamknięciem wejścia do przybytku, w którym ich pociechy bawiły się lub zdobywały wiedzę niezbędną do życia w złudzeniu o lepszym życiu niż to, które wiedli ich rodzice. Przybytków, których wciąż było za mało dla szybko rozrastającej się społeczności. Frustracja dołączyła do wyziewów z rur wydechowych, tworząc swoisty mikroklimat, w oparach którego ci sami rodzice pędzili teraz by zdążyć do pracy, do supermarketu, do domu - by złapać te parę godzin ciszy i spokoju.
W parkach powoli zwiększała się populacja dwunożnych gości owych zielonych skrawków. Samotnie, parami czy w grupach, ruszali na podbój ścieżek zdrowia i siłowni pod chmurką.



Podążając za nieubłaganie mijającym czasem nadeszło południe. Słońce uznało najwyraźniej, iż przyświecanie czynnościom, którym oddawały się małe istoty na małym fragmencie jednej z orbitujących wokół niego planet, jest zajęciem nazbyt nudnym, skryło swe oblicze za narzutą z chmur. Była to narzutka różnokolorowa, przechodząca płynnie z śnieżnej bieli do głębokiego odcienia stali. Wiatr przypomniał sobie o swoich powinnościach i uznał, iż najlepszym sposobem naprawienia swej opieszałości będzie użycie brutalnej siły. Sylwetki spacerujące po głównej ulicy centrum Ilfordu zginać się poczęły niczym młode drzewka, usilnie starając utrzymać poły płaszczów i kurtek, tak cenne w tej chwili, że gotowi byli stawić czoła żywiołowi, byle je zachować.
Humory ludzkie wyraźnie zaczynały ulegać owym chłodnym powiewom i nawet stojący pod centrum handlowym gitarzysta nie był w stanie wywołać pozytywnych reakcji. Wyraźnie jednak mu to nie przeszkadzało, gdyż z uśmiechem na twarzy dalej wyśpiewywał:

Take me down
To the Paradise City
Where the grass is green
And the girls are pretty
Oh, won't you please take me home




Minęła trzecia. Wskazówki zegarów powoli przesuwały się ku godzinie czwartej, głosząc wszem i wobec nadejście kolejnej fali wyglądających na wyjątkowo zniechęconych życiem rodziców. Przewaga kobiet była wyraźnie widoczna. Wkrótce ta sama grupa ruszała w drogę powrotną, zwiększona o pełne energii, pomimo spędzonych na nauce godzin, pociech. Wkrótce zasiąść miały przed telewizorami, ekranami tabletów czy komputerów. Póki co jednak raz po raz rozlegało się wyraźnie nakazujące wołanie o coś słodkiego.

Niedaleko jednej placówek, zajmujących się wtłaczaniem wiedzy do młodych głów, znajdował się posterunek policji.


Budynek był dobrze utrzymany i strzeżony, a tego konkretnego dnia - wyjątkowo głośny. Radiowozy jeden za drugim opuszczały swą siedzibę, podążając w miasto, by przywrócić prawo tam, gdzie zostało ono naruszone. Także na ulicach umundurowanych było jakby więcej, jednak to powoli już nikogo nie dziwiło. Ich obecność stała się chlebem powszednim i była tak naturalna, że robili mniejsze wrażenie, niż przedzierające się gdzieniegdzie słońce. Mieszkańcy podążali dalej, spiesząc się by załatwić sprawy, które mieli do załatwienia nim upływające godziny odbiorą im tę szansę. Myśli krążyły wokół szybko zbliżającego się końca pracy, kolacji, planów na wieczór.




Poniedziałek przemijał, w życiu jednych zostawiając trwałe ślady, dla innych będąc tylko kolejnym dniem w kalendarzu. Zapadał zmrok. Zmęczone słońce chowało się za horyzontem, pozwalając by księżyc w pełni objął panowanie nad niebem.
Ci, którzy powrócili po pracy do domów, oddawali się chwilom lenistwa przed telewizorem lub zajęciom, które wcześniej sobie zaplanowali. Powoli myśli o łóżku i miękkiej poduszce zaczynały górować w ich umysłach. Spokojna noc była tym, czego potrzebowali, by zebrać siły na kolejny dzień, pełen tych samych, lub bardzo podobnych wyzwań.
Ta noc jednakże nie miała do takich należeć. Ani ta, ani kolejne.
Osobą, która przekonała się o tym nieco wcześniej niż inni, była pewna młoda Irlandka, która wraz z grupą kobiet i mężczyzn miała tego pecha, że przyszło jej się znaleźć w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To jednak miało dopiero nastąpić. A zaczęło się od pukania do drzwi o trzeciej nad ranem…


 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 18-04-2016 o 20:27.
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172