Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-01-2015, 01:25   #1
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Brudy

7 Lipiec 2018
Miasto stołeczne Warszawa


Jedną z niewielu rzeczy, które Marek rzeczywiście uwielbiał w posiadaniu stopnia oficerskiego i sporej ilości znajomych na wyższych szczeblu w kryminalnym wydziale, to swoboda w swoim własnym biurze. Do tego pokoju nikt nie zachodził by mu rozkazywać nikt nie nakładał mu ograniczeń w wystroju, tym czy pali w środku czy nie, nikt nie upominał go, że za głośno słucha muzy, że śmierdzi, że tam śpi bez mycia się i zmiany ubrań. Mogąc pracować na własnych warunkach, był najskuteczniejszy.

[center][center]


Przestarzałe wentylatory oczyszczały powietrze z oparów kawy i papierosów, wyrzucając wszystko na zewnątrz, trującą chmura ulatywała z trzeciego piętra w czystszej postaci, ale mimo tych wysiłków, pokój i tak spowity był w mgiełce. Jej źródło szukać należało naprzeciwko wejścia, w samym rogu, gdzie na fotelu, ze stopami na podnóżku, leżał rozwalony palacz, z dziesięcioletnim doświadczeniem na swoim stanowisku i kolejną dekadą przeżyć na ulicy.
Marek Mariusz Kamiński patrzył smutno na swojego szluga, niebieskiego Lucky Strike’a, spalonego do połowy. W tym pesymistycznym spojrzeniu było sporo zrozumienia. Marek mocno utożsamiał się ze swoimi papierosami. Pierwszy mach był zawsze najlepszy, jak jego lata w policji. Czuł, że miał jeszcze tyle przed sobą, że czeka go kariera, pomoże wielu ludziom, może jakiś medal, wzmocni charakter, stanie się kimś lepszym. Teraz jednak najbardziej utożsamiał się z papierosem w takim stanie, w jakim był w tej chwili. Połowa wypalona, został z niej tylko popiół, do tej pory już zimny i nieznaczący, na dodatek haniebny, bo źle wpływający na jego zdrowie.
Ostatnie buchy zawsze brał bardzo powoli, częściej wzdychając ciężko niż wydychając dym.
Mimo to uwielbiał palić. Po każdym szlugu wstawał klaskając dwukrotnie w uda i wracał do pracy.
Jacek Huk.
Jebana ciota. Zajebany przez kobiete.



Tomek
"Tomek, Tomek... sadzić, palić, zalegalizować. Lubie jarać ostre lolki, napisz co masz dzisiaj dla mnie bo... idę na rolki? daj znać, na wieczór dziś bym coś chciał"
Problem z pracą w branży usługowej, był taki, że większość klientów była tak durna, że można było się poczuć jakby pracowało się w przemyśle i miało do czynienia z denerwującą, materią nieożywioną. Mało, który sms powiązany z dorywczą robotą Tomka trzymał poziom, chłodnego profesjonalizmu, który w tym przypadku, powinien istnieć pomiędzy klientem, a sprzedawcą.
Paru znajomych z branży opowiadało historie o ciekawych propozycjach składanych przez klientki i klientów zresztą też, ale w większości była to nieprawda, czego łatwo było się domyślić. Czasem jednak, byli to po prostu, którzy zajmowali się tym na nieco większą, cięższą skalę.
Prawda jednak była taka, że to właśnie ta mroczniejsza strona tego interesu, ostatnimi czasy zyskiwała na wartości.
Dzisiejszy sms od Radka, idioty z jakiegoś idiotycznego kierunku, przez którego pierwsze dwa semestry cudem przeszedł, stwarzał okazję do szybkiego zarobku. Tomek miał jeszcze nieco towaru w zapasie do sprzedania, ale były wakacje, ludzie przygotowywali się do wyjazdów i musieli się porządnie spakować, ostatnio szybko rozeszła się cała oferta i biedny diler na pół etatu musiał skontaktować się z Darkiem, który od dwóch dni nie odpowiadał na smsy i telefony. Wiedział gdzie mieszkał, ale nie uśmiechała mu się wizyta w tamtych okolicach. Jebana Praga...
Jednak na wakacje praca w Call Center nie istniała, obiecali mu, że za dobre wyniki, przyjmą go znów od października z lekką premią, jeśli rzeczywiście zjawi się pierwszego dnia.
Na tak chłonnym, wakacyjnym rynku mógł spokojnie nadrobić to czego nie mógł zyskać normalną pracą, przyda się uzbierać co nieco na następny rok życia na polibudzie, szczególnie, jeśli chciał sobie poradzić bez zawadzającego współlokatora. Na dodatek jakby dobrze się zakręcił, mogłoby nawet dojść do tego by w większym stopniu uniezależnił się od Darka.
Jakby jednak miał za mało na głowie i groziła mu nuda, dostał sms od Damiana, kolegi z dawnych lat.
"Siema, dalej w wawie jesteś nie??? Chcesz sie spotkac moze? Mam sprawe"

Warszawa

Stary, szary i brudny plac znajdujący się tradycyjnie pomiędzy trzema równie starymi, szarymi i brudnymi blokami, gościł tradycyjnie swoich zwyczajowych rezydentów. Filip, Rafał i Piotrek zaliczali się do tych osób, które jeśli byłeś polakiem, znałeś nie rozmawiając z nimi. Ich ubrania, fryzura, a raczej jej brak, ogólny wygląd, wzrok i oczywiście tanie piwo i ruskie szlugi mówiły za nich, bo oni tego specjalnie nie lubili. Ludzie czynu, ludzie pracy, spóścizna po nieudanym socjaliźmie, równie nieudana co on. Klasa robotnicza, która nic nie robiła dla dobra społeczeństwa.
Natomiast doskonale wiedzieli jak mu szkodzić.
Ze swojej ulubionej ławeczki mieli widok na plac zabaw i spory parking dla mieszkańców bloków. Oczywisćie na swoim podwórku nie kradli z samochodów, ale nie dlatego, że nie byli na tyle głupi, po prostu nawet oni umieli się uczyć na błędach. Wielu błędach, ale wciąż.
Ponadto potrafili sobie poradzić w życiu. Na parking podjechało czarne volvo i wiedzieli, że oto przybył ich żywiciel. Człowiek, któremu może też nie okazywali szacunku, bo to mieli tylko wobec Legii, ale taki, którego nie nienawidzili z miejsca, każdym calem swego ciała.
Pasterz tej małej hordy bydła, nie był ani elegancki, ani piękny, był prawdopodobnie tak zwyczajnie wyglądającym człowiekiem jak to możłiwe. Po trzydziestce, ciemne jeansy, szara powyświechtana,koszulka z jakiegoś amerykańskiego uniwersytetu. Włosów nie miał ani długich, ani krótkich, nie sterczał, ale i nie leżały przylizane, miał lekke zakola i średni zarost.
Podszedł do wielkiej trójcy wyposażony w życzliwy uśmiech i stary plecak marki Jansport, który wręczył największemu w szerokości barów i najlepszemu w wyciskaniu na klatę Rafałowi.
- Tak jak wcześniej jest trochę nowego i tak jak wcześniej macie instrukcje dla kogo. Wszystko jak ostatnim razem, dobra?
- Jasne - mruknął Radał. Nie był jakimś uznanym przez rzesze na dzielnicy dowódcą, ale najczęściej starał się podkreślić wyższą pozycję, choć takiej wcale nie było. Po prostu miał większe mięśnie i miał to szczęście, że był wysokim skurwielem. - Dałeś znowu te jednorazówki? Komórki.
- Wszystko jak ostatnim razem - powiedział człowieczek odwracając się i wracając do starego volvo combi.
- Kurwa... no to zmuła… - westchnął Piotruś.

Wojtuś

Ostatnia noc, a szczególnie jej końcówka, pozostawiła po sobie nieprzyjemny posmak, gorzkich wspomnień, który mieszały Wojtkowi w głowie bardziej niż wóda i ta pierwsza trawka na studniówce. Spał długo, do domu wrócił o świcie, gdy mama miała zaraz wstawać, w wakacje też były operacje do przeprowadzenia. Gdy już wstała zajrzała do syna, który ze zmęczenia nie zamknął nawet drzwi do pokoju i leżał na posłaniu w ubraniu, z butami walającymi się po podłodze. Obudziłą go na chwilę, by spytać czy źle się czuje bo jest chory czy zapił. Jak przystało na dobrą, kochającą matkę zrobiła to z uśmiechem, a jego odpowiedź w postaci mruknięcia uznała za dobry znak. Ściągnęła z niego śmierdzącego skarpetki i przykryła kocem, zbierając z podłogi też kilka innych rzeczy, świetnie nadających się do porannego prania.
Od dwudziestej drugiej do ósmej rano był tańszy prąd, dzięki ofercie, którą wyczaił Janusz. Mąż inżynier dobra rzecz, szczególnie, jeśli ma przyjaciół w dobrych miejscach, którzy zawsze podsuną uczciwie, tę ofertę, która naprawdę jest dobra.
Agnieszka zamknęła za sobą drzwi, a pół godziny później już jej nie było w domu. Ojciec zniknął dwie godziny później, wrócił w południe, ze sporymi zakupami. Domyślając się co może przeżywać syn, obudził go by trochę wzmocnić jego charakter, dał mu szklankę wody do której wrzucił białę pastylkę, która po chwili zaczęła musować i się rozpuszczać.
- Pomożesz mi dziś w garażu trochę, co? W samochodzie wszystkie płyny się pokończyły, a wycieraczki są jakimś cudem przegniłe. Plus trzeba skosić trawę, ale silnik średnio działa… także pozwolę ci wybrać. Przyjdź za półgodziny jak se coś wybierzesz - powiedział do niego w kuchni, stukając dwa razy w blat stołu przy wstawaniu, jak to miał w zwyczaju, gdy szedł coś zrobić. Jako, że był człowiekiem lubiącym pracować, można się było domyślić, że był to zwyczaj praktykowany codziennie więcej niż raz.
Zadzwonił telefon, a w słuchawce zabrzmiał ochrypły, smutny, ale profesjonalny głos, kogoś zmęczonego, kto przedstawił się jako policjant i po krótkim przedstawieniu się, poprosił o możłiwość spotkania się, w celu zadania paru pytań na temat rodziny Huków. Zrobił to bardzo grzecznie i naprawdę profesjonalnie, tak by Wojtek nie mógł odmówić, ale pozwolił mu wybrać termin, zaznaczając jednak, że im szybciej tym lepiej, a miejsce może być dowolne, zaś przyjechać mu do miejsca zamieszkania pana Wojtka to żaden problem, bo to i tak blisko miejsca zbrodni, na które i tak dziś musi zajrzeć.
- Proszę powiedzieć kiedy panie Wojtku, dostosuję się - powiedział Marek Kamiński.

Joanna

“Coś dziś robisz, czy jesteś wolna? Wracam za jakieś cztery godziny do miasta. Daj znać.” brzmiała wiadomość, którą zalepionymi oczami przeczytała Asia po przebudzeniu. Tymon był jedną z niewielu osób, która pisząc smsy dbała o interpunkcję, stawianie polskich znaków i wszystkie te detale, które reszta miała w głębokim poważaniu. Generalnie nie należał do ludzi, którzy robili coś na pół gwizdka, perfekcjonizm był jednym z jego celów, ideałów, w które wierzył i miało to swoje efekty.
Jeśli chciałaby pójść do opery - poszliby.
Jeśli chciałaby pójść do knajpy, gdzie przystawki warte są tyle co tygodniówka tak wielu - poszliby.
Wiadomość napisał godzinę temu, ale dziś nocowała u rodziców, nie miała sił by po wczorajszym wracać do mieszkania Tymona, szczególnie, że klucze zostawiła tutaj, przed wyjściem na spotkanie.
Choć miała oddzielne wyjście ze swojego piętra, to wypadało zejść i przywitać się z matką bo ojca prawie na pewno nie było, a jeśłi przy okazji załapałaby się na śniadanie nie byłoby źle, choć pora była obiadowa.
- O cześć kochanie… - mruknęła smutno Barbara, wiedząc z kim spotkanie wczoraj odbyła córka. - Jak tam… jak poszło? Albo… albo nie mów jak nie chcesz, nie muszę wiedzieć.
Z miłości czy współczucia, Basia raczyła ugościć córkę kawą i lekką kanapką, nie omieszkując przy tym cały czas gadać, o absolutnie czymkolwiek, dopiero po dziesięciu minutach dostarczając jedyną ważną informację.
- Aha! Bym zapomniała! - machnęła rękoma, przypominając sobie swoją niepamięć, z wesołym uśmiechiem, przeciętnej aktorki. - Dzwonił na domowy policjant, Marek jakiś tam, z kryminalnych, dochodzeniówki, prowadzi śledźtwo i chciał z tobą pogadać. W zasadzie to odniosłam wrażenie, że to przymus, a nie prośba. Zostawił swój numer powiedziałam, że zadzwonisz, bo nie chciałam podawać twojego prywatnego komuś kto przez telefon się podaje za policjanta, bo to wiadomo? - ciągnęła dalej, szukając karteczki. - Gdzie ja to… a tutaj! Haha!
Podała córce kartę z wypisanymi pobieżnie, nieszczegółowymi danymi Marka Kamińskiego, razem z numerem odznaki.
- Jak tam mój przyszły zięć, co? Ostatni kryzys zażegnany, czy jeszcze obrażeni?

Polska


- Gdzie, kurwa, ta jebana chata?
- Gdzie twoje maniery? - blondyn uniósł brew, patrząc na swojego czarnoskórego towarzysza z zawodem.
- W dupie, kurwa. Dość mam jechania dwie godziny przez piach, by potem jeszcze butować przez las i zarośla.
- A ja w dupie mam siedzenie w pierdlu. Wyizolowaliśmy to miejsce z jakiegoś powodu, co nie? - przystojny blondas o zabójczo hipnotyzującym spojrzeniu, poprawił elegancką, czarną koszulą i kroczył dalej, nieustraszenie torując sobie drogę przez krzaczory i iglaste drzewa.
- Za każdym razem musimy jeszcze łazić inaczej przez ten las, też mnie to wkurwia, łatwo się pogubić.
- Dlatego nie jeździsz tu sam. Nie można tworzyć ścieżki... słaby z ciebie murzyn, jak w lesie polskim nie możesz sobie poradzić. Na sawannie czy w dżungli byś długo nie pożył - powiedział uśmiechając się pod nosem, co skrzętnie ukrył, pochylając głowę, ot by uważać gdzie się stąpa.
- Ty też chyba długo nie pożyjesz - warknął średniego wzrostu murzyn, z cienkim paskiem białych włosów na głowie i z kolczykiem ze złota w prawym uchu.
- I kto cię wtedy uratuje przed gniewem naszego Boga, gdy zgładzisz jego ulubieńca? - spytał zadziornie. - Starzy bogowie odchodzą w niepamięć, lepiej zachowaj maniery, jak przystało na Jego wyznawcę i okaż trochę pokory wobec starszego stażem brata.
- Pff... ta... - westchnął ciężko rozmówca. - Jebane polskie kurwy. Idź sobie obozy koncentracyjne zakładać.
- Mhm...
Tej nocy, w ciemnym, rozgrzanym lesie, ucztowano na egzotycznym, zadbanym mięsie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 25-02-2015 o 22:47.
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172