Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2010, 23:06   #1
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
[Fallout] Kartiyan - SESJA PRZERWANA

Okolice Alice, rok 71

Strup był typowym przykładem tego jak niskie wymagania stawiali Skoczkowie, nowym członkom gangu. Z wywieszonym jęzorem i uśmiechem przypominającym zwierzęce uniesienie, wymierzał coraz zmyślniejsze kopniaki zwijającemu się na ziemi ghulowi. Nogi i ramiona jęczącej ofiary z początku wierzgały po piachu wzbijając w powietrze tuman gryzącego oczy pyłu, jednak po paru minutach ghul zwinął się w embrionalny kłębek i biernie przyjmował kolejne uderzenia wydając z siebie tylko płaczliwe i bełkotliwe dźwięki. Mimo że większość Skoczków zajęta była piciem berbeluchy, lub sobą samymi zważywszy na parę skupisk wiercących się ciał, paru innych z uznaniem przyglądało się swojemu koledze i aktowi twórczemu, który właśnie miał miejsce w jaskini. Niemal z podnieceniem oczekiwali pierwszych chrupnięć kości tej żałosnej ofiary, która nie wykonała nawet jednej próby obrony.

Cała jaskinia była dość spora i gangowi wystarczały zaledwie dwie wielkie komory przy samym wejściu do niej. Nie oznaczało to jednak, że pozostała część była pusta. Bynajmniej. Największa ze wszystkich komór znajdowała się nieco głębiej i mimo iż do połowy zalana skapującą ze stalaktytów bezcenną wodą, wypełniona była wysokimi na niemal trzy metry kontenerami spośród których każdy okryty był szarą i sięgającą do samego podłoża płachtą. Skoczkowie raczej się tu nie zapuszczali i tylko sporadycznie któryś mijał wielkie ładunki po to tylko by przejść do latryny znajdującej się na samym końcu jednej z odnóg.

Ghul krzyknął głośniej, a jego jęki przeszły w skomlenie. Spocony już na pokrytym bliznami wrzodowymi czole Strup sapnął z satysfakcją i otarł nos rękawem zakurzonej ramoneski. Potem sięgnął po podaną mu przez jednego z kolegów zieloną flaszkę i usiadł na jakiejś pace. Pociągnął parę razy i spojrzał na grube okute licznymi zakrzywionymi ćwiekami, buty.
- Dobra... Kończymy wora – rzekł oblizawszy wargi. Zdjął swoje wzmocnione mokasyny i sięgnął po te drugie. Nie skończył ich wkładać.

Do jaskini weszła prowadzona przez czujkę dwóch gangerów, czwórka ludzi. Mały i wyglądający na potwornie zasuszonego trybal o ciemnej skórze kontrastującej z krótką nierówno strzyżoną białą brodą szedł pierwszy nie przejmując się nikim i niczym. Spod ostrza jego krótkiej włóczni powiewały liczne kosmki najróżniejszych włosów. Zaraz za nim szedł wysoki mężczyzna w identycznej jak Strup ramonesce i czarnej chustce zawiązanej na głowie. W jego wychudzonej pociągłej twarzy nie dawało się odnaleźć żadnych głębszych emocji. Na końcu zaś podążała odziana w popularne wśród wędrowców i kupców podróżne peleryny, para. Kobieta z odrazą odwróciła wzrok widząc scenę katowania. Przez naciągnięty na czoło wysoki kapelusz nie można było mieć pewności, czy wstręt wywołał w niej widok pokrytego zgniłozieloną skórą ghula, który mimo iż jeden i tak roztaczał wokół siebie smród zepsucia, czy może sam akt bestialstwa jakiego dopuścili się gangerzy. Mężczyzna westchnął i wyjął z ust resztkę papierosa. Wytarł ją o kawałek skały i pstryknięciem palców posłał między kamienie. Zignorował fakt, że niedopałek został natychmiast podniesiony. Nie odezwawszy się skinął na przybyłego z nimi mężczyznę i wskazał ręką naciągającego okute trepy Strupa. Następnie nie czekając na obrót wydarzeń ujął kobietę pod ramię i ruszył z nią do drugiej komory jaskini gdzie dobiegł ich metaliczno-mokry świst. Ghul przestał skamleć.

Podeszli do najmniejszego, wysokiego najwyżej na metr, z kontenerów, a mężczyzna ściągnął z niego szybkim ruchem plandekę. Kobieta usiadła ostrożnie na skraju jednej z formacji skalnych. Widać było, że jest zła. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi. Otwierał kolejne zamki stalowego kontenera, po czym gdy z klikiem ustąpił ostatni, uniósł górną część obudowy i odstawił na bok. Ukryty w środku mechanizm migotał licznymi światełkami.
- Nelian – rzekł mężczyzna uruchamiając urządzenie. Kobieta nie zareagowała. Stopą z uporem rozgrzebywała piach zalegający na ziemi - Nelian! - powtórzył głośniej. Dopiero wtedy się obejrzała. Wskazał wzrokiem ustrojstwo – Kamerton. Czas już.


Bluff, środek lata, rok 70

Siedzieli wszyscy w Barze. Dziesięcioro ludzi i pies. Było południe. Na zewnątrz panował pięćdziesięciostopniowy skwar. Grzmiało. Oczywiście nie zapowiadało to burzy, ani nawet deszczu, grzmot, złowrogi, daleki, elektryzujący powietrze w promieniu wielu mil, znaczył, że znowu gdzieś tworzyło się żarzysko. Siedzieli tu z różnych powodów, lecz głównym było to, że każde z nich, tchórzliwie, unikało swoich myśli.

Nie zawsze, ale czasem i właśnie teraz. Przecież byli tylko ludźmi, mieli wady.

Jedynie 15-letni Mitch nie unikał. Nie miał wyrzutów sumienia, bo i tak nie miał prawa głosu. W innym wypadku być może wykrzyczałby swój sprzeciw, wczoraj, na wiecu naprzeciwko zgliszczy spichlerza, gdy winnych postawiono pod pręgierzem opinii publicznej i gdy Pastor, zdruzgotany stratą Biblii, zażądał kary wygnania. Wszystko wydawało się Mitchowi niesprawiedliwe, i głosowanie i fakt, że nie mógł wziąć w nim udziału. I że taka ładniutka Ann, tak podobna do swojej młodszej siostry Susan właśnie odchodzi umrzeć na Pustkowiach. Więc zamiast udać się pod zbiorniki wieżowe, żeby patrzeć z innymi na smutny koniec Morganów, chłopak przyszedł do Baru. Może Hyra się zlituje i postawi mu kolejkę. Przy okazji wykorzystywał też w inny sposób nieobecność czujnego właściciela. Krążył wokół Szafy Pana Wonga, chyba najbardziej skomplikowanego mechanicznego urządzenia w Bluff i marzył, żeby zajrzeć do jej wnętrza. Nie był w tym osamotniony, bo cieszący się złą sławą wynalazca Rufus również uważnie oglądał grającą Szafę. Rufus, zwany Pechowcem, wśród mężczyzn w Bluff wyróżniał się i urodą i inteligencją, ale z nim nawet Gderliwa Rosie nie swatała swojej córki. Jaka by zła w oczach matki Enola nie była, Rufus był zbyt niebezpieczny. Mitch się jednak starszego kolegi nie bał, co zapewne wynikało z głupoty charakterystycznej dla nastoletniego wieku. Kilka innych osób, bezwiednie, odsunęło się od mężczyzny na bezpieczną odległość. Wszyscy pamiętali jak Rufus wysadził w powietrze laboratorium Starego Doktora razem z samym Starym Doktorem. Chociaż Mitch, który był wtedy szczylem, przede wszystkim zachwycił się eksplozją.

Ale wracając do sprawy Morganów. Reszta zasiadających w Barze osób mogła wczoraj zagłosować. Spróbować ocalić wygnańców. Przekonać współmieszkańców, że miasteczku niekoniecznie grozi głód. Dlaczego tego nie zrobili? Może ich sprzeciw za mało znaczył? Może z wygody? Może bali się konfrontacji, z opinią publiczną, ze swoimi bólami, winami, resentymentami.

Morganowie poprzedniej nocy spalili wszystkie książki w Bluff. Tak niefortunnie, że razem ze spichlerzem. W ogień poszła Biblia Pastora - wielka księga z obrazkami, która tak fascynowała, Thel, Hyrę i Mitcha. Ukrywany przez Prosta podręcznik. Dzienniki Starego Doktora z zaplecza jego syna. Podobno jakieś książki Pana Wonga, choć pewność, co do ich istnienia mieli tylko podpalacze i Thel.
A w spichlerzu zapasy mięsa i ziarna.
Zapowiadał się trudny rok.

Głosowanie się odbyło i wyrok zapadł. Rodzina Morganów dostała dobę na opuszczenie osady. I dziś całe miasteczko oglądało ich odejście. Całe, poza ich dziesiątką. Trzeba powiedzieć, że oglądało w prawie całkowitej ciszy. Karę powszechnie uznawano za słuszną, ale niewiele osób złorzeczyło odchodzącym. Przecież i tak szli na śmierć. Tylko Rosie coś wykrzykiwała. Jej głos aż spod Wież docierał do środka Baru. Spokojna zazwyczaj Enola gwałtownie zamknęła okno.

Niektórzy z obecnych w Barze próbowali pomóc Morganom w jakiś sposób. Hyra ostrzegła ich, że wkrótce spadnie kwaśny deszcz. Rufus podarował Ann własnego wynalazku, ochronny płaszcz dla dzieciaka. Issa z bólem serca oddała Staremu część swych nasion.

Hyra przyrządzała za barem ziołowy napar. Sulimanowa i Gderliwa Rosie znowu skarżyły się na bóle reumatyczne, smagła dziewczyna obejrzała stawy kobiet, opuchnięte bardziej niż zazwyczaj. Viggo się nie skarżył, ale jego przeorana blizna twarz mimowolnie zdradzała oznaki bólu, przynajmniej dla wprawnego oka rozczochranej dziewczyny. Buźka, mieszkający w piwnicy Baru, dziś wyjątkowo siedzący na górze, oczywiście z boku, w najciemniejszym kącie za kontuarem, też bez słowa przyjął od niej wywar z krwawnika. Twarz tego mężczyzny była jedną wielką raną. Buźka chyba nawet na swój sposób polubił tę ciemnowłosą dziewczynę, co niedawno zamieszkała w Barze. A przynajmniej czasem się do niej odzywał. A ona nauczyła się na niego patrzeć bez widocznego wstrętu. Poza tym Hyra nalewała chętnym pędzony na opuncjowym zacierze samogon. Oczywiście tym, którzy mogli zapłacić.

Tylko Issa, siostra Viggo mogła liczyć na darmowy napitek, wtedy, gdy rudowłosa Thel nie patrzyła. Obie dziewczyny, Issa Szwed i Hyra, prawie rówieśniczki, dzieliły też podobne zainteresowania. Kiedy Hyrze udało się znaleźć nowe nasiona, to zazwyczaj Issa wpadała na pomysł, w jakich warunkach trzeba je uprawiać. Tak było na przykład z parzonym obecnie krwawnikiem, który Hyra znalazła przy niezidentyfikowanych zwłokach, na jednej ze swoich wypraw po opuncje, a Issa zasadziła w doniczkach i w tej chwili można było zbierać i suszyć białe kwiaty.

W Issy rękach wszystko kwitło i dawało owoce. Rosie potrafiła powiedzieć, że to czary, za które przyjdzie im wszystkim kiedyś zapłacić, ale niewiele osób jej słuchało. Szwedowie byli szanowaną rodziną. Blondwłosa Issa mimo przychylności Hyry nie zwykła przychodzić do baru z pustymi rękami. I dziś we wszystkich katach pachniało pszennym plackiem, z mięsem i warzywami. Taki sam Ann wyjmowała właśnie z tobołka, miał być na później, ale mały Sesibon nierozumiejący jeszcze sytuacji, za to doskonale wyczuwający jej grozę, strasznie się rozpłakał i dopiero wypiek Issy przyniósł mu ukojenie.

A w naszym Barze, Mitch i Rufus pochylali się nad Szafą, w rękach obydwóch pojawiły się śrubokręty, z Szafy znowu śpiewał ten facet, co ponoć był na księżycu, wiadomo, piękna Thel miała do niego słabość. Obydwaj majsterkowicze zaliczyli kuksańce od atrakcyjnej dwudziestoparolatki. Thel, która w przeciwieństwie do Hyry i Buźki w Barze nie mieszkała, w przeciwieństwie do Viggo tu nie pracowała, sypiała z Wongiem. Było naturalne, że pod jego nieobecność rządziła. Zresztą dziewczyna miała wrodzony dar do przekonywania innych, zgadywania, co im mieszka w głowach, manipulowania. Gdyby tylko zabrała wczoraj głos…

Thel skinęła na jednookiego Viggo Szweda. Wykidajło podniósł się z barowego stołka, gdzie powoli sączył bimber dotrzymując towarzystwa Dangowi Zero i przesunął się w pobliże Szafy. Rufus i Mitch musieli od niej odejść. Skarb Pana Wonga był chwilowo bezpieczny.

Przy samym kontuarze ton piciu nadawał Dang. Był to widok wyjątkowy, bo przeszukiwacz był samotnikiem i choć do Baru jak wszyscy zaglądał, zwykle trzymał się z boku. Dziś wyglądał okropnie i był bardzo pijany. Tkwił tu, odkąd Ann wykrzyczała na wiecu, że odejdzie razem z mężem i zabierze syna. Czyli od wczoraj. Wiadomo Ann, żona starszego z braci Morganów nie musiała iść z mężem. Wszyscy myśleli, że ze względu na dzieciaka, sześcioletniego chłopca, zostanie. Ale uparta, czarnooka kobieta postanowiła inaczej. Czwórka dorosłych, z których tylko jeden Fejes był wprawnym myśliwym i dziecko - nie mieli szans na Pustkowiach.

Były ich w Bluff trzy setki, niewiele istniało tu tajemnic. Ann była kiedyś, dawno temu i bardzo krótko, żoną Danga Zero. Który wtedy jeszcze nie zasłużył na swój przydomek.

Skoro w barze rządziła Thel, w ruch poszły karty.

Thel bywała okrutna i była odważna. Przetasowała talię, położyła na środku kartę. Pierwsza nawiązała do tego, o czym myśleli wszyscy.
- Jeśli wygram, przeżyją. Miesiąc. – Zaśmiała się gardłowo. Zmysłowo. I jakoś dziwnie popatrzyła przy tym na Prosta.
Uśmiechała się cały czas, takie też zazwyczaj sprawiała wrażenie, dziewczyny wbrew podłemu życiu, zadowolonej. Thel lubiła rozmawiać z ludźmi, niewiele w Bluff mogło się ukryć przed jej roześmianym wzrokiem, wyglądało na to, że ona wiedziała, dlaczego bracia Morganowie urządzili poprzedniej nocy wielkie ognisko.

Dang stawiał kolejne kolejki wielkiemu Buźce, nie patrząc na tamtego, przesuwając jedynie kubki po barze aż na jego koniec, gdzie tamten siedział i Enoli, która zajęła zwolnione przez Viggo miejsce.
- Nie ta to inna – usłyszał, albo mu się już wydawało.
Ale i tak nie miał siły protestować. Minęło sześć lat, nie myślał już o niej. Prawie nigdy. Ale dzieciak? Morganowy… na pewno… na pewno.

Enola słabo znała Morganów. Chyba nawet nie przepadała za nimi, matka krzykliwie stawiała jej Ann za wzór, że taka ładna i mądra, i wyszła bogato za mąż, i urodziła dziecko. Namawiała też córkę, żeby ta się „wzięła za młodszego” Mela, bo Morganowie mieli ładny dom, prawie naprzeciwko Baru i spore stado. A potem, gdy spalili te książki, to Rosie krzyczała najgłośniej. Ich spalić, szkodników, ukarać, pożar wywołali, skazali miasto na głód i pomór. Enola z cichym zawstydzeniem podejrzewała, że matka ma zamiar zająć opuszczony teraz dom.
I zaczęła Morganom współczuć.

Do kart wraz Thel zasiadł trzydziestokilkuletni Burke Prost. Kolejny w Bluff jajogłowy. Miał w Melu wiernego odbiorcę swoich trefnych substancji. W myślach wciąż powtarzał wzory ze spalonej przez Morganów książki. Miał nadzieję, że wszystko dobrze pamięta. Żałował, że lekceważył wcześniejsze pogróżki Starego. Nie jestem niańką, tłumaczył się sam przed sobą, być może pod wpływem ciężkiego spojrzenia Thel. Mel jest dorosły, ćpał, bo lubił. Nie jestem winien jego chorowitości. A zresztą, co w tym zasranym życiu można takiego robić?

Skusił się na grę i Mitch. Już nie myślał o Ann i Susan, raczej o tym, co Ruda robi kilka razy w miesiącu w sypialni Wonga. I że przecież Wong jest dla niej za stary. W przeciwieństwie do 15-latka.

Trąbka ulubieńca Thel drażniła uszy Szweda, jakoś drapało go w przełyku odkąd zobaczył zamglone oczy Sulimanowej. Lubiła Stara Starego. Morgana oczywiście i choć zazwyczaj taka wygadana, wczoraj jakoś nic nie dała rady powiedzieć. Oparta o ramię Matyldy, niedawno przybyłej do miasteczka dziewczyny, którą się zaopiekowała, przez cały wiec cicho i pokornie patrzyła w ziemię. Jeśli zabraknie żarcia to po starych śmierć przyjdzie najszybciej. Sporo wiedział Viggo o śmierci, umiał ją zadawać, patrzył na ostatni oddech brata, no i okna jego pokoju wychodziły na Zacisze. Senny cmentarz, jedyne miejsce w Bluff, które robiło się coraz większe.

Pies warczał, wyczuwając niezadowolenie pana.

Thel szukała czwartego do gry.
- Buźka, przystojniaku, dołącz do nas – znowu ten zmysłowy śmiech.

Fedd, od dziesięciu lat zwany Buźką, chrząknął z kąta. Miała Thel dar, mówiła, co chciała i nikt się nie gniewał, ale nawet ona nie wyciągnęła okaleczonego wielkoluda na światło dzienne. Jeszcze nie tym razem. Bo pod wpływem Wonga i Verki, może i ładniutkiej Hyry, przynajmniej psychicznie Buźka zaczynał przypominać człowieka.

Było ich tylko dziesięcioro, ale żadne nie pamiętało potem, kto pierwszy rzucił pomysł, żeby pójść za Morganami i obiecać im wsparcie. Regularne zaopatrywanie w wodę i żywność.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 06-10-2010 o 01:38.
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172